Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Lokacja] Dolina Wiśni
 Rozpoczęty przez *Lorgan, 27-01-2011, 16:41

7 odpowiedzi w tym temacie
*Lorgan   #1 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa
Cytuj
Autor: Kalamir

Udało mi się wynająć pokój w jednym z najlepszych hoteli w "Dolinie Wiśni". Znajdował się on w Północnym Mieście. Rezerwacja obejmowała tydzień, w trakcie którego miały odbyć się dwa świetne koncerty oraz festiwal z udziałem największych gwiazd.
- W końcu upragniony urlop - pomyślałem.
Nie minęło pięć godzin jak wsiadłem do samolotu i poleciałem na miejsce.
Okolica wyglądała wspaniale. Miasto znajdowało się u podnóży "Świętej Bramy", prowadzącej prosto w góry. Zostawiłem rzeczy w hotelu i nie interesując się formalnościami, udałem się pozwiedzać.
Piękne szklane budynki, pradawne posągi na ulicach i świątynne mury robiły wrażenie. Odwiedziłem dwa parki rozrywki i trzy restauracje. Na koniec poszedłem obejrzeć inscenizację wielkiej bitwy kończącej okres wojen domowych. W końcu zrobiło się późno więc zacząłem wracać do domu. Moim błędem była chęć pomocy pobitemu dzieciakowi. Najpierw ukradł mi karty kredytowe a później jeszcze pociął nożem. Wracając do hotelu poszedłem na skróty i wpadłem na jakichś fanatyków z mieczami, którzy pozarzynali się wzajemnie na ulicy. Ci co przeżyli, zobaczyli we mnie potencjalnego świadka. Biegłem najszybciej jak umiałem. Gdy wreszcie dotarłem do hotelu okazało się, że ktoś mnie wymeldował i ukradł wszystkie moje rzeczy.

To był dopiero początek. Siedzę w celi. Okradziony i pobity przez policjantów. Gdybym wcześniej znał prawdę o tym miejscu...


***

Według legendy, Dolina Wiśni była domem legendarnego Samuraja Zjednoczyciela. Żerują na tym trzy pobliskie miasteczka, ściągając każdego roku rzesze turystów z całego świata. Wszyscy chętnie oglądają niezwykłą dolinę i pobliskie, malownicze góry.
Wspomniane miasta powstały na ruinach fortec z czasów wojen domowych. Jedna na każde z trzech wejść prowadzących w głąb gór – ze wschodu, północy i z południa. Owe miejsca kiedyś były nazywane po prostu "Świętymi bramami".
Aglomeracje wabią festiwalami, wiecznie otwartymi parkami rozrywki, koncertami, wspaniałymi teatrami oraz doskonałą kuchnią wschodu. Można tu spotkać biznesmenów, polityków, przedstawicieli wielu korporacji, bogatych turystów z obcych krain, słynnych aktorów i muzyków. To jednak tylko jedno oblicze tego miejsca.
Drugie wcale nie jest takie przyjazne. Pod uśmiechami sprzedawców i hotelarzy kryje się zepsucie. Na kolorowych ulicach łatwo jest paść ofiarą złodziei lub porywaczy. W lokalach panuje polityka wyzysku, zaś pośród ozdobionych budynków wałęsa się setka bezdomnych dzieci, którymi nikt nie zechce pomóc. Skorumpowana policja nadużywa swych praw, a w nocy po prostu lepiej nie wychodzić. Jeśli nie wpadnie się na zbirów, to spotka się członków rywalizujących ze sobą dojo, które od setek lat wyrównują krwawe porachunki.

Szkoły walki z okolic Doliny Wiśni:

WAŻNE: W dojo ćwiczą przede wszystkim zwykli ludzie, całkiem nieświadomi międzynarodowych konfliktów.

Dojo Wściekłego Tygrysa z północnego miasta prowadzone jest przez jednookiego mistrza Takamurę. Toczy wojnę z Gniewnym Smokiem od zarania dziejów. Członkowie dojo nierzadko pracują dla mafii, za nic mając kodeks honorowy. Są prawdziwym utrapieniem dla turystów.
Dojo Gniewnego Smoka z północnego miasta prowadzone jest przez bezimiennego mistrza. Szkoła o największych wpływach ze wszystkich trzech miast. Jej adepci gardzą Wściekłymi Tygrysami i nie odpuszczą okazji by przypominać gdzie ich miejsce, nawet w biały dzień, na zatłoczonej ulicy.
Dojo Niebiańskiej Wstęgi zostało założone w północnym mieście dopiero w 1617 roku i brak mu renomy. Nie oznacza to bynajmniej, że przybytek nie cieszy się sławą. Mistrz, Bai Quan, twierdzi że jego przodek był twórcą nauczanego tu Hiten Mitsurugi-ryuu, jednak brak dowodów potwierdzających prawdziwość jego słów.
Dojo Obserwującego Jastrzębia z południowego miasta prawdopodobnie nie ma głównego mistrza. Przez setki lat ukrywała swoją obecność, a gdy wreszcie się ujawniła było za późno by powstrzymać masakrę. Wszystkie konkurencyjne dojo w okolicy zostały zniszczone. Obserwujące Jastrzębie porzuciły swe bushido na rzecz sztuki cichego zabijania. Krążą plotki, że władze kraju nierzadko sami wynajmują stamtąd ludzi, by uporać się z jakąś brudną robotą. Prawdą jest też, że dzięki Jastrzębiom, południowe miasto jest najspokojniejsze w Dolinie Wiśni. Szkoła nie posiada siedziby i działa z ukrycia.
Dojo Rozweselonego Węża we wschodnim mieście prowadzone jest przez radę pięciu wiekowych mistrzów: Akujina, Somę, Hitokiriego, Kenpachiego i Rokusana. Niegdyś była to szkoła z południowego miasta, zmasakrowana podczas ujawnienia Obserwującego Jastrzębia. Ostatni jej uczniowie z trudem uciekli i odtworzyli dojo w bezpieczniejszym miejscu. Teraz planują zemstę i odzyskanie wpływów na dawnych terenach.
Dojo Niespokojnego Niedźwiedzia ze wschodniego miasta prowadzone jest przez Władcę Ognia - Genjimatsu. Wojownicy z tej szkoły nie ćwiczą używania broni, lecz własnych ciał. Po wielu konfliktach z Poranną Gwiazdą starają się utrzymać pozory pokoju. W rzeczywistości są zbyt osłabieni by pozwolić sobie na otwarty konflikt.
Dojo Porannej Gwiazdy ze wschodniego miasta prowadzone jest przez pułkownika Kirę Takeshiego, dalekiego krewnego legendarnego bohatera o tym samym nazwisku, po którym nazwano jedną ze stref Sanbetsu. To najlepiej dofinansowana szkoła z uwagi na kontrakty z armią. Jej adeptami zostają przede wszystkim członkowie służb specjalnych i komandosi. Zdarzają się też cywile, których stać na opłacenie wysokiego czesnego z własnych kieszeni.
Dojo Pędzących Chmur to pierwsza szkoła założona w Dolinie Wiśni i tam też się znajdująca. Nie leży w obrębie żadnego z miasteczek, lecz w samym centrum doliny. Jest kolebką stylu Jiten Subeta-ryu. Nie bierze udziału w lokalnych rywalizacjach, chociaż dysponuje siłą, by jednocześnie zniszczyć wszystkie pozostałe dojo. Mistrzem Pędzących Chmur od roku 1610 jest nadczłowiek Sentomaru Ukire, który zastąpił zniedołężniałego ojca po tym, jak pokonał i wygnał swojego starszego brata, Katana.


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 
^Genkaku   #2 
Tyran
Bald Prince of Crime


Poziom: Genshu
Stopień: Senshu
Posty: 1227
Wiek: 39
Dołączył: 20 Gru 2009
Skąd: Raszyn/Warszawa
Cytuj
[Ninmu] Rodziny wschodu

Nad Doliną Kwiatów zapanował deszcz. Genkaku przez okno w hotelowym pokoju, obserwował jak ulicę pełne zazwyczaj turystów, świecą teraz pustkami. Gdzie nie gdzie tylko, między budynkami, przemykała jakaś smętnie wyglądająca postać. Najczęściej z parasolem, lub ciasno otulona płaszczem. Padało z drobnymi przerwami już od prawie tygodnia. Od kiedy agent przybył do miasta. Tak jakby deszcze miałbyś smutnym świadectwem jego obecności. Genkaku uśmiechnął się ponuro do tej myśli. Ostatnio coraz częściej przyłapywał się na depresyjnych, dekadenckich myślach. Miał powoli dość Agencji i tej całej wojny, szczególnie po ostatniej porażce. Stąd właśnie jego obecność w tym miejscu, zlecenie z zewnątrz.
Odszedł od okna i siadając na łóżku, uruchomił komputer na nadgarstku. Po raz kolejny zaczął przeglądać zebrane do tej pory materiały. Został wynajęty przez Hitsu Takamurę, wpływowego członka dojo Gniewnego Smoka, by odnalazł i uśmiercił osoby odpowiedzialne za śmierć jego brata, Hate. Sprawa na pierwszy rzut oka wyglądała na zwykłe porachunki dwóch rywalizujących gangów. Nie było żadną tajemnicą, że Smoki prowadzą wojnę z Dojo Wściekłego Tygrysa. Oba klany nienawidziły się, co często owocowało w krwawe potyczki w wąskich uliczkach miasta. Problem polegał jednak na tym, że śmierć Hate miała zupełnie inny charakter. Nie zginął w zwyczajnej bójce z bronią w ręku. Padł ofiarą zamachu. Jego ciało, wraz ze zwłokami ochroniarzy znaleziono z poderżniętym gardłem, w swoim apartamencie. Oznaczało to, nie mniej nie więcej, że ktoś wśliznął się tam niepostrzeżenie, omijając ochronę i kamery, a potem zaskoczył ofiarę wraz ze świtą. Genkaku parę razy przemknęło przez myśl, że może to robota jakiegoś obcego szpiega. Tylko jakie były by motywy? Nikt z dojo Smoków nie mieszał się do polityki. Genkaku sprawdził to bardzo dokładnie. Jak również to, że zamordowany nie miał żadnych poważnych wrogów, których stać było na porachunki w takim stylu. Żadnych długów, ciemnych interesów na boku. Agent zadał sobie wiele trudu, wykonując ciężką pracę wywiadowczą, aby zdobyć te wszystkie informację. Z inwigilował dojo Tygrysów, oraz zdobył materiały z oficjalnego śledztwa, co wymagało sporo zachodu. Z tego co ustaliła policja dowiedział się, że 20 minut przed zamachem w budynku miała miejsce awaria zasilania. Nagrania z kamer w apartamencie zostały skradzione, najprawdopodobniej przez zabójce. Miejsce zbrodni nosiła ślady walki, ale tylko kilku z ochroniarzy udało się dobyć broni. Resztę, w tym Hatę, wzięto z zaskoczenia. Na miejscu nie został żaden ślad, który mógłby naprowadzić śledczych na trop. Żadnych poszlak, żadnych nagrań, ani z budynku, ani z mieszkania ofiary. Nie było by zaskoczeniem gdyby okazało się, że ktoś zadbał o to, żeby detektywi nic nie znalazła. Policjanta można tu było kupić równie łatwo jak owoc na targu. Ta „Święta Brama” przypominała bardziej przedsionek piekieł. Z tego co Genkaku zdążył się zorientować, to co działo się w Północnym mieście to był istny rynsztok. Łapówkarstwo, watahy głodnych dzieci napadające na zbłąkanych turystów, nieletnie prostytutki, wojny gangów. Można było by wyliczać bez końca. Wszystko to ukryte gdzieś na drugim planie, zasłonięte przez sielankowy obraz „Cudownej Doliny Kwiatów”, turystycznej perełki regionu. Jak wielki, ohydny, tłusty robak, który żeruje w pięknym jabłku. Pożera je od środka, drążąc zepsute korytarze i ulice pełne zgnilizny...
Naglę Genkaku poderwał się z łóżka. Ulica! To było takie oczywiste. Musi zobaczyć nagranie z ulic. Ktokolwiek zabił Hatę, musiał wejść a później wyjść z hotelu. Może przy odrobinie szczęścia wpadnie na trop.
Godzinę później był już na komisariacie. Pod osłoną mocy procesora, dostał się do sali gdzie pracowali detektywi. Chwilę zajęło mu znalezienie odpowiedniego miejsca. Mały pokój z kilkoma biurkami. Przy komputerach pracowało tu, mimo późnej, kilku funkcjonariuszy. Agent szybko wykorzystał chwilę, gdy jeden z nich odszedł od urządzenia i wślizgnął się na miejsce przed ekranem. Kilka minut trwało przyswojenie sobie interfajcu i znalezienie odpowiednich nagrań w archiwum. Na szczęście z hotelu była dwa wyjścia i w oba były wycelowane uliczne kamery bezpieczeństwa. Pół godziny później program pełną parą porównywał twarze z nagrań, z tymi w policyjnej bazie danych. W międzyczasie Agent musiał dbać o to, by detektyw na którego miejscu teraz siedział, nie przeszkadzał mu w tym małym śledztwie. Na szczęście iluzja oferowała w tym zakresie cały wachlarz rozwiązań. Od wylewania kawy, po wywoływanie odczucie potrzeby skorzystania z toalety. Gdy Genkaku znudziły się już wybryki, skutecznym okazało się „oszukanie” funkcjonariusza jakoby komputer doznał awarii. Wychodząc z komisariatu miał już listę pięciu osób które pojawiły się na nagraniach na chwilę przed i po zabójstwie. Szczególnie interesująca była jedna postać, Katuro Manate.

Genkaku zaczaił się niedaleko małego domu na przedmieściach Północnego Miasta. Uważnie czytał informację wyświetlane przez beeper na soczewce kontaktowej. Katsuro był członkiem Dojo Pędzących Chmur. Już sam ten fakt był szokujący. Chmury nie angażowały się w lokalne konflikty, a ich nowemu przywódcy raczej nie zależało na zmianę stanowiska w tej sprawie. Z drugiej strony domniemany zabójca znany był w pół świadku z różnych „ciemnych” interesów, w jakie się angażował, a które z całą pewnością nie wiązały się w żaden sposób z interesami dojo. Na nagraniu wyraźnie widać było Katsuro, który wraz z grupą czterech mężczyzn wychodzi z hotelu zaraz po zabójstwie i wchodzą do czekającej już na nich furgonetki. Wiele zachodu kosztowało odnalezienie miejsca ich kryjówki. Agent po kolei musiał prześledzić trasę pojazdu na ulicznych kamerach. Zgubił ich ślad na przedmieściach. Żałował, że nie może skorzystać z pomocy zasobów Agencji. Satelity szybko namierzyły by zgubę. Tymczasem agent zmuszony był działania na własną rękę. Zamiast samochodu Katsuro, znalazł radiowóz. Potem korzystając z funkcję "power touch" beepera, wprowadził do policyjnego systemu zapytanie o interesującą go furgonetkę. Kwadrans później, przez policyjne radio nadeszła wiadomość. Jeden z patroli zauważył pojazd podejrzanych. Genkaku najszybciej jak to było możliwe przesiadł się do własnego samochodu i ruszył pod wskazany adres. Tak właśnie trafił tutaj.
Jak zawsze rutynowo przejrzał swój sprzęt. Kilka razy obszedł dookoła budynek, zapamiętując potencjalne wyjścia i drogi ucieczki. Skan otoczenia nie wykazał, żeby dom w jakikolwiek sposób był monitorowany. W środku znajdowało się pięciu mężczyzn. Dwóch z nich najprawdopodobniej spało. Nadszedł czas wkroczyć do akcji. Dzięki Thekalowi wślizgnięcie się do środka nie stanowiło problemu. Szaman pod postacią dymy ukradkiem wleciał jako pierwszy przez szparę pod tylnymi drzwiami. Następnie otworzył przejście od wewnątrz. Dalej też poszło jak po maśle. Pod płaszczem iluzji Genkaku po kolei obezwładniał osiłków. Nie mieli nawet czasu i sposobności by zorientować się, że coś jest nie tak. Agent sprawnie pozbawiał ich przytomności używając chloroformu. Wszystko maskował mocą procesora. Kwadrans później, mężczyźni byli związani i spali. Agentowi chwilę zajęło skopiowanie nagrań z apartamentu które znalazł w rzeczach Maneta. Ofiara została zdradzona przez swojego własnego ochroniarza, który najpierw uśpił czujność pracodawcy i współtowarzyszy, a następnie wpuścił do mieszkania zamachowców. Sam zginął potem z rąk ludzi Katsuro, prawdopodobnie by zatrzeć ślady.
Agent podszedł do telefonu i zastanowił się chwilę przy wykręcaniu numeru. Nie mógł się zdecydować, czy lepiej zadzwonić do zleceniodawcy, czy na policję. Zresztą, jakie to ma znaczenie? Tak czy inaczej to wyrok śmierci dla tych ludzi. Różnica polegała tylko na tym, czy zginą od razu z rąk członków dojo Smoka czy potem z rąk skorumpowanej funkcjonariuszy. Zdecydował w końcu, że da im trochę czasu i odda ich w ręce prawa.

Następnego dnia powiadomił swojego pracodawcę. Przekazując mu nazwisko zamachowca, kopię nagrań oraz informację, że Katsuro znajduje się teraz w areszcie na posterunku. Po zainkasowaniu wynagrodzenia postanowił jak najszybciej opuścić to miejsce.
   
Profil PW Email Skype
 
 
RESET_Naoko   #3 


Poziom: Wakamusha
Stopień: Jizamurai
Posty: 29
Dołączyła: 27 Cze 2014
Cytuj
[Ninmu] Schodami do nieba

Prokurat odczytał zarzuty i, rzuciwszy akta na stół, spojrzał na mnie wyczekująco.
- Czy przyznaje się pani do winy?
- Przyznaję – odpowiedziałam spokojnie, jak wcześniej zostałam pouczona.
Przez salę rozpraw przeszedł zduszonym, podniecony głos. Z niedowierzaniem w ludzką głupotę pomyślałam, że gdybym się nie przyznała, również usłyszałabym złowieszczy szept. Sanbetańczycy to jednak nieskomplikowany naród.
Sędzia w mig uciszył zgromadzonych na sali.
- Czy chciałaby pani złożyć wyjaśnienia?
- Tak – odpowiedziałam pewnym głosem.
- Zatem słucham. Czy może pani powiedzieć co wydarzyło się tamtego dnia?
Wziąwszy głęboki oddech, przygotowałam się do wyrecytowania wyznaczonej przez Jeana regułki. Mój kochany szef nie pozwolił mi na dorzucenie kilku pikantniejszych szczegółów, przez co moja odpowiedzieć była krótka, nudna i w pewien sposób ułomna:
- Po przyjeździe do Doliny Wiśni, wypożyczyłam samochód i postanowiłam sprawdzić, jak będzie się sprawował na drodze. Nie kupiłam mapy, nie zapoznałam się również z tą w gpsie, zatem musiałam niekiedy wykonywać stosunkowo trudne manewry, aby przejechać wybraną trasę. Pech chciał, że na chwilę przed wykonaniem tego feralnego skrętu, zamyśliłam się. Nie pamiętam nad czym. Kiedy wróciłam na ziemię, było już za późno. Zagapiłam się i spowodowałam wypadek. Pamiętam pisk opon, czyjś krzyk i ogłuszające uderzenie, gdy zatrzymałam się na czyimś samochodzie. To wszystko.
Usiadłam, nie czekając na pozwolenie. Moja lewa noga niezwykle dokuczała mi od momentu wypadku. A ta „bardzo dobrze obeznana w magii leczenia” zealotka nie raczyła przywieźć tu swoich czterech liter i uleczyć mnie. Nie pamiętałam, jak się nazywała… Shirina? Shyavana? Pies ją drapał! Tylko się denerwowałam, jak o niej myślałam, a nawet jej nie znałam.
Sędzia (wąsaty mężczyzna koło pięćdziesiątki z pasmami siwizny) nie zwrócił mi uwagi, widocznie zdając sobie sprawę, jakich obrażeń mogłam ulec. Wydawał się być mądrym, doświadczonym człowiekiem. Moja cała nadzieja była w tym człowieku – nie chciałam wyroku skazującego (w najgorszym wypadku mogłoby to się skończyć pozbawieniem wolności), który całkowicie zniweczyłby moje plany powrotu do misji. Jednak tym razem, jak nigdy, byłam bezsilna. Pozostało czekać na wyrok.
Po moim krótki wystąpieniu pojawili się świadkowie wydarzenia. Mimo, że nie należę do osób nad wyraz wrażliwych, na widok rodziny ofiar zrobiło mi się przykro. Nie byłam nigdy cholernym psychopatą, który nasycał się cierpieniem innych. Prawdopodobnie bardziej od wyroku obawiałam się tych pełnych nienawiści, załzawionych oczu. Paradoksalnie, dziś mogły zranić mnie osoby, które w żaden sposób nie były ze mną związane. Obawiałam się samej siebie, nie wiedząc, jak zareaguje na stres związanym z procesem. Zwykle zajmowałam inne miejsce w takiego typu wydarzeniach.
Najgorsze przyszło z chwilą pojawienia się na sali matki jednej z ofiar wypadku. Kobieta, rozejrzawszy się po pomieszczeniu obłąkanym wzrokiem, wybuchła płaczem. Jechała w samochodzie przede mną, przez co nie doznała żadnych obrażeń. Spojrzała na mnie, a w jej oczach pojawiła się nienawiść tak wielka, że na pewno była odczuwalna przez wszystkich znajdujących się na sali. Otaczająca mnie przestrzeń uległą przeobrażeniu. Tak jakby przez chwilę wszystko pociemniało, nabrało złowieszczego i wręcz śmiercionośnego wyglądu. Podczas tych paru sekund nastała wszechogarniająca cisza, której nie przerwało nawet tykanie zegara wiszącego na ciężkimi, drewnianymi drzwiami. Między mną a kobietą powstało niechciane przeze mnie połączenie. Jej wzrok przeszywał każdą cząsteczkę mojego ciała, powodując mimowolne drżenie rąk. Tak. Czułam się winna śmierci jej dziecka. Zawaliłam zadanie, w konsekwencji narażając coś więcej od kariery. Życie. A to było nie do zniesienia.
- To ty! – krzyknęła, wskazując na mnie palcem. Czułam się, jakby zanurzyła w moim sercu stalowe ostrze, mające zadać mi ból jakiego nigdy nie doświadczyłam.
Milczałam.
- To ona, Wysoki Sądzie! To ona zabiła moje dziecko!
- Sądzę, że na za dużo sobie pani pozwala! – mimo, że mój obrońca wziął moją stronę, z jakiś przyczyn wolałabym, aby potępiał mnie tak, jak większość osób w tej sali.
- Proszę zachować spokój, pani Smith. Krzyk pani w niczym nie pomoże – sędzia zachował względny spokój, chociaż było widać jak na dłoni, że nie znosi takiego zachowania podczas rozpraw.
Kobieta wzięła głęboki wdech i rzuciwszy mi najbardziej pogardliwe spojrzenie, na jakie było jej stać, stanęła przy barierce. Spojrzałam na nią spod zasłony gęstych włosów. Bałam się. Irracjonalne, ale bałam się jej wybuchów gniewu z dwóch powodów. Po pierwsze, były całkowicie logiczne, po drugie, świadczyły o mojej winie. Nigdy wcześniej nie miałam problemów z własnym sumieniem, jednak obecność tej kobiety sprawiała, że widziałam swoje czyny w zupełnie innym świetle. Mroczniejszym i gorszym.
- Czy może pani powiedzieć, co stało się tamtego dnia?
- Był wieczór… - zaczęła drżącym głosem, ściskając w dłoniach jedwabną chusteczkę. – Mój syn Carol przyjechał do nas w odwiedziny. Był taki szczęśliwy…
Jej głos załamał się. Kobieta ukryła twarz w dłoniach,
- Proszę kontynuować.
- Uparł się, żeby jechać tym starym samochodem… - zawyła, nie kryjąc emocji. Być może nie mogła nad nimi zapanować. Spuściłam głowę, nie mogąc tego słuchać. – Nam kazał jechać swoim… Mówił… Mówił, że ma lepszy refleks od mojego męża, więc powinien wziąć… - uśmiechnąwszy się przez łzy, wydała z siebie szloch. Tak żałosny i tak przepełniony cierpieniem.
- To przez ciebie! – krzyknęła, świdrując mnie nienawistnym spojrzeniem.
- To nie moja wina – szepnęłam, nie zdając sobie nawet z tego sprawy.
- Przez ciebie mój syn stracił życie!
- To nie moja wina…
- Już nigdy nie odzyskam! Przez ciebie straciłam wszystko, co miałam!
- Ja… Nie chciałam – zaczęłam, zrywając się z miejsca. Musiałam jej wytłumaczyć.
- Ale to zrobiłaś! – wrzasnęła, nie pozwalając się uspokoić.
Sędzia podniósł głos, jednak nie rozumiałam ani jednego słowa z tego, co powiedział. Wpatrzona w kobietę, błagałam ją wzrokiem, aby tak mnie nie osądzała. Sama dobrze wiedziałam, czym jest strata. Czym jest ból i lęk przed następnym dniem.
Poza tym, przecież nie byłam mordercą.
- To był wypadek, a wypadki się zdarzają. Też mogłam być ofiarą tego wypadku. Nie byłam sprawcą! To przez kierowcę tego wozu! Nie zareagował dostatecznie szybko! To nie moja wina! – każda komórka mojego ciała błagała o przebaczenie.
- Spokój!
W pomieszczeniu wybuchła wrzawa. Do moich uszu dotarły wyzwiska i groźby. Nad głowami pojawił się transparent „Życie za życie, śmierć za śmierć”. Do jakiego miejsca trafiłam?! Dlaczego Ci ludzie reagują tak na zły zbieg okoliczności? Przecież… Przecież wszystko wydawało się tutaj spokojne, przyjazne.
- Dlaczego…? – po moim policzku spłynęła łza. Świat dookoła mnie zmienił się w jednej chwili. Dolina Wiśni wydawała się taka dobra. I dopiero teraz pokazała swoje prawdziwe oblicze. Ludzie byli tu tacy sami, jak wszędzie. Źli, pełni agresji, nienawiści i rządzy krwi.
- Proszę… To nie moja wina – nie wiedziałam, jak się bronić. To nie był proces. Bardziej przypominało to sąd ostateczny.
Pani Smith po raz ostatni przyjrzała mi się załzawionymi oczami i pokręciwszy przecząco głową, odwróciła się na pięcie i opuściła salę rozpraw. Wszystko było nie tak, jak trzeba. Chaos.
Wiedziałam, że zeznania kobiety wniosą co najwyżej pierwiastek emocjonalny do sprawy. Przecież z definicji wypadku wynikało, że jest to niechciany skutek działania, w moim wypadku prowadzenia samochodu. Tak, jak na początku byłam pewna o swojej niewinności (wypadek był skutkiem losu, nie moich umiejętności, a raczej ich braku), tak teraz broniłam się przed myślami, że byłam winna wszystkiemu, co miało miejsce nie tylko podczas misji, ale również przez te ponad dwadzieścia lat.
Sędziemu ostatecznie udało się zapanować nad żądnym krwi tłumem (i wcale nie przesadziłam z tym określeniem, biorąc pod uwagę niektóre groźby rzucone w moją stronę). Następnie zwrócił się do mnie:
- Czy chciałaby pani coś jeszcze powiedzieć?
- To nie była moja wina… To ja kierowałam… Ale to nie była moja wina…
Moja obrona była żałosna. Ogarnięta rozpaczą, nie byłam w stanie myśleć o niczym innym. Tylko o jednym: że jestem niewinna.

Sprawa rozeszła się po kościach. Jean musiał przekupić sędziego niemałą sumą, aby padł wyrok umożliwiający wyjście za kaucją, która swoją drogą również była pokaźna. Zanim opuściłam budynek sądu, zaszłam do toalety. W kabinie zdjęłam perukę z wściekło rudymi puklami, wyjęłam kolorowe szkła kontaktowe i zmieniłam ubranie. Musiałam jeszcze tylko zedrzeć sztuczną skórę, która do tej pory z mojej okrągłej twarzy robiła kwadratową, zmieniając zupełnie cały wizerunek.
Po tej szybkiej metamorfozie spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Pani Jennifer Husk, winna śmierci dwóch osób w wypadku samochodowym znikła, a na jej miejscu pojawiła się Zealot. Wszystko wróciło do normy.
Uśmiechnąwszy się do siebie, wyszłam z toalety i spokojnym krokiem przeszłam korytarzem do wyjścia. Mijające mnie osoby na korytarzu uśmiechały się do mnie przyjaźnie, co było śmieszne – te same jeszcze kilka godzin temu były gotowe rozszarpać mnie żywcem. Udało mi się obronić. Przed nimi i przed sobą. Zwłaszcza przed sobą.
   
Profil PW Email
 
 
^Tekkey   #4 
Generał
Paranoia Agent


Poziom: Genshu
Stopień: Shogun
Posty: 536
Wiek: 34
Dołączył: 24 Cze 2011
Cytuj

Sanbetsu, Dolina Wiśni - 1 listopada 1612

Ookawa ochlapał twarz wodą, próbując zmyć z siebie poczucie brudu. Mimo to z lustra wiszącego nad umywalką hotelowego pokoju nadal patrzyła na niego jakby obca, pełna wyrzutu twarz. Dziesiątki razy w ciągu ostatnich dwóch dni pobytu w Dolinie Wiśni chciał porzucić podjęte zobowiązanie, zaszyć gdzieś na prowincji, ogolić, ubrać i zachowywać jak Genbu a nie Tekkey - agent. Od czasu ponurego powrotu z Nag nie składał jeszcze raportu Akigyou, więc jedynymi osobami wiedzącymi o zmarnowanej szansie infiltracji Czterech Smoków byłby on sam i zleceniodawca, oyabun gangu. Byłby to pewnie spory cios dla rozdmuchanego ego Shiryuu, ale była to cena na jaką był w stanie przystać. Mężczyzna ponownie spojrzał w lustro, szukając w odbiciu przyzwolenia dla złożenia broni. Wymizerowany i brodaty człowiek po drugiej stronie zwierciadła wykrzywił usta w sardonicznym uśmiechu. Jak napisał klasyk: jest takie słowo – trzeba! Trzeba zatem będzie na dwadzieścia cztery godziny odłożyć sumienie na półkę. I liczyć, że po tym czasie będzie się miało odwagę zmierzyć z efektami swoich czynów.

***

Plan był prosty, przechwycić cel w drodze pomiędzy punktem A a punktem B. Pierwszy z nich, okazała rezydencja na przedmieściach południowego miasta, był małą twierdzą zabezpieczoną zespołem pierwszej klasy profesjonalnych strażników i nowoczesnym monitoringiem. Otaczające wille prezentowały równie wysoki poziom zabezpieczeń, przez co jakakolwiek próba dokonania rekonesansu, albo podjęcia akcji na miejscu, skazana była na szybkie i dogłębnie udokumentowane nagraniami wykrycie. Druga lokacja, czyli elitarna szkoła z internatem, przystosowana do wychowania panien z dobrych rodzin w środowisku odpowiadającego ich statusowi przy utrzymaniu poziomu nauczania wymaganego przez ich rodziców. Pod względem bezpieczeństwa od poprzedniego punktu różniła się jedynie brakiem sąsiadów, leżąc nad małym jeziorem w ustronnej, górskiej okolicy kilkanaście kilometrów od miast Doliny. To, że pancerną limuzynę niełatwo będzie zatrzymać na górskiej drodze stanowiło pewną zagwozdkę. Większą nawet, niż nieuniknione starcie z ochroną. Obserwując przez lornetkę zbliżający się pojazd agent mógł mieć tylko nadzieję, że wszyscy wykażą się rozsądkiem i nikt nie będzie usiłował nadaremno strugać bohatera. Szczególnie on sam.

***

Gdy koła pierwszego pojazdu, transportującego dwóch pracowników obstawy, zetknęły się z promieniem przecinającego jezdnię laserowego sensora, detonowała mina pułapka pod nimi. Moc eksplozji nałożyła się siłę pędu samochodu, wprawiając go na ułamek sekundy w efektowną „stójkę” na masce, nim tylna oś przekroczyła punkt stabilności. Samochód dachował, szorując pancerną blachą po asfalcie. Poduszki niby zadziałały, ale para bodyguardów raczej nie była w stanie wziąć czynnego udziału w akcji.
Od rozpoczęcia zasadzki nie minęło więcej niż kilka sekund. Kierowca limuzyny popisując się refleksem wdusił pedał, zatrzymując ją niemal w miejscu i dając najlepsze świadectwo jakości hamulców. Jeśli miał zamiar uciekać, powinien był wybrać bardziej zwrotny środek transportu na wąskie, górskie drogi. Tekkey spadł na pancerny dach, aktywując bezzwłocznie przenośny emiter EMP. Limo znieruchomiało. Skłonność do nadmiernego komplikowania prostych rzeczy i iluzja bezpieczeństwa nowoczesnej technologii nie ominęła widać i ten projekt techniczny.
- Przekleństwo współczesności – wycedził agent, przykładając Coil Gun do zamka drzwi kierowcy. Przeciwpancerny bolt z łatwością przebił na wylot mechanizm, roztrzaskując też pistolet w wyciągniętych rękach szofera. Chimyaku jak zwykle dostarczał Ookawie lekkiej przewagi w walce na oślep. Kilka odłamków metalu ugrzęzło w ciele nieszczęśnika. Raczej płytko, nie zagrażając życiu. Gdyby był typem bohaterskiego twardziela, mógłby to nawet rozchodzić. Wbrew najświętszej tradycji szwarccharakterów agent nie dał oponentowi czasu na dojście do siebie. Przyłożony do przestrzeliny dozownik LSD, uwolnił ochroniarza od bólu i odesłał w lepsze miejsce. I czemu szwarccharakter? To było całkiem miłe rozwiązanie spornych kwestii. A mógł zabić, jak to mawiają w Higure.
Teraz pozostało tylko zgarnąć nagrodę główną. I mieć nadzieję, że jest nieco łatwiejsza w obyciu, niż reszta jej rodziny.

***

Nie była. Sul Eun Nam odziedziczyła w pełni bezpardonową autorytarność swojego ojca, jednego z prezesów prestiżowego Banku Unity. Księcia krwi, owocu mariażu dwóch potężnych rodów szlacheckich z Kazui, filantropa z liczącymi się koneksjami, mecenasa lokalnej kultury i sztuki. Człowieka, którego złej strony zdecydowanie nikt rozsądny nie chciałby bliżej poznać. Za to z dziedzictwem Eun, rodziną jej matki, sprawa była jeszcze bardziej oczywista. Ponoć od wieków słynęła ona z krótkiej cierpliwości, owianej wieloma semi-historycznymi opowiastkami. Dziewczynka wykazywała też cechy znamienne u jej starszej siostry, Mi. Choćby małpią złośliwość, przez którą, jak podejrzewał Genbu, w ogóle wylądował na arenie i wplątał się w niewygodną współpracę. Tyle, że w przeciwieństwie do swej nastoletniej wersji, Nam miała lat dopiero siedem i była najmłodszą latoroślą znanej, bogatej rodziny. Nie trzeba dopowiadać, jak wyglądał jej pogląd na otaczający świat.
Choćby magiczny pierwszy kontakt. Wiadomo – adrenalina, emocje, ale czemu od razu oblewać sympatycznego pana porywacza sokiem? I to nie za sam zamysł przetrzymania, ale odmowę zabrania sporego bagażu, jeśli można tak nazwać dwa pakowne bagażniki wypchane walizkami. Po blisko ćwierć doby spędzonej wspólnie, konkretniej dziewięciu godzinach siedmiu minutach i 43 sekundach jak skrupulatnie odliczał Ookawa, poważnie zastanawiał się czy nie złamać tabu i po prostu podrzucić ją za drobną opłatą do jakiegoś sierocińca. Młodej mogło by to wyjść na zdrowie. Tylko że wtedy miałby na głowie nie tylko wściekłego tatuśka, ale też cały gang Czterech Smoków. Wybory, wybory… Niemniej z każdą upływającą chwilą mentalna rubryka „za” puchła od kolejnych plusów.
- Chcę pizzę! Zamów taką jak zawsze. Jeśli jej nie dostanę zacznę krzyczeć! – Dziewczynka spiorunowała wzrokiem swojego ciemiężyciela i krzyknęła na próbę, aż zawibrowały szyby starego magazynu.
- Już mówiłem, że nie ma szans. Ale tylko spróbuj tej czarnej fasoli; też jest dobra, a przy tym nie kosztowała ani grosza. – przewrócił oczami agent, usadowiony bezpiecznie na wysokiej skrzyni poza zasięgiem bezpośredniego rażenia. Każdemu może się wreszcie znudzić ciągłe kopanie po kostkach.
Puszkę opuścił na niemal niewidocznej nici do wysokości oczu dziewczynki. Zakręcił nią zachęcająco, jak wędkarz kuszący trudną zdobycz do podjęcia przynęty
- Smaż się w piekle! Razem ze swoim jedzeniem dla plebsu!
Ryba spróbowała wyrwać przynętę. Znaczy, niezbyt wysportowana siedmiolatka usiłowała rzucić pełną i solidnie zbudowaną konserwą, najwyraźniej pochodzącą z wojskowej rezerwy. Genbu dał jej tę lekką satysfakcję i przyciągnął leniwie poruszający się pocisk z powrotem ku sobie.
- To nie jest sposób, w jaki powinna się panienka wyrażać, jeśli chce dostać obiad – zauważył chłodno agent, poczynając podważać wieko ostrzem kukri.
- Ale ja CHCĘ pizzę! – zawyła Jej Marudność.
- Ja chciałbym chociaż pięciu minut ciszy i spokoju. Niech to będzie nauczka na przyszłość dla nas obojga – nie zawsze w życiu dostajemy to, czego chcemy.

***

- Zjesz trochę? – ostrożnie zaproponował Ookawa.
Po kilku kolejnych godzinach ataków histerii i rzucania niewielkimi przedmiotami księżniczka uspokoiła się na tyle, by zaryzykować bezpośredni kontakt.
- Nie! – Odpowiedź była krótka i jednoznaczna, ale agent nie do końca jej dowierzał.
Nam siedziała oparta o jedną ze ścian, przyciągając kolana pod brodę i obejmując je ze wszystkich sił ramionami. Lekko drżały, jakby usiłowała zdusić płacz.
- Daj już spokój. Też wolałbym być gdzie indziej i zajmować się czym innym, ale chwilowo jesteśmy na siebie skazani. Zresztą jestem tu tylko po to, aby przypilnować żeby nic ci się nie stało aż tata cię odbierze. A on chyba nie chciałby cię widzieć w takim stanie?
Niby zewnętrznie nic się nie zmieniło w zachowaniu dziewczynki, ale jej puls nieco się uspokoił. Mała była niezłą aktorką. Nawet jeśli wcześniej pozwoliła sobie na chwilę paniki.
- Zrobimy tak,: ty mi dasz słowo że nigdzie się stad nie ruszysz, a ja zobaczę czy uda się skombinować jakieś inne jedzenie. Obiecujesz?
- Tak! – Uśmiechnęła się promiennie. Odgrywając również mimiczne sygnały kompletnie niewinnymi, jeszcze wilgotnymi od łez oczami. Naprawdę dobrą aktorką!
Przed wyjściem Genbu podważył nieco wieko jedną z puszek i zostawił w pobliżu małej. Raczej nie miał nadziei, że ją skusi teraz, gdy pojawiła się perspektywa zdobycia czegokolwiek innego. Ale czemu nie spróbować ostatni raz zarzucić wędkę?

***

O dziwo początkowo zachowywała się dość spokojnie, podejrzewając pewnie, że jest obserwowana. W sumie miała rację. Z satysfakcją agent odnotował Chimyaku jej dyskretne przemieszczanie w kierunku pozostawionej fasoli. Czasem wystarczy zarzucić wędkę i czekać.
Spróbował raz jeszcze nawiązać łączność z kontaktem smoków w Dolinie Wiśni. To, że łączył się za pomocą otrzymanego od nich najnowszego modelu sprzętu szyfrującego nie było już w zasadzie żadnym zaskoczeniem. O dziwo tym razem z drugiej strony natychmiast odezwał się głos łącznika.
- Gdzieś ty był, człowieku? Usiłujemy cię odnaleźć od pół dnia! Tatusiek szaleje, lepiej żeby księżniczka była cała!
Tekkey zerknął na masywny dach hali magazynowej. Chyba nieco zbyt nadgorliwie zabrał się do poszukiwania nienamierzanej kryjówki.
- Nic jej nie jest – zapewnił bez szczególnej sympatii. – Co mam z nią zrobić?
Notując koordynaty miejsca, gdzie miał dostarczyć porwaną dziewczynkę, mimochodem zauważył, iż mała właśnie podjęła męską decyzję i wzięła nogi za pas. Znowu będzie trzeba ją złapać i to nim zrobi sobie krzywdę. Z realnym brakiem entuzjazmu i w pełni metaforycznym podbierakiem agent ruszył, by zabezpieczyć swój połów.


A mogę zrobić wszystko! Wystarczy Twoja krew.~
   
Profil PW Email
 
 
»Sorata   #5 
Yami


Poziom: Genshu
Posty: 1471
Wiek: 39
Dołączył: 15 Gru 2008
Skąd: TG
Cytuj
Hyprom, Koudar
1 lipca 1613

Gdyby zobaczył mnie teraz jakikolwiek znajomek, pewnie padłby na twarz skręcając się ze śmiechu. Wygodne niebieskie kapcie szurają po drewnianych panelach, a ja w szlafroku z kubkiem kawy, odbieram oficjalną pocztę. Ha. Kurier z generalnego wygląda na zszokowanego. Pewnie przekonali go słowami „Bohaterowie nie śpią i zawsze są przygotowani” czy jakimś podobnym banałem. Nie mój problem stary. Ja tu tylko sprzątam. Składam podpisy w liczbie trzech i bezceremonialnie zamykam drzwi. Cały czas staram się odpocząć ale nie dają mi takiej opcji. Ostatnia walka w klatce nadal trochę siedzi mi na duszy. Ale teraz przynajmniej czuję się „czystszy”. Jakby to cokolwiek znaczyło.
- Malkontent – manitou jak zwykle bezpośrednio podsumowuje moje egzystencjalne problemy. Nie doczekawszy się reakcji, znów zwraca swoją kosmiczną uwagę gdzie indziej, więc mogę się cieszyć jedną z rzadkich chwil prawdziwej samotności. Rozsiadam się więc wygodnie w fotelu, i siorbiąc kawę otwieram po kolei koperty. W oczy rzuca mi się jedna. Cienka, ale oblepiona mnóstwem potwierdzeń. Oryginalna biel prawie zniknęła pod tuszem pieczątek. Oho, coś ważnego.

W związku z niedawną misją zostaje Pan wezwany do przedstawienia raportu …bla bla bla …misji w Higure. Cholerni biurokraci. Odzywają się po kilku dobrych miesiącach. Na mocy paragrafu 28,Rozszerzonego kodeksu pracy jednostek egzekutorskich z dnia…Słodkie duchy, długo tak mogą …stawić się przed komisją w składzie… Za długo jak na mój gust. ?…W każdym papierku to samo. Paragrafy, obowiązki i wymagania. A gdzie moje prawa obywatelskie? …zobowiązuje się również ww. egzekutora do zdania komisji pozyskanych dóbr . Od niniejszego dokumentu nie przysługuje prawo odwołania, a odstąpienie od zapisanych w nim postanowień skutkuje odpowiedzialnością… Dość. Zrozumiałem. Sam nie wiem czy się śmiać czy płakać. Trudno. Głupotą było przekonanie, że pozwolą mi się nim bawić w nieskończoność. Czytam raz jeszcze dla pewności, żeby wychwycić drobnostki. Przewrotne ze mnie stworzenie, więc w głowie kiełkują mi już pierwsze zalążki planu. Przebieram się, czym prędzej wystukując na beeperze niedawno otrzymany numer telefonu.
- Szybko – odbiera niecierpliwie. Sam nie wiem czemu spodziewałem się, że ucieszy się na ten telefon. Pewnie dlatego, że oferujesz mu niepowtarzalną broń, pajacu…
- Dzień dobry – błyskawicznie wyrzucam z siebie wyrazy - Poznaliśmy się w maju i dobrze mi się z Panem współpracowało. Chciałbym przedstawić dobry pomysł na obopólny zysk.
- Nie
- Ale…
- Nie znam cię i na pewno nie będę robił z tobą interesów – jest uparty. To dobrze. Trudno byłoby powierzyć taki skarb komuś o mniejszej ambicji. Porąbany plan ma szanse powodzenia tylko w jego wypadku. Nawet nie zauważam kiedy się wyłącza.
- No to mnie poznasz – nie jestem mściwy. Bardziej uparty. Mimo wszystko chciałbym, żeby Kazuya Ishiro dostrzegł subtelną różnicę. Część mnie nawet cieszy się, że się nie zgodził od razu. Ta dopiero co przebudzona, merdająca ogonem i szczerząca zębiska część. Żeby nie było wątpliwości.


Dolina Wiśni, Sanbetsu
2 dni później

Dzięki przysłudze, którą był mi winien Trell z cyberterrorystycznego błyskawicznie zlokalizowałem telefon Ishiro. Miał kilkanaście programów zabezpieczających ale rządowej technologii ciężko podskoczyć. Teraz ja wiszę Trellowi przysługę. Tak się kręci ten świat.
Do Doliny Wiśni docieram rankiem. Piękne miejsce. Szkoda, że zatrute przez nienawiść i złodziejstwo. Od ulicznych przedstawień po gigantyczne festiwale i widowiska. Praktycznie każdy mieszkaniec bawi się przyjezdnymi. Kieszonkowcy próbują obrobić mnie już piec minut po wyjściu z taksówki. Pracuje z nimi co najmniej trzech mimów i jedna sprzedawczyni precli. Ha. Trafiła kosa na kamień. Gdy ich dłonie trafiają na poukrywaną broń, po prostu patrzę im w oczy. Bardziej natrętnym łamię po jednym palcu. Nikt przecież nie mówił, że życie na ulicy jest łatwe. To na członków tutejszych dojo muszę uważać. Czasem widzę w tłumie charakterystyczne spojrzenie człowieka szukającego rozróby albo też chcącego sprawdzić się w walce. Nie po to przyjechałem.
Organizacja wszystkiego trochę mi zajęła więc muszę pozbawić się przyjemności odbycia próby generalnej. Komisyjne przesłuchanie za trzy dni, a do tego momentu wszystko musi być już porządnie połatane.
Kazuyi muszę udowodnić dwie rzeczy. Po pierwsze, że warto ze mną współpracować. Po drugie – że nie warto ze mną zadzierać. Jeśli ten chory plan wypali, nie muszę nawet się starać przy przekonywaniu wielce szanownej komisji, że skarb został skradziony. I będę miał zarówno rybki, jak i akwarium. Przynajmniej taki jest plan.
Niestety włamanie się na teren jednej z jego wielu posiadłości to najmniej dopracowany punkt. Sześć godzin spędzam na samym poznaniu spacerowych tras poszczególnych przyjemniaczków w garniturach. W ogóle nie ta klasa co pozostałe elementy tutaj. Dodatkowo kilka kamer – tym się nie martwię. Wiem, że jeśli plan wypali to nagrania trafią do kosza. Jeśli nie? Cóż, będę miał gorsze problemy. Uderzam wraz z zapadnięciem zmroku. Po tak długiej obserwacji i dzięki połączeniu sporej szybkości i geomi, unikanie strażników jest proste jak w grze RPG. Czasem nawet grywam w skradanki. Szkoda, że życie nie pozwala na powrót do checkpointa. A teraz właśnie by mi się przydał. Bo patrzę prosto w oczy przegapionego wcześniej strażnika. On też jest zaskoczony. Uff. Desperacja i odrobina szczęścia ratują mi skórę. Błyskawicznie znajduję się za nim. Jedną dłonią blokuję mu usta, a przedramieniem zaciskam jego tchawicę. Prymitywne ale wystarcza. Pewnie nie spodziewał się takiej siły po kolesiu dwukrotnie lżejszym od niego. Zabieram go z korytarza, w pamięci tykają sekundy do przejścia kolejnego obchodu, a ja nadal nie znalazłem gabinetu szefa. Ech. Ledwo to pomyślałem i voilla. Niewielki gabinet i sypialnia za drzwiami. Pusto. Cichutko zasuwam za sobą drzwi. Nieświadoma jeszcze ofiara akurat jest w łazience. Nawet pogwizduje, kanalia. Fart. Może duchy mi jednak sprzyjają. No powiedzmy, że przynajmniej jeden. Nic to. Poczekam chwilę.
Kiedy wychodzi, bezbronny, tylko w puchatym szlafroku, natychmiast atakuję. Biznesmen nie jest w stanie nawet zareagować, gdy jednym ciosem Strachu przecinam jego sztuczną nogę i narożnik co najmniej stuletniego drewnianego biurka. Opiera się o nie dłonią. Kompletnie go zszokowałem. Cholera. Naprawdę czuję się dumny.
- Spokojnie. Chcę tylko pogadać – na poparcie słów chowam Strach do pochwy i rozkładam ręce dłońmi do niego. Absurd całej sytuacji razi nawet mnie.
Chyba uwierzył, że nie chcę go zabić, bo zrezygnował z pomysłu sięgnięcia po stojącą na stojaku broń. Stojącą w jego mniemaniu ma się rozumieć. Przezornie usunąłem wszystko czym mógłby mi zrobić realną krzywdę. Podchodzę bliżej i bez zaproszenia nalewam mu szklankę brandy z karafki. Trochę się na to krzywi, ale przyjmuje alkohol i podskakując komicznie siada na obrotowym fotelu za biurkiem. Sam mebel pewnie jest droższy ode mnie. Raz kozie śmierć.
- Zdajesz sobie sprawę, że ciężko Ci będzie przeżyć przez nadchodzące lata? – pewnie mnie poznał, bo groźba brzmi cholernie realnie.
Czas na personę „Relaksatora” . Stosuję tą rolę zawsze, kiedy przychodzi wcielić się w babilońskiego księdza czy rozsądnego ojca rodziny.
- Gdybym chciał pana zabić już bym to zrobił. – rozluźniam mięśnie i obserwuję jak podświadomie mnie naśladuje - Ale ma Pan napięty terminarz więc wymuszone spotkanie wydawało się racjonalnym posunięciem. Pan ma pieniądze, a ja mam towar i pomysł na jego sprzedaż – uśmiecham się i podsuwam mu inkrustowaną pochwę z mieczem. Wygląda na to, że co nieco słyszał o mojej zdobyczy, bo oczy świecą mu się jak dzieciakowi, który właśnie dostał największą w swoim życiu torbę cukierków. Ale i tak starannie to ukrywa.
- Wybaczy mi Pan te małe przedstawienie, ale chciałem podkreślić, że i ja, kiedy trzeba, jestem niezłym biznesmenem - mówię ale on niecierpliwie macha ręką.
- Przedstaw ten pomysł? – widzę, że plan wypalił bo mimo kamiennej twarzy, Kazuya ręką wybija miarowy rytm na kikucie sztucznej nogi. Zaczynam więc teatralnie, przeskakując niezauważalnie w rolę Hideo – marketingowca szybko pnącego się po szczeblach kariery. Załączam fachową gestykulację i stukam lekko palcem wskazującym w blat biurka.
- Projekt nie jest skomplikowany. Z dniem dzisiejszym, otrzymuje Pan wyłączność na dysponowanie produktem – poruszam delikatnie Strachem - co Pan z nim zrobi, jest dla mnie nieistotne. W zamian chcę drobnych profitów od każdej operacji finansowej z jego udziałem.
Niemal widzę jak po jego zwojach mózgowych przeskakują coraz intensywniejsze iskierki. Wzmaga się również częstotliwość stukania. Ukradkowo transformuję się na chwilę, żeby potwierdzić węchem czy jest zainteresowany. Oj, jest. Prawie wrze na myśl, jak wiele mógłby zarobić. No cóż, znam gorsze zboczenia.
- To mogłoby wypalić – odzywa się w końcu – moi prawnicy przedstawią panu kopię umowy. Oczywiście obciążę pana kosztami naprawy protezy, biurka i pochówku personelu – mówi to tak, żebym nie miał wątpliwości co jest dla niego ważniejsze. Dobrze, że nikogo nie zabiłem. Z jego nieświadomości tego prostego faktu również się cieszę.
- Oczywiście. Czekam w „Niebieskiej wstążce” - wymieniam nazwę jednego z tańszych moteli. Ściskam jego dłoń i szykuję się do wyjścia. Trochę żałuję, że zostawię mu miecz ale lepiej mieć mniej niż nic. Ryzyko zawodowe. Praktyczny ze mnie człowiek.
- Jeszcze chwilka – jego głos osadza mnie w miejscu Może się rozmyślił?. Odwracam się spoglądając na niego pytająco. Na wszelki wypadek przejmuję też leżącego na poduszkach za biurkiem spasionego kota. Dzięki rozmiarom świetnie przechwyci ewentualny atak.
Kazuya patrzy na mnie w milczeniu, a złote oprawki okularów odbijają lekkie światło ognia w kominku.
- A gdybym się nie zgodził? – pyta.
- Wtedy ostatni punkt projektu brzmiałby „Zabić Kazuyę Ishiro” – wzruszam ramionami - Myślałem, że to oczywiste.


Kryteria oceny walk: Klimat 4/10 Mechanika 3/10 Warsztat 3/10. W razie wątpliwości - konsultuj. Pomoc: https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=17457#17457
Ostatnio zmieniony przez Sorata 09-07-2013, 19:57, w całości zmieniany 1 raz  
   
Profil PW Email
 
 
»Coltis   #6 
Agent


Poziom: Keihai
Posty: 358
Wiek: 36
Dołączył: 25 Mar 2010
Skąd: Białystok
Cytuj


Narazumono


Pan Yamamoto Mai niespokojnie przechadzał się przed monitorem, na którym widniała twarz Nakamury. Łącznik siedział sztywno, a po skroni spływała mu strużka potu.
- Niech się pan nie boi, Nakamura. Zadanie zostało wykonane zgodnie z moimi poleceniami. Oczywiście miałem rację co do tej sprawy i takiego wyniku można się było spodziewać.
- Jak zwykle pańskie spostrzeżenia są trafne.
- Spostrzeżenia? Bredzisz, chłopcze. Gdy prowadzi się ten biznes tyle czasu co ja to już nie są spostrzeżenia. Człowiek po prostu wie. Pozostaje tylko odpowiednio szybko reagować. Moi analitycy pozbierali już fakty do kupy. Teraz wasza kolej, Czwórka. Koniec siedzenia na tyłkach! Wyślijcie rekruta do Doliny Wiśni. Powinien sobie poradzić, w końcu za to mu płacę. Obym tego nie żałował. Skoro as, to as. Jak spierniczy sprawę, to lepiej dla niego, żebym mi się więcej w życiu na oczy nie pokazywał.
- Tak jest!
Nakamura okazał się bardzo gorliwy i niemal natychmiast rozłączył rozmowę, zapewne po to, by zacząć działać. Staruszek natomiast zrobił jeszcze parę kroków w zamyśleniu i westchnął sam do siebie.

***

Coltis z trudem przecisnął wielki plecak przez wąskie drzwi autobusu. Kierowca patrzył na niego z dziwną mieszaniną niecierpliwości i politowania. Odjechał najszybciej jak się dało, pozostawiając samotnego agenta na środku drogi. Dojo Pędzących Chmur leżało dwa kilometry dalej niemal w samym sercu Doliny Wiśni. Ze względu na strome zbocze dalsza podróż na kołach nie była możliwa. Dawni mistrzowie pobliskich szkół wzgardzili pomysłem wybudowania betonowanego, czy choćby brukowanego zjazdu. Okolica miała sprzyjać hartowaniu ciała i ducha, a nie drogom na skróty. Od tamtej pory nikomu nie przyszło do głowy tego kwestionować. Ci, którzy woleli wygodę, pozostawali w miastach na przełęczach. Oczywiście za luksusy płaciło się tam nieraz wysoką cenę, z utratą całego dobytku włącznie. Pechowcy mogli postradać również życie. Nie od dziś było wiadomo, że tak naprawdę w Dolinie rządzą teraz gangi. Chwała rozlicznych dojo dawno przeminęła, a ich szlachetne korzenie były nieraz jedynie przyczynkiem do ponownego wszczynania historycznych konfliktów. Prawo dyktowały miecze i pieniądze. Bardziej opłacało się być przebiegłym, niż sprawiedliwym. Pomimo tego szkoła Pędzących Chmur wciąż hołdowała ideałom mistrzów. Coltis zastanawiał się, jakim człowiekiem będzie jej obecny lider – Sentomaru Ukire. Wyobrażał go sobie jako tradycjonalistę, zanim usłyszał plotki. Teraz podejrzewał, że przy pierwszym spotkaniu ten obrazek rozsypie się w drobny mak. Poprawił plecak i ruszył, biorąc na cel majaczące w oddali włości dojo.

***

Ashcroft dotarł na miejsce, ale okazało się, że Sentomaru Ukire jeszcze nie powrócił. Podobno wyruszył, by uporządkować pewne sprawy w północnym mieście. Nie było sensu na niego czekać. Mógł wrócić równie dobrze za godzinę, jak i za kilka dni, jeśli wierzyć słowom czcigodnego Kadokawy – mistrza ceremonii dojo. Młody agent zrzucił plecak na matę w przydzielonym mu pokoju gościnnym. Mając świadomość niebezpieczeństw, jakie czyhają na turystów ze strony lokalnych mafii oraz rywalizujących szkół walki, przypasał katanę, po czym podążył we wskazane w briefingu Optimy miejsce.

***

Ulice północnego miasta były pełne ludzi. Niektórzy podążali ciągiem, jak mrówki podczas pracy, inni zatrzymywali się przy licznych stoiskach rozstawionych wzdłuż budynków. Okolica wyglądała, jakby trwał tu niekończący się festyn. Wszędzie zwisały kolorowe flagi i banery z napisami, a kupcy przekrzykiwali się próbując ściągnąć więcej klientów. W tłoku niejeden turysta zgubił portfel, aparat fotograficzny lub telefon. Kieszonkowcy działali prężnie, aczkolwiek niezauważenie. Ash przywykł do takiego tłoku, szlajając się po klubach w Higure. Bezsenne noce zdarzały się nader często w jego kalendarzu. Powody były różne, zaczynając od typowych misji, a kończąc na dziwnym niepokoju, który wzbudzał kontakt z wywiadem Sanbetsu. Jeśli miałby wybierać, zdecydowanie wolał przebywać wśród egzekutorów. Zresztą od startu kariery w Inpu dzieliło go ledwie parę kroków. Musiał się udowodnić przed Nobunagakim i resztą drabinki. Zamierzał dotrzeć kiedyś na sam szczyt. Powodowała nim głównie miłość do wyzwań, chociaż prestiż też był nie byle jaki.
Zatopiony w myślach zabrnął w odludną uliczkę. Wtedy niemal poczuł na karku czyjś wzrok. To wrażenie pojawiło się znacznie wcześniej, lecz zostało wytłumione w potoku przechodniów. Sięgnął do miecza i obrócił stopę, rysując ćwierćokrąg w szarym piasku wyściełającym alejkę. Zdołał odwrócić jedynie głowę, gdy zobaczył jak ostry kunai z zawrotną prędkością leci w jego kierunku. Nie miał szans na unik. "Świeżak z ambicjami kończy trupem w ciemnym zaułku" pomyślał. Z odrętwienia wyrwał go metaliczny dźwięk uderzenia. Jego sprawcą był człowiek, który nagle sfrunął z dachu jednego z budynków. Coltis ujrzał wybawiciela – niewysokiego mężczyznę w czapce z daszkiem, podnoszącego się ze skłonu po efektownym odbiciu nadlatującego ostrza. Niewidoczny napastnik wyrzucił dwa kolejne noże, które właściciel dziwacznej modułowej katany z wprawą posłał w pożądanych kierunkach, wbijając je w pobliskie ściany. To najwidoczniej wystarczyło, by spłoszyć agresora.
- No widzisz, dobrze że akurat byłem w pobliżu. Byłby z ciebie ładny jeżyk, gdybym nie interweniował – powiedział nieznajomy szermierz. Wyszczerzył swoje białe zęby w pełnogębnym uśmiechu. Ashcroft nie wiedział, jak zareagować na tą beztroskę. Uniknął śmierci o włos.
- Ja... to znaczy... dzięki za uratowanie dupska.
- Nie ma sprawy. Przydałoby się, żebyś dotarł żywy na ćwiczenia. Tak przy okazji radziłbym się pospieszyć, bo zaczynamy za niecałą godzinę.
- Co? Kim ty do cholery jesteś?
- Sentomaru Ukire. Mistrz i prawie niepokonany czempion miecza. Ty to zapewne Coltis, żółtodziób z Optimy. Nie martw się, nie powiem twojemu bossowi, że o prawie wykitowałeś, zanim w ogóle liznąłeś zadanie.
Chwilę potrwało, by młody agent pozbierał szczękę z ziemi, po czym zaczął dziękować i przepraszać naprzemian. W drodze do dojo Ukire pokrótce wytłumaczył sytuację w Dolinie Wiśni. Rywalizujące szkoły regularnie nasyłały swoich adeptów na uczniów pozostałych. Te bardziej cywilizowane wymawiały się okazją do szlifowania umiejętności, reszta po prostu chciała pokazać kto tu rządzi i zniszczyć ducha walki w przeciwnikach.
- Posłuchaj. Nic mi do twojego zadania, Coltis. Tak się składa, że jestem niejako zmuszony trzymać status quo przy asyście Dojo Pędzących Chmur. Działania Optimy mam w tym momencie w głębokim poważaniu. Możesz nawet założyć, że mnie ta cała sprawa nie interesuje, jeśli tak będzie wygodniej. Chociaż to nie do końca prawda, bo między innymi dlatego zgodziłem się ciebie gościć.
- Lepiej będzie, jak załatwi to ktoś z zewnątrz. Jeszcze długo nie skojarzą mnie z waszą szkołą.
- Szybko się uczysz. Nie chcemy tu większej wojny niż jest. Zwłaszcza że trenują tu przede wszystkim normalni ludzie. W całym dojo o mutantach wiedzą może z dwie osoby poza mną. To i tak dużo. No ale któryś zaczął rozrabiać. Obstawiam Tygrysy, jeśli to ma ci ułatwić zadanie. Optima nie lubi, jak miejskie legendy trafiają do lokalnych wiadomości w postaci nagrań i dowodów.
- Mają na nich specjalne określenie. Narazumono. Są niezarejestrowani, dziesiąta woda po kisielu, która skończyła w jakimś sierocińcu. Używają mocy publicznie i zazwyczaj nie mają skrupułów. To dlatego zatrudnia się ich jako zabójców, gdy ma się coś do ukrycia przed rządem.

W końcu dotarli na miejsce. Na placu ćwiczebnym zebrała się już grupka uczniów ubranych w kimona i hakamy. Przewodził im dobrze zbudowany, surowo wyglądający nauczyciel.
- Tadaka-san!
- Ukire-sama, witaj z powrotem.
- Tadaka-san, zapoznajcie nowego ucznia z "metodą S".
Młodzi adepci ochoczo otoczyli Coltisa, dzierżąc oburącz bokeny. Tadaka zrobił poważną minę. Widać było, że chce zaprostestować, ale lider dojo już wydał polecenie. Krąg zaczął się zacieśniać. Nauczyciel dobrał ze stojaka dodatkowy oręż ćwiczebny. Ashcroftowi zrobiło się nieswojo.
- Co oznacza "metoda S"?
- To... specjalny trening autorstwa Mistrza Sentomaru – wyjaśnił sensei z zakłopotaniem. Nagle wszyscy wkoło podnieśli miecze nad głowy. Tadaka zamknął okrąg dając krok do przodu i rzucił bokena Coltisowi.
- BROŃ SIĘ!!

***

Asha bolały wszystkie mięśnie, solidnie zresztą obtłuczone. Miał okazję obserwować starszych uczniów Ukire i Tadaki, gdy medyk udzielał mu wcześniej pomocy na placu treningowym. Wprawa z jaką odbijali ciosy nieustatnnie kręcąc młynki kataną była ucztą dla oczu. Defensywne możliwości stylu Jiten Subeta bardzo mu zaimponowały. Na szczęście na dzisiejszej porażce trening się nie kończył. Zaskoczyli go, to wszystko. Wieczorem przeszedł ponadto przez podstawowe kata w towarzystwie samego Sentomaru, którego najwidoczniej bawiło zajmowanie się świeżakiem w czasie wolnym od prawdziwej pracy. Wtedy nie miał jeszcze pojęcia, że lider dojo ma w tym ukryty zamysł.

Coltis wyciągnął się na materacu. Jęknął cicho z bólu. W palcach trzymał zdjęcia ukazujące dwie brutalne śmierci. Kokishima, były księgowy Odaiby Setsu oraz prostytutka Hikari Amuro – obwydwoje podziurawieni jakby przejechał po nich najeżony kolcami walec drogowy. Oczywiście tożsamość ofiar poznał jedynie po podpisach.
- Cholera. Lubiłem tą skromną kurtyzanę.
Westchnął głośno. Gdyby wiedział, że dziewczyna posłuży raz jeszcze za przynętę, pewnie towarzyszyłby jej w helikopterze i później. Nie miał pojęcia jaką logiką kierował się Yamamoto Mai, ale zyskał pewność, że sprawca zginie z jego ręki.
- Mogłeś mi po prostu obiecać więcej kasy, ty mały [ cenzura ].

***

- Halo-halo! Nakamura-sann!
- Ash! Jak leci, jakieś postępy? Pan M. suszy mi głowę o rezultaty.
- Namierzyłem naszego Narazumono. Zgodnie z tym co przewidział Ukire-sama, przynależy do Dojo Wściekłego Tygrysa.
- Co to za szmery, gdzie teraz jesteś?
- Kończę, Nakamura-san. To on.
Ash odwrócił się raptownie, tnąc powietrze kataną. Przeciwnik zdołał zrobić unik, skacząc w ciemny zaułek, z którego natychmiast wyleciały dwa noże. Jeden rozdarł materiał płaszcza i boleśnie ranił prawy bark Coltisa, drugi - odbity - wyleciał w górę i prawie spadł mu prosto na głowę.
- Aj! Cholera, jak to szło z tym wywijaniem... Hmmpf!
Oponent skrzętnie wykorzystał moment nieuwagi i rzucił się na młodego agenta. Zwalił go z nóg, dosiadł okrakiem, po czym uśmiechął się parszywie.
- Masz pecha, żółtodziobie. Teraz zrobię z ciebie sitko.
Skóra na ręce wojownika Tygrysów zaczęła marszczyć się niczym powierzchnia wrzącej wody. Po chwili gwałtownie utworzyła dziesiątki kilkucentymetrowych szpikulców i tak zastygła.
- Do zobaczenia po drugiej stronie!
Zrodzona z mutanciej zdolności maczuga spadła niespodziewanie szybko, celując w głowę. Coltis o włos uniknął śmierci, w ostatniej chwili wyginając szyję tak mocno, aż strzyknęła. Poderwał upuszczoną katanę z ziemi, zasłaniając się przed kolejnym ciosem, po czym z wielkim wysiłkiem zrzucił z siebie agresora. Stanął na nogach, ciężko oddychając.
- No chodź! Pokaż na co cię stać, kolczasta pało!
Zabójca z dzikim rykiem zaatakował. Miecz agenta, wprawiony w obrotowy ruch, zdołał odbić zdeformowaną kończynę dwukrotnie. Przeciwnik stracił na moment równowagę i wtedy Coltis pchnął, zagłębiając ostrze na ledwie kilka centymetrów. Zbyt mało, by zakończyć walkę. Narazumono popełnił jednak błąd i natarł zaraz po tym, jak miecz wycofał się po ciosie. Los potyczki został przesądzony. Niewidoczna siła rozpruła mu trzewia na wylot. Nagły ból spowodował szok, który Ash bezwzględnie wykorzystał.

***

- Nakamura-san. Wysyłam raport na twoją skrzynkę.
- O! Mam. Lumenie przenajświętszy, [ cenzura ] mać! Nie musiałeś mi wysyłać zdjęcia urwanej głowy!
- Ściętej, Nakamura-san i to się nazywa dokładna dokumentacja.
- Uff, aż mi się ciepło zrobiło.
- Napady gorąca to typowy objaw podeszłego wieku.
- Niech cię cholera weźmie. Pieniądze przyślemy na zwyczajowe konto, pasuje?
- Dorzućcie coś ekstra, na pożegnalny prezent. Powiedz Panu M., że rezygnuję.
- CO? Sam mu powiedz! Nie będę za ciebie świecił...
- Ciao.


I wanna be the very best, like no one ever was.
   
Profil PW Email
 
 
»Coltis   #7 
Agent


Poziom: Keihai
Posty: 358
Wiek: 36
Dołączył: 25 Mar 2010
Skąd: Białystok
Cytuj
[Ninmu|Świat] Tablica zleceń - Nazo Gekidan

NAZO GEKIDAN: ATARASHII CHI #1

Tropem demona z gór.



Sanbetsu. Dolina Wiśni. Dojo Pędzących Chmur

Kaya siedziała na macie w gościnnym pokoju, pośród własnych rzeczy zabranych naprędce z Berren. Pudełko z pamiątkami po ojcu leżało obok z uniesionym wiekiem. Dziewczyna uśmiechała się do zdjęcia, przedstawiającego ją w wieku kilku lat, ganiającą z drewnianym mieczem za umięśnionym rudzielcem – to musiał być Shinji Kiba, znany jej jako ukochany tatuś "Fafhrd Vanrick". Zaginął dawno temu, lecz wspomnienie było wciąż żywe. Matka odeszła niewiele później. Jakiś facet w garniturze przyjechał z Sanbetsu, oferował przeprowadzkę i protekcję, zostawił list. Dotknięta śmiercią męża Hilde spaliła to w piecu. Skrzyneczka zawierała jeszcze kilka zwięzłych raportów, ocenzurowanych dla niepowołanych oczu, ledwie oddających to, czym zajmował się podwójny agent, kopię listu pożegnalnego sprzed ponad dwudziestu lat, zanim Kaya przyszła na świat i pośmiertny medal za całokształt służby. Nie było komu go bezpiecznie wysłać. Żal po utracie rodziny dawno już wyparował, lecz samotna łza i tak skapnęła na nostalgiczną fotografię. Pukanie do drzwi uświadomiło Nagijce, że od rana nie wychodziła z pokoju, spędzając pół dnia w przykrótkiej piżamie.
- Kto tam?
- Śniadanie. Nie, bardziej obiad. W każdym razie wygląda na smaczne.
- Ash?
- To ja, wchodzę.
Przez odsunięte drzwi wszedł Coltis, niezręcznie balansując tacą z posiłkiem. Wręczył ją dziewczynie z przesadzonym ukłonem.
- Smacznego.
- Siadaj, przyda się jakieś towarzystwo.
Agent zlokalizował futon, po czym zwalił się na niego plecami, nogi zarzucając na szafkę nocną. Prawie strącił stojącą tam lampkę.
- Szok, co? Twój ojciec był agentem. Kto by pomyślał?
- Właściwie miałam jakieś podejrzenia. Dziesięciolatki dość prędko kojarzą, wiesz? Gdy pojawił się ten sztywniak od ubezpieczeń, wyczułam w nim wojskowego. To, milczenie matki i spalony list – wymowne, nieprawdaż?
- O, bystrzacha z ciebie. Katagawa zrobił ci prześwietlenie jeszcze zanim wyjechałem. Czysto. Nie dałaś się zwerbować wywiadowi Nag.
- A co, gydbym dała?
- Czyszczenie pamięci, te sprawy. Jesteś "nasza". Nie mogliśmy odpuścić, zważywszy na to co Kiba dla nas zrobił.
- Dopiero się dowiedziałeś, co? Hahaha!
- Bystrzacha, mówiłem.
Coltis również roześmiał się serdecznie. Po chwili wstał, poprawił płaszcz i zrobił poważną minę.
- Czas wyjść z kokonu. Czeka nas sporo pracy. Jest kilka nagrań, które chcielibyśmy ci pokazać.

***

Sanbetsu. Kwatera Nazo Gekidan

Niebieski Diabeł siedział przed konsolą, oczekując na przybycie reszty. Do tej pory pojawił się tylko Sentomaru, który siedział obok pogodny jak zwykle.
- Katagawa, co powiesz na mały zakład?
- Hmm?
- W pojedynku Świeżak kontra mój braciszek, jak myślisz, kto by wygrał?
- Dalej będziesz dokładał biednemu Katanowi?
- Zdawało mi się, że właśnie od tego są bracia. O, nadchodzi młodzież.
Ash wszedł do środka pewnym krokiem, natomiast Kaya profilaktycznie się schyliła, by przypadkiem nie zahaczyć o framugę. Jej imponująca sylwetka na chwilę przytłumiła światło padające z korytarza.
- Jesteśmy. Można zaczynać seans. Blizzard, usiądź koło Rikuto. Będziesz lepiej widziała.
- Kto? Ja?
- Zapomniałem ci powiedzieć. To twój nowy kryptonim.
- Bo jestem z mroźnego Nag... No to się żeście wysilili.
Sentomaru wyszczerzył zęby i poklepał Katagawę po plecach.
- Dobra będzie.
Diabeł wstał od komputera, odsunął krzesło i z namaszczeniem czekał, aż Kaya zdecyduje się usiąść. Gdy to nastąpiło przeczesał włosy palcami i najniższym głosem jaki potrafił z siebie wydobyć dodał: "Rikuto Katagawa do usług, moja droga". Dziewczyna rzuciła Coltisowi przerażone spojrzenie okraszone nerwowym uśmiechem.
- Możemy zaczynać. Patrzcie uważnie. To fragmenty nagrań, jakie udało nam się zebrać przez wiele lat. Było niezmiernie ciężko, ale na ich podstawie udało nam się odtworzyć częściowo podstawowe kata szkoły walki praktykowanej w Nag.
Na ekranie pojawiały się kolejno krótkie urywki przedstawiające konfrontacje sanbetańskich Agentów z Rycerzami, a także kilka relacji z zawodów sportowych we władaniu mieczem. Katagawa wskazywał niektóre miejsca kursorem.
- Skupcie się na potędze ciosów. To właśnie próbujemy rozszyfrować. Sportowcy wiedzą niewiele. Ukire-san próbował się z nimi skontaktować.
- To prawda. Konwersacje przebiegały głównie w duchu sparringu, lecz udało mi się wywnioskować, że nawet zwycięzcy pochodzący z Galwind i okolic posiadają jedynie szczątkowe umiejętności. Potem trafiliśmy w archiwach na to.
Rikuto przełączył widok i oczom zebranych ukazał się obraz chatki na przedmieściach. Blizzard patrzyła z niedowierzaniem. Chwilę później w kadr wbiegła mała dziewczynka, przy akompaniamencie radosnych okrzyków. Zaraz za nią gonił nie kto inny jak Fafhrd Vanrick.
- *Tatusiu, jak teraz? Obrót na lewej nodze i co dalej?*
Gdy nagranie dobiegło końca, Katagawa wyłączył światło. Kaya szlochała głośno w rękaw.
- Eeee... także tego. Przepraszam cię najmocniej za brak subtelności, ale musisz wiedzieć, że między innymi dzięki temu nagraniu odkryliśmy część sekretów. Twój ojciec wysłał je szyfrowaną wiadomością na długo przed powstaniem Nazo Gekidan. Wierzymy, że w tej dziecięcej zabawie próbował przekazać tobie wiedzę na temat tajników Chuuten no Chimi-ryuu.
- Cz-czego?
- To sztuka walki. "Styl górskiego demona wznoszącego się do niebios". Chcemy z twoją pomocą odtworzyć jego podstawy. To jak, pomożesz nam?
Ashcroft spojrzał karcąco na Rikuto i położył dziewczynie rękę na ramieniu.
- Prześpij się z tym. Niewiele wiem o więziach rodzinnych, ale widzę, że nie był to lekki seans. Dasz nam odpowiedź jak będziesz gotowa, ok?

***

Sanbetsu. Dolina Wiśni. Dojo Pędzących Chmur

Ashcroft beztrosko wparował do pokoju Kayi, żeby zabrać ją na umówiony trening z Tadaką. Rozsunął drzwi na oścież, stając w rozkroku.
- Gotowa? To idziemy na...
Dziewczyna siedziała w środu po sanbetańsku, jeszcze nieprzygotowana i półnaga. Szybko chwyciła za kimono, by zakryć swoje dorodne piersi.
- Oppai! - Wykrzyknął radośnie Coltis, unikając rzuconej właśnie lampki nocnej, która wyleciała na podwórze.

***

- Mogłeś zapukać, erotomanie.
- Nie spodziewałem się, że będziesz świecić tym i owym. Zresztą nie wydajesz się zbytnio poruszona.
- Nie mam się czego wstydzić, panie Zboczeńcu. Zresztą myślałam że jesteś homo, wnioskując po ubiorze. Na dodatek: kto normalny wykrzykuje "oppai" na całe gardło w środku dnia?
- W kompleksie pełnym wyposzczonych mężczyzn, zapomniałaś dodać.
- Właśnie. Następnym razem przejadę ci siekierą przez ryj.
- Zabrałaś siekierę?
- No a jak!
Coltis i Vanrick dotarli w końcu na plac ćwiczebny. Tadaka czekał cierpliwie z dwójką swoich uczniów. Jego poważna twarz analizowała sylwetkę dziewczyny.
- Kato, zaprezentujesz nam obecny stan wiedzy o "górskim demonie". Yaruki, znajdź jakiś lżejszy oręż dla panienki. Jest wysoka, ale nie wygląda na bardzo muskularną.
Uczeń pobiegł na rozkaz i szybko wrócił z poręczniejszym półtoraręcznym mieczem. Dziewczyna lekko się skrzywiła, ale pamiętała co Ashcroft mówił o tabu dotyczącym mutantów. Założyła, że sprawa ma się podobnie z jej niezwykłymi umiejętnościami.
- Jak zaczynacie? Kato, tak? Pokaż mi pozycję wyjściową.
Młody samuraj poprawił chwyt, rozsunął lekko nogi i skinął głową. Kaya skopiowała postawę. Zaczęli powoli, dopasowując ruchy do działań partnera. Chwilę później wymieniali się nie tylko ciosami, ale i uwagami dotyczącymi techniki. Dawna zabawa z ojcem była mocno zakorzeniona w umyśle, naturalnie wypływała na powierzchnię, a ciało powtarzało znane układy, rozwijając je o wskazówki wykrzykiwane przez Tadakę.
- Brawo! Szybko chwytasz! Kato, patrz jak ona zgina kolana! Obrót!
Po wyczerpującym treningu uczniowie rozeszli się do swoich obowiązków. Nauczyciel z uznaniem pokiwał głową i poinformował, że naniesie stosowne poprawki w treningu form po konsultacji z mistrzami Ukire i Katagawą.

Ashcroft i Kaya zostali sami na placu. Nagijka podeszła do szerokiego, dwuręcznego miecza, który służył Kato przy odtwarzaniu północno-zachodniej sztuki walki i chwyciła go pewnie.
- Norra, zbudź się królu! Przyda mi się trochę pierwotnej pary w łapach!
Oczy dziewczyny zalśniły mroźnym blaskiem i zmieniły kolor. Pod bledszą niż zwykle skórą zarysowały się potężne mięśnie, a żyły znacznie pociemniały, znacząc ją granatowymi szlakami. Bez trudu podniosła broń. Coltis otworzył bezdźwięcznie usta.
- Bierz tą swoją katanę, Slasher. Jeśli mamy razem pracować, to mój kumpel z Berren chce z tobą szczerze porozmawiać.


I wanna be the very best, like no one ever was.
Ostatnio zmieniony przez Coltis 06-01-2016, 15:49, w całości zmieniany 1 raz  
   
Profil PW Email
 
 
»mablung   #8 
Agent


Poziom: Keihai
Posty: 117
Wiek: 34
Dołączył: 05 Paź 2010
Skąd: Warszawa
Cytuj


-Jak to nie wiecie skąd ta awaria? To co wiecie?
Judy nie była w najlepszym nastroju. Można to było dostrzec nawet w nikłym świetle świec i latarki. Na blacie leżał jej laptop. Chyba pracowała, gdy w budynku odcięło prąd. To by tłumaczyło dlaczego była taka wściekła. Jeżeli wpadła już na trop jakiegoś tematu potrafiła się temu oddać całkowicie. Biada wtedy temu, kto spróbuje jej przeszkadzać.
- Ile to może potrwać!? Chyba sobie jaja robicie?
Kolejny okrzyk pełen złości i trzask telefonu komórkowego odkładanego na blat. Agresywne kroki i zbliżający się poblask z trzymanej w dłoni świecy. Mablung próbował zachować się profesjonalnie, ale nie mógł nie docenić tego, że słynna reporterka Judy Dee oszałamiająco nawet w prostym t-shircie oraz dresie z wysoko upiętymi włosami odsłaniającymi smukłą szyję. Cieszył się, że półmrok skutecznie skrywał jego twarz. Pojawił się na jej progu kilka chwil po tym jak wyłączono prąd. Niby nie wyczuwał żadnego zagrożenia, ale nigdy nie można być zbyt pewnym. Nie zareagowała na to dobrze. Od początku przydziału jako jej ochroniarz traktowało go, w najlepszym wypadku, jako uciążliwość. Nie mniej zaprosiła go do środka i wystukała telefon do Centrali Energetycznej.
- Prądu nie ma w całym sektorze – westchnęła siadając w fotelu po drugiej stronie blatu. – Po prostu, kurde, pięknie.
Patrzyła zamyślonym wzrokiem na płonący knot. Mablung patrzył na nią z nad splecionych dłoni.
- Rozumiem, że nie pozbędę się Ciebie tak szybko, Sakamoto?
Jej nagłe pytanie całkowicie go zaskoczyło. Nie zauważył kiedy skupiła na nim swoją uwagę.
- Płacą mi za ochronę. Dopóki kontrakt trwa, dopóty będę wykonywał swoje obowiązki.
- Cwaniaczek. Chodziło mi o to czy będziesz teraz tutaj siedział dopóki nie wróci prąd, broniąc mnie przed potworami spod łóżka?
Patrzył na nią długo. Jej niechęć była wręcz namacalna.
- Nie – odpowiedział w końcu. – Jeżeli będzie to dla Pani wygodniejsze mogę stać na korytarzu.
- Świetnie. Wiesz gdzie są drzwi.
Mężczyzna podniósł się z kanapy i ruszył w kierunku wyjścia oświetlając drogę latarką, żeby nie wpaść na nic po drodze. Nie zdążył nawet złapać za klamkę.
- Och, cholera jasna! - opierała się o framugę pokoju. Twarz miała wykrzywioną w niesmaku. - Pokazał byś krztynę charakteru. Nie ma nic gorszego niż uległy facet. Kobiety uwielbiają charakter i tajemniczość, zapamiętaj to sobie.
Odwróciła się do niego plecami zmierzając w stronę kuchni. Nie mogła dostrzec delikatnego uśmiechu na jego twarzy.
- No co tak stoisz jak słup soli? Chodź, zjemy coś. Robiłam sobie kolacje gdy padł prąd, może uda się coś z niej uratować.
Wyjęta z piekarnika lasania nie była najlepiej przyrządzona, ale w tych warunkach nie przeszkadzało im to zbytnio. Zapalili dodatkowe podgrzewacze, zrobili mały stelaż na blacie i pozwolili potrawie się podgrzać przez chwilę. Do kolacji Judy raczyła się wytrawnym czerwonym winem. Mablung jak zwykle poprosił o szklankę wody. Przez większość wieczorów to reporterka nadawała tok rozmowie, jej towarzysz odzywał się z rzadka, ale był aktywnym słuchaczem. Dopytywał się o interesujące ją tematy i żywo reagował na rzucane rewelacje dotyczące pracy. Wkrótce interesujące ja tematy wyschły. Postanowiła poszukać natchnienia po drugiej stronie.
- A jak to jest z panem, Panie Sakamoto?
- Proszę wybaczyć, ale nie za bardzo rozumiem?
- Siedzi pan na moim ogonie już od kilku dni, a ja wciąż nie za wiele o panu wiem.
- Podobno kobiety lubią tajemniczość u mężczyzn
- Cwaniaczek - odparł Judy wychylając kieliszek z winem. To zdecydowanie działało pozytywnie na jej samopoczucie. Dawno już zapomniała o straconej pracy. Zaczynała się rozkoszować wolnym wieczorem oraz towarzystwem.
- Ciekawi mnie po prostu jakie doświadczenie ma mój ochroniarz. Czy będę mogła mu zaufać?
- Czy to wywiad, panno Dee? Szuka pani ciekawych tematów do telewizji?
- Może.. - odparła tajemniczo, dolewając sobie wina. - Jak chcesz mogę pójść po notes i długopis.
Oboje roześmiali się szczerze. Napięcie opadało wraz z tempem opróżniania butelki. Mablung wyjrzał za skąpane w mroku nocy okno.
- Właściwie to jest pewna dziwna historia. Z dawnych lat i początków mojej działalności. Za każdym razem gdy o tym opowiadam, zastanawiam się czego tak naprawdę doświadczyłem.
Kobieta rozsiadła się wygodniej w fotelu i uśmiechnęła szeroko.
- Zamieniam się w słuch.

***


12 stycznia 1617. Dziewczęca szkoła z internatem. Dolina Wiśni

Elektryczny Meleks okrążył pokaźnych rozmiarów fontannę i zatrzymał się przed schodami prowadzącymi do gmachu głównego. Zima w tym miejscu była równie piękna jak każda inna pora roku. Dolina znana była z niesamowicie korzystnego klimatu. Dodatkowo ciągle rosnące obroty przemysłu turystycznego zwiększały świadomość mieszkańców co do dbania o ekologię. Przynajmniej w miejscach bardziej obfitych w przyjezdnych. Nie inaczej było w ekskluzywnej szkole dla córek najbogatszych mieszkańców Sanbetsu. Gdyby ktoś kiedyś spróbował zliczyć prawdopodobną wartość spadków jakie krążą po tym terenie pod postacią dziewcząt w różnym wieku to z pewnością zakręciło by mu się w głowie. Prywatna ochrona dbała o to, żeby tym milionom KUA nikt nie przeszkadzał w edukacji.
Cały kompleks rozłożony był na przestrzeni 70 hektarów, otoczony wysokim murem oraz szczytowymi osiągnięciami współczesnej techniki. Nie oszczędzano na niczym. Ochronę stanowili sami specjaliści, dodatkowo przeszkoleni w kontaktach z młodzieżą. Większość z nich ma także wojskowe lub policyjne doświadczenie. Wysoko opłacani specjaliści. Do tego czołówka spośród najlepszych kucharzy, ogrodników i lekarzy kraju. Wszystko robiło olbrzymie wrażenie na mężczyźnie nie przyzwyczajonym do high-endowych standardów życia uczennic.
Przybył tutaj limuzyną prosto z lotniska. Słyszał o renomie okolicznych miejscowości i hoteli. Wolał nie ryzykować. Dyrektorka szkoły, z wyraźną niechęcią, przystała w końcu na propozycję zakwaterowania go w budynku pracowniczym. Tak naprawdę miała tutaj nie wiele do powiedzenia. Oficjalnie działał jako wojskowy specjalista do spraw bezpieczeństwa na zlecenie zaniepokojonych rodziców. Nieoficjalnie, jeden z hojniejszych darczyńców Shinsegumi był zaniepokojony o życie swojej córki i zagroził wstrzymaniem funduszy, jeżeli czegoś się z tym nie zrobi. Nie chcąc tracić wsparcia sektora prywatnego przysłano tutaj Mablunga. Nie była to żadna nobilitacja. Po prostu nikt inny nie był dostępny. Rutynowa misja kontrolna. Przybyć, zachować pozory powagi, wypytać zainteresowanych o to i owo, uspokoić zatroskanego tatusia, że doszło po prostu do serii niefortunnych wypadków. Kaszka z mleczkiem.
Zanim wszedł na teren posiadłości został dokładnie prześwietlony. Sprawdzono jego dowód, prześwietlono bagaż oraz przeszukano. Najwyraźniej spodziewano się jego obecności bo pozwolono zostawić mu nóż oraz pistolet. Potem przesiedli się do meleksa i ruszyli żwirową drużką wśród bezlistnych pni drzew. Zima w tym roku była mało śnieżna ale dość chłodna. Jazda otwartym pojazdem z pewnością nie należała do najprzyjemniejszych. Wzdłuż drogi kręciły się grupki rozchichotanych nastolatek. Wszystkie ubrane w jednakowe mundurki. Ciemne bluzeczki z żółtą apaszką, spódniczki oraz szare, grube nadkolanówki. Nic nie wskazywało, żeby były zaaferowane ostatnimi wydarzeniami. A zdarzyło się ich kilka. Zaczęło się niewinnie, niczym szczeniackie żarty. Lodowisko na schodach, które skończyło się skręceniem nogi jednej z nauczycielek, awaria w kuchni, zakończona wybuchem oleju i poparzeniami trzeciego stopnia, nieszczelne gniazdko i pożar w jednej z auli. Potem zaczęło się robić gorzej. Obluzowane śrubki na równoważni spowodowały paskudny wypadek na sekcji gimnastycznej. Dziewczyna i tak miała szczęście, że nie doszło do przerwania kręgów i całkowitego paraliżu. Sala gimnastyczna jest monitorowana, ale nie zauważono by ktokolwiek majstrował przy sprzęcie. Podobnie był w przypadku starego zegara nad głównym wyjściem, który nagle spadł na grupę dziewczyn. Jedna skończyła z całkowicie strzaskanymi nogami i pożegnała dobrze zapowiadając się karierę baletmistrzyni. O dziwo zegar był świeżo po renowacji. Teraz widniała po nim jedynie pusta przestrzeń na murze. Mablung z delikatnym ociąganiem przeszedł po łukowatym sklepieniem w kierunku drzwi.

***


- Nie uważam, żeby pana obecność była potrzebna, panie Han.
Mablung przestał wyglądać na zewnątrz gabinetu dyrektorki. Matrona szkoły była kobietą już podstarzałą, ale od samego początku okazywała swoją pozycję w tym miejscu. Typ dyktatorki uwielbiającej władzę oraz odnoszącą się z tym na każdym kroku. Na Mablungu nie robiło to żadnego wrażenia.
- Ingerencja kogoś pana pokroju może źle wpłynąć na te dziewczęta. To młode i chłonne umysły. Łatwo poddające się odkształceniom przez pokusy zewnętrznego świata. Naszym zadaniem, poza uczynieniem z nich wykształconych dam, jest także dbanie o ich moralność.
- Nie wiem co próbuje pani implikować. Czytała pani list pana Hishiro oraz zaświadczenie o moich kompetencjach od Fundacji?
- Nie wątpię, że jest pan ekspertem... - złośliwy uśmiech starej ropuchy. Raczej nie wyglądało na to, żeby mieli się polubić. - ... w swojej dziedzinie. Nasza szkoła szczyci się jednak tym, że zaprasza w swoje mury jedynie najwybitniejsze umysły nauki, żeby pokazać dziewczętom do czego mogą dotrzeć przy odrobinie samokontroli oraz poświęcenia. Wielu z nich przybywa do nas z Omoi Munashi, a i sporo naszych absolwentek zmierza w przeciwnym kierunku. Jak miała bym uwiarygodnić pana obecność? Proszę wybaczyć szczerość, ale nie wygląda pan na autorytet w dziedzinie nauki.
Uśmiechnął się pod nosem. Już tego babsztyla nie znosił. Na szczęście Yuuna Sakata, jego kontakt, uprzedziła go o tym.
- Proszę mnie zapowiedzieć jako psychologa Hana Nibaru. Specjalistę od traumatycznych przeżyć.
Dyrektorka prychnęła tylko z niezadowoleniem, ale nie komentowała pomysłu. Agent skupił się na widoku za oknem. Czarnowłosa dziewczyna stała przy jednym z murów i rysowała na nim coś kredą. Po chwili odsunęła się, prezentując równoramienny pentagram i odwróciła się w jego stronę. Miał dziwne przeczucie, że patrzyła prosto w jego okno i delikatnie się uśmiechnęła

***


Przedstawiono go na oficjalnym apelu. Dyrektorka jeszcze raz zapewniła uczennice, że ta seria przykrych wypadków nie jest niczym wielkim. Przypomniała o należytym zachowaniu, zarówno wobec siebie jak i gościa. Na koniec poprosiła go o krótkie słowo wsparcia. Liczyła, że nie będzie przygotowany. Według słów komisarz Sakaty lubowała się w poniżaniu innych, jeżeli nie przyjmą momentalnie jej autorytetu jako prawdy objawionej. Żałował, że nie mógł widzieć jej miny gdy wygłosił przemówienie napisane mu przez specjalistów z Fundacji. Zebrane audytorium nie zdawało się zbytnio zainteresowane tym o czym mówi. Jego pojawienie się było wystarczającym tematem do plotek.
Przez resztę dnia czuł jak płonął mu uszy. Uczennice szeptały między sobą gdy mijał je na korytarzu. Niektóre chichotały, skrywając rumieniec, inne bezczelnie wgapiały się w niego skubiąc wargi. Parę razy czuł, jak przechodzi go dreszcz. Miał nadzieje, że to była tylko jego wybujała fantazja, ale zwłaszcza te starsze wręcz rozbierały go wzrokiem. Świadomość różnicy wieku powodowała, że dostawał mdłości. Nauczycielki nie były lepsze. Większość rozkoszowała się jego obecnością, szczebiocząc z prędkością karabinu maszynowego. Umiejętność nabyta najwyraźniej w trakcie krótkich przerw, gdzie w ciągu pięciu minut musiały podzielić się ploteczkami. Paradoksalnie to właśnie one miały najwięcej do powiedzenia odnośnie ostatnich wypadków. Poszczególne roczniki nie były liczne, zaledwie kilkanaście dziewczyn, co stanowiło zaletę. Przepytanie ich wszystkich zajęło mało czasu i równie mało dało. Większość z nich odczuwała chyba stereotypowy wstręt do kadry nauczycielskiej bo mówiły niechętnie. Przy okazji spotkał te dziwną czarnowłosą, która wcześniej mazała kredą po ścianie. Wyraźnie odcinała się od reszty. Oczy zdobiły czarne obwódki w kolorze jej włosów. W uszach znajdowało się kilkanaście kolczyków, nadkolanówki pomazała markerem w szaro-czarne paski i nosiła kilkanaście bransoletek z różnymi symbolami w tym pentagramem. Dodatkowo po śladach można było wnioskować, że nosi jeszcze kolczyki w nosie. Wybitna indywidualistka, dodatkowo cholernie inteligenta oraz tajemnicza. Mablung nie mógł pozbyć się wrażenia, jakoby ta doskonale wiedziała kim był i czego tutaj szukał. Postanowił zwrócić na nią większą uwagę. Nana Osaki. Pierwsza podejrzana.
Najwięcej dowiedział się w pokoju nauczycielskim. Kobiety wręcz ścigały się o to, kto opowie ciekawszą historię związaną z ostatnimi wypadkami. Trudno się było temu dziwić skoro stosunek nauczycieli był 1 do 4, a ta męska cząstka to głównie podstarzali profesorowie. Większość opowieści zapewnie była wyssana z palca. O złośliwości uczennic, tajemnym pakcie podpisanym przez niektóre z nich w celu zamknięcia szkoły. O złym wpływie cieków wodnych. O tym jak ta biedna akrobatka miała otrzymać stypendium za wyniki. Jak zakręcona nauczycielka od sztuki ponownie zgubiła swoje noże do gliny. O braku podwyżki i bonusu za stres związany z wypadkami. W końcu doszli do naprawdę niedorzecznych historii. Podobno na szkole ciąży klątwa nałożona przez wyrzuconą uczennicę. Klątwa powraca co kilka pokoleń zbierając krwawe żniwo wśród uczennic i kadry. Dowodów na to oczywiście nie było, ale dyskusja trwała co najmniej pół godziny tworząc przeczące sobie historię. Mablung kiwał tylko głową z niedowierzaniem

***


- Klątwa? Tajne stowarzyszenie? Spodziewałam się po takim specjaliście rzetelnych faktów, a nie plotek.
Mablung dopił kawę całkowicie ignorując słowa dyrektorki. Zastanawiał się po co w ogóle do niej przyszedł z wynikami całodniowych rozmów. Doszedł jednak do wniosku, że w tym towarzystwie jest chyba najrozsądniejsza.
-W tej instytucji istotne są fakty, a nie jakieś magiczne dyrdymały.
- Skupmy się zatem na faktach - przerwał jej obcesowo. - Mamy co najmniej tuzin mniejszych bądź większych wypadków, bez żadnego oficjalnego powiązania. Brak nam zarówno poszlak jak i podejrzanych. Cała zaś "instytucja" huczy od plotek o magii i przeklętej krwi. Widzi pani bardziej rozsądne rozwiązanie? Bo ja na razie nie.
- Odpowiedź jest taka sama jak przy wszystkich mitach oraz plotkach o czary. Przypadek albo manipulacja. Wezwano pana tutaj, żeby podważył to drugie. W innym wypadku...
Hałas za drzwiami gabinetu, przerwał jej wypowiedź. Twarz stężała jej z gniewu.
- Co to ma znaczyć? Wszystkie dziewczęta doskonale wiedzą, że po 20-tej panuje cisza nocna!
Wypadła na korytarz zmierzając szybkim krokiem w stronę hałasów. Mablung, niewiele myśląc, podążył za nią.
- Co tu się dzieje!? - wrzasnęła w stronę rozhisteryzowanej grupki dziewczyn w koszulach nocnych. Kilkanaście z nich stało na korytarzu przerażony, patrząc w stronę otwartych drzwi do pokoju. Agent zareagował błyskawicznie. Stanął w progu. Pokoje uczennic były zazwyczaj dwuosobowe. Podłoga tego była czerwona od krwi. Jedna z dziewcząt, przerażona, siedziała na łóżku wciśnięta w kąt. Druga z upiornym śmiechem uderzała głową w szafę, a krew obficie leciała z jej rozciętej głowy. Agent dopadł do niej, ale ta jakby całkowicie go ignorowała. Próbował siłować się z nim, żeby znowu zadać sobie ból. Drapała się po ramionach i udach, aż do krwi. Nie reagowała na słowa. Była niczym opętana. Nie było wyboru. Pozbawił ją przytomności odcinając dostęp powietrza, po czym ostrożnie położył ją na korytarzu.
- Może pan powiedzieć co to do diaska było!?
Mablung nie wiedział jak odpowiedzieć dyrektorce. Dziewczyna miała na dekolcie wymazany czarną kredką do oczu pentagram o idealnych ramionach.

***


Wydarzenia ostatniej nocy rozeszły się po szkole z prędkością błyskawicy. Nawet poranny apel nie ukrócił rosnącej lawiny plotek. Dziewczynę zabrano do szpitala, ale według jednej z historii wciągnął ją do piekła demon, który ją opętał. Dyrektorka coraz bardziej naciskała na odpowiedzi, a on nadal nie miał punktu zaczepienia. Postanowił towarzyszyć nauczycielkom w trakcie zajęć, obserwować uczennice. Lepsze to niż nic. Po jednej z nich podeszła do niego blondwłosa współlokatorka z poprzedniego wieczoru.
- Panie Han?
- Czym mogę pomóc droga...?
- Sabrina. Byłam wczoraj kiedy Mariko...
- Wiem - przerwał jej szybko Mablung. Wolał nie wracać do tamtych wydarzeń i tego upiornego śmiechu. - To była niesamowita tragedia. Pracujemy nad tym.
Sabrina zawahała się przez moment. Spojrzała na drzwi.
- Czy chcesz coś mi powiedzieć?
Niebieskie oczy uniosły się na niego. Widać było w nich strach.
- Chyba wiem, kto mógł jej to zrobić.

***


- Nana Osaka! Co to ma być?
Dyrektorka najwyraźniej znała tylko dwa rodzaje emocji w trakcie rozmowy. Sarkastyczne pouczanie oraz wściekły [ cenzura ]. Indywidualistka najwyraźniej przywykła do obu oraz do częstych wizyt w gabinecie bo nie sprawiała wrażenia zaniepokojonej.
- Jaki znowu przepis złamałam? - zaczęła zupełnie obojętnym tonem, nalewając sobie wody z karafki. -Kolczyki powyjmowałam, makijaż stonowałam. Wszystko zgodnie z regulaminem szkoły, proszę mi wierzyć sprawdzałam.
- Młoda damo, chyba nie rozumiesz sytuacji - Mablug wysunął się z cienia, co było już zaskoczeniem dla nastolatki bo karafka opadła na szklany stolik z większym hukiem niż zapewne planowała. Obok jej ręki wylądowała mała książka oprawiona w brązową imitację skóry. Oczy Osaki rozszerzyły z wściekłości.
- Buszowaliście w moim pokoju!? Co to za bezczelność
- Proszę bez krzyków. To nie pomoże
- [cenzura] mnie to obchodzi. To moje prywatne rzeczy!
- Prawda - dodał agent, otwierając na zaznaczonej stronie. Pełna była okulistycznych symboli, niektóre wyglądały jakby napisano je krwią. Wszędzie powtarzało się słowo "Bastet". - Może chciała byś nam o tym opowiedzieć.
- [cenzura]
- Nana Osaka! Co to za język - wtrąciła się zapowietrzona dyrektorka. Agent spojrzeniem przypomniał jej o wcześniejszym zobowiązaniu, że nie będzie tego robić.
- To może wyjaśnisz nam, czemu byłaś przy wszystkich tych dziwnych wypadkach w ostatnich tygodniach? Sprawdzałem to na kamerach, zawsze gdzieś się przewijasz.
- Mam szczęście do przebywania w złych miejscach w złym czasie, i co z tego?
- To, że symbole znalezione w twojej książce pojawiły się ostatnio na ciele uczennicy Mariko w trakcie jej ataku.
- Gówniany ten wasz dowód - oparła się o kanapę dziewczyna i zarzuciła nogę na nogę. - Te symbole są wszędzie na terenie tej szkoły. Gdybyś trochę większa uwagę zwracał na otoczenie, a nie skupiał się na tyłkach nastolatek też byś to zauważył.
Mablung nie dał się zbić z tropu.
- Kontynuuj.
- To znany symbol ochronny. Znajduje się niemalże w każdej sali, która nie przeszła gruntownej renowacji, oraz na niektórych cegłach. Zaciekawiło mnie to i poszukałam o tym informacji. Na tych terenach często stosowano takie symbole, żeby chronić się przed wiedźmami. Ten budynek ma prawie pięćset lat. Zbudowano go w czasach gdy strach przed magią znajdował się w rozkwicie. To po pierwsze. A po drugie...
Wzięła kartkę ze stolika i szybko nabazgrała kilka słów. Nie potrzeba było specjalisty, żeby zauważyć kompletnie różny charakter pisma.
- To nie moja książka.
- W takim razie czyja i co robiła w twoim pokoju? - dopytywał się agent, czując, że wreszcie na coś trafił.
- Do mojej dziewczyny - dyrektorka ze świstem wciągnęła powietrze. - A właściwie byłej dziewczyny. Wkurzała mnie to zajumałam jej tę książkę. Razem szukaliśmy informacji na temat tych pentagramów. Bardzo zaciekawiły ją te symbole. Czasami nawet mnie przerażała.
- Jak się nazywała? - zerwał się na równe nogi. Obraz coraz bardziej się klarował.

***


Sabrina była wyprowadzana w kajdankach z budynku przez dwójkę policjantów. Szła jak w maliźnie. Całe jej ciało poznaczone było ranami układającymi się w słowa wzięte z księgi. Pod nosem ciągle powtarzała słowa "Azarath Metrion Zinthos". Znaleźli ja tego samego wieczora. Według informacji z księgi piątek trzynastego był najlepszym momentem na odprawienie czarów. Najwyraźniej nie pomogło. Kilka dni później Mablung w raporcie mógł całkiem racjonalnie wytłumaczyć serię tych dziwnych wypadków. Problemem było to, że część z nich naprawdę była wypadkami. Za pozostałe odpowiadała biedna Sabrina.
Rodzina zawsze wymagała od niej najwyższych ocen. Dziewczyna w końcu tego nie wytrzymała. Jej ambicja nie pozwoliła jednak na porażkę. Pozbyła się konkurencji do stypendium, dziewczyny-akrobatki. Potem zeznała, że to księga kazała jej szukać nowych ofiar, w zamian zapewniając pomoc sfer. Psychiatra stwierdził ciężkie załamanie psychiczne i zalecił zamknięcie w specjalistycznym ośrodku.

***


- I to tyle? - Judy Dee była wyraźnie niezadowolona. - Jakiś bogaty ojciec wynajmuje Cię do zbadania sprawy tajemniczych wypadków w prywatnym internacie w Dolinie Wiśni. Sprawa trąci z daleka okultyzmem albo mrocznymi kultami, a na koniec okazuje się, że odpowiada za to zwariowana nastolatka o przeroście ambicji?
- Cóż mogę powiedzieć, tak właśnie było.
- Albo jesteś kiepskim krętaczem albo fatalnie opowiadasz. To brzmi jak scenariusz kiepskiego horroru.
Mablung uśmiechnął się do swojego odbicia w oknie. Przecież nie mógł opowiedzieć jej całej prawdy.


Pochylamy się przed inteligencją
Klękamy zaś przed dobrocią
   
Profil PW Email
 
 

Odpowiedz  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0,17 sekundy. Zapytań do SQL: 14