Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Tekkey] Karnawal kłamstw
 Rozpoczęty przez ^Tekkey, 29-01-2015, 23:54

5 odpowiedzi w tym temacie
^Tekkey   #1 
Generał
Paranoia Agent


Poziom: Genshu
Stopień: Shogun
Posty: 536
Wiek: 34
Dołączył: 24 Cze 2011
Cytuj
Karnawał Kłamstw


Niechże pan nie posługuje się obcym wyrazem „ideały”.
Przecież na określenie tego mamy piękne rodzime słowo: „kłamstwa".


Słowem wstępu - czym jest "Karnawał Kłamstw"? Serią pozornie nie powiązanych ze sobą zbiegów okoliczności, w których efekcie doszło do wydarzenia w dziejach Tenchi pod wieloma względami przełomowego - do ujawnienia Podmorskiego Sekretu.




A mogę zrobić wszystko! Wystarczy Twoja krew.~
Ostatnio zmieniony przez Tekkey 14-10-2015, 20:14, w całości zmieniany 5 razy  
   
Profil PW Email
 
 
^Tekkey   #2 
Generał
Paranoia Agent


Poziom: Genshu
Stopień: Shogun
Posty: 536
Wiek: 34
Dołączył: 24 Cze 2011
Cytuj
„Koszmar nocy karnawałowej”


Akt II
Ślepy Obowiązek



Dramatis personae:
Ambasador
Ambasadorowa
Adorator [niewinny, wrabiany]
Łże-Adorator [winny, wrabiający Adoratora]
Przyjaciel
& Parobek

Scena: Sala balowa ambasady. Muzyka gra. Goście tańczą lub rozmawiają w małych grupkach. Gospodarz siedzi w małej loży oddzielonej kotarą od głównej sali.

Parobek:
(przemyka się ukradkiem do loży) Oto jestem, sir. A to powierzony mi kluczyk od komnat.

Ambasador:
(zrozpaczony) Idź precz sługo! Nie przysparzaj pokus nieszczęsnemu panu swemu widokiem oręża.

Parobek:
(ignoruje słowa Ambasadora, kładzie niesiony zawój materiału na stoliku) Wedle rozkazu jaśnie pana zabrałem miecz jasny, nad kominkiem gabinetu dotąd zawieszony.

Ambasador:
(z gniewem) Idź precz, powiedziałem! Na jedno słowo Brunhildy w niepamięć puszczę co widziały oczy. Wszystko jej wybaczę. Rogaczem będę, lecz rogaczem szczęśliwym.

Parobek:
(z udawanym zaskoczeniem) Doprawdy, ślepą jest miłość.

Ambasador:
(ukrywa twarz w dłoniach) To nie miłość jest ślepą, ale zazdrość. Jam winien, że swoją niewiarą żonę do zdrady popchnąłem.

Parobek:
(judzi) A co z gachem bezwstydnym? Zali ma uniknąć kary?

Ambasador:
(z wielkim bólem) Przez wzgląd na nią – wybaczę.

Parobek:
(podejmuje z namysłem) …bowiem trudno jest być człowiekiem honoru, kiedy to dama robi ci awanse.

Ambasador:
(chwyta miecz i mierzy nim w Parobka) Jeszcze jedno słowo złe o niej… a jęzor ci utnę, jakem szlachcic!

Parobek:
(milcząc, wskazuje palcem dewizę rodową wyrytą na broni)

Ambasador:
(odczytuje szeptem) „Nic, ponad honor…”

(Ambasador wbiega na salę balową z wzniesionym orężem)

(muzyka zamiera)

(konsternacja gości)


Ambasador:
(dostrzega Adoratora na tarasie przylegającym do sali balowej) Ach, więc tu się skrywa łotr, co złamał święte prawa gościnności.

Adoratora:
(nie rozumiejąc) Ambasadorze? Nie wiem czym mogłem waszmości uchybić, ale z serca proszę o wybaczenie.

Ambasador:
(staje twarzą w twarz z Adoratorem, syczy przytłumionym głosem) Wymknąłeś się z bankietu, by zhańbić mi żonę.

Adorator:
(rozgląda się z paniką) Nie! To pomyłka, sir! Przyjacielu, gdzie jesteś?

(Przyjaciel ujawnia się z tłumu)

Adorator:
(z wyczuwalną ulgą) Jestem niewinny. Oddaliłem się z bankietu po to, by rozważać z Przyjacielem wspólne interesy.

Przyjaciel:
(z troską) My? Wspólne interesy? Obawiam się, że nic o tym nie wiem.

Adorator:
(wstrząśnięty) Zgodzę się. Zgodzę na wszystko! Tylko błagam, potwierdź moje słowa.

Przyjaciel:
(z urazą) Nie mogę poświadczyć nieprawdy. Nie z tym, lecz innym dżentelmenem dzisiaj rozmawiałem. Czyż nie, drogi wspólniku?

(Łże-Adorator wyłania się zza pleców Przyjaciela)

Łże-Adorator:
(skwapliwie) Tak, dokładnie tak było.

Adorator:
(patrzy z nienawiścią na Przyjaciela) Moja krew na twe ręce.

Adorator:
(sięga po szablę i zwraca się do Ambasadora) Niech i tak będzie. Broń się pan!

Ambasador:
(ze wzmożoną furią) Wedle rozkazu, sir.

(trzask pękającego metalu)

(pojedynczy okrzyk bólu)

(odgłos upadającego ciała)


Przyjaciel [fałszywy]:
(obserwuje scenę i popija szampana)

Parobek:
(z chłodną kalkulacją przygląda się Przyjacielowi obserwującemu scenę)


Ambasadorowa [niewinna, wrabiana]:
(z niemym przerażeniem stoi w drzwiach sali balowej)

(kurtyna litościwie zapada)


***



Tragiczny w skutkach finał konfliktu pomiędzy dwoma szlachcicami siłą rzeczy zdominował atmosferę reszty wieczoru. Spora część gości opuściła przyjęcie natychmiast po pojedynku, zniesmaczona widokiem rozlewu błękitnej krwi. O dziwo, Caspar van Mittendorf jeszcze żył, gdy przybył po niego ambulans. Widać nawet pchany mieszaniną gniewu, rozpaczy i poczucia powinności wobec swoich przodków oraz kodeksu honorowego, ambasador nie potrafił się zmusić do zadania domniemanemu rywalowi fatalnego ciosu. Po dopełnieniu wszelkich formalności z wezwanymi ratownikami sanbeckich służb medycznych, zwycięzca konfrontacji zniknął w kuluarach ambasady, eskortowany przez osobistego lekarza. Tuż za nimi dwoma podążała piękna Brunhilda, blada jak duch i z zamarłą ze strapienia twarzą. Po rejteradzie gospodarzy ostatnie pozory karnawałowej beztroski bezpowrotnie się ulotniły, plotkarze wdali się w ożywione dyskusje o wydarzeniach wieczoru, a kolejna fala zawiedzionych bankietowiczów skierowała się do wyjścia. W zamieszaniu związanym ze wzmożonych ruchem Tekkey wślizgnął się ukradkiem toalety, w której pozostawił kilka godzin wcześniej nieprzytomnego stewarda. Do powrotnej zmiany tożsamości w gruncie rzeczy potrzebował tylko chwili, ale musiał długo czekać, nim pomieszczenie całkowicie się opróżniło. Nawet dobrze się złożyło, bowiem miał kilka rzeczy do przemyślenia. Nie bez powodu zwano takie przybytki świątyniami dumania.
Zdrada Ishiro była doprawdy porażająca. Pal licho, że wepchnął Nagijczyka w wykopany wcześniej dołek. Bardziej liczyło się to, iż samowolnie zmienił wcześniejsze ustalenia z wywiadowcami, przez co powodzenie całej akcji podmiany dokumentów stało teraz pod znakiem zapytania. Gdyby w tym momencie ambasador został odwołany z powrotem do Cesarstwa ze względu na niestabilność psychiczną, byłoby to prawdziwą katastrofą. Na szczęście perfidnie wrobiony w zmyślony romans przedsiębiorca jeszcze żył, a o ile łapiduchy szybko zdołają postawić go na nogi, może uda się ukręcić łeb sprawie. Zatopiony w niewesołych myślach szpieg mało co nie przegapił wąskiego okienka czasowego, gdy był całkiem sam w pomieszczeniu. Szybko odczopował sąsiednie drzwi i wślizgnął się do kabiny. Obudzone dotykiem prawowitego właściciela włókna garnituru otworzyły się na szwach, bez oporu ześlizgując się z nieprzytomnego kelnera. Na odchodnym, Genbu potrząsnął solami trzeźwiącymi przed nozdrzami śpiącego. Tak po prawdzie, zapewnie sporo nieprzyjemności czekało niedługo człowieka, którego tożsamość pożyczył sobie na czas misji. Pomijając niezbyt służalczy ton, jakim Sanbeta posługiwał się usiłując skłonić ambasadora do podniesienia rękawicy, przez cały wieczór kelnerowania mało dyskretnie raczył się alkoholami przeznaczonymi wyłącznie dla gości, w żadnym razie nie obsługi. Wypił ilość, która natychmiast ścięła by z nóg niemal każdego człowieka. Poza czysto rozrywkowym aspektem tego wykroczenia przeciw regulaminowi BHP, Sanbeta szykował równocześnie podkładkę dla przebudzenia alter ego łazience, z bolesną pustką we wspomnieniach dotyczących zdarzeń dzisiejszej nocy.
Graversh i Vivianna mieli ewakuować się jak najszybciej po całej akcji, ale nie wiedzieć czemu zmarudzili sporo czasu w ogrodzie. Będzie musiał natrzeć im uszu za spóźnienie. A może... nieświadomie skojarzył ich w parę? W rezultacie zwłoki oboje wymknęli się dopiero w wraz z pierwszą falą gości opuszczających przyjęcie. Teraz nie pozostało agentowi do zrobienia nic, poza szybkim podążeniem w ich ślady. Byli już zresztą umówieni w kawiarni niedaleko, a Tekkey nie mógł się doczekać, by zobaczyć minę młodszego kolegi, gdy spyta go o niego i Vi…
Stop!

Ze snucia planów na przyszłość wyrwał agenta impuls. Tętno człowieka obok, podobnie jak on zmierzającego do wyjścia, nagle gwałtownie przyśpieszyło. Zawał, czy co? Zaintrygowany, ale i nękany złym przeczuciem, Ookawa zerknął w stronę anomalii. Zgodnie z najgorszymi obawami, nieznajomy gapił się wprost na niego, a na twarzy malowała się mu mieszanina niedowierzania i przerażenia. Shinobi czuł się jakby przebiegł maraton, a potknął się przed samym finiszem i teraz orał asfalt własnym czołem. Musiał coś z tym fantem zrobić i to najlepiej natychmiast.
- My się już chyba kiedyś spotkaliśmy, prawda? – uśmiechnął się przyjaźnie, wyciągnął dłoń i zbliżył się na stosowną do uścisku odległość.
Przynajmniej jeśli ten drugi spróbuje krzyczeć, zdąży jeszcze zmiażdżyć mu krtań kantem dłoni i zacząć biec w stronę wyjścia. No dalej, draniu, zachowuj się i powiedz ładnie cześć. Tamten wyglądał, jakby nie marzył o niczym innym, niż odwrócić się i uciec co sił w nogach, ale koniec końców chyba zwyciężyła obawa przed wystawieniem się na pośmiewisko.
- Nie sądzę. Nie znam pana – odpowiedział z godnością i sztywno odmaszerował w przeciwnym kierunku.
Kłamał. Ookawa postukał się palcami o nogę, w podpatrzonym u pana Ishiro geście namysłu. Chyba wyglądało na to, że dostał kosza.


***



- Dzieńdoberek! – Genbu przywitał się radośnie z nowym kolegą.
Od razu też pomachał sobie od niechcenia pistoletem, aby zdusić gwałtownie rodzący się gardle budzonego okrzyk zaskoczenia. Choć wyrwany z głębokiego snu, mężczyzna szybko pojął aluzję. Usiadł lekko zdezorientowany nieoczekiwaną wizytą, spiętrzył pościel w obronnym odruchu i jak zahipnotyzowany wodził wzrokiem za bronią. Agent wcale mu się nie dziwił. Tyle wspomnień wiązało się z trzymanym teraz Mamushi Pistolem. Był to ten sam, z którego w Fojikawie wypruł z odległości kilku metrów cały magazynek w Howarda Wrighta, haniebnie pudłując w każdym strzale. Miał większe szanse sam się z niego zranić, niż zrobić krzywdę drugiej osobie. Ale tego zaskoczony w łóżku hotelowego apartamentu znajomy nieznajomy wiedzieć nie mógł.
- Pozwoliłem sobie wpuścić się do środka. Tak między nami, starymi wiarusami, to kijowe mają w tym lokalu zabezpieczenia drzwi pokoi. Byle dziecko może je otworzyć. Nawiasem mówiąc, co u twojej młodszej siostry, Urabe?
Siedzący nagle oklapł, jakby uszło z niego całe powietrze.
- Jednak pamiętałeś? – mruknął bardziej do siebie, niż gościa.
Dawno temu przedstawiła ich sobie wspólna znajoma, Zulai Kawara. Obecnie trudno było się dopatrzeć w spotkanym na przyjęciu eleganckim, gładko zaczesanym w ząbek człowieku sukcesu podobieństwa do jego dawnej powierzchowności. Dorabiającego na lewo niezamożnego studenta, o wyglądzie niechlujnego hippisa, jakim Urabe Kashiwabora wtenczas był. Spotkali się zresztą tylko ten jeden raz, na krótko. W konkretnym celu. Tekkey potrzebował dyskretnej ekspertyzy dotyczącej technologii o zaawansowaniu przekraczającym jego własne pojęcie.
- Otóż, wyobraź sobie, ja rzadko zapominam twarze – uśmiechnął się przesympatycznie szpieg. - Szczególnie, jeśli ktoś mi pomógł i mam wobec niego dług. Tak się właśnie zastanawiam, jak mogę ci spłacić zaciągnięty rachunek?
- Wcale nie musisz. Było, minęło – skwapliwie uchwycił się podsuniętego koła ratunkowego Kashiwabora.
- Też tak sobie myślę. Bo widzisz, w międzyczasie trochę poszperałem na twój temat tu i tam. Gdzie się podziewałeś przez te lata. Dla kogo pracujesz. Kim teraz jesteś. Muszę powiedzieć, że nie podoba mi się to, co wyniuchałem – Genbu uniósł lekko jedną brew z widoczną dezaprobatą.
- Prowadzę własną firmę eksportującą elektronikę. Co w tym złego? Zazdrościsz, że dobrze mi się wiedzie? – zaczepnie odparł zarzut młody biznesmen.
- To, że twoim głównym kontrahentem jest Jeremiah Colony. A jak dobrze wiesz, to jemu musiałem opchnąć system naprowadzania, który wcześniej wspólnie, ty i ja, uszkodziliśmy. Rzekomo nieodwracalnie. Dziwny zbieg okoliczności. – Agent zrobił dramatyczną pauzę i zgromił wzrokiem rozmówcę. - Co sprowadza nas ponownie do pytania: co jestem ci dłużny za to, że najwyraźniej mnie wykiwałeś i od lat ręka w rękę z magnatem babilońskiego przemysłu zbrojeniowego wbijasz Sanbetsu nóż w plecy?
- Hola, spokojnie! To zwykły biznes. Wszystko jest całkowicie legalne. – Sprzedawczyk umyślnie wykręcał kota ogonem.
- Legalne, powiadasz? Może i tak. Ale czy prowadzenie takich interesów jest etyczne? - Ookawa od niechcenia postukiwał palcami po własnej nodze.
- A kogo to obchodzi? - wybuchnął w końcu Urabe. - Włamujesz się do mojego pokoju i grozisz mi, żeby sobie pogawędzić o filozofii biznesu?
Z całym spokojem Genbu nakierował lufę i pociągnął za spust. Mamushi kaszlnął cicho, a w materacu obok nogi Kenzo pojawiła się dziura po kuli. Teraz ten gapił się na nią z niedowierzaniem.
- Nie tylko pogawędzić, wybacz. Zawsze byłem raczej zwolennikiem czynu - mitygował się shinobi. - Chciałem przestrzelić ci kolano w ramach kuracji wzmacniania kręgosłupa moralnego, ale szczerze mówiąc broń palna to nie jest moje forte. No nic, nie ma co się poddawać.
Szpieg ponowił atak.
- Szlag. Do trzech razy sztuka!
- Przestań! Chcesz mnie zabić? – wykrztusił dawny kompan, przerażony nie na żarty.
- Zabić, może i nie. Ale ja tylko strzelam, Lumen kule nosi. Może ci pobłogosławi za kolaborację z Babilonem i jakoś się wyliżesz. A jak nie, Colony na pewno zmówi paciorek za spokój twojej sprzedajnej duszy.
Kolejny pocisk przeszył zawój pościeli.
- Chyba się wyrabiam! Dałbym słowo, że ten ostatni nabój musnął ci ramię.
- Mam zerwać współpracę z Colonym? W porządku! To mnie zrujnuje, ale skoro nie dajesz mi wyboru, zrobię to! Błagam, tylko nie rób mi krzywdy! – płaszczył się Urabe.
Tym razem Tekkey aż skrzywił się z rozczarowania. Ołów znowu gwizdnął nieszkodliwie koło ucha konfidenta. Może coś jest w tej boskiej protekcji? Albo to tylko diabelskie szczęście.
- Trochę za późno na rozgrzeszenie. Tu chodzi o co innego - Honor. I zemstę. Zdradziłbyś ojczyznę z powodu wiary czy przekonań politycznych, uszanowałbym to do pewnego stopnia. Ale ty ją ordynarnie sprzedałeś, a tego ci nie wybaczę.
Puszczając mimo uszu histeryczną litanię próśb i gróźb, Genbu przeładował spluwę. Podnosząc głos, stłumił wreszcie słowotok dawnego współpracownika.
- A wiesz, co jest najbardziej żałosne? Zamiast walczyć o życie, siedzisz nieruchomo jak owca czekająca na rzeź. Pobudka, to się dzieje naprawdę! Nie żadne wirtualne interesy czy akademickie rozważania, tylko brutalna proza życia. Żadnych respawnów. Jak powiedział wczoraj pewien nieszczęśnik: „broń się pan”! Oczywiście o ile potrafisz.


A mogę zrobić wszystko! Wystarczy Twoja krew.~
Ostatnio zmieniony przez Tekkey 26-04-2015, 23:11, w całości zmieniany 2 razy  
   
Profil PW Email
 
 
^Tekkey   #3 
Generał
Paranoia Agent


Poziom: Genshu
Stopień: Shogun
Posty: 536
Wiek: 34
Dołączył: 24 Cze 2011
Cytuj
Spiski z wężami


Bezksiężycową nocą, godziną późną niezmiernie. Gdzieś w opustoszałym labiryncie korytarzy ukryty był ciemny pokój. W jego nieprzeniknionym mroku ledwie majaczyły zarysy olbrzymiej komputerowej konsolety. Ożyła nagle z elektrycznym trzaskiem i szumem wentylatorów. Jeden po drugim rozpalały się niebieskim światłem ekrany holo-monitorów. Poblask wydobył z cienia pojedyncze krzesło z wysokim oparciem. Powoli zaczęło się odwracać. A na jego siedzeniu przysiadła w kucki mysz.
- Chu! – pisnęła.
- Narf? – upewnił się Ookawa.
- Narf-chu -! – potwierdziła Mohara
Posłusznie podszedł do drzwi i otworzył je na całą szerokość. Odchrząknął i zagaił od progu wysokim głosikiem.
- Móżdżku, co będziemy robić dzisiaj w nocy?
- Dokładnie to samo, co robimy każdej, Pinky: opanowywać świat!
Maniakalny śmiech unisono rozniósł się holami siedziby wywiadu w Higure.


***

Repertuar ekscentrycznych zwyczajów Fumie Mohary zdawał się niewyczerpany pomimo długich lat znajomości. Na szczęście Tekkey nigdy nie należał do grona osób, które krzywo patrzyły na człowieka ze względu na dress code opierający się o kreskówkowe kostiumy czy spontaniczne wcielanie się w postacie ikon popkultury. Przeciwnie, zdarzało mu się pomagać w tworzeniu detali przebrań, a w wyjątkowych przypadkach przyłączał się do odgrywanej scenki.
Dziwnym trafem działo się tak zwykle, gdy czegoś potrzebował.
Faktem było, że Fumie-chan nigdy mu swej pomocy nie odmówiła, niezależnie od pory dnia czy okoliczności. Pomimo rozlicznych dziwactw, była solidną współpracownicą.
- Wszystko w porządku? Wydajesz się jakiś nietypowo zamyślony-chu – przerwała rozważania ich bohaterka, zdejmując słuchawki. Oczywiście miały doklejone kocie uszy. Jak długo miała je na głowie czyniły z niej dziwną hybrydę między naturalnymi wrogami.
Czemu akurat teraz zebrało mu się na próby podsumowania znajomości z koordynatorką komputerowych baz danych agentury w Higure? Pewnie wpływ spotkania Kashiwaborą. Upadek człowieka uważanego za przyjaciela zawsze boli.
- Mniej więcej, nic mi nie będzie. Zastanawiam się tylko, ile ci zawdzięczam – odpowiedział po chwili namysłu.
- Po dzisiejszej przysłudze na pewno odrobinę więcej-chu – przewróciła oczami koordynatorka.
Przesłuchiwała właśnie nagranie całej rozmowy agenta z Urabe. W przypływie desperacji dawny współpracownik pękł na całego. Sypał zasłyszanymi plotkami, tajemnicami biznesowymi oraz mnóstwem danych technicznych. Nie mogąc ich zweryfikować, a często i zrozumieć, Genbu stracił mnóstwo czasu usiłując skierować wywód na znane sobie tematy. Koszmarnie słuchało się tego słowotoku jako uczestnik, odsłuch z drugiej ręki musiał być jeszcze bardziej obciążającym przeżyciem.
- Większość z tego to pewnie brednie, ale może wyłapiesz coś przydatnego – przepraszającym tonem rzucił mężczyzna.
- Sporo z tego to bełkot-chu – przyznała Fumie. - Ale techniczne aspekty mają sens. Daj mi tylko wypróbować kilka rzeczy-chu!
Palce kobiety zatańczyły na klawiaturze. Ekrany konsolety natychmiast zapełniły się ciągami liczb i liter. Już po chwili zlały się w nieustannie przesuwający się ciąg świetlistych znaków.
- Skąd ty to w ogóle wziąłeś? Ten facet brzmiał, jakby był śmiertelnie przerażony-chu – spytała Mohara nieobecnym głosem, jak zawsze gdy jednocześnie pracowała.
- Poprosiłem o przysługę starego znajomego. W końcu musiał się zgodzić - z ociąganiem odrzekł chuunin,
- Oferta nie do odrzucenia-chu? – na chwilę odrywając się od pracy, rzuciła mu spojrzenie spode łba. Ciężko wyglądać groźnie niczym gangster, jeśli jest się aż tak kawaii, ale jej prawie się ta sztuka udała. – Brzmi, jakbyś to ty był czarnym charakterem tej historii-chu.
- Może i jestem – uznał Genbu, przybierając równie karykaturalnie złowieszczą minę. – Kręcił interesy z chłopakami z innego gangu. Chciałem dać mu nauczkę. Podrzucić mu do łóżka głowę ulubionego konia, ale mnie zauważył.
- Musiałeś go kropnąć-chu? – pokiwała ze zrozumieniem głową.
- Chciałem. Postraszyłem go trochę, a on nic, jak siedział tak siedzi. Miał stan przedzawałowy, w końcu dostał ataku serca. Niewykryta, wrodzona wada. W pierwszym odruchu uratowałem kapusiowi życie.
- Poważnie-chu? – zdziwiła się koordynatorka.
- Niestety tak – skrzywił się agent.
Na dłuższą chwilę zapadło między nimi skupione milczenie. Tylko stukot klawiszy i migające światła ekranów świadczyły o tym, że w coś się w ciemnym pokoju jednak dzieje.
- Coś mi mówi, że będziesz miał przez to duuuże kłopoty, wiesz? Chu! – dorzuciła mimochodem Mohara.


***

Zaproszenie do centrali w Sakubie pojawiło się na skrzynce odbiorczej beepera z samego ranka. Chcąc nie chcąc, szpieg wskoczył w pociąg i wrócił do stolicy. Był pewien, że ta rozmowa i tak go nie ominie. Lepiej stawić się po dobroci, niż kazać doprowadzać się siłą.
Drzwi windy bezgłośnie otwarły się i agent wkroczył na piętro wieżowca mieszczące biura większości głównych decydentów pionu shinobi. Był tu wcześniej tylko raz, wezwany przez komandora Genkaku w trakcie sprawy Kayzera Soze. Ciekawe kto teraz urzędował w jego gabinecie. Pewnie ten, kto pierwszy go zaklepał.
Przed sprawdzeniem powstrzymało go kwaśne spojrzenie sekretarki. Poznała go? Miał nadzieję, że nie i wyłącznie racji sprawowanego urzędu odstrasza petentów wzrokiem bazyliszka.
- Ookawa już jest – kobieta ostrzegła kogoś przez interkom na biurku.
Genbu posłusznie przekroczył wskazane przez nią drzwi z boku korytarza, konstatując iż jednak najwyraźniej nikt jeszcze nie ośmielił się przejąć stołka po Kito. Wewnątrz powitał go nieznajomy wywiadowca w średnim wieku. Skronie miał lekko przyprószone siwizną, ale oczy nadal bystre i niezwykle czarne.
- Witam uprzejmie. Proszę spocząć – wstając, uprzejmie wskazał skórzany fotel przed biurkiem. - Życzy pan sobie kawy?
- Nie, dziękuję. Już piłem w pociągu – odpowiedział spokojnie Tekkey.
Starszy agent spojrzał na niego z góry, jakby podejrzewał złośliwą odmowę, ale nie nalegał. Podjął wątek dopiero po tym jak obaj zasiedli.
- To nas właśnie najbardziej zaniepokoiło. Pośpieszny wyjazd do Higure tuż po tragedii, która zaszła w hotelu.
- Tragedii? – zaintrygowany szpieg zadudnił palcami o nogę.
Drobny gest nie umknął uwadze gospodarza. Jego oczy nagle się zwęziły. Kontynuował chłodniejszym tonem.
- Jeśli to zdarzenie jakoś przecieknie do opinii publicznej, okaże się próbą dokonania rabunku na znanym sanbeckim biznesmenie Urabe Kashiwabora. Co przykre, nieznani sprawcy zbiegli z miejsca zbrodni. Dlaczego uciekli? Nie ciekawi to pana, Ookawa?
- Chciałbym zauważyć, że ”sprawcy” najpierw udzielili pierwszej pomocy poszkodowanemu. Wyłącznie dzięki ich medycznej interwencji wykryta została wada serca, zatem zawdzięcza im dalsze życie. Po drugie: nie „uciekli”, tylko postanowili niezwłocznie zająć się analizą uzyskanych informacji. Wespół z równie nieznanymi wspólnikami . W jaskini zbójców, trzymając się tej metafory.
-Informacji pochodzących z nielegalnego przesłuchania obywatela Sanbetsu, tak? Bez nakazu prokuratury, polecenia od dowódcy ani żadnych przesłanek uprawniających do tego? Tych informacji, tak? – drążył ironicznie gospodarz.
- Dokładnie tak. Z przesłuchania babilońskiego sprzedawczyka, a także umyślnego sabotażysty jednej z dezinformacyjnych operacji Sanbetsu. Co, moim zdaniem, jest wystarczającą powodem do zastosowania twardej indagacji – beznamiętnie skwitował szpieg.
- To była jatka, nie przesłuchanie! - wybuchnął gniewem pryncypał.
- Nie narzekaliście podczas sprawy Kayzera Soze, kiedy znacznie ostrzej brałem na spytki podejrzanych! – odszczeknął się agent.
Przez chwilę obaj mężczyźni mierzyli się twardymi spojrzeniami. Pierwszy ochłonął starszy, podjął rozmowę spokojniej i ostrożnie dobierając słowa.
- Od tego czasu sporo się zmieniło. Na lepsze i gorsze. Takie praktyki mogły być dopuszczalne za… poprzedniego komandora. Do czego doprowadziły? Akigyou musi mieć większą kontrolę nad swoimi shinobi. I będzie ją miało. Pan, chuuninie Tekkey, nie stanowi w tej kwestii wyjątku. Proszę nie myśleć, że nie jesteśmy świadomi pańskich konszachtów z Kazuyą Ishiro. Agent Graversh złożył w tej sprawie wyczerpujące wyjaśnienia.
Po raz pierwszy od początku tej konfrontacji, Genbu nie wiedział co odpowiedzieć. Młodszy kolega z własnej inicjatywy wkopał współpracownika czy został zmuszony, na podobnym do obecnego spotkaniu z wyższymi szarżą? Milczenie nie służyło potwierdzeniu niewinności, ale musiał sobie najpierw poukładać nowe fakty w umyśle. Opracować nową strategię obrony. Dla przerwania impasu rzucił pierwszą rzecz, jaka przyszła mu do głowy.
- Wielu agentów współpracuje z Ishiro. Od komandora Genkaku począwszy.
Wiedział, że palnął gafę, już w momencie, gdy kończył mówić. Triumfalny uśmiech rozlał się po twarzy właściciela biura.
- Ekskomandora – powiedział z naciskiem. – Ponownie: do czego ta współpraca doprowadziła? To Ishiro był mózgiem tego napadu, prawda? Miał jakiś zatarg z Kashiwaborą, ale chciał go rozwiązać cudzymi rękami. Po tej kompromitującej wpadce w ambasadzie miał cię w garści. Musiałeś zrobić wszystko co ci każe, tak? – nakręcał się z każdym kolejnym zdaniem.
Nieprzyjaciele Ishiro najwyraźniej byli liczniejsi i potężniejsi, niż ktokolwiek zakładał. Biznesmen miał prawdziwy talent w robieniu sobie wrogów. Genbu otaksował wzrokiem rozpaloną twarz rozmówcy. Przyznanie mu racji mogłoby stanowić szansę na pogrążenie biznesmena. Mógł wyjawić, iż w ambasadzie próbował zbliżyć się do finansisty, by zebrać obciążające Kazuyę dowody. Ujawniłby szczegóły prywatnego śledztwa prowadzonego wraz z Sakurą Koratachi. W ten sposób powierzyłby wszystko, cały dorobek miesięcy ukradkowej pracy swojej i analityczki, w ręce kompletnie nieznanej osoby. To zadecydowało, Tekkey otrząsnął się z mrzonek. Nawet przyjaciołom nie można było ufać do tego stopnia. Jeśli chciał mieć pewność, by sprawiedliwości stało zadość, musiał się tym zająć sam.
- Nie przypominam sobie, abyśmy przechodzili na ty, proszę pana – sztywno odpowiedział Ookawa.
Entuzjazm drugiego agenta natychmiast zgasł. Zgrzytnął zębami, zdusił coś co zamierzał powiedzieć i po chwili wskazał na drzwi. Najwyraźniej spotkanie było skończone. Chuunin bez słowa wstał, odwrócił się i sięgnął do klamki.
- To była szansa na wyjście ze sprawy z twarzą, Ookawa. Wkrótce zadecydujemy o pańskim dalszym losie. Do tego czasu proszę nie opuszczać miasta – odezwał się wreszcie urzędnik, zimnym, lodowatym wręcz głosem.
- Tak jest, sir – równie chłodno rzucił na odchodne szpieg.
Żałował tylko jednego: przez atmosferę wrogości narastającą od samego otwarcia się drzwi windy, nie miał okazji podzielić się rewelacjami uzyskanymi dzięki złamaniu tego zdrajcy, Kashiwabory. Trudno, ich strata. I tak miał inne plany, niż siedzieć grzecznie pod kloszem i czekać na wyrok.


***

- Dzień dobry, panie Ishiro. Dziękuję, że znalazł pan dla mnie czas - przywitał się uprzejmie Tekkey.


A mogę zrobić wszystko! Wystarczy Twoja krew.~
   
Profil PW Email
 
 
^Tekkey   #4 
Generał
Paranoia Agent


Poziom: Genshu
Stopień: Shogun
Posty: 536
Wiek: 34
Dołączył: 24 Cze 2011
Cytuj
Ziemia Śniętych Ryb


- Dzień dobry, panie Ishiro. Dziękuję, że znalazł pan dla mnie czas - przywitał się uprzejmie Tekkey.
Biznesmen od niechcenia skinął głową i lekko skrzywił wargi. Jakby chciał podkreślić, iż faktycznie czyni agentowi wyjątkową przysługę, już przyjmując od niego zaproszenie na obiad do ekskluzywnej restauracji w Sakubie. Może i był jednym z odnoszących największe sukcesy inwestorów Sanbetsu, ale jego arogancki charakter przysparzał mu niezliczonych wrogów. Na pewno osobista antypatia była jednym z powodów, dla których kiedyś, jeszcze jako genin, shinobi postanowił trzymać się jak najdalej od tego człowieka i prowadzonych przez niego szemranych interesów.
- To drobiazg, panie Ookawa. Przy ostatnim spotkaniu nie trafił pan w moje gusta gastronomiczne. To zaproszenie uznaję za próbę rehabilitacji wobec mojego poczucia smaku – biznesmen skwitował zdanie kolejnym drwiąco-antypatycznym grymasem warg.
- A właśnie, co do tego… - zaczął Genbu, ale przerwało mu przyjście kelnera.
Chwilę trwało, nim obaj złożyli zamówienia. Starszy Sanbeta z głębokim namysłem, komponując prawdziwą wysublimowaną ucztę, młodszy po prostu wymieniając pierwszą napotkaną w karcie potrawę o znajomej nazwie. Dwaj ochroniarze w milczeniu siedzący przy sąsiednim stoliku nie zamówili niczego, za co osobiście Tekkey był im wdzięczny. Tym razem nie mógł liczyć na refundację kosztów przez państwo, a lokal należał do gatunku, w którym do dobrego zwyczaju należy przy wyjściu raczej rzucić do skasowania platynową kartę, niż wypytywać ile całość posiłku kosztowała i dlaczego tak drogo.
Genbu lekko nachylił się do rozmówcy, podejmując przerwany wątek. Była to prosta sztuczka socjotechniczna budująca więź. Nie sądził, by odniosła spektakularny skutek, ale potrzebował w tej sprawie każdej przewagi.
- Proszę sobie wyobrazić: później tego wieczoru odważyłem się wypróbować kilka przystawek z mojej tacy. Kluczem okazało się doprawienie ich hojnie brandy: zaaplikowana w odpowiedniej ilości, czyniła te nagijskie potworki nawet całkiem znośnymi.
- Mimo wszystko pozostaję przy swoim zdaniu. Pod względem kuchni, nasza ojczyzna nie ma sobie równych – Kazuya skrył się banałem.
Czekając na zamówienie wymienili jeszcze co najmniej kilka kolejnych niezobowiązujących uwag dotyczących kulinariów, szczególnie wpływu regionalizmów poszczególnych rejonów na dobór składników i ogólny efekt. Mimo to agent nadal czuł, jakby między nim a biznesmenem wznosił się ten sam mur etykiety, co na początku spotkania. Kazuya mu nie ufał, tyle było oczywiste. Pirat giełdy zwykle sam dobierał sobie współpracowników. Składał im okazyjną ofertę nie do odrzucenia. Nim się obejrzeli miał ich w garści, pewnie prowadząc na złotym łańcuchu brudnych pieniędzy. Mogli jedynie błagać szefa o odrobinę uwagi i powierzenie kolejnego zadania, a on łechtał dzięki temu swoje rozdęte ego odgrywając przed nimi łaskawego monarchę. Oczywiście zarabiał też mnóstwo kouka na każdym takim zleceniu.
Jeśli podobną służalczość ten poganiacz niewolników spodziewał się ujrzeć dzisiaj na spotkaniu, to będzie srodze zawiedziony.
- Panie Ishiro, spotkaliśmy się, ponieważ ma pan wobec mnie dług – zaczął w końcu poważną rozmowę Tekkey, precyzyjnymi cięciami krojąc zamówiony stek w kostkę.
- Doprawdy? – uprzejmie zdziwił się Kazuya.
- O tak. Pomogłem panu pogrążyć van Mittendorfa, ponieważ miałem w pamięci naszą współpracę podczas khazarskiej zimy. Interesy w nagijskiej ambasadzie także były zbieżne, jak długo mogłem pomóc rodakowi i sprawdzonemu sojusznikowi Akigyou bez narażania kluczowych założeń misji. Ale pan postanowił samowolnie zmienić wcześniejsze ustalenia. Dlaczego?
Inwalida swoim zwyczajem postukiwał od dobrej chwili w protezę.
- Ponieważ, panie Ookawa, są sprawy ważniejsze niż pieniądze. A satysfakcja z widoku mojego drogiego przyjaciela Caspara daremnie błagającego mnie o ratunek, była warta każdej ceny - oświadczył w końcu z rozbrajającą szczerością.
- Wspaniale, winszuję wrażeń – odciął się agent, celując w rozmówcę widelcem z nabitym kawałkiem mięsa. - Ale ja nie zamierzam być stratny na pańskiej zemście. Wyrządzone szkody będzie mi pan musiał zrekompensować.
- Nie sądzę – skrzywił się lekceważąco biznesmen, zawijając makaron wokół sztućca. - Otrzymałem tę sposobność do zemsty w darze, o który nikogo nie prosiłem, toteż zrobiłem z nią co mi się żywnie podobało. Tyle w temacie.
Póki obaj przeżuwali kęs, rozkoszując się smakiem, negocjacje utknęły w martwym punkcie.
- Kojarzy pan Urabe Kashiwaborę? Tego handlarza elektroniką, którego firma wyrosła z niczego? W ciągu ostatnich kilku lat weszła na giełdę i utrzymywała imponujące notowania, aż do wczorajszego ataku na prezesa. Tak się składa, że jest on ostatnią osobą, która usiłowała wymigać się z długu wobec mnie.
- To groźba? – wyszczerzył się Kazuya pełną gębą wybielonych implantów.
Ochroniarze obok poruszyli się lekko, z nadzieją na trochę akcji.
- Argument siły – sprostował Tekkey, wzruszając ramionami.
Finansista otarł serwetką poplamione sosem usta. Aż promieniał samozadowoleniem.
- Nadludzie, szamani i zealoci zabijają się, by dla mnie pracować. A ty myślisz, że możesz stawiać mi żądania? Jedno moje słowo i nie dożyjesz jutra.
Tym razem przyszła kolej na szpiega, by demonstracyjnie przerwać konsumpcję i przybrać oburzoną pozę.
- Wypraszam sobie. Nie jestem jak reszta nepteków, którymi się pan wysługuje. Ja nie jęczę „daj szansę”, ja mówię „bierz okazję”! Tak samo jak kiedyś w Khazarze oraz niedawno w ambasadzie, gwarantuję sukces. Ma pan coś potencjalnie wartego miliardy, ale nawet tego sobie nie uświadamia.
- I cóż to jest takiego? –mogul wydawał się bardziej rozbawiony, niż szczerze zainteresowany. Jak kot, dający myszy złudną nadzieję na ocalenie.
- Szyfr Shah’en – odpowiedział Tekkey, po czym z absolutnym spokojem wrócił do pochłaniania steku.
Mowa ciała Kazuyi mówiła sama za siebie. Chciał wiedzieć. Zbyt wiele pieniędzy stracił na tej inwestycji.
- Wywiady trzech krajów nadaremnie głowiły się nad nim przez wiele miesięcy. Pan jakimś cudem go rozgryzł i odnalazł miejsce ukrycia skarbu. Wiem, bo swego czasu sam należałem do grupy pracującej z tym tekstem, pański sukces był dla nas kompletnym zaskoczeniem – umyślnie powoli tłumaczył agent między kęsami.
- Żaden tam skarb. To była tylko książka – wtrącił się ponuro Ishiro.
- Rzecz w tym, że sytuację można odwrócić. Co, jeśli stworzyć całkiem nowy szyfr, w oparciu o jakiś archaiczny, wymarły język? Coś takiego można sprzedać za grube pieniądze! – kusił Tekkey.
- Zatem czemu sam pan tego nie zrobi, Ookawa? – podejrzliwie zmrużył oczy biznesmen.
- Bo nic z tego nie będę miał. Państwo położy łapska na moim pomyśle i co najwyżej, jak zwykle, przyzna mi pochwałę czy medal dla bohatera dnia – Genbu wysnuł w odpowiedzi gorzką prognozę, nie bez podstaw w zdarzeniach przeszłości. – Dlatego potrzebuję pośrednika. Którego oferta nie wzbudzi pytań i otrzyma uczciwą zapłatę. Czyje imię otworzy mi kilka zamkniętych drzwi na drodze do realizacji tego przedsięwzięcia. Bez pana pomocy, ja również nic nie zyskam.


***

Spotkanie ostatecznie zakończyło się jedynie połowicznym sukcesem. Kazuya zażądał czasu na zastanowienie. Tekkey przypomniał, niewątpliwie znany potencjalnemu wspólnikowi fakt, że wkrótce odbędzie się postępowanie dyscyplinarne w sprawie Kashiwabory. Całkowicie otwarcie przyznał, iż grunt pali mu się pod nogami i wkrótce może zostać skierowany do mierzenia poziomu codziennego przyrostu śniegu na biegunie. Jeśli Ishiro nie zdecyduje się teraz, to wspólny biznes nigdy nie dojdzie do skutku. Ku skrytemu rozbawieniu shinobi, biznesmen nakazał mu nie opuszczać miasta oraz czekać na rychłą odpowiedź.
Nie mając nic ciekawego w planach na resztę dnia, a uboższy o znaczącą sumkę wynikłą z powodów reprezentacyjnych, szpieg postanowił rozerwać się czymś tanim, a przy tym pouczającym.
Sam pomysł nie wydawał się zły. Przynajmniej dopóki nie odkrył, że cały czas jest śledzony i ktoś krok za krokiem podąża jego tropem. Nadludzki zmysł Genbu szalał pod wpływem nieustającej obecności obcego, niczym niesławne złe przeczucia nagijskich rycerzy.
- Masz jakiś problem? – zaczepił prześladowcę.
Kilkuletnia dziewczynka wlepiająca dotąd oczy w szkicownik agenta, lekko się speszyła atakiem.
- Nie mówili ci rodzice, że to nie ładnie zaglądać komuś przez ramię, co? – drążył temat mężczyzna.
- Ale tak się nie rysuje ryby! – dziecko szybko przemogło zaskoczenie i przeszło do ataku.
Z kwaśnym grymasem Tekkey porównał nabazgrany długopisem szkic z trójwymiarowym okazem pluskającym się w akwarium. Podobieństwo dało się dostrzec jedynie przy bardzo dużej dozie dobrej woli.
- No i co z tego? Ja tak rysuję rybę i już! – odciął się, nie dając żadnego pardonu ze względu na wiek.
Wziął swoje zabawki, w tym wypadku notatnik i pióro, zdecydowany przenieść się do innej piaskownicy. Mała paskuda jak cień podążyła za nim.
- Mogę ci pokazać jak to się robi – zaproponowała pojednawczo.
- Obejdzie się – odburknął, ewakuując się na z góry upatrzone pozycje.
I tak miał dość materiału, by wypuścić się w morze. Z tego co zaobserwował w miejskim oceanarium, większość tych ryb była jadalna. Mając ze sobą stworzoną właśnie rozpiskę mógł przetrwać nawet w tak skrajnie nowym dla siebie środowisku. Musiał jeszcze tylko wymyślić, jak skłonić te ryby do opuszczenia wody.


***

Dwaj marynarze stali oparci o reling rufy niewielkiego kutra i z ponurymi minami spluwali w fale śliną zieloną od żutego tytoniu.
- Przyczepiła się, cholera.
- Bo to jakaś gupia ryba jest. Płynie za nami od Fojikawy.
Ten z marynarzy, na którego gęstą grzywę włosów wciśnięta była kapitańska czapka, wykonał międzynarodowy gest przyjaźni do prującej w kilwaterze trójkątnej płetwy rekina.
- To jest zły znak. Żarłacz pojawił się kiedy licho przygnało na pokład tego Sanbetę. Jak dla mnie Lumen nam mówi, że pasażer nie pasażer, czas się pożegnać.
- Złe do złego – drugi wilk morski pokiwał głową z frasunkiem malującym się zapewne na obliczu, gdzieś pod rudą brodą patriarchy. – Zbiorę resztę chłopakuf.
Wkrótce dziesięć cieni przemykało po pokładach poznaczonych różnorodnymi odcieniami rdzy. Wszystkie zebrały się w kupę i przyczaiły, nasłuchując pod drzwiami kajuty. Do niedawna kapitańskiej, obecnie przekazanej jedynemu klientowi małej jednostki. Wprawdzie lekko nadwyrężony dekadami rozmijania się z prawem, ale honor zawodowy zabraniał przemytnikom ot tak wyrzucić za burtę człowieka płacącego za przejazd. W tym wypadku jednak, pieniądze przekazał ktoś z zewnątrz. Stały klient, można rzec. I uiścił opłatę tylko w jedną stronę. Ten drobiazg mógł umknąć uwadze transportowanego szczura lądowego, ale nie załogi.
Jako miejscowy autorytet, kapitan dał przykład odwagi i położył dłoń na klamce. Teraz pozostawało bezszelestnie otworzyć żeliwne drzwi, równie przesadnie utlenione co cała reszta okrętu.
Ciszę, zakłócaną tylko ciężkimi oddechami żeglarzy i szumem rozbijających się o kadłub fal, przerwał nagle ostry brzęk cięciwy. Dowódca ryknął, chwytając się drugą dłonią za nadgarstek ręki zwieńczony już tylko krwawym kikutem. Zatoczył się do tyłu i osunął po relingu. Pozostali, kompletnie zaskoczeni, popatrywali to na niego, to na dziurę ziejącą w drzwiach na wysokości klamki.
- Musi wam teraz być bardzo, bardzo głupio, co? – zagadnął z wnętrza kajuty Sanbeta.
-Ty nie cwaniakuj, nas jest dziesięciu! Wychodź i się poddaj, to cię puścim wolno – otrząsnął się któryś, ani chybi ten rudy brodacz-podżegacz. Reszta przyłączyła się do chóru wrogich okrzyków.
- Głośno śpiewacie, ale nie do rytmu – podsumował agent. - A pan, kapitanie, co zamierza w tej sytuacji zrobić? Możemy się jeszcze dogadać.
Babilończyk podniósł się z trudem, wyszarpnął zza pasa rewolwer i oddał sześć strzałów ostrzegawczych w drzwi. Doskoczył jeszcze i próbował je wyważyć kopniakiem, ale kolejny bełt wpił się w jego pierś oraz pociągnął w tył, w fale. Tylko kapitańska czapka smętnie zatoczyła pętlę w powietrzu opadając na pokład.
- Broń za burtę i ręce w górę , albo kolejny wyleci precz. Wybór jest wasz – zagroził zabarykadowany wróg.
Zajęło to dłuższą chwilę pełnych obelg negocjacji, ale z ociąganiem wszyscy marynarze pozbyli się oręża. Zgodnie z kolejnym żądaniem, odsunęli się także od miejsca zasadzki. Tekkey wyszedł na pokład po raz pierwszy od czasu opuszczenia Nan’gar i z wysiłkiem schylił się po porzucony smętnie symbol władzy absolutnej na statku.
Nie zamierzał zakładać czapki bez uprzedniej jej dezynfekcji , poprzedni właściciel nie grzeszył higieną osobistą.
- Teraz ja jestem kapitanem – stwierdził dobitnie. – A moim pierwszym zarządzeniem jest niniejsze: codziennie o świcie i zmierzchu wchodzimy w półgodzinny dryf. Chcę sobie sam łapać ryby do posiłków.


***

Tekkey poczuł, że traci równowagę. Próbował się jeszcze utrzymać w pionie, ale osiągnął tylko tyle, że tym mocniej rąbnął czołem o bok wielkiej konsolety. Pobudka zdecydowanie nie należała do najprzyjemniejszych.
Ciemny pokój w Higure jak zawsze zalewało tylko niebieskie światło hologramów. Przetarł oczy. Ostatnie co pamiętał, to mgliste przeczucie zbliżających się wielkimi krokami kłopotów.
- Obudziłeś się – stwierdziła półprzytomnie koordynatorka baz danych, pochłonięta swoją pracą.
- Tak. Długo spałem? – zapytał zaniepokojony agent. Nie chciał przegapić własnej egzekucji, a na to się właśnie zapowiadało w jego nad podziw realistycznym śnie.
- Kilka godzin. Już prawie skończyłam – mruknęła Fumie.
- To samo mówiłaś zanim zasnąłem – wytknął Genbu. – Jak długo jeszcze to potrwa?
- To samo mówiłeś zanim zasnąłeś – odcięła się Mohara.
- Mogłabyś mi chociaż powiedzieć nad czym pracujesz? Ta niepewność mnie wykańcza.
- Twój pomocny przyjaciel ukrył w oprogramowaniu niektórych produktów swojej firmy sprytnie ukrytą furtkę. Podał ci część potrzebnych do jej uaktywnienia informacji, ale nie całość. Więc musiałam trochę pokombinować na własną rękę.
Mężczyzna wyszedł na korytarz rozprostować kości. Kiedy zaczynali pracę, na dworze było już ciemno. Świt nadal nie nadszedł, za oknami panowała długa lutowa noc.
- Typowe… - wyłapał zza pleców głos koleżanki, przechodzący w przytłumione marudzenie.
- Wybacz. Udało się? – Powrócił zaciekawiony.
- Ba! Patrz i podziwiaj, oto moc potęgi mojego intelektu!
Kobieta wklepała komendę, a jeden z ekranów zmienił kolor na czarny. Tylko białoszare zakłócenia i nieregularne smugi wybijały się z pustki.
- Nie bardzo mam co. Ciemność widzę – stwierdził sceptycznie Ookawa.
- Czekaj. Może spróbujemy inną satelitę – palce Fumie zatańczyły na klawiaturze.
- Powiedziałaś satelitę? Urabu dostarczał części do Babilońskich satelitów nowej generacji? To może być przełom! – zainteresował się szpieg.
- O, no proszę. Mam obraz z kolejnej.
Agent z niepokojem powiódł wzrokiem po całym obszarze ekranu, z niepokojem stwierdzając przewagę jednego koloru.
- Czemu wszędzie tu widzę morze?
- Bo to obszar pomiędzy wybrzeżem Babilonu a Khazaru.
- A nie dałoby się skierować tego satelity nad ląd? No wiesz, chciałbym zobaczyć głównie ich bazy wojskowe, stanowiska obrony przeciwlotniczej, miasta.
- To jest satelita geostacjonarny. Nie pokaże nic innego.
- Na co komu satelita szpiegowski nad pustym oceanem? – wzburzył się shinobi.
Mohara złapała się za twarz, jakby nie przypuszczała, że potrzebne jest tłumaczenie.
- Bo to jest satelita pogodowy – wyjaśniła.
- Co? – zapytał, mało błyskotliwie Genbu.
- No, do badania pogody. Nagrywania ruchu chmur. Ostrzegania przed niebezpieczeństwem, katastrofami naturalnymi, jak huragany albo tsunami.
Tym razem to szpieg złapał się za czoło, aby objąć pełnię absurdu.
- Chcesz powiedzieć, że ten kretyn Urabu sprzedał ojczyznę i prowadzi od czterech lat interesy z gigantem babilońskiego przemysłu zbrojeniowego, by produkować satelity meteorologiczne?
- Na to wygląda. Całkowicie legalne interesy, nawiasem mówiąc.
- No to chyba można oficjalnie uznać, że mam kłopoty – ponuro przyznał agent.
- Zdarza się. Poniósł wilk wilka – nieporadnie pocieszała Fumie. – Chcesz, pokażę ci coś, co może trochę poprawi ci humor.
- Nagranie jak cały Babilon zalewa jakiś potop? Razem z ich satelitami?
- Blisko. Znowu było trzęsienie ziemi na zachodnim wybrzeżu Babilonu. Ten system satelitarnego ostrzegania pika, że zaraz fala tsunami uderzy w wybrzeża Nag.
- Wezmę, co jest – westchnął pokornie Tekkey.
Przerzucając się niewesołymi uwagami, bezsilnie podziwiali potęgę przyrody w konfrontacji z dziełami rąk ludzkich. Fali wzrastającej na szelfie z każdą chwilą, jeszcze nie było widać na obrazie satelity. Dotąd śledzili ją główne dzięki odczytom zintegrowanych z systemem ostrzegania bojek przybrzeżnych. W końcu zaczął się przedostatni etap. Woda oceanu zaczęła się cofać, odsłaniając coraz większe i większe obszary dna morskiego. Z góry widzieli skomplikowaną szachownicę barw obszarów odsłoniętych przez kataklizm. Dominowały żółcie piachu i żwiru, gdzieniegdzie przecięte ciemniejszymi punkcikami skał, lub większymi i bardziej regularnymi, zapewne wrakami statków. Żywioł najszybciej uderzył wielką falą w centralnych regionach kontynentu. Agenci zdecydowali się zmienić ujęcie kamery, na zlokalizowane bardziej na zachód. Nieznacznie wyprzedzając katastrofę przesuwali się wzdłuż całego wybrzeża. Furia żywiołów była przerażająca, nawet gdy uderzała w rywalizujące mocarstwo. Gdyby coś takiego stało się w Sanbetsu... W gruncie rzeczy właśnie przeskoczyli w obiektyw ostatniej kosmicznej kamery, gdy nagle drobny detal przykuł ich uwagę.
- A to co? – zapytał nagle Genbu, wpatrując się w wielką ciemną plamę w zachodniej części odsłoniętego szelfu u wybrzeży Renegi.
- To jakby… bardzo duży statek? – zawahała się Fumie.
- Żaden statek nie jest aż taki duży. Zresztą spójrz, to tutaj, to zdecydowanie budynki.
- Ale przecież normalnie byłyby pod wodą! –zaprotestowała agentka przeciw tej oczywistej sprzeczności.
- Nie wiem. To dziwne. Możesz zrobić zdjęcie? Szybko, zaraz fala znowu je zaleje!
- Staram się- wykrztusiła Fumie, błyskawicznie wklepując komendy.
Wielka woda pochłonęła czarną plamę, po chwili ekran wypełniały już tylko wzburzone odcienie zieleni, szarawego błękitu i bieli piany.
- Udało się? – spytał w końcu Ookawa, próbując otrząsnąć się z szoku.
- Mam zdjęcie, ale jest dosyć zamazane. Spróbuję je wyostrzyć.
- To za mało – pokręcił głową Tekkey. – Musimy usunąć wszystkie ślady. Jeśli musisz, usmaż im te oprogramowanie antykryzysowe. Ja spróbuję sprawdzić to na miejscu.
- Czyli gdzie? W Nag? Mało ci jeszcze kłopotów w Sanbetsu? – współpracownica przybrała wyjątkowo srogą minę.
- Za późno! Poczułem zew morza! Już nigdy nie spocznę spokojnie, chyba że wypłynę łowić ryby z pokładu własnego korabu – szpieg popadł w szereg melodramatycznych póz, wzdychając teatralnie.
- Cóż to, bunt na pokładzie? Aaargh, czeka cię spacer po desce marynarzu! – nie odrywając wzroku od ekranów Mohara zaczęła cyfrową obróbkę obrazu.


***

Tekkey siedział w pozycji medytacyjnej na dziobie swojej pierwszej prywatnej jednostki pływającej. Zastanawiał się nad nadaniem jej nowej nazwy, nieobciążonej przemytniczymi występkami przeszłości, ale chyba nie było sensu. Potwornie przestarzały babiloński kuter trzymała jeszcze na powierzchni chyba tylko gruba powłoka rdzy. Jego dni służby były policzone.
Załoga po pierwszym szoku próbowała buntu jeszcze dwukrotnie. Za każdym razem musiał dawać przykład nędznego losu, jaki na morzu czeka rebeliantów. Wprawdzie pozostali Babilończycy usiłowali przekonać go, że zwyczaj spaceru po desce został zarzucony wieki temu, ale agent dostrzegał w nim głęboki, pedagogiczny przekaz i nie zamierzał rezygnować z tego pouczającego marynarskiego rytuału. Obecnie trwał pomiędzy nowym kapitanem a niedobitkami podwładnych ostrożny rozejm. On nie szukał z nimi kontaktu, jak długo krypa zmierzała w pożądanym przez niego kierunku, a oni ze wszystkich sił starali się schodzić mu z drogi. Idealny układ.
O dziwo, na całym statku nie było żadnej porządnej wędki. Chcąc nie chcąc, musiał przystać na kij od miotły do pokładów i kawałek żyłki. Jego przyrząd rybacki prezentował się żałośnie, nie dziwota, że przez całą podróż od brzegów wschodniego kontynentu nie udało mu się złowić kompletnie niczego. Nie gryzł się tym szczególnie, w końcu i tak była to tylko zasłona dymna. Każdego poranka i o zmierzchu siadał na dziobie, wystawiał wędkę za burtę i strugał wariata modlącego się zdobycz.
Obecną sytuację ciężko było nazwać komfortową. Od samego początku zamierzał sam zejść na dno i przeszukać okolice podejrzanego punktu wykrytego poprzez satelitę. Jak trudne może być znalezienie w oceanie wielgachnej, prostokątnej skały? Zdrada Ishiro i odniesiona kontuzja wykluczała taką strategię. Musiał zdać się na bardziej desperacką taktykę, której nigdy nie próbował wykonać na taką skalę. Powodzenie całej akcji zależało od tego, czy uda mu się opanować tę sztuczkę na przyzwoitym poziomie do czasu osiągnięcia celu u brzegów Renegi.
W dzień akcji szczęśliwie pogoda sprzyjała. U brzegów Renegi rozpoczynał się typowy lutowy, chłodny oraz deszczowy dzień. Ocean nadal pełen był różnorodnego śmiecia wypłukanego z brzegu. O ile w okolicy istniały jakieś systemu wykrywania ruchu, ich użyteczność musiała być mocno ograniczona.
Gdy agent nakazał swej załodze obdartusów zniknąć na cały dzień, a turbinę kutra wprowadzić na najwolniejsze obroty, już nawet nie protestowali. Był z nich dumny. Oto jakie efekty przynosiły bezpośrednie środki wychowawcze.
Jak każdego ranka, usiadł na dziobie swego dzielnego okrętu zwiadowczego. Codziennym rytuałem zarzucił także niby-wędkę, podłączając się do oplatającej jej żyłkę krwawej nici.
Skoncentrował się na tym pojedynczym włóknie, jego śladem jak po kłębku prześlizgnął się aż do samego jego końca. Marionetka pozostała tam, gdzie ją pozostawiał od samego początku podróży – w kilwaterze statku. Na próbę spróbował poruszyć ogonem i dosyć niemrawo, ale kukła zareagowała. Teraz musiał ją tylko doprowadzić pod dziób i zarzucić dodatkowe sznurki, ułatwiające kontrolę. Upiorny rekin, będący postrachem załogi, zaczął szybko tłuc płetwą na boki, prześlizgując się obok burty. Genbu był z siebie dumny. Kiepsko się dotąd znał na rybiej anatomii, a oto teraz miał przed sobą wspaniałą kopię cielska wielkiego żarłacza z oceanarium Sakuby. Na wąskich ramach kryształowego szkieletu rozciągnął tkaninę krwawej nici. W zamyśle zwierzak miał posłużyć jako jednoosobowy batyskaf o niepozornym kształcie. Po zmianie planu i długich próbach, szpieg był niemal zupełnie pewien, że zdoła kontrolować bestię zdalnie. Do tego na znacznie dalszą odległość, niż takiego pająka podczas pamiętnego włamu do willi senatora. Wszystko dzięki temu, że woda znacznie lepiej przewodziła drgania. Poruszając płetwami generował w wodzie zakłócenia, które wracały odbite od dna i przeszkód terenowych. Po odrobinie praktyki, Ookawa nauczył się nie wpadać na każdy większy kawałek skały w okolicy testów, co uważał za zdecydowany postęp. Kierowany formą sonara w gruncie rzeczy mógł się poczuć odrobinę jak prawdziwy rekin, tyle że bez wrodzonego zmysłu elektrorecepcji.
Rekin zatrzepotał ogonem i prując powierzchnię morza ostrą płetwą, wyruszył w kierunku domniemanej lokalizacji zalanej budowli. Tekkey na próbę spróbował dać nura głębiej i faktycznie, niżej płynęło się o wiele wygodniej. We wnętrznościach kukły znajdowała się głównie benzyna, zapewniająca dodatnią wyporność. Zamiast pakować do środka także balast, agent przy zanurzeniu krystalizował krew wewnątrz wyodrębnionego płatu na podbrzuszu, stworzonego właśnie z zamysłem dociążenia batyskafu. Cały proces łatwo też było odwrócić, by się wznieść. Przypominało to granie w golfa z zawiązanymi oczami – wykonywało się właściwe, utrwalone długą praktyką ruchy i czynności, ale aby uzyskać pewność czy się trafiło, trzeba było gorączkowo nasłuchiwać odgłosu piłki wpadającej do dołka.
Dalsze kilka kilometrów podróży przebiegło bez większych zakłóceń. Agent przeczesywał obszar widoczny na zdjęciu satelitarnym. Im bliżej był brzegu, tym więcej odbierał drobnych drgań na powierzchni przesprejowanej na srebrnoszary kolor skóry bestii. Najwyraźniej i niżej trafiały się czasem porwane z lądu przedmioty. Najpoważniejsza kolizja miała miejsce, gdy shinobi czołowo wpłynął rekinem w całkowicie nieruchomy, pionowy, obły przedmiot. Z lekka skonfundowany zatoczył wokół niego koło i powoli opadając, zaczął zataczać leniwe kręgi podpatrzone u tego właśnie gatunku drapieżców. Zgodnie z podejrzeniami, wydawało się, że znalazł właściwy punkt. Głęboko pod anteną, na którą wpadł, znajdowały się pudełkowate zabudowania. Sprawiały szokujące wrażenie, ledwie wyczuwalne w wodnej głębi. Miały na sobie jakąś formę farby pochłaniającej fale radarów? To by tłumaczyło, dlaczego nikt wcześniej nie odnalazł tego miejsca. Bo też jak długo mogło tu istnieć w sekrecie? Przybliżając rybę do ściany, agent nie wyczuł aż tylu skorupiaków, jakie powinny się zebrać podczas wieloletniego obcowania ściany z wodą. Zaryzykować włączenie kamery w oku rekina, czy postawić na naturalność i ostrożnie sobie poczynać z elektroniką? Ostatecznie zdecydował się zerknąć, ale nie było mu to dane.
Tuż przed włączeniem kamerki w oku, ostry dźwięk wdarł się w dotąd dosyć mętne i przytłumione przez odległość drgania. Znał ten dźwięk. Tak brzmiał metal uderzający prosto w kryształy. Rekin wykonał gwałtowny zwrot przez ogon, wywołując chmurę bąbelków. Z zdumieniem Genbu odczuł ruchy pobliskiego nurka. Stał ukryty za rogiem budowli i najwyraźniej bez pośpiechu przeładowywał miotacz harpunów. Walcząc z dumą, iż wrogowie wzięli jego dzieło za prawdziwą rybę, Ookawa posłał do walki swojego automatona. Może i kukła była tylko imitacją, ale zadbał, by była w pełni uzbrojona. Rekin zaszarżował na Nagijczyka jak pocisk. Harpun brzdęknął, odbijając się bez szkody od elastycznej skóry bestii. Za to trójkątne zębiska dosięgły celu, wczepiając się w uzbrojone w wyrzutnię ramię. Jednak zamiast bez problemu przeciąć mięśnie i kość, zębiska zaklinowały się na czymś twardym. A Sanbeta zwyczajem miejscowych zaczął się głowić „ki czort”? Całej konfrontacji nurka z rekinem towarzyszył chrobot kryształu o żelazo, dosyć niespotykany w takich okolicznościach. Czyżby Nagijczyk nosił kolczugę na rekiny? Tak, to miało sens.
Opancerzony człowiek nie okazując bólu, wolną ręką zaczął dźgać zwierzę nożem po głowie, co agent odbierał jako kolejne brzdęknięcia nieprzebijanej membrany. Musiał szybko przerwać ten klincz, albo w którymś momencie oszustwo stanie się oczywiste. Poruszył oplecionymi nićmi pacami. Zgodnie z impulsem, chwilę później płetwa ogonowa szurnęła raz i drugi. Taka siła powinna rozerwać człowieka na strzępy. Faktycznie, pojawiło się pierwsze drgnięcie, a po chwili ryba odleciała w tył, uwolniona nagle od ciężaru reszty korpusu. Marionetka nadal trzymała zdobycz w zębiskach.
Ookawa miał już wypuścić kończynę i zrobić zwrot ku bezbronnemu nurkowi, gdy uderzyło go kilka sprzeczności. Człowiek nic sobie nie robiąc ze śmiertelnych w tych warunkach obrażeń, biegnąc po dnie gonił rybę z nożem w lewicy. W pysku ryby Sanbeta nie wyczuwał także nawet śladu obcej krwi, którą mógłby zmieszać ze swoją i przyłączyć do ciała rekina. A przecież powinien jej być cały obłok, rozprzestrzeniający się na wszystkie strony w wodzie. Lekko zacisnął zęby kukły. Znowu ten metaliczny pogłos. Nic w okolicy podwodnej placówki nie miało w sobie krzty logiki.
Shinobi zmusił rybę ją do połykającego ruchu i wtopił oderwane ramię w tylną ścianę paszczy. Wiele dziwnych rzeczy działo się w tej sprawie, ale jedno było pewne. Ten Nagijczyk widział za dużo. Skierował swojego potwora do ponownego ataku.


A mogę zrobić wszystko! Wystarczy Twoja krew.~
Ostatnio zmieniony przez Tekkey 26-04-2015, 23:13, w całości zmieniany 1 raz  
   
Profil PW Email
 
 
^Tekkey   #5 
Generał
Paranoia Agent


Poziom: Genshu
Stopień: Shogun
Posty: 536
Wiek: 34
Dołączył: 24 Cze 2011
Cytuj

czyli

„Koszmar nocy karnawałowej”

Akt III

Femme Fatale



***



Kto sieje wiatr

<Zakończenie>


Duży ścienny zegar tykał miarowo, odliczając kolejne sekundy nieznośnie przeciągającej się ciszy. W dużym, urządzonym z gustem gabinecie siedziało dwóch mężczyzn. Już odegrali swe role w tej tragedii. Teraz, znużeni statyści w teatrzyku większych od siebie potęg, oczekiwali już tylko na finalne katharsis spektaklu. Obaj świetnie zdawali sobie sprawę z tego faktu. Mimo to on i gospodarz spotkania, który uprzejmie zaproponował napój, ale najwyraźniej nie zamierzał się przedstawić, ignorowali się od czasu podania herbaty. Kruchy rozejm trwał, a Ookawa właśnie popisowo marnował szansę przeciągnięcia na swą stronę jednego z trzech członków komisji dyscyplinarnej.
Drzwi uchyliły się bezgłośnie. Nie zawracając sobie głowy ich zamykaniem, pierwszy z duetu jouninów pionu shinobi wpadł do środka ze zwyczajową energią.
- Tengoku! – muskularny mężczyzna jowialnie przywitał się od progu, przerywając zalegającą jeszcze przed chwilą ciężką ciszę.
- Aotaro – cicho odpowiedział na powitanie siwowłosy mężczyzna za biurkiem. - Tengoku tu nie ma i nie będzie. Podobno ma na głowie ważniejsze sprawy, niż publiczne kamieniowanie jednego chuunina. Ale ta nieobecność to nie problem. Otrzymałem już niezbędną rekomendację odnośnie wyroku i kary.
Ciężka atmosfera znienacka powróciła. Gdy słuchał odpowiedzi, w spojrzeniu Yoh było nadspodziewanie dużo napięcia. Nawet nie zerknął przy tym na oskarżonego, a co dopiero pozdrowił. Tekkey nie poczytywał tego za dobrą wróżbę. Aotaro od niechcenia trzasnął drzwiami. Zostali odcięci w wytłumionym pokoju.
- Kiedy zmieniłeś gabinet? - spytał tonem dużo chłodniejszym niż jeszcze przed chwilą. – Gdybym wiedział, że to Ty będziesz trzecim członkiem komisji… Nie sądziłem, że możesz się interesować tą sprawą.
- Po odejściu Genkaku wiele się zmieniło w Centrali. Powinieneś częściej tu bywać. Akurat działaniom pana Ookawy przyglądam się od dłuższego czasu. Można powiedzieć, że jestem na bieżąco. Zatem któż lepiej niż ja nadaje się do wydania osądu? Ale powoli, nie musimy się spieszyć. Napijesz się z nami?
– O nie, żadnych naparów z ziółek. Nigdy więcej! – burknął gniewnie Yoh, tłumiąc głos. – Musimy czekać? Wyrok w tej sprawie jest oczywisty.
- Czyżby? Oczywiste rozwiązania nie zawsze są najlepszymi. Proszę, chętnie wysłucham drugiej opinii – gospodarz zachęcił kolegę gestem i zamilkł, obserwując bacznie.
Yoh dopiero teraz zaszczycił siedzącego chuunina pochmurnym spojrzeniem z góry.
- Genbu, chłopcze…. od naszego pierwszego spotkania w Higure starałem się mieć na ciebie oko. Miałem nieodparte przeczucie, że pewnego dnia spieprzysz coś tak bezprzykładnie, tak niesamowicie, tak... porażająco, że woda zapłonie, inkwizytorzy zatańczą kankana, a manitou będą srać ze śmiechu kometami. No i oto jesteśmy.
Młodszy szpieg ponuro pokiwał głową. Nie miał nic do powiedzenia na swą obronę.
- Wielka sposobność przesłoniła ci śmiertelne ryzyko. Akcja przeciw Khazarowi, Babilonowi - w porządku! Jedni już raz przełknęli bez słowa protestu otwarty atak na Sermorę, drugich od lat infiltrujemy. Ale poszturchiwanie Cesarstwa? To mogło rozpętać II Wojnę Światową! I co tym chciałeś osiągnąć? Przywrócić równowagę sił w Sekretnej Wojnie? Gdybyś to do mnie przyszedł z projektem desantu na podwodną Fabrykę Draugrów, wykopałbym cię za drzwi zanim zdążyłbyś wymówić "Nag".
- Ach, więc teraz winny jest nie sprawca klęski, a jego przełożeni? – wtrącił się drwiąco zza biurka trzeci uczestnik rozmowy.
– Nie, to wyłącznie moja wina – po raz pierwszy odezwał się Ookawa. - Po powrocie z Renegi błagałem, byśmy nie pozostali biernymi na zagrożenie. Wziąłem na siebie całą odpowiedzialność za organizację akcji, dobór sojuszników i wszelkie możliwe wyniki.
- No proszę, oskarżony sam przyznaje się do wszelkich przewin. Wyrok już mamy, szybko poszło. A co z karą, Aotaro? – podpytywał znad filiżanki szpakowaty jegomość, najwyraźniej świetnie się bawiąc.
Z ledwo skrywaną furią wypisaną na brzydkiej facjacie, Yoh obszedł blat biurka stając przy boku gospodarza. Ciężko było stwierdzić na kogo jest bardziej wściekły. Tak czy inaczej tym razem miało się skrupić na chuuninie.
- Tekkey… Kiedy cię przyjmowałem do Akigyou powiedziałem tak: „wybitny wywiadowca z ciebie nie będzie, ale na wabia i do misji samobójczych się nadasz”. A to była właśnie taka misja. Powinieneś był ścigać i pokonać Curse. Nawet za cenę własnego życia. Nie sądziłem, że należysz do tych co szukają tysięcy sposobów, żeby uratować godność. Ja znam jeden i jest on cholernie dobry.
Odchrząknął, zbierając myśli. Podjął wreszcie decyzję. Skrzyżował ręce na beczkowatej piersi.
- Gdybym wyłącznie ja miał decydować o karze, podjąłbyś Musha shugyō. Albo ty unicestwisz wszystkie draugi, albo one zabiją ciebie. A dopóki nie wypełnisz misji, przestajesz być agentem.
- Znowu te przestarzałe, staromodne rytuały pozbawione krztyny subtelności – siedzący przewrócił czarnymi jak węgiel oczami, znudzonym gestem dłoni podpierając przy tym brodę.
- To jest bezcenne dziedzictwo naszej kultury – warknął w odpowiedzi Yoh, zaciskając pieści. - A ty jaką rekompensatę zarekomendujesz? Jakieś nowomodne wymysły? Może karzesz mu zbierać śmieci przy autostradzie?
Mężczyzna całkowicie zignorował wybuch gniewu i groźną postawę agenta tuż obok. Kupił sobie więcej czasu, unosząc do ust filiżankę. Czoło Yoh przeszyła pionowa zmarszczka. Żyły na jego skroni i karku pulsowały rytmicznie. Jeszcze chwila i zaczną się rękoczyny. Ciało Genbu przeszył nagle złowróżbny dreszcz. Gospodarz patrząc znad herbaty wprost na niego, postukiwał rytmicznie palcami po swej nodze. To był gest Kazuyi Ishiro. I co to miało znaczyć? Miał mu za złe publiczne skompromitowanie biznesmena? Może chodziło o to, że sam chciał go wykończyć, a przekazanie przez chuunina w duecie z Koratachi zebranych haków Ministrowi Handlu pozbawiło go tej satysfakcji? Jeśli nawet Ishiro potrafił zrezygnować z zysku, byle pogrążyć van Mittendorfa, to każda absurdalna możliwość czyniona w imię zemsty raptownie wydawała się prawdopodobna.
- W rzeczy samej, Aotaro. Zbieranie śmieci brzmi wspaniale – nieoczekiwanie przytaknął gospodarz po dłuższej chwili.
Chyba bawił go wywołany przy tym u Ookawy niepokój.


***



Gdzieś w szarym mieście, pod szarym, burzowym niebem, na szarym betonie pomiędzy szarymi słupami podpór autostrady właśnie rozlewano czerwoną krew. Dwóch współczesnych gladiatorów krążyło wewnątrz wolnej przestrzeni pośrodku kręgu gapiów. Tłum nie był pstrokaty, jak można by się było spodziewać. Sprane czernie, przybrudzone błękity tanich dżinsów i właśnie wszechobecna szarość. Barwy kamuflujące tygrysy miejskiej dżungli. Inaczej niż ich ofiary, mieszkańcy lepszych dzielnic pragnący się wyróżnić z tłumu, oni – drapieżniki nowego świata, stapiali się z tłem, niezauważeni aż do momentu ataku. W tym depresyjnym otoczeniu tylko barwa rozchlapywanej po każdym ciosie krwi była prawdziwie intensywna. Jeśli chodzi o dwa obiekty zainteresowania wszystkich obecnych, była to bardziej jednostronna kaźń, niż wyrównany pojedynek. Wreszcie potwornie obijany mężczyzna upadł, rozsiewając wokół większe i mniejsze plamki czerwieni. Zbiegowisko natychmiast sprawnie podzieliło się na dwie grupy. Mniejsza przypadła do powalonego, taszcząc go z ponurymi minami w sobie tylko znanym kierunku. Druga, większa czereda otoczyła zwycięzcę, krzycząc, przeklinając i klaszcząc. Co bardziej zażyli z czempionem poklepywali go po zlanych potem plecach.
Najpierw dostrzegł go jeden. Fala niepokoju błyskawicznie obiegła towarzystwo i po chwili już tylko Tekkey klaskał rytmicznie, krocząc w kierunku triumfatora. Tuż za jego placami krąg zamykał się znowu. W świetnie skrojonym, eleganckim czerwonym garniturze wyraźnie nie pasował do tego miejsca. Drapieżniki wietrzyły ofiarę. Gdy chuunin i jego cel stanęli wreszcie twarzą w twarz, we wzroku ulicznego wojownika czaiło się coś niebezpiecznego.
- To był imponujący pokaz, panie Takatori. Właśnie takich rekrutów poszukuje nasza agencja! Pozwoli pan, że złożę jej imieniu propozycję, której wprost nie będzie pan mógł odmówić? – entuzjastycznie zagaił Genbu, szczerząc się przyjacielsko złotymi koronkami zębowymi.
- Agencja? Propozycja nie do odrzucenia? Brzmi dostatecznie ciekawie, by choćby wysłuchać Pana propozycji, Panie...? – herszt urwał wyczekująco, dając znak jednemu ze swoich przybocznych.
Nie spuszczając z agenta czujnych, błękitnych oczu, otarł z potu twarz i nastroszone niebieskie włosy podanym ręcznikiem. Szpieg tylko się roześmiał i zakręcił wkoło palcem.
- Nie tylko ściany mają uszy, panie Takatori. A to właśnie rozmowa na cztery oczy – skinął na otaczające ich zgromadzenie.
Nieznajomy wyraźnie szacował go wzrokiem. Nie umknął jego uwadze drogi zegarek i markowe buty. Z namysłem rozejrzał się po twarzach ziomków i powoli skinął głową.
- Skoro tak, to niedaleko mam miejscówkę, gdzie nikogo nie będzie o tej porze. Będę mógł spokojnie Pana wysłuchać, Tajemniczy-san – dodał zgryźliwie.


***



Gladiator zadziwiająco łatwo przystał na propozycję i objął rolę przewodnika już chwilę po zniknięciu z widoku areny, szybko pustoszejącej z ostatnich zawiedzionych gapiów. Tylko we dwóch przedzierali się przez niezliczoną ilość wąskich uliczek, skrótów, przechodnich domów i poprzebijanych przez ściany sąsiednich piwnic wyłomów. Razem tworzyły całą sieć ukrytych przejść, znanych tylko nielicznym w półświatku. Po dotarciu do jednej z takich wyraźnie położonych pod poziomem gruntu miejsc, puls ulicznika nieoczekiwanie zwolnił, a jego ciało zdawało się rozluźniać. Chyba byli na miejscu.
Tekkey był ciekaw czy nowy znajomy docenił by żart, gdyby się dowiedział do czego kiedyś służyła jego siedziba. Szpitalem psychiatrycznym była tylko dla ludzi, za to co bardziej wadliwi z mutantów początkowej generacji trafiali w to miejsce jako króliki doświadczalne. To właśnie oni byli zaczątkiem niesławnej czwartej kategorii nadludzi. Kolejny mały stopień na schodach postępu. Mijane po drodze „apartamenty" pensjonariuszy nadal pełne były reliktów mrocznej historii Sanbetsu. Kraty w powybijanych oknach, trwale przyśrubowane do podłogi łóżka z pogiętymi barierkami i zwisającymi smętnie zbutwiałymi skórzanymi pasami unieruchamiającymi. W półmroku panującym w korytarzach ledwie można dostrzec, że gdzieniegdzie zostały podjęte nieudolne próby odremontowania wnętrz.
- Taa... Poprzedni właściciele mieli pokręcony gust... ale proszę się nie zatrzymywać – nieoczekiwanie odezwał się przewodnik. Chyba dostrzegł zainteresowanie agenta wystrojem kryjówki.
Raz jeszcze skręcili w boczny korytarz. Tuż za najbliższym rogiem znaleźli duże pomieszczenie z ustawionym pod ścianą tuzinem materacy nakrytych pościelą. By zamaskować typowy dla starych lecznic odpychający, bezosobowy charakter każdy dostępny centymetr przestrzeni pokrywało kolorowe graffiti. Szczególnie często powtarzał się w nim motyw ognistej komety.
- Nic wielkiego, ale proszę wejść i usiąść - Gospodarz rzucił gościowi kulawy stolik, a sam usiadł na wielkiej poduszce. Zrzucił kaptur i teraz tylko przypatrywał się koso. - A więc, Tajemniczy-san?
Ookawa zmarszczył brwi. Coś tu nie grało. Najpierw cel okazał się całkiem sympatycznym i rozsądnym człowiekiem, nie próbującym na przykład okraść i natłuc frajera przy pomocy kolegów. Do tego niezwykle wyrozumiałym dla kaprysów nieznajomej osoby – zabrał agenta wprost do swej kryjówki. Póki co wszystko przebiegało podejrzanie łatwo. Genbu nic z tego nie rozumiał. To miało być to straszne zadanie, które przydzielił mu za karę Tengoku? Nie, nie, gdzieś tu musiał tkwić haczyk. Póki co nie bez irytacji postanowił grać swoją rolę oraz naprawdę zwerbować tego dziwaka, mieszkańca domu bez klamek. I zamierzał to zrobić w stylu najlepszych.
Zaskoczony niebieskowłosy szarpnął się całym ciałem, gdy poczuł zwiększającą się grawitację. Czerwona aura douriki zapłonęła wokół chuunina, który bez emocji obserwował bezsilnie miotającego się po podłodze gladiatora. Ciekawe czy właśnie tak czuł się Shion patrząc z piramidy w Yurze na pełznących ku niemu wysłanników czterech mocarstw. Kto wie, Pierwszy Smok był dziwny. Nawet jak na członka Yami.
- Proszę mi wybaczyć, panie Takatori, ale chciałbym aby w pełni rozumiał pan swoje położenie. Dlatego przejdę prosto do sedna – zaczął stanowczo. - Od pewnego czasu mieliśmy pana na oku. Wiemy o panu wszystko. Z kim pan przestaje, kogo akurat obija bo mordzie, a nawet przy czyim boku budzi się rano. Żyje pan w tej norze i marnuje swój wielki talent w ulicznych walkach. Bo niezaprzeczalnie jest pan osobą nadludzko utalentowaną. Ale jeśli o to chodzi, bynajmniej nie jedyną w tym pomieszczeniu. Teraz to już chyba jasne.
Tekkey zgasił aurę, półmrok powrócił do pomieszczenia. Otrzepał siedzenie podanego stołka i usiadł, czekając aż rozmówca otrząśnie się po pierwszym wrażeniu. Wojownik wciągnął spazmatyczny wdech i niemal natychmiast zaczął gramolić się z powrotem na nogi.
- A wiemy to wszystko, ponieważ to my, panie Takatori, jesteśmy sercem, mózgiem i duszą armii Sanbetsu. Jesteśmy Agentami. A pan... pan zostanie jednym z nas – kontynuował proces rekrutacyjny szpieg.
Nagle przyśpieszone tętno drugiego nadczłowieka błyskawicznie się uspokoiło. Nic nie mówiąc doskoczył do siedzącego i grzmotnął go z pięści. Choć cios nie był mocny, precyzyjne trafienie w splot słoneczny wycisnęło Ookawie dech z piersi. No, wreszcie złe przeczucia co do tego zlecenia zdawały się znajdować uzasadnienie.
- Mam... Na... Imię... SUISEI !!! – wykrzyczał zgiętemu szpiegowi w twarz.
Jednak to było wszystko. Cofnął się kilka kroków i zamarł w czujnej pozycji. Na co czekał? Jeśli chciał stawiać opór marnował właśnie świetną okazję.
- Skoro już to wyjaśniłem, zechciałbyś mi Tajemniczy-san wyjaśnić dwie kwestie – gospodarz podjął spokojnym tonem. - Po pierwsze, jak mam się do Pana zwracać? A po drugie, niby co takiego spowoduje, że porzucę swoich kumpli i zechcę pracować dla Rządu?
Kompletnie zaskoczony Tekkey na wszelki wypadek uśmiechnął się promiennie. Racjonalny i nie emanujący agresją dres, a to dobre. Ewenement na skalę światową.
- Bo przyłączenie się do nas to jedyny sposób, by ocalić ich życia, panie Takatori. Inaczej wszyscy wkrótce zginą. Ale bez nerwów, to nie my ich zabijemy.
Zero reakcji. Puls niebieskowłosego pozostał niezmiennie regularny. To już nie było normalne. Czy to właśnie była jego moc?
- Jak już panu pokazałem na własnym przykładzie, chodzą po tym świecie istoty znacznie potężniejsze od pana. A nawet ja – tu wskazał na siebie - Tekkey, porucznik sanbeckiego wywiadu, jestem jedynie pyłem w porównaniu z tymi potworami, które już niedługo przybędą do tego świata. Tenchi zostanie unicestwione, o ile nie zbierzemy wszelkich dostępnych sił, by stawić im czoła w walce. Ma pan dwie opcje. Poświęcić się dla tych właśnie kumpli, zostać Agentem i zyskać siłę, by móc ich chronić z cienia. Albo pozostać z nimi tu, w ruinach, kryjąc się jak szczury i łudząc, że zdołacie uniknąć zagłady. Nie musi pan decydować od razu, ale pozostało niewiele czasu. Pozostawiam wybór pańskiemu sumieniu, panie Takatori.
Sięgnął do wewnętrznej kieszeni po wizytówkę i wyciągnął ją w kierunku ulicznika.


***



- Jestem SUISEI!!! – zaznaczył z naciskiem uliczny wojownik. - Proszę właśnie tak się do mnie zwracać, Tekkey-san .
Z ociąganiem przyjął ofiarowany kartonik. Słowa intruza odnośnie "chronienia z cienia" i "wyboru sumienia" najbardziej dotknęły jestestwa Washimaru. Przypomniał sobie te wesołe chwile, kiedy to ze znajomymi przesiadywał w tej właśnie Sali. Tak beztrosko rozmawiali o różnych rzeczach. W szpitalnej kuchni zaadaptowanej na pomieszczenie do ćwiczeń walki bez końca szlifowali swoje umiejętności. Tego potrzebowali by przetrwać na ulicy. Czasem po prostu wspólnie szwendali się po okolicy bez celu... Piękne wspomnienia, które miałby stracić, bo jakiś nieznajomy mówi o zagładzie świata? Z drugiej strony postąpiłby wbrew swoim przekonaniom opuszczając ziomów bez słowa... Tak nie zachowuje się osoba lojalna wobec grupy... Ale lojalność to też ochrona grupy przed niebezpieczeństwem... Chwilę milczał i przyglądał się tępo wizytówce.
- A więc, panie Takatori??? – zapytał w końcu dziwny agent-nie-agent.
- Suisei!!! – odruchowo poprawił Washimaru i nagle wiedział, że dokonał decyzji. – Dobrze! Zrobię to! Ale muszę mieć gwarancję, że z tą ochroną z cienia to Pan nie żartował. A! Muszę jeszcze zebrać swoje rzeczy – zaczął rozglądać się po melinie. Jak zwykle, psia mać, gdy było potrzebne, niczego nie było na miejscu. Ktoś znowu się wziął za sprzątanie.
- Oczywiście, daję na to moje słowo. Bez zbędnego pośpiechu. Nie zamierzam pana porwać, tylko przekonać do długotrwałej współpracy – uśmiechnął się Tekkey.
Teraz wstał, otrzepał poły garnituru i jakby nigdy nic ruszył do wyjścia z sali. Suisei patrzył jedynie za odchodzącym gościem. W jego głowie kłębiły się myśli i żałował, że tym razem nie może ich po prostu zdusić aktywacją Tatakai modo. Jak miał wyjaśnić ziomkom, że będzie musiał ich opuścić? Przecież nie potrafił zbyt dobrze kłamać. Będzie musiał zadowolić się półprawdą... Tak czy inaczej zrobi wszystko, by chronić swoich bracholi. Tę prawdziwą rodzinę.
- Potrzebuję dnia by zebrać swoje rzeczy i sprzedać chłopakom wiarygodną historię. Gdzie i o której mam się jutro stawić? – zawołał za oddalającym się facetem.
Ten zatrzymał się na chwilę, nie wiedzieć czemu lekko chwycił za nadgarstek z zegarkiem. W kieszeni jeansów Washimaru zaczęła wibrować i dzwonić komórka.
- Jak już mówiłem, wiemy o panu wszystko. Pozostaniemy w kontakcie – Tekkey skrzywił się lekko, jakby pomyślał o czymś nie do końca przyjemnym, ale równie szybko się rozpogodził. - Jeszcze jedno: to była właściwa decyzja. Witamy w armii, Agencie Suisei!


***




Siewca Wiatru


Genkaku leżał zrelaksowany na miękkim hotelowym łóżku. Pod łysą głowę wsunął sobie puszystą poduchę, a obok czekały już przygotowane zimne kompresy na wypadek migreny. Grunt to komfort i bezpieczeństwo pracy. Nie mając wiele do roboty, eksgenerał intensywnie sobie myślał, patrząc na pięknie zdobione złotymi esami kasetonu sufitu.
- Zazdrości, że dobrze mi się wiedzie! – Raz jeszcze zręcznie wtłoczył słowa do wnętrza podatnego umysłu Urabe Kashiwabory. Z zadowoleniem wyczuł telepatycznie, że niemal natychmiast zostały powtórzone na głos.
Młody biznesmen przebywał tuż za ścianą, nie do końca przypadkiem oblężony we własnym łóżku przez mocno zirytowanego Tekkeya.
- Muszę mu powiedzieć! Muszę mu powiedzieć wszystko! Muszę mu powiedzieć o satelitach Geowatch!– Iluzjonista zasypał ofiarę mentalnymi impulsami.
Wola oporu człowieka ostatecznie pękła. Zaczął sypać na całego, a Kito jedynie delikatnie upewniał się, że chuunin otrzyma wszelkie potrzebne mu informacje. Korciło go, by spróbować wpłynąć bezpośrednio na byłego podwładnego, ale wolał nie ryzykować wpadki. Stawka była po prostu za wysoka.
Były agent długo zastanawiał się jak wykorzystać pewną informację, która dostała się w jego ręce wkrótce po dezercji z Sanbetsu. Wbrew zdrowemu rozsądkowi, zdołał potwierdzić istnienie podmorskiej placówki produkującej na zlecenie Ostatniego Cesarstwa nieumarłe, nadludzkie monstra. Abstrahując od kwestii etyki, coś takiego mogło jeszcze bardziej zwiększyć przewagę militarną Nag nad całą resztą znanego świata i zaburzyć równowagę sił.
Problem leżał w tym, że placówka o takim znaczeniu z pewnością musiała być pilnie strzeżona. Jednostka nie mogła w tym przypadku wiele zdziałać. Co innego grupa. Potrzebował pomocy, ale kto zechce negocjować z przestępcą klasy S, który zdradził i próbował okraść własny kraj? Zdecydowanie potrzebował jakiegoś pośrednika i nie tylko ze starego sentymentu wybrał do tego celu Sanbetsu.
Z łatwością zmanipulował nagijskich urzędników średniego szczebla, doprowadzając do zaproszenia na bal karnawałowy urządzany w ambasadzie w Sakubie także Kashiwabory, współtwórcy babilońskiego systemu satelitów Geowatch. Z drugiej strony dał przez pośredników cynk sanbeckim Shinobi o dostarczeniu strategicznego raportu dla ambasadora w przeddzień planowanego przyjęcia. W realizację kontrwywiadowczego przedsięwzięcia wrobił świetnie sobie znanego Genbu, dostarczając mu notkę wzywającą do uczestnictwa w akcji. Zgodnie z planem ci dwaj zetknęli się na przyjęciu, rozpoznali, a gdy w gorącej wodzie kąpany chuunin natychmiast wziął się za wyrównywanie starych długów, Genkaku podsunął mu metodę odkrycia lokalizacji tajnej placówki. Zadziwiało go jak łatwo mu to wszystko przychodzi, ale chyba po prostu tym razem siły wyższe stały po jego stronie.
Kilka godzin po niefortunnym finale przesłuchania, eksgenerał chłodził sobie kompresem wysiloną głowę. Za to Thekal, uwolniony wreszcie z procesora, głośno przeglądał zawartość pokojowej lodówki komentując zawartość.
- Jedno mnie zastanawia – w pewnym momencie szaman rzucił z głupia frant. – Co z tego, że dałeś im furtkę do oprogramowania satelitów? Pewnie nawet nie wpadną, aby przyjrzeć się akurat temu punktowi wybrzeża Renegi, bo też i po co? W zasadzie to nic tam ciekawego nie ma.
- Kashiwabora miał im podać dokładne koordynaty, ale biedak zasłabł zanim wykonał tę cześć misji – przyznał były szpieg.
- No i masz, cały plan na nic. Co chcesz z tym fantem zrobić? – zafrasował się duch procesora.
- Miałem w rezerwie pewien pomysł, ale po namyśle uznałem jego realizację za lekką przesadę. Może już czas do niego wrócić – z ociąganiem zaczął Genkaku. – Słowa klucze to: bomba atomowa, podwodny wulkan i tsunami. Jeśli Ooawa ma choć trochę oleju w głowie, z pewnością go to zainteresuje i być może dostrzeże osłonięte falą zabudowania Fabryki.
Thekal patrzył bez słowa na odpoczywającego kompana.
- To niewiele lepsze, niż nie zrobić nic. A on się nazywa Ookawa – podkreślił.
- Niech się nazywa jak chce. Ważne, żeby odegrał rolę, którą dla niego zaplanowałem – zirytował się Kito. – My już zrobiliśmy swoje. Co do reszty, może po prostu zdajmy się na łut szczęścia. Nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że tym razem zwyczajnie nie mogę przegrać.

Gdy wraz z Soratą wprosili się na ostatnią chwilę w szeregi ekspedycji ruszającej do Fabryki Draugrów, tak naprawdę Genkaku już zwyciężył. Wszystko ułożyło się dokładnie wedle planu.


A mogę zrobić wszystko! Wystarczy Twoja krew.~
Ostatnio zmieniony przez Tekkey 30-05-2015, 18:41, w całości zmieniany 6 razy  
   
Profil PW Email
 
 
^Genkaku   #6 
Tyran
Bald Prince of Crime


Poziom: Genshu
Stopień: Senshu
Posty: 1227
Wiek: 39
Dołączył: 20 Gru 2009
Skąd: Raszyn/Warszawa
Cytuj
Świetny, jeden z najciekawszych na Tenchi (i chyba najdłuższy) cykl opowiadań. Fajnie, że coś co zaczynało się jako wpis do ninmu, wyewoluowało w szpiegowską opowieść, ze spójną fabułą spiną ze sobą różne wątki, które w międzyczasie przewinęły się przez grę. Naprawdę cieszy mnie spora ilość odniesień do mojej postaci ^^. Interesujący i nowatorski jest zabieg z przedstawieniem części wydarzeń jako sztuki teatralnej. Miałem dużo frajdy czytając to. 9/10
   
Profil PW Email Skype
 
 

Odpowiedz  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0,16 sekundy. Zapytań do SQL: 16