Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Poziom 1] Curse vs Coltis - walka 1
 Rozpoczęty przez ^Curse, 19-10-2011, 23:37
 Zamknięty przez Lorgan, 09-11-2011, 16:17

7 odpowiedzi w tym temacie
^Curse   #1 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Shinobi Bushou
Posty: 551
Wiek: 36
Dołączyła: 16 Gru 2008
Skąd: Lublin/Warszawa?

Curse - 1515道力
Coltis - 1485道力


Były dwie przyczyny jej słabości do chwil takich jak ta, która obecnie trwała. Pierwsza od zawsze wydawała jej się banalna, ale była tak głęboko zakorzeniona w jej osobowości, że trudno byłoby się jej wyzbyć. Była to zwykła chęć odpoczynku od gwaru wielkiego miasta. Chęć ta nie pojawiała się u niej zbyt często, ale kiedy już zakiełkowała gdzieś w głębi duszy, dojrzewała w zastraszająco szybkim tempie.
Druga przyczyna była znacznie mniej banalna. Był nią fakt służenia jako agent. Fakt ten sprawiał, że lubiła raz na jakiś czas odciąć się od wszystkiego i zatrzymać cenną chwilę. Odsunąć gdzieś do podświadomości codzienne życie. Uważała to za zdrowe podejście.
Spojrzała przez okno i na ciemniejącym szybko niebie dojrzała różową poświatę miasta. Miasta, które ją wezwało, przypominając o obowiązkach. Samolot, w którym się znajdowała należał do najmniejszych, obsługujących trasy międzymiastowe w Sanbetsu. Zerknęła na innych, siedzących w pobliżu pasażerów. Czasami łapała się na myśli, że chciałaby żyć zwyczajnie, jak oni i że chciałaby mieć tylko takie problemy, jakie ma każdy zwykły człowiek. Zastanawiała się też jak to jest, kiedy żyje się w nieświadomości. „Łatwiej” było zawsze jedyną odpowiedzią.
Kilkoro ludzi przysypiało na siedząco, kilkoro innych pracowało zawzięcie z laptopami na kolanach. Gdzieś za nią, ktoś cicho rozmawiał przez telefon. Zwyczajne życie było takie pociągające. Gdyby jednak ktoś dał jej wybór, wahałaby się może przez chwilę. Może, bo nikt nigdy takiego wyboru jeszcze jej nie dał. Nie zmieniłaby swojego życia na żadne inne. Adrenalina, która towarzyszyła jej przez większość czasu, uzależniała. Czasami wydawało się, że aż za bardzo.
Minął ponad rok od jej porażki w khazarkiej Sermorze. Niewypełniona misja tak wielkiej wagi skutkowała odsunięciem jej od ważniejszych zadań, przez co zaczęło jej brakować działania. Nudziła się, a to z kolei sprawiało, że wpadała w nostalgię. Z tego właśnie powodu z ulgą wracała do Ishimy.
Nieco bezwiednie wsunęła rękę do kieszeni płaszcza, ale natychmiast ją wyjęła, bo znajdująca się w środku mała karteczka przecięła opuszkę jej palca. Czerwona plamka, która pojawiła się w miejscu skaleczenia, szybko się powiększyła. Niewyczuwalna dla zwykłego człowieka woń, dotarła do jej nosa w ułamku sekundy. Sięgnęła ponownie do kieszeni i wyjęła pożółkłą kartkę. Widniało na niej tylko jedno, ręcznie napisane słowo, które od dłuższego czasu kołatało w jej głowie.
„Wróciłem” przeczytała po raz pierwszy kilka tygodni wcześniej, kiedy znalazła tę małą karteczkę pod progiem drzwi mieszkania. Mieszkanie to odwiedzała na tyle rzadko, że nie mogła wiedzieć ile czasu wiadomość na nią czekała. Od razu domyśliła się natomiast kto jest jej nadawcą. Poznała pismo mimo tego, że delikatnie się zmieniło. Włożyła wtedy kartkę do kieszeni, gdzie czekała do tej chwili, by po raz pierwszy zranić. Bo na pewno był to dopiero początek. Trzymając wiadomość w drugiej ręce, przejechała zranionym palcem dokładnie przez środek jedynego znajdującego się tam słowa. Nietrzymana część opadła na jej kolana. Oblizała delikatnie resztkę krwi, po czym zgniotła obie części kartki i wyrzuciła ją do małego śmietniczka obok siedzenia. Samolot zbliżał się do lądowania.

*

Zadanie, które dostała nie zapowiadało żadnych atrakcji, ale mimo wszystko liczyła, że będzie inaczej. Naprawdę potrzebowała zastrzyku adrenaliny, bo czuła jak z każdym dniem coraz bardziej oddala się od dobrego samopoczucia. Pomyślała, że chyba tak właśnie działa uzależnienie. I nie chodziło tu wcale o chęć zabijania. Brakowało jej bardziej uczucia niepokoju i wielkiej niewiadomej: co zastanę za rogiem?
Pośród ogromnej ilości drapaczy chmur, w centrum Ishimy można było poczuć się mocno przytłoczonym. Kasumi stała przed jednym z kilkudziesięciopiętrowych budynków, patrząc w górę z zadartą głową. Westchnęła i zaciągnęła się papierosem. Ruszyła w kierunku wielkich, szklanych drzwi, przy których stał ubrany na czerwono odźwierny. Nie drgnął nawet, ale już od dłuższej chwili przyglądał się jej z uwagą. Kiedy znalazła się odpowiednio blisko, ukłonił się grzecznie.
- Przykro mi, w hotelu są palarnie, ale niestety nie może pani wejść z palącym się papierosem – oznajmił nie sięgając nawet do drzwi.
- Rozumiem, przepraszam – odpowiedziała równie grzecznie i zgasiła papierosa w znajdującej się obok popielniczce.
Dopiero wtedy odźwierny sztywno otworzył jej drzwi i zaprosił gestem do środka. Nie zrobił tego bynajmniej z przyjemnością, za to ciągle przyglądając się jej badawczo.
Ogrom przestrzeni wnętrza zaskakiwał, a klasyczne wykończenie zachwycało prostotą. Jasne, stonowane barwy uspokajały, a unoszący się delikatny kwiatowy zapach wprawiał w błogi stan ukojenia. Po tym chwilowym ogłuszeniu, Kasumi szybko jednak wyłapała wzrokiem mnogość kamer i czujną obsługę.
Podchodząc do długiej lady recepcji, wyjęła z niewielkiej aktówki dokumenty, które przygotowała jej agencja. Nie były fałszywe, ale lekko podrasowane. Miała bowiem zameldować się w hotelu jako przedstawicielka dużej korporacji. Miała z ukrycia czuwać nad tym, aby odbywające się w tym budynku spotkanie urzędników wysokiego szczebla przebiegło bezproblemowo. W razie jakichkolwiek komplikacji – zlikwidować „przeszkadzacza”.
Wysoki, dystyngowany recepcjonista z uśmiechem powitał ją w rzekomo najlepszym w mieście kompleksie hotelowo – konferencyjnym i zerknął na wręczone mu papiery. Nadal uśmiechnięty wymruczał pod nosem „rozumiem, rozumiem” i machnął delikatnie ręką, a tuż obok Kasumi pojawił się znikąd hotelowy boj. Recepcjonista wręczył mu magnetyczną kartę.
- Zapraszamy do jednego z naszych najpiękniejszych apartamentów. Kiiro zaprowadzi panią.
Chłopak, o którym była mowa, był nieco niższy od niej i wyglądał na zmęczonego. Tak, jak wszyscy wokół uprzejmie się uśmiechał, ale nie tuszowało to jego podkrążonych oczu i szarej cery. Zabrał jej niewielką torbę podróżną i zaprowadził do windy.
Apartament numer 5533 był faktycznie przepiękny. Szybko odprawiła zmarnowanego boja i podeszła do okna, które stanowiło jednocześnie całą ścianę pokoju. Widok był niesamowity, bo z wysokości pięćdziesiątego piątego piętra widać było ogrom miasta. Większość budynków, oprócz kilku, może kilkunastu wieżowców, była niższa niż pięćdziesiąt pięter. Dzięki temu widać było panoramę prawie całej Ishimy, łącznie z portem.
Odwróciła się i ogarnęła wzrokiem swoje lokum na najbliższe dwa dni. Była ukontentowana, chociaż nie rozumiała dlaczego wynajęli jej tak luksusowy apartament. Tłumaczyła sobie to faktem, że korporacja, w której fikcyjnie pracowała lubiła wygodę i dbała o swoich pracowników. Dla recepcjonisty było to na pewno wiarygodne tłumaczenie, lecz dla niej - mocno naciągane. Ale skoro coś jej nie pasowało, oznaczało to tylko więcej niespodzianek w niedalekiej przyszłości.

Było południe, a pierwsi interesujący ją goście mieli zjawić się dopiero za kilka godzin. Czasu było w sam raz na wstępne rozeznanie się w terenie. Sięgnęła po ulotkę leżącą na stoliku w salonie i opadła na kremową sofę. Wyciągnęła się, bo mebel zachęcał do tego w sposób wręcz prowokujący. Ulotka zawierała zwięzły, ale przy tym dość dokładny opis budynku. Wynikało z niego, że kompleks zawierał dwa duże centra konferencyjne oraz kilkanaście mniejszych sal. Było również kilka restauracji, kasyno, parę ośrodków sportowych i dwa baseny, przy czym jeden, odkryty, znajdował się na zazielenionym dachu. Duży teren i ona jedna. Chociaż mogła się spodziewać, że agencja wysłała jeszcze przynajmniej kilku swoich podopiecznych.
Wiedziała, że piętro znajdujące się nad jej pokojem całe przeznaczone jest na jedno z centrów konferencyjnych, więc tam udała się najpierw. Na szczycie szerokich schodów napotkała dwóch strażników, z których jeden zatrzymał ją gestem.
- Dzień dobry, czy ma pani identyfikator?
- Nie, nie mam – odpowiedziała zaskoczona.
- Przykro mi, do tej części mają wstęp wyłącznie uczestnicy posiedzeń – powiedział mężczyzna. - Może pani jedynie skorzystać z palarni – dodał wskazując na prawo.
Uśmiechnęła się uprzejmie i podziękowała, postanawiając przystać na ofertę miłego pana strażnika.
Miejsce wyznaczone na palarnię znajdowało się we wnęce za ścianą. Kilka foteli, kanapa, stolik z gazetami i oczywiście popielniczki. Z tego miejsca nie widziała zbyt wiele, a co najważniejsze, nie widziała w ogóle głównego wejścia do sal. Na szczęście, podczas krótkiej trasy od schodów, zdążyła zauważyć kilka interesujących ją rzeczy. Strażnicy tylko uprzedzali o konieczności przygotowania identyfikatorów. Skanowało się je dopiero chwilę później, przy drzwiach do właściwej części konferencyjnej. Drzwi te, przy okazji, były monitorowane przez kilka kamer umieszczonych w strategicznych miejscach. Standardowe zabezpieczenie, którego jednak się nie spodziewała, bo nikt jej o nim nie uprzedził. Nauczyła się już, że agenci zdani są na siebie, ale zazwyczaj dostawała w takim wypadku więcej swobody. Tym razem wszystko było na opak.
Wracając na swoje piętro zerknęła jeszcze raz przez szklaną ścianę oddzielającą ją od strzeżonych pomieszczeń. Zanotowała w pamięci kilka kolejnych szczegółów. Zlokalizowała tylko obiekty sportowe, by skupić się na ważniejszych w jej mniemaniu miejscach. Odwiedziła dach, który szczególnie przypadł jej do gustu, więc miała szczerą nadzieję, że kiedyś jeszcze będzie mogła wrócić. Zajrzała również do atrakcji znajdujących się na najniższych piętrach, czyli restauracji i kasyna. Zauważyła przy tym poważnych panów w garniturach, których dwaj hotelowi boje właśnie odprowadzali do windy. Korzystając z okazji, w ostatniej chwili wskoczyła za nimi, uśmiechając się przepraszająco. Zdziwiła się, kiedy wysiedli na jej piętrze. Wydawało jej się, że będą mieli zarezerwowane całe jedno dla siebie, ale doceniła w tym momencie swoje położenie.
Czas poświęcony na zwiedzanie kompleksu minął jej nadzwyczaj szybko i zrobiło się późno, więc wizyta w apartamencie nie trwała zbyt długo. Przebrała się w coś bardziej odpowiedniego na wieczór i nie mogąc przy tym wyjść w pełnym uzbrojeniu, ukryła tylko kilka sztyletów w przygotowanych do tego sakiewkach na udach pod sukienką. Sakiewki te miały cudowną właściwość, która uniemożliwiała wykrycie ich zawartości we wszelkich urządzeniach skanujących. Katany, dobrze schowane, zostały czekając na odpowiedni moment.

Siedziała z drinkiem przy kameralnym barze, mając widok zarówno na całą salę, jak i główny hol, znajdujący się za grubą szybą. Wypatrzyła sobie to miejsce już wcześniej i idealnie zdawało egzamin. Zgodnie z jej przewidywaniami, nikt z zaproszonych urzędników nie miał zamiaru pracować w dniu przyjazdu, więc większość z nich właśnie sączyła drogie alkohole, przegrywając pieniądze w ruletce czy pokerze. To była chyba swoista cecha pewnej grupy społecznej w Sanbetsu.
Starała się nie zwracać na siebie uwagi, ale okazało się to trudne, bo najwyraźniej przyjezdni panowie mieli ochotę nie tylko na alkohol i hazard. Mimo wszystko zachowywała spokój i pozostawała czujna. W kompleksie tego dnia było sporo gości, ale od razu można było poznać tych, którzy powinni pozostać pod jej kontrolą. Było to kilkunastu mężczyzn w średnim wieku, przy czym dwóch albo trzech wyglądało na trochę młodszych od reszty. Poza tym, kilku z nich kojarzyła, bo byli dość rozpoznawalni w biznesowym świecie. W tym momencie podzielili się na trzy grupki, z których każda bawiła gdzie indziej.
Część z nich znała się wcześniej, ale zauważyła, że nie wszyscy. Oznaczało to, że mimo powierzchownej swobody, trwał właśnie pokaz władzy i zdecydowania. Patrzyła z zaciekawieniem, jak przyszli partnerzy biznesowi teraz walczą o uzyskanie autorytetu w grupie. Było to subtelne, ale zauważalne.
Była godzina 21, a ostatni, spóźniony gość przybył dopiero jakiś czas wcześniej. Profesjonalnym uściskiem dłoni przywitał się ze wszystkimi: i tymi znanymi i tymi, których widział po raz pierwszy. Właśnie skończył pić szklaneczkę bourbonu, spojrzał na zegarek, oznajmił że musi się odświeżyć i wyszedł, udając się w kierunku windy. Gasząc papierosa, zerknęła jeszcze na coraz bardziej rozluźnionych panów przy kilku stolikach, po czym szybko ulotniła się, podążając za mężczyzną. Kiedy stanęła przed windą, cyfrowy ekranik nad drzwiami wyświetlił piętro pięćdziesiąte czwarte, zaraz potem pięćdziesiąte piąte i na tym poprzestał. Minęło dosłownie kilka minut, a sama wysiadała już na tym samym poziomie. Drzwi gdzieś w końcu korytarza właśnie się zamknęły z cichym kliknięciem. Ledwie zauważalnie wyciągnęła z małej kieszonki w dekolcie coś, co wyglądało jak przeżuta guma. Dyskretnie przykleiła ją na małym stoliczku przy windzie i poszła do swojego pokoju.
Usiadłszy znowu na sofie, którą zdążyła przez ten krótki czas bardzo polubić, wyjęła z torebki kopertówki telefon i małą słuchawkę, która odbierała dźwięk z, przed chwilą założonego, czułego podsłuchu. Ogólnie rzecz biorąc, niezbyt lubiła tego typu wynalazki, ale nie mogła zaprzeczyć, że były bardzo przydatne.
Usłyszała coś dopiero po kilkunastu minutach, a były to kroki. Domyśliła się, że ktoś wchodził po schodach, które znajdowały się dokładnie pomiędzy dwoma windami. Nie sądziła, że ktoś musiał coś załatwić o tej porze w centrum konferencyjnym, więc szybko podążyła tym tropem. Na szczycie schodów zdążyła zauważyć znikający za rogiem cień.
Czuwający wcześniej dwaj strażnicy zniknęli i choć nie zauważyła, by zmieniło się cokolwiek innego, odebrała to jako zły znak. Wiedziała już, że za rogiem jest dodatkowa winda, którą można było pojechać tylko w górę. Nie było przy niej cyfrowego wyświetlacza, bo był zbędny. Wieżowiec miał tylko sześćdziesiąt pięter, przy czym tą windą można było również wjechać na dach. Czas przejazdu stanowił więc sekundy. Tutaj też założyła podsłuch. Dzięki swojemu telefonowi, w którym dzwonienie stanowiło właściwie jedną z najmniej ważnych funkcji, miała stałą kontrolę nawet nad dużą ilością pluskiew. Dawało jej to dość dużą swobodę przemieszczania. Wiedziała, że w każdej chwili będzie mogła znaleźć się we właściwym miejscu.
Kiedy tylko dotarła na dach, bo tam akurat postanowiła sprawdzić sytuację, usłyszała coś na swoim piętrze. Ogarnęła tylko wzrokiem cały, dość dobrze oświetlony teren i nie zauważywszy nikogo, wróciła na dół. A tam zastała leżącego na ziemi boja hotelowego. Tego samego, zmęczonego młodego chłopaka, który kilka godzin wcześniej odprowadzał ją w to miejsce. Tylko, że tym razem był martwy. Rozejrzała się po korytarzu, ale nic nie zwróciło jej uwagi. Nie wiedziała też czy kamery nadal działają, choć wydało jej się wielce prawdopodobne, że ktoś musiał je wcześniej jakoś zdezaktywować.
Znowu usłyszała kogoś piętro wyżej. Nie lubiła bawić się w kotka i myszkę. Takie zabawy ją drażniły, ale nie miała innego wyjścia, jak tylko sprawdzić, kto za tym stoi. Kiedy zobaczyła na drzwiach windy narysowaną strzałkę wskazującą górę, jej lewa brew bezwiednie uniosła się wysoko. Lekko rozdrażniona, ponownie wjechała na samą górę. Kiedy tylko wysiadła, usłyszała, jak dźwig zjeżdża na któreś z niższych pięter.

Wiedziała już, że ktoś na nią czekał. Nawet, gdyby nie wyraźny znak w postaci strzałki, czuła to przez skórę. Żałowała trochę, że nie wzięła katan, ale było na to za późno.
Dach budynku stanowił swego rodzaju park z wszelkimi atrakcjami. Oczywiście już wcześniej zachwycała się odkrytym basenem, ale musiała przyznać, że całokształt prezentował się bardzo elegancko i naturalnie jednocześnie. Pośród parkowych alejek rosła soczyście zielona trawa, a liściaste drzewa chroniły zapewne w dzień przed słońcem. Teraz jednak była noc, a pogoda już od jakiegoś czasu sukcesywnie się psuła. Kasumi zdała sobie z tego sprawę w momencie, w którym zadrżała od chłodnego powiewu.
Było spokojnie i stosunkowo cicho, zważając na fakt, że znajdowała się w centrum metropolii. Szła przed siebie, nadal nie widząc nikogo ani niczego godnego uwagi. Dopiero, kiedy doszła do sporego placu z pokaźną fontanną zobaczyła tego, kto na nią czekał. A był to ksiądz. Nie mogła powstrzymać się od uśmiechu, chociaż doskonale wiedziała, co w tej sytuacji oznaczała koloratka u jasnowłosego mężczyzny.
- Na Lumena! Co za spotkanie – zadrwiła, podchodząc bliżej.
- Nie używaj pojęć, których nie rozumiesz – odpowiedział jej spokojny głos z mocnym, babilońskim akcentem.
Mężczyzna stał bez ruchu, z rękoma założonymi na piersi. Przyglądał się jej ze zdegustowaniem.
- Będziesz próbował mnie nawrócić?
- Dla takich jak wy pozostała tylko śmierć.
- My? - odparła odruchowo.
Usłyszała ciche prychnięcie i w tym samym czasie kątem oka dostrzegła jakiś ruch.
- Muszę przyznać, że strzałka na windzie mnie rozbawiła – powiedziała,obejmując zmarznięte ramiona.
- Nie wiem, o czym mówisz – usłyszała w odpowiedzi.
Zaskoczyło ją to, ale szybko dostała wyjaśnienie.
- To ja – powiedział głos gdzieś zza jej pleców.
W ich kierunku szedł ubrany na ciemno chłopak. Był raczej niski, a jego postura, w połączeniu ze skórzaną kurtką, glanami i kapturem na głowie, nadawała mu wygląd zbuntowanego nastolatka. Trzymając ręce w kieszeniach, podszedł jeszcze kilka kroków i stanął kilkanaście metrów od Kasumi.
- Nieważne – powiedział drugi mężczyzna, rzucając chłopakowi tylko przelotne spojrzenie. - Czas to skończyć.
W następnej chwili wyciągnął przed siebie rękę, a Curse zrozumiała, że rzuca czar. Straciła na moment dech i zaskoczona otworzyła szeroko oczy. Zaraz potem usłyszała, jak mężczyzna wypowiada inkantację. Nie zdążyła zareagować. Silna fala powietrza odepchnęła ją wprost na znajdującą się kilka metrów dalej drewnianą ławkę. Ta roztrzaskała się z hukiem, raniąc przy okazji odsłonięte ramiona dziewczyny.
Pomimo lekkiego ogłuszenia, zauważyła jak mężczyzna w koloratce skinął głową na drugiego, który natychmiast zniknął jej z oczu. Chwiejąc się wstała, ale jej przeciwnik już był przy niej, zamierzając się do cięcia wyciągniętą w mgnieniu oka szablą. Uchyliła się w ostatniej chwili. Nie chcąc zwiększać dystansu, złapała mężczyznę za wolne ramię i szybkim ruchem wykręciła je w tył, zmieniając tym samym swoją pozycję. Musiała zyskać trochę czasu, więc szybkim kopniakiem pod kolana powaliła zealotę. Wyciągając dwa z ukrytych sztyletów już wiedziała, że nie zdąży żadnego użyć. Odskoczyła, a ostrze szabli świsnęło jej przed oczami. Jeden z noży wypadł jej z ręki.
Chciała trzymać się w jak najmniejszej odległości od mężczyzny, ale ten po raz kolejny odrzucił ją od siebie czarem. Upadła przed kamiennym obrzeżem fontanny. Babilończyk stał nadal w tym samym miejscu, trzymając w w jednej ręce opuszczoną szablę, a w drugiej wycelowany w nią pistolet.
- Gdzie jest ten drugi? - zapytała nagle, podnosząc się powoli.
Zealota zdawał się być zadowolony z tego pytania.
- Robi to, po co tu przybył – odparł z satysfakcją.
- Nie uda mu się – powiedziała. - Chyba nie myślisz, że jestem tu tylko ja.
Tak naprawdę nie była tego pewna. Mężczyzna wykrzywił usta w grymasie.
- Jesteś tu tylko ty. Zupełnie sama.
Zaśmiała się, ale ją zaintrygował.
- Tak? A skąd ty to wiesz?
Pistolet był cały czas wycelowany i gotowy do strzału.
- Ta sytuacja mogłaby być bardzo dobrą lekcją – rzekł mentorskim tonem. - Szkoda, że nie wyjdziesz z tego żywa.
Drażnił ją. Musiała to szybko skończyć.
Wiedziała, w którym momencie naciśnie spust – zdradziła go zbyt wielka pewność, że to koniec. A być może chciał, żeby wiedziała. Nie przewidział jednak tego, że Kasumi zdąży uniknąć strzału na tyle, by zranił tylko ramię. Przeszył je ostry ból, ale nie sparaliżował jej na tyle, by nie mogła puścić się biegiem w kierunku drzew. Drugi pocisk, który ją trafił, drasnął jej plecy. Zealota strzelił jeszcze kilka razy, ale zdążyła już ukryć się za grubym pniem dębu.
Słyszała, jak się zbliża. Drugi sztylet, który do tej pory trzymała kurczowo w dłoni, umoczyła delikatnie w sączącej się z rany krwi. Czasu wystarczyło jej na powtórzenie czynności jeszcze tylko z jednym. Namierzyła przeciwnika, słysząc jego kroki. Wyskoczyła zza drzewa, chcąc rzucić nożem. W tym momencie, gdzieś z boku coś świsnęło i z wielką mocą uderzyło w niezranioną rękę. To coś okazało się być monetami, które dosłownie pocięły jej ramię. Ich źródłem był drugi z mężczyzn, który nagle znalazł się znów na dachu. Syknęła z bólu. Wycofała się tylko po to, żeby za chwilę pojawić się z drugiej strony i zaryzykować rzut sztyletem. Pojawienie się drugiego Babilończyka wytrąciło ją z równowagi i nie trafiła. Przemieściła się za kolejne kilka drzew, dając przeciwnikom okazję do strzałów. Słyszała już trzy bronie.
Nie spieszyło im się, ale byli stosunkowo blisko. Ona musiała zaryzykować i dać się podejść, by zwiększyć swoją celność. Uzupełniwszy stracony sztylet o nowy, wyczekiwała na odpowiednią chwilę. Wtedy jeden z mężczyzn jęknął głucho i usłyszała jak upada. Niewiele myśląc, wychyliła się i w ułamku sekundy odnotowawszy pozycję drugiego z nich, rzuciła nożem. Ranił zealotę w obojczyk, tuż obok koloratki. Spod przeciętej, czarnej koszuli wyjrzała zraniona skóra. Wystarczyło jej to. Mężczyzna, któremu skończyły się przed chwilą naboje, wyciągał drugą broń, ale nagle jego rozszerzyły się, a usta otwarły w niemym zdziwieniu. Rzuciła drugim sztyletem, który wbił się w obojczyk z drugiej strony, przy pachwinie. Pistolet, który trzymał w ręce wyślizgnął mu się. A chwilę później upuścił również szablę. Spojrzała obok, gdzie na ziemi leżał drugi Babilończyk. Padł na brzuch, a z jego pleców wystawała długa strzała łucznicza. Nie ruszał się.
- Modlisz się już? - zapytała, podchodząc kilka kroków w ich kierunku.
Raniony przez nią zealota chwiał się trochę, starając poruszyć ramionami. Widziała, jak kalkulował. Ale nie było ratunku. Jej krew zadziałała na niego jak trucizna. Przedostawała się w jego krwiobiegu coraz dalej. Nogi zaczęły odmawiać mu posłuszeństwa.
Curse podeszła wolno i podniosła szablę leżącą na trawie. W chwili, w której chciała zakończyć całą tę zabawę, usłyszała alarm. Oboje spojrzeli w stronę, gdzie za drzewami znajdowała się winda. Dziewczyna uniosła broń, ale resztkami możliwości Babilończyk, który praktycznie już leżał, zdołał podnieść upuszczony wcześniej pistolet i strzelić w ciemno. Trafił w ostrze, spychając je i Kasumi wbiła je w jego łydkę. Zajęczał głośno. Usłyszała, jak w ich stronę zbliża się kilka osób. Biegli i byli uzbrojeni. Nie mogąc dłużej czekać, pobiegła w przeciwnym kierunku.
Nadal ukrywała się w drzewach, ale wiedziała, że nie ma dokąd uciec. Razem z telefonem, który straciła na samym początku, straciła możliwość kontaktu z kimkolwiek. Przeszła jej przez głowę głupia myśl, że następnym razem weźmie ze sobą spadochron. Nagle poczuła ukłucie w okolicy krzyża. Zatrzymała się natychmiast i sięgnęła tam ręką. Wyciągnęła z ciała małą igiełkę. I w tym momencie opadła na ziemię, tracąc przytomność.

*

Zanim otworzyła oczy, poczuła już znajomy zapach. Dopiero po kilku chwilach podniosła wolno powieki. Było dość ciemno, ale szybko namierzyła źródło delikatnego światła. Była nim mała świeca, stojąca na stoliku przy łóżku. Znała to miejsce i choć czuła się w nim dziwnie, nie była zaskoczona. Podciągnęła się trochę, do pozycji półsiedzącej. Dopiero wtedy zauważyła osobę stojącą pod ścianą.
- Witaj – powiedział mężczyzna.
Nie odpowiedziała od razu.

Ciąg dalszy nastąpi...

Spoiler:

Jak widać, postanowiłam wreszcie rozpocząć dłuższą historię. Nie wiem czy wyszło to na dobre temu wpisowi.. ale cóż - wyszło, jak wyszło. Bardzo, moi szanowni radni, przepraszam za wszelkie błędy w kwestii technicznej. Ostatnio dzieje się ze mną coś niedobrego i błędów jest dużo więcej niż zwykle bywało. Przepraszam więc za ewentualne utrudnienia w odbiorze https://tenchi.pl/images/smiles/icon_wink.gif Dodatkowo wiem, że we wpisie są niejasności. Zamierzam wyjaśnić je przy najbliższej okazji. Najważniejsze jest to, że postanowiłam wykorzystać zdolności Samaela jako hakera.

   
Profil PW Email
 
 
RESET_Coltis   #2 


Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 36
Dołączył: 27 Cze 2014

Curse - 1515道力
Coltis - 1485道力


-Stroman?
Ciemnowłosy człowiek w okularach, siedzący przed komputerem, podniósł twarz na dźwięk głosu Nicholasa Misericordiusa, swojego zwierzchnika.
-Słucham uważnie.
-Odzyskaliśmy właśnie "Apokryfy Daniela Sprzeniewiercy". Pan Toshiro Masamune, biznesmen, który obiecał nam je dostarczyć, niestety wygadał się agentom Sanbetsu. Jak myślisz, co się stało?
-Wysłali mutanta, żeby je wykradł. To jasne, że po babilońskie artefakty wysyłamy samych najlepszych zealotów.
-Mam tu kogoś, z kim powinieneś porozmawiać. Zdobył dla ciebie nowy materiał.
Misericordius podał Stromanowi komunikator.
-Halo?
-Albercie, zaraz otrzymasz poufne dane dotyczące wykonywanej przeze mnie misji.
-Sebastian Infulentius Coltis! Cóż za niespodzianka!
-Wątpię...

***

Niewielka postać o kruchej budowie ciała zwisała niemal bezwładnie z dachu wieżowca. Targana porywistym wiatrem cały swój wysiłek wkładała w utrzymanie się krawędzi. Ręka chwytała kurczowo nie tylko betonowe wykończenie, ale również życie, bowiem upadek z tej wysokości oznaczał pewną zagładę. Ból rozdzierał każdą cząstkę ciała od palców aż po żebra, mimo że niekończący się lodowaty podmuch pozbawił czucia resztę kończyn. Głośny świst powietrza i następujące po nim szybkie kroki dały nadzieję i przyniosły ulgę, mimo tego, że ramię już nie wytrzymywało. Ciemna sylwetka w łopoczącym płaszczu przeleciała tuż obok, pędząc nieuchronnie ku swojemu przeznaczeniu. Nagle nad krawędzią pojawiła się ręka umazana krwią i sięgnęła by pomóc wiszącemu uniknąć podobnego losu. Chwila wysiłku, walki z wiatrem oraz włansymi słabościami pozwoliła wisielcowi wydostać się na dach. Ujrzał swojego przyjaciela, pokrytego szkarłatnym płynem i wiedział, że ich wspólny przeciwnik ucierpiał równie mocno, jeśli nie bardziej, w tym niebezpiecznym starciu. Sebastian Infulentius Coltis zawsze pozostawiał przeciwników w sytuacji bez wyboru, gdzie jedyną drogą ucieczki była porażka.
-Ciesz się, że jeszcze żyjesz – usłyszał Orphan od swojego wybawiciela. - Podniosłem się w ostatniej chwili, gdy ta wiedźma namyśliła się wreszcie by strącić cię w niepamięć. Zbieraliby cię z chodnika chyba z tydzień. Dostała w potylicę, więc w locie była już prawdopodobnie nieprzytomna. Zero szans na przeżycie.
-To dla ciebie typowe, Coltis. Nigdy nie dajesz im żadnych szans.
-A mimo to wracają – stwierdził gorzko przyjaciel. Zapewne przypomniał sobie niejaką Shiro Kumori, którą zostwił na pewną śmierć. Udało mu się ją spotkać ponownie, na statku zmierzającym do Sanbetsu.
-Cholernie niegościnny kraj, Samaelu. Zmutowane gówno na każdym kroku. Jak wytrzymałeś tu tyle lat?
Orphan wzruszył jedynie ramionami. Wstał z trudem łapiąc równowagę i podążył w kierunku wyjścia. Przywołał windę, po czym wystukał na klawiszach odpowiednią kombinację. Ponad sto pięter niżej czekał na nich parking, a na nim czarny samochód. Gdy tylko zakrwawiony zealota o imieniu Sebastian dotarł do towarzysza, dźwig osobowy ruszył prosto do celu, nie zatrzymując się po drodze ani razu, mimo usilnych wezwań spieszących na odległe piętra biznesmenów.

***

Albert Stroman, wybitny Babiloński naukowiec pracujący dla rządu i Kościoła, był także zealotą zafascynowanym badaniami nad genetyką istot nadnaturalnych. Już dawno stwierdzone zostało, iż magia nie wywierała większego wpływu na wewnętrzną strukturę ciała. Była darem od Boga i świadectwem na jego istnienie oraz jedność z istotami ziemskimi. Co innego reprezentowały sobą mutanty z Sanbetsu i Nag. W ich DNA udawało się wykryć pewne zmiany, mimo iż ciężko je było wyjaśnić. Chociaż tajemnice agentów i rycerzy były pilnie strzeżone, pewna grupa ludzi doskonale radziła sobie w ich wydzieraniu. Coltis należał do najlepszych. Połączenie z nim trwało już kilka minut, lecz Stroman wciąż miał kolejne pytania.
-Powiedz mi, jak udało się wam uzyskać tą próbkę.
-Dzięki moim znajomościom. Zlokalizowaliśmy lekarza, Babilończyka z pochodzenia. Urodził się w tym samym mieście co ja. Wykonał dla mnie badania, a Orphan zabezpieczył wyniki i zatarł wszystkie ślady. Czasem warto mieć dobrych sojuszników.
-Szkoda, że mamy tylko tyle.
-Rozumiem twoje zmartwienie Albercie, ale jej krew miała bardzo dziwne właściwości. Założę się, że nie przetrwałaby podróży do kraju, a w najlepszym wypadku byłaby bezużyteczna. Poza tym w większości była zmieszana z moją. Musieliśmy działać szybko.
-Widzę parę ciekawych kombinacji i możliwych struktur, ale to tylko domysły. Kliniczne badania pominęły wiele aspektów, które mnie interesują i teraz mogę się tylko domyślać. Opowiedz mi jeszcze raz jak działała moc tego mutanta.

***

Kasumi Tora stała na szeroko rozstawionych nogach, przyczajona do ataku. Zaciśnięta na rękojeści katany pięść ociekała jej własną krwią, a oddech nie dawał się uspokoić. Obcasy niemal wbijały sie w twardą posadzkę stanowiącą spacerową przestrzeń dachu. Wielu biznesmenów wychodziło tu za dnia aby zapalić, skonsultować następne posunięcie przy negocjacjach, umówić się jak zniszczyć konkurencję jednym posunięciem. Teraz był wieczór, a szczyt budynku ledwo oświetlały umieszczone po obwodzie żaróweczki znaczące jego krawędź. Pozwalały dostrzec zealotę Sebastiana, jeśli takie było jego prawdziwe imię. Bez wątpienia był wysłannikiem Babilonu i śmiertelnie niebezpiecznym przeciwnikiem. Mimo tego, że stał naprzeciw pokryty plamami krwi wydobytej przy pomocy ostrzy katany, ciągle wykazywał wolę walki. Na nieszczęście agentki Kasumi, znanej również jako Curse, wolę tą popierał umiejętnościami. Spoczywająca w jego dłoni szabla także okryła się szkarłatem, gdy zaledwie kilka chwil temu uderzył przeciwniczkę w bok. Długi płaszcz, sięgający zapięć od butów na wysokich szpilkach, rozerwany po prawej stronie ukazywał ranę powyżej kształtnego biodra agentki. Ponuro wyglądający niski towarzysz, który przybył z zealotą i cały czas krążył jak sęp wkoło potyczki, właśnie rozpędził się i próbował dopaść Curse. Nie pierwszy raz. Wyszarpnęła jednym ruchem sztylet zza paska spodni i posłała w jego kierunku. Dzieciak wyciągnął dłoń przed siebie i sprawił, że broń z zabójczą prędkością zawróciła w kierunku właścicielki. Szybki piruet pozwolił Kasumi nie tylko uniknąć ostrza, ale również ustawić się w dogodnej pozycji do kontrataku. Kątem oka zauważyła także zbliżającego się Sebastiana. Pierwszy z atakujących zgiął się wpół, gdy uderzyła go pięścią prosto w żołądek, drugi zatrzymał się w momencie zetknięcia z zakrwawioną dłonią agentki. Całe ciało zealoty począwszy od pokrytej czerwienią twarzy przeszył paraliżujący dreszcz. Młodszy napastnik próbował powstać z kolan, lecz został schwycony za kołnierz kurtki i brutalnie rzucony w kierunku krawędzi dachu. Niedbałe kopnięcie sprawiło, że przeturlał się jeszcze parę centymetrów i zleciał, w ostatniej chwili ratując życie niepewnym uchwytem. Próbował wdrapać się z powrotem, lecz porywisty wiatr skutecznie mu to uniemożliwiał.
-Ty.. przeklęta.. wiedźmo – z trudem wyartykułował zealota. Paraliż ustępował.
-Vox.. servi.. quaeso...

***

-Wcześniej nie była w stanie tego zrobić. Jeśli jednym dotknięciem pozbawiła mnie możliwości poruszania się, uciekłaby się do tego na początku walki, gdyby tylko mogła.
-Musiał być jakiś decydujący czynnik – zauważył Albert.
-Tak. Inna krew.
-Twoja?
-Zgadza się. Samaela pokonała bez trudu, ale nie wykorzystała mocy. Pewnie uznała go za zbyt słabego. Podejrzewam jednak, że tylko na mnie mogła jej użyć.
-Na to wygląda. Nie uznajemy tego niestety za pewnik. Przekonanie o prawdziwości tej tezy mogłoby nas zgubić, gdyby okazało się inaczej.
W słuchawce zabrzmiał pomruk zniesmaczenia. "Wiedźma", jak ją nazywał Coltis, prawdopodobnie przeżyła. To oczywiste, że wszystkie media milczałyby o śmierci mutantki. Rząd Sanbetsu nie pozwoliłby na zdradzenie tak wielkiej tajemnicy. Faktem pozostawało nadal, że ciała nie odnaleziono. Krwawej plamy pod wieżowcem, na którą liczył Sebastian, też nie.
-Lumen nie jest zbyt łaskawy, co? - Albert zaśmiał się w słuchawkę.
-Co masz na myśli?
-Jak to jest, że nigdy nie udaje ci się dokończyć roboty? Mam na myśli likwidowanie tych wszystkich sanbeckich wynaturzeń.
-Nie takie było moje zadanie – odparł ze spokojem Coltis. - Lepiej skup się na badaniach. Mam dla ciebie jeszcze parę ciekawostek. Na przykład to, że...

***

... Agentka szykując się do starcia przesunęła dłońmi po ostrzach mieczy przypasanych z obu stron. Wydawało się to co najmniej dziwne. Dlaczego miałaby się okaleczać z własnej woli? Po zaledwie kilku uderzeniach przyczyna stała się jasna. Jej krew była toksyczna. Paliła i cięła skórę niczym rozżarzony do czerwoności metal. Kontakt z pięściami przeciwniczki był bardzo bolesny, nie tylko dlatego, że potrafiła zrobić z nich użytek w walce. Pokryte szkarłatem kończyny wymierzały ciosy przypominające chłostę rozpalonym prętem. Ciężko się było przed nimi bronić, a próby kontrataku spełzały na niczym postawione naprzeciw sprytnych manewrów defensywnych. Podobne przeszkolenie przeszedł Rooster, z którym Coltis miał okazję mierzyć się wcześniej. W repertuarze uników zaobserwować można było te same ruchy, którymi posługiwał się agent utopiony w fontannie centrum handlowego. Gdyby tylko Orphanowi udało się w jakiś sposób dopaść agentki, Sebastian mógłby wyrwać się z rytmu uderzeń i chwycić za Błogosławieństwa Świętego Euzebiusza. Szabla była łatwa w dobyciu, jednak zealotę blokował wewnętrzny zakaz użycia jej jako ślepego narzędzia przemocy. Każde inne ostrze zostałoby wykorzystane bez namysłu do wyrządzenia krzywdy atakującej wiedźmie, ale nie to. Temu należał się szacunek.

Sojusznik w końcu znalazł dogodną pozycję do strzału i korzystając z obu posiadanych pistoletów otworzył ogień. Curse musiała się wycofać. Z tej chwili skorzystał Coltis. Przysunął ostrze miecza do ust i ucałował je.
-Eusebio gere! - zagrzmiał jego głęboki głos. Pierwszego ciosu Kasumi uniknęła jedynie dzięki niezwykłemu refleksowi. Zmuszona była zablokować Błogosławieństwo obydwiema katanami, gdyż inaczej bez problemu zostałaby rozpłatana, czy to równo na pół, czy też po skosie. Zealota był zdolnym szermierzem.
-Dopięłaś swego, wiedźmo – wydobyło się z jego poplamiomych krwią ust. Otarł je rękawem czarnego płaszcza, zadając sobie więcej bólu gdy trucizna agentki rozmazała się na policzku.
-Z tak niebezpiecznym przeciwnikiem jeszcze nie miałem do czynienia. Zmieniłaś moją siłę w słabość.
-Siłę? - zapytała Curse śmiejąc się z Babilończyka, który niemal od początku potyczki przegrywał, jednocześnie odpychając jego towarzysza na kilka kroków ciosem katany, zablokowanym przez taśmę pocisków, którą Orphan miał przy sobie.
-Człowieczeństwo – usłyszała w odpowiedzi. Coltis dopełnił wypowiedź wymownym pogardliwym spojrzeniem posłanym w kierunku mutantki.
-A więc przyznajesz, że bycie nadczłowiekiem jest lepsze.
-Lumen wybrał na swego sługę słabego człowieka, a nie jego karykaturę.
Zamach szablą, poparty siłą wiary, był tak niespodziewany, że agentka straciła niemal równowagę. Mimo uniku czubek ostrza ściął jej pukiel włosów i rozorał policzek. Rana była dość głęboka i dawała się we znaki nawet przy przełykaniu śliny. Błogosławieństwo Świętego Euzebiusza nakarmione krwią mutantki rozpoczęło szaleńczy taniec. Szerokie ruchy ustąpiły szybkim precyzyjnym cięciom, niemożliwym do uniknięcia, ciężkim do zablokowania. Umiejętności walki mieczem, jakimi dysponowała Kasumi, okazały się jednak o wiele większe niż założył zealota. Katany wymieniały się w odbiciach, lub jak nożyce chwytały oręż Sebastiana i wyrywały go z wściekłego rytmu. Curse zapomniała jednak o drugim przeciwniku, który założył jej teraz na szyję pas pocisków do ciężkiego karabinu maszynowego. Dusiła się, a ostro zakończone naboje przebijały skórę.
-Mam cię – usłyszała zimny, pozbawiony emocji głos. Cichy jak szept na wietrze, samotny jak śmierć, która właśnie nadchodziła. Orphan był jej wysłannikiem i Kasumi czuła to od samego początku, lecz mimo to nie doceniała jego przebiegłości. Wcześniej był tylko obrywającym bez przerwy "szczeniakiem". Zaciśniętą na rękojeści miecza pięścią przyłożyła mu w twarz. Jego postura i wzrost odpowiadały na szczęście odporności. Uchwyt szybko się rozluźnił, a sojusznik Coltisa zaciskając zęby z bólu próbował zetrzeć z twarzy jarzącą się karmazynową poświatą plamę krwi. Zaskoczenie i dezorientacja niemal kosztowały agentkę życie. Sebastian uderzył ponownie, tym razem rozcinając jej bok. Wyciągnął rękę przed siebie, gdy Curse zatoczyła się w tył i momentalnie wyrwał oddech z jej piersi. Magiczny atak był tak gwałtowny, że w połączeniu z obrażeniami jakie zadała taśma pocisków zalał gardło krwią. Ostatnią deską ratunku było przerwanie działania przerażającej mocy zealoty. Coltis poczuł na twarzy mieszankę śliny i krwi palącej tkanki skóry, w tym również powieki.
-Jak śmiesz spluwać na sługę Lumena, podła wiedźmo?
W głosie nie słychać było wściekłości, lecz jedynie zniesmaczenie bezczelnością mutantki. Zaczerwienione oczy patrzyły na nią tak samo lekceważąco jak dotychczas. Cieżko było powiedzieć, czy ktokolwiek widział kiedyś inny wzrok padający z tej niewzruszonej maski opanowania.

Agentka stanęła w rozkroku, w każdej chwili gotowa do ataku. Wiedziała, że musi szybko pozbyć się jednego z przeciwników i jeszcze szybciej następnego. Inaczej zginie.

Słyszała to już w głosie Orphana, a teraz zobaczyła w spojrzeniu Coltisa.
   
Profil PW Email
 
 
»Grochu   #3 
Szaman


Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 40
Wiek: 35
Dołączył: 02 Paź 2010
Skąd: Brodnica

Curse - Twoją największą zaletą jest "lekkostrawność" tekstu. Nic się nie dłuży, wszystko czyta się szybko i przyjemnie. Przez większą część udało Ci się wykreować bardzo fajny klimat. Chodzenie po określonych częściach wieżowca, dialogi, zagadki typu; kto narysował strzałkę. Czułem się jakbym grał w przygodówkę. Wszystko psuje się od momentu walki.
Po pierwsze, nagle ostro kuleje stylistyka.
Curse napisał/a:
Mężczyzna, któremu skończyły się przed chwilą naboje, wyciągał drugą broń, ale nagle jego rozszerzyły się, a usta otwarły w niemym zdziwieniu.
Jak widać, zjadłaś nawet wyraz. Do tego było jeszcze kilka powtórzeń. Samo starcie jakieś takie... Nie żeby było źle, raczej nie wykorzystałaś potencjału. Można było zrobić walkę katana vs pistolet, sztylety vs szabla, wszystko w akompaniamencie niszczonych ławek, czy trzasku gałęzi. Chodzi mi o coś w stylu np. Kil Billa. A tymczasem mamy średnią skradankę.

Ocena;7/10

Coltis - Trochę dziwna forma. Wpis praktycznie nie posiada fabuły, koniec pojedynku mamy na początku wpisu, a wpis urywa się w środku walki. Niemniej nie wywołuje to dezorientacji. Nie dopatrzyłem się też żadnych usterek od strony technicznej. Sam pojedynek wyszedł Ci dobrze. Jest dynamiczny, postacie dobrze oddane, jednak czegoś mu brakuje. Podobnie jak u Curse, nie wyczułem tej iskierki epickości, choć mimo wszystko zrobiłeś to lepiej. Szkoda, że całkowicie oddałeś pole, jeśli chodzi o fabułę. Ot standardowe tropienie nadludzi. Przeciwniczce udało się stworzyć ciekawszą intrygę.

Ocena;7,5/10
   
Profil PW Email WWW
 
 
»Rooster   #4 
Agent


Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 52
Wiek: 35
Dołączył: 19 Wrz 2010
Skąd: inąd

Curse - teoretycznie Twój wpis ma wszystko, czego oczekuję od walki na Tenchi: optymalna długość, bardzo dobry warsztat, ujęcie postaci z perspektywy szerszej fabuły... Niestety, zabrakło w tym wszystkim jakiejś iskry, całe opowiadanie jest bardzo statyczne, rozwlekłe i po prostu nie porywa. Kasumi błąka się po korytarzach niczym Guybrush Threpwood - tu coś podniesie, tam coś położy, pociągnie dźwignię, przeczyta kartkę, rozwiąże zagadkę i idzie dalej. Miało być tajemniczo, wyszło mgliście i mało ciekawie.

Moja ocena: 6,5

Coltis - chyba starasz się o tytuł mistrza krótkiej formy. :P Wpis tak skrajnie minimalistyczny pod względem fabularnym może być albo świetny, albo bezsensowny. Tobie wyszło coś z pogranicza Hitchcocka i Tarantino: najpierw jest trzęsienie ziemi, a potem robimy im z dupy jesień średniowiecza. Idealnie nie było, ale duże natężenie akcji, interesująca zabawa formą i ciekawe przedstawienie własnej postaci składają się na całkiem apetyczne opowiadanie.

Moja ocena: 7,5


"Nobody calls me a chicken!"
----------------------------------
Here they come to snuff the Rooster.
You know he ain't gonna die!
   
Profil PW Email
 
 
»Insoolent   #5 
Zealota


Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 195
Wiek: 33
Dołączyła: 20 Gru 2009
Skąd: Olsztyn, Warszawa

Curse - bardzo dobry tekst. Owszem, sporo niejasności, ale jeśli zamierzasz je wyjaśnić w innych wpisach, wybaczę Ci to ;) Twój twór czyta się lekko i przyjemnie. Sceny ze swobodą rysują się w wyobraźni czytelnika. Wprowadzenie do walki wręcz świetne. Stworzyłaś tło ubierając je w zapachy, kolory, dokładne opisy. Zdarzyło się kilka powtórzeń i tak jak napisał już Grochu, cyt. "kulenie stylistyki". Sama scena walki mogłaby być lepsza. Skupiłaś się tak naprawdę bardziej na wykreowaniu klimatu, niż na punkcie kulminacyjnym, który powinien być w całym wpisie najlepszy. Skradanie się, chowanie za drzewkami, mało użytej Twojej wyjątkowej umiejętności. Troszkę za mało ciekawie.

Coltis - coś..coś niesamowitego. Uwielbiam Twoje teksty, ale ten uwielbiam jeszcze bardziej. Kiedyś jeden z Twoich wpisów kompletnie mnie rozczarował, ten natomiast ewidentnie to nadrobił. Cały wpis to po prostu walka. W między czasie wplatasz delikatnie i umiejętnie powód, dla którego się odbyła. Dodatkowo niesamowity pomysł z opisaniem walki "od tyłu". Bogate słownictwo, dobrze zbudowane zdania. Nie odnotowałam błędów, może dlatego, że tekst jest tak dobry, że skupiłam się głównie na akcji. Jak widać, bogata fabuła nie musi być podstawą świetnego tekstu :)

Oceny:
Curse: 7,5
Coltis: 8,5


bo ja też chcę mieć posty przedzielane kreską ! :P
   
Profil PW Email
 
 
»Mistic   #6 
Szaman


Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 20
Wiek: 33
Dołączył: 15 Gru 2008

Miało być wcześniej, ale cóż... Koniec wieńczy dzieło, a ile do niego dochodzimy... Dobra, koniec z sentencjami(na razie) xD

Coltis
"Druga zwrotka, zawsze chciałem zacząć od środka..." No może u ciebie nie do końca jest tak, bo wrzucasz zakończenie, ale... Przez moment zawahałem się czy aby nie przewinąłem walki za bardzo, ale nie wszystko jest w porządku xD Chciałem się trochę po rozwodzić nad fabułą, ale sprowadziłeś ją do niejako mniejszej roli, więc i ja sobie ją odpuszczę, skupiają się na tym co mi się podobało. A więc- walka. Już na wstępie miałeś u mnie plusa za to, że skupiasz się na kwintesencji wpisu, a nie rozwodzisz się jak to przed laty ktoś z was zrobił coś za co teraz będzie płacić... Zdecydowanie wolę wpisy o mniejszej objętości, ale za to wykorzystane do granic możliwości treścią. A że fabuła posłużyła za dodatek, to nic. Twoje prace są zbudowane z dużego zasobu słów, nie dopatrzyłem się żadnych powtórzeń czy mętliku szyku. Starcie jest dynamiczne, wciągające, podczas czytania nie odczułem ochoty przejrzenia czegoś innego, co jest kolejną zaletą. Chciałbym napisać coś więcej, ale o samej walce nie można też w kółko wałkować... Więc reasumując: Praca z wyższej półki, czekam z niecierpliwością co jeszcze pokażesz w tym systemie.

Ocena: 8/10

Klątwa aka Dziewken ze Studnien
Twój wpis stoi na podobnym poziomie co Coltisa, choć jest inaczej zbudowany- mamy tu i całkiem przyzwoitą walkę oraz fabułę, która pcha to wszystko do przodu. Mamy więc i parę zagwozdek, przyczyniających się do budowania klimatu, wszystko ładnie i ciekawie... a potem mamy walkę. Tutaj jest niestety trochę słabiej- w twoim starciu zabrakło tego 'czegoś' to uchwycił u siebie rywal, nie czułem aż takiego zaangażowania we wpis. Miałaś też klika wpadek z powtórzeniami czy stylem, czego pewnie nie wyłapałbym gdyby było 'odrobinę' ciekawiej. Nie było to jednak aż tak rażące, by odbijać się znaczącą na ocenie. Musiałem sobie dokładnie przeanalizować, co zostało przedstawione lepiej- Przyjemny, łatwo wchodzący wpis z klimatem, lecz pozostawiający lekki niedosyt, czy walka w czystej postaci, ledwie okraszona fabułą. Stąd też nota:

Ocena: 7,5/10
   
Profil PW Email
 
 
*Lorgan   #7 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

Curse – Bardzo dziwnie skonstruowałaś początek wstępu. Zdania były jakieś takie... kalekie. Na przykład pierwsze.
Curse napisał/a:
Były dwie przyczyny jej słabości do chwil takich jak ta, która obecnie trwała.
Mam wrażenie, że można było to wyrazić dużo zgrabniej - "Chwile takie jak ta budziły w Curse słabość z dwóch powodów: (...)", "Słabość do chwil w stylu obecnej miała u Curse dwie przyczyny", etc. W obowiązującej konfiguracji powtarza się zresztą aż trzykrotnie "jej". Całe szczęście, pierwsze wrażenie nie trwało długo i mogłem bez większych przeszkód zaznajomić się z przemyśleniami roztargnionej bohaterki. Przejdźmy teraz do kolejnego punktu pracy...
Generalny opis wydarzeń, ludzi i miejsc wyszedł dobrze. Problem pojawił się natomiast podczas opisu walki - zdziwiło mnie to, ponieważ wiedziałem jak dużą masz ochotę na solidną jatkę ;)
Koniec końców, "axis mundi" twojego wpisu zawierała się w fabule, więc nie jest źle. Napisałbym coś więcej, ale jestem w pracy i nie mam możliwości.

Ocena: 7/10
______________________________________________________________

Coltis – Twój wpis jest zdecydowanie bardziej dynamiczny niż przeciwniczki. Stylistycznie wypadasz podobnie (chociaż napisałeś wszystko znacznie równiej). W kwestii największych zalet, muszę przyznać, że przeciwstawiłeś starcie fabule Curse. Czy wygrałeś? Owszem. Mimo krótszej formy zawarłeś we wpisie znacznie więcej ciekawych wydarzeń. Gratuluję.

Ocena: 7,5/10
______________________________________________________________

Oddaję swój głos na Coltisa.


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 
*Lorgan   #8 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

..::Typowanie Zamknięte::..


Curse - 35,5 pkt.

Coltis - 39 pkt.

Zwycięzcą został Coltis!!!

Punktacja:

Coltis +20
Grochu +5
Rooster +5
Insoolent +5
Mistic +5
Lorgan +5


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 

Temat zablokowany  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0,14 sekundy. Zapytań do SQL: 13