Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Tankyuu] Blady świt
 Rozpoczęty przez *Lorgan, 01-02-2016, 00:57

35 odpowiedzi w tym temacie
»Dann   #31 
Rycerz


Poziom: Ikkitousen
Stopień: Fukutaichou
Posty: 498
Wiek: 26
Dołączył: 11 Gru 2011
Skąd: Warszawa
Cytuj


What's dann cannot be undann ( ͡° ͜ʖ ͡°)
   
Profil PW Email
 
 
^Tekkey   #32 
Generał
Paranoia Agent


Poziom: Genshu
Stopień: Shogun
Posty: 536
Wiek: 33
Dołączył: 24 Cze 2011
Cytuj
Grupa dywersyjno-wywiadowcza, zwana "Suicide Squadem" w założeniach planu "B", czyli BARDZIEJ genialnego planu, od początku nie miała lekko. Najpierw wykruszył się niewdzięczny człowiek-mumia, który zniknął, gdy tylko samozwańczy przywódca Karl Schmid spuścił go na chwilę z oczu podczas zastawiania pułapki. Teraz znowu zaczęło się dziać i były strażnik więzienny czuł, że jego historia ma coraz mniejsze szanse zakończyć się szczęśliwym zakończeniem. Ponieważ usłyszał mokre plaśnięcie. To był dźwięk, jaki wydaje rzucony na grilla soczysty stek. Albo upadające i obficie krwawiące ludzkie ciało. Cudownie, odnalazł się mumia, który właśnie padł jak ścięty na posadzkę tuż za wlokącymi się z tyłu dziewczyną i dziadkiem. Jak się tam znalazł? Dlaczego krwawił z dziesiątków ran siecznych? I czemu porzucił przed celą bandaże, które teraz mogłyby mu uratować życie?!
- Na ziemię! - krzyknęła naraz długowłosa brunetka, którą Tekkey także wspaniałomyślnie uwolnił z nagijskiej celi.
Kopnęła... kogoś. Kogo? Faceta, którego jeszcze chwilę wcześniej na pewno tu nie było. Młody, co najwyżej kilkunastoletni. Białowłosy i w białej kurtce. Z kwaśną miną, gościa, który właśnie uświadomił sobie, że spieprzył sprawę. Zaświecił, roztaczając blask także na podłogę wokół siebie i znowu zniknął. To na pewno nie było Soru. Karl zaczynał mieć naprawdę dość pojawiających się i znikających ciągle ludzi. Nie na taką wielką ucieczkę się zapisywał.

***

Dotąd wszystko szło zgodnie z nowym i bardziej genialnym planem, zwanym dla skrócenia po prostu: "B". Pilotaż dwóch myszy zdecydowanie się sprawdzał. Jedna podążała przodem, przepatrując trasę i uszkadzając kamery monitoringu. Druga sprawdzała boczne odnogi korytarzy twierdzy oraz wskazywała ludziom właściwy kierunek na skrzyżowaniach. Dzięki wysiłkom tych dwóch małych zwierzątek, zbiegli z aresztu agenci nie napotkali nawet jednego Nagijczyka w trakcie swojej ucieczki. A przynajmniej nie wrogiego. Oczywiście mieli zabezpieczenie na okoliczność nieoczekiwanych komplikacji. Szpiedzy paradowali po budynku jako cesarskiego żołnierz w pełnym umundurowaniu i prowadzony przez niego jeniec. To mogło zwieść przypadkowo napotkanych żołdaków, którzy zwyki wykonywać rozkazy, a nie zadawać pytania, ale w planie B nie mieściło się, by wystawiać na jakiekolwiek ryzyko życie ocalonych z karceru Sanbetów. To dlatego grupa ucieczkowa najpierw stanęła, a następnie zaczęła się cofać na wyraźne naleganie myszy-pilotki. Desperacko starała się uchronić podopiecznych przed zagrożeniem, które z każdą chwilą stawało się poważniejsze i bardziej wszechogarniające. Korytarzami niosły się echa bitwy: strzały z broni palnej, krzyki rannych i zapach palonego konkirytu. I wszystkie zbliżały się do pozycji grupy ucieczkowej. Mysz zdecydowała się wreszcie na nowy kierunek i mężczyźni zgodnie podążyli za jej przewodem.
- Myślisz, że wyjdziemy z tego cali, Yonji? - półgłosem spytał jeniec w więziennym uniformie , roboczo ochrzczony przez Genbu mianem Atramentora.
Jego eksorter zacisnął palce na długim karabinie, wcześniej należącym do Karla Schmidta. Na jego twarzy o zdecydowanie nordańskich rysach, zastygł wyraz niewzruszonej determinacji.
- Drugi raz nie dam się złapać żywcem. Tobie radzę to samo, Inkubachi.
- Łatwo ci mówić. Ja nie mam mocy o potencjale bojowym, przecież wiesz.
- Strzelasz dużo lepiej ode mnie i dlatego to ty dostałeś pistolet. Gdyby nas dorwali, po prostu wal w skurwieli, póki nie zostaną ci dwa pociski. To na wypadek, gdybym nie dał rady sam ze sobą skończyć.
Teraz dźwięki walki dobiegały zewsząd, także zza pleców byłych jeńców. Chwilami widzieli przebiegające w oddali sylwetki ludzi w nagijskich mundurach. Z kimkolwiek walczyli, chyba przegrywali. Ciężar walki wyraźnie przesuwał sie do wnętrza twierdzy. Za kolejnym zakrętem zobaczyli dzienne światło docierające zza uchylonych, wzmacnianych stalą drzwi. Mężczyźni stanęli w progu, tuż obok myszy, porażeni skalą bitwy na dziedzińcu.
- To na pewno nasi atakują? - sceptycznie zapytał agent Inkubachi.
Coś trąciło go w kostkę. Mysz. Przecząco pokręciła głową. I tak wskazała łapą na dziedziniec.
- Tak myślałem. Ale jeśli nie nasi, to kto?
Udawany strażnik uśmiechnął się perfidnie i bezceremonialnie szturchnął kolegę w plecy lufą karabinu.
- W Cesarstwie Więźniowie nie mają prawa do dyskusji. Wczuj się w rolę, jak ja, i wykonuj rozkazy. Naprzód, marsz! Przynajmniej dowiemy się, ile tak naprawdę jest warta ta maskarada.
Mysz zasalutowała im na pożegnanie. Obaj sanbeccy rezydenci wkroczyli w strefę wojny i wmieszali się między walczące strony. Kierowali się wprost ku bramie głównej. Pozostawiona z tyłu mysz najpierw wykonała sprężysty furpacepalm, a następnie pognała za agentami. To samo zrobiła jej kompletnie zignorowana towarzyszka, dotąd ulokowana na dziedzińcu. Pseudo-gołąb obserwujący wszystko z góry, tylko pokręcił zniechęcony głową. Ptasie móżdżki. Nadludzie zupełnie nie pojęli założeń bardziej genialnego planu, zwanego dla skrócenia po prostu: "B".

***

Genbu przypatrywał się krytycznie swojemu odbiciu w wielkim zwierciadle, umocowanym na wewnętrznym skrzydle starej szafy. Taaak, zdecydowanie. Te nagijskie ciuchy strasznie go pogrubiały. Przypłaszczył odrobinę wydatny brzuch, cofnął się kilka kroków i ponownie przemaszerował przed lustrem rozkołysanym krokiem człowieka świadomego swojej wagi. Tym razem jego gra aktorska wyglądała znacznie wiarygodniej. Oby także dla prostaczków. Musiała wystarczyć do przemknięcia się pomiędzy patrolami cesarskich żołnierzy. Generał zakrzątnął się i szybko przywrócił dom stanu, w jakim go zastał, włamując się. Umył szklankę z której korzystał (a nie było to łatwe w rękawiczkach!), osuszył ją i odstawił na miejsce. Uzupełnił wodą poziom alkoholu w butelce whisky do wcześniejszego. Wygładził poduszki fotela, usuwając odcisk swojego generalskiego tyłka. I tak miał już dość siedzenia, gdy inni ryzykowali życie. Nie tylko on.
Chwilę wcześniej przesłał Ajinie i Tengoku ostrzeżenie o nagłej inwazji zealotów. Teraz oboje prosili go o możliwość o pozwolenie na dołączenie do akcji w charakterze wsparcia. Bez żalu im odmówił. Obojgu ciążyły nad głową niekorzystne wróżby wróżki Angeli, do tego byli całe kilometry od centrum wydarzeń. Komunikacja w nagijskich miastach nadal była jak z zeszłego wieku. Zresztą, miał dla nich inne polecenia. Nariki miała kontynuować swoje śledztwo w porcie. Ranmaru miał nie opuszczać bezpiecznego domu. Na osłodę bezczynności, generał nakazał chuuninowi przygotować lokal do przeprowadzenia przesłuchania. Wprawdzie nie dysponowali na miejscu zaawansowanym sprzętem z Sanbetsu, ale na północnym kontynencie zawsze łatwiej było o czarnorynkowy Veritas. Ajina szybko potwierdził obecność jednej dawki w zasobach tymczasowego HQ potwierdził Ajina.
- Potrzebujemy więcej. Załatw je przez lokalną siatkę. Zdalnie. Nie ruszaj się z domu, jasne? - wystukał na beeperze Tekkey.

***
Nawet jeśli wszystko waliło się, paliło i sypało, Karl nie zamierzał zrezygnować ze swoich wyobrażeń o więziennym etosie. Przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę! W murach więzienia wszyscy jesteśmy braćmi... no i siostrą. I oczywiście - wszyscy za jednego! Choć nie przyznała się do posiadania jakichkolwiek uzdolnień, dziewczyna była nadzwyczajnie szybka. Musiała być nadczłowiekiem, albo potężną zealotką lub szamanką. To absolutnie nie zawężało puli potencjalnej przynależności do któregokolwiek kraju, ale Ookawa przynajmniej miał już wyobrażenia na co może liczyć z jej strony. Dziadek, z drugiej strony, w ogóle nie zareagował na upadające ciało, atak i ostrzegawczy krzyk koleżanki. Czyli najzwyklejszy człowiek albo genialny aktor, zdolny osłabić wytrenowane odruchy. Tak czy inaczej, stanowił najsłabsze ogniwo grupy. Schimdt podbiegł do niego i osłonił dziadka własnym ciałem, rozglądając się czujnie na wszystkie strony. Ani śladu białowłosego napastnika. Rzucił kose spojrzenie mumii - nadal leżał, gdzie leżał. Przynajmniej tyle dobrego. Zaryzykował spojrzenie na brunetkę. Była wyraźnie spięta i równie czujna jak on.
- To byłaś ty czy on? Gdzie się podział? Jesteśmy bezpieczni? - zasypał ją pytaniami, starając się odzyskać kontrolę nad sytuacją.
- Nie wiem kto to. Zobaczyłam, jak stoi obok tego gościa i zaatakowałam. Skąd mam wiedzieć, jak się tu znalazł? Kiedy się obejrzałam, po prostu był.
Napastnik nie wracał, a niewdzięczny kompan cały czas wykrwawiał się na betonie.
- Pytałem o światło. O to, czy to ty go odesłałaś, czy sam zniknął - doprecyzował. - Przede wszystkim, muszę pilnie udzielić pierwszej pomocy naszemu odnalezionemu towarzyszowi. Nadal gramy w jednej drużynie, przeciw Cesarstwu. Możesz mnie osłaniać? Jeśli wróci, proszę, kopnij go jeszcze raz.
Poruszyła tylko ustami jak ryba, ale nie kwapiła się z odpowiedzią na pytania. Może czuła się przytłoczona ich ilością.Nie czekał na odpowiedź. Gotowy do natychmiastowego uniku podszedł do leżącego mężczyzny i przykucnął przy nim. Ocenił stan pacjenta fachowym okiem. Nie wyglądał dobrze. Rany były głębokie i już stracił sporo krwi. Agent oderwał lewy rękaw swojego uniformu i rozerwał go na prowizoryczne szarpie. Zaczął udzielać pierwszej pomocy, zaczynając od najgroźniejszych ran. W momencie, gdy na chwilę wyprostował się, by przerobić na opatrunki także swój drugi rękaw... poleciał na twarz, popchnięty od tyłu potężnym pchnięciem. Na nic się zdała wytężanie Hakuen i gotowość do uniku. Białowłosy napastnik wrócił w najgorszym momencie i błyskawicznym podwójnym nelsonem wyelimionował Schmidta z dalszej walki. Rozkwaszony o beton nos zdecydowanie nie poprawił Karlowej urody. Ale nie czas było na żale. Podzwignął się na cztery kończyny, obolały, choć gotów do walki... i znowu nie było z kim jej toczyć. Niski dzieciak zniknął. W dodatku rozpędzona w szybkim kopniaku noga kobiety śmignęła tuż nad klęczącym mężczyzną. Znowu oboje rozglądali się wkoło, daremnie wypatrując wkoło przeciwnika. Swoim zwyczajem, pojawił się tam, gdzie nikt się go nie spodziewał. Tuż za słabym, starszym człowiekiem! Genbu zerwał się do biegu, ale wiedział, że nie zdąży skrócić dystansu, nim dziadek zginie. Chyba że...
- Złap mnie za rękę, stary pierdzielu! Przybyłem cię uratować! - wrzasnął dzieciak.
- Amanojaku! - szepnął agent.
Chwila? Co on powiedział? Uratować? Ale już się stało. Zadziałał odruch wyrobiony w ogniu walki, nad którym ciężko zapanować nawet najlepszym wojownikom. Pytanie leżało jedynie w tym, co generał zrobi z kilkoma sekundami zyskanymi dzięki działaniu krytycznego spojrzenia Pradawnych Bogów. Zdecydował się na negocjacje. Twarde negocjacje. Takie, w stylu Khazarskim.
Nadczłowiek doskoczył do białowłosego teleportera skokiem komety i powalił go potężnym, oburęcznym ciosem w potylicę złożonymi pięściami. Dzieciak opadł na kolana i dłonie, przytomny, choć nieco otumaniony z bólu. Karl otarł dłonią krew z rozbitego nosa. Bez cienia litości, wymierzył całkowicie odsłoniętemu młodzieńcowi mocarnego kopa w słabość każdego mężczyzny. W międzyczasie, Genbu układał już w głowie przemówienie. Pokazał już kij, czas na marchewkę. "Dlaczego nie możemy po prostu współpracować? Co ty na to, towarzyszu? Może poprosisz kolegę, żeby wtajemniczył nas wszystkich w wasz plan ucieczki? Jeśli macie sposób na bezpieczne wymknięcie się z miasta, chętnie dołączę do waszej ekipy."
- Dlacz... - zdążył wymówić Schmidt, nim pochłonęło go oślepiające, jasne światło.

***

Ponaglani przez szturchnięcia obu myszy, dwaj zbiegli agenci zdołali w końcu chyłkiem wydostać się z tłumu. Wszyscy uczestnicy masakry na dziedzińcu wydawali się zbyt skupieni na zabijaniu się nawzajem, by choć na chwilę zwrócić uwagę na dwie nie angażujące się w konflikt osoby. Z korzyścią dla wszystkich. Gdyby któryś jednak zwrócił uwagę na więźnia i eskortera, marionetki były przygotowane, by zapłacił za tę wiedzę życiem. Kierowani instrukcjami gryzoni, uciekinierzy dotarli wreszcie u celu. Stali przed wysokim, zewnętrznym murem twierdzy w bocznej części dziedzińca. Na szczycie rozciągały się pozwijane zawoje drutu żyletkowego.
- Chyba żartujecie - jęknął Inkubachi. - Nie możemy się na to wspiąć!
W odpowiedzi na to jedna z myszy poskoczyła i... pękła, z braku lepszego określenia. Przewróciła się na bok, a z jej wnętrzności wysunął się kilkucentymetrowy, cynobrowy kryształ. Druga usiadła na tylnych łapach, a przednie przytknęła do piersi. Yonji wskazał martwe zwierzę karabinem i uśmiechnął się wilczo do towarzysza. Ten, z wyraźną odrazą, wyciągnął z truchła kamień. Obracał go chwilę w palcach. Mysz zaczęła tupać niecierpliwie, o ile to w ogóle możliwe, jej małe, czarne oczka nabrały groźnego wyrazu. Władca atramentu przytknął sobie do piersi krwawy diament. Coś się w nim zmieniło.
- Miałem nadzieję, że to ty podniesiesz kryształ. Przynajmniej mógłbym teraz grzmotnąć z pięści tego niedowiarka. Samego siebie... jakoś nie wypada.
- Jakie są rozkazy, sir? - uśmiechnął się czwororęki nadczłowiek.
Genbu w całkiem nowym ciele pochylił się i podniósł pozbawioną rdzenia marionetkę. Pod jego dotykiem zwinęła się w długą, czerwoną nić. To samo zrobił z drugą myszą. Shuketsuniku i rzucił wspólnikowi. Gołąb cierpliwie krążący nad ich głowami i wypatrujący niespodzianek, zanurkował i porwał końcówki obu lin i umocował je na szczycie fortyfikacji.
- Tak, możemy. I wespniemy się. Nasz zwiad powietrzny unieszkodliwił kamery w okolicy. Żaden nagijski mur nas nie nas zatrzyma.
Po dotknięciu kryształu, uśmiech lokalnego rezydenta stał się odrobinę bardziej szalony.
- A przez nas, mam na myśli mnie, oczywiście - dodał puentę drugi Ookawa.

***
W międzyczasie, Genbu zdążył rozgościć się w małej, drewnianej i dosyć ciemnej szopie na narzędzia, którą wybrał na swoje nowe HQ. Nie ten sam standard, co w poprzednim lokum, ale da się przeżyć. Kończył właśnie wstukiwać w Beeper aktualizację opisów słownych i danych o umiejętnościach i możliwościach grupy ucieczkowej i białego napastnika. Przesłał je i centrali w Sanbetsu do analizy i Tengokuu i Ajinie, z dopiskiem "czy znasz kogokolwiek z wyżej przedstawionych? Odpowiedz ASAP!". Przy okazji wysyłki wiadomości do bazy i współpracowników, Genbu ma wreszcie czas sprawdzić, coś co go zastanawiało od kiedy zaginiony mumia placnął o posadzkę. Facet zniknął sprzed celi, pewnie, mógł po prostu bardzo szybko odbiec. Ale czy umknęłoby to uwadze nadzwyczajnie szybkiej współwięźniarki? Od tego momentu mumia ewidentnie śledził grupę ucieczkową i to w taki sposób, że ani Karl ani kobieta nie mieli o tym pojęcia do chwili, kiedy upadł ledwie kilka metrów za nimi. Byli naprawdę aż tak nieostrożni czy w grę wchodziły jakieś nadzwyczajne moce? Agent skupił się i wytężył pamięć. Przecież nie raz przeglądał sanbeckie bazy danych osobowych jako chuunin, jounin, komandor, a nawet jako generał. Zazwyczaj żując przy tym ulubiona gumę wzbogacaną wyciągiem z pentao. Zdecydowanie coś się mu kojarzyło. Był ktoś - szaman - potrafiący stać się niewidoczny, jak akompaniujące chórzystki przy Lady Bazooce.
- C O Y O T E - wstukał w wyszukiwarkę bazy danych.
Szlag, opis się zgadzał. Agent zerwał się i rozciągnął w poprzek drzwi drewutni kilka krwawych sznurków.
Uwolnieni agenci byli już za murem. Gołąb odchylił drut żyletkowy, a agenci po prostu nad nim przeskoczyli, asekurując upadek po drugiej stronie krwawymi linkami. Jedną z myszy złożyli ponownie przerzucili na drugą stronę muru. Miała odnaleźć w podziemiach Margaret Maxim. Teraz obaj zdążali już na nowe miejsce spotkania. Nadal pozostali połączeni ze swoim szogunem, ale ten pozostawił im motoryczną kontrolę nad ich ciałami. Zresztą, tyle się działo. Skoro i tak wtajemniczył ich w zakres swoich możliwości, Tekkey nadawał podwładnym transmisję na żywo z całej zasadzki.
- Teraz widzicie ich w lepszym świetle. Znacie imię i pochodzenie któregokolwiek? Mają jakieś orientacyjne pojęcie do siatki którego z mocarstw mogli należeć?
- Nie szefie, kojarzymy jedynie tego siwego faceta. Zaczęliśmy nawet zbierać na jego temat informacje - oznajmił Yonji.
- I co?
- Jedynie Yumeiji uzyskał jakieś informacje...
- Dzięki zaglądaniu do cudzych snów - dopowiedział Inkubachi, próbujący odzyskać łaski zwierzchnika.
- ... ale zginął, zanim zdołał nam cokolwiek przekazać.
- Ale dlaczego jest taki ważny? Widzieliście, to co i ja. Ktoś zadał sobie wiele trudu, żeby go wyciągnąć.
- Tego też nie wiemy.
- Dobra, powiedzcie mi co innego - jak chcieliście się wydostać z Zoril? Przez jacht w porcie Ichiro? To nadal aktualne?
- Nie przypuszczam. Przemytnicy, których opłaciliśmy, też musieli uciekać przed dekretem. Skoro się nie zjawiliśmy, nie zostali w tej dziurze tu ani chwili dłużej, niż musieli.


***
Schmidt leżał na zimnym betonie. Oślepiające światło wreszcie osłabło. Intensywnie mrugając i mrużąc oczy, Schmidt mógł już rozróżnić elementy otoczenia. Cholera! Już widział to miejsce. Nadal był w twierdzy, w przejściu skierowanym wprost ku głównej bramie, przez którą wparowali zealoci. W zasadzie widział stad dziedziniec i ostrzeliwujących się na nim zealotów. Ich szefowej nie musiał szukać. Stała tuż przed nim.
O szlag! Potrzebował nowej marchewki! I to dużej!
- Potrzebuję pomocy, Marg! - krzyknął białowłosy falsetem, zbierając się z ziemi. - Załatw tego gościa, a ja wracam po starego!
Ziemia wokół chłopaka ponownie zaczęła świecić.
Karl nawet nie próbował go powstrzymywać. Przybrał autentycznie przerażoną minę. Unikając gwałtownych ruchów, podniósł dłonie w górę, w geście poddania. Spojrzał kapitan głęboko w oczy.
- - Na Lumena! Nie strzelaj! Lady! Nie jestem wrogiem! Nic nie zrobiłem! Chcę się dogadać! Mam informacje! Na wymianę! Za życie! I wolność! - wyrecytował błagalnie na cały głos.
Ignorując go, Margaret strzeliła bez chwili zawahania. Ledwo zdążył zrobić unik w bok, unikając trafienia. Na tej odległości? Czysty cud!
Karl ponownie zawołał do niej błagalnie, załamując ręce i nie spuszczając wzroku z palca na spuście. W razie najgorszego, był przygotowany do kolejnego uniku ippogyaku.
- To pułapka! Dziadkowi, którego przybyliście uwolnić, grozi śmiertelne niebezpieczeństwo! Przestań strzelać i wysłuchaj mnie, Margaret, na litość boską!
Babiońska kapitan przez krótką chwilę wyglądała na zaskoczoną, ale zaraz parsknęła śmiechem.
Zawsze jakiś postęp - póki się śmieje, nie strzela.
- Ja wypuściłem więźniów - zadeklarował agent. - Wy zaatakowaliście twierdzę. A żaden nadludzki oficer Nag nie próbował nas powstrzymać. Dlaczego? Bo pozwolili nam to zrobić, to część ich planu. Twój mag nie powinien już do nas wrócić?
Wskazał podłogę.
- W tej chwili pewnie walczy o życie z dwojgiem pozostałych więźniów. Kobieta jest na tyle szybka, by ogłuszyć go tuż po teleportacji, a facet potrafi znikać na życzenie. Jeśli mu natychmiast nie pomożemy, wasz człowiek, po którego przybyliście, zostanie z nimi sam na sam.
- Kim jesteś? - Zapytała w sposób, który nie pozostawił wątpliwości, co zrobi, jeżeli nie usłyszy właściwej odpowiedzi.
Mimochodem szpieg zauważył, że pozostali Babilończycy właśnie oczyścili dziedziniec i zaczęli prowadzić ostrzał zza drzwi i okien twierdzy.
- Czy to nie oczywiste? Sanbetą. Któż inny starałby się pomóc zealotom? Wyznawcy voodoo? Oni i tak zaprzedali się już nordańskim apostatom. To zapewne jeden z ich szamanów wykańcza w tym momencie twojego maga i tego dziadka.
- Agent, co? To...
Koło Margaret pojawił się białowłosy chłopak. Był nieco bardziej posiniaczony, niż ostatnio.
- To trwa zbyt długo, potrzebuję twojej pomocy - oznajmił i chwycił ją za rękę. - Czemu ten gość jeszcze żyje?
- Powo... - zealotka urwała w pół słowa.
Oboje zniknęli. Wokół roili się zealoci. Karl znowu nie widział przed sobą zbyt świetlanej przyszłości. Padł na ziemię, przymknął oczy i zaczął udawać trupa.
Chwilę później zaczeło się robić gorąco. Imperium kontratakowało.
***

Podążając śladem Maxim, mysz zwinnie pokonała trasę na miejsce zasadzki. Ujrzała Margaret stojącą kilka metrów od postrzelonej w ramię kobiety, która ciężko dyszała. Białowłosy chłopak stał nieco dalej, odcinając staremu facetowi drogę ucieczki.


A mogę zrobić wszystko! Wystarczy Twoja krew.~
   
Profil PW Email
 
 
*Lorgan   #33 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 37
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa
Cytuj
Spoiler:

Uczestnicy:
    Sanbetsu:
  1. Tekkey (Genbu Ookawa, generał, poziom 3)
    Nag:
  2. oX (Chris Murphy, porucznik pionu egzekutorskiego, poziom 2)
    Yami (Poszukiwacze):
  3. Sorata (Fenris Cierń Nocy, rekrut, poziom 2)
Streszczenie rozdziału:
    X
Nagrody za rozdział:
  • Lorgan (Prowadzący) +20 pkt.
  • Sorata +0 pkt. Gratulacje. Z wielkim rozmachem przechodzisz do finalnego etapu naszej opowieści.
  • oX +25 pkt. Nie mam żadnych uwag. Rozpoczynamy finał.
  • Tekkey +15 pkt. Słabo. Nie dość, że nie wypełniłeś znacznej części wytycznych, to jeszcze rozdrobniłeś się do absurdalnych poziomów, przez co czytanie wpisu było istną mordęgą. Pozbawiam cię całej premii punktowej za jakość.
Wyniki walk NPC:
    Pang (3) vs Elizabeth Jaeger (17)
    • Douriki (0/0)
    • Trudność (-6/+6)
    • Poziom (0/0)
    • Moce (-1/+1)
    Wygrywa Elizabeth ze skutecznością 88% (18 na k20)!

    Tenma (12) vs Hans Kelt (8)
    • Douriki (0/0)
    • Trudność (-2/+2)
    • Poziom (+6/-6)
    • Moce (-2/+2)
    Wygrywa Tenma ze skutecznością 83% (3 na k20)!

    Stein Longinus (17) vs Shuji Hiramatsu (3)
    • Douriki (+1/-1)
    • Trudność (0/0)
    • Poziom (+6/-6)
    • Moce (0/0)
    Wygrywa Stein ze skutecznością 18% (15 na k20)!
Legenda: wygrana ostatkiem sił (1-25%); wygrana w równej walce (26-75%); łatwa wygrana (76-100%)

Termin oddania wpisów:
    16.07.2017 (do północy)



Rozdział 5

Sanbetsu:

Tekkey:
Mysz przez chwilę przyglądała się białowłosemu, który odciął drogę ucieczki starszemu gościowi, niedawno wypuszczonemu z celi.
- Nie zabijaj mnie, proszę... - Wyjęczał, osuwając się na kolana.
Chłopak nie odpowiedział. Położył dłoń na ścianie, a po chwili wystrzeliła z niej cała masa drobnych ostrzy, które poszatkowały bezbronną ofiarę. Po wszystkim zbliżył się i wbił w ciało grubą, pustą strzykawkę. W tym samym czasie rozległ się huk wystrzału. Mysz obróciła się w jego stronę i ujrzała dym wydobywający się z lufy rewolweru Margaret Maxim. Jej oponentka leżała twarzą do ziemi, w rozszerzającej się kałuży krwi. Walka skończyła się tak samo niespodziewanie, jak się zaczęła.

***

Skoncentrowałeś się na własnej krwi, wypływającej powoli z rany na środku dłoni. Po chwili uformowałeś ją w sześć małych kryształów Shuketsuniku. W międzyczasie agenci ostrożnie wśliznęli się do kryjówki.
- Shiburo, Botan - przedstawili się po kolei, salutując.
- Miło poznać. Shiburo, wyrzuć te dwa kryształki za próg - poprosiłeś, jednocześnie przejmując kontrolę nad Botanem. - Przydadzą mi się wasze dłonie...
- Rozkaz!
Podszedł do drzwi, uchylił je lekko i cisnął przedmioty nisko, przed siebie. Wtedy przejąłeś kontrolę również nad nim.
Sterowany przez ciebie gołąb podleciał w okolicę szopy i chwycił w szpony dopiero co wyrzucone kryształki. Przycupnął na nich i się dezaktywował.
Agenci, wykonując szybkie, zsynchronizowane ruchy, zaczęli dla ciebie składać dwie kolejne kukiełki, które planowałeś zamknąć w mysich skórach.

***

Wygląda na to, że zealoci zrealizowali swój plan. Białowłosy obrócił w dłoni strzykawkę pełną krwi.
- Gotowa? Złap mnie i spadamy.
Margaret zbliżyła się powoli, kołysząc biodrami i położyła swoją szczupłą dłoń na ramieniu kompana. Po chwili oboje zniknęli w słupie światła.
Mysz zbliżyła się do ciała starszego mężczyzny i sprawdziła jego puls. Nic. Obejrzała się za siebie i dostrzegła, że postrzelona przed chwilą kobieta wciąż żyje. Powoli i ślamazarnie zaczęła czołgać się w kierunku gościa nazywanego roboczo mumią. Kukiełka schowała się szybko pod kołnierz i zaczęła pobierać krew denata przy pomocy naprędce aktywowanego Akai Kenshi.

***

Karl leżał na mrozie od dobrych kilku minut, a brak zimowego okrycia wierzchniego zaczynał powoli odbijać się na jego stanie zdrowia. Niespodziewanie, w ulicę graniczącą z dziedzińcem twierdzy wjechały samochody opancerzone, wyposażone w gniazda z karabinami maszynowymi. Zaczęły ostrzeliwać wycofujących się Babilończyków, siejąc spustoszenie w ich szeregach. Niedługo później pojawiło się wsparcie w postaci zastępów cesarskich żołnierzy.
Widząc to, zerwał się na równe nogi i zaczął kuśtykać w stronę niewidocznej części muru, nie zwracając na siebie zbyt wiele uwagi. Kiedy do niej dotarł, przedostał się na drugą stronę przy pomocy krwawej linki. Nad jego głową przeleciał szary ptak, kierujący się w miejsce walki.

***

Gołąb zatrzepotał skrzydłami nad głowami walczących Nagijczyków i Babilończyków, rozglądając się za właściwym celem. Strzelanina trwała w najlepsze. Kiedy namierzył odseparowanego od grupy żołnierza, wleciał mu przed nos i wbił w szyję kryształ Shuketsuniku. Drugi upuścił po jego nogami i odleciał. Mężczyzna chwilę stał w bezruchu, po czym się otrząsnął - tym razem jako kolejna marionetka w twoich rękach.

***

Sztuczne myszy zostały ukończone. Przyjrzałeś się im krytycznie, po czym wypuściłeś na zewnątrz. Niecałą minutę później w drzwiach stanął lekko zdyszany Karl. Kiedy wszedł, Botan wyjrzał za nim, upewniając się, że nie sprowadził żadnych nieproszonych gości.
Posadziłeś Nagijczyka na krześle i zacisnąłeś mu na szyi cienką garotę. Następnie zwolniłeś kontrolę nad jego umysłem, żeby skupić się w pełni na innych, kontrolowanych marionetkach.

***

W połowie dystansu kobieta przestała się czołgać. Była bardzo słaba. Ledwie utrzymywała przytomność i daremnie wyciągnęła rękę w stronę mumii. Przeklęła ledwo słyszalnie, zrezygnowana. Widząc to, mysz wyszła z ukrycia i podbiegła do ciała. Następnie, zapierając się o posadzkę, krok po kroku przysunęła je bliżej półprzytomnej kobiety.
- Kim... jesteś... - Zapytała, krztusząc się.
Sztuczny gryzoń na chwilę zastygł w bezruchu, jednak wkrótce wystukał łapką odpowiedź, w alfabecie sygnałowym.
- P-R-Z-Y-J-A-C-I-E-L.
- Zealoci... - Wyrzuciła z siebie, coraz bardziej słabnącym głosem. - Powstrzymać...
Sięgnęła ręką w stronę podsuniętego ciała mumii. Stało się wówczas coś bardzo dziwnego i niepokojącego. Pod wpływem dotyku, w skórze pojawił się długi i płaski otwór. Włożyła do środka rękę i wyciągnęła szablę. Tak, szablę. Z wnętrza poranionego człowieka.
- C-Z-E-M-U.
Nie odpowiedziała. Wbiła kilkukrotnie ostrze swojej broni w bark, w który została postrzelona przez Margaret. Krzyknęła z bólu. Krew rozlała się po posadzce. Niedługo później spadł na nią również zgnieciony kawałek ołowiu. Pocisk. Rana bardzo szybko zaczęła się goić.
- Jesteś agentem, prawda? - Zapytała już dużo mocniejszym głosem.
- N-A-J-P-I-E-R-W-T-Y.
- Jestem Olivia. Olivia Anderson. Twoja kolej.
- N-I-E-Z-N-A-M-N-I-E-U-F-A-M.
Olivia wyglądała już na kompletnie zdrową.
- Masz rację. Ja też nie powinnam ci ufać, ale nie mam wyboru. Sami nie damy rady. Zealoci chcą użyć jakiejś eksperymentalnej broni z okresu Wojny Światowej. Trzeba ich powstrzymać. Uwolniłeś agentów, więc mam pewne pojęcie, co do twojej przynależności. - Sięgnęła do wnętrza mumii i wyjęła ze środka comlink. - Jest ktoś, z kim powinieneś porozmawiać. Spotkaj się z nim na własnych warunkach.
Urządzenie zostało upuszczone nieopodal myszy.

***

Opętany Nagijczyk rozejrzał się ukradkiem, jakby szukał czegoś, co mu wypadło i sięgnął po leżący pod nogami kryształ. Zacisnął go w dłoni i skierował się bez słowa w stronę fortecy.
- Co robisz, żołnierzu! Utrzymaj pozycję!
Odwrócił głowę w stronę rozmówcy, kolejnego żołnierza, wciąż idąc.
- Usłyszałem krzyk i strzały z wnętrza twierdzy! Może dalej czają się za naszymi plecami. Sprawdzę to!
Zdążył pokonać może dwa kolejne metry, kiedy otwarto do niego ogień krzyżowy. Zginął poprzebijany dziesiątkami kul.

***

Mysz wybiegła na spotkanie gołębiowi, który z trudem uniósł ją w powietrze i skierował się na powrót w stronę twierdzy. Kiedy tylko przeleciał nad murem, upuścił swój ładunek i skierował się w miejsce, gdzie zastrzelono kontrolowanego żołnierza. Otaczała go grupa pięciu innych, z których czterech mierzyło w ciało swoimi karabinkami, podczas gdy piąty właśnie podnosił z ziemi czerwony kryształ. Miał na dłoniach grube rękawice, więc o przejęciu kolejnej ofiary nie było mowy. Odkrycie drugiego kryształu, wciąż przyczepionego do szyi denata było zaledwie kwestią czasu. Nie miałeś wyboru - siłą woli obróciłeś oba w proch.

***

Nie było sensu dłużej kręcić się po twierdzy. Chociaż miałeś mnóstwo pytań, wycofałeś mysz z podziemi, zabierając przy okazji comlink. Gołąb i druga mysz, czekały w okolicy dziedzińca, na wszelki wypadek.
Kiedy komunikator trafił wreszcie w twoje własne ręce, razem ze wszystkimi podwładnymi siedziałeś już w kryjówce na terenie dzielnicy portowej. Włożyłeś słuchawkę do ucha i nawiązałeś połączenie z tajemniczym rozmówcą.
- Witaj. - Głos był mocno zniekształcony przez jakieś urządzenie modulujące. - Nie mamy zbyt wiele czasu. Skoro zdecydowałeś się na rozmowę, przyjmuję że jesteś zainteresowany powstrzymaniem zealotów.

Nag:

Dann:
Twoje poharatane ciało upadło u stóp zdyszanego Hiramatsu. Świadomość nieubłaganie odpływała, pomimo że ze wszystkich sił walczyłeś o jej zachowanie.
- Gate of Horn: Dragon's Breath.
Brama zmaterializowała się blisko ciebie. Przez opadające powieki dostrzegłeś języki płomieni, które zaczęły się z niej wydobywać. Przegrałeś. Śmierć była już blisko. Czy to będzie bolało?
- Turn to dust under my command...
Potężny huk uszkodził ci bębenki, wywołując falę bólu. Ten głos nie należał do twojego przeciwnika. Czyżby na miejsce przybył ktoś inny? Sojusznik? Może... Otchłań pochłaniała coraz więcej twoich myśli. Jeszcze przed chwilą miałeś jakiś plan, pytania. Teraz... Co się właściwie działo? Ktoś chyba walczył w pobliżu. Tylko kto? Nie wiedziałeś już, gdzie byłeś, ani czego chciałeś. Odpłynąłeś.

Koniec.

oX:
Ptaki poderwały się z gałęzi i odleciały w różne strony, głośno kracząc. Wiatr złowieszczo przeczesał trawy pod nogami zebranych. Arturis rozejrzał się, mrużąc oczy.
- Wszystko w porządku? - Zapytał diuk.
- Coś się zbliża. Panie Abis-Dur?
- Też to czuję - potwierdził białowłosy.
Przez twój grzbiet przebiegł zimny dreszcz. Zrobiło się cicho i spokojnie. Zbyt cicho i spokojnie. Arturis, Abis-Dur i wszyscy pozostali spojrzeli na ciebie. Nie, spojrzeli za ciebie.
- Dlaczego coś zawsze musi być za moimi plecami? - Pomyślałeś, zirytowany.
W odległości mniej więcej stu metrów od was stały cztery postaci.


- Oho, komitet powitalny! - Ucieszyła się ciemnowłosa kobieta z kocim ogonem. - Miło was poznać!
- Hej, Mitou, to wrogowie? Będę mogła z nimi walczyć? - Zapytała druga, stojąca najbardziej po prawej.
- Uważaj, Leilei-chan. Jeśli zaczniesz się zadawać z kimś, kto ma kiepską moc, utkniesz z nią na zawsze.
- Przecież wiem. Po prostu też bym chciała móc robić fajne rzeczy, jak ty, czy Vera. To jak? Mogę powalczyć?
- Sama nie wiem. Zepar-chan?
Czerwonowłosy mężczyzna z rogami, stojący w samym środku pokręcił głową.
- Mamy coś do zrobienia, pamiętacie? - Wystąpił na przód swojej grupy. - Który z was nazywany jest Akuma?

Yami (Poszukiwacze):

Sorata:
Z trudem otworzyłeś oczy. Leżałeś na łóżku w niezbyt dobrze oświetlonym pokoju.
- Wreszcie - skomentował mężczyzna siedzący na krześle, tuż obok.
Jego twarz skrywały cienie, jednak dobrze widziałeś opadającą na ramiona, roztrzepaną czuprynę czarnych włosów.
- Nayati... - Słowo z trudem opuściło twoje gardło, jakbyś wymawiał je po raz pierwszy w życiu.
- Jest tutaj. - Chudy palec dotknął cię lekko w pokrytą bandażami pierś. - Użyła swojej mocy, żeby wniknąć w twoje ciało i je uleczyć. Wkrótce powinieneś poczuć się lepiej.
Odchrząknąłeś i ostrożnie potarłeś dłonią szyję, upewniając się że nie masz żadnej dodatkowej dziury w tchawicy.
- Niedługo będziesz miał gościa. Odpoczywaj. - Mężczyzna podniósł się i wyszedł, nie dając ci szansy na zadanie kolejnego pytania.
Zgiąłeś lekko nogę, sprawdzając jej stan. Wszystko wskazywało na to, że kolano uleczyło się na tyle, żeby działać prawidłowo. Niestety ruch wciąż wywoływał ból.
Drzwi otworzyły się cicho i w progu stanął wysoki mężczyzna w rozpiętej koszuli i ciemnych spodniach. Kiedy się zbliżył, na jego twarzy ujrzałeś długą linię biegnącą od lewego oka w dół. Wilgotne włosy miał związane w niesforny kucyk. Usiadł na krześle roztaczając woń świeżo nałożonej wody kolońskiej.
- Kto by pomyślał, że zapoznamy się w takich okolicznościach, Fenrisie Cierniu Nocy-san? Nie. W naszej sytuacji życiowej trudno utrzymywać, że to zapoznanie. Może nie wprost, ale wydaje mi się, że od dłuższego czasu mamy ze sobą wiele do czynienia. Powiedz... Czy mógłbym się do ciebie zwracać po imieniu?


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 
»oX   #34 
Rycerz


Poziom: Ikkitousen
Stopień: Samurai
Posty: 740
Wiek: 33
Dołączył: 21 Paź 2010
Skąd: Wejherowo
Cytuj
- Akuma? - Pomyślał Chris, stojący nieruchomo. W ciszy obserwował przebieg wydarzeń. Otoczony przez osoby o olbrzymiej mocy, nie widział tam miejsca dla siebie. Milczenie przerwał jeden z nich.
- Interesujące, że pan zadał to pytanie - zauważył Arturis, sięgając po strzelbę przewieszoną przez ramię.
Abis-Dur zrobił krok do przodu. Murphy pomyślał, że o ile wielki bydlak postury Balama ma jakiekolwiek szanse, to cóż może uczynić emeryt z małą strzelbą? Wciąż spokojnie czekał.
- To on? Gość z rogami to Akuma? - Paznokcie szamana zaczęły zmieniać się w długie szpony.
- Wygląd nie pozostawia wątpliwości...
- Ci ludzie przybyli tutaj dokładnie po to, żeby ze mną walczyć. - Zepar wyglądał na zaintrygowanego. - Skąd wiedzieli? Vera?
Najniższa przybyszka obleczona w obszerną szatę zastanawiając się, przytrzymała palcami podbródek.
- Śledzenie naszych ruchów nie powinno być możliwe. To pierwszy raz, kiedy wpadliśmy w zasadzkę.
Murphy cofnął się o krok, robiąc miejsce Arturisowi. Sięgnął jedynie do kabury i wyciągnął ulubionego colta. Spojrzał na siedzącego obok Bulleta.
- Na mnie nie licz, wszystko twoja wina. Wolę tu posiedzieć i udawać ducha.
Kobiety przybrały postawy bojowe, jednak znieruchomiały, gdy głos zabrał Zepar. Nie było cienia wątpliwości, że czują przed nim olbrzymi respekt.
- Nie przeszkadzajcie. Ci ludzie bardzo się postarali, przygotowując tę zasadzkę. Należy im się satysfakcja.
Chris nie zdążył mrugnąć, a Abis-Dur pojawił się tuż przed Zeparem. Wyprowadził zamaszyste pchnięcie czubkiem dłoni, jednak przeciwnik bez trudu się obronił. Chwycił rozpędzony nadgarstek kilka centymetrów przed swoją klatką piersiową.
- To na nic. - Zgromadzonych omiótł krótki i gwałtowny podmuch, bijący od dwójki walczących. - Zmiażdżyłem twoje wnętrzności.
- Co do… - Murphy stał jak wryty. Spojrzał najpierw na Balama, a następnie Zepara. Czerwone włosy przysłaniały oczy rogatego mężczyzny, jednak bez problemu dostrzegł wykrzywione w łagodnym uśmiechu usta.
- A więc to jest osławione Douriki.
- Na co czekacie - krzyknął Arturis, wypalając ze strzelby pod nogi przeciwnika. Ten, ignorując to całkowicie, wpatrywał się w unieruchomionego przed sobą, zamaskowanego szamana. Sytuacja wydawałaby się kompletnie beznadziejna, gdyby nie pojawił się utkany z płomień feniks. Spadł wprost na niespodziewające się niczego kobiety, oglądające walkę. Tym razem na twarzy rycerza pojawiło się coś na kształt uśmiechu. Zniknął tak szybko, jak szybko obie odskoczyły w różne strony, gasząc dłońmi fragmenty tlących się ubrań. Spojrzał w stronę długowłosego blondyna, który z przymrużonymi oczami pokręcił głową. Był niezadowolony, co mogłoby stwierdzić nawet dziecko. Korzystając z chwilowego zamieszania, Balam wyszarpnął dłoń i odskoczył od Zepara. Dopiero kiedy stanął na równych nogach, Murphy zobaczył, że ma groteskowo połamane palce.
- Nie możemy po prostu porozmawiać, zanim zaczniemy się tłuc? - Szepnął pod nosem, wycofując się o kilka kroków. Kątem oka spojrzał w stronę, z której powinna przybyć Elizabeth. Nie nadchodziła, co oznaczało kłopoty. Westchnął i wrócił spojrzeniem na pole walki.
- Ej! Ta laska wraca.
Odwrócił głowę i faktycznie, Elizabeth biegła w ich stronę. Gdy znalazła się bliżej, rycerz zauważył plamy krwi na jej ubraniu, jednak poza tym nie wyglądała na ranną.
- Bullet. Leć do niej i powiedz, żeby trzymała dystans.
- Jak tak mówisz…
Pies dreptał w stronę kobiety, zaś Chris zbliżył się do walczących, chowając przy okazji broń za pasem. Drapiąc się po głowie wygłosił niezbyt mądrą i przemyślaną przemowę.
- Czy możemy się na moment uspokoić? - Spojrzał w stronę Zepara. - Czy zostajemy przy mordobiciu?
Robił co mógł, aby nie drgać ze strachu, który właśnie go obleciał. Stało się jeszcze gorzej, kiedy wszyscy zatrzymali się na moment, a gość z rogami spojrzał pytająco. Mimo to, Murphy wykorzystał swoją chwilę i spróbował negocjacji. Wyszło by prawdopodobnie lepiej, gdyby sprawą zajął się Bullet.
- Zacznijmy od tego, że nie ja zorganizowałem tę zasadzkę i nic o tym nie wiedziałem. Po drugie, nie znam praktycznie nikogo tutaj, poza tym kundlem. - Kiwnął w stronę Bulleta i wrócił do rozmowy. - Po trzecie, ostatnie. Strzelam, że każdy z was zmiażdży mnie spojrzeniem, ziewnięciem albo pierdnięciem.
- To ciebie wyczułem. - Zepar z nieukrywanym zdziwieniem przyjrzał się rycerzowi. Przejechał dłonią po zmierzwionych włosach i miał już zrobić krok do przodu, jednak otoczył i pochłonął go całun płomieni. Murphy nerwowo rozejrzał się dookoła i dostrzegł mrużącego oczy zealotę. Podziękował gestem za odwrócenie uwagi. Po raz kolejny fałszywa nadzieja zagościła w zebranych.
- Dziwne, spodziewałem się Sallosa. - Języki ognia rozproszyły się gwałtownie pod naporem niewidzialnej siły. - Kim jesteś?
Zepar nie przesunął się nawet o milimetr, a na ciele czy ubraniu nie było śladów po ataku. Nie wyglądało to dobrze. Po skroni Murphy’ego spływały jedna po drugiej krople potu. Jeśli taki atak nie podziałał, to co da radę?
- Ja? Zwykłym porucznikiem. - Przetarł mokrą twarz rękawem. Skupił się i spróbował odczytać poziom mocy przeciwników. Każda z trzech kobiet miała nieco mniej douriki niż on, jednak wciąż na tyle dużo, aby stanowić realne zagrożenie. Poza tym nie miał pojęcia, jakimi mocami dysponują. Z kolei patrząc na Zepara odniósł wrażenie, że coś jest nie tak. Nie emanowała z niego nawet krzta douriki. - A ty?
- To nie odpowiedź, której szukałem - oznajmił beznamiętnie. - Mitou, Leilei, Vera. Złapcie go dla mnie i wracamy do domu. Ja zadbam, żeby nikt wam nie przeszkadzał.
Sytuacja robiła się gorsza z minuty na minutę.
- To niemożliwe! - Syknął Arturis. - Złamał mój sigil, jakby był niczym…
Zealota-piroman ugasił resztę płomieni widząc, że jego moce również niczego nie zmienią.
- Magia wydaje się nie robić na nim wrażenia - powiedział zdołowany, spoglądając po towarzyszach.
- Potrzebujemy planu. - Mimo strzaskanej dłoni, Abis-Dur był gotowy do dalszej walki. Wielu mogło pozazdrościć chęci do kontynuowania z góry przegranego starcia.
Do rozmowy wtrąciła się niewielka dziewczyna w szacie.
- Walka z tyloma przeciwnikami może być utrapieniem. Chyba wiem, jak temu zaradzić. - Zniknęła po chwili w snopie światła.
- Czemu pytasz o Akuma? - Murphy skierował wzrok w stronę gościa z rogami, który zdawał się go ignorować. - Przybyliście pomóc, czy zaszkodzić?
Zepar faktycznie zignorował rycerza, nie podnosząc nawet na sekundę głowy. Mitou z drugiej strony wykonała polecenie bez zawahania.
- Zależy, jak na to spojrzeć, żołnierzyku-chan ♫ - Zmniejszyła dystans w mgnieniu oka. - Twoja szkoda bardzo nam pomoże ♫ ♥.
Mimo większej mocy rycerza, dziewczyna wciąż była szybsza i zwinniejsza. Ledwo widział jej ruchy. Nie było kolorowo… do czasu. Za plecami Mitou pojawiła się Christina, otoczona niebieską poświatą. Murphy musiał przywołać ją ze stresu. Wciąż nie rozumiał natury swoich nowych mocy, a po walce z szamanem nie był w pełni sił. Dziewczyna wymierzyła zaciśniętą pięścią w Mitou, jednak oponentka w ostatniej chwili zbiła nadgarstek, negując atak.
- Hooo? A ty kim jesteś? Kochanką? Powierniczką? A może seksowną koleżanką z pracy? - Przyjrzała jej się uważnie, strzygąc uszami. - Siostrą?
Zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, od boku nadbiegła Leilei, zaciskając obie pięści. Rycerz przyjrzał się jej uważnie. Wysoka, o długich i ciemnych włosach, z wystającymi na bok, długimi uszami. Odziana w długi, rozcięty z tyłu płaszcz, przypominający bardziej szlafrok, aniżeli bojowe szaty, wpatrywała się to w Mitou, to w Chrisa.
- Jak będziesz się dawała tak rozpraszać, zgarnę całą frajdę dla siebie! Ty, nieogolony! Pokaż mi swoją moc!
- Macie zamiar tak stać? - Ignorując kobiety, zwrócił się do stojących nieopodal kapitanów. Po raz kolejny nie błysnął. Bullet grzecznie kręcił się nieopodal Elizabeth, wciąż pełniąc rolę biernego obserwatora.
- Młodzieniec ma trochę racji, to donikąd nie prowadzi - powiedział Arturis, ostrzeliwując Zepara z bezpiecznego dystansu w towarzystwie blondyna posługującego się ognistymi płomieniami. Abis-Dur próbował swoich sił na krótkim dystansie. Rogaty zdawał się być odporny na każdy typ ataku. Ze znudzoną miną parował każdy z nich, nawet się nie męcząc.
- Zangetsu!
Głos należał do kolejnego zamaskowanego gościa. Spróbował zaatakować Leilei, jednak ta uskoczyła przed falą czystej plazmy. Zanim wylądowała, kolejny człowiek w masce pochwycił ją i uniósł. Z jego pleców wyrastała para błoniastych skrzydeł.
- Hej! To nie fair!
Szybkie rozeznanie w terenie. Christina jest blokowana przez Mitou, nie mając możliwości ataku. Bullet trzymał dystans. Możliwości ataku nie było wiele, jednak wsparcie szamanów mogło być błogosławieństwem. Rycerz szybkim ruchem dobył pistoletu, odciągnął zamek i miał już strzelać, kiedy przeszył go niewyobrażalny ból. Mitou solidnym uderzeniem otwartą dłonią w żołądek zniszczyła Christinę. Zniknęła w smugach dymu. Murphy padł na kolana, trzymając się za brzuch. Spojrzał w górę, na poplecznicę Akuma.
- To nie była prawdziwa osoba? Szkoda, liczyłam na trochę zabawy. - Mitou skierowała spojrzenie na Chrisa. - Idę po ciebie, żołnierzyku-chan.
W tym samym czasie Leilei wywinęła się w powietrzu i unieruchomiła niosącego ją szamana nogami, sprawiając że obaj runęli na ziemię. Niemal natychmiast rzuciła się biegiem w stronę rycerza. Otarcia na jej ciele zasklepiały się w zauważalnym tempie. Mitou również nie próżnowała. Szykowała się do ataku.
- Cholera! - Krzyknął Chris. Wciąż nie mógł wstać, a tym bardziej wykonać uniku. Zamknął oczy licząc na cud. Usłyszał huk i natychmiast podniósł powieki. Stała nad nim wersja samego siebie, jednak bardziej zadbana. Mitou cofnęła, sycząc z bólu. Może gdyby była jedynym przeciwnikiem, to rycerz miałby jakieś szanse. Marne, ale zawsze. Niestety, Leilei widząc to, zaczęła odbijać się zygzakiem i nie sposób było przewidzieć, z której strony zaatakuje. Christopher chciał ustawić kolejną tarczę, kiedy przeciwniczka została złapana za stopę wstęgą szarego bandaża.
- Co za chole… Aaaagh!
Materiał zaczął się zaciskać, powoli miażdżąc kości pod spodem. Dźwięk gruchnięć wywołał wstręt na twarzy Mitou. Ona, razem z Chrisem, przenieśli wzrok w stronę, z której nastąpił atak. Dziewczyna z przepaską na oku stała kilkadziesiąt metrów dalej, w towarzystwie psa.
- Jaki słodziak! ♥
Wykorzystując chwilę nieuwagi, Christopher przyzwał wielką rakietę tenisową. Zamachnął nią, mając nadzieję na wybicie kotki daleko w przestrzeń, jednak ta zręcznie podskoczyła i przebiegła po jej górnej części. Stała jakby nigdy nic przed otoczonym zieloną poświatą mężczyzną.

----------------------


Zepar zbliżył się do Arturisa i kopnięciem wytrącił mu z rąk strzelbę.
- Jesteś słabszy od reszty, więc to naturalne, że pierwszy odpadniesz.
- Gdybym dostawał medal za każdym razem, kiedy to słyszę…
Z oddali dało się usłyszeć huk wystrzału. Bez wątpienia snajper. Na twarzy zealoty na moment zagościł uśmiech. Po chwili zdał sobie sprawę, że to nie Akuma został postrzelony, ale właśnie on. Spojrzał za siebie.
- Margaret, dlaczego… - Osunął się na ziemię. Nic nie wskazywało na to, że szybko dojdzie do siebie.
Abis-Dur ponownie spróbował swoich sił. Wyprowadzał desperackie ciosy, które Zepar bez większych problemów parował. W końcu odpowiedział kopnięciem z półobrotu i posłał szamana dobre kilkadziesiąt metrów w tył.
- To musiała być kobieta - zauważył. - Wygląda na to, że posmakowaliście próbki mojej prawdziwej mocy.


----------------------


- Co racja, to racja - powiedziała Leilei, idąc ramię w ramię z Elizabeth. Kroczyły dumnie w stronę Chrisa. Ten, widząc co się stało, dobył colta i strzelił w ramię kobiety. Bez trudu zablokowała go swoim bandażem.
- Akuku! - Mitou posłała Christophera na ziemię, przerzucając go przez ramię.
Trzy kobiety, potężne, w pełni sił, przeciwko klęczącemu, wyczerpanemu rycerzowi. Murphy spojrzał w stronę Bulleta. Wyczytał z miny psa, że nie jest na tyle głupi, żeby teraz się wtrącać i przypłacić to życiem. Rycerz przytaknął. Był zdany na siebie. Po dwójce szamanów nie było śladu.
- Nie sądzisz, że trzy na jednego to niezbyt honorowe zachowanie? - Chris powrócił do negocjacji. - Co powiesz na wyzwanie? Jeśli wygram, dajecie mi spokój. Jeśli przegrać, to… możecie sobie wziąć psa.
Kończąc zdanie, splunął krwią. Przyłożył dłoń do ust i wytarł to, co zostało na twarzy. W odpowiedzi Mitou jedynie uśmiechnęła się szeroko. Ani na chwilę nie traciła aury drapieżnika, który bawi się bezbronną ofiarą. W końcu rzuciła się do ataku. Równolegle w powietrze wzbiła się Leilei, zaś Elizabeth rzuciła w jego stronę wstęgi bandaża. Christopher wybił się w górę, formując szeroką płytę obitą kolcami. Kolejna próba obrony na nic.



- Hands of Guilty.
Uformowana aura została odrzucona na bok przez parę wielkich, zrobionych z ziemi rąk. W tym samym momencie bandaże Elizabeth owinęły się wokół nadgarstków i kostek rycerza. Patrząc na swoje obrażenia, mógł nie przeżyć kolejnego ataku. Przyszedł czas na przejście do ofensywy. Z wściekłości i desperacji, rycerz zebrał w sobie resztki mocy. Powoli, ale zauważalnie, zaczęła pojawiać się wokół niego czerwona aura. Szarpnął z całych sił bandażem. Elizabeth straciła na moment równowagę i o mały włos przywaliłaby w Leilei. Ta w ostatniej chwili uniknęła ataku. Mitou nie dawała za wygraną. Pastwienie się nad słabszym oponentem sprawiało jej niewyobrażalną radość. Kiedy Chris użerał się z Eli i Leilei, ona skróciła dystans i kilkoma zwinnymi ruchami docisnęła go do ziemi. Wykorzystując przewagę i element zaskoczenia, założyła mu dźwignię na prawą rękę.
- Nie szamocz się, jeśli chciałbyś jeszcze kiedyś jej użyć.
Odpowiedzią był dziarski uśmiech. W tym samym momencie Christopher zaczął tworzyć coraz to nowe formy. W stronę Leilei i Mitou kierowała się cała masa małych, ostro zakończonych strzał.
- Jeden mój ruch i będzie po wszystkim. Zatrzymaj gościa w garniturze.
Śmiech. Gruchnięcie. Chwila ciszy. Murphy postanowił wyręczyć Mitou i sam docisnął mocniej rękę.
- Się wyklepie… - szepnął pod nosem.
Atak Christophera był bliski powodzenia, kiedy wtrącił się rogaty.
- Dość zabawy. Obezwładnijcie go.
Po usłyszeniu komendy Zepara, zachowanie kobiet uległo drastycznej zmianie. Elizabeth będąca wciąż pod wpływem nieznanej siły rozbijała konstrukt za konstruktem. Zmieniła się w istny huragan zniszczenia i lepiej nie było wchodzić jej w paradę. Zbliżyła się do Christophera i w momencie, kiedy miała wykonać finalny atak, za jego plecami wyrosła Leilei i bezceremonialnie skręciła mu kark.
Mitou wygięła znacznie bardziej złamaną rękę, potęgując tym samym ból wywołany utratą przywołańca.
- Więc to jest granica ludzkich możliwości. Lekkie rozczarowanie - stwierdziła Mitou.
Trójka wojowników zmagających się z Akuma została pokonana. Babiloński kapitan, Arturis, leżał nieprzytomny tam, gdzie został postrzelony. Zealota władający ogniem miał dziurę w trzewiach o wielkości pięści. Jedynymi stojącymi na nogach byli szamani - Abis-Dur i dwójka, która wcześniej uczestniczyła w starciu z Leilei. Balam chwiał się i w każdej chwili mógł stracić przytomność z wycieńczenia. Murphy oglądał sytuację kątem oka, wciąż unieruchomiony.
- Nadludzkich możliwości, jeżeli już. Nie grupuj nas proszę ze zwykłym bydłem. - Spomiędzy drzew wyszedł wysoki, bardzo przystojny blondyn. Odziany był w zwykły podkoszulek, wysokie buty i czarne spodnie. Wyglądem przypominał rozwydrzonego nastolatka, aniżeli kogoś, kto mógłby pomóc.
- Leilei!
- Z przyjemnością.
Kobieta rzuciła się na przybysza z wyciągniętymi łapami, jednak w pewnym momencie całkowicie znieruchomiała. Po jej minie można było wywnioskować, iż była wielce zaskoczona zaistniałą sytuacją.
- Co się dzieje?
- Oko za oko, ząb za ząb, obie ręce za jedną. Czy jakoś tak.
Przyprawiające o mdłości chrupnięcie rozniosło się echem po wzgórzu. Obie ręce Leilei powykrzywiały się pod nienaturalnymi kątami. Zawyła piskliwym głosem i po chwili osunęła się na kolana. Wszyscy skierowali wzrok w stronę przybysza.
- Jesteś z nimi? - Zapytał Zepar, zerkając na poległych.
- Nie, z nimi. - Spojrzał na gałąź pobliskiego drzewa, na której kucały dwie postaci.
- Przecież dawałem sobie radę - zażartował Murphy. - Miło pana widzieć, kapitanie.
- Mogłabyś uwolnić mojego podwładnego? - Lorgan Gravier zwrócił się bezpośrednio do Mitou. - Wygląda na to, że chwyt sprawia mu ból.
- Rusz się, a skręcę mu coś więcej niż rękę.
W czasie krótszym niż uderzenie serca, Lorgan pojawił się za kobietą. Zanim zdążyła wykonać jakikolwiek ruch, z jej obojczyka trysnęła fontanna krwi. Murphy nie widział ani ataku, ani nawet ruchu. W przeciągu mrugnięcia okiem był wolny, ot tak.
- Groźba działa skuteczniej, jeśli jest wiarygodna.
Kawałek dalej, obok Zepara zmaterializowała się Vera w towarzystwie trzech mężczyzn odzianych w pustynne płaszcze.
- Spóźniliśmy się?
- Nie, jesteście w samą porę. Mamy do czynienia z drugą falą wrogów.
- Może lepiej się wycofać? - Zapytał jeden z nowo przybyłych.
- Za długo zwlekałem. Jeżeli nie podejmiemy zdecydowanego działania, nigdy nie znajdziemy Sallosa. Ktoś z nich może coś wiedzieć, skoro udało im się zastawić tę zasadzkę.
- Szakale, słyszeliście wolę waszego wodza.
Kapitan Gravier zrównał się z Murphym, który właśnie próbował podnieść się z ziemi. Obejrzawszy swoją rękę stwierdził, że wielkiego pożytku z niej nie będzie. Liczył też, że o ile przeżyje ten dzień, to ktoś w Nag będzie w stanie mu pomóc. Spojrzał na stojącego obok kapitana.
- Dziękuje za ratunek, kapitanie. Szkoda, że nie poradziłem sobie sam. - Rozejrzał się po nowo przybyłych. - Jeszcze mogę walczyć. Czekam na rozkazy.
- Idziemy po głowę Akuma. Upewnij się, że nikt nie będzie nam przeszkadzał.
W towarzystwie blondyna, ruszył w stronę Zepara. Trzeci wciąż siedział na gałęzi i obserwował pole walki.
- Bullet! Do mnie.
- Idę, idę, spokojnie. Ale mamy przesrane stary! - Pies stał już tuż obok nogi rycerza. - Elizabeth idzie w stronę szamana. Co robimy?
- Nic. Poradzi sobie. Mamy za to inny problem.
Mitou dochodziła do siebie. Podnosiła się powoli z ziemi mimo głębokiej rany. Krwi było tak dużo, że trawa zmieniła kolor na ciemno czerwony. Kilkanaście metrów dalej Leilei próbowała desperacko nastawić sobie połamane kości.
Wykorzystując chwilę zamieszania, Murphy rzucił się na Mitou. Chciał złapać ją za koci ogon i wyrzucić dalej, jednak ona okazałą się szybsza. Sama pochwyciła go za rękę, która zaczęła pokrywać się gnijącymi ranami. Ból był nie do zniesienia. Rycerz podniósł wzrok i zobaczył, że szaman uniknął ataku Elizabeth i ruszył biegiem w kierunku Lorgana. Okoliczna zwierzyna, w towarzystwie owadów, dotrzymywały mu towarzystwa.
- To się porobiło… - powiedział pod nosem Chris. Był wykończony, a każda kolejna minuta trwała wieczność. Chciał skupić myśli i ponownie przyzwać dwójkę kompanów. Zamiast miłej niespodzianki, dostał otwartą dłonią w żołądek. Krew buchnęła do gardłą i z niego dalej, na zewnątrz. Na moment zaczął widzieć podwójnie. Następnego ataku mógłby już nie przeżyć. Posłał serię chaotycznych kopnięć w stronę kotki. Trzymając się za zranione ramię, unikała bez problemu każdego z nich. Chciała przystąpić do ofensywy i szybko zakończyć sprawę, jednak niespodziewanie została podcięta przez rozpędzonego dzika, który staranował jej nogi.
- Co do… - Murphy spojrzał to na zwierzę, to na leżącą Mitou.
Nie czekając na żadne wyjaśnienia, przystąpił do kolejnego ataku. Celował nogami w kolana Mitou i kiedy już był bliski zmiażdżenia ich, przeciwniczka posłużyła się ogonem. Momentalnie odzyskała równowagę i wykręciła na bok, unikając buta rycerza.
- Decay.
Ziemię wokół walczących zaczęła pokrywać zgnilizna. Kawałek po kawałku, zżerała trawę, kamienie i wszystko, co żywe. W tym czasie dzik zawrócił i przygotował się do kolejnego natarcia. Tym razem stracił element zaskoczenia. Ruszał przednim kopytem, zbierając siły do ataku.
- Nie nie nie…!
Z ziemi wystrzeliła ogromna łapa, która zmiażdżyła zwierzę jednym ruchem. Na domiar złego, rzuciła jego szczątkami wprost w rycerza. Wydawać się mogło, że gorzej być nie może, jednak Mitou, kontrolująca konstrukt, wymierzyła kopniaka w jedyną stronę, w którą mógłby uskoczyć. Wybór do łatwych nie należał.
Chris odskoczył, chcąc uniknąć resztek, jednak przyjął na zdrowy bark potężnego kopa. Mitou wybiła go dobre trzy metry. Tuż po ataku przyjęła niską pozycję z szeroko rozstawionymi rękami. Uśmiechnęła się przy tym zadziornie.
- Żaden z twoich ciosów mnie nie dosięgnie, żołnierzyku-chan ♫♡
- Zauważyłem… - odpowiedział tuż po bolesnym lądowaniu Murphy. Prawdopodobnie stłukł sobie żebra.
- Jeśli pójdziesz po dobroci, będzie mniej bolało. - Zaczęła się zbliżać, kołysząc biodrami. Wszystko dookoła niej pokrywała poczerniała zgnilizna.
- Dokąd mam pójść, jeśli twój szef za chwilę straci głowę? - Murphy zdecydował się na inną strategię. Arturis leżał dobre sto metrów od ich obecnej pozycji, jednak Bullet mógłby spróbować się do niego dostać i pobudzić. - Jest otoczony przez najsilniejsze osoby na świecie i naprawdę sądzisz, że jak skończą z nim, to ty odejdziesz tym swoim skocznym krokiem? Rozejrzyj się. - Skierował wzrok w stronę babilońskiego kapitana. - Ten pewnie z rozkoszą zostawi sobie uszy na pamiątkę. - Ni stąd ni zowąd, zaczął uderzać dłonią w złamaną rękę. Spojrzał na Bulleta.
- Kumam! Kapitan. Obudzić. Tak?!
- Dokładnie - odpowiedział, ale patrzył ciągle na Mitou. - Nie zostanie z ciebie nic. Albo… może zostawią cię przy życiu i będą badać. A jest co… - Splunął gęstą krwią niedaleko od siebie.
- Oh, myślisz że pomoże ci tamten facet? Kapitan, tak? Jakaś gruba ryba, jak rozumiem.
Bullet cichym krokiem zaczął wycofywać się na południowy zachód.
- Jak nie ten, to jakiś inny. Cały świat po dzisiejszej akcji wyśle na waszą rasę list gończy.
Zanim Bullet przebył chociażby połowę drogi, Arturis dźwignął się z ziemi. Trzymał w ręku pęknięty talizman. Mówił coś pod nosem, jednak głos nie dotarł do rycerza. Odległość była zbyt duża. Kobieta kot zagapiła się na niego całkowicie zaskoczona.
- Więc? - Murphy nauczony doświadczeniem darował sobie atak. Był kompletnie bezsilny i liczył jedynie na pomoc kogoś innego. - Nie dam ci rady, oboje to wiemy. Zabawnie jednak będzie oglądać jak on wbija ci nóż prosto w serce.
- Czyli to koniec zabawy. - Mitou momentalnie skróciła dystans. - Szkoda.
Uderzyła dłonią w podróbek Chrisa, posyłając go ponownie na ziemię. Upadł na plecy i zasyczał z bólu. Złamana ręka, druga nadgnita, żebra połamane, zwidy i kompletny brak sił. Wyjścia z sytuacji nie było. Oponentka chciała zamroczyć go kolejnym ciosem w głowę, ale wówczas rzucił się na nią szczekający Bullet. Musiał zaczaić się gdzieś w krzakach i aktywować swoją moc. Był o wiele większy i majestatyczny. Mitou nie dała się zaskoczyć. Płynnym ruchem okręciła się i zepchnęła jego pysk, sprawiając że kłapnął zębami w powietrzu. Sekundy później złapała go ogonem za szyję i uniosła w powietrze.
- Miau.
- Taka jesteś mocna?! Pewnie byłaś zwykłym słabiakiem i teraz się wyżywasz na innych! - Syczał przez zęby. Był wściekły. - Puść go, albo pożałujesz!
Oczy Mitou wyglądały wyjątkowo nieludzko. Kochała wywyższanie się nad słabszymi przeciwnikami. Murphy zupełnie nie zrobił na niej wrażenia. Żadnego. Rycerz usłyszał przyprawiające o mdłości chrupnięcie, kiedy ogon szarpnął karkiem Bulleta. Widział jak przez mgłę. Ciało psa powoli sunęło się ku zgniłej ziemi. Po chwili upadło głucho na ziemię.
- Zgi... nie... sz...
Coś, jakby fala, przeszyła ciało rycerza. Poczuł jak traci kontrolę nad własnym ciałem. Padł, zupełnie jak Bullet.
   
Profil PW Email
 
 
»Sorata   #35 
Yami


Poziom: Genshu
Posty: 1471
Wiek: 38
Dołączył: 15 Gru 2008
Skąd: TG
Cytuj
Wpatrzony we wchodzącego mężczyznę, szaman nagle poczuł przemożne zmęczenie. Nie wynikało tylko z obrażeń fizycznych. Walka na lodowym pustkowiu, ćmy, ból, samotność i strach będą towarzyszyły mu w snach jeszcze przez jakiś czas. Jednak teraz, gdy usłyszał pierwsze słowa, wszystko to poszło w niepamięć, bo po kilku latach, wszystkie puzzle wskoczyły w jego głowie na właściwe miejsce.
- Nazywaj mnie, jak chcesz, Gabrielu - wysnuł jedyny logiczny wniosek odnośnie tożsamości rozmówcy. - Mamy przecież chwilę, zanim dojdę do siebie.
Miał nadzieję, że konfrontacja nastąpi w bardziej korzystnych warunkach, ale wystarczająco już doświadczył, żeby potrafić to ukryć. Mógł się zresztą spodziewać, że pracodawca Johana będzie w bezpośrednim zasięgu. Nie potrafił jednak powstrzymać odrazy i w efekcie jęknął z bólu, próbując się odsunąć, gdy porywacz siadał na przysuniętym do łóżka krześle.
- Na wstępie chciałbym przeprosić za sytuację z Nayati-chan. - Nie zareagował na jęk w żaden widoczny sposób. - Nigdy nie powinienem zostawiać jej samej z Johanem. Rozegrałbym to lepiej, gdybym tylko dysponował alternatywami, zapewniam. - Sięgnął do kieszeni i wydobył z niej paczkę papierosów. - Palisz?
Sorata spojrzał na niego spode łba. Rozegrałby. Szuja. - Nie umknęły mu niuanse wypowiedzi.
- Doceniłbym bardziej, gdybyś zaczął przepraszać od właściwego momentu. - Gdzieś na dnie duszy, mimo bólu, rozgorzały emocje. - Przejdź do sedna, zanim udławię się gładkimi wstępami. Albo zapachem tytoniu - odmówił poczęstunku oszczędnym gestem.
- Porozmawiajmy przez chwilę na osobności. - głos miał głęboki i mesmeryzujący. Ledwie dało się poznać brak przyzwyczajenia do sprzeciwu.
Nayati powoli wysączyła się z Fenrisa falą kojącego chłodu, pokrywając mu ciało gęsią skórką i sprawnie zestalając postać. Spojrzała niepewnie na dwójkę mężczyzn, po czym wyszła bez słowa. Gabriel rozpoczął zdanie precyzyjnie w momencie, gdy drzwi zrównały się z framugą.
- Poruszyłeś dla tej kobiety niebo i ziemię. Ostatnio mało nie zginąłeś, walcząc z Johanem. Dlaczego? Wiesz przecież, że do ciebie nie wróci.
Sorata wbrew sobie się roześmiał. Gorzko i boleśnie.
- Poważnie nie rozumiesz, czy tylko udajesz? Kochałeś kiedyś?.. - zamilkł, zdając sobie sprawę, że wchodzi na filozoficzne grunty. - To nie jest coś, co da się sprowadzić do racjonalizmu. Jest między nami życie i śmierć i póki mam w tej materii cokolwiek do powiedzenia, będę dbał o jej bezpieczeństwo. - Opanowałsię i gwizdnął z kpiącym podziwem. - Jestem socjopatą, ale do ciebie mi daleko.
Sytuacja była absurdalna. Siedział bezradny, jak mrówka odpowiadająca na pytania rozpieszczonego bachora z lupą. Zaczęły go swędzieć mięśnie, żądając natychmiastowego działania, ale powstrzymał się siłą woli. Gniewnie obracał w głowie świadomość, że ledwie przeżył starcie z przydupasem tego potwora. I to będąc w pełni sił.
- A więc czego ode mnie chcesz?
- Miłość bardzo często postrzegana jest jako niepowstrzymana siła, popychająca do największych wyrzeczeń, jednak pierwszy raz widzę, że ktoś autentycznie zadedykował jej własne życie. - Kontynuował, jakby nie usłyszał pytania. - To nie tyle kwestia racjonalizmu, co realizmu. Jesteś jedyny w swoim rodzaju, Fenris-san, nawet jeśli tego nie dostrzegasz. Chowasz w sobie wielki smutek, ale nawet na chwilę nie zachwiał on twojej determinacji. - Mężczyzna nazwany Gabrielem podpalił papierosa, a po zaciągnięciu wypuścił chmurę dymu kącikiem ust, żeby nie poleciała w twoją stronę. - Przyłącz się do mnie. Wkrótce w Nag pojawi się Akuma. Potrzebuję Czarnych Wiedźm, żeby go powstrzymać. Jakimś sposobem umiesz je kontrolować, pomimo że do tej pory uznawałem to za niemożliwe. Widziałem, co zrobiłeś z Johanem. Jeśli połączymy siły, wygrana będzie w zasięgu ręki.

Jego ego faktycznie okazało się tak wielkie, jak szaman przypuszczał. Pewnie nie bezpodstawnie Póki co, wpatrywał się w niego bez słowa, ważąc możliwości. Nie miał siły, aby rozpoczynać głębokie dyskusje z wrogiem, a ten arogant na pewno to wiedział. Schował więc głęboko pragnienie zemsty i ostrzeżenia Nayati i starannie zasypał cierpliwością. Rzadko musiał uznać brak wyboru i szans, ale to była własnie taka sytuacja.
- Pomogę. Nie ma innego wyboru - westchnął po dłuższej chwili. Otwarty konflikt z potworami Czerwonego Kontynentu zbliżał się nieuchronnie. Równie dobrze mógł wskoczyć w sam środek. Miało to również swoje plusy - otwierała się możliwość na przebywanie bliżej Mni.
- Nie oczekuj wyłączności. - zaznaczył dobitnie - Szczerze powiedziawszy, nie wiem, co byłoby gorsze, świat pod butem Akuma, czy podobnych tobie. - Wlał w to zdanie wystarczająco pogardy, żeby odpowiedź była jednoznaczna. Buta pomogła zamaskować rodzący się strach. Bardzo nie chciał mieć już do czynienia z demonicznymi owadami, które uwolnił, ale miał w sobie wystarczająco odpowiedzialności, żeby podjąć rękawicę. - Czym są te wiedźmy?
- Dziękuję. Czarne Wiedźmy to wytwór szamana odpowiedzialnego za istnienie filarów. To system obronny na czarną godzinę, które po sobie pozostawił. Dowiedziałem się o nich całkiem niedawno od Balama z plemienia liścia. - Mężczyzna dźwignął się z krzesła. - Nie rozmawiaj z Nayati o naszej współpracy. Za chwilę zaproszę ją tutaj ponownie, żeby kontynuowała twoje leczenie. Kiedy skończy, dołącz do nas w pokoju socjalnym.
Oczywiście nie zamierzał posłuchać zakazu, ale w obecnym stanie nie warto było się tym afiszować. Z napięciem wpatrywał się w plecy wychodzącego, zastanawiając się, czy zdążyłby mu z zaskoczenia skręcić kark. W konkluzji uśmiechnął się kwaśno do samego siebie i rozłożył wygodniej na łóżku. Wymuszona pozycja, mimo znacznego postępu regeneracji, doskwierała mu znacznie bardziej niż był gotowy przyznać się przed nieprzyjacielem.
Drzwi otwarły się po cichu, a przez powstałą szczelinę wsunęła się bezszelestnie Nayati. Widok ukochanej skutecznie powstrzymał jakiekolwiek inne uczucia poza radością. Uśmiechnął się z ulgą, ale kąciki jej ust nawet nie drgnęły w odpowiedzi.
- Wszystko w porządku?
- Tak. - powiedziała bardzo cicho i zbliżyła się szybko, z każdym krokiem zmieniając formę skupienia. Oparła się na łóżku, objęła go mocno i wniknęła w niego gwałtownie. Zachłysnął się. Nie znał tej umiejętności i nigdy jeszcze nie łączył się z Mni w ten sposób. To było nowe i niezaprzeczalnie przyjemne. Oprócz jej ciepłej obecności czuł jak tkanki zdrowieją w zadziwiającym tempie. Przymknął oczy, zastanawiając się, jak Nayati to znosiła. Gdyby jej nie znał, nie miał by szans poznać, jak bardzo jest rozbita. Podziwiał siłę maski, za jaką się ukryła. Zdecydował, że nie będzie jej dręczył pytaniami i informacjami. Mógł ponieść przynajmniej część brzemienia w oczekiwaniu na bardziej sprzyjające okoliczności.
Lekkie muśnięcie na policzku obudziło go z drzemki. Nayati spojrzała na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy, położyła na łóżku prostą, czarną bluzkę z długimi rękawami, jeansy w tym samym kolorze i skórzaną kurtkę po czym wyszła. Spojrzał na zegar. Wskazówki przesunęły się o niecałą godzinę. Aż tyle czasu minęło? .
- Niebywałe – czuł się doskonale. Nayati wyeliminowała nawet mikrourazy spowodowane niewyspaniem. Dawno nie był w takiej formie. Wygrzebał się z pościeli i pospiesznie naciągnął ubrania. Czekała za drzwiami, by poprowadzić go przez korytarz do większego pokoju. Jej zachowanie bylo tak odmienne od niedawnego spotkania w wieży, że spochmurniał jeszcze bardziej. Miał wrażenie uczestniczenia w śnie, który lada chwila zmieni się w koszmar, a prawdziwe zło jeszcze nie zdążyło wypełznąć z otchłani podświadomości. Otrżąsnąłsię ze złych przeczuć i rozejrzał się. Na centralnie umiejscowionych wygodnych sofach, siedzieli Gabriel i jakiś młodo wyglądający mężczyzna, którego twarzy nie znał. W pomieszczeniu znajdował się również dobrze zaopatrzony barek i szafka z winem, ale żaden z nich nie spożywał alkoholu.
- Fenris-san. Cieszę się, że do nas dołączyłeś. Najwyższa pora, żebyśmy omówili szczegóły nadchodzącego przedsięwzięcia. Nayati-chan, tobie na razie dziękuję. Wróć proszę do Keresa.

Sorata usiadł tak, by widzieć obu rozmówców.
- Cześć, jestem Legato - przedstawił się nieznajomy. - Lubisz muzykę klubową? Mam kilka biletów do oddania na gig w Isztar. Mógłbyś zabrać znajomych i dobrze się zabawić.
Brwi szamana powędrowały do góry.
- Fenris. - przedstawił się. - Zawsze bardziej poruszał mnie rock i jestem gotów się założyć, że twoim znajomym nie spodobałaby się moja definicja tańca i dobrej zabawy.
Odwrócił się do Gabriela. Wraz z siłami wrócił Wilk i cała wściekłość, którą uosabiał. Zacisnął pięści, aż trzasnęły kłykcie.
- Jest jeszcze ktoś, kogo muszę poznać, czy przejdziemy do wyłuszczenia szczegółów?
Legato zaśmiał się i klepnął dłonią w kolano.
- Lubię cię!
- Jesteśmy w komplecie i możemy zaczynać. Zważywszy…

Gdy Lorgan opowiadał o planie działania, szaman słuchał tylko jednym uchem. Drugim łowił każdy strzępek informacji, który pomógłby mu usunąć Gabriela w przyszłości. Jeszcze kilka lat temu nie potrafiłby planować morderstwa z zimną krwią. Potrzebowałby Wilka, żeby wykonać robotę. Zaraz po odprawie, opuścili kryjówkę, stając we trójkę w dziwnym, wyrysowanym na podłodze kręgu. Błysnęła magia, a w powidoku pojawiły się drzewa. Stali na polanie. Bez słowa skoczyli w górę i prowadzeni przez Rycerza, zaczęli płynny bieg gałęziami rozłożystych, starych
drzew. Złudzenie otwartej przestrzeni odrobinę poprawiło jego wisielczy nastrój. Chłód nocy na skórze, pęd, równa praca mięśni – wszystko pomagało mu zapomnieć, że technicznie rzecz biorąc, trafił do tego samego rodzaju niewoli, co Nayati. Na sygnał Lorgana zwolnili, zatrzymując się na jednym konarze. Blondyn zeskoczył z drzewa i ruszył na zwiad przemykając między pniami.
- Spełniłeś moją prośbę? Zataiłeś naszą rozmowę przed Nayati-chan? – odezwał się nagle Gabriel, nie patrząc na Soratę.
- Tak.
- To ułatwia sprawę. Nie wie, gdzie jesteśmy, ani co robimy. Jeśli wrócimy żywi ze spotkania z Akuma, urwę z nią kontakt. – Fenris mimowolnie okazał zaskoczenie. - Rozegrasz to, jak chcesz. Możesz opowiedzieć jej o naszej współpracy, sprawiając że poświęci cały czas i zasoby, żeby mnie odnaleźć, albo nie powiesz nic. Wtedy najprawdopodobniej uzna, że przejrzałem jej zamiary i dlatego się odciąłem. Zostaniecie przy sobie.
Szaman zagryzł zęby.
- Chyba nie uważasz, że zaufam ci w tej materii? "Bracze", jak ty nie przejmują się negocjacjami i danym słowem. Jak najdzie cię ochota czy potrzeba, znów sięgniesz po wszystko, jakby było twoje. Skończmy co nasze i wróćmy do kulturalnego bycia wrogami.
- Kłamstwo to desperacka i mało skuteczna forma manipulacji, Fenris-san. Widzę, że w istocie oceniasz mnie bardzo nisko.
- A czego się spodziewałeś? - wymamrotał wściekle szaman. Nim coś dodał, zwiadowca bezszelestnie wyszedł spomiędzy drzew, a Gabriel płynnie zmienił temat. Ponownie przyspieszyli.
- Wkrótce zaczynamy, więc przypomnę założenie naszej misji. - Nie przybyliśmy tu pozbyć się Akuma, tylko powstrzymać go przed zamordowaniem grupy potencjalnych sojuszników. Nie mamy planu, ani jednomyślności pozwalającej na ugranie czegoś więcej. Musimy zająć go wystarczająco długo, żeby umożliwić pozostałym ucieczkę. Jakieś pytania?
- Jedno. - Fenris podniósł rękę jak w szkole. Spokój Rycerza zaczął działać mu na nerwy. - Ilu ludzi jest do uratowania?
- Co najmniej dwóch. Priorytet stanowi Lancelot Arturis i Balam Abis-Dur.
Urwał nagle o pomiędzy liści, wraz z pierwszymi promieniami słońca, ujrzeli pobojowisko.
- A więc to jest granica ludzkich możliwości. Lekkie rozczarowanie. - Ciemnowłosa kobieta o kocich uszach i złotych oczach wykręcała rękę jakiegoś pokonanego przeciwnika. Z tej pozycji nie sposób było się mu dobrze przyjrzeć.
W centrum zamieszania stał mężczyzna o czerwonej czuprynie, z której wystawały dwa niezbyt długie rogi. Kilkanaście metrów dalej chwiał się na nogach sławny szaman Balam z plemienia liścia, podtrzymywany przez dwóch swoich popleczników: Moonfanga i jakiegoś innego, którego Fenris nigdy wcześniej nie widział. Legato zeskoczył na ziemię i nonszalancko ujawnił się zgromadzonym. Kolejna nieznajoma, długoucha, wysoka i odziana w kimono, natychmiast rzuciła się na niego z wyciągniętymi łapami. Jednak w pewnym momencie znieruchomiała. Wyglądała na wielce zaskoczoną tym faktem.
- Co się dzieje?
- Oko za oko, ząb za ząb, obie ręce za jedną. Czy jakoś tak.
Usłyszeli przyprawiające o mdłości chrupnięcie, kiedy obie ręce Leilei powykrzywiały się pod nienaturalnymi kątami. Zawyła z bólu i osunęła się na kolana.
- Jesteś z nimi? - Zapytał rogaty, zerkając na dwa ciała zalegające w pobliżu.
- Nie, z nimi. - Skierował wzrok na gałąź, na której siedzieli.
- Mogłabyś uwolnić mojego podwładnego? – zapytał Lorgan. - Wygląda na to, że chwyt sprawia mu ból.
- Rusz się, a skręcę mu coś więcej niż rękę.
W czasie krótszym niż uderzenie serca, rycerz pojawił się za kobietą-kotem. Zanim zdążyła cokolwiek zrobić, z obojczyka trysnęła jej fontanna krwi. Był bardzo szybki. Być może mógłby konkurować z Fenrisem na tym polu. Ponownie zakorciło go, żeby się przekonać.
- Groźba działa skuteczniej, jeśli jest wiarygodna.
Obok rogatego zmaterializowała się niska dziewczyna w obszernej szacie. Towarzyszyło jej trzech mężczyzn odzianych w pustynne płaszcze.
- Spóźniliśmy się?
- Nie, jesteście w samą porę. Mamy do czynienia z drugą falą wrogów.
- Może lepiej się wycofać?
- Za długo zwlekałem. Jeżeli nie podejmiemy zdecydowanego działania, nigdy nie znajdziemy Sallosa. Ktoś z nich może coś wiedzieć, skoro udało im się zastawić tę zasadzkę.
- Szakale, słyszeliście wolę waszego wodza.
I element zaskoczenia trafił szlag. Fenris zeskoczył na ziemię wraz z innymi. Nie zamierzał pozostawać na świeczniku. Ingerencja siłowa wydawała mu się w tej chwil zbędna, ale na wszelki wypadek przeskanował wrogów swoim nadnaturalnym zmysłem. Jeśli mieli cechy zwierzęce, może choć trochę będą podatni na kontrolę. Niestety napotkał pustkę. Szczęśliwie między drzewami kryło się wystarczająco zwierząt, żeby rozpocząć gromadzenie wsparcia.
Podwładny Lorgana podniósł się z wysiłkiem i obejrzał złamaną rękę.
- Dziękuję za ratunek, kapitanie. Szkoda, że nie dałem rady sam. Przywołał do siebie psa i tylko dlatego Sorata go rozpoznał jako snajpera z Nag - Rozejrzał się po nowoprzybyłych. - Mam w sobie resztki sił, więc mogę pomóc. Czekam na rozkazy.
- Idziemy po głowę Akuma. Upewnij się, że nikt nie będzie nam przeszkadzał.
Lorgan i Legato wymienili spojrzenia, po czym ruszyli w kierunku rogacza. Fenris wolał przeczekać walkę spokojnie, włączając się tylko w razie konieczności, jednak po chwili stało się oczywiste, ze nie będzie mu to dane. Na północ od siebie dostrzegł dziewczynę owiniętą szarymi bandażami. W jedynym, odsłoniętym oku wyraźnie błyszczała chęć mordu. Kobieta zaczęła biec w jego stronę.
- No i stoicyzm szlag trafił
Uskoczył z jej drogi. W prędkości miał zatrważającą przewagę ale i tak zareagowała próbując go smagnąć przez plecy wstęgami bandaża. Końcówki materiału wbiły się w ziemię, a Sorata płynnie zakończył przewrót w przód i pobiegł w kierunku Lorgana. Na chwilę pole bitwy jakby zamarło w obliczu tego tempa. Rychło w czas. Spomiędzy drzew zaczęły wychodzić zwierzęta. Chmara robaków, ptaki, kilka królików, dzik. Rzucił ptaki w kierunku Kobiety-Mumii, a króliki i dzika ściągnął w swoim kierunku. Wyminęły slalomem walczących i zrównały się z nim. Zgodnie z planem, gdy zrównał się z Lorganem i Legato, ostatnie owady właśnie chowały się pod jego ubranie. We trójkę stanęli naprzeciwko rogacza i czwórki jego podwładnych. Kątem oka zobaczył , jak Balam staje o własnych siłach, bez pomocy pozostałych szamanów i również się zbliża do waszego celu. Cztery na cztery oznaczało większe szanse. Z legendarnym już szamanem po tej samej stronie poczuł się znacznie pewniej. Zawrócił więc przerośniętego odyńca w stronę zranionego snajpera. Nagijczyk nie przypadł mu do gustu ale polubił jego psa.

Trzymał się z tyłu, jednocześnie poszukując wzrokiem najsłabszego ogniwa w stojącej przed nami piątce. Jednak, póki nikt nie walczył, nie sposób było oszacować przeciwników.
- Czego chcecie? - Rogacz miał wyjątkowo spokojny wyraz twarzy. Nie wyczuwał od niego absolutnie nic - żadnego douriki, złych intencji. Zupełnie jakby był jakimś posągiem, a nie istotą z krwi i kości.
- W rzeczy samej, czego? - Zapytał Lorgan, odpalając nonszalancko papierosa. - Powstało wiele zagmatwanych planów na tę okazję, ale ja tak naprawdę chciałbym po prostu zobaczyć na własne oczy, na co stać tak zwanego Akuma.
- Ja się nudziłem. - Legato wzruszył ramionami, widząc gniewne spojrzenie dziewczyny w płaszczu.
- Zapłacicie krwią za to zuchwalstwo - wycedziła przez zaciśnięte zęby.
- Nie ma powodu, żeby się złościć, moja droga Vero. Ludzie mają różne sposoby, żeby dodawać sobie odwagi. Jeżeli tym pomagają akurat kpiny, nie należy ich winić. - Rogacz zwrócił się tym razem do was. - Nazywają mnie Lisem Pustyni, chociaż moje prawdziwe imię brzmi Zepar. Jestem, jak trafnie zauważyliście, tak zwanym Akuma. Nie szukam zwady, tylko informacji. Jeżeli ją uzyskam, będziemy mogli rozejść się w pokoju, jednak gdybyście wybrali konfrontację, rozejrzyjcie się najpierw dookoła.
Gdy Fenris usłyszał potwierdzenie swoich domysłów, cały się zjeżył. Zaskoczyła go natomiast tożsamość przeciwnika. A więc Szakale ukrywały półboga na pustyni. Twitch się chyba popłacze z radości, gdy o tym usłyszy. Skorzystał z rady Zepara i rozejrzał się po polu bitwy. Zobaczył ciała dwóch postaci, leżące nieruchomo na ziemi. Pierwszym z nich, bez wątpienia był Lancelot Arturis, jeden z najpotężniejszych zealotów w służbie Babilonowi. Drugiego nie rozpoznał. Zbyt optymistycznie ocenił również stan Balama. Za to ciało Zepara nie nosiło żadnych, najmniejszych nawet śladów walki, ani zmęczenia. Do tego momentu, potęga Akuma była dla niego ciężka do pojęcia. Nie uczestniczył w spotkaniu z Ryuzaakim, a z relacji Genkaku nie przezierał skrajny pesymizm. Jednak widok stojących przed nim, zdruzgotanych legend Tenchi najpierw zamroził go do szpiku kości, a potem znajome ciepło adrenaliny rozlało się po wszystkich członkach. Świeżo zregenerowane ciało chciało testować nieznaną potęgę, a na usta Fenrisa wpełzł zachwycony, odrobinę szalony uśmiech. Odrobina douriki wymsknęła się na zewnątrz ale opanował się szybko, gdy tylko poczuł reakcję w swoim ciele. Ukryte w nim wiedźmy poczuły pożywienie i prawie skłoniły go do zapomnienia celu. Był tu wsparciem. Niczym więcej. Niech potwory układają się między sobą. Spojrzał wyczekująco.
- Kontynuuj proszę - zachęcił Gabriel. - Chętnie wysłucham twojego pytania.
- W porządku. Ktoś, kto zorganizował tę zasadzkę, znał mój cel. Chciałbym z nim porozmawiać. To wszystko.
Zapanowała długa, niezręczna cisza, po której Gabriel zwrócił się bezpośrednio do ciebie i Legato.
- Eliminujemy Akuma. Teraz.
Zaskoczony Sorata obrócił się do niego.
- Skąd ta zmiana? Przecież...- przerwał, bo poczuł niespodziewany przypływ gorąca. Niestety zapieczętowane w nim stwory również usłyszały komendę. Nie potrafił dłużej ich więzić. Z westchnieniem ulgi zwymiotował czarnym strumieniem parujących skrzepów, a z oczu pociekły mu czerniejące krwawe łzy. Z wydzielin wyłonił się zaczątek demonicznego roju. Wychodzące z szamana robactwo pęczniało, formując szumiącą kulę nad jego głową. Gdy torsje ustały, Sorata wykrztusił jeszcze jedno słowo.
- Dlaczego?!
Gabriel przykucnął, kładąc dłoń na rękojeści katany.
- On nie jest sam. Gdzieś na wolności musi być drugi...
- Wystarczy.
Arturis leżący do tej pory na ziemi, wstał. Miał podwinięty rękaw, więc doskonale widzieli sieć misternie wymalowanych, czarnych symboli i linii, które pokrywały jego prawe przedramię.
Zepar ruszył niespiesznie w ich stronę, jednak wyszedł do niego Legato. Wymierzył w niego palec i już po chwili widziałeś, jak jakaś niewidzialna siła wyrwała kilka pobliskich drew z korzeniami i cisnęła nimi w Akuma z ogromną siłą.
- Spodziewałem się pańskiego przybycia, panie Gravier. Pomimo naszych różnic, cieszę się, że wspólnie będziemy świadkami kresu Akuma. - Lancelot zmiażdżył trzymaną w lewej dłoni fiolkę z krwią, a następnie przejechał pokrytym nią palcem po prawym przedramieniu. Malunki zaczęły jarzyć się na złoto.
Mimo, że w głowie szamana ryczał nienasycony tajfun, z zaskoczeniem stwierdził, że łatwiej mu się skupić niż ostatnim razem. Może odpowiedzialna była różnica sił jakimi dysponował teraz i wtedy, a może mniejsza skala wściekłości. Otarł twarz, rozmazując po niej krew nadal cieknącą z ust i przytomniejszym wzrokiem spojrzał na sytuację. Po jego stronie byli Lancelot, Gabriel i Legato. "Co mogło pójść nie tak?" Uśmiechnął się ponuro i zmusił rój do zatrzymania się nad głową Akuma, niemal całkowicie skupiając się na utrzymaniu jego kształtu. Starania okazały się daremne. Rój uderzył w Akuma z siłą, jakiej nie widział nawet w apogeum walki z Wolfem. Legato cofnął się o krok, rażony bólem. Z jego oczu zaczęła kapać krew. To samo stało się z Gabrielem. Po chwili dotarło do niego, że kobieta z bandażami i snajper runęli na ziemię nieprzytomni. Raz posmakowawszy nowej, potężnej energii, wiedźmy stały się niepowstrzymaną siłą, napierającą na wszystkich dookoła. Jednak dla ich dobra, a przede wszystkim dla siebie samego, szaman musiał stać się czymś nieporuszalnym. Wiedział, że raz uwolnione stwory nie dają się powstrzymać, a na polanie pojawiło się zbyt wiele niewiadomych, by móc im na to pozwolić. Skupił całe lata doświadczenia w mentalnej walce z manitou na jednym rozkazie, którym zamierzał odesłać potwory na bezpieczny dystans. Jęknął z wysiłku, kiedy pulsujące bólem neurony przekazywały jego wolę. Udało się. Rozpędziwszy wiedźmy, dostrzegł sylwetkę Zepara. Miał porwaną szatę na ramieniu, a po skroni ciekła mu strużka krwi. Na jego twarzy mieszało się zaskoczenie i gniew. W czasie krótszym niż myśl zmaterializował się przed szamanem i trzasnął dłonią na odlew, jakby odganiał natrętnego owada. Jednak uderzenie było tak silne, że powstrzymałoby przynajmniej rozpędzoną ciężarówkę. Przekoziołkował kilkanaście metrów, na moment tracąc świadomość. Ten moment wystarczył, żeby rój zerwał się z uwięzi i wiedziony pierwotnym instynktem ponownie rzucił się na Akuma, który musiał ratować się odskokiem. W momencie, w którym lądował, dosłownie w ostatniej chwili, odchylił lekko głowę, unikając pocisku ze strzelby Lancelota. Draśnięcie na policzku zaszło krwią.
- Co się dzieje? Jakim cudem możecie mnie zranić?
- Naprawdę myślałeś, że zadaliśmy sobie cały ten trud bez pomysłu, jak wygrać? - Arturis przeładował broń.
- Brać go! - Vera rzuciła się biegiem w kierunku starego zealoty, zaraz za nią podążyła jedna z zakapturzonych postaci. Pozostałe dwie padły na ziemię w tym samym czasie, co sojusznicy Gabriela.
Fenris ocknął się po uderzeniu. Jeden dotyk wystarczył żeby stwierdzić, że miał pękniętą szczękę.
- ...Nutrirmi, come io comando.
Fala ognia pochłonęła wszystko. Przez chwilę myślał, że to już koniec, jednak potem poczuł na brzuchu szerokie ramię Gabriela. Razem z nim powoli opadał na ziemię. Pomimo brawurowej akcji, jego mimowolny sojusznik nie wyglądał najlepiej. Koło oczu, nosa i uszu miał krwawe wybroczyny. W tym samym czasie, Legato zgarnął snajpera i razem z nim schował się za sporych rozmiarów głazem.
Akuma oberwał pełną siłą zaklęcia, jednak jedynym zauważalnym efektem były przypalone szaty. Znacznie gorszy los spotkał zakapturzonych popleczników. Swąd spalonego mięsa jednoznacznie świadczył o ich śmierci. Vera i dwie inne kobiety wciąż stały. Każda z nich ochroniła się przed atakiem na swój sposób. W samym środku stał wysoki mężczyzna z ogromnymi, ognistymi skrzydłami. Inferno szalało, a temperatura płomieni odciągnęła część ciem od dania głównego. Zaczęły pożerać aperitif, zbliżając się do ognistej sylwetki. Fenris nie wiedział nawet, czy powinien je powstrzymać. Na "szczęście", jednym potężnym ciosem, Zepar nieświadomie podarował mu chwilę wytchnienia od straszliwego bólu wydzieranego przez wiedźmy życia.
- A ten z nami, czy przeciwko nam? - Oszołomiony, dopiero po chwili zrozumiał, że przez wiszącą luźno żuchwę, Lorgan nie odszyfrował jego bełkotu. Wskazał więc palcem i wzruszył ramionami w uniwersalnym sygnale.
- To kolejny wróg naszego wroga. Nazywa się Taiko. - Postawił go bez ceregieli na ziemi i przetarł krew z twarzy. - Lancelot-san zakłócił przepływ Haki, żeby pozbawić Akuma mocy. Normalni nadludzie zostali kompletnie odcięci, dlatego padli jak muchy, jednak ja i Lancelot wciąż możemy się ruszać. Wiesz, co to oznacza?
- Że napędza was jeszcze coś innego? - ciężko składało się zdanie z połamaną gębą.
- Doszedłem do nieco innej konkluzji.
Taiko i Balam jednocześnie natarli na Zepara z dwóch stron. Powietrze wokół nich wirowało, a języki ognia sięgały wysoko pod niebo, kiedy manifestowali swoje potężne moce. Kiedy znaleźli się blisko, oczy ich niedoszłej ofiary rozjarzyły się na czerwono. Chwilę później wszystkie płomienie z okolicy skupiły się wokół Akuma, zmuszając napastników do odwrotu. Przeformował je w niewielką kulę, z której biła tak wysoka temperatura, że stojąca dobre trzydzieści metrów dalej Vera, cofnęła się poparzona.
- Coś nie tak? Myślałem, że walczymy. - Pomimo beztroskiego tonu, spojrzenie Zepara nie pozostawiało wątpliwości, że jest skoncentrowany.
- Im bardziej zaawansowana moc oparta na Haki, tym trudniej zakłócić jej działanie - stwierdził cicho Gabriel. - Zagrywka Lancelota-san nie tyle osłabiła Akuma, co zmusiła go do użycia najgroźniejszego arsenału. Interesujące.
- Co w tym interesującego?- Rzucił rojem w kierunku trzymanej przez Akuma kuli, ale ćmy jedna za drugą padały od niemożliwie wysokiej temperatury, dobre 10 metrów przed dotarciem do celu. Dotychczas nie spotkał jeszcze energii, której wiedźmy by nie sprostały. Chyba nadszedł czas na ewakuację. Atak Zepara mógł odparować całą okolicę. Na wzór żywej zbroi, postawił tarczę z ciem między własną grupką, a przeciwnikiem. Stwory natychmiast zaczęły pożerać promieniowanie cieplne, które do nich docierało. Fenris obrócił się do Gabriela, gotów do ucieczki.
- A teraz jaki masz plan?
- Trzeba przerwać rytuał. Zamienię słowo z Arturisem-san, jeśli ściągniesz na siebie uwagę Akuma. Jesteś w stanie to zrobić?
Chciał niemożliwego, jednak w obecnej sytuacji, po prostu trzeba było to zrobić.
- Dam radę - powiedział cicho, a potem powtórzył bardziej zdecydowanie - Dam.
Uwolnił douriki by skorzystać z magan i ponownie zaatakował wiedźmami. Duża grupa wiedźm runęła na przeciwnika w zaciekłym ataku. Dzięki temu, że zbiły się w gęsty rój, żar palił je w mniej niż przy pierwszym podejściu. Magan pozwoliło mu dostrzec sieć niebieskich pęknięć wokół sylwetki Zepara. Były ogromne. Natychmiast zrozumiał, co się działo. W normalnych okolicznościach, Akuma miał wokół siebie roztoczony szczelny pancerz, który niwelował każdy wymierzony w niego atak. Dzięki rytuałowi zealotów został on rozbity na tyle, że nawet niewyposażone w Magan osoby miały teoretycznie szansę spowodować jakieś obrażenia.
Skierował pozostałe ćmy, żeby uformowały wokół niego szczelną barierę, umożliwiającą wkroczenie do sfery najwyższej temperatury. Kiedy to zrobiłeś, nad Zeparem rozbłysła ognista smuga, która momentalnie śmignęła w jego kierunku. Uniknął. Ledwo. Płonąca włócznia przypaliła fragment ubrania i uderzyła w ziemię, wywołując pokaźną eksplozję, jak po strzale z armaty.
- Ty też jesteś szybki - zauważył przeciwnik.
Dopadłeś do niego i uwolnił Nadare. Eksplozja ataków była najszybszą, jaką kiedykolwiek wykonał. Ścięgna i mięśnie promieniowały bólem. Przed oczami błysnęła mu złocista poświata, ale nie od razu zrozumiał, co się stało. Dopiero po chwili mózg otrzymał komplet niezbędnych informacji i mógł ogarnąć, co właśnie zaszło. W dłoni Zepara pojawiło się utkane z płomieni ostrze, którym zbił każdy pojedynczy cios. Jedną ręką! Na szczęście, robiąc to, rozproszył kulę ognia, przez co Balam zyskał okazję, żeby znowu do niego dopaść. Zanurkował z powietrza, składając utkane z wiatru skrzydła. Prędkość uzyskana w ten sposób była zbyt duża nawet dla przybysza spoza tego świata.
- Arekuruu Kagizume!
Impet uderzenia był tak wielki, że odepchnął wszystkich. Akuma przesunął się o dobre pięć metrów, jednak nie stracił równowagi. Pomimo gardy postawionej wolną ręką, pancerz na jego torsie został strzaskany, a z kącika ust pociekła strużka krwi.
- Ból? Dziwne uczucie. Zupełnie o nim zapomniałem.
Balam cofnął się o pół kroku i poprawił maskę szponiastą dłonią.
- To był mój najsilniejszy atak...
- Chyba czas, żebym i ja coś pokazał. Hiken. - W wolnej dłoni zmaterializowało się drugie, płomienne ostrze.
Fenris wiedział, że Tenchi zamieszkują potwory. Walczył z wieloma z nich i tylko dlatego nie zaskoczyła go wytrzymałość Akuma i jego tarczy. Jednak przejście wroga do ofensywy przy takiej różnicy mocy, zwiastowało spore kłopoty. Nie miał zbyt wiele pozostałych sił, ale i tak runął do tyłu, chowając się w rosnącym kokonie odradzających się wiedźm. Spowiły go trzepoczące skrzydła, więc biegł na oślep. Jedyną nadzieją był fakt, że Zepar będzie chciał wyeliminować najpierw większe zagrożenia. Nie zmieniając kierunku lotu wiedźm, uskoczył w bok i z pełną prędkością zawrócił za plecy Akuma. Wychynął z trzepoczącego więzienia prosto w światło. Ujrzał…


Kryteria oceny walk: Klimat 4/10 Mechanika 3/10 Warsztat 3/10. W razie wątpliwości - konsultuj. Pomoc: https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=17457#17457
   
Profil PW Email
 
 
*Lorgan   #36 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 37
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa
Cytuj
Wprawdzie moje podsumowanie nie jest jeszcze gotowe, ale wpisy uczestników zostały zamieszczone na czas i należy im się nagroda.

Finaliści:
    Nag:
  1. oX (Chris Murphy, porucznik pionu egzekutorskiego, poziom 2)
    Yami (Poszukiwacze):
  2. Sorata (Fenris Cierń Nocy, rekrut, poziom 2)
Nagrody za rozdział i zakończenie:
  • Sorata +55 pkt. Brak zastrzeżeń. Wygrałeś w pięknym stylu!
  • oX +55 pkt. Brak zastrzeżeń. Mimo trudnej sytuacji w poprzednim wpisie, jesteś zwycięzcą!


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 

Odpowiedz  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0.2 sekundy. Zapytań do SQL: 12