Tekkey uśmiechnął się zawadiacko. Wprawdzie robił jedynie dobrą minę do złej gry, ale czego się nie czyni dla podniesienia na duchu chorego przyjaciela.
- Rozchmurz się, Araraikou. Popatrz na to z innej strony: zobacz ile lasek masz przy sobie. Wiesz co?! Ty kobieciarzu! Podzieliłbyś się!
Na te słowa trzy śliczne blondynki obecne na szpitalnej sali jednomyślnie sarknęły. Jakby wcześniej nie docierało do nich, że wszystkie rywalizują o względy tego samego niepoprawnego podrywacza. Przez odwiedziny żeńskiego fanklubu znowu nie doszło do zaplanowanej twardej, męskiej rozmowy obu agentów tylko w cztery oczy. Może to i lepiej? I tak wywiadowca czuł lekkie ukłucie strachu za każdym razem, gdy poświęcał choćby jedną myśl odwlekanej już zbyt długo konfrontacji. Mimo pozy sympatycznego kolesia, który nie skrzywdziłby nawet muchy, swego czasu Pit bez śladu litości wystrzelał w dokach Higure nieszczęśników poddanych eksperymentom przez terrorystów z Czerwonego Frontu. Byli przyjaciółmi, ale któż mógł być pewien do końca, na sto procent, jak wojskowy zareaguje na wiadomość o zainfekowaniu wirusem Neoplasmy kolejnej osoby? Ujrzy ofiarę czy tylko nosiciela, tykającą bombę biologiczną? Pomoże czy zabije? Jeśli Genbu nauczyły czegoś zdrady Genkaku, Curse i Graversha, to właśnie tego że nawet najbliższym współpracownikom nie można ufać w takim stopniu. Chwila próby odwlekała się w nieskończoność, przekładana aż do samego dnia zamachu w Arkadii. Potem… nie było już z kim dyskutować. Nadludzkie moce ani immunitet dyplomatyczny nie uratowały Kaeru przed barbarzyńskim atakiem khazarskiego skrytobójcy. Choć nie znaleziono ciała, zebrane po fakcie dowody oraz zeznania osobistej adiutantki kapitana nie pozostawiały żadnych złudzeń. Tamtego dnia on naprawdę zginął, a wraz z nim umarły odpowiedzi na pytania o projekt MindJack Pill. Brutalnie pozbawiony nadziei na uzyskanie pomocy, chuunin zmuszony był wziąć się w garść, odłożyć na spokojniejsze czasy opłakiwanie przyjaciela i na własną rękę zacząć szukać innej metody ocalenia.
…ale oto rzekomy nieboszczyk wrócił zza grobu, jakby nigdy nic się nie stało. Siedział tu sobie teraz na szpitalnym łóżku, cały i szybko zdrowiejący. W otoczeniu wianuszka zapatrzonych w niego kobiet. Na ten widok szpieg poczuł lekkie ukłucie zazdrości, do którego przenigdy nie przyznałby się nikomu poza samym sobą. Teraz wiedział o tym jeszcze Symbiont. Na szczęście on i tak nikomu nie mógł wyjawić tajemnicy. Od dłuższej chwili siedział jak trusia, promieniejąc lękiem. Widać łobuz przeczuwał, że dzięki pomocy Pita już niedługo rozstaną się raz na zawsze.
Przysłuchując się przekomarzaniom kolegi i jego wielbicielek, agent intensywnie przeżuwał ulubioną gumę wiśniową, a mimo to w ustach uparcie pozostawał mu posmak goryczy po kolejnym niepowodzeniu. W końcu Pentao pomoże i na to, zawsze pomaga. Skoro odpowiedzi znowu były na wyciągnięcie ręki, shinobi mógł na nie poczekać jeszcze odrobinę dłużej.
***
Komisarz Imai nie odezwała się ani razu od wejścia Ookawy. Zdystansowana od reszty towarzystwa udawała, że w pełni pochłania ją lektura raportu czytanego na ekranie tabletu.
Zapach dymu, przedwczesny brzask rozświetlający nocne niebo…
- Kyoko...
Kaeru wywołał jej imię. Podniosła twarz, zawstydzona. Nie chciała wracać do tej sprawy, ale znowu mimowolnie to zrobiła. Zdecydowanie odpędziła swoje wewnętrzne demony i skupiła się na słowach kapitana.
- Daj mi jeszcze dzień odpoczynku. A potem wracam do czynnej służby! – zapewnił Araraikou, kompletnie niczego nie dostrzegając.
Może to i lepiej. Nie powinna go wciągać w swoje problemy. Nie tak zachowałaby się prawdziwa przyjaciółka.
???, sierpień 1615
Genbu biegł. Nie wiedział skąd, nie wiedział dokąd ani dlaczego umysł wypełnia mu obezwładniające przerażenie. W panice poślizgnął się, stracił równowagę, z brzękiem kryształowej zbroi odbił od czegoś i przetoczył po podłożu, wszczynając potworny rumor. Wszystko wokół wydawało się huśtać jednostajnym rytmem w górę i w dół. Nawet leżąc, czuł, że żołądek podchodzi mu do gardła. Gorączkowo szukał sposobu na zdjęcie hełmu, ale nie zdołał namacać żadnych zatrzasków, zawiasów, rzemyków. Jak to draństwo się otwiera? Wystarczy chcieć, podpowiedział mu wewnętrzny głos zdrowego rozsądku. Nawet tą jedną przytomniejszą myśl agent przypłacił łupaniem w skroniach. Najważniejsze, że gładka maska odpadła od twarzy, sam nie wiedział jak, a każda próba koncentracji na tej tajemnicy tylko pogarszała ból. Podniósł się na kolana i głęboko oddychał, walcząc z narastającymi mdłościami. Czemu nie potrafił sobie niczego przypomnieć? Potrzebne informacje były skryte jak za mgłą, wyczuwalne, ale przy tym kompletnie nie do uchwycenia. Rozejrzał się nerwowo. Wokół siebie ujrzał niebotycznie wysokie, kilkudziesięciometrowe rzędy kolorowych kontenerów. Wąskie przestrzenie pomiędzy skrzyniami krzyżowały się na podobieństwo setek korytarzy labiryntu. Bujało, więc chyba nie doki. Był na jakimś statku. Teraz pozostało dociec z jakiego powodu wybrał się w rejs i to w sztormową pogodę. Pokład chłostały strugi zacinającego deszczu, pioruny raz po raz przecinały niebo. Zagapił się na szkwał, czując instynktowny strach oraz respekt wobec rozszalałych sił przyrody. W ten sposób przegapił jeszcze jeden dodatkowy błysk światła, tyle że na poziomie pokładu. Najpierw było uderzenie pocisku w plecy, na wysokości serca, tym dotkliwsze, że niespodziewane. Huk wystrzału wybrzmiał tuż później, jeszcze nim odrętwiały nagle Tekkey przewrócił się bezwładnie jak szmaciana lalka. Tracąc równowagę grzmotnął czołem o zimną, mokrą blachę. Kolejne potężne pchnięcie, tym razem w nadal opancerzony tył głowy. Odbity rykoszet gwizdnął koło ucha i wybił dziurę w ścianie kontenera. Przyciśnięty do policzka metal zakłuł nieznośnym gorącem, wnikającym w pory odsłoniętej skóry twarzy. Dopiero ból wyzwolił w szpiegu instynkt walki. Zdobył się na unik, a na pół kroku w bok trzasnęła trzecia kula, rozsypując feerię elektrycznych iskier. Wyszedł już naprzeciw reszcie serii trybonitowych rozbłysków z tego samego kierunku, świetnie skoordynowanymi przesunięciami ciała i skokami komety usuwając się z trajektorii strzałów. Zdążył wyczuć z oddali przyśpieszony puls, nim kobieta śmignęła w bok z nadludzką prędkością. Sekundy później wywiadowca osiągnął jej poprzednią pozycję i nie tracąc nawet chwili skręcił w tę samą alejkę co uciekająca. Na następnym skrzyżowaniu ścieżek zaskoczyła go szybka salwa... zza pleców. Nieznajoma znowu była w tym samym miejscu, gdzie ujrzał ją pierwszy raz. Jak tego dokonała? Przecież dopiero co widział jak odbiega? Ale też zdezorientowany shinobi nie miał warunków do zastanawiania się nad tą zagadką. Był przygotowany na ból, ale rosnąca z każdym trafieniem dawka przyjętej elektryczności okazała się mieć także inny efekt. Nie miał czucia w żadnej z kończyn. Walcząc o każdy krok, wysilał pseudomięśnie zbroi, by obejść paraliż i znaleźć osłonę. Wreszcie tuż po przyjęciu dziewiątego postrzału ni to skoczył, ni przewrócił się za najbliższy róg kontenera. Był bezpieczny, przynajmniej na chwilę.
Nie oszukiwał się, że sytuacja jest dobra. Sekunda nieuwagi i napastniczka znowu wycofała się z zasięgu Chimyaku. Gdyby tylko lepka chmura przysłaniająca mu umysł wreszcie zniknęła. Aktywował krwawą nić w dozowniku i z zadowoleniem poczuł w ustach smak wiśni. Pentao pomoże, zawsze pomaga. Przeżuwał ulubioną gumę, niemal czując jak ze stuporu budzą się szare komórki. Ktoś wyraźnie chciał go zabić. Najpierw dorwali Araraikou, to teraz przyszła pora na Ookawę. Tylko kto za tym stał? Potrzebował więcej informacji, jeśli miał przeżyć. Chrzanić efekty uboczne, one zdarzają się innym. Po aplikacji potrójnej dawki Smoczego Eliksiru zmysły szpiega stały się ostre jak żyletki: widział w półmroku, słyszał pracującą turbinę statku, w nozdrza uderzył zapach ropy, jodowanego powietrza. Czy napastniczka była Khazarką? Z pewnością nie przegapiłby nadludzkim zmysłem efektów transformacji, anatomicznych odstępstw od ludzkiego kształtu. Pociągnął nosem. Nic przypominającego smród mokrego futra, za to wokół wyraźnie utrzymywał się zapach palonego trybonitu. Więc może rozmiłowany w broni palnej Babilon? Ostatnimi czasy był wobec Sanbetsu podejrzanie przyjazny, przynajmniej jak na państwo zbudowane przez niekryty fanklub Akuma. Wydawało się jasnym jak słońce, że zealoci prędzej czy później zniszczą swoje filary i staną obok Youkai w szeregach wrogów Tenchi. Czy zamach na sojusznika miał być preludium ich zdrady? Niewykluczone, niemniej shinobi nie zauważył u strzelającej żadnych anomalii krążenia krwi w mózgu, jakie zawsze towarzyszyły rzucaniu zaklęć przez magów. Nagijka? Raczej wątpliwe, nie wygłosiła przed atakiem żadnego wierszowanego epitafium. No i postrzał z daleka - jedna kulka i śmierć? Gdzie w tym dramatyzm? O ile zleceniodawcami byliby Cesarscy, to pewnie miałby już pod nogami ze trzy głowice nuklearne. U nich albo cicho, albo skutecznie. Nigdy jedno i drugie. To pozostawiało w gronie podejrzanych Yami, ale czy Genkaku naprawdę posunąłby się do wystrojenia w damskie ciuszki? Niby w agencji krążyły plotki, że już kiedyś się mu zdarzyło. Tak, to musiał być on we własnej osobie! Maczał palce we wszystkim co się działo w kuluarach Tajnej Wojny, tylko wyczekując okazji do zemsty na byłym podwładnym. Do głębi przerażony Tekkey ponownie rozejrzał się wokół. Żadnym ze zmysłów nie wyczuwał obecności generała-transwestyty ani jego zmiennokształtnego sługusa, ale to musiało znaczyć, że już padł ofiarą ich umysłowych sztuczek. Nie dając zdrajcom sposobności do ataku, wysupłał spod pancerza wszystkie posiadane środki wybuchowe i rozsypał je wkoło siebie z szerokim uśmiechem. Może i mógł nimi mącić byłemu podwładnemu w głowie, ale iluzje nie uratują Kito przed odłamkami. Shinobi nurzał się już w uzasadnionej dumie ze stworzenia i wyegzekwowania planu absolutnie bezbłędnego, w końcu taktykę i psychologię miał w małym palcu, gdy do jego umysłu nieśmiało zaczęło dobijać się poczucie rzeczywistości. Może i było kilka drobnych faktów, który powinien był wcześniej uwzględnić. Po pierwsze nadał półleżał w samym centrum pola wybuchów odległych już ledwie o sekundy. Po drugie kryształową maskę osłaniającą twarz porzucił jeszcze przed zamachem na swoje życie, a na nic zda się najpotężniejszy nawet pancerz, gdy jest niekompletny. W dodatku nie miał dokąd uciekać, aż za solidnie zaminował najbliższe otoczenie. Pozostał tylko jeden ratunek - umknął w górę kilkumetrowym skokiem komety. Nie tracąc czasu na dokładne celowanie wystrzelił hak wyrzutni Ryoushi ponad szczyt stosu kontenerów… i właśnie wtedy dojrzał nad jego krawędzią odblask światła w złotych goglach skrytobójczyni. Dzięki szamańskim eliksirom widział ją doskonale na tle rozjaśnianego błyskawicami nieba. Ubrana w ciemną kominiarkę, ciasno opinający ciało kombinezon. Przy boku miała katanę w pochwie i pustą kaburę. Lufą ciężkiego pistoletu śledziła każdy jego ruch. Od jak dawna go obserwowała? Czemu nie wyczuł jej wcześniej? W ułamku sekundy pomiędzy pierwszym wybuchem w dole, a nieuchronnie nadciągającą z góry egzekucją, Genbu uświadomił sobie, iż sam się podłożył kompletnie i nieodwracalnie. Niezdolny do uniku. Z odsłoniętą głową. Miała go jak na widelcu. Tak kończył się epos o agencie Ookawa, co to raz zapomniał ubrać kasku walcząc na arenie.
Poczuł szarpnięcie napinającej się linki Ryoushi. Zderzenie z pionową ścianą zabolało. Nadal żył. Choć to było dziwne, strzał nie padł. Albo i tak, a on nawet tego nie odnotował w dziejącym się wokół niemym horrorze. O opancerzone plecy łomotały mu niezliczone uderzenia odłamków granatów. Widział jak szatkują wokół blachę, ale nie słyszał w uszach kompletnie niczego poza uporczywym dzwonieniem. Wciągarka rękawicy stanęła wreszcie i mógł niemrawo zahaczyć się pazurami zbroi o górną krawędź kontenera. Czuł się zagubiony i zdezorientowany, rozpaczliwie czepiał się ostatniej przytomnej myśli z czasu zanim otoczyła go nienaturalna cisza. Arena? Jeszcze przed chwilą miało to sens, teraz znowu wnioski się rozmywały, prowadząc jedynie do głębszej konfuzji. Odpowiedzi były blisko, skryte jak za uporczywą mgłą. Musiał oczyścić umysł. Pentao pomoże, zawsze pomaga. Połączył w ustach obie kulki gumy i rozkoszował się smakiem wiśni. W stanie narkotycznego błogostanu niewiele go obchodziły przechadzające się mu tam i z powrotem przed samą twarzą dwa duże, wojskowe buty. Ich właścicielka naturalnie była tuż obok. Nad nimi. W nich. Wiedział, że w tej sytuacji powinien wyzywająco popatrzeć jej w oczy, ale to było ładne obuwie, dziwnie przyciągało spojrzenie. Gdzieś już je chyba widział.
O ile potrafił stwierdzić, kobieta coś do niego mówiła. Słuch odzyskiwał zdecydowanie za wolno.
- …ma mowy, nie zrezygnuję z wyzwania. Co dlaczego? Z tego samego powodu co zawsze. Nie! Chcesz złamać regułę czwartą? Nikomu nie wolno się mieszać, póki walka trwa..
Wywiadowca z trudem przyswajał sobie niewyraźne słowa. Nic z tego nie miało sensu. Poparzona twarz nadal była kompletnie zdrętwiała. Jedynie to powstrzymało agenta od wybałuszenia oczu z zaskoczenia, gdy po dłuższej chwili wszystkie elementy mentalnej układanki wskoczyły na swoje miejsce.
– Ałeełaaa! Załas… Szeemu nyee szzujee faszzy? – zdziwił się.
Oba buty zatrzymały się i zgodnie wymierzyły w niego noski.
- Jesteś już przytomny? - zagadnęła ich właścicielka i to cokolwiek znajomym głosem.
Teraz na wysokości twarzy agenta pojawiła się także wyciągnięta zapraszająco dłoń. Przyjął pomoc po krótkim wahaniu. Nieco chwiejnie, ale z ulgą stanął znowu na własne nogi.
- Gratulacje. To co zrobiłeś tam w dole było najgłupszym zagraniem, jakie w życiu widziałam. To nie krwawe igrzyska w Koloseum, tu nie walczymy, aby się pozabijać. A już szczególnie nie tak głupio, z własnej ręki – upomniała surowo.
- Kło thy? – wydusił niewyraźnie.
Tajemnicza kobieta przyglądała się mu krzywo z bezpiecznej odległości kilku kroków. Z tak bliska wydawała się mała jak dziecko. Nie do wiary, że ktoś taki mógł ryzykować życie dla rozrywki. Zdecydowanym ruchem uniosła gogle i zsunęła z twarzy kominiarkę.
- Błond słysznotga umeł tfy zład łufka Pypa!
Ucieszył się, zanim dotarło do niego co to może oznaczać.
Czy dwie z trzech kobiet na szpitalnej sali nie były Nagijkami? Statystycznie oznaczało to sześćdziesiąt sześć procent szans, że to jednak rycerze chcieli go sprzątnąć. I to pod pozorem uczciwej walki w Podziemnym Kręgu! Jak im się to udało zorganizować? Korzenie zdrady sięgały głębiej, niż się można było spodziewać. Przyjdzie czas…
- Kyoko Imai. Komisarz RG-78. Już nieraz się spotkaliśmy, poruczniku. Pamiętasz?
Skinął potwierdzająco. Jakaś część umysłu momentalnie odblokowała się mu na samą wzmiankę o jej imieniu i randze.
- Yhy. Fabłyka. Shyon. Szpytal.
- Zgadza się, ale przeoczyłeś jedno miejsce: Voluptena.
***
Voluptena, styczeń 1615
Helikopter zatoczył ostatnie koło i wreszcie zawisł nieruchomo w powietrzu. Osiągnęli koordynaty miejsca zrzutu. To było jedno z tych niespodziewanych, alarmowych wezwań, a Smocza Gwardia odpowiedziała na nie błyskawicznie, jak to było ich obowiązkiem. Warunki do desantu niezbyt sprzyjające, ale przynajmniej na zewnątrz było jasno jak w dzień, mimo późnej godziny. Łuna pożaru trawiącego małe miasteczko w Strefie Wymiany rozświetlała noc na dystansie wielu kilometrów. Dziesiątka zamaskowanych komandosów wyskoczyła ze śmigłowca, w locie smagało ich żarem rozpalone powietrze. Wylądowali w pełnym rynsztunku, gotowi wyeliminować każde zagrożenie. Każde z nich wyćwiczonym gestem odpięło zatrzask liny asekuracyjnej i natychmiast przyjęło pozycję strzelecką.
Na spotkanie wybiegł im długi, smoliście czarny cień.
- A oto i zjawiło się nasze dzielne komando Smoki. Szkoda, że jak zawsze modnie spóźnieni.
Ledwie obcy ujawnił się na tle światła, celowało w niego kilku zaniepokojonych szturmowców. Widać rozpoznali go wreszcie, bo z wyraźną ulgą ruszyli w kierunku sojusznika.
- Komisarz Imai, RG-78. – Przedstawiła się jedna z zamaskowanych postaci. – Przybyliśmy najszybciej jak mogliśmy, poruczniku. Jaka jest sytuacja?
Tekkey niedbale machnął ręką w kierunku szalejącej pożogi, jakby panorama dogorywającego miasteczka nie wymagała dalszych komentarzy.
- Wygląda koszmarnie. Wiemy jak zaczął się pożar?
Teraz jedynie wzruszył ramionami.
- Niestety, szukanie odpowiedzi to już działka wywiadu, nie Smoczej Gwardii. O ile żadne z was nie potrafi rzygać pianą gaśniczą albo pluć pięćsetkrotnie większą ilością śliny niż samo waży, nie ma już nic co moglibyście tu zrobić.
Drobna postać w uniformie wyraźnie się wzburzyła.
- Nie możemy się wycofać. Nie bez podjęcia choćby próby udzielenia pomocy cywilom.
Chuunin parsknął śmiechem.
- Proszę, rozejrzyj się, Imai-san. To katastrofa. Masakra. Nie ma i nie będzie żadnych ocalałych!
- Zawsze jest nadzieja. Może znajdziemy rannych w piwnicach budynków – upierała się kobieta.
- Absolutnie nie! To wycieczka w jedną stronę. Nie mogę pozwolić żadnemu z was tak ryzykować.
Mówiąc to rozejrzał się wokół, patrząc głęboko w gogle każdemu z Gwardzistów. Milisekunda wahania? Przeciągłe spojrzenie? Niby mówił do wszystkich, ale Kyoko z jakiegoś powodu wiedziała, że miał na myśli przede wszystkim ją.
- Proszę zebrać swoich ludzi i możecie wyruszać w drogę do Ishimy. To rozkaz.
Szpieg zdusił dyskusję tonem nieznoszącym sprzeciwu i demonstracyjnie się odwrócił.
Z okien helikoptera drużyna Ryuu Gijouhei jeszcze długo widziała samotną figurkę nadczłowieka wpatrującego się z fascynacją w dziki ogień.
***
Arena Podziemnego Kręgu - Kontenerowiec Złota Gęś, morski obszar Strefy Wymiany około 100 km na południowy-zachód od Ishimy, sierpień 1615
Słysząc nazwę miasteczka, Ookawa zamarł jak skamieniały na ułamek sekundy. Przestał strzelać oczami na lewo i prawo, wypatrując urojonych wrogów. Spojrzał przytomniej, wprost na Kyoko, wzrokiem krańcowo zdrowym psychicznie.
- Skąd ta zdziwiona mina? Myślałeś, że już nigdy nie usłyszysz o Voluptenie? Było, minęło? Tego widoku nie da się zapomnieć. Nigdy.
- ##? ### #### # #### ######! – zabełkotał coś w odpowiedzi.
Kobieta zmarszczyła nos w irytacji.
- Czy dla samego siebie jesteś tak samo niezrozumiały, jak dla mnie? Bo widzisz, już i tak wiem niemal wszystko. Dlaczego to zrobiłeś?
Widząc surową minę Imai, zaczął gwałtownie zaprzeczać gestami i kolejnymi potokami zniekształconych słów.
- Pytam czemu cały ten czas łgałeś na temat pożaru. To ty jesteś winny jego wybuchu i wkrótce odpowiesz za swoje czyny. Zadbałam o to.
Smagnął ją wściekłym spojrzeniem i postąpił ku niej krok, zaciskając pięści. Jednym płynnym ruchem dobyła katany i wymierzyła ją w szpiega.
- W ten sposób tylko potwierdzasz oskarżenia, ale spróbuj szczęścia, poruczniku. – Tytuł wybrzmiał w jej ustach pogardą.
W jasne oczy nadczłowieka powrócił obłąkany, szklisty wyraz. Już to powinno było ją ostrzec, a tak ukłucie bólu pojawiło się niespodziewane. Po chwili prawie cała prawa dłoń agentki zaczęła pulsować jak dźgana gwoźdźmi. Zerknęła na nią, nadal jeszcze bardziej zaskoczona, niż przerażona. W kilku punktach naskórek zaczął wprost niknąć w oczach, odsłaniając niższe warstwy skóry. Skaleczenia szybko się pogłębiały, ale nie było nawet śladu krwotoku. Dotknęła ran drugą ręką, coś wyczuła pod odsłoniętymi palcami półrękawic kombinezonu RG. Co gorsza, to przylepiło się do nich. Także na drugiej kończynie, dokładnie w nowo obklejonych miejscach, pojawiły się identyczne wyżerki. Szarpnęła, ale niewidzialne więzy trzymały mocno. Poprawiła mieczem, celując na instynkt. Stal odbiła się od… czegoś zapewne związanego z krwią, bo taka była przecież moc mężczyzny. A ten uśmiechał się paskudnie. Coś się powoli zmieniało w jego poparzonej elektrycznością twarzy. Na krawędziach pochylonej drapieżnie sylwetki tańczyły już pomarańczowo-czerwone ogniki. Powietrze wyraźnie zgęstniało. Wyzywając go, Kyoko nie przypuszczała, że jej przeciwnik będzie zdolny do manifestacji aury. Oboje byli porucznikami. Jak dysproporcja sił między nimi mogła być aż tak duża?
- Nie przestraszysz mnie! Douriki to nie wszystko.
Wzniesiona katana zapłonęła nikłą, biało-niebieską poświatą, która stawała się coraz jaśniejsza w miarę jak naelektryzowany metal przyciągał wolne ładunki rozproszone w sztormowej atmosferze. Manifestujące się w powietrzu łańcuchy wyładowań wnikające w klingę stawały się z każdą chwilą większe, tylko sekundy zdawały się dzielić agentkę od ściągnięcia z nieba pioruna. Nie doszło do tego, niemniej miecz niczym nie ustępował blaskiem prawdziwym błyskawicom. Już patrzenie na niego oślepiało. A gdy agentka opuściła broń na łączące ją z nadczłowiekiem krwawe nici, powietrze eksplodowało zapachem palonego neonu. Chuninowi wyrwało się odruchowe kwiknięcie przestrachu, które na szczęście zagłuszył potężny grzmot towarzyszący cięciu. Genbu szybko zdołał opanować emocje. Rozciągnął wargi w drwiącym uśmiechu na widok miny pani komisarz. Wyglądała jakby miała na miejscu przeżyć zawał serca, po tym jak jej naładowany do granic możliwości atak haniebnie spudłował, w ostatniej chwili szarpnięty w bok. Pieczołowicie zebrany ładunek elektryczny rozproszył się po powierzchni kontenera, pozostawiając na nim ślady spalenizny. Shinobi lekceważąco ściągnął ponownie sznurki, demonstrując ludzkiej marionetce co przed chwilą zrobił. Ledwie utrzymała miecz. I o to chodziło. Drugi raz, na poważnie, pociągnął wkładając w to całą siłę, gdy kobieta była już wyrwana z równowagi. Nie upadła bezwładnie, jak było w planie. Wyszkolona policjantka zręcznie przetoczyła się po podłożu i kończyła już manewr, gdy doskoczył do niej krokiem komety. Ale kiedy uderzył, już jej nie było w tym miejscu. Przestawiła się tuż obok toru szarży, poderwała na równe nogi. Bez chwili zwłoki prześlizgnęła się obok niego jak cień. Gdyby nie Chimyaku, nawet nie zdążyłby zareagować. Zamarł, spinając mięśnie w oczekiwaniu na cios mieczem, ale miast tego dostał zza pleców wrednego kopa w zgięcie kolana, wobec którego skuteczność Tekkai była ograniczona. Uderzeniu towarzyszył rozbłysk światła, fala uderzeniowa po małej eksplozji i przeszywający impuls uwalnianej bezpośrednio w ciało energii. Pod chuuninem natychmiast ugięły się nogi. On padł jak ścięty, a wyrzucona w powietrze Imai zgrabnym saltem odzyskała kontrolę nad upadkiem. Jeszcze nim dotknęła stopą powierzchni kontenera doładowała oręż nową dawką energii i odcięła się od krwawych sznurów agenta. Ignorując ból, pozbierał się, a potem spróbował ją schwytać w sieć jak poprzednio. Okazało się to dość karkołomnym zadaniem, a oczywiście nie było już szans, by sama się wystawiła sportowo podając mu dłoń. Biegli po płaskiej powierzchni na szczycie ładunku kontenerów, przeskakując głębokie rozpadliny przerw między blokami skrzyń. Kyoko nieustannie wycofywała nieprzewidywalnymi zygzakami, rozmywając się w oczach od prędkości. Nabrawszy dystansu zasypywała go pociskami z Desert Eagle, aż do wyczerpania magazynka. Wyraźnie omijała punkty witalne, w tym odsłoniętą twarz. Niezależnie gdzie trafiła, do wnętrza zbroi i tak przedostawały się wyładowania po zalanych deszczem kryształowych płytkach. Mógłby spróbować uszczelnić prześwity, ale nie zamierzał ryzykować. Już teraz pogoń była trudna, a raczej nie sprawdziłby się w niej lepiej jeszcze bardziej ciężkozbrojny i z poważnie ograniczonymi ruchami. Kilkusekundowe przerwy na uzupełnienie amunicji stanowiły jedyną szansę Ookawy na nawiązanie walki. Udawało się mu doścignąć przeciwniczkę krokiem komety, ale zawsze coś brało w łeb - to był odskok, przetoczenie, uchylenie albo kolejna kilkunastometrowa ucieczka z zasięgu wzroku. Komisarz nawet nie próbowała parować ciosów obnażoną kataną. Wystarczało kliknięcie zaskakującego mechanizmu magazynka i to znowu on musiał głowić się jak uniknąć choć części kul.
- Przestań uciekać i walcz, wścibska szmato! – warknął i natychmiast pożałował inwektywy.
Znowu to samo. Symbiont obudził się i nie próżnował. Po zaczerpnięciu komórek wziął się do pracowitej regeneracji sparaliżowanych mięśni twarzy. Wywiadowca zaczynał już czuć w niej ból, co było niewątpliwym sygnałem poprawy. A cena… Słowa były niegroźne, to czynów inspirowanych przez wirus musiał się obawiać.
- I kto to mówi? Po pierwszym porządnym trafieniu zacząłeś uciekać jak kurczak bez głowy – odgryzła się Imai.
- Wal się! Nie wiem co mi zrobiłaś, ale ja tego nie pamiętam, su... Imai-san.
Dystans, który ona pokonywała szybkim biegiem, on osiągał jednym krokiem komety. Różnica w technice była widoczna gołym okiem. To te jej dziwne wygibasy wszystko komplikowały. Nigdy nie mógł zaplanować więcej niż jednego ruchu. Gdyby tylko udało się ją sprowokować do błędu albo zmiany taktyki.
- Nie to nie. Ja mogę biegać tak szybko cały dzień. A ty? Poczekam aż się zmęczysz. A potem…
Roześmiała się mu w twarz.
- To ma być „szybko”? Nawet się nie staram.
- Gówno prawda. …a potem rozerwę cię na strzępy i wrzucę ochłapy do oceanu.
Komisarz zniknęła. Przez ułamek sekundy czuł ją jeszcze Chimyaku, ale niemal natychmiast wyszła z pola zasięgu. Uznałby, że nadludzki zmysł płata mu figle, gdyby kobieta nie pozostawiła wyraźnego tropu wiodącego w dal. Każde jej stąpnięcie znaczył obrys błękitnych, elektrycznych iskierek szybko gasnących na blaszanej powierzchni. Zanim jeszcze zrozumiał co się właściwe stało, zza pleców dostał postrzał między łopatki. Odwrócił się, ale oczywiście nikogo już tam nie zobaczył. Drugi, w to samo miejsce. Bawiła się z nim. W gniewie ponownie rozpalił aurę, ale jej wpływ nie wydawał się czynić agentce jakiejkolwiek przeszkody. Próbował zwiększyć zasięg Kijunhou, sięgnąć dalej i złapać namiar. Poruszała się w tak niesamowitym tempie, że zawsze było to ledwie mignięcie i znowu ją gubił. Dzięki tym bezskutecznym próbom zaczął przynajmniej dostrzegać wzór w jej ruchach. Wreszcie nie szukał przeciwniczki na oślep, a kierował wzrok tam, gdzie faktycznie przed chwilą była. Ookawa cisnął naprędce utworzony kryształowy shuriken w kierunku skąd nadleciała następna kula. Tak samo odpowiedział na czwarty atak i każdy kolejny. Wszystko na nic, nie trafił żadnym.
- Gdybym chciała cię zabić, już byś nie żył – krzyknęła mu triumfalnie tuż obok ucha.
Tak jakby tego nie wiedział. Gladiatorka zataczała teraz koła wokół ofiary, a proste dotąd szlaki elektryczności zaczęły układać się w koncentryczne wzory. Ich jasność rosła z każdą sekundą, po nałożeniu się po kolejnych okrążeniach nowych roziskrzonych tropów na stare, przygasające. A Tekkey nie mógł absolutnie nic zrobić. Przynajmniej na razie. Musiał się uspokoić i zyskać na czasie, zagadać ją. Zdecydowanie bez wtrętów Symbionta. Odchrząknął.
- Nigdy nie wygrasz, tylko gdybając. Dam ci radę. Imai-san. Odkryj w sobie żądzę walki, gotowość do mordu. Będzie jak będzie, ale przynajmniej poznasz granice swoich możliwości.
Powinna być wdzięczna. Akurat jego taka pouczająca tyrada z ust Izumy kosztowała dużo więcej, niż była warta.
- Nie należę do Podziemnego Kręgu dla łatwej adrenaliny, jak wy. Arena to tylko pretekst, bym mogła dobrać się do bezkarnych zbrodniarzy. Ty jesteś wśród nich, poruczniku. Jak myślisz, dokąd płyniemy? – odpowiedziała, nie zwalniając.
- Nag? – Zaryzykował.
- Ishima. Po tym jak cię aresztuję, a eksperci od przesłuchań zrobią swoje, prokurator będzie musiał znieść klauzulę tajemnicy z akt dotyczących incydentu w Voluptenie. A wtedy uda nam się wyjaśnić sprawę raz na zawsze, co do najmniejszych detali.
To nie brzmiało dobrze. Ani odrobinę.
- O tym właśnie mówię. Nie próbuj, po prostu to zrób. Może chodź tu wreszcie i spróbuj mnie zakuć, glino.
- Ok. No to gleba i leż grzecznie – zarządziła Kyoko tuż zza jego pleców.
Na ślepo spróbował uniku. Już w ruchu, kątem oka ujrzał wycelowaną w siebie katanę płonącą blaskiem błyskawicy. Ledwie go musnęła. Łańcuchy elektrycznych wyładowań i tak przeskoczyły z metalu i bez trudu przeniknęły przez zbroję chuunina. Ten przygarbił się, roześmiał histerycznie. Głos drżał mu, lecz nie cichł ani na sekundę. Spróbował odtrącić miecz, ale bez najmniejszego wysiłku policjantka obiegła go i ponowiła atak z innego kąta. Niedługo wytrzymał. W pewnym momencie jakby coś się w nim złamało, skulił się jeszcze bardziej i rzucił niemal na czworakach w bok. Kyoko dopadła go natychmiast i doprawiła trzecią potężną dawką porażeń. Upadł w drgawkach na podłoże, a ona litościwie przerwała tortury. Patrzyła z góry na pokonanego przeciwnika i oddychała z trudem. Jej prędkość też miała swoją cenę.
Wywiadowca spróbował nieporadnie wstać, ale tylko trąciła go naelektryzowanym ostrzem i to wystarczyło. Zrozumiał nauczkę. Przewrócił się na plecy i odtąd leżał posłusznie. On też potrzebował dłuższej chwili na regenerację, toteż zawieszenia broni trwało.
- Wiesz co jest najzabawniejsze? - spytał w końcu, z krzywym uśmiechem błąkającym się po wargach. - Nawet nie jesteś ciekawa mojej wersji zdarzeń.
- Po co? Wszyscy aresztanci kłamią. Nękałeś mieszkańców już wcześniej. Potem ich zamordowałeś. Spaliłeś dowody.
- Byłem tam, tylko tyle wiesz na pewno. Reszta to domniemania. A prawda jest taka, że podczas ostatniej wizyty miałem zamiar wbić chociaż niektórym tubylcom trochę rozumu do głowy albo wybić ich wszystkich. Nie zdążyłem. Ktoś inny podpalił ich melinę jako pierwszy.
- Ach, tak? Kto?
Wyszczerzył się wrednie.
- Jeśli nawet wiem, to obowiązuje mnie tajemnica służbowa.
- Bardzo wygodne. Cienie są najlepsi w chronieniu własnych tyłków zastrzeżeniem informacji. Dlaczego nie pozwoliłeś mi wejść do miasta? Dlaczego wywiad położył łapę na ruinach i do dziś nie dopuszcza tam nikogo?
- Nareszcie wyszło sedno sprawy. Od kiedy to komisarze RG narażają kompletnie bez celu życia członków całego oddziału? – spytał z przekąsem, omijając niewygodne pytania.
- Bez celu? Tam byli ludzie! Przed pożarem Voluptena była całkiem zwyczajnym, sennym miasteczkiem – zaperzyła się Kyoko.
- O, gdyby naiwność miała skrzydła! Nic nie wiesz, Imai-san. Pomyśl trochę, nie bez powodu nadano tej sprawie klauzulę tajności. Lepiej dla nas, że wszyscy mieszkańcy zginęli.
- Dość tych bredni!
Katana groźnie zabłysła elektrycznością. Komisarz wyciągnęła wreszcie kajdanki i spojrzała z miażdżącą dezaprobatą na swego leżącego oponenta.
- Niedawno przekroczyliśmy granicę morską Strefy Wymiany. To już rewir mojej jurysdykcji. Jako komisarz oddziału Ryuu Gijouhei w Ishimie aresztuję cię, Genbu Ookawo, pod zarzutem celowego zatajania faktów dotyczących śledztwa, usiłowania dokonania wielokrotnego morderstwa, oraz domniemanego masowego podpalenia. Niech Lumen zlituje się nad twoją czarną duszą.
- Żaden fałszywy bożek nie będzie mnie osądzał. Ani tym bardziej ty.
Wokół jeszcze bardziej pociemniało, gasząc resztki światła rzucanego przez pokładowe lampy, a nawet tłumiąc błyski piorunów przemykających między ciężkimi chmurami. Sytuacja się odwróciła. Teraz to trzy olbrzymie kamienne statuy bóstw Shinto pochyliły się nad policjantką. Wpatrywały się w nią z niemym potępieniem. Rozumiała to, choć oczodoły przedwiecznych wypełniał żywioł, czysty ogień, w niczym nie przypominający źrenic śmiertelników. Dlaczego byli zagniewani? Przecież wszystko co robiła, czyniła w imię sprawiedliwości!
Zreflektowała się dopiero, gdy widziadło samo zniknęło. W tym samym momencie Tekkey złapał ją gdzie dosięgnął, tuż ponad cholewkami butów. Palce zacisnął jak imadła. Błękitny rozbłysk. Szczepieni nadludzie przelecieli dystans dziesięciu kroków. Błękitny rozbłysk. Oboje ciężko upadli kilka dodatkowych metrów dalej. Jej ostatnia nadzieja właśnie zawiodła – chwyt cały czas pozostał mocny. Nie dziwota, w miejscach styku rękawice się zespoliły. Po tym jak shinobi uwolnił z nich ręce, miała na nogach prowizoryczne, kryształowe dyby, skutecznie ograniczające jej ruchy. Spróbowała się przetoczyć, wylądowała w zachwianym przysiadzie. Ale już Ookawa skoczył na nią bez wstawania, podpierając się rękami, jak dzikie zwierzę. Dźgnęła mieczem, w ruchu gromadząc energię. Mężczyzna zasłonił się odsłoniętą dłonią. Stal gładko przebiła mięso i zazgrzytała o kości, ale i tak szpieg przewrócił kobietę samym impetem zderzenia. Zaskwierczało przypalane ciało. Nie puścił. Jakby nie zauważając bólu, przepchnął dłoń wzdłuż ostrza, rozmazując na nim krew i tylko pogłębiając ranę. Nim palcami dosięgnął jej dłoni, komisarz sama porzuciła rękojeść. Zamiast walczyć o długą katanę, bezużyteczną podczas walki w parterze, kopnęła obiema skrępowanymi nogami, trafiając napastnika w podbrzusze. Agent odleciał, wyrzucony w tył energetyczną eksplozją. Wylądował z warknięciem, wyrwał z ciała oręż i odrzucił precz. Potem znowu rzucił się bez cienia namysłu przed siebie. Zajrzał wprost w lufę wymierzonego pistoletu. To jakby odrobinę go orzeźwiło. Zwolnił do spaceru, wyprostował się i rozłożył ręce zapraszającym gestem.
- I co zrobisz z tą pukawką? Nie strzelisz mi w głowę, przecież potrzebujesz mnie żywego. A porażenie każdej innej części ciała niewiele mi zrobi.
Desert Eagle nerwowo drgnął w dłoni policjantki. Genbu utrzymał niezmienny uśmiech przez wszystkie dziewięć naelektryzowanych postrzałów w korpus, choć było to trudne. Również wyjątkowo bolesne. Ani na chwilę się nie zatrzymał.
- Widzisz? Dlatego marna z ciebie gladiatorka. Strzelaj, by zabić, albo giń.
Na dystansie dwóch metrów bez ostrzeżenia rzucił w twarz Imai świeżo uformowany kryształowy sztylet. Uniknęła go oczywiście, uchyliła się miękko i pomimo kajdan aktywowała błysk elektryczności. Śmignęła w bok, niesiona pojedynczym impulsem boskiej prędkości. Przekoziołkowała po blasze w rozpaczliwej próbie zachowania kontroli nad upadkiem. Shinobi nie tracił czasu. Podbiegł i odkopnął upuszczony przez kobietę pistolet w dół, na daleki pokład. Miał już dość porażeń jak na jeden dzień.
Spojrzał triumfalnie na przeciwniczkę, sprawnie zbierającą się z podłoża.
- To koniec, Imai-san. Nie masz broni.
- Mylisz się. Sprawiedliwość jest po mojej stronie. Niczego więcej nie potrzebuję.
Kyoko wyłuskała nabój z zapasowego magazynka. Cisnęła nim, niecelnie zresztą. Chyba nie była najlepsza w improwizacji. Kolejny złapał w rękę. Zapiekła elektryczność, skrzywił się, ale po chwili znowu mógł poruszać zdrętwiałymi palcami. Odrzucił go jej od niechcenia pod nogi, jasno sygnalizując, że nie bierze tego ataku na poważnie.
- Tylko tyle? Nie dość mocy, by mnie zranić.
- Przestań mnie lekceważyć!
Ściągnęła więcej energii wprost w kolejny ostry nabój. Ledwo zdążył doskoczyć i wybić jej go z dłoni. Ładunek trybonitu wewnątrz łuski eksplodował już w powietrzu.
- Słuchaj no, dość tego. Zaraz zrobisz sobie krzywdę. Przegrałaś, nie bądź uparta.
Chwycił Kyoko za kombinezon i pobieżnie przeszukał jej kieszenie. Zarekwirowane naboje wyrzucił. Szarpała się oczywiście. Drobne ciało komandoski może i miało trochę więcej siły, niż się mogło wydawać na pierwszy rzut oka, ale nie dość aby się mierzyć i wygrać z porucznikiem w bezpośredniej konfrontacji, twarzą w twarz. Szybko zdała sobie z tego sprawę. Wróciła do pierwotnej strategii. Rzuciła się w bok elektryczną eksplozją. Tym razem Ookawa spodziewał się tej sztuczki. Gdy tylko ponownie ją schwytał, przymocował swoje stopy do pokładu warstwą czerwonego sznurka. Zachwiał się lekko, ale pozostał na miejscu.
- Nie możesz mi uciec. Wygrałem. Bądźmy poważni, Imai-san. Ile chcesz się boczyć, że powstrzymałem w Voluptenie jeden twój głupi, samobójczy kaprys?
- Wiedziałam! To od początku chodziło o mnie!
- Nie, skąd. Nawet cię nie znam. Wtedy było mi po prostu szkoda dobrego oddziału - wycofywał się niezręcznie ze swych słów.
- Keru opowiedział mi o tobie dość. Nic nie obchodziło cię co się z nimi stanie, Tekkey. Nie, to poszło o co innego. Nie wyglądałeś na zdziwionego, widząc mnie w szpitalu u łóżka Pita. Dobrze wiedziałeś, że się z nim przyjaźnię. Ale ty… czego tak właściwie od niego chcesz, co?
- Niczego, w zasadzie. Łączy nas braterstwo broni. Czasem wpadamy na siebie w pracy, a innym razem współpracujemy podczas misji. To wszystko.
- Kłamca. Jego też ołgasz, kiedy cię spyta o Voluptenę?
- To co innego. Sprawy służbowe. Obowiązuje mnie tajemnica. Bez upoważnienia przełożonych nikomu nie mogę udzielać informacji na ten temat.
- No to pozwól, że to ja się podzielę moimi ustaleniami. Twierdziłeś, że nikt nie ocalał z pożaru. Ale ja przeanalizowałam raporty policji z całego Sanbetsu. Ledwie kilka godzin po naszym odlocie z miasteczka widziano ciężko poparzoną dziewczynę w Ginto, niedaleko granicy ze strefą Strefy Wymiany. A towarzyszył jej ktoś wyglądający dokładnie jak ty. Kim ona jest ? Dlaczego usiłowałeś to ukryć?
Nie odpowiedział. Imai przyszpiliła go triumfalnym spojrzeniem.
- Rozumiem. Aż tak bardzo ci na niej zależy?
- Nic nie rozumiesz, to długa historia. Rzeczy, które robię dla przyjaźni.
Szpieg złapał komisarz obiema rękami za ubiór, bez wysiłku uniósł ją w górę. Niska i drobna komandoska nie ważyła wiele. Pewnie jak większość kobiet dbała o linię.
- Puszczaj! – wrzasnęła, odzyskując rezon w ostatniej chwili.
- Co za kiepski dobór słów.
Zakręcił nią i z całej nadludzkiej siły cisnął ciałem Kyoko przez burtę statku, daleko nad słoną wodę. Pochłonęły ją rozbryzgi piany, wyrzucane kilkunastometrową chmurą ponad pokład za każdym razem, gdy rozszalałe fale uderzały w statek. Raczej kiepska pogoda na nurkowanie w kryształowych butach. Nie chciał tego. Od kiedy ją rozpoznał, starał się nie uszkodzić jej za bardzo ze względu na Pita. Nie pozostawiła mu żadnego innego wyboru. Niewdzięcznica! A przecież uratował jej życie w tej cholernej Voluptenie. Mogła się mylić co do szczegółów, ale i tak robiła zbyt wiele szumu wokół sprawy, która musiała pozostać wyciszona, bez względu na cenę. Milczenia komisarz nie zdołałby kupić. Gdyby ją zastraszył albo szantażował, poczucie obowiązku skłoniłoby ją do działania nawet kosztem osobistego interesu. I chciała wszystko powiedzieć Kaeru. Absolutnie nie mógł na to pozwolić. Zaczynał układać już sobie w głowie, jak się wywinie od odpowiedzialności. Przede wszystkim należało odczekać stosowny czas, aż płuca wypełnią się wodą, a potem wyłowić kajdany. Głównie ze względu na Araraikou, utonięcie musiało wyglądać na nieszczęśliwy wypadek. I tak będzie mu ciężko, nawet bez świadomości, że jedno z jego przyjaciół zamordowało drugie.
Pokręcił głową z niesmakiem. Nie znosił poprawek. Co za uparta bestia. Nawet teraz nie chciała odejść w pokoju.
Jak uniknęła śmierci, tego nie wiedział. O ile dobrze interpretował narastający luz i drgania nici przytwierdzonych do dyb, Imai szybko wracała w kierunku statku. Zobaczył wśród wzburzonych fal punkcik światła, potem drugi, trzeci. Wyglądały podobnie do techniki akcelerującej bieg… ale na wodzie? To był absurd, jak by się utrzymała na powierzchni? Nawet nie zdążył zareagować, a przeciwniczka już znalazła się tuż przy nim. Porwała go wpół, samą boską prędkością pociągnęła za sobą. Oplot zbroi kotwiczący go na miejscu zaczął się gwałtownie pruć, usiłując zapobiec zerwaniu. Naraz policjantka zatrzymała się na ułamek sekundy, zmieniając kierunek poruszania z poziomego na pionowy. Wybiła się w górę, przyśpieszając kolejną eksplozją. Dopiero teraz agent zauważył, że z pleców kobiety wyrastają nieduże, energetyczne skrzydełka. Więc to był jej as w rękawie, powód dla którego nie chciała się poddać. Z perspektywy czasu jej plan był jasny: upadek z wysokości mógł być groźny nawet dla opancerzonego Ookawy. Szczęście w nieszczęściu, że on był zbyt ciężki, a Imai nie dość silna, by go bez końca holować po niebie. Dotarli na maksymalną amplitudę wysokości, uzyskaną dzięki odbiciu od kontenerów, po czym policjantka po prostu puściła szpiega. Czekał go długi upadek na przepływający o kilkadziesiąt metrów niżej statek.
Trochę się przeliczyła, jeśli oczekiwała, że po prostu bezczynnie podda się losowi. Genbu jednym mentalnym rozkazem rozpuścił zbroję i przeformował ją w tkaninę spadochronu. Nadal spadał, ale w bardziej kontrolowany sposób. Mimochodem odnotował nadludzkim zmysłem, że agentka zaciska na czymś dłoń. A był przecież pewien, że ją rozbroił. Chwilę później zgrabnie przeleciała obok, a rozgrzany metal przeciął całą płachtę wzdłuż, dzieląc ją na dwie połowy. Grawitacja nie odpuściła. Mężczyzna runął w dół i właśnie wtedy dopadła go jeszcze migrena, jak zawsze gdy Symbiont próbował nawiązać kontakt. Do umysłu nieproszone napłynęło wspomnienie drugiego pojedynku z Izumą. Wtedy chuunin przebił dach blaszanego składziku i rozpłaszczył się na ziemi. Dlaczego pasożyt do tego wracał? Akurat teraz, gdy najbardziej przydałyby się szpiegowi własne skrzydła. Jak egzekutor? Gdy spotkali się z Genbu po raz pierwszy, zabójca wykształcił je szturmując energetyczna bańkę kapitana Pita. Co z tego? Nie miał pod ręką żadnego biednego zwierzaka do wchłonięcia! Zamrugał, uderzony nagłą myślą. Symbiont nie miał dość materiału do stworzenia dodatkowych kończyn, ale własna nadludzka mutacja Ookawy? Mocno skupił się na tym obrazie, używając obu mocy do uformowania z dwóch części rozdartej płachty nowej, eksperymentalnej wersji Tengu no Chikyo. Silne oraz szczupłe mięśnie, cienka błona lotna rozciągnięta na żebrowaniu cienkich kości. Zamachnął się na próbę olbrzymimi nietoperzymi skrzydłami. Nadal mknął w dół. W panice zaczął nimi co sił trzepotać. To wreszcie dało jakieś rezultaty. Zwolnił, a po chwili zaczął się wznosić. Zbliżył się do Imai, choć w jej pobliżu czuł się jakoś dziwnie. Może to latanie było tak potwornie wyczerpujące.
- Czym ty jesteś? – zapytała wreszcie Kyoko, z wypisaną na twarzy mieszaniną odrazy i fascynacji.
Przyganiał kocioł garnkowi. Agentkę otaczały wiązki wyładowań, koncentrujące się na trzymanym przedmiocie. Przez zaciśnięte palce prześwitywało oślepiające światło. Mógł się mylić, ale miał wrażenie, że jej skrzydła były większe, niż wcześniej.
- Nie pamiętasz Fabryki? Dopóki mam dość krwi, mogę stworzyć wszystko! Następnym razem zrobię helikopter!
- Pamiętam. Kolejna niezapomniana przygoda z twoim udziałem, poruczniku. Ale ciężko nie zauważyć, że nie masz już zbroi.
Wyciągnęła w jego stronę prawicę. Przynajmniej wiedział już co ominął podczas rewizji. Policjantka trzymała blaszaną odznakę Ryuu Gijouhei, rozpaloną nieziemskim blaskiem. Pomiędzy nią a agentem przeskoczyła pojedyncza wiązka wyładowania. Bolało jak diabli. Na cienkiej tkaninie ubioru z Akai Kenshi pojawił się wypalony okrąg, a na odsłoniętej skórze czarny ślad poparzenia. Zregenerował ranę na jej oczach i roześmiał się, blefując na całego. Podleciał nieco. Był już tak blisko niej, że każdym uderzeniem skrzydeł omiatał ją podmuchami zimnego powietrza.
- Już ci chyba mówiłem, Imai-san? Nie masz dość mocy, by mnie zranić.
Kobieta zagryzła wargi i spojrzała na chmury. Zawahała się na krótko, ale widać jednak podjęła decyzję
- Tyle już wiem – odpowiedziała z urazą.
Czemu ona musi być tak uparta? Musiał znaleźć jakieś słowa, które ją zniechęcą, przekonają, zastraszą… cokolwiek! Tylko jak raz nic nie przychodziło mu do głowy.
- Po co to przedłużać? Uznaj porażkę i zapomnijmy o sprawie Volupteny.
- Przykro mi. Bohater sprawiedliwości nigdy się nie poddaje.
Cisnęła naelektryzowaną odznakę wysoko w górę, bliżej burzowego nieba. Ciągnął się za niż ślad błękitnych iskierek. Sama kobieta natychmiast zanurkowała. Agent nie próbował jej ścigać. Zamiast tego śledził blaszkę wzmocnionymi eliksirami oczyma. Wyczuwał pułapkę. Właśnie wyrzuciła swoją jedyną broń i kompletnie nie pojmował na co jej to było. Już chwilę później dowiedział się w najgorszy możliwy sposób. Cały ten czas patrzył ponad siebie, więc naprawdę zobaczył wysuwające się spośród chmur białe ostrze błyskawicy, które bezbłędnie trafiło w metal. Podążając szlakiem zjonizowanego powietrza piorun spadł wprost w dół, na niezdolnego zareagować Genbu. Ostatnim co zobaczył była biel, wypalająca wszystkie inne barwy. Spadł.
***
Kyoko ze zmęczoną satysfakcją patrzyła jak prawdziwy, naturalny grom uderza w agenta. Nie chciała zabić Tekkeya, mimo wszystko był przyjacielem Pita, ale nie pozostawił jej wyboru. Takich jak on nienawidziła bardziej niż czegokolwiek innego. Czuł się bezkarny na wysokim państwowym stanowisku i kpił sobie w żywe oczy ze sprawiedliwości. Ma nauczkę. Nikt nie stoi ponad prawem, panie Ookawa.
Niedługo zresztą zdążyła się cieszyć zwycięstwem. Jak sądziła, oddaliła się na bezpieczną odległość. Nie wzięła w rachubę krwawych nici. W chwili porażenia mężczyzny, ładunek pomknął po przewodach łączących jej kajdany z ciałem agenta. Imai dotknęła potęga tego samego gromu, który tak lekkomyślnie przywołała. Energetyczny konstrukt na jej plecach na ułamek sekundy rozjarzył się nieziemskim blaskiem i powiększył, wypełniając niebo gigantycznym obrysem postrzępionych, elektrycznych skrzydeł. Potem wszystko zgasło, a policjantka bezwładnie pomknęła na pokład w ślad za agentem.
***
Shinobi z niewymownym trudem, ale w końcu podniósł się na nogi. Nie za pierwszą próbą, ale zważywszy na okoliczności, mógł sobie chyba pozwolić na trochę pobłażania. Przeżyć uderzenie prawdziwego pioruna? Zdecydowanie coś, co wspomni w pisanej na emeryturze autobiografii. Mógł uleczyć obrażenia od ciągłych porażeń, ale ile przed tym wycierpiał, tego sobie nijak nie wymaże z pamięci. Blaski i cienie używania Pentao. Tyle dobrego, że zdążył trochę się już oswoić z tym bólem i przestał panikować jak panienka po każdym najmniejszym ukłuciu elektryczności.
Smętne strzępki połamanych i popalonych skrzydeł ciągnęły się za nim, gdy powoli snuł się po pokładzie w poszukiwaniu Imai. Zapas dostępnych w oplocie Akai Kenshi zapasowych komórek, których używał do regeneracji, od samego początku starcia kurczył się w zastraszającym tempie. Jeszcze trochę i zostałyby mu tylko gołe kości egzoszkieletu.
- Odwzajemniam gratulacje: to co zrobiłaś tam w górze było najgłupszym zagraniem, jakie w życiu widziałem. Kiedy ktoś się bawi elektrycznością, prędzej czy później go ona porazi. Powinnaś była wiedzieć – oznajmił, gdy wreszcie ją odnalazł.
Ocenił stan pacjentki fachowym okiem. Leżała na pokładzie, posiniaczona od upadku i lekko dymiąca od porażenia. A przecież dostała może z dziesiątą część tego, co on. Pożółkłą od siniaków skórę znaczyły ciemne ślady poparzeń rozgałęziające się na wzór gałęzi drzewa. Jej serce nie pracowało. Mózg musiał już pewnie wyłączać co bardziej niedokrwione sektory.
Przynajmniej teraz wyglądało to w wystarczającym stopniu na zwykły wypadek, by mógł uniknąć konsekwencji. Powinien pozwolić jej zabrać do grobu wszystkie wykradzione tajemnice. Z drugiej strony, była przyjaciółką Pita… Zaczął daremną w tej sytuacji resuscytację, wzdychając nad swoją głupotą. I tak pewnie minęło zbyt wiele czasu od zatrzymania krążenia. Cenne minuty płynęły, a stan ratowanej ani trochę się nie poprawiał. Pozostała martwa jak zaklęty w kamień rycerz.
Zrobił co było w zakresie jego mocy i umiejętności. Tylko jak uparty wyrzut sumienia znowu zaczęła męczyć go migrena. Potwór w jego ciele dopominał się o uwagę, ale tym razem nie podsuwał gotowych wskazówek. I o co mu mogło chodzić? Kolejna odsłona "co by zrobił tata Izuma?" Shinobi objął wzrokiem scenkę i krzywiąc się, zaczął się poważnie nad tym zastanawiać. Czy egzekutor nie wspominał, że w jakiś sposób całkowicie uleczył szpiega po ich pierwszej walce na moście? Szkoda, że akurat tej umiejętności nigdy więcej porucznikowi nie zademonstrował. Genbu popatrzył na swoje dłonie, uciskające rytmicznie wątłą pierś policjantki. Sytuacja i tak była beznadziejna. Cokolwiek zrobi, nie zdoła pogorszyć jej stanu. Ciężko o lepszą okazję do testu w imię nauki. Rozciął resztki nadpalonego materiału kryształowym ostrzem oraz położył palce na odsłoniętej skórze Imai. Nie miał pomysłu co powinien dalej zrobić. Wydał mentalny rozkaz Symbiontowi, ale nic się nie stało. Żadnej transferowej narośli wyskakującej z ciała. Czuł niechęć i odrazę, ale to wcale nie były jego myśli. Z trudem skupił wolę i przełamując opór wirusa, zmusił go do ujawnienia jego mocy. Milimetr po milimetrze tkanki wyciągały się coraz dalej, spajając się z komórkami agentki…
- Nie uważasz, że już wystarczy? – ktoś zapytał zza pleców chuunina.
A przecież podobno byli na statku tylko we dwoje – Ookawa i Imai. A jednak Genkaku! To zawsze był Genkaku!
Obejrzał się i poczuł ukłucie paniki. Na arenie zjawiła się jedyna osoba, z którą w obecnej sytuacji nie chciałby się spotkać jeszcze bardziej niż ze zdradzieckim generałem. W końcu wszystko wyglądało, tak jakby właśnie bawił się w doktora z jego nieprzytomną dziewczyną. Połączenie nawiązane przez Symbionta rozciągnęło się i zwęziło po gwałtownym oderwaniu od skóry, przybierając wyraźnie mackowaty kształt. Obrzydliwy, zupełnie jak Izumowe transformacje. Szpieg skrętem ciała usiłował zasłonić zdeformowaną dłoń.
- Pit! – jęknął żałośnie. – Kiedy cię wypuścili ze szpitala?
Nie odpowiedział. Sylwetka kapitana wydawała się jakaś prześwietlona i poszarpana na konturach. Ledwie widoczne iskry energii wydobywały się wprost z jego ciała i niknęły w powietrzu. Zrobił pierwszy, ostrożny krok, jakby spodziewał się, że rozsypie się na tysiące małych fragmentów. Taichou ukląkł przy leżącej, nie zwracając na przyjaciela uwagi. Przyjrzał się uważnie obrażeniom, po czym również położył dłoń na jej piersi. Elektryczny impuls szarpnął całym ciałem komisarz. Chuunin wyczuł, że serce podjęło pracę.
- Mało nie zginęła – mruknął Araraikou.
On wiedział! Rozpoznał rany zadane przez moce Symbionta! Pomiot Izumy wyczuwalnie epatował obezwładniającym strachem, tak jak i w samym Ookawie błyskawicznie narastało ślepe przerażenie. Przynajmniej raz byli w pełni zgodni. I dzięki temu kuriozum Genbu nagle zrozumiał kolejny ważny fakt dotyczący niejasnych zdarzeń tej feralnej nocy. To uczucie irracjonalnej paniki było dokładnie takie samo jak to, przez które Sanbeta uciekał na oślep przez zakamarki statku przed elektrycznymi pociskami Imai. Ale zaczęło się już wcześniej, jeszcze przy szpitalnym łóżku Kaeru. Wirus pamiętał moc, która zniszczyła kiedyś tak wielu jego nosicieli. Bał się jej jak niczego na świecie. Genbu zagryzł zęby, zmuszając się do pozostania na miejscu wbrew narastającej w nim chęci rzucenia się do ucieczki.
Nieoczekiwanie blondyn uśmiechnął się blado.
- Jej ciało nie mogło długo kontrolować aż tyle energii. Może zdołałbym jej pomóc bezpiecznie ją rozładować, ale nigdy nie wybaczyłaby mi interwencji. Wiesz jaka ona jest. Wierność regułom i ośli upór. Gdy raz wbije sobie coś do głowy, nic jej powstrzyma.
- Widziałeś to? Uderzenie pioruna? – upewnił się z niepokojem szpieg.
- Jakiś czas krążyłem nad wami samolotem. Sam wiesz: nikomu nie wolno się mieszać w walki Podziemnego Kręgu dopóki nie zostanie wyłoniony bezdyskusyjny zwycięzca. Gratulacje.
A więc przyjaciel niczego się nie domyślał. Tekkey odetchnął. To mu dawało szansę na zadanie pytania w bardziej sprzyjających okolicznościach… Pacnął się w czoło, mając wrażenie, że tak naprawdę niczego się nie nauczył po Arkadii. A może to Symbiont podsuwał mu fałszywe myśli i pragnienie opóźnienia konfrontacji? Z każdym mijającym dniem pasożyt bardziej korodował jego ciało i psychikę, ale w najgorszych snach agent nie przypuszczał, że sprawy mogły już zajść aż tak daleko. Nie pozostawało ani chwili do stracenia. Musiał natychmiast uzyskać odpowiedzi odnośnie MindJack Pilla.
Tyle że kapitan troskliwie okrył przyjaciółkę płaszczem i zaczął wpisywać komendy na konsolecie Beepera. Shinobi znał tę sekwencję. Przywoływała myśliwiec Tetsudenkou.
- Nie możesz odlecieć! Ty i ja powinniśmy porozmawiać.
- Później. Najpierw przewiozę Kyoko do szpitala. Jej zdrowie jest teraz najważniejsze, a wiem, że nie cierpisz skracać swoich długich historii.
- Kiedy „później”? Nigdy nie ma dobrego czasu na tę sprawę! – wybuchnął chuunin. - Nie rozumiesz? Tracę nad tym kontrolę! Potrzebuję twojej pomocy, Pit. Zaklinam cię na wszystko co razem przeszliśmy. W Fojikawie, Har, Fabryce. W Salem własnymi rękoma wygrzebałem cię nieprzytomnego spod gruzów wieży radiowej. Jesteś mi to winien!
Kapitan zawahał się wyraźnie. Ale oczywiście właśnie wtedy ocknęła się femme fatale.
- Kaeru – Imai szepnęła słabo. – Tak mi przykro. Zwykle to ja ratuję ciebie.
Napięta mina mężczyzny natychmiast się rozluźniła. Spokojnie wklepał instrukcje w Beeper i po chwili nad kontenerowcem zahuczały silniki maszyny.
- To nic, Kyoko. Nie przejmuj się tym. Tylko oddaję ci teraz te stare przysługi. A ty, Tekkey, będziesz musiał poczekać. Schowaj się przed deszczem, zrób sobie jakąś herbatkę ziołową i wyluzuj. Odezwę się niedługo.
Nim szpieg zdążył zareagować, wojskowy wystrzelił ponad swą głowę linkę rękawicy Ryoushi i wzniósł się w górę, do samolotu, trzymając ranną w ramionach.
Porzucony na pokładzie Genbu daremnie próbował przekrzyczeć burzę, bezsilnie wymachując pięściami.
- WRACAJ! Araraikou! ARARAIKOU!
Gdy z burzowego nieba zniknął najmniejszy ślad pojazdu, szpieg wybuchnął w końcu gorzkim śmiechem. Ostatnia nadzieja na ocalenie kompletnie zawiodła. W chwili próby nawet Pit okazał się fałszywym sojusznikiem i zdradził zaufanie Ookawy. I to po tym wszystkim, co ten zrobił w imię ich przyjaźni. Szczególnie dziś, narażając własne życie i zdrowie. Ten dzień uleczył go z resztki złudzeń. Nikomu nie można już było ufać. Wszędzie tylko szubrawcy, kłamcy, intryganci, mordercy. Bardziej niebezpieczni są przyjaciele w swej zdradzie, niż wrogowie w swej konsekwencji. Koniec końców, mógł polegać wyłącznie na sobie. Ironicznie z każdym dniem odrobinę mniej, biorąc pod uwagę jak jego psychika była już teraz naznaczona wpływem pomiotu Izumy. Ale czy Symbiont naprawdę był przekleństwem, za jakie dotąd go uważał? Może w tym szaleństwie tkwiła metoda? To nie własne nadludzkie umiejętności po wielokroć ratowały mu dzisiaj życie. Wirus go regenerował. Na swój sposób podsuwał rozsądne rady. Może nawet dałby się nakłonić do uleczenia porażonego serca. Jaki inny lekarz byłby w stanie uzdrowić pacjenta zwykłym dotykiem? Czy cały ten czas Genbu popełniał fatalny błąd? Może nie powinien koncentrować się na odnalezieniu cudownego panaceum, które uwolniłoby go od intruza. A gdyby pogodził się z rzeczywistością, zaczął szukać sposobu na bezpieczne użycie mocy wirusa? Może małymi krokami znalazłby z nim płaszczyznę porozumienia. Ten mógł być pierwszym:
Możemy polegać wyłącznie na sobie. Na nas.
Przypisy
1. Nie umiem pisać przypisów. Zawsze o czym zapomnę, coś nieopatrznie skomentuję i powstaną niedomówienia, zmuszające was do samodzielnego szukania odpowiedzi. Przykro mi.
2. Jeśli już szukać musicie, zalecam zacząć od Zbrojowni.
3. Tak naprawdę w miasteczku Voluptena doszło do [ocenzurowano].
3. Ostrzeżenie - zawiera spoilery dotyczące treści.
Spoiler:
Mam nadzieję, że zrozumienie zasady comba mocy Symbionta i Genbu nie przysparza większych problemów. Nadczłowiek pobiera z "ciała" zainfekowaną krew i używa jej jako materiału do swych konstruktów, a wirus, wymagający do aktywacji "kontaktu fizycznego" zainfekowanych komórek z dawcą, używa ich do drenażu na odległość. W tym przypadku "transferową naroślą" jest każde Akai Kenshi, którym swobodnie można przesuwać dowolną ilość krwi. W ten sam sposób "zapasowe" komórki w noszonych tkaninach i zbroi mogą zostać w razie potrzeby zaczerpnięte do regeneracji uszkodzonego "ciała".
You crazy bastard motherf...zabiłbyś Imai xD
Muszę ci przyznać, że twoja znajomość wydarzeń i lokacji jest niesamowita. Kojarzysz w tekście takie drobiazgi i takie walki o których bym nawet nie pomyślał, albo już dawno zapomniałem. Udowadniasz po raz kolejny, że jesteś nie do zdarcia.
Początek był ciekawym twistem mojego przebudzenia się w szpitalu. Ciągłość zachowana w najwyższym stopniu. Ciekawie też prowadzi to do walki.
Ta zaczyna się nagle. To jak budzisz się w środku starcia przypomniało mi coś i niemal miałem wrażenie, że to gdzieś wrzucisz. Mianowicie TĘ scenę: https://www.youtube.com/watch?v=v-Wl6yqGLDo . Dosłownie uciekasz przed strzałami napastniczki. I wychodzi pierwszy problem - natłok słów w zdaniu, który trochę rozmywa dynamikę. Zaczynasz przekombinowywać, ale do momentu revealu jest dobrze. Potem ten wątek z Voluptuous Town (xD), który wydaje mi się wrzucony trochę na siłę. Mogłeś nawet zrobić z tego proste "o nie symbiot przejął kontrolę i nie wiem co robię, jaka arena, że co, bijemy się?" na modłę wielu twoich wcześniejszych wpisów. Ale im dalej w las, tym bardziej personalna staje się to sprawa. Chyba będę cię musiał wypytać o to i owo, bo nie wyjawiasz za dużo
Ech, no i widać, że po odejściu Genkaku nawet porucznicy się ze sobą tłuką i nikt nikomu już nie ufa. Walka zaczęła robić się ciekawa gdzieś w połowie. Co nie zmienia faktu, że jest tak pełna chaosu, że nie ogarnąłem co się dzieje, dopóki nie przeczytałem drugi raz. Oszczędność też potrafi być cnotą Tekkey. co nie zmienia faktu, że było ciekawie. Czy mi się wydaje, czy postanowiłeś zastosować zagrywkę z okrążaniem wroga, prosto z mojego starcia? To wydawało się znajome i bardzo fajne. Końcówka to też masa emocji i nietypowych zagrań. Symbiot próbuje się wyrwać, ta uparcie walczy o sprawiedliwość, skrzydłami tnie co i jak, ty łapiesz nićmi - prawie jakbym widział tego Spider Mana. Ale to zagranie z odznaką RG było bardzo dziwne i w sumie zagrało jak miecz obosieczny. Kyoko raczej by tak nie postąpiła, ale będąc przypartą do muru chyba nie miała innego wyjścia. No i poraziłeś ją, kaman, to normalnie nie przechodzi. Ale uznajmy, że skoro miała skrzydła elektryczności, to to jakoś złagodziło cały proces.
A i po wygranej konfrontacji pojawiam się ja. Z początku myślałem, że to symbiot robi ci z mózgu jajecznicę, bo te poszarpane końce jak przy widmie, ale to tylko moja niestabilność formy po wyjściu ze szpitala. Ale nie ukrywam, że to było cool. Tak samo, jak i kreacja twojej przemiany. I jak ja potem mogłem z tobą normalnie rozmawiać w lesie? Monstrum.
Sporo w tej walce backstory, ale też jest odpowiedni ładunek emocjonalny, by to starcie było czymś więcej, niż zwykłą potyczką. Ba, jest nawet dosłowne pierdyknięcie na koniec. Gdyby nie tak duży ladunek chaosu, było by nieco więcej. Ale wygrałeś.
7.5 bo znów imponujesz wiedzą, dałeś całkiem ciekawy motyw dajacy podwaliny do walki, jak i twojego rozwoju, a przeciwniczka nie jest tylko zwyczajnym workiem do obijania. Trzymasz wysoki poziom. Czy to twoja najlepsza walka? Nie. Ale czy porządnie zrobiona? Tak.
https://www.youtube.com/w...OKpO4E&index=71
Tak wyglądałem (tylko że młodszy) po przeczytaniu tekstu. Za pierwszym razem. Za drugim razem była powtórka z rozrywki. Zadowolony? Niszczysz mi psychikę...
Przejdźmy do oceny...
Może to zabrzmi dziwnie, ale... Boję się Ciebie. Boję się jak cholera. Bo idealnie trafiasz w moje gusta.
Nie lubię chwalić ludzi... Ale ja tą walkę wchłonąłem. WCHŁONĄŁEM, psia jego mać.
I tu jest problem, bo nie wiem specjalnie co napisać. Zdarzyło się kilka interpunkcyjnych jak siadłem ze szkiełkiem, ale niezauważalne były przy pierwszym, czy nawet drugim podejściu. Ale biorąc pod uwagę ich ilość przy takiej ilości tekstu (książkę piszesz?) to nie mam się co czepiać.
Jak dla mnie jesteś mistrzem ciągłości fabularnej, a ilość odwołań czy śmiesznych momentów (które jakimś cudem nie zakłóciły mi poważnego odbioru tekstu) mnie zachwyca.
Pojawienie się Pita? Zagranie mistrzowskie, już czekam na pojedynek o fotel generała Będziecie się mogli nieźle pobić (nawet i bez punktów! ale proszę - zróbcie to!).
Dawkowanie napięcia to poziom IMHO mistrzowski... Wykorzystanie specyfików dostępnych też. No, ale trzeba się przyczepić do czegoś, bo mnie znowu zgłoszą
Nie odczułem, że ona (Imai) jest aż tak szybka jak jest (daj spokój! W biegu to najszybsza postać na tenchi, która wyjebuje poza skalę! (pewnie źle liczę i w ogóle...))
Hm... Trudno mi wyobrazić sobie porażenie, ale w sumie jakby ją brać za taką bateryjkę, co została przeładowana to by to działało... Nie wiem w sumie. Takie gdybanie. Zdurniałem przez ten fragment.
Nie czepię się fabuły, bo nie za bardzo wiem czego i nie za bardzo czuję po co.
Koniec końców mam ochotę zacytować ostatni przed wystawieniem oceny akapit Pita... Tak, czytam, żeby się nie powtarzać.
Wystawiam 8. Mniej byłoby niekonsekwencją w stosunku do ocen walk poprzednich, a ta walka moim zdaniem zasługuje na tę ocenę. Wahałem się moment, czy nie dać 9, ale do niej czegoś mi tu jeszcze brakuje.
A - prawie zapomniałęm. Muzyka rzeczywiście pomaga przy tej walce.