2 odpowiedzi w tym temacie |
^Tekkey |
#1
|
Generał Paranoia Agent
Poziom: Genshu
Stopień: Shogun
Posty: 536 Wiek: 34 Dołączył: 24 Cze 2011
|
Napisano 10-07-2015, 03:48 [Poziom 2] Tekkey vs NPC (Izuma) - walka 2
|
|
Tekkey Douriki 3260
Izuma Douriki 2900
12 marca 1615
Genbu obudził się z nosem w książce telefonicznej. Dość grubej na szczęście, by służyć jako całkiem przyzwoita poduszka. Mimo to pobudka nie należała do najprzyjemniejszych. Nozdrza wypełniał mu nowy, obcy zapach. Atak nieprzyjaciela? Agent odruchowo spiął mięśnie do natychmiastowego uniku. Wyczuł przy tym ledwie dostrzegalny dodatkowy ciężar na plecach. To pułapka! Zamarł bez ruchu, starając się ocenić nowe zagrożenie. Jego nadludzkie zmysły nie wyczuwały niebezpieczeństwa. Zupełnie nikogo w promieniu trzydziestu metrów. Był całkiem sam w tym zakątku podziemnych korytarzy siedziby Wywiadu Sanbetsu w Higure. Delikatnie sięgnął w tył, w każdej chwili gotów rzucić się do walki lub ucieczki. No tak, jeden dotyk wystarczył, by rozwikłać zagadkę. Ktoś chyłkiem wykorzystał jego chwilę słabości i perfidnie przykrył go puchatym kocem. Miał nawet podejrzenia kto mógł być tą tajemniczą dobrą duszą. Spektrum podejrzanych mocno zawężało to, że Aotaro, jedna z dwóch osób z którymi utrzymywał kontakt w placówce, od czasu fiaska operacji „Valkiria” traktował swego niesfornego podwładnego jak powietrze. Może to i dobrze. Już jeden z trójki narzuconych „kuratorów” dostarczał szpiegowi dość zajęcia. Misje specjalne polegające jak dotąd na walce z nudną papierkologią. Ostatnim co wywiadowca pamiętał sprzed pobudki była niekończąca się lektura raportów i doniesień prasowych. Wszystko to, by raz jeszcze wydłubać dołek pod Kazuyą Ishiro, wepchnąć go do niego, zakopać i najlepiej zalać grupą warstwą cementu. Jedynie metaforycznie, niestety.
Agent przetarł zmęczone oczy. Ostatnio nie sypiał dobrze. Sen z powiek nadal spędzała mu sprawa Kayzera Soze. Stan długotrwałego napięcia, walki o życie i wyczerpującego pojedynku umysłów z jednym z największych strategów Tenchi zdecydowanie odbił się negatywnie na zdrowiu Ookawy. Chemiczny sen, jaki zafundował mu na pożegnanie Thekal, był ostatnim udanym nocnym wypoczynkiem jakiego zaznał od jesieni. Może zmiennokształtny spaprał dawkowanie albo po prostu lek był aż tak potężny. Niemniej od tej pory szpieg nie mógł normalnie zasnąć, dręczony sennymi marami i patologicznym niepokojem pojawiającymi się już chwilę po zamknięciu oczu. Miast tego organizm zaczął w momentach skrajnego wyczerpania po prostu odmawiać posłuszeństwa. Urywał się film, ciemność nagle ogarniała umysł, a po ocknięciu nadczłowiek miał napady paranoi graniczącej z czystą paniką. Przełożeni oczywiście nie wiedzieli o niczym. Jeszcze nie był na tyle żałosny, by znowu pozwolić innym ludziom decydować o swoim losie. Najtwardszy agent, jak ktoś go kiedyś przezwał. Nie do zdarcia i już. Kiedyś w końcu rozchodzi chorobę.
Wywiadowca znalazł gdzieś pomiędzy kolumnami papierzysk na wpół opróżniony kubek z kawą i wrzucił do niej pigułkę tricell. Śniadanie mistrzów gotowe. Na razie będzie musiało wystarczyć. Może później zabierze Moharę na jakiś obiad w rewanżu za koc i aby upewnić się, że kobieta nie ma pojęcia jak bardzo dotkliwa jest jego przypadłość.
Beeper zabrzęczał natarczywie. Tekkey rozejrzał z roztargnieniem po klitce pracowni archiwum, pogrążonej teraz w stanie przypominającym pierwotny chaos sprzed początku czasu. Nie widział nigdzie urządzenia. No trudno, najwyżej później odzwoni. Jednak sygnał nie milkł, choć minuty nieubłaganie płynęły. W końcu z czystej irytacji mężczyzna zaczął niemrawe poszukiwania z mordem w oczach i gniewem na twarzy.
- Ki czort? – spytał sam siebie, mistrzowsko naśladując kotyjski akcent Kendeisona.
***
Izuma lubił watę cukrową. W każdej ilości. Mógłby ją pochłaniać dzień cały i nigdy nie miał jej dość. Kojarzyła mu się z pięknymi czasami, gdy był małym, niewinnym chłopcem. Beztrosko pomachał sobie nogami, jak i wtedy pałaszując przysmak wysoko na siedzisku diabelskiego młyna. Kiedyś wesołe miasteczka odwiedzał w ojczystej Fojikawie wraz z całą swoją rodziną. Co jasne, teraz przyszedł sam. Chociaż w jakiejś tam śladowej części nadal żyli w nim. Smutno pociągnął nosem, ale szybko się rozpogodził.
- Bob! Hej, Bobby! – Wychylił się z gondoli, nawołując. – Czas na bling!
Człowiek posłusznie pociągnął za właściwą wajchę. Około trzydziestometrowe, trwale unieruchomione koło i jego najbliższa okolica rozpaliły się światłem migoczących, wielobarwnych diod. Opuszczony lunapark na przeciwległym do Higure brzegu rzeki Gangetsu nawiedzali dotąd co najwyżej narkomani i grupki rozbrykanej młodzieży. Jedni i drudzy pierzchali w popłochu na sam widok byczka w mundurze. Aż do dziś uważał posadę nocnego strażnika za kiepsko płatną i nudną, ale bezpieczną. Bo dzisiaj przypałętał się ten oszołom. Może i wyglądał bardziej dziwnie, niż groźnie, ale miał chwyt jak imadło. Robert odruchowo potarł niedawno niemal doszczętnie zmiażdżone gardło.
- Jakże to było… „do znalezienia człowieka poślij Inpu?” – zawołał Izuma w kierunku głębokich cieni zalegających rejony parku, gdzie żarówki nie przetrwały próby czasu.
Rozszerzone kocie źrenice egzekutora bez problemu wychwyciły ruch pośród ciemności. Więc jednak się zjawił…
- Co? Kogo? – Nie zrozumiał wartownik. Naprawdę chciał wiedzieć. Już się boleśnie przekonał, że nie może sobie pozwolić na okazywanie nieposłuszeństwa.
- No tak, nie znacie się. – Pacnął się w czoło Izuma. - Bobby, pozwól, że przedstawię naszego gościa. Oto i mój daleki kuzyn. Tak trochę śmiesznie, Tekkey go wołają.
Tym razem odpowiedziała mu jedynie całkowita cisza i bezruch.
- No, po cóż ta nieśmiałość, Tekeju? Zapraszam bliżej. My w Inpu też mamy swoje zabawne powiedzonka: „nawet Cień nie umknie węchowi Psa Gończego”! – Egzekutor znacząco postukał się w wilgotny psi nos, który właśnie wyrósł na jego twarzy niczym wielka brodawka.
Chcąc nie chcąc, szpieg porzucił próby skradania i otwarcie podszedł po skąpo oświetlonym deptaku bliżej siedziska drugiego agenta. Zignorował człowieka. Ten zresztą też nie wyglądał, jakby mu zależało na nawiązaniu nowej znajomości. Genbu był wściekły na siebie, wściekły na egzekutora, wściekły na smród miasta, pobliskiego portu i rzeki. Nie do końca wiedział dlaczego stawił się na to spotkanie, choć była to oczywista pułapka. Chyba jakiś cichy głosik w głowie podpowiadał mu, że owszem chce dać się złapać i tak, pragnie raz jeszcze pokazać temu szalonemu nadczłowiekowi, że moc mocy nierówna. Na głosik zresztą też się pogniewał. Wiele wątpliwości kłębiło się w jego umyśle, ale jedno nadal było absolutnie jasne. Nic nie doprowadzało go do furii szybciej, niż kompletnie bezcelowe okrucieństwo.
- Ty powalony świrze! Co próbujesz zrobić temu nieszczęsnemu zwierzęciu? – krzyknął, patrząc wysoko ponad siebie.
Wyczuwał, że obok zabójcy w gondoli znajduje się jeszcze jedno małe i zdecydowanie nie przypominające humanoida stworzenie. Izuma bezceremonialnie podniósł za kark czworonoga wielkości sporego kota.
- No wiesz? – odpowiedział urażonym tonem. - Zupełnie nic. Nigdy nie skrzywdziłbym mojego kiciusia.
Ookawa ocenił pupila wariata dość krytycznym wzrokiem.
- To jest lwiątko. I mówisz mu Kiciuś? Na lwa? Baaaka! – Przewrócił oczami.
- Pewnie, że nie. Nazywa się Deser. Widzisz, bidulek nie ma rodziców. To sierotka, zupełnie jak ja.
Izuma uśmiechnął się obłudnie do agenta nowym garniturem ostrych, kocich zębów. Ani chybi miał coś wspólnego z rozpadem tej rodziny.
- Troszczę się o niego. Karmię pysznym mięskiem. Wychowuję. Sam mi to tłumaczyłeś: nie jestem potworem – dodał zaraz.
Z błogością wypisaną na twarzy upuścił maleństwo w przepaść.
W ułamkach sekund Genbu wykonał najpotężniejsze wybicie komety ze wszystkich dotychczasowych w swoim życiu. Ze wzrokiem utkwionym w bezwładnie spadającego futrzaka ledwo odnotował, iż jego właściciel właśnie wyskoczył z gondoli diabelskiego młyna. Tekkey rozpostarł w locie poły płaszcza i bez wysiłku złowił Desera w tkaninę. Ten miauknął ze strachem, gdy tylko objęły go zwoje Akai Kenshi, i drugi raz, podczas dosyć twardego lądowania. To że Izuma opadł tuż obok z prawdziwie kocią gracją, jeszcze bardziej rozdrażniło agenta. Lwiątko widać szybko ochłonęło, bo zaczęło się miotać, próbując uwolnić się z rąk nieznajomego. Zawarczało dziko, co na tym etapie jego rozwoju brzmiało bardziej pociesznie niż groźne.
- Słyszysz? Woła mnie! Chce z powrotem do tatki! – zachwycił się czubek, wyciągając ręce po swoją zgubę.
- Po moim trupie – warknął Tekkey, odsuwając się. – Nie pozwolę ci go zabić! Wiem co zrobiłeś reszcie zwierząt.
Wskazał najwyższy punkt diabelskiego koła. Wagonik pełen był rozchlapanej krwi. Z ziemi shinobi nie potrafił wyczuć stamtąd nic niepokojącego. Jak dobrze gospodarz dobrał arenę pod swoje specyficzne potrzeby zrozumiał dopiero, gdy podskoczył na kilka metrów podczas próby ratowania małego. Na szczycie czekały poćwiartowane ciała. Części zamienne do transformacji. Gdyby nie przypadek, oponent nie dowiedziałby się o nich wcześniej, niż po regeneracji, gdy byłoby już za późno. Egzekutor zadbał, aby nie mogła się powtórzyć sytuacja z finiszu poprzedniego starcia. Teraz przybrał zdziwioną minę i zatrzymał się, gestykulując rękoma do wtóru słowom.
- Tamte to coś innego. To tylko nasze bento. Dziecko musi się zdrowo odżywiać. Jestem surowym, ale odpowiedzialnym rodzicem. Widziałeś jak go hartuję. Żeby się nauczył spadać zawsze na cztery łapy trzeba go wypchnąć z gniazda i rzucić na głęboką wodę. Słyszałem to w jednym programie przyrodniczym na kablówce.
Wzburzony wywiadowca przeformował część materiału płaszcza w mały worek. Nie bacząc na jękliwe protesty malca, wyciągnął jego głowę na zewnątrz i ściągnął sakwę pod jego szyją pojedynczą nicią. Całym pakunkiem zamachał tuż przed pionowymi źrenicami Izumy, ani chybi wydartymi któremuś z biologicznych rodziców osieroconego zwierzaka.
- To jest LEW! One nie łażą po drzewach i nie umieją bezpiecznie z nich spadać!
- Jasne, że potrafią. Uważasz się za mądrzejszego od telewizji? Zresztą który z nas dwóch jest teraz lwem w… - Egzekutor zaczął coś liczyć na palcach. – …jakichś czterech procentach?
Tekkey niemal namacalnie czuł jak w jego głowie żałośnie piszczą obumierające szare komórki. Miał za swoje. Właśnie próbował racjonalnie dyskutować ze świrem i przegrał.
- Deser! Deserek, chodź do tatusia! - Zabójca nie dawał za wygraną.
- Nawet nie pytam skąd masz mój numer – shinobi rzucił na zaczepkę, głownie aby odwrócić czymś uwagę drugiego agenta.
- Zdziwiony? Skopiowałem go z beepera twojej dziewczyny.
- O czym tym mówisz? Jakiej dziewczyny? – zaniepokoił się Ookawa.
W nawale obowiązków szpieg rzadko znajdował czas na regularny sen, a co dopiero prywatne życie. Jedyną namiastką takiegoż były rzadkie obiady czy spotkania przy kawie w sprawach zawodowych. Z powodu odejścia Genkaku był też czasem wysyłany na jakiś bal, organizowany przez sztywniaków dla sztywniaków. Dla szpiega brylowanie na takich imprezach zawsze łączyło się z osobistą traumą. Nie chciał się znowu dać zakuć w kajdany obłudnej etykiety, której nakazami był tresowany od dziecka.
- Taka nerwowa kobitka z RG. Niczego sobie, wygląda całkiem smakowicie.
- Koratachi? – zdziwił się Tekkey. – Nic nas nie łączy poza sporadyczną współpracą.
- Szkoda. Chciałem ją porwać, gdybyś nie zgodził się walczyć – beznamiętnie wyjawił Izuma.
- To o to ci chodzi? Chyba nie zaczniesz atakować wszystkiego w szale i wyć „Ookawa”? Tak jak wtedy wołałeś „Araraikou!” – prowokował wywiadowca. Wolał już skupić gniew na sobie, niż wydać lwiątko na niechybną śmierć.
Nagle egzekutor zagryzł wargi i zacisnął pięści. Wyglądał ni to na wściekłego, ni to jakby chciał się rozpłakać. Shinobi wykorzystał ten czas, by wycofać się na bezpieczną odległość poza bezpośredni zasięg łapsk maniaka.
- Nigdy więcej nie wspominaj Araraikou w mojej obecności! Nie wiesz jak było – syknął z nienawiścią Izuma.
- A jak było? – pośpiesznie zaciekawił się Genbu.
– To nie była uczciwa walka! – wybuchnął egzekutor. - Napadł na mnie kiedy nie byłem sobą, tak otumaniony narkotykami, że ledwie potrafiłem sklecić słowa czy utrzymać się w pionie. A po wszystkim próbował mnie wrobić w zdradę i terroryzm. Ja tylko wykonywałem rozkazy z góry! I tak zeznałem, ale każdy wariograf dostaje przy mnie szału. Musieli się inaczej upewnić, że nie kłamię. Byłeś kiedyś torturowany przez własnych towarzyszy za coś czego nie zrobiłeś? Ja tak. Przez Araraikou!
W jego spojrzeniu pojawiło się na chwilę odbicie zaszczucia, jakie musiał wtedy czuć. Agent niemal mu współczuł. Taka branża: raz na wozie, raz pod prądem.
- A co w tym najgorsze, Teczkaj? Ponieważ kapitan Pit to taki nieskazitelny wzór cnót, wszyscy bezkrytycznie akceptują jego oszczerstwa. A mnie mają za coś gorszego niż potwora. Bezmyślne zwierzę! Nikogo nie interesuje moja wersja zdarzeń. Wiesz co? Zatrzymaj Desera. Według ciebie i tak prędzej czy później bym go zamordował i pożarł.
Szpieg odchrząknął z zakłopotaniem. Może faktycznie zbyt polegał na relacji naznaczonej subiektywną perspektywą Kaeru? Czyżby przez cały ten czas źle oceniał egzekutora?
- A nie zrobiłbyś tego? – zapytał z ulgą.
- Pewnie, że zrobiłbym. Taki właśnie jestem – przyznał Izuma, szczerząc się coraz szerzej i bardziej niepokojąco. – To siedzi w moich genach. Mogę winić jedynie mamcię i papcia. No i społeczeństwo, jak wszyscy morderczy psychopaci. Co z nas znowu sprowadza do tematu dnia. Tego dlaczego tu jesteś.
- Zgaduję, że masz mi za złe współpracę z Ar… - Tekkey odchrząknął, mało nie popełniwszy faux pas. - Po prostu chcesz uczciwego rewanżu za ostatni raz, tak?
- Między innymi. Wykiwałeś mnie. Nie miałem jak uzupełnić w tamtej głuszy części zamiennych. Teraz to ja rozdaję karty. Jest i korzyść dla ciebie z tego naszego małego spotkania. Obiło mi się o uszy, że szukałeś przepustki do Podziemnego Kręgu. Właśnie udało ci się ją zdobyć. To będzie także twój debiut na arenie.
Egzekutor wydawał się wyjątkowo zadowolony z siebie. Za to u shinobi właśnie opadł skrywany, podskórny entuzjazm przed próbą sił. Podjęte lata temu wysiłki zwrócenia na siebie uwagi organizatorów tajnych walk agentów na terenie Higure ściągnęły na niego także oczy nieprzyjaciół. Gitter, herold yakuzy Poszukiwaczy, zaatakował go po jednym z nielegalnych spotkań, usiłując wydobyć poufne dane. W wyniku konfrontacji nadczłowieka z zealotą zginęło niewinne dziecko, a wielu obywateli zostało rannych. Z wielkim trudem udało się zatuszować zdarzenie. Rodzina do dziś była przekonana, że ich mały synek zginął w katastrofie budowlanej.
- Polubisz Podziemny Krąg. To wspaniała idea! Moc przeciw mocy. Agent przeciw agentowi. Nie czujesz, jak twoja krew wrze w oczekiwaniu na konfrontację? Jak adrenalina uderza do głowy? Nie da się tego porównać z niczym innym, nawet dreszczykiem oficjalnych zleceń – ekscytował się białowłosy.
- Chyba źle mnie oceniasz – skłamał Genbu, choć jeszcze przed chwilą czuł dokładnie te same emocje jakie właśnie opisywał egzekutor. – Przykro mi, ale nie jestem zainteresowany walkami za pieniądze.
Zabójca jedyni skrzywił się z widocznym niedowierzaniem.
- Co za głupiutki mały żółwik. Ciągle okłamuje sam siebie. I to po wszystkim co zrobiłem, by go tu ściągnąć. No nic, przewidziałem to. Mówiłem, że bez porwania ani rusz.
Tekkey mało nie wypuścił worka z rąk.
- Porwałeś kogoś? Zwariowałeś?
Zabójca przybrał minę niewiniątka.
- Tak. Nie. Może? Jak poznasz czy mówię ci prawdę? Nie potrafisz mnie czytać jak każdego innego człowieka. Chcesz wiedzieć, to spróbuj zmusić mnie siłą do odpowiedzi. Jak za dawnych czasów, co nie? – Mrugnął porozumiewawczo.
- Słuchaj no! Mam dość kłopotów z szefostwem i bez twoich bezmyślnych zagrywek.
- Tak mówią. Nag dało ci nieźle popalić, co? – białowłosy wyszczerzył się bezczelnie w odpowiedzi.
W ułamku sekundy umysł wywiadowcy przesłoniła krwawa mgła ledwie kontrolowanej furii. Gniew rozszedł się po kończynach falą gorąca. Ostatnio coraz częściej się to zdarzało. Kolejna trauma po zdradzie Kayzera Soze vel Genkaku. Teraz jedynie troska o dobro Desera powstrzymała go przed daniem wyrazu wściekłości w erupcji aury. Zwykle nie przejawiał nawet takiej skromnej dozy samokontroli.
- Hej! Ty! Chodź tu! – Nieoczekiwanie wywołał usilnie starającego się nie rzucać w oczy strażnika lunaparku.
- Nazywa się Bobby – usłużnie podpowiedział egzekutor.
- Dobra, Bobby. Potrzymaj mi lwa – Tekkey wręczył worek człowiekowi. - Albo nie. Tylko byście zawadzali. Bierz go i wypieprzaj.
Chwilę później Genbu z namaszczeniem nałożył na twarz kryształową maskę szkaradnego Oni, kompletując zbroję. Czas jakiego świadkowie potrzebowali na ewakuację minął. Wyczuwał, iż obie żywe sygnatury opuściły zasięg Chimyaku żywe i bez uszczerbku na zdrowiu. W zrujnowanym lunaparku zostali całkiem sami. Żadnych wchodzących w drogę cywili. Żadnych wtrącających się pomocników. Żadnych przełożonych liczących koszty naprawy szkód. Tylko dwaj gladiatorzy, ich spór, ich arena. Nareszcie! Długo tłumiony amok nareszcie mógł bezkarnie wymknąć się spod kontroli. Aura douriki przypominająca deszcz czerwono-pomarańczowych iskier otoczyła shinobi na podobieństwo ognistego płaszcza. Izuma w odpowiedzi uwolnił własną, tak intensywnie czerwoną, że zdającą się przybierać ciemny kolor dawno zaschłej krwi.
- Dokładnie jak ostatnim razem. Pamiętasz co ci wtedy powiedziałem? – Genbu spytał aż nazbyt rozentuzjazmowany głosem.
- Pewnie! Zaproponowałeś mi zbieranie mózgu po autos… - w twarz szaleńca wbiła się pięść Genbu, nie pozwalając dokończyć.
Przy tym ciosie wąskie, nadgarstkowe ostrze przebiło czoło egzekutora, z całym impetem zdolnym do wykrzesania przy pomocy kroku komety. Wywiadowca wykonał kolejny skok, nie dając Izumie czasu na reakcję. Szarpnięte w bok ciało oponenta straciło równowagę. Pociągnął je za sobą raptem na dystans kilku metrów, dodatkowy ciężar okazał się zbyt duży. Siła rozpędu poniosła ich obu, rzucając na ścianę. Przerdzewiała blacha wgniotła się, obrysowując kontur egzekutora. Wewnątrz jego głowy spijająca krew kopia broni Suiseia rozrastała się kolejnym haczykami i ostrymi zadziorami. Po każdym szarpnięciu i uderzeniu zmieniała położenie, dodatkowo masakrując szarą tkankę niczym koszmarna maszynka do mielenia mięsa. Nawet dla najbardziej odpornego nadczłowieka obrażenia wewnętrzne na taką skalę byłyby śmiertelne. Ale Neoplasma nie była kolejną mocą klasy czwartej, trzeciej czy nawet drugiej. Była kompletnym unikatem. Szczególnie pod tym względem, że stanowiła pasożytniczą jedność ze swym użytkownikiem. Choć pozbawione centralnych ośrodków decyzyjnych, pojedyncze komórki cały czas podejmowały próby regeneracji uszkodzonych fragmentów. Organizm nie potrzebował teraz niczego poza zdolnością reakcji, ruchu, walki. Na samoświadomość i wspomnienia przyjdzie czas potem. Przez krótką chwilę zabójca naprawdę stał się bezmyślnym zwierzęciem, za jakie mieli go wrogowie. Potężnym odbiciem pociągnął szczepionych gladiatorów w górę. To nie była żadna technika, wyuczona sztuczka czy interwencja bogów. Nie potrzebował ich. Był naturalnym wojownikiem, instynkt zabijania miał od urodzenia, zaś wszystkie asy jakich potrzebował dostarczali mu jego zwierzęcy dawcy. Czysta siła mięśni nogi kangura okazała się wystarczająca, by wynieść mutanta ma dziewięć metrów ponad bruk. Ookawa doleciał niżej. Już na siódmym metrze rozpuścił mocowanie broni z rękawicą. Pojedyncza nić łączyła teraz ostrze z resztą zbroi. Nadal w locie chwycił ją i lekko zmieniając swój punkt ciężkości z całej siły zakręcił uwięzionym na drugim końcu egzekutorem jak jojem. Po pełnym obrocie ten w końcu z wielką prędkością runął ku ziemi. Nie pozostał jednak dłużny. Szarpnięty za twarz, odruchowo złapał za wystający mu z twarzy fragment kryształu. Sunąc wzdłuż niego dłońmi znalazł pewny chwyt na łączącej ich obu linie. Używając tej samej sztuczki, wykorzystał nadany mu przez szpiega impet i łukiem pociągnął go za sobą w dół.
Naznaczony plamami rdzy blaszany dach nie okazał się wystarczająco mocny, by ich wyhamować. Przebili się bez przez niego jak przez papier, miażdżąc wszystko pomiędzy sufitem a ziemią. Byli chyba w starej garderobie. Wszędzie walało się mnóstwo szmat, a wielkie stalowe wieszaki przecinały pokój. Tekkey do końca nie odzyskał sterowności i upadł najgorzej jak się da - płasko na plecy. Jedynie wyściełająca zbroję miękka warstwa krwawej tkaniny osłoniła go od śmiertelnych obrażeń. Niemniej twarde lądowanie wycisnęło z niego dech, a przed oczyma pojawiły się ciemne plamki. Izuma wprost przeciwnie, miał się świetnie. Obrócił się zgrabną śrubą i przycupnął podpierając się rękoma. Elastyczny szkielet dziwnego ciała samoistnie rozładował pęd. Znowu uratowały go wątpliwe lwie zdolności bezpiecznego opadania. Albo pewniej geny ukradzione przy innej okazji jakimś kotowatym. Na szczęście dla szpiega, poddany lobotomii umysł odbudował się ukierunkowany na odruchowe reakcje. Wobec braku natychmiastowego zagrożenia nie podjął nowych agresywnych działań z własnej inicjatywy. Miast tego ze zdwojoną siłą oddał się samonaprawie. Izuma zamrugał w końcu, jakby budził się z długiego snu i z czytelną dezorientacją rozejrzał wkoło.
-Tekay! Jednak się pojawiłeś? Ejże, chwila. Czemu coś mi tu sterczy? – zdziwił się, dotykając podejrzliwie ułomka w czole.
Świetnie, jakby nie dość było wariata, teraz jeszcze wariat miał amnezję. Ból nie ból, Ookawa z wysiłkiem podniósł się na nogi. Bo to wiadomo co takiemu strzeli do głowy? Cierpienie mieszało się z adrenalinową euforią, co dawało dziwny i nie do końca nieprzyjemny efekt. Jak mógł zapomnieć jakie to wspaniałe uczucie. To fakt, dawno już nie bił się na poważnie, ale żeby całkiem – nic? Ta abstynencja nie trwała znowu aż tak długo!
- Już zaczęliśmy walkę. Pamiętasz jak na autostradzie obiecałem rozsmarować ci mózg? Właśnie dotrzymałem słowa – wyjaśnił.
Białowłosy pociągnął na próbę za kryształ, ale aż wrzasnął wywołując drgnięcie zadziorów wewnątrz własnej czaszki.
- Tettley, przyjacielu! Mam prośbę, no. Nie mógłbyś mi tego wyjąć?
Ze zdziwienia szpieg aż przerwał skręcać czerwoną nić.
- Pewnie mógłbym. Tylko dlaczego miałbym?
- Chyba widzisz, że to daremne. Takie coś i tak mnie nie zabije. A wnerwia jak cholera. Przez pamięć na stare czasy, co?
- Spotkaliśmy się dwa razy. Bezskutecznie próbowałeś mi zamordować jeńca, a potem i mnie przez kilka dobrych godzin. Wyciągnąłem cię z pierdla, kazałem znaleźć oraz obezwładnić śpiącego Genkaku. To też spartoliłeś! Tyle naszej znajomości. Popraw mnie, jeśli coś ominąłem.
- Tak na to patrzysz? Nie ufasz mi? Po tym co razem przeszliśmy? Myślałem, że moje zaproszenie na imprezę w Nag jakoś po prostu do mnie nie dotarło.
- Nie czarujmy się, jesteś bezwzględnym, niestabilnym emocjonalnie mordercą. Upajającym się mocą psychopatą – Genbu wyłożył powoli, jak dziecku.
- Oj, przestań. Chyba się rumienię – wciął się w wywód Izuma, rechocząc z zadowoleniem.
- W dodatku masz beznadziejne poczucie humoru. A ja cię zwyczajnie, po ludzku nie lubię – szpieg wbił ostatnią szpilę.
- Czyli nie pomożesz? – upewnił się egzekutor.
Tekkey uniósł dłoń z zaciśniętymi palcem wskazującym i kciukiem. Znak Okey? Zgodził się?
- Wolałem cię bezmózgą bestią. Mniej kłapałeś dziobem.
Puścił łączący ich sznurek skręcony teraz do granic wytrzymałości. Spiralna fala rozprężenia pomknęła w kierunku szaleńca. Kiedy dojdzie do celu to nie maszynka do mielenia, a pełnoprawny świder rozwierci mu głowę na strzępy. Zabójca pojął w lot niebezpieczeństwo. Wokół rany na czole zaczęło gwałtownie formować się wybrzuszenie. Z każdą chwilą wydłużało się w formę zaostrzonego byczego rogu, wypychając kryształ dalej od czaszki. W daremnym geście uderzył też w napiętą żyłkę dłońmi, jakby wierzył, że zdoła ją zerwać czystą siłą. To dopiero daremne próby. Ookawa świetnie znał możliwości swoich dzieł, a Akai Kenshi było o lata świetlne ponad takie prymitywne metody.
Urwana nić zawirowała w powietrzu resztką zgromadzonej energii kinetycznej i opadła smętnie pomiędzy agentami.
- Niemożliwe – wydukał jej twórca z osłupiałą miną.
- Nie ważne jak ją zmienisz. Krew to nadal krew. A tkanki to już domena mojej Neoplasmy.
Bez najmniejszego trudu odłamał u podstawy karykaturalnie już wieki róg. Rzucił nim w przeciwnika, który bez wysiłku odbił go dłonią. Za bardzo się przy tym odsłonił, przez co zgiął się zaraz z kolanem Zabójcy wbitym w brzuch z całą mocą kangurzego skoku. Białowłosy poprawił najpierw jednym, potem drugim sierpowym. Tych ciosów jego wróg się spodziewał, więc nie odniosły równego skutku co poprzedni ruch. Przyjął je na maskę i natychmiast kontratakował. Przyciągnął za ramię egzekutora bliżej siebie, nadziewając go przy tym na drugie ukryte ostrze. Te ześlizgnęło się tylko po skórze brzucha. To nie było tekkai. Podczas ostatniej walki z Izumą kryształowe groty udowodniły, że bez większego problemu potrafią przebić się przez napięte w defensywnej technice mięśnie.
Egzekutor schwycił rękawicę i przezwyciężając rozpaczliwy opór Tekkeya, wykręcił mu uzbrojoną rękę w sposób sprawiający ból. Uderzył czołem w wykrzywioną maskę, co powinno mu pociąć twarz. Nic takiego nie miało miejsca.
- Co jest? Stara sztuczka już nie działa? A to niespodzianka – zarechotał Izuma.
Z bezpośredniej odległości Tekkey widział drobne nierówności pod skórą twarzy gladiatora. Czy to łuski? Ostatnio także jakieś wyhodował, a jednak tamte nie potrafiły zatrzymać kryształowych grotów. Widać i w tej materii wyciągnął wnioski z poprzedniej walki.
Czuł że pożałuje tej decyzji, ale spróbował wyszarpnąć się krokiem komety. Jak się spodziewał, egzekutor trzymał mocno. Nie dość że nagłe pociągnięcie w tył po raz kolejny dziś cisnęło Ookawę na podłogę, to jeszcze sam na własne życzenie zwichnął sobie rękę. Białowłosy wydawał się cokolwiek zdziwiony tym manewrem, ale szybko wykorzystał okazję. Czubki jego butów przebiły ostre pazury. Kopał drugiego agenta raz po raz, a rogowe szpony zgrzytały o płytki zbroi. Tekkey pojękiwał, kulił się, osłaniając punkty witalne. Odgrywał szopkę cierpienia. Potrzebował jeszcze tylko chwili na przygotowanie riposty. Izuma nagle przestał uderzać, odstąpił na kilka kroków. Zrozumiał widać, że jest oszukiwany…
- Wstawaj, Teczkej. Nawet kopanie leżącego w końcu się nudzi –zażądał egzekutor.
…albo i nie zrozumiał. Wywiadowca pozbierał się z przesadnym wysiłkiem. Stał chwiejnie, zgarbiony. Zwichnięte ramię bojaźliwie przytrzymywał przy tułowiu drugim. Dosłownie obraz nędzy i rozpaczy.
- Wyglądasz jakbyś miał dość. Wystarczyło zabrać ci ulubioną sztuczkę i już pękasz. Nie mam bladego pojęcia jak ostatnim razem wytrzymałeś tak długo. I pomyśleć, że...
Tekkey rozłożył ręce lekko, jakby nie doznał wcześniej żadnych obrażeń. Zwichnięcie bolało, to jasne. Niemniej mógł obejść taką kontuzję, poruszając ramieniem z zewnątrz pseudo-mięśniami zbroi. Bez zwłoki wystrzelił z dwóch małych kusz na nadgarstkach, które stworzył i przygotował do strzału cierpliwie przyjmując ciosy. Izuma bez najmniejszego wysiłku uchylił się przed jednym bełtem. Drugi po prostu złapał w powietrzu. Powtarzała się sytuacja ze Scarlett. Nadludzie byli za szybcy na takie niskie triki.
– …że wiązałem z tobą takie nadzieje, ty kłamliwy mały żółwiu! – podjął niezrażony, machając sobie do wtóru przechwyconym kryształem.
Ookawa zaklął i odskoczył kometą w tył, chcąc zyskać czas na przeładowanie. Egzekutor nie próbował go ścigać. Wziął jedynie obszerny zamach ramieniem i odrzucił pocisk wprost we właściciela. Grot roztrącił warstwę płytek na brzuchu i wbił się na kilka centymetrów wprost w podściółkę czerwonej nici i utwardzone w technice obronnej mięśnie. W bolesnym chichocie losu, teraz to z shinobi sterczał z głupia frant spory kawał krwawego kamienia. Co gorsze, po twarzy Zabójcy przemknął przebłysk olśnienia. Dotarło do niego, że tylko diament zdoła przeciąć diament. Wystarczy użyć wytworów krwi oponenta, aby przebić się przez zbroję nie do skruszenia innymi metodami. Błyskawicznie doskoczył do przeciwnika, chcąc wepchnąć bełt głębiej i zranić poważniej. Genbu miękko uchylił się przed ciosem. Miał już na cięciwach kolejne dwa bełty, ale nie śmiał ich wystrzelić. Jakby jednego zagrożenia nie było dość. Wyrwał grot po kolejnym udanym w ostatniej chwili uskoku przed szarżą i wtopił go z powrotem w pancerz. Mimo to egzekutor z zaciekłością bestii nadal go ścigał, rozrzucając bez najmniejszego trudu metalowe stojaki. W zagraconym pomieszczeniu ciężko było utrzymać dystans. Co trochę zresztą któryś z nich wpadał na ściany w przesadnie silnym uniku lub skoku. Blacha była powyginana śladami tych kolizji. Tekkey miał pustkę w głowie. Dotychczas niósł go szał, teraz czuł się dziwnie wypalony. Czegoś podobnego nie pamiętał z żadnej poprzedniej walki. Nawet podczas konfrontacji ze Scarlett jego ostatnia, desperacka zagrywka nie miała w sobie znamion obecnej apatii, była chłodną kalkulacją. Co się u diabła z nim działo?
Formującą się mackę widział jeszcze zanim egzekutor spróbował podciąć mu nią nogi. Przeskoczył ją bez wysiłku, ale to także leżało w planach białowłosego. Uderzył korpusem, nie siląc się na wyprowadzenie ciosu. Wystarczyło, by wybić przeciwnika z rytmu. Jego ramiona wydłużyły się, haczykowate pazury wyrosłe z palców dosięgły Ookawy i rzuciły nim o najbliższą ścianę. Izuma naparł i przygwoździł go całym sobą. Z powierzchni jego nienormalnego ciała wysunęły się pomniejsze macki uzbrojone w haczyki. Przesuwały się po pancerzu przeciwnika, szukając najdrobniejszej nieszczelności, przez którą mogłyby się wedrzeć do wnętrza. Wcześniej szaleniec liczył się jedynie z perspektywą długiej walki na wyczerpanie. Jak poprzednio zwycięzcą miał być ten z gladiatorów, który dłużej zdoła utrzymać się na nogach. Nieoczekiwane pęknięcie zbroi dało mu nadzieję na zabawniejsze zakończenie jego małego projektu. Takie uwzględniające łamane członki i wyrywane ochłapy mięsa. Poddał się tej przyjemnej wizji.
Genbu szarpał się jak tylko mógł, ale w bezpośredniej konfrontacji nie miał najmniejszych szans wyrwać się silniejszemu nadczłowiekowi. Jego nogi były przyciśnięte równie mocno. Stopami nie sięgał nawet ziemi. Nici z komety. Woląc nie ryzykować wpełznięcia przez nie do środka jakiejś macki, uszczelnił nieliczne pozostałe otwory zbroi, jak nozdrza i uszy. Miał niewiele czasu, by wymyślić jakiś wybieg. Z każdą chwilą pozostawało mniej tlenu. Teraz poza śmiercią w walce mógł się jeszcze sam udusić. Chyba przyszedł czas na desperackie środki. Jego zbroja miała wiele funkcjonalnych udogodnień. Jednym z nich był mechanizm dawkowania. Ciasno sprasowana czerwona nić w krótkiej kryształowej tulejce mogła w każdej chwili wrzucić mu do ust dowolny z noszonych zwykle medykamentów. Teraz jednak potrzebował nie lekarstw, a czegoś zupełnie odwrotnego. Zaczął formować nową wyrzutnię na pasie, tam gdzie trzymał broń i resztę wyposażenia. Po długiej chwili i dokładnym przemyśleniu planu uznał, że jest gotowy do działania. Plastikowa tubka została bezgłośnie wyrzucona w górę, a Tekkey uderzeniem czoła roztrzaskał ją na twarzy Izumy. Czarny Jad miał to do siebie, że w kontakcie z żywą tkanką natychmiastowo zaczynał ją trawić jak kwas. Egzekutor wrzasnął potężnie i nawet bez żadnych otwartych w zbroi otworów nasłuchowych dało się słyszeć szaleństwo w jego głosie. Trucizna rozlała się po skórze i zmieniła jego oblicze w jedną wielką otwartą ranę. Obnażone mięśnie zaczynały nienaturalnie puchnąć i ociekać zatrutą, złą krwią. Największa dawkę otrzymały jednak oczy. Napęczniały niczym dwie piłeczki pingpongowe i w końcu pękły, rozpryskując wkoło ropę. Najgorsze w tym wszakże było to, że nadczłowiek pomimo okaleczenia nie osłabił ucisku ani o jotę. Nadal pozostał stroną dominującym w tym starciu, mimo że wyglądał koszmarnie, oślepł i nieustanne musiał cierpieć trawiony substancją, której nie mógł się po prostu pozbyć z organizmu. Przybrał jeszcze grymas mający być pewnie lekceważącą miną, ostre zęby wyszczerzone były w permanentnym trupim uśmiechu bez osłony doszczętnie przeżartych policzków. Charknął flegmą i strzyknął krwawą plwociną wprost na maskę agenta.
- Lekko szczypie – wymamrotał niewyraźnie.
Tego było dość Ookawie. Dusił się we własnej, z konieczności hermetycznej zbroi, a jego ostatnia, desperacka nadzieja kompletnie zawiodła. Żadnego fantazyjnego finału tej opowieści.
- Poddaję się – stwierdził po prostu.
- Co? – Izuma dał się kompletnie zaskoczyć. Macki zadrgały nerwowo.
Szpieg opuścił przyłbicę. Górna krawędź maski odkleiła się od hełmu i osunęła z jego twarzy. Pierwszy haust brudnego, śmierdzącego miejskiego powietrza to była najpiękniejsza rzecz jakiej w życiu doświadczył. Tak mu się przynajmniej zdawało, póki nie wziął drugiego. To nadal było to samo kloaczne Higure. Czuł się słabo, ale z każdym oddechem wracały mu siły i rezon.
- Ja się poddaję, a ty wygrałeś. Gratulacje!
- Nie możesz! Przecież nadal walczymy! Nic nie jest rozstrzygnięte – bulwersował się egzekutor.
- To starcie arenowe, nie pojedynek na śmierć i życie albo o jakieś magiczne złote gacie. Przyszpiliłeś mnie, nie mam jak kontratakować. - Egzekutor natychmiast wypuścił go z uścisków oraz odsunął się, jakby wywiadowca nagle zaczął go parzyć. -Jak dla mnie sprawa jest rozstrzygnięta. Wygrałeś! Niby czego jeszcze chcesz?
- Nie rozumiesz. To nie tak miało być, no. Ja bym się nigdy nie poddał! MY nie możemy się tak poddać – upierał się przy swoim białowłosy wariat.
- Już mówiłem: nie ma żadnego, „my”! Nie jestem tobą. Nie toczę niepotrzebnych walk. No nic, to była całkiem zabawna forma rekreacji. Fajnie raz na jakiś czas przydzwonić komuś, kto nie składa się jak scyzoryk po jednym ciosie. Musimy kiedyś to powtórzyć.
- Nie czujesz tego? Naprawdę tego nie czujesz? Niosącego cię gniewu, żądzy mordu, adrenalinowego haju?
Tekkey zamrugał zdziwiony oraz głęboko się zastanowił nad odpowiedzią.
- Może i cos takiego było, ale już nie ma. Teraz czuję wyłącznie ogromne zmęczenie. Jakby ktoś mnie do cna wyżął z energii. - Niefrasobliwie podrapał się wreszcie w miejsce za uchem, które swędziało go przez cały ten czas. To te uroki noszenia pancerzy, o których nie mówią w tekstach reklamowych.
Izuma patrzył na niego z wyrzutem pustymi oczodołami.
- Cały ten zmarnowany czas. Ostatnia dawka. Wszystko na próżno. Kolejna porażka! – jęczał z rozpaczą.
Jego ramię wydłużyło się. Bez pudła, choć na ślepo, złapał za odsłoniętą głowę Genbu. Palce momentalnie obrosła pulsująca obrzydliwie narośl, spajająca je ze skórą ofiary. Zaskoczony shinobi szarpnął się, złapał za wrośniętą kończynę napastnika i spróbował ją od siebie oderwać. Równie dobrze mógłby próbować podnieść się za własne włosy albo wyrwać sobie nos. Kompletnie niewykonalne. Szczególnie nie w stanie, w jakim się znajdował.
- To nie pojedynek na śmierć i życie, powiadasz? Masz pecha, podróbko. Ja cię stworzyłem i ja cię teraz zniszczę.
Tekkey zawył, gdy jak kiedyś zaczęła go pożerać mutancia moc egzekutora.
***
Październik, 1614
Izuma gwałtownie otworzył oczy.
Nie miał pojęcia gdzie jest, a to nie zdarzało mu się często.
Leżał na materacu noszy, o miękkości klasy ekonomicznej, czyli żadnej. To dlatego tak go ćmiło całe ciało? Musiał przebywać w jakim furgonie, bo ponad sobą widział blaszany sufit oraz czuł lekkie wstrząsy pojawiające się przy dużej prędkości. Ciekawie rozejrzał się na boki.
Wciągnął gwałtownie powietrze, widząc osobę położoną po sąsiedzku.
- Tekkey! – syknął, czując że nagle wszystko nabiera sensu.
Araraikou znowu go wykiwał i uciekł przed walką, śmiejąc się egzekutorowi w twarz. Zapomniał o jednym, swoim koleżce, który padł pokonany i był teraz zdany na łaskę wroga. Białowłosy uśmiechnął się triumfalnie. Przekaże wiadomość dla swego arcywroga za drobnym pośrednictwem jego pomocnika. Takiej jakiej kapitan nie będzie mógł zignorować - wyciętej na ciele i w kościach.
Niecierpliwym gestem odgarnął w tył niesforny kosmyk długich włosów i z konsternacją zauważył, że znowu opadł, nie znajdując oparcia. Nie dowierzając dotknął miejsca, gdzie powinno się znajdować ucho, ale wyczuł pod palcami jedynie jego strzępek.
Spróbował je zregenerować, ale nie mógł. Nie miał żadnych dodatkowych komórek do spalenia. Jakim cudem? Uderzyła go prawda – czyżby znowu przegrał?
Roześmiał się szaleńczo na cały głos, na co z szoferki obejrzał się jeden z siedzących w niej mężczyzn. Nosił dystynkcje czyścicieli. Egzekutor pomachał mu na znak, że wszystko w porządku.
Przyjrzał się taksująco leżącemu przed nim nieprzytomnemu mężczyźnie. Szpieg wyszedł z ich konfrontacji w zadziwiająco dobrym stanie. Kilka zadrapań na twarzy oraz nadżerek w skórze znajdujących się pod najsłabszymi punktami zbroi, tam gdzie szpony znalazły otwarcie i zaczęły pochłaniać mięso. Potwierdzały się plotki, że Tekkey naprawdę był jednym z najtwardszych agentów.
Zabójca położył dłoń na lewym ramieniu powalonego, na największej z ran. Kiedy tylko pojawiła się narośl pośrednicząca w transferze, zaczął pompować w przeciwnika swoje własne komórki. Obrażenia leczyły się błyskawicznie i wkrótce nie pozostało po nich śladu. Dla dopełnienia procesu pozostało zrobić jeszcze tylko jedno.
Chyba Izuma wreszcie znalazł to, czego tak długo szukał. Idealnego nowego nosiciela dla wirusa Neoplasmy.
***
12 marca 1615
Genbu doświadczył w swoim życiu wiele bólu. Spadł lotem szybowym do zimnego górskiego jeziora z wielu dziesiątków metrów. Otrzymał cios tuż obok serca rozpalonym jak do białości sztyletem. Przyjął na blok cios wielotonową parasolką nagijskiej damy, przez co skończył na pół roku w łóżku rehabilitacyjnym z połamanymi rękami oraz uszkodzonym kręgosłupem. Ale nijak każde z tych doznań i wszystkie razem miały się do uczucia bycia żywcem obdzieranym ze skóry, mięśni i kości.
Krzyczał więc, długo i rozpaczliwie, bo też cóż innego mu pozostało? Od momentu gdy stracił większość tkanki z twarzy, już tylko gardłowy ryk dobywał się z jego gardła. Nie była to najlepsza śmierć, jaką mógłby sobie wymarzyć. Nie bardzo wierzył w któregokolwiek z bogów Tenchi, więc nawet nie miał nadziei w życiu pozagrobowym złożyć zażalenia na marne okoliczności zejścia.
Był teraz równie ślepy jak jego oponent. Jako że oglądanie życia przelatującego przed oczami wymaga pewnej dozy koncentracji na sobie, długo nie dosłyszał przyłączenia się drugiego głosu do ogólnego rozgardiaszu powodowanego przez jego dogorywanie.
Skrzywił się, co uświadomiło mu, że znowu ma jakieś mięśnie twarzy.
Nadal obaj gladiatorzy byli zrośnięci naroślą, jednak teraz to białowłosy szarpał się, usiłując zerwać połączenie. Ookawa nie miał najmniejszego pojęcia co się działo, ale jeśli jego wróg chciał uciekać, on powinien zrobić dokładnie przeciwną rzecz. Wzmocnił chwyt na trzymającym go łapsku oraz przytrzymał je na miejscu. Z niedowierzaniem stwierdził, że znowu widzi. Patrzył na czystą panikę malującą się na koszmarnej, nadal nie w pełni zregenerowanej twarzy Izumy. Pulsująca gula wyznaczająca miejsce złączenia ich ciał powoli posuwała się w górę ramienia białowłosego, pożerając ją doszczętnie. Szpieg poczuł, jak skromne śniadanie przewraca mu się w żołądku.
- Ki czort? – wybełkotał. Czyli odzyskał usta i język. Brakowało mu ich.
- Zatrzymaj to! – wrzasnął przerażony do głębi egzekutor.
- Niby jak? To nie moja moc ci to robi.
- Puść mnie! Tekei, kuwa! Poddaje się! Poddaję! Puść, słyszysz?!
Ookawa posłusznie rozłożył ręce, jakby chciał pokazać, że on tu nic nie może. Bardziej niż dalsza przewaga w już zakończonej walce interesowało go co się właśnie stało. Nieoczekiwanie narośl również puściła. Jakby nigdy nic, wciągnęła się w jego ciało. Ohyda! Drugi gladiator odleciał w tył, przyciskając do siebie kikut. Łypał ponuro dopiero co odzyskanymi oczami.
- No to mamy obustronny walkower. Remis. To znaczy, że znowu muszę ci natłuc, aby usłyszeć odpowiedzi? – Genbu wyciągnął dłoń przed siebie, parodiując wcześniejszą pozę Izumy.
Ten odsunął się jeszcze kilka kroków.
- Nie trzeba – zapewnił pośpiesznie. - Sam siebie wykiwałem. Uznaję swoją porażkę.
- Dobra. Nasuwa mi się jedno, dosyć oczywiste pytanie - odchrząknął szpieg. – Coś ty mi wsadził w głowę, popaprańcu? – ryknął, nagle czując powrót dawnej furii.
- Neoplasmę – odpowiedział tamten urażonym tonem, jakby to było oczywiste. – Moja nadludzką moc.
- To mackowate paskudztwo? Wyciągnij to ze mnie!
- Nie mogę. Widziałeś co się stało, gdy chciałem cię lekko napocząć. – Pomachał kikutem. - Za długo się inkubowała – dodał zamyślonym tonem.
Szpieg zmniejszył dzielący ich dystans i chwycił drugiego mutanta za klapy skórzanej kurtki.
- „Za długo się inkubowała”? – powtórzył za nim tonem pełnym ponadludzkiego gniewu.
- No, tak. Od czasu naszego starcia na moście. Wszczepiłem ci trochę moich komórek. Jak myślałeś, dlaczego nazajutrz nie miałeś na sobie nawet najmniejszego zadrapania?
- Od pół roku noszę w sobie kawałek ciebie?! – Skrzywił się z niewymownym obrzydzeniem. - I po co to wszystko? Co ty z tego masz, poza chorą frajdą ze zniszczenia mi życia.
- Nie rozumiesz? Byłeś tylko zimnokrwistym, strachliwym żółwiem chowającym się w swojej skorupie. A w środku byłeś taki miękki i bezbronny. Skończyć misje jak najmniejszym bilansem strat, zawsze chronić życie cywili. Wszystkie te brednie są już za tobą. Ja dałem ci kły i pazury, doskonałe ciało. Wpoiłem instynkt zabójcy. Pokazałem rozkosz z walki oraz siłę płynącą z gniewu. Uwolniłem cię od wątpliwości. Od sumienia. Wszystko zawdzięczasz mnie!
- Zacząłem dziwnie się czuć po kryzysie Kayzera Soze. Myślałem, że to wszystko wina Genkaku.
- Genkaku? – roześmiał się Zabójca. - Nie, to wszystko wina Araraikou!
- Pit? A co on ma z tym wspólnego? – zdziwił się shinobi.
- To długa historia. Pamiętasz co ci mówiłem o naszej konfrontacji? Jacyś naukowcy z Omoi Munashi ściągnęli mnie poprzez nieoficjalne kanały do współpracy w projekcie naukowym. Cel był szczytny: stworzyć armię ludzi-regeneratorów zmodyfikowanych moim wirusem. Nie wiedziałem, że terroryści pociągający za sznurki chcą jej użyć do zemsty na Araraikou. Tak czy inaczej, badania szły nam kiepsko. U poddanych terapii pojawił się szereg efektów ubocznych: bezsenność, wybuchy niekontrolowanej furii, mordercze skłonności, myśli samobójcze. Większość ochotników zdążyła się zabić póki posiadali jeszcze resztki samoświadomości. Pozostali stali się bezrozumnymi bestiami. Tylko ja potrafiłem nad nimi zapanować. Zebrałem ich w dokach Higure, gdzie mogliśmy razem jakoś funkcjonować. A wtedy pojawił się Araraikou. Zamordował wszystkich moich podopiecznych. Rozumiesz to? Z zimną krwią!
Ookawa nieszczególnie współczuł. Na świecie chodziło wystarczająco szalonych nadludzi i bez stadka pomiotów Izumy.
- Jego też zaraziłeś? Ma w głowie jakieś twoje komórki?
- Zwariowałeś? Nienawidzę go! Czynnikiem aktywującym jest Mindjack Pill. To piguły, które wymyślili nasi mózgowcy dla stabilizacji procesu. Pit ich nie dostał, ty tak. Całkiem niezłe, smakują truskawkami. Żałuj, że nie pamiętasz tej, którą ci podałem. To była już ostatnia, jaką uratowałem z fiaska eksperymentu.
- Czemu właśnie ja? Naraziłem ci się czymś?
– Jesteś całkiem wytrzymały, nawet jak na nadczłowieka. W walce kradniesz krew. Miałem nadzieję, że nie zwariujesz do reszty i będziesz dbał o wirusa. Karmił go nowymi komórkami.
Shinobi patrzył na niego bez słowa, pustym wzrokiem.
- Rozumiem, że jesteś wściekły. Co teraz? Zabijesz mnie za to co ci zrobiłem? Żałuję, że nie umiem tego odkręcić. Widziałeś, że próbowałem! Jestem samotną sierotką. Chciałem tylko znowu mieć rodzinę. – Pociągnął nosem. Miał nadzieję, że zręcznie wplecione w zdanie kłamstwo ujdzie mu na sucho.
Tekkey doprawdy nie wiedział jak sobie poradzić z wszystkimi tymi rewelacjami. Nagle okazywało się, że Genkaku nie jest winien wszelkiemu złu na świcie, co było sporym ciosem dla jego mocno ugruntowanego poglądu. Nie spodziewał się, iż Pit ma także swoją mroczniejszą stronę. W relacji białowłosego wychodził na niezłego potwora, który najpierw strzela, a później zadaje pytania. Będzie go musiał zapytać o sprawę z Mindjack Pillem. Może w Omoi Munashi będą coś wiedzieli? Przyszłość nagle zaczynała się malować w jeszcze czarniejszych barwach. Na domiar złego egzekutor wyglądał teraz tak żałośnie, że chyba nie potrafił by go skrzywdzić na poważnie. Szkoda, roiło mu się zamknięcie go w kryształowej zbroi i wrzucenie do pobliskiej rzeki Gangetsu na dziesięć tysięcy lat pokuty. Dał sobie ostatnią szansę na zrealizowanie pięknej wizji długiego życia bez najmniejszej szansy na ponowne spotkanie Izumy. No nie mógł się przemóc i już. Co nie znaczy, że miał mu całkiem odpuścić karę. Spojrzał z góry na chlipiącego mężczyznę i zacisnął pięść.
- Dalej jesteś sierotą, ale od dziś nie tak całkiem samotnym. Wkrótce tego pożałujesz. Bracholska piącha bólu!
***
Przypisów będzie niewiele, bo też większość odniesień została podlinkowana w tekście.
1. Izuma zwracając się do Tekkeya operuje wieloma różnymi, udziwnionymi wersjami jego kryptonimu. Większość możecie rozpoznawać. Tak, zadałem sobie trud przebicia się przez tenchowe SB i zebrania ich w tę antologię. Wszelkie wymysły nowomowy pozostają intelektualną własnością ich bezpośrednich twórców. Proszę, nie pozywajcie.
2. Genbu = Czarny Żółw. Stąd mnogie odniesienia do tego zwierzęcia w tekście.
3. Z Deserem miałem problem. Odmieniać - nie odmieniać? Oto jest pytanie. Postawiłem w większości na pierwszy wariant.
4. Można wybrać dowolny wariant reakcji po przeczytaniu całości:
- Ale jak to?
- WTF?
- Co się stało się?
- Co ja pacze?
- Jesteś u pani Tekkey! [moja ulubiona]
Najpierw mały cytat z zeszłorocznej gali Tenchi Awards:
Lorgan październik 2014 napisał/a: | Zdecydowanie Sorata. Za głębię, emocje i kształtowanie postaci przeżytymi wydarzeniami, a nie jakimś wyimaginowanym planem gracza. Na drugim poziomie jest bezkonkurencyjny.
|
Dziękuję, miałem dziki ubaw czytając uzasadnienie. Mój wyimaginowany plan powiązany z Izumą powstał w 2011 roku, sezonie pojawienia się nas obu na Tenchi. Cała moja gra była jedynie ścieżką prowadzącą do tej konfrontacji. Lenistwo przeważyło. Za dobre towarzystwo było na poziomie 2gim, aby go szybko opuszczać. I wszystko opóźniło się bez mała 2 lata. Wtem Genkaku w tankyuu trwającym gdzieś w czerwcu-październiku 2014 poszczuł nas na siebie. Doszło do spotkania, kółka zębate fabuły zaczęły się kręcić. Przez ostatnie pół roku Genbu coraz bardziej pogrążał się w szaleństwie wywołanym ekspozycją na wirusa Neoplasmy. Jej też efektami były wzmiankowane w większości tekstów nadmierna skłonność Ookawy do brutalności, wybuchów gniewu, bycie niesympatycznym mentorem oraz przede wszystkim pogłębiająca się paranoja podkręcana kolejnymi zdradami agentów [macha do Genkaku i Curse]. Jeśli wygram i to wejdzie do kanonu, myślę, że zasłużyłem na nowy avatar. Jeśli nie, to będzie tym śmieszniej po takim monologu masterminda.
5. Czy to szaleństwo jest zaraźliwe? Kto wie? Chciałbym tylko zauważyć, że jestem bodajże jedynym graczem z postacią o bazowej wytrzymałości na 4. Po ledwie pół roku Genbu jest na wpół szalony, a jego organizm jest w rozsypce [patrz punkt 3]. Życzę więcej szczęścia. |
|
|
|
^Pit |
#2
|
Komandor
Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567 Wiek: 34 Dołączył: 12 Gru 2008
|
Napisano 16-07-2015, 02:22
|
|
Teczkej
Dobra, ocenię twoje grande dzieło i jestem skłonny postawić...no może ne dziesiąteczkę, ale blisko. Tylko dlatego, że chyba zachęćiłeś mnie bym się jednak może tak nie poddawał. Ale przede wszystkim udało ci się zrobić coś niemożliwego: nadałeś sens mojej fabule z areny! W pewnym momencie sam zagubiłem się w tym wszystkim, a ty dałeś radę przekazać to o wiele prościej i sprawniej. Samo starcie nie było awanturą o Basię, o kotka, a dośc personalnym pojedynkiem. Twoja czerwona zbroja IronOokawy robi się coraz fajniejsza. Jesteś tankiem, czystym, nieskrępowanym tankiem, który jak przywali z piąchy to każdy pada. Izuma był naprawdę przeciwnikiem dla ciebie i w sumie widać te masę przemysleń i zapisanych gdzieś nici fabularnych, które po latach wreszcie wyszły. Wiesz, nawet mi jest szkoda Izumy, a robiłem z niego, cóż, typowego półszaleńca. Trzymasz też atmosferę niepewności: "kto jest dobry, a kto zły tak naprawdę". Łamiesz też parę konwencji i puszczasz oko do braku opcji poddania się na Tenchi xD (znaczy, można, ale to jest wtedy walkower, a nie poddanie się po wymianie ciosów). Przy okazji, jak na ironię, Genbu nie chce zabijać, ale gdyby walczył z kimś innym ten kwas prawdopodobnie zakończyłby jego żywot. No i, jesli się nie mylę, to ta cząstka Izumy...to tak naprawdę twój power up na 3 poziom? Jeśli tak, to wplotłeś go idealnie. Izuma nie dał go mnie? Damn, byłbym chyba bardziej przerażony, anizeli ucieszony.
A no i całość aż krzyczała "Prototype". A to dobra gra była.
Pod koniec zaczyna się parę zdań, które są chyba wynikiem nagromadzenia tekstu i niemożności dokłądnego wyśledzenia tych baboli ("gardłowy krzyk z gardła" ot chociażby), ale jeśli historia jest spójna, zwarta, miło się ją czyta, dialogi są okej jak najbardziej, a postać która była dla mnie nijaka zyskuje w oczach...to wiedz, że czeka cię solidne 9 my friend.
Weź się za Agentów i wygraj ten sezon. Przynajmniej punktami indywidualnymi. Now it's your moment to shine! |
|
|
|
*Lorgan |
#3
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,12 sekundy. Zapytań do SQL: 14
|