47 odpowiedzi w tym temacie |
»mablung |
#21
|
Agent
Poziom: Keihai
Posty: 117 Wiek: 34 Dołączył: 05 Paź 2010 Skąd: Warszawa
|
Napisano 02-07-2018, 22:15
|
Cytuj
|
Kilka kubków uspokajających ziółek oraz kilkanaście pytań później razem z podinspektorem Kenichim opuścili dom państwa Ryuzakich. Ich notesy pełne były informacji, ale nie przybliżało ich to zbytnio do rozwiązania zagadki. Nic nie wskazywało, że młody udał się celowo do domu ofiary, chyba że rodzice o czymś nie wiedzieli. Tak czy siak zdawało się, że obecność jego plecaka była równie losowa, co wybór akurat tej rodziny. Podinspektor odwiózł go do wynajętego mieszkania. Widok zdruzgotanej kobiety oraz jej męża odcisnął się w psychice obu mężczyzn. Mablung podziękował za dzisiejszą współpracę. Marzył teraz tylko o ciepłym posiłku i co najmniej dziesięciu godzinach snu.
Dwa opakowaniu błyskawicznych zupek serowych walały się na stole. Obok nich stał włączony laptop. Powoli przesuwający się na ekranie pasek wskazywał na ładowanie się danych po naprędce ustanowionym połączeniu sieciowym. Mablung liczył, że jego kontakt w Babilonie wydobył coś z podejrzanej kobiety. Tylko dlaczego ta sprawa cały czas tak go to męczyła? Rytualny mord na przedmieściach Fojikawy i morderstwo kamerdynera w kościele w Isztarze. Logicznie myśląc nie ma żadnego połączenia, ale coś tutaj nie pasowało. Nie miał pełnego obrazu, jedynie kawałki układanki, które jak na złość nie chciały tworzyć jasnego obrazu. Niech to cholera weźmie!
Leżał na łóżku w ubraniu, wpatrzony w sufit. Układał sobie już po raz setny wydarzenia w głowie. Mieszkanie, zakrwawione dziecko, ułożenie przedmiotów w pomieszczeniu, plecak, dzieciak uciekający od rodziców, Khazar, zerwane połączenie, rytuał... rytualny?
Nawet nie wiedział kiedy odpłynął. Obudził się w nocy. Pokój skąpany był w delikatnym niebieskim świetle monitora. Na zewnątrz przejechała kolejka łomocząc szybami we wszystkich oknach. Chwilę zajęło mu odzyskanie pełnej świadomości. Długo nie można żyć w taki sposób. Całkowicie rozstroił swój zegar biologiczny. Kiepskie jedzenie, krótki, nierówny sen. Zaraz jeszcze zacznie widzieć zwidy z jakimś wariatem z ostrzami na palcach.
Gdy uspokoił zawroty głowy uniósł się i rozpiął koszulę. Kołnierz uciskał mu szyję. Odcinał mózg od tlenu.
Podszedł do okna, po drodze roztrącając pliki dokumentów wysypane na podłodze. Czuł się jak zombie. Zimny powiew poranka z pewnością go rozbudzi. Oparł się o framugę i spojrzał w dół na powoli budzące się do życia miasto. To był chyba jedyny spokojny moment w tym siedlisku rozpusty i korupcji. Za późno, by kontynuować mafijne przepychanki o teren, a jednocześnie za wcześnie na wyrywanie kobietom torebek z dobytkiem. Cisza, spokój i ptaki ćwierkające tuż nad głową. Wrócił myślami do młodego Ryuzakiego.
" Uciekam z domu. Innego wyjścia nie ma, śledczy na pewno zauważyli by ślady porwania z domu, zresztą rodzice pewnie również. Wracam więc do domu, nawet nie rozpakowuje plecaka, nie biorę dodatkowych ubrań, udaje się do domu dziewczynki, z którą mnie nic nie łączy, a jej rodzice nie reagują na pojawienie się niezapowiedzianego gościa. To bez sensu"
Odpalił papierosa. Zauważył, że ostatnio coraz częściej palił. Niewątpliwie zły wpływ Kenichiego. Wypuścił kilka kłębów dymu.
"Dobra, zastanówmy się jeszcze raz. Może nie chce uciec z domu? Wychodzę albo nawet nie wracam do domu. Idę na placówkę poczty, wysyłam paczkę o której rodzice też zapewne nic nie wiedzą. W jaki sposób mój plecak trafia do denatki? Jestem porwany wcześniej, czy po prostu trafiam w złe miejsce o złym czasie? Po co w ogóle przejmować się dodatkowym bagażem i ryzykować przy planowaniu popełnienia potrójnego morderstwa? To nie ma sensu!"
Na razie nie pozostaje nic innego jak pozwolić ludziom podinspektora dalej pracować. To jest zadanie w sam raz dla szeregowych. Wyśledzić przesyłkę oraz odtworzyć kroki chłopca do momentu pojawienia się na poczcie. Jak głęboko może być w to zamieszany?
Całe to śledztwo przypominało krążenie po labiryncie ogrodowym. Nic nie widać, a kolejna ścieżka co rusz kończy się ścianą żywopłotu. Jeszcze okaże się, czy ta konkretna droga również okaże się ślepym zaułkiem, czy ukrytymi drzwiami. Na razie warto chyba jednak złapać za inne sznurki.
Pstryknął petem na ulicę i zamknął okno. Czuł jak bryza wywołuje u niego gęsią skórkę. Poszedł do lodówki po puszkę z energetykiem. Żołądek podpowiadał, że zwymiotuje, jeżeli jeszcze raz napije się kawy. Zasiadł przed laptopem. Pliki danych skończyły się ściągać jakiś czas temu. Cirilo przysłał mu zeskanowane wnioski z wizji lokalnej, zdjęcia miejsca zbrodni i denata. Stenogramy z przesłuchania świadków, jakiejś staruszki mieszkającej po sąsiedzku oraz policjantów odpowiedzialnych za pochwycenie podejrzanej. Było tego sporo, ale nabierał już wprawy. Przeczesywał ekran wzrokiem wychwytując jedynie najpotrzebniejsze informacje. Działał niczym w transie dopóki nie otrzeźwił go dzwonek telefonu.
- Mam nadzieje, że nie obudziłem? - to był Kenichi. Jego głos brzmiał okropnie, jakby cała jego niedawna energia została wyssana z niego odkurzaczem. Też miał ciężką noc.
- Nie. Nie spałem. Czemu dzwonisz po nocy?
- Po nocy? Jest już grubo po dziesiątej.
Mablung wyprostował się. Faktycznie, za oknem świeciło już słońce w całej swojej chwale. Również poziom hałasu się podniósł. Nie zwrócił na to uwagi. Trafił akurat na coś interesującego.
- Nie ważne - kontynuował podinspektor. - Również kiepsko spałem tej nocy. Miałem zresztą robotę.
Głęboki wdech. Znowu palił.
- Pamiętasz jak pytałeś się o tę khazarską kapitan, Muece?
- Oczywiście. Odezwała się?
- Nie, ciągle czekamy na oficjalne stanowisko khazarskiej policji w sprawie naszego pisma. Przejrzałem jednak jeszcze raz rejestry, które nam przysłała i chyba mam dowód na połączenie tej sprawy z wszystkimi innymi.
Mablung zerwał się i podszedł do okna. Czuł rosnącą ekscytację. Nawet nie spodziewał się, że może się tak czuć. Policjant mówił dalej:
- Mueca nie działała sama. Miała współpracownika, detektywa Wiliama Andersona.
- Wiemy coś o nim? - wtrącił.
- Na razie nie, ale wrzuciłem już zapytanie do serwera. Jeden z oficerów współpracujących z detektywem zaznaczył w raporcie, że bardzo interesowały go wszelkie symbole oraz obecności przedmiotów szachowych w miejscach przestępstw albo powiązane z nimi.
- Dziwna prośba - Mablung nie wytrzymał. Również sięgnął do kieszeni po paczkę oraz zapalniczkę.
- Też tak pomyślałem. Zbyt szczegółowa, jakby szukali czegoś co stanowiło by motyw albo wskazówkę. Tak czy siak przejrzałem jeszcze raz wszystkie dowody. W pokoju rodziców była rozstawiona partia. Czarne wygrywają przez szach-mat na białym królu.
- Myślisz, że praktykowali logikę przed snem?
- Wierzysz w taki przypadek?
Mablung spojrzał na ekran laptopa. Przypomniał sobie ostatnią wiadomość jaką napisał do niego Cirillo. Wiadomość, która w dziwny sposób łączyła się z tym czego przed chwilą dowiedział się od Kenichiego.
- Nie. Rozpocznij poszukiwania tego detektywa. Jeżeli nie możemy się dostać do kapitan Mueci to może od niego się czegoś dowiemy. Zbadaj też wszelkie możliwe motywy związane z szachownicami i figurami szachowymi na przestrzeni wieków. Możliwe zbrodnie, motywy przestępstw, symbolika...
- Wielkie umysły myślą podobnie. Już zleciłem to moim ludziom. Co ty zamierzasz robić?
- Muszę złapać samolot do Tenri.
***
- Corsoza, przyjacielu...
- Bez nazwisk, do cholery! Oszalałeś?
- Nie. Dokładnie wiem czego chcę - głos agenta był zimny niczym sopel lodu. Brzęczał w nim metal oraz nadchodzące zagrożenie. - W tym wypadku chodzi o nazwisko. Kto?
- Nie mogę. Oni mnie zabiją - zajęczał żałośnie babilończyk.
Oni?
- Mieliśmy układ, zapomniałeś? A może chcesz sprawdzić jak sprawnie działa oddział wewnętrzny w Isztar?
- W dupę sobie możesz wsadzić te groźby. To nic w porównaniu do tego co oni mogą mi zrobić. Gdybyś słyszał to co ja, też by się trzymał od tego z daleka - odwarknął. Najwyraźniej ci "oni" przerażali go bardziej niż oskarżenie o korupcję. Interesujące. Pan Corillo Corsoza był chyba połączeniem do wielu interesujących person w Isztarze. Warto by to zapamiętać i przekazać do archiwów, żeby uzupełnili jego teczkę. Na razie trzeba było jednak zmienić taktykę. Zastraszenie już dłużej nie działało. Przynajmniej nie przez telefon.
- Posłuchaj. Sprawa w którą wdepnąłeś jest naprawdę śmierdzącym kawałem gówna. Ciągnie się za nią szlak trupów. Jeżeli nie chcesz, żeby do listy dołączyła twoja szacowna persona lub twoja córka, musisz pomóc mi to rozwiązać.
Łagodniejszy i szczery głos chyba zrobił swojej. Oddech policjanta po drugiej stronie wyraźnie się uspokoił. Kiedy przemówił był do bólu rzeczowy.
- Tak jak pisałem. Dostałem dane od człowieka, który wyruszył w sprawie morderstwa w kościele do Tenri. Miałem przekazać je odpowiednim ludziom. Po tym wszystkim kontakt się urwał. Nie wiedziałem co robić.
- Czemu wyprawił się aż do Tenri skoro do morderstwa doszło w Isztarze?
- Z tego co zrozumiałem, sprawy które prowadziła ta cała Mueca były jakoś powiązane z tym morderstwem.
- Czemu go to w ogóle obeszło?
- Sprawa prywatna - odezwał się po chwili policjant. Mablung mógłby przysiąc, że gryzł się właśnie w wąs. W każdym razie chodziło vendettę.
- Skoro ta "organizacja" tak troszczy się o anonimowość, to czemu do mnie z tym napisałeś?
- Obiecałem cię informować o wszystkim. Poza tym jestem przecież cennym źródłem informacji, prawda? Mam wiele dojść. Z pewnością możemy sobie jakość pomoc, w zamian za odpowiednią zapłatę...
"Tu cię mam! - Mablung nacisnął przycisk w telefonie wyłączając dyktafon zainstalowany w aparacie. - Stary dureń boi się o swoje życie. Liczy, że w zamian za przydatne informacje dostanie ochronę. Aż trochę żal jego głupoty. Trzeba będzie kiedyś wykorzystać tę słabość."
- Czyli informacje w zamian za dbanie o twoją skórę? Wysoko się cenisz. Powiedz co wiesz, wyjedź z córką na urlop gdzieś poza miasto, a ja się zastanowię. Stoi?
Mężczyzna ochoczo potwierdził, po czym zaczął referować to co wyczytał z danych otrzymanych od tajemniczego mściciela. Czas na zdobycie jego tożsamości jeszcze nadejdzie. Na razie agent wysłuchał dokładnie raportu, obracając w palcach kartę pokładową lotu do Khazaru
***
- Powtarzam kolejny raz, panie Anderson, że to niemożliwe.
Postawny mężczyzna stał przygarbiony nad biurkiem khazarskiego inspektora policji, nerwowo przebierając nogami. W rękach trzymał mały notatnik, co chwilę też poprawiał druciane okulary spadające mu na kraniec nosa. Wyglądał na silnego mężczyznę, ale z zachowania i postawy przypominał bardziej zniewieściałego mamisynka. Cały drżał ze zdenerwowania, był niezdarny oraz jąkał się pod spojrzeniem drobnego oficera siedzącego za dębowym biurkiem. Z zawieszonej na szyi przepustki prasowej spoglądało jego zdjęcie z podpisem: "Marcus Anderson". Zdecydowanie nie czuł się pewnie w samym środku wydziału morderstw w Tenri.
- A-ale mam przepustkę i l-list potwierdzający od mojego przełożonego....
- Nic mnie to nie obchodzi. Nie mamy prawa przekazać niczego, co mogło by narazić śledztwo na szwank.
- M-m-mi chodzi wyłącznie o sprawy zamknięte - odparł z zabójczo szczerym uśmiechem Marcus, jakby to miało załatwić sprawę. Najwyraźniej oficer był innego zdania, bo nie zmienił srogiego wyrazu twarzy.
- Posłuchaj mnie pismaku - powiedział z groźbą w głosie powoli wstając. Nawet wtedy ledwo sięgał swojemu rozmówcy do ramion. To jednak nie przeszkodził mu uciszyć go jednym gestem, gdy ten chciał zaprotestować.
- Łajno mnie obchodzi z czym przyjdziesz i dla kogo pracujesz. Nie dostaniesz się do raportów, chyba że po moim trupie. Nie pozwolę, żeby jakiś zagraniczny dziennikarzyna buszował po naszych archiwum w poszukiwaniu brudów do opublikowania w swoim zapyziałym serwisie plotkarskim
- A-ale te-te-telewizja O-optima jest szacowanym źródłem ob-obiektywnych informacji. Tworzymy właśnie reportaż o...
- Pies to lizał - przerwał niekulturalnie policjant opadając bezsilnie na fotel, który wcześniej zajmował. Dziennikarz nie zamierza odpuścić.
- C-czy mó-mógłbym w takim razie po-porozmawiać z p-p-pania ka-kapitan Mu-mu-u-ecą?
- Oho, kolejny do naszej ukochanej kapitan? - zaśmiał się głośno szeregowy, ale szybko zamilkł pod spojrzeniem przełożonego. Nie uszło to uwadze Marcusa.
- Pani Kapitan jest niedostępna. Od kilku tygodniu znajduje się na zwolnieniu lekarskim.
Dziennikarz westchnął zmartwiony i skurczył się jeszcze o kilka cali.
- W w w takim ra-razie dzi-dziękuje panom.
- Spadaj, szczawie i zostaw śledztwa profesjonalistom.
Marcus odwrócił się na pięcie, zahaczając teczką z dokumentami o stojący na biurku kubek z kawą, który zalał przeglądana przez oficera gazetę oraz zostawił solidną plamę na jego mundurze. Uginając się w przeprosinach opuścił pomieszczenie, zanim policjant wyładował na nim swoją wściekłość.
Agent Mablung wyprostował się i zrzucił perukę dopiero kilka przecznic dalej od posterunku. Jego kolejnym celem było mieszkanie kapitan Mueci
Na szczęście w folderze otrzymanym od Tajemniczego-Mściciela, znajdował się prawdopodobny adres kobiety. Jedna z wielu dzielnic Tenri. Nie wyróżniała się niczym szczególnym, podobnie jak blok z jej mieszkaniem. Poczekał chwilę, aż znajdzie się ktoś na tyle nieostrożny by zostawić niedomknięte drzwi na klatkę. Tam szybko podszedł po wskazany w pliku numer. Nie musiał pukać. W środku nikogo nie było. Mogło to oznaczać, że poszła na spacer, ale dookoła tej sprawy było już dość zaginięć. Trzeba było jakoś dyskretnie zaczerpnąć języka. Podszedł do sąsiednich drzwi, z których dobiegało delikatne miauczenie co najmniej trójki kotów. Nie pomylił się.
- Dzień dobry, jestem przedstawicielem spółdzielni mieszkaniowej - powiedział gdy drzwi otworzyła mu starsza kobiecina z kotem na ręku. Drugi łasił się jej pod nogami. - Prowadzimy kwartalne badanie zadowolenia naszych lokatorów. Moi szefowie są bardzo dokładni i nie popuszczą dopóki nie poznam opinii każdego mieszkańca. Wie, pani może kiedy wróci pani Mueca z pod dwudziestki trójki?
Kobieta zmierzyła go spojrzeniem od czubków wypolerowanych lakierek, po wyprasowaną koszulę oraz nieskazitelną fryzurę. Najwyraźniej wizja przebiegła pomyślnie bo uśmiechnęła się drapiąc rudzielca na rękach za uchem.
- Ah, szanowna pani kapitan? Bo pan z pewnością wie, że jest kapitanem policji? - zaczęła wysokim głosikiem.
- Nie, prosze pani nie widziałem. Dawno temu wyszła?
- Hm... chyba tak. Właściwie to dawno jej nie widział, będzie już z dwa tygodnie! Pewnie na urlop pojechała. Jest niesamowicie pracowitą kobietą i ma tak niebezpieczną pracę. Szkoda, że jest sama. Szkoda, żeby tacy ludzie żyli samotnie. Pasowałby pan do niej.
Mablung uśmiechnął się, nie wiedząc jak odpowiedzieć na takie dictum. Nieobecność Mueci była mu jednak na rękę.
- Rozumiem, wielka szkoda. Z pewnością byśmy się dogadali. Dziękuje w takim razie i życzę miłego wieczora.
Odwrócił się na pięcie, zmierzając w kierunku schodów.
- Chwileczkę. Nie miał pan poznać opinii wszystkich mieszkańców? - zapytała go podejrzliwie. Agent zatrzymał się w miejscu.
"Szlag"
Odwrócił się z powrotem do kobiety z szerokim uśmiechem na ustach.
- Ależ oczywiście. Musiałem jednak sprawdzić czy mieszkanie pani Mueci... posiada dzwonek do drzwi. Mieliśmy skargi na działanie niektórych.
Zaznaczył solidnego ptaszka na pustej stronie notatnika i ponownie podszedł do staruszki.
- Czy miała by pani, jakieś uwagi co do działania spółdzielni?
- Oh kochaniutki, całe mnóstwo. Zapraszam na herbatkę, ciastka. Zaraz wszystko panu opowiem.
- Niestety, proszę pani. Nasze zasady zabraniają nam...
- Bzdura. Niech pan wchodzi. Nie jest pan chyba uczulony na koty?
Po tych słowach spojrzała na niego niczym na coś skażonego oraz nieczystego. Jakby uczulenie na koty było jasnym dowodem niższości takich ludzi. Poczuł pot spływający mu po karku ciężkimi kroplami.
- Oczywiście, że nie.
- To na co pan jeszcze czeka? - złapała go za ramię i niemalże siłą zaciągnęła go do środka. - Zrobię panu herbatę, a pan notuje. Na początek ten sąsiad z góry co tak strasznie chrapie...
Kobieta zanudzała go swoimi opowieściami przez co najmniej kilka godzin. Przez całe śledztwo nie zrobił tylu notatek co w trakcie tego jednego posiedzenia. Dowiedział się wszystkich możliwych plotek jakie krążyły po spółdzielni, a nawet o której godzinie kto, gdzie uprawia nierząd bez ślubu! Brakowało jeszcze tylko dokładnej liczby gryzoni, karaluchów i pluskw mieszkających wraz z domownikami.
Nie było jednak tego złego co by na dobre nie wyszło. Poznał dokładny rozkład lokali, utwierdził się w przekonaniu, że w nocy nikt nie powinien mu przeszkodzić. Poznał nawet kod dostępu na klatkę oraz rozmieszczenie kamer ochrony. Dlatego gdy pojawił się ponownie przed drzwiami mieszkania kapitan Mueci był pewien, że nikt mu nie przeszkodzi.
Włam nie należał do jego specjalności. Zajął mu zdecydowanie więcej czasu niż zamierzał. Gdyby było to bardziej strzeżone miejsce, pewnie wpadłby już kilka razy. Na szczęście kapitan Mueca wolała swobodę od przesadnego bezpieczeństwa. Gdy wreszcie przebił się przez zabezpieczenia zamka, wślizgnął się do środka zamykając za sobą drzwi. Włączył podręczną latarkę. Kominiarkę oraz rękawiczki tez zostawił na swoim miejscu. Przezorny, zawsze ubezpieczony.
Liczył, że kapitan mogła mieć u siebie jakieś wskazówki odnośnie prowadzonych przez siebie śledztw. Wyglądała na zdeterminowaną, żeby rozwiązać tę sprawę. Trzeba było więc dyskretnie poszukać dalszych wskazówek. Mieszkanie było pozostawione w nieskazitelnej czystości. Wszystko odłożone jak pod linijkę. Żadnych śladów walki ani włamania. Wyglądało na to, że faktycznie po prostu wyszła, zamykając za sobą drzwi. Gdzie jednak zniknęła skoro na komisariacie nikt nie miał od niej żadnych widomości odkąd poszła na zwolnienia? Może nacisnęła na jeden odcisk za dużo i w końcu skończyła siedem stóp pod ziemią albo trafiła na coś co mogło przybliżyć ją do morderców, więc musiała zamilknąć. Tak czy siak, spodziewał się znaleźć tutaj coś istotnego. Rozpoczął od oczywistych miejsc. Szafek, szuflad, segregatorów na dokumenty. Potem przeczesał sypialnie, salon, kuchnie, a nawet łazienkę. Nigdzie nie znalazł niczego ciekawego. Znowu jednak odezwał się jego instynkt. Przeczuwał, że Mueca wiedziała, że koniec końców może stać się celem. Musiała mieć jakąś swoją kryjówkę. Pozostawało tylko ją znaleźć.
Po ponad godzinie był pewien, że sprawdził wszystko, od kosmetyczki po pawlacz w kuchni. Nie znalazł niczego szczególnego. Zrezygnowany usiadł pod ścianą. Miał olbrzymią ochotę zapalić, ale nie mógł tego zrobić. Względy bezpieczeństwa. Przeczesał pomieszczenie światłem latarki. Zatrzymał się na chwilę na stojącej w salonie szafie. Coś w niej nie grało. Otworzył skrzydło. Wewnątrz znajdowały się płaszcze oraz jej mundury. Złapał za pusty wieszak i przystawił go do bocznej ściany. Wystawał do połowy. Przystawił go do tej samej ściany, ale na zewnątrz. Schował się cały.
"Podwójne dno"
Wyrzucił szybko zawartość na łóżko. Zaczął skrawek po skrawku przesuwać dłońmi po tylnej ścianie szafy. W pewnym momencie natrafił na wgłębienie w sam raz do włożenia kilku palców. Sapnął i odchylił z trzaskiem skrytkę. Kilka dokumentów, amunicja, pistolet, mnóstwo kurzu oraz plik dokumentów. Otworzył go na chybił trafił. Wydruki były wypełnione odręcznym pismem. Dopiski Mueci.
"Bingo" |
Pochylamy się przed inteligencją
Klękamy zaś przed dobrocią |
|
|
|
»Sorata |
#22
|
Yami
Poziom: Genshu
Posty: 1471 Wiek: 39 Dołączył: 15 Gru 2008 Skąd: TG
|
Napisano 09-07-2018, 14:14
|
Cytuj
|
Rozdział 5
Aktualna punktacja:
Hes – 11 hms
Mablung – 15 hms
Pamiętajcie o niewykorzystanych bonusach z poprzednich etapów. Punkty nadal czekają na wykorzystanie.
Dodatkowe bonusy w etapie piątym:
Jak owca na rzeź: Wszedłeś w osobisty kontakt z mordercą, ale w formie jakiej się nie spodziewałeś. Z łowcy stałeś się zwierzyną. Przynajmniej wiesz, że byłeś na właściwym tropie. (+2 hms).
Podane na tacy: Dzielisz się podejrzeniami ze współpracownikami i otrzymujesz odpowiedź na pytanie, które zadawałeś sobie od dawna. [-1 hms za każde pytanie]. Do wykorzystania wielokrotnego. |
Kryteria oceny walk: Klimat 4/10 Mechanika 3/10 Warsztat 3/10. W razie wątpliwości - konsultuj. Pomoc: https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=17457#17457 |
|
|
|
»Hes |
#23
|
Zealota
Poziom: Keihai
Posty: 65 Dołączył: 05 Cze 2017 Skąd: Warszawa
|
Napisano 23-07-2018, 22:06
|
Cytuj
|
Arkadia 04-04-1618
Był już późny wieczór gdy dotarli z lotniska do mieszkania wynajmowanego przez Abreu.
- Rozgość się. Na czas pobytu w Arkadii, będziesz mieszkał u mnie - powiedział Hes rzucając niewielki podręczny bagaż w przedpokoju i zachęcając Adama do podobnego zachowania.
Technik, który przez całą drogę był, co od kiedy zealota go poznał nigdy mu się nie zdarzało, milczący i ponury. Stracił humor jeszcze przed opuszczeniem komisariatu w Semphyrze. Szef wezwał go na rozmowę przed wyjazdem. Mag domyślał się co tam mogło się stać i czuł się winny całej sytuacji. Chciał jak najszybciej to załagodzić.
- Dziś dajmy sobie spokój z pracą, zamówimy pizzę, obejrzymy mecz, wypijemy piwo. Co ty na to?
- Wszystko mi jedno, rób jak uważasz - stwierdził technik bez śladu entuzjazmu w głosie, co mimo wszystko Jesus uznał za dobrą kartę.
Jednak choć starał się bardzo, Berratio ostatntacyjnie okazywał jak bardzo jest nieszczęśliwy, co w końcu zdenerowowało Arkadyjczyka.
- Powiesz wreszcie o co chodzi? - warknął nieprzyjemnie - Zaczynasz mnie irytować!
Nie dowiedział się czy detektyw czekał na ten wybuch, czy wprost przeciwnie, tak go zaskoczył, ale wreszcie wyrzucił z siebie, co go męczyło.
- Zniszczysz mi karierę! Jeśli nie rozwiążemy tej sprawy to nie mam po co wracać do pracy! - wykrzyczał zealocie prosto w twarz.
- I dlatego uznałeś, że zamiast brać się do roboty, lepiej zmarnować cały dzień na fochy?! - mag nie pozostał dłużny. Napięcie rosło i przez chwilę Hes miał wrażenie, że zaraz Adam go uderzy, co jednak nie nastąpiło. Policjant w końcu odwrócił wzrok i opadł bez sił na kanapę.
- To wszystko jest bez sensu - powiedział łamiącym się głosem.
- Wstawaj! - rozkazał już uspokojony Abreu
- Co?
- Nie mamy czasu, ogarnij się a ja zamówię taksówkę.
- Skąd nagle ta zmiana? - nie dawał za wygraną analityk.
- Nie zabrałem Cię tu byśmy siedzieli przed telewizorem jedli pizze i pili piwo. Mamy robotę do wykonania.
- Niedawno mówiłeś coś innego - wymamrotał pod nosem technik
- Co powiedziałeś?
- Daj mi piętnaście minut i będę gotowy.
Zealota tylko skinął głową. Nie mógł dawać zbyt dużo czasu Adamowi na rozmyślania. To myśląc, wybrał w telefonie numer do Carli.
- Jesus? Nie spodziewałam się telefonu od ciebie o tej porze.
- Chciałem cię tylko zaprosić na naleśniki.
- Taaa, jasne...
Mimo bardzo późnej pory, ulubiony lokal pani oficer, nadal był pełny. Hes obawiał się, że nie znajdą wolnego kąta, jednak gdy wspomnieli kelnerowi na kogo czekają, ten zaprowadził ich na to samo miejsce, gdzie ponad dwa tygodnie temu siedział z policjantką. Mimo, że nie dało by się wcisnąć igły, taki był tłok w barze, tu czekał pusty stół i zealota domyślał się, że tylko jedna osoba i jej goście mogą tu zasiąść. Ciekawa historia - pomyślał z odrobiną zazdrości - muszę kiedyś zapytać o to Carlę. Choć najedli się pizza, to mag nie mógł sobie odmówić porcji wybitnych słodkości, do czego namówił też technika. Zamówił też porcje dla Navarro. Czekali na jedzenie kiedy zobaczył zbliżającą się panią oficer. Jeśli nawet zaskoczyło ją, że nie był sam, nie dała nic po sobie poznać.
- Cześć - wstał i rzucił do inspektor najbardziej niewinnie jak mógł, wiedząc, że zajmuje jej czas wolny - poznaj Adama Berratio, analityka policyjnego z Semphyry.
- Adamie, to Carla Navarro, najlepszy detektyw w Arkadii.
Gdy skończyły się uprzejmości i wszyscy znów usiedli, Hes zaczął opowiadać historię dla obojga słuchaczy. Zawierała ona sporo faktów, które jedna lub druga osoba znała, ale doświadczeni śledczy czekali aż skończy nim zadawali pytania. A gdy w końcu zamilkł, większość wątpliwości sama się wyjaśniła.
- Niesamowite - pokręciła głową inspektor - brzmi jak niezła opowieść sensacyjna.
- Nie patrzyłem na to od tej strony, ciekawe spostrzeżenie. Ale to co nas tu konkretnie sprowadza to odkrycie oznaczeń ruchu szachowego na banknotach, którymi uduszono ofiarę w Pruriencie. Może nic by to dla mnie nie znaczyło, gdybym przez całą drogę powrotną z Khazaru nie zastanawiał się, po co przestawiono te meble na miejscu zbrodni w kolegium. To uczucie, kiedy nagle puzzle zaczynają do siebie pasować. Pamiętam jak mi o tym mówiłaś. Dlatego tu jesteśmy.
Dyskusja toczyła się dalej, ale Hes miał coraz mniejszy w tym udział. Dwoje policjantów doskonale się rozumiało i nie potrzebowali już jego pomocy. Nie przeszkadzało to ani trochę magowi. Obserwowanie ich przy pracy nie dość, że sprawiało mu wielką przyjemność to jeszcze niemało się nauczył. Czas jednak mijał, a nie dochodzili do żadnego wniosku.
- Jak nic przypomina mi to książkę, którą kiedyś czytałam - rzuciła od niechcenia Carla - "Zaściankowy Morderca" tam też przestępca rozgrywał partię szachów z detektywem.
Słysząc to Adam tak mocno uderzył się dłonią w czoło, że kilku ostatnich gości naleśnikarni obejrzało się w ich stronę.
- No tak! Wielkie dzieło Ranjeeva Zeona. Jak mogłem o tym zapomnieć. Idealne źródło inspiracji dla nie jednego świra.
- Wiesz, że napisał to na kartach z sprasowanego papieru toaletowego? Oryginał ponoć sprzedano za ponad dwa miliony.
- Szkoda, że gość już nie żyje. Choć podobno sam był wielką kupą gówna. Mówią, że zapisał swoim byłym żonom po kontenerze nawozu - mężczyźni zaczęli się śmiać.
Hes pierwszy zobaczył lodowaty wzrok Carli. Zdał sobie sprawę jak słabo zna panią oficer. Delikatnie dał znać technikowi by się uspokoił.
- Czemu napisał powieść na czymś takim? Nie stać go było na normalny papier? - zapytał zealota by przerwać krępującą ciszę.
- Siedział wtedy w więzieniu, możliwe że nie miał innej możliwości.
- Niesamowite. - Abreu ciężko westchnął - czy nic nie może być proste.
- Postaram się czegoś dowiedzieć, ale to już rano.
- Bardzo ci dziękuje Carlo. Co ja bym bez ciebie zrobił.
- Pozwól, że ci przypomnę naszą pierwszą rozmowę - wreszcie uśmiech wrócił na twarz policjantki.
Byli ostatnimi klientami którzy opuścili lokal.
Arkadia 05-04-1618
Hes wstał bardzo wcześnie, w zasadzie to nie mógł spać. Urlop się skończył i miał dziś wrócić do pracy. Nie wykonał polecenia przełożonego. Zastanawiał się nad konsekwencjami, czy i jakie mogą być. Z mrocznych myśli wyrwał go dzwonek telefonu.
- Nie budzę? - odezwała się Carla z nadzieją w głosie, jakby właśnie to chciała zrobić.
- Od dawna już nie śpię. Dowiedziałaś się czegoś?
- Taaak, choć może to być mylny trop. Zeon gdy pisał "Mordercę" to miał współwięźnia. Gość sporo pomógł mu w pace. Podobno utrzymywali kontakt jeszcze długo później. Żyje i podobno mieszka gdzieś w Tenri. Mój kontakt próbuje go namierzyć.
- Jesteś prawdziwym skarbem! Łapię pierwszy samolot. Daj znać gdy będziesz wiedziała więcej.
- Powodzenia. Zazdroszczę ci tej energii.
Gdy się rozłączyła, zealota westchnął. Choć nie miał zupełnie na to ochoty, wiedział, że nie ma co odkładać rozmowy z arcybiskupem. Postanowił zagrać w otwarte karty.
- Jesusie cieszę się, że cię słyszę- odezwał się w słuchawce głos Leona Merriama - jak się udał urlop?
Ekscelencjo... wczoraj wróciłem z Semphyry. Dziś chciałbym polecieć do Khazaru. Przykro mi, nie posłuchałem pana.
- Wiem chłopcze i powiem ci szczerze, sporo ty też mnie nie okłamałeś, że spodziewałem się tego. Kiedy planujesz wrócić?
- Dwa, maksymalnie trzy dni.
- Niech Lumen cię prowadzi.
Poszło zupełnie inaczej niż się młody mag spodziewał. Pozostała jeszcze kwestia co zrobić z Adamem. Nie mając lepszego pomysłu postanowił, choć długo miał wątpliwości, dać mu mieszkać w swoim mieszkaniu i zostawił kontakt do Carli. Wreszcie los się do niego uśmiechnął - samolot miał za półtorej godziny. Szybko się spakował i pojechał na lotnisko. Był strasznie zaskoczony gdy w sklepie w hali wylotów kupił kopię " Zaściankowego mordercy".
Tenri, 05-04-1618
- Halo? - odezwał się sympatyczny kobiecy głos - z kim mam przyjemność?
Sandra, dziewczyna która dała Jesusowi swój numer podczas jego poprzedniej wizyty w Khazarze była ważnym powodem, dla którego mag tak chętnie wrócił do stolicy tego kraju.
- Nie wiem czy pamiętasz Babilończyka któremu pomogłaś niecały tydzień temu?
- Może - powiedziała cicho i pozwoliła mu mówić dalej.
- On nie zapomniał o tobie i bardzo chciałby się zrewanżować. Może dasz się zaprosić na kolację?
- Akurat nie mam planów na dzisiejszy wieczór. Masz szczęście.
- Bardzo się cieszę. Gdzie mam podjechać?
Hes wynajął na lotnisku samochód, kupił bukiet kwiatów i dotarł pod wskazany adres. Dziewczyna która otworzyła mu drzwi, bez wątpienia byłą tą którą spotkał parę dni wcześniej na lotnisku, ale choć w służbowym stroju była bardzo atrakcyjna, to w pięknej zielonej sukience wyglądała wprost zjawiskowo.
- Widzę, że się podoba - uśmiechnęła się do zealoty, widząc, że ten nie potrafi nic z siebie wydusić.
- Brak mi słów by opisać jak bardzo. Pani pozwoli? - powiedział wręczając jej kwiaty.
- Oczywiście - Jesus wziął ją delikatnie pod rękę i zaprowadził do samochodu. Otworzył przed nią drzwi i pomógł wsiąść. Bardzo się starał, by niczego nie popsuć.
Jeszcze w wypożyczalni wypytał się o polecaną restauracje. Na szczęście gdy odpalił silnik napięcie go opuściło. Przez wspaniałe parę godzin zapomniał o wszystkich problemach i troskach. Naprawdę nie chciał się rozstawać z dziewczyną, ale oboje rano mieli swoje obowiązki. Odwiózł Sandre do domu i sam udał się do hotelu. Przed snem sprawdził jeszcze mail.
"Keran Nefis, Codzienna 76/12" Krótka wiadomość od Carli była tym czego potrzebował.
Tenri, 06-04-1618
Rano Jesus pojechał na miejsce. Przez całą drogę się uśmiechał. Cały czas powtarzam treść wiadomości wysłanej przez Sandrę "Dziękuję za cudowny wieczór, mam nadzieję, że bawiłeś się tak samo dobrze jak ja. Na dziś też nie mam planów... a może już mam?". Gdy dotarł jednak do celu od razu spoważniał. Okolica wyglądała na bardzo niebezpieczną. Po krótkiej analizie sytuacji postanowił wrócić samochodem do centrum i wziąć taksówkę. Nie zdziwił się gdy kierowca zażądał potrójnej stawki.
Na miejscu rzucił czar by wiedzieć o zagrożeniu na tyle wcześnie by móc mu zapobiec. Całą siłą woli starał się wyglądać na kogoś pewnego siebie i chyba się udało, bo choć wzbudził pewne zainteresowanie nikt nie postanowił go zaczepić. Także dzięki magii zlokalizował szukaną lokację. Mieszkanie numer dwanaście znajdowało się przed nim. Uderzył dwa razy pięścią w drzwi.
- Czego? - odezwał się ze środka zmęczony męski głos |
|
|
|
»mablung |
#24
|
Agent
Poziom: Keihai
Posty: 117 Wiek: 34 Dołączył: 05 Paź 2010 Skąd: Warszawa
|
Napisano 23-07-2018, 22:26
|
Cytuj
|
Z teczką pod pachą powoli wycofał się z mieszkania. Przypilnował, żeby wewnątrz wszystko wróciło na swoje miejsce. Jak dobrze pójdzie to sama Mueca zorientuje się, że jej zapiski zaginęły, dopiero kiedy po nie sięgnie. Czuł już pismo nosem. Był przekonany, że w trzymanych pod pachą dokumentach znajdzie odpowiedzi na dręczące go pytania. Opuścił teren bloku i zrzucił z siebie strój włamywacza, wsadzając wszystko do małego plecaczka zabranego z mieszkania Mueci. Spokojnie ruszył przed siebie. Poczuł się za pewnie. W normalnej sytuacji szybciej zorientowałby się, że cos jest nie tak.
- Stój!
Kobieta, którą minął na chodniku odwróciła się nagle mierząc w jego stronę z Glock’a. Powinien wyczuć, że coś było nie tak jak tylko ją zobaczył. Ubrana w dres szła w jego kierunku z nisko pochyloną głową. Twarz skrywała pod czapką. Nie wyglądała ani na nocną biegaczkę, ani na wracającego do domu imprezowicza. Cała jej postawa krzyczała, że coś jest nie w porządku. A mimo to przeszedł obok niej kompletnie bezmyślnie.
Uniósł dłonie w górę słysząc charakterystyczne kliknięcie odblokowywanej broni. Powoli odwrócił się czekając na reakcję. Śniadoskórka kobieta nawet nie drgnęła. Jej stalowy wzrok wskazywał na doświadczenie w mierzeniu do kogoś z broni. Zabiłaby go teraz bez mrugnięcia okiem.
- Śpiewaj! – powiedziała spokojnie.
- Co?
- Śpiewaj! – kobieta uniosła muszkę bliżej do oka.
- Obawiam się, że nie rozumiem.
- Nie kręć. Co robiłeś w moim mieszkaniu?
Trybiki zazgrzytały. Już wcześniej miał przeczucie, że kobieta kogoś mu przypominała.
- Kapitan Mueca jak rozumiem?
- Odpowiadaj!
Znowu pewny głos. Niczym rozkaz. Widać było, że przepracowała wiele lat na służbie. Palec zaciśnięty na spuście nawet jej nie drgnął. Nie było sensu bawić się w konwenanse.
- Shinichi Kudou. Prowadzę obecnie pewne śledztwo w sprawie brutalnego potrójnego morderstwa w Sanbetsu. Ofiarami była rodzina na przedmieściach, w tym mała dziewczynka. Jak rozumiem, nie muszę opisywać dokładnie modus operandi?
Kapitan stała niewzruszona bacznie przysłuchując się jego słowom. Nie wyglądała na przekonaną. Mablung westchnął.
- W międzyczasie zająłem się też podobną sprawą toczącą się w Babilonie. Pojawiło się wiele pasujących motywów. Większość morderstw wskazywała na podłoże religijne…
- Grasz w szachy? – spytała nagle. Mablung uśmiechnął się.
- Nie. Zawsze wolałem karty. Morderca, a raczej mordercy ubóstwiają jednak szachowe motywy. Według moich źródeł w każdym z badanych przeze mnie miejsc oraz w starych sprawach pojawiały się szachownice. Wiem, że jakiś czas temu prosiłaś o utworzenie międzynarodowego zespołu do zwalczania grupy przestępczej. Wtedy brzmiało to nieprawdopodobnie. Teraz moi przełożeni zmienili zdanie.
Kobieta uśmiechnęła się złośliwie. Nadal jednak nie odezwała się słowem.
- Jeden z moich współpracowników zaginął próbując odszukać informacje zdobyte przez Ciebie. Myślę, że wspólnie udało by się nam doprowadzić tę sprawę do końca. Chyba, że powinniśmy się zgłosić do Williama Andersona. Może on będzie chętniejszy do pomocy.
Trafił w czuły punkt. Kobieta wyraźnie drgnęła słysząc to nazwisko.
- Czego chcecie od Williama? Gdzie on jest?
- Jeszcze nie wiemy. Ale moi przyjaciele w policji już go szukają.
Przez kilka chwil stali w milczeniu wpatrując się w siebie intensywnie. Mablung nie wiedział w jaki inny sposób mógłby ją przekonać. Logicznie myśląc nie miała żadnych powodów, żeby mu ufać. Przyłapała go ze swoimi dokumentami, zaraz pod swoim blokiem, kilkanaście minut po tym, jak włamał się do jej mieszkania. Sporo wiedział o prowadzonym przez nią śledztwie, ale co innego powiedziałby morderca? Mógłby spróbować siłą ją obezwładnić i na spokojnie wytłumaczyć swoje racje. Pytanie tylko czy utwierdziłoby jej obawy oraz czy w ogóle dałby radę dopaść do niej, zanim posłała by go do piachu. Niepotrzebne ryzyko. Trzeba zaufać, że podejmie słuszną decyzję.
Kapitan Mueca sięgnęła za pas. Nie spuszczała go z celownika pistoletu. W jej dłoni zabrzęczały kajdanki policyjne.
- Odwracaj się. Tylko powoli.
***
Dał się zakuć bez problemu. Sam wskazał nawet ukryty za paskiem nóż, który pani kapitan przegapiła w trakcie przeszukiwania. Musiał zdobyć jej zaufanie. Dopiero gdy zaprowadziła go do swojego nowego mieszkania poczuł, że sam mógł być zbyt ufny. Dlaczego bowiem sama Mueca miała nie należeć do grupy morderców? Nie było dowodów na potwierdzenie tej teorii, ale też nic nie wskazywało za jej odrzuceniem. Do tej pory postać kapitan Mueci była bardzo niejasną oraz tajemniczą zmienną. Wkrótce miało się okazać jaką role odegra w całym tym przedstawieniu.
Nowe lokum znajdowało się niemalże naprzeciwko starego mieszkania. Było utrzymane w surowym stanie, jakby dopiero po remoncie. Mała wersalka, stanowisko komputerowe z podłączonymi kamerkami. Ekran pokazywał widok na kilka pokoi starego mieszkania. Wszystkie posiadały noktowizory. Poza tym stół, podróżna lodówka, dwa krzesła w tym jedno na którym siedział, oraz składany wieszak z kilkoma kompletami ubrań. Na biurko z komputerami rozłożonych było kilka pistoletów z magazynkami oraz noże, w tym jego arsenał, a na ścianie wisiała tablica korkowa, łudząco podobna do tej z której sam korzystał. Poza tym zorganizowanym niemalże po wojskowemu fragmentem pokoju, reszta przedstawiała żałosny widok. Puste puszki po konserwach, energetykach, opakowaniach kawy i innych butelkach. Kapitan musiała się ukrywać już od jakiegoś czasu. Najciemniej jest zawsze pod latarnią…
- Wygląda na to, że w Sanbetsu wreszcie zdecydowali się ruszyć dupę - kapitan odwróciła się w jego stronę. W dłoni cały czas trzymała pistolet luźno skierowany na skrępowanego gościa. – Szkoda tylko, że nadal nie chcą ruszyć głową. Czemu przysłali tylko Ciebie? No i to żółtodzioba?
Wzruszył ramionami na ile pozwalały mu skrępowane ręce.
- Najlepiej działamy w pojedynkę. Taka już… specyfika naszej komórki. Sprawa traktowana jest bardzo priorytetowo - wolał nie mówić jej, że w sumie to nawet nie zasłużył na miano żółtodzioba. Rekrut byłoby lepszym określeniem.– Nie ma co się bawić w przepychanki słowne. Mamy wspólnego wroga. Przyjechałem z ofertą współpracy.
- I zaczynasz od włamania? Kiepska strategia.
Mueca podesła bliżej i oparła się o stół. Nie spuszczała z niego oka.
- A co mogłem zrobić? Na posterunku nie byli zbyt pomocni, a sprawa jest pilna. Łapałem się każdej możliwości jaka się natrafiała.
Khazarka uśmiechnęła się ponuro.
- Nawet nie masz pojęcia.
Podeszła do niego i rozpięła mu kajdanki. Szybko odskoczyła do tyłu jakby niepewna jego reakcji. Mablung powoli roztarł sobie odrętwiałe przeguby. Dopiero wtedy zdecydowała się schować broń.
- Zgłodniałeś? Bo ja od parunastu minut czuje jak mi kiszki marsza grają.
- Chętnie.
- Kawa?
- Jak najbardziej.
Mueca poszła w stronę kuchni. Agent nie ruszał się z miejsca. Ich zawieszenie broni było ciągle nietrwałe. Wolał go nie naruszać gwałtownymi ruchami oraz niedomówieniami. Wkrótce oboje siedzieli z parującymi kubkami najtańszej kawy rozpuszczalnej z miejscowego sklepu spożywczego. W khazarze nawet taka smakowała niczym nektar.
- Twoja historia potwierdza się z moimi informacjami. Nie wygląda jednak jakby ta sprawa była wyłącznie służbowa. Mam rację?
Przypomniał sobie widok okrwawionych zwłok oraz uśmiech dziewczynki. Nie tej z przedmieść Fojikawy. Tej która od kilku ostatnich tygodni nawiedzała go co nocy w snach i popędzała do działania.
- Tak. To sprawa osobista.
***
Obudził go olbrzymi ból głowy. Całe ciało miał odrętwiałe. Policzek opierał się o coś wilgotnego i zimnego. Ręce miał wykręcone do tyłu i związane. Co się z nim stało?
Dookoła panowała ciemność. Jedynym źródłem światła była szpara w drzwiach. Dzięki niej powoli przyzwyczajał się do otoczenia. Widział coraz więcej szczegółów, chociaż nie było co opisywać. Został zamknięty w jakiejś ceglanej celi bez okien.
W głowie mu łomotało, jakby ktoś kuł żelazo we wnętrzu jego czaszki. Potem nastąpił ból mięśni gdy czucie powoli wracało mu do rąk. Z trudem uniósł się do pozycji siedzącej. Oparł plecy i kark o chłodny mur. Pomagało to na ból głowy, ale nagłe podniesienie się wywołało przypływ nudności. Minęło trochę czasu zanim zaczął kojarzyć fakty. Spotkanie z Muecą, jej początkową nieufność, a następnie kolację i kawę, która przerodziła się w długą rozmowę na temat prowadzonego śledztwa. Czy to wtedy stracił przytomność? Dosypała mu czegoś do kawy albo do jedzenia? Przecież nie widział jak przygotowywała kubki. Jedzenie podawane było z fabrycznie zamkniętych konserw, więc ta opcja raczej odpadała. Tylko czemu miała by to robić? Zastanawianie się nad tym zagadnieniem przywołało z powrotem ból głowy. Skupił się na swoim oddechu. Wyczuł epicentra bólu i spróbował je odseparować. W myślach oddzielić od swojego organizmu. Zwizualizować jak opuszczają jego ciało. Dało to połowiczny efekt, ale zaczął kojarzyć więcej faktów.
Opuścił wczoraj mieszkanie Mueci. Próbował nawet skontaktować się z Kemptei. Oczywiście nie odbierał, więc nagrał mu się na skrzynce. A może pomyślał, żeby się nagrać? Wszystko po tym było już ciemną plamą. Jak go dorwali?
Nie było sensu nad tym się zastanawiać. Lepiej pomyśleć jak się wydostać z tej matni. Delikatnie sprawdził więzy. Ktoś użył stalowej linki i obręczy, widać że profesjonaliści. Ledwo podciągnął się do siedzenia. Nie było szans, żeby zerwał wiązanie albo się z niego wyślizgnął. Pokój był pusty, nie było wiec niczego co mogłoby mu pomóc. Jedyne czego się domyślił to, że musi się znajdować pod ziemią, ze względu na zimno oraz wilgoć. Trzeba było spróbować sięgnąć poza zmysł wzroku, słuchu czy węchu.
Ból, który rozbłysł w jego głowie przypominał uderzenie dwuręcznego kafara i równie szybko pozbawił go przytomności.
Kiedy odzyskał przytomność do zmysłu węchu dotarł kolejny zapach. Niezbyt przyjemny. Przed omdleniem musiał zwymiotować. Nadzwyczajnym wysiłkiem woli znowu podniósł się do pozycji siedzącej. Tym razem ból nie odchodził tak łatwo. Oddychał z trudem próbując doprowadzić się do porządku.
Coś blokowało jego możliwości. Nie sądził, że było to w ogólne możliwe. Kilka lat temu słyszał co prawda o pewnym ataku terrorystycznym, który wykorzystywał podobną technologię pacyfikacji nadludzi, ale nigdy nie spotkał się z czymś takim. Skąd oni mieli do tego dostęp? Nie miał bowiem wątpliwości, że wpadł w łapy tych, których ścigał. Wolałby, żeby sytuacja była odwrotna. Teraz był zdany na ich łaskę oraz niełaskę. Nie mógł nic zrobić. Nawet gdyby wydostał się z więzów, co zapewne stało by się kosztem władania co najmniej jedną kończyną, to znajdował się w zamknięciu, w nieznanym budynku, bez możliwości korzystania z swoich mocy oraz jakiegokolwiek wsparcia czy sprzętu. Liczył tylko, że jego pamięć nie była zawodna i zostawił jednak wiadomość na skrzynce Kemptei’a. Inaczej miał przesrane.
W tym momencie rozległo się szczęknięcie klucza w zamku i drzwi otworzyły się, wpuszczając do środka falę światła. Zaraz spotka się twarzą w twarz z poszukiwanymi mordercami. Zdecydowanie wolałby, żeby nastąpiło to w odwrotnej sytuacji. |
Pochylamy się przed inteligencją
Klękamy zaś przed dobrocią |
|
|
|
»Sorata |
#25
|
Yami
Poziom: Genshu
Posty: 1471 Wiek: 39 Dołączył: 15 Gru 2008 Skąd: TG
|
Napisano 27-07-2018, 16:36
|
Cytuj
|
Rozdział 6
Aktualna punktacja:
Hes – 13 hms
Mablung – 17 hms
Ze względu na spory postęp śledztwa, niektóre ścieżki fabularne zostały bezpowrotnie utracone. Z pozostałych możecie wybrać następujące:
Hes:
Jak owca na rzeź, Podane na tacy, Samotny wilk, Wieczny niedosyt informacji, Podane na tacy.
Mablung:
Ze względu na sytuację, w której się znajdujesz, pozostaje ci tylko: Wieczny niedosyt informacji
W związku ze zbliżaniem się do finału, opcja nagradzania HMSami za newsa zostaje również anulowana.
Proszę o kontakt celem ustalenia szczegółów. |
Kryteria oceny walk: Klimat 4/10 Mechanika 3/10 Warsztat 3/10. W razie wątpliwości - konsultuj. Pomoc: https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=17457#17457 |
|
|
|
»Hes |
#26
|
Zealota
Poziom: Keihai
Posty: 65 Dołączył: 05 Cze 2017 Skąd: Warszawa
|
Napisano 10-08-2018, 20:41
|
Cytuj
|
Tenri, 06-04-1618
- Dzień dobry, nazywam się Jesus Abreu - spokojnym głosem powiedział Hes. - Czy moglibyśmy porozmawiać?
- Na jaki temat? - głos zza drzwi ze zmęczonego momentalnie zmienił się w nieprzyjemny.
- Pana znajomości z Zeonem Ranjeevem.
- Wynoś się stąd! - nagle Keran zaczął krzyczeć. - Nie mam nic do powiedzenia.
Nagła zmiana nastawienia zaskoczyła zealotę. Nie bez znaczenia był także fakt, że za chwilę jeszcze ktoś mógł się zainteresować wrzaskami.
- Czy powiedziałem coś złego? - zapytał najspokojniej jak potrafił.
- Mam już dość. Nic nie wiem, nic nie pamiętam - tym razem ton z napastliwego zmienił się w prawie błagalny. - Dajcie mi święty spokój.
- Proszę mi pomóc - mag nie miał zamiaru ustąpić. - Na Lumena, przyrzekam, że się odwdzięczę.
Zaskoczyło go, gdy drzwi się otworzyły i ubrany w szlafrok mężczyzna zaprosił go do środka. Starszy od niego mniej więcej dwa razy Nefis musiał być kiedyś potężnie zbudowany i choć teraz zaniedbany, nadal mógł zawstydzić muskulaturą takich mizernych młodzieńców jak choćby Hes. Gospodarz wyjrzał jeszcze na korytarz, po czym zamknął wejście do mieszkania.
- Nieczęsto spotyka się tu wyznawców Lumena. - Dopiero teraz przyjrzał się swojemu gościowi. - Zresztą powinienem się domyślić po imieniu, że jesteś nietutejszy.
Jesus przez chwilę zastanawiał się czy naprawdę może powiedzieć coś więcej o sobie Khazarczykowi. Przekonał go symbol Kościoła Powszechnego, zwieszający się na łańcuszku na byczej szyi Kerana.
- Przybyłem z Babilonu. Prowadzę sprawę kilku morderstw w mojej ojczyźnie. Jednym z tropów jest książka Zeona "Zaściankowy morderca". Dlatego trafiłem do pana.
- Cholera, skąd mogłem wiedzieć? Dałem dupy. Mam już dość tej całej sławy, na którą nie zasłużyłem. Od jakiegoś czasu rozmawiam na ten temat tylko z policją, ale wyłącznie dlatego, że nie mogę im odmówić.
- Rozumiem. A czy mi zechce pan pomóc?
- Zrobię, co będę mógł. Zresztą masz szczęście. Nie dalej jak tydzień temu był tu policjant i wypytywał mnie o to samo. Nadal mam wszystko na świeżo w pamięci.
- Kobieta czy mężczyzna? - sprawa bardzo zaciekawiła zealotę.
- Facet. Brunet około trzydziestu może czterdziestu lat. Wysoki. Muskularny. Nazywał się Anderson, czy jakoś tak. To ważne?
- Nie wiem, chyba tak. Choć miałem nadzieję, że to był ktoś inny. Gdyby mógł mi pan powtórzyć o co pytał, bardzo ułatwiłoby mi to dochodzenie.
- Tyle razy już odpowiadałem na różne pytania. Przez te wszystkie lata policja, dziennikarze, nawet fani Zeona. Cały czas to samo. Mam tego już dość. Ja tylko dzieliłem z nim celę.
Hes delikatnie położył rękę na dłoni Nefisa. Były przestępca zupełnie się tego nie spodziewał. Przez chwilę panowała cisza, aż w końcu Khazarczyk skinął głową i pierwszy raz uśmiechnął się do gościa.
- Temu ostatniemu, poza tymi samymi informacjami, o które pytali wszyscy, bardzo zależało na poznaniu lokalizacji rodzinnej wioski Ranjeeva. Bardzo mnie to zdziwiło, bo to powszechnie dostępna informacja.
- Ecúnsniyo, zgadza się? - upewnił się mag.
- Tak, wszyscy to wiedzą.
- Dziękuję. Pozwolę sobie zadać jeszcze kilka pytań. Jeśli będzie pan miał dość, proszę dać mi znać. - Gdy Keran skinął głową, kontynuował. - Co było inspiracja dla Zeona przy pisaniu "Mordercy"? Czy pamięta pan jakieś specyficzne wydarzenia z tamtych czasów?
- Młody nie pasował do więzienia, to pewne. To bagno wciągało go i zabijało od środka. Przestał się praktycznie ruszać. Kurde, było na to jakieś mądre słowo. Niech to diabli, nie przypomnę sobie. Tak czy inaczej, zrobiło mi się żal dzieciaka. Chciałem mu pomóc, ale nie wiedziałem jak. Wtedy zaczęły się te porachunki gangów. Rzecz na niespotykana skalę. Prawie co tydzień ktoś ginął. Sprawa zakończyła się wielką bójką w stołówce. Siedemnaście trupów. Naczelnika więzienia, tego [ cenzura ], wyrzucili za to na zbity pysk. Rygor został podniesiony, ale najdziwniejsze było jak zadziałało to na Zeona. Chłopak z niczego się ożywił i zaczął pisać tę swoją opowieść. To chyba wszystko.
Mężczyzna skończył wypowiedź i sięgnął po szklankę z wodą. Pociągnął spory łyk i spojrzał na Hesa, jakby spodziewał się pytań.
- Czy przeprowadzono oficjalne śledztwo w sprawie tych wydarzeń?
- Władze szybko zamiotły wszystko pod dywan, szczególnie gdy ten rzeźnik, psia jego mać, Burlow, się powiesił.
- Nadzorca?
- Taaak. - To co Jesus zobaczył w oczach Kerana szybko mu przypomniało, że choć nawrócony, to jednak groźny przestępca.
Abreu szybko przeanalizował fakty. Nie bardzo mógł liczyć na informacje o zbrodniach, które tak wpłynęły na pisarza. Choć postanowił sprawdzić archiwa policyjne, pozostał mu jeszcze trop związany z Andersonem i sama rodzinna wioska od odszukania. Nie miał już więcej pytań, ale czuł, że jest coś winien Nefisowi. Pamiętał też jak obiecał, że odwdzięczy się za pomoc. Został więc przez kolejne dwie godziny. Rozmawiali o życiu, wierze i Lumenie.
- Teraz ja mam pytanie - zaskoczył go Khazarczyk.
- Jasne.
- Jesteś księdzem?
- Pracuję dla Kościoła i ku chwale naszego Pana, ale nie mam święceń.
Gospodarz tylko pokiwał głową, jakby rozważał różne opcje.
- Chciałbym, byś mnie wyspowiadał - widząc zaskoczona minę Babilończyka, kontynuował. - Nie znajdę nikogo lepszego niż Ty. Proszę.
Młodzieniec tylko skinął głową.
Jeśli dojechanie na ulicę Codzienną taksówką było trudne, to wezwanie z niej jakiegokolwiek transportu okazało się wprost niemożliwe. Abreu zmuszony był skorzystać z komunikacji podmiejskiej, gdzie, jak to często bywa, okazało się, że diabeł ma tylko wielkie oczy. Już samochodem udał się na pobliski komisariat. Bał się pojechać na ten sam, na którym już raz udawał Antonio. Mimo to na miejscu dowiedział się, że kapitan Mueca nadal nie wróciła do pracy. Potwierdził też tożsamość Andersona, policjanta z Farange oddelegowanego do tej sprawy i współpracującego z panią detektyw. Niestety z nim też nie udało się skontaktować. Skorzystał z oficjalnego upoważnienia, by przejrzeć dokładnie dokumenty z więzienia, gdzie osadzeni byli Zeon i Keran. Akta były bardzo obszerne, każde morderstwo z interesującego go okresu miało własny segregator. Jesus szukał tam konkretnych informacji, szybko przelatywał palcem przez tekst i wnikliwie przyglądał się zdjęciom. W więzieniu panowały dwa gangi - Scuffs i Jammies - rywalizujące ze sobą o władzę. Zabójstwa na pierwszy rzut oka wyglądały na porachunki między nimi, i tak też wynikło z oficjalnego śledztwa. Nikt nie dał wiary liderom gangów, gdy zaprzeczali, by którykolwiek z nich zaczął wzajemną jatkę. Cała sprawa wyglądała na podejrzaną, ale czas zatarł już sporo śladów. Także zdjęcia były wykonane starą techniką, nie przenoszącą takiej ilości szczegółów jak współczesne. Myśląc, że zmarnował parę godzin, Jesus dotarł do końca akt. Znajdowała się tam lista poległych w bójce w kantynie. Prawie sami członkowie gangów, dwóch strażników i jedna osoba nie związana z żadną w grup. Niles Camezi, brak jakichkolwiek dalszych danych.
Wyszedł z komisariatu i ponownie zastanowił się nad swoją sytuacją. Chyba jednak została mu do sprawdzenie tylko ojczysta wioska Zeona. W myślach rozważał za i przeciw udaniu się tam już dziś. Bardzo chciał się spotkać z Sandrą, ale obowiązki wygrały. Pamiętał doskonale obietnicę daną szefowi Adama. W duchu przeklinał sam siebie i miał nadzieję, że dziewczyna mu wybaczy.
Z bólem serca Hes odwołał randkę. Kupił mapę i starannie zaplanował trasę podczas obiadu. Nawet jeśli wyruszyłby niebawem, dotarłby do Ecúnsniyo w środku nocy. Zarezerwował więc pokój w motelu znajdującym się w miejscowości oddalonej o niecałe półtorej godziny od celu. Jazda, nawet w komfortowym samochodzie, okazała się bardzo męcząca. Jesus nie był przyzwyczajony do takich podróży, kiedy mógł wybierał samolot. We znaki dała mu się też samotność i wydarzenia ostatnich dni. Wszystko to sprawiło, że dotarł do miejsca noclegu dawno po północy. Musiał obudzić recepcjonistę i dopiero szczodry napiwek sprawił, że został należycie obsłużony. Zealota nie marudził, sam był sobie winien, a myślał już tylko o prysznicu i łóżku. Zasnął natychmiast jak tylko się położył.
Wstał później niż planował i to sprawiło, że do Ecúnsniyo dotarł kwadrans po dziesiątej. Nie było mowy o pomyłce, już od kilkudziesięciu kilometrów drogowskazy informowały go, że zbliża się do wioski, z której wywodzi się Ranjeev Zeon. Zaparkował samochód przed sporym budynkiem, będącym muzeum słynnego pisarza. Gdy tylko wysiadł z pojazdu, Hes zaczął rozglądać się za muskularnym, wysokim brunetem po trzydziestce. Anderson był powodem dla którego udał się w tę całą podróż. |
|
|
|
»mablung |
#27
|
Agent
Poziom: Keihai
Posty: 117 Wiek: 34 Dołączył: 05 Paź 2010 Skąd: Warszawa
|
Napisano 10-08-2018, 22:34
|
Cytuj
|
Odzyskał przytomność, gdy usłyszał stukot obitych butów na kamiennej posadzce. Wkrótce dołączyło do nich skrzypienie nienaoliwionych kółek. Nie był w stanie przypomnieć sobie, który raz już budził się w taki sposób. Trzeci? W sumie jeżeli podliczyć też krótkie omdlenia, to byłoby tego z tuzin. Ponad dwunastokrotnie tracił przytomność w tej jamie. Wojskowe wyszkolenie przygotowało go mentalnie, badania w laboratorium zaprawiły fizycznie, ale koniec końców nikt nie wytrzyma tortur, jeżeli trafi w doświadczone ręce. Pytanie co złamie się pierwsze, duch czy ciało.
O tym, że pęknie wiedział już pierwszego dnia. Bo to był chyba cały dzień. Mężczyzna wszedł do jego celi, bezceremonialnie chwycił go za brodę i sprawdził reakcję źrenic. Potem obejrzał jeszcze dokładnie więzy i cisnął go na ziemię. Był oczywiście zamaskowany, dodatkowo czarny strój ukrywał szczegóły jego sylwetki. Przeciętny wzrost, przeciętna figura, zimny wzrok mordercy. Nie wiele.
Długo trzymano go w samotności. Co najmniej kilka godzin. Głodny i spragniony drżał z zimna. Gorączkowo rozmyślał o możliwych scenariuszach. Różowo to nie wyglądało. Musiał to przetrzymać. Kemptei dostał wiadomość, Mueca też pewnie nie zasypiała gruszek w popiele. Ktoś się o niego upomni. Taką miał przynajmniej nadzieję, dopóki nie usłyszał delikatnego szlochu dobiegającego z celi obok oraz czyjegoś głos zadającego pytania. Nie był jedynym porwanym.
Później zaczęła się prawdziwa zabawa. Tym razem oprawca pojawił się z całym wózkiem odpowiednich narzędzi. W mroku ciężko było dojrzeć co tak naprawdę się tam znajdowało. Usłyszał kołatanie korbki i poczuł jak wygięte do tyłu ręce się unoszą. Musiał być podczepiony pod jakiś mechanizm. Po kilku chwilach, chcąc nie chcąc, musiał wstać. Stawy trzeszczały i odzywały się tępym bólem. Wkrótce wisiał w powietrzu, naprężony jak struna. I to wszystko. Żadnych pytań, żadnych indagacji. Po prostu ból stawów oraz drżenie męczących się mięśni. Mężczyzna tymczasem systematycznie układał swoje zabawki. Tak przynajmniej to brzmiało, bo Mablung nie mógł nawet obrócić głowy by spojrzeć w jego stronę. Minuty rozciągały się w wieczność. Potem zaś, zrozumiał, że nie znał pojęcia słowa ból.
Mężczyzna był prawdziwym fachowcem. Można by wręcz powiedzieć, że artystą w swojej dziedzinie. Mablung wolałby podziwiać ten artyzm z zupełnie innej perspektywy. Znał też ludzki organizm. Zadawał cierpienie, jednocześnie nie kalecząc ciała, nie upuszczając wiele krwi. Agent słyszał o wielu wyszukanych torturach, w końcu Krwawe Szakale były znane ze specyficznego traktowania swoich jeńców. Widział pozostałości po takich atrakcjach. Nie spodziewał się jednak, jak wielkim koszmarem jest przeżycie tego samemu i dlaczego śmierć traktowana była jako łaska. Wykorzystywał igły, małe noże, rozgrzane pręty i metalowe kule. Wybierał zawsze najwrażliwsze miejsca. Dodatkowo korzystał jeszcze z jakiegoś wywaru albo trucizny bo nawet po wielu godzinach czuł, jakby rozdzierał mu wnętrze rozżarzonymi szczypcami. Nie zadawał przy tym żadnych pytań. Po prostu się nim bawił.
Przytomność tracił kilka razy. Zawsze rozbudzało go chluśnięcie zimnej wody. Za pierwszym razem próbował jeszcze łapać krople spływające po jego twarzy, żeby chociaż trochę ulżyć spieczonemu gardłu. Szybko pożałował tej decyzji. Woda była słona! Rany odezwały się ze zdwojoną siłą. Dopiero w drugiej części dnia, Mablung przyjął, że musiało to trwać co najmniej kilka godzin, zaczął zadawać pytania. Mężczyzna mówił wolno, spokojnie i z cholernie archaicznym akcentem. Nie mógł go połączyć z żadnym znanym sobie regionem. Dodatkowo był inteligentny oraz wykształcony, co rozumiało się samo przez się. Byle drab nie potrafiłby tego co on. Pytał oczywiście o śledztwo. Współpracowników, nazwiska świadków, kluczowe elementy. Początkowo zderzał się ze ścianą milczenia. Morderca zastanawiał się tylko chwilę.
- Jestem pewien, że mi powiesz coś czego nie wiem. Z czasem.
Był bardzo pewny siebie. Metodycznie przechodził do kolejnych, nietkniętych jeszcze jego morderczym dotykiem, fragmentów ciała i odciskał na nich swoje piętno.
Mablung w końcu pękł. Wiedział, że to nastąpi. To była tylko kwestia czasu.
- Shinichi Kudou, wydział morderstw Sanbetańskiej policji - przedstawił się, udzielając odpowiedzi na pierwsze z pytań.
Oprawca odłożył zakrwawiony skalpel na szafkę za jego plecami. Kontynuował indagacje nadając swojemu głosowi sztuczną barwę.
- Z kim współpracowałeś?
- Działałem sam - zaczął agent, ale najwyraźniej mu nie uwierzono. Poczuł chłód metalu przystawionego do swoich żeber. - To było moje prywatne śledztwo. Uzyskałem jedynie wsparcie wśród Babilońskiej policji. Inspektor Cirillo Corsoza.
Nie miał wyrzutów z powodu poświęcenia swojego źródła. Musiał podać jakieś nazwisko, a wolał nie wplątywać w to podinspektora Kenichiego. Babilończyk był zbędny. Milczenie wskazywało, że to koniec pytań, przynajmniej na razie. Drań pewnie rozważał kolejną formę tortur. Mablung postanowił przystąpić do działania. Na początek blef.
- Wpadliście w głębokie gówno. Pętla zaciska się dookoła was. Popełniliście błąd i lada dzień zapłacicie za wszystko, ty i twoi konfratrzy. Chcesz wiedzieć dlaczego?
Mężczyzna nie odpowiedział. Zamiast tego rozpoczął ostrzenie jednego z noży ostrzałką, jaką można nabyć w pierwszym lepszym sklepie ze sprzętem kuchennym.
- Co tak naprawdę chcecie osiągnąć? Po co to wszystko? Te luźno powiązane morderstwa? Jaki jest wasz cel? - spróbował z innej strony. Dopóki miał jeszcze siłę myśleć
- I tak byś nie zrozumiał.
Odpowiedź. To już było coś.
- Kim wy do cholery jesteście? - wysyczał. Oprawcę jakby zaskoczyło to pytanie. Uniósł głowę i spojrzał na niego zdziwionym wzrokiem.
- Chcę zrozumieć, dlaczego myślisz, że jesteś w korzystniejszej pozycji?
- Bo nie jestem małą przestraszoną dziewczynką, [ cenzura ] - stało się. Dał się ponieść emocjom. Kolejny raz w trakcie tego zadania. Z tej rzeki nie było już jednak powrotu.
- A na taką wyglądasz
- Zdejmij mi kajdanki to zobaczymy - splunął mu pod nogi.
- Słaba prowokacja. Stać cię na więcej
Mablung uśmiechnął się złośliwie.
- Wybacz, zwykle nie wysilam się próbując obrażać gnidy.
- Pies który dużo szczeka, mało robi
- A dzwon głośny, bo pusty w środku. Będziemy dalej przerzucać się frazesami? A może zamienimy się miejscami, hę? Mam wrażenie, że wtedy nie będziesz już tak pewny siebie. Tyle sprzętu, tyle doświadczenia, a tak mało jaj!
Oprawca zaśmiał się.
- Detektywie. Zachowaj złość na jakiegoś gryzipiórka. Nic ci nie powiem.
- To kończ co tam zaplanowałeś, a potem idź pobaw się kapucynkiem złamasie.
Uderzenie nadeszło znienacka. Ostrze noża wbiło się w jego udo. Agent wrzasnął z bólu, patrząc na wystającą klingę. Kilka centymetrów w jedną stronę i mógłby pożegnać się z połową swojej męskości. Kilka centymetrów w drugą i stracił by litry krwi z rozciętej aorty. Mężczyzna złapał go za brodę, przykładając palec do ust. Nie wydawał się zły, jakby był ponad to wszystko. W oczach widać było jedynie determinację i profesjonalizm.
- Ciii, nie ma co krzyczeć. Jeszcze nie skończyliśmy.
Po tym nie było już więcej pytań. Został wyłącznie ból.
Drzwi do celi ponownie się otworzyły zalewając wnętrze jaskrawym światłem. To musiało oznaczać, że faktycznie był już kolejny dzień. Jeżeli trzymać się jakiejkolwiek metodologii to już trzeci. Drugi w którym miał być poddany torturom i przesłuchaniu. Mablung miał jednak trochę inne plany. Mężczyzna zamarł tylko na sekundę, gdy zauważył że więzy są puste. Dla agenta była to cała wieczność. Wyskoczył zza drzwi, przewracając po drodze wózek. Chciał go złapać w kleszcze i przydusić. Oprawca nie pozwolił na to. Zablokował chwyt przedramieniem, ale tym samym unieruchomił jedną z kończyn. Olbrzym natężył wszystkie swoje siły. Musiał to skończyć szybko. Tortury osłabiły go bardziej niż się spodziewał. Jak nie teraz to nigdy.
Uniósł chudzinę w powietrze, żeby ograniczyć mu możliwość ruchu. W normalnych okolicznościach skrzyżowane nad szyi ręce pozbawiłyby go przytomności w kilka sekund. Teraz nie był pewien, czy nawet utrzyma chwyt. Dostał uderzenie w żebra. Potem następne i jeszcze jedno. Dokładnie w to, które złamał mu poprzedniego dnia. Mablung wizgnął z bólu, ale nie puścił przeciwnika. Wierzgał się mocno. Zaczęli chaotycznie krążyć po pomieszczeniu. Nagle nogą, na oślep, kopnął go w udo w newralgiczne miejsce. Opuścił mężczyznę na ziemię, ale ciągle trzymał w kleszczach. Miał za dużą masę, żeby tamten mógł go przerzucić. Narażał się jednak na kolejne ciosy. W żebra, w brzuch, w bok, potylicą w nos raz i drugi. Krew zalała mu oczy. Nagle poślizgnął się na, chyba, pile do cięcia kości. Obaj polecieli do przodu. Odruchowo puścił chwyt i zamortyzował upadek prawym przedramieniem. Był wyczerpany. Przegrał tę walkę. Nie było szans, żeby teraz cokolwiek zrobił porywaczowi. Leżał na ziemi, rozkoszując się chłodem posadzki. Rana na udzie chyba się otworzyła, bo czuł ciepłą ciecz na spodniach.
Nic się nie działo. Nie doszło do steku przekleństw, gróźb czy choćby tradycyjnego kopnięcia w żebra. Odwrócił głowę. Oprawca miał mniej szczęścia przy upadku. Kant otwartych drzwi lśnił od jego krwi wypływającej z rozbitej głowy. Dzisiaj fortuna uśmiechnęła się do agenta.
Mablung powoli podniósł się do pozycji siedzącej. Powinien się śpieszyć, w końcu ktoś mógł usłyszeć walkę. Nie miał jednak na to sił. Spojrzał na swoje ręce. Palec wskazujący lewej dłoni był wygięty w dwóch miejscach w nienaturalny sposób. Ostatnia pamiątka z wczorajszej sesji tortur. Nie czuł już bólu. Cała lewa dłoń była odrętwiała. Nie było innego sposobu. W nocy zmiażdżył sobie staw, żeby móc wydostać się z więzów. Taki był koszt wolności. Początkowo myślał, że ból będzie większy, ale zdążył się do niego przyzwyczaić, zanim doszło do zamieszania. Teraz trzeba było się tylko stąd wydostać. Podniósł się z trudem. Nogawka zaczynała powoli przesiąkać krwią. Rozerwał ją więc i zrobił prowizoryczny bandaż. Zgarnął z ziemi największy nóż jaki znalazł, po czym pochylił się nad niedoszłym oprawcą. Zdarł mu maskę z twarzy, zapamiętując rysy. Następnie grzmotnął nią o ziemię. Dla czystej satysfakcji. |
Pochylamy się przed inteligencją
Klękamy zaś przed dobrocią |
|
|
|
»Sorata |
#28
|
Yami
Poziom: Genshu
Posty: 1471 Wiek: 39 Dołączył: 15 Gru 2008 Skąd: TG
|
Napisano 03-09-2018, 15:05
|
Cytuj
|
Rozdział 7
Aktualna punktacja:
Hes – 15 hms
Mablung – 18 hms
Wcześniej
Pojedyncza łza lśniła patetycznie w świetle księżyca, spływając powoli po pozbawionym makijażu kobiecym policzku. Zaciśnięte szczęki drgały spazmatycznie, jakby próbując powstrzymać upadek przygniecionych smutkiem kącików ust. Przyczyna była oczywista. Rozpisana w prastarym języku przemocy, krwawych pejzażach na ścianach, roztrzaskanych meblach i wszechobecnym swędzie trybonitu. Wykrzyknikiem pod tym akapitem zniszczenia był zewłok jej niedawnego kochanka, oparty w kącie pod ścianą jak zepsuta lalka. Nad ciałem stał jak wyrzut sumienia jego morderca. Sapał głośno, wyczerpany. Cisza trwała. W końcu wciągnął głęboko oddech i obrócił się. Jakże odmienne stało się nocne powietrze gdy nasyciła je krew. Nigdy nie byłby w stanie pokonać brata bez pomocy jej trucizn. Nawet teraz ledwie trzymał się na nogach, udając siłę.
- Tak było trzeba. Wiesz o tym. – Nie czuł mrocznej satysfakcji jak przy innych mordach.
W jej spojrzeniu pojawił się ognisty odprysk niedawnego buntu. Ukradkowych rozmów prowadzonych pospiesznie, by nikt nie dowiedział się o spisku. Gorączkowych syknięć przerywanych tygodniami milczenia. Bardzo długo się opierała. Jor był jej miłością i większością motywacji. Żadna ilość ustaleń i komunikacji nie ugasiłaby tak szybko płomienia, który w niej buzował. Tylko czas ma taką moc. Będą mieli go wystarczająco.
- Jesteś gotowa?
- Przysięgnij! – Wielki pistolet, kuriozalny widok w drobnej damskiej dłoni, pojawił się jak za muśnięciem magicznej różdżki, osadzając go w miejscu.– Obiecaj szczerość intencji. Powiedz, że nas nie oszukałeś. Nie okłamałeś jego! – przy ostatnim wyrazie głos jej się załamał. Choć zdeterminowana, nie umiała okiełznać paniki. Ale strach nie dotyczył jej samej.
- Przysięgam na koniec świata. – odparł miękko. – Musimy. Są na tropie. I nie odpuszczą. Nie oni. Wiesz przecież.
Wypuszczona broń uderzyła masywną rączką o ziemię. W cieniach mignął zarys kremowej piersi, obnażonej w rozszarpanym w emocjach dekolcie. Ułatwiała mu celny cios.
- Dobranoc – szepnęła. – Bracie.
Uśmiechnął się, zatapiając splamiony krwią poprzedniej ofiary nóż prosto w jej sercu. W półmroku krew była smoliście czarna.
- Do zobaczenia Malutka.
Przytrzymał ją miękko, gdy osuwała się na ziemię i ukląkł przy niej, głaszcząc splątane włosy. Nie czekając nawet na pojedynczą dodatkową myśl, ani na cień wątpliwości, obrócił ostrze w dłoniach i po kolei otwarł sobie przedramiona. O ironio. Zawsze gardził samobójcami. Zalała go fala wstydu. Jednak nie z powodu śmiesznie prozaicznej śmierci zabierającej jego ciało. Wstydził się, bo skłamał.
Mablung, Hes:
Dostaliście wytyczne na PW. Działajcie. |
Kryteria oceny walk: Klimat 4/10 Mechanika 3/10 Warsztat 3/10. W razie wątpliwości - konsultuj. Pomoc: https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=17457#17457 |
|
|
|
»mablung |
#29
|
Agent
Poziom: Keihai
Posty: 117 Wiek: 34 Dołączył: 05 Paź 2010 Skąd: Warszawa
|
Napisano 17-09-2018, 22:01
|
Cytuj
|
Lewa dłoń luźno zwisała przyciśnięta do brzucha. Wiązanie liny na nieprzytomnym jedną ręką było kłopotliwe, ale w końcu dał radę. Gospodarz nie przejawiał jeszcze oznak przytomności. Nie rzucał się przynajmniej. Agent powoli wstał na równe nogi. Ostatni raz sprawdził węzły. Powinny wytrzymać. Drzwi huknęły głośno, gdy zamykał je za sobą. Klucz zgrzytnął w zamku. Dopiero tam pozwolił sobie na odrobinę ulgi. Osunął się na ziemię pod kamienną ścianą. Oddychał ciężko. Pierwszy krok za nim. Jeżeli nikt jeszcze nie przybiegł to najprawdopodobniej udało mu się wydostać niezauważenie. Dalej musiał jednak postępować ostrożniej. Potrzebował swojej broni i sojuszników.
Przypomniał sobie o mężczyźnie zamkniętym w celi obok. Roztarł na twarzy krew ciągle zalewającą mu oczy. Nie mógł sobie pozwolić na odpoczynek. Odpocznie sobie po śmierci. A jako, że nie planował wyzionąć ducha w najbliższym czasie to podniósł się na równe nogi. Pomimo względnego spokoju, znajdował się na wrogim terytorium. Był żołnierzem. Dookoła czaili się wrogowie, a obok spoczywał sojusznik. Ranny i torturowany jak on sam. Zamknięty.
Mablung wyprostował się. Wzrok dostosował się już do półmroku piwnicy. Czuł się też lepiej niż jeszcze parę godzin temu w celi. Wracały mu siły. Najwyraźniej cokolwiek podał mu ten psychopata, przestawało działać. Nie ryzykował jeszcze korzystania ze swoich mocy. Wspomnienia ostatniego razu nadal boleśnie skręcały mu żołądek.
Pomieszczenie obok było niemal wierną kopią jego celi. Nie było też ostatnim w korytarzu. Skupił się jednak najpierw na tym bliższym. Zamknięty wewnątrz mężczyzna był w opłakanym stanie. Ubrania wisiały na nim smętnie, cały też był zakrwawiony i opuchnięty. Twarzy wyglądała jakby spędziła co najmniej 12 rund w ringu z mistrzem wagi ciężkiej. Strupy zaschniętej krwi pokrywały odsłonięte części ciała. Zwykle i tak pewnie był wychudzony, ale teraz skóra wisiała na nim smętnie. Czyste do niedawna ubrania stały się łachmanami. Włosy pozlepiane krwią mały nieokreślono-sraczkowatą barwę. Chłopak przedstawiał żałosny widok. Agent powoli uklęknął przy nim i podniósł go za brodę. Ich oczy napotkały kontakt, ale spojrzenie było puste. Usta poruszały się tylko delikatnie w prawie niezrozumiałym szepcie:
-... i choćbym szedł ciemną doliną to zła się nie ulęknę, bo Lumen przy mnie...
- Tak, widać że jesteś Babilończykiem - westchnął. Pstryknął parę razy palcami, ale nie spowodowało to żadnej reakcji. Chłopak cały czas mamrotał modlitwy raz zrozumiale, raz w jakimś dziwnym języku. Agent rozkuł go, ale ten nie był w stanie nawet siedzieć o swoich siłach. Osunął się tylko na podłogę niczym szmaciana lalka.
- Trzeba cię stąd zabrać, młody. Ale jeszcze nie teraz.
Trzecie pomieszczenie, również identyczne co dwa pozostałe, było pełne sprzętu. Niczym sala trofeum. Mablung wolał się nie zastanawiać co mogło przytrafić się dawnym właścicielom. Na stole na środku pomieszczenia znajdowały się jego rzeczy. Było też kilka innych, prawdopodobnie należących do jego nowego przyjaciela oraz torba sportowa. Spakował wszystko, zostawiając pod ręką nóż oraz pistolet. I tak nie mógłby korzystać z innej broni. Nie z rozwalonymi stawami drugiej dłoni. Prawdziwym kłopotem było przeniesienie nowego towarzysza. Pęknięte żebra zakrzyczały z bólu gdy przekładał go sobie przez ramię, a potem podnosił. Pokój ponownie zawirował przed jego oczami. Musiał szybko się stąd wydostać albo znaleźć coś co mu pomoże. Jedno z dwojga.
Kiedy wchodził schodami na parter spodziewał się znaleźć w środku jakiegoś opuszczonego kompleksu, przypuszczał, że nawet jakiejś kryjówki należącej do zorganizowanej grupy. Z pewnością nie sądził, że będzie to zwykły dom na odludziu. Dodatkowo był pusty, nie licząc znajdującego się w środku psa. Z bólem serca uciszył czworonoga strzałem w głowę. Zwierzak mógł sprowadzić na niego sojuszników ich niedawnego oprawcy, a poza tym był agresywny. Położył babilończyka na kanapie. Jego moce działały już w pełni, dlatego był przekonany, że w okolicy byli sami. Rozejrzał się pod domu. Tabliczki na ścianach wskazywały, że należał do niejakiego Ranjeeva Zeona. Wątpił, żeby to było nazwisko mężczyzny trzymanego w piwnicy. Zwłaszcza, że samochód trzymany w garażu nie pasował standardem do reszty domu. Piętrowy, z siedmioma pokojami oraz bogato wystrojony. Zupełna odwrotność pojazdu. Po szybkich oględzinach dorwał się do lodówki w kuchni. Chwycił pęto kiełbasy, jakiś ser oraz mleko i wlał to w siebie. Dopiero teraz poczuł jaki był głodny. Nie zapomniał też o półprzytomnym towarzyszu na kanapie.
Gdy zaspokoił już pierwszy głód zaczął myśleć o kolejnych krokach. Hipoteza: Znajdował się w kryjówce osób stojących za całym tym bajzlem. Wiele by na to wskazywało, ale też parę elementów mu nie grało. Nikt nie mógłby zrobić tego wszystkiego sam, więc gdzie była reszta? Trzeba było znaleźć więcej dowodów zanim poinformuje centralę. Spojrzał na zegarek. Kwadrans po północy. Telefon, kiedy wyszli z piwnicy, ponownie złapał zasięg. Było jednak za późno, żeby budzić Kenichiego, zresztą ten nie pomógł by mu za bardzo. Miał lepszy pomysł.
Ilość sygnałów pobiła już tradycyjną "piątkę" po której zwykł się rozłączać. Wiedział jednak, że rozmówca był przesadnie ostrożny i raczej miał lekki sen. W końcu odebrał, ale po drugiej stronie była cisza. Oblał go zimny pot.
- Kapitan Mueca? - spytał niepewnie.
- Mam nadzieję, że masz cholernie dobry powód, żeby tutaj dzwonić! Mówiłam, żebyś korzystał z tego numeru w ostateczności.
Odetchnął z ulgą.
- Taka okazja właśnie się pojawiła. Sądzę, że złapałem jednego z interesujących nasz mężczyzn.
- Jak to? - w jej głosie dało się wyczuć ekscytację.
- Po naszym rozstaniu zostałem otumaniony i sprowadzony do nieznanego miejsca. Udało mi się oswobodzić i ogłuszyć porywacza. Siedzi teraz w zamknięciu, czekając na to co z nim zrobię.
- Byłeś u mnie raptem wczoraj!? Jak udało ci się tego dokonać?
"Wczoraj. To znaczy, że nie mógł mnie daleko wywieźć."
- Szczegóły są teraz nieistotne, pani kapitan. Najważniejsze, że mamy jakiś poważny ślad. Mogła by pani do mnie przyjechać?
- Gdzie jesteś?
Rozejrzał się dookoła szukając jakiś śladów, które naprowadziłyby go na konkretniejszy adres.
- Niestety nie mam bladego pojęcia. Jakaś posiadłość w lesie. Należąca do Ranjeeva Zeona. Brzmi znajomo?
- Niezbyt. Nie mogę też namierzyć tego połączenia. Odpowiedni sprzęt został na... - zawahała się na moment. Potem jej głos brzmiał lodowato. - Nie dzwoniłeś na policję, prawda?
Musiał przyznać, że taka myśl przeszła mu początkowo przez głowę.
- Nie.
- To dobrze. Podejrzewam, że stojący za tym ludzie mają wtyki w ważnych miejscach, w komendzie pewnie też. Spróbuje znaleźć coś starymi sposobami. Musisz sobie na razie poradzić sam.
Nie mógł pozwolić sobie na pomyłkę. Jego przeciwnik nie był byle karkiem, który wykonywał brudną robotę. W ciągu tej doby sam sposób w jaki mówił wskazywał, że jest postacią wyrafinowaną. Mablung natomiast nigdy nie brał udziału w przesłuchaniach. Czuł się dobrze na ulicy, na froncie, z bronią w ręku i przeciwnikiem przed oczami. Tam wszystko było proste. Ty zabijesz jego albo on zabije ciebie. To śledztwo było natomiast ciągłą spiralą zamkniętych drzwi i narastającej frustracji. Teraz natomiast był najprawdopodobniej o krok od domknięcia wszystkiego, ale czuł jak sznurki wysuwają mu się z dłoni.
Postanowił najpierw doprowadzić się do porządku. Niewiadomo jak długo pozostaną sami. W łazience znalazł apteczkę oraz narkotyki, którymi pewnie faszerował go, żeby utemperować jego moce. Zabrał kilka na później. Technicy Sanbetsu z pewnością zainteresują się tą substancją. Opatrzył rany. Przynajmniej na tyle na ile potrafił, bo pogruchotane żebra oraz staw dłoni wykraczały poza jego wiedzę medyczną. Nastawił sobie chociaż palce. Gdy obmył się już z krwi i połknął całą garść tabletek przeciwbólowych spojrzał w odbicie w lustrze. Wyglądał teraz jak podstarzały policjant z kiepskiego filmu klasy B zabijający ból egzystencjalny prochami. Brakowało tylko szklanki whiskey w dłoni. Cholera.
Gdy już uporał się z sobą, zabrał się za babilończyka. Z tym było więcej babrania. Wyraźnie gorączkował. Bredził coś o Korneliuszu, Lumenie, magii oraz próbach róż? Mablung obawiał, że jeżeli nie otrzyma profesjonalnej pomocy to nie wytrzyma długo. Mueca miała jednak rację. Nie mógł ryzykować wezwania kogokolwiek do pomocy. Chyba udzielała się mu mania prześladowcza khazarskiej kapitan.
Następnym krokiem było przygotowanie się na obecność niespodziewanych gości. Wykorzystując domowe sposoby zabezpieczył wszystkie wejścia potykaczami. Nie powstrzyma to nikogo, ale ostrzeże go, gdyby ktoś zakradł się do środka. Narkotyki nadal mogły być w jego organizmie. Nie mógł w pełni zaufać swoim mocom. Dopiero potem pozwolił sobie na odpoczynek. Niezbyt długi. Wyczuł w piwnicy delikatny ruch. Nadszedł czas na poważną rozmowę.
Gdy wszedł do środka mężczyzna patrzył prosto w jego oczy. Najwyraźniej był przytomny od dłuższego czasu. Jego twarz nie wyrażała wielu emocji, a jednocześnie miała w sobie coś złowieszczego. Mablung nie zamykał drzwi. Stanął nad leżącym na ziemi i dokładnie skutym mężczyzną. W ręku dzierżył pistolet.
- Role się odwróciły, psie. Nadal będziesz taki wyszczekany? - syknął z mieszaniną dumy oraz złości.
- To zależy od ciebie - odpowiedział niewyraźnie przez pokruszone zęby.
- Układ jest prosty - sięgnął po krzesło i usiadł na nim wygodnie. - Ja zadaje pytanie i spodziewam się na nie odpowiedzi. Będziesz kręcił albo milczał to sprawdzimy wytrzymałość twojej wątroby. Poskąpiono mi twojego talentu, ale wiem jak wydusić z Ciebie to czego chce.
- Dawaj detektywie. Zobaczymy czy odpowiedzi ci się spodobają.
Uśmiechał się. Był na jego łasce, bez szansy na wydostanie się, a mimo wszystko uśmiechał się. To zbiło odrobinę agenta z pantałyku. Chrząknął, żeby usprawiedliwić przedłużające się milczenie.
- Co chcecie osiągnąć? Czemu mordujecie zwykłych ludzi?
- Jacy "wy"? Kogo zamordowałem?
- Dobra zacznijmy zatem prościej. Czemu mnie porwałeś? Co wiesz o morderstwie w Fojikawie?
- Porwałem cię bo węszysz przy sprawach, które cię przerastają.
Mablung wreszcie zrozumiał, kogo przypominał mu mężczyzna. Był niczym wąż. Wił się, kluczył, ale nawet w momencie spotkania z większym drapieżnikiem nie tracił nic ze swojego niebezpieczeństwa. Czekał po prostu na odpowiedni moment, żeby wbić kły i sparaliżować przeciwnika jadem.
- Którym morderstwie? -uśmiecha się i spluwa mieszaniną krwi i śliny. - całkiem ich sporo.
- Czemu to robicie? Co chcecie osiągnąć? - ciągnął dalej.
- Miotasz się detektywie. Nie znasz pytania. Dlaczego drapieżnik zjada roślinożercę? Dlaczego tsunami pustoszą wybrzeża Babilonu? Jesteś idealistą winiącym huragan za śmierć? - Mówi cicho, charcząco. Denerwuje się jednak. Nie w taki sposób jakby był zapędzony w kozi róg. Po prostu wkurzał się na agenta. - Stoisz tutaj i prawem silniejszego więzisz mnie tak jak ja więziłem sciebie. Czy to nie wystarczająca odpowiedź?
- Nie. Bo w moim uwiezieniu ciebie nie zadziałało prawo silniejszego. Zadziałał ciąg przypadków. Tak samo jak podobny ciąg powoduje, że tsunami pustoszy akurat ten fragment wybrzeża. Uważacie się za drapieżników, szczyt drabiny pokarmowej, ale tylko dlatego, że wybieracie słabe ofiary. Mało mnie obchodzi co ta twoja sekta sobie wbiła do głowy. Mnie interesują dwie rzeczy. Kim jesteście i do czego dążycie. Co cię tak denerwuje?
- Napotykasz coś, czego nie rozumiesz i już robisz z tego religię. Nie przypadkiem trafiłeś do bagażnika mojego samochodu i do tej piwnicy. Ale zostawmy to. Czemu identyfikujesz mnie z liczbą mnogą? Do czego dąży lew czy waran? Skąd w rekinie tyle "złości"?
Dał się w plątać w zabawę. Odpowiedź pytaniem na pytanie. Musiał szybko wrócić na właściwy tor.
- Morderstwo rodziny w Fojikawie, zabójstwo w klubie w Babilonie oraz w Isztar. Dziesiątki podobnych morderstw z motywami szachowymi na przestrzeni ostatnich lat. Nie jesteś tak niezwykły, żeby samemu osiągnąć to wszystko - odpowiedział "detektyw" ze złośliwym uśmiechem. - Zwierze chce przetrwać. Nie zabija jeśli nie musi.
- Na całym świecie umierają ludzie. Minimum 7 osób w każdej godzinie pada ofiara morderstwa.
Uderzenie nadeszło nagle, bez ostrzeżenia. Silny prawy hak prosto w szczękę. Głowa odskoczyła do tyłu z chrupnięciem. Fragment zakrwawionego ciała wylatuje mu z ust. Koniuszek języka.
- Nie pierdol. Koniec filozofowania. Morderstwo w Fojikawie, obrzeża. Rodzina z mała córeczkę. Co o tym wiesz!?
-Tso mam fiecieć? - sepleni mocniej - Od lat nie opuscam kraju.
Ta odpowiedź zaszokowała Mablunga. Kolejne sznurki jak i całe przesłuchanie wysuwało mu się z rąk.
- Do czego się w takim razie zbliżyłem? Co wzbudziło twój niepokój?
- Nie pochlepiaj sopie, ofco - wreszcie znalazł ujście dla rosnącej frustracji. - Irytuje mnie tfoja bezcelność. Nits fiencej. Jesteś ślepy i kłupi. To prawda ze silniejsy niz myślałem, ale cemu nie chces sluchać?
Odetchnął chwilę, wypluwając nadmiar krwi z ust. Znowu wrócił do spokojniejszego tonu:
- Ta dziewcynka była twoja?
Agent zacisnął palce na rękojeści pistoletu. W tej chwili marzył tylko o jednym. Żeby przystawić mu lufę między oczy i rozświetlić ścianę jego masą mózgową. Nie mógł sobie jednak na to pozwolić. Dalej nie dostał odpowiedzi, po które tutaj przyszedł. Odetchnął głęboko, tak samo jak jego więzień. Spokój.
- Nic ode mnie nie dostaniesz. Chcesz pobawić się w nauczyciela i mędrca? Dobrze w takim razie oświeć mnie. Co napotkałem czego nie rozumiem?
- Patsysz i nie fidzisz. Pytasz czy zabiłem dziefczynkę w Fojikaffie. Nie fyjesdżałem s kraju. Pytas mnie o jakąs leligijną gupę - jstem ateistą. Fidzisz fzorzec?
- Dobra załóżmy, że nie masz z tym nic do czynienia. Czemu zatem porwanie i tortury? Jeżeli nie jesteś zamieszany w tamte sprawy po co tak się trudzić? - I to dwóch osób interesujących się tą sprawą. Dziwny przypadek nie sądzisz?
- Bliżej - uśmiecha się pokrwawionymi ustami. Wygląda to makabrycznie. - Nie jestem zamieszany, ale wiem całkiem sporo. Wiesz co stanowi siłę w obecnym świecie? Nie to ile wyciśniesz na sztandze, albo ile osób zabijesz na godzinę. Twój umysł to najstraszliwsze narzędzie świadczące o twojej sile. Chciałem zobaczyć, co kryje twój. Nie jestem zachwycony.
Słowa miały na celu go jeszcze bardziej rozsierdzić. Dla agenta była to kiepska prowokacja. Lepiej już trafił z dziewczynką. Mablung był żołnierzem od dawna. Był dobry w tym co robił, a przesłuchania zdecydowanie nie należały do jego najsilniejszych stron. Tę rundę przegrał z kretesem.
Delikatny brzdęk szkła i ruch wykryty przez jego zmysły odwrócił jego uwagę od mężczyzny. Babilończyk wyskoczył przez okno. Uciekał.
Zerwał się z miejsca razem z krzesłem. Kwestia ostrożności.
- Jeszcze wrócimy do tej rozmowy - powiedział zamykając drzwi. Tamten uśmiechnął się tylko złośliwie. Nic nie powiedział.
Babilończyk zostawił po sobie kałużę rzygowin oraz stłuczone szkło. Dlaczego nagle zdecydował uciekać znajdowało się poza rozumowaniem Agenta. Nie mógł mu jednak na to pozwolić. Po pierwsze, bo miał do niego jeszcze pytania, a po drugie, ponieważ najprawdopodobniej ten nie przetrwałby do rana. Również wyskoczył przez okno. Cały czas miał go w zasięgu swoich zmysłów. Biegł zataczając się, ale olbrzym nie był w dużo lepszym stanie. Serce niemiłosiernie tłukło o uszkodzone żebra powodując ból z każdym krokiem. Babilończyk w końcu się zatrzymał. Leżał na ziemi nieprzytomny.
- I po... jakiego diabła... uciekałeś idioto... - oddech Mablunga był ciężki, przerywany. Ostatnie wydarzenia mocno odbiły się na jego zdrowiu. Nie miał nawet sił, żeby podnieść uciekiniera. Zamiast tego zwymiotował niedawno zjedzoną kiełbasą.
Po kilkunastu chwilach udało mu się dotargać młodzieńca z powrotem do domu. Tam zamknął go w jednym z pokoi, uprzednio dokładnie pętając dłonie oraz nogi. Sam zwalił się na fotel. Był zmęczony. Fizycznie i psychicznie. Obraz martwej dziewczynki znowu go nawiedził. Znowu miał wrażenie, jak delikatny głosik woła: " Tatusiu". Dlaczego tylko miał wrażenie, że zna ten głos?[/i][/quote] |
Pochylamy się przed inteligencją
Klękamy zaś przed dobrocią |
|
|
|
»Hes |
#30
|
Zealota
Poziom: Keihai
Posty: 65 Dołączył: 05 Cze 2017 Skąd: Warszawa
|
Napisano 17-09-2018, 22:13
|
Cytuj
|
Ecúnsniyo, Khazar 07-04-1618
Młodego babilończyka zaskoczył brak jakichkolwiek turystów w wiosce. W sumie sam nie wiedział, dlaczego spodziewał się tu tłumów. Może, gdy jeszcze pisarz żył, miejscowość tętniła życiem, choć było bardziej prawdopodobne, że nigdy nie działo się tu nic ciekawego. Magowi to nie przeszkadzało - tym łatwiej będzie znaleźć khazarskiego policjanta. W niecały kwadrans namierzył wszystkie ważniejsze miejsca użyteczności publicznej, jakie Ecúnsniyo miało do zaoferowania. Kościół, dom wójta, świetlica gminna, sklep wielobranżowy, bar i oczywiście muzeum Zeona. Trochę na uboczu znajdował się też stary budynek Ochotniczej Straży Pożarnej.
Hesa kusiło, by pierwsze kroki skierować wprost do świątyni, ale zdawał sobie sprawę, że jego ruchy są dokładnie obserwowane. Chociażby dlatego, że był, przynajmniej o tej porze dnia, jedynym gościem. Chłopak zdawał sobie sprawę, że być może popada w paranoję, ale nie uznał tego za nic złego w tych okolicznościach. Zaczął się zastanawiać jak na jego miejscu zachowałby się normalny, nie wzbudzający podejrzeń turysta? Apetyczne zapachy wyczuwalne z pobliskiej knajpy szybko przypomniały żołądkowi zealoty, że jeszcze nic nie jadł tego dnia. Postawił więc na odwiedziny w punkcie gastronomicznym. Gdy tylko przestąpił próg lokalu, w jego stronę obróciło się kilka głów. Miejscowi mężczyźni zajmowali jeden ze stolików blisko kasy, więc Jesus wybrał miejsce po drugiej stronie pomieszczenia. Szybko zorientował się, że jest głównym tematem rozmowy miejscowych. Uznał więc, że warto dowiedzieć się co dzieje się w okolicy. Dyskretnie aktywował czar i dzięki falom dźwiękowym szybko wyłapał głosy Khazarczyków.
Pół godziny później, z pełnym brzuchem i głową pełną informacji, znów znalazł się na głównej ulicy wioski. Oczywiście nazwanej imieniem Zeona Ranjeeva. Zresztą pisarz w pełni na to zasługiwał. Okresy dobrobytu w życiu tutejszych mieszkańców zawsze następowały na skutek wydarzeń z życia autora "Zaściankowego mordercy". Zarówno wydanie kolejnej powieści, jak i jeden z głośnych skandali związanych z życiem osobistym sławnego krajana, spowodowały, że rzesze starych i nowych fanów przybywały do jego miejsca urodzenia. Ostatnim, finalnym chwytem marketingowym napędzającym gospodarkę małego miasteczka była oczywiście śmierć sławnego Khazarczyka. Podsłuchani ecúnsniyojczycy narzekali, że obecnie liczba ludzi odwiedzających to miejsce ograniczała się do liczby nie większej, niż ledwie trzech tuzinów tygodniowo. To była dla Abreu jedna z lepszych wiadomości. Jeśli Anderson tu był, szybko go namierzy. Z drugiej strony, gdyby trop wiodący do miasta był pułapką, mag też wystawił się jak na patelni. Nie zakończył więc działania swojego czaru, cały czas nasłuchując potencjalnego zagrożenia. Nie pomagało to, że nadal nic nie wiedział o planach i motywach policjanta. Na Lumena, nie był nawet przekonany, czy szuka przyjaciela, czy oponenta!
Z rozmowy miejscowych dowiedział się co nieco o funkcjonującej w Ecúnsniyo straży sąsiedzkiej, do której należało dwóch ze spożywających lunch mężczyzn. Biorąc też pod uwagę poruszenie jakie sprawiło jego przybycie, Hes był pewien, że nikt nie umknął uwadze obywateli pilnujących tu porządku. Posterunek organizacji znalazł bez problemu, choć trafniej byłoby użyć słowa biuro. Mimo oficjalnie wyglądających tabliczek na fasadzie, oznajmujących szumnie przeznaczenie i funkcję budynku, wyposażenie wnętrza pozostawiało sporo do życzenia. W szczególności w porównaniu z nowoczesnym posterunkiem, który Babilończyk zwiedził w Tenri.
- Czym mogę panu służyć? - zapytał młody mężczyzna siedzący za biurkiem, bardzo przypominającym szkolną ławkę.
- Witam, nazywam się Jesus Abreu. Umówiłem się w tym mieście ze znajomym. - Hes z zadowoleniem obserwował, jak jego zabieg podniesienia statusu wioski, przynosi skutek. Na twarzy tutejszego chłopaka mimowolnie pojawił się delikatny uśmiech, gdy usłyszał komplement. - Niestety z powodów niezależnych ode mnie nie mogłem przyjechać na czas. Trudno mi powiedzieć, czy jeszcze czeka tu na mnie. Mógł też coś dla mnie zostawić. Czy mogę liczyć na pomoc Straży w jego znalezieniu?
- Najlepiej byłoby, gdyby porozmawiał pan z jednym ze starszych pracowników. Proszę poczekać, zobaczę czy któryś z nich ma wolną chwilę - młodzieniec aż palił się do pomocy.
To powiedziawszy, Khazarczyk wstał i wymaszerował szybko przez jedne z kilku drzwi.
Jesus z powodu ciągle aktywnego zaklęcia, mimowolnie podsłuchał rozmowę strażników. Z góry więc wiedział, że mimo iż jego przyszły rozmówca nie ma nic do roboty, to jako "interjesant" będzie musiał odsiedzieć około dziesięciu minut by "nabrać odpowiedniego szacunku".
- Będzie pan musiał chwilę poczekać - oznajmił zadowolony młodzieniec, gdy tylko wrócił do pomieszczenia, gdzie zostawił zealotę.
- Oczywiście, bardzo dziękuję. Będę wdzięczny za każdą pomoc.
Ciekawość musiała zwyciężyć w starszym strażniku, bo mag został zaproszony do gabinetu już po paru minutach.
- Witam, nazywam się Tom. Tom Alibec. W czym mogę służyć, panie Abreru?
Hes postanowił nie poprawiać błędu w swoim nazwisku, nie będąc pewnym, czy to przypadkowa pomyłka, czy celowy zabieg. Nie chciał dawać już na początku przewagi swojemu współrozmówcy.
- Miałem spotkać się w Ecúnsniyo z moim dobrym znajomym. Problem w tym, że spóźniłem się o kilka dni. Może ktoś ze straży sąsiedzkiej go widział? Brunet około trzydziestu, może czterdziestu lat. Wysoki. Muskularny. Nazywa się Anderson.
Strażnik przybrał zafrasowaną minę i złożył dłonie na wydatnym brzuchu. Ani chybi ciąża gastronomiczna. Widać miejscowa knajpa naprawdę dobrze karmiła.
- Nawet jeśli tu był, to jak mamy panu pomóc?
- Liczę, że wciąż tu jest. Może zostawił dla mnie jakąś wiadomość lub przesyłkę? Wiadomo jak to jest, tonący brzytwy się chwyta.
Mimo że Khazarczyk zachował pokerową twarz, Jesus był pewien, że coś wie i nie był to fakt, że ktoś taki tu był. Tym bardziej zaskoczyła go odpowiedź Toma.
- Przykro mi, nikogo takiego tu nie było. Nie jestem więc w stanie więcej pomóc.
Skurczybyk nawet nie mrugnął, mówiąc to prosto w twarz Babilończyka. Magowi nie pozostało więc nic innego jak grzecznie pożegnać się, a następnie podsłuchać jak się sprawy mają.
Nim doszedł do samochodu, wychwycił fale dźwiękowe odpowiednie dla głosu Alibeca.
- Cholera, Mitru, mówiłem Ci, że z tego będą kłopoty.
- Mów, co się dzieje i uspokój się - odezwał się drugi, niższy głos. - Opowiedz od początku.
- Ten chłopak, który dziś przyjechał, wypytuje o faceta co wynajął pokój u Agnes.
- I co mu powiedziałeś?
- Że nikogo takiego tu nie było. Co innego miałem zrobić?
- Ok, nie jest tak źle. Może się odczepi.
- Mówiłem ci, coby nie ruszać jego rzeczy. Mogliśmy się domyślać, że skoro wynajął pokój na prawie miesiąc, a zniknął po zaledwie paru dniach, to coś się wydarzy.
- Nic już nie wymyślimy. Najwyżej powiemy, że owszem, wzięliśmy rzeczy na przechowanie, ale z racji funkcji i w interesie społecznym.
- Dobra, tak zrobimy - odpowiedział już spokojniejszym głosem Tom.
Dalej rozmowa poszła w mniej interesującym Hesa kierunku, mógł więc część swojej uwagi poświecić na rozmyślania. Sprawa wydawała się patowa. Strażnicy na pewno nic mu nie oddadzą z własnej woli. Nie był też w stanie nic im udowodnić, bez obecności samego Andersona. Powiadomienie policji też odpadało - nie miał żadnych praw do rzeczy nieznajomego mężczyzny.
- Cholera - zaklął pod nosem.
Wiedział, że musi coś wymyślić. Swoje kroki skierował więc do kościoła. Lumen nigdy go nie zawiódł, a modlitwa nie raz pomagał mu oczyścić głowę.
Wszedł do chłodnego wnętrza świątyni, jak większość miasteczka akurat kompletnie pustej. Zajął miejsce w pierwszej ławie i zaczął cicho się modlić. Z szacunku dla swojego Pana przerwał czar i całkowicie oddał się pod jego opiekę
- Prawdziwa siła nie pochodzi z człowieka, tylko z więzi między nim a bogiem - powtarzał ciągle te same słowa.
Gdy skończył, usłyszał spokojny głos.
- Nigdy nie słyszałem takiej modlitwy. - Chudy, sędziwy już kapłan o bardzo przenikliwym wzroku usiadł bardzo blisko niego. - Pan chyba nie jest tutejszy.
- Masz rację, ojcze. Jestem turystą z Arkadii. I tam też, na studiach teologicznych, nauczyłem się tych słów.
- Na Lumena. Gość z Babilonu? I do tego ksiądz.
- Niestety nie dostąpiłem święceń - poprawił Jesus.
- Rozumiem. Co pana tu sprowadza, panie...?
- Jesus Abreu, najmocniej przepraszam.
- Czy jest pan fanem twórczości Zeona?
W kilku zdaniach zealota opisał swój problem. Staruszek tylko kiwał głową.
- Tom i Mitru. Proszę nie tracić wiary. Ja zaraz wrócę.
I faktycznie nie minęło pół godziny a kapłan wrócił z niewielką torbą podróżną.
- Tu powinno być wszystko.
- Niech Bóg panu wynagrodzi. Czy mogę się jakoś odwdzięczyć?
- Proszę towarzyszyć mi przy obiedzie i umilić staremu człowiekowi czas rozmową.
- Oczywiście z wielką przyjemnością.
Hes dopiero w samochodzie sprawdził zawartość torby. Poza dwoma, prawdopodobnie lewymi paszportami, pistoletem i telefonem komórkowym bez karty, znajdował się w niej dysk CD. Po chwili wahania, Jesus wsadził go do napędu w swoim laptopie. Gdy program antywirusowy sprawdził pliki i nie znalazł nic podejrzanego, odpalił zawartość. Zealota aż westchnął, gdy zobaczył tak dobrze mu znaną bazę danych, identyczną do tej jaką prowadziła Mueca. Wiedział, że czeka go bezsenna noc. |
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,28 sekundy. Zapytań do SQL: 13
|