Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Poziom 3] Curse vs Pit - walka 1
 Rozpoczęty przez ^Curse, 08-03-2018, 23:47
 Zamknięty przez Lorgan, 18-03-2018, 01:36

6 odpowiedzi w tym temacie
^Curse   #1 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Shinobi Bushou
Posty: 551
Wiek: 35
Dołączyła: 16 Gru 2008
Skąd: Lublin/Warszawa?


4415道力 vs 7447道力



Perła Oceanu, majestatyczny statek rejsowy pod sanbetańską banderą, sunął niespiesznie po spokojnych wodach oceanu. Lśnił bielą w świetle dnia, stanowiąc jedyny jasny punkt na ciemnej tafli. Tysiące bardziej i trochę mniej zamożnych pasażerów delektowało się wygodami podróży z Ishimy do babilońskiego Ur, do którego zgodnie z planem okręt miał przybić po niespełna siedmiu dniach.
Kilkunastoletnia, drobna dziewczyna opierała się o burtę, wpatrując w wodę. Jej niewielki wzrost sprawiał, że musiała stanąć na ławce, by móc wychylić głowę ponad krawędź. Miodowe oczy, wpatrujące się w jeden punkt świdrowały powietrze, jakby chciały wypalić dziurę w przestrzeni. Słońce, odbijające się w lekko falującej toni, oślepiało ją co chwilę, ale nie było w stanie rozproszyć uwagi. Spojrzenie miała utkwione w jednym punkcie. Całkiem niedaleko, pośród bezkresnego granatu, obszar o średnicy nie większej niż szalupa wrzał, wypluwając raz za razem martwego delfina.

***

Starta papierów na biurku Kasumi powiększała się nieubłaganie z dnia na dzień i puste stanowisko, jakie pozostawił po sobie poprzedni komandor wywiadu odbijało się na niej ze zdwojoną siłą. Przeklęła w myślach Kalamira Kendeissona.
Druki oznaczały zazwyczaj podpisy, zezwolenia, polecenia i inne pierdoły, na które nie miała ochoty. Sięgnęła ze znudzeniem do popielniczki i strzepnęła popiół ze spalającego się papierosa. To, na co miała ochotę, znajdowało się w cyfrowych bazach danych. Informacje, najcenniejsza waluta w świecie, w którym nieustannie toczy się Sekretna Wojna.
Nadejście kolejnej wiadomości zasygnalizowała czerwona ikonka na monitorze komputera. Raport wpadł do działu „drugi stopień zagrożenia”. Nie priorytet, ale wciąż ważny. Otworzyła go i przeleciała wzrokiem przez kilka akapitów. „Jednostka pływająca. Brak kontaktu. Zagrożenie. Nadczłowiek. Brak kontroli”. Zatrzymała się na moment na fragmencie o braku kontroli, wczytując w niego. Nadczłowiek bez nadzoru, który nie umie lub nie chce panować nad swoją mocą zawsze stanowił zagrożenie. Nauczyła się tego boleśnie na własnej skórze i jeżeli miała na to jakikolwiek wpływ, chciała to powstrzymać.

- Perła Oceanu zniknęła z radarów na nagijskiej granicy morskiej jakieś dwa miesiące temu temu – zaraportował sztywno jeden w podwładnych.
Wysoki, gładko ogolony blondyn przed trzydziestką. Ładny.
- Jednostka pasażerska płynęła z Ishimy do Ur, a jej trasa przebiega wzdłuż południowo-wschodniego wybrzeża cesarstwa. Po czterech tygodniach poszukiwania przestały być priorytetowymi, a kilka dni temu odwołano akcję i uznano pasażerów i załogę za zmarłych. Trzy godziny temu statek został zarejestrowany, a potem znowu zniknął.
- Dlaczego dowiaduję się o tym dopiero po trzech godzinach? - Rzuciła ostro.
- Dopiero niespełna godzinę temu udało nam się potwierdzić, że na podkładzie jest Nagijka Sheila Prescott, nadczłowiek drugiej generacji… czwartej kategorii. Jej moce mogłyby zagrozić ujawnieniu istnienia nadludzi, więc poszukiwaliśmy jej już od jakiegoś czasu. Niedawno otrzymaliśmy informację, że uciekła z kraju.
Czwarta kategoria, czyli niekontrolowana moc, klasyfikowana jako ułomność. Teoretycznie niebezpieczna głównie dla posiadacza, ale zdradliwa. Curse wędrowała spojrzeniem od komputerowej mapy do mężczyzny, który spoglądał na nią niepewnie. Pod jej władzą znajdowali się zarówno ludzie, jak i nadludzie, ale obejmując stanowisko upewniła się, że jej najbliższe otoczenie składa się głównie z tych drugich. Przez moment poczuła ciekawość, co podwładni myślą na temat nowego szefa. Zwłaszcza po pierwszym rozporządzeniu, które głosiło obligatoryjne oddanie próbki krwi każdego członka wywiadu, choć najchętniej wymagałaby tego również od pozostałych pionów. Niestety nie było to jeszcze w jej mocy.
- Nie tylko ty masz paranoję zawodową, Raphaelu - pomyślała.
Musiała przypatrywać się blondynowi odrobinę za długo, bo ten przełknął ślinę w roztargnieniu i speszył się lekko, spuszczając wzrok na trzymaną w dłoniach teczkę. Kasumi odwróciła się w jego stronę, krzyżując ramiona na klatce piersiowej i zmrużyła oczy. Wyglądała na rozgniewaną, ale kiedy się odezwała, jej głos był spokojny. Niemalże łagodny.
- Kiedy otrzymasz następny raport, chcę go znać w tej samej minucie. Jeżeli jakiś okręt, nieważne czy wycieczkowy, czy wojskowy, znika na nagijskiej granicy, chcę to wiedzieć. Nawet jeżeli to rybacka barka - zrobiła krótką pauzę, utkwiwszy czarne oczy w swoim podwładnym. - Zrozumiałeś?
- Tak jest, pani komandor - odparł słabo.
- Wspaniale. Chcę wszystkie informacje na temat tej Nagijki, a także spis pasażerów. Za godzinę ma na mnie czekać samolot do Zoril, a stamtąd łódź.
Nie spojrzała ponownie na mężczyznę, tylko ruszyła w stronę drzwi. Usłyszała za plecami wyjąkane przez niego „ale...”.
- Nie ma żadnego „ale” – rzuciła, wychodząc.

***

Kasumi bezszelestnie wspięła się po linie zahaczonej o burtę. Perła Oceanu znajdowała się dokładnie w tym samym miejscu, w którym zarejestrowano ją ostatnio, na wodach pomiędzy Nag, Babilonem i Sanbetsu. Komandor liczyła na to, że żadne z państw Sojuszu Wschodzącego Słońca nie zdaje sobie sprawy z obecności silnego nadczłowieka na pokładzie, co dawałoby jej jeszcze kilka godzin na infiltrację. Na beeperze miała dokładny plan wnętrza wycieczkowca, więc kierując się nim, ruszyła w stronę mostka. Pluskom fal towarzyszyła jedynie głucha cisza, która kontrastowała z wyobrażeniem statku pełnego turystów. Taki rodzaj głuszy oznaczał tylko problemy.
Przeszła wzdłuż szalup ratunkowych, z których tylko jedna smętnie zwisała, odczepiona do połowy. Reszta wydawała się nienaruszona. Wybrała ewakuacyjną klatkę schodową i wspięła się na piąte z siedmiu pięter. Zatrzymał ją metaliczny zapach krwi, niesiony powiewem powietrza zza uchylonych drzwi na korytarz. Pchnęła je delikatnie, kładąc odruchowo drugą dłoń na rękojeści miecza i od razu zobaczyła źródło woni. Kilkanaście metrów od niej, wciśnięty pomiędzy przeciwległe ściany był martwy mężczyzna. Pogruchotane kości i zmiażdżona czaszka sugerowały szybką śmierć. Zalegał w tym miejscu od dobrych kilku dni. Uwagę Kasumi przykuło jednak co innego. Ściany, między którymi znajdował się człowiek wyglądały jakby wygięły się ku niemu celowo, łapiąc w pułapkę. Zacisnęły się na nim miękko, zostawiając nie więcej niż dwadzieścia centymetrów przestrzeni, tak że nikt nie miał szans się przecisnąć.
Nie miała czasu zbadać dokładniej tej przedziwnej scenerii, bo usłyszała nad sobą nagły trzask, a sufit na końcu korytarza załamał się, jakby tąpnęło na niego kilka ton. Curse w mgnieniu oka pokonała schody na górę. Dokładnie w momencie, w którym dobiegła, padły pierwsze strzały. Dwóch uzbrojonych mężczyzn wyrzucało pocisk za pociskiem w kierunku czegoś, co wyglądało na ciężki, jadalniany stół, ale pełzło ku nim wyginając nogi na wszystkie strony i rozdziawiając deski niczym paszczę. Grad amunicji nie spowalniał go, mimo wyraźnego wyszczerbienia konstrukcji. Mężczyźni wolno cofali się tyłem w kierunku Kasumi, nie przerywając serii, nawet kiedy ściany, sufit i podłoga wokół nich poczerniały i zaczęły pękać. Dopiero kiedy magazynek jednego z nich wymagał przeładowania, komandor śmignęła między nimi, odbijając się od stabilnie wyglądających fragmentów podłoża i czterema precyzyjnymi cięciami pozbawiła pokracznego wroga nóg. Ten łupnął pod siebie z siłą, która dokończyła żywota podłogi i razem z nią spadł piętro niżej. Curse ledwo uniknęła pułapki, łapiąc najbliższego kinkietu i zawisając nad kilkumetrową szczeliną. Skoczyła w ostatniej chwili, bo ułamek sekundy później lampa pociągnęła za sobą spory fragment ściany. Komandor odwróciła się powoli do mężczyzn, którzy trzymali wycelowane w nią pistolety. Ich puls zdradzał strach.
- Bravo? Jesteście tam? Odbiór.
Głos z krótkofalówki rozproszył ich, więc wykorzystała sytuację i zaskoczyła ich, znikając sprzed oczu i pojawiając się nie więcej niż pół metra przed nimi. Trzymała już dwa miecze, oba przyłożone do ich gardeł. Najpierw kiwnęła głową, żeby jeden z nich odpowiedział, a kiedy to zrobił, pokręciła nią lekko na znak, że ma o niej nie wspominać. Zrozumiał.
- Alpha, trafiliśmy na problemy. – Brunet z niepewnością patrzył na grożące mu ostrze. – Odbiór.
- My też. Musimy jak najszybciej wyeliminować cel. Kontynuujecie? Odbiór.
Kasumi poznała głos rozmówcy. Nie od razu, ale zyskała pewność. Skinęła głową, przysłuchując się tętnu mężczyzny i upewniając, że nie zrobi niczego głupiego.
- Tak. Rozdzieliliśmy się. Planowy czas dotarcia do celu to piętnaście minut. Bez odbioru.
- Czy ktoś ze statku przeżył? – Zapytała cicho.
- Chyba nie.
Przeniosła wzrok na drugiego nieznajomego i docisnęła ostrze miecza mocniej do jego skóry tak, że popłynęła po niej kropelka krwi.
- Nie – wyrzucił z siebie od razu. – Ale nie sprawdziliśmy całego statku.
Skupiła się na moment, wyszukując bijących serc. Trafiła na cztery po przeciwnej stronie wycieczkowca. Dwa, ledwo wyczuwalne kilka pięter niżej i jeden, słabszy, niedaleko nich. Poza tym absolutnie nic. Brak tętniących życiem ludzi był ciszą, którą wcześniej wyczuła.
- Dużo spotkaliście po drodze tych wytworów?
- Nie, to pierwszy, ale były ślady innych. I ciała.
- Lepiej pomóżcie kolegom, bo chyba nie mają się za dobrze – stwierdziła. – Jeżeli spróbujecie mnie zaatakować, czego nie polecam, to źle się to dla was skończy. – Spojrzała w oczy obu mężczyzn podkreślając, że nie żartuje. – Jeżeli powiadomicie drugą grupę, że tu jestem, będę o tym wiedziała, jasne?
Odczekała stosowną chwilę, by jej rozmówcy przyswoili informacje, po czym znowu zniknęła im sprzed oczu i materializując się kilka metrów dalej, rozpędziła się i przeskoczyła niemal trzymetrowy wyłam w podłodze, po czym pobiegła wzdłuż korytarza. Członkowie grupy Bravo nie byli na tyle głupi, żeby próbować ją powstrzymać.
Była pewna, że Araraikou już wie o jej obecności na pokładzie. Istniała niewielka szansa na to, że nie miał konkretnej informacji o jej tożsamości, ale tego już nie mogła przewidzieć. Na pewno posiadał pełną teczkę informacji na temat byłej sanbetańskiej egzekutorki, więc ratowało ją to, że wiele się zmieniło od ich ostatniego spotkania. Była pewna, że powinna uniknąć kolejnego. Skierowała się więc ku najlżej bijącemu, pojedynczemu pulsowi. Temu, który mógł należeć do trzynastoletniej Sheili. Po drodze wyczuła jeszcze jedną osobę, nadczłowieka, ale postanowiła się nią na razie nie przejmować.
Wykuła w pamięci trasę do swojego celu i nie były w stanie jej zatrzymać co jakiś czas spotykane zwłoki pasażerów i załogi. Przystanęła dopiero, kiedy przekroczyła próg kuchni jednego z pokładów i ujrzała w niej spopielone ciała co najmniej kilkunastu osób. Część z nich stopiła się ze sprzętem kuchennym, a tło tej scenerii stanowiły powykrzywiane we wszystkie strony rury i drążki wypełniające pomieszczenie. Kasumi mimowolnie zabiło mocniej serce, bo zdała sobie sprawę, że prawdopodobnie większość z tych ludzi zginęła okrutną śmiercią. Przyspieszyła, bo wyczuła, że wszystkie żywe osoby na statku zmierzają wprost na siebie.
Była w okolicach pierwszego piętra pokładu centralnego, gdy poczuła silną, nieptrzyjemną woń. Śmierć. Zeszła niżej i powoli jej oczom ukazał się obraz masakry. Wiele w życiu widziała, ale na taki obraz nie była przygotowana. W sercu prawie trzystumetrowej Perły Oceanu, pod gołym niebem znajdowała się strefa rozrywki, zamknięta z trzech stron piętrami hotelowymi. Cały obszar był pokryty poszatkowanymi mniej lub bardziej ciałami. Hektolitry zaschniętej krwi i setki pourywanych kończyn i wnętrzności, które znajdowały się w takim stanie prawdopodobnie od czasu, kiedy po raz pierwszy utracono kontakt z jednostką. Gdzieniegdzie tylko jakiś nieszczęśnik zachował się w całości. Curse była bliska wymiotów. Statek wycieczkowy pod sanbetańską banderą stanowił makabryczny grobowiec. Dopiero teraz dotarło do niej z kim ma do czynienia. „Supernova” odbijało się głucho w jej myślach.
Dokładnie naprzeciw, jakieś trzydzieści metrów od niej, z cienia pomieszczenia wyłonił się Pit. Ich spojrzenia spotkały się, a pani komandor dojrzała u Kaeru wahanie, choć wychwyciła także jego zaciskającą się automatycznie pięść. Ten ułamek sekundy wystarczył, by wykonała skuteczny unik, bo komandor wojska Sanbetsu błyskawicznie wyciągnął pistolet i wystrzelił w jej stronę. Jego ludzie w tym czasie rozpierzchli się po sąsiednich pomieszczeniach, a Kasumi schowała się za jednym z pobliskich filarów.
Jej wzrok mimowolnie spoczął na wypolerowanym ostrzu katany, w której odbijała się sylwetka byłego towarzysza broni. Przezornie zmierzyła scouterem poziom jego douriki, ale efekt nie był jej na rękę. Zdobyła kolejny powód, żeby uniknąć bezpośredniego starcia. Ostatni przeciwnik w takim poziomem mocy był najtrudniejszym w jej życiu. W tym przypadku miała jednak niewielką przewagę już od początku. Znała Kaeru. Może niezbyt dobrze, ale pamiętała go z czasów wspólnej misji i wiedziała, że nie jest bezdusznym sukinsynem. Czasy polowań na przeciwników też miała już za sobą. Osiągnęła to co chciała, płacąc za to niemałą stawkę. Przyszła pora chronić swoją tożsamość.
Podczas gdy szacowała w głowie swoje szanse, na scenie pojawiło się inne zmartwienie. Kilkumetrowe drzewo, które dekorowało centrum pokładu, trzasnęło kilkukrotnie, po czym poruszyło się samoistnie. Wyciągnęło z niezbyt głębokiej ziemi krótkie korzenie i zaszeleściło. Przypominało nieco element z książek dla nastolatków, zwłaszcza że w pewnym momencie grzmotnęło jedną z gałęzi w najniżej zawieszony balkon i doszczętnie go zniszczyło. Tynk i szkło posypały się na ciała znajdujące się poniżej, a drzewo rozruszało na tyle, że jego korona żyła już pełnią życia.
Curse nie chciała bezsensownie ryzykować ujawnienia swojej nowej mocy przed wysłannikiem Sanbetsu, dlatego aktywowała niewidzialność kombinezonu Kamereon i zrobiła krok w stronę najbliższych drzwi. Wtedy ze strony Kaeru doleciał do niej granat dymny, z którego gwałtownie wydobyła się taka ilość gęstego jak mleko dymu, że Tora straciła chwilowo orientację. Wiedziała, że ma jeszcze kilka metrów do wyjścia, ale za plecami wyczuła ruch powietrza. Chciała zrobić unik, jednak odruch nie wystarczył i coś drasnęło ją lekko po lędźwiach. Nie na tyle, żeby było groźnie, ale wystarczająco, by siła uderzenia obróciła ją o kilkadziesiąt stopni. We mgle zobaczyła błysk, który rozszedł się po sylwetce drzewa, a potem zamienił w płomień. Stwór znieruchomiał. Jeszcze jeden błysk i obok niej znikąd pojawił się obcy puls. Zdała sobie sprawę, że zasłona dymna i uderzenie dezaktywowały kombinezon, a w jej kierunku wyprowadzane jest uderzenie. Tym razem udało jej się uniknąć ciosu, który z charakterystycznym bzyczeniem napięcia elektrycznego śmignął tuż przy jej ramieniu. Nie zdążyła oddać, bo gdzieś dalej ktoś krzyknął w akompaniamencie głośnego uderzenia, a jej samej grunt zmiękł pod stopami. Niczym ruchome piaski, drewniany parkiet pokładowy ustępował im spod nóg, wciągając i nie dając za wygraną. Kasumi zobaczyła tylko jak z góry ktoś wystrzeliwuje w ich stronę hak, ale Pit, chcąc się nim wspomóc, jedynie mocniej się pogrąża. Kiedy znajdowali się już po ramiona w pułapce, a Curse poczuła, że jej stopy są wolne i sięgnęła niższego piętra, nie zważając na konsekwencje, przeistoczyła się cała w krew i uwolniła, przemieszczając w dół. Araraikou, korzystając z własnych umiejętności zniknął pomiędzy piętrami.
Zsunęła się do pomieszczenia na dolnym pokładzie i natychmiast powróciła do swojej postaci. Agent pojawił się chwilę później, materializując z najbliższego gniazdka elektrycznego.
- Witaj, Kaeru. Kopę lat, co?
Blondyn w fedorze łypnął na nią jasnymi oczami i wykonał taki ruch, jakby sam nie wiedział czy ją zaatakować, czy nie.
- Porucznik Tora… - westchnął nieco teatralnie. – Przynajmniej kiedyś. Ale widzę, że Nag ci służy. Za moich czasów nie znałaś takich sztuczek.
- Wiesz jak jest, czasy się zmieniają. – Wzruszyła ramionami, rozluźniając postawę i chwyt miecza. Za wszelką cenę chciała uniknąć walki.
- Tak, wiem – stwierdził z żalem w głosie i odwracając wzrok. Znowu zacisnął lekko pięść, po której przebiegły ledwo widoczne impulsy elektryczne.
Nagle z niewielkiej odległości usłyszeli kobiecy jęk i oboje rzucili się w jego stronę. Pokonali krótki tor przeszkód pomiędzy rozrzuconym umeblowaniem restauracji i wbiegli równocześnie do zrujnowanej kajuty za barem. Pośród roztrzaskanej zawartości kuchennego magazynku, pod wyrwą w suficie leżała blondynka z fioletowym pasemkiem we włosach. Rzuciło się w oczy Kasumi, bo idealnie odznaczało się na tle żółto – pomarańczowej podłogi, na którą musiał wysypać się kubełek kurkumy.
- Kathrine!
Pit doskoczył do niej jednym susem. Kobieta leżała na przewróconych i zmiażdżonych półkach, otoczona rozbitym szkłem i metalowym prętem wychodzącym z prawego uda. Komandor ogarnął wzrokiem ranę, a potem spojrzał w twarz swojej współpracownicy.
- Trzymaj się. Wszystko będzie dobrze, rozumiesz?
Pewnym ruchem oderwał ramię ciemnego swetra i przewiązał rannej aortę w pachwinie. Potem zaczął szperać w kieszeni bojówek.
- Odsuń się – powiedziała nieoczekiwanie Curse i odepchnęła lekko mężczyznę. Najpierw zaprotestował, chwytając ją za nadgarstek, ale po chwili odpuścił. Kathrine wciąż jęczała w agonii, tracąc coraz więcej krwi.
- Trzeba wyciągnąć ten pręt – powiedziała komandor. – Dasz radę ją podnieść?
- Tak.
- Ja na ten czas zatamuję krwawienie. Jesteś w stanie tak skoncentrować moc, żeby wypalić ranę, nie rażąc jej całej?
Kaeru zawahał się.
- Tak.
- Działaj.
Kasumi powstrzymała swoją mocą krwotok z otwartej aorty a Pit, marszcząc się na dźwięk jej krzyku, dźwignął kobietę, po czym przyłożył jej dłonie w miejscu zranienia. Zawyła przeciągle, gdy jej skóra paliła się pod kulą czystej energii, a po kilkunastu sekundach straciła przytomność. Po dłuższej chwili jej puls ustabilizował się.
Sanbeta uprzątnął kilkoma ruchami rupiecie wokół siebie i ułożył swoją towarzyszkę na posadzce. Tora w tym czasie przyglądała mu się, stojąc w kałuży krwi.
- Alpha – usłyszeli nagle z krótkofalówki – potrzebujemy wsparcia. Odbiór.
- Szlag by to… - wybełkotał pod nosem Kaeru, łapiąc radio i zwracając się do niego. – Jestem, co się dzieje?
- Mamy tu… Eee…
- Bravo, do cholery, co macie?
- Szefie, musi sam to szef zobaczyć. Centralny pokład.
Curse poczuła nad nimi kilkoro ludzi. Nie czekając na reakcję wojskowego, zniknęła mu z pola widzenia i po kilkunastu sekundach znalazła się piętro wyżej, znów pod gołym niebem. Wcześniejszego makabrycznego widoku, dopełniało tlące się teraz słabym płomieniem duże drzewo, które gasło w towarzystwie wirującej obok niego trąby powietrznej. Nie miała ona więcej niż trzy metry wysokości i najwyżej dwa średnicy, ale konsekwentnie trzymała się jednej pozycji i ściągała ku sobie wszystko wokół, począwszy na elementach wystroju i zewnętrznej konstrukcji statku, a kończąc na martwych pasażerach. Z chwili na chwilę, jej wnętrze stawało się coraz gęstsze, jakby żywiło się konsumowanymi składnikami. Perła Ocenu zachwiała się groźnie na wodzie, jakby ktoś trącił ją w burtę. Małe tornado kształtowało powoli ramiona i łeb, i nagle dla wszystkich stało się jasne z czym za chwilę będą mieć do czynienia. Przypominało koszmarny, wypaczony rysunek dziecka.
Kasumi kontrolowała pozycję wszystkich obecnych na statku, starając się zorientować, w którym miejscu jest poszukiwana Sheila Prescott. Musiała ją spacyfikować i zabrać przed sanbetańską ekipą. Usłyszała komandora, który krzyknął przez szalejącą wichurę do swoich podwładnych:
- Znajdźcie ją!
Mogło chodzić zarówno o ich cel, jak i o panią komandor. Tora rozpłynęła się ponownie, niknąc w miejscu, w którym się znajdowała. Brunatna posoka, którą się stała rozlała się po całej podłodze i w krótkim czasie objęła najbliższy teren, niknąc wśród chaosu. Była świadoma, że żołnierze Pita rozpoczęli bezradny atak, podczas gdy druga grupa rozpierzchła się w poszukiwaniu Sheili. Kiedy dotarła do Araraikou, ten nagle zawisł nad nią w postaci kuli energii, kilkukrotnie większej niż wytworzona do ratowania życia Kathrine. Milisekundy wystarczyły, by wystrzelił niczym piorun w stronę groteskowego, dziecięcego wyobrażenia i wpadł w nie, wysadzając od środka cały wytwór. Curse wykorzystała czas, w którym jej były krajan walczył we wnętrzu rozpędzonego tornada i prześliznęła się na drugą stronę statku, po czym po filarach piętro wyżej. Tam, przyjęła swoją postać i wybiła bez trudu jedne z balkonowych drzwi.
Do środka pokoju wdarł się wciąż szalejący wokół wicher, przewracając meble. Za łóżkiem, w kącie stała wychudzona dziewczynka o bladej jak duch twarzy. Według danych miała trzynaście lat, ale mogła uchodzić za młodszą. Spojrzała na przybyszkę miodowymi oczami pełnymi strachu i złości.
- Hej – powiedziała uspokajająco Tora. – Nie musisz się bać.
Odgłosy na zewnątrz powoli cichły.
- Chodź ze mną, zabiorę cię stąd w bezpieczne miejsce.
Sheila milczała, patrząc na wyciągniętą w jej stronę rękę, a Curse czuła jej słabnący puls. Jeżeli to, co wiedziała o supernovych było prawdą, jej rodaczka miała niewiele czasu, zwłaszcza że zbliżała się ekipa poszukiwawcza. Podejmując szybką decyzję, komandor doskoczyła do nastolatki i lekko nacięła jej ramię, wchodząc w kontakt z jej krwią. Korzystając z jej wyczerpania, błyskawicznie ją obezwładniła i zarzuciła sobie na ramię wątłe ciało. Wysłała szybki komunikat do oczekującej w pobliżu nagijskiej jednostki i ruszyła w stronę skraju pokładu. Zaczepiła na burcie hak i zjechała w dół razem z nieprzytomną dziewczyną. Kilka minut później znajdowała się już na łodzi podwodnej, pędzącej ku Nag.

***

Wpatrywała się w sprzęt monitorujący akcję serca Sheili, który piszczał jak oszalały. Kątem oka widziała ratownika walczącego o życie dziewczyny, ale to krzywa linia na ekranie zajmowała całą jej uwagę. Pik. Pik. Pik. Kasumi próbowała użyć swojej mocy i ustabilizować szalejące serce, ale prawie nic to nie dało. Nastolatka umierała. Krzepki mężczyzna rzucił jakąś nazwę do swojego kolegi, a po chwili trzymał już w dłoni strzykawkę. Kiedy wstrzykiwał substancję do żyły, linia na ekranie obok niego była już prosta. Po kilku minutach prób zaprzestali reanimacji. Ten rozdział był już zamknięty.

Kilka dni później

Siedziała na krześle z jedną nogą założoną na drugą, a jej twarz nie wyrażała absolutnie żadnych emocji. W dłoni, między palcami zawisł odpalony i spopielony do połowy papieros, a w telewizorze biuściasta blondynka opowiadała z przejęciem najnowsze wiadomości.
- Wrak zaginionej ponad dwa miesiące temu Perły Oceanu został odnaleziony dziś rano na granicy czterech państw. Nie wiadomo jeszcze co było powodem tragedii sanbetańskiego statku wycieczkowego, ale jego przypadek nie jest pierwszym, który wydarzył się na wodach, nie bez powodu, nazywanych Piekielną Głębią. Otrzymaliśmy informację, że niestety nikt nie przeżył. Powtarzam, według najnowszych źródeł, nie ma ocalałych. Będziemy informować państwa na bieżąco.
- Wyjaśnij mi coś. - Yoven był wyjątkowo ostrożny, chociaż Kasumi i tak zignorowałaby jego błazenadę. – Ona zabiła tysiące ludzi. Chciała zabić was, a ty w zamian chciałaś ratować jej życie?
- Każdy zasługuje na drugą szansę – odpowiedziała beznamiętnie, nawet na niego nie spoglądając.
- Nie pieprz.
Dopiero w tym momencie przeniosła na niego wzrok.
- Słucham?
- Nawet jakby przeżyła, zostałaby skazana. I prawdopodobnie Sanbetsu by się o nią upomniało. Nawet ja wiem, że takie rzeczy nie uchodzą na sucho – stwierdził z przekonaniem, chociaż w jego głosie była delikatnie cierpka nuta.
Curse cmoknęła z niezadowoleniem i zaciągnęła się głęboko papierosem. Chłopak nie wiedział jak delikatna była sytuacja nadludzi takich, jak Sheila.
- To wszystko nie jest takie proste – stwierdziła w końcu, ważąc każde słowo. – Wyobraź sobie, co ta młoda osoba mogłaby osiągnąć po odpowiednim szkoleniu. Skoro była w stanie tworzyć takie rzeczy…
- To pewnie i gorsze też – wtrącił od razu Yoven. – Nie przekonasz mnie, że źle się stało, że nie żyje.
- Była potężna. Jej moc dorównywała kapitanom, a miała trzynaście lat. Chyba nie muszę ci tłumaczyć, że takich rycerzy się nie zaprzepaszcza?
Chłopak patrzył na nią chwilę w milczeniu i chociaż zupełnie nie było to do niego podobne, zmrużył lekko oczy.
- Kiedyś powiedziałaś… Jak to było? Że Raphael traktuje ludzi przedmiotowo i wykorzystuje do własnych celów? Gratulacje, możecie sobie przybić piątkę.
Powiedziawszy to, wstał i wyszedł, zostawiając zaskoczoną Kasumi samą, która pomimo zmęczenia i poczucia chwilowej bezsilności, nie mogła stłumić ukrytej gdzieś głęboko satysfakcji. Może i dziewczyna nie przeżyła, ale Pit o tym nie wiedział. Tym razem Kasumi odniosła nad nim małe zwycięstwo.


P.S. Kwestia mocy czwartej kategorii i prawdopodobieństwa jej posiadania przez nastolatkę została skonsultowana z Lorganem i jak najbardziej jest w zgodzie z systemem.


They're all dead... They just don't know it yet.
   
Profil PW Email
 
 
^Pit   #2 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567
Wiek: 33
Dołączył: 12 Gru 2008

Curse Douriki: 4415 Pit Douriki: 7447

Curse vs Pit

Świst pocisków karabinowych, szczęk stali i niekończąca się kakofonia wrzasków umierających w agonii ludzi. Tkwili w lodowym piekle pośrodku pustkowia Galwind, a dzień sądu właśnie nadszedł. Wszystko wokół skąpane było w blasku ognia, spopielającego resztki nagijskiego obozu pracy w Verden. Araraikou czuł narastające zniechęcenie. Był ciężko ranny, ledwo się ruszał i szybko tracił energię. Na krańcach jego pola widzenia pojawiły się brunatne, krwiste obwódki, przesłaniające wzrok, pulsujące w rytm serca. Oddychał głośno, łapczywie chwytając powietrze. Musiał zakończyć tę farsę i to szybko. Hiramatsu już do reszty stracił rozum, ignorując rozkazy i atakując bez ogródek nieznanego przeciwnika. Niekompetencja i najczystsza głupota porucznika zostaną odnotowane w tajnym raporcie komandora. Jeśli oczywiście obaj dożyją powrotu do domu, dodał w głowie Pit. Na tamtą chwilę jednak nie pozostało mu nic innego, jak zakasać rękawy i zacisnąć mocniej pięści. Wpakował w dłoń całkiem pokaźny ładunek czystej, nieokiełznanej mocy. Błękitna iskra przebiegła przez mięśnie. Skoro i tak już tajemnica się rypła, trzeba było wykorzystać lukę w defensywie kobiety rycerz, która ledwie kilka chwil wcześniej zaatakowała go z zaskoczenia. Pit ruszył, mijając świszczące dookoła kule karabinów maszynowych. Grzmotnęło, a pomniejsze pioruny wytworzone w efekcie uderzenia trafiły niektórych żołnierzy Nag. Przeciwniczka oberwała dość solidnie, padając bez tchu. Czy było po wszystkim? Czy Pit mógł wreszcie odetchnąć z ulgą?
Nie.
Nagijka utwardziła mięśnie i powoli podnosiła się z ziemi. Kapitan przegryzł wargę i wyszczerzył zęby ze złości.
- Jeszcze raz!
Po raz kolejny zalśnił niebieską mocą, wzniecając kurz dookoła i niemal natychmiast rzucił się na dziewczynę. Ofiara okazała się być katem. Pit mógł tylko bezradnie przyglądać się, jak jego moc natychmiastowo gaśnie, jak ostatnia elektryczna iskra po prostu wyparowuje. Wraz z nim samym. Przymknął jedno oko i syknął z bólu. Czy taki miał być jego koniec? Miał wrażenie, jakby ktoś ściągał jego siły witalne w jeden punkt. Jasnowłosy wojownik wydał z siebie tylko kilka bliżej niezrozumiałych jęków, a potem nastała ciemność. Jedynym dźwiękiem, jaki słyszał jeszcze przez kilka chwil w uszach, był powoli ściszający się pisk, jak gdyby ktoś wyłączył telewizor kineskopowy. I jego przy okazji też. Znowu.

***

Znacznie, znacznie później, Serce Zimy

Obszar światowego bieguna zimna nigdy nie był nazbyt gościnny dla istot żywych. Krążące o nim plotki były z każdym rokiem coraz bardziej niedorzeczne. Magiczny portal do innego wymiaru? Tajny rządowy projekt, który się nie udał? A może pozostałość po pierwotnej boskiej interwencji? Cokolwiek by o nim nie mówić, jedno było pewne - nikt o zdrowych zmysłach nie chciał zapuszczać się do Serca Zimy. Nikt, poza żyjącym tu koczowniczym ludem. Przystosowani do ekstremalnych warunków łowcy przemierzali ten teren codziennie. Głównie na własnych nogach, czasem na kosmatych kucach, a w najlepszym razie za pomocą starych skuterów śnieżnych zdobytych na obcych. Każdego dnia opatuleni od stóp do głów zwiadowcy wypatrywali śladów zwierzyny, polarnych ekspedycji do złupienia i nowych szczelin-pułapek w pokrywie lodu. Nauczyli się już, że w Sercu Zimy może wydarzyć się wszystko. Byli gotowi niemal na każdą ewentualność. Niemal. Bo oto pojawiło się coś nowego, coś o czym nawet najstarsi Takete nigdy nie ostrzegali. Ba, pewnie sami nawet nie wiedzieli, że istnieje takie zjawisko. Od kilku dni w całym regionie nomadzi obserwowali ogromny front burzowy, przemieszczający się na północny zachód. Towarzyszące jej gwałtowne wyładowania elektryczne przerażały plemiona, większość starała się zejść z drogi niepogody albo przeczekać ją, ale Najwyższy Myśliwy wyczuwał, że jest w niej coś niezwykłego i wartego uwagi. Nie mylił się. Żywioł zdawał się powoli wygasać, wraz ze zbliżaniem się do bieguna, by ostatecznie zatrzymać się gdzieś na skraju najwyższej góry lodowej. Rozesłani wokół Spiru ludzie mieli za zadanie sprawdzić centrum anomalii. Ukryty pod zimową maską łowczy odgarnął śnieg z komunikatora przy pasku na ramieniu i zaraportował niepewnym głosem.
- Wzywajcie Najwyższego Łowcę. Mamy tu coś….niespotykanego.
- Duże? - odezwał się głos w głośniczku. Urządzenie charczało i z ledwością nadawało sygnał, prawdopodobnie wskutek ogromnych zakłóceń. - Metalowe?
- Człowiek. Chyba człowiek - odpowiedział niepewnie tropiciel, wciąż przyglądając się z dala. Aż musiał unieść do góry gogle z polaryzowanymi soczewkami.. - Weźcie skuter z noszami.
W wielkim leju, jak po bombie, leżał pozbawiony tchu i sił Sanbetańczyk. Jego skóra nie zaczęła sinieć tylko dlatego, że w jego piersi wciąż jeszcze tliła się moc reaktora, która utrzymywała minimalną ilość ciepła. Żyły na jego rękach pulsowały błękitnawym blaskiem, a on sam oddychał płytko. Czym prędzej został zabrany przez zwiadowców, którzy zapewnili mu ciepło aż do przybycia skutera.

***

Pit wciąż siedział, przykryty dwoma kocami, pijąc ciepła herbatę z kubka. Gorąco przyjemnie rozchodziło się po jego ciele. Ile tak czekał? Minęło jakieś dwadzieścia minut, od momentu gdy się obudził. Nie miał pod sobą łóżka szpitalnego, pomieszczenie w ogóle też nie wyglądało na placówkę medyczną. Było raczej czymś pokroju prostej, brudnawej klitki z umywalką, toaletą, stolikiem i krzesłem. Małe, ciasne, ze ścianami na których zapewne rozwijał się grzyb, ogólnie niezbyt ciekawe. Podobne, acz lepiej zadbane, widywało się w bazach wojskowych albo więzieniach. Tylko że gdyby był w tym ostatnim, jedyne co czekałoby na niego po przebudzeniu to silny cios pięścią prosto w twarz. Uspokoił się więc, ale nie na długo. Wspomnienia powoli zaczęły do niego wracać. Hałas i zgiełk Verden wciąż jeszcze odbijały się echem w jego głowie. Ledwie wczoraj był na polu bitwy w Nag, a teraz…. w zasadzie nie miał pojęcia. Wtem jego uszu dobiegło skrzypienie otwieranych drzwi. Liczył na to, że jego pytania wkrótce znajdą odpowiedź.
Do pomieszczenia wszedł zwiadowca, ubrany w kuloodporną kamizelę, okrytą brudnobiałym, wytartym i dziurawym płaszczem. Nosił gogle i maskę tlenową, szczelnie zakrywającą jego twarz.
- To on, Najwyższy Łowco - wycharczał metalicznym, zniekształconym głosem, robiąc miejsce w pokoju dla stojącej za nim postaci.
Najwyższy Łowca był ubrany niemal tak samo jak żołnierz, ale w odróżnieniu do niego nie krył swej tożsamości za maską. Kaeru osłupiał natychmiast. Omal nie wypuścił kubka z rąk. Dowódca grupy, która go uratowała, był kapitanowi aż nadto znany. Niemal śnieżnobiałe włosy i zgrane kolorystycznie z nimi oczy o srebrnych źrenicach. Snajper, który przed laty usiłował zamordować jego oraz profesora Hornwela, gdy przemierzali lodowiec w poszukiwaniu artefaktu.
- Shippougin! - krzyknął Araraikou, nie będąc pewnym, czy ma się cieszyć, czy wręcz przeciwnie.
Odruchowo sięgnął po rewolwer za pas, jednak zajęło mu całą sekundę, by zrozumieć, że go tam nie ma.
- Uspokój się. Nie jestem tu, by cię krzywdzić - odparł zabójca, całkowicie nieoczekiwanie.
Shippougin chwycił krzesło, rozsiadł się na nim i przekazał strażnikowi, by ten ich zostawił. Gdy drzwi zamknęły się z hukiem, nastała niezręczna cisza. Pit wpatrywał się ze zdziwieniem w towarzysza rozmowy, ale ten tylko tajemniczo się uśmiechał.
- To jakiś trik? - wypalił nagle kapitan.
Shippougin pokręcił przecząco głową.
- Wręcz przeciwnie. Raczej rodzaj podziękowań. Życie za życie.
Białowłosy sięgnął do kieszeni swojego płaszcza, pokazując zdjęcie Kathrine Del Cruz.
- Mam z siostrzyczką bardzo dobry kontakt i tak, zanim zapytasz - słyszałem co się wydarzyło. Jestem ci niezmiernie wdzięczny za skopanie dupy Blake’a i zdjęcie ze mnie tej dziwnej klątwy. Gdyby nie ty, prawdopodobnie na dobre pozostałbym eksponatem w jego przerażającej galerii obrazów.
Zaszokowany Sanbetańczyk słuchał tego monologu, wciąż nie mogąc uwierzyć w zaistniałą sytuację. Ale wtedy w jego umyśle zrodził się pomysł. Trzeba było wykorzystać moment i to w jak najlepszy sposób. Podniósł się z kozetki na równe nogi, rwąc się do walki, lecz wtedy nastąpił pierwszy szok. Jego kończyny odmówiły posłuszeństwa, plecy przeszył dreszcz, a kubek z napojem upadł na posadzkę. Shippougin zareagował natychmiast, podtrzymując na swoich barkach osowiałego kapitana.
- Co do cholery? - wycharczał Pit, nie mogąc złapać ostrości wzroku. - Co mi się stało?
- Powoli, powoli, nie wszystko na raz. - Snajper położył Sanbetczyka z powrotem na kozetce. - Będziesz potrzebować więcej czasu na dojście do siebie.


***

Miesiąc później, okolice Galwind

Kasumi siedziała przy małym czerwonym stoliku w przedziale restauracyjnym pociągu, wpatrując się w bezkresną biel nagijskich pustkowi. Od kilkunastu godzin widziała w zasadzie wciąż ten sam krajobraz. W obliczu tego, nawet stosy papierów, które trzymała przed sobą wydawały się ciekawsze. Upiła kolejny łyk pysznej, świeżo parzonej kawy i wczytała się w kolejny raport, jakby wciąż nie mogła uwierzyć w przekazywane w nich fakty. W ciągu ostatniego miesiąca na trasach kolejowych Galwind odnotowano trzy udane napady na pociągi transportujące sprzęt wojskowy. Jak do tej pory nic nie było wiadomo o napastnikach ani o ich metodach. Pojawiali się znikąd, ograbiając wagony, po czym znikali bez śladu. Jak można się było domyślić, nie zostawiali przy życiu żadnych świadków.
- No jasne, jakże by kurwa inaczej - stwierdziła krótko Curse, łapiąc kolejny łyk kawy.
Kasumi oparła się o skórzany fotel wagonu restauracyjnego i ziewnęła przeciągle, rozciągając ręce. Chyba praca po godzinach jej nie służyła, albo po prostu robiła się już za stara na biurokrację. Zdecydowanie lepiej czuła się na polu bitwy. Odruchowo, myśląc o tym, sięgnęła za pas, gdzie trzymała dwie zapasowe fiolki z krwią. Była zawsze czujna, wręcz do przesady. Może właśnie to ciągłe pozostawanie na warcie tak destrukcyjnie działało na jej psychikę? Wolała się nad tym zanadto nie zastanawiać i po prostu dokończyła rozgrzewający napój. Ledwie go odstawiła, by spokojnie wrócić do papierkowej roboty, gdy w bocznej szybie dojrzała jasny błysk. Oślepił ją. Odruchowo zakryła oczy. Poczuła drgania. Nienaturalnie silne drgania. Przez sekundę ucichły wszelkie rozmowy, brzęk garów z modułu kuchennego i cała reszta. Potężny grzmot eksplozji rozszedł się głuchym echem, przebiegając jakby przez cały pociąg. A potem zaczęło się piekło. W kilka chwil Curse straciła grunt pod nogami. Wagon przewalił się na bok, przygniatając byłą agentkę Sanbetsu całą stertą śmieci - od stołów, po naczynia, na dużych walizkach kończąc. Wygramoliła się spod tego bez większego trudu. Inni nie mieli takiego szczęścia. Krzyki rannych i przerażonych wypełniły powietrze. Próbowała otworzyć drzwi przedziału, ale padło zasilanie. Światło zamigotało, po czym również wyłączyło się. Pociąg wypełnił się jeszcze bardziej żałosnymi krzykami. Nie tracąc czasu wyważyła drzwi i popędziła przez klaustrofobicznie wąski przedział konduktorski do kolejnego wagonu. Stamtąd zaś postanowiła obrać inny kierunek - na dach. W absolutnej ciemności było ciężko, doszły do tego jeszcze osoby z personelu, które panikowały, blokując drogę i krzątając się bez celu. Curse bezceremonialnie przepchnęła się na przód, spotykając z jednym z żołnierzy również jadących w pociągu.
- Definitywnie atak - rzucił półszeptem. - Przednia straż już leży. Łączność padła. Coś nas zagłusza. Nie pozostaje nic innego jak walczyć! A pani radzę się schować, tu nie jest bezpiecznie!
Jakby kusząco nie brzmiała ta rada, tak dla Kasumi była ona aż nadto zbędna. Dziewczyna zdążyła już rozeznać się w chaosie i wiedziała dokąd powinna zmierzać - tam dokąd w pierwszej kolejności skierują się napastnicy. W stronę wagonu z “towarem specjalnym”.

***

Kaeru nie mógł się nadziwić, jak bardzo destrukcyjne okazało się być działo A-BG. Nie miał pewności, czy Takete dadzą radę je zmontować, ale części i schematy zwinięte podczas poprzednich napadów okazały się być wystarczające. Czym prędzej włożył maskę i jeszcze raz dokładnie sprawdził zbroję. Nie miał pewności co do zabawek z Cesarstwa, ale Aegis Z-2 jak dotąd go nie zawiódł. Choć nadal czuł dziwne uczucie niepokoju, będąc zasadniczo wewnątrz wielkiej opancerzonej puszki. Kombinezon trochę ważył, a on mimo swojej szybkości był wystawiony na ataki w znacznie większym stopniu. Dodatkowo czuł swój przyspieszony oddech, słyszał go bardzo wyraźnie. Używanie rewolwerów było nieco niepraktyczne, toteż ktoś polecił mu działo większego kalibru. To był sensowny wybór, ale on pozostawał indywidualistą. Gdy tylko zobaczył szablę segmentową, postanowił wykorzystać jej możliwości do maksimum.
- Udaj się do ostatniego wagonu, jest trochę inny niż pozostałe. Może mają tam jakiś nowy rodzaj broni? - usłyszał w słuchawce od Shippougina. - Rozumiemy się Wilku?
Pit uśmiechnął się pod nosem i nieco niezgrabnym krokiem popędził we wskazane miejsce. Odkąd zaczął swoje pośmiertne życie jako Wilk z Nag, nikt tak naprawdę nie wiedział kim jest, poza samym snajperem. Ale wszystko było jasne już gdy go tu przyjęli. Minęło tak dużo czasu, że w Sanbetsu uznano go za zmarłego. A skoro jest “martwy”, to może zrobić o wiele więcej. Tylko czy tworzenie ruchu oporu to dobre rozwiązanie?
Przerwał wywód w myslach bo nagle wyczuł z boku ruch powietrza. Ktoś próbował go zaatakować mieczem, kryjąc się pomiędzy wagonami. Kaeru nie wahał się ani chwili, nadziewając go na szablę. Trysnęła krew, a oponent wydał z siebie tylko chrapliwy, bliżej niezidentyfikowany odgłos.
- Bierzcie co się da! - krzyknął jeden z Takete, ostrzeliwując się ze skutera. Drugi przytaknął tylko i przyśpieszył pojazd, pędząc do ostatniego wagonu.
Kaeru był tuż za nim. Każdy jego krok zostawiał ślady w głębokim śniegu. Czuł się trochę, jak kosmonauta. Różnica polegała na tym, że kosmonauci zwykle pracowali w pełnej ciszy i spokoju. A tu? Wszędzie dookoła świszczały kule, niektóre nawet odbijały się od pancerza Aegis. Tu i ówdzie dało się dostrzec truchła Nagijczyków; ich krew barwiła soczystym szkarłatem śnieg. Wkrótce Araraikou dotarł do ostatniego wagonu, wraz z kilkoma innymi wojownikami Takete. Dobijali właśnie ostatnich strażników, pilnujących dostępu do środka. Huki wystrzałów i jęki ucichły niedługo potem. Zostało już tylko sforsować zamek i otworzyć boczne wrota wagonu. Zawartość tajnego transportu należała do oddziału.
- Czekaj….czy to….ludzie?

***

Chwilę wcześniej

Curse dostała się na dach, przeklinając całą sytuację. Jak mogła się spodziewać, czekał już na nią komitet powitalny w postaci dzikich wojowników. Sięgnęła za plecy wyciągając z krwistej otchłani monoostrze i jednym, płynnym ruchem cięła oponenta od góry, rozkrawając go na pół. Dwa równe kawałki, sikające krwią usunęły się jej z drogi. Szła pewnym krokiem po dachu wagonu, wreszcie będąc w stanie ogarnąć ogół sytuacji. Około dziesięciu oponentów, w tym jeden w zbroi Aegis. Toż to bezczelność, pomyślała. Brzęczące pod nosem muszki nie były w połowie tak groźne, jak ten jeden opancerzony przeciwnik. Była w stanie poradzić sobie z nimi w trymiga, ale wolała zaczekać z atakiem. Stojące w oddali działo A-BG martwiło ją najbardziej. Ledwie je dostrzegła i niemal instynktownie kliknęła przycisk aktywujący kamuflaż wbudowany w jej kombinezon. W zgiełku, chaosie, pośród jęków i huku wystrzałów nikt nie był w stanie jej dostrzec. Ujrzała pod sobą jednego z zamaskowanych wojowników. Stał z takiej strony pociągu, że działo przeciwpancerne nie miało jak oddać precyzyjnego strzału. Osłonięta przez wagon, Curse skoczyła na Takete, ściągnęła mu maskę i wsadziła w jego usta zmieniony w krew palec. Toksyna rozeszła się natychmiast, zostawiając biednego nieszczęśnika w przedśmiertnych konwulsjach.
- Cichutko maleńki, cichuutkoo - szepnęła, uśmiechając się sadystycznie.
Takete jeszcze przez chwilę szamotał się z zabójczynią, ale wkrótce potem padł w śnieg. Kasumi odgarnęła grzywkę, natychmiast przybierając jego postać. Wszyscy wojownicy tak pognali do przodu, że nikt nawet nie zauważył szybkiej podmiany. Ktoś niegrzeczny bruździł w Nag i ona miała zamiar dowiedzieć się - kto.

***

- To nie jest sprzęt wojskowy - rzucił jeden z bojowników.
- Ano, nie jest. Chyba trafiliśmy na coś nowego - stwierdził Pit, wciąż widząc coraz to nowe odczyty Skautera.
W wagonie siedziało około piętnastu więźniów, przykutych kajdankami do siedzeń. Takete czym prędzej zabrali się do ich rozkuwania. W głowie Kaeru pojaśniała od razu ciekawa opcja: a więc teraz jesteśmy też wyswobodzicielami uciśnionych. Szybko jednak przestał na to patrzeć w ten sposób. Wielu z jeńców było rannych po torturach, wyczerpanych i odwodnionych. Trzeba było przenieść ich jak najprędzej w bezpieczne miejsce.
- Wilku, oni nie wytrzymają na mrozie więcej jak dziesięć-piętnaście minut. - Głos Shippougina w słuchawce nie pomagał. Sanbeetańczyk był w kropce.
- Oni muszą wrócić do domów, srebrnooki. Inaczej będziemy mieć na sumieniu jeszcze więcej trupów.
Nastało kilka minut ciszy. Araraikou czuł, że musi pomóc tym ludziom. Wielu z nich było jego braćmi, krajanami. Zostawienie ich na lodzie, dosłownie, byłoby czymś okrutnym. Z drugiej strony jeszcze przed chwilą nie miał problemu z nadzianiem jakiegoś nagijskiego żołdaka na ostrze. Rozmyślania poszły w kąt w momencie, gdy znów w słuchawce usłyszał głos snajpera.
- Mamy nieopodal jedną z opuszczonych kryjówek. Około sześciu-siedmiu minut drogi stąd, ale musicie biec, albo zabrać jak najwięcej rannych na skutery. Zawiadomiłem już tamtejszy oddział, jadą z noszami.
Kaeru rozpromienił się pod maską, nie podejrzewając, że najgorszy wróg czai się o wiele bliżej, niż mógłby przypuszczać.

***

Opuszczona, stara nagijska baza była wystarczającym schronieniem. Wcześniej trzeba było jednak przedrzeć się przez pole minowe. Takete znali ten teren jak własną kieszeń. Pit powoli też już się w tym odnajdywał. Pół dnia zajęło rozmieszczanie nowoprzybyłych. Przywitał więźniów i oddał ich w ręce koczowniczego ludu. Wciąż jednak pozostawał w zbroi. Nie chciał zostawać nazbyt długo w tak bardzo wysuniętym miejscu. Maskę zdjął dopiero w prywatnej klitce i tylko w obecności Shippougina. Nie miał pojęcia czy któryś z więźniów nie rozpoznałby go jako komandora Sanbetsu. W końcu, po kilku godzinach czuł, że może złapać oddech. Była ciemna noc, toteż można było porozmawiać w spokoju. Choć Araraikou czuł, że przydałby mu się sen. Ale jeszcze nie teraz.
- To ryzykowne, Wilku. Musimy wracać do naszej głównej siedziby. Jesteśmy o wiele za blisko miejsca zdarzenia. - Białowłosy nie ukrywał irytacji i niecierpliwił się. - Musimy przeć naprzód.
- Ja to wiem, ty to wiesz, ale sam widzisz, że ci ludzie potrzebują pomocy. Mamy jakieś ratraki?
Snajper zamyślił się, drapiąc się po podbródku.
- Musielibyśmy wezwać je tu z głównej bazy, a taka strata paliwa też by nas sporo kosztowała. Poza tym, dobrze wiesz, że preferujemy naturalne środki transportu. A wątpię by ci ludzie kiedykolwiek jeździli konno.
- W takim razie mam dezaktywować Schrieker? - zapytał Pit, który w zasadzie już instynktownie pamiętał, by ciągle doładowywać urządzenie stałą wiązką mocy ze swojego własnego reaktora wewnątrz organizmu.
- Nie. Pamiętaj, poufność przede wszystkim. Sam to zrobię z samego rana. Wyjdę poza zasięg...

***

Rano

Shippougin ledwo wyszedł na zimnicę, uchyliwszy masywne, pancerne wrota, pamiętające czasy starych wojen, kiedy jego uszu dobiegł przeszywający krzyk. Wrócił się natychmiast, zamykając drzwi. Ich łoskot odbił się echem w masywnej metalowej bazie, pełnej schodów i niedziałającej już windy. Przeszedł przez hangar do strefy odpraw, gdzie ujrzał niemałe zgromadzenie. I ciało jednego z uchodźców, skąpane w kałuży krwi.
- Co tu się stało?! - zapytał z ogromnym zdenerwowaniem i zaskoczeniem w głosie.
- T-trup! Zabili go! - krzyknął niedawny więzień, podtrzymując zabandażowaną rękę. W jego oczach malował się strach. Palcami wskazywał na jednego z Takete, który pozostawał milczący.
- Czy to prawda?! Jeśli tak, co wyście najlepszego narobili?!
- Najwyższy Łowco, nikt z naszych nie przyłożył do tego ręki. Wprawdzie każdy z nas ma swoje zdanie na temat tego, czy powinniśmy tu przebywać w tej chwili, ale nikt nie posunąłby się do takiego kroku.
- A jednak, on zginął z broni myśliwych. - Białowłosy odgarnął kosmyk włosów i stanął pomiędzy zgromadzonymi, rozglądając się dookoła srebrnobiałymi oczami. Po chwili zapytał. - Gdzie Kizaru?
Pit także dotarł już na miejsce. Zdążył włożyć zbroję i patrzył z podwyższenia na zaistniałą sytuację. Tylko tego brakowało, pomyślał. Zgromadzenie się rozeszło, a Kaeru dojrzał, jak Shippougin przemawia do niego przez komunikator.
- Wilku, mamy jednego buntowniczego łowczego na wolności. Średniej długości czarne włosy, zaniedbana bródka, Takete. Może próbować się wymknąć.
- Jest stąd jakieś inne wyjście?
- Tylne wyjście jest obstawione, ale trzeba będzie sprawdzić radiostację.

***

Kasumi poszło aż za łatwo. Jeden trup wystarczył, by rozpocząć lawinę domniemań. Przemykała właśnie po rusztowaniu. Wspięta na nadgarstkowej rękawicy z góry mogła wyszukiwać kolejnych ofiar bez problemu. Kamereon potrzebował ładowania, ale nadal mogła go użyć, jeśli zrobiłoby się zbyt gorąco. Nigdy wcześniej nie musiała się tak skradać. Próba nawiązania łączności z dowództwem znów spaliła na panewce. Ktoś zadbał o to, żeby nie dało się stąd wyjść niepostrzeżenie. Ale skoro ona nie mogła wyjść, to chciała się postarać, by oni też nie byli w stanie. Dostrzegła właśnie kolejna ofiarę. Mały, przestraszony, ranny uchodźca. Gdy podeszła na jakieś trzysta metrów wyczuła jego puls. Był taki słodki, tak bardzo podwyższony, taki….ludzki. Jaka miła odmiana po kilku zmutowanych dzikusach. Odpaliła Kamereon, zaszła nieszczęśnika od tyłu, wsadziła ręce do ust i otruła bez trudu, niemal natychmiastowo przyjmując jego formę. Tak przygotowana, zabrała się do kolejnego zabójstwa. Wysmarowała noże do rzucania w swojej toksycznej krwi. Znała nagijski budynek wojskowy jak własną kieszeń i wiedziała gdzie należy szukać radiostacji. Uśmiechając się perfidnie, popędziła co sił w odpowiednim kierunku.

***

- Stać, kto idzie?! - Czujny strażnik wyciągnął broń ku kuśtykającemu powoli w ich stronę byłemu więźniowi. Jego podbrzusze krwawiło.
- Panowie...po-pomocy - wycharczał niewysoki nieszczęśnik, upadając na jedno kolano. - Ja... ja chyba umieram!
Takete nie zastanawiali się ani chwili. Ruszyli ku wykrwawiającemu się nieszczęśnikowi. Gdy tylko podeszli, ten wyszczerzył zęby w uśmiechu i bryzgnął na nich krwią z rany, oślepiając ich i wypalając oczodoły niemal natychmiast. Podniósł się natychmiast, ignorując ich jęki. Fałszywa rana zadziałała. Chwilę zajęło, nim Curse sforsowała zabezpieczenia drzwi, ale oto przed jej oczami stanęła radiostacja. Spróbowała nadać sygnał, ale ku jej zdziwieniu wciąż nie było rezultatów.
- Jak to?! Tu też działa Schrieker?
- A czego się spodziewałeś, mutancie?
Z cienia wyszedł Pit, wciąż ukrywający się w zbroi. Trzymał oburącz szablę segmentową i zbliżał się ostrożnie ku przeciwniczce. Curse czym prędzej zmieniła postać - z niskiego więźnia na Kizaro. Rzuciła w niego nożami, które odbił bez większego problemu, ale to dało jej chwilę by zaatakować frontalnie, wyciągając monoostrze. Chciała przeciąć Aegis, wiedziała, że może to zrobić. Kaeru zablokował jej atak. Ich ostrza zwarły się z metalicznym szczękiem.
- Trzymasz szablę oburącz, jak katanę? Nie jesteś Nagijczykiem, prawda? - zapytała komandor.
- To ty walczysz sanbetańskim Monostrzem. Kim jesteś?!
- Nigdy się tego nie dowiesz, “Wilku”, czy kimkolwiek tam jesteś!
Araraikou zwolnił zaczepy szabli segmentowej, wiążąc zarówno klingę, jak i nadgarstek Curse. Zbliżył ją ku sobie w taki sposób, że zablokował jej ruchy. Próbował ją udusić. Szamotali się tak przez chwilę, kiedy to wciąż zmieniona Tora postanowiła wyswobodzić się z uścisku w sposób dostępny tylko jej. Eksplodując. Krwawy wybuch powalił Pita, Aegis zachrzęścił przeraźliwie, przeżerany kwasem. Pit przeklinał tę głupią puszkę. Ciężko było mu wstać, mając na sobie dodatkowe 20 kilogramów.
- Czas przejść na dietę - wysyczał.
Krwinki Kasumi formowały się właśnie w jedną, zbitą całość. Jej świadomość natychmiast powracała. W tym czasie jej oponent wstał na równe nogi. Materiał nagijskiej zbroi wydawał z siebie dziwne dźwięki, zmieniał wygląd i kolor, jakby powoli negował działanie toksyn. Kaeru odetchnął. Wciąż nie bardzo chciał zdradzać tego kim jest, ale lekko doładowane energią kule z pistoletu powinny załatwić sprawę. I to nie byle jakiego kalibru. Po ostatniej łupieżczej wyprawie Araraikou zaopatrzył się w cud nagijskiego przemysłu zbrojeniowego - Door Knockera. Krwawa dziewczyna właśnie odzyskała formę cielesną i już miała ponowić atak, gdy otrzymała bolesny strzał w prawe ramię. Elektryczny pocisk z zrobił w jej ciele szeroką, bardzo głęboką dziurę. Curse zapewne zawyłaby z bólu, gdyby nie fakt, że zabrakło jej oddechu. Dzięki swojej manipulacji krwinkami była w stanie w jakiś sposób zniwelować tak okrutną ranę, ale niemal kosztowało ją to utratę zmienionego wyglądu. Jakby tego było mało, rewolwer wypalił po raz drugi. I trzeci. To było nienormalne. Jak szybko go przeładowywał? Z każdym huknięciem czuła, jakby przechodziło przez nią milion iglic. Jej przeciwnik nie był za szybki w ruchu, ale strzelał diabelnie dobrze. Chwyciła za wciąż jeszcze całe monoostrze i przecięła podstawy anteny, przewracając ją na niespodziewającego się tego Pita. Przywalony ciężkim żelastwem Sanbetańczyk nie mógł już zrobić za wiele. Ledwie dysząca rycerz postanowiła zaś, że czas na taktyczny odwrót. Zmieniła się w kałużę krwi i popędziła co sił w stronę hangaru. Uformowała się w ciało stałe, dostrzegła któregoś Takete i w biegu przemieniła się po raz kolejny. Żrąca krew w zasadzie go strawiła, pozostawiając miotającą się z bólu, pozbawioną twarzy ofiarę. Ona sama natychmiast przybrała jego formę zewnętrzną. Sięgnęła do pasa po jedną z fiolek, które zostawił jej Joven, roztrzaskała ją i wchłonęła.
- Gońcie mutanta! Gońcie go!
Curse słyszała za sobą głos Shippougina. Ten sukinsyn nadal miał się dobrze. I wtedy sobie przypomniała. Czy on nie wychodził wcześniej na zewnątrz? Kątem oka dostrzegła, że brama, z której wcześniej skorzystał, nie jest zamknięta całkowicie. Oddychała miarowo. Miała tylko jedną szansę. Ochlapała krwią jednego z nadbiegających wojowników, który zawył okrutnie. Dopadła skutera, odpalając go w pierwszej próbie.
Pit, wciąż przywalony anteną, zobaczył nagle w swoim polu widzenia uciekającego na pojeździe mężczyznę. Nie wahał się ani chwili, nawet gdyby miał popełnić tragiczny w skutkach błąd. Koncentracja smoczego tańca przyszła mu naturalnie, bezwiednie niczym oddech. Widział cel, przewidywał jego ruch. Wszystko pomiędzy nimi - żelazne belki, sprzęty, ludzie, było nieistotne. Potrzebował tylko jednej kuli. Wypalił po raz ostatni z pistoletu. Rozjarzony energią pocisk przeleciał całą odległość hangaru, wysadzając skuter w powietrze. Eksplozja zatrzęsła kompleksem w posadach. Obsypał się śnieg i grunt. Huk rozniósł się echem po metalowych ścianach. Czy to wystarczyło? Całe wejście zostało zniszczone, a po nieznajomej została tylko strużka krwi...a może?

Żadne z nich ostatecznie nie dowiedziało się, z kim tak naprawdę walczyło.
   
Profil PW Email
 
 
»Naoko   #3 
Zealota


Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 594
Wiek: 33
Dołączyła: 08 Cze 2009
Skąd: z piekła rodem

Curse

Plusy:
Stworzyłaś spójną historię. Twoja postać miała konkretne zadanie i tego się trzymałaś.
Warsztatowo jest dobrze, co prawda niektóre fragmenty musiałam przeczytać dwa razy, jednak nie przeszkadzało mi to w odbiorze i w rozumieniu tekstu. Pomimo objętości, nie odczuwało się tych 25 tys. znaków. Umieszczenie w realiach Tenchi z domieszką wierzeń z naszego świata – na plus. Piekielna Głębia- nie szczypią się u Ciebie z nazewnictwem ;)
Muszę powiedzieć, że coraz bardziej podoba mi się sposób, w jaki kreujesz swoją postać. Chociaż podczas lektury zadawałam sobie pytanie, czy Krwawą Wiedźmę rzeczywiście poruszyłaby masakra, jaką spotkała na statku.
W kolejnym starciu chciałabym bardzo zobaczyć wykorzystanie pełnego potencjały postaci. Fajnie, że zaznaczyłaś swoją przewagę nad Pitem tym krwawym radarem, przez co kupuję całą koncepcję zakończenia starcia. No i motyw ratowania damy z opresji – idealne ujęcie tego fragmentu postaci.

Minusy:
Główny wątek nie porywa. Obscurial na Tenchi? Śmiały krok, jednak z jego wykonaniem nie było najlepiej. Bardzo dużo miejsca poświęciłaś na opis scenerii i starałaś się wpłynąć nią na czytelnika. Niestety, nie przemówił do mnie ten klimat, ale uważam, że to dobry kierunek i powinnaś dalej eksperymentować.
Muszę powiedzieć, że nie podobało mi się starcie. Dałaś czytelnikowi jasne tropy: Tora wie, że jest słabsza, więc nie chce bezpośredniej konfrontacji. Spoko, rozumiem. Ale sposób ich interakcji, to, jak Kaeru wciąż zaciska te pięści i waha nieustannie... Trochę przedobrzyłaś. I w miarę szybko rezygnuje ze starcia. Czasami sytuacje zmuszają nas do postępowania wbrew swojej naturze i przyzwyczajeniom. Zastanawiam się, czy spotkanie oko w oko na zaginionym statku, będącym własnością Sanbetsu, z dawną towarzyszką, która wbiła nóż w plecy, nie byłoby taką sytuacją.
Dodatkowo, nie doceniłaś przeciwnika. Wyglądało to tak, jakby Pit wykorzystywał swoje możliwości na pół gwizdka. Wiem, że lubisz przedstawiać Torę ciut słabiej, ale dlaczego to samo wyszło z przeciwnikiem?

Ogólnie, tekst moim zdaniem miły w odbiorze, ale nie tak porywający, jak poprzednie.

Ocena: 7
Początkowo miałam dać 6,5, ale przekonała mnie klarowność warsztatowa. Plus szkoda byłoby nie docenić szukania nowych dróg w sposobie przedstawiania świata i motywów. Ale do następnej walki musi to ulec polepszeniu.

Pit

Plusy:
Jeśli mam być szczera, to nie wiem co napisać. Lubię wielowątkowość, nie mam nic przeciwko rozciągnięciu akcji w czasie. Poza tym rzuciłeś się na głęboką wodę, biorąc pod uwagę długą przerwę.
Odnoszę wrażenie, że chciałeś tym tekstem zapoczątkować zmiany w charakterze swojej postaci. Widać tu więcej impulsywności w jej działaniu.
Tak jak zawsze bardzo klarowanie opisałeś wykorzystanie różnego rodzaju broni. Wiadomo, kto czego i w którym momencie używa.

Minusy:

Niestety, minusów jest więcej. Nie wiem, czy osiągnąłeś to, co zamierzałeś tym rozciągnięciem w czasie. Moim zdaniem walka straciła na ekspresywności. Była w sumie nudna.
Curse w Twoim wykonaniu to nie Curse – od kiedy jest sadystyczną morderczynią? I dlaczego większość czasu korzysta w sumie tylko z jednej umiejętności? Tak, jakbyś pominął cały jej rozwój.
Naprawdę, nie rozumiem motywacji Twojej postaci. Większość wydała mi się bardzo chaotyczna. Poza tym stylistycznie jest bardzo nierówno – gdyby walka miała w sobie dynamizm, to pewnie by mi to nie przeszkadzało, ale skoro tak nie było... Ten tekst nie był przyjemny w odbiorze.
Zdecydowałeś się na tradycyjną walkę. Dlaczego nie przygniotłeś Tory swoją przewagą? Curse świeciła swoim sprytem i planem, Ty mogłeś w przysłowiowym mordobiciu. Kupiłabym to bez dwóch zdań.

Ocena: 5

Nie da rady więcej, ale nie powinno być mniej. Gdzieś się pogubiłeś w tym całym planie wydarzeń, poszczególne akapity ledwie wiązały się w całość, ale to nie był okropny tekst. Tylko przeciętny. I dzięki temu, że nie oddałeś walkowera, zasługujesz na miejsce pośrodku skali.


Za lekceważenie prawdziwej urody, tej nieopisanej przez zwykłe zwierciadło
Zgromieni przez lepszą, aż łzy z gniewu trwonią
W sedno trafiło stare porzekadło
Mądrość, nie seksapil jest straszliwszą bronią.
   
Profil PW WWW
 
 
»Sorata   #4 
Yami


Poziom: Genshu
Posty: 1471
Wiek: 38
Dołączył: 15 Gru 2008
Skąd: TG

Zawsze cieszę się na nowe walki trzeciopoziomowców (a szczególnie dwójki graczy), bo zazwyczaj poziom wyzwania i bogactwo możliwości sprawia, że ciężko porównać wysoką przyjemność z czytania do czegokolwiek innego na Tenchi. Zgodnie z oczekiwaniami, udało wam się mnie w tej materii zaangażować.

Warsztat:

Dzięki waszej wprawie w pisaniu, babole były ograniczone. Oboje niesamowicie wciągająco piszecie. Jednak pośpiech u Pita poskutkował mniejszą immersją w czytaniu zdań wielokrotnie złożonych i niechlujną korektą. Wrażenie pogłębiła długość wpisu. Przykłady:

Cytat:
…obserwowali ogromny front burzowy, przemieszczający się na północny zachód. Towarzyszące jej gwałtowne wyładowania…


Ten front burzowy, ta burza.

Cytat:
Wspięta na nadgarstkowej rękawicy…


3/3 Curse vs Pit 1,5/3


Mechanika starcia:

Pit: Wykorzystałeś za mało sztuczek z waszych arsenałów. Skołowało mnie określenie „toksyna”, bo założyłem wykorzystanie Kijunhou Curse, jednak podobny efekt dałoby połączenie różnych jej mocy. Niestety później okazało się, że jednak pierwsze domniemanie było poprawne (gdy pokryła ostrze krwią). Podobną pomyłkę popełniłeś w starciu z Animusem. Obrażenia żrące i toksyczne różnią się. Pomieszałeś je w jedno, gdy jej krwią wypaliłeś oczy NPCom. Pokazałeś jak bardzo śmiercionośna stała się Kasumi po dezercji. Wstawka z sadystycznym uśmieszkiem jest mimo wszystko trochę nietrafiona. Curse zazwyczaj sprawiała wrażenie cynicznej pragmatyczki. Jednak jej skuteczność jest trafiona bez zmyłki. Odrobinę lepiej wykorzystujesz jej umiejętności niż ona sama. Siebie odmalowałeś jako bardziej ograniczonego. Na szczęście nadganiasz wyposażeniem z państwowych zbrojowni i usprawiedliwiasz to fabularnie.

Curse: Bardzo skąpo zarządzałaś umiejętnościami waszych postaci, w zamian skupiając się na szerokim opisie skutków mocy poszukiwanej Supernowej. Znikałaś z oczu i unikałaś ciosów szybszego przeciwnika i przedstawiłaś go jako niekompetentnego. Mam wrażenie, że uśmierciłaś Sheilę na siłę (pewnie jedno z wymagań jej wprowadzenia). Masz moc dowolnej manipulacji krwią i porządną znajomość medycyny, a wysiłek nie przyniósł skutków. Chętnie przeczytałbym np. o wniknięciu w Sheilę celem ustabilizowania, natlenienia, podtrzymania pracy mózgu. NPC stał się deus ex machiną, która skradła cały wpis. Komandorzy trzeciego poziomu są u ciebie postaciami pobocznymi , a najbardziej finezyjne zastosowanie ich mocy to środki transportu. Niewykorzystany potencjał obu (nie)walczących postaci.

1,5/3 Curse vs Pit 1,5/3


Klimat:
Obustronna decyzja o starciu przypadkowym i niechętnym nie cieszy mnie już tak bardzo. Tym bardziej w kontekście waszych późniejszych poczynań.

Curse: Losowe spotkanie z wykorzystaniem znajomości obu postaci jest w porządku. Trudno mi jednak uwierzyć, że w takich okolicznościach nie będziecie walczyć, po tym co się stało i oceniając pozycję zajmowaną w odpowiednich pionach. Wybrałaś walkę bez walki z Pitem gwarantując sobie „zwycięstwo” z Sheilą. To z kim w końcu walczyłaś? Konfunduje mnie to rozwiązanie, bo cały wpis jest świetny, ale nie kwalifikuje się w moich oczach jako walka. Lepiej niż u Shadowa (vs Naoko), ale przy różnicy dostępnych narzędzi, wypada niestety tak samo. Potencjał bojowy rozwinięty najbardziej u uśmierconego NPC. Dwójka komandorów, którym nie zależy za bardzo na konkurencji? Przecież również przed kimś odpowiadacie, prawda? Dodatkowo w kontraście do Pita widać brak podążania za obecnymi wydarzeniami. Tnę na pół z lekkim ukłonem za przyjemną, dłuższą lekturę.

Pit: Od samego wstępu plus za konsekwencję w prowadzeniu postaci. To, że walka jest zakotwiczona w cyklu ninmu i w tym przypadku również tankyuu, to zdecydowanie moja bajka. Tym bardziej, że ukradłeś własne zawalone zakończenie Bladego Świtu i ostatecznie obróciłeś na swoją korzyść. Rozwiązanie z przekształceniem w burzę, zmechanizowanymi Takete, upadek Iron Mana z nieba, kupiłem bez trudu właśnie dzięki konsekwentnemu budowaniu świata (hiperłącza to miły dodatek). Śledzę kanon, a rozwijająca go historia staje się od razu lepsza. Wstęp jest bardziej angażujący niż u przeciwniczki – lepiej umotywowałeś również skąpe wydzielanie umiejętności. Ukrycie tożsamości jest naturalne i nie generuje skrzywienia. Zaznaczam, że mimo wygranej w klimacie całego wpisu, zdecydowanie lepiej czytało mi się jednak wersję Curse.

2,5/4 Curse vs Pit 4/4


Podsumowanie:
Ciężki orzech do zgryzienia. Stworzone przez was wpisy są bardzo odmienne.

Curse: Potrafisz pisać tak wciągająco, że czyta się to jak dobrą książkę. Jednak to kolejna twoja walka, która ociera się o ninmu. Nie podoba mi się to coraz bardziej rozpowszechnione olewanie aspektu RPG. Opierając się na twoich umiejętnościach pisarskich, pokonasz każdego, bo jesteś w stanie poprawnie opisać okoliczności. Zresztą nie oszukujmy się – „poprawnie” jest tu absolutnie niewystarczające. Nazwę to syndromem Starke, bo on pierwszy oddał niesamowitą walkę, z której oceną miałem podobny problem.

Pit: Utrata walki i pisanie kolejnej wersji pod presją czasu, zdecydowanie wyszło na twoją niekorzyść. Niesamowicie dobrze żonglujesz aspektami erpegowymi. Powiedziałbym, że to największy plus wpisu – walka ma podbudowę w świecie, jest składnie poprowadzona i poza dziwnym usposobieniem przeciwniczki, wykorzystuje twoje wielkie doświadczenie. Zabrakło finalnego szlifu, ale i tak jest nieźle.

7 Curse vs Pit 7


Sorata głosuje na remis.


Kryteria oceny walk: Klimat 4/10 Mechanika 3/10 Warsztat 3/10. W razie wątpliwości - konsultuj. Pomoc: https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=17457#17457
   
Profil PW Email
 
 
^Coyote   #5 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Shinobi Bushou
Posty: 669
Wiek: 34
Dołączył: 30 Mar 2009
Skąd: Kraków

Długo myślałem jak ocenić tą walkę. Napiszę trochę inaczej niż zwykle to robię bo razem wszystko i dla Curse i dla Pita. Tak mi wygodniej tym razem i bardziej jak to sobie w głowie poukładałem .. I mogłem sobie punkty podliczyć jak Sorata :P

Długość: obie walki były bardzo długie i dopracowane. Tylko że Curse pisała o jednym zadaniu cały czas a Pit a to o Tankyu a to o przyjaciołach terrorystycznych eskimosach z Uralu. O walce było tylko troszeczkę a tak nie lubię. Ninmu sobie piszcie w Ninmu a walki w walkach ;) Tutaj korzyść idzie dla Curse.

Błędy: nie będę czarował że się na tym znam bardzo ale parę razy coś mi zgrzytnęło u Curse. U Pita było dobrze wiec korzyść idzie dla niego.

Mechanika: Pit przesadził z tym wpychaniem przez Curse palców do gąb wszystkim. No co to za zachowanie w walce? :D Za to korzyść mała idzie dla Curse bo wszystko inne mi się podobało w obu tekstach. Walka na statku, w pociągu ,w kryjówce... wszystko na bardzo wysokim poziomie u obojga.

Pomysłowość: No i tutaj Curse wygrywa bardzo bo z tą dziewczynką to było bardzo oryginalne moim zdaniem. Walka zrobiła się o nią a nie tylko o zabicie przeciwnika, co było bardzo odświeżające dla mnie. Pit mało wiarygodnie se olał Sanbetsu i rabował pociągi z nagijczykami :D Sorry ale nie kupuję tego.

Przyjemność: dobrze piszecie oboje i moje zainteresowanie było przykute przez obie walki. Pit użył dużo sprzętu mądrze to jemu zaliczę korzyść minimalnie.

Curse 7,5
Pit 6,5


"No somos tan malos como se dice..."
"Nie jesteśmy tacy źli jak się o nas mówi..."
   
Profil PW Email WWW
 
 
*Lorgan   #6 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 37
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

Curse - Twój tekst zawierał kilka ewidentnych potknięć językowych, lecz narracja przebiegła na tyle gładko, że nie będę się rozwodził nad detalami warsztatu, zamiast tego uznając jego akceptowalną jakość. Przyjęłaś ciekawą formułę, w której zamiast bezpośrednio zwalczać przeciwnika, rywalizowałaś z nim. Przyjemnie flirtowało to z waszą wspólną przeszłością (zwłaszcza w dość rzadkich momentach, kiedy staliście wobec siebie oko w oko). Nadało to też tempo rozwojowi osobistemu twojej bohaterki - konkretniej, rzuciło trochę światła na jej sposób myślenia po zgarnięciu komandorskiego stołka. Niestety, relacje z Yoven pozostały niedojrzałe (w złym sensie), a te z nowymi podwładnymi... :? Kasumi to po prostu straszna suka bez powodu. O ile nie jest to wadą samą w sobie, sprawia że ciężej mi ją lubić.
Oś fabuły i miejsce starcia okazały się strzałem w dziesiątkę. Potężny nadczłowiek poza kontrolą i międzynarodowe wody to wiarygodny pretekst do konfrontacji dwóch komandorów lubujących się w misjach specjalnych. Zabrakło nieco dramatyzmu i ekspozycji mocy - zarówno twoich, Pita, jak i Sheili. Skrycie liczyłem, że statek zamieni się w prawdziwie śmiertelną pułapkę, a zabezpieczenie celu przebiegnie bardziej wyboiście. Gdyby nie te ostatnie mankamenty, dostałabyś ode mnie co najmniej pół punktu więcej.

Ocena: 7/10
______________________________________________________________

Pit - Warsztatowo i pod względem jakości opisów plasujesz się mniej-więcej na poziomie Curse, jednak jej fabuła zdeklasowała twoją. Zacząłeś z grubej rury, precyzyjnie wpisując się w kontynuację wydarzeń z Tankyuu i serwując niesamowicie klimatyczny powrót do świata żywych. To ostatnie zaczyna się powoli robić twoją specjalnością. Ciężko mi natomiast zinterpretować wydarzenia, które nastąpiły później. Komandor Sanbetsu dołączył do nagijskich banitów i rozpoczął nowe, nieskalane sensem życie na pustkowiach. Jako "Wilk z Nag". Jeżeli był tam ukryty jakiś dowcip lub kpina, to niestety go przeoczyłem, pomimo że bardzo dokładnie szukałem. Nie spodobało mi się również przedstawienie Kasumi. Tzn. oddałeś jej manieryzmy i charakter wzorowo, ale nie kupiłem tego, jak się zachowywała w roli komandora. Widzisz, po wspięciu się na odpowiednio wysokie stanowisko, trzeba przyjąć jakieś modus operandi. Kalamir biegał sobie po całym świecie i osobiście załatwiał sprawy prywatne/najwyższej wagi. Genkaku interweniował jedynie w najważniejszych sprawach, resztę zostawiając pionkom i poplecznikom. Tekkey we wszystkim macza palce, ale we własnej osobie na placu boju pojawia się nader rzadko. Ty biegasz ze swoim składem Super Sentai i administrację masz w nosie. Curse jest nowa w swojej roli i założyłeś najbardziej oklepany wariant z możliwych, czyli osobiste uganianie się za byle pierdołami. Coś pomiędzy Kalamirem a tobą, tylko bez potężnego zaplecza prywaty (które posiadał ten pierwszy), ani armii gości w uniformach do dowodzenia (których posiadasz ty). Liczyłem na trochę więcej klasy. Summa summarum, napisałeś przeciętniaka, którego nie dałoby się naprawić w żaden prosty sposób. Ulepszenie oznaczałoby konieczność zmiany fundamentów całej opowieści.

Ocena: 5,5/10
______________________________________________________________

Oddaję swój głos na Curse.


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 
*Lorgan   #7 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 37
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

..::Typowanie Zamknięte::..


Curse - 28,5 pkt. (4 głosy)

Pit - 24 pkt. (1 głos)

Zwycięzcą została Curse!!!

Punktacja:

Curse +90
Naoko +10
Sorata +10
Coyote +10
Lorgan +10


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 

Temat zablokowany  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0.12 sekundy. Zapytań do SQL: 14