Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Tankyuu] Blady świt
 Rozpoczęty przez *Lorgan, 01-02-2016, 00:57

35 odpowiedzi w tym temacie
»Dann   #21 
Rycerz


Poziom: Ikkitousen
Stopień: Fukutaichou
Posty: 498
Wiek: 27
Dołączył: 11 Gru 2011
Skąd: Warszawa
Cytuj
Verden, Cesarstwo Nag

- Cholera!
Comlink z hukiem uderzył o biurko. To cud, że nie rozleciał się na kawałki. Jak na zawołanie, w drzwiach stanął dopiero co przez nie wychodzący Weissman.
- Coś się stało, poruczniku…?
Nic nie odpowiedział, odprawił go tylko ruchem dłoni. Gdy kapral opuścił pomieszczenie, wznowił połączenie.
- Kto miał dostęp do magazynu?!
- W-w-właściwie wszyscy nasi, poruczniku… Do tego wolni pracownicy. Klucze do magazynu można wypożyczyć… Ale możliwe, że ktoś mógł je ukraść, a później odłożyć na miejsce - wyseplenił przerażony żołnierz po drugiej stronie słuchawki.
- Niech to diabli… Sprawdźcie, czego dokładnie brakuje. Macie godzinę, później ktoś będzie musiał ponieść za to odpowiedzialność.
Rozłączył się i uderzył w dzwonek na biurku. Jego nowa asystentka przybiegła prawie natychmiast. Była całkiem ładna. Jasne włosy i niebieskie oczy, typowe dla tych rejonów. Drobna, lecz zarazem kobieca. Gdyby nie miał teraz na głowie całego obozu…
- Wezwij wszystkich wyżej postawionych żołnierzy. Każdego, który ma pod sobą ludzi. Za 10 minut mają tu być. Bez wyjątku.
Chciał przekazać swoim podwładnym, że od jutra zwiększają wydobycie trybonitu. Musieli być gotowi na konsekwencję tej głupiej decyzji… Z kolei robotnicy dowiedzą się o wszystkim, lecz dopiero w swoim czasie.

***


Dosłownie kilkanaście minut po tym, jak ostatni ze zdziwionych żołnierzy opuścił jego gabinet, otrzymał powiadomienie o zamieszkach. Chwilę później kolejne… Niech to, któryś z tych debili nie potrafił utrzymać języka za zębami. Jeśli te zamieszki przerodzą się w powstanie… Ta cholerna Kane! Musiała wykrakać, co?
Kiedy właśnie chwytał się za głowę, próbując ogarnąć nowopowstałą sytuację, w pomieszczeniu rozległo się pukanie do drzwi.
- Wejść!
Po raz n-ty tego dnia, przez próg przekroczył Weissman. Kapral wyglądał na spiętego. Nic dziwnego, do diabła…
- Poruczniku! Ten magazyn… Chciałbym doprowadzić sprawę do końca. Pan ma teraz na głowie inne problemy, więc proszę pozwolić mi się tym zająć!
- Co ty pieprzysz, kapralu? Potrzebujemy ludzi, żeby postawić tych przeklętych więźniów do pionu. Nie zajmujmy się pierdołami. Zarządzamy mobilizację!
- Poruczniku Dann. Nasi ludzie giną, a my nie znamy przyczyny… Ktoś musi się tym zająć, a jedna para rąk nic nie zmieni w sprawie buntowników – nalegał kapral.
Sevastian podrapał się po policzku w geście zastanowienia. Dlaczego Weissmanowi tak bardzo na tym zależało?
- Niech ci będzie. Ale ani mi się waż zabierać zbyt wielu ludzi. Jak najwięcej z nich jest mi potrzebnych. A teraz wyjdź, muszę uporać się z większym problemem…
Młody żołnierz wyszedł. Dann znowu uniósł słuchawkę.
- Ogłoście pełną mobilizację. Każdy, kto nie dostał bezpośrednio ode mnie innego zadania, ma być gotowy do walki. Wyślijcie oddziały Schloberga, Grossmana i Archera do zbrojowni. Mają jej bronić aż do ostatniej kropli krwi. Jeśli te gnoje się do niej przebiją, mamy przesrane…
Zerwał połączenie i wybrał numer do rozgłośni.
- Puśćcie mnie przez radiowęzeł. Każdy w obozie ma usłyszeć moje słowa, rozumiecie?
Odkaszlnął, zanim rozległ się sygnał gotowości. Pisk w końcu obwieścił początek nadawania.
- Tutaj porucznik Sevastian Dann z pionu wojskowego Cesarstwa Nag. To ja zarządzam tym obozem. Proszę was o wysłuchanie moich słów! – Próbował wydobyć z siebie najcieplejszy i najprzyjemniejszy głos z możliwych. Rzadko go używał… Jeśli w ogóle kiedykolwiek. – Wzywam was do złożenia broni! Jeśli teraz zaprzestaniecie tego bezsensownego zrywu, obiecuję, że nikomu nic się nie stanie. Nie ma potrzeby do walki. Od jutra wasze warunki się polepszą! Nowi pracownicy przyjadą wam pomóc. Dostaniecie nowe urządzenia i maszyny! Wasze warunki ulegną gwałtownej poprawie! Każdy… Powtarzam, KAŻDY dostanie więcej LEPSZEGO jedzenia. Nie będziecie spać już w barakach. Razem z dowozem zaopatrzenia, rozpoczynamy rozbudowę obozu. Każdy dostanie własny kąt. Proszę was, złóżcie broń i porozmawiajmy jak ludzie!
Odłożył słuchawkę i aż się skrzywił na własne słowa. Gadał jak potłuczony, ale może podziała…

***

Powstanie trwało w najlepsze. Robotnicy nie wykazali żadnego odzewu na jego wezwanie. Spodziewał się tego, lecz i tak go to zdenerwowało. Ilość rannych po stronie Nag rosła coraz bardziej, a niezabójcze środki były niewystarczające. Dostał już kilka próśb o zezwolenie na otwarcie ognia. Z początku odmawiał, lecz kiedy na własne oczy ujrzał spustoszenie niesione przez powstańców, zgodził się. Lecz tylko w sytuacjach zagrożenia życie żołnierzy. Nie cenił jakoś specjalnie żyć robotników. Po prostu nie chciał tracić niezbędnych do pracy par rąk.
Odziany w zbroję Aegis Z-1 i uzbrojony w szablę segmentową i Door Knockera, sam postanowił dołączyć do walk i skierował się w stronę forsujących sobie przejście do zbrojowni powstańców. W ciągu kilku chwil udało mu się trafić na pierwszą przeszkodę. Grupa kilkunastu robotników szarżowała na niego i jego mały oddział złożony z Draugów i trzech żołnierzy. Kilku z napastników miało przy sobie tylko kilofy lub łopaty, lecz pozostali położyli łapy na uzbrojeniu pokonanych wcześniej żołnierzy. Otworzyli ogień, jak tylko ich ujrzeli. Razem ze swoimi ludźmi przycisnął się do ścian okalających alejkę magazynów. Prowadził oddział, przez co był najbardziej wystawiony na pociski. Dwa z nich znalazły drogę do jego boku, lecz nowoczesny pancerz skutecznie je powstrzymał od zadania dotkliwych obrażeń. Odsunął się od ściany i sięgnął po jedyny rodzaj pistoletu przeciwczołgowego na całym Tenchi. Robotnicy chyba jeszcze nie wiedzieli, co ich czeka. Ramię Danna powędrowało do góry, odrzucone siłą wystrzału. Trzynastomilimetrowy pocisk przebił się przez klatkę piersiową jednego z powstańców, pozostawiając po sobie sporą dziurę, a już martwą ofiarę rzucając na płyty chodnika. Mężczyzna za nim również upadł, lecz w jego przypadku podobne obrażenia znajdowały się nieco niżej, w okolicach podbrzusza.
- Wow – zagwizdał, zdziwiony i zarazem zachwycony mocą nowej zabawki.
Chwilę potem zaklął. Dawał zły przykład swoim podwładnym. Sam przecież kazał wstrzymywać się z użyciem zabójczych środków… A niech to, byli pod ostrzałem.
Po chwili wszyscy robotnicy leżeli martwi w wielkiej kałuży ich wymieszanej ze sobą krwi. On nie stracił ani jednego człowieka. Powinien się cieszyć. Humor jednak zepsuła mu nowa wiadomość. Słuchawka w uchu odezwała się, przekazując mu nieprzyjemną wiadomość.
- Poruczniku, ktoś wdarł się do pańskiego biura! Ostrzeliwują żołnierzy w uliczce pod nim, przez co nikt nie może się tam dostać! Co mamy robić?
- Niech ich diabli… Już zmierzam w waszą stronę, czekajcie i nie dajcie się zabić!
Rozłączył się i zmienił kanał.
- Nowe rozkazy. W pełni zezwalam na otwarcie ognia. Niech śmiecie gryzą ziemię.
***
Kilka minut po otrzymaniu informacji o zajęciu jego biura, Dann dotarł na miejsce. Dołączył do schowanych za osłoną żołnierzy.
- Skupcie na sobie ich uwagę! – Krzyczał, próbując przebić się przez kawalkadę wystrzałów. – Przebiję się sam!
Jak powiedział, tak zrobił. Poczekał chwilę, aż żołnierze sami otworzyli ogień w okna jego biura, po czym biegiem rzucił się w stronę schodów. Pilnował ich tylko samotny, uzbrojony w strzelbę, robotnik. Reszta chowała się za framugami, wystawiając tylko ręce i strzelając na oślep do wojskowych na dole. Dann każdym susem pokonywał po cztery stopnie, dzięki czemu w ciągu sekund znalazł się na ich szczycie. Przerażony i zaskoczony robotnik nie wiedział, co się dzieje, kiedy nadludzkie ramiona zacisnęły się dookoła jego szyi i ramion, po czym wyrzuciły jego chude ciało przez poręcz. Spadło na ulicę kilka metrów poniżej, lądując nieopodal ostrzeliwanych podwładnych Sevastiana. Porucznik barkiem spróbował wyważyć drzwi, spodziewając się, że będą zamknięte. Zdziwił się, kiedy z łatwością ustąpiły. Tylko jedna osoba blokowała je od środka własnymi plecami, lecz siła rycerza wystarczyła, by robotnik nie wytrzymał i poleciał na przeciwległą ścianę, przewracając jednego ze swoich towarzyszy. Dann natychmiast dobył szabli i dostroił się do stylu Ludift. Dopadł do jednego z trzech jeszcze stojących na nogach mężczyzn i ciął przez szyję. Chyba trochę przesadził, gdyż po chwili głowa ofiary zwisała z jej szyi tylko na pojedynczych włóknach. Jego ciało z głuchym łomotem upadło na panele w tym momencie, gdy szabla przebijała serce kolejnego. Zawartość czaszki ostatniego pomalowała zachodnią ścianę gabinetu, gdy pocisk Door Knockera rozsadził ją swoją niebywałą mocą. Żaden z leżących nie zdążył się podnieść. Szabla przebiła brzuch jednego z nich, przytwierdzając konającego do drewnianej podłogi. Ostatni, ten, który próbował zablokować drzwi własnym ciałem, jeszcze żył. I dobrze. Upiór miał do niego kilka pytań. Chwycił go za szyję i poderwał z ziemi. Rzucił na obsmarowaną krwią i kawałkami mózgu ścianę. Upadł w kałużę juchy towarzysza, lądując tuż przed jego twarzą… Lub przynajmniej tym, co z niej zostało. Krzyknął w przerażeniu.
- Kto jest odpowiedzialny za powstanie? Gdzie ich znajdę? – Zapytał prawie szeptem.
- Spieprzaj, nagijskie ścierwo!
Skrzywił się. Spojrzał w jego przekrwione oczy i sięgnął głęboko w sfery, w które nikt nigdy nie powinien zaglądać. Bez wahania posłał do jego umysłu wizję, choć nie sądził, że podziała to lepiej niż to, co właśnie zobaczył na własne oczy. Zaczął jedynie krzyczeć. Dann przerwał wizję po kilku sekundach. Miał dość wrzasku.
- Kto. Dowodzi. Mów.
- Cały świat się dowie o okrucieństwie Nag! Zapłacicie za wszystko! Cholerne…
Nie skończył. Przez gardło przeszło mu pióro szabli, skutecznie pozbawiając go możliwości mówienia, a po chwili również życia. Nic nie wiedział. Gdyby było inaczej, pękłby. Niech to…
Nacisnął przycisk słuchawki.
- Tak poruczniku? – Odezwał się przyjemny głos blond sekretarki.
- Zacznij przysyłać do mojego biura rozbrojonych powstańców. Pojedynczo. Muszę z nimi porozmawiać…

***


Powstanie trwało w najlepsze, a on tracił czas na „rozmowy” z kolejnymi robotnikami. Każda z nich kończyła się śmiercią niechcących współpracować śmieci. Karki wszystkich dość łatwo poddały się jego nieludzko silnym ramionom. Cholera jasna, dlaczego nikt nic nie wiedział? Przecież ktoś musiał to wszystko koordynować. Bez tego, mimo zatrważającej ilości, nie powinni być w stanie tak sprawnie przeciwstawiać się uzbrojonym Nagijczykom. Coś było nie tak…
Z rozmyślań wyrwały go słowa sekretarki, rozbrzmiewające ze słuchawki.
- Poruczniku! Oni zaraz tu będą! Wielka masa wrogów przedarła się przez kordon strażników i właśnie szturmują zbrojownię!
- CO?! – Cholera! Przecież biuro było dobudówką zbrojowni. Jeśli wedrą się do niej, jego miejsce pracy spotka coś gorszego niż krótka wizyta kilku roboli. Nie wspominając nawet o tym, co zrobią uzbrojeni po zęby w zawartość zbrojowni! Niech to szlag!
Musiał coś zrobić. Nie da rady od tak powstrzymać szarżującego tłumu. Nie bez użycia mocy. A o tym nie było mowy, nie mógł się zdradzić przed dziesiątkami lub nawet setkami żołnierzy. W jego głowi zaczął kiełkować plan… Lub przynajmniej jego zalążek. Choć nie brzmiało to jak dobry plan…
- Każ wszystkim wycofać się z okolic zbrojowni! Natychmiast! Sama też udaj się w bezpieczne miejsce… O ile takie jeszcze istnieje w tym przeklętym obozie…
Zrzucił z siebie zbroję. Chwycił ciało jednego z martwych robotników. Zdjął jego koszulę i spodnie, po czym założył je na siebie. Zostawił broń na biurku i wybiegł na ulicę. Umazał twarz i włosy pyłem i kurzem z drogi, po czym ruszył w jedną z bocznych uliczek. Okrążył okolicę i wyszedł na tyły tłumu. Wściekła masa pozostawiała po sobie tylko śmierć i zniszczenie. Jego polegli podwładni leżeli pod ścianami budynków w towarzystwie ciał buntowników. Kilku krzykaczy wydzierało się, nawołując do kontynuowania natarcia. Oprócz nich, nikt nie koordynował działań tłumu. Zaczepił kilku z buntowników, lecz każda próba zadania pytania kończyła się tylko wściekłym fuknięciem.
- Zbrojownia jest nasza! Wygraliśmy! – Rozległy się krzyki. Gnoje jeszcze nie wiedzieli, jak bardzo się mylili.
- Do środka! Bierzmy, co nasze! – Sam wrzasnął. Niech wszyscy wejdą do środka…
Przepchał się przez tłum i wszedł do zbrojowni. Między półkami biegało i świętowało kilkudziesięciu ludzi. Wciągnął do środka kolejną parę, po czym zatrzasnął żelazną bramę i zgasił światła. Pomieszczenie spowiły ciemności. Rozległy się pomruki niezadowolenia i niezrozumienia. Ich serca zaczynały bić szybciej, mimo że nawet przed chwilą napędzała ich adrenalina. Dann chwycił najbliższego buntownika i zacisnął palce na jego szyi. Czuł, jak szarpie wszystkimi kończynami, próbując wydostać się z objęć nadchodzącej śmierci. Był przerażony, a nikt nie wiedział, co się dzieje. Spod paznokci Sevastiana zaczęła wydobywać się czarno-purpurowa masa. Nie było jej dużo, dosłownie kilkanaście litrów. Twór zaczął spowijać jego ciało, a palce zmieniły się w szpony. Rozerwały gardło robotnika. Jedna ręka porucznika powędrowała do włącznika światła. Zapaliła je na ułamek sekundy, po czym ponownie zgasiła. Powstańcy zobaczyli potwora i jego upolowaną zwierzynę. Ich serca również ogarniał strach, a on to czuł. Kilkanaście litrów otaczających ciasno jego ciało, zmieniło się w kilkaset w przeciągu sekund. Masa kolczastych macek, kościanych ostrzy i zrogowaciałych lanc masakrowała tłum. On sam stał w miejscu, nie ruszając nawet palcem. Wszystko układało się tak, jak chciał tego Głos. Lub to on tego chciał? Sam nie wiedział… Ale czy to ważne?

***


Był cały umazany krwią dziesiątek ludzi. W takim stanie wybiegł ze zbrojowni. Krzyczał. Z jego gardła wydzierało się udawane przerażenie.
- To pułapka! Wszyscy nie żyją! Uciekajcie! Uciekajcie!
Co bardziej tchórzliwi podłapali temat. Powtarzali jego słowa, uciekając od zbrojowni. Inni poszli w ich ślady. A on ruszył za nimi. Jak łowca. Już prawie zniknął za zakrętem, gdy jego uwagę przykuł dziwny błysk z okna jego gabinetu. Cholera. Nie chciał tracić tropu, ale to mogło być coś ważnego.
Postanowił to sprawdzić. Wbiega po schodach i otwiera drzwi. Pośrodku ciał stał pracownik kopalni. Grzebał w jego komputerze. Przyjrzał mu się po kliknięciu przycisku na oprawce okularów. Wszystko wskazywało na to, że miał do czynienia ze zwykłym człowiekiem. Rzucił się w jego kierunku. Robotnik spróbował się odezwać, lecz on brutalnie zamknął mu gębę i przycisnął do jeszcze mokrej ściany. Chciał go przesłuchać, lecz nie zdążył się nawet odezwać. Ciało robotnika jaśniało. Dann zachowawczo zwiększył dystans. Na razie wolał obserwować rozwój sytuacji… Przecież miał ludzi poziom douriki… Jaśniejące ciało zmieniło się w masę elektryczności.
- Co do ch…


What's dann cannot be undann ( ͡° ͜ʖ ͡°)
   
Profil PW Email
 
 
^Curse   #22 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Shinobi Bushou
Posty: 551
Wiek: 36
Dołączyła: 16 Gru 2008
Skąd: Lublin/Warszawa?
Cytuj
Zgodnie ze swoim wcześniejszym postanowieniem, Curse postanowiła podążyć za Leo Bandamem. Nie potrafiła jednak odpuścić śledztwa na miejscu, w Sarras, więc poleciła Yovenowi, by to on wyruszył na lotnisko i zbadał trop Jensena. Niemal bez słowa, oboje zebrali swoje rzeczy i zeszli przed hotel, gdzie każde z nich odjechało taksówką w swoją stronę.
Bandam czekał na Kasumi przy wejściu na peron i gdy tylko pojawiła się w zasięgu jego wzroku ponaglił ją gestem, wskazując gotowy do odjazdu pociąg. Odezwał się dopiero, kiedy usiedli wygodnie w pustym przedziale i zamknęli za sobą drzwi.
- Jedziemy na północny-zachód. Mniej więcej trzy godziny drogi stąd znajduje się miejsce, w którym pod koniec Wojny Światowej zealoci próbowali odprawić jakiś wielki rytuał. Podejrzewam, że to tam mogli się udać nasi poszukiwani.
- Próbowali?
- Zanim skończyli zostali zaatakowani i wymordowani przez siły Nag. - Rycerz przez cały czas bacznie przyglądał się swojej towarzyszce. – Linia kolejowa przebiega w promieniu zaledwie kilku kilometrów od tego miejsca.
- Wiadomo coś jeszcze? Co to za miejsce?
- Niepozorna polana w lesie – odparł, rozsiadając się nieco wygodniej. – Wielokrotnie ją badano, ale nie znaleziono nic szczególnego, ani tym bardziej niebezpiecznego. Nawet sam miałem okazję uczestniczyć w jednym z takich badań, stąd w ogóle wiem o jej położeniu.
- Mamy więc szczęście – rzuciła na wpół żartobliwie Kasumi.
- To się okaże – usłyszała w odpowiedzi, zdobywając pewność, że palnęła coś głupiego. Zorientowała się też, że bezwiednie obraca w palcach zapalniczkę.
- Spróbuję się czegoś dowiedzieć.
Wyjęła z kieszeni comlink i połączyła się z bazą danych Wywiadu. Szperała w niej dłuższy czas, ale znalazła jedynie kilka dat, a cała reszta pozostawała tym, co przekazał jej Bandam. Postanowiła zasięgnąć języka u kogoś, kto mógł wiedzieć coś więcej, ale w tym momencie zaskoczyło ją połączenie przychodzące od Yovena.
- Mów.
- Mam nadzieję, że imię Longinus coś ci mówi. Albo ksywka, sam nie wiem.
- Co z nim?
- Po ponownym przejrzeniu monitoringu na dworcu kolejowym zauważono, jak kilka dni temu wchodzi do budynku. Gdziekolwiek jedziesz, uważaj. – Chłopak brzmiał poważnie.
- Dzięki.
- Mówię serio – rzucił, kiedy Curse chciała się już rozłączyć. – Jensen miał nietęgą minę, kiedy przekazywał mi to nagranie. Poza tym to nie może być zbieg okoliczności, a ci zealoci są nawiedzeni…
- Dzięki – powtórzyła z rozbawieniem. – Mam dla ciebie jeszcze jedno zadanie, trochę bardziej skomplikowane. Chciałabym, żebyś spróbował włamać się na serwery siedziby Verony. – Poczuła na sobie wzrok Bandama, który jednak nie wtrącił się do rozmowy.
- A to jakaś nowość… - zdziwił się Yoven.
- Nie powiem ci dokładnie czego szukać, ale może znajdziesz coś w ostatnich dokumentach albo monitoringu.
- Zaczynam powoli mieć dosyć wgapiania się w ekran…
- Dobra, dobra…
Nie czekała na dalsze narzekania chłopaka i zakończyła połączenie. Natychmiast rozpoczęła kolejne, tym z razem z Garanem.
- W cesarstwie nie ma sposobu na zmierzenie magicznej energii, więc nie wiadomo z czym mieliśmy do czynienia. Nigdy też nie udało się namówić wystarczająco potężnego zealoty do współpracy w tej sprawie – tłumaczył spokojnie kapitan.
- A jak wygląda sytuacja obecnie? Kto sprawuje nadzór nad tym miejscem?
- Obiekt jest aktualnie chroniony przez normalnych żołnierzy. Jeżeli faktycznie wasi „goście” się tam udali, bez trudu mogli sobie z nimi poradzić.
- Rozumiem.
Kiedy powtórzyła Bandamowi informacje otrzymane od obu rozmówców, ten spochmurniał i zamyślił się na dłuższą chwilę. Podczas krótkiej wymiany znań ustalili tylko, że kapitanem, który wprowadzał życie Dekret w Sarras ma przydomek Władca Zimy. Doszli również zgodnie do wniosku, że pojawienie się Longinusa jeszcze bardziej komplikuje sprawy.
Po dotarciu do stacji docelowej, Leo zarekwirował jeden ze stojących na parkingu pickupów i po kilkunastu minutach byli już na miejscu. Droga prowadziła przez gęsty las, a jej koniec wyznaczał szlaban z małą budką strażniczą. Od razu można było zauważyć, że coś nie jest tak, jak być powinno. Rycerz zatrzymał samochód i oboje wysiedli. Kasumi rozejrzała się po okolicy, a jej towarzysz obszedł budyneczek i zajrzał do środka. Po chwili ustąpił miejsca koleżance po fachu. Wnętrze było proste, a jedyne wyposażenie stanowił telefon, którego zwisała smętnie nad podłogą. Wymienili znaczące spojrzenia. Curse przeszła kilka kroków w stronę pobliskich krzaków, w których coś przykuło jej uwagę. Pomiędzy gałęziami leżał karabin, nie wyglądający na ostatnio używany.
- Coś znaczącego? – zapytał Bandam, znajdując się bezgłośnie tuż za nią.
- Chyba powinniśmy ruszyć dalej.
Rycerz przytaknął i poprowadził Curse w stronę polany. Po kilku minutach stanęli na jej brzegu. Miejsce było dużo większe, niż kobieta to sobie wyobrażała, a dokładnie w jego centrum znajdowały się dwie osoby. Mimo sporej odległości, natychmiast rozpoznała w nich poszukiwanych zealotów. Ifryt siedział na trawie, a Lunario zajęty był dziwną konstrukcją, przypominającą ołtarzyk z metalu i kości. Przy pierwszym leżało kilka ciał, prawdopodobnie należących do nagijskich żołnierzy.
Niemal jednocześnie szpiedzy ukryli się za najbliższymi drzewami. Kasumi pokazała gestem Bandamowi, by pozostał na miejscu, a sama zrzuciła wierzchnie okrycie i aktywowała niewidzialność kombinezonu. Bezszelestnie pokonała dzielącą ją od zealotów odległość, starając się zaobserwować, czym zajmował się wytatuowany Babilończyk. Konstrukcja, zgodnie z wcześniejszą obserwacją, faktycznie była połączeniem metalu i kości, a w jej wnętrzu przelewała się powoli ciemna ciecz.
- Długo jeszcze? – Zapytał nagle Ifryt. Zdawał się być znudzony.
- To wyjątkowo skomplikowany rytuał – odparł spokojnie jego towarzysz. – Więcej krwi mogłoby przyspieszyć uzyskanie dostępu do zgromadzonej mocy.
Ifryt prychnął cicho.
- Chętnie bym ci jej dostarczył, ale nie powinniśmy ściągać na siebie uwagi rycerzy.
- Prawda. W ciągu najbliższych sześciu godzin powinno się udać. Wszystko ustawiłem już jak należy i magia zadziała samoistnie. Pozostaje tylko czekać.
Tyle wystarczyło Curse. Powróciła do Bandama i powtórzyła to, co usłyszała.
- To wygląda bardzo źle – skomentował szeptem.
- Jakieś sugestie?
- Musimy załatwić wsparcie, ale nie można ich zostawić bez kontroli. Jeżeli część o krwi jest prawdą… mogą zmienić zdanie i jednak się po nią wybrać. Wtedy limit sześciu godzin przestanie obowiązywać.
Kasumi wiedziała, że nie powinni podejmować pochopnej decyzji o ataku. Rozumiała również, że muszą zareagować. Wysłała szybko wiadomość, na którą odpowiedź otrzymała równie błyskawicznie. "Powstrzymaj ich wszelkimi dostępnymi metodami" napisał kapitan Garan.
   
Profil PW Email
 
 
^Tekkey   #23 
Generał
Paranoia Agent


Poziom: Genshu
Stopień: Shogun
Posty: 536
Wiek: 34
Dołączył: 24 Cze 2011
Cytuj
Wysoko, wysoko ponad miastem Zoril pewien gołąb, wyglądający na całkowicie normalnego przedstawiciela swego gatunku, nieoczekiwanie pomyślał sobie z żalem, że choćby chciał, nie zdoła uskutecznić najstarszej ptasiej tradycji i sprofanować w ten sposób powiewający na chłodnym wietrze sztandar wrogiego mocarstwa. Mógł mieć pretensje jedynie do swego stwórcy. Nie pomagało, że był nim on sam. Pod jego stopami rozciągała się panorama płaskiego jak lolita miasteczka, stolicy regionu Nash. Pośrodku mizernej aglomeracji wyrastały ponad okoliczne budynki mury i strzeliste wieże średniowiecznego zamku. W ten sposób dawno temu, przed epoką bajeranckich aut, ktoś tu sobie musiał coś zrekompensować. Bijąc skrzydłami ptaszysko zniżyło lot i przysiadło na chwilę na parapecie, obok otwartego na oścież okna. Przysłuchiwało się przez chwilę dochodzącym z wewnątrz podniesionym głosom nagijskich żołdaków, ale jak i poprzednio nie usłyszało nic ważnego. Było zawiedzione nikłymi owocami swej egzystencji. Albo szeregowcy naprawdę nie wiedzieli niczego ważnego albo słyszeli już doniesienia Optimy o wykorzystywaniu przez Babilon Błogosławionych Gołębi Szpiegowskich (BGS) i z tego powodu ważyli słowa w zasięgu operowania latających szczurów. Jaki kraj, taka tajna broń.

***
Shogun poruszył się niespokojnie w miękkim fotelu, nie otwierając oczu. Nadal czuł w ustach smak nagijskiej whisky. Kradziony owoc smakuje najlepiej. Dom w którym się umieścił, do którego się włamał, nie wydawał się należeć do bogaczy, ale wyposażenie barku było pierwszej klasy.
Skoro o tajnych broniach mowa, miał nadzieję, że Niebieski Diabeł zebrał już swój zespół specjalistów i przystąpili do realizacji zleconego im przez generała zadania. Rozpuścił wici, ale jak dotąd żaden z kontaktów Tekkeya w Khazarze ani Nag nie zdołał skąd wyruszył tajemniczy transport, którędy popłynął ani gdzie wylądował. Niemniej to nie była igła w stogu siana. Gdzieś na terenie Khazaru musiano dokonać rozładunku dziesiątków statków przewożących tajemnicze cargo. Szogun chciał wiedzieć gdzie. Jeśli satelity szpiegowskie nie mogły sobie poradzić ze zmiennymi warunkami pogodowymi w Nubii, to przyszedł najwyższy czas by sanbeccy naukowcy udowodnili dlaczego ich kraj jest technologiczną potęgą Tenchi. Zwrócił się z osobistą prośbą do Rikuto Katagawy, jako równorzędnego budoki Nazo Gekidan, by pokierował pracami i postarał się wytypować najbardziej prawdopodobny pod względem strategicznym i logistycznym rejon wyładunku. To, że od dawna tkwił w samym sercu gniazda żmij, w Omoi Munashi, też było zaletą jego przewodnictwa. Kto jak kto, ale on, ze swym niewymuszonym darem ujmowania ludzi i flegmatyczną konsekwencją, na pewno da radę zapędzić naukowców do produktywnej roboty, mimo dzielących to ambitne grono osobistych różnic. Nie było czasu na spory. Potrzebowali wyników i to najlepiej na wczoraj. Jak poniewczasie poinformowano Ookawę w momencie, gdy to ją pragnął wyznaczyć na dowodzącą thinktankiem, Katherine del Cruz wraz z pozostałą siódemką z Ośmiu Smoków Araraikou wyruszyła na zwiad do Państwa Duchów. Dlaczego Pit milczał na ten temat?
- Nie możemy ufać już nikomu, jedynie nam samym – wyszeptał do wszystkich siebie i Symbionta.

***

Głęboko, głęboko poniżej miasta Zoril pewna mysz, wyglądająca na całkowicie normalną przedstawicielkę swego gatunku, nieoczekiwanie pomyślała sobie z żalem, że choćby chciała, nie zdoła uskutecznić najstarszej tradycji gryzoni i pomyszkować niedostrzeżenie za zamkniętymi drzwiami, odcinającymi dostęp do dalszej części kompleksu wyraźnie oznaczonej jako cześć więzienna . Jak w tym starym kawale - nie ma przejścia, jak nie ma rączek. Kto wymyślił klamki i dlaczego musiały być one umieszczone tak cholernie wysoko? Gdzieś w przepastnych lochach pod fortecą pełną cesarskich żołnierzy krążyły jeszcze dwie jej siostry bliźniaczki, równie jak ona zirytowane teraz niespodziewaną przeszkodą. Historia się powtarzała. Obszar za kolejnymi wrednymi, zawadzającymi, nagijskimi drzwiami był jedynym fragmentem poziomu -2, do którego nie uzyskały jeszcze dostępu. Poszukiwani przez nie jeńcy musieli być przetrzymywani właśnie tam. Obejść problemu po prostu się nie dało. Wspięła się na sterczące ze ścian staromodnego, betonowego bunkra przewody elektryczne i rury, których zawartości lepiej nie dociekać. Wprawdzie przebijały ścianę z felerną barierą i mógłby się przebić do ich wnętrza, jednak te pierwsze były metalowe, a te drugie zdecydowanie za małe, by nawet mysz zdołała się nimi przecisnąć. Jedyną drogą pozostawały drzwi. Mysz popatrzyła na nie wilkiem. Czemu każda wycieczka do Cesarstwa musiała się kończyć w ten sposób? Tym razem przynajmniej nie groziła jej życiu nuklearna eksplozja, utopienie ani bezpośrednia ekspozycja na nagijską poezję. Zwierzę upewniło się, że żaden obiektyw kamery nie jest wycelowany w przejście i rzuciła się w dół, asekurując się pajęczej grubości nićmi. Zdecydowanym krokiem potruchtała do futryny i krytycznie przyjrzała się jej stykowi z drzwiami. Z namysłem wybrała punkt tuż obok zawiasu i przytowała się do próby sforsowania siłą przeszkadzajki. Inaczej niż w Fabryce Draugów miała mnóstwo czasu na przygotowania.

***

Agent był do tego stopnia pochłonięty pracą, że początkowo nie zauważył migającego beepera. Dopiero sygnał dźwiękowy wyrwał go z zamyślenia. Warknął, rozeźlony. Znowu ktoś wybijał go z koncentracji. Jeśli to ten upierdliwiec, kapitan Palmer, znowu raportował o postępach swej misji w najmniej odpowiedniej porze, spóźniony i bez cienia szacunku. Ta pierwsza generacja, same kłopoty.
- Yessu? – zgłosił się.
- To ja – powitał go podekscytowany głos.
- Nariki? – wyrwało mu się.
Walnął się w czoło, dłonią w jedwabnej rękawiczce. I szlag wziął tajemnicę. Jeśli niebiescy słuchali na linii mieli ich w garści.
- Pamiętasz tę łódź, którą rozważaliśmy jako ewentualną drogę ewakuacji? Ajina jest pewien, że cesarscy zostawili ją jako pułapkę. Albo wiedzą, że tu jesteśmy, albo czają się na kogoś innego. Tak czy inaczej, uważaj na siebie.
O tak. Zamierzał uważać na siebie. Jak również na siebie, siebie, siebie i siebie operujących na terenie twierdzy. No i był jeszcze Symbiont.
- Macie coś jeszcze?
- Tak. Przejrzałam księgi portowe. Gdyby nie to, że wcześniej interesowałam się ruchem morskim w tej okolicy, nie byłabym w stanie wykryć, że zostały sfałszowane. Ktoś zadał sobie wiele trudu, żeby to wszystko zorganizować. Niemniej jednak, jeśli dostanę trochę czasu, porównam te logi z naszymi i ustalę, które zostały celowo pominięte. Co o tym wszystkim sądzisz, Tekkey? Dochodzi południe, więc może spotkamy się to wszystko przegadać?
- A nie wystarczy, że już Ajina grzeje tyłek na ławce rezerwowych? Nie jesteśmy tu na wakacjach. Mamy robotę do wykonania. Kontynuuj, proszę, śledztwo. Odpowiedź musi gdzieś tam być. Spotkamy się wieczorem.
Ookawa podrapał się po głowie i zamyślił nad możliwymi implikacjami odkryć kapitan. Jedną piątą umysłu było trudniej.

***

Mysz na wieść o sukcesie porzuciła swe poprzednie stanowisko na skrzyżowaniu korytarzy, skąd miała ostrzegać przed patrolami. Trzecią porzuciła daremne już poszukiwania innego wejścia do części z celami i ruszyła na powierzchnię, szukać w okolicach garaży informacji o transporcie więźniów. Zwierzę pozostałe w podziemiach popędziło po rurze biegnącej niemal pod samym sufitem, unikając czujnego oka kamer, wycelowanych w środek korytarza. Typowy przykład homocentryzmu. Ale nie miało to już znaczenia. Bariera gigantycznych drzwi padła, choć wymagało to sporo zachodu i wściekłego borowania. Diamentowe wiertło wytworzone z części krwi Ookawy powierzonej pierwszej myszy w końcu zdołało wgryźć się w szparę pomiędzy futryna a drzwiami i stworzyć dziurę wystarczająco szeroką, by przecisnąć przez nią kryształ Shuketsuniku. Teraz także druga infiltratorka wyrzuciła przez pysk część szkieletu i pseudomięśni, wyciągając się bardziej na podobieństwo węża niż gryzonia. Ciągnąc za sobą futrzany kamuflaż przedarła się przez otwór i objęła wzrokiem pomieszczenie pod drugiej stronie. Widziała rząd cel, każda zamknięta ciężkimi stalowymi wrotami. Jej poprzedniczka przyjrzała im się i uznała, że nie warto tracić czasu na próby przebicia się przez nie. Klatwa nagijskich drzwi nie do przejścia wracała czkawką, zwielokrotniona po czworokroć.
Kamery na korytarzu rozmieszczone były z rzadka, a połowa tych które szpeciły betonowe ściany celowała szklanymi obiektywami w drzwi cel. Mysz bez wysiłku ominęła pola ich widzenia i dotarła do drzwi stróżówki znajdujących się na końcu korytarza. Wewnątrz oczekiwała na nią siostra bliźniaczka. Ostatnim co ujrzała mysz druga, nim dezaktywował się jej kryształ Shuketsuniku, był nagijski kolos w skupieniu czytający gazetę. Jeszcze nie wiedział.

***

Ofiara siostry nie była nadaremna. Bezgłośnie wyciągając z wnętrza futrzanego wora jego krwistą zawartość, mysz pierwsza zaczęła proces przemiany. Po jego ukończeniu bezgłośnie potruchtała do pod stół, dokując pojedynczą krwawą nić do betonowej podłogi. Okrążyła krzesło, upewniając się, że ciągnięta przędza zatoczyła pełne koło i zaczęła wspinać się po nodze mebla. Podnosząc się wraz z tym im wyżej weszła, pozostawiony z tyłu Akai Kenshi miał zablokować nogi Nagijczyka i uniemożliwić mu ucieczkę. Po osiągnięciu szczytu wysokiego oparcia mysz ujawniła wreszcie swój atut, dodany dzięki wchłonięciu drugiego ciała. Rozciągnęła szeroko długie i cienkie, powiększone kleszcze modliszki, ukryte dotąd pod brzuchem. W momencie ataku zatrzasnęła je na szyi żołnierza, uciskając tchawicę. Jednocześnie kryształ Shuketsuniku wbił się w kark ofiary, zawiązując więź. Człowiek poddał się objęciu Ookawy.
Zaczął przełączać ustawienia konsoli kamer, aż na ekranach ukazał się obraz z wnętrza cel. Tu czekało go sporo zaskoczeń. Widział jakaś kobietę, której nie kojarzył. I czemu w środku było tak ciemno? Ledwo widział jej sylwetkę. W drugiej czekało dwóch z trójki jego agentw. Znalazł właściwy klucz, ale sprawdził jeszcze pozostałe cele. W kolejnej siedział jakiś dobrze zbudowany starszy mężczyzna. W ostatniej mumia, pacjent unieruchomiony na łóżku.
Agent rozejrzał się po pomieszczeniu, odnotowując kilka interesujących szczegółów, po czym sprawdził kieszenie.
- Nazywam się Karl Schmidt – odczytał z identyfikatora.
Nieciekawie, ale mogło być gorzej. Bo to jeden Murphy chodzi po świcie?


A mogę zrobić wszystko! Wystarczy Twoja krew.~
   
Profil PW Email
 
 
*Lorgan   #24 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa
Cytuj
Spoiler:

Uczestnicy:
    Sanbetsu:
  1. Tekkey (Genbu Ookawa, generał, poziom 3)
  2. Pit (Kaeru Araraikou, komandor pionu wojskowego, poziom 3)
    Nag:
  3. Dann (Sevastian Dann, porucznik pionu wojskowego, poziom 2)
  4. oX (Chris Murphy, porucznik pionu egzekutorskiego, poziom 2)
  5. Curse (Kasumi Tora, porucznik pionu wywiadowczego, poziom 2)
    Yami (Poszukiwacze):
  6. Sorata (Fenris Cierń Nocy, rekrut, poziom 2)
Streszczenie rozdziału:
    X
Nagrody za rozdział:
  • Lorgan (Prowadzący) +30 pkt.
  • Sorata +25 pkt. Świetny wpis. Jestem pod wielkim wrażeniem, jak wplotłeś nawet niezrealizowane wątki z konsultacji w historię. W nagrodę dostaniesz istotną przewagę fabularną.
  • oX +25 pkt. Fabularnie wszystko bez zarzutu (stąd pełna nagroda punktowa), ale w przyszłości mógłbyś przyłożyć nieco więcej uwagi do warsztatu. Samo wyeliminowanie powtórzeń wiele by dało.
  • Pit +25 pkt. Wciąż nieco przekręcasz wytyczne, chociaż w tym wpisie nie miało to wpływu na kluczowe wydarzenia. Stąd pełna nagroda punktowa.
  • Dann +25 pkt. Postarałeś się o wiele bardziej, niż w poprzednim rozdziale. Podobało mi się. Pamiętaj, że przekłada się to wymiernie na twoją sytuację w przygodzie.
  • Curse +20 pkt. Bardzo dobrze i bez zastrzeżeń. Nawet Garana zapisałaś poprawnie.
  • Tekkey +25 pkt. Była gromada literówek, ale fabularnie wszystko bez zastrzeżeń. Lecimy dalej.
Termin oddania wpisów:
    02.05.2016 (do północy)



Rozdział 3

Sanbetsu:

Tekkey:
Do zmiany warty w więziennej stróżówce zostało niespełna dziesięć minut. Dość czasu, żeby zrobić porządny rekonesans. Rozkład korytarzy stał się dla ciebie znajomy podczas mysiego zwiadu, więc większość uwagi skupiłeś na systemie monitoringu. Uważnie studiowałeś obraz z cel, zwracając uwagę na zachowanie więźniów oraz budowę samych pomieszczeń. Pod ręką zniewolonego strażnika oraz łapą wojowniczej pseudo-myszy znajdował się szereg przycisków, które mogły wyzwolić ładunki gazu obezwładniającego, prawdopodobnie w razie jakiejkolwiek zauważonej próby ucieczki. Proste i skuteczne.
- Tu Bravo 1 - obwieściłeś, odebrawszy połączenie przychodzące.
- Bravo 1, Tekkey? Serio? Wiesz, że jakby ktoś złamał tę częstotliwość, to wyciek naszych tożsamości byłby najmniejszym problemem, prawda? Wszystko, co masz na Beeperze byłoby do wglądu.
- Zastanawiałem się, czy jednorazowe wiadomości wysyłane przez stealth-gołębie z systemami samozniszczenia nie byłyby przypadkiem bezpieczniejsze.
Westchnięcie.
- Rozwieję twoje wątpliwości, Bravo 2. Gołębie miałyby w dziobach zamontowane kapsułki z trucizną, na wypadek gdyby ktoś je przechwycił i obszedł procedurę samozniszczenia. Ich trening byłby zwieńczony hipnozą, dzięki której...
- Generale!
- Mówiłem przecież, że...
- Shogunie!
- Melduj Nariki. - Szlag, znowu ci się wyrwało.
- Przyszedł szczegółowy raport od Palmera. Schizmaci połączyli siły z armią Babilonu, żeby zrealizować misję na terenie Nag. To coś wielkiego. Podobno zaangażowany jest sam ich papież, Taiko. Kościelni z kolei oddelegowali najwyższe dowództwo wojskowe.
- Taiko jest najbardziej poszukiwanym przestępcą w Babilonie - powiedziałeś poważnym tonem. - Dlaczego mieliby ze sobą współpracować?
- Hostes fidei. Jeżeli coś zagraża istnieniu Babilonu, nawet heretyckie sekty mogą stanąć w jego obronie. Nic tak nie jednoczy, jak wspólny wróg. To może mieć coś wspólnego z niedawnym zaginięciem trzech poruczników.
- Saunder, Reim i Yusuf - wyrecytowałeś z pamięci. - Nic nie wskazywało, żeby maczali w tym palce rycerze.
Pulsująca wibracja oznajmiła, że otrzymałeś wiadomość.
- Odezwę się później.
Przekręciłeś panelem Beepera, żeby uzyskać dostęp do elektronicznej skrzynki. Wewnątrz czekała mapa od Katagawy. Były na niej naniesione zrekonstruowane wersje szlaków, którymi mogły płynąć nagijskie statki. Większość z nich kończyła się w miejscu, w którym zupełnie nic nie powinno się znajdować, daleko na zachód od Dwugłowej Rzeki.
Potężny wstrząs niemal zrzucił cię z wygodnego fotela. Podbiegłeś do okna, żeby przyjrzeć się okolicy. Coś się stało w forcie. Brama była rozwalona na kawałki, a w chmurze gruzu i pyłu błyskały co chwilę serie pocisków oddawane z karabinów. Ktoś próbował wedrzeć się do środka.

Pit:
Zmieniłeś się na chwilę w prąd, uskakując przed atakiem powstańca. Zgodnie z przewidywaniami, na jego twarzy wymalowało się przerażenie. Dobrze, być może sytuację dało się opanować bez zbędnego rozlewu krwi.
Nagle do biura wpadł jakiś umundurowany Nagijczyk. Przygotowywałeś się do ogłuszającego ataku, kiedy podniósł ręce w pojednawczym geście.
- Kapitan Araraikou? - Zapytał zaskoczony. - Co pan tu robi?
Nie miałeś pojęcia, skąd ten trep wiedział kim jesteś, ale sprawa przybrała bardzo zły obrót. Należało działać.
- Moment! - Krzyknął, kiedy w twojej dłoni zalśniła błyskawica. - To ja, Hiramatsu.
Zamarłeś.
- Co?
- Gate of Ivory, Spitting Image - odparł, a jego wygląd zaczął się zmieniać.
Urósł o kilka centymetrów, twarz wydłużyła się, a oczy przybrały nietypowy kształt. Zniknął także mundur, a w jego miejscu wyłonił się czarny kombinezon i masywne, metalowe nagolenniki.

Nag:

Promienie słońca odbijały się od porozstawianych na stołach naczyń. Mężczyzna minął je bez zainteresowania i zatrzymał się przed drzwiami do opuszczonej kawiarni.
- Jakiś znajomy? - Balam odruchowo poprawił maskę i ukradkiem zerknął na Lorgana Graviera, który towarzyszył mu na tarasie ostatniego piętra kamienicy.
- W pewnym sensie. To Kito Genkaku. Sugeruję, żebyś odwołał swoich ludzi, zanim wyrządzi im krzywdę.
Szaman z dezaprobatą uniósł otwartą dłoń, nakazując dwóm czającym się w cieniach podwładnym odwrót. Bezpiecznie zwiększyli dystans, unikając wykrycia.
- Czy miejsce naszego spotkania nie miało przypadkiem pozostać tajemnicą? Skąd on się tu wziął?
- Każdy sekret można przejrzeć, jeśli dysponuje się wystarczająco ostrym umysłem. Kito-kun właśnie udowodnił, że taki posiada. Jestem pod wrażeniem tempa jego rozwoju.
- Drugi członek Magi z pewnością przydałby się sojuszowi.
- Jak wiesz najlepiej, nasza misja wymaga szczególnej determinacji. Dla niego zagrożenie ze strony Akuma stanowi jedynie fortel, wykorzystywany do realizowania egoistycznych celów. Jest zbyt silny, nieustraszony i przebiegły, żeby podporządkować się wyższej idei.
- Niech będzie, chociaż dalej uważam, że przydałby się po naszej stronie, kiedy już rozpętamy tu piekło.
Genkaku żwawym krokiem opuścił kawiarnię, wsiadł do samochodu i odjechał z piskiem opon.
- Co go ugryzło? Myślisz, że nas odkrył?
- Mało prawdopodobne, żeby zdołał to zrobić w tak krótkim czasie.
- Zejdę na dół i sprawdzę, czy nie zostawił żadnych niespodzianek - stwierdził nieprzekonany.
Podskoczył, przykucnął na barierce i wybił się z niej tak szybko, że gwałtowny podmuch zmierzwił włosy i wytrącił papierosa z ust niewzruszonego Lorgana.
- Jeżeli przyjechał szukać Suareza, to najpewniej stoi także za zniknięciem Kanekiego - zauważył milczący do tej pory Keres. - To tylko kwestia czasu, zanim odkryje nasze zaangażowanie.
- Masz rację. - Wyjął z paczki kolejnego papierosa marki Golden Bat i powoli obrócił go w palcach.
- Tak po prostu mu pozwolisz?
- Powinien wiedzieć, że jestem Gabrielem. Zapracował na to.
- A co z dziewczyną? Przez niego Fenris może znowu zacząć jej szukać. Wciąż jest nam potrzebna.
- Zastanawiałeś się kiedyś, jak daleko sięga Skarseld*?
- Co masz na myśli?
- Nayati-chan, oczywiście. Nikt nie ucieknie z więzienia, jeżeli nie wie, że się w nim znajduje...

***

- Dziękuję za pomoc, Suarez-san. - Lorgan wręczył mu kopertę wypchaną banknotami i odprowadził wzrokiem, kiedy opuszczał kawiarnię.
- Skoro wreszcie zidentyfikowaliśmy Kokketsu, nadszedł czas na danie główne. - Balam stanął w drzwiach do sąsiedniego pokoju, podrzucając fiolkę pełną czarnego płynu. - Spotkamy się na miejscu?
- Nie spóźnijcie się - rzucił przez ramię Keres, obserwując przez okno oddalającego się naukowca.
Kiedy trójka Khazarczyków z plemienia liścia zniknęła, zwrócił się w stronę Lorgana.
- Co z Murphym? Chcesz na niego poczekać?
- Nie, ma tu jeszcze coś do zdobienia.
Obaj mężczyźni skierowali się w stronę rytualnego kręgu. Kiedy stanęli w jego granicach, zostali natychmiast przeteleportowani w sam środek starego kościoła, oświetleni przez okna z bogato zdobionymi witrażami. Zaskoczony Keres natychmiast dobył obie katany i przyjął bojową pozycję. Jego oczy błądziły chaotycznie, próbując wyłowić z rzędów ocienionych ław sylwetki przeciwników. Ci zaczęli powoli wstawać i zbliżać się z różnych stron. Na oko było ich trzech.
- Lorgan Gravier i Keres A'nen, jak mniemam? - Starszy mężczyzna wystąpił do światła, zaledwie kilka metrów od wyrysowanego kręgu, w którym stali rycerze. - Nazywam się Lancelot Arturis i jestem odpowiedzialny za zasadzkę i wasze zniewolenie.
- Cała przyjemność po mojej stronie - odparł Lorgan, uśmiechając się nieznacznie samymi kącikami ust.
- To się jeszcze okaże.
- Coś jest nie tak, nie mogę wyjść z kręgu - zauważył Keres.
- Celne spostrzeżenie. Znajdujecie się wewnątrz zaprojektowanego przeze mnie układu magicznego, który zasila obowiązującą bezwzględnie regułę. Brzmi ona, "nie można opuścić wyznaczonego obszaru".
- Jeśli myślisz, że zwykła bariera zdoła nas...
- To nie bariera, tylko imperatyw, panie A'nen. Różnica wkrótce stanie się jasna. Chętnie pogawędziłbym dłużej, ale obowiązki wzywają. Życzę miłego pobytu.
Zealota odwrócił się plecami i z powrotem zagłębił w cień. Zanim jednak zupełnie zniknął z pola widzenia wraz z pozostałymi, przystanął na chwilę.
- Sam pan to powiedział, panie Gravier: "nasza misja wymaga szczególnej determinacji". Zbyt mało pan ryzykuje, żeby być wiarygodnym sojusznikiem, jednak bez obaw. Wypełnimy wszystko, a nawet więcej, niż obiecał Balam. Świat stanie się wreszcie bezpieczny.

Dann:
Wszystko potoczyło się tak szybko. Pracownik kopalni zmienił się w jaśniejącą kulę elektryczności i przeskoczył kawałek dalej, na wolną pozycję. Jego ciało na powrót przybrało normalny wygląd, lecz mimo wszystko nie zdołałeś ukryć przerażenia. Jeżeli to nie była żadna sztuczka, miałeś prawdopodobnie do czynienia z nadczłowiekiem dzierżącym moc Tsukau i to cholernie potężną, na poziomie porucznika lub nawet kapitana. Jak w ogóle radzić sobie z czymś takim?
Nagle do biura wparował Weissman i utkwił wzrok w człowieku-błyskawicy.
- Kapitan Araraikou? - Zapytał zaskoczony. - Co pan tu robi?
Zapanowało totalne zamieszanie i chyba wszyscy się pogubili. Facet nazywany Araraikou nie rozpoznał kaprala, a wokół jego dłoni niebezpiecznie zalśniła sieć wyładowań elektrycznych. Weissman nie rozpoznał ciebie, czyli przełożonego w okrwawionym przebraniu powstańca.
- Moment! To ja, Hiramatsu - wyjaśnił pospiesznie kapral. - Gate of Ivory, Spitting Image.
Jego wygląd zaczął się zmieniać. Urósł o kilka centymetrów, twarz wydłużyła się, a oczy przybrały nietypowy kształt. Zniknął także mundur, a w jego miejscu wyłonił się czarny kombinezon i masywne, metalowe nagolenniki. Przed tobą nie było już żołnierza z nagijskiej armii, tylko ktoś o ewidentnie sanbetańskich rysach twarzy. Po prostu cudownie.
Odsunąłeś się o kilka kroków do tyłu, aż wpadłeś na biurko, na którym wcześniej pozostawiłeś swoje uzbrojenie. W razie czego nie musiałeś stawać do walki z gołymi rękoma. Kolejnym plusem sytuacji było to, że aktualnie nikt nie zwracał na ciebie uwagi.

oX:
Obejrzawszy drzwi, stwierdziłeś że nie warto przebierać w środkach. Dobyłeś broni i po uprzedzeniu Bulleta skinieniem głowy, wyważyłeś je solidnym kopniakiem. Kiedy wparowałeś do wnętrza hotelowego pokoju, twoim oczom ukazały się trzy osoby: facet w średnim wieku, związany i zakneblowany na łóżku, starszy elegant, wpatrujący się w ciebie z szokiem wymalowanym na twarzy i młoda kobieta przy komputerze. Niewiele myśląc, wypaliłeś pociskiem naładowanym błękitną aurą w udo tego drugiego, licząc że zostanie wystarczająco obezwładniony. W tym samym czasie pies rzucił się na kobietę i przygwoździł ją łapami do ściany, głośno warcząc.
- Na ziemię!
Gość opadł na kolana, kurczowo trzymając się miejsca postrzelenia. Kiedy sytuacja wreszcie wydawała się pod kontrolą, zauważyłeś że dyskretnym ruchem ręki przyzwał przed sobą w oparach dymu bombę z zapalnikiem czasowym, ustawionym na 5 sekund.
- Psia jego mać!
- Ej!
- Skacz przez okno! - Wrzasnął do sojuszniczki, a w jego rękach zmaterializował się karabin.
Ostrzelał nim Bulleta, który dla ratowania skóry rzucił się za pobliską sofę. Mógłbyś to szybko rozstrzygnąć, gdyby nie przeklęta bomba. Naładowałeś kolejny nabój swoją, tym razem zieloną, aurą i wystrzeliłeś go w celu stworzenia kulistej bariery, mającej pochłonąć siłę eksplozji. Stary wykorzystał ten moment, żeby zamienić się w smugi dymu, które natychmiast owinęły się wokół przelatującej właśnie przez szybę kobiety.
- A pieprzyć...
Z rozpędu przebiłeś się przez okno za nimi. Widok z dwunastego piętra był urzekający, lecz nie poświęciłeś mu wiele uwagi. Natychmiast wykręciłeś się w powietrzu i posłałeś pocisk w ścianę hotelu. W czasie krótszym niż mrugnięcie, wyłoniła się z niego długa, zielona platforma, na którą bezpiecznie opadłeś. Kobieta szybowała kilkadziesiąt metrów dalej, odziana w masywny, czarny pancerz ze skrzydłami. Uśmiechnąłeś się perfidnie, strzelając do niej i obserwując, jak sztywnieje i w bezwładnej spirali opada na ziemię, gdzieś między budynkami.
- Chris, idioto - szepnął pies z parapetu. - Wracaj, zanim ktoś cię zobaczy.
Wskoczyłeś posłusznie do pokoju i podszedłeś do skrępowanego mężczyzny.
- Pan Kaneki? - Rozciąłeś jego więzy scyzorykiem.
- Tak, kto cię przysłał?
- Skarseld.
- Myślałem, że już po mnie. - Spojrzał na swoje poocierane nadgarstki i nagi tors. - Nie masz przypadkiem ze sobą zapasowego ubrania, co?
Podszedłeś do hotelowej szafy i rozsunąłeś jej drzwi.
- To będzie musiało wystarczyć. - Rzuciłeś w jego kierunku biały szlafrok.
- Dzięki. - Westchnął i spojrzał na zegarek na ścianie. - Może jeszcze zdążę na samolot do Sanbetsu.
- Nie boisz się, że tamci wrócą? Mogę cię zabrać w bezpieczne miejsce, jeśli potrzeba.
- Zaryzykuję. Chwilowo mam dość pobytu w cesarstwie.
- Jak sobie życzysz. - Wzruszyłeś ramionami. - Bullet, zbieramy się.

***

- Pamiętasz, żeby znowu zapytać Lorgana o Ruan, nie?
- Przypominasz mi tylko co piętnaście minut, więc mogę zapomnieć.
- Aleś ty... - Pies urwał, postawił uszy i odwrócił głowę. - Czekaj, widziałem dzisiaj tego gościa, jak ucinałeś sobie pogawędkę z szefem. Jak go tam nazywaliście? Suarez?
Podążyłeś za nim wzrokiem i ujrzałeś starszego mężczyznę, siedzącego przed opustoszałą kawiarnią, w której wcześniej spotkałeś się z Lorganem. Wyglądał, jakby zupełnie odpłynął gdzieś myślami.
- Halo, proszę pana - zaczepiłeś go, podchodząc. - Wszystko gra?
Odwrócił się do ciebie, dalej jakby nieobecny, wyciągając rękę z pękatą kopertą.
- Chris-kun - powiedział z bardzo znajomym akcentem. - Oto twoje nowe zadanie.

Curse:
- Znalazłem coś, chociaż nie wiem, czy się nada - obwieścił Yoven ze słuchawki. - Verona wysyła koleją żywność, która potem jest przeładowywana na ciężarówki i trafia do obozu pracy w Verden. To nad Rzeką Gromu, daleko na północnym-zachodzie. Być może Longinus wsiadł do jednego z takich pociągów towarowych.
- No i jak? - Wtrącił się Bandam. - Chyba nie muszę ci przypominać Tora, że czas działa na ich korzyść. Albo idziemy kopać tyłki i przy okazji rozwalić ten ohydny ołtarzyk, albo wzywamy wsparcie. Nie wiem, czy kapitan Kroll kogoś nam odstąpi, ale jego rewir jest najbliżej. Słyszałem też, że członkowie twojego zakonu urzędują w Zoril.
Kątem oka zobaczyłaś, że wytatuowany zealota znowu sięgnął po telefon. Z tej odległości nie miałaś szans usłyszeć o czym rozmawia, ale jego twarz wyrażała niemałą ekscytację. Ifryt również zwrócił na to uwagę i z zainteresowaniem oczekiwał, aż kompan skończy rozmowę i podzieli się z nim nowinami.

Yami (Poszukiwacze):

Genkaku:
Powoli wjechałeś samochodem w zacienioną alejkę. Wyglądało na to, że została w pośpiechu wyludniona. Na ziemi walały się porzucone rzeczy osobiste - niektóre zadeptane, inne ewidentnie przedstawiające jakąś wartość, na przykład damskie torebki i telefony komórkowe. Dlaczego nikt ich nie zabrał? Wystarczyło przecież podnieść i odejść. Rąbka tajemnicy uchylały rozwieszone w wielu punktach taśmy z zakazem wstępu, noszące oznaczenia typowe dla nagijskiego wojska. Z nim raczej lokalni nie mieli ochoty zadzierać. Tylko że żołnierzy też nie było. Czyżby miała tu miejsce jakaś błyskawiczna łapanka? Zerknąłeś na cyfrowy zapis adresu: ulica Księcia Sigmunda, lokal czternasty.
Odnalazłeś go w zakątku barów i kawiarenek. Powywracane stoliki, poodsuwane krzesła. Ostrożnie wysiadłeś na chodnik i zamknąłeś za sobą drzwi. Pomimo przyjemnie ciepłej pogody, przeszył cię dreszcz niosący nieodparte przeczucie, że wreszcie poznasz odpowiedzi na dawno zadane pytania. Zbliżyłeś się do wejścia i złapałeś za klamkę. Jeden wdech później byłeś w środku i rozglądałeś się po głównej sali. Ani żywej duszy. Z morza chaosu rozrzuconych mebli i pobitych naczyń nie wyłaniało się nic interesującego. Żaden wzorzec, żadna odpowiedź, żadne... Zatrzymałeś wzrok na jednym ze stolików w centralnej części pomieszczenia. W pierwszej chwili nie odróżniłeś go od reszty i pominąłeś, jednak podczas dokładniejszego rekonesansu zdałeś sobie sprawę, że jako jedyny stał idealnie na swoim miejscu, zaopatrzony w pojedynczą szklankę i pękatą, porcelanową popielnicę pełną niedopałków. Postąpiłeś kilka kroków do przodu i twój nos został spowity grubym całunem tytoniowego smrodu. Chciałeś położyć rękę na blacie, ale w ostatniej chwili się zawahałeś. Ktoś zadzwonił.
- Tak?
- Jest sprawa. - Głos Gittera zatrzeszczał ze słuchawki dousznej. - Dokuro-san. W jego pracowni była eksplozja. Kiedy przybiegłem, leżał nieprzytomny i przysypany gruzem. Źle to wygląda.
- Jak źle? W jakim jest stanie?
- Coraz gorszym. W skórę ma wtopione jakieś kryształowe odłamki. Nie wiem, jak je usunąć, a wygląda na to, że wysysają z niego wszystkie siły.
Zakląłeś i wyszedłeś na zewnątrz.
- Szefie?
- Zabierz go do zaufanego lekarza i sprawdź, czy może jakoś pomóc. Ja wracam do kraju i spróbuję uruchomić kontakty. Szlag!
Wróciłeś do samochodu z myślą o podróży na lotnisko. Przepytanie Kanekiego będzie musiało się odbyć w Sanbetsu. Przynajmniej to jedno nie wymknęło się spod kontroli, prawda? Koniec.

Sorata:
Wyglądało to, jakby zrujnowana wieża wyzierała wprost z trzewi ziemi, niczym skierowana ku niebu włócznia. Wokół rozsiane były wielkie namioty wojskowe, między którymi krzątał się personel. Wartowników było dość niewielu, jednak trzy jeepy z ciężkimi karabinami i reflektorami na dachach nieustannie przepatrywały perymetr. Okolica, ośnieżona równina, także nie współgrała zbyt dobrze z planem infiltracji.
Kiedy obmyślałeś plan działania, w twoim wnętrzu przebudził się Wilk.
- Wyczuwam je - obwieścił bez typowego dla siebie sarkazmu i złości.
Wydał się wręcz poruszony. Instynktownie wiedziałeś, że chodzi mu o zawartość tajemniczej budowli.
- Straż. Zwiastuny śmierci. Czarne Wiedźmy. Są ich setki, tysiące... Wszystkie w głębokim śnie. Krocz ostrożnie. Znajdź dziewczynę i zabierz ją stąd.
- Spójrz tam. - Tenma ruchem głowy wskazał dwa skutery śnieżne w oddali. - Przechwycimy patrol i w jego miejsce wjedziemy do obozu, jak do siebie.


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 
»Sorata   #25 
Yami


Poziom: Genshu
Posty: 1471
Wiek: 39
Dołączył: 15 Gru 2008
Skąd: TG
Cytuj
Szaman przytaknął, zgadzając się na prosty, ale skuteczny plan Tenmy. Z ulgą opuścił pogrążony w bieli pojazd i rozprostował kości. Ciasnota, towarzystwo i stres poważnie nadszarpnęły zarówno jego siły, jak i cierpliwość. Zaskoczyła go uwaga Wilka o Czarnych Wiedźmach, ale manitou nie wiedział komu służą. Po kilku pytaniach bez odpowiedzi, szaman nie męczył go bardziej, ale milczenie Towarzysza przepełniło go niepokojem. Złowieszcza obecność tajemniczego zła śpiącego w pradawnej wieży na dobre utkwiła na skraju świadomości. Nag również nie zamierzało im odpuścić – przeganiający śnieżycę wicher z północy otulał ich niczym niechciana pieszczota lodowego olbrzyma.
- Porąbany kraj... - nie chciał się powstrzymać przed luksusem narzekania. Niemniej, dawno nie odczuwane zmęczenie pulsujące w mięśniach przypominało, że znów znalazł się w akcji, a oczekiwanie przesycone było radością z bliskości Nayati. Jak można się było spodziewać, białe pustkowie było pozbawione niemal całego życia. To "niemal" zaowocowało kilkunastoma owadami zakopanymi głęboko w korze rachitycznych drzewek, parą gawronów, które odpoczywały po burzy i przegłodzonym pieścem. Na szczęście był to samiec. Okres wychowywania młodych u lisów polarnych zaczynał się akurat na przełomie kwietnia i maja, a Fenris nie miał ochoty odrywać szczennej samicy od wykarmiania miotu. Nakarmił wszystkie zwierzęta resztkami zapasów i ruszył za Tenmą, który zdążył ukryć pojazd poza zasięgiem wzroku wartowników i schodził już łukiem ze wzniesienia, na którym się zatrzymali.

***

Dwa skutery sunęły zgodnie wzdłuż ściany niewielkiego lasku. Objazd patrolowy miał się ku końcowi i mężczyzni z zadowoleniem wypatrywali miejsca, w którym mieli zawrócić. Wtem, z rzadkich zarośli sto metrów dalej wyprysnęły z głośnym krakaniem dwa czarne ptaki. Nagijczycy zgodnie skierowali pojazdy w tym kierunku. Objazd nie był duży, a szybkie upewnienie się co spłoszyło ptaki, było lepsze od odpowiedzialności w razie ataku głodnych zwierząt na obóz. Dojechali na miejsce i wygasili skutery, trzymając broń w stanie gotowości. Kilka kroków za linią drzew coś się poruszyło. To tylko mały lis czmychnął głębiej na ich widok. Białe futro błyskawicznie zniknęło na tle śniegu. Malec nikomu nie zagrażał, a w próbie dopadnięcia zdobyczy przekopał cały śnieg dookoła drzewa. Roześmiali się, a jeden zostawił głodnemu zwierzeciu wysupłaną zza pazuchy niedojedzoną kanapkę. Nie wiedzieli jeszcze, że obserwują ich oczy dwóch znacznie większych drapieżników.

***

Wyskoczyli zgodnie spod warstwy śniegu upstrzonej drobnymi tropami lisa i dopadli strażników nim ci zdążyli zareagować. Sorata pozbawił swojego przytomności ciosem w skroń, ale Tenma nie zamierzał na tym poprzestać. Mężczyzna, któremu naciskał na tchawicę zaczynał już niekontrolowanie drgać.Fenris powstrzymał go w ostatniej chwili.
- Nie zabijaj!
- Dlaczego? - ton dowodził, że pytanie jest szczere, ale szamana i tak ogarnęła złość. I pomyśleć, że to jemu przypadła łatka wściekłego psa.
- Wiem, że każde zadanie wypełniasz idealnie, ale na wypadek gdyby to konkretne totalnie się spierdoliło, warto by mieć zabezpieczenie, choćby marne, w postaci dwóch żywych zakładników! – krótki wybuch rozładował całe napięcie i Sorata poczuł wstyd. Nie zdobył się jednak na przeprosiny. Zamiast tego zabrał się do zdejmowania ubrania jednemu z żołnierzy, który do złudzenia przypominał go posturą. Nim Nagijczycy odzyskali przytomność, byli już mocno związani, opatuleni kurtami Poszukiwaczy i zasypani grubą warstwą śniegu. Przy takiej izolacji nie groziły im odmrożenia i brak powietrza. Pozostało skontaktować się z Genem. Beeper nawiązał szyfrowane połączenie zaskakująco łatwo. Nietety zakłócenia od szalającej niedaleko burzy całkowicie zniekształciły połączenie.
- Szefie, dotarliśmy. Jest tu jakaś wieża. Wokół mnóstwo żołnierzy. Podsyłam zdjęcia. Jakie rozkazy? - musiał się streszczać, żeby sygnał nie został namierzony. Wydawało mu się, że w morzu szumów słyszy jakieś słowa, ale nie był w stanie ich rozróżnić. Rozłączył się i przefiltrował sygnał przez wbudowany w beeper programik. Gdy urządzenie odtworzyło dźwięk, przez trzaski statyczne przebiły się tylko dwa lakoniczne zdania: Sprawdź co to za cholerstwo i co w nim siedzi. Nie daj się złapać i zabić. Przekazał informację Tenmie i otrzymał w odpowiedzi oszczędne skinięcie głową. Zimny skurczybyk wcale nie przejął się koniecznościązbliżenia do wieży. Może tak dobrze udaje? Dopięli ukradzione mundury, naciągnęli głębiej gogle i ciepłe kominiarki, usiedli na skutery i zawrócili w stronę obozu.

***

W obozie nikt nawet nie zarejestrował ich przyjazdu. Dookoła kręciło się mnóstwo osób, ale żadna nie przypominała szamanowi Nayati. Puszczone samopas zwierzęta również nie jej nie zarejestrowały. Pozostawili skutery i ostrożnie zbliżyli do wieży. Z bliska wyglądała jeszcze bardziej mrocznie i złowieszczo, niczym włócznia celująca w niebiosa.
- Nie powinni jej wykopywać – gdzieś w zakamarkach świadomości odezwał się atawistyczny lęk. Czas działać. Przy zewnętrznej ścianie dziury, w której stała, Fenris dostrzegł drewnianą ale stabilnie wyglądającą konstrukcję schodów. Jedyną namiastką wartownika był obwiedziony jaskrawą czerwienią znak "Tylko dla autoryzowanego personelu".
- Jak to rozwiązujecie w armii? - wskazał Tenmie tabliczkę – naszywki, identyfikatory?
- Potrzebujesz legitymacji - odparł wyjątkowo beznamiętnie. - Ze zdjęciem.
- Cudownie. - Wymiana zdań nie trwała długo, więc nie tracąc tempa od razu wkroczyli na schody. Pierwszy stopień zatrzeszczał. - Po prostu kurka, cudownie.
Zejście trwało kilka minut, ale na schodach szczęśliwie nikt się nie kręcił. Kończyły się kładką, która przez okno prowadziła wprost do budynku. W słabo oświetlonym wnętrzu pojawił się ruch w cieniach. Fenris uniósł zdobyczną broń w razie gdyby był to wartownik, a nie przywidzenie. Postanowił, że na wypadek zatrzymania zapyta czy wszystko w porządku i spróbuje sprzedać bajkę pod tytułem „Czy ktoś tu wzywał pomocy?”. Zwali się to na wiatr szalejący w korytarzach i będzie trzeba znaleźć inną drogę wejścia, albo faktycznie poszukać Mni i zmykać.
Wspomnienie kobiety przywołało znajomy zapach.
- Chwila! - powstrzymał Tenmę i jeszcze raz posmakował powietrza. Kładkę pokonał jednym susem. To nie było wspomnienie! W środku czekała Nayati!
- Wiedziałam, że to ty – powoli podeszła, przyglądając się w świetle padającym z zza drzwi. - Muszę przyznać, że dobierasz sobie nietypowych kompanów.
Całkiem zdrętwiał. Mimo nadziei i oczekiwań, nie wyobrażał sobie, że tak szybko usłyszy, jak się do niego bezpośrednio zwraca. Napięcie uszło z niego razem z głośnym westchnieniem ulgi. Stała tam. Cała i zdrowa. Słabo widoczna w półmroku, ale zapach był dokładnie ten sam co kiedyś. Pojedyncze nutki były niezgodne ale...No właśnie... Ale odeszła. Ale wykonywał zadanie. Ale mu nie ufała. Ale Gabriel...
- Venuris uprzedziła cię o czarnych wiedźmach?- nienawidził się za ukrywanie zazdrości, zmęczenia i gniewu pod maską chłodnego profesjonalizmu. Mimo to ciągnął ten teatrzyk chociaż wszystko w nim wrzeszczało, żeby ją objąć. Jeśli zostało w niej coś z jego Mni, będzie wiedziała.
- Nie musiała. Między innymi dla nich tutaj przybyłam.
- Co to za miejsce? - Tenma rozejrzał się z kwaśną miną.
- Wasz grób, jeśli stąd zaraz nie odejdziecie. Siedzieliście mi na ogonie jeszcze we Frostfurcie, więc powinniście wiedzieć, co mam na myśli.
Mni podeszła i dotknęła dłonią policzka Fenrisa. Uśmiechnęła się przelotnie, po czym spoważniała.
- Nie tak wyobrażałam sobie nasze spotkanie.
Mimowolnie odzwierciedlił uśmiech. Prawda docierała do niego partiami. I wcale nie była taka, jaką by chciał ujrzeć.
- Następnym razem chętnie posłucham, jak sobie je wyobrażałaś. - Nayati wcale nie potrzebowała ratunku, a dziwnie się czuł rozmawiając z nią o pracy. Zraniło go, że jest jej już niepotrzebny. - I siedziałem ci na ogonie przez ostatnie dwa lata, a nie od Frostfurtu, ale nie pozwól żeby cię to powstrzymało. Jeśli nie opowiesz mi co to za diabelstwo i co dokładnie w nim siedzi, obawiam się, że będziemy musieli wejść głębiej i zdobyć odpowiedzi sami. Ktoś potrzebuje tej informacji, żeby ratować świat - dodał, żeby złagodzić nieprzyjemny ton. Nie miał życzenia śmierci, ale nawet przed sobą nie zdołał ukryć, że zadanie jest kluczowe nie tylko dla Genkaku.
- Jeśli tam pójdziesz, wszystko zaprzepaścisz - obwieściła i zerknęła na Tenmę. - Nie mogę wyjawić szczegółów przed Poszukiwaczem. To zbyt niebezpieczne.
Odwrócił się do Tenmy, który uprzejmie podziwiał upstrzone dziwnymi napisami ściany.
- Podejrzewam, że nie mamy szansy na kilka chwil prywatności? Mógłbyś nam skołować jakiś transport. Szef dostanie raport, a my znikniemy bez wywoływania zbędnego hałasu.
Nagijczyk prychnął z ponurym rozbawieniem, nie odwracając wzroku.
- Jasne, już biegnę, bo mnie byle rekrut poprosił. Możesz się gzić do woli – twój romans twoja sprawa. Ale pozwól przynajmniej, żebym doprowadził misję do końca. – Podniósł rękę widząc, że Sorata szykuje ripostę – Dziewczyna ciągnie cię w wilczy dół, durniu i byłoby mi to nawet na rękę, gdyby nie prosty fakt, że myśląc kutasem pchasz tam również mnie.
Szamanowi przyszło do głowy mnóstwo sposobności, kiedy mogła go ostrzec, zaoszczędzić mu tej wędrówki i po prostu porozmawiać. Ponownie westchnął. Nawet przez ponad pół roku wdychania tego mdłego świństwa z księżycowych ogrodów ani razu nie udało mu się z nią połączyć.
- Jeśli nie chcesz mi nic powiedzieć, muszę wykonać zadanie. Idziemy głębiej. Przepraszam. - To ostatnie dotyczyło możliwości przejścia, nie skruchy.
- On cię zabije, Fenris. - Zacisnęła pięści, aż pobielały knykcie. - Zgoda. Odpowiem na twoje pytania, jeśli obiecasz, że nie wejdziecie mi w drogę. Genkaku może i chce uratować świat, ale swoimi czynami tylko przyspiesza jego upadek.
- Kto? A zresztą niech się ustawi w kolejce zaraz za Tenmą. - Trudno było go przestraszyć codziennością. - Może moglibyśmy współpracować? Może gdybyś wtajemniczyła Gena, przestałby działać po omacku? Za dużo było tych "może". Do diabła z tym.
- Obiecuję. Nie wejdę ci w drogę. - Przepchnięcie tego wieloznacznego wyznania przez gardło było trudniejsze niż myślał.
Ona też nie wyglądała na przesadnie szczęśliwą. Starą manierą objęła się ramionami.
- Chciałabym mieć cię u swojego boku, ale to niemożliwe. Gabriel nigdy ci nie zaufa. - Znowu zerknęła na Tenmę i przez chwilę się zawahała. - Genkaku od dawna jest tylko pionkiem w jego grze. Atak na podwodną fabrykę Draugów to udowodnił.
- Nie jego zaufanie chciałem zdobyć. - odpowiedział beznamiętnie - To ścierwo mnie jeszcze nie obchodzi. - Przedłużona wymiana zdań pomogła zepchnąć emocje jeszcze głębiej. - Niech wielcy gracze stawiają figury, a ty tańcz jak ci zagrają. Jesteś dorosła. Powiedz proszę, co mamy wiedzieć i wracaj do swojej "gry".
- Rozumiem. – Oklapła na chwilę, ale zaraz się pozbierała. - Wieża, w której się znajdujemy skrywa jeden z filarów, zabezpieczających Czerwony Kontynent. Zostałam wezwana, żeby go zidentyfikować. Głębiej czeka Johan D. Wolf, nagijski kapitan i jeden z trójki najsilniejszych popleczników Gabriela.
- Wiedziałem, że on tu będzie. Kim są pozostali poplecznicy? Kim jest Gabriel?
- Nie jestem ci nic winna, Poszukiwaczu. Zgodziłam się odpowiadać tylko na pytania Fenrisa.
- Moja cierpliwość ma granice, szamanko. Nie chcesz się przekonać, co się stanie po ich przekroczeniu...
- Tenma! Milcz! - miał nadzieję, że powstrzyma porywczego Nagijczyka. Ledwo powstrzymywał żądzę mordu, a Poszukiwacz był najbliżej. - Jeśli nie chcesz słuchać, zmykaj głębiej. Jestem pewien, że Wolf chętnie objaśni ci niuanse działania wieży.
Zwrócił się ponownie do Nayati.
- Rozumiem, że zabezpieczenia filaru słabną? Co rozumiesz przez "identyfikację"? Co można zrobić?
- Rozpoznanie filarów nie jest takie proste. Jeral dobrze je poukrywał. Tylko kilka osób na świecie to potrafi. Tak się złożyło, że jestem jedną z nich. - Podeszła do ściany i przyjrzała się liniom dziwnych, wygrawerowanych w niej symboli. - Naszym celem jest wywiezienie tego z Nag. Nie dlatego, że słabnie. Po prostu nie będzie tu dłużej bezpieczny.
- Czy Genkaku o tym wie? Czemu współpraca jest niemożliwa? - To wszystko nie trzymało się kupy. - Może ja mogę jakoś pomóc? - Miał wrażenie, że wszyscy dookoła na siłę komplikowali sobie życie. - Dokąd przenosicie filar?
-Dotrzymałam mojej części umowy. Jeżeli chcesz porozmawiać dłużej, odpraw towarzysza. Sądzę, że poznał już informacje, po które tutaj przybył.
Wywołany Poszukiwacz uśmiechnął się ponuro.
- Wyjdę tylko, jeśli twój chłoptaś zgodzi się na drobną przysługę.
- W porządku. Ale potem. Spotkamy się w snowcacie. Spróbuj nawiązać łączność.
Kiedy Nagijczyk wrócił na powierzchnię, Nayati odetchnęła z ulgą.
- Od czego mam zacząć?
Nim Fenris zdążył odpowiedzieć, niespodziewanie pocałowała go prosto w usta. Skoczyła tak szybko, że nie wiedział jak się zachować. Za to ciało wiedziało doskonale. Pokierowały nim wspomnienia. Rozłożone w wyrazie zaskoczenia ręce zamknęły się miękko na jej talii, bez wysiłku unosząc ją w powietrze, a usta oddały pocałunek. Przez jedną chwilę wszystko było idealne. Niestety, gdy mózg nadążył za jednoczesnym przetworzeniem miękkości jej warg i okoliczności w jakich się znajdowali, Fenris lekko, ale zdecydowanie odłożył ją na ziemię.
- Rozpoczęcie dziesięć na dziesięć. - Zażartował gdy tylko wrócił mu oddech. - Ciąg dalszy zapowiada się mniej przyjemnie. Czym są te filary? Po co je przenosicie? Dlaczego Genkaku nie może wam pomóc. - Raniła go liczba mnoga w ostatnich dwóch zdaniach, ale w tych okolicznościach nie mógł pozwolić sobie na luksus wyparcia.
- Przyznaję, że trochę mnie poniosło. - Uśmiechnęła się figlarnie i odsunęła się, żeby bardziej swobodnie oprzeć się o ścianę. - Filary to magiczne przedmioty, utrzymujące barierę odgradzającą Czerwony Kontynent od reszty świata. Dzięki nim Akuma nie zdołali przypuścić inwazji. W sumie jest ich szesnaście. Do niedawna po cztery znajdowały się w każdym kraju. Kito Genkaku z całą pewnością wie o ich istnieniu i martwi mnie, że nic ci nie powiedział. Zabieramy te z Nag, żeby nie zostały zniszczone, kiedy wielki plan zostanie wdrożony. Gabriel już kiedyś kontaktował się z Genkaku, mając zamiar zaprosić go do połączenia sił. Niestety postawa twojego przyjaciela okazała się rozczarowująco egoistyczna i nic z tego nie wyszło.
To znaczyło, że przynajmniej część filarów była zniszczona.
- Próbował powiedzieć, ale miałem wtedy inne zmartwienia. Zresztą nie dziwię się jego odmowie. Metody twojego "kolegi" nie zachęcają do współpracy. - spojrzał na nią znacząco. - Zresztą teraz też przybyłem tu w ramach przysługi. Nieważne. Co to za wielki plan, o który mówisz?
- To skomplikowane, dlatego wprowadzę cię w szczegóły po kolei. Wiesz w ogóle kim jest Gabriel? Wspomniałeś o jego metodach i chciałabym usłyszeć więcej na ten temat.
Na wspomnienie o "porywaczu" natychmiast się zachmurzył. Przez ostatnie lata niewiele było dni, kiedy nie zastanawiał by się kim może być.
- Obstawiam jakąś szychę w ramach nagijskiej arystokracji najbliższej cesarzowi. Prawdopodobnie wojskowy z dużymi możliwościami. Generał? Pragmatyk i cynik. Zna ludzi ale ich nie rozumie. Wskazuje na to cała ta chora zabawa w kotka i myszkę. O to mi chodziło, kiedy mówiłem o metodach. Skrajnie potężny kombinator i straszliwy skurwiel. Coś pominąłem?
- Wnikliwa analiza. Jestem pod wrażeniem, szczególnie biorąc pod uwagę twoją introwertyczną naturę.
– Introwertyk nie równa się idiota. Porwał mi narzeczoną. To bardzo motywuje.
- Masz niemal całkowitą rację. – Mówiła dalej, jakby w ogóle nie słyszała tego wtrętu. - Jest nagijskim kapitanem. Najlepszym z najlepszych, pragmatycznym i doskonale ustawionym. Nazywają go Lorgan Gravier, ale urodził się jako Gabriel Silvanas, członek jednego z wielkich rodów cesarstwa. Uwolnił mnie, ponieważ potrzebował kogoś do zbadania Kokketsu i trzech filarów, które zdołał odkryć. Przygotowywał się do walki z Akuma rok przed wizytą Shiona. Interesujące, prawda? Skąd mógł wiedzieć o nadchodzącym zagrożeniu z tak wielkim wyprzedzeniem?
Zjeżył się. Nie cierpiał tego mentorskiego tonu, ale i tym razem przełknął złość.
- Natknął się na coś w dokumentach? Spotkanie trzeciego stopnia z Akuma?
- Do tej pory tego nie ustaliłam. Prawda jest taka, że odkąd pierwszy raz go ujrzałam, wiedziałam że mam do czynienia z kimś szalenie niebezpiecznym. Zwiódł ciebie i Genkaku. Wiedziałam, że nie blefuje w sprawie Akuma. Ktoś musiał mieć go na oku. Potrzebował mnie, więc byłam idealną kandydatką. Ten jeden raz mogłam cię ochronić. Właśnie to miałam na myśli, kiedy rozmawialiśmy w leśnej chacie... - Po dłuższej pauzie ciągnęła dalej. - Z czasem wszystko nabierało więcej sensu. Zagrożenie stawało się realne. Akuma zaatakował Khazar. Nawiązaliśmy współpracę z plemieniem liścia, które zajmowało się utrzymaniem tamtego zajścia w tajemnicy. Dekret Czystki był okazją, której potrzebowaliśmy. Wojsko na ulicach, cywile w ryzach. Postanowiliśmy stworzyć zasadzkę i wciągnąć w nią wroga, żeby zniszczyć go raz na zawsze. To nasz wielki plan. Przywódca liścia zdradził, że istnieje metoda na przeniesienie magicznej esencji filarów w mniejsze, a przez to łatwiejsze do ukrycia przedmioty. Przetestowali to u siebie, kiedy nie mieli innego wyboru. Przystaliśmy na propozycję zrobienia tego samego z nagijskimi. Dwa już dotarły w częściach do Khazaru. Ten będzie trzeci.
- W porządku. Dlaczego więc rozmawiamy? Potrzebujecie mnie do jeszcze czegoś, czy po prostu dopiero teraz zluzowałaś więzy na tyle, że możesz powiedzieć mi prawdę? Znaczy, że mam wrócić do domu i spokojnie czekać na rozwój wydarzeń?
"Szalenie niebezpieczny" kapitan nagijskiej armii miał egoistyczny plan ocalenia świata, a on miał mu po prostu zaufać i się temu po prostu podporządkować? Wiele by dał, żeby dowiedzieć się, czemu współpraca z Genkaku nie wyszła Gravierowi.
- Chciałam, żebyś znał prawdę, ale nadal nie ufam Poszukiwaczom. To bezlitosna zgraja fanatyków. Genkaku jest teraz jednym z nich, prawda? Uważaj na siebie. Będę pomagała Gabrielowi, dopóki nasze cele pozostaną zbieżne. Jeśli moje najgorsze obawy się potwierdzą, powstrzymam go. Wiedza to broń, a na jego temat ustaliłam naprawdę sporo.
- Spokojnie. Ufam tylko trójce ludzi na świecie. A i to nie zawsze. - Ostatnia uwaga go zaniepokoiła. - Mogę jakoś pomóc?
- W zasadzie to możesz. Jak powiedziałam wcześniej, Wolf przebywa w głębi tej budowli. Na samym dole. Jest zajęty wyrysowywaniem pewnego kręgu, dlatego nie musiałam się martwić, że nas odkryje. Ma w swoim posiadaniu raport, którym nie chce się ze mną podzielić. To może być coś ważnego. Gdybyś wywołał w obozie na powierzchni odpowiednio duże zamieszanie, na pewno przyszedłby sprawdzić co się dzieje, dając mi chwilę na przeszukanie jego rzeczy. Co ty na to?
Pytanie zabrzmiało jakby znała już odpowiedź. A może tylko tak brzmiało dla niego, ponieważ już zdecydował? Znów miał zamiar wkopać się po uszy. No cóż, przynajmniej tym razem dla właściwej osoby.
- Coś wymyślę. - Zamierzał ostrzec Tenmę i dać mu możliwość wcześniejszego powrotu. - Proszę - nie daj się zabić.
- Ty również. Wolf jest najsilniejszym z trzech rycerzy na usługach Gabriela. Nie da się go pokonać. Po prostu odciągnij uwagę na tyle, żebym miała kilka minut dla siebie i uciekaj. Na pewno się jeszcze zobaczymy.
Chwycił ją za rękę, przyciągnął do siebie i zbliżył policzek do jej twarzy tak, żeby usłyszała jego szept.
- Masz numer mojego beepera. Daj czasem znać, bo zdesperowany człowiek robi głupie rzeczy. – Pocałował ją w ucho. – Kocham cię. Powodzenia.
Zmusił się do puszczenia dłoni. Chaotyczna, szarpana rozmowa i okoliczności nie sprzyjały uwierzeniu w jej wersję, ale i tak zdecydował, że to zrobi. Trzeba mieć jakiś punkt zaczepienia w życiu, a Mni była właśnie tym dla niego. Obiecał sobie, że jeśli stanie się jej jakaś krzywda, zemści się słono na Gabrielu, Wolfie i całej tej bandzie, nieważne czy da się ich pokonać, czy nie. Albo umrze. W świecie bez Nayati to niezła alternatywa. Zatrzymał się nagle, a jego przygarbiona sylwetka przesłoniła okno.
- Jeszcze jedno. Pod urwiskiem, kilkanaście metrów od skręcających śladów skutera znajdziecie dwóch żołnierzy. Odkopcie ich, póki śladów nie zakopał śnieg.

***

Na rozdeptanym śniegu nie widać było śladów Tenmy, ale jeden skuter już zniknął. Pozostało wywołać odrobinę chaosu. Najprościej byłoby uwolnić powstrzymywaną energię i powalić większość obozu jednym atakiem. Jednak na czas przypomniał sobie, że gdzieś tu kręcił się jeszcze ten przerażający starzec Kelt. Od czasu ich ostatniego spotkania jego siły wzrosły i nawet cieszył się na starcie z przeciwnikiem takiego kalibru, ale nie mógł sobie pozwolić na dłuższe starcie. Zawracający w stronę namiotów jeep podsunął mu jednak inny pomysł. Wybiegł daleko przed namioty i pomachał rękami, by zwrócić uwagę kierowcy. Jeep zatrzymał się kilka metrów przed nim. Wtedy posłał ptaki. Gawrony uderzyły w przednią szybę z trzepotem skrzydeł, dezorientując pasażerów na krótką chwilę. Szamanowi to wystarczyło. Z nienaturalną prędkością wpadł do niewielkiej kabiny rozdzielając błyskawiczne ciosy. Dwie sekundy później było już po wszystkim. Obyło się bez jednego strzału. Wcisnął się obok kierowcy i spokojnie odjechał kawałek od obozu. Nie był mistrzem kierownicy, ale do wykonania prostego planu jego umiejętności wystarczyły z nawiązką. Zwrócił samochód w kierunku namiotów, wygasił silnik i przycisnął pedał gazu większością ciężaru nieprzytomnego mężczyzny. Następnie, z odrobiną złośliwości depcząc pasażerów, wsunął się w zabezpieczone miejsce dla strzelca. Szczęknął odwiedziony zamek i z ogłuszającym łomotem wielkokalibrowego karabinu, w stronę obozu runęła śmiercionośna lawina kul. Fenris nie miał doświadczenia w strzelaniu z broni palnej i nie zależało mu na uśmierceniu kogokolwiek. Lufa skakała chaotycznie na wszystkie strony aż skończyła się taśma z amunicją. Pozostało mu najwyżej kilka sekund nim dwa kolejne jeepy wyłonią się zza zakrętu. Odpalił samochód, wrzucił bieg i popchnął pojazd, pomagając mu nabrać prędkości. Potężny silnik szybko rozpędzał opancerzone tonowe monstrum, które bez najmniejszego problemu przetoczyło się przez wojskowe namioty. Fenris nie tracił czasu na podziwianie swojego dzieła. Z żalem odwrócił się od obozu i pognał na miejsce, gdzie Tenma ukrył łazik śnieżny. Po drodze obracał w myślach nowo poznane imię swojego wroga – Lorgan Gravier. Gdzieś już je słyszał. Ciekawe co Genkaku będzie miał do powiedzenia na jego temat.


Kryteria oceny walk: Klimat 4/10 Mechanika 3/10 Warsztat 3/10. W razie wątpliwości - konsultuj. Pomoc: https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=17457#17457
   
Profil PW Email
 
 
»Dann   #26 
Rycerz


Poziom: Ikkitousen
Stopień: Fukutaichou
Posty: 498
Wiek: 27
Dołączył: 11 Gru 2011
Skąd: Warszawa
Cytuj
Verden, Cesarstwo Nag

Co tu się, do cholery, działo?! Kapitan? Weissman to nie Weissman? Przez jego umysł pędziła kawalkada przekleństw. Bał się. Bał się bardziej, niż kiedy był bliski śmierci podczas walki z zamaskowanym Khazarczykiem... Dopiero co awansował i otrzymał pod swoją jurysdykcję jeden z największych obozów pracy na całym Tenchi... A teraz to wszystko miał trafić szlag? Gdyby ten cały Hiramatsu go rozpoznał, Dann równie dobrze mógłby paść martwy tu i teraz. W tej sytuacji nawet obecność wrogiego kapitana nie wydawała się tak niebezpieczna.
Gdy w końcu poczuł za plecami swoje biurko, odruchowo sięgnął w kierunku leżącego na nim Door Knockera. Powstrzymał się w ostatniej chwili. Takie działanie tylko przybliżyłoby go do zdemaskowania. Zamiast tego obrócił się plecami do byłego podwładnego, udając, że w przerażeniu szuka drogi ucieczki. Powolnym ruchem zdjął z nosa okulary, starając się nie zwracać na siebie uwagi Sanbetów. Może i jego twarz była przykryta warstwą brudu, zresztą tak jak włosy, lecz "Weissman" mógł dostrzec w nim Sevastiana Danna po okularach. Nie żeby porucznik był jedynym osobnikiem w obozie, który nosił okulary - nie, nie, ich były setki. Lecz Hiramatsu był przyzwyczajony do obrazu Danna właśnie w okularach, co mogło uświadomić go, z kim ma do czynienia. Rysy twarzy miał bynajmniej niezmienione...
- To miło, a teraz ratujmy kopalnię, zanim buntownicy ja zniszczą - rzucił kapitan nazwany Araraikou, po czym odwrócił się w stronę Danna. - Ty! Próbowałeś zniweczyć plan ratowania tej placówki. Ciesz się, że jesteśmy tu by pomóc zatrzymać tę rebelię. No, chyba że ją popierasz, w takim wypadku...
Wyciągnął rewolwer i przystawił Nagijczykowi do głowy.
- Nie będzie dla ciebie odwrotu. O ile pamiętam, rzuciłeś się na mnie, kiedy próbowałem odkręcić ten cały ambaras, prawda? - Pojedyncze iskierki przeskoczyły mu po dłoni. - Hira, pomóż mi. Ten pan tutaj musi nam sporo rzeczy poopowiadać. Jak na przykład: komu służysz? Dlaczego sabotujesz swoje państwo?
- Nie możemy tego zrobić, kapitanie - obwieścił Hiramatsu, kompletnie ignorując naczelnika w przebraniu. - Ten obóz musi upaść. To jedyny sposób, żeby zjednoczyć świat przeciwko cesarstwu.
Dann zmusił swoje oczy do zaszklenia się. Przerzucał wzrok to z rewolweru, to na iskrzącą dłoń nadczłowieka. Nieporadnie odpychał go od siebie i kręcił głową w geście przerażenia. Niespecjalnie miał ochotę, by odpowiadać na niewygodnie pytania. Kontynuowanie gry było jego najlepszą opcją na przetrwanie. Zanim zdążył jednak wyjęczeć swoją odpowiedź, Hiramatsu dopadł do niego i uniósł nogę. Po chwili Dann pędził przez pokój jak szmaciana lalka. Potężne kopnięcie stalowego nagolennika zmiotło go, jakby był niczym. Przeleciał dobre dziesięć metrów, zanim z potężnym impetem uderzył w południową ścianę swojego gabinetu. Posypał się z niej tynk… A z niego resztki życia. Tak przynajmniej by było, gdyby był zwyczajnym człowiekiem. Nadludzkie modyfikacja uratowały mu życie. Mimo to uderzenie wyrwało z jego płuc powietrze, przy okazji łamiąc przynajmniej kilka żeber, o czym świadczył ostry ból w klatce piersiowej. Odbił się od ściany i z łoskotem upadł na podłogę kilkadziesiąt centymetrów dalej. Leżał na boku, plecami do Sanbetów. Walczył sam ze sobą, by nie wykonać żadnego ruchu. Gdyby chociaż drgnął, nie skończyłoby się na złamaniach.
- To ja wywołałem powstanie – obwieścił Hiramatsu, sądząc, że Dann jest już martwy.
Kapitan dopadł do niego, zmienił się w elektryczność i przeniknął przez jego ciało. Wyskoczył przez plecy, a następnie chwycił go pod gardło i przystawił do niego ręczną piłę bojową, znaną jako Kusari Tou. Z tego wszystkiego Dann mógł tylko domyślać się, co się stało. Nie widział sytuacji, lecz charakterystyczny dzwięk elektrzyczności i buczenie piły naprowadzało go na trop. Upewnił się dopiero po nadchodzącej wymianie zdań.
- Opamiętaj się! Zbyt dobrze znam uczucie zemsty, więc wiem co czujesz, ale proszę. Daj mi to dokończyć.
- Najpierw mnie wysłuchaj. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, Nagijczycy wymordują niewolników z Verden. Dzięki temu reszta świata będzie miała podstawę do wypowiedzenia otwartej wojny. Koniec cesarstwa jest możliwy! Ale najpierw trzeba zadbać o przygotowania. Gdzieś w obozie przebywa dowódca imieniem Sevastian Dann. Jeśli go zlikwidujemy, nikt nie opanuje żołnierzy przed rozpętaniem krwawej rzezi...
Dobrze… Hiramatsu jeszcze go nie rozpoznał. Jeszcze miał szansę wyjść z tego cało… No, może nie cało, ale przynajmniej w jednym kawałku. Żeby jednak cokolwiek osiągnąć, Sanbeci musieli odejść. Pozostało mu tylko czekać.
- A myślisz, że otwarte nazywanie nas po imieniu i ukazywanie prawdziwej tożsamości w tym pomoże? Jeden błąd i twój wspaniały plan pójdzie wpizdu – kontynuował Araraikou.
Rozejrzał się poszukiwaniu kamer i mikrofonów. Podszedł następnie do zastygłego w bezruchu ciała Danna i uważnie mu się przyjrzał.
- Ten gość się na mnie rzucił. Wydostalibyśmy z niego informacje, gdybyś mi pozwolił. Powiadasz Sevastian Dann, tak?
Dopadł do komputera.
- W takim razie pozwól mi najpierw ściągnąć pliki, które go zidentyfikują. Jak nie w komputerze, to w aktach które zdążyłem zabrać z biura. - Zabrał się za hakowanie. - Z tym rebeliantem co tam leży o nie wiem... Rób co chcesz, dobij, nie dobij, ale nie pogrążaj całej akcji. Jeszcze uzyskamy oba cele.
- Nie musisz martwić się o takie niuanse. W obozie jestem od samego początku i rozkład kamer znam na pamięć. Baza danych również ci w niczym nie pomoże. Znam stan rzeczy z pierwszej ręki. Jeżeli Danna nie ma w biurze, gdzie spodziewałem się go zastać, musi własnoręcznie pomagać strażnikom w odpieraniu ataku. Pomożesz mi go dopaść i rozpętać wśród cywili prawdziwą rzeź?
Araraikou, dalej hakując, powiedział cicho.
- Jesteś w obozie od początku... i nadal nie wiesz jak on wygląda? A może uciekł na samym początku? Ba, to może być nawet ten tutaj leżący gość. Mam zostawić cenne informacje i lecieć z tobą by rozpętać ogień... bo masz NADZIEJĘ, że BYĆ MOŻE przy okazji zabijesz też naczelnika?
Przywołał gestem palca Hiramatsu.
- Nie przemyślałeś tego do końca, prawda? Gdybyś znał jego twarz to powstanie przebiegło by o wiele sprawniej.
- Czekaj, co? – Przemknęło przez myśl Dannowi. – Jest tak głupi, czy po prostu współpraca między Sanbetami ma się aż tak źle?
Araraikou pokazał palcem na buntownika.
- Zamiast pchać się na pierwszy ogień, weź zobacz co z tym gościem. Wypaplałeś mu nasze tożsamości, jak skończony idiota. Pamiętasz czym jest klauzula tajności? Bierzemy go ze sobą. Potrzebujemy czyścicieli z Tabula Rasą...albo po prostu...przypadkowa ofiara.
Hiramatsu wydał się nieco zbity z tropu.
- Tamten gość nie żyje, do jasnej cholery! Doskonale wiem jak wygląda Dann i gdzie może być. Służyłem bezpośrednio pod nim przez ostatnie tygodnie, jako Weissman. Posiadam też kody dostępu do bazy danych. Tej samej, której zabezpieczenia nieporadnie próbujesz obejść. - Skrzyżował ręce na piersi i przyjrzał się mu z wyższością. - Obiło mi się o uszy, że jesteś ekscentryczny, ale sugeruję wzięcie się w garść. Jeżeli potrzebujesz jakichś konkretnych informacji, chętnie ci je wskażę, ale jeśli wkrótce nie zaczniemy działać, wszystko nad czym pracowałem może pójść na marne. Nie pozwolę na to.
Araraikou krążył dookoła, słuchając wywodów Hiramatsu.
- O, no i super. To weź no mi go szybko opisz, jak on wygląda, jak się ubiera, ile ma lat. Byłeś u jego boku, miał jakieś awaryjne plany ucieczki? Zapasową strategię? Mów. Wtedy możemy rzucać się w szalony wir walki, czy czego ty tam pragniesz. Podlegasz pod generała, mnie jako komandora, ale i swojego kapitana. Jego rozkazy też zignorujesz? – Gdy usłyszał o kodach, rzucił. - Och, wspaniale, więc mi je pędziorem podaj, bo jak sam stwierdziłeś, nie ma czasu, a takie informacje nie mogą po prostu pójść z dymem. Chyba, że dokładnie wiesz, gdzie transportują rudę.
- Zaraz, jak to podlegam pod ciebie, jako komandora? Jesteś komandorem? - Wyjrzał przez okno, na grupę żołnierzy biegnącą gdzieś w pośpiechu. - Muszę odtworzyć wizerunek Weissmana. Spotkajmy się za pięć minut przed głównym placem. Jeżeli wcześniej trafisz na Danna, po prostu go zlikwiduj. Masz Beeper? Przesłałbym ci jego zdjęcie i najważniejsze dane, które wyciągnąłem z nagijskiej bazy.
- Komandor? Jeszcze lepiej… - Pomyślał Dann. Był zarazem podekscytowany i przerażony. Czuł też rozbawienie. Współpraca Sanbetów naprawdę musiała być na żałosnym poziomie, skoro jeden z nich nie wiedział nawet, że drugi jest komandorem. Przecież był jednym z najważniejszych ludzi w kraju!
- To wysyłaj teraz, póki jesteś blisko. Jeśli Dann tu jest, nie ucieknie daleko.
- Masz przy sobie Beeper?
Cholera, nie zapowiadało się na to, że opuszczą budynek. Niech ich diabli, jeśli Araraikou dostanie jego dane, na pewno sprawdzi ciało. Na to przynajmniej wskazywało jego zachowanie… Co za paranoik… W głowie obrazował sobie dziesiątki scenariuszy, które utworzył na prędce. W żadnym z nich nie miał szans. Cholera!
Wyobraził sobie siebie samego. Jego projekcja odetchnęła głęboko, kiedy oryginał nie mógł. Uspokoił się. Musiał zacząć działać inaczej. Leżenie i udawanie trupa nie zda się już na nic. Przypomniał sobie uczucie, które ogarnęło go, gdy Araraikou zmienił się w elektryczność. Czuł, jak jego serce przyśpiesza, a ręce drżą ze strachu i ekscytacji. Czerpiąc z tego pierwszego, przywołał przed sobą masę Sand Raedsel, zasłaniając ją przed wzrokiem Sanbetów własnym ciałem. Tworzył ją, dopóki starczało mu strachu. Kilkanaście litrów czarnej mazi uformowało przed nim kałużę. Wiedział, że jego następny ruch jest albo niesamowicie odważny, albo zwyczajnie nieludzko głupi. Chciałby, żeby to pierwsze było prawdą, lecz przeczucie podpowiadało mu inaczej.
Powoli podniósł się z podłogi. Jego twarz wykrzywiał paskudny uśmiech. Z całą dozą pewności siebie, która w nim została, zwrócił się do wrogów Cesarstwa.
- Szukaliście mnie, panowie?
Był gotowy na odparcie ataku. Cała przygotowana ciecz z Sand Raedsel tylko czekała na następne kopnięcie Hiramatsu, mając za zadanie obrócenie go przeciw agresorowi. Powinny w tym pomóc kolce i ostrza. Z kolei jeśli komandor znowu spróbuje przefazować, tym razem przez niego, najpewniej wyleci z pomieszczenia, dając Dannowi czas na ucieczkę. Był gotów do rzucenia Genfaerd... Nic jednak nie zrobił. Nim zdążył nawet zareagować, Araraikou chwycił za rewolwer i wypalił. Sevastiana na wskroś przeszył szok. Dookoła rozeszła się chmura gazu, spowijając wszystko cuchnącym całunem. Obraz mętniał i jakby się wykrzywiał. Po chwili wydawało mu się, że wszystko jest obrócone o dziewiędziesiąt stopni. Nic takiego jednak nie nastąpiło. To on bezwładnie osunął się na ziemię. Urwał mu się film...

***


- Przegrałeś... Ponownie...
Te słowa zmusiły jego powieki do otworzenia się. Centymetry od jego twarzy wiła się masa ciemności.
- Znowu zawiodłeś...
Czarne szpony prześlizgnęły się po jego skórze.
- Zawarliśmy pakt... Jeśli znowu odniesiesz porażkę, ja przejmę kontrolę...
Dłoń, lub raczej kończyna, zatrzymała się na wysokości jego klatki piersiowej. Zacisnęła się na wzór pięści, pozostawiając wystowiony tylko jeden palec. Szpon na jego końcu przebił skórę rycerza. Z małego otworu ciekła szkarłatna ciecz.
- Jesteś mój...
Splunął na żałosną imitację twarzy kreatury.
- Mam dość twojego pieprzenia. Przegrałem? Przegrałem?! Sam spróbuj...
- Dość wymówek. Śmiesz używać naszej mocy, a nawet nie zdajesz sobie sprawy z jej potencjału. Jesteś nikim. Jesteś niczym. Zginiesz. Nikt za tobą nie zapłacze. Nikt nie będzie pamiętał...
Szpon wystrzelił do góry, rozrywając białą skórę aż do podbródka. Im wyżej prowadziła krew, tym głębsza była rana. Białe dłonie zacisnęły się na szyi swojego właściciela. Między ich palcami przelewał się szkarłat krwi. Jasne usta otwierały się, lecz nie wydobywał się z nich żaden dzwięk.
- Chciałeś być panem i władcą, a skończysz jak pies...
Nagijczyk upadł na kolana, walcząc o każdy haust powietrza. Lewa ręka dalej próbowała zatrzymać w ciele życie, druga wiła się w powietrzu w poszukiwaniu pomocy. Nie napotkała jednak nic, prócz pustki. Kłębowisko cieni zbliżyło się do umierającego i podniosło go, jak jakąś zabawkę. Cisnęło nim ku wszechobecnej ciemności. Nie było tu nic, oprócz człowieka i bestii. Otaczała ich tylko nieskończona noc.
Ciało leżało bez ruchu. Cień sunął ku niemu. Nie biegł, nie szedł. Sunął w kłębowisku wydobywającej się z niego mgły. Zatrzymał się dopiero o krok od ofiary. Schylił się, ponownie po nią sięgając. Szponiasta dłoń jednak nie dotarła do celu. Pomknęła kilka metrów dalej, znikając w ciemności. Bestia cofnęła się chwiejnie. Z kikuta sączyła się ciecz... Taka sama, jak z człowieka.
- Więc krwawisz... Tak jak ja...
Niedoszła ofiara stała wyprostowana. W ranie na piersi i szyi pulsowała purpurowo-czarna masa. Wiła się też wokół jego ramienia i dłoni, tworząc kościane ostrze. Skąpane było we krwi.
- Jeśli coś krwawi, można to zabić... – Szepnął, stawiając pierwszy krok ku niedawnemu oprawcy. Z ofiary stał się łowcą, zaś łowca stał się ofiarą. Nie będzie już pomiotem własnej słabości. Nie. Stanie naprzeciw niej i zmiażdży ją w walcę.
- Nie możesz... Jesteśmy jednym... Żyjemy razem...
- Nie. To ja żyję... Ty istniejesz tylko dzięki moim myślom. Dziś to się kończy.
Każdy następny krok pokonywał coraz to dłuższy dystans. Nieuchronnie zbliżał się do antropomorficznego cienia. Ten cofał się. Potknął się o własne nogi i wylądował na ziemi. Wtedy do niego dopadł. Cień wybuchł w ekspozji czarnej mgły, gdy ostrze wbiło się w jego pierś.
- To moje ciało... To ja jestem upiorem...


What's dann cannot be undann ( ͡° ͜ʖ ͡°)
   
Profil PW Email
 
 
^Tekkey   #27 
Generał
Paranoia Agent


Poziom: Genshu
Stopień: Shogun
Posty: 536
Wiek: 34
Dołączył: 24 Cze 2011
Cytuj
Jak raz niemal wszystko szło zgodnie z planem, a co najlepsze – osobiście nie musiał kiwnąć nawet palcem. No, może poza naszkicowaniem portretów pamięciowych pozostałej dwójki więźniów nagijskiego karceru. Ich anonimowość była jedyną rysą na wzniesionym monumencie idealnego planu ucieczki. Nie potrafił ustalić ich tożsamości jedynie na podstawie opisu fizycznego. Nawet wśród głównych uczestników Tajnej Wojny bez liku było długowłosych brunetek. Nie potrafił zawęzić domniemanego regionu jej pochodzenia po rysach twarzy i karnacji. Trochę więcej miał z jej towarzyszem spod celi. Starszy, choć nadal sprawny i umięśniony mężczyzna o dość ciemnej karnacji. Najpewniej mieszkaniec południowego Sanbetsu lub północnego Khazaru. Agent nie pozwalał się zniechęcić faktowi, że nie inaczej wyglądali i mieszkańcy zachodnich rubieży Babilonu, w szczególności dżungli Aztecos. Pozostał trzeci, nadal całkowicie nieznany lokator lochu. Po rozwinięciu bandaży oraz sporządzeniu i jego portretu, szogun zamierzał przesłać słowny opis i portrety pamięciowe całej trójki do Sanbetsu. Niech się na dopasowaniem rekordu z bazy danych do osoby natrudzą legiony agencyjnych techników, wiecznie znudzonych niezawodnością technologii Molocha Wschodu. Szogun był szogunem i miał inne obowiązki. Genbu przeciągnął się na fotelu, po czym dolał sobie jeszcze odrobinę whisky. Zasłużył. Nawet kolejne uaktywnienie komunikatora Beepera nie mogło go rozdrażnić w chwili triumfu. Znowu Nariki. Miał nadzieję, że wyciągnęła wnioski z ich poprzedniej rozmowy.
- Tu Bravo 1 – oznajmił z szerokim uśmiechem.

***

Bliźniacza mysz, obecnie druga ocalała spośród trojaczków stworzonych przez lalkarza, dyskretnie przemierzała podziemne korytarze twierdzy. Jej zadanie nie było proste, miała podkraść się do nagijskich żołdaków i podsłuchiwać, z miejsc niedostępnych dla gołębia, wszelkie ich rozmowy. Generał chciał wiedzieć kto dowodził garnizonem. Kto wyegzekwował dekret Pustki w Zoril. To mógła być osoba z przepowiedni. I jeśli przeznaczenie wydumało sobie, że nie powinien się mierzyć z nieznajomym, to szpieg chciał chociaż wiedzieć dlaczego. Nie było w tej chwili ważniejszej kwestii.
Gryzoń zamarł naraz w pół kroku. Bez śladu wahania odwrócił się, zamiatając ogonem i popędził ile sił w krótkich łapach ku sekcji więziennej.

***

Genbu mało nie spadł z wygodnego fotela na skutek wstrząsu wywołanego pobliską eksplozją. Podbiegł do okna, tylko by ujrzeć roztrzaskaną bramę fortu. We wzniesionej wybuchem chmurze gruzu i pyłu błyskały co chwilę serie pocisków oddawane z karabinów.
- No i cały genialny plan w pizdu.
Agent pociągnął ostatni łyk ze szklanki i odstawił ją daleko od siebie. Miał kilka podejrzeń co do tego kto właśnie spartolił całą jego skrupulatnie zaplanowaną operację. Chcieli wojny, to ją dostaną.

***

Szybujący wysoko ponad twierdzą gołąb widział niewiele więcej, niż sam Genbu z pierwszego rzędu, najbliższego zdarzeniom. Przez chmurę pułu przedzierało się kilka osób, zawzięcie ostrzeliwujących przytłoczonych sytuacją i słabą widocznością nagijskich żołnierzy obecnych na wewnętrznym dziedzińcu. Widać było, że napastnicy świetnie potrafią posługiwać się bronią, trzymali się razem, walcząc jak zorganizowany oddział. Nie było w ich działaniach improwizacji. Ot, kolejna masakra dzień w armii. Czyjej armii, pozostawało zagadką. Wedle pobieżnej oceny ptak wydawali się całkiem wysportowani i cholernie sprawni fizycznie, ale… to nadal byli tylko ludzie. Nagłe podejrzenie rozpaliło umysł skrzydlatego zwiadowcy. Wzniósł się w górę, omiatając wzrokiem teren twierdzy. Atakujący właśnie w cholernie widowiskowy i samobójczy sposób kopnęli orła w jaja. Gdzieś tu, w okolicy po prostu musiała być druga grupa, prawdziwych zawodowców, korzystająca z ofiary mięsa armatniego do cichej infiltracji twierdzy. Mimo długiej obserwacji nie zauważył nikogo niepokojącego. Także mysz druga nie potwierdzała spotkania nikogo podejrzanego na korytarzach twierdzy. To oni tak na serio? W obecnej sytuacji międzynarodowej - całkowicie otwarty atak na więzienie? Gołąb gwałtownie zapikował, starając się znaleźć lepszy punkt do obserwacji grupki. Znał tylko jeden naród wystarczająco fanatycznie lekkomyślny, by zorganizować coś takiego. To musieli być zealoci, nieważne któremu papieżowi oddawali pokłony. Wyglądając znad gzymsu drzwi do wnętrza twierdzy, przez które napastnicy wtargnęli do serca kompleksu, nareszcie mógł przyjrzeć się im uważniej i bez trudu zidentyfikował dowódcę samobójczej bandy. Wśród bandy postaci zakutanych w trenczowe płaszcze wyróżniała się jedna, spod kapelusza której burzą wysuwały się długie, krwistoczerwone włosy. Któż mógł spodziewać się przysłania Margaret Maxim z babilońskiej Inkwizycji? Nie bez powodu nosiła przydomek Lady Death.

***

Schmidt, do niedawna będący absolutnie normalnym człowiekiem, właśnie przeżywał przygodę swego życia. W pewnym sensie. Wszystko nagle pieprznęło, a jego szanse na przetrwanie tego dnia w jednym kawałku gwałtownie zmalały. Potrzebowali nowego planu i to presto. Zniecierpliwionym ruchem zdjął z konsolety mysz, warującą nad guzkiem uwalniającym do cel gaz. Groteskowo duże szczypce modliszki wyrastające dotąd z jej ciała pozostały mu w rękach. Przeformował je naręczny sztylet, wzorowany na broni znajomego rekruta. Ciekawe jak Suisei radził sobie w pracy pod przykrywką. Dawno się nie odzywał, ani w sprawach zawodowych ani prywatnych. Może nadal miał za złe zrzucenie go budynku? Marionetka natychmiast po dotknięciu podłoża popędziła na swoje nowe stanowisko na najbliższym skrzyżowaniu korytarzy.
Zdecydowanym ruchem mężczyzna wyłączył kamery w celach i na korytarzu sekcji więziennej.
- Mamy dziesięć minut do zmiany straży. Wielką ucieczkę czas zacząć!
Już w marszu zaczął się rozbierać.

***

Bliźniacza mysz, zawrócona ze zwiadu, a trzymająca dotąd wartę na tym samym skrzyżowaniu, do którego zaczęła zmierzać jej siostra, zabrała się do realizacji swej części nowego planu. Trzymając się poza zasięgiem kamery, wymierzonej w środek korytarza, podskoczyła kilka razy w miejscu, dokonując ostatnich testów swych możliwości. Potem odbiła się na poważnie, z całą siłą dostarczaną przez douriki twórcy. Ważyła mniej niż humanoid, więc bez najmniejszego wysiłku dosięgła sufitu za kamerą. To samo miała zrobić z pozostałymi na trasie ucieczki. Przynajmniej tych z więźniów, którzy mieli przeżyć wedle założeń nowej jeszcze genialniejszej strategii.

***
Drzwi celi dwóch aresztowanych agentów uchyliły się bezdźwięcznie. Popatrzyli po sobie, zaniepokojeni zmianą dotychczasowego harmonogramu wizyt. Czyżby wreszcie któryś z nich miał trafić na przesłuchanie? Obu zatkało, gdy próg ich celi przekroczył całkowicie Nagi Nagijczyk o węzłach mięśni wyrzeźbionych niczym u antycznego herosa.
- Chodźcie ze mną, jeśli chcecie żyć – zarządził zachrypniętym basem.

***

- Żartujecie sobie? Jak możecie nie znać żadnego z waszych współwięźniów? – pieklił się Schmidt. -Gdzie ten więzienny epos? Żadnych pogaduszek przez ściany?
Jednym cięciem ukrytego ostrza rozciął garść długopisów znajdowanych w stróżówce i rzucił je jednemu z uwolnionych nadludzi. Uważał, by nie zaplamić świeżo ubranego uniformu więźnia. Jeśli pozostali mieli uwierzyć, że jest jednym z nich, nie mógł sobie pozwolić na takie potknięcia.
- Dzięki. Teraz dam radę pomóc.
Zakręcił palcem w plamie rozlanego tuszu, a niebieska plama zaczeła piąć się po jego dłoni, ukrywając się pod więziennym uniformem. Jego rolą w wielkiej ucieczce było odgrywanie transportowanego więźnia. W razie kłopotów miał przy sobie medium swej mocy, choć uprzedzał, że nie jest zbyt dobry w ofensywnym jej zastosowaniu. W tym celu preferował przekazany mu pistolet strażnika. Podobno lepiej się nim posługiwał niż kolega, a czekały go trudniejsze strzały z ukrycia lub podrzutu. Ostatni z agentów wygładził poły standardowego munduru żołnierza cesarskiej armii. Przez ramię miał przerzucony karabin. Włączył się do rozmowy.
- Nasze cele były wygłuszone. A tej kobiety niemal nie widać w tym świetle – potwierdził.
- Oświetlenia nie da się przełączyć z tej konsolety – mruknął zawiedziony Karl. - Kto dowodzi nagijskim garnizonem? Muszę wiedzieć z wyprzedzeniem czy mamy się spodziewać kontrataku Imperium koordynowanego przez jakiegoś potężnego nadczłowieka.
- Tego tez nie wiemy, złapali nas zwykli, szeregowi żołnierze. Nawet nie widzieliśmy wyższych oficerów. Nawet nas nie przesłuchali po przybyciu, myśleliśmy…
- I nie stawialiście oporu? Zwykłym ludziom? - z naganą w głosie wtrącił generał.
- Próbowaliśmy. Podczas aresztowania my dwaj zrobiliśmy małe zamieszanie, a nasz trzeci agent spróbował do ucieczki. Zginął, zanim zdążył przejść choć dwieście metrów. A tylko on, dzieki jego mocy nawiedzani snów, uzyskał nowe informacje na temat działających w Zoril siatek innych mocarstw. Tak bardzo chciał się nimi z nami podzielić, że zorganizował te spotkanie.
Raz jeszcze Karl podejrzliwie zmrużył oczy.
- Jesteście pewni? To mogła być sztuczka, spreparowana przez Cesarskich. Może to on was wsypał, a jego „śmierć” miała być wiarygodnym finiszem długiej misji pod przykrywką.
Obaj miejscowi rezydenci wywiadu skinęli zgodnie głowami.
- Jesteśmy niemal na 100% pewni, że zginął. Ale tyle się działo i bardzo szybko… istnieje cień szansy.
- Dość na razie. Do zobaczenia poza murami. Pamiętajcie – każda napotkana przez was mysz jest naszym sojusznikiem. Ich wskazówki są dla was rozkazem.

***
Schmidt oderznął głęboko i przemówił do uwolnionej trójki lokatorów nagijskich cel. Stali w nierównym rzędzie, spoglądając na niego podejrzliwie. Jak dotąd niewiele zdołał z nich wycisnąć. Ledwie mrukliwe deklaracje chęci dołączenie do formującej się grupy ucieczkowej.
- Wiem, ze dopiero co się poznaliśmy. Wiem, że na zewnątrz moglibyśmy być śmiertelnymi wrogami. Ale podczas ucieczki z mamra nie ma miejsca na animozje. Nie ma miejsca na egoizm, na samowolne działanie na własną rękę. Większe szanse mamy razem, działając jako grupa. Krótko mówiąc – choćby w minimalnym stopniu, ale musimy sobie na krótki czas zaufać.
Niby słuchali, ale żadne z nich nie wykazywało szczególnej woli zabrania głosu. Chcąc niechcąc, kontynuował.
- Zatem jeśli któreś z was posiada… szczególne talenty dowolnego pochodzenia, to jest właśnie moment, by ostrzec o tym pozostałych. Nie chcielibyśmy, aby której z nas zareagowało na taki pokaz nieco zbyt nerwowo, prawda?
- Rozumiem, co ma pan na myśli, ale o jakiej kategorii talentów pan się odnosi? Nie potrafię sobie wyobrazić jak w naszej sytuacji mógłbym doprowadzić moją wiedzą do takiej sytuacji – zgłosił się ten umięśniony.
Khazarczyk? Sanbeta? Babilończyk? Jeden Lumen wie. Tak czy inaczej wydawał się autentycznie zdziwiony. Pozostali również zaprzeczyli posiadaniu szczególnych uzdolnień. Po prawdzie kobieta z nienaturalnym spokojem strzygła przy tym uszami, nasłuchując dobiegających już z dali odgłosów strzelaniny, a była mumia, która okazała się wysokim gościem w średnim wieku, była przy tych zapewnieniach nieco zbyt spokojna, ale nie potrafił ich złapać na kłamstwie. Nie w tym ciele. Wyglądało na to, że trafiła im się najnormalniejsza grupa zbiegów z więzienia, jakiej na Tenchi dawno nie widziano.
- Dobra, tak jak uprzedzałem, spróbuję zastawić na strażników pułapkę. Po tym jak włączę dysze pompujące paraliżujący gaz do cel będziemy mieli mało czasu na ucieczkę. Przygotujcie się do sprintu!
Mechanizm okazał się znacznie bardziej skomplikowany, niż mógł przypuszczać Karl. Nie chciał się załączyć przy otwartych drzwiach cel, tak by wypełnić trucizną całą sekcję więzienną. Zapełnił nim zamknięte cele i mógł jedynie mieć nadzieję, że nikt nie wpadnie, by przed otwarciem sprawdzić wnętrze na kamerach.
Wybieg do sekcji i zastał już jedynie dwójkę czekających więźniów. Uwolniony z bandaży meżczyzna zniknął, a pozostali twierdzili, że nie zauważyli jego odejścia. Zgrzytając zębami agent w ciele nagijskiego strażnika, udającego zbiegłego więźnia, popędził przed sobą pozostałą mu mięsnych tarcz parkę. Kolejny genialny plan w pizdu.


A mogę zrobić wszystko! Wystarczy Twoja krew.~
   
Profil PW Email
 
 
*Lorgan   #28 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa
Cytuj
Spoiler:

Uczestnicy:
    Sanbetsu:
  1. Tekkey (Genbu Ookawa, generał, poziom 3)
    Nag:
  2. Dann (Sevastian Dann, porucznik pionu wojskowego, poziom 2)
  3. oX (Chris Murphy, porucznik pionu egzekutorskiego, poziom 2)
    Yami (Poszukiwacze):
  4. Sorata (Fenris Cierń Nocy, rekrut, poziom 2)
Streszczenie rozdziału:
    X
Nagrody za rozdział:
  • Lorgan (Prowadzący) +30 pkt.
  • Sorata +25 pkt. Wkradło się kilka błędów językowych, ale kryteria Tankyuu wypełniłeś idealnie. Czas podkręcić nieco atmosferę i zakończyć pokaz slajdów. W poniższym rozdziale będziesz miał pełne ręce roboty.
  • Dann +25 pkt. Wprawdzie tym razem byłeś zaledwie narratorem większości wydarzeń, ale poradziłeś sobie przednio. Nie mam żadnych zastrzeżeń.
  • Tekkey +20 pkt. Musisz troszkę podkręcić obroty, bo twoja część historii rozwija się tak powoli, że aż źle się ją czyta. Nie pomagają w tym bardzo liczne błędy. Całe szczęście, teraz będziesz mógł się wykazać w nieco bardziej dynamicznej sytuacji.
  • oX +0 pkt. Nie udało ci się definitywnie pokonać Panga, ale przynajmniej nie odpadłeś. Wizja wydarzeń przedstawiona w walce obowiązuje. Od teraz nie będzie już miejsca na potknięcia. Witam w centrum wydarzeń.
Termin oddania wpisów:
    02.06.2017 (do północy)



Rozdział 4

Sanbetsu:

Tekkey:
Nieznajomi więźniowie biegli przed zdominowanym przez ciebie Karlem Schmidtem, kiedy rozległ się głośny plusk. Cała trójka obejrzała się za siebie. Na podłodze, w rosnącej kałuży krwi leżało poznaczone licznymi ranami ciało do niedawna zabandażowanego mężczyzny.
- Na ziemię!
Uszami żywej marionetki usłyszałeś zduszony jęk bólu. Brunetka kopnięciem posłała na ziemię niewysokiego chłopaka o białych włosach. Zaraz, kogo? Co tu się wyrabia.
Na skraju świadomości mignęła ci informacja, że przebrani w stroje nagijskich żołnierzy agenci przeszli bezpiecznie koło czatującej myszy i wmieszali się w tłum walczących na wyższym poziomie.

Pit:
Hałas. Szkło szorujące po podłodze. Otworzyłeś oczy, jednak niczego nie zobaczyłeś. Dopiero po chwili wzrok przywykł do półmroku. Tkwiłeś w plątaninie kościanych kolców, przebity co najmniej w kilku miejscach. Co się stało? Pamiętałeś, że mężczyzna kopnięty przez Hiramatsu podniósł się z paskudnym uśmiechem wymalowanym na twarzy. Zanim zrobił, cokolwiek zamierzał, prewencyjnie go odstrzeliłeś. Nie wiesz na co liczył, ani kim tak naprawdę był. W Nag aż roiło się od wrogów, więc nie było sensu ryzykować. Zaraz, czy to wszystko? Za mężczyzną coś było. Ciemny kształt, z którego wyrosły szpikulce. Chciałeś wykorzystać moc Raijina, lecz po wystrzeleniu doładowanego elektrycznością naboju, nie zdołałeś się dość szybko skoncentrować na kolejnej, skomplikowanej czynności. Nie byłeś przygotowany, ani należycie skupiony. Chciałeś uskoczyć, lecz nie było gdzie - kościane twory zmierzały w każdym kierunku.
Ból był nie do zniesienia. Nie miałeś pojęcia, ile czasu minęło, ani co się stało z Hiramatsu. Rozejrzałeś się i dostrzegłeś gościa, którego postrzeliłeś. Stał o własnych siłach. Powinien nie żyć. Pamiętałeś, jak pada trafiony.
Skupiłeś się, żeby wygenerować możliwie dużo energii, którą przeznaczyłeś do wyswobodzenia się. Przez swąd nadpalonych kości załzawiły ci oczy. Słaniając się na poharatanych nogach, skumulowałeś w dłoni potężną błyskawicę, która raz po razie wypuszczała z siebie rozgałęzione wici elektryczności. Jedna z nich raziła komputer, doprowadzając go do wybuchu w ułamku sekundy. Czułeś, że oszołomiony i poraniony nie jesteś w stanie należycie kontrolować Dendou Te. Nie, żeby w tym momencie zależało ci na czymś więcej, niż totalnej destrukcji.
Nagijczyk znieruchomiał, najprawdopodobniej rozumiejąc, że to jego koniec.
- Tekkey się wścieknie - pomyślałeś z nieoczekiwanym rozbawieniem.

Istnieją w życiu chwile, których nie zapomina się do końca. Wypalają się w mózgu pod wpływem adrenaliny i zostają już na zawsze. Nieruchome obrazy, tak dokładne, jak zdjęcia trzymane przed oczami. Tego dnia, Pit utrwalił jedną z nich. Dostrzegł samochód osobowy dopiero, kiedy ten przebił się przez ścianę i leciał prosto na niego. Dzieliło ich może pięć, może trzy metry, kiedy zamienił się w poszarpaną wiązkę elektryczności. Drugi raz nie zamierzał się dać zaskoczyć.

Wniknąłeś pod maskę, prosto w niezaizolowane fragmenty przewodów biegnących od akumulatora do deski rozdzielczej. Niestety, nie byłeś w stanie zachować stabilnej formy i dosłownie moment później samochód eksplodował pod naporem monstrualnej energii. Powróciłeś do naturalnej postaci i natychmiast spostrzegłeś kobietę, która mówiła coś do twojej niedoszłej ofiary. To ona stała za atakiem. Kolejny wróg.
Niewiele myśląc, posłałeś w jej kierunku błyskawicę. Jakimś cudem się przed nią ochroniła, jednak nawet metalowa czasza parasola, którą do tego wykorzystała, nie była w stanie przyjąć pełni twojej mocy bez szwanku. Skwiercząc i wyginając się, niekonwencjonalna broń odleciała na bok.
Walczyłeś o każdą sekundę przytomności. Miałeś przebite płuco, dziury w nogach i paliło cię lewe ramię.
- Gate of Horn: Titan's Might.
Obok ciebie, zaledwie metr od dymiącej części samochodu, stał Hiramatsu. W jego pobliżu pojawiła się lewitująca, dwumetrowa brama, wykonaną z nieregularnie ciosanego rogu. Wyglądało na to, że przywołał ją swoją nadludzką mocą.
- Crushing Fist! - Krzyknął, a z jej wnętrza wynurzyła się gigantyczna pięść, która jednym ruchem zburzyła misterną plątaninę kolców, która wypełniała pomieszczenie.
- Dann! - Zawołała kobieta. - Nie dam rady im obu. Przydaj się na coś i zajmij tego popaprańca, który przyzwał rękę!
Zacisnąłeś zęby w złości. W obecnym stanie nie nadawałeś się do walki.
- A pieprzyć! - Postanowiłeś wykończyć przeciwniczkę jedną, potężną kombinacją, zanim znikniesz w pustce nieświadomości.
Przy pomocy Genson Hatsudenki przyspieszyłeś swoje ruchy, jakbyś był pod wpływem silników odrzutowych. Tym razem była twoja. Wpadłeś w nią z takim impetem, że upuściła dopiero co podniesiony parasol. Uderzenie do reszty strzaskało ci obojczyk, ale nieprzygotowana rycerz ucierpiała znacznie bardziej. Dopiero po chwili jej mięśnie stężały, formując naturalny pancerz.
- To na nic - pomyślałeś, uwalniając najbardziej pierwotną formę swojej mocy, Denkou Dageki.
Zgodnie z przypuszczeniami, ochrona na nic się zdała i rażona prądem kobieta wydała z siebie zduszony krzyk. Śmignęliście rozpędzeni przez dziurę w ścianie, przelatując całą szerokość ulicy i przekoziołkowaliście po ziemi kilka kolejnych metrów.
- Masz w sobie sporo werwy, jak na trupa. - Rycerz podniosła się, jedną ręką otrzepując wojskowy uniform, a drugą wycierając usta.
Kręciło ci się w głowie. Krew wypływająca z ran w nogach stworzyła niewielką kałużę. Gdzieś za plecami rozległa się eksplozja. Prawdopodobnie efekt walki pozostałej dwójki.
- Ognia! - Przeciwniczka wykrzyczała rozkaz czekającym w pobliżu żołnierzom.
Zamieniłeś się w wiązkę elektryczności i pomknąłeś wprost ku niej, przepuszczając przez siebie dziesiątki pocisków z broni automatycznej. Byłeś już prawie u celu, kiedy zorientowałeś się, że coś jest nie tak. Zwalniałeś i kurczyłeś się w zatrważającym tempie. Po prostu znikałeś. Wrogowie zaczęli osuwać się na ziemię, jeden po drugim. A gdyby tak...
- Infinite Blackout.

Koniec.

Nag:

Dann:
Odzyskałeś świadomość, lecz nie miałeś pojęcia ile czasu minęło. Za oknem świtało. Ból rozchodzący się falami sugerował, że oberwałeś. Opuściłeś wzrok. W twoim boku ziała krwawa dziura, chociaż wyglądało na to, że pocisk nie uszkodził poważnie żadnego z narządów wewnętrznych. W przeciwnym wypadku byłbyś już martwy. Wsparłeś się na dłoniach i nieporadnie uniosłeś, żeby sprawdzić, co się dzieje naokoło.
- Ja... Jak? - Niemal odjęło ci mowę.
Całe pomieszczenie przeszywały długie, kościane kolce. Były ich setki. Efekt przewyższał skalą wszystko, co do tej pory udało ci się stworzyć przy pomocy Sand Rædsel.
- To jego sprawka.
Kiedy pozwoliłeś, żeby Głos przejął nad tobą kontrolę, musiał pożywić się twoim własnym strachem przed śmiercią i razić wszystko wokół pełnią mocy. Wykorzystał więcej, niż miał do dyspozycji. To tłumaczy, dlatego tak długo pozostawałeś nieprzytomny.
Obaj przeciwnicy wciąż tu byli. Wyglądali jak marionetki, poprzeszywani na wylot niespodziewanymi atakami. Araraikou miał przebite lewe ramię, obie nogi i prawą pierś. Fałszywy Weissman oberwał w przedramię, obojczyk i brzuch. Dzięki Genfærd wiedziałeś, że wciąż żyją.
Stanąłeś i powoli, wspierając się o kościane kolce, zacząłeś kuśtykać w stronę wyjścia. Jeszcze tylko dziesięć metrów. Spragniony pozornego bezpieczeństwa, jakie zapewniłoby opuszczenie budynku, nie zauważyłeś butelki na swojej drodze i trąciłeś ją butem. Oczy obu agentów otworzyły się jednocześnie. Nastąpił głośny huk, po którym komandor z Sanbetsu dosłownie spopielił więżące go kości roztoczoną wokół siebie elektryczną poświatą. Był poważnie ranny, jednak w żaden sposób nie osłabiło to jego nadludzkiej mocy.
Słaniając się na poharatanych nogach, kumulował w dłoni potężną błyskawicę, która raz po razie wypuszczała z siebie rozgałęzione wici. Jedna z nich raziła komputer, doprowadzając go do wybuchu w ułamku sekundy. Zrozumiałeś, że przyjęcie pełnej siły nadchodzącego ataku zabije cię na miejscu. Niestety, kolce które uratowały ci wcześniej życie, teraz były przeszkodą, uniemożliwiającą unik.
- To koniec - pomyślałeś, lecz w tej właśnie chwili zdarzyło się coś niespodziewanego.
Samochód osobowy przebił się przez ścianę z oknami i dosłownie zmiótł miotającego elektrycznością agenta. Przez powstałą dziurę weszła Scarlett Kane. Za nią dostrzegłeś oddział uzbrojonych po zęby żołnierzy.
- Co ja mówiłam o nierozwalaniu Verden?
Samochód rozpadł się na drobne części i wystrzeliła spod niego wiązka elektryczności. Kane zasłoniła się metalowym parasolem, ale nawet on nie był w stanie powstrzymać całego impetu uderzenia. Żeby nie urwało jej ręki, odrzuciła broń na bok. Araraikou ledwo zipał, ale w jego spojrzeniu wciąż płonęła wola walki.
- Gate of Horn: Titan's Might.
W pobliżu fałszywego Weissmana pojawiła się lewitująca, dwumetrowa brama, wykonaną z nieregularnie ciosanego rogu. Wyglądało na to, że przywołał ją swoją nadludzką mocą.
- Crushing Fist! - Krzyknął, a z jej wnętrza wynurzyła się gigantyczna pięść, która jednym ruchem zburzyła misterną plątaninę kolców, która wypełniała pomieszczenie.
Kane wykorzystała zamieszanie, żeby odskoczyć i podnieść parasol. Część jego czaszy została wygięta, ale był to jedyny widoczny uszczerbek.
- Dann! - Zawołała. - Nie dam rady im obu. Przydaj się na coś i zajmij tego popaprańca, który przyzwał rękę!

oX:
Leciałeś na pokładzie prywatnego odrzutowca, nerwowo przekładając kopertę z ręki do ręki. Przez moment pomyślałeś o użyciu tego, co skrywało się w środku. Warczenie leżącego obok Bulleta skutecznie odsunęło te plany na bok.
- Zwariowałeś? Pamiętasz co Suarez-san o tym powiedział?
- San? Próbujesz naśladować kapitana Graviera?
- Odwal się! Nic nie można powiedzieć! Nic!
- Nie jęcz, tylko się bawię. Ani myślę tego używać.
Wstałeś z skórzanego siedzenia i skierowałeś się do kokpitu. Chciałeś ustalić, za ile dotrzecie do Ravendir. Jeden z dwójki pilotów odpowiedział miłym tonem, że za niecałe trzydzieści minut rozpoczną podchodzenie do lądowania. Podziękowałeś i wróciłeś na swoje miejsce. Nie spodziewałeś się ciepłego powitania. Khazarczyk zaatakował w biały dzień, pośród cywili, nie bacząc, że tylu ludzi widziało jego zdolności. Podrapałeś się po głowie i stwierdziłeś, że tym problemem zajmiesz się innego dnia. Póki co, trzeba było dotrzeć na dwór wspomniany przez Suareza.
- Zsuń dupę - zrugałeś psa, który bezczelnie umościł się w fotelu. - Nie rób jaj.
- Wal się, Chris! Uratowałem ci dzisiaj tyłek!

***

- Dziękujemy za lot, panie Murphy. Zapraszamy do skorzystania z linii Solarion w przyszłości - zatrzeszczał z głośnika komunikat głównego pilota.
- Schodzimy - burknąłeś do psa i ściągnąłeś kurtkę z oparcia.
- Przesyłka! Chcesz ją tu zostawić, tłuku?
Ze stresu o mało nie zapomniałeś o najważniejszym. Podniosłeś kopertę i wcisnąłeś do kieszeni.

Ravendir było bardzo ładne, ale znacznie chłodniejsze, niż Sarras. Postawiłeś kołnierz i nachuchałeś w dłonie. Podążając za znakami, szybko opuściłeś teren lotniska. Plusem prywatnego lotu, zarejestrowanego na nazwisko Kane, oraz legitymacji wojskowej był brak jakichkolwiek kontroli.
- Czemu jest tak pusto?
Faktycznie, na ulicach nie było żywej duszy. Może to przez nocną porę? Rozejrzałeś się lekko zakłopotany.
- Chris Murphy? - Zaczepiła cię młoda i lekko przestraszona dziewczyna o przyjemnej buzi i dziwnym ubraniu.
Wyglądała jak służąca, w swojej spódnicy do kostek i koszuli na długi rękaw z falbanami. Siedziała na ławce tuż przy wyjściu z terminala, więc kiedy się rozglądałeś, byłeś do niej zwrócony plecami. Dopiero po chwili zauważyłeś, że nie otwiera prawego oka.
- Czy to pan jest Chris Murphy? - Powtórzyła pytanie, lekko się rumieniąc.
- Miło pachnie - skomentował Bullet.

Curse:
Lunario kiwnął głową w stronę Ifryta i zakończył połączenie. Z ruchów jego warg wyczytałaś "zaczynamy". Zanim zdążyłaś przetrawić tę nowinę, obaj zealoci położyli dłonie na ołtarzyku i zaczęli głośno inkantować jakąś formułę. Poczułaś paraliżujący ból, który przeszył twoje ciało. Wrażenie było tak nagłe i gwałtowne, że z gardła wydarł się krzyk. Ledwo utrzymałaś się na nogach. Kiedy wróciła ci pełnia świadomości, usłyszałaś tylko...
- Buscar y destruir.
Potężna błyskawica uderzyła w ziemię i przeskoczyła nieopodal miejsca w którym stałaś razem z Bandamem. W normalnych okolicznościach, nadludzka szybkość pozwoliłaby wam przynajmniej odsunąć się trochę, żeby zmniejszyć obrażenia, jednak coś zawiodło. Czułaś, że opuściły cię wszelkie siły. Drżącą ręką sięgnęłaś po fiolkę z krwią Yovena. Przyłożyłaś ją do ust i poczekałaś, aż zbawienna moc wyleczy rany. Nic takiego się jednak nie stało. Straciłaś przytomność w mieszance bólu, niedowierzania i najczystszego przerażenia.

Koniec.

Yami (Poszukiwacze):

Sorata:
Po zaledwie pięciu minutach, od kiedy opuściłeś obóz, pojawiły się pierwsze oznaki pościgu. Tumany śniegu wzbite na kształt sporej chmury, sugerowały że liczna grupa Nagijczyków siedzi ci na ogonie. Na horyzoncie, przed maską samochodu, wyrosło wzgórze, za którym został ukryty łazik. Zauważyłeś też pojedynczą, ludzką sylwetkę. Z tej odległości wyglądała na niewiele więcej, niż kropkę na śniegu. Trochę ci ulżyło. Najwyraźniej Tenma zdecydował się poczekać. Gdyby pozostawił cię na pastwę losu, mogłoby to oznaczać twój koniec.
- Venuris. - Usłyszałeś nieoczekiwanie chrapliwy głos Wilka. - Czuję jak słabnie. Umiera.


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 
»Sorata   #29 
Yami


Poziom: Genshu
Posty: 1471
Wiek: 39
Dołączył: 15 Gru 2008
Skąd: TG
Cytuj


Kryteria oceny walk: Klimat 4/10 Mechanika 3/10 Warsztat 3/10. W razie wątpliwości - konsultuj. Pomoc: https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=17457#17457
   
Profil PW Email
 
 
»oX   #30 
Rycerz


Poziom: Ikkitousen
Stopień: Samurai
Posty: 740
Wiek: 33
Dołączył: 21 Paź 2010
Skąd: Wejherowo
Cytuj
- Dziękujemy za lot, panie Murphy. Zapraszamy do skorzystania z linii Solarion w przyszłości - zatrzeszczał z głośnika komunikat głównego pilota. Chris spojrzał za okno. Faktycznie, dotarli do celu, a on musiał przespać część podróży. Bullet wciąż chrapał przy nogach. Rycerz wiedział, że po zakończeniu misji czeka go wiele kłopotów. Ktoś na stanowisku wyżej na pewno dowiedział się już o batalii wśród cywili. Wiedział, że nie łatwo będzie się z tego wyplątać i tak naprawdę nie ma żadnej wymówki. Podrapał się po zaroście i delikatnie kopnął czworonoga.
- Schodzimy - burknął do psa i ściągnął kurtkę z oparcia. Bullet otrzepał się i stanął na równe nogi. Chciał już zwyzywać partnera, kiedy zobaczył, że ten chce opuścić pokład.
- Przesyłka! Chcesz ją tu zostawić, tłuku?
Stres był największym wrogiem każdego. W tym przypadku prawie wygrał i Murphy zostawiłby na pokładzie obecnie najważniejszą rzecz w życiu. Odwrócił się i podniósł kopertę. Wcisnął ją do kieszeni i skierował się do wyjścia. Ravendir było bardzo ładne, ale znacznie chłodniejsze niż Sarras. Rycerz postawił kołnierz i nachuchał w dłonie. W głowie po raz kolejny przeklął panujący w Cesartwie klimat. Rozejrzał się w poszukiwaniu wyjścia. Nie musiał martwić się zbędnymi kontrolami dzięki legitymacji wojskowej. Pomagał też prywatny lot zarejestrowany na nazwisko Kane. Idąc przed siebie stwierdził, że czas najwyższy podziękować Scarlett za całą pomoc. Zajmie się tym tuż po powrocie. Była to oczywiście optymistyczna myśl. Mógł w końcu skończyć przed sądem wojskowym z wyrokiem długiej odsiadki. Otrząsnął się i zobaczył, że opuścili teren lotniska.
- Czemu jest tak pusto? - Zapytał Bullet, machając głową to w prawo, to w lewo. Faktycznie, na ulicach nie było żywej duży. Chris pomyślał, że powodem może być nocna pora. Również się rozejrzał, lekko zakłopotany.
- Chris Murphy? - Usłyszał za plecami i skierował tam wzrok. Zaczepiła go młoda i lekko przestraszona dziewczyna o przyjemnej buzi i dziwnym ubraniu. Wyglądała jak służąca, odziana w spódnicę do kostek i koszulę na długi rękaw z falbanami. Siedziała na ławce tuż przy wyjściu z terminala. Dopiero po chwili odkrył, że nie otwiera prawego oka.
- Czy to pan jest Chris Murphy? - Powtórzyła pytanie, lekko się rumieniąc.
- Miło pachnie - skomentował Bullet.
- To ja - odpowiedział - Kto pyta?
Dygnęła.
- Zostałam przysłana, żeby eskortować pana na dwór rodu Silvanas. Czy zechce pan pójść ze mną? Samochód czeka za rogiem.
- Zgaduję, że nie ma szansy na więcej informacji? Proszę - wskazał drogę ręką. - Pani przodem.
- O nie! - W jej oku zakręciła się łza. - Proszę wybaczyć mój brak manier. Nazywam się Elizabeth Jaeger i jestem służącą we wspomnianym dworze. Diuk Vincent Silvanas osobiście zażyczył sobie pańskiej obecności w celu odbycia rozmowy. Jeżeli uczyni pan ten honor i uda się ze mną, będę dozgonnie wdzięczna.
Murphy nauczył się podczas wieloletniej kariery wojskowej, że jeśli ktoś rangi Diuka oczekuje twojej obecności, to nie protestujesz. Cała sprawa była dla niego i tak dosyć podejrzana i tajemnicza, ale nie miał nic do stracenia, a chciał poznać prawdę. Nie wspominając o tym, że misję zlecił mu sam kapitan Gravier. Bez słowa ruszył za dziewczyną. Zaprowadziła go do starego, luksusowego samochodu, , przy którym czekał muskularny szofer. Murphy od razu zauważył, że gość jest po intensywnym szkoleniu wojskowym. Być może był to nawet nadczłowiek. Elizabeth otworzyła drzwi do tylnej kanapy i gestem zaprosiła do środka. Gdy dwójka partnerów wsiadła do środka, dziewczyna zamknęła drzwi i usiadła na fotelu pasażera, obok kierowcy. Tuż po tym auto ruszyło.
- W co ty nas znowu wpakowałeś? - Zapytał Bullet, układając się wygodnie. - Muszę w życiu jeszcze wiele zrobić! Nie mogę wiecznie ganiać po nieznanych miejscach!
Chris zignorował go stwierdzając, że nie będzie rozmawiał z psem wśród innych. Mogliby go wziąć za szaleńca. Uśmiechnął się pod nosem i skierował wzrok za szybę. Opuścili teren miasta i kierowali się na jego obrzeża. Gdy podjeżdżali pod strome wzgórze, Murphy dostrzegł rezydencję. Westchnął, marząc o tym, że po odejściu na emeryturę też sobie taką sprawi. Samochód zajechał przed frontowe drzwi. Rycerz otworzył drzwi i zanim zdążył wystawić chociażby nogę, Bullet przeskoczył nad nim i pierwszy pokazał się publice.
- Niech cię szlag trafi… - burknął Chris pod nosem i wysiadł. Rozejrzawszy się zobaczył dwie służące na schodach, ubrane podobnie do tej, która ich tu sprowadziła. Przez moment poczuł się bezpiecznie i liczył na spokojną wizytę. Nic nie wskazywało na to, że ktoś wbije mu nóż w plecy.
- Proszę za mną, panie Murphy - powiedziała służąca wyglądają na najstarszą. Elizabeth i szofer podążyli kilka metrów z tyłu. Ku zdziwieniu, nie weszli do środka, ale skierowali wzdłuż ściany na tył rezydencji. Chris podziwiał zadbane podwórko i po raz kolejny tego dnia dopadła go myśl, że też by tego chciał. Mógłby siedzieć spokojnie w drewnianej altanie, popijając piwo i paląc bezstresowo papierosa. Z drugiej strony kochał to, co robił. Uwielbiał adrenalinę płynącą w żyłach tuż przed naciśnięciem spustu. Otrząsnął się i zauważył, że znalazł się przed wejściem do ogrodowej szklarni. Spojrzał na naturalnej wielkości rzeźby, przedstawiające rosłych wojowników. Wszyscy weszli spokojnym krokiem do środka. Znajdował się tam stolik otoczony kilkoma krzesłami.
- Diuk Vincent Silvanas - starsza służąca przedstawiła mężczyznę siedzącego przy stole. Miał całkowicie czarne włosy i gładko ogoloną twarz. Niewątpliwie można było załączyć go do grupy przystojnych. Elizabeth odsunęła krzesło i skinieniem głowy zaprosiła rycerza, żeby na nim usiadł.
- Chris Murphy, porucznik armii Nag - odpowiedział, siadając. - W czym zwykły żołnierz może pomóc Diukowi?
Oczekując reakcji, wymacał w kieszeni kopertę z Kokketsu. Próbował zachować powagę. Nie był przyzwyczajony do takich klimatów.
- Cała przyjemność po mojej stronie. - Vincent podał dłoń i uścisnął po męsku. Jego głos brzmiał dziwnie znajomo, ale Murphy nie potrafił rozgryźć dlaczego. - Czy ma pan ze sobą tę rzecz?
- Mam - odpowiedział Chris spokojnym tonem, kładąc kopertę na stole. - Nie będę też zadawał dodatkowych pytań. Tego mnie nauczono. Jednak… Ktoś chciał mnie za to zabić, więc zasłużyłem chyba na odrobinę wyjaśnień?
Rycerz przejechał wzrokiem po szklarni. Diuk zachowywał spokój, podobnie służące i szofer. Powędrował trochę wyżej i zauważył ciemny, ludzki kształt. Ktoś wspinał się po ścianie.
- Mamy towarzystwo. - Wolną ręką złapał colta schowanego za paskiem. - Diuku? To nikt od pana, jak mniemam?
W tym samym czasie intruz przebił się przez szkło, którego fragmenty zlatywały z góry razem z nim. Huk rozniósł się echem po szklarni. Blondwłosy szaman w masce wylądował delikatnie na podłodze. Najwyraźniej nie zrezygnował po Sarras.
- Chris, to był podstęp! On pachnie samolotem, którym tu przylecieliśmy!
Rycerz zerwał się na równe nogi, złapał szybkim ruchem kopertę i schowawszy ją do kieszeni, wycelował w szamana.
- Czego tu szukasz?! - Wykrzyczał w stronę szamana, jednak bez odzewu. Czekał na jakąkolwiek reakcję ze strony Diuka. Oponent bez słowa przetransformował się, gromadząc między palcami kule elektryczności. Murphy miał już nacisnąć spust, ale do akcji dołączył się Diuk.
- To nie będzie konieczne. - Vincent powstrzymał Chrisa, zagradzając drogę ręką. - Elizabeth.
Służąca posłusznie stanęła pomiędzy Murphym, a Pangiem. Gołym okiem było widać, że się boi.
- Proszę za mną. Musimy przenieść się w bezpieczne miejsce - powiedział spokojnym tonem, chcąc szybko opuścić teren szklarni. Murphy nie przywykł do unikania walki. Nie mówiąc o poświęceniu biednej, wystraszonej dziewczyny, żeby odnieść sukces. Zmierzył wzrokiem Vincenta, ale mimo to podążył za nim. W tym czasie Elizabeth uniosła nieporadnie ręce, ale szaman postanowił ją zignorować. Rzucił się w kierunku grupy opuszczającej teren.
- Nie tak szybko, pchlarzu.
Wstęga materiału owinęła się wokół stopy szamana i po chwili wyleciał z hukiem przez szybę. Murphy usłyszawszy to, odwrócił szybko głowę. Z Elizabeth coś się stało. Nie wyglądała już tak miło i niewinnie, jak przed chwilą. Właśnie odpalała papierosa, a wokół niej krążyły szare bandaże, jakby ktoś obdarzył je życiem.
- Wyglądasz na zaskoczonego - zagadnął diuk, kiedy wszyscy wychodzili ze szklarni z innej strony.
Muskularny szofer i starsza służąca trzymali się tuż obok, uważnie rozglądając się wokoło. Murphy trzymał się tuż obok Vincenta, próbując zrozumieć sytuację.
- Wiedziałem, że diuk posiada jakąś ochronę. Nie spodziewałem się jednak takiego obrotu spraw. - Chris nie mógł się powstrzymać od ciągłego spoglądania w stronę szklarni. - Nadczłowiek jako prywatny ochroniarz? Nie potrzebuje pomocy? Razem na pewno damy mu radę.
- Elizabeth jest porucznikiem z tego samego pionu, co pan, panie Murphy. Łączy ją z moją rodziną szczególna więź. Niestety obawiam się, że to jedyny atut w zakresie ochrony, jakim dysponowałem.
W tym czasie błyskawica trzasnęła prosto w plecy szofera, który zatrząsł się w konwulsjach i osunął na ziemię. Zamiast zatrzymać się i pomóc, grupa przyspieszyła nie patrząc na leżącego. Murphy nie potrafił stwierdzić, czy facet przeżył atak, ani co stało się z Elizabeth. Po chwili dotarli na szczyt wzgórza. Vincent odsapnął i rozkazał starszej służącej odejść na kilka metrów.
- Jesteśmy na miejscu. Musimy działać, panie Murphy.
- Działajmy więc - odpowiedział Chris, przekazując kopertę diukowi. Zacisnął dłoń na rękojeści pistoletu, gotowy na atak Panga. Bullet odszedł dalej i warował przy służącej.
- Ktoś musi wypić zawartość fiolki. O to chodzi w całym przedsięwzięciu. - Vincent wyjął Kokketsu z koperty i dokładnie obejrzał. - Oryginalnie, miała zająć się tym Elizabeth, ale nie wiem, czy w tej sytuacji możemy na nią czekać.
- Zrobię to. - Murphy wyciągnął przed siebie rękę. Vincent nie ruszył się nawet o centymetr, zupełnie jakby zastygł.
- Poczekaj - powiedział po krótkiej chwili. - Jeśli to zrobisz, na zawsze będziesz celem. Musisz to wiedzieć, zanim podejmiesz decyzję.
- Choćby i mierząc się z demonów przymierzem - zaczął recytować. - Nie ulęknę się, bo jestem rycerzem. Proszę podać mi fiolkę, diuku. Jeśli taki dostałem rozkaz, to wykonam go bez mrugnięcia okiem.
- To nie jest rozkaz. Zawartość tej fiolki jest w takim samym stopniu błogosławieństwem, co przekleństwem. - Vincent zrobił krótką przerwę, patrząc w stronę, z której powinna przybyć pani porucznik. - Poczekajmy. Jeśli Elizabeth wygra, przyjdzie tutaj.
- Jeśli przegra, to szaman przyjdzie tutaj, zwycięży i zabierze fiolkę. Lubię ryzyko, ale nie takie. Otrzymałem wytyczne, że fiolka nie może trafić w niepowołane ręce. Lepiej to wypić, niż oddać.
Diuk kiwnął głową. Powolnym ruchem oddał Kokketsu Chrisowi i cofnął się o krok.
- Teraz rozumiem, dlaczego Lorgan wybrał właśnie ciebie.
Rycerz, przełykając głęboko ślinę, otworzył fiolkę. Przyłożył ją do ust, starając się nie wdychać zapachu czarnej krwi. Można było zauważyć drżenie ręki, co u snajpera jest niespotykane. Gęsty płyn wlał się do ust. Rycerz poczuł, jak moc Kokketsu rozchodzi się po całym ciele. Coś się zmieniło. Stał bez ruchu próbując zrozumieć, co dzieje się dookoła niego. Przed nim, zupełnie znikąd, zmaterializowała się kobieta. Chris zdążył jedynie zauważyć miłą, sympatyczną twarz i włosy sięgając szczęki. Zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Po chwili zobaczył kogoś podobnego do siebie, zupełnie jakby nie wiedział o istnieniu brata bliźniaka. Odziany w czarny garnitur, z włosami zaczesanymi do tyłu, patrzył przed siebie. Nagle zbliżył się i dosłownie wszedł w Chrisa. Tęczówki rycerza przez sekundę lśniły zieloną poświatą. Upadł. Czuł, jak traci swoje dotychczasowe zdolności. Nie przejmował się stojącym nad nim Bulletem, czy diukiem oddalonym kawałek dalej. Kobieta i mężczyzna pojawiali się na ułamki sekund. W końcu, kiedy odzyskał świadomość, wszystko zniknęło. Stanął na równe nogi i zacisnął pięści. Nie był już tym samym rycerzem. Jednym z najlepszych snajperów w całym Cesarstwie. Był… kimś innym. Czymś innym.
- Samochody! - Krzyknęła starsza służąca, która również obserwowała przedstawienie. Nie przejęła się tym zbytnio.
- Zdążyliśmy w samą porę - oznajmił diuk.
Chris bez słowa obserwował całą sytuację. Skupiał myśli na tym, aby opanować nowe zdolności. Nie wiedział, kto nadjeżdża, ale nie chciał się też afiszować. Od czasu wypicia Kokketsu musiało minąć nie więcej niż pięć minut. Nie miał gwarancji, czy ktoś spoza zgromadzonych widział, co się właśnie stało. Wziął głęboki oddech. Czuł, że nie są już sami na wzgórzu. Ktoś czaił się z tyłu, tuż za nim. Nie chciał ryzykować ataku znienacka. Zacisnął mocniej pięść i, odwróciwszy się najszybciej jak potrafił, posłał sierpowego w kogokolwiek, kto znajdował się za nim. Ręka została szybko wykręcona i Chris wylądował twarzą przy ziemi. Zaklął w myślach.
- Spokojnie, rycerzu. Jesteśmy po tej samej stronie. - Głos nieznajomego był lekko zniekształcony, jakby dochodził zza jakiejś przesłony. Intruz uwolnił chwyt i odsunął się o krok do tyłu. Chris podniósł głowę i splunął, pozbywając się drobinek piachu z ust. Spojrzał w stronę napastnika. Był nieco wyższy, o białych włosach, z hokejową maską na twarzy.
- Gdzie on jest? - Pytanie skierował do diuka, ignorując wciąż leżącego rycerza.
- Cierpliwości. Nie sądzę, żeby kazał na siebie długo czekać.
- Dowiem się, co tu się dzieje? - Murphy wstał, otrzepał spodnie i zbliżył się do Vincenta. Nie był w stanie odczytać intencji nowo przybyłych. Nie wiedział też, czy przeżyje kolejne pięć minut.
Pytanie pozostało bez odpowiedzi. Dwa samochody podjechały na odległość kilkudziesięciu metrów. Wszyscy zebrani spojrzeli w tamtą stronę. Z pierwszego, białej limuzyny, wysiadło dwóch mężczyzn. Pierwszy, mniej więcej wzrosty Chrisa, miał krótkie białe włosy i przystrzyżoną brodę. Drugi z kolei bardziej posturą przypominał gościa w masce. Miał na sobie luźne szaty, przypominające strój dawnego kapłana Shintō. Bardzo długie blond włosy, wisiały zaplecione w warkocz. Kiedy byli już na zewnątrz, kierowca zawrócił pojazd i odjechał. Z drugiego samochodu, zwykłego sedana, wysiadły kolejne postaci. Dwóch mężczyzn w białych, ozdobnych maskach.
- Chris… - rycerz usłyszał w głowie głos Bulleta. - Zwykle się nie boję, ale za chwilę się zesram. W co Gravier nas wpakował!
Murphy zlustrował towarzystwo, starając się pozostać w cieniu. Pierwsza para przypominała Babilończyków aż do bólu. Któż inny ubierałby się w tak dziwny sposób? Kolejni to na pewno szamani. Mieli takie same maski jak intruz, który zaatakował go w szklarni.
- Co z sytuacją z Elizabeth? - Chris szepnął do Vincenta, lecz i to pytanie odbiło się echem. Poziom irytacji i strachu wzrósł po raz kolejny. Spojrzał w stronę białowłosego hokeisty wymownym spojrzeniem.
- Masz coś, co do ciebie nie należy - powiedział.
- Jestem pewien, że to zwykłe nieporozumienie. - Gość z brodą zbliżył się i rozejrzał po okolicy. - To nie pora na robienie wrogów.
- Gdzie Gravier, panie Arturis? - Zapytał diuk.
- Od razu do rzeczy? Niech będzie. Pana znajomy utknął na trochę w Damarze.
- Utknął? - Vincent nie ukrywał zdziwienia.
- Tak, to określenie doskonale opisuje sytuację.
Diuk westchnął. Murphy nie ruszał się i obserwował całą scenę bez chociażby mrugnięcia okiem.
- Czy nie pan powiedział przed chwilą, że to nie pora na robienie nowych wrogów?
- Zgadza się, jednak kapitan Gravier był przeciwko nam od samego początku.
- Zgodnie z planem, potwierdziliśmy prawdziwość Kokketsu w Sarras. - Wtrącił białowłosy. - Jednak niedługo później Lorgan musiał podmienić fiolkę. W moich rękach skończyła fałszywka.
Murphy przełknął ślinę. Czuł, że za chwilę cała uwaga skupi się na jego osobie. Wstrzymywał się jak mógł, aby opanować nowe moce. Nie miał szans na użycie ich w walce. Nie wspominając o tym, jak mogłaby się dla niego zakończyć. Stojący niedaleko ludzie nie byli zwykłymi amatorami. Podejrzewał, że są przynajmniej kapitanami. Wziął głęboki oddech, kiedy wzrok wszystkich padł na jego osobę.
- Pan ją ma, jak mniemam? - Brodacz przeszył osobę rycerza wzrokiem.
- Miałem. Wypadła mi, kiedy jakiś hokeista postanowił zaatakować mnie w biały dzień, wśród zwykłych cywili. - Teoretycznie nie skłamał, jedynie nagiął prawdę. Przełożył obie ręce za plecy, przyjmując oficjalną postawę. Prawda była taka, że w jakiś sposób musiał ukryć drżenie dłoni. - Zgaduję, że nikt nie miał z tym nic wspólnego?
Słońce zaczęło powoli wstawać zza horyzontu. Okolicę oblała fala bladego światła świtu.
   
Profil PW Email
 
 

Odpowiedz  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0,29 sekundy. Zapytań do SQL: 12