Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Pit] Jak grom z jasnego nieba
 Rozpoczęty przez ^Pit, 05-08-2015, 16:08

3 odpowiedzi w tym temacie
^Pit   #1 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567
Wiek: 34
Dołączył: 12 Gru 2008
Cytuj
#1: Incydent X-36



Wiecie jak to jest, kiedy ktoś wyciągnie wtyczkę od kontaktu. Nagle gasną komputery, przestaje grać radio, gotująca się w czajniku elektrycznym woda bulgoce jeszcze przez kilka chwil. Gasną światła i nastaje ciemność. Robi się cicho, spokojnie, po pierwszym szoku nie ma nic. I tak było ze mną. Nie wiem, czy było to osiem sekund, czy osiemset, ale tak się właśnie stało. Szaman Coyote wyciągnął wtyczkę od kontaktu. I umarłem.

***

Babilon, Arkadia, chwile po eksplozji granatu

Wycie policyjnych syren stawało się coraz donośniejsze. Można było łatwo wywnioskować, że dotrą do wieżowca w przeciągu kilku, może kilkunastu minut. Na miejscu pierwsze były jednak śmigłowce lokalnej telewizji, które lampami oświetlały wielki lej po wybuchu granatu. Nie widać było ciał, czy chociażby ludzkich szczątków. Był za to wszechobecny pył i fruwające fragmenty elewacji. Instalacja na najwyższym piętrze płonęła w najlepsze. Armatki wodne helikoptera straży zabrały się jak najszybciej do roboty.
- Nie... - Blondwłosa Kat mogła tylko przyglądać się bezradnie całemu temu zamieszaniu. Była w szoku, ale nie dała po sobie tego poznać. W duchu jednak targały nią emocje. Przecież ledwo co poznała Kaeru, a ten tak po prostu wyparował. Ten cały szaman, czy kto to w końcu był zabił go bez pardonu. Przez lata próbowała tego dokonać, bijąc się z własnymi myślami. A teraz wyszło na to, że kto inny dokończył jej misję. Upadła na kolana. Chciała krzyczeć, ale powstrzymała się. Nie, żeby ten gość był dla niej tak bliski, ale najwyraźniej znów nie miała dokąd iść. Została sama. Porzuciła Polokova, bo wierzyła, że wreszcie zyska wolność. A może wreszcie to się stało? Może jednak los dał jej to czego chciała i wyzwolił ją, właśnie teraz? Wstała, otarła pojedyncze łzy i spojrzała raz jeszcze na dogasający już wieżowiec z którego ewakuowano już absolutnie każdego. Trzeba było uciec, bo to miejsce powoli stawało się niebezpieczne. Policja babilońska odgradzała teren w promieniu kilku kilometrów. Lada chwila zjawią się tu jednostki specjalne, a co gorsze magowie. Odpaliła rakietowe buty i paroma susami wskoczyła na sąsiedni budynek. Wciąż mam po co żyć, pomyślała, gdy w głowie błysnął obraz jej brata, Shippougina.

Cztery dni później, godzina 18:15

Giovanni lubił swoją pracę. Był zawodowym pilotem, którego wcielono w szeregi policji. Miał dobre zarobki, kochającą żonę, a także wkrótce pierwsze dziecko. W robocie szykowała się podwyżka, niedługo potem urlop. Zwykle w takich przypadkach człowiek pyta sam siebie, jak to w ogóle możliwe, że mam takie szczęście? Tym pytaniem prowokuje wtedy los, który podnosi swój łeb i odwraca kolej rzeczy. Czasem zmiany są nieznaczne, czasem jednak...
- O kur.wa co to?!
Potężna fala rozchodzi się po okolicznych budynkach. Jedno po drugim, w domach gasną światła, padają wszystkie urządzenia elektryczne. Wirniki helikoptera Giovanniego przestają się kręcić, słychać, jak silniki tracą obroty, krztuszą się. Kontrolki wyłączają się i biedny policjant zdaje sobie nagle sprawę, jak ulotne jest jego życie. Maszyna lotem obrotowym zaczyna spadać. Kolejne wyładowanie, tym razem z towarzyszącym mu pomrukiem na moment przywraca energię. Giovanni ma czas podnieść śmigłowiec i wyskoczyć, zanim ten rozbije się na okolicznych budynkach. Płaty śmigła koszą linie wysokiego napięcia. Po raz kolejny okolicą wstrząsa wybuch, Elektryczność z kabli wznieca pożar. Znów wybucha panika na ulicach, po raz kolejny robi się głośno. Giovanni słyszy to, okropny harmider, przeraźliwe dudnienie. Ale nie chce patrzeć. Trzyma głowę nisko, skrytą pod skrzyżowanymi rękoma. Jest cały osmalony, ma rozdarty prawy rękaw, gdzieś tam z kończyny chyba sączy się krew, ale on ma to gdzieś. Jego serce wali jak młot. Przeżył, cokolwiek to było. W oddali słychać wycie syren. Władze docierają na miejsce, tym razem już po trzech minutach. Po ostatnich wydarzeniach są postawieni w stan najwyższej gotowości. Terroryści znów postanowili zaatakować? Ale co to było? Jakaś fala EMP? Giovanni podnosi się z ziemi i ze strachem odkrywa, że jest na tym samym dachu, którym dwa dni wcześniej wstrząsnęła eksplozja. Wszystko jest ogrodzone, wszelkie szczątki oznaczone. A jednak tu nadal coś się dzieje.
W centrum wybuchu coś skrzy się na niebiesko. Pilot trzyma się z daleka. Głośny, nagły syk dociera jego uszu, po czym znika. Mężczyzna ze zdumieniem odkrywa jednak, że włosy na jego głowie i ciele są nastroszone. Następuje kolejne wyładowanie. Policjant oddycha głośno, jest przerażony. Tu wciąż dzieją się rzeczy niewyjaśnione. O Lumenie, obroń mnie, modli się w duchu. Chce uciekać, ale za sobą ma tylko trzydzieści pięter lotu w dół. Może lepiej tak? Wyładowania stają się przecież coraz większe, pojawiają się pierwsze błyskawice, choć na niebie żadnej chmury, to słychać grzmoty. Jeden po drugim uderzają w to samo miejsce. Przecież "piorun nigdy nie uderza dwa razy w to samo..."

***
Potężny grzmot i masywny piorun pędzi przez niebo w stronę leju po bombie i uderza z donośnym łoskotem. Eksplozja wstrząsa okolicą, fala uderzeniowa wybija szyby w oknach. I znów cisza, przecinana krótkimi syknięciami.

***
Giovanni leży, skulony przy ziemi. Trzęsie się i jęczy. Boże, ochroń mnie, błaga. Odmawia całą litanię, boi się nawet spojrzeć. Wreszcie, podnosi nieco głowę i widzi jego. W osmalonym wgłębieniu pośród wyładowań elektrycznych pojawia się człowiek. Człowiek, który trwa w przyklęku na jedno kolano, trzymając jedną pięść przy ziemi, na której się pojawił. Czy to bóg zstąpił z niebios? Przecież jak inaczej to wyjaśnić?


***
Obraz mi się jeszcze rozmazuje, ale po chwili dociera do mnie światło słoneczne. Widzę swoją rękę, więc wciąż jeszcze mam ciało. Ale dlaczego wszystko tak cholernie boli? Czuję w głowie jakby coś rozdzierało mnie na pół. Ja pier.dolę, zaraz nie wytrzymam. Mam ochotę wymiotować. Próbuję wstać na równe nogi, ale szybko wracam do przyklęku. Nie, jeszcze nie teraz, jeszcze ociupinkę poczekam. Ktoś ma mój kapelusz? Nadałby się w takiej chwili. Tak, to dobry pomysł, odczekam minutkę, dojdę do siebie i skopię dupę temu kojo...
- Hm? A ty to kto? - zapytałem, widząc przed sobą trzęsącego się człowieka. Włosy mu sterczą na wszystkie strony, jest cały osmalony i krwawi. Na wszystkich bogów, czy to ja zrobiłem? Oglądam się dookoła. Lej jak po wybuchu bomby, jakieś wyładowania energii, wszystko porozrzucane, szyby w oknach powybijane. Co się właściwie stało?
- Czy ty jesteś b-b-bogiem? Zstąpiłeś z nieba! - odpowiada mi. Niczego już nie rozumiem. Jakby mi było mało własnych problemów, myślę. Nie jestem nawet pewien czy powiedział to co powiedział, bo cały czas dzwoni mi w uszach. Zaraz potem hałas nasila się przez warkot helikopterów policyjnych. Czuję, że czas uciekać, ale ciało tak bardzo odmawia mi posłuszeństwa. Chce poruszyć nogą, poderwać się do skoku, ale zamiast tego wystrzeliwuje ze mnie piorun. Że jak? Niebieska fala plazmy pędzi w stronę najbliższego helikoptera. Nie, nie rób tego! Jakimś cudem maszyna mija promień o milimetry. Zbieram w sobie wszelką energię, byleby tylko zniknąć i czuję jak w środku coś mnie rozsadza. O bogowie, to naprawdę mnie rozdziera. Zabierzcie to ode mnie, zabierzcie! Krzyczę, ale już sam tego nie słyszę. Znów ktoś wyłącza kontakt.

***
Uczucie jakby ktoś przyłożył mi betonowym młotem w płuca. Zrywam się z wyciągniętą ręką i łapię łapczywie oddech. Budzę się cały zlany potem.
- O ku.rwa, o ku.rwa, o kur.ewka jego mać... - mamroczę pod nosem. Kryję twarz w dłoniach. Jestem cały zlany potem. Opanuj myśli, błyska mi w głowie, opanuj je, do cholery ciężkiej. Uspokajam się, zaczynam ogarniać sytuację. Jestem na łóżku szpitalnym, pośród zielonkawo żółtych ścian, które wydają mi się być bardzo znajome. To definitywnie Sanbetsu. Byłem tu po walce z Coyotem. Właśnie, Coyote. Co za nieznośnie uczucie deja vu. Zaciskam pięść, przyglądając sie moim wyładowaniom energii. Są intensywniejsze niż zwykle, jakby próbowały się uwolnić. Sam czuję się jakby lżejszy. Co mi się przydarzyło?
Nagle drzwi sali otwierają się i wchodzi tam jasnowłosa dziewczyna dość drobnej postury. Trzyma w rękach kwiaty, które wstawia do wazonu z jeszcze świeżymi poprzednimi. Jak często tu bywa?
- Kyoko? - wypalam z głupim wyrazem na twarzy. Głos mam okropnie ochrypnięty, jakbym nie używał gardła od wieków.
- Witamy wśród żywych, Kaeru - odpowiada z lekką nutką czułości.
- Co...co się właściwie stało?
- Cóż, jakby ci to powiedzieć - siada na brzegu łóżka, rozmyśla przez moment, nie patrząc na mnie i w końcu podnosi głowę. - Technicznie rzecz ujmując...umarłeś.
Zaraz, że co? Czy ona właśnie powiedziała to co powiedziała? Słyszę skrzypienie zawiasów, drzwi otwierają się ponownie i do środka wchodzi nikt inny jak samuraj o ekscentrycznej fryzurze, młody Katagawa.
- Widzisz? Mówiłem, że tak łatwo nie umrze.
Robi miejsce dla osoby, która przeciska się przed niego. To Katherine. Ma inaczej spięte włosy, ubrana jest w długi, gustowny płaszcz, ale widać, że to nadal ona, dziarska awanturniczka. Czy ja widzę rozmazany tusz? Nakładała makijaż po raz pierwszy w życiu, czy autentycznie się o mnie martwiła? Podbiega do mnie i rzuca się na mnie ściskając mocno.
- Ty sukinsynu, nie waż mi się więcej umierać w tak beznadziejny sposób! - Uderza mnie dwukrotnie, boli, ale nie aż tak, jak wnętrze mojego ciała.
- Nie wiedziałem, że jesteś taka uczuciowa - szeptam. Nie mam jeszcze siły mówić.
- Kat zniknęła na kilka dni - Do rozmowy wtrącił się Rikuto. - Śledziliśmy ją, tak, żeby nic nie podejrzewała. Baliśmy się, że wróci w szeregi wroga, ale ona próbowała wyśledzić brata. Zamiast niego jednak dowiedzieliśmy się paru nowych rzeczy.
Kat dodała swoje trzy grosze.
- Shippo ma się ponoć dobrze gdzieś w Nag, ale nie byłam w stanie dowiedzieć się nic więcej. Odkryłam natomiast, że Polokov i niedobitki Czerwonego Frontu świętują z powodu twojego "odejścia".
- Jakim cudem się dowiedzieli?
- Cóż, zrobiłeś niezłe show w telewizji. - Kyoko włączyła tablet i pokazała mi zapis programu, który został zablokowany krótko po jego emisji i szybko stał się pożywką dla źródeł alternatywnych pokroju "opowieści dziwnej treści". Nigdzie na nagraniu nie widać mojej twarzy, ale kształtu tarczy elektrycznej nie pomyliłbym z niczym innym. Oficjalnie uznano to za próbę ataku terrorystycznego Gangu Czterech Smoków. Po drodze były jakieś dziwne śledztwa i oskarżanie się wzajemne Sanbetsu, Babilonu i Khazaru. I to wszystko przeze mnie. To co zobaczyłem, było bardziej niż zdumiewające. Najwyraźniej wróciłem do żywych za pomocą wyładowania elektrycznego, po czym ponownie rozpadłem na kawałki. To miejsce było moniotorowane przez czyścicieli Sanbetsu, którzy po dość ryzykownej akcji zebrali mnie do kupy i uspokoili nim nastąpiła druga fala emp.
- Zaraz, zaraz... przewieźli mnie w pudełku? Takim niewiele większym niż na buty?- Katagawa wyjaśnił mi całą procedurę, po usłyszeniu której jeszcze bardziej rozbolała mnie głowa. Byłem plazmą, którą zebrali do kupy za pomocą zaawansowanej technologii. Dosłownie zeskrobali mnie z chodnika, po czym przywrócili do życia. Jak? Czy ja coś źle zrozumiałem? To nie mogła być prawda. - To co ja, teraz jestem jak duch?
- Ważne jest to, że wszyscy, którzy planowali na tobie zemstę myślą, że nie żyjesz. Masz wolną rękę do działania.
Katagawa miał rację. Czerwony Front, Polokov, utarczki z Izumą - to wszystko było już za mną. Oficjalnie byłem trupem. Uwolniłem się od wszystkich moich bolączek i wróciłem odmieniony.
Problemem pozostawała jednak moja moc.
- To co, damy ci jeszcze trochę czasu, nim wrócisz do czynnej służby? - stwierdziła Kyoko, dotykając palcem mojego nosa. - Musisz być w formie, nim przybędą Akuma. Przy okazji, ciekawa fryzura.
Gdy już wszyscy wyszli z pokoju, mogłem to sobie wszystko poukładać. Tak jak oni zebrali mnie do kupy. Podszedłem do umywalki by oczyścić twarz chłodną wodą. I wtedy zobaczyłem się w lustrze. Włosy chyba na dobre mi się nastroszyły i odgarnęły do tyłu. Byłem teraz trochę jak ten żywiołak lodu, albo inny drzewiec. Szczęka jakby taka bardziej kwadratowa. Może ten koleś na dachu miał rację? może naprawdę stałem się czymś podobnym do boga?
- Haha, Raijin... - zaśmiałem się. Wyładowanie elektryczne z płynącej wody trzepnęło mnie w palca. Kyoko miała rację. Za wcześnie było jeszcze na mój powrót. Najpierw musiałem przeanalizować to i owo.
Ostatnio zmieniony przez Pit 04-11-2015, 13:27, w całości zmieniany 5 razy  
   
Profil PW Email
 
 
^Tekkey   #2 
Generał
Paranoia Agent


Poziom: Genshu
Stopień: Shogun
Posty: 536
Wiek: 34
Dołączył: 24 Cze 2011
Cytuj
Widzę, że udało ci się przemóc. Dobrze, dobrze... i oby tak dalej. Będzie tego więcej? :pedo:
Czuję się trochę zawiedziony, że mnie w tym tekście nie ma. A przecież popędziłem jako jeden z pierwszych na miejsce zdarzenia! :( Z drugiej strony, pewnie Genbu zajęty jest akurat:
Cytat:
Po drodze były jakieś dziwne śledztwa i oskarżanie się wzajemne Sanbetsu, Babilonu i Khazaru.

...więc możesz czuć się usprawiedliwiony. Plus za powrót do żywych a'la lądowanie Terminatora. :ok:
Umarłeś? Powstań! No i wszystkiego najlepszego w dniu urodzin! :haha:
   
Profil PW Email
 
 
^Pit   #3 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567
Wiek: 34
Dołączył: 12 Gru 2008
Cytuj
#2 Powroty z grobu bolą

Znowu niekontrolowane wyładowanie. Raptowny błysk w ciemności, będący manifestacją mocy, która gorączkowo pragnie wydostać się na zewnątrz. Ból w okolicy prawego oka jest tak silny, że nie jestem w stanie spać. Patrzę na siebie w lustrze, na moją nękaną bólem twarz. Ja pier.dolę, może naprawdę zwariowałem? Jedno bum i stałem się idealnym okazem dla naukowców i psychiatrów z wariatkowa. Po raz kolejny mam wrażenie, jakby coś rozdzierało mnie od środka. Zrzucam z siebie koszulę nocną, patrzę jak włosy na całym ciele nastraszają się. Metalowe przedmioty wokół mnie zaczynają fruwać bez ładu i składu. Nie mogę nawet użyć umywalki, czy prysznica, bo boję się, że zacznę strzelać prądem. Przeklęty kojot, wszystko zepsuł. Wszystko

Dwa dni później

- Kyoko, cześć, jak wygląda sytuacja? - pytam, kiedy dziewczyna przekracza próg szpitalnej sali. Nie ma ze soba kwiatów, tym razem jest to raport.
- Z tobą, czy ogólnie na świecie? - pyta. Wzruszam ramionami.
- Zacznij ode mnie. Aktualnie świat mnie mniej obchodzi.
- Niekontrolowane wybuchy energii, okazyjne wyładowania elektryczne... ale ty o tym dobrze wiesz - stwierdza, widząc, jak moja moc wprawia metalowy kubek w obroty. - Mam poprosić, żeby wszystkie metalowe rzeczy zamienili ci na coś innego?
- Nie ma potrzeby - stwierdzam krótko. - Ja...ja to opanuję.
Że co? Czy ja właśnie to powiedziałem? "Opanuję to, nie martw się maleńka". Tak to brzmiało. Nie mogę się silić na silnego, nie jestem maczo. Jasne, czuję coś do Kyoko, ale przecież jestem taki, że czuję to do każdej kobiety, z którą spędzam trochę wiecej czasu. Aina, Kat, wyliczam w głowie. Nagle pojawia się ta myśl, że może mam jakiś pewien fetysz, albo po prostu upodobanie do specyficznych blondynek ale...
- Hej, jesteś ze mną? Czy baterie ci się wyczerpały?
- O, to by się przydało. - Siadam na łóżku, pochylając do przodu. Znów robi mi się niedobrze. Rozumiem, ekscytacja, podniecenie, ale żaden facet chyba jeszcze nie wybuchnął przed kobietą w tak dosłowny sposób. Słucham dziewczyny z uwagą, próbując wyciszyć durne myśli.
- Ostatnimi czasy wydarzyło się całkiem sporo. Agent Ookawa był pierwszy na miejscu twojego wyparowania i prowadził zespołem naukowym. Po przebadaniu twojej tkanki okazało się, że elektrony w twoim ciele wiążą się dość luźno. O wiele bardziej niż u typowego człowieka, czy nawet nadczłowieka. Ten proces wciąż trwa, stąd możesz odczuwać dyskomfort
Łagodnie rzecz ujmując, dopowiedziałem sobie w myślach. Nie przypuszczałem, że Genbu tak na mnie zależy. Może źle go oceniałem? Może to nie taki świr, za jakiego go brałem?
- Niedawno stoczył pojedynek z naszą piękną zdrajczynią. I wiesz co, całkiem nieźle mu poszło.
- Curse wróci?
- Nie. Tekkey nastraszył ją, jak i jej wspólnika, że bym tego raczej nie oczekiwała.
Okej, czyli jednak świr. Poprosiłem by kontynuowała, ignorując chwilowe braki w dopływie powietrza. Chwyciłem się mocniej za pierś, ale ból jakby nie chciał ustąpić. Tam w środku jakieś draństwo palio mnie jak diabli. Byłem kontenerem małego party w piekiełku, a w środku diabliki oni robiły sobie potańcówkę. Kyoko przejęła się nie na żarty, ale natychmiast wróciłem do stabilnego stanu.
- Mów! Co...jeszcze?
Pani porucznik uniosła brew, zrobiła skwaszoną minę, po czym westchnęła. Czytała dalej, ale już z o wiele większą bojaźnią w głosie.
- Twój wybrany kandydat, Shadow, radzi sobie coraz lepiej w Optimie. o Draugach może jeszcze zdążyłeś usłyszeć... chłopak się trochę załamał, ale nie wygląda na to, żeby miał się poddawać.
Zuch chłopak. Szkoda, że musiałem go tak zawieść. Skuliłem się mocniej. Ból w klatce piersiowej nie ustawał. Serce dudniło mi w jakiś dziwny, nierytmiczny sposób. Chyba zaczynałem tracić rezon. Kyoko dopadła mnie natychmiast i powstrzymała przed upadkiem.
- Płytki oddech, Kaeru gdzie ty masz puls... aua! - Kolejna iskra z syknięciem uderzyła w dłoń dziewczyny. Nigdy nie byłem królową dramatu, i nie zamierzałem, ale nawet ja uznałem, że to już przesada. Czas stanął w miejscu, wszystko się rozmazało. Ale był jeden pozytyw. Ból ustąpił.

***
Powoli przyzwyczajałem się już do nagłych pobudek, jakby mnie ktoś wyciągnął w ostatniej chwili z wody. Tym razem było nawet lepiej niż ostatnim razem. Ból ustąpił. A może po prostu wylądowałem w niebie? Miałęm przed sobą Kat, nieco dalej siedziała Imai, zaś w drzwiach tej cholernej, pier.dolonej, szpitalnej sali był nikt inny tylko rycerka zakonu walczącego z Mitsukai. Oparta była o framugę, patrząc na mnie z lekkim uśmiechem. Znów była w tym swoim bordowym swetrze z dużym kołnierzem.
- Nawet ciebie tu zaprzęgli...Aina.
Trzy kobiety. Trzy. Wszystkie blondynki. To nie mógł być przypadek, czy inna iluzja. Byłem w pieprzonym niebie i zaraz przyjdzie jakieś nadrzędne bóstwo i zapyta gdzie chcę usiąść. I oto jest. Słyszę jego kroki. Już tu idzie, przedwieczny bóg powita mnie w swoich włościach. To on, przekracza pokój. Genbu Ookawa.
- Hm? Minę masz zdziwiona. Spodziewałeś się kogoś innego? - zapytał przekrzywiając twarz w bok.
- Tek? Co ty do cholery ciężkiej robisz w niebie?!
- Wbrew pozorom, nie umarłeś. No, drugi raz nie umarłeś. Z tego co słyszałem to miałeś migotanie przedsionków, czy inny shit.
Pięknie. Teraz jeszcze brakowało mi tego typu rozgłosu - Kapitan Araraikou, niezłomna piorunowa lanca Sanbetsu leży w szpitalu z dysfunkcją serca - wzruszająca historia, naprawdę.
- Czyli co, też przyszedłeś popatrzeć na jedyny w swoim rodzaju okaz żywej bomby atomowej?
- A coś ty taki drażliwy się zrobił? - zapytał, miętoląc gumę do żucia w ustach. Intensywny zapach wiśni wypełnił pokój. - Rozchmurz się Araraikou. Popatrz na to z innej strony, zobacz ile lasek masz przy sobie. Wiesz co, ty kobieciarzu, podzieliłbyś się.
Dalsza rozmowa pozwoliła mi na wyluzowanie myśli. Tekkey, mimo tego, że nie wyglądał, też był przerażony obrotem spraw. Tym bardziej, że kiedy tak leżałem osłabiony, na świecie sprawy nabierały tempa. Okrutnie szybkiego tempa.
- Że...że co? Ja mam...
- Tak powiedzieli. W chwili obecnej jesteś jedną z osi napędowych Sanbetsu. Gdybyś jeszcze tylko znał Magan, wszystko było by na swoim miejscu.
Mrugnąłem dwukrotnie i spojrzałem na siebie.
- Wiesz, kiedy tak o tym wspominasz Tek...
- No przestań. Jak niby miałbyś to rozgryźć, co?
- Kiedy walczyłem z Coyotem coś się we mnie zmieniło. Możesz to nazwać przeczuciem, ale miałem wrażenie, że dostrzegam coś dziwnego.
Imai pokręciła głową, Kat prychnęła, do aktywnej rozmowy wtrąciła się natomiast Aina.
- To byłby spory przełom. Tym bardziej, że ciemne moce nabierają na sile. Niekoniecznie musi to być Mitsukai, ale w ogóle. Nasze państwo jest już niemal gotowe.
- Draugi? - zapytałem autentycznie ciekawy. Wspomnienie zdrady Curse w podmorskiej fabryce nagle stało się silniejsze, ale chwilowo zignorowałem to.
- Och, nie tylko. Zakon rycerzy też gotuje się na bitwę. Jeśli chcesz wiedzieć, to ostatnio dołączyło do niego parę osób. Jakiś podlotek, Dann się zwie. Wasza zdradziecka wiedźma z Sanbetsu też tam jest. A niech ją Nidhogg połknie, jeśli spróbuje kombinować!
Byłem zły na siebie. Ledwie nie było mnie kilka dni, a świat powoli zaczął staczać się ku ciemności. Potrzebowali mnie. Musiałem szybko poskładać się do kupy. I to dosłownie.
- Aina, u nas zawsze jest miejsce dla ciebie! Kat...
Podniosła głowę. Do tej pory była dość nadąsana. Czyżby zazdrość? Zwróciła się ku mnie.
- Ty dobrze wiesz, co to znaczy odrzucenie. Przyrzekam, że drugi raz już tak nie wyparuję. Kyoko...
Porucznik oderwała twarz od tabletu z raportem i słuchała z zaciekawieniem, co mam do powiedzenia.
- Daj mi jeszcze dzień odpoczynku. A potem wracam do czynnej służby!

[ Dodano: 2015-08-05, 23:12 ]
#3 Piorun szuka drogi na powierzchnię

- Jesteś pewien, że nie potrzeba ci więcej odpoczynku? - zapytała z troską Katherine. Blondwłosa rebeliantka trwała przy mnie dzień i noc. W zasadzie to ja powinienem był zdać jej to pytanie.
- Nie ma takiej potrzeby, i tak już za długo leżałem - odpowiedziałem, poprawiając czarne rękawy z nieprzewodzącej prądu gumy. Jeszcze raz zacisnąłem pięść. Moja energia dalej była wolna. - Okej, czas na pierwszy test. Jesteś gotowa?
Dziewczyna przyjrzała się uważniej mojemu ubiorowi. Miałem na sobie czarne, luźne spodnie z bufiastymi nogawkami, ciemny bezrękawnik i wspomniane już gumowe ochraniacze. Stałem pośrodku sali treningowej, pośród metalowych przedmiotów. Kat przyglądała się temu z zaciekawieniem, ale obawiała się tego, co rozkażę jej zrobić w niedługim czasie. Skrzyżowałem ręce przed oczami i zacząłem powiększać Douriki.
- Kiedy przestane to kontrolować, masz zrobić dokładnie to, co ci kazałem, zrozumiano? Rebeliantka pokiwała głową, ale miałem przeczucie, że wolałaby nie stosować się do mojego polecenia. Zwłaszcza tego.
Powietrze wokół mnie zgęstniało, zauważyłem, jak obraz zaczyna falować. Nastroszone włosy zjeżyły się jeszcze bardziej. Mój reaktor w piersiach nabierał obrotów. Działał jak organiczna maszyna wewnątrz serca. Do tej pory wszystko było w porządku. Dodałem nieco więcej energii i wreszcie zacząłem ją uwalniać. Metalowe przedmioty poczęły wirować wokół mnie. Pojawiły się pierwsze iskry i wyładowania, kopiące wszystko w zasięgu. Katherine siedziała niewzruszona. Postanowiłem powiększyć Douriki do mojego standardowego poziomu i wtedy zaczęła się magia. Znów ten rozdzierający ból, znów zaburzenie wizji i ból głowy. Opanuj to, pomyślałem. Kontroluj, tak jak kiedyś. Brnąłem jeszcze dalej do przodu, trzeba było przestać się bać i przekroczyć tę barierę strachu. Świat mnie potrzebował, a ja potrzebowałem mocy. Skupiłem się w sobie, zlekceważyłem ból i po raz pierwszy od mojej rekonwalescencji wskoczyłem na swój maksymalny poziom. Sala trzęsła się w posadach, małe pioruny tworzyły się wszędzie, Szyby w lufcikach już dawno zostały wybite, iskry sypały się jakby ktoś zaciekle przepiłowywał metal. Takie samo uczucie towarzyszyło mi w środku głowy. Wytrzymaj to, przetrwaj ból, przecież to nie może być wieczne. Zaciskałem zęby z bólu, chciałem to przetrzymać najdłużej jak się dało, ale w tamtym momencie efektywnie czułem się już, jak dwie części jednego ciała. Krzyczałem z bólu. Kat coś tam do mnie mówiła, ale nie słyszałem. Miała wytyczne, czemu się do nich nie stosowała? W końcu spojrzałem jak moja dłoń odseparowuje się od ciała i zamienia w błękitną smugę plazmy. Skierowałem swój wzrok na wirującą nieopodal piłkę. Sięgnąłem po nią ramieniem. Była o wiele za daleko. A jednak czułem, jakbym ją trzymał. Przyciągnąłem ramię do siebie. Dłoń powróciła, a wraz z nią wspomniana piłka.
- Pit...PIT! Rozpływasz się!
Kat wyrwała mnie z zamyślenia. Moja lewa strona ciała zamieniła się już w błękitną poświatę, ale zupełnie tego nie poczułem. W ciągu kilku chwil byłem w stanie przywrócić się do pierwotnego stanu. Energia prysła, wszystkie lewitujące przedmioty natychmiast upadły na ziemię z łoskotem. Ja także, choć podtrzymywałem się na jednym kolanie. Oddychałem głośno, ale spokojnie, powoli.
- Nie wykonałaś...mojego polecenia.
- Och, to teraz będziesz mnie za to karał? A co powiedziałeś mi jeszcze w szpitalu?
Wstałem z jej pomocą, ocierając twarz z potu ręcznikiem i uśmiechając się szczerze.
- Że już nigdy nie zamienię się w bombę atomową?
- Nie, że mi już przed oczami nie wyparujesz! Nie umiesz dotrzymać słowa, co?
- Ale jak mam walczyć, kiedy moją specjalnością, jest zamiana w piorun?
Dziewczyna prychnęła odrzucając twarz na bok w uniwersalnym geście tak zwanego "focha". Ja tylko podrapałem się po głowie i próbowałem jeszcze raz przeanalizować to, co się stało. Nie zważając na teatralnie nadąsaną blondynkę, rzuciłem.
- Wiesz, będę musiał sprawdzić swoją stabilność molekularną. Mam dziwne wrażenie, że dokonałem przełomowego odkrycia, ale do rezultatów jeszcze daleko.
Kat skierowała wzrok ku mnie. Nadal nie do końca rozumiała, dokąd prowadzi ta droga, ale cieszyła się, że jestem w coraz lepszej formie. Dobrze było być znów w aktywnej służbie, choć tym razem może należało podążyć drogą mojej sojuszniczki, a także drogą którą krążyła swego czasu Mia Shirabata. Nie, ani mi się śniło uciekać z Sanbetsu. Ale potrzebowałem wsparcia, potrzebowałem oddziału złożonego z nadzwyczajnych jednostek. Wiedziałem, że to nie będzie proste zadanie. Nadchodził czas zmian. Być może miałem ostatnią okazję, by coś zmienić, tak w sobie jak i w tym cholernym, skostniałym świecie, pełnym mutantów tłukących się po gębach z magami i szamanami. Być może Akuma nas zjednoczy. Ale cóż, zawsze mogłem się mylić. Mój beznadziejnie patetyczny monolog w głowie przerwał dzwonek telefonu. To był Rikuto Katagawa.
- Araraikou-san?. Pamiętasz ten mon klanowy? Chyba mamy przełom - powiedział podeskcytowanym głosem samuraj.
- Zaraz u ciebie będę, Katagawa-san.
Objąłem ramieniem Kat. Zareagowała dość żywiołowo, wręcz panicznie, ni to rumieniąc się, ni to denerwując, ale bardzo szybko zrozumiała.
- Co...jak...co ty sobie...a, no dobra, okej.
- Idziemy, Duchu. Misja wzywa.

[ Dodano: 2015-11-03, 22:06 ]
#4 Piorun szuka wskazówek

Ususzone liście szeleściły pod podeszwami butów, stanowiąc przeciwwagę dla wiatru wyjącego pośród coraz bardziej pustych gałęzi drzew. Te, na tle różowo-granatowego nieba, prezentowały się niczym budzące przerażenie strachy na wróble. A pośród nich, równie ponure sylwetki dwóch rozmówców. Jednym z nich byłem ja. Przeczesałem palcami spiczastą grzywę, wpatrując się w dobrze widoczny, wschodzący księżyc.
- Czyli te informacje się potwierdzają? Ojciec "demonicznego chłopaka" wciąż żyje? - zapytałem, wciąż będąc odwróconym w przeciwną stronę do towarzysza. Pałaszował właśnie jabłko, uważnie dobierając słowa. Przełykał każdy kęs tak głośno, że szybko stało się to irytujące.
- Ano, chyba tak - wybełkotał, omal nie zakrztuszając się drobinkami owocu. Sok pociekł mu po wardze.
- Chyba? Tek, ty masz być pewien! - Odwróciłem się..
- W ogóle nie powinienem ci tego mówić.
- Pewnie, że nie. Powinieneś siedzieć cicho, jak dobry szpieg. Ale ja cię o to proszę, bo od typowych "tajniaków" czy czyścicieli to wiem, że nic nie wyciągnę. A ty masz u mnie dług.
- Jaki dług? - zapytał, zaskoczony.
- Taki tam Izuma, no wiesz.
- Wiesz jak dawno temu to było? Poza tym po drodze zdążyłem go spłacić. Przypomnij, kto cię zeskrobywał z podłogi, kiedy jakiś kojot postanowił cię wysadzić?
- No, na pewno nie ty - zaśmiałem się, po czym spoważniałem. - Ale serio, weź no powiedz, co tam wyciągnąłeś z serwerów Wywiadu.
Ookawa jednym gwałtownym ruchem wytarł w rękaw sok i ślinę, spływające mu po brodzie i wywalił ogryzek gdzieś na ziemię. Przetarł dłońmi po powierzchni płaszcza i jeszcze przez chwilę milczał. Zbierał myśli, rozważał opcje, czy może po prostu był tak flegmatyczny z natury?
- Oj słabiutko panie prawie generale. Żeby zwykły szpieg ci musiał wyjawiać takie oczywiste oczywistości...
- Oj, weź spierd.alaj z tym "generałem", teraz mam ważniejsze sprawy na głowie, niż próba opanowania garstki Sanbetów.
- Na przykład opanowanie swoich buzujących hormonów?
Zdębiałem, kiedy kończąc zdanie pokazał skinieniem głowy na siedzącą w ukryciu Katherine. Z jednoznacznym uśmieszkiem na twarzy, i oczami skierowanymi w górę zdawał się mówić "oj zaszaleliśmy, co nie, panie kapitanie?"
- Uwzięliście się na mnie, czy co? - westchnąłem zrezygnowany, spuszczając wzrok. Uspokoiwszy myśli i powstrzymawszy chęć uduszenia Genbu, zapytałem ponownie. - No, to jak będzie z tymi danymi?
Szpieg zachichotał w swój z lekka szaleńczy sposób i zaczął wreszcie uchylać rąbka tajemnicy
- Niech ci będzie, w końcu jesteśmy kumplami... - przeciągał, drapiąc się po głowie. Spojrzałem na niego, zniecierpliwiony. Usłyszałem za sobą mocniejszy szelest liści. Była to Kat, która postanowiła dołączyć do konwersacji. Wtedy też Tekkey zaczął monolog.
- Dawno, dawno temu, albo w sumie całkiem niedawno, gdzieś na zrujnowanych rejonach Sanbetsu, na kompletnych pustkowiach i opuszczonych w pośpiechu blokowiskach, gdzie natura wreszcie zaczyna przejmować kontrolę...
- Teeeeeekeeeeey!
- Okej, okej, co to ja mówiłem... no więc, gdzieś tam na południu znajduje się odgrodzony kompleks. Normalnie byś nie pomyślał, że tam są ludzie, czy nadludzie, ale tak jest. Chyba tak jest, bo w sumie to nie wiem. No w każdym razie, trafiają tam ci, którym kiedyś zabrakło piątej klepki i odbiła palma, innymi słowy świry.
- Więc czemu tam jeszcze nie jesteś? - burknęła pod nosem Katherine, zasłaniając dłonią wredny uśmieszek. Tekkey skomentował to na swój sposób i ciągnął dalej.
- Skąd ta pewność, że mnie tam nie ma? Jedzenie mają całkiem w porządku...na czym to ja... A tak! Biorą tam jednostki, które da się w jakiś sposób kontrolować, bez zabijania. Zakłada się im obroże, a po wyciągnięciu z nich wszystkich tajemnic i sekretów robi się im pranie mózgu. Takie jednostki stają się kompletnie nieszkodliwe dla społeczeństwa.
- Jak niby możesz opanować rozszalałego nadczłowieka? - zapytałem, pamiętając w głowie starcie z Izumą. Do tej pory chyba mi nie wybaczył.
- Hm, laserowa lobotomia! Na pewno! Jedno małe bzzyt i już nie masz kawałka mózgu. Bezboleśnie i humanitarnie, jesteśmy przecież cywilizowani. Wiesz, ponoć płat czołowy...
- Mam wrażenie, że ta konwersacja schodzi na zły tor - przerwałem gestem wystawionej dłoni. Czułem się zniesmaczony, Kat zresztą też wykrzywiła usta. - Mamy wiezienie, mamy więźniów, co dalej?
- No, to tam w tym więzieniu trzymany jest między innymi nasz dawny superagent. Tatuś Carlosa, który w pewnym momencie swojego życia zdurniał do reszty i postanowił sobie urządzić malutką masakrę w Babilonie. Czterech rozszarpanych ludzi, pół zdemolowanego budynku, no i jego żona, którą brutalnie zamordował na oczach swojego syna. Nie mogłem wynieść raportu, nawet kopię musiałem robić w pośpiechu. No, ale myślę, że uwierzysz mi na słowo. Bo uwierzysz, prawda? No to ten... kiedy ówczesne dowództwo Sanbetsu dowiedziało się, co też najlepszego nawyrabiał "Diabeł", postanowili go zatrzymać z racji niepoczytalności. Ponoć pięciu agentów się z nim siłowało, ale nie byli w stanie wytrzymać nawet jego spojrzenia. Bredził coś o tym, że chciał dobrze, że próbował tylko powstrzymać demony w głowie jego żony, czy inny shit. W końcu wzięli gościa z mocami pieczętującymi, inny go sparaliżował, a ten wciąż jeszcze się wierzgał. Nie byli w stanie go zabić, a Widmowy wtedy jeszcze nie był na służbie. Dlatego trzymają go w tej placówce w odosobnieniu. Od dziesięciu lat jest zatruwany, różni psychikowie próbowali dotrzeć, co też tam mu we łbie siedzi, ale wszyscy jednomyślnie uznali, że gość jest po prostu zdrowo szurnięty. Nie są już nawet pewni jakie nadludzkie moce posiada.
Przełknąłem ślinę. Wiatr zawiał mocniej. Gdy minęła chwila zadumy, zapytałem Tekkeya.
- A jakie moce miał przed...przemianą?
- Typ kontaktowy, coś związanego z soniką. Wiesz, dźwiękowe uderzenie, świdrujący krzyk, te sprawy. I był dobry w sztukach walki, Aotaro-san go kojarzy. Przez mgłę, bo przez mgłę, ale kojarzy. Ponoć wcześniej był całkiem przyjaznym, porządnym gościem. Po jakiejś misji w Babilonie poprosił o przerwę od wojaczki. Założył wtedy rodzinę.
- Kiedy to było?
- A gdzieś w połowie lat dziewięćdziesiątych, miałeś wtedy może pięć lat.
- No dzięki ci kapitanie oczywisty. Założył rodzinkę, dorobił się syna...
- Taak, Carlosa, urodzony w 1600...
- I pięć lat później odleciał?
- Zgadza się. W 1605 zaczęła się jakaś niefajna agresja. Jakiś turniej dla zabójców, kompletnych świrów! Gdybym tam był to z pewnością bym wziął udział. Wiesz, to było coś w stylu tego kawału z brodą. No wiesz, ten: do baru na obrzeżach pustyni wchodzi rycerka, zealota, dwóch szamanów i agent...
- Co oni, zrobili sobie pojedynek w samo południe? - zapytała kompletnie zbita z tropu Katherine.
- Nie wiem, niech Pit ci powie. On dobrze wie co stało się w 1605.
Dziewczyna spojrzała teraz na mnie, rozszerzając oczy. Ja zamarłem z wyrazem przestrachu na twarzy. Ookawa wiedział więcej, znacznie więcej, ale to już była przesada.
- O czym on mówi? - dopytywała się Del Cruz. Milczałem przez chwile, po czym wypaliłem. Poczułem jakieś nieprzyjemne ukłucie w piersi.
- To rok...śmierci...mojego ojca. Ale skąd ty o tym wiesz?
- Czytałem twoją biografię, kapitanie - odparł bez ogródek, chowając ręce w kieszenie. - Po papie Araraikou została tylko mokra plama krwi. Zabawne, nie tak dawno temu wyglądałeś kompletnie tak samo. wykapany ojciec!
Uciąłem konwersację, podnosząc douriki. Jedna, gwałtowna fala, posłana w podłoże wprawiła w drgania pobliski teren. Liście zawirowały dookoła mnie. A po chwili znów nastał spokój.
- Nie przeginaj. Gdybym wiedział, co się tam wyrabiało, to już bym o tym wspomniał
- No dobrze, to ja przepraszam, to było głupie - odpowiedział jednym tchem, lekko spanikowany Tekkey. Podrapał się znów po głowie i włączył beeper. - Po prostu myślałem, że też czytałeś ten raport.
- Jaki znów raport? - Podszedłem bliżej, podekscytowany. Ookawa aż się cofnął. Zaczął mnie odganiać ręką.
- No weź się uspokój, już, już, zara! Najpierw misja, pamiętasz? Prześlę ci dane, a w bonusie dostaniesz też paczuszkę z kopią raportu o papie Araraikou. Pasi?
- No dobrze, ale na następny raz weź tak nie wyskakuj jak zealota zza winkla.
- Masz u mnie jak w Unity Banku.
Ostatnio zmieniony przez Pit 06-08-2015, 11:47, w całości zmieniany 3 razy  
   
Profil PW Email
 
 
»Sorata   #4 
Yami


Poziom: Genshu
Posty: 1471
Wiek: 39
Dołączył: 15 Gru 2008
Skąd: TG
Cytuj
W ciekawy i nieźle napisany sposób podniosłeś się z porażki i wykułeś kolejny chapter historii swojej postaci. Chcę tego czytać więcej - nie tylko w twoim wydaniu, ale również ogólnie - w wykonaniu wszystkich użytkowników Tenchi. Super!


Kryteria oceny walk: Klimat 4/10 Mechanika 3/10 Warsztat 3/10. W razie wątpliwości - konsultuj. Pomoc: https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=17457#17457
Ostatnio zmieniony przez Sorata 08-12-2015, 16:41, w całości zmieniany 1 raz  
   
Profil PW Email
 
 

Odpowiedz  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0,09 sekundy. Zapytań do SQL: 15