Nie każdy czyta wszystkie wpisy w Tankyuu, więc nie każdy musi się orientować, co się u mnie dzieje. Mały kontekst do samej walki, pochodzący z upa Lorgana:
Odzyskałeś świadomość, lecz nie miałeś pojęcia ile czasu minęło. Za oknem świtało. Ból rozchodzący się falami sugerował, że oberwałeś. Opuściłeś wzrok. W twoim boku ziała krwawa dziura, chociaż wyglądało na to, że pocisk nie uszkodził poważnie żadnego z narządów wewnętrznych. W przeciwnym wypadku byłbyś już martwy. Wsparłeś się na dłoniach i nieporadnie uniosłeś, żeby sprawdzić, co się dzieje naokoło.
- Ja... Jak? - Niemal odjęło ci mowę.
Całe pomieszczenie przeszywały długie, kościane kolce. Były ich setki. Efekt przewyższał skalą wszystko, co do tej pory udało ci się stworzyć przy pomocy Sand Rædsel.
- To jego sprawka.
Kiedy pozwoliłeś, żeby Głos przejął nad tobą kontrolę, musiał pożywić się twoim własnym strachem przed śmiercią i razić wszystko wokół pełnią mocy. Wykorzystał więcej, niż miał do dyspozycji. To tłumaczy, dlatego tak długo pozostawałeś nieprzytomny.
Obaj przeciwnicy wciąż tu byli. Wyglądali jak marionetki, poprzeszywani na wylot niespodziewanymi atakami. Araraikou miał przebite lewe ramię, obie nogi i prawą pierś. Fałszywy Weissman oberwał w przedramię, obojczyk i brzuch. Dzięki Genfærd wiedziałeś, że wciąż żyją.
Stanąłeś i powoli, wspierając się o kościane kolce, zacząłeś kuśtykać w stronę wyjścia. Jeszcze tylko dziesięć metrów. Spragniony pozornego bezpieczeństwa, jakie zapewniłoby opuszczenie budynku, nie zauważyłeś butelki na swojej drodze i trąciłeś ją butem. Oczy obu agentów otworzyły się jednocześnie. Nastąpił głośny huk, po którym komandor z Sanbetsu dosłownie spopielił więżące go kości roztoczoną wokół siebie elektryczną poświatą. Był poważnie ranny, jednak w żaden sposób nie osłabiło to jego nadludzkiej mocy.
Słaniając się na poharatanych nogach, kumulował w dłoni potężną błyskawicę, która raz po razie wypuszczała z siebie rozgałęzione wici. Jedna z nich raziła komputer, doprowadzając go do wybuchu w ułamku sekundy. Zrozumiałeś, że przyjęcie pełnej siły nadchodzącego ataku zabije cię na miejscu. Niestety, kolce które uratowały ci wcześniej życie, teraz były przeszkodą, uniemożliwiającą unik.
- To koniec - pomyślałeś, lecz w tej właśnie chwili zdarzyło się coś niespodziewanego.
Samochód osobowy przebił się przez ścianę z oknami i dosłownie zmiótł miotającego elektrycznością agenta. Przez powstałą dziurę weszła Scarlett Kane. Za nią dostrzegłeś oddział uzbrojonych po zęby żołnierzy.
- Co ja mówiłam o nierozwalaniu Verden?
Samochód rozpadł się na drobne części i wystrzeliła spod niego wiązka elektryczności. Kane zasłoniła się metalowym parasolem, ale nawet on nie był w stanie powstrzymać całego impetu uderzenia. Żeby nie urwało jej ręki, odrzuciła broń na bok. Araraikou ledwo zipał, ale w jego spojrzeniu wciąż płonęła wola walki.
- Gate of Horn: Titan's Might.
W pobliżu fałszywego Weissmana pojawiła się lewitująca, dwumetrowa brama, wykonaną z nieregularnie ciosanego rogu. Wyglądało na to, że przywołał ją swoją nadludzką mocą.
- Crushing Fist!
Chaotyczna, lecz piękna w swojej dzikości sieć kościanych szpikulców zmieniła się w burzę kremowobiałych pocisków. Większość z nich ze stukotem upadła na zakrwawioną podłogę zrujnowanego biura, nie czyniąc nikomu krzywdy, lecz pozostałe pędziły we wszystkie strony, niczym zabójcze ostrza. Żałosne pozostałości konstrukcji znajdujące się przed Dannem zatrzymały większość z nich, samemu zmieniając się w ruinę, lecz dwa pociski się przebiły. Pierwszy tylko drasnął policzek rycerza, ale drugi zanurzył się w jego prawym obojczyku. W miejscu, w którym jeszcze sekundy temu kości tworzyły z wrogich agentów krwawe marionetki, teraz unosiła się olbrzymia, jasna jak porcelana dłoń. Kończyła się tuż za łokciem, zaś reszta ciała ukryta pozostawała za dużą, kościaną bramą. Tuż obok niej stał niezbyt urodziwy mężczyzna. Weissman, lub raczej Hiramatsu. Skur*iel.
- Dann! Nie dam rady im obu. Przydaj się na coś i zajmij tego popaprańca, który przyzwał rękę!
Odwrócił się. Zza metalowego parasola krzyczała Scarlett Kane. Suka. Nie minęły kolejne sekundy, gdy dziewczyna została zmieciona przez pędzącą błyskawicę i razem z sanbetańskim komandorem zniknęła za nowopowstałą dziurą w ścianie. Czując na twarzy gorące, naelektryzowane powietrze, Dann uskoczył w stronę obróconego w stos połamanych desek i wiórów biurka. W akcie desperacji dopadł do leżącej pośród gratów szabli segmentowej i zwolnił blokadę przy jelcu. Ostre jak brzytwa fragmenty broni pędziły ku Hiramatsu, lecz zamiast wgryźć się w jego ciało, zatrzymały się z brzękiem na twardej jak skała skórze kończyny wychodzącej z bramy. Natychmiast zablokował ostrze i trzasnął biczem, przywracając go do formy szabli.
- Więc to tak kończy się życie kolejnego nagijskiego psa! Powinieneś gnić na tych ulicach, jak twoi żołnierze! – Krzyknął Shuji. – Crushing Fist!
Olbrzymia pięść wystrzeliła ku Dannowi. Uskoczył w ostatniej chwili, a w miejscu, w którym stał chwilę wcześniej, znajdowała się masywna dziura, utworzona przez impet uderzenia. Gdyby nie zdążył uskoczyć przed ciosem, zostałaby z niego mokra plama.
Przed oczami mignął mu zarys znajomego już nagolennika. Potężne kopnięcie zatrzymało się na jego skrzyżowanych przedramionach, absorbując większość obrażeń. Ciął na oślep przed siebie, próbując zwiększyć dystans. Przeciwnik cofnął się o krok. Sevastian natychmiast wykorzystał okazję. Przybrał postawę stylu Ludift i dopadł do Hiramatsu tak, by przeciwnik znajdował się między nim, a swoją bramą. Pióro szabli odbiło się od utwardzanych rękawic. Chroniona nagolennikiem noga wystrzeliła do góry, mając trafić Nagijczyka w podbródek. Minęła o milimetry. W odwecie rycerz ciął pionowo w dół, lecz ostrze znowu nie sięgnęło celu. Wojownicy dorównywali sobie w szybkości. Obaj cierpieli też z powodu poniesionych ran, co z każdą sekundą dawało im się coraz bardziej we znaki. Hiramatsu miał problem z używaniem prawej ręki, a każdy oddech i gwałtowny ruch sprawiał mu ból. Dann znajdował się w jeszcze gorszym stanie. Rana nad obojczykiem nie doskwierała mu tak bardzo, lecz spora dziura w brzuchu była znacznie większym problemem. Czuł, jakby za chwilę miały się z niego wylać wszystkie wnętrzności, a walka z wrogim porucznikiem tylko ten moment przyśpieszała. Stanęli naprzeciw siebie, spluwając krwią i ciężko oddychając.
- Nie jesteś taki zły... Może po wszystkim załatwię ci awans, wiesz Weissman? – Warknął Sevastian, przerywając ciszę.
Shuji nawet się nie odezwał. Łypał tylko spode łba ciemno oprawionymi oczami.
- Nic? Wcześniej byłeś bardziej rozmowny... – Zaśmiał się cicho, krzywiąc z bólu i uciskając dłonią mocno krwawiącą ranę. Resztki purpurowego śluzu ześliznęły mu się po palcach do otworu w brzuchu, tamując krwawienie.
Dzięki Genfærd czuł, że Hiramatsu się boi. Lecz to nie wszystko. Nie potrzebował żadnych mocy, by widzieć, że to nie strach był głównym paliwem Sanbety. Nienawiść ziejąca z jego spojrzenia była nieopisana...
Sevastian wycofał lewą stopę za siebie i uniósł pióro szabli na wysokość oczu. Pochłonięty emocjami przeciwnik nawet nie zauważył zmiany formy Ludift na Hiten Mitsurugi-ryuu. Rzucili się ku sobie w tej samej chwili. Struga krwi wystrzeliła ku sufitowi, gdy Sanbeta padał na podłogę. Nagła zmiana tempa naczelnika całkowicie go zaskoczyła. Już wcześniej ranny obojczyk teraz zmienił się w dwa rozchodzące się płaty mięsa, wyraźnie odsłaniające szkarłatno-białą kość, w której ostrze wyryło głęboką bruzdę. Zastój w pojedynku nareszcie się skończył, a szala zwycięstwa przeważała zdecydowanie na stronę Nagijczyka. Musiał tylko dokończyć dzieła. Naparł ponownie, tym razem celując w gardło wroga, ale nie zdążył sięgnąć celu. Agent w ciągu ułamka sekundy wykonał półobrót, wyrzucając kopnięcie tak szybkie, że niemal niewidoczne. Niczym poszarpane ostrze wbiło się w niechlujnie postawioną gardę Danna, swoją siłą omal nie urywając mu rąk i głowy. Impet uderzenia rzucił go kilka metrów w bok. Z głośnym gruchnięciem uderzył w ścianę, doszczętnie miażdżąc boazerię. Resztki powietrza brutalnie opuściły jego płuca. Chwilę później na ziemię spadła złamana wpół szabla segmentowa. Opierając się o zniszczone drewno, Dann podniósł się ciężko z kolan. Splunął na ziemie kroplami gęstej krwi i oblizał usta. Metaliczny smak uderzył w jego kubki smakowe z siłą rozpędzonej ciężarówki... Lub kopnięcia Sanbety. Chwiejnym krokiem ruszył przed siebie, sprawną ręką trzymając lewe ramie, jakby bojąc się, że te za chwilę po prostu odpadnie. Wszystko dookoła wirowało. Hiramatsu w podobnej pozycji i równie złym stanie powoli wlókł się w stronę okna, za którym wciąż w najlepsze toczono bitwę o obóz. Nigdzie w pobliżu nie było widać olbrzymiej ręki, ani bramy, z której się dotąd wydobywała.
Ucieka?
Gdy tylko ta myśl odezwała się w głowie Sevastiana, przeciwnik odwrócił się w jego stronę. Kościana konstrukcja pojawiła się znikąd. Pomarańczowe jęzory ognia wystrzeliły z jej wnętrza. Ryk płomieni zagłuszył strzały i okrzyki za oknem, a całe pomieszczenie zalała fala gorąca i pożogi. Sekundę później, uszu Danna sięgnęło ledwo słyszalne syknięcie spod płonących resztek zrujnowanego biurka. Ogień ustąpił na krótką chwilę, poddając się sile fali uderzeniowej, wywołanej gwałtowną eksplozją. Pożar sięgnął instalacji gazowej pod podłogą. Ze zmienionego wcześniej w ekspresywny obraz piekieł biura nie zostało niemal nic. Wybuch rozerwał najbliższą ścianę, w którą chwilę wcześniej uderzył Sevastian, otwierając zionący żarem wyłom. Hiramatsu stał przy oknie pośród resztek kościanej bramy, osłaniającej go przed wybuchem. Jedynie framuga powstrzymywała jego poranione ciało od bolesnego spotkania z ziemią. Oddychał ciężko, walcząc o każdy haust powietrza. Mimo wszystko na jego twarzy malował się pełen fanatyzmu uśmiech.
Coś za nim chlupnęło. I jeszcze raz. Ponownie. Odwrócił się, nie rozumiejąc, jak Nagijczyk mógł przeżyć eksplozję. Lecz to, co zobaczył, nie było Dannem. Ponad dwumetrowy kolos kroczył ku niemu. Purpurowo-czarne ciało skwierczało i dymiło. Z każdym krokiem się zmieniał. Pulsował i rósł.
- Co na Aumenę...
Postać gwałtownie przyśpieszyła i niczym taran uderzyła w zdezorientowanego Hiramatsu. Wypadli przed okno. Kilka metrów niżej opadły tumany kurzu. Tłum żołnierzy i buntowników w zdziwieniu zaprzestał walk i skupił uwagę na nowym obiekcie na polu bitwy. W ciągu kilku sekund rozległy się pierwsze okrzyki. Zwykli ludzie nie byli przygotowani na widok potwora z ich najgorszych koszmarów. Oczy ziejące z popękanego i zwęglonego ciała, ostre wypustki i coś, co przypominało skarłowaciałe i karykaturalne, błoniaste skrzydło na plecach. Jedno z jego muskularnych ramion zaczęło bulgotać, jakby się gotowało. Rozpuszczało się. Spod „skóry” wydobywało się grube, kościane ostrze najeżone zębami, mierzące grubo ponad metr. Przy połączeniu ramienia z bronią, bo obu stronach klingi znajdowały się oczy rozmiaru talerzy. Pionowe źrenice drapieżnika przecinały zgniło żółte tęczówki.
- Pamiętasz tatusia i mamusię, prawda? – Rædsel Rustning tłumiło i deformowało głos rycerza. – Dla nich to też było ostatnim, co widzieli, zanim ich zmasakrowane zwłoki wylądowały w błocie. Oczywiście pomijając całą masę zabawy przy pozbawianiu ich życia. Powoli. I boleśnie...
Ciemne oczy Sanbety wyrażały szok i niedowierzanie. Wiedział, że to niemożliwe, ale nie powstrzymało to napływu kolejnych fal wściekłości i braku zrozumienia. Otworzył usta, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
- Chcesz mnie zabić? Zemścić się? Zrób to... Może przynajmniej w ten sposób uda ci się im pokazać, że jednak nie jesteś porażką. – Bezustannie prowokował przeciwnika. Mieszało mu to w głowie, a emocje przyćmiewały trzeźwy osąd, co odgrywało ważną rolę w całym spektaklu.
- Może pokażę ci, co z nimi zrobiłem? – Kontynuował, wyciągając rękę w stronę osłupionych buntowników.
Sand Rædsel wystrzeliło ku jednemu z nich w formie macki zakończonej paszczą pełną zębów kilkukrotnie większych od ludzkich. Twór wgryzł się w żebra ofiary, zmieniając je w krwawą miazgę, a odnóże skurczyło się, natychmiast przyciągając bezwładne ciało do ręki Danna. Pod skórą wątłego organizmu poczuł jeszcze reszki życia. Pochłonął przerażenie umierającego razem z jego ostatnim tchem.
- Tak skończył papa. Był słaby, tak jak owoc jego lędźwi. Matula wszystko oglądała... Nie sądzę, żebyś chciał słyszeć, co stało się z nią później... Pozwól, że w takim razie ci pokażę!
Z ostatnią głoską wysłał do głowy Shujiego obraz kobiety, którą widział podczas pierwszego połączenia z jego umysłem przy pomocy Genfærd już na początku walki. Mógł się tylko domyślać, że była jego matką, a zwłoki obok należały do ojca. Ten obraz kryły odmęty pochłoniętego nienawiścią psyche Sanbety. W oczach Hiramatsu kobieta leżała pobita i wykorzystana między oddziałem żołnierzy Cesarstwa. To przelało czarę goryczy.
- Zabiję cię! – Wrzasnął łamiącym się głosem Shuji. Strach i nieopanowana wściekłość całkowicie przejęły nad nim kontrolę.
Dla osób postronnych, które jeszcze nie zdążyły uciec, obaj walczący rozpłynęli się w powietrzu w tym samym momencie. Kościany miecz spotkał się z unoszącym nagolennikiem, kiedy w okamgnieniu pojawili się na środku ulicy. Zderzenie uniosło chmurę pyłu dookoła wojowników. Ponownie zniknęli. Kolejny metaliczny szczęk rozbrzmiał kilka metrów dalej. Olbrzymi oręż został wyrzucony w górę przez błyskawiczne kopnięcie. Poszybował w powietrzu, lecz nie oderwał się od macki Sand Rædsel połączonej z prawą ręką Danna. Noga, która wybiła miecz, wystrzeliła ku głowie kolosa. Mały dystans sprawił, że kopnięcie nie wyrządziło żadnych szkód w pancerzu. Nagijczyk chwycił wolną ręką stopę przeciwnika, karmiąc się jego strachem. Czuł, jak moc buzuje w jego żyłach. Wić łącząca ramię i miecz ponownie się skurczyła, a rozpędzone ostrze opadło niczym gilotyna. Hiramatsu zdążył wyrwać uwięzioną kończynę i odskoczyć, cudem ratując własne życie. Wycofał się kilka metrów, zanim Sevastian zdążył wyrwać broń z ubitej ziemi.
- Wystarczy! Crushing Fist!
Otworzyła się nowa brama. Znana już Dannowi ręka pędziła w jego kierunku. Czerpiąc ze wszystkich obecnych w promieniu ponad trzydziestu metrów, wytworzył większą masę fizycznej manifestacji strachu niż kiedykolwiek wcześniej. Potężne ramię zalała ciągle ewoluująca maź. Małe dłonie wspinały się po niej, zęby wgryzały się w jej skórę. Pięść zatrzymała się pod presją chaotycznego tworu, który pełzł po niej w stronę Hiramatsu w zatrważającym tempie. Nagle gwałtownie wycofała się do bramy, zabierając ze sobą znaczną część Ousei rycerza.
- Gate of Horn: Titan's Execution!
Olbrzymia noga wbiła się sam środek purpurowej fali, rozrywając ją na strzępy i rozrzucając ją wszędzie w promieniu kilkudziesięciu metrów w eksplozji pyłu, piachu i fioletowego śluzu. Z najpotężniejszej mocy Sevastiana nie zastało nic ponad zbroję strachu. Pole walki przesłonił kurz. Rycerz rozglądał się, próbując wychwycić nadchodzący atak. Zabójcze kopnięcie wyłoniło się z chmury, trafiając prosto w głowę kolosa. Oderwany od ciała purpurowy owal poszybował kilka metrów w powietrzu, nim z mokrym plaśnięciem wylądował na bruku. Reszta tułowia osunęła się na kolana. Zwycięski Hiramatsu stanął nad zwłokami nadczłowieka, którego jeszcze kilka godzin wcześniej tytułował „sir”.
- Zasłużyłeś na to wszystko. Ty i pozostali pieprzeni Nagijczycy. Za moją rodzinę, psie...
Splunął na truchło i odwrócił się ku ludziom, którzy nie zdążyli uciec.
- Naczelnik Sevastian Dann nie żyje! Zabić wszystkich żołnierzy Cesarstwa! Woln...
Nim zdążył dokończyć, z jego ust siłą wyrwała się fontanna krwi. Spojrzał w dół. Jego pierś przebijał masywny miecz z kości. Poczuł, jak nogi odrywają się od ziemi. Chwilę później wszystko spowiła ciemność.
* * *
Bezwładne ciało Hiramatsu upadło u jego nóg. Górne partie zbroi zaczęły odchodzić od jego ciała płatami, po chwili ukazując pierwsze włosy kilkanaście centymetrów poniżej kikuta, który pozostawiło Dantou Tsuru Sanbety. Kolejne poczerniałe od ognia fragmenty spadały na ziemię, powoli ukazując nagą skórę. Lewy policzek i połowa szyi były czerwone, w kilku miejscach poznaczone żółtymi pęcherzami. Jasna karnacja sprawiała wrażenie mocno opalonej, w porównaniu z białą plamą zajmującą zdecydowaną większość lewej strony jego klatki piersiowej, ramienia i brzucha. Kontrastowały z nią czerwone plamy i czerń zwęglonego mięsa całej dłoni i znacznej części przedramienia. Skóra na kłykciach i palcach uległa niemal roztopieniu, ukazując poczerniałe ścięgna i drobne kostki. Świat dookoła zaczął blednąć i ulegać zniekształceniom. Po chwili wszystko zlało się w jedność. Pustkę.
Dann:
Nie wiem, co mam z tobą zrobić.
Widać, że nie miałeś pomysłu i poleciałeś na żywioł. Okej, zdarza się. Niestety średnio ci to wyszło. Nie źle, ale specjalnie dobrze też nie - średnio.
Jest trochę powtórzeń (wiem, wiem...) i koślawych opisów, które wprowadzają chaos. Obstawiam, że gdybyś miał więcej czasu na korektę, zdołałbyś coś z tym zrobić. To trochę utrudnia odbiór, ale całokształt da się przeczytać bez większego rwania włosów z głowy
Fabularnie/taktycznie... hmm.. Nie wykorzystałeś potencjału przeciwnika. To raz. Oklepane stwierdzenie, ale w twoim przypadku niestety bardzo trafne. W ogóle potraktowałeś jego postać trochę po macoszemu i oprócz mocy, jest mało postaci w postaci. Znam ten ból walk z NPC. To dwa.
Całkiem zgrabnie wykorzystałeś za to swoją moc i otoczenie. Więc to na plus.
Poza tym mam wrażenie, że poszedłeś trochę w stronę mangowości, co w sumie przy twoim stylu pisania jest ciekawym rozwiązaniem. Nie lubię bezpośredniego zarzucania czytelnika nazwami mocy, ale w tej stylistyce i klimacie walki nie wyszło to na złe tekstowi. I nawet pasuje do przeciwnika.
Najchętniej postawiłabym ci ocenę 6,25. Najlepiej oddaje moje odczucia Ostatecznie, i po naprawdę długim zastanowieniu musi stanąć na: 6,5
Niestety za mało na wygraną.
Chyba pierwszy raz mam przyjemność cię ocenić. Cóż mogę powiedzieć? Całkiem dobre to było.
Pod względem warsztatu trochę zrypałeś sprawę. Głównie chodzi o konstrukcję zdań i brak przecinka to tu, to tam. Wprowadziły spory chaos, który jednak w ogólnym rozrachunku wyszedł na plus (chociaż to nie było raczej zamierzone) bo podbudował dynamikę niektórych momentów. Niektóre zdania wydają się być efektem edytowania na ostatnią chwilę. Sam znam ten problem z autopsji. 1,5/3
Zgodność ze światem – była. Po prostu. Osiągnięcia wynikające ze statystyk były dopasowane do okoliczności. Nie doszukałem się większych wpadek poza tym, że przedźgałeś przeciwnika w sposób, który mógł błyskawicznie doprowadzić go do śmierci. Inna sprawa, to brak rozwiniętej choreografii - to opiszę szerzej w klimacie. 2,5/3
Uwielbiam twoją moc i pomysł na Danna. Od kiedy stworzyłeś postać, w każdym wpisie są to najjaśniejsze punkty. Zachwycam się nawet szablą segmentową, której chyba jeszcze nikt nie używał. Miałem ciarki, gdy twój strach wspinał się po wszystkim mackami i ząbkami, łypiąc "oczami drapieżnika". Jest w DC podobny bohater – Jackie Estacado vel Darkness, którego uwielbiam. Nie wiem, czy wzorowałeś się na nim i to nie ma znaczenia – Sevastian jest świetny.
I tu wychodzi ten brak starcia w starciu. Kreatywność wykorzystania możliwości trochę kuleje.Słowo klucz pogrubiłem, bo przy takiej dynamice ciężko oczekiwać pamiętania o wszystkim naraz. Już zbroja dała mi dużo satysfakcji, a myk z różnicą wzrostów, aby zdekoncentrować "lepszego" przeciwnika, był jak wisienka na torcie. Hiramatsu spokojnie by sobie poradził z tym, co zaprezentował Dann, a tu niespodzianka – niby prosta sztuczka, ale w połączeniu z zaślepieniem przeciwnika (motyw z zagraniem kartą matki/ojca był moim ulubionym w całym wpisie) ulepił realistyczne, trochę przypadkowe zwycięstwo. Tego gościa ciężko ugryźć (od jakiegoś czasu pojawiają się top tiery wśród NPC na poszczególnych poziomach) i niestety nie do końca ci wyszedł. Przede wszystkim - jest zbyt bierny. Brakowało mi lepszej wymiany, kreatywności w wykorzystaniu czarów. Brakowało "mięsa".
To jest ten dobry rodzaj niedosycenia. Jako czytelnik wiem, że mi sie podobało, mimo że oczekiwałem więcej. Potrafię to również zrozumieć – obaj byliście ranni ze względu na poprzedzające wydarzenia. 2,5/4
Nie miałeś łatwej sytuacji ale wyszedłeś obronną ręką, a całość okazała się większa niż suma składowych. Przypomina mi się przedostatnia walka Kalamira, która mimo spapranych technikaliów zmiotła mnie z nóg. Twoja tego nie zrobiła ale bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Skorzystam z tego, że przy pierwszych ocenach mam zwyczaj udzielania kredytu zaufania. Z tekstu wynika, że umiesz pisać lepiej. Chcę to zobaczyć następnym razem. Póki co, łap jeszcze jeden punkt. Trzymam kciuki.
Poziom: Genshu
Stopień: Shinobi Bushou
Posty: 669 Wiek: 35 Dołączył: 30 Mar 2009 Skąd: Kraków
Napisano 29-05-2017, 12:27
Bardzo mi się podobała ta walka, Dann. Niech inni sobie mówią co chcą. Dla mnie to było świetne, tylko trochę przykrótkie (rozumiem że byliście ranni z przeciwnikiem i dłuższa walka byłaby dla wielu naciągana lekko ale nie dla mnie). Równa walka to była na podobnych możliwościach obu postaci. Fajnie wgryzłeś się swoim strachem w przeszłość Hiramatsu i jego rodzinę, którą utracił. Dobry pomysł ze zmyłka i wygraniem. Przeciwnik mógł już później nie mówić za każdym razem crushing fist - za dużo tego Curse napisała, że nie wykorzystałeś przeciwnikowi żadnych strategii, ale to ty sprawiłeś że tak się zachowywał swoim strachem. On już pod koniec pałał czystą nienawiścią i chciał cię zabić. Zresztą też podpalił gaz, żeby cię wysadzić i dla mnie to niezły plan już
Dann 7,5/10
"No somos tan malos como se dice..." "Nie jesteśmy tacy źli jak się o nas mówi..."
Dann
ile razy bym nie przeczytał tej walki i pod jakim kontem na nią nie patrzył to wychodzi mi sześć i pół punktu max. Ogólnie to podzielam zdanie Curse. Od siebie dodam, że chaotyczne opisy są miejscami potęgowane przez niezbyt fortunnie dobrane sformułowania i dziwnie brzmiących zdań (mam wrażenie, że trochę mieszasz w szyku zdania, co finalnie daje nienaturalny efekt). To oczywiście może tylko moje subiektywne odczucie co znaczyłoby tylko tyle, że nie jestem fanem twojego stylu pisania.
W miarę nieźle wypadł fragment w którym zamanifestował się Sand Rædsel - wypadł całkiem klimatycznie, nie licząc jakiejś tam literówki po drodze. Niestety czar prysł, jak tylko postać się odezwała. Ogólnie to co i w jaki sposób mówią bohaterowie wypada sztampowo i kiepsko. Trochę mnie to dziwi, bo w pierwszych walkach i w ninmu dialogi są całkiem niezłe, a potem nagle ich poziom leci w dół. Piszesz o strachu, ale mam wrażenie że nawet nie próbujesz stworzyć w tekście jego atmosfery. Trochę wydaje mi się przeholowałeś z tym rozciętym do kości ciałem jakoś w początkowym etapie walki.
Poziom: Wakamusha
Posty: 1053 Wiek: 35 Dołączył: 08 Maj 2009
Napisano 30-05-2017, 19:47
Dann
Cieszę się, że oddałeś tę walkę, bo mimo tego że widać, że nie poświęciłeś jej tyle czasu co poprzednim wpisom to przynajmniej się nie poddałeś. Z drugiej jednak strony czytało mi się to słabo, dziwnie pokonstruowane zdania, nie ład i brak tej lekkości w opisach, ale chociaż wpasowałeś się w tankyuu. Całkowicie inaczej sobie wyobrażałem starcie z tym przeciwnikiem. Muszę jednak przyznać, że to właśnie starcie wypadło najlepiej, spodobała mi się koncepcja z wykorzystaniem tego, że obydwaj byliście ranni i dzięki temu łatwiej było Ci nad nim zapanować i wykorzystać strach. Tak ja również jestem fanem Twojej mocy i jestem zawiedziony, że nie postarałeś się bardziej i nie poświęciłeś więcej czasu. Za mało.
żałuję, że nie poświęciłeś więcej czasu na pisanie. Plan miałeś, wytyczne miałeś, zabrakło weny i czasu, prawdopodobnie, tak mi się wydaje. Głupie zdanie, co nie? Często w tekście raczyles mnie czymś takim - bez sensu rozbudowanym o jakiś niepotrzebny opis. Wybijalo mmie to z rytmu czytania. Walka powinna być dynamiczna, ale momentami tego nie czułem. Prawdopodobnie przez niekiedy słabsze dialogi. Hiramatsu mógłby również darować sobie krzyczenie crushing fist. Ode mnie ciągle wymagało się czegoś innego, tutaj Ty mogłeś bardziej wykorzystać jego postać. Był ciężko ranny, jak Ty zresztą. Mógł ratowac sie tytanem na wiele różnych sposobów, a postawil na renie rączkowską. Spodobało mi się wykorzystanie strachu, jednak... czegoś brakowało. Chociażby kilku dodatkowych linijek, które spotegowaly efekt. Psules je też wspomnianymi wcześniej dialogami. Warto też zauważyć, że walka jest strasznie krótka. Jesteś na drugim poziomie, mogłeś się bardziej wysilić. Pech chciał, że czytałem Twój tekst po Soracie. Jednak sumując wszystko - dialogi, długość tekstu i tym podobne, to i tak wychodzisz obronną ręką. Warsztat masz dobry, potrafić pisać, masz pomysł na postać, ale czas najwyższy wziąć się za siebie. Piszę z telefonu, więc nie przytoczę żadnych fragmentów. Goni mnie też czas, wiec krótko.
Opisy na plus, strach też, chociaz mogłeś zrobić to lepiej. Starcie sobie rozplanowales i w moim odczuciu wycisnales i tak wystarczająco. Adrenalina zrobiła swoje. Niestety suma sumarum za cholerę nie mogę się przemóc, że napisałeś zwycięski tekst. Zabrakłoby pół punkta, które dam Ci w gratisie. Nie dlatego, że Cię lubię. Takiego kredytu udzielił mi ostatnio Lorgan i ja zrobię to samo. Daj ciała jeszcze raz, a przy kolejnej walce punkt odejme Tyle na teraz, może jakbym miał kompa to wyszloby mniejsze masło maślane.
Szczerze powiedziawszy, długo zastanawiałem się co napisać. Będzie krótko, żeby za dużo nie powtarzać po poprzednikach. Zazwyczaj w swoich ocenach daję jakieś rady, ale...
Jeżeli chodzi o warsztat - nie będę odkrywczy. Błędy interpunkcyjne, w niektórych miejscach nawet mam wrażenie, że dodałeś przecinki na siłę. Dziwny szyk zdań. Czasem ciężko mi się było połapać, którą postać opisujesz. Dialogi... Będą później. Brakło mi tu porządnej korekty.
Przedstawienie postaci twojej, a postaci przeciwnika moim zdaniem pokazuje, jak bardzo nie miałeś pomysłu na urealnienie Hiramatsu. Tak jakby był tam, bo musiał być uzasadnieniem do latających bram, które Cię atakowały. Płaska kartka papieru. Jasne - jakieś pomysły były, przedstawienie jego nienawiści, ale czegoś mi tu zabrakło.
Jeżeli chodzi o klimat... Pozwoliłem sobie zrobić mały eksperyment. Wrzuciłem tekst do worda i wyrzuciłem dialogi. Czytało mi się całkiem przyjemnie. Jednak dialogi są częścią twojego tekstu i mi osobiście psuły odbiór. Wypadają bardzo sztywno. A szkoda, bo przedstawienie twojej mocy (której jestem fanem) wyszło świetnie. Szczególnie biorąc pod uwagę koniec walki i napięcie, które tam wytworzyłeś.
Moim zdaniem - mocny średniak.
... niespecjalnie wiem co Ci poradzić. Bo więcej czasu na dopracowanie tekstu niestety nie miałeś.
Tyle ode mnie. 6,5
Dann - Nieźle, jak na ewidentny pośpiech, w którym tworzyłeś tekst. Fabuła spójna i dobrze poprowadzona od początku, aż do samego zakończenia. Warsztat okazał się bardzo chwiejny: momentami było naprawdę przyzwoicie (głównie na początku), momentami dziwnie. Dialogi fatalne. No dobra, może nie fatalne, ale deprymujące. Kiedy wprowadzasz epickie wątki, wypadałoby je poprzeć pasującą do klimatu wymianą opinii. W samym starciu nie spodobało mi się przedstawienie Hiramatsu. Dostał za mało opisów i uwagi. Przy jego stanie psychicznym, oczekiwałem materiałów do trochę głębszej analizy, żebym jako czytelnik mógł zrozumieć motywy, którymi się kieruje. Tyle złego. Obiektywnie rzecz ujmując, przyjemnie mi się czytało i nie zaciąłem się na żadnym poważnym błędzie, ani nonsensie fabularnym. Przyzwoicie wpisałeś się także w wytyczne.