Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Ninmu|Świat] Niech żyje bal!
 Rozpoczęty przez ^Tekkey, 16-05-2015, 00:04
 Zamknięty przez Lorgan, 16-05-2015, 00:06

0 odpowiedzi w tym temacie
^Tekkey   #1 
Generał
Paranoia Agent


Poziom: Genshu
Stopień: Shogun
Posty: 536
Wiek: 34
Dołączył: 24 Cze 2011



Genbu parł przed siebie, niewiele zważając na zgorszone spojrzenia potrącanych gości. Wiedział, że takim zachowaniem ściąga na siebie zbyt wiele uwagi, coś czego każdy szpieg powinien się wystrzegać. Nie miał wyboru. W innych okolicznościach pewnie zatrzymałby się, aby przeprosić poszkodowanych, jeśli nie z empatii, to chociaż w imię dobrego wychowania. Przy okazji podsuwając udobruchanej publice jakiś inny, bardziej skandalizujący temat do rozmów, niż brak kultury tego konkretnego przedstawiciela młodzieży.

Ale też właśnie okoliczności były naprawdę, naprawdę paskudne. Wystarczyła drobna pomyłka, chwila nieuwagi. Błyskawicznie go namierzyli i z nieubłaganą zaciekłością ścigali przez tłum. Zdecydowanie nie docenił przeciwnika. To w końcu nie szamanistyczni Khazarczycy czy Kościelni, ale Nagijczycy. Ostatnim wysiłkiem zmienił kierunek ucieczki i wsunął się za filar opleciony zieloną girlandą liści ostrokrzewu. Pewnie minęło tylko kilka sekund, ale dla agenta te krótkie chwile nasłuchiwania kroków prześladowców pomiędzy łapczywymi oddechami, dłużyły się niemiłosiernie. Jeszcze przed chwilą ich słyszał, byli tuż za nim. Zgubił ich? Nawet nadludzkie zmysły niewiele pomagały, nie wiedział ilu wrogów go ściga, a wkoło mnóstwo było zwyczajnych balowiczów, beztrosko cieszących się karnawałową zabawą.

Ookawa poczuł zapach lawendy o ułamek sekundy wcześniej, nim jego kark owiał powiew ciepłego oddechu.

- Życzy pan sobie przekąskę z tacy? – służalczy, przesadnie przymilny głos zza pleców nie pozostawiał złudzeń. Dorwali go!

Sanbeta westchnął ciężko, otarł zimny pot z czoła. W końcu, zbierając resztki odwagi, odwrócił się, by stawić czoła nagijskiej kuchni.

- Dziękuję, nie jestem głodny – zablefował, usiłując uformować przerażony grymas ust w życzliwy uśmiech.

To właśnie ten moment wybrał żołądek agenta na przypomnienie o sobie głośnym burczeniem. Nigdy też w historii czterech kontynentów nie było zdrady haniebniejszej niż ta, choć zapewne nie powstanie o niej nigdy żadna saga ku przestrodze przyszłych pokoleń. „Dziatki, nie idźcie na imprezę organizowaną przez obcokrajowców, nie posiliwszy się wprzódy strawą sobie znaną” mogło by być jej morałem. Choć gdyby taka opowiastka jednak powstała kilka lat wcześniej, Genbu nie znalazł by się teraz w tej kłopotliwej sytuacji.

- Może jednak, sir? – dokręcał śrubę kelner, z sardonicznym rozbawieniem czającym się w lodowato-niebieskich tęczówkach.

Tekkey oderwał oczy od sadysty w liberii i omiótł pobieżnie wzrokiem prezentowane potrawy. Skądinąd dotarły do sanbeckich shinobi informacje, że obsłudze wydano szczegółowe instrukcje odnośnie traktowania gości. Gospodarz za punkt szlacheckiego honoru wziął sobie uraczenie wszystkich swoich gości bez wyjątków najbardziej zadziwiającymi wiktuałami swej mroźnej ojczyzny.

- Czy byłoby niestosownym, gdybym poprosił o coś nie wyglądającego, jakby właśnie wyrzygał to kot? – spytał bez większej nadziei szpieg.
- O! Niezwykle niestosowne, sir – potwierdził stewart, z już nieskrywaną uciechą.
- No trudno. W takim razie, proszę mnie zaskoczyć! – rozkazał młodzieniec, usiłując zachować twarz.

Przyjął zaproponowany specjał nordańskiej kuchni i niezwłocznie przełknął starając się na niego nie patrzeć. Ani nie wyobrażać. W tej chwili oddałby umiejętności wyuczone w ciągu długich lat treningu (wszystkie te błyskawiczne uniki, jeszcze więcej uników i techniki neutralizacji ataków na wypadek, gdyby nic nie wyszło z uników) w zamian za gwarancję przeżycia tej próby. Za całkowitą odporność na smak i aromat cudzoziemskich wyrobów kulinarnych. Wprawdzie mógłby się jeszcze zwrócić z modlitwą o cudowne ocalenie do nieznanych, nadnaturalnych potęg, ale gdy jako dziecko błagał bogów Shinto, ci nigdy nie raczyli dać znaku istnienia i nie porazili piorunem jego najbardziej znienawidzonej guwernantki. A Lumen… chyba nie darzył mutantów wielką estymą. Tak w każdym razie zapewniali Babilońscy teologowie. Ale czy ktoś bezstronny, nie mający interesu w spaleniu ogniem stosu i zaocznym skazaniu na wieczne męki wszystkich wrogów politycznych, kiedyś w ogóle zastanawiał się gdzie trafiają po śmierci nadludzie? Próżno szukać odpowiedzi w klasycznych tekstach, bo wtenczas jeszcze się modyfikacje genetyczne nie śniły się ani ludziom, ani bogom. Może te zaświaty to jednak jakieś fajne miejsce?

Genbu poczuł ciężar w żołądku, kości zostały rzucone. Nie może być tak źle, prawda? Nawet zwykli Nagijczycy spożywali te dania na co dzień i jeszcze jakoś żyli. Chyba że to genetyczna odporność? Mawiało się, iż rycerze żarli gruz i popijali rybim tranem, aby pokazać jacy są twardzi. Co kraj to obyczaj, tylko czemu zmuszają do tego samego niewinnych niczego gości swoich imprez?

W gruncie rzeczy, Ookawa dostał zaproszenie przypadkiem. Znalazł je rano, wsunięte pod drzwi motelowego pokoju w białej kopercie z odręcznym dopiskiem „braki kadrowe”. Był to popularny ostatnio w uświadomionych kręgach skrót. Myśli Sanbety pomknęły ku osobie, której zawdzięczał obecne męki i postanowił zaryzykować modlitwę do pradawnych bogów. Oby bardzo silne wyładowanie elektrostatyczne uderzyło Genkaku tam, gdzie nie dochodzi promieniowanie elektromagnetyczne najbliższej gwiazdy! Ejmen.

Dopiero po niesławnej rezygnacji Kito z piastowanego stanowiska wyszło na jaw, jak wieloma rzeczami komandor zajmował się osobiście, maskując dobór swoich działań tajemnicą służbową i zapewne sporą dozą iluzji. Z czasem zdanie „ktoś musi wykonać tę robotę, bo dotychczas zajmował się tym głównie sami-wiecie-kto” uległo skróceniu do „braków kadrowych”. Formuła ta stała się zmorą pracowników wywiadu, ponieważ zawsze wróżyła kłopoty. Ciężko nagle wskoczyć w cudze buty. Zazwyczaj sztandarowym przykładem takiego marnowania czasu shinobi była konieczność reprezentowania Sanbetsu na różnych dętych imprezach, w otoczeniu cywilnej śmietanki towarzyskiej stolicy i okolic.

Tym razem jednak Tekkey otrzymał dodatkowe instrukcje, w gruncie rzeczy wynagradzające konieczność konwersowania z nudziarzami w garniturach i kokietowania dam przyodzianych w znacznie przepłacone kreacje. Misję szpiegowską pierwszej klasy. Nomen omen chodziło o jedzenie. W tym roku miała wygasnąć niezwykle istotna dla gospodarki umowa handlowa między Sanbetsu a Nag. Na bezproblemowym ustaleniu regulacji połowów tuńczyka na łowiskach Oceanu Północnego zależało obu stronom, więc z wolna szykowały się do renegocjacji w duchu wzajemnego porozumienia. To oznaczało oczywiście skryte zbieranie danych, tworzenie na ich podstawie analiz oraz przeciwnie - sianie w kluczowych kwestiach dezinformacji (o wynajdywaniu wszelkich haków personalnych na negocjatorów, już nawet nie wspominając, bo to całkiem oczywiste). Owoc potu i znoju analityków ostatniego cesarstwa, raport mający stać się podstawą strategii negocjatorów Nag został podobno wczorajszego wieczora wniesiony na teren ambasady przez zaufanego kuriera. Chociaż wedle zaleceń natychmiast trafił do rąk własnych ambasadora, faktycznie spoczął nieczytany na jego biurku. Najwyraźniej szlachcica bardziej pochłaniało planowanie mąk gastrycznych dla gości jutrzejszego przyjęcia. Na jego nieszczęście, kilku agentów, w pełni zasługujących na miano męczenników za sprawę, miało w planach popsuć trochę napsuć krwi gospodarzowi w ramach akcji osłonowej dla przechwycenia raportu.

Genbu wyciągnął najkrótszą słomkę i to jemu przypadła główna rola w całej maskaradzie. Niestety jednym z głównych elementów planu było dobrowolne spożycie jednej lub kilku z roznoszonych przez kelnerów niespodzianek. Najlepiej w miejscu nie omiatanym przez kamery, czyli dokładnie takim jak punkt w cieniu filara oplecionego ostrokrzewem. Podtrzymując rolę barbarzyńcy na śmierć wystraszonego spożytym jedzeniem, bo stanowiło jedynie przerysowywanie skrycie odczuwanych już przez niego obaw, Tekkey wybałuszył oczy i zakrztusił się, czerwieniejąc na twarzy. Płynnie przeszedł w zdławiony kaszel, by wreszcie dyskretnie splunąć w chusteczkę, jak na prawdziwego dżentelmena przystało. Krew na materiale zgodnie z oczekiwaniami zaskoczyła stewarda, wbrew pozorom skrytobójcze uśmiercenie wszystkich zaproszonych nie było przewidziane w planie imprezy. Agent zwinął się w pół, chwytając się za żołądek i zamknął ramię Nagijczyka w żelaznym chwycie.

- Gdzie łazienka? – wystękał z bólem i zatoczył się na swojego przewodnika, lekko popychając go w stronę najbliższego ustępu.

***


Genbu poprawił przed dużym łazienkowym lustrem poły nowo nabytego uniformu. Miał szczęście, że jego ofiara nosiła podobny rozmiar. Imitowanie postury osób znacznie mniejszych bywało mordęgą, a nie mógł sobie pozwolić na błędy. Nosił teraz nie tylko ubranie, ale też twarz Nagijczyka. Szablony przygotował jeszcze przed przybyciem do ambasady, teraz jedynie naniósł na żywo poprawki w makijażu.

Model wzorcowy, czyli pechowy kelner leżał w garniturze i czule obejmował klozet, odurzony kulką khazarskiego Semrasu. Miał wydawać się kimś, kto przecenił swoje możliwości i lekko przesadził z piciem. Wokół niego unosił się naturalny zapach przetrawionego alkoholu. Dopóki ktoś nie zacznie go badać z bliska, wszystko powinno wyglądać wiarygodnie. Dla bezpieczeństwa agent przeciągnął okrwawionym palcem po framudze, zamknął drzwi kabiny i skrystalizował substancję, blokując je kompletnie. Po wszystkim będzie yu musiał wrócić dokonać ponownej podmiany.

- Cóż, koniec przerwy, przekąski same się nie rozdadzą!

Sanbeta opuścił łazienkę starając się nie patrzeć na zawartość tacy, pozostawiając garsona słodkim, narkotycznym snom.

***


W skórze kelnera, Tekkey prześlizgiwał się wśród tłumu z niewymuszoną gracją zawodowego bywalca salonów. Przyjęcie jak przyjęcie, na tym etapie część zgromadzonych zaczynała okazywać pierwsze oznaki zmęczenia mocnymi nagijskimi trunkami.

Sam ambasador promieniał uciechą, stanowił duszę towarzystwa. Co rusz porywał w tany kolejne damy, choć zawsze porzucał je na jedno skinienie swej pięknej małżonki. Chodziły plotki, że w tym zaaranżowanym małżeństwie uczucia były bardzo jednostronne, a zapatrzony w swą dużo młodszą od siebie ślubną ambasador spełnia każdą jej zachciankę. Różnica wieku sprawiała, że czasem urządzał sceny zazdrości, lecz zawsze ulegał jej kojącemu wpływowi i zwalczał wrodzoną porywczość. Jakakolwiek była prawda, pani ambasadorowa, jako szlachcianka w każdym calu, z godnością przyjmowała słowną adorację otaczającego ją nieustannie wianka dżentelmenów, nie pozwalając im na nic więcej.

W Sanbetsu mawia się jednak, iż plotka obiegnie świat dziesięć razy, nim prawda chociaż wdzieje buty. W gruncie rzeczy splot wydarzeń zawiązał się sam. Wszystko czego potrzeba było do wybuchu histerii było lekkie popchnięcie pionków i manipulacja zdarzeniami ze strony wywiadowców. Krótki liścik, wsunięty w dłoń gospodarza przez jednego z gości podczas tańca zbiorowego. Powołując się na honor, tekst w dosyć dosadnych słowach opisywał niewierność żony. Równoczesne z przekazaniem posłania zniknięcie pani ambasadorowej z sali głównej, zaaranżowane przez jedną z jej przyjaciółek. Przeciągający się całkowicie niewinny, wspólny spacer po błoniach ambasady, miał zasiać ziarno podejrzenia zazdrosnego męża.

Wreszcie niepozorny kelner, ochoczo donoszący coraz bardziej ponuremu szefowi co mocniejsze trunki i podsycający zręcznymi słowami paranoję starego rogacza. Ten sam sługa wreszcie, cierpliwie śledzący w parku chlebodawcę, naprowadzający na niego parę aktorów, podobnych fizycznie do ambasadorowej i jednego z bardziej charakterystycznych pracowników ambasady. Mieli dać się przyłapać w niedwuznacznej sytuacji i umknąć w cienie parku.

Poza drobnymi szczegółami wszystko przebiegło zgodnie z planem i Ookawa był pierwszym, który powitał pana powracającego z brzemiennego w skutki spaceru.

- Łamacz serc – wyszeptał szlachcic, ze wściekłości blady jak trup.
- Sir? – spytał zachowawczo Tekkey.
- Miecz! Przynieś mi mój rodowy miecz, durniu! – ambasador wepchnął agentowi w dłonie klucz do drzwi swego gabinetu.

Broń wisiała nad kominkiem, zaś nieotwarta koperta nadal tkwiła na blacie biurka. Genbu wyciągnął własną wersję.

Miecz zabrał. Ukrył w zanadrzu nagijski raport i zastąpił go na biurku sanbecką kopią. Wyglądało na to, że już niedługo wszystkie ich ryby będą należeć do nas.


A mogę zrobić wszystko! Wystarczy Twoja krew.~
   
Profil PW Email
 
 

Temat zablokowany  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0,05 sekundy. Zapytań do SQL: 14