6 odpowiedzi w tym temacie |
^Pit |
#1
|
Komandor
Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567 Wiek: 34 Dołączył: 12 Gru 2008
|
Napisano 08-08-2012, 00:49 [Poziom 2] Pit vs NPC (Dokuro) - walka 1
|
|
Nadchodzą III
Pit 2625 Douriki - Agent Sanbetsu, porucznik w pionie wojskowym i dowódca jednostki "Ośmiu Ryczących Smoków";
Dokuro 2500 Douriki - Wyklęty przez swój kraj, potężny Zealota;
Yamamoto "M" Mai - przewodniczący sieci telewizyjnej "Optima"
W biurze, na jednym z ostatnich pięter potężnego drapacza chmur w Higure, siedział starszy, mocno doświadczony już przez czas mężczyzna. Mimo tak dalece posuniętego wieku, od samego rana trwał na posterunku, kurczowo wpatrując się w ziejące pomarańczową łuną ekrany plazmowe. Wyciągnął się na wysiedzianym już krześle obrotowym i zaciągnął czwartym tego poranka papierosem. Nie dbał o swoje zdrowie. Przez lata narażał swoje życie, strzegąc poufnych informacji i ani choroba, ani żaden znany mu oponent nie byli w stanie go złamać. Trzymał rękę na pulsie, kontrolując przepływ danych. Fora internetowe grup wykradających, tajne kanały informacyjne, wszystko to było dla niego chlebem powszednim.
Ścierpnięta na dłoni skóra powiedziała mężczyźnie jednak, że coś mu umyka. Jakieś nieuchwytne widmo krążące nad jego głową, niczym sęp na pustyni pry padlinie, czekało tylko na najmniejszy błąd.
Starszy człowiek wstał i powolnym krokiem podszedł do przyściennego barku, gdzie trzymał swoje ulubione trunki. Poszperał po półeczce i chwycił na wpół opróżnioną butelkę. Odkorkował; woń alkoholu wypełniła pomieszczenie. Staruszek z chirurgiczną precyzją nalewał ciecz do kieliszka, nawet nie zadrżała mu ręka. Bez mrugnięcia okiem wychylił zawartość, po czym postawił oba naczynia koło swojego stanowiska i na powrót usadowił się na pociągniętym skórą krześle. Ledwie minutę temu zawył alarm. Da adiutantom jeszcze trzydzieści sekund; dopiero wtedy postanowi sam udać się do wyjścia. A potem ich zwolni, chyba, że zdążą.
Pierwszy z nich pojawił się w biurze po dziesięciu sekundach. Wysoki, ciemnobrody ochroniarz w kamizelce kuloodpornej i z obrzynem w ręku. Rozejrzał się po pomieszczeniu i podszedł do staruszka.
- Panie Yamamoto, winda i eskorta czekają!
- Mówiłem, zwracaj się do mnie "M", idioto! - rzucił rozdrażniony, zakrztuszając się, co wywołało trwogę u przybyłego przybocznego. Pomógł mu wstać, jednak ten tylko go odepchnął, poprawiając purpurową szatę. - Wiem gdzie mam iść. Powiedz mi lepiej, co to za alarm?
Brodacz wyprostował się natychmiast, nabrał powietrza w usta i zaraportował niemal tak perfekcyjnie jak żołnierz podczas odprawy.
- Podłożono bombę w jednym z garaży wieżowca. Dwa kolejne ładunki wybuchły na pierwszym i piątym piętrze. Boimy się, że może być tego więcej...
- Wystarczy! - gestem powstrzymał ochroniarza od dalszego mówienia. Nie miał cierpliwości do gderających mu nad uchem pionków, zwłaszcza z samego rana. Choć na dobrą sprawę, nigdy nie miał jej wystarczająco dużo. Powolnym krokiem skierował się w stronę drzwi, przeklinając tak dobrze zaczęty dzień. Zrzędliwy jak zawsze, pomyślał pracownik ochrony, któremu wyraźnie nie uśmiechało się osłanianie właściciela "Optimy".
Korytarz wypełnił się biegającymi tu i ówdzie ludźmi. Policjanci, biurokraci, zwykłe gryzipiórki, sekretarki - każdy chciał jak najszybciej opuścić zagrożony budynek. To był istny chaos. Przez tłum przecisnęło się nagle trzech żołnierzy, dwóch w kamizelkach i jeden ubrany luźno w czarny garnitur.
- Jesteśmy tu, by zapewnić panu wsparcie - odezwał się jeden z grubiej ubranych.
- Oczywiście, że po to! - wykrzyknął Yamamoto, potwierdzając oczywistą oczywistość, którą wypowiedział nowoprzybyły. Popatrzył na posiłki i jego wzrok spoczął na mężczyźnie w garniturze. Na jego wysuszonej twarzy pojawił się skromny uśmiech. - Nie traćmy czasu!
Cała czwórka zaczęła schodzić na klatkę schodową. Skryty pomiędzy nimi starzec zastanawiał się, gdzie też podziewał się jego drugi agent.
***
W garażu pełno było dymu. Ci, którzy byli najbliżej zdążyli nawdychać się jakichś żrących substancji. Wyciągnęliśmy ich na zewnątrz i kontynuowaliśmy poszukiwania pośród wraków samochodów. Maska tlenowa jeszcze bardziej utrudniała widoczność. W końcu jednak dotarłem, wraz z kilkoma innymi osobami, do źródła pierwotnej eksplozji. Po wstępnych oględzinach byłem pewien jednego. Ten, kto podłożył bombę był w tym cholernie dobry.
- Jak to wygląda, Kaeru? - zagaił do mnie jeden z towarzyszących mi inspektorów.
- Daje dużo dymu - rozpocząłem, oglądając pozostałości w rękawiczkach - i jest żrące. Ale nie na tyle, by zagrozić fundamentom.
Rozejrzałem się dookoła, kiedy mych uszu dotarła wiadomość od "Smoków".
- Schodzimy z panem Yama...panem "M". Jesteśmy na siedemdziesiątym dziewiątym piętrze. Zero oznak niebezpieczeństwa!
- Kontynuujcie i miejcie oczy szeroko otwarte - poleciłem. Coś było nie tak. Nie miałem pojęcia jak bardzo niebezpieczne były dwie inne eksplozje, ale gdyby celowali w kogoś konkretnego, spróbowali by zaatakować w inny sposób. Wybuchy nastąpiły w podziemiach garażu i mało znaczących biurach. Wyglądało to tak, jakby ktoś próbował odwrócić uwagę. Nacisnąłem guzik komunikatora, zwracając do jednego z moich podwładnych. - Jorah, powiedz panu "M", że zaraz dołączę.
Wszędzie wokół wyły syreny policyjne, ludzie krzyczeli, gdzieś nad głowami pojawił się helikopter. Znalazłem się w samym centrum chaosu.
Podstawy budynku nie były naruszone. Nawet jeśli to była substancja żrąca, to nie mogła się przebić przez beton. Duże ilości nagijskiego termitu może i by zaszkodziły. W dodatku to była solidna konstrukcja. Po co ktoś miałby przeciskać się przez zabezpieczenia i ochronę, podkładać ładunki, i nie osiągnąć tym samym niczego?
- Dajcie mi raporty z ostatnich prac konserwacyjnych! Daty, miejsca, nazwiska chcę mieć wszystko - rzuciłem do jednego z inspektorów. Oficjalnie wciąż byłem ekspertem od chemikaliów i różnych substancji wybuchowych, więc byłem pewien, że mi to załatwią. Ktoś dostarczył mi listę ważnych osobistości pracujących w wieżowcu. Nie była zbyt długa i nie było sensu sprawdzać każdego z osobna. Na samym szczycie widniało nazwisko Yamamoto Mai. Byłem niemal pewien, że to o niego chodziło.
- Poruczniku! - odezwał się w słuchawce Jorah. Był mocno podenerwowany - Windy zostały odcięte!
Jak na zawołanie, wciąż działające lampy oświetlające garaż zamrugały, syknęły i wyłączyły się. Zatrzeszczało mi w uchu. Ludzie zaczęli panikować, przepychać się nerwowo do wind, nie wiedząc jeszcze, że te nigdzie ich nie zabiorą. A co z tymi, którzy utknęli między piętrami?
- Oddział Brawo, mamy tu poważny kryzys, jak sytuacja tam na górze?! - Cieszyłem się, że wciąż mam jeszcze łączność z moim oddziałem, porozrzucanym po wszystkich kluczowych miejscach biurowca. Dowiedziałem się, że ktoś na mniej więcej trzydziestym piętrze dostrzegł ogień. Robiło się bardzo nieciekawie.
- Ludzie na dole mają spieprzać stąd jak najprędzej! - poleciłem moim przybocznym, jakby nagle od nich wszystko zależało. Postanowiłem zostawić sytuację na dole ekspertom, a samemu popędziłem na tył całego drapacza. Wycelowałem kotwiczkę z rękawicy Ryoushi tam, gdzie przypuszczalnie w tej chwili mógł być kordon ochroniarzy z Yamamoto Mai w środku. Wybiłem szybę w biurze na szczęśliwym, jak sądziłem, siedemdziesiątym siódmym piętrze i popędziłem w górę, przepychając przez grupę uciekinierów.
- Na trzydziestym jest pożar, nie przejdziecie!
- Schody przeciwpożarowe są na czterdziestym piątym i niżej! Może zdążymy!
Przytaknąłem i wdrapywałem się dalej. Miałem nadzieję, że nie zostawiam właśnie kogoś na pewną śmierć. Czasem byłem lekkomyślny, zbyt lekkomyślny.
***
Nieco wyżej sprawy przybrały zły obrót. Chaos, półmrok i niedziałająca instalacja elektryczna zmusiły agenta i dwóch żołdaków do wzmocnienia obrony. Schodzili bardzo powoli, zważając na każdy krok ich przełożonego. Ten cały czas rzucał pod nosem ostre komentarze, głównie przeklinające fakt, że jego drugi podwładny zostawił go z, jak twierdził, słabymi, niedoświadczonymi pacanami. "Smoki" nie mogły nic powiedzieć, wszak dostały polecenie od samego porucznika, by "po prostu znosić nieprzyjazne uwagi pana M". Zeszli do biura na siedemdziesiątym siódmym piętrze, gdzie mieli za moment spotkać się z Araraikou. Wtem coś huknęło, zatrzęsła się ziemia, ktoś krzyknął, na dole słychać było jęki. Dźwięk, niczym kruszenie szkła ogarnął całe pomieszczenie, podobnie jak masa kurzu i gryzących opiłków. Część klatki schodowej zawaliła się. Wtem szyba w oknie biura pękła. Ktoś wskoczył do pomieszczenia i natychmiast potężnym uderzeniem posłał na deski agenta. Dwóch żołdaków stanęło twarzą w twarz z napastnikiem - wysokim, czarnowłosym, chudym wojownikiem, łypiącym nań zimnym spojrzeniem. Już mieli strzelać, lecz on w mig przeskoczył nad nimi i powalił, uderzając łokciami od tyłu. Staruszek cofnął się o dwa kroki; wydawał się zachowywać spokój.
- Idziesz ze mną! - stanowczo rzucił napastnik.
***
Przez moment myślałem, że umrę. Nie było ku temu podstaw, jednak w jednej chwili gotów byłem uwierzyć, iż cały budynek wali mi się na głowę. Wdrapałem się wyżej by zobaczyć jak wygląda sytuacja. Połowa schodów na siedemdziesiąte ósme piętro zniknęła pode mną. Widziałem próg i masę pyłu. Po raz kolejny w ruch poszła linka z rękawicy Ryoushi. Podciągnąłem się na niej i już zmierzałem w stronę najbliższego biura. Drgnąłem, widząc moich podwładnych, leżących bez tchu na ziemi. Wychyliłem się zza osłony by dokładnie ocenić sytuację. Jakiś wytrenowany osobnik trzymał teraz w uścisku mojego przełożonego i powoli zmierzał w stronę wybitego okna. Chroniący "M" wojownik leżał półprzytomny w głębi na wpół zrujnowanego biura. Wyskoczyłem natychmiast, przecinając drogę porywaczowi. Zareagował, przykładając rękę do głowy Yamamoto.
- Zrób ruch, a starzec umrze! - zagroził.
Oczywiste było dla mnie, że blefował. Gdyby zależało mu na śmierci informatora, już by to zrobił, widząc po tym z jaką łatwością pozbył się obstawy.
- Rusz się! - rozkazał czarnowłosy. Nie zamierzałem go słuchać. "M" najwyraźniej nie był zadowolony z tego obrotu spraw; krzyczał, szarpał się, rzucał wyzwiskami na lewo i prawo. Prawie ich nie słyszałem, skupiając wzrok na czole terrorysty. On również bacznie mi się przyglądał. Zacisnąłem pięści. Mai był na tyle drobną osobą, że o przypadkowym postrzeleniu nie było mowy. W jednej chwili ustał cały harmider dookoła, opadł pył, nastała chwila absolutnej ciszy.
Huknęło. W ułamku sekundy zdołałem dobyć broń i wystrzelić. Pocisk śmignął przez pokój, trafiając bez pudła. Ciało wojownika zwaliło się z łoskotem na ziemię.
Wypuściłem powietrze z płuc. Dopiero teraz rozluźniłem, napięte jak postronki, mięśnie. Dopadłem uwolnionego Mai, pytając jak się czuje.
- Źle idioto! - Zakrztusił się, wciąż produkując wyzwiska na mój temat. - Zostawiłeś mnie samego z jakimiś kretynami! Ty myślisz, że jesteś tu by oprowadzać wycieczki?
Jeśli był w stanie tworzyć nowe epitety, to było z nim wszystko w porządku. W odróżnieniu od dwójki "Smoków", którzy dopiero teraz odzyskiwali przytomność, podobnie gramolący się nieopodal agent. Jak mocno musiał oberwać, żeby złożyło go na dobre paręnaście sekund? Obejrzałem się za siebie, by niemal poznać odpowiedź na to pytanie.
Potężna ręka świsnęła mi koło głowy. Chociaż odskoczyłem w bok, przeciwnik zdołał mnie dopaść, wyprowadzając trzy kolejne ciosy. Wyłapałem je na krzyżowy blok, bolało jak diabli. Wygiąłem się w tył przed czwartym hakiem i samemu posłałem prawy prosty, podładowany elektrycznością. Dłoń syknęła, kiedy oponent pochwycił ją tuż przed swoim nosem. Gwałtownym szarpnięciem przyciągnął mnie do siebie i huknął centralnie w czoło. Poleciałem bezwładnie do tyłu, mając mętlik w głowie. Pociemniało mi przed oczyma. Ocknąłem się akurat wtedy, gdy "M" znów miał zostać uprowadzony. Wciąż odrętwiały, próbowałem wstać z podłogi. Zaburzony błędnik szalał, czułem się jak na karuzeli. Bałem się, iż nie zdążę. Wtem, starca przykryły grube, ciemnozielone pnącza, tworząc mocną tarczę. Wyglądało na to, że drugi agent zdołał wrócić do gry we właściwym momencie.
- Nie pozwolę ci go skrzywdzić! - wysyczał, szykując atak roślinnymi mackami. Nie ustał nawet jednej chwili, gdyż nieznajomy dopadł do niego, powalając uderzeniem w splot słoneczny.
- Jakie to wszystko słabe i kruche - rzucił zażenowany i rękoma zaczął rozrywać osłonę Yamamoto. Po raz kolejny chwyciłem Ryczący Pistolet, załadowałem naboje energetyczne i zacząłem wściekle strzelać w plecy oponenta. Każde trafienie nieznacznie targało jego ciałem. Był twardy, ale wyładowania zdawały się mieć dobry efekt. Dwóch moich żołnierzy przyglądało się sytuacji, co jakiś czas strzelając serią w kulącego się wojownika.
- To go nie powstrzyma! - krzyknąłem do nich. - Ale powinno dać wam czas! Bierzcie "M" i zjeżdżajcie stąd!
Zaskoczeni obrotem spraw dobiegli do staruszka i rzucili się we trójkę do ucieczki. Terrorysta widząc to, zdołał posłać niewidzialną falę z ręki. Chybił.
Skończyły mi się naboje, więc czym prędzej wyciągnąłem kolejny magazynek. Obcy był już praktycznie pochwycony. Nie chciałem go zabijać, kiedy istniała możliwość przesłuchania mutanta.
- Kim jesteś i dlaczego próbujesz pochwycić pana Yamamoto? Jaki jest twój cel?
- I tak byś nie zrozumiał, jesteś tylko pionkiem na mojej drodze - rzekł cicho.
- Czego bym nie zrozumiał? - zapytałem. - Twój plan wliczał podłożenie bomb i w zamieszaniu uprowadzenie starca?! Kogo jeszcze?! Kto z tobą współpracuje?!
Nie odpowiadał. Zamiast tego, wymamrotał coś pod nosem. Babilońska magia! Doskoczyłem do niego, by go ogłuszyć jednak zealota zdołał rąbnąć pięścią w podłogę. Ta po chwili rozsypała się jakby była ze szkła. Zatrzęsła się ziemia i w moment zabrakło mi równowagi. Włączyłem czym prędzej bańkę elektryczności, by wyhamować spadanie. Wojownik wykorzystał moment nieuwagi, odbił się od posadzki piętro niżej. Rozpędzony, natarł na mnie, przebił się przez wściekle iskrzącą barierę i sieknął z całej siły podbródkowym. Splunąłem krwią, oponent znalazł się nade mną i trzasnął mnie uderzeniem znad głowy. Rąbnąłem o podłogę tak mocno, że coś chyba chrupnęło. Zabrakło mi na sekundę powietrza. O dziwo, tym razem zachowałem pełną świadomość. W odróżnieniu do poprzedniej misji, tym razem nie zapomniałem wziąć ze sobą pancerza, aczkolwiek nie miałem pojęcia na ile było to pomocne.
Zealota rozejrzał się po pomieszczeniu i postanowił pobiec za "Smokami". Po raz kolejny stanąłem mu na drodze, wystrzeliwując elektrokule z rąk. Zręcznie je omijał, jednocześnie zbliżając do mnie. Złapałem za pistolet, ale nim cokolwiek zdążyłem zrobić, wróg zdołał mnie rozbroić, boleśnie wykręcając ręce. Przepuściłem przez niego sporą dawkę woltów. Ryknął z bólu. Wyrwałem się z mocarnego chwytu i rozpocząłem wściekłą serię pięściami. Biłem szybko, jak najszybciej mogłem, prawie na oślep. Krzyczałem, tłukąc z częstotliwością pocisków wypluwanych przez karabin maszynowy. Potraktowałem jego korpus, jakby to był worek treningowy, mięso w chłodni czy gąbkowa tarcza! Na koniec posłałem wrogowi na twarz kolejną dawkę oślepiających, eksplodujących piorunów.
Oddychałem ciężko, widząc słaniającego się na nogach Babilończyka. Drżały mi dłonie. Całe były spuchnięte i pełne otwartych ranek z których sączyła się krew. Ten koleś był twardy jak stal, pomyślałem. Nie było czasu, trzeba było dobić gada, bo jeszcze gotów był się odgryźć. Zamachnąłem się by zadać ostateczny cios. Zatrzymał go na otwartej dłoni, która jakby dodatkowo się powiększyła. Spojrzałem, jak robi się z niego jeszcze większy olbrzym. Napompował się tak, że aż widać było jego grube żyły. Pomieszczenie wpadło w wibracje, unosząc co słabsze kamienie. Zealota zaczął emanować czerwoną poświatą. Nagle przytłoczyła mnie grawitacja, ścisnęło w gardle a głowa omal nie pękła od ciśnienia. Upadłem, z trudem łapiąc oddech.
- O kur.wa - charknąłem. - Co to... jest?
Uczucie bycia przygniecionym przez stopę kamiennego giganta nie należało do najprzyjemniejszych. Na domiar złego, krew poczęła odpływać mi z głowy. Musiałem nieźle zbieleć. To był najmniejszy z moich problemów. Słyszałem sapanie maga, jego kwik; męczył się w tym nienaturalnym, niemalże nieludzkim stanie. Wyciągnąłem przed siebie ręce, praktycznie już nic nie widząc. Oczy wyszły mi na wierzch Poddusił mnie dwoma stalowymi łapami, wbijając głęboko w ziemię. Napierał tak gwałtownie, że zapadaliśmy się coraz niżej w grunt, taka to była potęga. Nie byłem zbyt pobożny, ale gdyby ktoś mnie wtedy zobaczył, pomyślałby, że się modlę. Wszystko, tylko nie dziesięciotonowe młoty!
Ktoś nagle z góry wypalił kilkukrotnie z obrzyna. Jeden z ochroniarzy, kierujący grupą pozostałych jeszcze na wyższych piętrach ludzi postanowił przyjść mi z pomocą. Idiota, błysnęło mi w głowie. Poczerwieniały od mocy wojownik obejrzał się za nim, przestając skupiać się na mnie. To była moja jedyna szansa. Złapałem go za kostki u nóg i przepuściłem przez niego tyle elektryczności ile się dało. Zaświecił się jak lampki choinkowe, błyskając na przemian czerwonymi, niebieskimi i białymi iskrami. Huczało mi w głowie od podobnych do burzy pomruków, syków i jego kwilenia. Wokół rozsiewał się silny zapach spalenizny. Tym razem go miałem. Zaraz potem świat, po raz nie wiem już który tego dnia, zniknął w ciemnościach.
***
Ktoś wziął mnie pod ramię. Władający roślinnymi pnączami agent ponownie przyszedł z pomocą. Nie słyszałem co do mnie mówi. Trzeszczało i piszczało mi w uszach. No tak, przez ten cały czas miałem tam komunikator, który pewnie eksplodował. Najwyraźniej czekała mnie kolejna długa rehabilitacja w jakimś śmierdzącym szczynami szpitalu. To, co zdążyło dotrzeć mej świadomości, to fakt, iż budynek opustoszał, a pożar udało się ugasić. Iluś tam rannych, zero ofiar. Poza jedną, dygocącą od wyładowań, leżącą przede mną.
Próbowaliśmy znaleźć bezpieczne zejście na dół. Schody przeciwpożarowe prawdopodobnie na takich wysokościach jeszcze nie występowały. Usiadłem więc na gzymsie, osiemdziesiąt pięter nad ziemią, zbierając siły do stworzenia kolejnego bąbla, opóźniającego spadanie. Przymknąłem oczy, oparłem się o ścianę... i kiedy już miałem się zdrzemnąć, zealota podniósł się na równe nogi, po raz kolejny powalając zaskoczonego agenta.
Jak? Jakim cudem był w stanie jeszcze stać? Co gorsza zachowywał się, jakby w ogóle nie czuł zmęczenia.
- Puerta de la vida! - rzucił donośnym głosem, zachowując pełnię powagi. Zanim w ogóle zdążyłem wstać, popędził do mnie i wykopał poza budynek. Zmusiłem mięśnie do posłuszeństwa. Nie dałem rady stworzyć bańki, chwyciłem się więc hakiem rękawicy Ryoushi. Wykorzystałem naciąg, zebrałem całą swoją moc w prawą rękę i natarłem. Grzmotnąłem stojącego na gzymsie zealotę w podbródek, aż poszły iskry. Wykorzystałem moment, kiedy pozostawałem nad wieżowcem. Wyciągnąłem obolałe dłonie ku niebu, ściągając ku sobie wyładowania. W moment napełniłem się łaskoczącą skórę mocą. Skomasowane cząsteczki ujemne i dodatnie mieszały się we mnie jak w maszynie do robienia drinków. Cały dygotałem z takiego ogromu napięcia, wstrzymałem oddech. Wypełniło mnie uczucie błogości ale i potęgi. Powoli wyciągnąłem przed siebie ramię i wycelowałem w piętro, gdzie wciąż był zealota. Z ledwością utrzymywałem świadomość. Gdy nadszedł odpowiedni moment, policzyłem do trzech. Znów świat zniknął, ukazując mi jedynie sylwetkę wroga. Teraz!
Jak w zwolnionym tempie widziałem białą grudę energii przechodzącą falą z mojego barku aż do samych koniuszków palców. Oślepiający, białoniebieski, gruby promień wystrzelił z mojej ręki, mknąc prosto na oponenta. Połowa pomieszczenia wyleciała w powietrze. Gruchnęło niczym bomba atomowa. Kłęby ognia i dymu powędrowały w stronę nieba, uwalniając gorącą falę uderzeniową, wysadzającą szyby na wyższych piętrach w odległości kilometra. Rozdzierający dźwięk wybuchu rozszedł się po okolicy.
Czy przesadziłem? Prawdopodobnie. Czy zabiłem wroga? Gdyby to było takie proste, takimi atakami już dawno wygralibyśmy wojnę, bez bawienia się w podchody. Widząc moje dzieło, opadłem bezwiednie, nabierając prędkości. Zapomniałem jak wysoko byłem. Ostatkiem sił rozpostarłem niemrawo elektryczny "balonik" czy raczej tylko jego poświatę i wylądowałem na dachu pobliskiego wieżowca.
***
Uen, mój osobisty informator a także drugi przełożony, kręcił głową z niedowierzaniem. Tłumaczył mi, ile czasu, pieniędzy i ludzi musiał poświęcić, aby wykasować pamięć setek światków. Oficjalnie więc wieżowiec padł ofiarą ataku terrorystów z bliżej nieznanego ugrupowania. Pominięto wszystkie ponadnaturalne fakty, wliczając w to obecność zealoty, jak i mój show.
- Czyli wszystko jest w porządku, prawda? - zagaiłem, siląc się na krzywy uśmiech. Siedząc w bandażach na łóżku szpitalnym, nie miałem za wiele powodów do radości.
- Nie natrafiliśmy na jego ciało - powiedział czarnowłosy, poprawiając okulary.- Na dodatek Yamamoto Mai ma z tobą do pogadania na osobności.
Szykowało się coś upierdliwego. Uen, widząc moją kwaśną minę, rozwinął jednak myśl. Okazała się być wcale nie taka najgorsza.
- Pan "M" był pod wrażeniem twojego... stylu rozprawiania się z oponentami - powiedział, szukając odpowiednich słów - i chciałby dać ci jeszcze jedną szansę. Kto wie, być może znalazłeś nowe źródło zarobku?
Zaśmiał się szczerze, klepiąc mnie po obolałym ramieniu. Na koniec dowiedziałem się, iż mój oddział wykonał powierzone im zadania perfekcyjnie i mam ich samodzielnie wynagrodzić. Doskonale o tym wiedziałem.
Złotawa łuna zachodzącego słońca przebijała się pomiędzy wieżowcami miasta Higure, tworząc obraz niemal magiczny. Czego szukał w nim potężny czarodziej, nie miałem najmniejszego pojęcia. Czułem, że ta sprawa w niedługim czasie powróci. Gdy do tego dojdzie, ja i mój oddział będziemy gotowi, pomyślałem. Zaraz potem wtuliłem się w chłodną poduszkę i wszystkie problemy świata prysły jak bańka mydlana. |
|
|
|
»Ayami |
#2
|
Szaman
Poziom: Keihai
Posty: 18 Wiek: 35 Dołączyła: 30 Gru 2010 Skąd: Warszawa
|
Napisano 19-08-2012, 17:08
|
|
Naprawdę dobra rzecz. Ciekawa historia opowiedziana w przyjemny sposób.
Wszystko jest u Ciebie na swoim miejscu - warstwa językowa pozostaje w tle, uwaga czytelnika jest skupiona na rozwoju akcji (zgodnie z rodzajem wydarzeń, które przedstawiasz). Dzieje się dużo i choć nie znoszę czytać przydługich opisów walk (ten go w rękę, tamten jego w nogę, a potem na zmianę...) to u Ciebie starcie zostało przedstawione tak zręcznie i barwnie, że nie czułam się znudzona. Już za sam ten fakt wielki plus dla Ciebie. Całkiem udane dialogi, a także kreacja Yamamoto.
Zwróciło moją uwagę kilka drobnych błędów czy niefortunnych sformułowań, jak na przykład tutaj:
"- Mówiłem, zwracaj się do mnie "M", idioto! - rzucił rozdrażniony, zakrztuszając się, co wywołało trwogę u przybyłego przybocznego. Pomógł mu wstać, jednak ten tylko go odepchnął, poprawiając purpurową szatę. "
Nie podoba mi się to, że mało przejrzyście przedstawiłeś powyższą sytuację, trudno się zorientować kto, co i komu robi. Zacytowałam ten fragment dla porządku, chcę jednak podkreślić, że tak czy siak te drobnostki nie rzutują specjalnie na moją ocenę, ponieważ jest ich bardzo mało i nie utrudniają zanadto odbioru tekstu.
Piszesz coraz lepiej, trzymaj tak dalej!
Ocena: 7,5 |
°
|
|
|
|
^Coyote |
#3
|
Komandor
Poziom: Genshu
Stopień: Shinobi Bushou
Posty: 669 Wiek: 35 Dołączył: 30 Mar 2009 Skąd: Kraków
|
Napisano 24-08-2012, 12:47
|
|
Pit: Ja już się przyzwyczaiłem do tego jak piszesz i muszę ci oddać, że walka jako tako na poziomie tej, którą mnie pokonałeś Ale w sumie mogę się przyczepić do paru rzeczy np. do czarów Dokuro. On miał taki czar co daje mu powera ale strasznie męczy a drugi taki ,co likwiduje męczenie. Wydaje mi się że te czary trzeba było połączyć żeby cały czas biegał z dużym powerem Tak mi się wydaje. No ale i tak nie był za słaby we wpisie, więc nie będę dużo obniżał punktów. Ciekawi mnie tylko na jakim poziomie był ten agent od roślin Bo coś szybko padł, ale potem miał niezły comeback więc w sumie może być i słaby i silny
Pit: 7/10 |
"No somos tan malos como se dice..."
"Nie jesteśmy tacy źli jak się o nas mówi..."
|
|
|
|
»Sorata |
#4
|
Yami
Poziom: Genshu
Posty: 1471 Wiek: 39 Dołączył: 15 Gru 2008 Skąd: TG
|
Napisano 04-09-2012, 19:40
|
|
To pierwszy z Twoich wpisów, który czytałem. Świetny. Trafnymi opisami wykreowałeś profesjonalną ale charakterną postać z finiszerami w stylu Dragon balla. Udało ci się uniknąć również płytkości postaci z tej mangi. Scenografia opowiadania nie pozostawia żadnych niedomówień. Wiem gdzie się wszyscy znajdujecie. Jest dynamicznie i ciekawie. Co prawda było kilka wyrazów lub zdań, które nie pasowały mi całkiem do swojego miejsca ale to takie ogólne wrażenie, które mogłem sprecyzować dopiero po drugim przeczytaniu.
Brawa za zgredliwego dziada. Co prawda nie wiem kim on jest (jeszcze) ale już mam ochotę skubańca przytemperować.
Po przeczytaniu karty NPC wyobrażałem sobie Dokuro jako milczka. Bardzo mi się podoba, że w tej akurat scenie walki nie ma przedłużającego się gadania.
Myślę, że spokojnie zasługujesz na pokonanie NPC.
Pit: 7,5 |
Kryteria oceny walk: Klimat 4/10 Mechanika 3/10 Warsztat 3/10. W razie wątpliwości - konsultuj. Pomoc: https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=17457#17457 |
|
|
|
*Lorgan |
#5
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 05-09-2012, 10:31
|
|
Pit – Strasznie zwlekałem z zamieszczeniem tej oceny, żeby nie wywołać tendencji zaniżania średniej. Co zawiodło? Moim zdaniem zrozumienie karty przeciwnika. Owszem, zrobiłeś go silnym i dobrze zorganizowanym, ale nie wykorzystałeś jego potencjału. Ktoś o trudności 7,2 nie może po prostu "dobrze się bić". Szeroki wachlarz umiejętności niebojowych i ładnie łączące się czary (co zresztą zauważył Coyote), powinny dać Ci dużą swobodę tworzenia i planowania. Wybrałeś jednak rozwiązania dość prymitywne i zachowawcze. Na tym poziomie spodziewałem się czegoś więcej.
Na pocieszenie mogę napisać, w odniesieniu do walki z Draxem, że wróciłeś do formy warsztatowej. Ładnie wykreowałeś M, większość dialogów i opisów...
Ocena: 6,5/10
______________________________________________________________
Oddaję swój głos na NPC. |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
»Zero |
#6
|
Agent
Poziom: Keihai
Posty: 69 Wiek: 34 Dołączył: 09 Gru 2010 Skąd: Łódź
|
Napisano 05-09-2012, 21:40
|
|
»Pit
Faktycznie największym zawodem jest niewykorzystanie potencjału Dokuro. Pierwszy Zealota z Hakudą i zaklęciami ją wspomagającymi, nieźle zrobiony, zdawało się że idealnie pasujecie swoimi postaciami na emocjonujący pojedynek. A rozwiązania są trochę sztampowe, wcale nie odczułem siły postaci. Paradoksalnie, jak w walce z Draxem zawiodły sprawy techniczne, tutaj czytało się o wiele lepiej w krótszej formie, opisane też jakby zgrabniej. To nie tak, że wpis jest słaby, ale mam identyczne odczucia jak Lorgan co do walki. Jak na ten poziom i możliwości to trochę za mało, a szkoda bo ciągle pamiętam pojedynek z Coyotem, którego siłą była właśnie scena walki (jak to ujął Sorata, Twój Dragon Ballowy styl). Dobry był moment z Hayauchi, nakreślanie zwalniającego czasu, czy finisz z wykorzystaniem mocy, acz spodziewałbym się więcej. Widzę, że masz 2 Hakudy i moc wspomagającą walkę wręcz, czemu tak mało tego wykorzystujesz, szczególnie przy tak idealnej okazji by zrobić czysto DB'ową bitkę, tak jak lubisz/my? To chyba niewykorzystany joker tej walki, za którą mogłeś spokojnie zgarnąć wyższe noty i wygrać...
... niestety, innym razem. Wyczekujemy na powrót w chwale
7/10 |
|
|
|
*Lorgan |
#7
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,09 sekundy. Zapytań do SQL: 13
|