4 odpowiedzi w tym temacie |
*Lorgan |
#1
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 22-07-2011, 15:52 [Lokacja] Kanały złodziei
|
Cytuj
|
Autor: Naoko
Nie sądziłam, że jako policjant będę zmuszona zejść do kanałów w poszukiwaniu śladów złodziei. Jednak eksperci uznali, że właśnie to była ich droga ucieczki. Całkiem ciekawa hipoteza, zważywszy na fakt, że ukradli helikopter.
Mój partner, Micheal, uniósł płytę pokrywową z niemałym wysiłkiem. Zajrzałam w głąb. Ciemno jak... No, w każdym razie bardzo ciemno. Spojrzałam bezradnie na kolegę. Jego muskularna postura nie zostawiała nam większego wyboru. Musiałam zejść sama.
Z niechęcią włączyłam latarkę przymocowaną do ramienia i zaczęłam zstępować po zardzewiałej drabince. Oczywiście jeden szczebel musiał się złamać. Uderzyłam z impetem w wilgotną posadzkę.
- Wszystko w porządku?
- Jak zawsze – mruknęłam pod nosem, masując obolałe plecy.
Rozejrzałam się uważniej po tunelu. Ku mojemu zdziwieniu, był olbrzymi i niezwykle obszerny. W kształcie okręgu o średnicy co najmniej dziesięciu metrów, z mocno odrapanymi ścianami i spowijającym, nieprzyjemnym zapachem. Przy ścianach znajdowały się wąskie, betonowe ścieżki, a środkiem, leniwym i łagodnym nurtem, płynęły ścieki.
- Równie dobrze mogłam zostać śmieciarzem – rzuciłam w przestrzeń.
Do wyboru miałam pójście na wschód bądź zachód. Wybrałam to pierwsze. W głowie świtały mi plany podziemia, z którymi miałam zapoznać się dzień wcześniej. A że nie zrobiłam tego uważnie...
Zgubiłam się... Kluczyłam w labiryncie, z którego nie miałam możliwości wyjścia. Wpadłam jak śliwka w kompot. Jak na złość krótkofalówka nie działała, a raczej nie wychwytywała odpowiednio sygnału. Prawdopodobnie największym utrudnieniem były grube, betonowe ściany. Nic to. Musiałam radzić sobie sama.
Prawie po omacku (baterie w latarkach wyczerpują się zbyt szybko w takich momentach) dotarłam do niewielkiego, okrągłego pomieszczenia. Ku mojemu zdziwieniu znajdował się tam duży, solidny stół i kilka nierdzewnych szaf. Podeszłam bliżej, chcąc przyjrzeć się papierom na blacie. W wątpliwym świetle zobaczyłam plany jakiejś rezydencji. Mniej więcej podobne można było oglądać na przedmieściach.
- Jesteś pewien?
Na dźwięk męskiego głosu podskoczyłam i szybko ukryłam się za metalowymi szafkami. Nie było tam zbyt dużo miejsca, jednak ten fakt nie stanowił żadnego problemu. Uspokoiłam szybko oddech i zaczęłam nasłuchiwać. Kątem oka widziałam kawałek blatu i inną szafkę.
Do pomieszczenia weszło kilka osób - poznałam po krokach. Ujrzałam skrawek płaszcza rzuconego na stół. Wyłapałam jeszcze profil męskiej sylwetki.
- Wszystko jest już przygotowane. Po co odwlekać?
- Nie przygotujemy się lepiej.
- Tesem, musisz podjąć decyzję.
Sylwetka mężczyzny poruszyła się. Widocznie to był ten cały Tesem. Czyżbym trafiła na trop złodziei? W duchu postanowiłam nigdy więcej nie drwić z ekspertów z wydziału kryminologii.
- Orsini pożałuje, że z nami zadarła...
- <<Sophie? Jesteś tam? Odezwij się!>>
Szybko wyłączyłam krótkofalówkę, chociaż było już za późno. Czekałam na to, co nieuniknione. I faktycznie, po kilku chwilach przede mną znalazł się mężczyzna. Kucnął, a jego twarz znalazła się na tym samym poziomie co moja. Bateria w latarce doszła do kresu swojej wytrzymałości. Światło, jak w migawce, pozwalało mi ujrzeć zielonkawe oczy, kpiący uśmiech, dużą bliznę biegnącą po policzku. Później... Później nastała ciemność.
***
Arkadyjskie kanały były siedzibą bezimiennego gangu złodziei pod wodzą niejakiego Tesema (który jako jeden z niewielu, doskonale orientował się w rozkładzie tuneli). Grupa przez lata opierała się wpływom Eleny Orsini i stanowiła dla jej organizacji pewną przeciwwagę w półświatku przestępczym. Wszystko zmieniło się, kiedy w mieście pojawili się Phantom Knights i zburzyli panujący porządek. Tesem z początku został zmuszony do współpracy, ale nie umiejąc się podporządkować, ostatecznie wystąpił przeciw nowym mocodawcom i zniknął.
To jednak nie wszystko, co wiadomo o tunelach pod miastem. Schronienia w nich szukają również mniejsze grupy przestępców i szubrawcy. Odbywa się tam również handel bronią i narkotykami. Bezradna policja, nie mogąc niż zrobić z szerzącym się występkiem, co jakiś czas wysyłała specjalne komanda. Rzadko kto wracał z tych misji żywy. Wilgotne korytarze naszpikowane są pułapkami i innym, nieznanym cholerstwem. Co jakiś czas pojawiają się nawet plotki o ogromnych krokodylach i pływających wężach. |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
»Insoolent |
#2
|
Zealota
Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 195 Wiek: 33 Dołączyła: 20 Gru 2009 Skąd: Olsztyn, Warszawa
|
Napisano 05-10-2012, 21:58
|
Cytuj
|
[Ninmu] Hodowcy śmierci II
Elektroniczny zegarek stojący na stoliku nocnym wyświetlał na czerwono godzinę 3:24. Obudzona kolejnym koszmarem, Shina podniosła się z łóżka i powłóczyła nogami w stronę kuchni. Wlokąc się przez przedpokój, usłyszała rozbrzmiewający w salonie dźwięk telefonu. Nawet przez myśl jej nie przeszło, żeby odebrać. Ignorując telefonicznego natręta, poczłapała dalej. Otworzywszy lodówkę, sięgnęła po butelkę zimnej wody i pociągnęła z butelki kilka sporych łyków. Drażniący dźwięk telefonu wreszcie się urwał i uruchomiła się wiadomość powitalna na automatycznej sekretarce:
"Nie twój interes czy jestem w domu, czy nie, ale jeśli nie odbieram, to znaczy, że nie mam najmniejszej ochoty na kontakty interpersonalne. Jak bardzo chcesz, możesz zostawić wiadomość, jednak nie gwarantuję, że ją odsłucham, a już na pewno nie oddzwonię". Po krótkim biiip oznaczającym początek nagrywania wiadomości Inoki usłyszała:
- Przyślij człowieka ze schroniska...
***
Palec wskazujący lewej ręki spoczął na przycisku domofonu. Kamera umieszczona pod daszkiem w prawym górnym rogu, mimo że się nie poruszyła, na pewno rejestrowała każdy najmniejszy ruch. Chwila zawahania wkradła się w szalejące myśli. "Na Lumena... Jakiś debil siedzi tam teraz po drugiej stronie i pewnie na mój widok pokłada się ze śmiechu..." pomyślał Yoshi. Wreszcie, pod wpływem wizji strażnika niemogącego złapać tchu z rozbawienia, nacisnął mocno przycisk domofonu. Z małego głośniczka od razu wydobył się głos, jakby tylko ktoś czekał, aż gość zdecyduje się zadzwonić.
- Rezydencja Orsini, w czym mogę pomóc? - Hatora miał nieodparte wrażenie, że lokaj wydobył z siebie oficjalną formułkę z wielkim uśmiechem na twarzy. Odgonił jednak od siebie tą kompromitującą myśl i odpowiedział:
- Ja do Pani Eleny... Przekaż, że przyszedł człowiek ze schroniska... Powinna zrozumieć.
- Proszę zatem chwileczkę poczekać - w tej odpowiedzi już nie dało się usłyszeć nuty rozbawienia.
Rozmowa w gabinecie Orsini trwała już jakiś czas. Blondyn zdążył przedstawić cały plan, jednak czuł, że cała ta wizyta nie zmierza ku pozytywnemu końcowi.
- Hmm... Interesująca sprawa.
- Jasne. Taka nagroda od państwa nie trafia się często.
- Nie to miałam na myśli, Panie Hatora. Interesujące jest to, że członek babilońskiej armii i jego... pomocnik - ewidentnie nie tego słowa chciała użyć Elena, jednakże wysoko urodzonym najzwyczajniej nie wypada jawnie obrażać gości - szukają pomocy u kogoś takiego jak ja. Byłam święcie przekonana, że Babilon nie pała sympatią do mojej osoby.
Krew w uszach Yosh'iego aż szumiała od wysokiego poziomu adrenaliny. Nie miał zielonego pojęcia jak poprowadzić rozmowę z arystokratką oraz czy w ogóle wyjdzie z tego budynku żywy. Orsini definitywnie nie należała do dobrych i wyrozumiałych osób. Otworzył powoli usta, aby odciąć się Elenie, ale w ostatniej chwili wypowiedział zupełnie inne słowa niż miał na myśli:
- Nasze państwo stawia sobie za najwyższy cel obronę wiary i oczywiście nawracanie niewiernych. Złapanie seryjnego mordercy, jest więc sprawą priorytetową, gdyż taki osobnik musi stanąć przed sądem Najwyższego, aby jego zagubiona dusza mogła odnaleźć Światło.
- Przepięknie pan to ujął - uśmiechnęła się delikatnie kobieta. Chyba sam Lumen poruszał ustami Hatory, bo taki sposób wypowiadania się nie leżał w jego naturze. - Przykro mi, Panie Yoshimitsu. Będzie pan musiał poszukać gdzie indziej pomocnej dłoni. Nie interesuje mnie współpraca z Rządem.
Blondyn poczuł, że sytuacja mocno wymyka się spod kontroli. Jeśli odpuści, to nie ma co pokazywać się na oczy Inoki przez jakiś kolejny miesiąc. Zealotka wścieknie się do potęgi, wiedząc, że przez jego nieudacznictwo, przepadnie im dwieście tysięcy kouka nagrody. Przełknął ślinę i postawił wszystko na jedną kartę.
- Bzdura.
- Słucham? - zdziwienie rozszerzyło oczy Eleny do rozmiarów denek od butelek. Jeszcze nikt nie odważył się tak do niej odezwać, a nawet jeśli, to już pewnie dawno wącha kwiatki od spodu.
- Nie wciskaj mi kitu, że współpraca z Rządem cię nie interesuje. Nie odpuściłabyś takich pieniędzy, gdyby nie jeden wielki minus. Kanały złodziei, a w nich Tesem.
- Jak śmiesz?! Ty arogancki...
- Przestań się drzeć i słuchaj co mam do zaoferowania. - zdecydowanie i pewność siebie mocno biła od Hatory. Myśl o wściekłej Inoki była, jak widać potężniejsza niż wizja uciekania przed rozwścieczoną arystokratką. Zapomniał tylko wziąć pod uwagę, że budynek, w którym się znajdował, był usiany uzbrojonymi ludźmi Eleny. Stanowczym głosem kontynuował dalej: - W zamian za użyczenie kilku twoich ludzi, którzy chociaż w drobnym stopniu znają Kanały i pomogą nam schwytać Hyonne, dostaniesz część kasy i będziesz miała możliwość nabroić w siedzibie twojego wroga. Co ty na to?
Orsini stała przez chwilę jak wryta. Opanowała się jednak szybko i podjęła próbę zapanowania nad sytuacją:
- Po co mi wy do tego? Sama mogę zdobyć główną nagrodę!
- Dobrze wiesz, że Tesem wybija do cna wszystkich, którym zlecisz zejście do Kanałów. Nie ma szans, aby sami sobie dali radę, więc nie znajdą tam khazarskiego kundla, a co za tym idzie, ty nie otrzymasz kasy. Pomijając już fakt, że Rząd raczej nie zechce napychać kieszeni znanej przestępczyni.
Arystokratka ze skrzywioną miną zastanawiała się jeszcze przez parę sekund. Jej twarz zdradzała ogromną burzę myśli w głowie. Współpraca z Rządem urągała jej godności, ale czy miała inny wybór...?
- Zgoda - powiedziała wreszcie przez zaciśnięte zęby.
***
Szli ciemnym tunelem w pięć osób. Orsini wyznaczyła trzech swoich podwładnych do pomocy zealotce. Inoki, nie mając zaufania do typów spod ciemnej gwiazdy oraz mając na uwadze liczne pułapki, postanowiła sługusów arystokratki wystawić na przedzie. Swoją decyzję uzasadniła kompletną nieznajomością terytorium Tesema. Pierwszy z nich, padł martwy po pierwszych trzydziestu minutach marszu. Nieszczęśnik musiał nastąpić na jeden z kafelków uruchamiających włócznię, która wystrzeliła z niewiarygodną prędkością z ledwo widocznej szczeliny w ścianie. Przebiła ciało biedaka na wylot, ale dzięki temu reszta mogła przejść bezpiecznie, gdyż śmiercionośne ostrze nie mogło wsunąć się z powrotem na swoje miejsce, aby znowu zaatakować.
Dalsza droga przebiegała bezpiecznie, gdyż przewodnik "wycieczki" trafnie odgadywał kolejne niebezpieczeństwa. Wszystko szło zgodnie z planem, dopóki cała czwórka nie dotarła do rozwidlenia tunelu. Pepe, człowiek odkrywający pułapki, gwałtownie się zatrzymał. Polecił swojemu koledze umieścić kilka kamer z noktowizorem u wejścia do prawego kanału, a sam wcisnął w szczeliny parę ładunków wybuchowych.
- Pepe, daj kilka tych strzelających cudeniek też na początku drugiego tunelu - zakomenderowała Inoki.
- Pocałuj mnie w dupę, paniusiu.
- Rób to, co ci każę albo Elena dowie się, że przez ciebie straciła właśnie pokaźną sumkę pieniędzy - zagroziła w odpowiedzi blondynka. Pracownik Orsini niechętnie wykonał polecenie i ruszył drogą, na której nie zamocowali kamer.
- Chcesz wysadzić tunel? - szepnął pytająco Yoshi do partnerki, nie doczekawszy się odpowiedzi. - Jesteś pewna, że egzekutorzy nie będą nas ścigać za współpracę z przestępcami? Jeśli przyjdzie nam być aresztowanym przez Naoko, to może być nieciekawie. Słyszałem, że potrafi być nieprzyjemna...
- Zamknij jadaczkę! Milani czuwa nad wszystkim. A teraz przestań zadawać pytania. Nie jesteśmy sami - skinięciem głowy Inoki wskazała dwóch opryszków przed nimi. Wśród rozchodzącego się echem dźwięku kroków oraz szumu ścieków nie mogli usłyszeć rozmowy Inoki i Yoshiego, jednak zealotka wolała ryzyko zminimalizować do zera. Smród, którym przesiąknęło całe powietrze niesamowicie ją drażnił, a przeprawa przez kanały uzbrojone w śmiertelne pułapki w towarzystwie pracowników Eleny, wymagała ogromnego skupienia.
Rozciągający się przed nimi tunel pozostawał kompletnie czarny. Panował tu jakiś nadzwyczajny, absolutny mrok. Niczym gąbka chciwie pochłaniał światło latarek, którego ledwo starczało na to, aby rozjaśnić kawałek ziemi na kilka kroków przed nimi. Wytężając jak się tylko dało słuch, Inoki próbowała wychwycić najmniejsze odgłosy świadczące o obecności innych ludzi pod ziemią, ale na próżno.
W lewej ścianie nagle ukazała się wyrwa. Światło latarki, którą trzymał młodszy koleżka, mignęło w czarnej dziurze.
- Nie dygaj, młody. To pamiątka po wybuchu naszych ładunków sprzed roku - wyjaśnił Pepe.
Szli potem dość długo w milczeniu, ale cisza była coraz bardziej przytłaczająca. Ucichły szumy ścieków, przestali słyszeć popiskiwania szczurów, zniknęły pułapki i Yoshi wreszcie nie wytrzymał.
- Słuchaj, Pepe - rzucił, próbując rozluźnić atmosferę - czy to prawda, że Tesem wybija wszystkich waszych ludzi, którzy wejdą na jego teren?
Ten nie odpowiedział od razu, Yoshi pomyślał nawet, że nie dosłyszał albo że gotuje się ze złości i strzeli mu zaraz kolbą w łeb, ale wtedy Pepe się odezwał:
Kiedyś. Ale wtedy nie było mnie na usługach Orsini.
Jego słowa brzmiały jakoś głucho i Hatora z trudem uchwycił sens tego, co usłyszał.
Czyli jednak plotki okazały się prawdą. Co takiego zrobiłeś, że zdecydowała się ciebie zatrudnić? - kontynuował, ale tylko dlatego, żeby słyszeć swój głos. W rzeczywistości miał gdzieś historię zatrudnienia sługusa Eleny.
Minęło jeszcze kilka minut, a Pepe w końcu ni odpowiedział, ale Hatora i tak nie miał już ochoty kontynuować rozmowy. W głowie słyszał echo własnych słów i był zbyt pochłonięty zastanawianiem się, czemu Inoki jeszcze go nie zrugała za nadmierne gadanie.
- Gdzieś tutaj ten tunel będzie się znowu rozwidlał, ale bardzo łagodnie. Uważajcie, bo możemy minąć skręt w prawo, którym musimy iść. Nie bardzo to rozwidlenie widać. Bo jak w takich ciemnościach coś w ogóle zauważyć? - z dziwnym rozdrażnieniem powiedział Pepe.
Musiało minąć trochę czasu, by Yoshi zdołał sobie przypomnieć o czym rozmawiali. Chciał zadać kolejne pytanie, aby przeciągnąć rozmowę, będącą wybawieniem od ciszy.
- Czy tu zawsze jest tak ciemno? - zapytała nagle Shina, niepokojąc się, że jej słowa zabrzmiały dziwnie cicho, jakby miała przytkane uszy.
- Ciemno? Tu to normalka. Na całym odcinku jest ciemno. Nadchodzi... mrok, który ogarnie Ziemię i będzie... panować – odezwał się z pauzami Pepe.
- To jakaś książka? Nie sądziłem, że pachołki Orsini czytają coś więcej niż magazyny z bronią palną - rzekł Yoshi, zauważając, że musi włożyć coraz więcej wysiłku, żeby usłyszeć własne słowa. Zwrócił również uwagę na to, że Pepe mówił w jakiś dziwny sposób.
- Bój się...bój się, bo on nadchodzi....krwawe jego ręce....oplotą twą szyję... - powiedział ciężko oraz kompletnie bez sensu Pepe i Hatorę uderzyła myśl. Że też wcześniej na to nie wpadł! W tunelu musiał ulatniać się jakiś gaz mieszający myśli. Z trudem włożył maskę przeciwgazową i wstrzyknął w rękę delikatną porcję mieszanki trzeźwiącej. Potem zrobił to samo z maską Shiny i z jej strzykawką. Nagle Pepe i jego kompan zatrzymali się, pierwszy z nich gwałtownie odwrócił głowę w lewo, aż Yoshi usłyszał strzelające kręgi szyjne i popatrzył mężczyźnie prosto w oczy.
Hatora cofnął się kilka kroków, ciągnąc za rękę Insoolent, dodatkowo na wszelki wypadek wymacał bezpiecznik karabinu. Pepe wpatrywał się rozszerzonymi oczami z nienaturalnie zwężonymi źrenicami i ruszył na niego. Yoshi natychmiast złapał karabin, po czym władował magazynek w dwóch oprychów. Dźwięk wystrzelonej salwy wyrwał Inoki z odrętwienia. Od razu zwróciła uwagę na niosące się z daleka echo czyichś kroków. Pociągnęła za sobą partnera i rzuciła się biegiem w stronę wyrwy, o której wspomniał wcześniej Pepe. Oboje ukryli się w zagłębieniu. Shina zdjęła z pleców sejmitary, stając w pozycji do nagłego skoku. Dręczyło ją jedno pytanie: kto zastawił taką zasadzkę? Tesem, spodziewający się ludzi Orsini, czy Hyonne w obawie przed zbyt dużą liczbą chętnych zdobycia wyznaczonej za niego nagrody?
Obce kroki stawały się coraz głośniejsze oraz ewidentnie przyspieszały. Czekając na odpowiedni moment do ataku, Yoshi zorientował się, że panują w tunelu kompletne ciemności. Latarkę upuścił podczas strzelania do Pepe, a pozostałe dwie skończyły swój żywot razem z właścicielami. Została jeszcze Inoki, ale przecież potrafiła walczyć bez używania zmysłu wzroku. Napięcie osiągnęło szczyt i blondyn usłyszał jak zealotka wyskakuje na nieznajomych. Nie był w stanie nic dostrzec, mimo że wytężał wzrok do granic możliwości. Jedyne co mu pozostało to słuch, który zdążył wrócić do normalnego funkcjonowania. Słyszał jak ostrza Insoolent przecinają powietrze, by za chwilę spowodować jęk bólu u jednej z ofiar. Sądząc po szuraniu stóp po ziemi, Yoshi wydedukował, że musi być trzech przeciwników. Moment później jeden z nich padł, pod wpływem cięć Inoki. Zostało dwóch. Przysunął się bliżej wyjścia z dziury, aby móc lepiej zorientować się w sytuacji i wspomóc partnerkę. Usłyszał przed sobą paniczny, szybki oddech. Osobnik najwidoczniej wymacał rękoma wyrwę w ścianie, która mogła stanowić dla niego tymczasowe schronienie. Nie mógł wiedzieć, jak bardzo się mylił.
Blondyn zamachnął się i z całej siły przyłożył tajemniczej postaci w tył głowy. Ofiara tracąc przytomność, osunęła się na ziemię w tym samym momencie, gdy Shina przebiła płuca ostatniego z przeciwników. Zdyszana podbiegła do Hatory, czym prędzej wyjmując z kieszeni małą podręczną latareczkę. Snop światła padł na nieprzytomną twarz, która należała do nikogo innego, jak do samego Hyonne. |
bo ja też chcę mieć posty przedzielane kreską ! |
|
|
|
»Naoko |
#3
|
Zealota
Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 594 Wiek: 33 Dołączyła: 08 Cze 2009 Skąd: z piekła rodem
|
Napisano 02-07-2014, 22:15
|
Cytuj
|
Życie początkującego zealoty nie należało do najłatwiejszych. Mimo posiadania masy przywilejów jako wysłannik Kościoła Powszechnego, był zmuszony działać na własną rękę, póki nie otrzymał odpowiednich uprawnień. Oczywiście zdarzały się jednostki wybitne, które prawie natychmiast uzyskiwały wysokie stanowiska, ciesząc się dobrą opinią wśród współpracowników i przełożonych. Jednak co najmniej połowa adeptów nie miała tak lekko. I właśnie do tej połowy należała Arafel.
Jej, w stosunku do wieku, niska pozycja w szeregach zealotów wynikała z prostej przyczyny – swoją edukację w Zigguracie Płaczu rozpoczęła jakiś czas po uzyskaniu pełnoletności. Z przyczyn osobistych opuściła dom rodzinny, wyrzekła się nazwiska i zerwawszy kontakt ze swoim bratem bliźniakiem Cesarem, wstąpiła w szeregi żołnierzy Lumena. Po zakończeniu edukacji przeniosła się do Semphyry, by tam pracować dla Kościoła. Pracować, nie służyć – dziewczyna nie przejawiała skłonności poddańczych.
Życie szybko zweryfikowało oczekiwania Arafel. Pozbawiona koneksji, po kilku postnych tygodniach spędzonych na oczekiwaniu na audiencję u arcybiskupa Tiziana Milani'ego, zaczęła pracę jako najemnik. W zależności od posiadanej sumy, potrafiła przyjmować po kilka zleceń na miesiąc lub odrzucać wszystkie, nawet te atrakcyjne cenowo. Jednakże, wraz z upływem czasu ilość zleceń malała, a świeżo upieczonych zealotów było coraz więcej. Arafel, nie chcąc skończyć na ulicy, przeniosła się do Stolicy. Tam, dzięki listom gratyfikacyjnym, zdobyła stałych klientów, którzy opłacali jej usługi nad wyraz hojnie. Oczywiście łączyło się to z brudniejszą robotą, jednakże dziewczyna podchodziła do sprawy z pewnym optymizmem. Każde zadanie łączyło się z doświadczeniem, które mogło okazać się niezbędne w przyszłym, prawdziwym życiu zealoty.
***
Tym razem moim zleceniodawcą była Elena Orsini, publicznie wysoko ceniona szlachcianka, prywatnie jedna z silniejszych przywódców babilońskiego półświatka. Nie miałam pojęcia w czym mogłam jej pomóc – byłam zealotką bez pozycji. Fakt, miałam doświadczenie w wykonywaniu nietypowych zleceń, jednak wydawało się to niczym przy chęci wykazania się przez Orsini. Tak, chciałam pokazać na co mnie stać, by w końcu zaistnieć na scenie babilońskiej. Wykonanie zadania zleconego przez Orsini mogło być w tym pomocne.
Pojawiłam się punktualnie o wskazanej godzinie w rezydencji Orsini. Zostałam poprowadzona przez młodą pokojówkę przez cały budynek, by ostatecznie znaleźć się z panią domu sam na sam w jej gabinecie. Elena, nie owijając w bawełnę, rzuciła na biurko wydruk jakiegoś obrazu.
- Chciałabym, abyś odzyskała ten obraz. To arcydzieło malarstwa klasycystycznego „Szlachcic polujący na lisy”. Unikat. Każdy chciałby być w jego posiadaniu. Również ja. Dlatego masz go odzyskać za wszelką cenę. Jakieś pytania?
- Wiesz może, gdzie mogłabym go znaleźć?
- Wiem – uniosła brew, widocznie niezadowolona. Czyżbym opacznie przeszła z Orsini na „ty”? - Wszystkie ślady prowadzą do babilońskich kanałów. Grasuje tam gang pod wodzą Tesema. Możesz go zabić, jeśli będziesz miała okazję. Powiedzmy, że dorzucę kilka Kouka do nagrody, jeśli przyniesiesz mi jego głowę na tacy.
- Rozumiem – odpowiedziałam, chowając kartkę do kieszeni. Czułam, że nasze spotkanie dobiegło końca.
Pożegnałam się szybko i wyszłam z pomieszczenia. Na korytarzu czekała na mnie ta sama pokojówka, która ponownie pełniła rolę przewodnika. Bez słowa poszłam w ślady dziewczynki i również bez słowa wyszłam z rezydencji. Dopiero znajdując się w znacznej odległości od bramy wejściowej, pozwoliłam sobie na głośniejsze wypuszczenie powietrza z płuc. Odwróciłam się i rzuciłam spojrzenie na budynek. Rezydencja Orsini miała w sobie coś, co budziło strach. Nawet wśród zaprawionych w boju zealotów.
*** Kanały Złodziei ***
Nie miałam większych problemów z dostaniem się do kanałów (studzienek na mało uczęszczanych ulicach było aż nadto), ani z wytropieniem gangu – przynajmniej części odpowiedzialnej za kradzież obrazu. Nie zacierali za sobą śladów, uznając widocznie kanały za swoją własność i miejsce. Natrafiłam na ich trop już kilka metrów od studzienki.
Ale zadanie było niewdzięczne. Nie przypadło mi do gustu taplanie się w pomyjach arkadyjskich- nie znalazłam tu ani jednej suchej ścieżki. Jednak najgorszy był odór. Raził moje delikatne powonienie i tłumił zmysły. Dopiero po kilku minutach od wejścia do kanałów udało mi się jakoś do niego przyzwyczaić. Zgniło-słodki zapach otaczał mnie z każdej strony i chcąc czy nie, musiałam iść dalej. A to oznaczało przypływy coraz to wyraźniejszych i nieprzyjemniejszych zapachów.
Jednakże mój trud i poświęcenie zostały szybko nagrodzone. Kierując się ku północno-wschodniej części kanałów, dotarłam do rozwidlenia. Przyjrzałam się dokładniej jego budowie i mogłam z pewną dozą pewności stwierdzić, iż należał do starej, nieuczęszczanej części. Czułam, że jestem na właściwym tropie, ponieważ prowadziły tu ślady – głównie pobite butelki, niedopalone papierosy i wszelkiego rodzaju śmieci o stałej strukturze. Dodatkowo zasięgnęłam języka wśród arkadyjskich rzezimieszków. A ci zgodnie stwierdzili, że sami wybraliby północno-wschodnią część kanałów na siedzibę, gdyby nie Tesem.
Skręciłam w prawy korytarz i, mocniej przylegając do wilgotnych ścian, zaczęłam iść najciszej jak się dało. Musiałam uważać na każdy krok – odklejanie obcasów od betonu było nieprzyjemne i wystarczająco głośne, aby zwabić potencjalnych przeciwników. A wolałabym, jeśli to możliwe, uniknąć walki – nie przepadałam za przepychankami słownymi, a co dopiero za starciem pięści z pięścią.
Nagle usłyszałam gromki śmiech wydobywający się za rogu. Przywarłam, z pewną odrazą, do zapleśniałej powierzchni. Aktywowałam Ne'elam i czekałam na na rozwój sytuacji. Czułam, że nie obejdzie się bez rozwiązań siłowych, a osoba, która pojawi się na mojej ścieżce, będzie moim pierwszym przeciwnikiem. Przeciwnikiem, którego będę musiała zabić, jeśli chcę, by był jedyną ofiarą.
Za zakrętu wyłonił się mężczyzna w średnim wieku, z wygolonymi włosami i przymglonym wzrokiem. Śmierdział na wpół przetrawionym alkoholem i wszystkim tym, czym były kanały. Zatoczył się lekko w moim kierunku, przechylając przy okazji pochodnię pod niebezpiecznym kątem. Minął mnie, cudem nie podpalając moich włosów. Zawiesił pochodnię na haku i rozpoczął walkę z rozporkiem. Westchnęłam w myślach. Mimo, że byłam już w wystarczająco odrażających warunkach, nie miałam zamiaru przyglądać się, jak złodziej sika na prawo i lewo. Zakradłam się do mężczyzny i skręciłam mu kark jednym, szybkim ruchem. Jeszcze szybszym złapałam bezwładne zwłoki – nie chciałam, by wpadły w pomyje i swoim chlupotem dorzuciły mi jeszcze roboty w postaci kilku dodatkowych przeciwników.
Ułożyłam zwłoki pod ścianą i zgasiwszy pochodnię, rzuciłam ją przed siebie. Miałam nadzieję na łut szczęścia. Moje życzenia okazały się owocne – po chwili, do miejsca w które rzuciłam kawałek drewna, skierowało się kilka osób – te, mimo że były równie pijane, co ich nieżywy już kompan, uzbrojone były po zęby w karabiny maszynowe i wszelkiego rodzaju bronie palne, jakie były dostępne na rynku. Obserwowałam ich gniewny, pijany pochód. Gdy oddalili się na wystarczającą odległość, podpaliłam zwłoki. Nieskomplikowana dywersja była wystarczająca na takich rzezimieszków, a przynajmniej takie odnosiłam wrażenie.
Kryjąc się w mroku, przeszłam do niewielkiego pomieszczenia, w którym urzędowała banda. Na moje szczęście został w nim tylko jeden ze złodziei. Mogłabym go zdjąć w podobny sposób, co pierwszego, jednakże cień nie sięgał jego sylwetki – rozpalone ognisko oświetlało większość pomieszczenia. Chłopiec – bo osobnik stojący przede mną nie mógł mieć więcej niż piętnaście lat – stał z wysoko podniesionym karabinem. Jego zaniepokojone spojrzenie skakało z jednego kąta w kąt. Miał widoczne problemy z zapanowaniem nad drżeniem rąk. Był przerażony. A mi zrobiło się smutno, bo wiedziałam, że i on będzie musiał umrzeć.
Wyłoniłam się z cienia, spokojnie i powoli. Nie miałam za wiele czasu, jednakże sprawę z chłopcem musiałam rozwiązać w miarę delikatnie.
- Kim jesteś?! - Nutka histerii w jego głosie tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że był przerażony. I to bardzo.
- Nie bój się – szepnęłam, unosząc ręce w geście pojednania. - Nie chcę ciebie skrzywdzić, bo i nie po to przyszłam.
- Czego chcesz?!
- Obrazu – spokój w moim głosie musiał udzielić się chłopcu, bo wydawał się już tylko zdenerwowany.
- Na pewno go nie dostaniesz! To moje pierwsze zadanie! Wystarczy, że przypilnuję go do powrotu tamtych i będę pełnoprawnym członkiem gangu!
- Naprawdę? - zrobiłam krok do przodu. Trzymał mnie na muszce, ale wiedziałam już, że nie będzie miał odwagi strzelić. - Tak ci powiedzieli? Jesteś pewny, że możesz ufać ich słowom?
- Co ty możesz wiedzieć?!
- Niewiele, albo więcej, niż podejrzewasz – odpowiedziałam, ponownie podchodząc. - Jesteś inteligentny, na pewno czujesz, że to za mało... Będą chcieli od ciebie więcej... Znacznie więcej.
Chłopak opuścił broń i spojrzał na mnie wzrokiem spłoszonego pieska. Czyżby był tutaj pod przymusem? Zrobiło mi się jeszcze gorzej. Taka szkoda.
- Przysłali mnie tu twoi rodzice. Chcą, abyś wrócił....
Łzy zaszkliły się w jego oczach, a jego ramiona zaczęły niebezpiecznie drżeć. Pęknie. I to szybciej, niż myślałam. Podeszłam do niego i wyciągnęłam broń z jego dłoni. Nie stawiał oporu. Nie wiem, co pchnęło go w ramiona gangu, najwidoczniej jednak nie było to najlepsze rozwiązanie. Podniosłam jego podbródek i spojrzałam głęboko w oczy. Widziałam w nich ból, cierpienie i desperację.
- Już wszystko będzie dobrze...
W brązowych, ciepłych oczach piętnastoletniego chłopca pojawiło się coś nowego. Nadzieja. Dałam mu ją i nie zamierzałam odbierać. Uśmiechnęłam się i skręciłam delikatny kark. Umarł, z tą tlącą się nadzieją i może choć przez chwilę od niepamiętnych czasów był szczęśliwy.
Pokręciłam głową. Nie przywykłam do zabijania dzieci, jednak robota była ważniejsza. Poza tym, jaki los mógł go czekać na tym padole nieszczęścia? Teraz miał przynajmniej szansę na życiu w wiecznym świetle Lumena.
Reszta zadania była banalnie prosta. Znalazłam obraz – na szczęście zapakowany był w nieprzemakalna torbę – i zgasiwszy ognisko, czekałam w cieniu na powrót bandy. Gdy zobaczyli bezwładne ciało i brak obrazu, wpadli w furię. Przekrzykiwali się, przeklinali, a nawet trójka z nich postanowiła wdać się w bójkę. Opanowanie i wymyślenie planu pościgu zajęło im trochę czasu, jednak czekałam cierpliwie. W końcu postanowili ruszyć w ślady podłego złodzieja (jak pięknie mnie określili). Opuścili pomieszczenie w pośpiechu, nie sprawdzając nawet, czy na pewno nikogo niepożądanego w nim nie ma.
Odczekawszy kilka minut, ruszyłam w przeciwnym kierunku i odnalazłszy pierwszą, lepszą studzienkę, wyszłam na zewnątrz. Znalazłam się na obrzeżach miasta, całkiem niedaleko rezydencji Orsini. Jednak najpierw postanowiłam oddać się długiej kąpieli, z pachnącymi olejkami, aby zmyć z siebie smród kanałów, do których miałam nadzieję więcej nie wracać. |
Za lekceważenie prawdziwej urody, tej nieopisanej przez zwykłe zwierciadło
Zgromieni przez lepszą, aż łzy z gniewu trwonią
W sedno trafiło stare porzekadło
Mądrość, nie seksapil jest straszliwszą bronią. |
Ostatnio zmieniony przez Naoko 02-07-2014, 22:17, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
»Drax |
#4
|
Yami
Poziom: Wakamusha
Posty: 242 Wiek: 33 Dołączył: 06 Sie 2010 Skąd: Gliwice
|
Napisano 06-01-2016, 14:53
|
Cytuj
|
Płonąca Róża. Część pierwsza.
Hawtin rozparł się na wygodnym fotelu i skupił na wirtualnej mapie, wyświetlonej na tablecie podanym mu przez Pettone’a. Przedstawiała ona plan arkadyjskich niesławnych Kanałów Złodziei, gdzie swoją siedzibę miał największy rywal Eleny Orsini, przynajmniej jeśli chodzi o stolicę Babilonu. Tesem, jak nazywał się owy gangster, od lat wzajemnie zwalczał się z Białą Różą i chociaż nigdy nie udało mu się przeważyć szali na swoją korzyść, to umiejętnie utrzymywał status quo. Musiał zatem posiadać jakieś informacje o operacjach i klientach swojej przeciwniczki. Może niezbyt wiele, ale zawsze to był jakiś początek.
Pomysł spotkania z Tesemem poddał mu Pettone, który całkiem nieźle orientował się w realiach babilońskiego półświatka. I chociaż Lockheart był niezadowolony z podstarzałego księgowego przez nietrafiony pomysł zachowania życia Lolity Powers, to Marcus, nie mając zbyt wielkiego rozeznania w Arkadii i jej ciemnych interesach, postanowił skorzystać z jego pomocy. Damien nie musiał się dowiedzieć – kilka dni temu wyleciał z Babilonu, zostawiając zniszczenie Białej Róży swojemu najnowszemu podwładnemu.
Po walce Marcusa z Lolitą, rozwój wydarzeń okazał się mniej ekscytujący niż wszyscy się spodziewali – początkowo Elena wyraziła skruchę i przekonywała w wysyłanych przez nią wiadomościach, by oddali jej Stingbee, a ona nie dość, że zapłaci spory okup, to zacznie przekazywać im znaczną część swoich przyszłych zysków. Damien, za namową Pettone’a, przystał na taką propozycję, lecz gdy tylko Orsini odzyskała swoją podwładną, ponownie zaatakowała. O dziwo, Widmowy Rycerz nie zareagował agresją. Wydawał się być raczej zdegustowany, zarówno postępowaniem przywódczyni Białej Róży, jak i kiepskimi prognozami Pettone’a. A gdy tylko dostał jakąś tajemniczą wiadomość, szybko opuścił Arkadię.
Od tamtych wydarzeń, Hawtin ukrywał się w całkiem nieźle urządzonym mieszkanku, którego właściciel wyjechał na kilka tygodni, nie wiedząc oczywiście o wizycie niespodziewanego gościa. Świeży członek Phantom Knights nie chował się jednak bynajmniej ze strachu przed Białą Różą – po prostu wolał nie toczyć walk na ulicach miasta, tuż pod okiem zealotów, gdyż wtedy jego sytuacja mogłaby się znacznie bardziej skomplikować. Postanowił przynajmniej na chwilę się przyczaić, zdobyć potrzebne mu informacje i dopiero wtedy zaatakować – celnie, boleśnie i zabójczo, pozbawiając Elenę jej najważniejszych klientów, najcenniejszych ludzi i sprzymierzeńców w strukturach władz. Wisienkę na torcie, rezydencję Orsini, zostawił sobie na koniec.
- Tesem to roztropny człowiek, na pewno nie wzgardzi ofertą współpracy z Phantom Knights – Pettone przerwał swojemu towarzyszowi studiowanie planu, wracając do
- Ofertą współpracy? – zapytał Marcus, nie odrywając wzroku od dziesięciocalowego ekranu.
Księgowy chrząknął i zawiercił się na swoim siedzisku. Zmarszczył czoło i rozwarł usta, najwyraźniej chcąc coś powiedzieć, lecz szybko je zamknął i ponownie chrząknął.
- Myślałem, że udało mi się pana przekonać do współpracy z organizacją Tesema – wydusił w końcu. – W takim razie, dlaczego przegląda pan plany kanałów, jeśli można wiedzieć?
- Spotkam się z Tesemem, ale nie zgadzałem się na żadną współpracę.
- Ależ…
- Tak?
Pettone wyraźnie się zawahał. Poczuł, jak zimna strużka potu spływa mu po plecach. Zaczynał powoli żałować, że zaproponował swoje usługi Widmowym Rycerzom, gdy Damien Lockheart pojawił się w Arkadii. Była to grupa niebezpiecznych przestępców, ale z takimi nie raz już ubijał w przeszłości jakieś interesy. Bardziej raziła go ich nieprzewidywalność. Z takimi ciężko zrobić dobry biznes, a teraz się okazywało, że przez nich może stracić wieloletniego, w miarę stabilnego kontrahenta. Bał się jednak zaprotestować… Chociaż, z drugiej strony, Hawtin okazał mu znacznie więcej dobrej woli po tamtej sprawie ze Stingbee, aniżeli jego przełożony. Postanowił zaryzykować.
- Jeśli można… Jak mówiłem, Tesem to roztropny człowiek i na pewno byłby skłonny pomóc panu w walce z Białą Różą, w końcu sam od długiego czasu ma z nimi na pieńku. Myślę, że w dobrym guście będzie zaoferowanie mu czegoś w zamian za jego informacje.
Hawtin w końcu przeniósł swoje spojrzenie na rozmówcę, a podstarzały księgowy od razu pomyślał, że wolał, gdy ten był skupiony na mapie. Spojrzenie jasnych oczu zdawało się wręcz przewiercać go na wskroś, wbijając się w samą duszę.
- Nie będę z nim pertraktował, Pettone. Albo przekaże mi, co wie, albo ja to z niego wyciągnę.
- Tesem mógłby pomóc w tej walce również w…
- Nie – uciął młodzieniec stanowczo. – Zorganizuj to spotkanie na dzisiejszy wieczór – dodał, wskazując swojemu gościowi drzwi.
Pettone westchnął cicho i wstał, kierując się ku wyjściu.
- I odradzam jakiekolwiek działanie za moimi plecami, Pettone. To nieroztropne – rzucił nadczłowiek na odchodne i wrócił do studiowania planów Kanałów Złodziei.
Babilończyk wzdrygnął się lekko. Marcus wypowiedział to ostatnie zdanie takim tonem, jakby mówił o pogodzie, lecz w tej obojętności czaiła się ukryta groźba. Pod pewnymi względami, ten młodzian był gorszy od Damiena.
***
Hawtin otarł katanę o ubranie ostatniego z przeciwników, a ten nawet nie zaprotestował, zbyt zajęty krztuszeniem się swoją własną krwią. Młody zabójca rozejrzał się po niewielkim pomieszczeniu i nie zauważywszy już żadnego zagrożenia, ponownie skierował swoje kroki w stronę Tesema. Lider Złodziei wybałuszył oczy jeszcze bardziej niż dotychczas i zaczął gwałtownie się wycofywać, póki nie oparł się plecami o kamienną ścianę pomieszczenia.
- Kim… czym ty, do cholery, jesteś?
Marcus zignorował to pytanie i rozpoczął oględziny swojego skórzanego pancerza. Przeciwników było na tyle dużo, że kilka razy udało im się go zaskoczyć i przedrzeć przez jego obronę – piekąca rana na plecach mówiła sama za siebie. Obecna zbroja nie dostarczała odpowiednio wysokiej obrony i młodzieniec zakonotował sobie w głowie, by po powrocie sprawdzić, czy czarny rynek nie miał czegoś ciekawego do zaoferowania pod tym względem. Ostatnio dotarła do niego informacja o nowym rodzaju wysoce zaawansowanych zbroi produkowanych w Cesarstwie. Aegis, czy coś takiego. Może dzięki nowym znajomościom, jakie zdobył dzięki wstąpieniu do Widmowych Rycerzy, udałoby się mu położyć ręce na takim cacku? Trzeba będzie rozeznać się w tym temacie
Nagijczyk zakończył oględziny i wsunął katanę do pochwy na plecach, przy okazji odczuwając ranę na bicepsie, której do tej pory nie zauważył. Zaklął w myślach. Przeciwnicy nie byli specjalnie mocni, ale w grupie stanowili dla niego pewne wyzwanie. I to pomimo tego, że Lockheart wprowadził go w tajniki Hiten Mitsurugi-ryuu zanim zniknął z Arkadii. Wychodziło jednak na to, że musiał nauczyć się znacznie więcej, by stanowić równie wielkie zagrożenie, jak jego przełożony, czy dwóch innych prawdziwych Widmowych Rycerzy.
Przynajmniej jednak udało mu się wywrzeć odpowiednie wrażenie na tym prostaku, Tesemie, mordując wszystkich jego ochroniarzy. Teraz ta rozmowa powinna być znacznie prostsza.
Drax wolnym krokiem zbliżył się do stolika, przy którym wcześniej rozmawiał z przywódcą gangu i klapnął na fotel zajmowany uprzednio przez tego ostatniego.
- Przestań skomleć i siadaj – powiedział spokojnie, wskazując Tesemowi swoje poprzednie siedzisko.
Babilończyk zbliżył się ostrożnie i usiadł w ten sposób, by w każdej chwili móc się zerwać do błyskawicznej ucieczki. Na jego twarzy malował się strach i jednocześnie ulga z tego, że jego życiu najwyraźniej nic nie zagrażało. Póki co. A to miał być taki przyjemny wieczór! Nawiązanie współpracy z Phantom Knights miało oznaczać nie tylko pozbycie się tej przeklętej Orsini i zwielokrotnione zyski, lecz również uzyskanie potężnego sojusznika. Tymczasem ich członek wcale nie miał zamiaru się układać. Zażądał informacji, nie chcąc nawet słyszeć o jakimkolwiek sojuszu, a gdy Tesem zaprotestował i spróbował zaznaczyć swoją dominującą pozycję w tej dyskusji, dając znać swoim ochroniarzom, by Ci trochę nastraszyli młodzieńca, rozpoczęła się jatka.
- Czego chcesz? – zapytał w końcu, starając się by jego głos nie zadrżał za bardzo. Nie udało mu się.
- Wydaje mi się, że już o tym wspomniałem. Informacje o organizacji Eleny Orsini, tożsamość ich klientów, ich najważniejszych ludzi, ich sprzymierzeńców i stronników. Wszystko, co o nich wiesz – odpowiedział Marcus, a w jego głosie zabrzmiała niecierpliwa nutka.
Tesem spojrzał w oczy swojego rozmówcy, chcąc z nich wyczytać, czy może uda się dobić choćby jakiegoś małego, malutkiego targu. To był błąd. Nagle zalała go taka fala chłodu, jakby wszedł do jakiejś mroźni. Uczucie na szczęście szybko minęło, lecz jego lęk przed Widmowym Rycerzem wzrósł jeszcze bardziej. Gdyby tak bardzo nie nienawidził Orsini, to nawet by jej zaczął współczuć.
Bez dalszej zwłoki, przywódca gangu, wyciągnął z kieszeni niewielką kartę pamięci i położył ją na stoliku, przesuwając palcem w stronę rozmówcy.
- Przepraszam za to całe zajście z moimi ochroniarzami. Nigdy nie było moją intencją, by wchodzić w konflikt z Phantom Knights – zaczął, za wszelką cenę unikając patrzenia mu w oczy. – Na tej karcie są pliki ze wszystkim, co mam na tych zasrańców z Białej Róży. Zawarłem też plany rezydencji Orsini i zaznaczyłem wszelkie zabezpieczenia, które napotkali moi ludzie, gdy się tam włamywali. Jestem jednak pewien, że od tamtego czasu zostały zmienione, albo przynajmniej zmodyfikowane.
Marcus schował miniaturowe urządzenie i wstał ze swojego miejsca. Tesem natychmiast uczynił to samo.
- Moi ludzie odprowadzą…
- Obejdzie się – przerwał mu Hawtin, ignorując przy okazji wyciągniętą dłoń. – Jeśli te informacje okażą się nietrafne…
- Na pewno są…
-… to tu wrócę i zabiję Cię jeszcze przed Eleną.
- Są trafne, są trafne! – zapewniał gorliwie Złodziej, chcąc odprowadzić swojego gościa do wyjścia z pomieszczenia, lecz potknął się o jedno z ciał swoich byłych ochroniarzy i runął w kałużę krwi.
Hawtin nawet się nie odwrócił i po chwili zniknął w mroku Kanałów Złodziei. W Tesemie pojawiła się na moment iskra gniewu, lecz natychmiast została stłumiona przez wspomnienie tego, co Widmowy Rycerz zrobił z jego ludźmi.
Nie udało mu się zawrzeć żadnego układu z Phantom Knights i tego wieczora stracił nie tylko kilku wartościowych ludzi, lecz również swoją dumę. Jednak, koniec końców, miał pewne powody do zadowolenia – jeśli ten arogancki młodzik faktycznie wziął sobie za cel Białą Różę, to po jej zniszczeniu, zapewne zniknie z Arkadii, a wtedy całe to podwórko będzie należało do niego, Tesema. |
Per aspera ad astra. |
Ostatnio zmieniony przez Drax 06-01-2016, 14:54, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
»Shadow |
#5
|
Yami
Poziom: Wakamusha
Posty: 251 Wiek: 28 Dołączył: 28 Maj 2015 Skąd: Zagłębie kabaretowe
|
Napisano 02-08-2017, 11:19
|
Cytuj
|
Ze specjalną dedykacją dla Soraty i jeszcze specjalniejszą dla Nakinagary
[Ninmu|Yami]Prawo silnych
Róża z popiołów. Część pierwsza.
Isztar
W mieście ośmiu lwów było spokojnie. Za spokojnie, biorąc pod uwagę jaki chaos panował w innych miejscach. Dlatego też setki szukających chwili ciszy babilończyków przybywało do niego w celu złapania chwili oddechu. Jednym z takich pielgrzymów za spokojem był stary kamerdyner, który zgodnie ze swoim zwyczajem zatrzymał się w najbliższym kościele, zaraz po przekroczeniu bram miasta. Spokojnie podszedł do ozdobionego wizerunkiem świętego Sebastiana konfesjonału, uklęknął i rozpoczął:
- Chociaż bym szedł ciemną doliną...
- zła się nie ulęknę, bo Pan jest ze mną - dokończył znajdujący się po drugiej stronie kratki człowiek. - Ile to już Korneliuszu?
- Rok i połowa mój Panie. Przyszedłem z informacjami.
- Jak zawsze niezawodny. W jaki sposób mi je przekażesz?
- Mam wszystko w głowie, Panie. Widmowi zaostrzyli rygor. Oficjalnie przyjechałem na grób żony.
- W takim razie... Wyznaj mi swoje grzechy bracie.
- Victor - w głosie Eleny słychać było oburzenie. - Możesz mi powiedzieć, czemu całe Har jest na mnie obrażone? Byłeś tam zatrzymać konwój. I...?
Rozejrzałem się dookoła. Znajdowaliśmy się w piwnicy pod antykwariatem w starym, wielkim pomieszczeniu, które służyło obecnie Białej Róży za bazę wypadową. Zmieniło się tu wiele przez ostatni rok. Jakim cudem wniesiono tu wielkie dębowe biurko i kilka skórzanych foteli pozostawało niewytłumaczone. Kiedyś zakurzone pomieszczenie lśniło czystością. Miś obronny Eleny okazał się bowiem idealną sprzątaczką. Za idealną. W końcu co za geniusz wpadnie na pomysł polerowania kamiennych ścian pamiętających początki Ishtaru?
- Wtrącił się niejaki Kour'Qan. Poprosiłem go o przekazanie, że od teraz my przejmujemy dostawy.
- My nie zajmujemy się przemytami!
- To zaczniemy. W końcu potrzebujemy kapitału, nie uważasz? Znikam na kilka dni. Antykwariatem zaopiekuje się moja narzeczona. Nawet nie próbuj nic mieszać. Skoro potrzebujesz mnie w związku z sytuacją kryzysową, to po prostu pokaż, że masz we mnie wiarę.
Peryferia Arkadii
Na ulicy świętego Sebastiana wpadam w gówno. Cuchnące, gęste psie gówno. Wściekając się, szoruję nogą o krawężnik i po trawie. Niespecjalnie to pomaga. Wchodzę do kanałów i idę wściekły jak osa, aż do momentu, gdy wpadam na ludzkie gówno. Nie dosłownie w każdym razie. Leży przede mną powiem człowiek, swego czasu dość dobrze mi znany informator Tesema, który nigdy jakimś cudem nie uświadomił sobie, że po prostu wyciągam z niego informacje. A teraz leży zapity i zarzygany na chodniku, podpierając głowę o zimny beton ściany. Z mściwą satysfakcją już drugi dzisiejszy raz stawiam tę samą nogę na gównie. A konkretniej jego ręce. Mężczyzna wrzeszczy, gdy zabieram but, mamrocze, i zaczyna płakać. Chwytam go i z dużym wysiłkiem stawiam do pionu, przyciskając do ściany. Dziękuję jednocześnie Lumenowi, że zabrałem tego dnia rękawiczki. Śmierdzi od niego do tego stopnia, że mam ochotę go zastrzelić. Ale najpierw wypytuje go o szczegóły jego pracy dla Tesema, potwierdzam możliwe miejsce jego pobytu i obecną sytuację w Arkadii. Jest gorzej, niż myślałem. Równowaga naprawdę została zachwiana, kiedy Róża upadła. Tesem poszedł kolejny. Chciał rewolucji i zmiany w równowadze sił? To się doczekał. Rewolucja pożera własne dzieci. Wystarczyło pokazać jego chłopakom, że jest inna opcja i że mogą zarobić o wiele więcej u kogo innego i ich cała lojalność poszła w diabły. Wściekły na niesprawiedliwość świata i to, że teraz cały ten burdel muszę sprzątać sam, rzucam człowiekiem na ulicę.
- Biała Róża... Fu. Chyba spalo...
Pociągam za spust. Trafiam w środek czoła. Z chorą satysfakcją, którą wiem, że później będę się brzydził, przyglądam się jak krew wypływa z otworu, a oczy człowieka tracą blask życia. Odwracam się na pięcie i wyruszam w dalszą podróż.
Wychodzę w końcu z kanałów, przyrzekając sobie, że wezmę niedługo kąpiel. Jestem już niedaleko miejsca docelowego. Ruszam. W srebrnym świetle księżyca błyszczały zakratowane okna starodawnych budowli po drugiej stronie drogi. Narośle z cementu szpeciły ich ceglane cielska. Wąska, oszpecona łajnem droga świeciła pustkami. Odór dolatujący ze śmientików powodował odruch wilgotny. Jedyne co powstrzymywało przed odczuciem osamotnienia to świecące oczy i ostrza, które migały od czasu do czasu w ciemnych zaułkach. Trafienie tu i przebycie, będąc turystą, groziło przedwczesną, często dość bolesną śmiercią. Ale ja nie byłem turystą. Byłem...
- Agent Światłości w Ciemności. Poezja.
Kto to powiedział? pomyślałem, momentalnie rozglądając się po uliczce. Pusta. Dziwne. No nic. Wszedłem do poszukiwanego budynku. Pierwsze co poczułem to odór zgnilizny, który o mało nie zakręcił mi w głowie. Obdrapane ściany i kałuże czegoś, co wydawało się... Zresztą nieważne. Po chwili stałem przed wskazanym mi przez Korneliusza numerem i wszedłem do środka, potykając się o kilka butelek po ulubionym napoju wysokoprocentowym podrzędnych babilończyków - tanim winie. Mieszkanko było małe. Tak małe, że nie nazwanie go mieszkankiem było wielkim komplementem. Była to izba, z łóżkiem, stołem bez nogi, który trzymał się w pionie dzięki wieży z książek, starym, obdrapanym krzesłem oraz wielkim krzyżem wymalowanym na centralnej ścianie pomiędzy dwoma wąskimi oknami, które zasłonione były kartonami. W momencie, w którym butelki upadły, góra szmat leżąca na łóżku poruszyła się i ujrzałem ubrudzoną, nieogoloną twarz, spoglądającą na mnie z przerażeniem.
- Nie, nie...! - krzyknął, zrywając się na nogi.
- Siadaj - rzekłem spokojnie, wyjmując ulubionego colta.
Usiadł pokornie na łóżku, z wyrazem zrezygnowania na twarzy. W pomieszczeniu panował zaduch przesiąknięty zapachem taniego alkoholu i papierosów.
- Aż tak nisko upadłeś? Co się stało stary strażniku podłego miasta? - zażartowałem.
- Ścigali mnie. To jest ostatnia moja kryjówka. Zabijesz mnie prawda? A kiedyś byłem potężny... Na tyle potężny, że mogłem rywalizować ze swoją starą przyjaciółką, z moją ukochaną Eleną...
- Nie zabiję cię - westchnąłem. Szukałem sojusznika, a znalazłem wrak człowieka. - Nie masz już żadnych kontaktów? - upewniłem się.
- Są, ale oni chcą pieniądze, a ich mi brak. Nie mam też jak spłacić starych pracowników...
Błysk w moim oku, nadmierny entuzjazm i zbyt szeroki uśmiech najwyraźniej wzbudziły zainteresowanie Tesema, bo przyjrzał mi się uważniej.
- No cóż. Silni rządzą słabymi. W takim razie mam dla ciebie propozycję...
I w tym momencie Tesem poczuł niepokój. Ale na to było już za późno. |
W więziennej rozpaczy... |
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,16 sekundy. Zapytań do SQL: 15
|