6 odpowiedzi w tym temacie |
^Tekkey |
#1
|
Generał Paranoia Agent
Poziom: Genshu
Stopień: Shogun
Posty: 536 Wiek: 34 Dołączył: 24 Cze 2011
|
Napisano 12-09-2014, 22:58 [Poziom 2] Tekkey vs NPC (Izuma) - walka 1
|
|
Zaleca się przed lekturą walki zapoznanie z ostatnim wpisem w Tankyuu "Sanbetańska Robota", gdyż walka bezpośrednio do niego nawiązuje nawiązuje.
Obywatel Klim, przedstawiciel handlowy i twarz znanej marki środków czyszczących, nie miał tego dnia najlepszego humoru. Nie tylko kolejne tygodniowe tournee promocyjne okazało się klapą, a zarząd korporacji zaczął przebąkiwać o potrzebie odświeżenia wizerunku produktu, ale przez całą podróż powrotną do stolicy w radiu nie mówiono o niczym innym, jak o jakichś bombach, groźbach i terrorystach. No wściec by się można, co też niniejszym uczynił. To zdecydowanie nie był dobry dzień na rzucanie palenia. Nie odrywając wzroku od jezdni spróbował wyciągnąć papierosa z paczki, ale bez powodzenia. Sapiąc z gniewu z spojrzał na nią i tak! Udało się. Wsunął w kącik ust ćmika czekającego już tylko na ogień. Nagle kątem oka wyłowił na sąsiednim pasie ruchu gwałtowne poruszenie. Jakiś człowiek wypadł przez drzwi kierowcy prosto pod koła jego wypożyczonego klekota. Gwiazdor wdusił hamulec i skręcił kierownicę do oporu. Auto z piskiem opon wpadło w poślizg i przeszorowało bokiem po barierce rozdzielającej przeciwległe jezdnie. Wóz wreszcie stanął, w bocznym lusterku celebryta widział dwa wraki sprasowane przy czołowym zderzeniu i leżące na asfalcie ciało.
- Mój agent mnie zabije. To była tylko lampka wina, przysięgam – wyszeptał z przerażeniem, w rozpaczy łupiąc głową w kierownicę.
***
Tekkey znowu słyszał dzwonienie w uszach. Jakby wyższe od tego po wybuchu i bardziej świdrujące. Jak tak dalej pójdzie, do końca dnia jego migrena zaliczy wszystkie z dźwięków gamy. Pokonany herszt Czarnych Żmij, mogący mieć powiązania z Keyzerem Soze, leżał teraz ogłuszony u stóp szpiega. Jeden zestrzelony helikopter i dwa rozbite samochody temu agent nawet nie przypuszczał, że mógłby się posunąć do takich desperackich kroków, byle dopaść podejrzanego. Tego rodzaju pracą zajmowali się przeważnie egzekutorzy. Powinien był pozostawić Torze polowanie na szefa najemników. To dla niej chleb powszedni i bułka z masłem. Mimo to, choć nie należał do właściwego pionu, dał sobie całkiem nieźle radę z zatrzymaniem. Zabezpieczył podejrzanego, a nie licząc trzeciego uczestnika wypadku, obyło się bez niepotrzebnego zamieszania. Jeśli wszystko pójdzie dobrze i zeznania jeńca okażą się wystarczająco cenne, może generał przeboleje stratę śmigłowca. Inaczej Genbu do samej emerytury nie spłaci z rządowej pensji długu wobec armii. Najpierw musiał dostarczyć najemnika w troskliwe ręce ekspertów od przesłuchań. No tak, ocenił patrząc na rozbity dżeep, chyba on i Pan Żmija będą potrzebowali nowego środka transportu. Pogwizdując, złapał jeńca za kołnierz i pociągnął go w kierunku pojazdu nieprofesjonalnie zaparkowanego na ulicznej balustradzie.
***
Mężczyzna za jego kółkiem odetchnął z ulgą, gdy potrącony zerwał się na równe nogi. Sekundę później dotarło do niego, że ranny człowiek znowu upadł bezwładnie i już nie wstaje. Czas było się stąd zmyć, nim jacyś zaciekawieni wypadkiem gapie zdecydują się przerwać podróż i zacząć węszyć. Niby autostrada, wiadomo, zero parkowania, ale ludzka ciekawość silniejsza jest niż zakazy i nakazy. Jeśli ktoś go rozpozna, albo namierzą jacyś paparazzi… Nie, wolał nie myśleć jak mogło by się to skończyć. Do wieczora wszystkie brukowce dowiedziały by się o tym, że znowu prowadził po pijanemu. Albo co gorsze – jego była żona. Ani chybi stałoby się to tematem kolejnego jadowitego wywiadu. Jakby nie wystarczyło, że zrujnowała go finansowo przy rozwodzie. Klim skulił się nisko w fotelu, gmerając kluczykiem w stacyjce. Stary gruchot za nic nie chciał zapalić. Nagle zdał sobie sprawę, że słyszy z zewnątrz strzały z broni palnej. W lusterku zobaczył drugiego nieznajomego, walczącego z ponownie oprzytomniałym rannym. Czy ten facet był jak kot z dziewięcioma życiami? Kiedy zerknął raz jeszcze jego niedoszła ofiara ponownie padła na asfalt. Ten drugi bezczelnie się gapił, wprost na aktora.
Nie! – krzyczał w myślach Klim, gdy obcy chwycił nieprzytomnego i ruszył w stronę auta. – Idź sobie! Nie podchodź!
***
Tekkey pukał w szybę. Trochę dłużej, niż jest to uważane za uprzejme, ale kierowca nie wykazywał elementarnej woli współpracy. Wreszcie złamał się i lekko uchylił szybę.
- Dzień dobry panu! – uśmiechnął się czarująco Ookawa.
- Dobry – odburknął człowiek w środku, nieudolnie usiłując ukryć twarz za postawionym kołnierzem koszuli.
- Ja to chyba pana znam. Pan Klim, prawda? Z telewizji! Mogę dostać autograf? – z każdym zdaniem padającym z ust szpiega, mężczyzna po drugiej stronie szyby zdawał się coraz głębiej zapadać w sobie.
- N-nie. Nie rozdaję dzisiaj autografów. Śpieszę się, do widzenia.
Nagabywany zaczął nieudolnie kręcić kluczykiem w stacyjce i wdusił przycisk na konsolecie.
Agent przytrzymał pośpiesznie zamykane okno opancerzoną dłonią. Szkło zazgrzytało o kryształy. Wprost cudownie, kolejny niezapomniany dźwięk…
- To wielka szkoda. Jestem pana największym fanem! – Trochę na pokaz, agent zrobił smutną minę. - Podoba mi się pańskie hasło reklamowe: dopierze każdą plamę! Wie pan, w mojej profesji człowiek zazwyczaj ubiera coś tylko raz, nim rzecz staje się bezpowrotnie zbrukana. Czyste ubrania to luksus. Sam pan wie, jak ciężko TO doprać…
Cześć egzoszkieletu upłynniła się, a krew upiornymi strumyczkami zaczęła spływać po obu stronach szyby. Aktor w środku zbladł jak ściana i szarpnął się jak najdalej od zjawiska i jego sprawcy. Kiepsko mu to wyszło, nadal miał zapięty pas bezpieczeństwa, który przyciągnął go z powrotem. Potoczył wkoło oszalały wzrokiem i po raz kolejny desperacko zakręcił kluczykiem w stacyjce. Silnik kaszlnął, ale nie zaskoczył.
- Czego ode mnie chcesz? – spytał wreszcie drżącym głosem.
- Widzi pan, mi i koledze naprawdę przydała by się podwózka – z nieskrywaną radością poinformował niewygodny rozmówca.
***
- Panie Klim?
- …
- Panie Klim?
- Tak? – ponuro mruknął gwiazdor, przysięgając sobie nigdy więcej nie oderwać wzroku od jezdni w trakcie prowadzenia.
- Nie mogłem nie zauważyć, że sterczy panu z ust przeżuty zwitek papieru. Pali pan?
Jeden wyćwiczony gest. Trzask płomienia. Pierwsze od dawna zaciągnięcie się dymem. Brakowało mu tego.
I cichy syk żaru zduszonego, ot tak palcami. W mgnieniu oka obcy zgasił i zabrał nabitą tytoniem tutkę papieru.
Patrz na drogę, przypomniał sobie celebryta, patrz tylko na drogę.
- Powinien pan to rzucić. Palenie zabija – stoicko poinstruował agent. - Nie chce pan jeszcze umrzeć, prawda?
***
- Panie Klim?
- Tak? – odruchowe, monosylabiczne odpowiedzi zdążyły wejść w nawyk kierowcy przez kilka godzin wspólnej podróży.
- Zauważył pan?
- Co? – odburknął właściciel pojazdu.
- Od samego początku ktoś nas z daleka śledził, ale teraz nagle zaczął redukować dystans. Domyśla się pan dlaczego?
W tym momencie niewiele tematów już mogło kierowcę zainteresować, choć to tłumaczyło dlaczego nachalny autostopowicz upierał się trzymać bocznych, mniej uczęszczanych dróg zamiast ruszyć autostradą.
- Zbliżamy się do mostu, stamtąd nie ma ucieczki. Ma nas w garści – coś na kształt uznania pobrzmiało w głosie pasażera. Nagle wciągnął gwałtownie powietrze i jakby spoważniał. – Panie Klim?
-Tak?
- On ciągle przyśpiesza. Za chwilę przejedzie obok pańskiej strony samochodu. Człowiek na sportowym motorze. Proszę go staranować.
- Co? – mimo przyrzeczenia, kompletnie wstrząśnięty kierowca wlepił ogłupiały wzrok w pasażera. – Nie mogę, ja już mam na koncie wykroczenia… punkty!
Rozmazany cień przemknął za oknami. Niemal jednocześnie wybrzmiał dźwięk tłuczonej szyby i dokonał się gwałtowny kontratak agenta. Kapsułka z polimerową siatką eksplodowała, oblepiając zarówno sięgającą już do gardła celebryty rękę napastnika, jak też motor, jego korpus, długie srebrne włosy i skrytą pod bandaną twarz. Mężczyzna szarpnął, ale nie zdołał zerwać tworzywa, za to jego pojazd niebezpiecznie się zachybotał.
- Proszę dodać gazu – zakomenderował napiętym głosem obcy z fotela obok, jakby bardziej swojski w porównaniu do nowego zagrożenia. – Ale JUŻ! – ryknął nagle, a wokół niego zapłonęła faeria tysiąca czerwono-pomarańczowych iskier.
Gwiazdor wcisnął pedał do oporu, a stary gruchot ryknął silnikiem, buchnął sadzą z przerdzewiałej rury wydechowej i wyrwał ostro do przodu. Jednoślad nie miał szans zachować kursu. Kierujący natychmiast stracił równowagę, a stalowy rumak przewrócił się na bok przy agonalnym dźwięku rozdzieranej stali. Polimer przetarł się i maszyna szybko została w tyle. Jej jeździec nie miał tyle szczęścia, schwytany w pułapkę i wleczony obok samochodu po szorstkim asfalcie. Tylko raz, na początku, z jego ust dobył się krzyk, który szybko zamarł.
- O Boże, co ja zrobiłem – zaczynał się rozklejać niegdyś znany i lubiany, a niedługo pewnie już tylko znienawidzony osadzony.
- Przerażające, prawda? Wystarczy tego trochę posłuchać i skóra cierpnie. – Uśmiechnął się porozumiewawczo Tekkey, przykładając dłoń do ucha.
Teraz, gdy zwrócił na to uwagę, także człowiek potrafił wyróżnić nikły odgłos, którego faktycznie wcześniej nie było z nimi podczas tej podróży.
- Czy to dźwięk jak on… umiera? – zapytał w końcu z dezorientacją i sporą dozą poczucia winy.
- Nie. – Agent rozłożył i przeładował kuszę, ledwie przypominającą te kiedykolwiek widziane przez aktora na planach filmowych. – Śmieje się z nas. Tylko To wkurzyliśmy.
***
Ookawa ujął oburącz swoją broń i zaparł się plecami o drzwi.
- Uważaj, gdzie tym celujesz! – kwiknął Klim, kuląc się i starając zejść z linii strzału.
- Rozsądniej byłoby się nie ruszać – odrzekł strzelec, korygując trajektorię. - Może trochę nami szarpnąć, proszę mocno trzymać kierownicę. Jakby zależało od tego pańskie życie. To jest zabawne, bo tak w sumie jest prawdziwe.
Cokolwiek wisiało przyklejone do karoserii, nie mogło być człowiekiem. Genbu już dwukrotnie widział khazarskie transformacje, ale żadna z nich nie obejmowała zmiany tak dogłębnej i obejmującej całe ciało. Do tego był niewiarygodnie odporny. Choć wleczony po asfalcie, miał ledwie powierzchowne otarcia. Brzdęknął wgniatany metal i agent odnotował, że prześladowca wbił palce w drzwi kierowcy, zyskując kolejny punkt podparcia. Teraz, niczym cyrkowy ekwilibrysta, balansował już ponad szosą, opierając się na dłoniach i zapartej o nadkole stopie. Cóż, jedną z tych rzeczy właśnie miał utracić. Auto zabujało resorami, gdy wyrzucony siłą magnetycznego impulsu bełt pomknął w kierunku zaciśniętych na krawędzi okna palców dziwadła. Impet oderwał je co prawda od blaszanej ściany, łatwo rozrywając polimerową siatkę, ale nie zdołał nawet przebić skóry. Każde inne stworzenie w zderzeniu z pociskiem wyrzuconego z modelu ciężkiego khazarskiej kuszy powinno bezwładnie odpaść od pojazdu, ale To tego nie zrobiło. Cudak nie tylko nie spadł, ale utrzymał się w tym samym miejscu dzięki czystej sile mięśni. Tylko że teraz miał już wolną rękę.
To nie powinno być możliwe, ale wróg zgiął się w pół, jakby nie miał kręgosłupa i wbijając w blachę palce dłoni i stóp popełzł po ścianie wozu do tylnego okna. Przypominał w tym wielkiego wija z khazarskich puszcz. Tekkey wodził za nim kuszą, przyprawiając o kolejne ataki paniki kierowcę, ale najwyraźniej to coś na zewnątrz było całkiem bystre. Cały czas pilnowało, by aktor stał na drodze kolejnego strzału. Gdy niemal dotarł na finisz popełnił błąd, wbił szpony za wysoko i natychmiast oberwał w nie pociskiem. Ten odrzucił kończynę wstecz, nadal wczepioną w wyrwany kawałek metalu. Sam bełt odbił się od skóry i rykoszetował do środka pojazdu. Przebite na wylot radio wygrało jeszcze jeden smutny akord, rozciągając w coraz niższym tonie słowo „bomba” zgasło wreszcie. Napastnik wykorzystał moment konsternacji i bez większej szkody odbijając się stopami od jezdni wskoczył do środka głową naprzód. Kaskada odłamków z rozbitego okna zasypała nieprzytomnego herszta Czarnych Żmij, złożonego na tylnym siedzeniu. Ookawa zerwał się, oddał strzał, ale intruz zwinnie uchylił się przed nim i złapał za ciało Czarnej Żmii, osłaniając się nim jak żywą tarczą przed kolejnymi.
- Co teraz? – spytał z trwogą Klim, zerkając w lusterko wsteczne.
- Proszę zwolnić, ale się nie zatrzymywać – odmruknął pasażer i zwrócił się bezpośrednio do przyczyny zamieszania.
- Ostatnie zagranie to była nasza sztuczka. Nie wiem skąd ją znasz, ale masz puścić tego człowieka. Natychmiast, albo zrobię z ciebie sito, szamanie! – zażądał agent, mierząc z kuszy w obydwu. W obecnej sytuacji był to pusty gest, pomiędzy nimi był świadek, a skóra tamtego zdawała się twarda jak łuski smoka.
- No wiesz, kuzynku, nie poznawać własnej zmutowanej rodzinki? – Samozwańczy nadczłowiek parsknął śmiechem oraz błysnął spod zwisającej w strzępach bandany ostrymi zębami. - To nie ty jesteś w pozycji, żeby stawiać żądania – Ostry paznokieć wbił się w skórę na szyi zakładnika, kreśląc głęboką szkarłatną pręgę. Napastnik tylko wyszczerzył się jeszcze szerzej.
- Rozumiem – przytaknął agent i narzucił sobie spokój, choć nadal żywił spore wątpliwości. Nie odłożył także broni. - Czego chcesz? Tylko spokojnie, potrzebuję go żywego.
- No to masz pecha, bo ja właśnie potrzebuję go martwego – porywacz westchnął obłudnie i przeciągnął długim gadzim językiem wzdłuż rany najemnika, zlizując krew. W jego żelaznym uścisku potężna Czarna Żmija wydawała się bezradna jak dziecko.
- On musi żyć. To sprawa rangi bezpieczeństwa narodowego. Jest ważnym świadkiem w sprawie Keyzera Soze. Musiałeś o nim słyszeć! Cały dzień jest tematem numer jeden w mediach – perswadował Ookawa.
– Nie obchodzi mnie to. Widzisz, kuzynku, jestem bardzo grzecznym potworem. Gryzę, bo lubię, ale tylko tych, których wskażą ludzie trzymający moją smycz. I nigdy nie pytam dlaczego. Egzekutor zabija, potwór dostaje ciasteczko. Właśnie tak to działa – ostatnie zdanie wyszeptał teatralnym szeptem do najemnika, który nagle zawył w męce.
Genbu pewnie nie miał tego dostrzec, ale za plecami najemnika, między nim a drugim agentem, pojawiło się fizyczne połączenie. Przypominające narośl, albo chorobliwie duży pooperacyjny zrost. Cokolwiek to było, pulsowało obrzydliwie.
- Jak tylko go zabijesz, strzelę ci w oko. Tego sobie nie utwardzisz – chłodno uprzedził Tekkey. Ledwo zauważył deszcz iskier, jaki go przy tym otoczył. - Z tej odległości nie da się spudłować, a bełt rozpryśnie twój mózg po całej szosie, stąd do Sakuby.
- To czemu nie spróbujesz już teraz, co? – Rozmówca prowokująco wychylił głowę zza osłony. Także rozpalił wokół siebie gęstą w konsystencji poświatę, tak głęboką w kolorze, że jej czerwień zaczynała przechodzić w czerń. - Możesz mi rozwalić głowę, nic ci to nie da. A ja wiem, że ty o tym dobrze wiesz. Słyszałem o tobie, Tekkey, narobiłeś w Higure niezłego zamieszania z tą Nagijką.
Szpieg zjeżył się na wspomnienie spotkania ze Scarlett Kane. Miał przez tę sprawę same kłopoty, nawet go awansowali do diaska!
- Możesz nie wierzyć, ale zaimponowałeś mi. Najtwardszy agent. Nie do zabicia. To ostatnie ciekawi mnie najbardziej. Minęło sporo czasu, od kiedy pochowałem ostatniego gościa, który nie mógł umrzeć. - Okrutne oczy drugiego nadczłowieka rozpaliły się dziką radością, ale szybko się opanował. Zmienił temat. -Przy okazji, nie kazałeś swojemu małemu przyjacielowi zwolnić?
Sterujący wcześniej wehikułem aktor nadal zaciskał ręce na kole kierownicy, jednak głowę leciała mu w dół i w pozycji siedzącej utrzymywały go tylko pasy bezpieczeństwa. Chyba nawet trochę się ślinił. Dwie potężne aury tuż obok musiały być zbyt wielkim obciążeniem dla jego organizmu. Egzekutor szczerzył się, jakby od początku to planował. Auto nie tylko przyśpieszało, ale skręciło ostro gdy celebryta osunął się w bok. Wszyscy zmierzali wprost na żeliwną barierę okalającą krawędź mostu. Ookawa nadal mógł chwycić kierownicę, ale zdawał sobie sprawę, że do obsługi kuszy potrzebuje obu rąk, albo odrzut najzwyczajniej mu je połamie. Jeśli się odsłoni, wróg nie omieszka wykorzystać takiej okazji i zlikwiduje cel. W tej rozgrywce mógł poświęcić jednostkę, lub zaryzykować w wypadku życie wszystkich uczestników. Z czego dwie wyszłyby z niego zapewne bez najmniejszego szwanku, ale ten jeden ofiarny pion stanowił źródło informacji kluczowych dla bezpieczeństwa narodowego. Ostatni byłby tylko przypadkową ofiarą, zdarzającą się na każdej wojnie. Wybór mógł być tylko jeden.
Szpieg jednym ruchem wyszarpnął z ukrytej kieszeni kukri i rozciął pasy krępujące aktora. Kopniakiem wypchnął go przez wybite okno i odwrócił się, by siłą wyrwać najemnika z chwytu porywacza. Na tylnym siedzeniu nikogo już jednak nie było. Chwilę później nastąpiło uderzenie w bandę i krótki moment nieważkości, gdy wehikuł spadał do rzeki. Pióropusz wody wzniósł się w górę i deszczem ochlapał trzy pozostałe na moście postacie.
***
Izuma poczuł ukłucie żalu, uczucie które szybko odegnał precz. Mamusia zawsze mu powtarzała, by w złych chwilach zwalczał smutek śmiechem. Hipokrytka. Kiedy po nią przyszedł, sama nawet nie spróbowała się uśmiechnąć. Mężczyzna zachichotał na próbę i odkrył, że jak zawsze poprowadziło go to wprost do jego własnej Wesołej Krainy. Rzucając na ziemię jak wór ryżu swój obecny cel, jakiegoś trzeciorzędnego najemnika bez żadnych interesujących uzdolnień, egzekutor zaklaskał ironicznie podchodząc na krawędź mostu.
- Co za bohater! Wzruszyłem się, naprawdę. Pewnie teraz czujesz się dumny? Ale wiesz co? Jesteś trupem! Baaaaka! – pokrzyczał trochę w stronę wody burzącej się w dole, ale nikt nie wypływał na powierzchnię. Postał jeszcze chwilę, wystawiając się na cel zaskakującego ataku. Odwrócił się nawet plecami. Żaden jednak nie nadszedł.
Jeśli tak miało się to skończyć, to równie dobrze mógł natychmiast wypełnić zadanie, z powodu którego został tu wysłany. Podniósł leżącego mężczyznę i natychmiast poczuł ciarki rozchodzące po całym ciele. To nawet było coś więcej niż zwykły entuzjazm przed rozpoczęciem kolejnej gry.
- O, mała żmijka chce się pochwalić swoimi ulubionymi zabaweczkami. – Sprawnie wyłuskał z rąk byłego żołnierza czarnorynkowy model miniaturowego paralizatora. – Pewnie, możemy zacząć od łaskotek.
Herszt zaskowytał, podrygując jak wyrzucona na brzeg ryba. Nawet gdy upadł, trząsł się jeszcze spazmatycznie. Nie namyślając się wiele, zabójca przestawił urządzenie na maksimum i przyłożył do własnej szyi. To był naprawdę mocny towar. Wyładowania doprowadziły go do progu bólu, co nie zdarzało się często. Czystą euforię zastąpiła nagle wzrastająca fala gniewu. Pozwolił jej się nieść i faktycznie zrobiło mu się lepiej, gdy przez chwilę kopał leżącego. Twardy skurczybyk nadal żył. W tym wszystkim nie było tego uczucia spełnienia, jakiego zwykle doświadczał podczas mordu. Rozejrzał się ze znudzeniem na boki, ale Tekkey nadal się guzdrał. Był pewien, że szpieg nadal żyje i teraz knuje jakiś wielki powrót. Bohater przybywa w ostatniej chwili, bardzo dramatyczne. Trudno, musiał sobie jakoś zagospodarować ten czas.
- Hej – zagadnął tego drugiego, jak mu tam było? Nieważne. I tak orzeźwił go rekomendowaną przez lekarzy dobową dawką voltów. - Te, śpiący książę. Kim ty w ogóle jesteś?
- Jestem Obywatel Klim, przedstawiciel handlowy i twarz znanej marki środków czyszczących – wystękał bezbarwnie w odpowiedzi.
- Nie pytałem gdzie pracujesz, tylko kim jesteś. Powiedz, jesteś zadowolony ze swojego życia, księciuniu?
Aktor powiódł wkoło wzrokiem i z trudem ponownie zogniskował go na egzekutorze.
- Żona ode mnie odeszła, jestem bankrutem i nienawidzę mojej pracy. Do tego dzisiaj zostałem porwany i chyba mało nie zginąłem.
- Szczerość jest dobra. Ale dzień się jeszcze nie skończył, najważniejsze żebyś pogodził się z faktami – kontynuował zabójca głosem troskliwego terapeuty. Tyle razy musiał wsłuchiwać się w ten głos, że mógłby sam leczyć w klinikach psychiatrycznych. - Dzisiaj umrzesz. I to nie szybką i bezbolesną śmiercią. Tobie może nie będzie się to podobać, ale mi owszem. Rozumiesz?
- Przymknij się wreszcie, Izuma. Przez ciebie nie chce mi się czekać do ostatniej chwili. Gratulacje, właśnie zabiłeś dramatyzm – Genbu przewrócił oczami. Agent klęczał przy Czarnej Żmii, opatrując jej rany i szprycując herszta przeciwbólami zmieszanymi z tricell. Na kończyny dołożył dodatkowo po żywym okładzie.
Białowłosy wstał, ale jedynie obserwował z rozbawieniem wysiłki utrzymania żołnierza przy życiu. Kolejna fanfaronada, nie można uratować wszystkich.
- To twoja wina. Zwlekałeś, więc ja…
- Tak, tak – przerwał raz jeszcze Ookawa. – Chętnie paplasz o wszystkim, tylko nie o tym, co ważne. Jak na przykład, dlaczego tu jesteś. Kto chciał uciszyć Pana Żmiję?
- Już mówiłem, że nie obchodzi mnie to. Zadanie to zadanie– odpowiedział egzekutor mrużąc oczy w irytacji. – Skąd znasz moje imię? Nie przedstawiałem ci się.
- Wiem, że już wiesz – wyszczerzył się chuunin, nakładając swojemu jeńcowi maskę egzopaku. – Ale skoro muszę to powiedzieć wprost: usłyszałem od kogoś o tobie, Izumo, narobiłeś w Higure niezłego zamieszania z tymi zombie wojownikami. Nie masz monopolu na plotki, jak widzisz.
Straszne podejrzenie wkradło się do umysłu zabójcy. Jeszcze raz krytycznym wzrokiem przesunął po okolicy, oceniając możliwe implikacje.
- Wiesz jak to mówią: „Do znalezienia człowieka poślij pion Inpu. Do organizacji zasadzki, Shinobi”. – Mężczyzna wzniósł rękę i energicznie zamachał. W ludzi na moście uderzył podmuch powietrza, wicher nie słabł, a wręcz przeciwnie ciągle przybierał na sile. Po chwili światło słoneczne na moście przesłonił cień wielkiego myśliwca, wiszącego kilkanaście metrów nad poziomem jezdni. – „A gdy potrzebujesz kawalerii, wezwij Seikigun!”
- A-ra-rai-kou! – z narastającą furią wycedził Izuma. - ARARAIKOU! – wrzasnął dziko, ulegając długo skrywanemu gniewowi.
Całe jego ciało momentalnie straciło pozory człowieczeństwa, wydymało się i puchło, łuski pokrywały skórę, na czole przebijały się ostre rogi. Na plecach pękły dwie bańki, przypominające gigantyczne czyraki, rosnąc w olbrzymie skrzydła. Całość wyglądała, jakby cały pochłonięty przez niego zwierzyniec ogarnęła panika i wszystkie bestie naraz usiłowały opuścić ciało gospodarza. Oczywiście panował nad nimi, choć nienawiść przyćmiewała mu zdrowy rozsądek. Od czasu porażki z Pitem czekał tylko na okazję do wyrównania rachunków. Ta godzina właśnie wybiła. Poderwał się do lotu, wzniecając tuman kurzu. Wykrzykując raz po raz imię swego wroga wzniósł się i zapikował wprost na kokpit, miejsce gdzie tkwił pilot maszyny. Bez niego cała ta bryła z metalu i sztucznych tworzyw była tylko martwym złomem. Na kilka metrów od myśliwca wpadł wprost na barierę energetyczną. Spodziewał się jej, w końcu znał wszystkie sztuczki tego porucznika. Raz jeszcze czuł na ciele żar elektryczności, wypalający nawet jego odporne nerwy i neurony. Wtem zobaczył go! Pit przeszedł po skrzydle, niosąc na ramieniu jakiś nieforemny tłumok. Dopiero gdy ostrożnie opuścił pakunek na fotel drugiego pilota, egzekutor zrozumiał, że patrzy na ostatniego ocalałego członka Czarnych Żmii.
- Wracaj do piekła, to nie jest miejsce dla ciebie – rzucił porucznik, patrząc z politowaniem wprost na Izumę po raz ostatni i nie zwracając już na niego uwagi opuścił przesłonę kokpitu. Bariera zniknęła, zaś myśliwiec zagrzmiał silnikami i wszedł w prędkość naddźwiękową, pozostawiając w powietrzu na wpół ogłuszonego wroga.
- Araraikou! – wykrzyczał w przestworza upokorzony po raz kolejny Izuma.
***
W chwili, gdy zabójca przechodził nieopodal kolejne poziomy transformacji, Tekkey ostrożnie zawijał rannego najemnika w swój płaszcz. Nicie nagięły się do jego woli i wkrótce miękki kokon otulił mężczyznę. Ciężko było ją dostrzec, ale z myśliwca w górze zwieszała się żyłka, oznaczona na końcu kryształkiem krwi. Podpiąwszy wieźnia, mógł już tylko mieć nadzieję, że prognozy Pita się sprawdzą i próby odegrania się rzeczywiście pochłoną całą uwagę egzekutora. Plan udał się niemal w pełni wedle założeń, choć jeden dodatkowy czynnik równania omal nie popsuł im szyków.
- Panie Klim, proszę mnie posłuchać: nie może pan tu zostać – poinformował agent swego niedawnego kierowcę.
- Nie? – zapytał zobojętniały już najwyraźniej na wszystko gwiazdor.
- Zdecydowanie nie. Proszę to połknąć i biec przed siebie wzdłuż tej drogi. I przede wszystkim nie oglądać się za siebie. Nie pamiętam co wyskakuje w baśniach zza pleców w takich przypadkach, ale jeśli pan się obejrzy, zapewne zobaczy pan To – wskazał Izumę uderzającego w energetyczną barierę Pita jak ćma w abażur.
Sugestia chyba podziałała, bo aktor pokuśtykał wzdłuż drogi. Po zniknięciu ostatniej dzikiej karty, czas było dokończyć twarde negocjacje. Ookawa przeładował swoją Dobranockę nowym zestawem amunicji. Daleko w górze, myśliwiec właśnie zniknął, pozostawiając wolne pole ostrzału oraz łatwy, nieruchomy cel. Bełt trafił dokładnie między łopatki mutanta, okraszone teraz pierzastymi skrzydłami. Tym razem zagłębił się w ciało, choć nie zdołał przebić go na wylot. Ale i to wystarczyło w zupełności. Agent zaparł się i pociągnął skrzydlatego w dół. Zgrabną beczką odzyskawszy nośność, Izuma zapikował i spadł jak jastrząb na agenta w dole. Impet tego ataku pociągnął ich obu po ziemi, zwartych w chaotycznej walce wręcz, na pięści, nogi i wszelkie części pożyczone przez egzekutora od dawców. Tekkey poczuł długie pazury wbijające się w elastyczną masę w szczelinę między kryształami pancerza, a chwilę później doświadczył z pierwszej ręki wrażenia bycia drenowanym opisywanego przez Pita. Wyszarpnął się z ucisku i przeturlał się po ziemi, pociągając zdalnie za spust oplątanej kuszy. Tym razem bełt przeszedł nisko, przebijając łuskowate narośle na nogach. Już samo uderzenie rzuciło zabójcę na kolana, ale natychmiast się podniósł i ułamał bez wysiłku drzewce. Przestrzelina natychmiast zaczęła się zasklepiać.
- Teraz rozumiem, zmieniłeś coś w tych pociskach – Izuma krytycznym okiem przyjrzał się nowemu diamentowemu grotowi. Ale takie rany to za mało, żeby mnie pokonać.
- Czyżby? Zagrajmy w grę. Śledziona!
Bełt wwiercił się w prawy bark drugiego agenta, a ten sapnął z zaskoczenia.
- Nie wiem, co naprawdę o mnie słyszałeś, ale zlokalizowanie twoich wewnętrznych organów wcale nie jest dla mnie takie trudne, jak ci się wydaje – parsknął śmiechem Genbu.
- Ciesz się póki możesz. Nie jesteś twardszy od ostrygi, szpiegu, wystarczy obrać cię ze skorupy, w której się chowasz a będziesz miękki. Miękki i bezsilny.
- A z ciebie żaden potwór – zrewanżował się pracownik wywiadu. - Jesteś tylko podróbką, spotkałem prawdziwego potwora i nie dorastasz jej do pięt. Jedyne co robisz, to kradniesz komórki i imitujesz innych. Ogranicza cię to absurdalne przywiązanie do żywej tkanki. – Tekkey uzupełnił brakujące kryształowe płytki w swoim pancerzu i dodał kolejne, wszędzie tam gdzie odnóża przeciwnika znajdowały słabe punkty.
Kilka metrów dalej egzekutor również hodował sobie kolejne kończyny, a ich liczby ośmiornice mogły by mu pozazdrościć, wszystkie najeżone kolcami i ociekające trucizną.
- Prawdziwa odpowiedź tkwi w biomechanicji! - oznajmił Genbu - I chcę do kursywy nędzy poznać nazwisko zleceniodawcy zamachu. Będziemy walczyć, póki obu tych rzeczy nie przyznasz.
***
W końcu, przesłane na miejsce oddziały czyścicieli zastały dwóch słaniających się z wyczerpania na nogach mężczyzn, nadal uparcie okładających się pięściami. Po godzinie oczekiwania na rozstrzygnięcie, nazbyt zamaszysty ruch macki wybił Izumę z równowagi, co natychmiast wykorzystał Tekkey. Umiarkowanie mocny cios w wielkie, nietoperze ucho egzekutora okazał się finalnym tej długiej batalii. Zabójca już nie wstał, a zaraz potem obok niego padł również nieprzytomny szpieg. Czyściciele w milczeniu wzięli się do swych obowiązków, bez narzekań przekazując szczęśliwcom wygrane z puli zakładów.
Ps. Myślę, że wyjaśnienia wymaga kwestia tego skąd agenci wiedzieli, iż Izuma podąża śladem Głowy Żmiji. Jeśli śledził przez cały czas śledził z powietrza samochód podejrzanego, musiał zauważyć, że nie jest jedynym obserwującym najemnika. Do tego fryzura egzekutora jest dosyć charakterystyczna, zaś Pit miał okazję wbić sobie jego charakterystykę w pamięć podczas ich wcześniejszej walki na arenie. |
A mogę zrobić wszystko! Wystarczy Twoja krew.~♥
|
|
|
|
»Coltis |
#2
|
Agent
Poziom: Keihai
Posty: 358 Wiek: 36 Dołączył: 25 Mar 2010 Skąd: Białystok
|
Napisano 15-09-2014, 20:49
|
|
Tekkey, oddałeś bardzo przyjemną w odbiorze walkę. Nie będę przedzierał się przez stronę techniczną specjalnie, chyba że wyrazisz takie życzenie (wtedy innym razem chętnie zasiądę do tekstu ponownie).
Czytało się Twoje opowiadanie dobrze, wytworzyłeś niezły klimat który kojarzy mi się z filmowymi opowieściami o glinach/detektywach w świecie s-f, (żeby wymienić chociaż jeden tytuł - "The One" z Jetem Li). Podoba mi się.
Ambiwalentne uczucia mam co do ingerencji Pita w całe zajście - z jednej strony fajny motyw, skoro działacie razem, ale nie jestem pewien czy powinien grać na tyle istotną rolę we wpisie. W sumie może i nieźle wyszło, bo miało to ręce i nogi.
Przedstawienie przeciwnika zarabia Ci znaczną porcję oceny. Lubię Izumę w Twoim wydaniu - porządny psychol, piesek na smyczy z pianą na ustach, który może się nareszcie wyszaleć. Czytając bio i opisy mocy właśnie czegoś takiego się spodziewałem. Trafiłeś w dziesiątkę z charakterem.
Przeciwnik to jest też niestety punkt, do którego mam pewne zastrzeżenia. W kilku miejscach zapomniałeś moim zdaniem o jednej ważnej rzeczy - Izuma musi mieć z czego czerpać komórki do swoich transformacji, tymczasem przez większość opisu jest na scenie jedynie czterech aktorów - Genbu, Padnięta Żmija, Zygmunt Hajzer i sam Izuma. Sugerujesz, że przeciwnik wcześniej ukradł wystarczającą ilość materiału, lecz moim zdaniem z opisu mocy wynika, że potrzebuje ich w miarę na bieżąco. Dlatego też walczy w tłumie i każe sobie zapewnić zwierzątka na arenie, które będzie przerabiał na nowotwory. U Ciebie zdaje się mieć spory zapas, pozwalający na gwałtowne nowe transformacje. Przyznam że zgrabnie opisane, ale moim zdaniem wzięte na kredyt
Spokojnie wygrywasz tę walkę, mimo niedociągnięć. Jak nam wyszło przy okazji dzisiejszej dyskusji - liczy się warsztat, klimat i to czy sędzia kupi Twój pomysł. Ja kupuję.
Daję 7,5. |
I wanna be the very best, like no one ever was. |
|
|
|
^Genkaku |
#3
|
Tyran Bald Prince of Crime
Poziom: Genshu
Stopień: Senshu
Posty: 1227 Wiek: 39 Dołączył: 20 Gru 2009 Skąd: Raszyn/Warszawa
|
Napisano 15-09-2014, 21:07
|
|
Chyba tylko ty i ja wiemy jak bardzo szybko napisałeś tą walką Czasu miałeś co prawda sporo, ale prywatne życie, magisterka etc wiadomo. W każdym razie jak na walkę napisaną w dwa dni to jestem pod wrażeniem Ogólnie mam tylko jeden zarzut, za to bardzo poważny, który niestety zaważy na całej ocenie Ale po kolei...
Warsztat - Masz już swój charakterystyczny styl, którego jestem fanem. Tak niby wszystko na poważnie, śmiertelne zagrożenie, ale z przymrużeniem oka. Twoje humorystyczne stawki i lekkość ducha twojego bohatera są i będą zawsze na plus.
Dialogi to zawsze trudna sprawa. Sam oddałbym wiele, żeby nauczyć się pisać dobre, naturalne dialogi. W tym przypadku mam mieszane uczucia. Z jednej strony wydaje mi się trochę banalne, ale z drugiej strony dobrze wpisują się w całość i w hollywoodzki styl całej walki (pościg etc).Szczególnie rozmowy z panem Klim -rewelacja. Więc to też na plus
Fabuła - jak na walkę do tankyuu z niejako narzuconym z góry scenariuszem dałeś sobie świetnie radę. Spodziewałem się jakiejś nawalanki między autami etc. Ucieczka "pożyczonym" autem, wciągnięcie we wszystko cywila, pościg, pokazanie Izumy jako szurniętego maniaka, humor sytuacyjny. No majstersztyk.
Jednak tak jak pisałem na początku jest olbrzymi minus. Twoja walka była rewelacyjna do mniej więcej pojawienia się Pita. Od tego momentu zaczyna się kaszanić. Końcówka jest zwyczajnie rozczarowująca. Budujesz napięcie. Obaj zaczynacie wytwarzać jakieś macki, pancerze, cuda na kiju i nagle:
Cytat: | W końcu, przesłane na miejsce oddziały czyścicieli zastały dwóch słaniających się z wyczerpania na nogach mężczyzn, nadal uparcie okładających się pięściami. Po godzinie oczekiwania na rozstrzygnięcie, nazbyt zamaszysty ruch macki wybił Izumę z równowagi, co natychmiast wykorzystał Tekkey. Umiarkowanie mocny cios w wielkie, nietoperze ucho egzekutora okazał się finalnym tej długiej batalii. Zabójca już nie wstał, a zaraz potem obok niego padł również nieprzytomny szpieg. Czyściciele w milczeniu wzięli się do swych obowiązków, bez narzekań przekazując szczęśliwcom wygrane z puli zakładów. |
No nie ładnie. Za bardzo na łatwiznę. Zabrakło mi tego finałowego pojedynku. Tej kropki nad i. Za to, i w zasadzie tylko za to dostaniesz ode mnie za tą walkę tylko 7,5.
P.S.
Myślę, że powinieneś uprzedzić sędziów, że w walce nawiązujesz nie tylko do Sanbetańskiej Roboty, ale też no ninmu Bez Odwrotu II i walki Pita na arenie z Izumą.
P.P.S
Cytat: | - Wiesz jak to mówią: „Do znalezienia człowieka poślij pion Inpu. Do organizacji zasadzki, Shinobi”. – Mężczyzna wzniósł rękę i energicznie zamachał. W ludzi na moście uderzył podmuch powietrza, wicher nie słabł, a wręcz przeciwnie ciągle przybierał na sile. Po chwili światło słoneczne na moście przesłonił cień wielkiego myśliwca, wiszącego kilkanaście metrów nad poziomem jezdni. – „A gdy potrzebujesz kawalerii, wezwij Seikigun!”
|
Genialne. Nie wiem czy sam to wymyśliłeś ale to powiedzenie powinno wejść do kanonu Tenchi. |
|
|
|
*Lorgan |
#4
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 16-09-2014, 10:11
|
|
Tekkey – Nie mam żadnych poważnych zarzutów do twojej pracy. Czytało się przyjemnie, akcja była wartka, wydarzenia logiczne i uporządkowane. Podobało mi się, jak przedstawiłeś przeciwnika, a także jak wykorzystałeś większość jego atutów. Wbrew temu co zasugerowałeś, praktycznie nie odwoływałem się do Tankyuu, Ninmu, ani kart postaci. Wpis był według mnie w dużej mierze samowystarczalny (czego nie wiedziałem, łatwo się domyśliłem). Moje oczekiwania względem walki w Tankyuu zostały spełnione.
Ocena: 8/10
______________________________________________________________
Oddaję swój głos na Tekkeya. |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
^Pit |
#5
|
Komandor
Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567 Wiek: 34 Dołączył: 12 Gru 2008
|
Napisano 17-09-2014, 01:49
|
|
Tekkey
Przedziwna to walka i szalona. Gonitwa po mieście tego najlepszym przykładem - twoja postać jest jak typowy świr bawiący się życiami innych. Do tego te dialogi i ciągłe odwołania do śmierci lub czegoś podobnego budowały naprawdę ciekawy klimat. Jeszcze lepiej zrobiło się, kiedy pojawił się Izuma i zacząłeś kreślić jego charakter jak i dialogi. Można było poczuć całe to pokrętne myślenie obu wojowników, na pewno lepiej przedstawiłeś go niż ja na arenie. Sporo było tu psychologicznej wojny, "umrze - nie umrze, a jak już to dodatkowo uświadommy go o tym". Samo starcie między wami było dość... standardowe. Przydałoby się by Izuma zaczął wariować jeszcze bardziej, wchłaniając więcej osób postronnych (w myśl zasady 'jak już wciągamy cywili to na całego"), no i brakowało mi takiego mocnego pierdyknięcia, zakończenia z bombą. Ale szczerze? Było całkiem ciekawie. Po raz kolejny jest tu parę momentów, które pozwolą zapamiętać tę walkę nieco na dłużej.
Technicznie jest czysto
7.5 bo mi zabrakło wielkiego finiszu. W tym momencie warto zapytać "czy zawsze musi takie być, zawsze Michael Bay i Happy End"? Otóż nie, to są po prostu moje własne odczucia. To była jazda bez trzymanki, pełna emocji. I te opadły na koniec, jak ucięte mieczem, jakby zabrakło ci z 2 akapitów po drodze. Może po prostu źle to odbieram bo taki był zamysł? Mam tylko nadzieje, że nie poczujesz się zbytnio urażony bo i tak wygrywasz |
|
|
|
»Sorata |
#6
|
Yami
Poziom: Genshu
Posty: 1471 Wiek: 39 Dołączył: 15 Gru 2008 Skąd: TG
|
Napisano 17-09-2014, 08:29
|
|
Nie podobało mi się...taki żarcik. Było świetnie. Poza wstępem i zakończeniem (o tym później) niesamowicie żywo i błyskotliwie. Wspaniale zachowujesz dynamikę walki (aplikując dyskretnie prawidłową mechanikę), a dialogi skrzą od celnych ripost i humoru. Przy takich wpisach mój własny, toporny styl zawstydza mnie niezgrabnością. Uświadamiasz jak wiele jeszcze trzeba się nauczyć, nim człowiek zacznie pisać tak płynnie i naturalnie.
Początek walki trochę pokaleczyłeś. Lekko chaotyczne wydarzenia tłumaczysz jednak sprawnie nawiązaniami do Sanbetańskiej roboty i późnymi dialogami. Podobały mi się nawiązania do khazarskich transformacji. Obawiałem się, że nie zrozumiałeś instrukcji w tankyuu, ale dzięki temu mnie zaskoczyłeś bardziej pomysłowym zamaskowaniem powodu walki. Jako sędzia czasem mam też problem z twoją interpretacją opisów. Izuma miał mnóstwo zapasowej tkanki, a rykoszet bełtu przeciwpancernego uszkodził tylko radio. Trochę mnie to razi, ale można obie rzeczy tak zinterpretować.
Koniec nie istnieje. To jest jego największa wada. Po interwencji Pita (świetnie wyważona swoją drogą – podkreśla współpracę, ale nie pomaga w starciu zbyt bardzo) zaczynacie okładanie się pięściami w wyobraźni czytelnika. Czemu!? Po takim rozwinięciu chcę więcej! <załamuje ręce w desperacji>.
Momentami wybijała mnie z rytmu konstrukcja zdań („mężczyzna za jego kółkiem”) lub literówki („nicie”?) ale to są rzeczy, które wychwyciłbyś po n-tym przejrzeniu. Tutaj jesteśmy sami swoimi redaktorami, ale nie zaszkodzi od czasu do czasu zapytać kogoś o opinię.
Obstawiam, że twoim problemem jest głównie brak czasu. Każdy zna to zagadnienie i nie powinno zaważyć na ocenie. Czyli dostałeś 7,5?
Nie do końca. Wyjątkowo nie wezmę tego pod uwagę. Już tłumaczę dlaczego:
Każdy z błędów, które wymieniłem, można spokojnie wyeliminować niewielkim kosztem. Ok - oddałeś trochę niechlujną walkę, a na forum jest posucha. Nie zmienia to jednak dla mnie faktu, że wpisy takie jak ten i autorzy tacy jak ty zasługują na wyróżnienie. Żeby ludzie zaglądając do siłowni wiedzieli po średniej na kim mają się wzorować i żeby podkreślić jakie wpisy ja osobiście chcę czytywać dużo częściej.
Ocena: 9/10
Głosuję na Tekkeya. |
Kryteria oceny walk: Klimat 4/10 Mechanika 3/10 Warsztat 3/10. W razie wątpliwości - konsultuj. Pomoc: https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=17457#17457 |
|
|
|
*Lorgan |
#7
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,14 sekundy. Zapytań do SQL: 13
|