47 odpowiedzi w tym temacie |
»Sorata |
#31
|
Yami
Poziom: Genshu
Posty: 1471 Wiek: 39 Dołączył: 15 Gru 2008 Skąd: TG
|
Napisano 24-09-2018, 14:40
|
Cytuj
|
Rozdział 8
Aktualna punktacja:
Hes – 16 hms
Mablung – 20 hms
Jak poprzednio, wytyczne dostaniecie na PW. |
Kryteria oceny walk: Klimat 4/10 Mechanika 3/10 Warsztat 3/10. W razie wątpliwości - konsultuj. Pomoc: https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=17457#17457 |
|
|
|
»Hes |
#32
|
Zealota
Poziom: Keihai
Posty: 65 Dołączył: 05 Cze 2017 Skąd: Warszawa
|
Napisano 08-10-2018, 22:38
|
Cytuj
|
Ecúnsniyo, Khazar 08-04-1618
Hes potarł zmęczone oczy i wypił kolejny łyk napoju energetycznego, próbując oszukać organizm i odgonić sen. Początkowy entuzjazm szybko opadł. Baza danych tylko z na pierwszy rzut oka przypominała tę prowadzoną przez inspektor Muecę. Anderson, bo jak przypuszczał zealota, to on był autorem zapisków, miał denerwującą skłonność do umieszczania własnych przypisów w dokumentach już wcześniej opracowanych. I to, jak się zdaje, w losowych miejscach. Zarówno w sprawach datowanych na zaledwie parę miesięcy wstecz, jak i tych sprzed parudziesięciu lat. Co gorsza, używał zrozumiałych tylko dla siebie skrótów myślowych. Jesus stracił co najmniej dwie godziny, próbując zrozumieć czego tyczą się dopiski: "Nie J.", "100%", "Typowe zachowanie", "Słaba strona". Mimo starań nie wywnioskował z tego nic, co mogłoby okazać się pomocne w przyszłości. Doszedł też do konkluzji, że musi zmienić strategię. Działając w dotychczasowy sposób i w takim żółwim tempie, analiza dokumentów zajęłaby mu co najmniej kilka dni. Stanowczo za długo. Zaczął więc tylko pobieżnie przeglądać teksty i tkwiące tam informacje. Bardzo interesująco wyglądała teoria Andersona, który twierdził, że grupa z którą walczyli zaczęła działać przynajmniej siedemdziesiąt lat przed wybuchem wojny światowej. Jako potwierdzenie swojej tezy zebrał kilkanaście wycinków prasowych z tamtych czasów. Robiło się coraz ciekawiej. Kolejne kilkadziesiąt spraw nie wniosło niczego nowego. Mag zdążył się już przyzwyczaić do sposobu pisania detektywa, który, jak okazało się, ograniczył się do niedużego zbioru powtarzających się przypisów. Gdyby mógł poświęcić na to dość czasu, Hes z pewnością w końcu rozgryzłby sposób myślenia autora. Niestety właśnie tych kilku dni mu brakowało. Pozwolił sobie na chwilę zadumy. Co zrobiłby, gdyby zyskał choć krótki urlop? Jego myśli bardzo szybko powędrowały do pewnej brunetki i wieczoru, który spędzili razem piątego kwietnia. Teraz wydawało się, jakby to były wieki temu. Nadal machinalnie przeglądał dokumenty i pewnie dzięki temu zauważył pewien szczegół. Najpierw to było tylko niejasne przeczucie, że coś mu nie pasuje, a kiedy dokładniej wczytał się w dokument - zrozumiał. Jedna z adnotacji była wyjątkowa, znaczy nie znalazł jej w żadnym wcześniejszym tekście. "BUM" widniało na akapicie. Kiedy skierował tam wskaźnik myszki, ten zmienił wygląd. Zaciekawiony wcisnął lewy przycisk. Na ekranie komputera od razu pojawiły się ostrzeżenia i alarmy antywirusa, ostrzegającego przed uruchomieniem nieznanych treści. Dzięki Lumenowi, który czuwał nad zmęczonym zealotą. Zegar wskazywał już piątą nad ranem, a niebo zaczęło się powoli rozjaśniać. Po modlitwie Hes wreszcie mógł położyć się spać. Nie mając lepszej opcji, rozłożył siedzenie samochodu i przykrył się marynarką.
Obudził się po dziesiątej. Czuł się fatalnie, zmęczony, głodny i nieświeży. Na prysznic chyba nie mógł zbytnio liczyć, ale przynajmniej mógł się w Ecúnsniyo najeść i jednocześnie mieć nadzieję, że kawa go ożywi. Sprawdził comlink i ze zdziwieniem stwierdził, że bateria całkowicie się rozładowała. Pokręcił tylko głową - kolejny głupi błąd. Podpiął urządzenie do ładowarki, która umieścił w gnieździe zapalniczki i udał się na śniadanie. Gdy jadł, cały czas myślał o łączu, które Anderson umieścił w dokumentach. W jakim celu to zrobił? Ciekawość w końcu zwyciężyła. Hes postanowił uruchomić program, gdy tylko wróci do swojego "mobilnego biura". Dokończył jeść i szybkim krokiem dotarł do samochodu. Na wszelki wypadek uruchomił jeszcze program antywirusowy, nastawiając najdokładniejsze sprawdzanie dysku. Miał czekać ponad dwadzieścia minut nim test dobiegnie końca, sięgnął więc po zapomniany komunikator i znów go uruchomił. Sygnał dźwiękowy powiadomił go, że ma nieodebrane połączenie albo nieodczytane wiadomości, lub też zarówno jedno jak i drugie. Prawie wszystkie były od Sandry, która martwiła się brakiem możliwości skontaktowania się z nim oraz jeden od inspektor Navarro. Tę wiadomość otworzył jako ostatnią. "Jesus, złapaliśmy sprawcę, drań przyznał się do wszystkiego. Wracaj jak najszybciej do Arkadii. Czekamy". Zealota oparł się ciężko o oparcie fotela i westchnął. Sam nie wiedział co o tym myśleć. Niewątpliwie to był dobra wiadomość. Jednak nie był pewien kim był człowiek zatrzymany przez Carlę. Wątpliwości zaszczepione przez Muecę i pogłębiane z każdym poznanym faktem już wpływały na tryb myślenia zealoty. Zaczął powoli pisać odpowiedź."Carlo, im dłużej badam tę sprawę, tym więcej mam pytań i wątpliwości. Jedna z nich dotyczy zamkniętych już spraw i złapanych morderców. Khazarka ma rację. To na pewno międzynarodowa szajka o wielkich wpływach i możliwościach. Na Lumena, błagam, sprawdź bardzo dokładnie tego człowieka. Historię, rodzinę, możliwości szantażu. Wiesz, o co mi chodzi. Będę z powrotem najszybciej jak się" Zaszyfrował wiadomość i wysłał. W tym czasie komputer skończył skan i wyświetlił raport. Wszystko wyglądało na bezpieczne. Uruchomił więc plik i potwierdził swoją decyzję, gdy komputer ponownie spytał czy jest pewny. Łącze okazało się prowadzić do ukrytego pliku audio. Dziwnym sposobem ktoś tak zmienił zapis, by był całkowicie niezrozumiały. Tempo odtwarzania dźwięku zwalniało, by po chwili gwałtownie przyspieszyć. Krótka pauza i samoistne kolejne rozpoczęcie pętli. Jednak głośniki komputera przetwarzały cyfrowy zapis w fale drgającego powietrza, a nad nimi dało się pracować. Dzięki kreatywnemu użyciu swoich zaklęć, zealota już po chwili poznał pełną wiadomość. Ta skierowana była do inspektor Mueci. Autor informował, że musiał dla bezpieczeństwa opuścić miasteczko, ale ukrył się w lesie na północy i obserwuje wydarzenia. Jesus poczuł jak żołądek mu się kurczy. Jeśli miał rozwiązać tę sprawę, to musiał wziąć się w garść i spotkać z nieznajomym. Dla pewności schował pistolet za pasek spodni, sprawdzając uprzednio czy jest naładowany i zabezpieczony i wysiadł z samochodu. Na szczęście był piękny dzień z bezchmurnym niebem. Upewnił się jeszcze jak padają promienie słoneczne i udał na północ.
Będąc kilkadziesiąt metrów od granicy drzew, Hes poczuł przemożną chęć uniesienia rąk do góry. Zwalczył ją jednak, obawiając się, że może być obserwowany, a jego zachowanie zostanie odczytane jak podejrzane. Starał się więc poruszać w jak najbardziej naturalny i luźny sposób. Powoli zagłębił się w lesie. Gdy już był pewny, że oddalił się wystarczająco, by nie dało się go zobaczyć z wioski, sprawdził jeszcze czy nikt go nie śledził. Znalazł mały prześwit i stanął na środku oświetlonego obszaru. Idealne miejsce na konfrontację. Powoli podniósł ręce nad głowę.
- Anderson?
Usłyszał za sobą szelest. Gdy się odwrócił, ujrzał zamaskowanego mężczyznę trzymającego go na muszce.
- Kim jesteś? - zapytał obcy.
- Jesus Abreu. Arkadia, Babilon. - To mówiąc, mag dyskretnie stworzył z powietrza parę soczewek, ale ustawił je równolegle do promieni słonecznych. - Jestem tu, bo odczytałem twoją wiadomość na płycie.
- I co w związku z tym? - Pistolet drgnął, a facet przesunął środek ciężkości jak do ucieczki.
- Na Lumena, przecież chyba po to ją zostawiłeś, by ktoś ją znalazł?! Możemy grać w jednej drużynie! Ja już się przedstawiłem i proszę o rewanż.
Mężczyzna powolnym ruchem zdjął maskę. Pasował do opisu policjanta.
- Jestem Anderson. Po co tu przyszedłeś?
- Prowadzę sprawę morderstwa pewnej kobiety. - Gdy mówił te słowa, oczy Hesa zabłysły groźnie. - Podążając po nitce do kłębka, trafiłem na pewien komisariat w Tenri, by następnie wylądować w Ecúnsniyo. Jak już wspominałem, możemy sobie wzajemnie pomóc.
- Może jakaś legitymacja, czy nie ma na co liczyć? Co proponujesz?
Niedobrze, dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałem? - zastanowił się zealota.
- W samochodzie mam upoważnienie wystawione przez moją archidiecezję - powiedział cicho, nie wierząc, że doświadczony policjant pozwoli ot tak, po prostu się oddalić. Ani że będzie na niego czekał. - Ale jeśli chcesz, możesz mnie sprawdzić. Na pewno masz jakieś kontakty w Babilonie.
- Akurat nie wziąłem komórki - odparł z przekąsem. - Załóżmy, że ci wierzę. Czego konkretnie chcesz ode mnie? Podrzuć mi coś - dlaczego trafiłeś akurat tutaj?
- Cholera, ty mi to powiedz! Już od dawna zostawiałeś za sobą ślad, który prowadził właśnie w to miejsce. Jestem tutaj, bo tego chciałeś! A czego ja chcę? Dopaść tych drani i sprawić, by za wszystko zapłacili. - Zealota wiedział, że to decydujący moment. Patrzył w oczy Andersona, szykując się do oślepienia go, gdyby tylko zauważył coś podejrzanego. Nie zdążył.
Padł strzał. Poczuł jak coś trafiło go w lewy bark i piekielny ból. Nie było żadnego ostrzeżenia. Abreu zapamiętał wyraz oczu mężczyzny. Niezmiennie chłodny i wyrachowany. Nie strzelił ze strachu, tylko po to, by go okaleczyć i powstrzymać. Mag jęknął i celowo obrócił się tak, by przeciwnik mógł zobaczyć broń za jego paskiem. Ten połknął haczyk i ostrożnie podszedł. Bez żadnego oporu odebrał Babilończykowi pistolet i odrzucił go w las.
- Ty ^%#$^$! Cholera, jak mogłem być tak głupi?! - wystękał mag.
- Nie byłeś głupi. Może troszkę naiwny. Ale właśnie dlatego tak łatwo można manipulować idealistami. - Wzruszył ramionami. - Skąd mogłeś wiedzieć?
Anderson wyciągnął plastikowe opaski zaciskowe i skrępował ręce Hesa dociskając go kolanem, zupełnie nie zwracając przy tym uwagi na ranę.
- Dobra. Wracamy.
Mężczyzna bezceremonialnie podniósł Abreu, wywołując przeszywający ból w postrzelonej części ciała. Jesus nie mógł już dłużej czekać. Kto wie gdzie zamierzał zabrać go oprawca. Bardzo delikatne zmiany w powietrzu przesunęły gotowe już soczewki, tak aby przechodziły przez nie promyki słońca. Niestety nie widział dokładnie celu, mógł więc tylko mieć nadzieję że trafi, tam gdzie chciał. Jeden promień miał trafić w lewe oko. Niestety spudłował. Drugi wycelował za to w rękę, w której przeciwnik trzymał broń. Tu Lumen okazał się łaskawszy.
Anderson wrzasnął z bólu i upuścił pistolet.
Hes wykorzystał okazję i rzucił się na niego. Strach i wściekłość nie pomagały mu w rzucaniu czarów, ale za mnożyły jego wątłe siły fizyczne. Dopadł policjanta i zaczął okładać go spiętymi rękoma. Trwało to kilkanaście sekund, dopóki napędzała go pierwsza fala adrenaliny. Potem nagle osłabł i żeby nie upaść, odsunął się od powalonego przeciwnika. Wykorzystał chwilę, by odzyskać koncentrację. Błagalnie wzniósł ręce ku światłu. Kolejny magiczny promień przepalił opaskę.
Boże, to nie tak miało być - wysapał Babilończyk, ledwo łapiąc oddech.
Obcy mężczyzna próbował się otrząsnąć z otumanienia ciosami i powoli znów stawał na nogi. Mag wiedział, że kolejnej konfrontacji może nie przetrwać. W desperacji złapał leżącą na ziemi broń. Pamiętając szkolenia, dokładnie wycelował i strzelił przeciwnikowi w nogę.
Anderson tylko krótko wrzasnął z bólu. Już po krótkiej chwili zdołał się uspokoić, a nawet uśmiechnąć.
- Nie myśl, że to coś zmienia. I tak zdechniesz.
- Po co to wszystko? - Jesus odsunął się i opuścił pistolet.
- A dlaczego nie? Za blisko byłeś, a to jest niezbyt dobre dla PRu.
Dlaczego to musiało się wydarzyć w Khazarze? W Babilonie wszystko byłoby o tyle prostsze. Zealota wiedział, że potrzebuje dowodów. Ostrożnie przeszukał go, bardzo uważając, by nie dać mu najmniejszej okazji do odwrócenia sytuacji. Miał nadzieję, że znajdzie przy Andersonie coś kompromitującego, ale znalazł tylko kilka opasek podobnych do tych, z których dopiero co się uwolnił. To było stanowczo za mało. Może z napastnika uda się jeszcze coś wyciągnąć? Ukradkiem sięgnął do kieszeni i nacisnął przycisk nagrywania w swoim dyktafonie.
- Nie pytam o mnie. Po co to wszystko? Morderstwa, zagadki, szachy?
- A czemu nie? - Znów się uśmiechnął. - Znasz lepszą rozrywkę?
- Na Lumena, jak można to nazywać rozrywką. Jesteś chory!
- I kto o tym decyduje? Ty?
Hes pokręcił tylko głową i natychmiast pożałował. Przy każdym ruchu szyi przeszywał go ból, a sama rana barku nieustannie krwawiła. Czuł, że musi się pośpieszyć.
- To do niczego nie prowadzi. Nie zmuszę Cię, byś powiedział cokolwiek.
- Przynajmniej jesteś szybki. Ten drugi wolniej kapuje.
- Mueca? - Cholera, czy to wszystko była pułapka na osoby badające sprawę?
- Ciepło, ciepło. Nawet niezły jesteś.
- Dlaczego Monica?
- Dlaczego nie? Tylko kto to jest Monica?
- Kobieta, z której powodu tu jesteśmy. Przynajmniej ja.
- Nie kojarzę. Nieważne. Zaczynasz się chwiać, kolego.
Faktycznie coraz bardziej zealocie obraz rozmywał się przed oczami.
To był ostatni moment, by podjąć decyzję. Jesus nie chciał nikogo zabić. A sumienie nie pozwalało mu bardziej zranić przeciwnika, ani tym bardziej torturować. Związał więc Andersona opaskami najlepiej jak się dało i zostawił tam, gdzie siedział. Już ten ostatni wysiłek prawie go przewrócił. Czuł się coraz gorzej. Chwiejnym krokiem ruszył w stronę wioski. Próbował jeszcze wyczuć fale głosu Andersona, ale ten widać milczał.
Po drodze zadzwonił do Andrea Basciu i opisał sprawę, prosząc o pomoc. Niestety nadal znajdował się na zapadłej prowincji Khazaru. Na wsparcie Kościoła mógł liczyć dopiero najwcześniej następnego dnia.
Powoli, trzymając się za bok, zealota zbliżał się do zabudowań. Dzięki łasce Lumena dotarł, ledwo człapiąc. Pierwsi napotkani ludzie natychmiast mu pomogli. Gdy pomogli mu dotrzeć do świątyni, cichym głosem poprosił o rozmowę z kapłanem.
- W lesie na północy jest związany bardzo groźny przestępca. Proszę powiadomić straż sąsiedzką i bardzo uważać.
- Oczywiście, synu. Musisz odpocząć. - To mówiąc, poprowadził Babilończyka do niewielkiej lecznicy, gdzie natychmiast zajął się nim lekarz. Chłopak odpłynął krótko po zastrzyku.
Jesus obudził się zdezorientowany, nie pamiętając snu, tylko czerń. Nadal jednak czuł wewnętrzny niepokój.
Rana mu już nie doskwierała, a na barku doczepiony miał żywy okład. Nie mógł jednak się ruszyć. Był przypięty do łóżka kajdanami! Nie był już też w lecznicy. To pomieszczenie bardziej przypominało piwnicę lub loszek.
Hes zaczął się modlić.
- Widzę, że się obudziłeś. - Usłyszał szept. - Tak czy inaczej, to już nie potrwa długo.
Babilończyk nie rozpoznał głosu, więc przynajmniej nie był to mężczyzna z lasu. Uważniej rozejrzał się wokół i dostrzegł wreszcie rozmówcę w plamie cienia. Całkiem niedaleko, bo do ściany obok przykuty był mężczyzna.
- Kim jesteś?
Mężczyzna sapnął cicho.
- Nazywam się William Anderson. Współpracuję z kapitan Muecką z głównej tenryjskiej komendy policji. Wiem, że to nic ci nie mówi, ale zostałem schwytany podobnie jak ty.
- Miej wiarę w Lumena, przyjacielu. - powiedział zealota, bardziej by sobie dodać odwagi. |
|
|
|
»mablung |
#33
|
Agent
Poziom: Keihai
Posty: 117 Wiek: 34 Dołączył: 05 Paź 2010 Skąd: Warszawa
|
Napisano 08-10-2018, 22:56
|
Cytuj
|
Dzwonek telefonu wyrwał go z marazmu. Chwilę zajęło mu zorientowanie się, skąd dobiega tak dobrze znana mu melodyjka. Przetarł oczy, rozbudzając się do reszty. Wyciągnął telefon z kieszeni. To był Kemptei.
- Obyś miał dla mnie coś dobrego - powiedział zmęczonym głosem.
- Mamy go. Przed godziną na komisariacie pojawił się mężczyzna z szaleństwem w oczach i przyznał się do wszystkiego.
Jego głos nie brzmiał na kogoś kto właśnie dostał w swoje łapy seryjnego mordercę. Najwyraźniej myśleli podobnie. Mablung zaklął szpetnie.
- Już go przesłuchano. Mamy wszystko na taśmie. Zeznanie, opis morderstwa, brutalnie szczegółowy. Szefostwo już naciska, żeby zamykać sprawę. Marzą im się ordery i awanse, ale mnie to śmierdzi. Czemu tak nagle się pojawił? Sumienie go ruszyło?
- Słusznie, że ci śmierdzi. Bo to nie on.
- Co?
- Mam tutaj trop. Potrzebuje jednak czasu. Wymyśl jakieś inne ustawienie szachowe i przepytaj go o to. Wypytuj o szczegółych innych morderstw. Zmieniaj je tylko. Musimy złapać go na jakimś błędzie - gorączkował się agent. Był tak blisko!
- To nic nie da. Facet zna dokładne ułożenie szachownicy jakby rozgrywał tę partię przez lata. Wie też o innych powiązanych morderstwach, zapewne nawet więcej niż my. Dobrze się przygotowali do tej rozgrywki.
Szlag.
- Przedłużaj ile możesz. - niemal błagalnym tonem polecił podinspektorowi, mimo że faktycznie nie miał nad nim żadnego władztwa. -Znajdź na niego jakieś haki. Daj mi czas, żeby to zakończyć.
Rozłączył się i spojrzał w kierunku wejścia do piwnicy. Czas na rundę drugą.
***
Otworzył drzwi po uprzednim przeskanowaniu pomieszczenia. Mężczyzna ciskał się w więzach. Próbował uwolnić. Nie tym razem. Postawił krzesło i usiadł jak poprzednio. Z pistoletem wycelowanym w jego pierś. Tym razem było dużo bardziej spokojny, a może po prostu zmęczony. Nie musiał się śpieszyć. Mueca wysłała mu przed chwilą wiadomość, że znalazła adres posiadłości Zeona w adnotacji i już jedzie.
Mablung przyjrzał się uważnie swojemu jeńcowi. Był wyraźnie wycieńczony. Jeszcze kilka minut i pewnie zerwał by liny. Zdziwiłby się jak to mogło by się dla niego skończyć.
-Zacznijmy jeszcze raz. Mówiłeś, że chcesz nauczyć. Słucham więc. Zdajesz się wiele wiedzieć o tym co się dzieje w świecie, chociaż jak twierdzisz nie opuszczasz kraju. Skąd więc to wszystko wiesz?
- Mam telefon i gazety - odpowiedział widząc , ze plan spalił na panewce.
- Nie o to pytam. - przesłuchujący wyraźnie silił się na spokój. - Nie klucz. Wiesz czego szukałem w Khazarze?
- Strzelam że mnie? - irytuje się przesłuchiwany. - Skąd mam wiedzieć? Wyswobodziłeś się i brawo za to. Zabierz mnie na posterunek i miejmy to z głowy.
- Nie mam zamiaru nikogo wzywać. Co się stało, jeszcze niedawno byłeś taki pewny siebie.
- Widzisz. Nie uśmiecha mi się być tu skrępowanym. Po drugiej stronie powroza jest znacznie lepiej.
- Zapewne. Ale prawem silniejszego teraz to ja mam władzę. - agent odchylił się na oparciu. Pistolet oparł o udo. Nie chciał zdradzać, że w tym półmroku jest prawie ślepy ze zmęczenia. - Powiedz mi co chce wiedzieć a może się jakoś dogadamy. Mówiłeś, że wiesz sporo. Potrzebuje konkretów.
- Nie ma sprawy. Konkrety. Co chcesz wiedzieć?
Mablung zdziwił się tą nagłą zmianą frontu. Spodziewał się tak jak poprzednio większego oporu. Czyżby już się poddał? A może po prostu grał na zwłokę? Zmysły działały pełną mocą. Nic co działo się w domu nie mogło ujść jego uwadze. To go trochę uspokoiło.
- Co wiesz o tych morderstwach. Kto za nie odpowiada?
- Ja odpowiadam za morderstwa. Niektóre. Podasz szczegóły, to może się przyznam. Nie chciałbym przypisywać sobie cudzych zasług.
Wyluzował. Już nie próbował zgrywać wszystkowiedzącego chojraka. Był strasznie potulny. Jakby to nie była ta sama osoba. Sanbeta zdradził kilka przykładów jakie był w stanie sobie przypomnieć. Mężczyzna tylko kiwał głową przy każdym z nich.
-Czysto z pamięci, niektóre to moja sprawa. Są powiązane bo lubię grać w szachy. Świętej pamięci Zeon mnie tego nauczył.
- Grać w szachy, mordować czy zostawiać szachowe zagadki? - zapytał z przekąsem. - Czy ustawienie miało jakieś znaczenie?
- Najpierw próbowałem grać z wami, a potem znudziło mi się i grałem ze sobą - wzruszył ramionami na ile pozwalały mu pęta. - Nie nadążacie.
- Prawdopodobnie. Nigdy nie grałem w szachy. Czyli ktoś skopiował twoje mordercze memo? Jak wybierałeś ofiary?
-Nie interesowali mnie naśladowcy, ale to nawet całkiem pochlebiające. Mówisz, że takowych mam?
- Podejrzewam, że albo są to naśladowcy albo twoich współpracownicy... - Agent zamarł na chwilę. Pochylił się gwałtownie w stronę mężczyzny. - Mówiłeś o Zeonie. To na nim wzorowałeś swoje morderstwa?
- A na kim innym? On miał prawdziwy talent. Pisarski oczywiście.
-Opisywał takie same zbrodnie? Co się z nim stało?
- Umarł na zawał - odpowiedział beznamiętnym głosem, od którego można by dostać ciarek. - Opisał mordercę. Gdybym naśladował go rok po kroku, ktoś połączyłby kropki. Wiesz ile jego książek się sprzedało?
Wyglądało, że trafili na jakiś ciekawy temat. Facet zaczął się nakręcać i ekscytować. Widać było, że to prawdziwy fan. Ze skrzywieniem w okolicy kory mózgowej i odchyłem w kierunku schizofrenii, ale jednak fan.
W tym momencie ktoś pojawił się przy drzwiach. Podjechał samochód. Mueca. Po chwili rozległ się cichy trzask wyłamywanych zawiasów. Mablung zerwał się i wyszedł, zamykając więźnia na klucz. Nie przejmował się tym, że może się oswobodzić. Nie da się zaskoczyć tak jak on, a razem z panią kapitan spokojnie sobie z nim poradzą. Zanim dotarł na schody, policjantka z wprawą zdążyła już ominąć potykacze. Przeczesywała dom. Prawdziwa z niej paranoiczka. Widać, że miała za sobą wyszkolenie antyterrorystyczne. W rękach dzierżyła strzelbę taktyczną. Lepiej nie znaleźć się po złej stronie tego małego potworka. Agent przyczaił się za rogiem, tak żeby nie postrzeliła go przez przypadek.
-Zawsze byłaś tak przesadnie ostrożna?
Odwraca się błyskawicznie mierząc w jego stronę, ale palec na spuście nawet nie drgnął. Najwyraźniej miała nerwy ze stali.
Od kiedy pracuję nad tym tu szambem, zawsze - przyznaje. - Wszystko w porządku? Gdzie delikwent?
- Jako tako. - odpowiadał zgodnie z kolejnością pytań. - W piwnicy mam zamkniętego psychopatę, a w pokoju jedną z jego ofiar.
-Co za szajs. Powiedział coś?
Ruszyli w kierunku piwnicy. Mueca oczywiście szybciej. W nim zaczynało się powoli odzywać zmęczenie. Wolał zostawić dalsze przesłuchanie profesjonaliście. Nie minęła jednak chwila, a usłyszał jej krzyk.
- Kurwa, kolejny! Chodź tu szybko!
Wbiegł do pomieszczenia. Mężczyzna leżał na ziemi. Nie oddychał.
- Ty mu to zrobiłeś?
- Nie. Rozmawiałem z nim przed chwilą.
Sanbeta przypadł do ciała. Przystawił palce do szyi, ale był już pewien, że jego niedoszły oprawca zmarł. Sprawdził szybko czy nie doszło do jakiś uszkodzeń. Czegokolwiek co mogło by wskazać na przyczynę śmierci. Przez cały ten czas, nie odwracał się do Mueci plecami. Spojrzał na nią kilka razy spode łba, ale szybko odrzucił dziwne myśli. Nie mógł popadać w paranoje. Poza łomotem z poprzedniej rozmowy nie było jednak jasnej przyczyny śmierci.
- To zdarzało się już wcześniej - warknęła Khazarka. - Łapaliśmy mordercę na jakimś durnym błędzie, a on umierał krótko potem. Mówił coś przed samą śmiercią?
Mablung przetarł twarz chcąc ukryć zdenerwowanie. Kolejna ślepa uliczka!
- Wspominał pisarza Zeona. Przyznał się też do kilku zbrodni. Wiedział kto za to odpowiada, ale kręcił i nie udzielał jasnych informacji. Sądzę, że tamta grupa znała albo wzorowała się na zbrodniach z książek. Lub na odwrót.
- Śmierdzi niebezpieczeństwem. Musimy stąd spadać. - Zerwała się w kierunku schodów. - Możemy zadzwonić na policję z samochodu. Zaopiekują się tym drugim, a my pogadamy na spokojnie. Powinniśmy się ukryć.
- Czemu nagle chcesz dzwonić na policję? Przecież odradzałaś mi to - ruszył za nią. Kroki pani kapitan były energiczne. Pokonywała po dwa stopnie naraz. Dopiero w salonie odwróciła się i spojrzała na przymusowego towarzysza.
- Nie wiem, komu ufać. Znam cię dwie godziny. Równie dobrze możesz współpracować z nimi. Musimy powiadomić policję, a może ich reakcja pozwoli namierzyć kreta. Z tą różnicą, że ja będę juz z dala.
- I wzajemnie - stwierdził z przekąsem, patrząc na nią z góry. - Jak jednak wytłumaczysz trupa i ofiarę tortur?
-Nic nikomu nie będę tłumaczyć. Zadzwonimy anonimowo i wyrzucę kartę.
- Nie chcesz najpierw przeszukać domu? Może coś tutaj znajdziemy?
- Mamy na to czas? - zabrzmiała trochę paranoicznie.
- A czego się obawiasz?
Spiorunowała go wzrokiem.
- Powrotu kolegów tego świra? Nie zrozum mnie źle. Chciałabym wywróci. Tutaj wszystko ale jeśli on nie pomieszkiwał tu sam, możemy mieć przechlapane. Nie zaszłam tak daleko tylko po to żeby teraz wpaść na nieostrożności.
- Uwierz mi, nikt nas tutaj nie zaskoczy. Możesz spokojnie szukać do woli - zapewnił ją. Kobieta przyjrzała mu się uważnie, po czym westchnęła z rezygnacją.
- Widzę że cię nie przekonam. Byle szybko. Stanę na czatach.
- Nie - zaprotestował. - Ty szukaj. Znasz się na tym lepiej. Wiesz czego szukać. Ja będę pilnował. Jestem w tym lepszy.
Wyraźnie nie spodobała się jej taka koncepcja. Nadal mu nie ufała. W końcu odwiesiła jednak broń na ramię. Wyciągnęła z kieszeni jednorazowe rękawiczki i zaczęła przeszukiwać dom. Następnie metodycznie zaczęła sprawdzać pomieszczenia, jedne po drugim. Mablung opadł ciężko na fotel i przymknął oczy. Cały czas kontrolował otoczenie domu, oraz czynności jakie wykonywała policjantka. Jej dokładność ostatecznie rozwiała wszelkie wątpliwości.
***
Gdy skończyła była równie niepocieszona co gdy zaczynała.
- Nic. Zadowolony?
Wyglądała na zmęczoną i poirytowaną, jakby z góry znała efekt. Wstał i schował broń do kabury.
- Nie. Bo to znaczy, że znowu jesteśmy w punkcie 0 i nic nam to nie daje.
- Spotkałam się z tym już wcześniej. Domy schwytanych nie dawały żadnej odpowiedzi. Oczywiście jest tu kopia każdej książki Zeona, ale trudno to uznać za odstępstwo od normy. To w końcu jego dom, a facet był egocentrykiem.
- Trafiłaś na tę postać w trakcie śledztwa?
-Na Zeona? Czasem. Uznałam to za pomniejszy wątek. W sprawie, która brzmi jak wymysł paranoika węszącego międzynarodowe spiski jest mnóstwo takich tropów. Możemy już jechać? Nieswojo mi tu - po raz pierwszy zrzuciła swoją maskę profesjonalizmu, pokazując ludzkie oblicze. - Raport z przeszukania otrzymamy bocznymi kanałami. zachowałam dostęp do policyjnego serwera.
-Tak jedzmy już. To i tak bez znaczenia... - zamyślił się na chwilę. - Nazwij mnie paranoikiem, ale chyba posłucham instynktu. Bierzemy książki Zeona.
Kiwnęła tylko ze zrezygnowaniem. Wpakowali cały zapas literatury na tylne siedzenie wsiedli do samochodu. Mueca zamocowała strzelbę w drzwiach samochodu i ruszyli drogą przez las. Początkowo panowało milczenie. Nawet radio nie grało jakiejś nocnej melodyjki, która zapewne tylko by ich uśpiła. Byli tylko oni, ryk silnika i mrok lasu.
- Dostałem informacje, że w Sanbetsu wypłynął morderca. - zaczął nagle Mablung, jakby chciał pozbyć się ciężaru z klatki piersiowej. - Tak jak wcześniej przyznał się do wszystkiego. Jak zwykle podstawiony pionek.
- Cholera. Nie masz dużo czasu, aż zamkną dochodzenie. Co zamierzasz?
- Nie wiem. Mój jedyny trop zginął w dziwnych okolicznościach. Liczę że może te książki mnie na coś naprowadza. Ten wariat coś w nich widział.
Zagryzł wargi wpatrzony w drzewa przemykające za szybą.
- Było kilku naśladowców Joriela Alverganda - słowa Mueci wyrwały go z zamyślenia. - To główny bohater "Zaściankowego mordercy", ale nic co mogliśmy powiązać z każdym mordem na liście.
Odwrócił się w jej stronę. Była cały czas skupiona na drodze.
- A próbowaliście znaleźć jakiś szyfr zawarty w książkach? Np wynikający z ułożenia pionów na szachownicy?
- Na tyle środków ile mieliśmy. Setki specjalistów na przestrzeni lat nic nie wiedziało. Detektywi kończyli kariery. Sprawcy byli chwytani. Ja tez przeszłam w ukrycie. Nazwij to paranoją, ale tylko tak mogłam nawiązać walkę z tymi bydlętami. Trzeźwy umysł to najstraszliwsza broń jaką mogę im przeciwstawić.
- A co z Andersonem? Trafił na coś?
- Wiesz też o Andersonie? - uśmiechnęła się pod nosem - Odrobiłeś pracę domową. Nie wiem czy go nie dopadli. Straciliśmy kontakt.
- Niewiele o nim znaleźliśmy. Wiem tylko, że działał w tej sprawie. Ukrywanie się raczej nie za bardzo pomogło. Czy jacyś detektywi stracili życie, że tak postanowiłaś?
- Nic co potrafiłabym powiązać bezpośrednio z tym zestawem spraw. Jednak wyszukałam wiodących sprawę detektywów i jeśli chociaż jeden pracował przy dwóch przypadkach innych mordów, bardzo szybko znikał ze służby. Niektórzy opuszczali nawet rodziny. Nic na czym można położyć definiujący opis, ale nadal czułam mrowienie z tyłu głowy.
Rozmawiali tak dalej, a dom wraz z opuszczonym tam Babilończykiem i trupem oddalał się w szybkim tempie. Oboje zmęczeni zarówno psychicznie jak i fizycznie. Ich zawziętość nadal napędzała ich jednak w kierunku rozwiązania tej sprawy.
- Dalsza ucieczka nic nie da. - zawyrokował Mablung. - Musimy ich jakoś wywabić z ukrycia.
- Kogo? Jak - roześmiała się - Nie obraź się. Doceniam ideały, ale nadal nic nie masz.
-To wiesz Ty i ja. Nie oni.
Zerknęła w jego stronę, jakby nie rozumiejąc.
- Więc co proponujesz?
Chrząknął z zakłopotaniem, próbując ubrać myśli w słowa.
- Nie jestem w pozycji by o to prosić ale słynna kapitan która ma wyjaśnić wynik tajnego śledztwa I wydać listy gończe... To mogło by ich zaniepokoić.
- Nie ma szans. - odparła natychmiast. -A za tą słynną przesadziłeś. Chciałeś powiedzieć zniesławiona.
- Z powodu, że widzisz więcej niż inni?
- Głównie dlatego! - wybucha - Wiesz ilu policjantów docenia społeczeństwo?! Przełożeni?! Podpowiem - niezbyt wielu. Pierwsi przejmują się tylko jeśli coś dotknie ich bezpośrednio, drudzy tylko tym by sprawa była zamknięta. Samolubne i egocentryczne owce! Nie zasługują by się nad nimi litować!
"Owce"?
Mablung momentalnie zesztywniał. Nie dał jednak tego po sobie poznać. Ciemność była w tym niezwykle pomocno. Przeciągnął się na siedzeniu i przybliżył niepozornie dłoń bliżej do kabury. W międzyczasie Mueca zdążyła się uspokoić siebie jak i samochód, który przyspieszył do niebezpiecznej wartości.
- Prawda, społeczeństwo nie ceni policji - skomentował. - Ale czy to jest powód, żeby tak się unosić? Celem policjanta jest chronić, a nie oczekiwać pochwał.
- I nie oczekiwałam - sapie. - Ale ileż można znosić kalumni? nazywali mnie schizofreniczką, karierowiczką, świruską właśnie za to, ze próbowałam ich chronić.
- A oni nie zasługiwali na ochronę... - przytaknął jej głową uważnie obserwując reakcje.
- Nie mi to oceniać. Ja mam dość. Chciałam dojść do końca tej sprawy dla siebie. Dla sprawiedliwości.
- Co planujesz teraz?
- Zaszyć się gdzieś i poczekać na kolejny raport policyjny. Zbierać informacje. Czekać na potknięcie.
- I ile tak można? - zdenerwował się. W międzyczasie gorączkowo rozmyślał nad kolejnym krokiem. - Za każdym razem działają według takiego samego schematu. Każde nowe morderstwo jest takie samo. Chaotyczne w swojej naturze a jednak dokładnie zaplanowane. I każde prowadzi do tego samego. Oni nie popełnią błędu dopóki się ich do tego nie zmusi.
- Nie wiem jak - przyznała.
Oparł się o deskę rozdzielczą rękoma. Wpadł na pomysł.
- Źle się czuje, możemy się na chwilę zatrzymać?
- Jeśli trzeba. - kapitan zwolniła, a potem zatrzymała się na poboczu. - Co się dzieje?
Mablung nie odrywając wzroku od szyby zadał pytanie.
- Do czego dąży lew albo waran? Co stanowi siłę w obecnym świecie?
W samochodzie zapanowała cisza. Dłoń Mueci powędrowała powoli w kierunku strzelby. Miał to być niezauważalny ruch, ale nie dla niego. Wyszarpnął pistolet i wycelował w jej twarz. Nie wywołało to odpowiedniego efektu. Strzelił w boczną szybę.
- RĘCE NA KIEROWNICĘ!
Wtedy rzuciła się w jego kierunku chcąc wyszarpnąć mu pistolet z dłoni. Odchylił się do tyłu, a kobieta została zatrzaśnięta w pasach, zablokowanych po szarpnięciu się ciała.
-NIE BADZ GŁUPIA MUECA!
- Ok, ok. - Podnosi ręce. Nie możesz winić dziewczyny za próbę. - uśmiecha się brzydko
- Ręce na kierownice!
Nie zmieniając wyrazu twarzy kładzie obie dłonie na kierownicy. Silnik cały czas delikatnie powarkuje na niskich obrotach.
Ostrożnym ruchem Mablung odpiął pasy by nie krepowały mu ruchów. Nie spuszczając oka z policjantki otwiera drzwi i wychodzi na zewnątrz.
-Teraz porozmawiamy sobie na poważnie "Pani kapitan".
- Jeśli chcesz...[/quote] |
Pochylamy się przed inteligencją
Klękamy zaś przed dobrocią |
|
|
|
»Sorata |
#34
|
Yami
Poziom: Genshu
Posty: 1471 Wiek: 39 Dołączył: 15 Gru 2008 Skąd: TG
|
Napisano 09-10-2018, 11:51
|
Cytuj
|
Rozdział 9
Aktualna punktacja:
Hes – 18 hms
Mablung – 21 hms
Jak poprzednio, wytyczne dostaniecie na PW. |
Kryteria oceny walk: Klimat 4/10 Mechanika 3/10 Warsztat 3/10. W razie wątpliwości - konsultuj. Pomoc: https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=17457#17457 |
|
|
|
»Hes |
#35
|
Zealota
Poziom: Keihai
Posty: 65 Dołączył: 05 Cze 2017 Skąd: Warszawa
|
Napisano 23-10-2018, 21:59
|
Cytuj
|
Khazar, ??-04-1618
Hes cały czas próbował analizować co się wydarzyło. Modlił się, a jednocześnie myślał. Mężczyzna z lasu, nawet pokonany, prowadził go jak dziecko za rękę. Za strzępki informacji dostawał fakty odkryte przez zealotę w czasie śledztwa. Całe szczęście, że szybko się to skończyło, bo osłabiony Babilończyk mógłby powiedzieć coś, czego by potem strasznie żałował. Spojrzał ukradkiem na współwięźnia. Ten człowiek też przedstawił się jako Anderson. Czy to kolejna pułapka?
Mag milczał i minęło co najmniej pół godziny, nim drugi z przetrzymywanych przerwał ciszę.
- Jak tu trafiłeś?
- Byłem ranny. Ostatnie co pamiętam to lecznica. Potem obudziłem się tutaj. - Rzucił niezauważalnie czar i skoncentrował się by wyczuć, czy pod drzwiami nikt nie stoi. Było pusto.
- Chodziło mi o samo miasto. Zastanawiam się jakie wskazówki napotkałeś. Próbuję zbudować ogląd sytuacji - naciskał dalej mężczyzna.
Jesus długo się zastanawiał czy powinien cokolwiek powiedzieć. Jego sytuacja była tragiczna. Mimo wsparcia w wierze był bliski paniki i nie wiedział co robić. W końcu zdecydował, mógł popełniać kolejny błąd, ale rozpaczliwie potrzebował sojuszników.
- Niech cię diabli, Ecúnsniyo - wyszeptał - I co by Ci dała ta informacja?
- Kolejną drobną cegiełkę. Im dłużej rozmawiamy... - odpowiedź nadeszła bardzo szybko - Przychodziły już tutaj różne osoby, w różnym stanie. Śledczy pojawiają się dopiero od niedawna. Każdemu przedstawiam się tak samo i próbuję łapać za słówka. Widzisz, mogę ufać tylko określonej grupie ludzi, a nawet nie mogę powiedzieć ci co jest kryterium weryfikacji. Ironia losu.
- Długo już tu jesteś? - zapytał Hes. - Ja Ci coś rzuciłem, czas na twoją kolej.
- Będzie z kilkanaście dni. Ciężko rejestrować upływ czasu pod ziemią. Przyjechałem tu najszybciej jak mogłem.
- Co masz na myśli?
- Z oczywistych względów mogę podawać ci tylko fakty, które już pewnie potwierdzili. Pracowałem w Farange, a moja znajoma, kapitan Muecka, poprosiła o pomoc w rozwikłaniu sprawy morderstwa. W Tenri okazało się, że spraw są setki, a rozwiązanie umyka. Do tego nikt jej nie wierzył. To teraz powinien. - Potrząsnął kajdanami. - O ile nas ktoś kiedykolwiek znajdzie, w co śmiem wątpić. Od długiego czasu łączyłem fakty i ostatecznie trafiłem tutaj. Nikt z przełożonych nie znał szczegółów. Z Muecką kontaktowałem się za pomocą zaszyfrowanego pliku dźwiękowego ukrytego w tekście. Podejrzewam, że tak mnie namierzono i złapano.
Cholera - pomyślał mag - albo ten gość nie wie o Muece, albo sam się pomyliłem. Nagle Hes doznał olśnienia. Ta rozmowa w lesie nie była wyłącznie po to, by zdobyć informacje. Oni chcieli go sprawdzić i ewentualnie zrekrutować!
- Nigdy do końca nie mogłem zrozumieć Ich motywów - mruknął do siebie.
Mniej więcej w tym momencie doszedł go odgłos bólu dobiegający zza ściany.
- Chyba wielkolud znów się obudził.
Jesus skoncentrował się, by wyczuć drgania powietrza wywoływane przez oddechy. W najbliższej okolicy, poza swoim i Andersona, wykrył tylko jeden, szybki i urywany.
- Ten człowiek o którym mówisz. To sojusznik czy wróg?
- Nie wiem. Obstawiam towarzysza niedoli, bo kazał mi się zamknąć.
Znów zapanowała cisza, przerywana tylko jękami z innego pomieszczenia. Babilończyk czuł, że tracą bardzo cenny czas i mimo obaw postanowił wykonać ruch, nawet jeśli musiałby się przez to odsłonić przed kolejnym wrogiem.
- Przemyślałem to i uważam, że w ten sposób do niczego nie dojdziemy. Znalazłem się tu, bo odkryłem na płycie z dokumentacją spraw ukryty plik dźwiękowy. Dzięki uzyskanym tam informacjom trafiłem do lasu, gdzie spotkałem mężczyznę, który przedstawił się jako Anderson. Resztę już znasz.
- Sprytne. Podać się za mnie i wydoić informacje. Widać w tym strach.
Współwięzień zamilkł w pełnej namysłu pauzie.
- Gratuluję znalezienia pliku. Myślałem, że lepiej go zabezpieczono. W sumie, to powinienem przeprosić. - Parsknął, jakby sobie coś uświadomił. - Ktoś jest z tu tobą?
- Lumen. - Dla maga odpowiedź była oczywista
Przez chwilę mężczyzna milczał. Widać zawsze potrzebował chwili skupienia na przetrawienie nowych informacji.
- Wow. Prawdziwy Babilończyk. Ale będzie zabawa.
- Już zapewniłem zabawę Twojemu przyjacielowi - powiedział Hes najbardziej złowieszczym tonem, na jaki go było stać.
Mężczyzna usiadł. Łańcuch był na tyle długi, że na to pozwalał.
- No i tu jest właśnie problem. Ja nie ufam tobie, a ty nie ufasz mi i będziemy tak sobie mówić półsłówkami. Nie jestem przyjacielem kolesia, który podawał się za mnie! - wybuchnął, niemal literując ostatnie zdanie.
- Skąd możesz to wiedzieć? Na Światło Pana, podejrzewam, że Mueca jest jedną z nich - powiedział już spokojniej zealota
- W sumie poświęciłbym jednego piona, by zdobyć dwa, ale czy tak jest na pewno? - odpowiedział po chwili zastanowienia - To by tłumaczyło, dlaczego mnie schwytano w miejscu, które powinna znać tylko ona i to niezbyt szybko. - Ewidentnie głośno myślał, by w końcu odezwać się do Babilończyka - Dlaczego według ciebie miałaby współpracować z wrogiem? - Wyraźnie bardzo zależało mu na odpowiedzi.
- Anderson z lasu mi to powiedział. Był pewien, że mnie złapią. Oczywiście mógł mną manipulować, ale to wszystko zbyt dobrze do siebie pasuje. Jak zresztą powiedziałem, to tylko moje podejrzenia.
- Byłoby prościej, gdybyśmy wyłożyli karty na stół. Niestety żadnego z nas na to nie stać.
Odezwał się ponownie dopiero po dłuższym zastanowieniu. - Na szczęście zabezpieczyłem remis.
- Szachowe porównania to dla mnie za dużo.
- Przepraszam. Staram się wejść w umysł przestępcy. Zastanawiałem się, po co miałby poświęcać Muecę? Ale jeśli chce was zwerbować, byłoby to dla niego korzystne.
- Widzę, że myślimy podobnie. Z mojej strony też należą Ci się przeprosiny. Wybacz, że to trwało tak długo i się nie przedstawiłem. Jesus Abreu.
- Więc co tu robisz, Jezus? - wymawiał imię nietypowo, z khazarskim akcentem. - Nie straciłeś przypadkiem kolegi? Trzy na trzy. Postura i gadatliwość szafy. Wpadł na chwilę i go wywieźli.
- To ten typ z sąsiedniego pomieszczenia? Nic o nim nie wiem. A co robię, cóż... myślę jak się stąd wydostać. Chwilowo bezowocnie.
Poprzez długie spętanie w ciemności i niemożność czytania niewerbalnego, pozostałe zmysły zealoty niesamowicie się wyostrzyły. Czy to właśnie było niemal zapomniane błogosławieństwo św. Łucji, którym wedle plotek obdarzeni byli dawniej niektórzy z zealotów? Hes niemal poczuł jak Anderson wzruszył ramionami.
- Możliwe. Zabrali go stosunkowo niedawno.
Przez chwilę nikt nic nie mówił. Mag myślał co zrobić. Rozwiązać się nie mógł, a nie miał jak przepalić więzów bez silnego źródła światła. Postanowił więc skoncentrować się na próbie kontaktu z trzecim więźniem. Niestety jego moc nie nadawała się do komunikacji, mógł tylko delikatnie poruszać powietrzem i układać jego cząstki jak chciał. Pomysł podsunęły mu wirujące nad jego twarzą, ledwie widoczne w słabym świetle drobinki pyłu.
Tak by Anderson tego nie widział, spróbował ustawić paprochy w proste kształty. Teoretycznie było to łatwiejsze od tworzenia soczewek, ale samo utrzymanie w miejscu cięższych elementów okazało się nie lada problemem. W końcu osiągnął sukces, choć potrafił utrzymać wzór złożony z nie więcej niż jedenastu znaków, reszta zdania była zawsze kompletnie nieczytelna. Utrzymywał efekt tylko przez parę sekund.
- Może byście chociaż jakąś muzykę puścili! - dobiegł go przytłumiony krzyk zza ściany.
Sięgnął zmysłami do sąsiedniego pokoju, wyczuł oddech i powyżej niego, mniej więcej metr od twarzy Hes powoli ustawił pył w drgające litery.
"N I E Z D R A D Ź M N"
Litery zniknęły. Niespokojnie szukał reakcji z sąsiedniego pokoju.
- Co do diabła? - powiedział nieznajomy dość cicho.
- 'SŁYSZĘCIĘ'
- 'JESTEMOBOK'
- 'MÓWCICHO'
Bardzo powoli Jesus uczył się nowej sztuczki. Początkowo kształty formowały się powoli, ale każda kolejna zmiana była już szybsza.
- Kim jesteś? - amplituda drgań świadczyła, że więzień szeptał.
- 'JESUSABREUJ'
- 'ŚLEDCZYZBAB'
- Jak udało Ci się tutaj tak szybko dotrzeć?
- 'JASIĘPRZEDS'
- A ja nie zamierzam, dopóki siedzisz razem z Andersonem.
- 'WYJAŚNIJPRO'
- Anderson współpracuje z Muecą. A ona współpracuje z nimi.
Przez dłuższą chwilę mag nic nie "pisał". I tak już bardzo dużo ryzykował i sam nie wiedział czego oczekiwał po tej rozmowie. To oczywiste, że gość mu nie zaufa, i koło się zamyka.
- Wszystko w porządku, Jezus? Rana doskwiera? - odezwał się dość niespodziewanie Khazarczyk.
- Akurat rana jest teraz moim najmniejszym problemem, dziękuję. - Babilończyk zdał sobie sprawę, że jego długie milczenie mogło wyglądać podejrzanie.
- Czego ode mnie chcesz? - wyczuł głos zza ściany.
- 'PRZYJACIELC'
- Wrogiem jestem tylko dla jednej grupy ludzi. Sam oceń, po której stoisz stronie.
- 'DAJCOŚNAPOT'
- Już raz uratowałem Ci życie. Mogłem zabić.
Tylko dzięki temu, że wciąż pamiętał wzór mowy napastnika z lasu nie przerwał połączenia.
- "???"
- A Ty jak się czujesz? Przepraszam, że wcześniej nie zapytałem - Hes tym razem nie milczał zbyt długo i zapytał Andersona
- Poobijany i niepewny. Zastanawiam się, czy oprawca potrafi symulować troskę - odpowiedział szczerze. - Podejrzewam, że u góry trwa już w najlepsze szopka z przekierowaniem władz na fałszywy trop. Pytanie, co dalej?
- Wiesz coś więcej o ich organizacji? - zainteresował się Abreu.
- Masz jakiś pomysł na ucieczkę? - wyszeptał się po przedłużającej się chwili nieznajomy.
- Wiem. Niestety znów ogranicza mnie założenie, że próbujesz mnie wrobić. - Przez chwilę wyglądało, jakby Anderson bił się z myślami. - Zapytam więc wprost. Czy jesteś nadczłowiekiem?
Pytanie tak zaskoczyło zealotę, że musiał mieć chwilę, by się zastanowić.
- "MYŚLĘSZUKAM"
- Co jeszcze potrafisz? Dałbyś radę mnie uwolnić? - zdążył odpowiedzieć wielkolud zza ściany.
- Tyle mówisz o zaufaniu, a bardziej o jego braku. A potem oczekujesz ode mnie czegoś takiego. Tak jestem, choć mój dar jest mały i słaby - wyszeptał w końcu Hes
- "NAWETSIĘNIE"
Anderson wyraźnie się ożywił.
- Nie zaufanie, a zarządzanie ryzykiem. Miałbyś coś przeciwko małej demonstracji? Co z tym drugim?
- Nie znam go, nic o nim nie wiem.
Na tyle na ile pozwalają warunki, Hes stworzył soczewkę i ustawił ogniskową, tak by Khazarczyk mógł zauważyć efekt. Ten zafascynowany przyglądał się działaniu magii i fizyki.
- Magia światła - zburzył swój wizerunek w oczach młodzieńca, ale ten postanowił nie wyprowadzać go z błędu. - Z tobą jest bezpiecznie. Gorzej z wielkoludem, ale trzeba będzie zaryzykować.
- Shinichi "Conan" Kudou - sąsiad postanowił w końcu się przedstawić.
Ale Jesus chciał się dowiedzieć o co chodzi Andersonowi.
- Co masz na myśli? - zapytał.
- Nie wdając się za bardzo w szczegóły - wyszeptał, wymownie patrząc na ścianę pomieszczenia. - Mają problem z nadludźmi. Próby konwersji nigdy się jeszcze nie powiodły. Dlatego jesteście tak cennym nabytkiem. Ale nie ma się co cieszyć. Króliki doświadczalne również nie żyją długo.
- Nadal nie wiem dlaczego mówiłeś o ryzyku. Miałem nadzieję, że coś faktycznie wymyśliłeś.
Policjant wstał z przysiadu i z brzękiem łańcuchów rozprostował kości.
- Już tłumaczę. - Wyczulony na takie zmiany Hes momentalnie usłyszał inne rozłożenie akcentu. - Ryzyko dotyczyło rozmowy z przedstawicielem porywacza, prawda? - zacisnął zęby i pojedynczym szarpnięciem wyrwał łańcuch ze ściany.
- Też jesteś nadczłowiekiem? - bardziej stwierdził niż spytał Jesus, z pewną obawą obserwując co zrobi Anderson.
-"AJAKTOPLANA" - napisał szybko
- Trzeba go więc w miarę możliwości spacyfikować - odpowiedział po chwili Shinichi.
- Jestem. - Odpowiedział Khazarczyk. Kolejne szarpnięcia uwolniły pozostałe kończyny. - Ryzyko polegało na tym, czy zdradzę swoje plany przedstawicielowi wroga. Twój pokaz mocy zminimalizował tą możliwość - mówiąc, podszedł do Hesa, uwalniając przy okazji obtarte nadgarstki. - Nie zrozum mnie źle - kontynuował, tym razem rozrywając kajdanki przymocowane do barierki. - Jeszcze nie zdecydowałem, czy muszę was usunąć. Po prostu teraz mam lepszą rękę niż przed chwilą, jeśli wolisz porównania karciane od szachowych. |
|
|
|
»mablung |
#36
|
Agent
Poziom: Keihai
Posty: 117 Wiek: 34 Dołączył: 05 Paź 2010 Skąd: Warszawa
|
Napisano 23-10-2018, 22:52
|
Cytuj
|
Jej mina nie wyrażała zbyt wielu emocji. Wszystkie zaś kumulowały się w jednej grupie zwanej „złość”. Spojrzała mu w oczy, a potem w wycelowaną w jej stronę lufę.
- Sprytnie to sobie wykombinowaliście – zaczął Mablung. - Paranoiczna Pani kapitan z pewnością znalazła by się poza podejrzeniami. To był twój pomysł?
- Pomysł na co? – zapytała. Zrobiła przy tym niewinną minę. Aktorką była niezłą. - Zaczynasz bełkotać jak jakiś psychopata, potwierdzając moje podejrzenia, a teraz jeszcze posądzasz mnie? Bawi cię to?!
Agent nie dał się zbić z tropu.
- Wiesz co było najciekawszego w rozmowie z tamtym psychopatą w domu? Jego stosunek do ludzi. Użył nawet pewnego podobnego zwrotu. Ciekawi cię jakiego?
Mueca patrzyła na niego przez moment, po czym nagle jej postawa się rozluźniła. Jakby zrzuciła z siebie kostium i pokazała prawdziwą twarz.
- Ech. Dobra, dobra. Wiedziałam, że na czymś wpadnę. Mimo to, podrzucanie ci ochłapów było dość ciekawe.
Mablung otworzył drzwi do samochodu. Ostrożnie wysunął jedną nogę. Całą uwagę skupiał na pani kapitan, a dokładniej to na zatkniętej przy drzwiach strzelbie. Na zewnątrz poczuł zimny powiew leśnego wiatru.
- Muszę powiedzieć, że było to tak idiotyczne, że sam wahałem się czy to możliwe.
- Uuu. Kąsasz! Niespodzianka. Ale musiało ci być głupio jak obiekt przesłuchania zmarł.
- Bardziej ciekawi mnie jak to zrobiłaś, nie zostawiwszy śladów. Podejrzewałem cię już wcześniej ale bez żadnych realnych poszlak.
- Bo marny z ciebie anatom. Cóż , poczekaj na raport.
- Cóż w takim razie los mi sprzyja, że to ty jesteś po złej stronie muszki. – odparł na zaczepkę. Jego głos był zimny. - Czemu to robiliście?
- Dla rozrywki?
- Jeździliście po świecie i zabijaliście ludzi dla rozrywki? Zabicia czasu?
- Co w tym takiego dziwnego? – zdziwiła się. Była to jej całkowicie naturalna reakcja. Szczera. - Sam śmierdzisz krwią i założę się, że już nieraz zabiłeś.
-Jestem żołnierzem. Nie dziwi mnie zabijanie tylko sposób w jaki to robiliście. Po co ta błazenada z szachami?
- Wyzwanie. Nuda. Sam sobie dorób filozofie.
- Morderstwo w Fojikawie to też wasza robota?
- Jasne. A czyja? Innego mordercy? – ironizowała.
Agent zmienił uchwyt na broni. Poluzował lekko palce przenosząc ciężar na długą dłoń. Nie mógł pozwolić sobie, żeby zmęczenie wpływało na celność.
-A Ci którzy przyznawali się do morderstw?
- Domyśl się, detektywie
-Jedni z was albo przekupieni włóczędzy – wyraził głośno hipotezę, którą podejrzewał od dawna.
- I pasuje, prawda? – odpowiedziała niewinnie. Kąciki jej ust uniosły się delikatnie. Mablung dalej naciskał.
- Kto z tobą działał poza Andersonem?
-Niewielu - westchnęła. - Naprawdę chcesz to robić na poboczu na zadupiu?
- A co niby chce zrobić? - uśmiechnął się złośliwie, ale szybko wrócił do poważnej miny. – Jak się kontaktowaliście?
Zignorowała jego pytanie.
- Przesłuchanie w lesie może zakończyć się egzekucją. A ty możesz chcieć jeszcze kiedyś zobaczyć zaginionego chłopca…
Informacja ta uderzyła w niego niczym kula zamaskowanego snajpera. Do tej pory nie poświęcał wielu myśli zaginionemu chłopcu. Teraz uświadomił sobie jaki to był błąd. Zacisnął szczęki. Mueca , niczym topielec, złapała się ostatniej deski ratunku. Znalazła asa w talii… albo nie.
Agent powoli okrążył samochód nie spuszczając kobiety z muszki. Podszedł do drugich drzwi i otworzył je. Strzelba znalazła się poza jej zasięgiem.
- Wysiadaj! Powoli!
Wysiadła. Bardzo wolno. Na twarzy błąkał się jej niepozorny uśmiech, ale ręce miała uniesione ponad głową.
- Czego chcesz? – wysyczał w jej kierunku.
- Gramy dalej detektywie. Co mi dasz za chłopca?
- Pytanie brzmi: czego tak naprawdę chcesz?
- Twojej śmierci? Chyba to nie będzie mi dane – zmrużyła oczy. Gdyby nie pistolet w dłoni, można by pomyśleć, że to ona trzyma rękę na pulsie.
- Aż tak dobrej karty nie zagrałaś. Proponuje zrewirować twoje wymagania do bardziej rzeczywistych.
- Nuda - skrzywiła się. - Miałam większe oczekiwania.
- Wybacz, ale nie jesteś w moim typie. Okres zimnych suk zostawiłem za sobą już parę lat temu.
W jej oczach błysnęły wesołe ogniki.
- Szkoda. Mogłoby ci się spodobać.
Agent wzruszył ramionami. Nie planował tego sprawdzać. Mueca przestąpiła z nogi na nogę. Zaczynało jej być zimno i niecierpliwiła się tą sytuacją.
- Jeśli nie dlatego stoimy w ciemnym lesie, to może w końcu podejmiesz męską decyzję?
- Daje Ci ostatnią szansę zachowania się jak przyzwoity człowiek – odpowiedział spokojnym, rzeczowym tonem. - Powiedz mi gdzie jest chłopiec, a dostaniesz szansę na przeżycie. Na pokazanie, że jesteś prawdziwym drapieżnikiem, a nie tylko wydmuszką.
Kapitan milczała, ale widać było, że gorączkowo myślała nad ofertą. Dawał jej szansę wyjścia. Ludzka psychika zawsze walczy o przetrwanie. Jeżeli tylko dojrzy możliwość ucieczki od śmierci to ją wykorzysta.
- Nie myśl, że nie zawaham się ciebie zabić - kontynuował. - Jestem żołnierzem. Na wojnie decydują liczby. Jeden chłopiec kontra nieznana liczba ofiar. Dla mnie wybór jest prosty.
- Jeśli już musisz wiedzieć, odpowiedź faktycznie tkwi w książkach.
- To trochę za mało, pani kapitan. Konkrety.
- Co to za zabawa? - stęknęła. Najwyraźniej uniesione ręce zaczynały tracić siły - Ecusniyo. Rodzinna wioska Ranjeeva Zeona. Chata niedaleko jeziorka na północ miasta. Wystarczająco szczegółowo?
Przyglądał się jej dokładnie jej twarzy. Szukał jakichkolwiek oznak, które wskazywały by, że kłamie albo mami. W końcu jednak opuścił broń. Nie uśmiechnął się jednak z triumfem. Minę miał niczym z kamienia.
- Wystarczająco... Jestem słownym człowiekiem. Idź i módl się, żebym cię już nigdy nie wytropił.
Oboje nie spuszczali z siebie wzroku. Mueca powoli opuściła ręce. Powoli zaszurała po piaszczystej drodze. Zrobiła jeden krok do tyłu, w stronę lasu. Potem następny. Po kilku metrach odwróciła się nagle i już miała zrywać się do biegu, gdy nagle głos zatrzymał ją w miejscu.
- Mueca.
- Tak?
Odwróciła się odruchowo w jego stronę. Wystrzał odbił się echem w nocnym lesie. Ptaki, siedzące na okolicznych drzewach, poderwały się do lotu. Pani kapitan upadła na ziemię, trzymając się za krwawiące udo. Mablung schował pistolet do kabury. Wrócił do samochodu i powoli ruszył w jej stronę.
- No tak. Byłoby zbyt pięknie – jęknęła z bólu. - Wszyscy jesteście tacy sami. Sprawiedliwość i ideały, a nóż w drugiej ręce. Wystarczy odwrócić się plecami!
Jej krzyk niezbyt go wzruszył. Wychylił się przez szybę samochodu.
- Każdy jest kowalem swojego losu. Rozważ te słowa. I uważaj na wilki. Słyszałem, że całkiem sporo panoszy się ich w tych lasach.
Zmienił bieg i zabuksował kołami na żwirze. Jej gasnące krzyki ledwo przebijały się przez ryk odjeżdżającego samochodu. Poczuł jak napięcie spływa powoli z jego członków. A wraz z tym pojawia się pewna satysfakcja. Spojrzał jeszcze w lusterko wsteczne, ale widział jedynie mrok. Zauważył na tablicy rozdzielczej telefon. Nigdy właściwie nie wykonali tego zgłoszenia na policję. Wystukał międzynarodowy numer i lekko zmienił swój głos. Gdy operator zaczął zadawać niewygodne pytania, wyrzucił aparat przez okno, roztrzaskując go o jedno z drzew. Babilończyk powinien przeżyć do rana, do czasu aż pojawią się odpowiednie służby. On musiał coś jeszcze załatwić. Wyciągnął własny telefon i zadzwonił na infolinię, żeby zdobyć dokładny adres.
***
Droga była długa. Mógł sobie wszystko poukładać w głowie. Uspokoić się.
Zdecydował, że nie ma co na razie informować podinspektora. Nie miał żadnych dowodów, a jego tłumaczenia tylko by wszystko zagmatwały. Tak będzie nawet lepiej. Policja Fojikawy odniesie wielki sukces wrzucając do paki groźnego mordercę, dziecko zostanie odnalezione przez zatroskanego obywatela, a całej sprawie ukręci się łeb po cichu, nie robiąc sensacji. I wilk syty i owca cała.
Droga była nużąca. Uświadomił sobie, że nie pamiętał kiedy ostatni raz spał, nie licząc omdleń. Organizm również zaczynał domagać się doładowania. Zatrzymał się więc na pierwszej stacji benzynowej gdzie zatankował bak i żołądek. Kupił też kilka hot-dogów, sześciopak napojów energetycznych i atlas drogowy. Tak zaopatrzony mógł ruszyć z odsieczą. Nie zwracał uwagi na dziwne spojrzenia ludzi. Wiedział, że musiał wyglądac jakby wyszedł niedźwiedziowi z żołądka. Najgorsze było to, że najwyraźniej zamierzał tam wrócić z powrotem.
Wiele godzin później dotarł wreszcie do wioski Ecusniyo. Sam dom znajdował się poza wioską. Dotarł do niego kolejną leśną dróżką. Pojazd zostawił na leśnej polanie. Ostanie metry pokonał już piechotą. Uzbrojony w strzelbę oraz swój własny zasłużony pistolet czuł się znowu panem sytuacji.
Jezioro było dość zarośnięte. Dodatkowo chmara komarów dotkliwie utwierdziła go w przekonaniu, że nie jest to miejsce, w którym chciałby spędzić urlop. Zaczaił się w krzakach, dokładnie lustrując zabudowę. Drewniana chatka z takimi samymi okiennicami nieopodal akwenu. Krajobraz jak z ulotki turystycznej. W pobliżu nie było nikogo. Jedynie cykanie świerszczy i plusk wody w ogóle wskazywał, że w okolicy było życie. Zbliżył się jeszcze kilkanaście kroków. Objął zmysłami całe domostwo. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że było opuszczone. Dopiero po chwili wyczuł delikatny impuls w piwnicy. Tak niewielki, że niemalże niezauważalny. Mablunga obawiał się, że mógł dotrzeć za późno.
Ruszył w stronę najbliższych drzwi, przekradając się pomiędzy drzewami. Oczywiście nie mogło pójść za łatwo. Dom był zamknięty na głucho. Nie było jak dostać się do środka po cichu. Rozejrzał się jeszcze raz dookoła, bardziej z odruchu niż potrzeby, i zamachnął się kolbą strzelby na kłódkę przy drzwiach. Puściła dopiero po trzecim uderzeniu. Wraz ze skrzypieniem drzwi usłyszał wysoki krzyk. Niewątpliwie należący do dzieciaka. Ruszył w tamtym kierunku. Strzelbę przełożył przez plecy. Pistolet z latarkę lepiej nadawał się do tej sytuacji bo w środku nie było innych źródeł światła. Dom był pusty, ale nadal mógł być zabezpieczony. W tym momencie nic by go nie zdziwiło.
W kącie jednego z pomieszczeń, za starą kanapą, kulił się mały chłopiec. Był cały obdrapany, posiniaczony i zabrudzony. Przez cały ten czas krzyczał w niebogłosy. Gdy usłyszał, że ktoś wszedł do pomieszczenia zerknął na niego, a po chwili z powrotem wtulił się w ścianę. Szeroko otwarte oczy jednoznacznie wskazywały, że był przerażony. Mablung powoli opuścił broń i latarkę, żeby go nie oślepiać.
- Hej spokojnie. Jestem policjantem. Przyszedłem cię uratować.
Słowa niezbyt podziałały. Zerkał ostrożnie przez ramię, ale nadal trząsł się ze strachu, łkał i podciągał nosem. Agent nie miał do tego odpowiedniego przeszkolenia. Nie rozumiał nawet emocji, które teraz targały chłopcem. Jedynie czytał o nich.
- Nie jesteś z nią? - zapytał nagle. No tak, Mueca pewnie też podawała się za policjantkę. Mężczyzna schował broń do kabury.
- Nie. Tamta pani już nigdy więcej cię nie skrzywdzi. Przysłali mnie twoi rodzice.
Dobrze, że zapamiętał oboje. Inaczej mogło by być ciężko.
Dzieciak powoli odwrócił się i wstał. Cały czas łzy spływały mu po policzkach, ale chyba trochę się uspokoił. Kiwnął głową i powiedział coś niezrozumiałego. Chyba powoli do niego dochodziło, że faktycznie przybył ratunek. Mablung kucnął by mu się przyjrzeć, a ten zarzucił mu ręce na kark w przypływie spontanicznej radości. Nie wiedząc zbytnio co zrobić z rękoma, olbrzym przytulił chłopaka i pogłaskał niepewnie po głowie. Czuł się... dziwnie. Jakby to uczucie nie było dla niego obce. Organizm ma zdecydowanie lepszą pamięć niż głowa. Szybko wraca do wcześniejszych odruchów. Dużo trudniej je zapomnieć.
Dlatego, gdy poczuł nagłe spięcie mięśni chłopaka, oraz zdecydowanie za szybki ruch odskoczył od niego niczym oparzony. Ostrze noża trzymanego w drobnej dłoni nie trafiło w nerkę, a jedynie prześlizgnęło się pod nim. Twarz chłopaka nie przypominała już naiwności i strachu. Wybuchł śmiechem.
- Nie wiń się. Nie mogłeś wiedzieć.
Najwyraźniej mina Mablung zdradziła to co działo się w jego głowie. Bo faktycznie, kompletnie nie rozumiał co tak naprawdę się wydarzyło. Skąd ten dzieciak miał nóż, czemu nagle chciał go pchnąć? Chyba że...
Wyszarpnął pistolet z kabury i wycelował go w dzieciaka.
- Co do cholery!? - warknął bardziej do siebie niż do niego.
Dzieciak, wciąż uśmiechnięty, ruszył w jego stronę. Najwyraźniej nagle przestał się obawiać broni. Nóż na szczęście nadal pozostawał wbity w lewy bok. Bolało jak jasna cholera, ale przynajmniej nie było ryzyka wykrwawienia.
- Kim wy do cholery jesteście?
- Wiesz, znam kogoś kto chętnie zadałby ci to samo pytanie. Co sprawia, że jesteście tak wytrwali? - to nie brzmiało jak słowa dziesięciolatka. To był głos mordercy, pewnego siebie psychopaty. Brzmiało to tak groteskowo, że aż nieprawdopodobnie. Mablung zrobił kilka kroków w tył, opierając się plecami o ścianę. Dzieciak powoli zmniejszał dystans.
- Chętnie bym o tym teraz podyskutował, gdyby nie to, że mam tego wszystkiego powoli dość. Powiedzmy więc, że jestem naprawdę zawziętym skurczybykiem.
Grał na czas. W jego głowie natomiast myśli galopowały jedna po drugiej. Przed sobą miał dziecko, które miał uratować, a które w zamian pchnęło go nożem. Co do diaska!?
- Będziemy mieli na to wystarczająco czasu. Nie myślisz chyba, ze to już koniec ?
Rana pulsowała bólem. Lewy bok drętwiał w szybszym tempie niż powinien. Ostrze musiało być zatrute. Prawdopodobnie neurotoksyną. To mocno obniżało dostępne opcje.
- Twój na pewno - odpowiedział i pociągnął za spust. Kula trafiła prosto między oczy, rozpryskując resztki mózgu i krwi chłopca na kanapę za nim. Ciało upadło z głuchym plaskiem. Na twarzy zastygł przerażający uśmiech.
Mablung oddychał ciężko. Zastrzelił dziecko. Nie, nie dziecko. Zastrzelił wroga, nieprzyjaciela. Utwierdzał się w tej myśli, chociaż wiedział, że ten widok będzie go prześladował przez długi czas. Oparł się o ścianę. Miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje. Rozpoznał wreszcie czym pokryto ostrze. Migakumi, słyszał o tym na szkoleniu. Paskudna sprawa. Wkrótce nie będzie w stanie się ruszyć. Towarzysze Mueci i dzieciaka pewnie też zaraz się pojawią. To był bardzo sprytnie przygotowana pułapka. Musiał się ukryć. Do samochodu było za daleko, mógł stracić przytomność na środku ścieżki. Zamiast tego udał się do piwniczki. Trzymając się za krwawiący bok zszedł po drewnianych schodkach. Składzik był równie pusty co całe domostwo. Jedynie kilka regałów ze spleśniałymi słoikami. Podszedł do małego załomu i powoli osunął się po nim na ziemię. Nie czuł już lewej części ciała. Ostatkiem sił rozerwał jeszcze rękawy i zabezpieczył nóż w ranie, żeby się nie wykrwawić. A potem była już tylko pustka...
***
Wiecie co to deja vu? Takie dziwne uczucie, że już się widziało daną sytuację albo nawet było w niej. Mablung w obecnej chwili przeżywał właśnie to. Tylko, że tym razem było gorzej.
Obudził się przykuty, tym razem za wszystkie cztery kończyny, i rozpostarty na stole niczym tusza wołowa przed wizytą u rzeźnika. Podobnie też się czuł. Nienawidził Migakumi. Przynajmniej tym razem leżał na łózku, a nie na ziemi, ale znowu była to jedynie piwniczka z małą ilością światła. Obejrzał pomieszczenie tyle ile mógł. Na lewym boku miał założony opatrunek. A to znaczy, że chcieli go żywego. Pytanie czy w celu dalszych tortur czy odpowiedzi.
-- Widzę że się obudziłeś. - usłyszał szept. Podniósł głowę i spojrzał pomiędzy swoje nogi. W cieniu do ściany przykuty był mężczyzna, co najmniej trzydziestoletni, a może i czterdziestoletni.
- Anderson. Will.
Przedstawił się. Głowa agenta opadła na miękkie posłanie. Nie musiał patrzeć na mężczyznę.
-Nie jest to nazwisko które by mnie ucieszyło.
- Jestem policjantem współpracującym z kapitan Muecą z głównej tenryjskiej komendy policji.
-Nie poprawiasz swojej sytuacji - westchnął. - Co tutaj robisz? Chcesz wybadać ile wiem?
- On chce. Inaczej nie dawałby nas razem. Musi wiedzieć ile wiemy, żeby przedsięwziąć odpowiednie środki.
Mablung ponownie podniósł głowę. Ślady tortur i zmęczenia wskazywały, że Anderson również nie był najlepiej traktowany albo został dobrze ucharakteryzowany.
- On?
- Ten kto nas tu trzyma i trzęsie tym całym teatrzykiem. Mamy szczęście że jesteśmy inni. Musieli nas sprowadzić, zminimalizować straty i uciszyć. Podejrzewam że żyjesz tylko dlatego że nie powiedziałeś wszystkiego.
- I dobrze zrobił. Doprowadził mnie prosto do siebie. Możesz mu to przekazać.
- Możesz być pewien że słyszą każde słowo i je weryfikują. - westchnął mężczyzna i syknął z bólu. Bez tej ostrożności na pewno ktoś więcej połączyłby kropki.
- Skoro nas podsłuchują to po prostu się zamknij.
Mablung ponownie zerknął na sufit. Postanowił zaryzykować. Sięgnął po swoją moc. Tym razem obyło się bez dziwnych rewelacji. Czemu nie podali mu środka, nie wiedział, ale to był ich problem. W zasięgu było co najmniej kilkanaście postaci. Znikali z zasięgu mocy. W najbliższej okolicy, poza współtowarzyszem, była trójka. W tym jeden za ściana.
-Nie obraź się ale jak mówię to przynajmniej mam większą szansę że nie wznowią obijania mnie.
Mablung zignorował te słowa.
Głód zaczynał doskwierać coraz mocniej. Po jakimś czasie postać za ścianą oddaliła się.
- Wiem że tam jesteście. Czego chcecie? - zapytał bez oporu agent. Postać zawróciła i skierowała się do nich. Do celi wszedł mężczyzna, szybko sprawdzając czy nadal byli skrępowani. Mablung obserwował jego ruchy, ale mimika twarzy nie wyrażała niczego.
- Chcę złamać twój opór. Mam wrażenie, że przyszła współpraca będzie wyjątkowo korzystna - powiedział, stając nad jego głową.
- Współpraca?
- Owszem. Co w tym takiego dziwnego?
- To by zakładało, że macie czym mnie do tego przekonać.
- Standardowe narzędzia na ciebie nie działają, prawda. - na jego twarzy na chwilę widać frustrację. - Jestem jednak przekonany, że wypracujemy wspólnie jakiś konsensus.
-Tak samo jak z Mueca? - zapytał marszcząc brwi.
- Blisko - uśmiechnął się jakby zadowolony - Zachowaj energię na później. Będziesz jej potrzebował.
-Nie wydaje mi się żebym miał jak ja spożytkować. - odpowiedział Mablung, wymownie potrząsając kajdanami. - Zechcesz mi towarzyszyć?
- To zależy czy zamierzasz mi dobrowolnie powiedzieć, co wiesz.
-Po co? Chyba już wiesz że jesteście sadystycznymi dupkami.
Mężczyzna nie zareagował na prowokacje. Nie westchnął, nie przewrócił oczami. Jakby jego twarz była z kamienia.
- Nadal uparty. Twoja strata. Nie mam teraz czasu na pogaduszki, ale chętnie porozmawiam, gdy całe to zamieszanie trochę się uspokoi.
Ruszył w kierunku wyjścia.
-Poczekaj - zawołał agent. - Jeżeli w ogóle chcesz mi coś proponować to mam jeden warunek.
Zatrzymał się w drzwiach, ale nie spojrzał na jeńca.
-Puste pomieszczenie mój nóż i [ cenzura ] który dokonał morderstwa w Fojikawie.
- Cóż. Niestety to niewykonalne - wzruszył ramionami , chyba z rozbawienia. - Zastrzeliłeś go wczoraj.
Po tych słowach zamknął drzwi. Anderson nie odzywał się więcej, a Mablung leżał dalej wpatrzony w sufit. Czuł jednak pewną dozę satysfakcji.
***
Po jakimś czasie, ciężko powiedzieć bez odniesienia choćby do poruszającego się słońca, przeniesiono go do pokoju obok i tam zostawiono samego. Zapewne dalej pod inwigilacją. Przez ten czas wyciszył swoje zmysły. Mógł potrzebować sił na później. Nastał kolejny okres ciszy i pustki. Parę razy próbował czy da radę zerwać albo uwolnić się z kajdan, ale nie tym razem. Szarpnął się z frustracji i krzyknął głośno. Przez chwilę szamotał się w bezsilnej złości.
- Może byście chociaż jakąś muzykę puścili!
Powoli zaczął się uspokajać. Sytuacja była jeszcze bardziej beznadziejna niż ostatnio. Tutaj miał dostęp do swoich mocy, ale nic poza tym. Tylko łóżko, kajdany i dziwny napis z pyłu wiszący w powietrzu.
"N I E Z D R A D Ź M N"
Po chwili zaś litery zniknęły.
- Co do diabła? - powiedział pod nosem.
Po kolei pojawiły się kolejne znaki. Zawsze taka sama ilość.
- 'SŁYSZĘCIĘ'
- 'JESTEMOBOK'
- 'MÓWCICHO'
Sięgnął zmysłami. Faktycznie w pomieszczeniu, które do niedawna sam zajmował, znajdował się Anderson i jakaś nowa osoba. W jaki sposób jednak komunikowała się z nim za pomocą pyłu!?
- Kim jesteś? - wyszeptał bardzo cicho. Sam ledwo usłyszał swój głos, ale mimo tego dostał odpowiedź.
- 'JESUSABREUJ'
- 'ŚLEDCZYZBAB'
Chwilę zajęło mu odczytanie tej wiadomości. Najwyraźniej rozmawiał z Babilońskim śledczym, którego uratował poprzedniego dnia.
- Jak udało Ci się tutaj tak szybko dotrzeć?
- 'JASIĘPRZEDS'
- A ja nie zamierzam, dopóki siedzisz razem z Andersonem.
- 'WYJAŚNIJPRO'
Zastanowił się przez chwilę. Tak naprawdę nie znał tego mężczyzny. Wszystko wskazywało na to, że razem znaleźli się w tym samym gównie, a w przeciwieństwie do Andersona, wobec niego nie miał żadnych podejrzeń. Nie można było poddać się paranoi.
- Anderson współpracuje z Muecą. A ona współpracuje z nimi.
Po tych słowach zapadła długa cisza. Mablung nie widział czy informacja dotarła.
- Czego ode mnie chcesz? - kontynuował szept.
- 'PRZYJACIELC'
Tym razem w ogóle nie zrozumiał o co chodziło Babilończykowi. Strzelał więc
- Wrogiem jestem tylko dla jednej grupy ludzi. Sam oceń, po której stoisz stronie.
- 'DAJCOŚNAPOT'
- Już raz uratowałem Ci życie. Mogłem zabić.
Znowu cisza. Może nieznajomy nie mógł długo utrzymywać tego rodzaju kontaktu, albo był zbyt wycieńczony.
-- Masz jakiś pomysł na ucieczkę?
- "MYŚLĘSZUKAM"
- Co jeszcze potrafisz? Dałbyś radę mnie uwolnić? - zapytał czując rosnącą ekscytację. Najwyraźniej trafił na jakiegoś maga, innego wytłumaczenia nie widział. Nie cierpiał co prawda tych świętoszkowatych hipokrytów, ale w tej sytuacji brał co los dawał.
- "NAWETSIĘNIE"
- Shinichi „Conan” Kudou - tyle mógł mu powiedzieć. Jego alias i tak pewnie nie przetrwa dłużej niż ta misja.
-"AJAKTOPLANA" - napisał szybko
-Trzeba go więc w miarę możliwości spacyfikować - odpowiedział zimno. Nie wiem czemu Babilończyk chciał ufać Andersonowi, ale musiałby mieć coś naprawdę dobrego, żeby przekonać Sanbetę. |
Pochylamy się przed inteligencją
Klękamy zaś przed dobrocią |
|
|
|
»Sorata |
#37
|
Yami
Poziom: Genshu
Posty: 1471 Wiek: 39 Dołączył: 15 Gru 2008 Skąd: TG
|
Napisano 24-10-2018, 10:19
|
Cytuj
|
Rozdział 10
Aktualna punktacja:
Hes – 20 hms
Mablung – 22 hms
Chronologicznie, wasze wpisy mają niewłaściwą kolejność, jednak biorąc pod uwagę rozbudowanie waszych indywidualnych ścieżek - i tak podziwiam. Jak poprzednio, wytyczne dostaniecie na PW. |
Kryteria oceny walk: Klimat 4/10 Mechanika 3/10 Warsztat 3/10. W razie wątpliwości - konsultuj. Pomoc: https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=17457#17457 |
|
|
|
»Hes |
#38
|
Zealota
Poziom: Keihai
Posty: 65 Dołączył: 05 Cze 2017 Skąd: Warszawa
|
Napisano 07-11-2018, 22:11
|
Cytuj
|
Khazar, ??-04-1618
Część pierwsza
Ostatnie słowa Khazarczyka zawisły w powietrzu. Hes nie mógł nie zauważyć ironii tego spostrzeżenia, ale naprawdę tak się czuł. Anderson mógł bez problemu go zabić, jednak czegoś chciał i to właśnie od tego co zealota teraz powie, mogło zależeć jego życie. Chwila milczenia przedłużała się i chyba zaalarmowała też więźnia z sąsiedniego pokoju.
- Co tam się dzieje?
Jesus postanowił się odezwać, nie było już sensu dłużej zwlekać.
- Na czym Ci zależy? Co zyskasz, usuwając mnie?
Policjant wsparł go lekko i pomógł wstać magowi, sprawdzając przy okazji mocowanie opatrunku na jego barku.
- Przeżyjesz jeszcze chwilę - zawyrokował, wyraźnie zadowolony.
-"NIEWIEM" - odpowiedział szybko Hes, nie bardzo wiedząc czy ostatnia wypowiedź Williama dotyczy szacunków zdrowia Babilończyka, czy decyzji co z nim zrobić.
- Zaraz wyjaśnię, ale musimy się szybko ewakuować, póki na górze są zajęci. Swoją drogą, dziękuję. Gdyby nie ten zbieg okoliczności, kto wie, jak mogłoby się to skończyć - mówiąc to, szaman zdjął kajdanki z rąk i nóg Jesusa.
-"CHCESZŻYĆ?"
- Jesteś wolny - oznajmił policjant, po tym jak uwolnił maga z obrączek na rękach i nogach. Potem zajął się na chwilę własnymi nogami.
- Głupie pytanie - prychnął Shinichi.
-"TOBEZSCENPR"
Dopiero gdy podniósł się z łóżka, Jesus miał szansę przyjrzeć się pomieszczeniu. To faktycznie była piwnica. Za wezgłowiem łóżka znajdowała się nawet pozbawiona drzwi szafa z przetworami.
- Nasz sąsiad - przerwał ciszę Hes - jego też musimy uwolnić.
- Czemu? - zainteresował się Anderson.
- Rozmawiam z nim od pół godziny. Na pewno nie jest wrogiem.
- Jeśli tak mówisz. - Policjant obmacywał już regał. - O! Tu jesteś! - Usłyszeli kliknięcie zapadki i ukryty zawias przesunął szafę w przód, odsłaniając wąską i ciemną wnękę. - Idziemy.
Mag zatrzymał się tuż przed wnęką i podniósł głowę.
- Przykro mi, nie mogę go tak zostawić.
- Nie możemy ryzykować więcej hałasów. Spróbujemy wejść od tyłu. - Wyglądało na to, że Khazarczyk się zgodził - Kanał powinien być bardziej dźwiękochłonny.
Zealota spróbował wychwycić więcej fal dźwiękowych z otoczenia. Niestety jednoczesne utrzymywanie czaru w aż trzech aspektach było ponad siły młodego adepta. Postanowił więc po prostu zapytać.
-"JESTEŚSAM?"
- Nikogo nie ma tu oprócz nas. To jest nasza szansa - odpowiedział po chwili Conan.
Abreu i Anderson weszli do ciemnego korytarza, który najwyraźniej biegł wzdłuż fundamentu budynku. Wyglądał na prosty, choć oba jego końce ginęły w mroku. Jedyne źródło światła zostało w pomieszczeniu za nimi.
- Jak się tak dobrze orientujesz, bądź moimi oczami - zaproponował szaman. Jego ręka sunęła delikatnie po ścianie.
- To nie do końca tak. Będę wiedział, gdy ktoś się będzie zbliżał - wyjaśnił Jesus.
- Nikogo nie widzę, ale pewnie jakoś mnie obserwują - szepnął Kudou. - Poczekaj. Na całym poziomie jest tylko nasza trójka.
Przez zatynkowane przejście, podobne do tego którym opuścili swoje więzienie, weszli do sąsiedniej celi. Do łóżka przywiązany był gigant. Abominacja.
- To mutant - wyszeptał Hes. |
|
|
|
»mablung |
#39
|
Agent
Poziom: Keihai
Posty: 117 Wiek: 34 Dołączył: 05 Paź 2010 Skąd: Warszawa
|
Napisano 07-11-2018, 22:54
|
Cytuj
|
Część druga
Mablung uniósł głowę zerkając w kierunku nowych gości w jego celu. Chętnie przybrałbym groźna minę na widok Andersona, ale w obecnej sytuacji przybrałoby to raczej komiczny efekt.
- Teraz chcesz rozmawiać - mimo, że mocno zdyszany, Anderson kolejny raz błysnął czarnym humorem. - Dzięki Jezus, przesunąłeś mu egzekucję.
Chwilę potem zajął się też kajdankami agenta. Na jego oczach skruszył je niczym dobrze wypieczone precle. Rutynowo sprawdził jego ranę.
- Wyglądasz jakbyś mógł stąd wyjść nawet z tym łóżkiem. - gwizdnął z cichym podziwem. - Skąd wiedziałeś, że jesteśmy tu sami?
Olbrzym wstał powoli. Rzucił okiem na towarzysza Andersona, z którym prowadził dość nietypową konwersację. To nie był ten sam Babilończyk, którego uratował w chacie. Miał wrażenie, jakby kiedyś już go spotkał, jedna z tych twarzy mijanych w ważnych miejscach, ale nie mógł sobie przypomnieć gdzie. Rozmasował nadgarstki, żeby ukryć zdenerwowanie
-Doświadczenie wojskowe i wyczulone zmysły - odpowiedział szorstko, ale wyciągnął rękę do uściśnięcia. – Dzięki.
Jesus odpowiedział na gest, podobnie jak Anderson. Zealota również przyglądał się twarzy i sylwetce olbrzyma, ale najwyraźniej doszedł do tych samych wniosków co on.
- Miło poznać. - Anderson nagle zachwiał się, ciągle w powitalnym geście, po czym upadł na ziemię. Obaj mężczyźni patrzyli na to w szoku.
- Wybaczcie zawroty głowy. – wymamrotał Anderson podnosząc się z zażenowaniem wypisanym na twarzy. Zabrzmiało to bardzo nieszczerze.
- Cholera to jest ten Twój przeklęty remis który zabezpieczyłeś? – spytał Abreu
- Powiedzmy.
- Remis? – wtrącił się agent. – Jaki remis? Co planujecie?
Zignorowali jego pytanie
- Możesz to jeszcze to cofnąć?
- Mogę. Nie jestem szalony. A odpowiadając na poprzednie pytanie… - spojrzał w górę na twarz Sanbety - masowy mord.
- Nie zgadzam sie na żaden mord, a tym bardziej masowy! – zaprzeczył agresywnie Jesus, ale tym razem to on został zignorowany.
-Obyś myślał o tym samym co ja. Tylko do tego potrzebujemy przynajmniej broni - uśmiechnął się paskudnie Mablung.
- I co? Zaraz zaczniecie gadac ”że zabijanie to najwieksza frajda" oraz "że taka jest kolej rzeczy"?
Anderson odwrócił się w kierunku Abreu. Jego twarz nie była zadowolony czy szczęśliwa. Wręcz przeciwnie.
- W tym przypadku to konieczność. Idziemy panowie. Lada chwila zorientują się, że nas nie ma.
- Jak na mój gust to już to wiedzą. – Sanbeta sięgnął zmysłami, ale nadal nie wyczuwał w zasięgu żadnego poruszenia. Kilka pięter nad nimi faktycznie było sporo osób, ale nikogo na ich poziomie - Prowadź więc.
- Jak łatwo stać się kumplami kiedy trzeba kogoś zabić - powiedział pod nosem zealota widząc sojusz Mablunga i Andersona, ruszając za nimi bardzo niechętnie
- Nie wyciągaj pochopnych wniosków Kleryku. Nie jesteśmy przyjaciółmi, lecz sojusznikami okoliczności.
- Przyjemnościami poprzerzucacie się później. Teraz musimy znaleźć właściwą drogę i bezpiecznie wyjść na powierzchnię – uciszył dyskusję Anderson.
Korytarz był całkiem ciemny, jak tylko potrafi być pod ziemią. Poruszali się ostrożnie i powoli. Wspomagali się rękoma opartymi o ściany. Nikt nawet nie zadbał o zapewnienie źródeł światła do korytarza, którym prowadził ich Anderson. Początkowo prowadził prosto, ale wkrótce pojawiły się rozgałęzienia. Agent był w szoku, jak skomplikowany system tuneli istniał pod miasteczkiem. Gdyby nie jego wyszkolenie oraz zdolności, pewnie już dawno stracił by orientacje gdzie się znajduje. Nie wiedział w jaki sposób Jesus potrafił wskazać odpowiednie odnogi prowadzące do wyjścia.
Musieli zawędrować już aż pod las. Coraz więcej korzeni wyrastało ze ścian. Musieli oddalić się już spory kawałek od swoich cel. Betonowe korytarze zostawili za sobą już dawno, teraz jedynie drewniane stemplowanie utrzymywało tony ziemi nad ich głowami. Najwyraźniej zabudowane były tylko te korytarze pod miasteczkiem. Było to niesamowite jakie to tajemnice skrywało to zwykłe miasteczko ukryte wśród drzew. Abreu pociągnął nosem. W powietrzu unosił się delikatny, acz charakterystyczny zapach ścieku. Babilończyk musiał mieć węch godny myśliwskiego charta jeżeli to nim się kierował.
- Uważam, ze najlepiej zrobimy próbując dojść jedną z tych odnóg do końca – zasugerował.
- Prowadź więc.
-Zgadzam się. – Mablung dołożył własną cegiełkę do jednomyślności. - To niesamowite że całe miasto... Wiedziałem że to nie mógł być jeden morderca ale w życiu bym nie podejrzewał…Stój!
Wszyscy zamarli, jak zmrożeni. Zerknęli w kierunku idącego z tyłu mężczyzny, ale nie widzieli jego, stężałej nagle w strachu i zaskoczeniu, twarzy.
- Co się stało?
Mablung zrobił ostrożnie krok, po czym kolejny i delikatnym ruchem cofnął Babilończyka. Ten nie oponował. Agent powoli przyklęknął na ziemi. Cudem tylko wyczuł dziwny obiekt ukryty w tunelu przed nimi. Zakopany kilka centymetrów pod ziemią. Nie trzeba było geniuszu, żeby domyślić się co znalazł. Cisza przedłużała się. Wstał na równe nogi i wytarł pot z czoła.
- Mina. Zapewne przeciwpiechotna
- Gdzie?
-Cśś. – Anderson zasyczał. Cała trójka wytężyła słuch. W korytarzu, którym przyszli rozległ się jakiś hałas. Ktoś przesuwał coś bardzo ciężkiego. Początkowo nikt nawet nie zareagował, jakby czekając czy nie były to omamy, ale odgłos rozległ się ponownie. Tym razem wraz ze szmerem kroków.
Mablung myślał gorączkowo. Przed nimi mieli pewną śmierć. Sam mógł spróbować ominąć minę, ale jak przeprowadził by resztę przez tę pułapkę. Jesus zaczął coś mamrotać pod nosem. Zapewne modlitwy. W tej sytuacji było to nawet wskazane.
Agent nigdy nie był wierzący. Zwłaszcza nie jeżeli chodzi o wiarę Babilończyków, którą uznawał za zaściankową i zabobonną. Tym razem jednak najwyraźniej przyniosła ona jakiś efekt. Tunel rozjaśnił się delikatnie. Promienie świetlne załamały się pod dziwnymi kątami, oświetlając niewielki kopczyk przed nimi.
„Cholerna, nieprzewidywalna magia” – westchnął w głowie Mablung. Trzy postaci pojawiły się w zasięgu jego zmysłów.
- Nie ma na co czekać. Musimy iść dalej – szepnął Abreu nie chcąc zakłócać ciszy
Anderson pierwszy przekroczył minę i ostrożnie ruszył naprzód. Babilończyk chciał iść za nim, ale powstrzymał go agent.
- Pójdę przodem. Ty ubezpieczaj tyły. Oni są co najmniej 500 metrów od nas
Anderson również się zatrzymał, robiąc miejsce. Olbrzym szedł niespiesznie. Coraz bardziej się kuląc. Skupiał się na wykryciu kolejnych niespodziewanych pułapek, jednocześnie kontrolując odległość od pościgu. Po drodze były jeszcze trzy miny.
Tunel przewężał się. Wkrótce musieli iść na czworaka. Po krótkiej, acz napiętej chwili wyszli na powierzchnię. Brudni i umorusani od ziemi. Blask odbity od tafli jeziora oślepiał. Mablung odsunął się na bok mrugając mocno oczami, żeby odzyskać wzrok.
Zauważył, że Jesus podnosi nagle spory kamień z ziemi i podbiega do tunelu. Zanim jeszcze cisnął go do środka, wszyscy zrozumieli do czego zmierza. Olbrzym rzucił się na ziemię, przykrywając głowę ramieniem.
Stłumiona seria wybuchów szarpnęła ziemią dookoła, a grunt zapadł się nad tunelem tworząc nieprzekraczalną barierę.
- Kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem - Anderson nie umie powstrzymać podziwu. |
Pochylamy się przed inteligencją
Klękamy zaś przed dobrocią |
|
|
|
»Hes |
#40
|
Zealota
Poziom: Keihai
Posty: 65 Dołączył: 05 Cze 2017 Skąd: Warszawa
|
Napisano 07-11-2018, 23:08
|
Cytuj
|
Okolice Ecúnsniyo, Khazar XX-04-1618
Część trzecia
Hes upadł na kolana, lekko się trzęsąc. Po chwili oparł się rękoma o ziemię i poczuł jak łzy lecą mi po policzku. Nie słyszał pochwał Andersona oraz pokrzykiwań Shinichiego. Nie wiedział czy trwało to kilka sekund czy minut, aż dokładnie na jego głowę przez koronę liści przebił się pojedynczy promień światła i usłyszał bardzo ciche, możliwe do wychwycenia tylko przez niego, trzy głosy dobiegające z podziemi. Spojrzał na słońce z niemym podziękowaniem, w myślach odmawiając modlitwę i podniósł się na nogi.
- Niedługo kończymy. Pozostało wybić ich wszystkich. - Policjant podniósł się również. - Zostawiłem trochę broni głęboko w lesie. Jesteście ze mną?
- Ja tak, oczywiście - odparł po chwili namysłu zealota. - Jednak będę strzelać, by unieszkodliwić, a nie zabić. I proszę Was o to samo.
- To nie takie proste - westchnął Anderson. - Pogadamy o tym w drodze, ok?
Bez oglądania się za siebie, ruszył wzdłuż brzegu jeziora, odganiając moskity.
- Nie tak to sobie wyobrażałem, ale liczy się efekt - mruknął, wstając i otrzepując się z ziemi Conan.
- To nie będzie takie proste - kontynuował swoją wypowiedź Khazarczyk. - Nawet zakładając, że damy radę to zrobić, to może nic nie dać. Musimy dostać się do wnętrza tej organizacji. Dorwać kontakty, ukryte komórki. Bez tego odrodzą się niczym chwast. - Zaczął kasłać, na ręce którą zasłonił twarz, pojawiła się krew - Tym zajmiemy się później. Póki co, musimy dotrzeć do torby z lekiem.
- Ruszajmy więc, czas nas goni. - Hes nagle zrozumiał, że martwi się o towarzysza.
Przedzierali się przez coraz gęstszy las, ale policjant wyglądał na kogoś kto doskonale wie gdzie zmierza. Parł wytrwale do przodu, mimo że siły opuszczały go z każdym krokiem.
Dotarli do torby schowanej w parowie, z której szaman zaczął wyciągać kolejne sztuki broni i amunicji. Nie zwracając na nie uwagi, coraz zacieklej przeszukiwał ekwipunek, aż w końcu wyjął niewielką, grubą walizkę. W środku upakowane były iniektory bez oznaczeń. Bez chwili zwłoki zaaplikował sobie dawkę i usiadł, opierając się o pień najbliższego drzewa.
- To jest najważniejsza zawartość tej torby - wyjaśnił Anderson bardzo poważnym głosem. - Cokolwiek się stanie potem, zawsze miejcie świadomość, gdzie jest ta walizeczka. Wyciągnął rękę, w której były dwie strzykawki i gestem zachęcił towarzyszy by je wzięli.
- Co to jest? - zapytał Jesus, nie robiąc najmniejszego ruchu w stronę detektywa.
- JK5. Lek na wirusa Bolga - Wyszczerzył zakrwawione zęby. - Remis, ale właśnie wyciągnęliśmy asa.
- Po co nam to? - zapytał Shinichi.
- Myślałem, że to oczywiste. Żeby nie umrzeć, srając krwią. Spokojnie. Macie jeszcze przynajmniej 3 dni deklarowanej skuteczności. - Nerwowy chichot zastąpił kolejny atak kaszlu.
- Chcesz powiedzieć, że zarażono nas ebolą? - Mutant obdarzył mężczyznę powątpiewającym spojrzeniem. - Skąd to wiesz?
- Bo ja to zrobiłem. Mimochodem - dodał. - Mieliście kontakt z moją krwią. - Widząc miny towarzyszy, kontynuował. - Spokojnie. Nie będzie z tego epidemii. Ecusniyo jest za daleko od ludzkich osiedli.
- Cholera, w wiosce mogą być moi ludzie! - krzyknął Hes.
- Przykro mi. - Opierając się o drzewo, Anderson powoli zaczął wstawać. - Ich szanse już i tak były niewielkie po spotkaniu Jormungandra. W razie czego mamy więcej lekarstwa.
- Wirusa Bolga nie jest już tak niebezpieczny jak kiedyś.
- Weźcie broń, musimy wracać - uciął rozmowę szaman.
- Jeżeli załatwimy sprawy szybko i powiadomimy odpowiednie służby, to powinniśmy być w stanie im pomóc. - Conan schował do kieszeni lek i zaczął przeglądać arsenał.
- Może jednak poświęcimy chwilę na dyskusję - nie odpuszczał mag. - Skoro już Ci się nie spieszy, to opowiedz nam co tu się dzieje. Możesz zacząć od słowa "Jormungandra".
- Jormungandr to powód tego wszystkiego. - Anderson wziął tylko kuszę i parę długich noży. - To wyjątkowo potężny manitou.
- Musisz bardziej rozwinąć swoją myśl. Spotykałem już na swojej drodze szamanów. Co jest w nim takiego niezwykłego? - zainteresował się olbrzym.
- Każdy morderca powiązany ze sprawą to Jormungandr. - Mówiąc, policjant poprawił ekwipunek i zabierał również torbę z resztą zawartości. - Od stuleci opętuje ludzi. Dlatego tak ważne było, że jesteście czymś więcej. Z moich informacji wynika, że na nas nie potrafi wpłynąć.
Ruszył w drogę powrotną, zataczając się ledwo zauważalnie.
Shinichi spojrzał na Babilończyka, jakby szukając u niego potwierdzenia słów Andersona. Nie doczekał się, więc wybrał sobie ze stosu broni karabin szturmowy, pistolet oraz dwa największe noże. Na pierwszy rzut oka widać było, że lepiej się czuje mając je u boku.
- Jeden duch mógłby opętać tyle osób naraz? - zapytał wielkolud.
- Właśnie to czyni go tak niebezpiecznym. On nie tworzy szamanów, tylko bezwolne kukły.
Hes wybrał pistolet na chybił trafił, ale po słowach Andersona zmienił zdanie i wziął strzelbę. Nagle zastygł. Dobiegł go dziwny dźwięk na granicy słuchu, jakby nawoływanie. Rzucił czar i już był pewny. Ktoś go wołał imieniem. Carla.
- Chodźcie za mną. Połączymy się z sojusznikami - powiedział zealota, nie bardzo sam będąc pewnym z kim idzie się spotkać.
- Jakimi sojusznikami? Czy to ludzie? - dopytywał się Anderson.
- Już o nich wspominałem. Choć nie mogę być pewny.
- Mam inny pomysł. Jeśli im ufasz, idź sam. Będę cię ubezpieczać - zaproponował policjant.
- Jeżeli to, co mówi Anderson, jest prawdą, to raczej powinniśmy ich unikać. - Shinchi oparł broń o biodro, tak żeby móc zwrócić je w stronę któregokolwiek z nich. - Nie mówię, że Ci wierzę, ale tłumaczyłoby to kilka spraw. Jakie mamy zatem plany teraz. Czy ten Manitou ma jakiegoś podstawowego żywiciela? Musimy wiedzieć wszystko, zanim podejmiemy decyzję.
Hes poczekał jeszcze chwilę na wyjaśnienia szamana, a potem kiwnął głową.
- Masz rację, pójdę sam. Tej osobie mogę ufać, tak samo jak Ty Muece.
- Ona nie jest akurat najlepszym przykładem. Próbowała mnie zabić.
- Powiedzcie mi szczerze, Panowie. W świetle tych wszystkich wydarzeń, który z kontaktów bądź współpracowników na pewno nie jest związany z mordercami? Tym bardziej teraz, gdy wiemy o tym duchu - dopytywał się Jesus. - Dlatego pojadę tam i będę wdzięczny za ochronę.
Anderson tylko kiwnął głową i odszedł bardziej na prawo od maga, utrzymując stałą odległość i przemykając bezszelestnie, chociaż wolniej.
Nie czekając na Shinichiego, Hes ruszył w stronę głosu, ale ostrożnie skanując otoczenie.
Olbrzym po chwili zajął pozycję po drugiej stronie Babilończyka.
W ustalonej formacji podeszli w kierunku wskazanym przez Jesusa. Zaczęli wyraźnie słyszeć nawoływania, a po chwili między drzewami mignął niebieski płaszcz. Kobieta i dwójka mężczyzn podeszła do zealoty i stanęła przed nim luźnym półkolem.
- Bogu niech będą dzięki. Myślałam już, że przepadłeś.
Mężczyzn zealota nie znał i nie umiał określić ich narodowości.
- Carla, na Lumena, tak się cieszę, że Cię widzę. Wszystko jest dobrze, ba, nawet lepiej - zaczął Areu, próbując wyczuć policjantkę.
- Nie rozumiem.
- Hes, jeżeli mnie słyszysz, to masz dwa nieznane obiekty poruszające się z północnego-zachodu w waszą stronę. - Na szczęście mag nie zakończył działania czaru, a fale dźwiękowe głosu Shinichiego pamiętał doskonale.
- Wiele się nauczyłem i jeszcze więcej zrozumiałem. A Ty jak mnie znalazłaś?
- Interesował mnie przebieg śledztwa
- Wszystko bym Ci opowiedział po powrocie. Śledztwo już zakończone. Sprawca się zgłosił. Jak zawsze.
- Wiem. - Navarro podeszła bliżej - Sprawa jest zamknięta, a ja oficjalnie na urlopie. Cieszę się, że cię znalazłam. Arcybiskupowi się nie odmawia, ale nie chciałam znaleźć cię martwego po drugiej stronie globu. Co tu się dzieje? Dlaczego biegasz po lesie ze strzelbą?
Jesus cofnął się, gdy kobieta się zbliżyła. Śledztwo zamknięte, a Ona chce znać postępy. Pisał do niej wczoraj, a Ona tak szybko go znalazła. Straszliwe przypuszczenia stały się prawdą.
- Dlaczego, Carla? Czemu Ty?
- Jesus, spokojnie. - Podniosła ręce uspokajająco. - Spodziewałeś się jego ekscelencji? Pomyśl szczerze, kto zajmuje się sprawą Moniki?
Dwójka mężczyzn widocznie się spięła na widok drżącej w rękach maga strzelby, ale chwilowo na tym poprzestali. Zajęli pozycję dwa metry za Carlą.
- Dwójka zaczęła nas okrążać. Działaj, Kleryku, bo zaraz będzie po nas - zakomunikował Conan.
- Ze względu na starą znajomość, mogę Cię poprosić o szczerą odpowiedź na jedno pytanie?
- Oczywiście. - Zatrzymała się i zmarszczyła czoło. - Przerażasz mnie z tą strzelbą.
- TY ZABIŁAŚ MONICĘ, I DOPIERO PÓŹNIEJ DO NICH DOŁĄCZYŁAŚ!!! - opuścił lufę, ale na wspomnienie dziewczynki ogarnęła go wściekłość. Nigdy wcześniej nie sformował tak szybko aż dwóch, idealnie zogniskowanych soczewek. Światło przechodzące przez pierwszą, trafiało w punkt skupienia drugiej, potęgując działanie obu. Celowały wprost w opętaną. Nie czuł litości ani współczucia, chciał zabić.
Kobieta zrobiła krok do tyłu, a z jej ubrania uniosła się smużka dymu. Hes nie odpuścił i nieziemski blask podążył za morderczynią. Najpierw smużka zmieniła się większy obłok, a następnie ustąpiła pierwszym płomieniom. Carla zaczęła się panicznie okładać trzepoczącymi rękami, a gdy ogień potężniał mimo to, rzuciła się na ziemię, wrzeszcząc chrypliwie od rozpalonego powietrza.
- To nie jaaa, nie jaaa - rzęziła, a suche listowie zalegające wokół, również podchwyciło ogień.
Dwójka jej towarzyszy sięgnęła po broń. Jeden z nich niemal natychmiast się się przewrócił. W chaosie Abreu dopiero po chwili dostrzegł jeszcze podrygujący bełt, który przebił się przez ciało i utkwił w drzewie obok.
- Tu od początku chodziło o mnie. Ta ofiara, ty w śledztwie, wszystkie wskazówki, nawet skierowanie do Mueci. Miały mnie sprowadzić właśnie tu. I tego mutanta też. Do diabła z wami!
- Proszę...proszę... - mamrotała Carla, pełznąc w kierunku zealoty. Poczerniałą od żaru dłonią niemal sięgała jego butów.
Jesus odsunął się z obrzydzeniem. Powoli docierało do niego w pełni znaczenie dopiero co wypowiedzianych słów. Naprawdę osobiście odpowiadał za śmierć Molty. Z czarnych myśli wyrwał go pocisk, który wbił się w ziemię tuż koło niego. To ogień z karabinu automatycznego mutanta skosił niespodziewanie drugiego z mężczyzn na polanie. Choć ranny, zaczął strzelać na oślep w kierunku zealoty. Ten złapał za strzelbę i podpierając się nią, pognał w kierunku stanowiska Andersona. Po tym krótkim zrywie, wyczerpany psychicznie i fizycznie Hes osunął się na ziemię za pierwszym drzewem. Na jego szczęście wymiana ognia skończyła się równie spontanicznie, jak się zaczęła.
Anderson zerknął na polanę, gdzie ledwo widać Carlę w płomieniach. Siłą odciągnął maga w miejsce, gdzie nie mógł widać już tej sceny...
- Znałeś ją. Przykro mi, młody. Właśnie dlatego musimy to skończyć. |
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,15 sekundy. Zapytań do SQL: 12
|