10 odpowiedzi w tym temacie |
»Suisei |
#1
|
Agent
Poziom: Keihai
Posty: 47 Wiek: 33 Dołączył: 25 Kwi 2015
|
Napisano 30-05-2015, 23:13 [Ninmu|Świat] Teblica zleceń - Nezumitori
|
Cytuj
|
NEZUMITORI - PIERWSZE ZADANIE
część I
Washimaru stał nad krawędzią dachu pięciopiętrowego budynku i zbierał się na odwagę by usłuchać pierwszego, i prawdopodobnie ostatniego w jego życiu, głupiego rozkazu. Oby tylko Lumen był łaskaw dla ludzi, którzy skoczyli do niego na piwo w konsekwencji wykonywania takich poleceń…
***
3 godziny wcześniej…
W starym szpitalu psychiatrycznym było gwarno. Suisei starał się wytłumaczyć ziomkom, że zrobi wszystko co tylko w jego mocy, by jak najczęściej wpadać z wizytą. Po oczach otaczającego go „rodzeństwa” widział, że jego słowa do nich nie trafiają. Postanowił sobie, że wykorzysta wszystkie koneksje, które uda mu się nawiązać, żeby nikomu obecnemu w tej chwili w zaimprowizowanym salonie-sypialni nie stała się żadna krzywda pod jego nieobecność.
Z rozważań na temat niemożliwości powiedzenia czym tak naprawdę będzie się zajmował, wyrwały młodego Takatoriego dźwięki wydawane przez komórkę. Poczuł ulgę nie słysząc mrożącego krew w żyłach krzyku człowieka, ale natychmiast zdał sobie sprawę, że przecież wszyscy jego ziomkowie znajdują się w kryjówce. Po ostatnim zaginięciu Kokishinmaru, Washimaru nie umiał pozbyć się wrażenia, że następnym razem gdy rozbrzmi sygnał telefonu, znowu ktoś będzie w niebezpieczeństwie. Niebieskowłosy uśmiechnął się pod nosem słysząc skandowanie swojego przydomka. Przyjaciele zrobili mu kiedyś taką niespodziankę, że nagrali reakcję tłumu po kolejnej wygranej przez niego walce i ustawili mu jako melodyjkę nowej wiadomości tekstowej. Sięgnął po komórkę i zobaczył na wyświetlaczu napis: NUMER ZASTRZEŻONY. Informacja ta wprawiła Suiseia w lekką konsternację, ale jak tylko otworzył smsa zrozumiał, że czas się żegnać z ziomkami. Na ekranie telefonu pojawiły się cztery zdania: Ostrzegałem, że pozostaniemy w kontakcie. Służba wzywa. Za godzinę w opuszczonej fabryce w Gedam. Upewnij się, że będziesz sam. Podany był jeszcze adres spotkania. Na dotarcie do wspomnianego budynku przy wykorzystaniu wszystkich znanych sobie sekretnych przejść Washimaru potrzebował jedynie trzydziestu minut, ale gdyby miał iść ulicą i pilnować czy nikt go nie śledzi to przybycie do wspomnianego zakładu zajęłoby mu czas podany w wiadomości. Mimo pewności co do swoich umiejętności wolał natychmiast wyjść. Dlatego też przeprosił przyjaciół i opuścił budynek.
***
Po opuszczeniu kryjówki Suisei szedł ścieżką, którą znało niewiele osób. Dzięki temu uważał, że jest ona bezpieczniejsza i możliwość bycia śledzonym jest zminimalizowana, jeśli nawet nie wyeliminowana. Jednakże co jakiś czas przystawał i dyskretnie sprawdzał czy nie ma „ogona”. Mimo wszystko jeszcze do niedawna wierzył, że numer jego telefonu znają jedynie osoby, którym go poda, aż się pojawił taki Tekkey. Dlatego też wolał poddać w wątpliwość swoje zaufanie do sekretnych przejść i wyjść z założenia, że ktoś go śledzi. Może dzięki temu przeżyje dostatecznie długo w tym świecie, o istnieniu którego wcześniej nie miał pojęcia? Kiedy tylko wkroczył do Gedam zdecydował się na pozostanie niezauważonym tak długo jak to tylko możliwe i w tym celu zszedł do kanałów. Cuchnęły niemiłosiernie. Z dużą dozą prawdopodobieństwa mógł powiedzieć, że na pewno przynajmniej jeden bezdomny musiał niedawno w nich umrzeć. Zaletami tego miejsca była wąska ścieżka przy ścianach, na której mieściła się jedynie jedna osoba, spore echo, dzięki któremu nawet najmniejszego szczura było słychać oraz fakt, że jedne z wyjść było tuż przy miejscu docelowym wędrówki Washimaru. Zasłaniając bluzą usta i nos, kontynuował marsz i aż się uśmiechnął gdy zobaczył właściwą drabinkę, która miał nadzieję wyjść na ulicę przy fabryce.
Kiedy tylko stanął na ulicy, rozbrzmiał dzwonek w jego telefonie. Znowu NUMER ZASTRZEŻONY. Odebrał połączenie.
- Tak? – zapytał ostrożnie.
- Pierwsze piętro. Natychmiast. – rozmówca się rozłączył.
Suisei popatrzył na wyświetlacz komórki, pokręcił głową i skierował się ku głównemu wejściu do opuszczonej fabryki. Na klamce wisiał gruby, aktualnie przecięty, łańcuch, którym niegdyś ktoś zabezpieczył budynek. Drzwi zaskrzypiały przy otwieraniu, ale nie stawiały żadnego oporu. Wewnątrz było mnóstwo wolnej przestrzeni. Widać było jeszcze ślady po stojących tutaj kiedyś maszynach. Nie było się czemu dziwić skoro była to jedna z czołowych fabryk w Sanbetsu. Dopóki nie splajtowała zajmowała się produkcją elektroniki dla całej Federacji. Nic jednak nie trwa wiecznie i tak też było z tym zakładem pracy. Część maszyn udało się sprzedać za grosze, a resztę wykradli niezadowoleni pracownicy by sprzedać je na złomie. Młodzieniec znowu pokręcił głową i skierował się schodami na pierwsze piętro. Za czasów świetlności mieściły się tutaj biura kierownictwa i administracja. Jednak spotkał tę kondygnację los podobny do poprzedniej. Co się dało zostało wyniesione. Ale trzeba przyznać, że ktoś był strasznie pomysłowy skoro nawet ściany oddzielające pokoje od siebie zostały zburzone. Niebieskowłosy widział przestrzeń podobnej wielkości do tej z parteru, a pośrodku stał Tekkey z rękoma skrzyżowanymi za plecami.
- Nie spieszyłeś się. Zwiedzałeś, hę? – powiedział agent obracając się. – Na Lumena! Ale ty cuchniesz!
- No co Tekkey-san, stosowałem się do poleceń i mam sto procent pewności, że nikt mnie nie śledził – wyzywająco odparł Washimaru.
- Ale nie musiałeś się tarzać w psich odchodach! Eh, co z ciebie będzie…
Takatori przeczekał reprymendę i puścił ją mimo uszu. Nie był w gorącej wodzie kąpany co często ratowało go na ulicy.
- Po co chciałeś się ze mną widzieć? – zapytał.
- Chciałem, nie chciałem, musiałem! – rozmówca mówiąc to podszedł do młodego rekruta. - Chodzi o pewne zadanie, do którego nadajesz się jak ulał. Lecz zanim zdradzę szczegóły…
Nagle Washimaru poczuł, że otrzymał kopnięcie w żebra. Nie było ono bardzo silne, ale jego prędkość wystarczyła, żeby Suisei zgiął się wpół. Zobaczył jak agent kładzie z powrotem nogę na podłodze.
- A to co miało znaczyć ?! – wystękał z pretensjami zaatakowany młodzieniec.
- Pierwsza zasada naszego świata: bądź zawsze czujny i przewiduj nieprzewidywalne. Nigdy nie możesz mieć pewności, że mijany przechodzień nagle się na ciebie nie rzuci, albo że osoba, którą musisz dopaść nie ma jakichś mocy. Wiem, że ze zwykłymi ludźmi dajesz sobie świetnie radę, ale osoby nam podobne nie ogranicza budowa ciała czy siła mięśni. Dzieje się tak dzięki możliwości przekroczenia swoich ograniczeń fizycznych za pomocą aury, w niektórych kręgach znanej jako douriki lub ki.
Wraz z końcem przemowy Tekkey znowu zaatakował. Tym razem niebieskowłosy rekrut był przygotowany i w momencie, w którym zobaczył ruch biodra rozmówcy natychmiast spowolnił czas i spróbował się cofnąć by zejść z toru kopnięcia. Jednak przeciwnik był znacznie szybszy, niż można było sądzić po wyglądzie i mimo uniku atak dosięgnął jego tułowia. Tym razem jednak nie wylądowało, tak jak powinno, dzięki czemu Washimaru nawet go nie poczuł. Wykorzystał ostatnie chwile Tatakai Modo do przechwycenia kostki oponenta. Udało mu się ją chwycić i obrócić, że Tekkey stał na jednej noce zgięty w pół, ale zanim mógł dokończyć technikę agent kopnął go piętą stopy, na której stał, w brzuch. To wystarczyło by Suisei puścił trzymaną w niepewnym chwycie kończynę. Przeciwnik padł bezpiecznie na zakurzoną podłogę i w ułamku sekundy się od niej odbił. Otrzepał z brudu ubranie i zwrócił się do młodzieńca.
- Całkiem nieźle… jednak nie dość dobrze. Musisz przestać postrzegać siebie w kategoriach ludzkich. Nie jesteś człowiekiem! A teraz spróbuj mnie trafić, jeśli potrafisz.
Agent stanął w pozycji gotowości do bronienia się. Suisei spojrzał na gardę przeciwnika wzrokiem pełnym doświadczenia. Uznał, że nawet gdyby był to zwykły człowiek to byłby nie lada trudnym orzechem do zgryzienia. Doskoczył do Tekkeya z zamiarem wyprowadzenia haku w podbródek, ale niedoszły cel zszedł z linii ciosu. Washimaru rozejrzał się i dostrzegł, że oponent stał teraz dwa metry dalej, a w dodatku się uśmiechał pod nosem z dużą dozą kpiny. W dodatku palcami wykonał zapraszający gest.
***
Po kilku minutach wymiany ciosów, Tekkey został draśnięty pięścią rekruta. Uznał, że wystarczy tych wygibasów skoro przygotowania młodego się jeszcze nie skończyły. Uśmiechnął się z przekąsem.
- No to teraz mogę zdradzić ci na czym będzie polegało twoje zadanie. Chodzi o przeniknięcie do K.O.P.u – popatrzył na młodzieńca i zobaczył, że nazwa ta nie jest mu obca. – Musisz zdobyć jak najbardziej przytłaczające dowody, by można było zlikwidować za jednym zamachem całą grupę. Ale by to zrobić, jak się domyślasz, będziesz musiał kłamać. Często od dobrze sprzedanego kłamstwa będzie zależeć twoje życie. Drobna rada: najlepsze łgarstwo jest podparte ziarenkiem prawdy. A teraz spróbuj mnie okłamać – skończył z tajemniczym uśmiechem.
Suisei nie był przygotowany na tego typu zadanie. Dlatego zaczął od najbardziej oczywistej rzeczy jaka przychodziła mu do głowy.
- Jestem wysoki.
Rozmówca klepnął się ręką w czoło i pokręcił głową, by następnie spojrzeć na niego z politowaniem.
- Jak musisz kłamać, to nie o swoim wyglądzie. Taki numer nie przejdzie. Spróbuj czegoś innego. Może powiedz coś o ludziach, których znasz lub znałeś.
- E…. No dobra. Mam złotowłosego znajomego. Prawda czy fałsz?
Chuunin wpatrywał się przez krótką chwilę w twarz Washimaru.
- Prawda. Masz wręcz wypisane w oczach, że nie kłamiesz. Nie o to jednak chodzi. W tej części treningu masz mnie okłamać!
- Nie denerwuj się już, bo ci żyłka na czole pęknie. Bardzo dobrze poznałem twoją matkę – powiedział dwuznacznie z uśmiechem niebieskowłosy.
- Hmm… Cieszę się wraz z tobą, bo ja raczej nie miałem okazji – odparł również z uśmiechem Tekkey. – Ale bez żartów… Tak to możesz ze swoimi kolegami rozmawiać. A przy okazji: mówiąc takie rzeczy możesz łatwo stracić życie – dodał.
- Eh, no dobra. Spróbujmy czegoś takiego – powiedziawszy to Suisei wykonał wydech i głęboki wdech. W ten sposób uspokajał umysł przed większością walk. Przypomniał sobie nagle coś co kiedyś usłyszał o kłamaniu. Pomyślał, że warto spróbować. – Niedawno na ulicy musiałem stoczyć walkę na śmierć i życie.
Egzaminujący go agent tym razem czytał jego twarz znacznie dłużej.
- Kłamiesz. Ale jesteś już coraz lepszy. Zdradziły cię oczy, spojrzałeś w prawo i w dół. Z doświadczenia wiem, że jak ktoś sobie coś przypomina patrzy w prawo i w górę, a jeżeli zmyśla to w lewo i w dół. Ty zrobiłeś coś pomiędzy tym czyli kłamstwo podparłeś elementem prawdy. Jesteś gotowy by przejść do następnego elementu treningu.
***
Następnie przeszli na drugie piętro fabryki gdzie ostał się jakiś stół i dwa krzesła. Na blacie leżały już przygotowane dwie nowe talie kart. Tekkey starał się wyuczyć Washimaru jak zachować kamienną twarz w różnych sytuacjach. Tym razem nie było jednak ustnych reprymend. Najpierw zostały wytłumaczone zasady gry, a podczas rozgrywki jeżeli Suisei pokazywał nadmierną radość bądź załamanie kartami jakie otrzymał, dostawał lekkiego kopniaka pod stołem lub był uderzany otwartą ręką po głowie. Nie były to bolesne razy, ale po serii takich ciosów niebieskowłosy zaczął się irytować. Podobnie jak poprzednio, kiedy tylko egzaminator był zadowolony z efektu swojej pracy, skończył maltretowanie rekruta.
- Dobra, teraz już ostatnia prosta przed tobą. Wybierzemy się do pobliskiego baru na piwko.
- Czemu czuję w tym jakiś haczyk? – pod nosem powiedział do siebie Takatori, ale poszedł za agentem.
***
Bar mieścił się w pięciopiętrowym budynku dwieście metrów od fabryki. Gdy tylko weszli do środka Tekkey wykonał delikatny ruch ręką i natychmiast podeszła do niego niezbyt urodziwa kelnerka żująca gumę z dwoma nie do końca czystymi kuflami piwa na tacy. W pośpiechu oddaliła się. Wypili po jednym łyku i ostentacyjnym wzdychnięciem wyrazili opinie o jakości trunku, kiedy usłyszeli ogłoszenie ze sceny.
- Orkiestra udaje się na przerwę, ale zgodnie z programem teraz jest czas kabaretu. Jeżeli ktoś czuje się na siłach to zapraszamy na scenę do opowiedzenia dowcipu lub wygłoszenia jakiegoś zabawnego monologu. Występy w parach nie są bynajmniej zabronione. – wokalista przez chwilę spoglądał na salę. – O, widzę, że mamy pierwszego chętnego. Głośne brawa dla odważnego pana z niebieskimi włosami!
To Suisei został wypchnięty przez towarzysza na środek sali. Obejrzał się z pytającym wzrokiem ale zobaczył jedynie gest mówiący „Idź, to rozkaz!”. Kręcąc głową podszedł do sceny. Czuł tremę, która go nagle chwyciła. Postukał kilka razy w mikrofon.
- Dowcip, tak? Hm… Mam! Pewnego, tentego, razu Sanbetańczyk, Nagijczyk, Babilończyk i …, a! Khazarczyk lecieli samolotem. Yyy… Nagle samolot zaczął spadać. Przez szyby zobaczyli jak piloci się, eee…, katapultowali. W kabinie został jeden spadochron. Nagijczyk chciał zaatakować resztę i wywalczyć sobie prawo do spadochronu. Jednak Sanbetańczyk szybko wykminił pomysł jak ocalić swoją skórę i próbował przekonać resztę by wyskoczyli bez spadochronu. Że niby w ten sposób mają całkiem sporą szansę przeżycia. Jednak nie byli do tego skorzy. – Na sali dostrzegł nieliczne uśmiechy. Niektórzy widzowie musieli znać już ten dowcip. Albo też śmiali się z niego, że trema go chwyciła i nie chciała puścić. – Eeee…. Sanbetańczyk podchodzi do największego zagrożenia, Nagijczyka, i mówi „Nie skoczysz dla Cesarza?”. Nagijczyk wyskoczył. Następny jest Khazarczyk. Sanbetańczyk mówi „Nie skoczysz za Lumena?”, wróć. Mówi to do Babilończyka. Babilończyk skoczył. Sanbetańczyk patrzy za nim, patrzy na Khazarczyka, mija go i siada. Nagle wywraca kieszenie na lewą stronę. Najwyraźniej nie znalazł tego co szukał, bo powiedział pod nosem „Sz.lak! Babilończyk, tenteges, zakosił mi zioło!”. Usłyszał nagle jakieś poruszenie. Khazarczyka na pokładzie już nie było.
Suisei wykonał krótki ukłon i zszedł ze sceny znacznie szybciej niż na nią wszedł. Na sali słychać było nieliczne ciche i krótkie chichoty, ale większość tylko delikatnie uniosła koniuszki ust. Prawdopodobnie raczej z występującego, bo żart śmieszny nie wyszedł. Przy stoliku Tekkey pokładał się ze śmiechu na widok twarzy Washimaru.
- No co?! To był jakiś kolejny etap treningu?! – ze wzburzeniem zaczął niebieskowłosy. Nie przepadał za zabawianiem nieznajomych. Wolał opowiadać dowcipy w gronie ziomków.
Agent otarł łezkę kręcącą mu się w oku i pociągnął solidny łyk piwa.
- Nie, chciałem się zabawić. Widok ciebie, skręcającego się na scenie i próbującego sobie przypomnieć dowcip, by na samym końcu go spalić, był bezcenny. Mogę prosić o bis? – zapytał z przekorą.
- W.al się!
Dopili resztkę napitku i wyszli. Lecz zamiast opuścić budynek, Takatori został zaciągnięty na dach.
***
Stanęli nad krawędzią budynku. Obaj spojrzeli w dół. Przy ścianie, tuż obok tylnego wyjścia, została ustawiona kupka siana. W końcu popatrzyli po sobie.
- Skacz! – rozkazującym tonem powiedział Tekkey.
- Że co? – Suisei miał nadzieję, że się przesłyszał.
- Słyszałeś! Skacz albo ci pomogę!
- Nie skoczę! Jeszcze mi życie miłe! Sam skacz skoroś taki mądry!
Nagle Washimaru padł na brzuch pod wpływem zwiększonej przez Tekkeya grawitacji. „Sz.lak!” pomyślał, „już drugi raz jestem tym atakowany. Kiedyś się odpłacę!” Póki co leżał spokojnie dzięki wyciągnięciu wniosków z ostatniego razu jak została wykorzystana na nim ta technika. Pokryty krwistą aurą agent podszedł do leżącego i powiedział cicho, ale zarazem dobitnie:
- W armii, kiedy słyszysz rozkaz „Skacz!” właściwą odpowiedzią jest „Jak wysoko?”. Zapamiętaj to lepiej dobrze, bo od naszego ostatniego spotkania należysz do armii i każdy jest od ciebie starszy stopniem!
Kiedy tylko Takatori odzyskał możliwość poruszania się, stał przez chwilę i wpatrywał się spod byka w towarzysza.
- No co? Głuchy jesteś? Mówiłem: „Skacz!” Misja, której masz się podjąć, wymaga od ciebie byś zapamiętał tylko jedną rzecz: „Nie ufaj nikomu poza mną i to mnie przekazujesz informacje”. Skacz!
Po tej reprymendzie młodzieniec nie stracił poczucia, że skok z dachu pięciopiętrowego budynku to głupota, ale uspokoił się i skoczył. Obrócił się w powietrzu i spadł głową w dół. Ręce miał ustawione po bokach, tak że wraz z sylwetką tworzyły kształt krzyża. W locie zobaczył, że zbyt mocno się wybił i lądować będzie na betonie. A więc taki spotka go koniec… Mówi się trudno, na szczęście niczego nie żałował. Żył pełnią życia. Szkoda jedynie tego, że spotkał Tekkeya, w konsekwencji był teraz na finiszu swego żywota…
Nagle, metr nad betonem, poczuł szarpnięcie. Ulica przestała się zbliżać. Nawet obrócił się do pozycji nogami w dół. Spojrzał do tyłu, a do rąk agenta były przyczepione krwistoczerwone linie kończące się wokół ramion i ud rekruta. Po chwili nici puściły, a Washimaru bezpiecznie wylądował na ziemi. Po kilku minutach dołączył do niego towarzysz.
- Widzisz? Nic ci się nie stało. Jestem twoim Łącznikiem. Musisz mi ufać, nawet jeśli moje polecenia wydają się bez sensu. Przecież nie kazałbym ci dokonywać samobójczego skoku tuż przed misją! Jeśli w jej trakcie coś pójdzie źle, dasz mi znać, a ja wyciągnę cię z tarapatów. To obietnica. Powiem ci coś jeszcze: byłeś i dalej jesteś najlepszym kandydatem do tego zadania.
- Najlepszym kandydatem? A jakieś szczegóły?
- Eh… Mówiłem, że masz zinfiltrować K.O.P. Jest to grupa ulicznych chuliganów, którzy de facto nie popełniają poważnych przestępstw, ale ich wybryki mają olbrzymie konsekwencje. Wydaje się to dziwnym zbiegiem okoliczności. Masz przeniknąć do ich szeregów i krzyżować ich poczynania, by w końcu można było ich w całości zamknąć. Masz tu dossier tych członków, o których wiemy.
Do rąk Suiseia została podana teczka z zdjęciami i historiami kilku osób.
- Oczywiście muszę sam wymyśleć jak do nich przeniknąć, czyż nie? Nie dostanę jakiegoś fałszywego życiorysu?
- Jak wynika z akt, jeden z KOPniętych, jak lubię ich nazywać, bierze udział w Lidze Walk. Myślę, że można to wykorzystać. Można zaaranżować twoją walkę z tym, jak mu było? A, Ooryuu. To będzie twoja szansa. Ale nie będziemy odwalać za ciebie całej roboty! Musisz wykorzystać sposobność i używając całego swojego uroku – agent zrobił chwilę znaczącej przerwy – musisz przekonać K.O.P., że przyjęcie ciebie do nich będzie najlepszym wyjściem dla obu stron. Co do legendy… Ze względu na swoją PRAWDZIWĄ historię lepiej dla misji będzie jak nie będziesz zmyślać. Poza tym nie jesteś jeszcze na tym poziomie, by móc w pełni wcielić się w inną osobę. Bądź naturalnym sobą, ale nie zdradzaj delikatnych informacji o sobie, o mnie, o bliskich i tak dalej. A i nie kontaktuj się z nikim innym jak ze mną. Myślę, że tyle danych wystarczy, Rekrucie. Jak uda ci się wyjść z tego obronną ręką to pomyślimy o wkręceniu ciebie w któryś z pionów armii. Myślę, że egzekutorzy będą najlepsi… |
Nani mo shinjitsude wa arimasen, subete ga kyoka sa rete iru |
|
|
|
»Suisei |
#2
|
Agent
Poziom: Keihai
Posty: 47 Wiek: 33 Dołączył: 25 Kwi 2015
|
Napisano 07-06-2015, 18:07
|
Cytuj
|
NEZUMITORI - PIERWSZE ZADANIE
część II
Niebieskowłosy młodzieniec szedł ulicą Tenpen. Patrzył się pustym wzrokiem przed siebie i myślał o celu swojej wędrówki, Lidze Walk. Nie skakał z zadowolenia, że musi tam wstąpić. Przed spotkaniem z Tekkeyem omijał to miejsce szerokim łukiem. Pokręcił głową i postanowił robić dobrą minę do złej gry. Robię to, by chronić ziomków, powtórzył sobie w myślach po raz enty, ale dalej nie potrafił siebie przekonać. Na szczęście znał zasady wstępowania, jak i funkcjonowania w ramach Ligii. Ponadto na jego korzyść przemawiały posiadane umiejętności walki. Dlatego nie obawiał się, iż sobie nie poradzi, ale że postępuje wbrew swoim przekonaniom. Na takich rozmyślaniach minęła mu droga. Widział i słyszał przed sobą arenę Ligii.
- Wóz albo przewóz – powiedział do siebie i skierował się do swojego celu.
***
Liga Walk została założona w 1549 roku w Sakubie. Z początku było to miejsce gdzie pewni siebie wojownicy ze wszystkich nacji mogli sprawdzić swoje umiejętności. Starcia były ustalane na zasadzie losowania. Walczyli przeciwko sobie przedstawiciele różnych krajów dzięki czemu można było ustalić, która nacja była najsilniejsza. Starcia były regulowane przez trzy zasady: nie można było posługiwać się niczym innym jak ręce i nogi; udziału nie mogli brać profesjonalni zawodnicy i wojskowi; przeciwnik po walce musiał żyć i nie mógł być uszkodzony na tyle trwale, by nie mógł brać udziału w kolejnej walce. Z biegiem lat Liga ewoluowała. Przede wszystkim usunięto z zasad zakaz udziału żołnierzy. Jednak rzadko zapisywali się do starć, ponieważ, według reguł organizacji, wojownik, który dojdzie dostatecznie wysoko w hierarchii musi być do dyspozycji przez cały rok, a w szczególności jeśli stał się Wielkim Mistrzem. Ponadto zaczęto budować filie w stolicach innych państw oraz w pomniejszych miastach. W poszczególnych oddziałach Ligii były staczane walki na określonych szczeblach. W stolicach regionów były toczone starcia eliminacyjne i etapu pierwszego. Za dostanie się do Ligii zawodnicy dostawali dziesięć kouka, a za każdą wygraną walkę – sto. Po zostaniu Mistrzem etapu pierwszego, zawodnik mógł spróbować swoich sił na arenach drugiego etapu gdzie za wygraną walkę dostawało się tysiąc kouka. Uprawnienia do toczenia starć zaawansowanych otrzymały filie w stolicach państw. Każdy wojownik pragnął przede wszystkim zostać Wielkim Mistrzem. Tytuł ten został jednak zarezerwowany dla zwycięscy starć na arenie w mieście, z której Liga pochodzi. Uczestnicy walk w Sakubie dostawali za wygraną walkę sto tysięcy kouka, a za zdobycie tytułu Wielkiego Mistrza, milion kouka. Poza wysokością wygranych, oddział trzeciego etapu różnił od pozostałych również fakt, że wojownik dostawał dziesięć tysięcy kouka jeżeli przegrał walkę. Jednak za starcie o tytuł Wielkiego Mistrza, przegrany nie dostawał nic.
***
W budynku Ligii były tłumy ludzi. Suisei rozglądał się w poszukiwaniu rejestracji. Punkt zapisów dojrzał na drugim końcu sali. Po raz kolejny pokręcił głową i opuścił wzrok kierując się w tym kierunku. Mijał więcej rozentuzjazmowanych kibiców, niż zawodników. Nikt nie zwracał na niego uwagi, aż w pewnej chwili usłyszał swoje imię.
- Suisei! To ty Mistrzu?
Zaczepiony tylko westchnął i się odwrócił. Przed nim stali dwaj młodzieńcy, blond i rudowłosy, w wieku około osiemnastoletni. Widać było, że są podnieceni spotkaniem z idolem.
- Ty, Kinji, miałem rację, przecież to Kometa we własnej osobie!
- Tak, to ja. A wy to? – zapytał Washimaru, ale w tej samej chwili zorientował się z kim ma do czynienia. Nie mógł uwierzyć we własne szczęście, że to ludzie z K.O.P.u go zaczepili. Uśmiechnął się pod nosem i przysiągł sobie, że takiej szansy to nie zmarnuje.
- No tak, przecież nas nie znasz. Nazywamy się Shinji i Kinji. – Popatrzyli po sobie i się uśmiechnęli. - Jesteśmy twoimi wielkimi fanami. Widzieliśmy większość twoich walk, a na pewno ja – powiedział Shinji.
- Ej! Bez takich! Przecież to ja zabrałem cię na twoją pierwszą walkę Mistrza! – zaprotestował Kinji.
- Nieważne. Co tu Mistrzu robisz?
- Widzicie chłopaki, potrzebuję szybko większej ilości kouka i przypomniałem sobie o tym miejscu.
- Szybką gotówkę, mówisz? – spojrzeli po sobie znacząco i kiwnęli zgodnie głowami, po czym Kinji gdzieś nagle zniknął. – Chyba będę mógł ci pomóc, ale poczekajmy na powrót kolegi.
Nie minęły dwie minuty, a zdyszany Kinji powrócił z uśmiechem na twarzy i uniósł kciuk do góry.
- Na pewno będziemy mogli Mistrzowi pomóc! – rozradowany powiedział Shinji.
- Serio? A jakiś szczególik tego sposobu pomocy? – zaciekawiony drążył niebieskowłosy.
Shinji popatrzył na rudowłosego kolegę, który kiwnął głową i odpowiedział na pytanie.
- Szef, to znaczy pewien znajomy – zaczął powoli – stwierdził, że byłby zainteresowany współpracą z Mistrzem, ale najpierw musisz się dostać do Ligii – uśmiechnął się. – To znaczy, wiem, że nie będziesz miał z tym problemu, ale musiałem przekazać słowa tego znajomego. Dosłownie rzekł: niech przejdzie przez eliminacje i się wykaże, to pomyślę. Może nawet zorganizuję jego pierwszą walkę, jak się dostanie…
- Ciekawa oferta… No dobra, to nie przeszkadzajcie mi chłopaki. Zapisać się muszę – uśmiechnął się i odszedł w stronę rejestracji.
***
Od reform Ligii z lat siedemdziesiątych do statusu organizacji wprowadzono zapis, że aby dostać się do pierwszego etapu trzeba wygrać dwie walki eliminacyjne. Selekcję organizowano w piwnicach oddziałów dla początkujących. Do takiego miejsca również został skierowany Suisei podczas zapisów. W pomieszczeniu znajdywały się tłumy uczestników. Stali w kręgu o średnicy blisko piętnastu metrów i krzyczeli coś do walczących pomiędzy nimi mężczyzn. Przy „ringu” sterczał, plecami do zawodników, dwumetrowy facet w garniturze i pod krawatem. Do niego też skierował się Washimaru z wypełnionym formularzem zgłoszeniowym i podpisanym oświadczeniem, że nie będzie skarżył Ligii w razie poniesionego uszczerbku na zdrowiu. Kark spojrzał na dokumenty i wydał kartkę z numerkiem 778492 do przyklejenia na bluzie.
***
Nie minęło pół godziny, a Takatori został wywołany na środek ringu. Pierwszy rzut oka na przeciwnika wystarczył by przestać się martwić o wygranie walki. Doświadczenie podpowiadało Suiseiowi, że oponent, szarowłosy i szczupły trzydziestolatek, nie jest wielkim znawcą walki wręcz, bowiem garda zostawiała wiele luk, które można było wykorzystać. W sytuacji zagrożenia to ten „bystrzak” raczej sięga po pistolet albo dzwoni po policję. Nawet nie będę musiał używać rąk, pomyślał Washimaru. Przeciwnik widząc rozluźnienie na twarzy niebieskowłosego rzucił się do ataku. Podczas szarży zrezygnował z trzymania gardy. Tyle możliwych miejsc do uderzenia Takatori nie widział w swojej „karierze sportowej” chyba nigdy. Gdy szarowłosy był już w zasięgu nóg, Suisei nie mógł się powstrzymywać i wykonał spadające kopnięcie w żebra przeciwnika. Wystarczyło to, by oponent zaprzestał szarży. Chwilę niezdolności do walki trzydziestolatka wykorzystał Washimaru wyprowadzając kopnięcie w podbródek, czym spowodował lekkie wygięcie się do tyłu „bystrzaka”, a następnie zakończył pojedynek uderzając zewnętrznym kantem buta w brzuch szarowłosego. Ten odleciał kilka metrów i padł nieprzytomny na parkiet. Niebieskowłosy ziewając wycofał się z ringu. Kątem oka dostrzegł Kinjiego, który chował komórkę do kieszeni. Z pewnością filmował starcie dla tego całego szefa, pomyślał Takatori, ale nie dał po sobie poznać, że zauważył znajomą twarz. Wzruszył tylko ramionami.
***
Druga faza eliminacji odbywała się w takich samych warunkach co pierwsza. Zawodnik po wygraniu pierwszego starcia przechodził do drugiego, identycznego, ludzkiego ringu. Tam też dowiadywał się, że jeśli poniósłby tutaj klęskę, wróciłby do poprzedniego kręgu i walczyłby ponownie o przejście do następnego etapu selekcji. Mimo, że zgodnie ze statutem, aby zostać przyjętym do Ligii trzeba wygrać dwie walki, to w rzeczywistości z eliminacji awansowali jedynie ci, którzy wygrali starcia w obu ringach, nie przegrywając więcej niż dwa razy. Trzecia porażka oznaczała dyskwalifikację na rok czasu.
Po zawodnikach w drugiej fazie widać, że walka wręcz nie jest im obca. Prawdopodobnie nie raz musieli polegać na samych pięściach, ale chwila… z kilkoma z nich już miałem ”przyjemność” i nie byli zbyt wymagającymi przeciwnikami, pomyślał Suisei rozglądając się wokół. Odetchnął z lekką ulgą, ale wiedział, że samymi kopnięciami walki tutaj nie wygra.
Przypuszczenia te się potwierdziły kiedy tylko przyszła jego kolej. Za oponenta miał niewiele niższego od siebie łysola, którego garda nie pokazywała żadnych nieszczelności. No to trzeba walczyć na serio, przeszło Washimaru przez głowę i przyjął postawę gotowości do starcia. Łysol zaczął się powoli zbliżać do Komety, który odpowiedział tym samym. Kiedy byli na środku ringu, na zmianę wyprowadzali proste ciosy w twarz, ale były to raczej próbne uderzenia, mające przyzwyczaić się do rytmu przeciwnika i żaden z nich nie sięgnął celu. Nagle przeciwnik, pod wpływem buczenia innych zawodników, zadecydował zakończyć się tę rozgrzewkę, wyprowadzając zdecydowany atak pięścią w krtań niebieskowłosego, jednak nie był dostatecznie szybki i atakowany bez problemu odchylił głowę jednocześnie wyprowadzając kontratak w brzuch przeciwnika. Uczestnicy odskoczyli od siebie i zaczęli krążyć w kółko. Takatori zauważył, że po oponencie nie było widać otrzymanego ciosu. Czyżby preferował jedynie walkę za pomocą pięści?, przemknęło Suiseiowi przez myśl kiedy wykonywał unik przed ciosem w skroń. Postanowił sprawdzić to i lekko kopnął łysego w udo. Reakcja przeciwnika potwierdziła przypuszczenia Washimaru, który natychmiast uderzył pięścią w brzuch łysola. Był to na tyle potężny i szybki cios, że uderzony zgiął się lekko do przodu. Nie zdążył się jednak otrząsnąć, a już leżał na posadce za sprawą dwóch technik. Najpierw został kopnięty w wewnętrzną stronę uda, przez co stanął w dostatecznym rozkroku, aby natychmiastowe podcięcie skutkowało upadkiem na plecy. Niebieskowłosy przyklęknął za głową obalonego i zasypał jego gardę gradem tak szybkich uderzeń, że po chwili przełamał zasłonę leżącego, co spowodowało, że ciosy spadały na twarz i górną część korpusu. Mimo swego doświadczenia, łysol nie wytrzymał takiej nawałnicy i zemdlał. To oznaczało, że wygrywając drugą walkę z rzędu przez nokaut, Suisei zaliczył eliminacje i awansował do Ligii. Gdy wychodził z ringu wszyscy patrzyli się na niego z przerażeniem i zaraz podziwem na twarzy.
***
Zgodnie z zasadami Ligii, po przejściu selekcji następowała walka z losowo wybranym zawodnikiem. Jeżeli uczestnik wygrałby ten pojedynek to na każdy kolejny musiałby się umówić z wybranym oponentem ze swojej „grupy”. Grupa była w rozumieniu organizacji zbiorem wojowników na podobnym poziomie, który był określany za pomocą przyznawanych lub odejmowanych punktów za zwycięstwa i porażki. W skład takiej komórki wchodzili zawodnicy, których zgromadzona ilość punktów mieściła się w określonym przedziale. Taka reguła sprawiała, iż uczestnicy mogli zarobić więcej pieniędzy oraz że tytuł Mistrza danego etapu nie przechodził na niedoświadczonego, z punktu widzenia stażu w Lidze, osobnika. Organizacja dodatkowo zarabiała na tych walkach poprzez pobieranie znacznego procentu z zakładów, które można było jedynie obstawiać w punktach oznakowanych skrótem „MLW”, oznaczającym Międzynarodową Ligę Walk, na tle grafiki dwójki walczących mężczyzn.
Od takiego właśnie stoiska odszedł Suisei po obstawieniu swojego zwycięstwa w pierwszej walce. Dziesięć kouka, nie wyleczyłoby Riri, a poza tym pieniądze te były jedynie dodatkiem przy próbie osiągnięcia celu, dostaniem się do K.O.P.u. By to osiągnąć musiał się wyciszyć i skoncentrować, bo od następnej walki może zależeć powodzenie jego zadania. Ale nie mógł w spokoju czekać na swoją kolej, ponieważ podeszli do niego Shinji i Kinji.
- Gratulujemy Mistrzu błyskawicznego uwinięcia się z eliminacjami! Byłeś genialny! – zaczął blondyn klepiąc przy tym swojego idola po ramieniu.
- Mało powiedziane, byłeś obłędny! Szczególnie podobało mi się jak zniszczyłeś tego pierwszego gościa… Niesamowite!
- Co ty, Kinji, druga walka była sto razy lepsza! Nie wiesz kim był ten łysol?! Przecież on trząsł całym Gedam, a poskładał się jak uczniak!
Zaczęli się kłócić o to, które starcie było lepsze. Gdy byli blisko rękoczynów, Washimaru lekko odchrząknął. Momentalnie się uspokoili.
- Panowie, nie ma o czym mówić, a tym bardziej o co się spierać. Miałem szczęście i tyle, a teraz czekają mnie walki o dużo cięższe. Więc proszę, dajcie mi chwilę odetchnąć.
- Mistrz jest zbyt skromny – zaprotestował Shinji. – Przecież ci dwaj byli przegrani jak tylko stanęli naprzeciwko Ciebie w ringu! Ale rozumiemy, proszę się mentalnie przygotować na trudniejsze starcia, bo leszcze zostały w piwnicy. Tutaj każdy zawodnik jest tak samo skuteczny jak Mistrz. Jeśli nawet nie silniejszy – dokończył szeptem blondyn.
Takatori został sam. Oparł się o kolumnę i krzyżując nogi, usiadł na podłodze. Zrobił kilka głębokich oddechów i zamknął oczy. Wrzawa na hali została jakby ściszona to minimum i wydawało mu się, że po kilku sekundach usłyszał jak jest wywoływany na ring piąty.
***
Na Sali było dziesięć prawie identycznych ringów. Każdy z nich był kwadratem o wielkości dziesięć na dziesięć metrów. Różniły się one jedynie wymalowanym numerem. Kiedy tylko niebieskowłosy podszedł do odpowiedniego, zobaczył, że eliminacje musiały „Szefowi” przypaść do gustu. Na ringu czekał już na niego człowiek, o którym wspominał Tekkey, Ooryuu. Według akt był on jednym z najgroźniejszych członków gangu, który miał zinfiltrować Rekrut. Prawdopodobnie miał być ostatecznym testem dla potencjonalnego nowego członka K.O.P.u. W dokumentach był opisany jako ekstremalnie niebezpieczny. Ze względu na niezwykłą biegłość w walce wręcz zaleca się szczególną ostrożność podczas aresztowania. Takie „rekomendacje” dostatecznie odstraszały zwykłych funkcjonariuszy policji od zbliżania się do tego osobnika. Suisei po opisie z akt wyobrażał sobie dwumetrowego mężczyznę, ważącego ponad sto pięćdziesiąt kilogramów, na które nie składałby się w ogóle tłuszcz. Jednak na ringu był ogolony na krótko człowiek, o głowę raptem wyższy od Komety i cięższy, prawdopodobnie cięższy maksymalnie o dziesięć kilo.
Teraz nie mogę się wycofać. Za daleko zabrnąłem, pomyślał Washimaru i wszedł na ring. Natychmiast pomiędzy przeciwnikami stanął arbiter. Gestem nakazał zawodnikom zbliżenie się.
- Bez gryzienia panowie! Po za tym to wszystkie chwyty dozwolone. Zaczynamy! – ostatnią komendę wypowiedział wycofując się poza zasięg uderzeń.
Cóż to, deja vu?!, przemknęło przez głowę młodego Takatoriego, ponieważ walka zaczęła się podobnie do poprzedniej. Oponenci z uniesionymi gardami krążyli po obwodzie koła, w którym był wpisany numer ringu. Na swoich twarzach poszukiwali sygnału o nadchodzącym ataku. Niebieskowłosy był przyzwyczajony do tego, że jemu przysługiwał przywilej kontry, która często przesądzała o wyniku starcia. Dlatego teraz nie wiedział jak ta walka się skończy i nie podobało mu się to. Jednak to Suisei okazał się zwycięzcą walki na cierpliwość, bo Ooryuu wyprowadził pierwszy cios. Mam nadzieję, że to nie jest wszystko co potrafi, z rezygnacją pomyślał niebieskowłosy robiąc unik przed pięścią, która powinna go trafić w nos. Po chwili jednak musiał uchylać się przed podobnym atakiem i doszedł do wniosku, że po prostu przeciwnik chce sprowokować go do popełnienia błędu w postaci niedocenienia go. Dlatego też wyprowadził cios podobny do tego, którego musiał unikać. Przez kilka minut przeciwnicy się w ten sposób testowali, aż w pewnej chwili Ooryuu wykonał doskok do Takatoriego z jednoczesnym obrotem ciała i wyprowadził atak pięścią w podbródek. Cios ten był znacznie szybszy od poprzednich. Prędkości ta zaskoczyła Washimaru do tego stopnia, że ledwo zdążył zejść z jego linii. Jednak ocalenie sprawności w ręce poskutkowało otrzymaniem kopnięcia w brzuch. Przeciwnik zdążył obrócić się z powrotem przodem do Suiseia i wyprowadził potężny kopniak w udo. Atak nie dosięgnął celu, ponieważ niższy mężczyzna podniósł i ustawił atakowaną nogę pod kątem. Piszczel uderzył o piszczel. Cień zaskoczenia przemknął po twarzy Ooryuu. Niebieskowłosy wykorzystał uniesienie nogi, by wykonać nią spadające kopnięcie piętą w udo. Jednak uderzył jedynie o podłogę. Po tej krótkiej wymianie ciosów widać było, że walka zaczęła się na poważnie. Tym razem przeciwnik wycelował kopnięcie w krocze Washimaru. Ten wiedział, że tego ataku nie uniknie ani nie zblokuje. Aktywował Tatakai Modo i zrobił krok w tył. Jednocześnie złapał Ooryuu za nogę i podnosząc ją spowodował utratę równowagi u przeciwnika. Gdy ten upadał, Takatori przechwycił jego rękę, aby założyć dźwignię na łokieć. Czas zaczął płynąć normalnie w momencie, kiedy plecy oponenta uderzyły o ring. Suisei męczył się przez chwilę, ale na Ooryuu nie robiło to wrażenia. Niższy zawodnik zobaczył kątem oka, że przeciwnik wykonuje manewr, który skończyłby się wyzwoleniem ramienia i obróceniem niebieskowłosego na brzuch oraz najprawdopodobniej założeniem jakiegoś chwytu. Momentalnie Washimaru odskoczył od rywala. Obydwaj stanęli z powrotem na nogi. Po Ooryuu było widać, że zaczął się cieszyć z toczonego starcia. Zaczął wyprowadzać grad ciosów na obojczyki, splot słoneczny, wątrobę, nerki, serce, krtań i skroń niższego młodzieńca. Były one jeszcze stosunkowo łatwe do uników czy bloków. Gdy do kombinacji ataków dołożył kopnięcia w kolana czy krocze walka stała się znacznie trudniejsza. Takatori ledwo nadążył z uchylaniem się i schodzeniem z linii ciosu. Kilkukrotnie Suisei próbował wyrwać się z defensywy i rozpoczynał sekwencje od przewrócenia atakującego, ale nim zdołał dokończył kombinację, przeciwnik wstawał momentalnie na nogi i kontynuował przerwany natłok ciosów. Po kilku takich próbach niebieskowłosy zaczął tracić cierpliwość. Nagle doznał olśnienia. Zasymulował omdlenie, czym zaskoczył przeciwnika, i dopadł stopę Ooryuu, zablokował ją jedną ręką podczas gdy drugą wyprowadził celny cios w krocze oponenta. Kiedy tylko rywal zgiął się wpół i chwycił się za krocze, Washimaru naparł barkiem na nogę i przewrócił przeciwnik i siadł mu na korpusie. Nie zdołał Ooryuu ustawić ponownie gardy, ponieważ Takatori zablokował mu łokcie kolanami. Teraz grad ciosów spadł na twarz członka K.O.P.u. Mimo kilku prób wyrwania się i przejęcia inicjatywy, Ooryuu nie zdołał się wydostać. Po kilku potężniejszych ciosach, twarz leżącego wyglądała jak kawałek pobitego, zakrwawionego mięsa. Wreszcie wyższy mężczyzna zaczął klepać o posadzkę, dając znać sędziemu, że się poddaje. Arbiter przerwał walkę i ogłosił zwycięzcę.
***
Po walce, Suisei poszedł do toalety by przemyć twarz. Ostatnie starcie dało mu się we znaki. Mimo, że nie otrzymał żadnych obrażeń, prędkość ataków celowanych we wrażliwe miejsca sprawiła, że niebieskowłosy dostał zadyszki. Teraz pomału wyrównywał oddech, ale przyspieszone tętno się cały czas utrzymywało. Nagle do toalety weszli Shinji z Kinjim.
- Mistrzu! Nikomu wcześniej nie udało się pokonać Ooryuu!
- Każdy trafi kiedyś na lepszego od siebie – skromnie odparł Washimaru.
- Ale to był Ooryuu! – dziwił się dalej Kinji.
- Trzeba mu jednak przyznać, że miał ciekawy styl walki – raczej do siebie powiedział Takatori.
- Do Mistrza mu daleko! – zapewnił Shinji.
- A właśnie, miałem przekazać, że wszystkie trzy walki podobały się naszemu znajomemu. Stwierdził, że warto Mistrzowi dać szansę na zarobienie trochę kouka. Na pewno będzie ich znacznie więcej niż dają za zwycięską walkę w pierwszym etapie Ligii – zapewnił Kinji.
- Mogę prosić o jakieś szczegóły? – zapytał Suisei.
- Szczegółów dowie się Mistrz za dwa dni przy latarni morskiej. Jeśli dalej jest Mistrz zainteresowany tą ofertą, to proszę się tam stawić.
- Dobra, na pewno będę, a teraz wyjdźmy. Zobaczymy czy jakieś ciekawe postaci zakwalifikowały się do pierwszego etapu.
Wyszli, a Suisei pomyślał, że będzie musiał poinformować o miejscu i dacie spotkania Tekkeya. Ale póki co popatrzy na innych zawodników, a później postara się jakoś oderwać od siebie tych fanów, choć bardziej pasowałoby słowo przylepy. Uśmiechnął się pod nosem i zaczął obserwować potencjalnych przeciwników. |
Nani mo shinjitsude wa arimasen, subete ga kyoka sa rete iru |
|
|
|
»Suisei |
#3
|
Agent
Poziom: Keihai
Posty: 47 Wiek: 33 Dołączył: 25 Kwi 2015
|
Napisano 19-06-2015, 21:03
|
Cytuj
|
NEZUMITORI - PIERWSZE ZADANIE
część III
Washimaru obudził z koszmaru zlany potem. Wiedział, że już nie zaśnie dlatego też przemył twarz, a następnie otworzył okno, by odetchnąć spokojnym, nocnym powietrzem. Na ulicy Gedam było cicho. W pobliskich blokach panowała ciemność. Była trzecia w nocy czyli pora, o której większość mieszkańców dzielnicy spała zasłużonym snem po całym dniu pracy. Młodzieniec wykonał kolejny wdech i podszedł do kąta pokoju. Rozejrzał się po kawalerce, którą dostał „z przydziału” od Tekkeya, by nie narażać swoich znajomych na niepotrzebne niebezpieczeństwo. Lokum nie było duże, a wystrój wnętrz idealnie przedstawiał styl zwany absolutnym minimalizmem, ponieważ w solonie-sypialni nie było żadnych sprzętów elektronicznych. Jedynie rozkładana kanapa, mały stolik i dwa krzesła. Suiseiowi to nie przeszkadzało, był do takich warunków już przyzwyczajony. Brakowało mu tylko większej przestrzeni, z której można byłoby zrobić kącik do treningów. No i przynajmniej jednego współlokatora do sparingów. Jednak i tak było miejsce do porozciągania się, wykonania podstawowych ćwiczeń z masą ciała czy posiedzenia w celu uspokojenia myśli. Niektórzy mogliby nazwać to ostatnie medytacją. Od niej też niebieskowłosy zaczął. Zamknął oczy, głęboko oddychał i zaczął przypominać sobie koszmar, który go obudził. Śniło mu się, że na ulicy spotkał ziomków i musiał poważnie pobić pewnego przechodnia. Sam akt przemocy nie był najgorszym elementem tego złego snu. Tak samo nie była nią konieczność odebrania pokonanemu pieniędzy w celu zyskania zaufania K.O.P.u. Po sprawnie przeprowadzonej akcji musiał się wycofywać, ale zdołał dostrzec wyraz twarzy ziomali. To właśnie one najbardziej przeraziły młodego Takatoriego, bowiem wyrażały olbrzymie oburzenie zachowaniem dotychczasowego lidera Gangu Komety. Jego przyjaciele byli przyzwyczajeni do tego, że bijąc innych zarabiał pieniądze, ale dotychczasowi przeciwnicy wiedzieli czym ryzykują stając z nim do walki. Przede wszystkim nie poniżał leżących oponentów, a w tym śnie przekroczył i tę granicę.
Otworzył oczy i wydawało mu się, że zrozumiał znaczenie koszmaru. Prawdopodobnie w ten sposób podświadomość chciała go ostrzec przed dwoma sprawami. Najbardziej oczywisty był fakt, że ta misja może wymagać od niego postępowania wbrew własnym zasadom. Drugim elementem, którego młodzieniec się obawiał było stracenie wiary ziomków w swojego obrońcę. Ale jak przekonać ich, że moje ewentualne dziwne zachowanie jest jedynie grą? I jak przekazać im tą wiadomość skoro mogę jedynie kontaktować się z Łącznikiem? Te pytania zaprzątały mu głowę. W podobnych sytuacjach znajdował rozwiązanie podczas wysiłku fizycznego więc zaczął robić pompki na jednej ręce. Pod koniec pierwszej serii doznał olśnienia. Raz kozie śmierć, pomyślał i wysłał wiadomość tekstową do Tekkeya z prośbą o przekazanie do Gangu Komety ostrzeżenia o wymuszonej zmianie zachowania i by podczas ewentualnego spotkania na ulicy nie dawali po sobie poznać, że go znają. Z czystym sumieniem powrócił do ćwiczeń.
***
Na południe był umówiony pod barem „U BRUDNEGO LU”, który był znany w całym Gedam jako miejsce mające podejrzaną klientelę. Podawane tam potrawy należały do ledwie jadalnych, mimo to codziennie były tam tłumy. Tego fenomenu Washimaru nie potrafił zrozumieć, ale tylko wzruszył ramionami i wszedł do knajpy. W środku panował zaduch. Smród jedzenia, dymu tytoniowego wymieszał się z odorem jaki wyczuwalny był od dawno nie pranych ciuchów klientów. Suisei miał wrażenie, że do pralki powinno się wrzucić obecne tu osoby razem z ubraniami jakie aktualnie miały na grzbietach. Z najdalszego kąta sali usłyszał swoje imię. Siedziały tam przylepy z jakimś nowym znajomym. Bez większego wahania niebieskowłosy udał się w ich stronę. Kurczę, za ten stolik chyba muszą ekstra płacić, przemknęło mu przez myśl gdy był już blisko swojego celu. Smród był tu o wiele mniejszy.
- Mistrzu! – wyszedł mu na spotkanie Shinji. – Siadaj z nami, mamy wieści! Kinjiego pamiętasz, prawda?
- Taa…
- To świetnie! Ale tego przystojniaczka raczej nie będziesz kojarzyć – mówiąc to wskazał na trzeciego młodzieńca przy stoliku. Był on wysokim, dobrze zbudowanym szatynem o twarzy mówiącej „nie skrzywdzę nawet muchy”.
– Nazywam się Kaniru – powiedział szatyn wyciągając do niebieskowłosego rękę na powitanie.
Po uściśnięciu jej zaczęli rozmawiać o walkach jakie widzieli w Lidze. Shinji niezwykle entuzjazmował się starciem między Suiseiem a Ooryuu. Po skomentowaniu wszystkie walki jakie widzieli w dniu ostatniego spotkania nadszedł czas na temat, który ich ściągnął do „BRUDNEGO LU”. Shinji, któremu usta nie potrafiły się zamknąć, ściszył głos i powiedział:
- No dobra, a teraz konkrety. Jeśli dalej jesteś zainteresowany zarobkiem, to będziesz musiał pójść z nami. Jednak jeden warunek: wsiądziemy do auta, które stoi na tyłach baru i zawiążemy ci oczy.
- Dosyć daleko posunięte środki ostrożności, nie sądzisz? – zapytał Kometa. Miał nadzieję, że w jego głosie nie było tej nutki niepokoju co targała jego sercem.
- Strzeżonego Lumen strzeże… czy jak to się mówi. Póki co nie jesteś jednym z nas, więc sam rozumiesz… - powiedział Kaniru.
- Jednym z was? Czyżbyście byli w jakiejś konkretnej grupie?
- Nie powinieneś się interesować. Póki co jesteś obcy, więc tak też będziesz traktowany. Wykażesz się, to dowiesz się więcej – odparł Kinji kończąc dyskusję.
Po chwili milczenia cała czwórka wstała i wyszła tylnymi drzwiami. Rzeczywiście czekał na nich zdezelowany samochód, który nie miał prawa już jeździć. Kaniru usiadł za kierownicą, a Shinji z Kinjim stali i czekali na ruch Washimaru.
- Więc jak będzie, Mistrzu?
Ten popatrzył na obu, przełknął ślinę i powiedział:
- Dobra, zgadzam się.
Shinji momentalnie się uśmiechnął, wyjął z kieszeni czarną chustę z literami K.O.P. na tle logo adekwatnym do nazwy, tzn. kopiącego mężczyzny, i przewiązał nią oczy niebieskowłosego. Następnie w trójkę zajęli miejsca na tylnym siedzeniu i odjechali.
***
Jechali około pół godziny. Auto bardzo szarpało, silnik co chwilę gasnął, ale jakimś cudem dojechali do celu swojej podróży. Kiedy tylko Washimaru wyszedł z tego jakże wygodnego środka transportu i został pozbawiony chustki zobaczył, że stoi na podwórku blokowiska. Po rozejrzeniu się wokoło zdał sobie sprawę, że nie może to być główna baza K.O.P.u, prawdopodobnie jedynie miejsce, w którym obcy dostają przydziały. Do kryjówki szefa będzie miał wstęp dopiero jak się wykaże i zdobędzie zaufanie większości. Nie okazywał więc po sobie dezorientacji czy strachu, a jedynie czekał na jakieś instrukcje i próbował jak najwięcej szczegółów zapamiętać do późniejszego raportu. Po wyjściu z samochodu niebieskowłosy zobaczył, że czekał na nich komitet powitalny, na który składało się około dziesięciu młodych mężczyzn. Dossier części z nich pokazał mu Tekkey. Z tego co zapamiętał wynikałoby, że to byli ludzie od graffiti czy innego rodzaju mało szkodliwych działań. Przemyślenia te przerwało podejście niedawnego przeciwnika Suiseia. Był to Ooryuu, którego pokonanie pozwoliło Takatoriemu dostać się do tej szajki. Po twarzy krótko ogolonego młodzieńca widać było, że nie pogodził się jeszcze z porażką i będzie prawdopodobnie szukał rewanżu. Powiedział jedynie:
- Szeroko ręce i nogi.
- Że co? – zapytał niebieskowłosy.
- Spokojnie, Mistrzu! Wybacz Ryuu – powiedział Shinji na widok miny swojego kolegi. Momentalnie blondyn zmienił sposób zwracania się do Komety. – Zostaniesz teraz przeszukany w celu sprawdzenia czy przypadkiem nie robisz dla niebieskich. Lubią podsyłać nam swoich ludzi, okablowanych tak jakby chcieli mieć się na czym powiesić – z ponurym uśmiechem zakończył swoją wypowiedź.
- Jestem czysty, ale skoro musicie mieć pewność to proszę bardzo – mówiąc to Suisei stanął w rozkroku z szeroko rozstawionymi rękoma.
Ooryuu natychmiast przystąpił do przeszukania. Najpierw obmacał przybysza, a później kazał mu zdjąć bluzę i powoli się odwrócić. Efektem takiego przeszukania było znalezienie całego arsenału jaki Takatori miał przy sobie oraz przyjrzenie się rejestrowi połączeń w komórce. Wtedy to Washimaru dziękował sobie za przezorność. Bowiem przed wyruszeniem do „BRUDNEGO LU” skasował z rejestru wszelkie połączenia i smsy jakie wykonał do Tekkeya. Po przeszukaniu telefonu również pod względem ukrytych w obudowie podsłuchów i innych podejrzanych elementów oddano go właścicielowi. Zgromadzeni wokół młodzieńcy jednak ociągali się z zwrotem arsenału. Jego ilość zrobiła na nich takie wrażenie, że tylko patrzyli się na obcego z lekko otwartymi ustami. Shinji jako pierwszy zdobył się na odwagę i zadał pytanie nurtujące wszystkich.
- Eee… Czy to nie przesada? Wydawało mi się, że twoją bronią są jedynie pięści…
- Przesada? W żadnym razie. Niechętnie z nich korzystam, ale jak to dzisiaj powiedział Kaniru, „strzeżonego Lumen strzeże”. Poza tym nie wiadomo, co zgotuje przyszłość… – powiedział z uśmiechem niebieskowłosy.
- No dobra, ale oddamy ci tę pokaźną kolekcję dopiero jak dostaniesz swoje zadanie – powiedział Ooryuu i ruchem ręki nakazał całej grupie, by szli za nim.
***
Blok wydawał się opuszczony, ponieważ Washimaru nie słyszał nawet najcichszego dźwięku podczas wchodzenia na drugie piętro. Nie potrafił określić które mieszkanie na tej kondygnacji jest celem tej pielgrzymki, ponieważ wszystkie drzwi wyglądały identycznie. Jest to częstą dolegliwością blokowisk, dlatego też niebieskowłosy nie był w żadnym stopniu zaskoczony tym faktem. Po długim marszu Ooryuu się zatrzymał i otworzył niepozorne drzwi. Wystrój wnętrza zdziwił Takatoriego. Nie było w nim nic poza telewizorem. Żadnego krzesła czy innego mebla, które powinno znajdować się w mieszkaniu. Stanęli półkolem przy odbiorniku, a Shinji włączył wyświetlacz, podniósł płytę ze stolika przy nim i włożył do odtwarzacza. Na ekranie pojawił się ciemny pokój. Po chwili Suisei dostrzegł kontury postaci oraz fragment miasta za zasłonami. Mimo intencji twórcy tego nagrania, za niedokładnie zasłoniętą zasłoną było widać trzy budynki charakterystyczne dla Gedam. Będę musiał to sprawdzić, pomyślał Washimaru. Nim zdołał jednak dokładniej określić przybliżone miejsce, w którym materiał ten mógł zostać nakręcony, kamera się obróciła i postać w pomieszczeniu przemówiła.
- Dzisiaj będziecie musieli zająć się gangiem Żółtych Węży. Nadarzyła się okazja, by przejąć wpływy tych gadów, ponieważ zorganizowali dziwnego rodzaju zlot w swojej kwaterze głównej czyli w restauracji „Pod Zaskrońcem”. Wywabcie ich za miasto, tak byście nie byli przez kogokolwiek widziani podczas tej rozmowy biznesowej – Takatori był skłonny przysiąc, że z tymi słowami mówiący się uśmiechnął – i dopilnujcie, żeby przed świtem wynieśli się z Ishimy. Tylko najważniejsze: nie pozwólcie, by niebiescy was w jakikolwiek sposób z tym powiązali.
Po tych słowach ekran zaśnieżył się, a Kinji podszedł do odtwarzacza i wyjął płytę tylko po to, by ją złamać chwilę później. Szlak!, przemknęło przez głowę Suiseia, ale po chwili zdał sobie sprawę, że zbliżając się do telewizora tylko doprowadziłby do dekonspiracji i najprawdopodobniej wyleciałby przez okno.
- Co to było? – zapytał naiwnie.
Towarzyszący mu młodzi ludzie tylko się uśmiechnęli.
- To mój drogi, była zapowiedź zabawy „Zabierz plakietkę” – odparł Kaniru.
- Że co, proszę?
- Przenikniemy na teren Żółtych Węży i pozabieramy im plakietki z wizerunkami węży. Ci debile noszą na ubraniach przyczepiony taki znaczek. Bardzo łatwo go zdjąć, bo jest przyklejony na rzepy – wyjaśnił Shinji.
- Przy okazji damy im znać gdzie będą mogli je odebrać. Wybierzemy miejsce takiego rodzaju, jaki był polecony na nagraniu i przedstawimy im propozycję nie do odrzucenia. Obojętnie czy zadziała siła argumentu czy argument siły, rankiem Ishima będzie wolna od tych gadów.
- No dobrze, to rozumiem, ale co to było za nagranie? Kim była ta osoba? I dlaczego Kinji zniszczył płytkę? – drążył niebieskowłosy.
- Eh, Mistrzu… To było zlecenie, które zostało skutecznie zniszczone, aby przypadkiem nie wpadło w ręce niebieskich. Osoba ta... – rozejrzał się po twarzach kolegów nim kontynuował – pozostanie dla ciebie jeszcze przez jakiś czas tajemnicą. Jak dostaniemy instrukcje, że można cię wtajemniczyć bardziej to wtedy dowiesz się wszystkiego. Może być?
- Spoko, wytrzymam. Do Węży raczej wszyscy nie pójdziemy, co nie? Przecież w tym pokoju jest nas raptem piętnaścioro. Według mnie to trochę za dużo jak na oddział infiltracyjny…
- Masz rację. Pójdzie tylko piątka – powiedział Kinji.
- Sami najszybsi czyli ja, Kaniru, Wakaru i Kakaru – dodał Ooryuu.
Ostatnia dwójka wymieniona okazała się być fioletowowłosymi bliźniakami wzrostu Komety.
- To czwórka, a kim jest ostatni członek tego zespołu? – dopytywał Washimaru.
- Czy to nie jasne? To ty! – odpowiedział Ooryuu. – Ten z nas dwóch, który zdobędzie więcej emblematów będzie musiał zapłacić drugiemu sto kouka.
- Rozumiem… Swego rodzaju rewanż proponujesz? Tyle przecież wygrałem za naszą walkę. Zastanów się dobrze, nie chcesz chyba po raz drugi przegrać?
- Nie bądź taki pewien siebie. Na ringu mnie zaskoczyłeś, a „Pod Zaskrońcem” fanatycy będą bronić swoich plakietek jakby od tego zależało ich życie. Boisz się czy poskakujesz, bo nie masz już kasy?
- Nie boję się i nie jestem spłukany. Wiesz co, a może od razu wyłożymy pieniądze na stół i może Shinji je przetrzyma?
Shinji był najbardziej zaskoczony obrotem tej konwersacji. Wszyscy wiedzieli, że ma najmniej szczęścia do pieniędzy, więc nikt świadomie nie powierzyłby mu nawet dziesięciu kouka. „Krupier” tylko głośno przełknął ślinę, gdy nabuzowani rywale wręczyli mu pieniądze zanim z pozostałymi trzema członkami „polowania na plakietki” wyszli z mieszkania.
***
- To ma być szybka i sprawna akcja – powiedział Ooryuu do towarzyszy.
Stali nieopodal „Zaskrońca” pochyleni nad kartką papieru, na której samozwańczy lider tej operacji naszkicował plan restauracji. Lokal składał się z trzech części: głównej sali, kuchni i gabinetu właściciela. Po blisko godzinnej obserwacji mogli stwierdzić, że potencjalne cele znajdują się na sali i zapleczu. Dodatkowo zdołali wypatrzyć trzy wejścia do budynku, każde od innej z wymienionych części. Plan jaki ułożył był genialny w swojej prostocie. Podzielił grupę na trzy oddziały, które na umówiony znak wchodziły do knajpy różnymi drzwiami. Dzięki takiej taktyce mogli zabrać sporo plakietek nim Żółte Węże zorientują się w sytuacji. Washimaru miał wejść przez gabinet, by po zdobyciu emblematów z tego pomieszczenia przejść do sali głównej i wspomóc z flanki resztę. Bliźniaki z Kanimaru miały najtrudniejsze zadanie, ponieważ mieli przejść przez drzwi frontowe. Jednak według planu Ooryuu skupienie przeciwników na tym właśnie oddzialiku było konieczne, żeby on sam mógł się przekraść przez kuchnię i zaatakować od tyłu.
- Każdy zna swoją rolę? – spytał twórca planu. – Dobra, to pokarzcie jeszcze co zabraliście ze sobą do pomocy i zaczynamy.
Suisei miał największy arsenał. Reszta zadowoliła się składanymi nożami lub teleskopowymi pałkami oraz kastetami. Po zlustrowaniu kolekcji narzędzi do krzywdzenia innych, którą utworzyli w piątkę, rzekł:
- W porządku. Tylko jeśli musielibyście korzystać z noży to jedynie w ostateczności zabijajcie. Skupcie się raczej na drobnych urazach. W końcu to ma być tylko wstęp do głównej części zabawy pod tytułem „wykurzenie węży z miasta”. Na pozycje.
Po tych słowach każdy poszedł na swoje miejsce. Najdłuższą drogę musiał przejść Ooryuu, ponieważ jego drzwi były na tyłach budynku.
Takatori idąc na swoje miejsce zauważył, że przed frontowym wejściem stała twarzami do drzwi dwójka Węży. Rozmawiali podczas popalania papierosów. Czyżby w środku nie można było palić?, zastanawiał się niebieskowłosy. Przed „drzwiami szefa” nie widział żadnych strażników co świadczyło jedynie o pewności siebie właściciela lokalu. Nie słyszał żadnych dźwięków z gabinetu, ale przez okna widział, że obecni w nim osobnicy żywo o czymś rozmawiają. Na stole leżał pistolet. Liczyliśmy się z takim arsenałem, pomyślał Washimaru i od razu zaczął myśleć o jak najlepszym sposobie wyeliminowania tej broni z starcia jakie go czekało. Lecz jego analiza została przerwana przez trzy gwizdy z sekundowymi przerwami. Momentalnie solidnym kopniakiem otworzył drzwi.
- Co u licha…? – zapytał mężczyzna siedzący przy biurku.
Nim jednak ktokolwiek dobył leżącej na widoku broni, Suisei szybkim doskokiem złapał ją i wrzucił do kominka. Stał teraz po środku pomieszczenia. Za plecami miał biurko i jednego grubego mężczyznę, a przed nim w fotelach siedziało dwóch kolejnych. Założył, że grubas za nim, który jako jedyny w pomieszczeniu miał plakietkę z wężem przypiętą na ramieniu, nie ma więcej arsenału, a przy tym nie sięgnie po broń w ogniu. Dwójka w fotelach musiała być jego gośćmi i ich wyposażenie nie było znane. Dlatego też doskoczył do bliższego krzesła i kopnął siedzącego w nim mężczyznę w brzuch. Ten spadł ze stołka i poleciał do tyłu, co też wykorzystał Washimaru, który momentalnie znalazł się przy nim i rozpoczął dusić swoją ofiarę, którą wykorzystywał równocześnie jako żywą tarczę. W między czasie pozostali mężczyźni zdołali otrząsnąć się z zaskoczenia wtargnięciem. Przypuszczenia niebieskowłosego sprawdziły się, ponieważ grubas z plakietką zaczął uciekać, ale w opuszczeniu pomieszczenia przeszkodził mu jeden z podwładnych, który dosłownie wleciał przez drzwi prowadzące na salę i upadł na szefa. Drugi mężczyzna wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki pistolet. Suisei czekał tylko na ten moment. Kryjąc się cały czas za duszonym przeciwnikiem sięgnął wolną ręką za pas i szybkim ruchem rzucił shurikenem w dłoń dzierżącą broń palną. Osiągnął zamierzony efekt, ponieważ broń upadła na ziemię, a mężczyzna krzyczał wyciągając ostrza gwiazdki z kończyny. Wraz z upadkiem na podłogę pistolet wystrzelił i trafił obalonego szefa w kostkę. Z bólu obaj mężczyźni krzyczeli, czym zagłuszyli na chwilę odgłosy z głównej sali. Duszony przeciwnik zemdlał z braku tlenu co wykorzystał Washimaru nokałtując silnym ciosem niedoszłego strzelca i wrzucając jego broń również do kominka. Na samym końcu zabrał leżącym mężczyznom plakietki, schował je do kieszeni spodni i wyszedł oglądać skutki poczynań reszty swoich towarzyszy.
Na sali panował chaos. W powietrzu latały krzesła i stoliki. Przede wszystkim jednak czwórka napastników skutecznie nie pozwalała zaatakowanym wyrządzić sobie krzywdę. Mało tego. Nawet pozbawiła kilku przytomności. Patrząc na znajomych stojących przy drzwiach Suisei się uśmiechnął. Wszystko szło do tej pory według planu. Widząc znaczące spojrzenie Ooryuu podszedł do najbliższego Żółtego Węża i klepnął go w ramię. W momencie kiedy ten się odwrócił otrzymał potężne uderzenie w szczękę i upadł na najbliższy ostały stół. Napór zaatakowanych na drzwi momentalnie się załamał. Członkowie K.O.P.u wykorzystali to, by zmusić Węże do defensywy i stłoczenia się pod ścianą. W pewnym momencie Washimaru znalazł się niedaleko Ooryuu i miał okazję podpatrzyć jego specyficzny styl walki. On się musi bardzo powstrzymywać, by nie pozabijać swoich przeciwników, uznał niebieskowłosy. Po chwili nokałtowania przeciwników zaczęli zabierać emblematy tym, którzy leżeli na ziemi nieprzytomni lub poddali się. Paru udało się niestety uciec. Wychodząc z restauracji Ooryuu zadbał o to, żeby do frontowych drzwi przyczepić kartkę z lokalizacją miejsca, w którym planowali ostatecznie rozprawić się z Żółtymi Wężami. |
Nani mo shinjitsude wa arimasen, subete ga kyoka sa rete iru |
|
|
|
»Suisei |
#4
|
Agent
Poziom: Keihai
Posty: 47 Wiek: 33 Dołączył: 25 Kwi 2015
|
Napisano 22-06-2015, 21:22
|
Cytuj
|
NEZUMITORI - PIERWSZE ZADANIE
część IV
Po dotarciu z powrotem do pokoju, który opuścili zaczynając „polowanie na plakietki” nastąpiło komisyjne liczenie ilości trofeów nazbieranych przez Washimaru i jego rywala. Wszyscy z napięciem patrzyli uczestnikom tego zakładu na ręce, kiedy rozliczali się ze zdobyczy. Po przeliczeniu po raz kolejny, dla pewności, emblematów przez kilku członków K.O.P.u zwycięzcą został niebieskowłosy. Shinji wręczył triumfatorowi, z nieukrywaną ulgą na twarzy, dwieście kouka.
- Co? - Ooryuu nie mógł w to uwierzyć, że pokonał o jednego wroga mniej. Po chwili się jednak otrząsnął. – Tym razem wygrałeś, ale jeszcze się policzymy. Zobaczysz, że prędzej czy później odpłacę ci za przegraną w Lidze! Dobra, dawać te plakietki! Mamy kilka gęb do obicia i musimy już ruszać. Jeszcze zdążymy zająć lepsze miejsca.
Po chwili wszyscy byli w samochodach podobnych do tego, którym przyjechali od „BRUDNEGO LU”. Jechali dłużej niż przewidywała nawigacja, ponieważ trafili na korek na ulicy wylotowej z Ishimy. Stali w nim dobre pół godziny. Kiedy w końcu wyjechali z miasta nie minęło pięć minut, a byli na miejscu. Była to opuszczona fabryka obuwia. W czasach swojej świetlności produkowała buty, na które mogli sobie pozwolić nawet najubożsi. Jak większość porzuconych zakładów, tak i ten nie obronił się przed wandalami. Połowa szyb była wybita, na ścianach widniało pełno graffiti. Niektóre były wręcz nieczytelne, ponieważ nachodziły jedne na drugie.
- O ile zakład, że czekają już na nas w środku? – zapytał Kinji wyrażając na głos to co wszyscy myśleli.
- Dość zakładów jak na jeden dzień. Miejmy nadzieję, że będą pod wpływem emocji. Ze spokojnym przeciwnikiem się walczy trudniej – powiedział Kaniru.
Nie zwlekając wiele weszli do budynku. Wchodząc do środka zobaczyli leżącą na ziemi kartkę, którą zostawili w „Zaskrońcu”, dzięki czemu zdobyli pewność co do swoich przypuszczeń.
- Pokażcie się, gady oślizgłe! – krzyknął Ooryuu.
Przez chwilę słyszeli jedynie echo. Zaraz po tym, członkowie Żółtych Węży zaczęli pojawiać się zewsząd. Było ich około czterdziestki, czyli prawie dwa razy więcej niż towarzyszy Suiseia. Dwóch na jednego, nie jest źle. Może się udać. Tylko pytanie w co są uzbrojeni. Popatrzył po swoich kompanach. Wiedział, że preferowali oni walkę za pomocą pięści, albo przy pomocy broni do bliskiego i średniego dystansu. Dlatego też mieli ze sobą kastety, noże, pałki, a kilku było uzbrojonych w miecze. Niestety przeciwnicy jeszcze nie ujawnili swojego oręża, więc zachowali odrobinę przewagi zaskoczenia. Washimaru podejrzewał, że stojący na piętrze są uzbrojeni w broń palną. Na szczęście w nieszczęściu u góry jest tylko pięciu. Jedyną niewiadomą są ich zdolności strzeleckie. Nachylił się do Ooryuu i syknął mu do ucha:
- Prawdopodobnie u góry są strzelcy. Musimy działać szybko, jeśli chcemy przeżyć. Podzielmy się, lepiej skupić ich uwagę na mniejszej grupie. Zajmę się tym, daj mi jeszcze z dwóch chłopaków. Mam nadzieję, że sobie poradzicie z tymi przed nami.
„Dowódca” tylko skinął nieznacznie głową i odpowiedział:
- Bierz Bliźniaków.
Takatori zrobił krok wstecz, by przekazać swoim podkomendnym plan. Ta krótka wymiana zdań nie uszła jednak uwadze szefa Węży, który tylko krzyknął:
- Co wy tam, do cholery, szepcecie? Nie wybaczę wam gnojki. Mój lokal nadaje się jedynie do [ cenzura ].onego, totalnego remontu! Zadrwiliście z moich ludzi. Przez was mam dziurę w nodze. I kur.wa muszę chodzić o lasce!
- A trzeba było próbować używać broni? – odkrzyknął Oooryuu. Wiedział doskonale co się wydarzyło na zapleczu „Zaskrońca”, ponieważ Takatori zdał mu szczegółowy raport w drodze do tej fabryki.
- Nie będziesz mi tu gówniarzu prawił morałów! – szef Węży stawał się z każdą chwilą coraz to bardziej czerwony ze złości.
- Jak tam sobie Wasza Dziurawonoga Szerokość życzy – z ironią odparł Ooryuu, kłaniając się przy tym szyderczo. – A teraz co do interesów… W tym oto worku mamy wasze emblematy, a bynajmniej te, które zabraliśmy twoim ludziom w knajpie. Przy okazji składam zażalenie na obsługę, nie chciała współpracować – przy tych słowach uśmiechnął się kpiąco. – Rozumiem, że wam na nich zależy, więc przyjdźcie i je sobie weźcie, ale mam jeden warunek. Jeżeli nie podołacie temu zadaniu przy przewadze liczebnej, a my powiększymy tylko kolekcję, to wyniesiecie się z miasta. Możecie osiąść w najbliższej wiosce albo też na końcu świata, mam to gdzieś. Nie chcemy was tu więcej widzieć. Jeżeli nie odbierzecie swoich własności i się nie wyniesiecie, to my wam w tym pomożemy – kończąc swój wywód na twarzy mówiącego zagościł tajemniczy grymas. Ni to groźba ni to obietnica czy nadzieja na ewentualną rozrywkę.
***
Węże nie wytrzymały. Ci, którzy znajdowali się na parterze nie czekając na rozkaz rzucili się do frontalnej szarży na przeciwników. Członkowie szajki rozlokowani na piętrze schylili się, aby prawdopodobnie podnieść broń palną z ziemi. Na ten moment jedynie czekał Suisei. Szybkim ruchem rzucił dwoma shurikenami w domniemanych strzelców. Obaj zostali trafieni w klatkę i padli na podłogę. Reakcja ich towarzyszy zaskoczyła jednak niebieskowłosego. Zamiast pistoletów czy karabinów podnieśli miecze i idąc w ślady reszty Węży, rzucili się do szarży.
- Co?! Przecież powinni wykorzystać przewagę wyższej kondygnacji i próbować ostrzeliwać nas z bezpiecznej odległości! – krzyknął jeden z Bliźniaków.
- Wygląda na to, że to wcale nie byli strzelcy – odparł drugi.
Washimaru z zawodem musiał się z nim zgodzić biegnąc po schodach na półpiętro. Uśmiechnął się pod nosem, kiedy przeciwnicy byli już blisko niego i najbliższy się zamachnął, by ciąć znad głowy. Atak był jednak wyprowadzony pod wpływem emocji i dał okazję Takatoriemu do zejścia z linii z jednoczesnym wyprowadzeniem uderzenia pięścią w brzuch atakującego. Ten momentalnie wypuścił oręż. Następny atak spowodował utratę przytomności u członka Żółtych Węży. Kometa natychmiast spojrzał czy nie musi interweniować w walki Bliźniaków. Było jednak jasne, że mają przewagę, a ich walki rozstrzygną się w ciągu najbliższych sekund. Dlatego też Washimaru ruszył pomóc reszcie K.O.P.u. Mimo koniecznej defensywy w jakiej się znaleźli, radzili sobie całkiem dobrze. Było widać, że najlepiej walczył Ooryuu, pod którego ciosami padali kolejni przeciwnicy. Przewaga Węży topniała. Z czterdziestu zdolnych do kontynuowania walki pozostało trzydziestu dwóch, a natomiast z K.O.P.u padło jedynie dwóch. Dwóch kolejnych było bliskich tego samego. Dla dwudziestki, która weszła do fabryki, każdy człowiek był na wagę złota. Kiedy tylko Suisei dołączył do wiru tej walki, kula gwizdnęła mu koło ucha. Na dźwięk strzału wszyscy zamarli i obrócili się w kierunku strzelca. Tym okazał się szef Żółtych Węży.
- Poznaję Ciebie parszywy, niebieskowłosy gnoju!
Takatori nie mógł pozwolić, aby komuś z towarzyszących mu chłopaków stała się krzywda. Zaufanie najlepiej zdobyć ratując komuś życie, pomyślał i szybkim ruchem rzucił w strzelającego shurikenem. Gwiazdka wbiła się w dłoń grubasa powodując upuszczenie broni.
- Szlak! Ty pieprz.ony gówniarzu, dorwę cię!
Krzycząc tak zaczął się schylać po pistolet. Washimaru pędem pokonał dzielący ich dystans. Wyprowadził szybki prawy prosty w momencie, w którym grubas się prostował. Następne kilka ciosów i przeciwnik zemdlał. Wtedy też Takatori odrzucił jego broń na wszelki wypadek i powrócił do reszty. Kolejnych dwóch Węży padło w czasie jego nieobecności. Obalenie szefa podziałało negatywnie na morale pozostałych, choć po chwili nabrali nowych sił przez chęć zemsty. Walka była zacięta, ale z każdą chwilą było widać, że Węże traciły ducha do dalszej walki. Starcie tak się potoczyło, że Suiseiowi zdarzyło się walczyć ramię w ramię z Ooryuu. Niebieskowłosy zdołał się lepiej przyjrzeć stylowi w jakim walczył „dowódca”. Jego ciosy wydawały się być wstrzymywane. Zupełnie jakby Ooryuu był uczony pokonywać lub wręcz zabijać przeciwników jednym skutecznym ciosem. Takatori przypomniał sobie przebieg walki w Lidze. Spróbował powtórzyć obrotowy cios Ooryuu, ale stracił równowagę podczas wykonywania obrotu. Pochylił się lekko do przodu, by nie upaść i został trafiony w podbródek. przez chwilę wydawało mu się, że runie na ziemię, ale jedynie cofnął się o krok. Kątem oka zobaczył, że Ooryuu się uśmiechnął pod nosem i lekko pokręcił głową. Washimaru westchnął i przypomniał sobie podobną sytuację sprzed kilku lat. Wtedy również próbował naśladować czyjś styl walki podczas starcia. Postanowił sobie wtedy, że nigdy więcej nie powtórzy tego błędu. Eh, człowiek uczy się całe życie, a i tak głupi umiera, pomyślał Kometa i powrócił do własnego sposobu pokonywania wrogów. Bez jakichkolwiek skomplikowanych manewrów. Ciosy, kopnięcia, chwyty, rzuty i dźwignie. Był to pokaźny wachlarz ruchów, a przy tym wielokrotnie sprawdzony w praktyce. Uderzenie, przechwycenie, rzut i wykończenie za pomocą dźwigni lub duszenia.
Wraz z upływem czasu, liczba obu oddziałów topniała. W końcu przeciwko Ooryuu i Takatoriemu zostało pięciu przeciwników. Węże uśmiechnęły się i rzucając obelgami zaczęli otaczać stojących plecami do siebie młodzieńców. Ci jednak nie czekali, aż oponenci dokończą swój manewr i zaatakowali. Suisei szybkim ciosem powalił najbliższego wroga. Aktywując Tatakai modo doskoczył do następnego i wykręcił mu rękę nim ten zorientował się, że jest atakowany. Poddając się instynktowi Washimaru uderzył łokciem w trzymane przedramię łamiąc je. Oponent aż klęknął krzycząc z bólu. Ten moment wykorzystał niebieskowłosy uderzając go pięścią w szczękę, po którym tamten zemdlał. Takatori rozejrzał się za następnym celem, ale okazało się, iż pozostałą trójkę załatwił Ooryuu. Stał ostentacyjnie ziewając nad nieprzytomnymi wrogami.
***
Ci z K.O.P.u, którzy zdołali wstać na nogi i nie mieli poważniejszych obrażeń, zebrali oponentów w jednym miejscu i zaczęli cucić ich szefa. Gdy ten odzyskał świadomość, przestraszył się stojących nad nim wrogów.
- Śpiąca królewna się przebudziła! A teraz nas słuchaj. Macie się wynosić z miasta albo pomożemy wam w tym – powiedział Ooryuu.
- Niby jak? Jesteście tylko gówniarzami, którzy myślą że każdy problem można rozwiązać z użyciem pięści. Zwykli z was chuligani! Jeszcze się doigracie! Spotkacie na swojej drodze takich, którzy nie patyczkują się i wystrzelają was jak kaczki! – krzyczał leżący. Mimo, że próbował zgrywać twardego i nieustraszonego, w jego oczach było widać łamiącą się wolę.
- Chcesz wiedzieć jakich środków użyjemy, aby was wykurzyć? Hmm, niech pomyślę… Już dwa razy stłukliśmy wam skórę, więc chyba nie boisz się żadnych pałek czy innych podobnych broni. Hmm, ale coś takiego może ci się spodobać! Suisei napnij ramiona – polecił Ooryuu.
Washimaru nie wiedział o co jest właściwie proszony. Przecież nie był właścicielem największych bicepsów wśród tu obecnych, ale wykonał polecenie. Ooryuu widząc jak pręży muskuły klepnął się dłonią w czoło i powiedział:
- Kretynie! Pokaż mu co masz do ramion przypięte!
- Trzeba było tak od razu! – odparł Takatori i podszedł do leżącego. Znajdował się za jego głową i dla lepszego efektu kucnął. Po napięciu mięśni przedramion, skrzyżowane ostrza wysunęły się milimetry od twarzy szefa Węży. Ten krzyknął i głośno ślinę ze strachu.
- Zgadzam się. Macie przekonujące argumenty. Jutro nas nie będzie w Ishimie, ale proszę dajcie nam żyć!
Członkowie K.O.P.u uśmiechnęli się, a Ooryuu powiedział:
- Miło mi to słyszeć, Wasza Dziurawonoga Szerokość! Powiedzmy, że jutro wieczorem przyjdziemy z wizytą do „Zaskrońca” i sprawdzimy też miasto. Jeżeli zastaniemy was gdzieś w Ishimie, to wiecie co was spotka. Mam nadzieję, że się nie spotkamy więcej w tym życiu. Chłopaki idziemy.
Obrócił się na pięcie i poszedł w stronę wyjścia. Reszta wraz z Suiseiem ruszyła za nim. Po drodze nie zważając na przeciwników za plecami, pomogli swoim nieprzytomnym kolegom. Głównymi schorzeniami były stłuczenia, czy lekkie draśnięcia. Zdarzały się również złamania. Kilku z chłopaków nie mogło iść o własnych siłach. Wśród nich był jeden z bliźniaków, który prawdopodobnie miał strzaskane kolano. Widząc te obrażenia Ooryuu zrobił taką minę, że momentalnie reszta się od niego odsunęła na krok bojąc się, iż ten gniew zostanie na nich wyładowany. W milczeniu wsiedli do samochodów i odjechali.
***
Następnego ranka Washimaru wiedział, że ma się spotkać z Ooryuu. O co może mu chodzić? Chyba lepiej zrobię jeśli przed udaniem się na to spotkanie wyślę meldunek Tekkeyowi. Jak pomyślał tak też zrobił. Po drodze wstąpił do kafejki internetowej i wszedł na niepozorne forum miłośników kotów. Po zalogowaniu zniknęły wszelkie detale o kociakach. Ekran zrobił się czarny i pojawił kodowany chatroom. W nagłówku widniał jedynie pulsujący napis TWÓJ RAPORT. Niebieskowłosy opisał, w odpowiednim polu, ze szczegółami nagranie zlecające pozbycie się Żółtych Węży, jego rezultat i o spotkaniu na jakie się właśnie udawał. Następnie wylogował się, wyczyścił historię przeglądania i wyszedł z lokalu.
Spotkanie odbyło się w siłowni pobliskiego blokowiska znanego już Takatoriemu. „Siłownia” to zbyt duże słowo jak na takie miejsce, uznał niebieskowłosy wchodząc do środka. Był tam tylko jeden worek, wysłużony już tak bardzo, że w każdej chwili mógł się rozpaść. Był to jedyny przyrząd w pomieszczeniu na jakim można było ćwiczyć. Wszelkie sztangi i ciężary do nich zostały prawdopodobnie rozkradzione na złom. Na środku pomieszczenia, na ringu stał Ooryuu i wyraźnie czekał.
- Wskakuj na ring.
Suisei nie kazał sobie dwa razy mówić. Zdjął bluzę pozostając w czarnym bezrękawniku.
- Pewnie wiesz dlaczego chciałem się z tobą spotkać. Nie? No to masz chwilę, by się zastanowić.
Czyżby zorientował się, że mam ich zinfiltrować i doprowadzić do aresztowania? Nie, to niemożliwe. Przecież nie podejmowałem jeszcze żadnych akcji przeciwko K.O.P.owi. Może ktoś mnie śledził? Muszę zgrywać głupa, to zawsze działa.
- Nie mam pojęcia co ode mnie chcesz.
- To ci powiem. Widziałem wczoraj twoje próby naśladowania mojego stylu walki. Były żałośniejsze od najbardziej durnych popisów Shinjiego, a to już coś. Powiem więcej. Wszyscy dawno zmarli praktykanci Ansatsukena musieli się w grobie przewrócić.
- Pięść zabójstwa? Pierwszy raz słyszę tą nazwę. Powiedz mi jedno. Skoro stosujesz styl walki zabójców dlaczego nie zabiłeś ani jednego Węża wczoraj? Lepsze pytanie: czemu nie dałeś rady zabić mnie podczas walki w Lidze?
Z każdym słowem niebieskowłosego twarz Ooryuu wyrażała coraz większy gniew. Kiedy mimika Ooryuu ukazywała czystą furię, zaatakował. Takatori ledwo zdołał uniknąć kopnięcia w twarz. Momentalnie odskoczył do narożnika. Nastąpiła szybka wymiana ciosów. Washimaru stwierdził, że jego przeciwnik walczy zupełnie inaczej niż podczas starcia w Lidze. Jego ciosy były zdecydowanie szybsze i mocniejsze. Po chwili, która wydawała się Suiseiowi wiecznością, niebieskowłosy nie miał sił, by kontynuować walkę. W ciągu tych kilku sekund Takatori musiał ratować się Tatakai modo czy Ippogyaku, ale na niewiele mu się to zdało, bo gdy unikał pięści dosięgał go kopniak. Po jednym z niezwykle silnych uderzeń kolanem w brzuch, Washimaru padł na kolana. Przeciwnik obrzucił go pogardliwym wzrokiem.
- To tylko dowodzi twojej ignorancji! Jesteś żałosny. Obracasz się w kręgach sztuk walk, a nie potrafisz nawet rozpoznać stylu innych wojowników! - trzy razy głęboko odetchnął i kontynuował wywód spokojniej. – Kluczem jest balans ciała. Ja celowo go zaburzałem. Tylko dzięki temu jeszcze żyjesz. Dzięki naukom anatomii wiem jednak gdzie mam uderzać i w jaki sposób, by wyrządzić dostateczną krzywdę.
Przez chwilę panowała cisza. W końcu przerwał ją Washimaru.
- Wybacz, jeżeli w jakikolwiek sposób obraziłem cię. Nie miałem takiego zamiaru. Mój kontakt ze sztukami walk kończył się dotychczas na nauce użytecznych technik i łączeniu ich w kombinacje. Nie potrzebowałem wiedzieć z jakich stylów się wywodzą, a tym bardziej jak te szkoły się nazywają. Mam więc do ciebie prośbę. Mógłbyś pomóc mi nadrobić braki w tym zakresie, a przy okazji nauczyć mnie szlachetnej ścieżki Ansatsukena?
Takiego wazeliniarstwa już dawno nie musiałem uprawiać. Ale od tego zależy moje życie. Lepiej żyć bez godności, niż przez godność zginąć, pomyślał niebieskowłosy.
Nastąpiła kolejna długa chwila ciszy. Ooryuu widocznie się rozluźniał z każdą sekundą i wreszcie powiedział:
- No dobra, nie chcę być nawiedzanym w snach przez mojego mistrza więc pokażę ci czym tak naprawdę jest Ansatsuken i jak należy wykonywać techniki tego stylu, abyś nie ośmieszył nigdy więcej praktykujących tę szkołę swoimi żałosnymi próbami naśladowania. Nawet taki kretyn jak ty mógł się domyślić, że jest to sztuka walki wręcz.
- To oczywiste, ale czym się wyróżnia na tle innych szkół? – zapytał Washimaru.
- Zgodnie z tym czego mnie uczono, adept tej szkoły nie unika ciosów, ale je blokuje. Chodzi o utrzymanie bliskiej odległości do przeciwnika. Ponadto, by móc osiągnąć biegłość w tej szkole trzeba znaleźć sposób na zbalansowanie swojego ciała. Praktykant tego stylu stara się wykorzystać w pełni słabości ciała przeciwnika stosując różnego rodzaju proste ciosy, kopnięcia, chwyty oraz dźwignie wszelkiej maści. Widziałem jak walczysz. Wiem, że wiele z tych technik poznałeś już w swoim życiu.
Po tym wykładzie przez niecałą minutę mierzył Suiseia wzrokiem.
- Shinji! – zawołał Ooryuu.
Z zaplecza wyszedł Shinji z jakąś tablicą. Kiedy wszedł na ring okazało się, że na tablicy były ukazane najwrażliwsze punkty ludzkiego ciała.
- Najpierw trochę teorii. Poza tym musisz wiedzieć gdzie i jak atakować. Przede wszystkim nie zapominaj nigdy naszego motta: uderzaj, by zabić!
Przez blisko godzinę tłumaczył jakie techniki są najlepsze na jakie punkty ciała. Część z tych informacji Washimaru stosował już niejednokrotnie w praktyce, więc jedynie cierpliwie czekał. Potem przeszli do nauki niektórych z nich na Shinjim. Chodziło jedynie o wiedzę jak ułożyć pięść czy nogę bez wkładania siły w technikę. Podobnie było z chwytami i dźwigniami, choć te Takatori ćwiczył na samym Ooryuu. Na zakończenie treningu Ooryuu skupił się na pomożeniu Suiseiowi w znalezieniu równowagi w swoim ciele. Uczeń był bardzo pojętny, a dzięki doświadczeniu na polu sztuk walk zbilansował swoje ciało bardzo szybko. Od razu zauważył, że jego ciosy straciły na szybkości, ale za to mógł więcej obrażeń wytrzymać. Niezbyt mu się to podobało, ale myśl o poznaniu zaawansowanych technik pozwalała mu wytrzymać tę niedogodność. Ooryuu był tak zaskoczony tempem opanowania zrównoważenia ciała, że zaproponował sparing. Miał on za zadanie sprawdzić umiejętność stosowania teorii w praktyce. Zaznaczył, żeby niebieskowłosy stosował jedynie małą część siły. Obiecał, że będzie robił to samo. Dodatkowo zakazał używać najbardziej niebezpiecznych technik. Z początku Suisei skupił się na prawidłowym stosowaniu bloków. Filozofia walki Ansatsukena była odwrotnością tego co przyswoił sobie od Tekkeya. Dość długo odskakiwał przed ciosami Ooryuu. Każdy cios po takim uniku był zdecydowanie silniejszy od poprzedniego.
- Przestań tak tańczyć i zacznij się bić! Jeśli chciałeś nauczyć się baletu, to źle trafiłeś! – krzyknął Ooryuu po kolejnym uniku przeciwnika.
Swoją wypowiedzią zdołał na chwilę zdekoncentrować Washimaru i uderzył go łokciem w brzuch. Po kwadransie jednostronnej walki, Takatori przestał odczuwać pokusę stosowania Ippogyaku. Spróbował przejść do ofensywy, ale za każdym razem tracił na defensywie co wykorzystywał Ooryuu wyprowadzając kopnięcie na udo czy uderzenie na bok korpusu Washimaru. Po jednym, podobno słabym uderzeniu na wątrobę, Suisei aż zgiął się w pół.
- Dobra, na dzisiaj wystarczy. Jutro zobaczymy ile zapamiętałeś.
Po tych słowach Ooryuu z Shinjim wyszli zostawiając niebieskowłosego samego w pomieszczeniu. Ten wręcz zwijał się z bólu, by dopiero po dziesięciu minutach być w stanie przestać trzymać się za prawy bok. Dalej odczuwał ból, ale był już na tyle słaby, że nie przeszkadzał mu w chodzeniu czy oddychaniu. Wychodząc z siłowni pomyślał jedynie następnego treningu ja nie przeżyję! |
Nani mo shinjitsude wa arimasen, subete ga kyoka sa rete iru |
Ostatnio zmieniony przez Suisei 22-06-2015, 21:42, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
^Tekkey |
#5
|
Generał Paranoia Agent
Poziom: Genshu
Stopień: Shogun
Posty: 536 Wiek: 34 Dołączył: 24 Cze 2011
|
Napisano 31-01-2017, 22:48
|
Cytuj
|
18 marca 1615 Sakuba
Tengoku nie odpowiedziała od razu. Westchnęła i potarła skronie, jakby przyprawiała ją o migrenę sama obecność Ookawy.
- Nie sądzę. Nie. To po prostu nie zadziała - oznajmiła wreszcie.
- Ale dlaczego? - nie zrażał się Genbu. - Przecież i tak prowadzę już jedną sprawę dla Nezumitori.
- To nie to samo. Jesteś tylko łącznikiem, to Suisei się naraża.
- No cóż, ja też byłbym świetny w rozbijaniu grup przestępczych! O rekomendację może Pani poprosić Kazuyę Ishiro.
- Zastanów się trochę, Genbu-kun. Jak właściwie trafiłeś pod nasz życzliwy nadzór? Nie zaczęło się przypadkiem od rażącej niesubordynacji i kręcenia interesów z panem Ishiro podczas wykonywania oficjalnej misji? W Nezumitori musiałbyś wykonywać rozkazy. Moje rozkazy. Co do joty. Nawet gdyby wydawałyby ci się nie mieć sensu.
Chuunin zaserwował jednej ze swoich niechcianych kuratorów perfekcyjnie "szczerze" urażoną minę.
- Chyba już udowodniłem, że można na mnie polegać? W ramach pokuty dała mi pani nonsensowną komendę: "idź w miasto i czekaj na znak"? No i proszę bardzo. Cały czas pełne skupienie, wzrok tygrysa, pazur smoka. Gotowość na wszystko. Nawet mi brew nie drgnęła podczas ściągania tego faceta z latarni morskiej i przeprowadzania jego reanimacji. Nawiasem mówiąc, skąd wiedziała Pani Kapitan, że on tam będzie?
- Zadajesz za dużo pytań. - Angela wydała z siebie kolejne ciężkie westchnięcie.
- Kiedy trzeba, potrafię milczeć jak draug! - zapewnił Tekkey.
- Fantastycznie. Potrenuj teraz. Daj mi się zastanowić, chłopaku.
***
12 marca 1615 Higure
Mimo skandalicznie wczesnej godziny, z drugiego brzegu rzeki Gangetsu niosły się już nad wodą odgłosy narastającej krzątaniny w Dokach. Jak większość miast federacji, Higure zasypiało co najwyżej niespokojnym snem i budziło się bladym świtem. Często z przerażonym krzykiem. Zupełnie jak Genbu. Sam już nie wiedział kiedy ostatnio przespał całą noc bez żadnego koszmaru. Jeśli w ogóle udawało mu się zmrużyć oczy. A okazywało się, że bezsenność była tylko wierzchołkiem góry lodowej problemów zdrowotnych nadczłowieka. Dotąd bagatelizował niepokojące symptomy, składając wszystko na karb przemęczenia. Dzisiejsze rewelacje Izumy oferowały inne wyjaśnienie, rzucające całkiem nowe światło na kryzys Kayzera Soze i jego dalekosiężne następstwa. To wymyślna trucizna Mindjack Pilla miała za zadanie fizycznie i psychicznie osłabić Ookawę na tyle, by podstępnie wszczepione komórki Izumy zdołały zmienić ciało gospodarza i wciągnąć go w szaleństwo. Jak długo wytrzymali pozostali? Ile czasu mu jeszcze zostało? Nie miał pojęcia. Dramatycznie brakowało mu jakichkolwiek rzetelnych informacji, a szalony egzekutor raczej nie mógł być uznany za wiarygodne ich źródło. Każda minuta mogła być ostatnią i nie mógł sobie pozwolić, by nie wykorzystać jej w pełni. Z jeszcze bardziej nieobecnym spojrzeniem niż zwykle, chuunin nawinął na palec kolejny kęs waty cukrowej pozostawionej przez Izumę na diabelskim młynie. No i kolejny problem. Co zrobić z Deserem?
***
15 marca 1615 Higure
Wstępny plan Ookawy był prosty: przede wszystkim nie popadać w panikę. To tylko kolejne dochodzenie. A że tym razem od jego wyniku zależało jego własne życie i zdrowie... tak bywa. Przede wszystkim musiał zweryfikować wersję Izumy. Oddzielić fakty od konfabulacji, uszeregować chronologicznie zdarzenia, wykazać powiązania między zaangażowanymi osobami. Szybko wpadł w rutynowy rytm pracy. Jako agent robił to już pół życia. Ookawa nie przestawał czytać, z poświęceniem niezwykłym nawet jak na jego wyśrubowane standardy oddanego pracoholika. Zwykle ograniczał się do szczodrze dawkowanych Pentao, hektolitrów kawy i pochłanianych garściami odżywczych pigułek Tricell. Tym razem nie zawahał się sięgnąć także po mocniejsze, chemiczne środki odganiania snu. Ryzyko wystąpienia niebezpiecznych skutków ubocznych mieściło się w wartościach marginalnych. Akceptowalne ryzyko. Kilka ostatnich kilka dni zlewało się w jednolity ciąg. Pod zamkniętymi powiekami przesuwały się powidoki setek dokumentów z archiwum i przeglądanych baz danych. Nic z tego nie mógł wynieść z siedziby wywiadu inaczej, niż we własnej głowie. Zwykle osiągnięcie przełomu w śledztwie nadchodziło po miesiącach żmudnego przebijania się materiały, a czasem wystarczył ten jeden detal, dzięki któremu nagle wszystkie elementy układanki wpadają na swoje miejsce. Genbu pracował i pracował, jak w transie. Widział to, naprawdę to widział! Czerwony Front. Izuma i Pit. Mindjack Pill. Kayzer Soze. Kazuya Ichiro. Był już tak blisko, tak blisko pojęcia całej prawdy... zemdlał.
***
Tekkey obudził się równie gwałtownie, jak wcześniej stracił przytomność.
- Gen... kaku... - wymamrotał półprzytomnie, nadal w półśnie.
Wyczerpany organizm nie nadążał już za umysłem podkręconym pentao i amfetaminą. Nic to. Pełny obraz działalności Czerwonego Frontu malujący się na kartach dokumentów, był doprawdy niesamowity i w zupełności warty zapłacenia każdej ceny. Niewielka, praktycznie nieznana organizacja terrorystyczna raz po raz wykazywała się daleko idąca przedsiębiorczością i zamiłowaniem do szerzenia absolutnie nie bezinteresownego chaosu. Gdyby nie Kaeru Araraikou, który z zadziwiającą konsekwencją krzyżował szyki terrorystom, organizacja miałaby szanse stać się jednym z głównych potęg Yami. Nawet biorąc poprawkę na fakt, że spora część informacji o wewnętrznej strukturze gangu i zakresie jego działalności została przekazana Pitowi przez samych bojowników Czerwonego Frontu, co stawiało je pod dużym znakiem zapytania.
Nadal zaspany, agent dosyć powoli powracał do rzeczywistości. Miał wrażenie, że ktoś się kręci pod drzwiami pracowni. Niby wiedział czego może sie spodziewać, ale i tak ledwie walczył z irytacją. To był kiepski moment na wizyty. Chwilę później do środka wpadła Fumie Mohara, nie zawracając sobie głowy pukaniem. Na rękach trzymała ocalone przed Izumą lwiątko. Deser wydawał się miewać całkiem dobrze. Nawet z wielką różową kokardą zawiązaną na szyi.
- Genbu! Hej, Genbu! Posłuchaj: dziś nauczyłam Puszka korzystać z kuwety!
- Puszka? - sarknął.
- Musi mieć jakieś imię. To twoje było słabe - odparła, wyzywająco podnosząc wzrok. - Jesteś jakiś blady. Wszystko w porządku? Kiedy ostatni raz robiłeś sobie przerwę?
Niewygodne pytanie, ocierające się o sedno problemu. Analityczka od momentu powierzenia jej na przechowanie kociaka, chodziła nabuzowana zaraźliwym entuzjazmem. Co by zrobiła, gdyby nagle dowiedziała się, że kompan wielu żartów może się przekręcić w każdej chwili? A przecież nie chciał martwić przyjaciółki.
- Nic mi nie jest - skłamał odruchowo. - Z jakiegoś powodu nie mam dostępu do niektórych akt osobowych. Wiesz coś o tym?
- Dane agentów są zastrzeżone. Jednorazowego dostępu może ci udzielić którykolwiek z jouninów. Wezwać szefa?
Chuunin nie musiał się długo zastanawiać. Aotaro nie wydałby zgody bez wtajemniczenia go w całą sprawę, a nawet wtedy pewnie "zalecałby" ostrożność i brak pośpiechu. I to tak, że strach by się było z nim nie zgodzić. Zresztą i tak nadal boczył się za tę sprawę z nagijską Fabryką.
- Nie, dzięki. To nic pilnego - zapewnił Tekkey.
***
16 marca 1615 ???
Najgorsza odpowiedź jest lepsza niż ciągła niepewność. Po odpowiedzi chuunin wybrał się daleko na południe, tam gdzie spodziewał się znaleźć sprawny sprzęt diagnostyczny z możliwością nieograniczonego dostępu. Betonowy kompleks pod urokliwą doliną ostatnimi czasy raczej nie cieszył się duża liczbą pacjentów. Trafiały do niego tylko beznadziejne przypadki, którym słodycz serwowana im na powierzchni niewystarczająco zmąciła w głowie. To było na rękę agentowi. Genbu rzadko kiedy mógł się poczuć naprawdę samotny. Taki się już urodził. Dobra wróżka loterii genetycznej zrobiła mu prezent na zerowe urodziny, a możliwości zwrotu i reklamacji nie przewidywano w regulaminie tej promocji. Dzięki niej mógł swobodnie nawigować po kompleksie, bez potrzeby tłumaczenia się wścibskiej kadrze co robi z ich horrendalnie drogim sprzętem w środku nocy. Wszystko szło dobrze, zdążył przeprowadzić pierwszą serię testów i czekał aż maszyny wyplują z siebie wyniki, gdy znowu ocknął się kompletnie pozbawiony kontekstu. Leżał na stole operacyjnym, unieruchomiony mocnymi, skórzanymi pasami. Obok krzątał się dobrze mu znany nadczłowiek, doktor Michio Sasaki. Swoim zwyczajem kompletnie ignorował protesty Tekkeya, za nic mając takie drobiazgi jak jego wolność osobista i godność człowieka. Dokładnie tak samo wyglądało każde z okresowych badań medycznych chuunina. Włącznie z pasami.
Po przejrzeniu porozrzucanych wokół wyników, szef ośrodka bez pośpiechu przygotował papierosa i wydychając dym przyglądał się beznamiętnie pacjentowi.
- Padam tu z nudów, doktorze. Jaka dziś diagnoza? Grypa żołądkowa? Myotonia congenita? JNU? - Genbu spróbował negocjacji z porywaczem.
Ciężko narzekać, gdy zaliczyło się omdlenie podczas rutynowej wizyty. Nigdy wcześniej się to nie zdarzało. Nic dziwnego, że doktor wpadł w szał odkrywania tajemnicy. Tylko patrzeć aż ściągnie pozostałych i zespół diagnostów zabazgrze tablicę objawami. Jak nic w końcu stwierdzą, że to przerasta ich możliwości i wyślą Ookawę do jakiegoś renomowanego szpitala. A jednym z bardziej uciążliwych skutków jego mocy było niedostosowanie do ludzkich standardów budowlanych. Nawet w komfortowej przestrzeni izolatki zwykłego szpitala nie mógł się uwolnić od obecności lokatorów wszystkich sąsiednich betonowym pudełek w wymiarze 3x3. Bezsenność pozbawi go i tej ucieczki od rzeczywistości. No i było jeszcze "to". Istota kryjąca się w jego własnym ciele.
- To ostatnie. Jeszcze-Nie-Umarł. Nie dziś, nie jutro i nie za miesiąc, ale wkrótce. Przykro mi, to rak złośliwy z przerzutami. Ale już wiedziałeś, prawda, głupi kohai?
Doktor przyglądał się młodemu agentowi przez przyciemnione szkła okularów. Znał go od dawna. Może nawet od zawsze. To pod jego kierunkiem stażysta stawiał pierwsze kroki na ścieżce profesjonalnej kariery medycznej i praktykował, aż do znudzenia, opiekę nad pacjentami "szczególnej troski". Wreszcie to on poskładał genina po wyniszczającej potyczce ze Scarlett Cane i jako pierwszy pogratulował mu awansu. Ten nadczłowiek znał go aż za dobrze. Zbycie go kłamstwem byłoby i niebezpieczne i grubiańskie. Całej prawdy też nie mógł usłyszeć.
- Mniej więcej. Chciałem dyskretnie się upewnić. Bez robienia wokół siebie szumu. Jak będziemy to leczyć?
- Nijak. Wydaje się rozprzestrzeniać na całe ciało i rozwijać błyskawicznie, a przecież twoje ostatnie badania okresowe wypadły bez zarzutu.
- A czemu nie chemia? Albo radioterapia?
- Teraz? Przy twoim obecnym stanie zdrowia? Mdlejesz. Jesteś blady i wyraźnie wyczerpany. Założę się, że ledwo się ruszasz. Nie przeżyjesz ani naświetlania, ani trucizny. Współczesna medycyna może ci co najwyżej zaoferować leczenie objawów. Usunięcie bólu.
- To nie boli. Nie fizycznie.
- A powinno. To wszystko jest nienaturalne. Może gdybyś pozwolił mi zerknąć i poszukać przyczyny...
Na to Ookawa nie mógł się zgodzić. Dla telepatów grzebanie w cudzych umysłach zawsze brzmiało jak uniwersalne rozwiązanie każdego problemu. Obsesja psychiatrów na punkcie psychoanalizy to przy tym pikuś.
- To niczego nie zmieni doktorze. Ktoś podrzucił mi swoje marzenie. Okazało się koszmarem. Poradzę sobie z tym. Jakoś. Jeszcze nie wiem jak. Coś wymyślę.
Po prostu złapał drobną infekcję. A je można wyleczyć. Musiał tylko uzyskać więcej informacji o Mindjack Pillu. Zdobyć więcej czasu. Jedno było pewne - w próbach wyjaśnienia tej sprawy, Ookawa nie mógł wykonywać desperackich ruchów, które przyciągnęłyby uwagę ciekawskich oczu. Nie mógł się zwrócić o pomoc do tych, którzy najlepiej go znali. Zauważyliby zmianę i z samej chęci pomocy skrępowaliby mu ręce. A to wykluczało i Moharę i Aotaro i samego Pita. Co dał radę odkryć kapitan Seikigunu, tym bardziej da radę odtworzyć szpieg. Ale działanie całkiem na własną rękę było kiepskim pomysłem. Szczególnie ze względu na niedawne podejrzenia i utrzymujący się nadzór jouninów. Potrzebował sojusznika lub patrona. Dysponującego zapleczem i mogącego zapewnić ochronę przed wścibskością agencji. A przy tym kogoś trzymającego sie dotąd na polu osobistym na dystans od Ookawy.
***
18 marca 1615 Sakuba
- Niech będzie - oznajmiła Tengoku cierpiętniczym tonem. - Pozwolę ci dołączyć do zespołu, ale tylko pod warunkiem, że bez żadnych wpadek dokończysz trening Suiseia.
- Jasna sprawa. Będzie ostry jak bullterier, jak wściekły byk. A co potem? Jaki jest nasz plan, szefowo?
- Nadal będziesz odgrywał rolę jego agenta. Pociągnęliśmy za kilka sznurków u organizatorów tegorocznej Ligi Walk. W trakcie turnieju chłopak będzie miał okazję, by zetknąć się i zaprzyjaźnić z interesującymi nas ludźmi. Operacja wprowadzenia go do gangu nie powinna zająć dłużej niż kilka tygodni. Później przydzielę ci, Genbu-kun, twoje pierwsze solowe zadanie infiltracji.
Agent odchrząknął znacząco.
- Czy mógłbym mieć w tej kwestii małą sugestię? |
A mogę zrobić wszystko! Wystarczy Twoja krew.~♥
|
|
|
|
^Tekkey |
#6
|
Generał Paranoia Agent
Poziom: Genshu
Stopień: Shogun
Posty: 536 Wiek: 34 Dołączył: 24 Cze 2011
|
Napisano 31-01-2017, 23:30
|
Cytuj
|
Podrzuć własne marzenia swoim wrogom, może zginą przy ich realizacji.
18 marca 1615 Sakuba
Na dobrą sprawę Genbu nie zdążył jeszcze nawet słowem wyjaśnienia poprzeć swój błyskawiczny wniosek o przydział tej konkretnej sprawy, a już szlag trafił każdy ze starannie zaplanowanych scenariuszy przebiegu tego spotkania. Tengoku kompletnie go zaskoczyła absurdalnym pytaniem i bezdyskusyjnie przejęła pełną kontrolę nad sytuacją. Cóż miał zrobić? Potrzebował jej bardziej, niż ona jego. Siedział i grzecznie zastanawiał się nad odpowiedzią, a dwie rozpuszczające się w wodzie tabletki aspiryny wypełniały pokój kojącym szumem.
- Nie wiem, czy wierzę w przeznaczenie. Jakie to ma w tej chwili znaczenie? Wolałbym porozmawiać o meritum. O Czerwonym Froncie.
- A jednak ma. Możesz to pytanie potraktować jako pierwsze polecenie służbowe w Nezumitori. Odpowiedz. Tylko szczerze. Lubię wiedzieć co myślą moi ludzie.
Ookawa skrzywił się, niejasno przeczuwając, że pakuje się prosto w pułapkę.
- Przepowiednie, manitou, abrakadabra, wszystkie te czary i magia. Zawsze uważałem, że więcej w tym naiwności i kuglarstwa niż zjawisk nadprzyrodzonych. Spotkanie z Shionem Ryuuzakim kazało mi zrewidować światopogląd. Nie skaczę z tego powodu z radości.
- To zacznij wierzyć. Być może każdy z nas ma rolę do odegrania. Będziemy musieli wspólnie się zastanowić czy praca pod przykrywką nie sprowadzi cię na manowce z właściwej ścieżki. No już. Nie ma sensu tego odwlekać. Po prostu daj mi to przejrzeć i niech się już zacznie mój ból głowy.
Chuunin przesunął po blacie plik wielokolorowych kartek. Chwilę wcześniej, z bezbłędnym wyczuciem dramatyzmu, wyciągnął go zza pazuchy wymieniając nazwę organizacji, którą chciałby zinfiltrować. Na sam widok grubości teczki pani kapitan pobladła i zrobiła minę, jakby ujrzała swój największy koszmar.
- A to tylko streszczenie, pani kapitan. Tak naprawdę materiałów jest dużo, dużo więcej - zaznaczył Ookawa.
- I widzisz, właśnie dlatego pytałam. Bo dokładnie tego się spodziewałam - Angela jednym haustem wypiła zawartość szklanki.
***
17 marca 1615 Higure
- To totalnie chore! Jesteś totalnym świrem, brachu! - Izuma wykrzykiwał z nieskrywanym entuzjazmem,
Genbu skromnie wzruszył ramionami. Nie planował tego. Samo jakoś tak wyszło, z wewnętrznej potrzeby. Kolejnej bezsennej nocy zaczął raz jeszcze wspominać przeglądane materiały. Część z nich postanowił odtworzyć na potrzeby tego spotkania. Rezultat mieli przed sobą - trójwymiarową mapę myśli, zajmującą całą ścianę chaotyczną mozaiką szkiców, odręcznych notatek i kolorowych sznurków łączących osoby i zdarzenia w związki przyczynowo skutkowe. Standardowa metoda pracy natchnionych śledczych.
- Ostatnim razem kiedy widziałem coś takiego...
- Skup się, Izuma. Twój fragment opowieści nadal świeci pustkami. Kim byli ludzie z twoich eksperymentów? Nazwiska, adres, zawód, kondycja fizyczna i psychiczna. Pamiętasz cokolwiek?
- Kiedy ja właśnie o tym! Michiro Takezuchi. Stalker. On był pierwszym. Niby nic niezwykłego, ale wybrał niewłaściwą osobę do ulokowania swoich uczuć. A pan senator kochał nad życie swoją nową kochanicę i nie zamierzał się nią dzielić. Miałem nastraszyć konkurenta, ale postanowiłem dać mu szansę na przysłużenie się naucce. Dyskretnie przyglądałem się mu przez kilka dni. Rozumiesz, i tak miał zaburzenia, więc nikt by nawet nie podejrzewał mojej ingerencji.
- Struganie z wariata, jeszcze większego wariata? Co mogło pójść źle? - sarkastycznie wtrącił Genbu.
- Dokładnie to samo pomyślałem! Widzisz, dużo się zastanawiałem gdzie tkwił błąd w poprzedniej serii eksperymentów. Odwalało im, bo byli za słabi fizycznie czy psychicznie? Mózg im się lasował czy kapcaniała dusza? Niektórzy rodzą się szaleni, inni powoli stają się szaleni, a na ostatnich szaleństwo spada jak grom z jasnego nieba. Bidulki nie mają żadnego doświadczenia w radzeniu sobie z tym i rozpadają się na części pierwsze.
- Nie do końca nadążam - uprzedził Tekkey, starając się notować słowa egzekutora.
- Do Czerwonego Frontu nie wstępują harcerze i siostry miłosierdzia, rozumiesz? Ludzie poddani testom byli najemnikami, twardym facetami gotowymi zabić za jedno krzywe spojrzenie. To już były bestie, tyle że w ludzkiej skórze. Narkotyk tylko uwolnił ich demony. Pomyślałem: jak by zareagował zwykły człowiek? Dałby radę czy też stałby się zwierzęciem?
- Więc zacząłeś podawać go harcerzom i siostrom miłosierdzia?
- A czy było mi do czegoś potrzebne wzbudzanie sensacji? Nie. Na moje cele wybierałem takich jak Takezuchi, ludzi marginesu po których nikt nie miał płakać. Ani zadawać zbędnych pytań.
- Spokojnie, tylko pytam. Z kronikarskiego obowiązku. Jak się zakończył pierwszy eksperyment?
- Mój nowy kumpel Michiro poczuł się superbohaterem. Urządził wielką awanturę pod domem swej ukochanej. Całkiem długo odpierał ataki dziesięciu wezwanych na miejsce funkcjonariuszy policji. I to cały czas się onanizując! Zamiast superżołnierzem, stał się superzbokiem!
Shinobi zakończył notatkę i przykleił ją wyplutą gumą do ściany.
- Dobra, to jeden. A pozostali?
***
19 marca 1615 Omoi Munashi
Z akt dotyczących powstania Mindjack Pilla i przejęcia go przez Czerwony Front jasno wynikało, że był dziełem ludzi nauki. Botaników i etnografów, którzy odnaleźli gdzieś w Khazarze roślinę o specyficznych właściwościach. Chemików i lekarzy prowadzących eksperymenty w nowoczesnych laboratoriach. Nawet moc Izumy, tworząca kościec piguły, nie była jakimś irracjonalnym, magicznym paskudztwem jak Hardżuma. Neoplazma to zwykły wirus. Powodowała chorobę, którą Ookawa miał zamiar bezzwłocznie wyplenić ze swego organizmu, przywołując na pomoc potęgę współczesnej medycyny. Już wkrótce, ale najpierw musiał poznać ją bliżej i zrozumieć co właściwie i dlaczego zrobiła z jego ciałem. Dotrzeć do źródła problemu.
Omoi Munashi okazało się nieco inne niż wszystkie placówki badawcze, jakie Tekkey miał okazję zwiedzić do tej pory. Nie było tu zawilgoconych ścian z nadkruszonego betonu, upstrzonego malowniczym mozaikami zaschłych plam płynów ustrojowych. Żadnych obłąkanych wrzasków pacjentów, ponurych strażników, obłąkanych doktorów chichoczących w rękaw, dłubiąc w sprawach, które nie powinny być nigdy znane ludzkości. To miasto było inne – czyste, praktyczne, nowoczesne, a pracownicy całkowicie zdrowi psychicznie (i mieli na to certyfikaty licencjonowanych psychologów). A mimo to dał radę kompletnie zgubić się w tej świątyni logiki, co niewątpliwie wiele mówiło jak bardzo to paskudztwo zaszczepione przez Izumę namieszało już w umyśle Genbu. Nawet wspierając się sporą dawką Pentao nie potrafił trafić pod właściwe laboratorium w tej plątaninie korytarzy. Był za to pewien, że kilka z mijanych miejsc widział już ze dwa, a może nawet i trzy razy. Najgorsza była klauzula dyskrecji, którą Tengoku wymusiła na nim z zamian za poświadczenie przepustki. Nie mógł po prostu zapytać pierwszego lepszego strażnika o lokalizację pomieszczeń dawnego projektu Mindjack Pill. Z zamyślenia wyrwało go pojawienie się w zasięgu Chimyaku przypadkowy przechodnia, nadchodzącego z bocznego korytarza. Nie odwracając się, chuunin przyśpieszył kroku i minął skrzyżowanie. Mimo to dalej słyszał tuż za sobą miarowe postukiwanie drewnianych sandałów. No i szlag trafił konspirację.
- Konnichiwa! Wyglądasz jakbyś trochę się zgubił, przyjacielu. Mam rację? - zawołał obcy, nosowo przeciągając głoski.
Nie musiał się odwracać, by wiedzieć, iż nieznajomość terenu wytykał mu wymizerowany i blady cosplayer samuraja. Przynajmniej miecz był prawdziwy.
- Dam sobie radę, Katagawa-san - odburknął tylko Tekkey, ledwie tłumiąc narastającą frustrację.
Niebieski Diabeł nie bez powodu cieszył się dość przerażającą reputacją. Dzięki niej został wybrany przez Genbu do zespołu uderzeniowego i zapoznany osobiście na pokładzie łodzi podwodnej zmierzającej do brzegów Renegi. Ale raczej nie należał do osób znanych z bycia najłatwiejszymi w obyciu. Jeśli to, co opowiadał Izuma, było prawdą, obecnie najmniejsza irytacja mogła obudzić w agencie bestię. Tekkey nie mógł pozwolić sobie na ryzyko.
- Żadna ujma poprosić o pomoc w potrzebie - szermierz kontynuował wywód. - Pierwszy raz w Omoi Munashi zawsze jest trudny, to niemal labirynt. Sam się w nim gubię, jeśli nie wypiję porannej herbaty z mlekiem jaka. Powiesz mi gdzie chcesz trafić, Ookawa-san? Z przyjemnością cię tam odprowadzę.
Genbu niechętnie odwrócił się, przyznając tym samym do porażki. Przeciągnął spojrzeniem po nastroszonej, dwukolorowej fryzurze komisarza i jego wiecznie poważnej minie, kryjącej szczerą życzliwość. Czy mógł wtajemniczyć go w sprawę? Chyba nie miał innego wyjścia. Tengoku by go wyśmiała, gdyby wrócił z pustymi rękami.
- Herbata. Spasuję jeśli idzie o masło jaka, ale herbata zawsze brzmi nieźle.
***
- Teraz Mito-tan zaczaruje dla ciebie masełko, Diabeł-tan!
Po wykonaniu nad talerzykiem serii skomplikowanych gestów o magicznej mocy, kelnerka w stroju pokojówki uprzejmie wycofała się z zasięgu słuchu. Szklisty wzrok Katagawy powędrował za nią.
- Zaczynam rozumieć dlaczego ostrzegałeś mnie, że kilku ulubionych knajpek w Rirakkusu jesteś gotów bronić do samej śmierci, Diabeł-tan - mruknął Tekkey, sceptycznie szturchając widelczykiem masło w poszukiwaniu jakichś przejawów sił nadprzyrodzonych.
Rikuto westchnął tęsknie, ale szybko otrząsnął się spod miłosnego uroku.
- Dziwisz się? Pozwól, że przypomnę ci krótką historię naszego pierwszego spotkania, przyjacielu. Kilka miesięcy temu wreszcie wyrwałem się z Omoi na wyczekiwany, kilkudniowy urlop. Nie planowałem nic specjalnego: najpierw kilka drinków dla kurażu, później wyjście na miasto, by nawiązać nowe znajomości. I tak do skutku. Wyobraź sobie moje zdziwienie, gdy zastałem mój ulubiony bar kompletnie zdemolowanym i pod wrogą okupacją pewnego wandala. Tak było?
- Jeszcze raz dzięki, że mnie powstrzymałeś i wsadziłeś do aresztu zanim narobiłem sobie poważniejszych kłopotów. Katagawa-san uznaję się twoim dłużnikiem.
Szpieg pacnął czołem o blat w pokornym pokłonie, aż zadzwoniło mu w uszach. Gdy podniósł głowę, na ustach samuraja błąkał się cień uśmiechu.
- Słusznie, słusznie. Mężczyzna powinien mieć honor i wziąć na siebie odpowiedzialność za swe czyny. Jeśli tak bardzo chcesz się zrewanżować, pewnego dnia ponownie zmierzmy się w pojedynku, tym razem na bardziej wyrównanych warunkach. Nie odmówię też, jeśli zechcesz dziś zapłacić rachunek za nas obu. Mito-tan jest wprawdzie słodka, ale ceny ma iście zbójeckie.
Czując, że skoro i tak podpadnie przełożonej, przynajmniej musi wrócić z wynikami, shinobi postanowił kuć żelazo póki gorące.
- Nie ma sprawy, jeśli tylko pomożesz mi z moim dochodzeniem. To oficjalna misja, proszę, zachowaj szczegóły tej rozmowy w tajemnicy.
- Interesujący wstęp. Co mogę dla ciebie zrobić, Ookawa-san?
Genbu raz jeszcze sprawdził ustawienie kamer, nachylił się nad stołem i wydusił półgłosem.
- Powiedz mi wszystko co wiesz o zabójstwie Fumiko Mikoto. Sprawie Mindjack Pilla.
Twarz samuraja pozostała kamienną maską, ale ledwie dostrzegalne napięcie mięśni i drobne gesty zdradzały jego zdenerwowanie.
- Nie jesteś nawet pierwszym, który próbuje podążać za tymi duchami, grzebać w śmietniku przeszłości. Czemu nie możecie pozwolić umarłym spoczywać w spokoju?
- Wiem, że kapitan Araraikou przeprowadził własne dochodzenie. Czytałem jego raporty. Co z tego wynikło? Jak dusze mają zaznać spokoju, jeśli ich mordercy nadal chodzą po tym świecie?
- Zemsta to nigdy nie jest odpowiedź. Pit odpowiedział przemocą na przemoc, zamknął jeden rozdział, ale tym samym otworzył kolejny cykl. W ten sposób ich wojna nigdy się nie skończy.
Tekkey grzmotnął pięścią w blat, przerywając komisarzowi.
- A jest nią siedzenie na zadku w tej fortecy i bajerowanie kelnereczek? Czy to wszystko czym obecnie zajmuje się Ryuu Gijouheii?
- Prosiłem, żebyś nie demolował także tego lokalu, czyż nie? - Rikuto pozostał niewzruszony.
- Jak mam być spokojny? Zebrałem już niemal wszystkie ślady. Tu, w Omoi Munashi są odpowiedzi, których potrzebuję, by ostatecznie skończyć z Czerwonym Frontem.
- Ocieram się o przestępstwo, ale mogę ci powiedzieć tyle: mylisz się. Wyniki doświadczeń skasował jeszcze sabotażysta. Później laboratorium wyczyszczono. Naukowców przeniesiono do innych projektów. Ta sprawa została zamknięta. Nie ma tu już nic, co mogłoby ci pomóc.
Szpieg odchylił się w tył i zmierzył rozmówcę poważnym, pełnym szacunku spojrzeniem.
- Jesteś jeszcze ty. Lokalny komisarz RG. Prowadziłeś tę sprawę. Musisz to pamiętać. Na pewno wiesz gdzie przeniesiono badaczy. Chcę tylko z nimi porozmawiać.
- Tej jednej sprawy wolę nie pamiętać. Nie zdażyło się nam nigdy wcześniej ani nigdy później aż takie naruszenie bezpieczeństwa Miasta Naukowców.
- Bierzesz to bardzo osobiście. To godne pochwały, ale...
- To jest sprawa osobista. Ona... - Diabeł poczerwieniał nagle i zamilkł.
Ookawa nie do końca wiedział czy trafił w dziesiątkę czy też właśnie ostatecznie zraził do siebie samuraja i zaprzepaścił swoją szansę. Czyżby zamordowaną Fumiko i Rikuto coś łączyło?
- Nie robię tego wszystkiego wyłącznie dla zemsty. Chcę odzyskać dane z łap terrorystów i ukończyć projekt superżołnierza. Sprawić, by poświęcenie doktor Mikoto miało sens.
Niebieski wydawał się do głębi wstrząśnięty, co na jego beznamiętnej zwykle twarzy było szczególnie znaczące. Tekkey bezlitośnie dobił biedaka kolejną pokusą.
- No dobrze. Moja ostateczna, jednorazowa oferta specjalna: zostanę dziś twoim skrzydłowym i pomogę ci poderwać Mito-tan. Sukces gwarantowany, albo zwrot kosztów, Diabeł-tan.
***
18 marca 1615 Sakuba
- Porażka. Porażka. Porażka. Ten twój Czerwony Front wydaje się być najsmutniejszą bandą przegrywów jaką w życiu widziałam - komentowała na bieżąco Tengoku, wertując karty teczki.
- A co, gdyby Pit nie stanął im na drodze? Czerwonofronciści są absolutnie szaleni. Nikt inny nie poważył się na morderstwo w Omoi Munashi. Na destabilizację naszej giełdy. Choć musieli wiedzieć, że tego Sanbetsu nigdy im nie wybaczy.
- I zostali już za to należycie ukarani. Araraikou ich zniszczył.
- Dokładnie tak! Wypalał ich bazy, dziesiątkował szeregi, a Czerwony Front raz po raz odradzał się z popiołów. Jeśli chcemy być pewni, że już nigdy nie powrócą, musimy wejść głębiej. Dotrzeć do ukrytych lalkarzy, pociągających za sznurki.
- Odrodzona czy nie, to nadal maleńka organizacja. Nawet nie ma ich na naszej liście yakuz. Przykro mi, Genbu-kun. Nezumitori zajmuje się tylko najpoważniejszymi graczami w półświatku Yami.
- Jeśli nie pozbędziemy się ich teraz, kiedy są słabi...
Kapitan uciszyła podwładnego jednym krótkim gestem.
- Dlaczego tak bardzo ci zależy na tej akcji? Szczerze? - wprost zapytała Angela.
- Ponieważ trafili na coś ważnego, technologię, która może zmienić losy Tajnej Wojny.
Kobieta przerzucił kilka stronic. Przemknęła wzrokiem po notatkach agenta.
- Ten projekt "Mindjack Pill"? Uznany za skrajnie niebezpieczny i zawieszony? Wygląda na ślepy zaułek.
- Jeśli uda mi się odkryć jak Czerwony Front stworzył swoich superżołnierzy, być może uda nam się bezpiecznie wdrożyć produkcję i u nas. Nasi nowi super-agenci. Zyskalibyśmy przeciwwagę dla nagiskich Draugów. A ja, cóż, odkupiłbym swoje winy. Chociaż trochę. A może nawet kapitan Aotaro przestałby udawać, że mnie nie zna.
Tengoku westchnęła i zrezygnowana opadła na oparcie krzesła.
- Oj, chłopcy... |
A mogę zrobić wszystko! Wystarczy Twoja krew.~♥
|
|
|
|
^Tekkey |
#7
|
Generał Paranoia Agent
Poziom: Genshu
Stopień: Shogun
Posty: 536 Wiek: 34 Dołączył: 24 Cze 2011
|
Napisano 26-01-2018, 01:26
|
Cytuj
|
18 marca 1615 Sakuba
- A potem złożę im propozycję, której wprost nie będą w stanie się oprzeć i voila! Dołączę do gangu, a jednocześnie zyskam dojście do jednego z przywódców. Poprzez niego odnajdę i zlikwiduję pozostałych.
Tekkey podkreślił swą deklarację lekceważącym pstryknięciem palców. Mimo to Tengoku nie wydawała się przekonana jego wizją.
- Potrzebuję więcej szczegółów. Jak chcesz ich do siebie przekonać? Pamiętaj, że nie wolno ci w trakcie misji ujawniać żadnych potencjalnie wrażliwych danych na temat Sanbetsu.
Nowo przyjęty Kanchou tajnej sanbeckiej organizacji do zwalczania przestępczości zorganizowanej uśmiechnął się szeroko, jakby tylko czekał na to zastrzeżenie. Bez słowa wyjaśnienia zerwał się i wybiegł z gabinetu. Wrócił po krótkiej chwili, taszcząc przed sobą duży i nieporęczny pakunek. Pod dotykiem jego palców czerwony całun rozpruł się i opadł, odsłaniając zawartość.
- Jak mówiłem: voila! - oznajmił chuunin.
- Czy to... obraz?
- Lepiej: to zdjęcie obrazu! W skali 1:4.
Jak zawsze w chwilach namysłu, jego szefowa przeczesała palcami włosy. Nadal miała sceptyczną minę.
- To może zadziałać. Wydaje się, że masz przygotowaną odpowiedź na każde pytanie.
- Zwykle działam bez bezpośredniego nadzoru, więc teraz staram się dmuchać na zimne.
- W takim razie, mam dla ciebie złą wiadomość. Nie wydajemy lekką ręką akt osobowych agentów. Po zgodę na dostęp w każdym przypadku będziesz się musiał do mnie pofatygować. Masz już kogoś na myśli?
- Taichou Kaeru Araraikou. Jizamurai Izuma. Doktor Fumiko Mikoto. Pełna lista interesujących mnie osób znajduje się na końcu teczki Czerwonego Frontu.
Angela przerzuciła leżący przed nią gruby wolumin i otwarła wymienioną pozycję. Jej brwi mimowolnie uniosły się w niedowierzaniu. Karta standardowego formatu gęsto zadrukowana była nazwiskami. Kobieta zdecydowanym ruchem zamknęła tomiszcze.
- Przyjrzę się temu i przekażę odpowiedź. Jest też dobrą wiadomość. Mogę od ręki wydać ci przepustkę do Omoi Munashi. Nie muszę chyba tłumaczyć, dlaczego nie powinieneś rozpowiadać o prawdziwym powodzie twojej wizyty?
Po chwili mężczyzna wyciągnął dłoń po podpisany i oznaczony odciskiem palca formularz. Tengoku nieoczekiwanie przytrzymała ją, przez co zamarł w dość głupiej i niewygodnej pozycji. Jounin patrzyła z bliska w jego oczy, z zaciętą miną nieprzystającą do jej miękkiego charakteru.
- Genbu-kun, pomogę ci wejść do Yami, będę osłaniać cię przed systemem, ale tylko dopóki będę absolutnie pewna, że nadal jesteś po naszej stronie. Jeśli tylko przejdzie mi przez myśl, iż może być inaczej...
Ależ była szybka. Niczym zawodowy kieszonkowiec albo prestidigitator. Ledwie się zorientował, gdy jej palce zanurkowały pod połę jego koszuli. Puściła go, równie nagle jak wcześniej zgięła. Z ulgą wyprostował się, spazmatycznie ściskając przepustkę do Omoi Munashi. Cała jego przyszłość wisiała na tym świstku papieru.
Shikikan leniwym ruchem wymierzyła w adepta Kasanemanji-ryuu jego własną broń. Zakrzywione ostrze kamy bezgłośnie wysunęło z rękojeści kinen-bo.
- Wtedy znajdę cię, gdziekolwiek byś się nie skrył, i raz jeszcze utniemy sobie pogawędkę w cztery oczy. Lepiej żebyś miał wtedy przygotowane naprawdę przekonujące odpowiedzi na moje pytania. Nie chcesz mnie zawieść.
***
18 marca 1615 Sakuba
Zakończenie odprawy u nowej zwierzchniczki dotknęło go bardziej, niż Tekkey był skłonny przyznać. Po tym wszystkim, co zrobił dla Sanbetsu, jedyną zapłatą były insynuacje i nieufność wyższych szarż. Fiasko ataku na podwodną fabrykę chyba już zawsze będzie się kłaść cieniem na jego karierze. Nie, żeby miał coś przeciwko pozostaniu chuuninem do końca swego życia, ale uwierała go już krótka smycz, na której ostatnimi czasami prowadziła go trójka "kuratorów". Przynajmniej dzięki protekcji Nariki odzyskał swobodę działania na czas trwania operacji "Zmierzch". Nawet brak zarekwirowanej kamy nie pozbawiał agenta pogody ducha. Wieczorny spacer ulicami Sakuby nie był nawet w połowie tak niebezpieczny, jak w wielu innych miastach Sanbetsu. Zresztą nieuzbrojony Ookawa był groźniejszy niż cała populacja tej konkretnej dzielnicy - przyciągającej ludzi wielkich duchem i talentem artystycznym, ale najczęściej o miernej sprawności fizycznej. Ciężko było nawet wyobrazić sobie miejscowych zakapiorów. Stadka wychudzonych suchoklatesów wciągających ludzi w zaułek, by zadać pytanie, z groźbą jasno wypisaną na brodatej facjacie: "jesteś za vege, ziom"?
U kresu przechadzki, Genbu jak zwykle poświęcił chwilę na docenienie ogromu pracy włożonej w upchnięcie nowych elementów dekoracyjnych na fasadzie dobrze mu znanego budynku. Na początku swej kariery w agencji miał szczęście uratować właściciela tej nieruchomości przed niechybną śmiercią w Lesie Oni. Po powrocie do cywilizacji młody agent był częstym gościem galerii sztuki i jeszcze wielokrotnie korzystał z ekspertyzy nowego znajomka. Może przez ostatnie kilka lat nadczłowiek odrobinę zaniedbał tę relację, ale przynajmniej była teraz okazja odnowić stary kontakt. Tuż za progiem powitał go szeroki, choć sztuczny, uśmiech tlenionej piękności, ledwie widocznej zza wielkiego pudła monitora. Nie znał jej, zdecydowanie ona także była nowa. Agent skinął jej przyjaźnie głową i ruszył wprost na zaplecze.
- Halo? Proszę pana!
-Wszystko w porządku. Proszę nie wstawać, znam drogę do biura - uspokoił ją chuunin.
- Tam nie wolno wchodzić nikomu spoza obsługi!'
Z gracją nowo narodzonej gazeli sekretarka wybiegła zza pulpitu, ofiarnie zagradzając dalszą drogę własną piersią.
- Czy był pan umówiony? Z tego co wiem, Szef nie ma na dziś zaplanowanych żadnych spotkań.
- Pani szef i ja jesteśmy starymi przyjaciółmi. Przychodzę, kiedy tylko chcę.
- Proszę, niech pan chociaż poczeka. Zapowiem pana.
Tekkey niechętnie podążył tuż za żeńskim cerberem, dzielnie truchtającym po schodach na piętro. W głębi korytarza zaskoczyła go obecność stalowych, antywłamaniowych drzwi do biura. Nad nimi, niczym wyjątkowo kanciasty beholder, wisiała na ruchomym wysięgniku wielka kamera. Szpieg zamachał do niej entuzjastycznie.
- Anri, dziś miałaś nikogo nie wpuszczać - zawarczał interkom przy wejściu do gabinetu.
- Próbowałam, naprawdę. Ale ten pan się uparł, szefie - płaczliwie zaprotestowała blondyna.
- O słodka Aumen... - jej przełożony stęknął zza drzwi.
Widać obraz z kamery nareszcie dotarł na ekran monitora. Prędko w czas.
- A wcale nie, to tylko ja - obwieścił radośnie Genbu. - Kupę lat się nie widzieliśmy, stary druhu.
Nie było odpowiedzi z drugiej strony. Nadal cały w uśmiechach, agent poświęcił chwilę, by dziękując jej niepomiernie za pomoc, delikatnie przepchnąć młodą pracownicę biura w kierunku schodów. Po chwili został już całkiem sam naprzeciw mechanicznego cyklopa.
- Co jest, przyjacielu? Chyba nie będziesz mnie trzymał na progu? - zagadnął pogodnie, zaglądając głęboko w oko soczewki.
- Czego chcesz? - Nawet horrendalne mechaniczne zniekształcenia głosu nie potrafiły całkiem zamaskować strachu właściciela galerii.
- Odnowić naszą przyjaźń, oczywiście! Tylko, no wiesz, trochę nie wypada przez drzwi. Kiedyś ich tu nie było. Wpadłeś w jakieś kłopoty?
- Drzwi są tu przez ciebie. Znajomość z tobą to nic, tylko kłopoty.
- Daj spokój, przecież wcale tak nie myślisz.
- Idź w diabły.
Wywiadowca westchnął z rezygnacją. Przez te wszystkie demoniczne wynalazki zaczynała zanikać w narodzie szlachetna sztuka konwersacji, rozwijana od czasów, gdy pierwsi praprzodkowie ludzi plotkowali przy ognisku, ogryzając kości innych, mniej towarzysko wyrobionych krewniaków.
A póki co, znów miał przed sobą paskudne, stalowe drzwi, których za nic nie mógł ominąć. Przeciągnął dłońmi wzdłuż framugi. Ostatnimi czasy, głównie z powodu traumy z Renegi, zaczął się interesować nowinkami na rynku zabezpieczeń. To był model z elektronicznym zamkiem i dodatkowymi bolcami wpuszczonymi w mur po bokach i z góry. Może i czasy były ciężkie i pełne niespodzianek, ale to już lekkie przegięcie. Paranoja, wszędzie paranoicy! Bez przekonania zaczął dłubać w mechanizmie.
- Co tu jeszcze robisz? Kazałem ci się wynosić! - wrogo trzeszczał interkom.
- Czekam aż trochę ochłoniesz, przemyślisz sprawę i zaprosisz mnie do środka - skłamał Genbu.
- Nie licz na to.
- A jeśli nie, to kiedyś i tak będziesz musiał wyjść. Mi się nie śpieszy.
- Myślisz, że nie spodziewałem się twojego powrotu? Mam tu zapasy żywności i wody na rok.
Pewnie blef, ale taka zwłoka faktycznie byłaby już problematyczna. Tengoku jak nic w końcu nawiedziłaby Ookawę z pretensjami, a przy tym wywijając jego własną bronią.
- Uratowałem ci kiedyś życie. Tak chcesz się odwdzięczyć? - prowokował gospodarza.
- To samo wypominałeś mi poprzednim razem, gdy prosiłeś mnie o przysługę. A potem niemal przez ciebie zginąłem! Moim zdaniem, jesteśmy kwita.
Zamek nadal się nie poddawał. Agentowi zaczynały kończyć się pomysły, gdy nagle usłyszał satysfakcjonujące kliknięcie otwieranych zapadek. Ćwierć sekundy później urządzenie piknęło ponownie, a wszystkie bolce wróciły na swoje poprzednie miejsca. Kanchou mimo wszystko nacisnął klamkę. Zamknięte.
- Czy ty... właśnie... - jęknął szpieg.
- Czego innego się spodziewałeś? Jestem środku i nadal mam przy sobie kartę kodową.
W bezsilnym gniewie Tekkey grzmotnął pięścią w stalową barierę. Po drugiej stronie drzwi człowiek właśnie spadł z krzesła i w panice zaszył się pod biurkiem.
- Dość tego! Wyłaź, albo zaraz rozpalę tu sobie ognisko z twoich bezcennych obrazów!
Marna, bo marna, ale zawsze to jakaś satysfakcja. Chuuninowi tym bardziej nie spodobała się spóźniona odpowiedź, gdy właściciel lokalu zebrał sie wreszcie na odwagę, by wdusić przycisk nadawania i posłać w eter ripostę.
- Proszę bardzo. Artystycznie to chłam, ale i tak wszystkie płótna są ubezpieczone. Jeszcze na tym zarobię.
Ookawa wściekłym kopnięciem rozrzucił po korytarzu całkiem spory już stos, który właśnie układał w polu widzenia kamery. Najpierw zdrada ze strony przyjaciela. Potem wredne drzwi nie do przejścia. Analogie nasuwały się same. Stało się to, czego obawiał się od czasu, gdy Izuma powiedział mu o wszczepionym Symbioncie. Stracił nad sobą kontrolę. Przed oczyma przesuwały się mu czerwone mroczki, a ciało zdawało się działać samo, choć był w pełni świadomy tego, co wyczynia. A zaczął rąbać ścianę pięściami. Po kilku pierwszych razach, kłykcie pokryły się ochronną warstwą kryształu. Kwadrans później, mimochodem odnotował wtargnięcie kilku mężczyzn do budynku. Bez cienia wahania przerwał jednostronną walkę z ceglanym murem i wyszedł im naprzeciw. Niczym nie przypominali wiotkich i pacyfistycznych mieszkańców tej dzielnicy. Wszyscy co do jednego byli ponadprzeciętnie wysocy, umięśnieni i poruszali się z pewnością siebie uzbrojonych facetów. Genbu wpadł na pierwszego z nich już na schodach. Kometowy kopniak w twarz przewrócił draba na dwóch innych. Czwarty, stojący poziom niżej, dopiero sięgał za pazuchę po spluwę. Nadczłowiek rzucił mu w twarz obrazem zdartym ze ściany. Drewniana rama roztrzaskała się od zderzenia. Kolorowego strzępki rozdartego płótna zawirowały w powietrzu. Trafiony nadal kurczowo ściskał pistolet. Agent musiał podjąć decyzję. Szybkim ciosem pięści ogłuszył gramolącego się już na nogi byczka na półpiętrze, a tego, który wydawał się lżejszy, poderwał za fraki, osłaniając się nim jak ludzką tarczą. Skołowany napastnik na parterze dał nura w bok, chcąc wejść na linię czystego strzału. Ookawa nie dał mu szansy. Zgniótł plastyczne resztki jednej z pancernych rękawic i cisnął zestaloną bryłą w sufit, zręcznym pociągnięciem nici odbijając ciężarek wprost w czaszkę strzelca. Ten padł jak ścięty. Giwera bezwładnie wysunęła się z dłoni oprycha. Mimo to, padł strzał. No tak, glock. Dobrze, że chociaż nikomu nic się nie stało. Nie licząc dziwnej rzeźby, przedstawiającej... coś. Tekkey nie znał się na sztuce współczesnej. Obecnie "coś" umniejszone o wyrwę po kuli. Dopiero teraz wywiadowca przyjrzał się wierzgającemu dziko zakładnikowi. Spod podciągniętych mankietów wychynęły skrawki tatuaży, wskazujące na przynależność do yakuzy. Widać Yuyeimon zdążył wezwać na pomoc swoich ziomków. Kto wie, ilu ich tu jeszcze ściągnie. Może to była tylko pierwsza fala? Chuunin uspokoił niedobitka precyzyjnym ciosem w skroń i odrzucił go na zalegający na półpiętrze stos poległych. Może ich także Genbu powinien podpalić, aby zyskać uwagę niewiernego przyjaciela? Skrzywił się, gdy z braku silniejszych bodźców, do świadomości przebił się wreszcie nieustanny, świdrujący pisk blond sekretarki. Nie czując zupełnie nic poza czystą determinacją, skierował się w jej stronę. Zamknięta w swoim boksie z komputerem, w zasadzie nie miała jak i dokąd uciekać. Zamknął jej twarz w dłoni i potrząsnął, raz i dość mocno. Galaretowata zawartość czaszki przetoczyła się bezwładnie, natychmiast wywołując wstrząs mózgu i utratę przytomności. Będzie żyła. Najprawdopodobniej.
Ale to już było przegięcie dla nadal ludzkiej i racjonalnej części jego osobowości. Wyrywając się z krwawej, otępiającej mgły symbiotowego haju, wywiadowca skupił wolę i odetchnął głęboko kilka razy. Powróciło uczucie wypalenia, znane z pojedynku z Izumą, ale za to znów czuł się wyłącznie sobą. Wrócił na górę, przestępując porozrzucanych jak popsute lalki gangsterów. Ściana wokół drzwi wyglądała jak po ataku szalonego dzięcioła. Tynk poodpadał, odsłaniając warstwy pokruszonych cegieł. Kamerze też się swoje dostało, a pogięty interkom zawzięcie milczał. Wszystko to dawało wrażenie ślepej furii, ale gdzieś w tym obłędzie tkwiła metoda. Po prostu Ookawa zamierzał coś sobie udowodnić i przejść przez te drzwi, niezależnie od ceny. Gdzie skończył, zanim mu przerwano? No tak... Potrzebował tylko praktyczniejszego narzędzia niż własne pięści. Długiego i cienkiego dłuta. No i młotka, oczywiście. Najlepiej kafara. Po kilku minutach intensywnej pracy otwory między bocznymi bolcami zabezpieczającymi zostały wybite. Do każdego agent włożył po detcardzie i pozostało mu jedynie czekać na fajerwerki. Biała chmura tynku wystrzeliła w głąb korytarza, jak splunięcie wapiennego smoka. Shinobi dał się jej pochłonąć. Bardziej po omacku niż świadomie, przecisnął się przez obalone drzwi i wkroczył wreszcie do gabinetu. Odkaszlnął z lekka.
- Cześć, Yuyeimon. Gdzie skończyliśmy rozmowę? Wypierasz się naszej przyjaźni i nie zamierzasz mi pomóc, dobrze zrozumiałem? |
A mogę zrobić wszystko! Wystarczy Twoja krew.~♥
|
|
|
|
^Tekkey |
#8
|
Generał Paranoia Agent
Poziom: Genshu
Stopień: Shogun
Posty: 536 Wiek: 34 Dołączył: 24 Cze 2011
|
Napisano 26-01-2018, 23:30
|
Cytuj
|
18 marca 1615 Sakuba
Agent Ookawa z satysfakcją przekroczył wyważone sporym trudem antywłamaniowe drzwi gabinetu, a po prawdzie może nawet antyoblężnicze. Chmura pyłu wzniecona wyburzaniem ściany powoli się przerzedzała, niewątpliwie za sprawą dwóch warczących wentylatorów. Ktoś solidnie zaprojektował system cyrkulacji powietrza na wypadek dłuższego oblężenia. Wprawdzie Kanchou nadal niewiele widział, ale też wcale nie musiał daleko szukać gospodarza. Stanął przed nim i odkaszlnął lekko, bardziej z wyczucia dramatyzmu, niż realnej potrzeby.
- Cześć, Yuyeimon. Gdzie skończyliśmy rozmowę? Wypierasz się naszej przyjaźni i nie zamierzasz mi pomóc, dobrze zrozumiałem? - zapytał.
Właściciel galerii siedział wciśnięty w fotel, bierny i blady ze strachu. Nic się nie zmienił od ostatniego razu. Nie licząc pokrywającej go od stóp do głów warstwy białego kurzu. Sam był sobie winny. Nikt go nie zmuszał, by urządzał w swoim gabinecie aż taką twierdzę.
- To nie tak. Po prostu nie chciałem mieć żadnych kłopotów - wymamrotał w odpowiedzi.
- Ale już cię znalazły! Więc albo całkiem w nich utoniesz albo wskoczysz na moją łódkę przygody.
Tekkey wyszczerzył się zachęcająco. Nie doczekał się pełnej kapitulacji. Trudna publiczność.
- Czego ty właściwie chcesz? - zaskomlał marszand po dłuższej chwili mierzenia się wzrokiem.
- Jest do zrobienia mała transakcja - zaczął chuunin konspiracyjnym szeptem. - Znam kogoś, kto zna kogoś, kto ma dostęp do magazynu pełnego dzieł sztuki. Niemal nie pilnowanych, nikt nawet nie zauważy zniknięcia jednej czy dwóch skrzyń. Poleciłem im ciebie. Dasz radę szybko znaleźć kupca na kilka obrazów?
- Tylko tyle? Mogłeś się tym zająć sam.
- Myślisz, że nie wiem, jak ważna jest reputacja? Gdyby ktoś nieznany, jak ja, próbował sprzedać fanty, żaden poważny kolekcjoner nie chciałby zaryzykować.
- Nie mogę ci pomóc. Od lat nie działam w branży.
- Paserka jest jak jazda na rowerze. Nie da się tego tak po prostu zapomnieć. Przecież ty nic nie ryzykujesz, jesteś tylko pośrednikiem.
Historyk położył płasko dłonie na blacie biurka. Dopiero teraz Ookawa zwrócił uwagę na przykrótkie kikuty. U obu małych palców brakowało po jednej kości.
- Jeden za stracenie towaru z Lasu Oni. Drugi za odejście z grupy - wyjaśnił były yakuza. - To jest cena, jaką zapłaciłem za moje dzisiejsze spokojne życie. Nie chcę... nie mogę do tego wrócić.
- Tjaa... - ironicznie przeciągnął słowo szpieg. - Może uwierzyłbym ci, gdybyś przed chwilą nie nasłał na mnie swoich starych kumpli z gangu.
- To co innego. Sprawa honorowa. Wyciągnąłem ich kiedyś z... - Yuyeimon za późno ugryzł się w język.
- No widzisz. Po prostu uczynny z ciebie facet. Z własną naturą nie wygrasz. Roześlij dla mnie kilka ofert. To wszystko, o co proszę.
Tekkey nie pozwolił koledze dojść do słowa i drążył dalej. Wreszcie wyglądało na to, że nadczłowiek znalazł szczerbę w pancerzu niechęci druha.
- Co ty na to: pomożesz mi ten jeden, ostatni raz. Ustaw dla mnie tę sprzedaż, a do końca życia będę udawał, że cię nie znam. Stoi?
- Niech będzie. Rozpuszczę wici. Jeśli znajdą się jacyś chętni, w przeciągu tygodnia-dwóch będziemy mogli zorganizować małą licytację - poddał się historyk.
- Dzięki. Tylko upewnij się, że z naszą ofertą zapozna się także pan Aleksiej Polokov.
Człowiek pisnął cienko i podjął bezowocną próbę ucieczki. Chuunin dogonił go po ledwie kilku krokach, bez ceregieli podciągnął za marynarkę i przyparł do ściany.
- Nie dramatyzuj! - nakazał.
- Wiedziałem! Po prostu wiedziałem! Dlaczego to nie może być po prostu zwykła sprzedaż, zwykłego obrazu, zwykłemu przestępcy - histeryzował Yuyeimon. - Czy ty masz w ogóle pojęcie, kto to jest?
- To facet, który z pewnością wyłoży każde pieniądze, byle położyć swoje łapy na tych obrazach. Rozumiesz? Będziemy bogaci!
- To nie jest kwestia forsy! Polokov zajmuje się z grubsza tym samym co i ja kiedyś, półlegalnym obrotem dziełami sztuki. Tyle że ja jestem płotką, on rekinem żarłaczem tego biznesu! Jeśli mnie zauważy, połknie mnie razem ze wszystkim co mam, a to nawet nie zaspokoi jego apetytu.
Ookawa lekceważąco poklepał przyjaciela po policzku.
- Bez obaw. Przecież nie dam mu skrzywdzić mojego wspólnika.
- Już dwa razy prawie kopnąłem przy tobie w kalendarz! Teraz chcesz, żeby narażał się po raz trzeci. Zapomnij. Ani mi się śni! Nie kiwnę nawet palcem!
Jego zabobonny strach zaczynał naprawdę irytować szpiega. To nie był dobry znak. Dziś stracił już raz kontrolę nad sobą i w każdej chwili mogło się to przydarzyć ponownie. Kto wie co mógłby zrobić w tym stanie? To podsunęło mu ostateczny argument.
- Skoro nagle tak bardzo sobie cenisz spokój, to może spalę ci tę budę? Dzieło całego twojego życia pójdzie w ruinę. W jednej chwili.
- Rób, co chcesz. Lepiej być bankrutem niż trupem.
- I to jest twoje ostatnie słowo?
- TAK!
Ookawa potrafił rozpoznać przegraną sprawę. Puścił kolegę i serdecznie otrzepał poły jego garnituru z pyłu. Nonszalancko wsunął mu swoją wizytówkę do kieszeni marynarki.
- Wiesz co? Jesteś dzisiaj jakiś nie w sosie. Zostawię mój numer kontaktowy i dam ci trochę czasu na zastanowienie.
- Nie zadzwonię.
To rodziło całkiem nowe kłopoty. Agent odwrócił się na pięcie, obszedł biurko i kopniakiem wybił dziurę w drzwiczkach. W środku znajdował się twardy dysk z nagraniami monitoringu. Wyrwał go i jednym pociągnięciem kukrii odciął kable łączące go z kamerami. Ten sam długi nóż wycelował w niewiernego przyjaciela.
- Twój wybór, Yuyeimon. Ale pamiętaj: w takim razie, nigdy mnie tu nie było. Jasne?
- Genbu? Nie chcę cię znać. Nie wracaj.
Może to dziwne, ale wychodząc, Tekkey ukradkiem zaczął się uśmiechać. Wbrew jego wstępnym podejrzeniom, w gabinecie nie było komputera, a jedynie telewizor do podglądu obrazu z monitoringu. Jedyny sprzęt mogący służyć do komunikacji ze światem zewnętrznym jaki widział w całej galerii, znajdował się na parterze. Zastanawiał się teraz czy sekretarka miała dość czasu i przytomności umysłu, by wylogować się z poczty elektronicznej.
***
18 marca 1615 Sakuba
Archiwum dowodów Agencji miewało swoje lepsze i gorsze lata, ale przedostatni kwartał zdecydowanie należał do najgorszych w historii. Obsługa "Pieczary Ukrytego Smoka" nadal nie mogła przeboleć zniknięcia części zgromadzonych danych w trakcie ataków terrorystycznych Kaizera Soze. Od tego czasu procedury dostępu do tajnych akt i dowodów materialnych znacznie zaostrzono. Pewnie dlatego staruszek przy okienku recepcji przybrał skwaszoną minę na widok zjeżdżającej do krypty windy z chuuninem Ookawą. A może akurat Tekkeya tak nie lubił? W końcu to on był zamieszany w sprawę Soze, to on przytargał i zgłosił do rejestru zaginione materiały i on też wyjątkowo oburzał się ich zniknięciem. A teraz znowu kręcił się w pobliżu. Chciał dostępu do kolekcji dzieł sztuki zarekwirowanych w charakterze materiału dowodowego na czas procesu Kazuyi Ishiro. Ale było, nie było, porucznik. Bez entuzjazmu, ale trzeba spełnić swój obowiązek. O ile, oczywiście, nie popełnił błędów formalnych w papierologii.
- Może pan otrzymać dostęp do wszystkiego w tej kolekcji, poza tą jedną pozycją - kwaśnym tonem oznajmił starzec, po co najmniej trzykrotnym skrupulatnym sprawdzeniu samego wniosku, autoryzacji kapitan Nariki oraz tożsamości składającego.
- Coś nie tak z pismem? W każdej chwili możemy się skontaktować z moją przełożoną.
- Wniosek jest prawidłowy, ale niemożliwy do spełnienia. Widzi pan, zapewne składając go, dysponował pan inwentarzem idealnym.
Ookawa rzucił mu naprawdę, naprawdę paskudne spojrzenie. Mimo długiego stażu pracy w agencji, zimny dreszcz przeszył starego archiwistę. Różni już się tu trafiali, także mocno zirytowani nadludzie, ale po raz pierwszy klient otaksował go tak... nieludzkim wzrokiem. Jak drapieżnik zastanawiający się, nie czy zaatakować, ale jak zrobić to w najbardziej brutalny sposób.
- A ten inwentarz jest już nieaktualny, niestety - dokończył myśl, ciszej i bez poprzedniego samozadowolenia.
Nadal przez zaciśnięte zęby, porucznik wycedził powoli, jakby ciężko walcząc ze sobą o zachowanie spokoju.
- Znowu coś wam zaginęło? Słowo daję, jeśli to się ma powtarzać za każdym razem, gdy...
- Ten obraz nigdy nie dotarł do nas w całości, panie poruczniku. Kapitan Araraikou zniszczył go w trakcie transportu z Fojikawy.
Shinobi jak szalony wybiegł z krypty i załomotał w guziki windy. Chwilę później znowu zniknął z życia archiwisty Krypty i oby na jak najdłużej. Staruszek podniósł słuchawkę służbowego telefonu i nakręcił numer, którego nie musiał wybierać od czasu śmierci żony.
- Dział kadr? Tu Saji z Archiwum. Chciałbym wybrać zaległy urlop za poprzednie lata. Zaczynając od jutra.
***
20 marca 1615 ???
W windzie było naprawdę ciężko. Symbiotowa furia była o krok, naigrywając się z Genbu wciąż tańczącymi przed oczami krwistoczerwonymi smugami. Miał ochotę walić głową w ściany i zdemolować wnętrze kabiny. A musiał pilnie wykonać telefon do przyjaciela.
Na szczęście, jeszcze tym razem przeważył rozsądek. Wypił swoje ziółka na uspokojenie, czytając o sprawie na komputerze. Mądrzejszy o lekturę raportu kapitana Araraikou na temat kryzysu w pociągu i po krótkiej rozmowie comlinkowej z samym Pitem, wywiadowca musiał podjąć szybką decyzję co dalej z całą akcją. Bez obrazu, nie miał przynęty ma Polokova. Bez kontaktu z Aleksiejem, nie istniało żadne pewne dojście do Czerwonego Frontu. Bez prawdziwych wyników eksperymentów nad Izumą przeprowadzonych przez grupę terrorystyczną, nie było nadziei na ocalenie. Genbu po prostu nie mógł złożyć broni. Nie po tym, jak wkradł się w łaski samej Tengoku i dostał zielone światło dla swojego pomysłu. Pozostawały mu wyłącznie opcje ryzykowne, karkołomne i niejednoznacznie moralnie.
A każda wymagała dalekiej wycieczki na dalekie południe. Góry nie chciały się pofatygować do artysty, zatem i Tekkey musiał podążyć jego śladem po wąskiej, stromej ścieżce. Znalazł go wysoko na łuku przełęczy, gdzie delikatnymi pociągnięciami pędzla uwieczniał właśnie wschód słońca ponad widocznymi daleko na horyzoncie Pasiastymi Wzgórzami. Niewątpliwie był to pejzaż warty i trudnej wspinaczki i unieśmiertelnienia. Komunikacja była w tym przypadku łatwiejsza niż zwykle. Jedynie rozmowy o sztuce potrafiły wyrwać ze zwykłego marazmu ojca Matteasa, niegdyś proboszcza parafii Przebaczającego Światła Lumena w Higure. Genialny fałszerz wpadł podczas prowokacji dziennikarskiej, zorganizowanej przez przyjaciółkę Genbu, Zulai Kawarę. Jak to zwykle bywało z jej pomysłami, wszystko skończyło się tym, że to młody agent Ookawa ryzykował życie. A wtedy omal go nie postradał w konfrontacji z napotkanym dzieckiem-zealotą. To Matteas był osobą, która napuściła młodocianego maga na trop zaginionych z muzeum w Sakubie obrazów. Całkiem słusznie obawiał się konsekwencji jakie może wyciągnąć wobec jego osoby Kościół, po ujawnienia współpracy proboszcza z handlarzami fałszywkami. Na szczęście to Ookawa jako pierwszy dotarł do zhańbionego księdza po konfrontacji w siedzibie gangu, nieznacznie wyprzedzając wysłanników Babilonu. Zaproponował Matteasowi bezpieczny azyl w zamian za współpracę, a ten z radością przystał na propozycję. Został kapelanem w ukrytym ośrodku rządowym na dalekim południu Sanbetsu i od tej pory był martwy dla świata zewnętrznego. Tekkey żałował, że nigdy nie będzie mógł zabrać genialnego malarza do ojczystego Unido, by pokazać mu poranne tęcze rozpalające się w wodnej mgiełce nad Latającymi Wodospadami na rzece Jinsoku. Mimo swojego statusu pracownika, duchowny był także pacjentem. A oni nie mogli opuszczać doliny i przerywać terapii, chyba że w skrajnych przypadkach.
Dziś widzieli się, ponieważ agent miał dla fałszerza zlecenie. Chodziło o wykonanie obrazu. I to takiego, który już kiedyś został namalowany. Blake może i mógł umrzeć, obraz mógł ulec zniszczeniu. Pozostał odcisk w świadomości widzów, ludzka pamięć. Ziarno, które zostało zasiane.
- Będzie ciężko. Nigdy nie widziałem jego dzieł na własne oczy - ocenił Matteas, wpatrując się w fotografię.
- Ja widziałem. Raz. Większość obrazów to tylko paćki farby na płaskim płótnie...
Artysta przeżegnał się z nieskrywaną zgrozą na pokaz ignorancji rozmówcy.
- ...ale ten był inny. Nie wiem, jak to ująć. Miał niezwykłą głębię. Jakby facet tkwił zawieszony we własnej przestrzeni wewnątrz ram, rozumiesz?
- Byłoby dużo prościej, gdybyś po prostu mi go pokazał - zgryźliwie wytknął ksiądz.
- Nie mogę, musieliśmy go zniszczyć.
Osłupienie malarza było całkowite i kompletne. Oburzenie z wolna wypływało spod koloratki płomienistą czerwienią na skórę szyi i twarzy.
- Zniszczyłeś obraz BLAKE'A?! Czyś ty zwariował?!
- Nie ja. I to było w samoobronie! On pierwszy zaatakował! Zresztą, nieważne. Mogę ci zaoferować tylko to zdjęcie.
- Mogłoby być w większej rozdzielczości - fałszerz nie dawał za wygraną.
- Nie marudź. Taki mamy poziom technologii. Kilka ładnych lat temu przyniósłbym kamienną tabliczkę z wykutym szkicem. Dasz radę to namalować czy nie?
Klecha zupełnie oklapł.
- Blake był geniuszem. Nie jak ja, czy większość współczesnych artystów. Zwykłych odtwórców. On wytyczał nowe ścieżki dla sztuki współczesnej. Ten jego zjawiskowy performance, dążący do zespolenia artysty z dziełem. Nie wiem czy dam radę, psychicznie i fizycznie.
- Nie rozumiem. Mów po ludzku!
Artysta zniżył głos do szeptu.
- Plotki głoszą, że malował te obrazy własną krwią.
- Tylko tyle? Krwi dostaniesz, ile zechcesz. Mamy tu całą chromoloną dolinę uczynnych, honorowych krwiodawców.
Blondyn dla odmiany pobladł i głośno przełknął ślinę.
- Ale ja mdleję na widok krwi.
Agent westchnął ciężko. Tu też kant.
- To najpierw znieczul się, jak wszyscy wielcy artyści. Alkohol, narkotyki, wybierz swoją trutkę. Porozmawiam z doktorem Sasakim. Dostarczy ci, co zażądasz. Masz dwa tygodnie.
- Na Blake'a?! To niemożliwe!
- Dobra, łapię. Masz trzy tygodnie od dziś. Będzie ciężko, ale daj z siebie wszystko. W zamian postaram się załatwić ci pomoc eksperta. Zna ten obraz jak nikt.
***
21 marca 1615 ???
- Genbu? Gen...bu! Ty... u...ju! - trzaski zakłóceń wypełniły słuchawkę comlinku.
- Przepraszam? Kto mówi? - stropił się agent, nieoczekiwanie wywołany z imienia.
Miał nikłą nadzieję, że jego słowa dotrą. Łączność bezprzewodowa była bez cienia wątpliwości ślepym zaułkiem w rozwoju technologii. Zaczął wdrapywać się na najbliższe drzewo. To odrobinę pomogło w oczyszczeniu mechanicznych szumów. Połączenie, choć oczekiwane, nadeszło w kiepskim momencie. Ookawa nadal był w głuszy, daleko od najbliższych ludzkich siedzib i przekaźników telefonicznych. Potrzebował tej chwili relaksu z dala od innych ludzi, by strząsnąć z siebie zmęczenie po gonitwie z czasem w ostatnich tygodniach. Przynęta i tak została już rzucona. Mógł jedynie czekać na informację, czy gruba ryba naprawdę złapała haczyk.
- Nie udawaj, że nie wiesz. Yuyeimon.
- O? Kiedyś znałem kogoś o tym imieniu. Dałbym sobie za niego rękę uciąć, a on okazał się czarnym niewdzięcznikiem. Już nie utrzymujemy kontaktów.
- Nie wciskaj mi kitu! Polokov odpowiedział na "moją" ofertę. Wrobiłeś mnie!
- Polokov? Ten słynny kolekcjoner? Wiele o nim słyszałem, ale niestety niewiele dobrego. Podobno lepiej z nim nie zadzierać.
Porucznik uśmiechnął się pod nosem i czekał na to, co musiało nastąpić. Nie zamierzał ułatwiać tego wiarołomnemu przyjacielowi. Po chwili marszand wprost rozszlochał się w słuchawkę.
- Nie rozumiesz? On już wie, że ja coś wiem. Zabije mnie, jeśli mu nie sprzedam tego obrazu. Proszę. Proszę, pomóż mi. |
A mogę zrobić wszystko! Wystarczy Twoja krew.~♥
|
|
|
|
^Tekkey |
#9
|
Generał Paranoia Agent
Poziom: Genshu
Stopień: Shogun
Posty: 536 Wiek: 34 Dołączył: 24 Cze 2011
|
Napisano 27-01-2018, 15:00
|
Cytuj
|
10 kwietnia 1615
Agent Tekkey wywalił język i naciągnął palcem ciemny worek pod okiem. Odpowiedział mu identyczny grymas szarej, wymęczonej twarzy w pożółkłej tafli lustra motelowego pokoju. Jeśli akcja infiltracji Czerwonego Frontu nie wypali, to może być ostatni raz, kiedy widzi siebie takim, jakim był przez wszystkie te lata. Minęło tyle czasu, od kiedy naprawdę zastanawiał się nad tym, gdzie leży granica pomiędzy jego prywatnym życiem, a pracą dla państwa. W którym momencie zaczął traktować służbę w wojsku na poważnie, angażując się w pełni, a nie jedynie jako sposób na ucieczkę od przyszłości zaplanowanej przez dziadka? Gdy po raz pierwszy musiał splamić swoje ręce krwią niewinnych? A może podejmując przed innym lustrem, tak strasznie dawno temu, trudną decyzję o porwaniu dziewczynki w imię zyskania przychylności gangstera? Uśmiechnął się krzywo, a jego lustrzany bliźniak odpowiedział równie ponurą miną. Czas uciekał, a nie mieli go dość na introspekcje i wahania. Najnowszy kanchou grupy Nezumitori wyciągnął douszną słuchawkę comlinku i wybrał numer swego zdradzieckiego przyjaciela Yuyeimona.
- Siemandero! Jak tam? Wszystko gotowe? - zagadnął.
- Właśnie rozłożył się catering. Czekamy tylko na obraz. Kiedy się wreszcie pojawisz?
- No, tego... ja właśnie w tej sprawie. Widzisz, jednak nie będzie mnie przy wymianie.
- Co?! Genbu!!!
- Co, "co"? Przekonałeś mnie. Ten Polokov ma zbyt paskudną reputację, bym mógł się pokazać w jego towarzystwie.
- Obiecałeś mnie przed nim bronić!
- Nie pękaj, przyślę kogoś w zastępstwo. To fachura bodyguard. Najemnik. Weźmie pieniądze i będzie milczał jak grób. Ale zapłacić mu będziesz musiał z własnej kieszeni. Chyba że już nie chcesz ochrony - słodko zakończył wywiadowca.
Oburzone parsknięcie, wychwycone przez słuchawkę telefonu rozmówcy, szybko przeszło w westchnięcie rezygnacji.
- Niech będzie. Lepsze to niż nic. Pamiętaj, obiecałeś. To ostatni raz. Od jutra mnie nie znasz.
- Nie bój nic. Już dziś o tobie zapomniałem. Powodzenia.
Gdy tylko się rozłączyli, Genbu chwycił maszynkę do strzyżenia i jednym pociągnięciem, zanim znowu ogarnęłyby go wątpliwości, wygolił sobie na głowie pas do gołej skóry od czoła do potylicy. Nie było już odwrotu. Aby bezpiecznie zakonspirować się w Yami, musiał się stać zupełnie innym człowiekiem.
***
10 kwietnia 1615
Choć nadludzko silny klient taksówki z łatwością dałby sobie radę z samodzielnym taszczeniem pakunku, uparł się, by wnieść go do środka na spółkę z kierowcą. Wewnątrz galerii przywitały ich jednoznacznie niechętne spojrzenia czwórki wysokich i dobrze zbudowanych facetów. Byli to ci sami starzy znajomi gospodarza z czasów przynależności do gangu. Na ich facjatach nadal widać było sine i żółknące siniaki, pamiątki ostatniego spotkania z agentem Tekkeyem.
- Czego się gapicie, mam wam bardziej poprawić urodę? Gdzie szef? - ryknął od progu Ookawa.
Widać było, że yakuza ledwo hamują się przed nauczeniem go manier. Ten z białą bandaną, przesłaniającą zabandażowaną głowę, podniósł do ust krótkofalówkę i wycedził kilka słów przez zaciśnięte ze złości zęby. Chwilę później na szczycie schodów pojawił się sam właściciel galerii. Zbiegł po stopniach niczym wicher i przypadł do czerwonego aksamitu okrywającego obraz. Jak w transie wodził dłońmi wzdłuż ramy.
- Jest. Nareszcie jest.
Oto nadeszła chwila prawdy. Nadczłowiek musiał przekonać się, czy jego zdolności aktorskie zdołają oszukać znajomego. Odchrząknął znacząco, przerywając intymną chwilę między marszandem i dziełem sztuki.
- To ty mi płacisz? Dajesz trzy tysiaki z góry, albo wychodzę.
Yuyeimon łypnął na niego złowieszczo, a następnie zerknął też na swoich czterech pomagierów. Mimo ich wyraźnej gotowości i szczerej ochoty do interwencji, posłusznie wyciągnął portfel.
- Co tak późno?! Ja tu odchodzę od zmysłów! - wypomniał, ratując twarz przed kolegami.
- Ten wielki bydlak ledwo się zmieścił do taksówki. Potem utknęliśmy w korku.
Przyjmując zapłatę, shinobi lekceważąco szturchnął łokciem wysoki pakunek, który zakołysał sie niebezpiecznie. Wrócił do starannego przeliczania otrzymanych banknotów, ale tym razem to taksówkarz odchrząknął, niedwuznacznie wpatrując się w rulon.
- Masz stówkę i zjeżdżaj - uprzejmie podziękował za usługę Ookawa.
Chwilę później obserwował dwóch yakuza, mozolnie rozpakowujących niemal dwumetrowy obraz. Marszand skakał wokół nich, wypluwając z siebie komendy niczym karabin maszynowy. Trzeba było przyznać, że choć Yuyeimon nie miał duszy awanturnika, ale na swojej robocie się znał. Wszystko w pomieszczeniu, poczynając od oświetlenia, po układ stołów z przekąskami dla gości, skupiało uwagę na tym jednym, najważniejszym płótnie. Szykował się kawał spektaklu.
***
10 kwietnia 1615
Żołdacy Czerwonego Frontu wkroczyli do galerii w wyraźnym napięciu, z dłońmi ukrytymi pod wybrzuszonymi połami marynarek. Dwóch stanęło nieruchomo, taksując wzrokiem kontr-reprezentację yakuzy. Duet pozostałych obszedł pomieszczenie, zaglądając niemal w każdy kąt. Potem się rozdzielili. Jeden ruszył po schodach na górę, agent wyczuwał jak obcy obszedł pośpiesznie wygipsowany i odmalowany hall i powrócił po zajrzeniu do gabinetu. Drugi dotknął ucha i przekazał coś ściszonym głosem do mikro-mikrofonu. Niedługo później w drzwiach pojawił się gość honorowy. Przy osobistym spotkaniu niesławny Aleksiej Pokolov nie dorastał do swej reputacji. Był tak potwornie niski, metr sześćdziesiąt w meloniku, a przy tym ubrany jak na własny pogrzeb: w staroświecki dwuklapowy frak, czerwoną kamizelę, bordowy krawat, garniturowe spodnie i wyglancowane do lśnienia półbuty. Niemal odwracały uwagę od paskudnych poparzeń chemicznych na jego gębie i okaleczonej ręki, ukrytej w rękawiczce. No i chodząc, wspierał się na lasce. Ciężko było uwierzyć, że to właśnie ten wrak człowieka jest arcywrogiem gromowładnego kapitana Araraikou, zaklasyfikowanego jako mutant pierwszej kategorii. Szok.
Przez kolejny kwadrans Tekkey nie miał wiele do roboty. Obstawa kryminalisty dzielnie walczyła z przystawkami na stołach, zezując na czterech członków yakuzy, którzy odpowiadali równie kosymi spojrzeniami. Pewnie i jedni i drudzy woleliby uniknąć strzelaniny, ale wiadomo, to nie oni wyznaczali kurs tej łajby. Tymczasem sternicy, handlarz antykami i lokalny marszand, zwiedzali galerię, żywo omawiając zgromadzone dzieła sztuki. Ookawa cały czas trzymał się za plecami Yuyeimona i dokładał starań, by nie wyglądać na znudzonego branżową dyskusją. W trakcie obchodu, wzrok Polokova kilkukrotnie musnął agenta. A ten, bez wyjątku, za każdym razem drżał o swą przykrywkę. W oczach mężczyzny było coś nienaturalnego, co natychmiast zdradzało, że nie jest jedynie staruszkiem dotkniętym przez los. Szczególnie w źrenicy po poparzonej stronie twarzy. Gdy nadszedł czas na gwóźdź programu, czyli odsłonięcie wielkiego obrazu w centrum, wszyscy uczestnicy spotkania byli już znacznie bardziej rozluźnieni. Zachowali podział na dwie grupki, ale nie wgapiali się już w siebie nawzajem. Pełnię uwagi skierowali na główny eksponat. Dumny jak paw, Yuyeimon wspiął się na kilka przygotowanych uprzednio stopni.
- Panowie, oto przedstawiam wam..."Wisielca"!
Pociągnięciem za sznur obnażył akt nagiego, długowłosego mężczyzny, powieszonego za stopę na konopnym sznurze. O dziwo, wszyscy wydawali się zaskoczeni i podekscytowani. Szczególnie Aleksiej. Wymachiwał laską, głośno zachwycając się precyzją wykonania i wskazując pomagierom mnogie, a wspaniale oddane detale. Zbliżyli się do płótna, podziwiając niesamowity efekt trójwymiarowości, wyczarowany pędzlem ojca Matteasa. Chcąc, nie chcąc, chuunin również patrzył na fałszywy wizerunek Blake'a, wiernie odtworzony z fotodokumentacji zbiorów zarekwirowanych po aresztowaniu Kazuyi Ishiro. Choć prawdziwy autoportret malarza został unicestwiony przez Pita, w pewnym sensie istniał nadal. Naśladownictwo jest ponoć największa formą hołdu.
To właśnie wtedy nadczłowiek usłyszał dźwięk, którego nie potrafił powiązać z niczym, co się działo w budynku. Jakby... plusk? Jak wdepnięcie w kałużę. W każdym razie, nie płacili mu za rozwiązywanie zagadek. Szarpnięciem wyciągnął Yuyeimona z grupki kontemplatorów i odepchnął go w bok, na ścianę. Sam zajął pozycję defensywną, pomiędzy nim a Polokovem. A ten, również nie tracąc czasu, wymierzył właśnie cios laską najbliższemu z lokalnych gangsterów, który zwinął się porażony prądem ukrytego paralizatora. Pozostałymi zajęli się najemnicy, zatrute sztylety śmignęły w świetnie skoordynowanej, szybkiej akcji. Dłonie yakuza sięgających po broń palną rozluźniły się i opadły bezwładnie. Runęli na ziemię, rażeni drgawkami. Żołnierze Frontu spokojnie wyłuskali z kabur własne spluwy, wyciszone tłumikami. To samo zrobił Tekkey, który wycelował w nich dwa ciężkie pistolety Iron Eagle. Wprawdzie bez użycia mocy miał marne szanse przeżycia w pojedynku strzeleckim z czwórką uzbrojonych ludzi, ale pod lufami swoich pukawek miał jeszcze podpięte paskudne, stalowe kosy wersji Iron Wing.
A z góry przyglądał się temu wszystkiemu Wisielec, stojący na szczycie schodów we własnej osobie. Blake naprawdę zmartwychwstał. Choć nie miał w sobie ani kropli krwi, którą mógłby zawczasu wyczuć Ookawa, to jednak żył, poruszał się i właśnie zaczął schodzić na parter, kląskając o podłogę mokrymi, bosymi stopami.
Dołączył do handlarza antykami, który wspierał się triumfalnie na lasce, otoczony wianuszkiem trupów. Jego ludzie gapili się na marszanda i jego ochroniarza, ale nie strzelali. Jeszcze nie.
- Spójrz, Blake. Cóż za kunszt, czysty geniusz. Jesteś pewien, że nie jest jeden z twoich obrazów?
Artysta dotknął płótna. Głowa jego namalowanego sobowtóra zafalowała, po czym rozlała się w wielki, nieforemny kleks cielistego koloru. Twarz oryginału wykrzywiła pogarda.
- Martwe. Moja sztuka żyje.
- Czyli tak jak przypuszczaliśmy, to fałszywka. Ale warta tej podróży. O, z całą pewnością. - Aleksiej zwrócił wreszcie uwagę na ocalałych Sanbetów. - No, koledzy, macie nam coś do powiedzenia?
Dotąd Yuyeimon trzymał się całkiem nieźle, odgrodzony od wrogów ciałem opłaconego bodyguarda. Jednak coś się w nim załamało na wieść o tym, że obraz jest oszustwem.
- Proszę... błagam, panie Polokov, niech mnie pan nie zabija! Nic nie wiedziałem! Jestem tylko pośrednikiem.
Przywódca Czerwonego Frontu pokręcił głową z udawanym smutkiem.
- I wystawiłeś na sprzedaż dzieło sztuki? Bez weryfikacji? Zawiodłem się na tobie, Yuyeimon. A miałem cię za profesjonalistę.
- Nie mogłem! Obraz przyjechał dopiero dziś, tuż przed naszym spotkaniem. A przywiózł go TEN człowiek.
Marszand wysunął się zza agenta, oskarżająco mierząc w niego palcem. No pięknie. Kolejna zdrada w szeregach.
- Robię to, za co mi płacą - żachnął się pseudo-najemnik. - Zawieź paczkę. Chroń klienta. Ale za to wszystko, co tu się wyprawia, te... dziwactwa, chyba nie wziąłem dość.
Polokov uśmiechnął się szeroko i dał znak swoim ludziom. Opuścili broń. Po krótkim wahaniu, chuunin zrobił to samo.
- Kto przekazał ci obraz? - zapytał handlarz sztuką.
- Nie wiem, dostałem anonimowe zlecenie. Nic mnie to nie obchodzi, dopóki forsa się zgadza.
- To zła odpowiedź. Chcę wiedzieć jak mogę odnaleźć wielkiego artystę, stojącego za tym wspaniałym dziełem. I albo usłyszę o tym od was, albo...
Blake ostro przeciągnął pazurami po powierzchni "Pseudo-wisielca", doszczętnie rujnując obraz. Strugi farby wytrysnęły z płótna, ochlapując nieskazitelny dotąd ubiór Polokova.
- Wielki artysta?! Wspaniałe dzieło?! Jak śmiesz porównywać mnie i moją sztukę z tą kaleką kopią! Z tym beztalenciem, bazgrzącym pędzlem jak tresowana małpa!
Shinobi przyglądał się z zainteresowaniem. O potencjalnych konfliktach między przywódcami Czerwonego Frontu nie było ani słowa w aktach śledztwa Pita. Gdyby teraz rzucili się sobie do gardeł... może miałby szansę usunąć obu liderów za jednym zamachem. Nic takiego się jednak nie stało. Choć wyraźnie zniesmaczony, Polokov zachował chłodną rozwagę.
- Uspokój się, Blake. Dopiero co wróciłeś. Rozumiem, że możesz być trochę niestabilny, ale chyba nie chcesz mnie rozdrażnić, prawda?
Malarz miał minę, jakby niczego innego nie pragnął. Przeniósł na dwóch Sanbetów wściekłe spojrzenie czarnych jak noc oczu. Wyraźnie szukał ofiary, na której mógłby się wyżyć.
- Oni nic nie wiedzą, a ja jestem już zmęczony. Co chcesz z nimi zrobić?
Handlarz antykami uśmiechnął się fałszywie.
- Niestety, nie mogę się z tobą zgodzić. Nasi nowi przyjaciele wiedzą aż za dużo. Być może powinniśmy zabrać ich z nami. Byłbyś łaskaw?
Choć czytał co nieco o dziwnej fizjologii człowieka-malunku, szpieg i tak dał się zaskoczyć. Blake rozciągnął ramiona na kilka metrów i zacisnął szponiaste palce na gardłach Sanbetów. Tekkey niemal natychmiast odciął duszące go łapsko, jednym płynnym przesunięciem podwieszonego pod lufą ostrza. Kikut eksplodował potokami czerwonej tempery. Agent zatoczył się w tył, oślepiony. W tym czasie malarz, kompletnie ignorując obrażenia, przyciągnął do siebie Yuyeimona i zaczął powoli wpychać go między ramy "Wisielca". Centymetr za centymetrem, żywa tkanka znikała w obrazie, transformowana w farbę. Gdyby Czerwony Front wyciągnął z Yuyeimona wszystko co ten wiedział... nie można było do tego dopuścić! Agent musiał działać, nawet na wpół ślepo. Otarł oczy ramieniem, poderwał Desert Eagle i zaczął strzelać do Blake'a. Kule przechodziły jak przez masło przez jego niesamowite ciało.
Żywy malunek odwinął się, manifestując nową dłoń na miejsce odciętej. Wszystkie rany artysty zasklepiły się, jakby ich nigdy nie było.
- Marnujesz czas. Teraz twoja kolej - oznajmił.
- Zaczekaj - zarządził stanowczo Polokov.
Starszy jegomość i jego pomagierzy dotąd jedynie obserwowali rozwój sytuacji. Gdy Genbu zaczął strzelać, czterej mężczyźni ofiarnie zasłonili pracodawcę. On sam przyglądał się całej scenie z nieledwie rozbawieniem. Znowu patrzył na chuunina w ten dziwny, taksujący sposób. Na skinienie dłoni przywódcy, żołdacy wymierzyli broń w agenta. Okaleczony mężczyzna oparł się na laseczce i uśmiechnął się wilczo.
- A może wolałbyś dołączyć do drużyny zwycięzców? - zapytał.
- Nie renegocjuję kontraktu w trakcie jego trwania - odburknął agent.
Aleksiej uśmiechnął się odrobinę szerzej i wskazał wielki obraz.
- Jeśli o to chodzi, chyba możesz uznać swoje ostatnie zlecenie za rozwiązane.
"Nowy wisielec" przedstawiał Yuyeimona, podwieszonego za stopę na sznurze. Oczy miał wytrzeszczone i pozbawione iskry życia. Na twarzy zastygł mu wyraz absolutnego zdziwienia. Jego pierś i czoło znaczyły rany po kulach z broni przyjaciela. Tekkey jednak zdążył go uciszyć. W ostatniej chwili.
Ookawa rozejrzał się z markowaną frustracją po twarzach przywódców i żołnierzy Czerwonego Frontu. Musieli uwierzyć, że sami zmusili go do dołączenia, choć niczego innego nie pragnął.
- O jakiej gaży mówimy? Uprzedzam, biorę płatność z góry. |
A mogę zrobić wszystko! Wystarczy Twoja krew.~♥
|
|
|
|
^Tekkey |
#10
|
Generał Paranoia Agent
Poziom: Genshu
Stopień: Shogun
Posty: 536 Wiek: 34 Dołączył: 24 Cze 2011
|
Napisano 06-05-2018, 21:51
|
Cytuj
|
?? kwietnia 1615, Pustynia Rozpaczy
Najgorsze do zniesienia nie były chłód nocy ani skwar dnia, tylko ta cisza. Martwa cisza pustyni. Ogłuszająca bezdźwiękiem. Otępiająca umysł. Zdająca się mówić: jesteś całkiem sam pośród bezkresnej pustki. Jak palec albo coś.
- Albo mógłbyś wreszcie przestać udawać, że mnie nie widzisz - podpowiedział Shadow, brykający tuż obok na niewidzialnym kucyku.
Sytuacja robiła się coraz gorsza. Zamiast rzucać obsceniczne komentarze na temat kształtów chmur, wyimaginowany Yukio Yume zaczynał jeszcze pyskować. Ookawa przetarł czoło i bez szczególnego zaskoczenia odkrył, że przestał się już pocić. Od czasu napotkania kępki kaktusów i wysuszenia ich aż do ostatniej kropli soku musiało minąć ile? Kilka godzin? Jeśli się zastanowić, majaki zaczęły się pojawiać właśnie od tego momentu. Towarzystwo rekruta albo pewna śmierć z odwodnienia? Genbu długo wybierał mniejsze zło.
- Beeper! Współrzędne! – zarządził, ignorując omamy.
Popatrzył z głupia frant na własny, nagi nadgarstek. No tak, przed dołączeniem do terrorystów Czerwonego Frontu zostawił cały swój sprzęt w Sanbetsu. W dodatku stracił broń i dotychczasowe ubrania w wyniku napadu. Postrzał nie okazał się śmiertelny, więc po usunięciu kuli Ookawa prowizorycznie pozszywał sobie ranę, okrył się przed słońcem krwawym poncho i powlókł śladem ludzi, którzy go tak urządzili. Do niedawna wierzył, że jest tuż za nimi.
- No to może czas przyznać, że się zgubiliśmy? – fatamorgana bezbłędnie wbiła szpilę.
Ten afront wreszcie sprowokował starszego agenta do odpowiedzi.
- Po pierwsze: nie my, tylko ja. Jesteś wytworem mojej wyobraźni. Postacią fikcyjną, Yukio-kun. A po drugie: widzisz tamten siny zarys w oddali? To Góry Milczenia. Gdzieś tam żyje sobie klan Salamandry, a ja go znajdę. Więc zamknij jadaczkę i daj mi się skupić na poruszaniu nogami!
- Rozumiem - stwierdził młody Sanbeta, robiąc smutną minę. – Wolisz okłamywać sam siebie? Zresztą, jak sobie chcesz. Nie powiem więcej ani słowa. Albo wiesz co? Wcale nie muszę tu być! Idę nawiedzać halucynacje jakichś gorących lasek. Ruda, nadchodzę!
Chłopak zeskoczył na najbliższą wydmę i pobiegł przed siebie, entuzjastycznie wywijając nad głową rękami. Po chwili nie pozostał po nim nawet ślad stóp na piasku.
- Hę? Naprawdę się poddał? To do niego raczej niepodobne – mruknął już tylko do siebie Genbu.
- Na to wygląda - potwierdził nowy, zupełnie obcy głos.
Szpieg rozejrzał się wkoło, ale nigdzie nie ujrzał dodatkowego rozmówcy.
- A ty coś za jeden? – spytał podejrzliwie.
- Narrator. Przyszedłem z Shadowem.
- Dość tego! Obydwaj wynoście się z mojej głowy! Już i tak jest tu tłoczno!
***
Kilkanaście godzin i wiele dawek halucynogennego soku później Ookawa nadal przemierzał Pustynię Rozpaczy. Nie był ekspertem od sztuki przetrwania. Oprócz jednej sztuczki z drążeniem mijanych kaktusów, nie miał innego patentu na zdobycie wody. A nadczłowiek nie wielbłąd i pić musi. Chyba nie poruszał się jak dotąd wężykiem, ale tempo podróży jakby spadło. Jedynym pewnym wyznacznikiem pokonanych kilometrów były coraz bliższe Góry Milczenia na linii horyzontu. Szczyty zdawały się rosnąć wraz z każdym krokiem, ale nie dość szybko jak na gust Sanbety. Bo nie ważne jak by z nimi nie walczył, nadal nawiedzały go omamy i halucynacje. Większość korowodu dziwadeł starał się po prostu ignorować. Niekiedy było to trudniejsze, niż się mogło wydawać.
- Może jednak przekąsisz Yammi ciasteczko? Żadnych haczyków…– zaproponowała nonszalancko pozbawiona korpusu głowa Genkaku, tocząca się obok po piasku.
Na jej jajowatym czubku niezmiennie w poziomie utrzymywała się taca pełna kremówek. Chuunin przełknął ślinę. Jedno chyba nie zaszkodzi?
***
Bliskość gór okazała się niczym więcej jak kolejnym mirażem. Wprawdzie grunt nieustannie się wznosił, a piasek zaczął ustępować kamieniom, coraz większym i większym, aż skały osiągnęły rozmiary domów, ale wszystko to było tylko przedsmakiem prawdziwie górskiego krajobrazu. Nadal ani śladu klanu Salamandry. Co gorsza, bardzie zwarta gleba wyraźnie nie odpowiadała napotykanym dotąd soczystym kaktusom. Sanbeta od dłuższego czasu nie napotkał żadnego i miał szczerą nadzieję, że pozbył się z organizmu toksyny. Niestety nie znalazł żadnego innego źródła wody i chyba powoli zaczynał tęsknić za Yukio, co niewątpliwie było złym znakiem. Czy pustynia doprowadziła Tekkeya aż do takiego szaleństwa? Najgorsze obawy potwierdził kolejny napad. Te halucynacje najwyraźniej robiły się coraz bardziej i bardziej złożone. Szpieg dałby głowę, że właśnie zobaczył opartego o najbliższy kamień nieznajomego staruszka zawzięcie pykającego fajkę. I co gorsza, ten uparcie nie chciał się zamknąć.
- Może wstąpisz na drinka, amigo? Wyrób rąk własnych, że tak powiem. No jak u mamy.
Wprawdzie ciastka okazały się kłamstwem, ale i tak odbijały się w żołądku Genbu mroczną czkawką. Nie uważał, by odrobina zmyślonego kaca miała szansę poprawić mu samopoczucie. Widziadło nie dawało się zbyć milczeniem. Zlustrowało obcego krytycznym spojrzeniem i wypuściło z nosa dwa strumienie dymu.
- Synu, czy ja czuję od ciebie zapach karnegii? Jeśli nie wypłuczesz tego świństwa z organizmu, będzie już tylko gorzej. Śpieszy ci się do krainy wiecznych łowów?
- Karnegii? - shinobi powtórzył niemrawo.
Co to u diabła było? Czemu to przywidzenie używało słów, których Genbu nie znał?
- Lokalny gatunek kaktusa. Nieprzetworzony sok ma dość wredny efekt, jeśli chcesz znać moje zdanie, ale roślina ma i swoje zalety. Nic nie oczyszcza żołądka szybciej niż mescal. Czym się strułeś, tym się lecz. Zaufaj staremu wyjadaczowi, niedługo poczujesz się lepiej.
- Jesteś najbardziej realistyczną marą, jaką dotąd miałem - lekko zawahał się agent.
- Masz cholerne szczęście, że trafiłeś właśnie na mnie. Prowadzę w okolicy gospodę. Nic wielkiego, rozumiesz... - paplał jak najęty przewodnik
Nie zważając na coraz słabsze protesty Ookawy, starzec poprowadził go między skały. Po kilku minutach kluczenia i przeciskania się wąskimi szczelinami, nareszcie osiągnęli cel.
- Robi wrażenie, co? - nadął się staruszek, wskazując na niewielką, drewnianą budę z wielkim szyldem dumnie kołyszącym się nad drzwiami.
- Dziwne miejsce jak na bar. I dziwna nazwa. "Hatamorgana"?
- Jestem Morgan. A to moja chata. Co do lokalizacji, Yura to to nie jest. Wystarcza mi, że miejscowi wiedzą jak trafić, ale poborcy podatkowi niekoniecznie. Jeśli rozumiesz, co mam na myśli. No chodź, rozgość się, kolego. Pierwsza kolejka na koszt firmy.
Nadczłowiek zmarudził na progu. Poprawił zwoje krwawego płaszcza poncho, zrobił posępną minę i pchnął drzwi, by krzesząc ostatnie siły wmaszerować do środka energicznym krokiem. Wnętrze baru było zadymione i obskurne. Stali bywalcy popijali w kilkuosobowych grupkach, starannie omijając go wzrokiem.
Chwilę później, sącząc przy barze paskudne wińsko o smaku podejrzanie przypominającym kaktusowy sok, Sanbeta zastanawiał się gdzie jest i co właściwie powinien dalej zrobić. Misję dla kapitana Hando szlag trafił. A powrót w hańbie, jako jedyny ocalały, raczej nie pomógłby w wyrobieniu dobrej reputacji wśród towarzyszy z Czerwonego Frontu. Pozostawała tylko jedna szansa na wyjście z sytuacji z twarzą. Zemsta. Przywołał gestem barmana i nachylił się do niego, mamrocząc konspiracyjnym półgłosem.
- Morgan, szukam kogoś. Grupki bandytów, którzy napadli na... oh. Nie kłopocz się.
Chwilę później obok przysiadł się młodzik o twarzy rozświetlonej wrednym rozbawieniem. Opadające na oczy kruczoczarne, jednocześnie przydługie i nastroszone włosy, wręcz krzyczały o potrzebie atencji. Czarna kamizela, odkryty tors i powiewający szalik w czarno-czerwone plamy dopełniały wizerunku buntownika bez powodu. W Sanbetsu dzieciak stałby się pośmiewiskiem, przezwany chuunibyou i odesłany do terapeuty. Na Pustyni Rozpaczy nikt się z niego nie śmiał, przynajmniej póki przy pasie dyndał mu wielki Desert Eagle, z podpiętą kosą Iron Wing.
- Od początku wydawałeś mi się znajomy - zaczepił Tekkeya.
- Cóż za zbieg okoliczności? A mi się wydaje, że gdzieś już widziałem twoją broń.
Shah'en zaborczym gestem musnął palcami rękojeść pistoletu.
- To cudo? Dzięki niemu mógłbym pokazać ci magiczną sztuczkę, której nauczyłem się ostatnio w Nan'Gar.
- Sztuczki są dla dzieciaków, jak ty. Mężczyźni dotrzymują zawartych umów, a gdy walczą, to twarzą w twarz. Nie zdradą i kryjąc się w wykopanych dołach.
Młodzieniec walnął pięścią o bar, wywracając stojącą na nim niemal pełną butelkę mescalu. Źrenice wydłużyły się mu w pionie, rozciągając się w gadzie. O ile Chimyaku mogło być wiarygodne po całym dniu faszerowania organizmu halucynogenem, lekkiej transformacji uległy także dłonie i twarz Shah'ena. No pięknie, szamana też nikt by się nie spodziewał na tym zapomnianym przez bogów i przeklętym przez demony pustkowiu.
- Mogę was prosić o uwagę, chłopcy? - wtrącił się w rozmowę właściciel pijalni. - Apeluję o spokój. Starzeję się, siły już nie te, a ta pukawka jest ciężka.
Tekkey nie musiał zezować w bok, by wiedzieć że staruszek opiera o blat pokaźnego obrzyna. Po prostu rozmiary broni wydawały się znajome. Najwyraźniej Judas należący do Barka z Czerwonego Frontu znalazł sobie kolejnego właściciela. Jaką drogą trafił w nowe ręce, nietrudno było zgadnąć.
- Odwal się, Morgan. To nie twoja sprawa - zabulgotał gadołak przerośniętą szczęką.
- Paskudzisz mi na kontuar, a to już moja sprawa.
Alkohol rozlany wokół opartej o drewno upazurzonej dłoni, pokrytej czerwonawymi łuskami, wypalił się krótkotrwałym bladoniebieskim płomieniem. Zmiennokształtny kompletnie zignorował i otwarty ogień i temperaturę.
- Popełniasz błąd. Moje plemię...
- Prowadziłem tę knajpę zanim się urodziłeś, Hiryuu. I będę ją prowadził, gdy twojego trupa zeżre już robactwo. Jak musi się wstydzić twój ojciec, widząc z zaświatów do czego wykorzystujesz rodowego ducha.
- Mój ojciec nie żyje! Przez takich pirackich skurwieli jak ten!
- Wypieprzaj, póki pozwalam ci odejść. Wszyscy, won!
Niechętnie, grupka towarzyszących mu opryszków otoczyła zbuntowanego dzieciaka i ociągając się opuściła pomieszczenie. Kilku starszych miejscowych skinęło przyjaźnie głową Morganowi i również wyszli. Widać nikt nie chciał nastąpić na odcisk karczmarzowi. Starszy mężczyzna odstawił pukawkę i dołożył szklankę. Polał i sobie i agentowi. Wypili bez słowa.
- Czemu stanąłeś po mojej stronie? - zapytał Genbu.
- Nie chciałem, żebyście zaczęli rozróbę w środku. Zdemolowalibyście mi knajpę. A na to nie mogę sobie pozwolić.
- Aha. Czyli uważasz, że będzie na mnie czekał na zewnątrz?
Nie odpowiadając, Morgan polał raz jeszcze.
- Znam go od bobasa. To dobry chłopak, tylko trochę pogubił się po stracie rodziny.
- Nie oczekuj ode mnie współczucia. Mały gnojek ukatrupił mi kilku towarzyszy, gwizdnął broń i zrujnował plany.
- To się nie musi tak skończyć. Mogę wyprowadzić cię tylnym wyjściem, jeśli chcesz. To da ci kilka godzin przewagi.
- Nie, dzięki. Mam już dość błąkania się po tej chromolonej pustyni. A cały ten czas, chciałem się na czymś wyładować. Czas nauczyć bachora manier.
- My tu mówimy: z ogniem! Powodzenia, kolego. - Morgan uniósł szklankę w toaście.
Szpieg także zgarnął szklanicę, wypił duszkiem mescal i rozbił szkło o ziemię. Pozostawało liczyć, że po wcześniejszej prowokacji smarkacz uniesie się honorkiem i zechce walczyć mano a mano.
***
- Jeszcze cię dorwę, piracie. Następnym razem cię pokonam! - syczał Hiryuu spod białego turbana opatrunków ciasno oblepiających jego głowę.
- Pewnie, pewnie. Spróbuj ponownie za dwadzieścia pięć lat, o ile obaj dożyjemy - skwitował zaczepki Tekkey.
Potrząsnął też postronkiem, na którym kazano mu prowadzić pokonanego. Obu i tak otaczała kawalkada pozostałych Salamander. Choć poprawnym słowem byłoby "eskorta." Już zwoływana rada klanu miała zadecydować o losie pirata i awanturnika. Ookawa był dobrej myśli. Niezależnie od tego, czy wszyscy zaplanowali atak na Czerwony Front, czy też była to oddolna inicjatywa młodego furiata, zamierzał przekonać starszyznę, że muszą wziąć odpowiedzialność za ten incydent. Inaczej przepadnie im zapłata za poprzednią partię Koltanu. W cichym układaniu przemówienia co i rusz przeszkadzał mu drugi aresztant.
- To był fuks. Ledwo uniknąłeś moich Bliźniaczych Kłów! - zadeklarował Hiryuu.
- Bezpłatna rada. Jeśli już musisz wykrzykiwać nazwy swoich technik, rób to w języku nish. Trafisz na kogoś ciężko kapującego, to może zyskasz choć kilka sekund zanim to sobie przetłumaczy i zacznie szczać ze śmiechu.
Mimo słownej brawury, chuunin sam nie wyglądał dużo lepiej od swojego oponenta. Zwycięstwo wcale nie przyszło mu łatwo i kosztowało go kilka wielobarwnych siniaków i poparzeń, ale ostatecznie powalił nadpobudliwego młodzika. Spory wkład miało plunięcie w napaleńca ukrytym w ustach alkoholem. Wprawdzie mescal wypalił się szybko i nie zadał poważnych ran, ale rozproszył zmiennokształtnego i przeraził go, pozwalając chuuninowi na zadanie ostatecznego ciosu. Niezbyt elegancka forma zakończenia pojedynku, ale też Genbu nie był w kondycji, by pozwolić sobie na uczciwą walkę z gołymi pięściami przeciw pazurom oraz ponadnormatywnej temperaturze oponenta. Szaleńczy maraton przez pustynię, osłabienie halucynacjami i odniesiona w zasadzce rana wydrenowały jego zasoby energii. Miał szczęście, że w ogóle trzymał się jeszcze na nogach. A droga do wioski Salamander, choć niezbyt daleka, wiodła przez znajome, nierówne i kamieniste pustkowie.
- Nie potrzebuję od ciebie rad, oszuście! Oszukiwał! Jak mogliście na to pozwolić? To miała być walka bez broni!
- Co z ciebie za Salamandra, jeśli boisz się odrobiny ognia? - pokpiwał z niego agent.
Mógł sobie na to pozwolić. Obecny na udeptanej ziemi przed barem członek starszyzny uchronił Sanbetę przed natychmiastową zemstą tłumu i zagwarantował mu nietykalność. A nawet obiecał rekompensatę, o ile poskłada do kupy swego niedawnego oponenta. Najwyraźniej zbuntowany młodzik był dla klanu na tyle ważny, by dla jego bezpieczeństwa przełknąć dumę i poprosić o pomoc. Szaman czy nie, chłopak miał naturalny talent do walki. Kto wie, może za te kilka lat naprawdę stanie się kimś godnym uwagi? Kimś, w kim lepiej nie mieć wroga. Wprawdzie teraz młodzik kroczył skrępowany, poobijany i ze łzami w oczach, ale przecież każdy uczestnik Tajnej Wojny od czegoś zaczynał. To mogła być ostatnia szansa, by oddalić widmo stworzenia własnymi rękami nemezis, opętanego żądzą zemsty. Szpieg nachylił się do swojego jeńca i zaczął tłumaczyć pojednawczym tonem.
- Słuchaj, Hiryuu. Nie bierz tego wszystkiego tak bardzo do siebie. Tak naprawdę przegrałeś, bo jesteś zielony. W prawdziwej walce nikogo nie obchodzi honor i jak ładnie walczysz czy jak się nazywają twoje techniki. Nie jesteś gotów zrobić wszystkiego, by wygrać? Zdychasz jak pies.
- Nie płaczę! Jestem wściekły! Ślubowałem złożyć w ofierze mojej zmarłej rodzinie dusze wszystkich piratów, którzy mieli przybyć do naszego klanu. Zawiodłem ich. Ponownie.
Od czasu przybycia Shiona do Yury, Genbu zdążył już sobie wyrobić specjalną minę przybieraną na sytuacje trącące metafizyką. Nie była bynajmniej entuzjastyczna. Z drugiej strony...
- No już, już. Nie maż się. Chłopaki nie płaczą. Moja dusza nadal leży na szali. Jesteśmy przecież umówieni na rewanż. A w międzyczasie zdobądź trochę doświadczenia. Naucz się jakiejś szkoły walki. Kiedy będziesz gotowy, znajdź mnie i spróbuj dopełnić przysięgi. Umowa stoi?
Ogień wreszcie powrócił w oczy młodzieńca. Zawilgocony, ale ogień.
- Tak, stoi. Czekaj, jak ty się w ogóle nazywasz? Słyszysz mnie, piracie?
Tekkey nie odpowiedział. Zamiast tego, przykrył oczy daszkiem z dłoni i wpatrzył się w panoramę ukrytej w kotlinie wioski. Rozsypane wokół niej liczne okrągłe sadzawki, płonęły czerwonym blaskiem w promieniach zachodzącego słońca.
- Co to jest, o tam? - zapytał.
- A, to nasze gorące źródła. Mamy tu ich sporo, choć woda nieco trąci siarką. Nie odpowiedziałeś mi.
- Nie. Miałem na myśli to, co unosi się na powierzchni. Czy ja dobrze widzę?
- To czarny lotos. Robi się z tego truciznę, nie wiedziałeś? Chwila, ty płaczesz? - Hiryuu odsunął się z zażenowaniem.
- Cicho, czasem można. To taki piękny widok. Zawsze chciałem znaleźć miejsce jak to - odparł agent, ocierając oczy. |
A mogę zrobić wszystko! Wystarczy Twoja krew.~♥
|
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,22 sekundy. Zapytań do SQL: 13
|