3 odpowiedzi w tym temacie |
^Tekkey |
#1
|
Generał Paranoia Agent
Poziom: Genshu
Stopień: Shogun
Posty: 536 Wiek: 34 Dołączył: 24 Cze 2011
|
Napisano 11-02-2016, 00:43 [Poziom 2] Tekkey vs NPC (Niebieski Diabeł) - walka 1
|
|
Rikuto Katagawa ~ 1900
Genbu Ookawa ~ 3860
Statystyki
Wilki & Owce
"Homo homini lupus est"
Crescendo ponurej wilczej skargi odbijało się echem od szczytów łańcucha górskiego Kyokan. Mężczyzna czuwający obok samotnego ogniska pośród bezludnej głuszy zerknął na srebrną tarczę księżyca w pełni i przesądnie splunął w płomienie. Strzyknął śliną i drugi raz, z irytacją, gdy śpiwór po drugiej stronie ognia poruszył się.
- Co to było, Raice? – zapytał półprzytomnie Genbu, wyrwany nagle ze snu.
- To tylko wilk. Samotnik, jak wszystkie pozostałe w Unido. Śpij.
Ignorując polecenie, chłopiec usiadł na posłaniu i zaczął przecierać zaspane oczy o dziwnych, zbyt jasnych jak na rodowitego górala tęczówkach. Jak zawsze szybko uciekł wzrokiem w bok, ku rzeczom tylko jemu znanym. Poza tym drobnym manieryzmem, młody Resshinro był na pozór najnormalniejszym dzieckiem na świecie. Prawda wychodziła na jaw w drobiazgach. Siedmiolatek bez słowa skargi potrafił dotrzymać dorosłemu mężczyźnie kroku podczas wielodniowej przeprawy przez dzikie góry. Po kilku kpinach i półżartem rzuconych słowach instruktażu, zaczął przyswajać sobie podstawy użycia kusarigamy w walce. Ale to wszystko nie było dość i dorosły dobrze to wiedział. Pochylił ramiona, przygarbił się i nasunął głębiej na oczy znoszoną wojskową czapkę. Cienie na jego twarzy pogłębiły się, maskując jej prawdziwy wyraz.
- Tak sobie teraz myślę, że popełniłem błąd. Nie powinienem był cię uczyć – rzucił ponuro, zanim zdążył ugryźć się w język.
No pięknie. Przez lata wędrówek stronił od ludzi. Wystarczyło ledwie kilka tygodni z chłopcem i już zbyt długo gromadzone słowa wylewały się z niego bez opamiętania.
- Dlaczego nie? Dziadek uważa, że powinienem znać jak najwięcej różnych stylów walki. Ciągle sprowadza dla mnie nauczycieli. Twój to tylko jeden z wielu.
- Nie porównuj mnie do tej bandy patałachów, dzieciaku! Żaden prawdziwy mistrz nie sprzedałby się w taki sposób – obruszył się góral.
- Dziadek powiedział, że każdy ma swoją cenę. Nawet ty, Raice. Przecież ci zapłacił – wytknął rozsądnie dziedzic górniczego zaibatsu i uśmiechnął się z wyższością.
Najemnik znał ten grymas. Wielokrotnie widział go już u swego dawnego przyjaciela. Wnuk przypominał przodka jeszcze bardziej, niż można się było spodziewać.
- O tak, całkiem przyzwoitą sumkę, bym trzymał cię przez jakiś czas z dala od kłopotów. O reszcie nie ma pojęcia. To był mój głupi kaprys, nastrój chwili. Gdyby się o tym dowiedział… byłby bardzo zły.
Młody Resshinro wyraźnie się stropił. Zataić drobną psotę to jedno, ale uczynić wbrew woli prezesa Zettai-to było groźne. Ciągle miał na skórze ślady ostatniej kary. Wybryk, za który ją otrzymał, był jednym z głównych powodów tymczasowego powierzenia go opiece Raice.
- Ale dlaczego? Co może być złego w zwykłym wymachiwaniu łańcuchem?
Najemnik zasępił się i ponownie zerknął na księżyc. O Tsukuyomi, jak w kilku zdaniach streścić dziecku tak długą historię.
- Na świecie zawsze są drapieżniki i ofiary, Genbu. Wiesz dlaczego w Unido niemal nie ma już wilków? Juhasi wytępili je, ponieważ polowały na ich stada. Nie potrafili zrozumieć, że bestie wybierają najsłabsze sztuki, a to pozwala zachować równowagę w przyrodzie i na dłuższą metę wzmacnia całą populację. Z nami, Kasanemanji-ryuu, było tak samo.
- Kradliście owce? – Młody Resshinro usiłował poskładać to sobie w głowie.
- My polowaliśmy na ludzi. Wyzywaliśmy mistrzów sztuk walki na pojedynki, zabijaliśmy ich uczniów, niszczyliśmy szkoły. Naszą filozofią zawsze było przetrwanie najsilniejszych. Ale słabych zawsze było więcej niż nas. W końcu zebrali się razem, zawarli przeciw nam sojusz i role się odwróciły. Nikt kto choćby wie o istnieniu tego stylu nie jest bezpieczny, rozumiesz?
- Ale…
- Lepiej posłuchaj mnie teraz dobrze, mały – przerwał Raice. - Ani słowa o tym gdzie byliśmy. Nikomu nie powiesz o Telur Druk, nawet dziadkowi. Nie pokażesz w walce form Kasanemanji-ryuu. Przynajmniej dopóki nie będziesz gotowy zmierzyć się z każdą owcą i zabić ją, by nie ostrzegła o tobie pozostałych.
Dopiero wypowiadając te ostatnie słowa, swoje nieuświadomione życzenie, mężczyzna zrozumiał dlaczego powierzył największy sekret swego życia dziecku. Jemu mogło się kiedyś udać to, czego jego stary mistrz nigdy nie zdołał osiągnąć.
- Przysięgnij mi – zażądał.
- No dobrze. Obiecuję – zapewnił Genbu.
Długo po tym jak malec już zasnął, mężczyzna nadal patrzył na blady miesiąc, słuchając echa dzikiego zewu. Dzisiejszej nocy obaj przypieczętowali swój los. Czy cena była tego warta? Zaczynał wierzyć, że tak.
vs
Rikuto Katagawa Genbu Ookawa
1900 Douriki 3860
Park Midoyori, Higure, Sanbetsu, 15 listopada 1615
Dziwnym trafem to zawsze oponent Genbu wybierał arenę pojedynku Podziemnego Kręgu. Niemniej obecna propozycja wyjątkowo przypadła shinobi do gustu. Jeszcze nigdy nie postawił stopy na małej wysepce pośrodku parkowego jeziora. Dotąd mógł jedynie z daleko podziwiać piękno drzew wiśni rosnących na jej brzegach. W połowie drogi westchnął z rezygnacją, czym jeszcze bardziej zaparował sobie półokrągły wyświetlacz Egzopaku. Że też zachciało mu się przebyć w bród sadzawkę, zamiast wypróbować w locie nowe skrzydła. Chrzanić konieczność zachowania dyskrecji. I tak już ludzie wierzyli w różne wyssane z palca bzdury związane z Midoyori. Nowa plotka o pojawieniu się w Higure człowieka-nietoperza raczej nie naruszyłaby wystarczająco poważnie porządku publicznego, by zwrócić uwagę pana M. Agent instynktownie wyczuwał nieopodal ławicę ryb, z wyraźnym zainteresowaniem obserwującą intruza. Lekko odbił się od dna, nie bez żalu płosząc stadko ciekawskich zwierząt. Nadal miał przed sobą spory dystans, a głupio by było kazać czekać w nieskończoność umówionemu przeciwnikowi. Na samą myśl o zbliżającym się konflikcie, Tekkey odczuł jak przyśpiesza kołatanie jego serca. Radość. Przynajmniej Junior miał radochę. Strategia szukania z pasożytem komunikacji i zacieśniania więzi przynosiła coraz wyraźniejsze efekty, które równie dobrze mogły być kolejnymi objawami postępującej infekcji. Na dwoje zealotka wróżyła. Tak czy inaczej, od niedawna nie żywił nawet złudzeń, że znajdzie w chorobie pomoc i oparcie w przyjaciołach. Gniew przyszedł w krótkim impulsie. Roziskrzona aura douriki na sekundę zabarwiła czerwienią cały akwen. Coraz bardziej nakręcony adrenaliną zwiększał tempo wraz z każdą serią długich, niemal księżycowych kroków. Hermetyczna kryształowa zbroja zawsze ponownie ściągała go dół, ale przez krótką chwilę mógł się poczuć niczym kosmonauta. Przy każdym odbiciu i lądowaniu ciemne obłoki mułu przesłaniały resztki rozproszonego księżycowego światła. Odczuł pod podeszwami jak powoli wznosi się podłoże i już po chwili jego głowa wychynęła ponad taflę stawu. Pierwszym co zobaczył na wysokości swojej twarzy były stopy drugiego gladiatora obute w słomiane sandały. Odruchowo spojrzał w górę. W sumie, patrząc z tego kąta…
Wiele zdarzyło się w krótkim momencie, jednym z tych, które zmieniają bieg przeznaczenia. Z nieludzkim okrzykiem shinobi wystrzelił z sadzawki na brzeg pojedynczym, potężnym susem komety. Wyrzucona przy tym w górę woda opadała za jego plecami spienionym deszczem. Wyhamował na kolanach, orząc piasek i trawę. Wzniósł w proteście ręce do nieba, zerwał z twarzy egzopak i chwycił się za skronie. Krzyknął swym najlepszym wilczym zawodzeniem, pełnym wszechogarniającej rozpaczy. Zaniepokojony nagłym ruchem drugi nadczłowiek poprawił chwyt na rękojeści miecza, nadal stojąc w lekkim rozkroku na tym samym nadbrzeżnym głazie. W niedbałym geście opierał na ramieniu broń osłoniętą pochwą, a kuse niebieskie kimono pokryte stylizowanymi wizerunkami fal co i rusz falowało na zimnym wietrze. Jak miał się nieszczęście przekonać chuunin, wyłączając dziwną młodzieżową fryzurę, samuraj był tradycjonalistą w każdym calu. Jedynym co nosił pod wierzchnim odzieniem było skąpe fundoshi. W listopadową noc!
- Witaj, Tekkey-san – formalnie przywitał się szermierz, jak gdyby nic się nie stało. - Długo czekałem na ciebie pod tym samotnym księżycem. Już czas dokręcić przepaski!
Nowa, szalona propozycja sprawiła, że Ookawę całkiem zatkało. Urwał krzyk ze zduszonym skowytem. Z wysiłkiem oderwał dłonie od skroni. Wbrew obawom, mózg mu nie eksplodował. Teraz będzie musiał żyć z obrazem szatańskiej bielizny na zawsze wyrytym w pamięci przez Pentao.
- Ty zboczony Diable! – wrzasnął wreszcie, celując palcem w bladolicego oponenta. – Sam sobie dokręcaj gacie!
Policzki agenta zwanego Niebieskim Diabłem lekko poróżowiały.
- To idiom. Miałem na myśli: rozpocznijmy nasz pojedynek bez dalszej zwłoki.
Zeskoczył wreszcie z głazu. Zaczął gmerać pod pazuchą kimona, pod ciągłym ostrzałem zniesmaczonego spojrzenia szpiega. Po dłuższej chwili wyciągnął zwój opatrzony wybitymi w metalu pieczęciami. Niektóre symbole wydawały się znajome. Chuunin również pozbierał się z klęczek i przyjął wręczany nachalnie dokument. Podejrzewał pułapkę. Wprawdzie przy rozwijaniu ryżowy papier nie wybuchł mu w rękach, ale to jeszcze niczego nie dowodziło.
- Co to? Walczyłem już dwa razy na Arenie i ani razu czegoś takiego nie dostałem – zapytał.
- To formalne wyzwanie. Niestety, wielu naszych krajanów przestało hołdować starym, szlachetnym tradycjom. Mój ojciec zwykł mawiać, że bez zachowania honoru, walka jest niewiele więcej niż przesadnie gloryfikowaną rzezią. Osobiście zgadzam się z nim całkowicie. Gdzie byśmy byli jako naród bez…
- Tu jest napisane „na śmierć i życie” – wtrącił się Tekkey, nim samuraj rozgadał się na całego.
Rikuto skinął głową. Na jego twarzy nie dało się wyczytać ani śladu emocji.
- W istocie. Wyzwanie to rodzaj kontraktu pomiędzy walczącymi, określa obowiązujące reguły. To nie byłoby uczciwe, gdyby tylko jedna strona dążyła do zgładzenia drugiej. Jakże inaczej moglibyśmy się zmierzyć w pełni sił?
- Bez osobistej urazy? Na śmierć i życie? – podsumował Genbu, nic z tego nie rozumiejąc.
- I bez wstrzymywania żadnego asa w rękawie. Jak ludzie honoru.
Tekkey wzruszył ramionami. Mogło być gorzej. Pomimo swej reputacji, Katagawa nie był przeciwnikiem, którego nie potrafiłby pokonać. A jeśli szybko skończy z tą niedorzeczną arenową hucpą, będzie miał więcej czasu na podziwianie pejzażu. Mrużąc oczy, ocenił dzielącą wojowników niewielką odległość. Uniósł dłonie i przyjął gardę otwarcia. Symbiont naciskał już na skronie Sanbety, dopominając się adrenaliny i mocnych wrażeń. Wywiadowca zapraszająco pokiwał dłonią, zachęcając oponenta do ataku, ale nie doczekał się żadnej reakcji. Na miękko ugiętych kolanach zrobił krok w prawo, ku odsłoniętemu bokowi Rikuto. Ten jedynie lekko się obrócił, nadal opierając pochwę na ramieniu.
- Co z tą pełną siłą ? Nie zamierzasz dobyć broni? – spytał zniecierpliwiony Ookawa.
- Nie, jeśli i ty tego nie zrobisz – odpowiedział Diabeł.
Tekkey poddał się wreszcie instynktowi mordu i natarł bez zwłoki. Wyglądał niczym prawdziwa kometa, gdy skoczył na wroga otoczony czerwoną aurą douriki. Chciał posłać go na glebę jednym, dobrze wymierzonym ciosem pięści. Bez zbędnej finezji. Po starciu z Imai miał już serdecznie dość ganiania się z przeciwnikiem polegającym wyłącznie na unikach. Samuraj w ostatniej chwili cofnął się przed zamaszystym sierpowym wymierzonym wprost w jego szczękę. Szpieg przeleciał obok, nadal niesiony pędem. Jeszcze w ruchu, kolejnym użyciem techniki zmienił tor ataku i zaszarżował w bok całym ciałem. Katagawa nadal stał tuż obok feralnego głazu, teraz w dodatku mając go za plecami. Nie miał dokąd uciekać. Próbował zdjąć z ramienia miecz, ale przeliczył się. Nie miał najmniejszych szans dobyć go na czas. Jednak szermierz tylko lekko skinął wolną ręką, jakby odganiał komara. Nagle Tekkey poczuł na łydce dotknięcie nieprzyjemnego zimna. Jedna z nóg się pod nim ugięła, miękka i bezwładna. Przeszorował brzuchem po plaży i zderzył ze skałą. Odbił się od niej i w żenujący sposób rozpłaszczył u stóp oponenta. Ten w dodatku lekceważąco stuknął go saiya w głowę, jakby karcił nieposłusznego ucznia swego dojo.
- Proszę, walcz poważnie, Tekkey-san.
- Dobra! – ryknął wywiadowca, niesiony furią Symbionta.
Zaczerpnął obiema dłońmi tyle piasku, ile zdołał i wyrzucił go w górę. Przeturlał się w bok, wyszarpnął z pochew oba kukri. Rikuto w porę zasłonił twarz rękawem, a gdy go opuścił, ukazała się jego przeraźliwie blada twarz, teraz pokryta zimnym potem pod naciskiem potężnej aury. Młynkując ostrzami szpieg skradał się ku niemu miękkim krokiem polującej pantery. Wymienili kilka ciosów. Większy zasięg katany na krótko pozwalał szermierzowi utrzymać przewagę, ale wkrótce stracił wygodny dla siebie dystans i inicjatywę. Mimo wyraźnej przewagi w technice, nie nadążał z parowaniem podwojonych ataków oponenta. Jego kimono znaczyło wiele drobnych rozcięć, choć żadna z odniesionych ran nie była niczym więcej, niż ledwie krwawiącym skaleczeniem. O wiele więcej razów zdołał zablokować, choć nie bez ceny. Po każdym zderzeniu broni, saiya znaczyły kolejne głębokie nacięcia. Drzazgi i strugi drewna usiały plażę. Skutecznie związawszy walką jedyny oręż komisarza, wywiadowca spróbował zaskoczyć go niskim kopniakiem. Podstępny cios tylko odbił się od Tekkai. Katagawa natychmiast wykorzystał sytuację. Oddał wet, ale jego stopa ciągnęła za sobą falę nadludzkiej mocy. Wywiadowca nie dał się drugi raz złapać na tę samą sztuczkę. Błyskawicznie przeskoczył poziomą smugę błękitu, wyprowadzając jednocześnie obrotowe cięcie w twarz rywala. Diabeł uchylił się miękko, pozostawiając za sobą czarne pasemka odciętych włosów. Ookawa natychmiast cisnął za nim drugim kukri. Niebieski przestawił się obok pocisku w ostatniej chwili, za cenę wyjścia poza dystans skutecznego zasięgu swego miecza. Mimo to kontratakował. Wykonał pionowy, przesadnie duży zamach pochwą. Ledwo wylądował po skoku, w chuunina uderzył potężny niebieski potop, który pochłonął go całego, od stóp do głów. Inaczej niż poprzednio, zdołał utrzymać się pewnie na nogach. Mimo to dziwne uczucie, jakby właśnie został oblany kubłem lodowatej wody, utrzymywało się i nie chciało przeminąć. Bywało już gorzej, ten lekki dyskomfort był niczym wobec efektów porażenia piorunem. Tekkey chciał się natychmiast odgryźć krzyżowym cięciem w szczapowatą pierś, odsłoniętą przez rozchełstane poły kimona, ale pancerz zaczął niemiłosiernie mu ciążyć. Czuł namacalny opór zbroi, ledwie mógł poruszać rękoma. Pierwszy raz uświadomił sobie, jak bardzo polegał przy jej poruszaniu na pseudomięśniach Akai Kenshi. Z wysiłkiem spróbował przestawić stopę i natychmiast stracił równowagę. Rikuto wspaniałomyślnie przytrzymał go za ramię, nic sobie nie robiąc z mozolnych prób wbicia mu przy tym obu kukri w plecy.
- To nadal nie to. Proszę, walcz poważnie. A teraz ochłoń i przemyśl sobie moje słowa.
Wepchnął rywala do stawu. Woda momentalnie zamknęła się nad głową Ookawy. Rąbnął plecami w mokry muł, który przy upadku wzniósł się i otoczył jego sylwetkę. Ciężar kryształów ciągnął go w dół, nie pozwalając wstać, a wnętrze zbroi szybko zaczęło napełniać się wodą. W normalnych okolicznościach natychmiast mógłby uszczelnić pancerz albo szybko się z niego uwolnić. Tyle że obie te czynności wymagały użycia nadludzkich uzdolnień, a te obecnie zostały zablokowane. Chromolone moce Niebieskiego Diabła. Czytać o nich w jego dossier, podczas kompletowania ekipy na wyprawę do Fabryki Draugów, a odczuć je na własnej skórze, to były dwie zupełnie różne rzeczy.
Ławica ryb podszczypywała już w najlepsze obalonego kolosa, gdy ten wreszcie ponownie się poruszył. Zwierzęta momentalnie prysnęły na boki. Intruz z mozołem wydobył się z mułu i poczłapał na brzeg. Tam zbroja pękła od dołu do góry. Wylały się z niej strugi wody i wypadło jedno ciało, bardziej przypominające topielca niż żywą osobę. Spazmatycznie oddychając shinobi przetoczył się na plecy i wpatrzył w księżyc. Czego Diabeł mógł chcieć od niego tak bardzo, że był gotowy dobrowolnie zaryzykować w walce arenowej własne życie? Genbu z natury był pesymistą. Naturalnie zaczął od rozważenia najgorszej opcji.
- No i stało się. Oni wiedzą.
***
Katagawa leżał wspierając głowę o dłoń, leniwie rozwalony na parkiecie niewielkiej drewnianej świątyni. Budynek skryty był przed wzrokiem ciekawskich wśród porastających wysepkę drzew. Późną jesienią listowie wiśni mieniło się czerwienią i żółcią, wysrebrzonych teraz światłem księżyca. Ale Genbu nie był już w nastroju do podziwiania pejzażu. Zamienił bezużyteczną, ciążącą zbroję na lżejszy ubiór. Gdy wreszcie stanął u schodów chramu, poły długiego, tradycyjnego changshen powiewały za nim na wietrze. Na ten widok oponent uśmiechnął się z aprobatą.
- Widzę, że zdecydowałeś się przejść na nasza stronę. Bez spodni chodzili najwięksi spośród dawnych Mędrców Miecza. Battousai! Uśmiechnięty Samuraj z Doliny Wiśni! Także mój ojciec, a po mnie pewnie moje dzieci i wnuki…
Tekkey gniewnie cisnął zwojem wyzwania w twarz samuraja. Tamten bez trudu przechwycił pocisk.
- Jeśli się zaraz nie zamkniesz, kopnę cię w takie miejsce, że nie będziesz miał szans na przedłużenie rodu. Nie wliczaj mnie między was, owce.
Dla lepszej ilustracji, agent zadarł szatę. Pod nią nadal miał spodnie. Niebieski Diabeł pokręcił rogatą głową z widocznym zawodem.
- Nadal nadpobudliwy. Przypomina mi się nasza pierwsza walka, Tekkey-san. Dziś trochę mnie zaskoczyłeś. Wtedy jeszcze nie potrafiłeś się poruszać w ten sposób. Gdzie się nauczyłeś takiej sztuczki?
- Przestań pitolić, zdrajco!
Jednym ruchem dłoni agent uwolnił z rękawa łańcuch kusarigamy. Wymierzony w głowę Rikuto ciężarek jedynie roztrzaskał drewniane klapki parkietu w miejscu, gdzie chwilę wcześniej leżał mężczyzna. Po miękkim uchyleniu się przed atakiem, agent przetoczył się i przyklęknął czujnie. Trzymał dłoń w pogotowiu na rękojeści miecza, ale go nie dobył.
- Tak teraz działa Nazo Gekidan? Nasyłając skrytobójców? – zarzucił Genbu.
- Nie są to słowa, które oczekiwałoby się usłyszeć od członka Kasanemanji-ryuu. Wasze brutalne polowania na mistrzów i unicestwienie wielu sławnych dojo są w końcu powodem, dla którego powstała Tajemnicza Trupa.
Przez całą przemowę szpieg czuł rosnącą w piersi falę gorąca. Jeszcze trochę, a wyleje się z niego w formie krwistoczerwonej aury.
- Nie dramatyzuj. Słabi są mięsem, które silni jedzą. To że rozbiliśmy te kilka szkół marnych szermierzy, nie czyni nas potworami z legend.
- Ależ tak. To wy, Złodzieje Mieczy, daliście początek legendom o demonach Oni schodzących z gór. Przez was ludzie zaczęli się bać sztuki walki i prześladować ich adeptów. Zabijacie walcząc bez zasad, dla zabawy, plując na szlachetne rytuały pojedynków. Przez tysiąc lat istnienia naszego bractwa usiłowaliśmy uwolnić od was świat. Dziś się nam powiedzie.
Przemawiając, samuraj z zachowaniem ostrożności zszedł po stopniach świątyni i stanął przed wrogiem. Z namaszczeniem dobył katany, sfatygowane ostrze zalśniło zimno w księżycowym świetle.
- Czas formalnie zacząć nasz pojedynek. Nazywam się Rikuto Katagawa, adept stylów Ludift Youshiki oraz Hiten Mitsurugi-ryuu.
Shinobi bez słowa rzucił sierp kusarigamy pod nogi oponenta.
- Co to ma znaczyć? - zaperzył się szermierz.
Po raz pierwszy ten flegmatyk pozwolił sobie na okazanie rozchwianych emocji, co chuunin natychmiast odnotował. Postanowił dalej grać tą kartą. Uśmiechnął się bezczelnie i zaczął dłubać małym palcem w uchu.
- Słyszałem, że my, Kasanemanji-ryuu, cierpimy na nieuleczalny brak manier. Nie chciałbym rozczarować pokoleń moich poprzedników.
Niebieski Diabeł zrobił ruch, jakby chciał podnieść sierp i siłą wepchnąć go w ręce oponenta, ale nagle wrócił do poprzedniej pozy pełnego skupienia. Widać zmitygował się na czas i odzyskał wewnętrzny spokój.
- Daję ci ostatnia szansę. Podnieś broń i staw mi czoła z honorem, w pełni sił.
Ookawa wybuchł szyderczym śmiechem.
- Żeby Trupa mogła ukraść moje techniki? Wiem o was więcej, niż ci się wydaje. Od lat przygotowywałem się na ten moment.
- Jak sobie życzysz. To nic osobistego, Tekkey-san. Lubię cię, ale przypadł mi obowiązek dokończenia dzieła moich przodków.
- Wal się. Ja biorę bardzo osobiście każdą próbę zamachu na moje życie.
W dojmującej ciszy, przerywanej jedynie szelestem poruszanych wiatrem liści, dwóch gladiatorów mierzyło się spojrzeniami. Genbu po prostu stał tak, nieuzbrojony, prowokując Rikuto do złamania kodeksu Bushido, który tamten cenił ponad życie. Nie był bezbronny, oczywiście. Wywiadowca miał już w zapasie kilka wrednych sposobów na ocalenie własnej skóry. Nie bez powodu uformował ubiór z Akai Kenshi w obszerną wierzchnią szatę. Przylegający do skóry kombinezon skrystalizował teraz w cienką płytę napierśnika. Zamachowiec mógł sobie w niego grzmocić mieczem ile tylko chciał. Na okoliczność pojawienia się dogodnego momentu do wyprowadzenia kontrataku, w luźnych rękawach czekały już uformowane wąskie sztylety. Musiał jedynie wykorzystać błąd Katagawy. Czemu szermierz zwlekał z atakiem? Coś w jego postawie minimalnie się zmieniło, jak mimowolnie odnotował szpieg.
Pierwsze uderzenie było błyskawiczne, kolejne niemniej szybkie. Od całkowitego bezruchu Niebieski Diabeł przeszedł w morderczy taniec, a lawina ciosów zasypała ciało chuunina. Znowu był chłód i iluzoryczna wilgoć towarzysząca przepływowi niebieskich fal, ciągnących się za ostrzem katany. Ta cięła zbroję i zwarte w tekkai mięśnie tak łatwo jak kartkę papieru. Po pełnej sekwencji, ciało Ookawy znaczyło dziewięć głębokich ran w głównych punktach witalnych ludzkiego ciała. Samuraj zrobił jeszcze kilka kroków, pozostawiając za sobą bezwładnie osuwające się zwłoki. Walka była skończona. Ostatni mistrz Kasanemanji-ryuu został wyeliminowany.
***
Szermierz szerokim wymachem strząsnął krew z Kenzo i powoli wsunął niezawodny oręż w pochwę, podpierając mune kciukiem. Dopchnął rękojeść, aż do usłyszenia metalicznego brzdęknięcia. To dopełniło rytuału Chiburui. Wszystko było skończone.
- Nareszcie dokonaliśmy zemsty. Teraz… zapanuje pokój – zadeklarował, bezskutecznie usiłując przekonać samego siebie.
Nie był zwolennikiem siłowego rozwiązania tego konfliktu. Tym bardziej, że Trupa obserwowała Tekkeya od lat i jak dotąd nie wykazywał zbrodniczych skłonności. Kowal Gerard doniósł im, że spotkał Sanbetę noszącego broń niezwykle podobny do legendarnych wytworów Kasanemanji-ryuu. Kama miała głowę psa, nie wilka, jak dawniejsze, ale wzorzec wydawał się zbyt podobny jak na przypadek. Szybko zidentyfikowali podejrzanego, młodego rekruta całkiem otwarcie posługującego się w walce prostą kusarigamą, pozbawioną ornamentów i znaków szczególnych. Dopiero rok temu udało im się zdobyć obciążający dowód. Podczas aresztowania pijanego agenta demolującego bar, Komisarz RG osobiście dokonał jego rewizji. Sierp, który przy nim znalazł, nosił ornament wielowarstwowego manji, jednoznacznie potwierdzający przynależność Ookawy do szkoły pariasów. Chronić sztuki walki przed nadużyciami było obowiązkiem Nazo Gekidan. Niektórzy z członków postulowali natychmiastową eliminację zagrożenia, inni mieli wątpliwości. Wypadek komisarz Imai, adeptki Nekokou Sogeki, przeważył szalę. Wspólnie podjęli decyzję, której wykonanie pozostawiono samurajowi. Nie osiągnął przy tym honorowego zwycięstwa, jakiego pragnął. To była brzydka egzekucja. Odetchnął, starając się zrzucić ciężar z piersi. Poczuł wilgoć na policzku i zdumiony, odruchowo podniósł do niego rękę. Najwyraźniej zaczynał się rozklejać. Na palcach pozostała mu krew. Tak jak i inne na całym ciele, płytkie skaleczenie na twarzy nie chciało się zasklepić. Kimono było już przesiąknięte mokrymi plamami szkarłatu. Nie był zaskoczony obecnością trucizny na ostrzach broni szpiega. Czego innego mógłby oczekiwać po adepcie Kasanemanji-ryuu?
Ostatnim, co komisarz musiał zrobić przed wezwaniem Sprzątaczy do pozbycia się ciała, było jeszcze zabezpieczenie kusarigamy. Odwrócił się bez entuzjazmu i zamarł, zszokowany. Broń leżała dokładnie tam, gdzie została rzucona, ale Ookawa zniknął. Po schodach świątyni wiódł za to świeży, trop rozchlapanego karmazynu. Rikuto narzucił sobie spokój i rozważył sytuację. Mógł być pewien, że właściwie wykonał Kuzu-ryuusen. Wprawdzie nie sprawdził czy wróg nie żyje, ale też nie było takiej potrzeby. Nigdy nie pudłował, a rany wyglądały na śmiertelne. Uznał za prawdopodobne, że nadczłowieka ocaliła wrodzona i wytrenowana przez lata służby witalność. Poświęcił chwilę na przestrojenie się do defensywnego Ludift Youshiki i ostrożnie wszedł do budynku, już bezceremonialnie dobywając meitou. Czyż nie mawia się, iż ranny tygrys jest najgroźniejszy?
Szermierz przekroczył parkiet okrążający zewnętrzne, papierowe ściany i zagłębił się we wnętrzu świątyni. Mimo pełni, dającej pod gołym niebem dość światła do walki, pod dachem było cokolwiek ciemno. Ledwo widział kontury milczącego posągu kami Tsukuyomi, ołtarza tuż przed nim i otaczających je filarów. Ani śladu rannego. Katagawa spodziewał się pułapki, a mimo to z najwyższym trudem uchylił się przed nadlatującym z boku shurikenem. Natychmiast dobiegł do papierowej kurtyny, zza której wypadł pocisk i rozrąbał ją mieczem. Na zewnątrz nie było nikogo. Ostre zęby kolejnej gwiazdki wbiły się w jego plecy. Nawet nie usłyszał świstu rozcinanego powietrza. Wszystko zagłuszał klekot zwisających z belek stropowych drewnianych tabliczek wotywnych, poruszających się w takt podmuchów powietrza. Samuraj cofnął się na werandę, chcąc przemyśleć sytuację. Mimowolnie odbił następny shuriken, wycelowany w niego spośród cieni we wnętrzu kaplicy. Dwa ataki, każdy z przeciwległej strony. Zastanawiało go jak osłabiony oponent zdołał okrążyć budynek w takim tempie. Nie mając pomysłu jak rozwiązać tę łamigłówkę, zdecydował się zagrać w grę chuunina, przynajmniej dopóki go nie znajdzie. Z pełną świadomością wsadzania głowy w pułapkę, wrócił do środka. Przynajmniej światła było teraz nieco więcej, dzięki zdewastowanej ścianie. Widział teraz nawet patyczki kadzidełek przy prostym ołtarzu poświęconym bóstwu nocy. Zdążył zrobić ledwie kilka kroków w jego kierunku, nim spadły na niego dwa jednoczesne ataki z obu stron. Odbił jeden i drugi, ale trzeci, niedostrzeżony, drasnął go ramię. Gwałtownym unikiem umknął przed czwartym. Komisarz miał wrażenie, że liczba shurikenów sukcesywnie rosła. Słyszał, że najlepsi ninja z dawnych wieków potrafili ciskać nawet siedmioma jednocześnie. A to oznaczało, że wkrótce będzie ich zbyt dużo, by nadążyć parować je pojedynczą kataną. Rikuto ujął w drugą dłoń pochwę, kolejne fale odbijał oburącz. Nadal nie potrafił się dopatrzeć żadnego wzoru, zdradzającego położenie napastnika. Gwiazdy spadały zewsząd, z różnych kątów i kierunków. To nie było możliwe bez użycia nadludzkich mocy. Wkrótce musiał posiłkować się tekkai, by przetrwać deszcz ostrych kryształów, a mimo to na jego ciele przybywało nieustannie krwawiących skaleczeń. Zmęczony i przyparty do muru, zawirował i przywitał kolejną falę podwójną falą Chuusuu Fukikesu. Rozmiękłe pociski nieszkodliwie rozpłaszczyły się o jego skórę i upadły na posadzkę. Diabeł stał w kręgu kryształowych gwiazd. Podniósł jedną i przyjrzał jej się dokładnie. To zdecydowanie był wyrób Tekkeya. Pobieżnie omiótł wzrokiem pobojowisko i zaczął się zastanawiać ile też litrów krwi shinobi zużył na stworzenie tego arsenału. W połączeniu z odniesionymi wcześniej śmiertelnymi przecież ranami, nawet tak wytrzymały nadczłowiek powinien być na skraju wyczerpania. Jeśli tak było, nie powinien być w stanie się przemieszczać. A w okolicy było tylko jedno miejsce, z którego mógłby nie ruszając się atakować jednocześnie z czterech kierunków. Rikuto zawirował, kumulując potężne niebieskie tsunami. Uwolnił je w górę, ku stropowi i dachowi. Drewno i ceramiczne dachówki, rozmiękczone nagle ponad granice fizycznej wytrzymałości, zaczęły wybrzuszać się w dół pod własnym ciężarem. W jednym miejscu proces ten postępował szczególnie szybko i tam też Diabeł cisnął trzymaną rzutkę. Znalazł Ookawę. Zdążył trafić go jeszcze dwiema własnymi, nim sufit na nowo się utwardził, powoli wracając do dawnego kształtu. Komisarz nie odpuścił, kolejne ataki posiłkował punktowymi uderzeniami mocy, otwierającymi miękkie miejsca w deskach. Kryształowe i stalowe gwiazdki otroczone błękitną aurą bez trudu przebijały się przez nie w górę. Ścigany jak lis, i to także zabójczymi dla niego dziełami własnych rąk, Tekkey zdecydował się w końcu na desperacki krok. Zeskoczył z krawędzi dachu i ciężko przetoczył się po trawie. Podniósł się niezdarnie i przybrał wyzywającą, choć chwiejną gardę do walki wręcz.
- Wyśmienicie. Twój opór jest godny pochwały – pochwalił samuraj, wynurzając się na werandę.
- Wsadź ją sobie.
Ten wrak nadczłowieka, ruszył z miejsca z prędkością znaczniejszą jeszcze, niż uzyskiwanej dzięki używanej przez niego wcześniej techniki poruszania. Wzniósł się w powietrze w nierealny sposób, zamarły w nieruchomym kopniaku. Komisarz widział dotąd takie popisy jedynie na w sanbeckich superprodukcjach filmowych. W kultowym dziele „Bambus i stal” nazywali to Lotem Trzmiela. Mimo teatralności, manewr zadziałał. Egzekutor Trupy odleciał w tył, choć tekkai zablokowało obrażenia. Wywiadowca wleciał do chramu tuż za nim, odbił się od sufitu i wylądował efektownie. Przez cały ten czas sypał kolejnymi shurikenami, choć marnie celował. Większość poleciała za wysoko i trafiła głównie w filary i łączące je poziome belki, obwieszone drewnianymi tabliczkami. Szermierz bez wysiłku odbił skierowane w niego rzutki i odpowiedział VII formą stylu Ośmiu Mędrców Miecza. Skróceniem dystansu i kombinacją szybkich, agresywnych wymachów katany usiłował związać chuunina bezpośrednią walką. Ten zdecydowanie unikał kontaktu, przy najbliższym filarze dokonał kolejnego niemożliwego manewru – wbiegł po pionowym filarze, odbił się od niego i przeleciał tuż nad głową ścigającego go szermierza. Dwa zębate sztylety spadły przy tym z góry, ale Diabeł bez trudu ich uniknął. Nie poświęcając im kolejnej myśli, pozostawił je za sobą, gotów złapać akrobatycznego uciekiniera przy lądowaniu. Wtem oba noże poderwały się i wbiły najeżonymi hakami ostrzami w łydki samuraja, obalając go, jak rybak podrywa rybę na wędce. Rikuto jednym oszczędnym ruchem uwolnił się z potrzasku błękitną cieczą, ale stracił przy tym cenne sekundy. Darując sobie wreszcie kluczenie i ekwilibrystykę, Ookawa popędził wprost do swego celu. Wpadł w kręg porozrzucanych shurikenów. Niebieski Diabeł w ostatniej chwili i z klęczek, wymachem miecza posłał półokrągłą falę, która miast trafić Tekkeya, przeleciała nad jego głową. I tak szpieg upadł, gdy podtrzymujące go w pionie Akai Kenshi rozerwały się, osłabione mocą Diabła.
- Nareszcie popełniłeś błąd – wytknął Genbu. – Powinieneś był celować we mnie. Żebym nie mógł zrobić tego.
Jeden z leżących obok pocisków wyprysnął nagle w kierunku Katagawy. Ten odbił go Kenzo. Gwiazda zawróciła w powietrzu, jak obdarzona własną wolą, trafiając w bok samuraja. Wyrwał ją, pozostawiając kolejną już płytką, krwawiącą ranę.
- Gdyby to był film, powinienem teraz rzucić dwa – kontynuował mistrz broni łańcuchowej. - Niestety, Kasanemanji ma w dupie wszelkie głupie reguły pojedynków. Zmyślone również.
Wiele dziesiątków kryształowych gwiazd zadrżało nagle, a Rikuto uświadomił sobie, że stoi o wiele za blisko, a żaden z Ośmiu Mędrców nie wynalazł gotowej recepty na taką sytuację. Niewiele myśląc, komisarz spróbował naprawić błąd i pchnął mieczem falę blokującą nadludzkie moce. Wywiadowca błyskawicznie wybił się z czterech kończyn w bok, unikając ataku. Chram przypominał teraz wnętrze podgrzewanego kubełka pełnego ziaren kukurydzy. Shurikeny pozornie chaotycznie rozproszyły się wokół, dziko rykoszetując. Ookawa musiał od początku kontrolować je za pomocą sznurków. Jeśli starożytni arcymistrzowie sztuki shinobi potrafili jednocześnie używać siedmiu, to na jakie określenie zasługiwał ten nadczłowiek?
Wspinając się na wyżyny sztuki szermierczej formy III, krok po kroku Niebieski Diabeł wywalczył sobie falami rozmiękczającymi dostęp do posągu Tsukuyomi. Oparł o niego plecy, zadowolony, że choć je ma bezpieczne. Jego sytuacja nadal nie wyglądała pomyślnie, ciągły upływ krwi i nadludzki wysiłek fizyczny szybko pożerały jego rezerwy energii. Miał wrażenie, że i chuunin wreszcie osiągnął swój limit. Gro pocisków zdawało się omijać komisarza, przelatując obok posągu. Wkrótce zrozumiał dlaczego. Ujrzał Ookawę wbiegającego po kolejnym filarze i stającego na belce pod stropem. Natychmiast kontratakował, wspierając rzuconą gwiazdkę nadludzką blokadą umiejętności. Tamten nie przejął się opływającą go cieczą.
- A to, Diable, jest potęga kołowrotka.
Skoczył w dół, a Rikuto poczuł nagle pociągnięcie w tył i potężną siłę dociskającą go do powierzchni posągu. Szarpnął się, ale dziesiątki krwawych nici rozrzuconych przez shurikeny raz ściągnięte opadającym ciężarem, trzymały mocno. Agent sięgnął do swej najbardziej podstawowej zdolności, po drugiej stronie filara wytrysnęła fala niebieskiej cieczy. Niczego to nie zmieniło. Ramiona miał sztywno przymocowane obok tułowia. Nie mógł nawet kiwnąć palcem, ani ruszyć stopą. A potrzebował ruchu do aktywacji pozostałych mocy. Musiał przy tym wyglądać jak stara mumia wymarłej kultury Despero, albo ofiara wielkich pająków z Lasu Oni. Usta, co ciekawe, pozostawiono mu wolne. Nie był jednak człowiekiem, który poniżałby się próbując błagać o litość i ocalenie życia.
- Przegrałem, Tekkey-san. Proszę, skończ to szybko.
- Tekkey-san? – powtórzył tamten, jakby przyswajał sobie obce słowo. – Tak, jestem Genbu Ookawa. Mistrz Kasanemanji-ryuu. A ty próbowałeś mnie zabić.
Nacisk na skórę komisarza zwiększył się. Skrystalizowane sznurki zaczęły wżynać się w głąb, jak tysiąc noży. Katagawa odruchowo zwarł mięśnie w tekkai. Żyłki zatrzymały się, ale nadal pozostały zagłębione głęboko w jego ciało. Krwawił zbyt obficie, w tym tempie nie pociągnie długo. Znał dobrze historię tego budynku, toteż mógł docenić żart losu. Doświadczał kary tysiąca cięć wewnątrz świątyni dedykowanej spokojowi dusz poddanych egzekucji morderców. Karma do niego wróciła.
Wywiadowca zachowywał się dziwnie, nawet jak na niego. Z nieprzytomnym uśmiechem błąkającym się na ustach klęczał pośród rozlewającej się coraz szerzej kałuży krwi Niebieskiego Diabła, przebierając dłońmi w cieczy. Z każdą chwilą wydawał się silniejszy, bardziej energiczny. Wreszcie, jakby wreszcie ocknął się z transu, Ookawa sięgnął poprzez oplot kokonu i wyrwał z dłoni samuraja katanę. Zaciął się nią lekko w ramię, a ostrze bez oporu przecięło grubą tkaninę rękawa.
- To meitou, prawda? Może powinienem ją sobie zabrać? Nazwałeś mnie w końcu Złodziejem Mieczy, a nieboszczykowi magiczna broń na nic potrzebna. Ale wiesz co?
Zamachnął się i cisnął broń przez papierową ścianę. Mężczyźni usłyszeli rozgłośny chlupot, gdy przebiła lustro wody i pogrążyła się w stawie.
- Gówno mnie obchodzi tradycja Kasanemanji. Gówno mnie też obchodzi nienawiść Trupy. Podsumowując - gówno mnie obchodzi cała wasza wojna. Nauczyłem się tego stylu, ponieważ ktoś oddał życie, abym mógł to zrobić. I tyle.
***
Dwaj agenci siedzieli na plaży wysepki i mocząc nogi w stawie, podziwiali księżycową tarczę. Zastanawiali się wspólnie nad przyszłością. Była to długa dyskusja, bo też ich konflikt nie był byle błahostką, a najświeższym epizodem ciągnącej się przez stulecia vendetty. Genbu rzucił płaskim kamieniem i bez zwykłej satysfakcji obserwował rozchodzący się szereg kręgów na wodzie.
- Pamiętaj, daruję ci życie pod jednym warunkiem: wszyscy się ode mnie odpieprzycie. I ciesz się, że jestem patriotą. Sanbetsu nie może sobie pozwolić na kolejne osłabienie przed atakiem Akuma.
- Nikt z Nazo Gekidan nie będzie cie więcej niepokoił. Daję ci moje słowo – prychnął Katagawa, głosem stłumionym przez prowizoryczne korki do nosa.
Dwa gałgany Akai Kenshi może nie wyglądały ładnie, ale krew wchłaniały znakomicie
- I dobrze. A jeśli któryś z was zechce spróbować, będzie się musiał wysilić. Mam dość bycia celem furiatów z pretensjami. Rzucam Podziemny Krąg tu i teraz.
Milczeli przez dłuższą chwilę.
- Oczywiście, jest jeszcze inne rozwiązanie - podjął szermierz. – Jako alternatywę dla eliminacji, dyskutowaliśmy w obrębie naszego bractwa czy nie zaproponować ci miejsca pośród nas. Nie zabierając Kenzo pomimo sprzyjającej sytuacji udowodniłeś, że nie kultywujesz błędnych ścieżek Kasanemanji-ryuu. Wzniosłeś się ponad grzechy swych mistrzów. Proszę, dołącz do Trupy, Tekkey-san.
- Chyba żartujesz. Pewnie przez wieki zabiliście więcej członków Kasanemanji-ryuu, niż jestem w stanie zliczyć. Może i nie kultywuję wszystkich tradycji szkoły, ale same słodkie słówka nie zmyją z was odpowiedzialności.
- To wszystko prawda, ale świat się zmienił. Coraz więcej chodzi po nim adeptów nadużywających sztuk walki do swoich zbrodniczych celów. Proszę w imieniu nas wszystkich - pomóż nam ich powstrzymać. Jak mawia mój ojciec: ogień ogniem zwyciężaj.
- Co mnie to może obchodzić? To wasza działka. Nie ja wam kazałem bawić się w strażników cudzych sumień. Naprawdę, mam tysiące własnych zmartwień.
- Jest wiele dusz zbłąkanych na ścieżce sztuk walki, ale wiem, że tobie wystarczy usłyszeć jedno imię: generał Genkaku.
***
- Tekkey-san?
- Tak, Diabeł-san?
- Skoro zgodziłeś się zostać członkiem Trupy, jest coś o co chciałbym cię prosić jako twój nowy senpai.
Genbu spojrzał krzywo na kolegę. Ten minę miał całkowicie poważną.
- Dobra, mów. Tylko nie przeginaj.
- Wyrzuciłeś moją rodową katanę. Teraz jest na dnie stawu. Mógłbyś mi ją odnieść?
- …
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
1. Co, mam nadzieję, oczywiste, Genbu skłamał. Przez większość czasu wykorzystywał do w walce pryncypia Kasanemanji-ryuu, choć w mniej dosłowny sposób. Zamiast wstrząsać łańcuchem i kontrolować ciężarek Kusarigamy, zmieniał trajektorię lotu shurikenów za pomocą niewidocznych Akai Kenshi. |
A mogę zrobić wszystko! Wystarczy Twoja krew.~♥
|
|
|
|
»Shadow |
#2
|
Yami
Poziom: Wakamusha
Posty: 251 Wiek: 28 Dołączył: 28 Maj 2015 Skąd: Zagłębie kabaretowe
|
Napisano 13-02-2016, 21:43
|
|
Tekken
A to wszystko przez Genkaku
Ładna walka, w moim odczuciu troszkę słabsza od poprzedniej, ale dalej trzymająca swój poziom.
Nieźle się ubawiłem podczas czytania. Dosyć ciekawie wyszły ci te wstawki humorystyczne. Ich przewidywalność uznam nawet za zaletę. Całą masę czasu siedziałem przed tą oceną i niespecjalnie do tej pory wiem co mam napisać. Optymalna objętość, ładne dawkowanie napięcia, nawet przedstawienie przeciwnika mi się podobało. Dosyć ciekawy zabieg z walką, który ładnie usprawiedliwiłeś motywacjami trupy. W zgrabny sposób omijasz fakt, że mógłbyś sromotnie przegrać przez umiejętność wroga. Z drugiej strony sama warstwa fabularna o ile jest poprawna - o tyle nie zachwyca specjalnie. Bawisz się światem i zazdroszczę ci jego znajomości niekiedy. Wystawię więc
7.0
i bywaj zdrów. Ocena powinna mówić wystarczająco. Noś spodnie! |
W więziennej rozpaczy... |
|
|
|
^Pit |
#3
|
Komandor
Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567 Wiek: 34 Dołączył: 12 Gru 2008
|
Napisano 13-02-2016, 22:38
|
|
Tek, a teraz postawię ci dziesiątkę, która zapewni ci od razu najwyższą śred...a nie, chwila, to już nie ten sezon xD
Mówiac już najzupełniej poważnie: Rikuto jest taką wdzięczną postacią, że idealnie wpasowuje się w japoński klimat (klimat doliny wiśnii w tym przypadku). Zachwycający wstęp, sama walka też miała swoje wyżyny. Przypomniała mi, że Naruto kiedyś było dobre i fajnie kombinowało z przyrządami prawdziwego ninja. Jednocześnie w paru miejscach czułem się zagubiony, nie mogąc sobie wyobrazić dobrze danej sceny. Ratowałeś to wtedy humorem (nawet strawny, ale pewnie jacyś niebiescy rendżerzy by ci się doczepili, że jest infantylny czy coś), a także klimatem. Fajnie, że porzuciłeś zbroję, zrzuciłeś skorupę by trochę powalczyć. Miałeś ciekawą motywację, która też sprawiała, że ta walka nie była taka czysto friendly. Kreacja świata najwyższych lotów.
W moim odczuciu jesteś lepszy ode mnie, choć wiem jak ciężko jest napisać coś, co nie podpada pod kategorię "twoja typowa, przeciętna walka". Dlatego ta "przeciętność" daje ci solidne
7.5/10 za kreację świata, bohaterów, dialogi, kombinowanie, zbalansowanie i tony klimatu. |
|
|
|
*Lorgan |
#4
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,1 sekundy. Zapytań do SQL: 13
|