3 odpowiedzi w tym temacie |
^Pit |
#1
|
Komandor
Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567 Wiek: 34 Dołączył: 12 Gru 2008
|
Napisano 16-10-2015, 17:37 [Pit] 1640
|
Cytuj
|
Jest to opowiadanie luźno związane z Tenchi. Nie należy go brać jako oficjalną chronologię. Tekst powstał jako mieszanina kilku konceptów i inspiracji, które dość łatwo rozpoznać, a które ostatnimi czasy na mnie dość mocno oddziałują. A poza tym miałem ochotę na coś luźnego. Także ten, drogi czytelniku, który przypadkiem tu zajrzałeś, miłej zabawy życzę
Generał Shuzaku przyglądał się swemu odbiciu w lustrze. Na jego pokrytej bliznami twarzy malował się smutek i ogromne zmęczenie. Przejechał dłonią po swojej fryzurze. W burzy czarnych włosów pojawiły się już pierwsze siwe. A przecież miał zaledwie trzydzieści dwa lata. Czuł w myślach, że ciągnący się od ponad dwóch dekad konflikt w końcu go wykończy. Może nie paść na pierwszej linii frontu od ostrza lub mocy wroga. Prędzej dokona tego jego własna psychika. Bo jak tu walczyć z hordami demonów, wprost z czeluści piekieł?
Nieopodal kwatery generała zbierali się obrońcy. Przetrzebione w poprzednich bojach, ocalałe siły wojskowe dawnego Cesarstwa Nag liczyły każdą sztukę broni i każdy możliwy pojazd, wszystko, czego tylko dało się użyć by odeprzeć natarcie. Wojenni weterani stawali ramię w ramię obok kompletnie zielonych rekrutów. Wszyscy, jak jeden mąż, przywarli do ścian okopów. Dało się słyszeć kliknięcia broni i szuranie materiałów. Ktoś odchrząknął, ktoś inny splunął za siebie. Wyrzucono ostatnie niedopałki. Nastała cisza, przerywana jedynie wyciem wichru, szalejącego po lodowym pustkowiu. Jeden ze stojących przy wieżyczce odgarnął śnieg z rękawicy na której miał beeper i zakomunikował przez niego generała o nadchodzącym niebezpieczeństwie.
- Dagaz 3 do Ansuz 1.Na razie nic nie widać.
Towarzyszący mu żołdak obserwował okolicę przez lornetkę. Obwieszczający wieści mężczyzna złapał oddech, wypuszczając z ust sporą ilość pary i dodał szybko.
- Ale czuć wibracje. Na pewno coś tu idzie
- Zachowajcie spokój i utrzymajcie pozycje, jak długo dacie radę. Musimy dać czas na ucieczkę mieszkańcom.
Generał mówił spokojnie, z opanowaniem, tak ja prawdziwy dowódca powinien. W jego głosie nie było słychać ani krzty zawahania, podobnie jak w jego ruchach. Przejechał ostrzem żyletki po brodzie, pozbywając się tygodniowego zarostu. Sprawdził palcami gdzie jeszcze wystają pojedyncze kiełki. Starał się nie myśleć o tym, że tak naprawdę żyje w ciągłym strachu. Walczył już czwarty rok, bez dnia wytchnienia. Zniszczyli może łącznie dwie bazy wroga, a oni i tak wracali, silniejsi, liczniejsi, bardziej skoordynowani. Shuzaku dziwił się, że jeszcze nikt nie próbował buntu. Choć gdyby się tak zastanowić, to nic dziwnego Bo gdzie by miał taki dezerter uciec? Babilon już nie istniał, Sanbetsu zamieniło się w atomową pustynię, a Khazar w jeden wielki labirynt dżungli. Zostały tylko pojedyncze twierdze na północy i placówki na morzu. Gdyby dwa lata wstecz udało się odpalić orbitalny laser, pomysł Dwudziestego Pierwszego Klona, to przetrwało by chociaż Absolutorium i część duchownych, zdatnych do walki. Śmierć Arcybiskupa Coltisa była jednak zbyt dużym wstrząsem. Zostało tylko Nag. Ostatni bastion ludzkości, a być może w przyszłości kolebka wszystkich innych nacji.
Wstrząsy nasilały się. Były rytmiczne, jakby coś wielkiego, poruszającego się na czterech łapach, zmierzało w stronę obozu. Wojskowy znów spojrzał przez lornetkę i zobaczył kłęby białego dymu wznoszące się na dwa metry w górę. A zaraz potem wielką, mięsistą, porytą żyłami kończynę.
- Dagaz 3 do Ansuz 1. Zbliżają się Tytani.
Shuzaku położył żyletkę na wilgotnej szmatce i otarł brodę ręcznikiem.
-No to przywitajmy ich, jak wita się Tytanów. Vikingi już wystartowały?
Jak na zawołanie w komunikatorze generała odezwał się inny głos.
- Viking 1 do Ansuz 1. Lecimy na spotkanie bestii.
- Strzelać bez rozkazu.
Nad głowami schowanych w okopach żołnierzy pojawiły się małe, jednoosobowe myśliwce. Ich poszycie było połączeniem najnowszych stopów metali, oraz pochodzącej od symbiontów biomasy, odkrytej siedem lat wcześniej przez Sanbetańskiego Generała Ookawę. Warkot ich silników brzmiał podobnie do wściekłego skrzeku harpii. Jedni chowali głowy, inni wiwatowali, jeszcze kolejni szykowali się na ustrzelenie choć jednej bestii. Generał wyszedł ze swojej kwatery, chwytając wysokiej jakości karabin snajperski z biomasy. Przystawił oko do lunety. Już z tej odległości widział nadciągająca hordę. Pomniejsze pomioty biegły, piszcząc, charcząc, krzycząc, gotowe rozszarpać na strzępy każdego na swojej drodze. Tuż za nimi podążało sześć ogromnych maszyn, przejętych przez demoniczną magię. Cyborgi zmieszane z organiczną masą. Technologia połączona z żywą tkanką. To właśnie to odkrycie Ookawy pozwoliło wojownikom zgromadzonym w Nag na jakikolwiek opór. Tylko, czy sukces nie przyszedł nieco za późno?
- Akuma - szepnął pod nosem Shuzaku. Załadował karabin, który wydał z siebie sykliwy odgłos ładującej się w środku energii. Był gotów.
Pierwsza linia szturmujących demonów pojawiła się w zasięgu strzelców. Generał wymierzył dokładnie i skomasowana niebieska wiązka wystrzeliła z nagrzanej lufy. Przepalający żywe mięso Gen-laser przeszedł przez demona, raniąc biegnącego tuż za nim towarzysza. Setki karabinów zabrzmiało jednocześnie. Piski nasiliły się. Plugastwa z piekieł padały jeden po drugim, brocząc we własnej krwi, lub rozbryzgując się na kawałki. Od strony obozu zadudniły baterie ciężkich karabinów maszynowych, które pokotem kładły piechotę Akuma. Co niektórym udawało się przedostać. Skakały na żołnierzy, wpijając kły w ich gardła, drapiąc ich i rozszarpując skórę pazurami. Szybko jednak ginęły. Dawni wojskowi, wyszkoleni jeszcze przez Cesarstwo, dobywali monoostrzy i kończyli tym samym żywot przeciwników. To był chaos, który jakimś cudem dawało się jeszcze opanować. Shuzaku też nie próżnował. Bateria Gen-laserowa starczała na jakieś piętnaście strzałów, toteż chciał wykorzystać je jak najlepiej. Gdzieś za nim przebiegł spec od amunicji, nad głową przeleciał Viking, a niedługo potem, nieopodal niego wybuchł granat. Huk eksplozji na dłuższą chwilę przytłumił jego zmysł słuchu. Pół żołnierza spadło z nieba wprost pod jego stopę. Drugie pół wyparowało bezpowrotnie. Charkot pomiotów Akuma nasilał się. Ręce generała zacisnęły się mocniej na rękojeści karabinu. Jak długo mieli to wytrzymać? Jak długo jego własna psychika miała ignorować tą rzeź?
Vikingi tymczasem atakowały z powietrza. Rakiety naprowadzane latały tu i ówdzie. Karabiny maszynowe warczały wściekle, nagrzewając się do czerwoności. Skrzek harpii odbijał się echem od pobliskich gór. Tytani, kierowani przez nadludzkich Akuma kierowali się cały czas na fortecę. Gdy kolejna grupa myśliwców przeleciała nad głową jednego z nich, biomechaniczny potwór wierzgnął głową, strącając z nieba oponenta. Inny tytan postanowił stanąć na dwóch łapach. Wysoki na cztery metry, podobny do wilkołaczego Szamana twór chwycił dwa statki w ręce i zgniótł je, jakby były zabawkami.
- Viking 14 i 8 zniszczone! Ale tytan się odsłonił! Celować w gardło!
Potężna salwa poszła po piersi, gardzieli i twarzy potwora. Ten próbował jeszcze się osłonić, ale na nic się to zdało. Obficie krwawiący stwór wkrótce zachłysnął się własną cieczą i upadł z ogłuszającym łoskotem, na wznak, wzniecając jeszcze większe kłęby pyłu. Pod jego cielskiem zginęły przynajmniej dwa bataliony demonów. Shuzaku po raz pierwszy tego dnia poczuł ciepło. Iskierka nadziei zapłonęła w jego piersi.
Siedzący na grzbiecie innego Tytana osobnik popatrzył na całą tę sytuację z rozbawieniem. Postać w czarnym kapturze z maską przypominającą dawnych Ninja, jeszcze z Sanbetsu, wstała z siodła i nakierowała dłonie na jeden z myśliwców. Viking 4 zastygł w powietrzu, pochwycony niewidzialną siłą. Elementy z biomasy wciąż działały, ale mechaniczne część zdawały się uciekać we wszystkie strony. Jednym sprawnym ruchem dłoni, osobnik w czerni zgniótł metalowe części poszycia, zabijając tym samym siedzącego w środku pilota. Zgięty, jak puszka po wypiciu zawartości, Viking 4 spadł na ziemię, niknąc w kuli ognia.
- Skupić cały ogień na najbliższym Tytanie - zagrzmiał dowódca eskadry. - Strącić technomaga! Zabić go!
Pięć "harpii" leciało na spotkanie swej ofiary. Ale technologiczny mag Akuma tylko uśmiechnął się pod maską. Był tak potężny, że swoją mocą był w stanie wyhamować myśliwce podczas lotu z maksymalną prędkością. Powyginał ich metalowe części, a jednemu tak namieszał w elektronice, że ten zaczął strzelać po swoich. Pięć "harpii" leciało teraz na spotkanie śmierci.
Shuzaku nie zamierzał bezczynnie na to patrzeć. Siedział właśnie na pace jednego z Jeepów i starał się wycelować w maga. Pamiętał czym było jednookie strzelectwo. Jeep nie był koniem, ale zasada była ta sama. Zresztą konie już nie istniały w tym świecie.
Potężny wojownik wyczuł, że coś się święci. Rozejrzał się po okolicy i wypatrzył jeszcze jedną muszkę, która brzęczała nadzwyczaj natrętnie. Wycelował swoją moc w karabin oponenta, jednak nic się nie stało.
- Och...najwyraźniej ktoś tu się uczy - rzucił pod nosem, wciąż czując dreszcz emocji. Z takiej odległości nie był w stanie dotrzeć do elektroniki wewnątrz karabinu Nagijczyka. Musiał stawić mu czoła osobiście. Ale po co się tak męczyć, pomyślał.
- Tytanie, skręć w prawo. Zobacz, tam czeka na ciebie obiad!
Posłuszny rozkazowi swego pana, potwór obrócił się i zaczął maszerować w stronę malutkiego samochodu. Shuzaku zamarł w strachu. Kierujący pojazdem żołnierz przycisnął pedał gazu do podłogi, krzycząc. Na jego masce rozbijały się kolejne zaskoczone obrotem spraw demony, ich krew i flaki latały dookoła. A Generał czekał. Był cierpliwy. Walczył od lat i wiedział już, że nie zadrży mu ręka. Zmutowany zwierz był już blisko, a wraz z nim mag. W końcu nadarzyła się okazja. Nastąpił moment, na który czekał. Dźwięk nagrzewającej się baterii nasilił się. Niebieska lanca przeszyła powietrze z rozrywającym terkotem. Technologiczny mag jęknął żałośnie, łapiąc się za prawe ramię. Miał tam sporej wielkości dziurę, z której wciąż jeszcze szedł dym. W ostatniej chwili użył technik omijania strzału, choć zrobił to bardziej instynktownie, niż świadomie. A mimo to ktoś zdołał go trafić. Skryty pod czarnym płaszczem i czerwoną, mięsistą biozbroją wojownik zeskoczył z tytana, który właśnie tratował sojuszników. Szarżował, niszcząc wszystko na swej drodze, byleby tylko dopaść terenówkę. Shuzaku wyskoczył z auta, unikając cudem śmierci. Tyle szczęścia nie miał jednak kierowca, który wydał z siebie krótki jęk, zanim ogromna stopa nie pogruchotała mu kości. Czarnowłosy generał podniósł się, uniósł karabin do strzału, ale mag wytrącił mu broń jednym smagnięciem bicza.
- Pożałujesz tego! - wysyczał spod maski, wciąż jeszcze nie mogąc unieść prawego ramienia. Generał wyciągnął monoostrze by sparować kolejne smagnięcie, ale mag miał o wiele za dużo siły. Oplótł bicz wokół ramienia Shuzaku i szarpnął z całych sił, powalając wojownika. Czarnowłosy musiał ulec, inaczej oponent wyrwałby mu rękę ze stawu. Dudnienie było już nie do zniesienia. Ryk Tytanów, huk, eksplozje, krzyki potępionych, piski demonów - to wszystko dało mu znać o tym, że jego baza właśnie upadała. Nawet rana, którą zadał magowi zaczęła się już zasklepiać. Akuma nie bez powodu byli nazywani bogami.
- Wasze małe powstanie dobiega końca. Kiedy was wypatroszymy, wasze ciała staną się domami dla naszych demonów. Dołączycie do nas na Czerwonym Kontynencie. Będziecie dobrze służyć Nowemu Porządkowi Świata.
Nagijczyk poczuł strach. Zbliżał się jego koniec. Jego ciało nie będzie już tym, czym było. Zamieni się w technologiczno-biotyczne monstrum, służące jakiemuś choremu bóstwu chaosu. Oczy mu się szkliły, czuł, że wzbiera go na płacz. Był bezsilny. Ostatni mutanci, jakich znał, dołączyli do Akuma. Ostatni Szamani zamienili się w bezmózgich Tytanów. Świat upadł.
Z gęstych kłębów czarnego dymu i ognia wyłoniło się sześć kształtów. Przez ogłuszający chaos przedarł się jednostajny, świszczący dźwięk zbliżających się myśliwców ponaddźwiękowych. Technomag odwrócił głowę, podobnie jak i wielu innych walczących. Od strony niszczejącej fortecy nadleciały posiłki Ruchu Oporu Zjednoczonych Państw.
- Smoki, do raportu! - zagrzmiał głos w kokpicie. Należał do pięćdziesięcioletniego pilota z dawnego Sanbetsu, który nie zamierzał się cackać.
- Smok 2, melduję się!
- Smok 3, gotowy!
- Smok 4, na pozycji! - odpowiedział mu lecący z prawej strony skrzydłowy i ciągnął dalej - Kapitanie, skanery wykryły obecność nadczłowieka.
- Tak wiem, wyczuwam go. Emanuje silnym Douriki - odpowiedział dowódca, wciąż lecąc w szyku.
Siedzący na tylnym siedzeniu operator broni dał mu znać, że jest gotowy. Pilot przekręcił dwie kontrolki i nakierował celownik na najbliższego potwora.
- Okej, zapamiętajcie koordynaty. Rozpostrzeć skrzydła! Celujemy w Tytanów!
Myśliwce przeleciały w linii prostej nad polem bitwy. Na tyłach każdego z nich znajdowała się specjalna broń. Ich operatorzy zadziałali niemal równocześnie. Niebieskie wiązki Gen-laserów wystrzeliły, przecinając na pół monstra, przy okazji kładąc też pokotem całe tabuny demonów. Ogromna eksplozja, jaka została wzniecona po tym ataku rozsierdziła technomaga, który nagle został bez sił lądowych.
Shuzaku nie zamierzał siedzieć bezczynnie. Wstał, chwytając monoostrze i skupił w sobie swą nadludzką moc, by zaatakować oponenta. Ten uchylił się przed atakiem i wyprowadził kopnięcie w tors, odrzucając generała.
- A więc jednak jesteś mutantem. Jaka szkoda, że nie będziesz w stanie użyć już swych mocy.
Inkwizytor zbierał się do zadania ostatecznego ciosu. W tej samej chwili z kokpitu myśliwca wyskoczył dowódca, spadając na ziemię, przemieniony w piorun. Pojawił się pomiędzy walczącymi, klęcząc na jedno kolano i trzymając pięść przy podłożu. Śnieg wokół niego stopił się od nagrzanego Douriki.
- Kapitan Araraikou. W inkwizycji mówiono mi o użytkowniku elementu pioruna - zaczął wróg w czarnej szacie. Ustawił się w bojowej pozycji, chwytając karabin z biomasy Shuzaku. Wyciągnął z niego technologiczny element, jakim był emiter Gen-lasera. Jednym zaciśnięciem pięści przemienił go w funkcjonalny kostur energii.
- Nie powstrzymasz nas! Obserwowaliśmy was od dawna. Byliście gotowi się sami wyniszczyć od prawie stu pięćdziesięciu lat. Nie nadajecie się na nic innego, niż tylko niewolników!
Araraikou obserwował, jak porusza biczem. Gdy już miał nim trzasnąć, pilot niemalże niezauważalnym ruchem dobył rewolweru z biomasy i wystrzelił żółtawą lancę energii wprost w jego dłoń. Inkwizytor spodziewał się tego, wystrzeliwując z końca laski wiązkę Gen-lasera. Pięćdziesięcioletni nadczłowiek z postawioną na sztorc, jasną grzywą ominął strzał i samemu wypalił jeszcze dwukrotnie. Technomag skupił się w sobie. Powietrze wokół niego zafalowało. Chwycił pociski w pół drogi i odesłał je w stronę weterana wojennego. Jego sztuka władania jakąkolwiek formą technologii była ogromna. Mag mógł potraktować niemal wszystko, jako jej rodzaj. Jedynym wyjątkiem były inne nadludzkie moce oraz żywa tkanka. Araraikou o tym wiedział. Oddychał głęboko, czuł, że każdy ruch ma znaczenie. Wraz z oponentem zmieniali pozycję. Wojownik w płaszczu grał na czas, czekając, aż zagoi mu się rana, strzelec zaś szukał dogodnej pozycji. Shuzaku znów się podniósł. Chciał pomóc. Zacisnął nawet ręce na krystalicznym monoostrzu, ale nie mógł się ruszyć. Ogrom Douriki, jakim emanował inkwizytor był zbyt duży. Czuł, jak jego ciało trzęsie się. Nie potrafił zrobić kroku. Upadł na jedno kolano, podpierając się mieczem. Nie był w stanie złapać tchu. Do tego obserwacja walczących stała się zbyt trudna, gdyż miejscami znikali mu sprzed oczu. Słyszał tylko pojedyncze huki wystrzałów, gdzieś tam dochodził go energetyczny odgłos Gen-lasera. Upadające za nim cielsko demona otrzeźwiło go trochę. Dookoła przecież wciąż toczyła się wojna. Jakiś stwór skoczył w jego stronę, szczerząc kły, pokryte kleistą śliną, przechodzącą przez całą jego paszczę. Shuzaku chciał przeciąć go na pół. Chciał, ale w tamtej chwili nie potrafił.
- N-nie mogę... - wybełkotał. W tym momencie jeden celny nabój w czoło bestii powalił ją na ziemię. Wpadła w śnieg, wydając z siebie ciche charknięcie, po czym umarła.
- Generale! Generale Shuzaku!
Ocalałe wojska dawnego Nag w końcu były w stanie dołączyć. Desant Smoków trwał, podobnie jak pojedynek technomaga z Araraikou.
Inkwizytor chwytał leżące nieopodal karabiny i używał ich, czasem nawet cztery naraz. Jednym skinieniem palca sprawiał, że nieużyte granaty wybuchały. Na polu bitwy to on wciąż miał przewagę. Chciał zniszczyć pilota, zanim podburzy innych do buntu. Wykończył w przeszłości wielu nadludzi, ale ten był uparty i niezwykle upierdliwy. Najpierw dotarł do technologicznego elementu w biorewolwerze wroga i rozmontował go w sekundę.
- Nie masz już swojej broni! Giń!
Mając oponenta tam gdzie chciał, pomiędzy skałą, a upadłym cielskiem Tytana, zagradzającym drogę, wystrzelił ostatnią wiązkę Gen-lasera. Nadczłowiek wystawił obie dłonie przed siebie, uaktywnił elektryczną moc i, ku zaskoczeniu inkwizytora, blokował strumień energii. Powietrze nagrzało się do niebotycznej temperatury. Laser zrobił się gruby, o wiele grubszy, niż przy zwykłym strzale. Cały czas dało się słyszeć dźwięk, podobny do kruszenia szkła, połączony z jednostajnym piskiem o niskiej częstotliwości. Wojownik Akuma robił co mógł, ale to było za mało. Przecież używał technologii przeciw jemu samemu, a mimo to nie potrafił go zabić.
- Już rozumiem - wycharczał, wciąż napierając Gen-laserem. - Jesteś jednym z tych nadludzi, którzy mogą zamienić swoje całe ciało w energię. A to znaczy, że mogę cię kontrolować!
Uśmiechnął się pod maską, napierając na Araraikou. Iskry sypały się dookoła. Obaj zaciskali zęby, mocując się. Gdyby tylko mógł potraktować elektrycznego wojownika, jako energię, którą można schwytać w emiter. To było możliwe. Ale po co się tak bawić, przecież wystarczy go tylko uziemić i będzie po wszystkim. Zaczął ustawiać ogromny piorunochron z różnych technologicznych części, co tym samym sprawiło, że stracił część skupienia. Pilot tylko na to czekał. Przez dłuższą chwilę utrzymywał stały poziom Douriki, byleby tylko zatrzymać wiązkę. Wiedział już jak ją odwrócić, ale podejrzewał, że inkwizytor spróbuje tej sztuczki. Wielu już przed nim próbowało. Spojrzał pod siebie. Lód pod ich stopami stopniał odpowiednio. Nadszedł moment ataku. Pit zanurzył jedną stopę pod lodem, zamieniając ją w elektryczność i tym samym potraktował impulsem inkwizytora. Ten zawył, wijąc się w konwulsjach. Zmęczony utrzymywaniem stałego poziomu Douriki, wojownik Sojuszu potrzebował chwili na złapanie oddechu. Wiązka Gen-lasera rozproszyła się, co dało mu czas na atak.
- Ludzkość nie upadnie, dopóki JA mam coś do powiedzenia!
Wystawił obie dłonie przed siebie strzelając elektryczną falą czystej energii w oponenta. Zakończona kulą, gruba wiązka mocy trafiła maga i ewaporowała go w jednej sekundzie. Wróg zawył jeszcze, nim potężna eksplozja nie zakończyła jego żywota, a tym samym pojedynku.
Powietrze oczyściło się. Ostatnie odłamki spadały na ziemię, w wielu miejscach ziemia wciąż jeszcze się paliła. Swąd fosforu i siarki drażnił nozdrza zgromadzonych. Dookoła walały się setki, jeśli nie tysiące ciał. Wielu nagijczyków zginęło, by obronić fortecę. Shuzaku błądził pomiędzy zgliszczami, rozpamiętywał co niektórych poległych kompanów, aż w końcu poszedł spotkać się z eskadrą Smoków z Sojuszu.
- Gdyby nie wy - zaczął, wyraźnie nie mając nadal siły. - Gdyby nie wy, nasza forteca upadłaby.
- Dajcie spokój, wspomogliśmy was w minimalnym stopniu - stwierdził Pit, drapiąc się palcem po nosie. Uśmiech nie schodził mu z twarzy. - Dziękujcie raczej młodemu Gravierowi, że dogadał się z Ookawą. Jego ojciec w życiu nie zgodziłby się na taką pomoc.
- A więc to po części zasługa naszego Cesarza?
- No, taka tycia, tycia - zaśmiał się Araraikou, tworząc kółko z kciuka i palca wskazującego. - My musimy spadać dalej, bo najwyraźniej potrzebują nas w innym zakątku globu. A wy uważajcie na siebie.
- Niech was Thor prowadzi!
Po tej wymianie zdań myśliwce Smoków wystartowały, ruszając w dalszą drogę. Twierdza Mjolnir tego dnia została nieomal stratowana przez siły Akuma, jednak ta bitwa uświadomił Shuzaku, że każde zło można przezwyciężyć, jeśli odrzuci się dawne niesnaski. Po raz drugi tego dnia poczuł ciepło w piersi. Ogień nadziei rozpalił się mocniej tego dnia.
A była to dwudziesta rocznica ataku Akuma. Ataku, który sprawił, że świat poszedł do piekła. Ale kto powiedział, że to oznacza koniec gry? |
|
|
|
»Sorata |
#2
|
Yami
Poziom: Genshu
Posty: 1471 Wiek: 39 Dołączył: 15 Gru 2008 Skąd: TG
|
Napisano 08-12-2015, 16:47
|
Cytuj
|
Imponujące, ze stawialiśmy opór aż 20 lat - mimo, że aktualnie się zapowiada, że Akuma zmiotą Tenchi pierdnięciem Ale podoba mi się twoje wyobrażenie inwazji. Silnie kojarzyło mi się z "Panem Lodowego Ogrodu" z jego połączeniem technologii i fantasy. To jeszcze nie ten poziom tekstów co Grzędowicza, ale czyta się równie przyjemnie.
Może wyeliminuj nazwy własne typu Gen-laser. Rozumiem mrugnięcie okiem, ale strasznie mnie gryzie w czytanym tekście. Liczę, że w kontynuacjach postanowisz odkryć cokolwiek z losu pozostałych narodów. |
Kryteria oceny walk: Klimat 4/10 Mechanika 3/10 Warsztat 3/10. W razie wątpliwości - konsultuj. Pomoc: https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=17457#17457 |
|
|
|
^Pit |
#3
|
Komandor
Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567 Wiek: 34 Dołączył: 12 Gru 2008
|
Napisano 31-01-2017, 08:01
|
Cytuj
|
Zrujnowany cmentarz ofiar Pierwszego Ataku wiał przeraźliwą pustką. Rosnące tu dla ozdoby drzewa dawno już oddały się dzikości natury, rozrastając się nienaturalnie. Drzewa sięgały wysoko w niebo, rozpościerając swe korony do niespotykanych wcześniej rozmiarów. Promienie słońca niemal z trudem przeciskały się przez pojedyncze szczeliny tej swoistej dżungli. Gałęzie wystawały spod strzaskanych betonowo-marmurowych płyt. Bluszcz i wszelka inna roślinność gęsto porastały tablice, na których niecałe dwadzieścia lat wstecz ktoś wypisywał nazwiska. Były to jedne z ostatnich pomników tego typu. Niedługo potem nie było już czasu na budowę oddzielnych, tylko zbiorowe mogiły. Całość dodatkowo przykryta była gęstą perzyną z brunatno-żółtych liści, która chrzęściła pod stopami samotnego wędrowca. W tej głuszy był niczym zbłąkana dusza. Pasował do tego miejsca. Ubrany jeno w skórzane buty, dżinsowe spodnie i okryty starą, brązową kurtką mógł równie dobrze być ożywionym trupem. Może właśnie tak było. Obejrzał się za siebie przez ramię. Chwycił mocniej rękojeść wysłużonego jatagana. Ktoś by go śledził? Tutaj? W tym zapomnianym przez czas miejscu? Zgrabnym susem przeskoczył przez wykrot i dotarł do jednego z większych pomników w tamtej okolicy. Otoczony przez skromny płot z wyrwanymi z zawiasów drzwiczkami grób przypominał czarny monolit, górujący teraz przed postacią wędrowca. Nieznajomy przycupnął przed nim i obtarł front z brudu, kurzu i bluszczu. Wypukła wyryta twarz ryczącego lwa najwyraźniej nie była dla niego zaskoczeniem. Bez chwili zawahania wsadził palec w pysk marmurowej bestii, dotykając ukrytego przełącznika. Coś zgrzytnęło, rozległ się odgłos przypominający kruszenie się szkła. Masa kurzu wzniosła się w powietrze. Chwilę później monolit przesunął się paręnaście centymetrów w tył, odkrywając tajne przejście. Przybysz zszedł po kamiennych, na wpół zawalonych schodach, przyzwyczajając oczy do jeszcze głębszej ciemności. Dopiero, kiedy znalazł się w dole poczuł się na tyle bezpiecznie, by włączyć podręczną latarkę, zwisającą mu do tej pory luźno u pasa. Jego oczom ukazały się ruiny niewielkiego laboratorium. Była tam drewniana komoda, zawalona urządzeniami do badań, masa papierów wypełnionych bliżej niesprecyzowanymi projektami, zniszczona szklana tuba, w której mógł zmieścić się dorosły człowiek, a także niewielkie pomieszczenie służące za kuchnię i odosobniony kąt, oddzielony ścianką służący za toaletę.
- A wiec to tu pracowałeś, Dwudziesty Pierwszy Klonie - szepnął do siebie odkrywca, ściągając z twarzy czerwoną chustę. Przeczesał dłonią brązowe, stojące na sztorc, rozczochrane włosy i zaczął analizować projekty. Niebieskie papiery przedstawiały urządzenia, które niedługo potem weszły do masowej produkcji.
- Wiązka emitera laserowego... aparat chroniący przed oparami Wirusa M, karwasz z emiterem emp... a gdzie ta naprawdę ważna rzecz?
***
Przed zawaloną bramą wejściową zatrzymał się nagle niewielki pojazd, z którego wysiadła postać w czarnych szatach, kryjąca twarz pod szerokim kapturem. Towarzyszący mu zrobotyzowani żołnierze zasalutowali na odchodne, ruszając dalej. Gdy został całkiem sam, mroczny wojownik zaczął głęboko wdychać powietrze, a zaraz potem strzelił kośćmi barku. Jego prawa dłoń odruchowo chwyciła za lasso, ulokowane na jego pasku z mnóstwem przyborów.
- Wyczuwam cię, odmieńcu... - syknął do siebie pod nosem. Sięgnął dłonią do aparatu tlenowego, jaki nosił na twarzy. Przekręcił jeden zawór i głęboko wciągnął do swych płuc jakąś plugawą substancję. Jego ciało wzdrygnęło się od jej działania, a sam jej użytkownik charknął nieprzyjemnie. Jego oczy zapłonęły złotym blaskiem. Tak przygotowany, przekroczył zdecydowanym krokiem bramy dzikiego cmentarza.
***
Szpieg nie dawał wiary, że niewielkie laboratorium było całym znaleziskiem. Osoba z którą rozmawiał tydzień wcześniej zapewniała go, iż w grobowcu znajdzie to, czego tak bardzo potrzebowała teraz ludzkość. Na pewno nie miał na myśli starych, wielokrotnie kopiowanych projektów. Przysiadł na drewnianym krześle, oglądając ściany laboratorium, na których aż roiło się od wycinków z gazet. Nagłówki mówiły o ataku Akuma, pierwszych ofiarach, porażkach światowych armii, zmianach na stołkach, nowym Cesarzu, nowym Generale Sanbetsu, upadku głównego babilońskiego kościoła. Na tablicy korkowej wisiały też polaroidy przedstawiające Dwudziestego Pierwszego Klona, współpracującego z kimś, kto wyglądał na jego syna. Obaj trzymali się pod ramię, uśmiechnięci. Za nimi była jakaś ogromna maszyneria. Była tam też jedna, jedyna pocztówka z khazarskiego kurortu, który znajdował się niegdyś nie tak daleko od miejsca, w którym znajdował się cmentarz.
- "Wish you were here", co? - zaśmiał się szpieg, wpatrując w kartkę. Chwilę mu jednak zajęło nim zauważył, że jeden z jej rogów jest nienaturalnie uwypuklony. Gdy się zbliżył i pomacał palcami, okazało się, że i tu ukryty jest przycisk. Ściana z wycinkami powoli poruszyła się z łoskotem, chowając coraz to bardziej w głąb i osłaniając kolejny korytarz. Pokój wypełniły masy kurzu, pajęczyny pourywały się, drobniejsze kamyczki i fragmenty ziemi osunęły się wraz z terkocącym mechanizmem. Odkrywca uśmiechnął się i zaczął zgłębiać tajniki sekretnego pokoju laboratorium.
***
Zakapturzona postać maszerowała zdecydowanym krokiem poprzez powalone drzewa, mijała bez trudu fragmenty przewalonych pomników i zbliżała coraz bardziej do miejsca, które nie tak dawno temu odkrył poprzedni wędrowiec. Po niecałych dziesięciu minutach był już na miejscu. Złoty blask jego oczu przebijał się przez ciemność cmentarnej dżungli. W końcu ujrzał odchyloną kryptę.
- Mam cię - wychrypiał przez maskę. Jego ręka po raz kolejny nerwowo powędrowała w stronę lassa.
***
Nowy pokój był o wiele bardziej obiecujący. Wypełniała go maszyneria o wiele bardziej zaawansowana, niż poprzednio. Był tam jeden komputer, który zdawał się cały czas jakimś cudem działać.
- Komputer z biotechnologicznym procesorem - stwierdził zachwycony odkrywca. Ale nie to okazało się być największym skarbem sekretnego miejsca. Była tu druga tuba, tym razem działająca, wewnątrz której wciąż bulgotał zielonkawy płyn. Szpieg obtarł ręką zaparowany i zakurzony pojemnik. Zobaczył ludzką twarz. Łysy mężczyzna o typowo sanbeckich rysach twarzy.
- Dwudziesty Czwarty Klon istnieje...
Głośny świst przeszył nagle powietrze. Wojownik w kurtce sięgnął po swój jatagan. Koniec lassa zawinął się wokół jego ostrza. Sznur rozżarzył się do niemal dziewięciuset stopni, rozpalając metal. Jednym gwałtownym szarpnięciem, oponent w czarnym kapturze zniszczył i tak już przestarzałe ostrze. Metal brzęknął z łoskotem, uderzając o podłogę.
- Jesteś idiotą, jeśli myślałeś, że umkniesz oku Technomagów z Księżycowej Wieży. - Wróg, należący najwyraźniej do Akuma powiedział słowa, po raz kolejny pompując w ciało płyn z aparatury.
- A ty byłeś głupi, jeśli myślałeś, że się nie przygotuję.
Postać w czerni trzasnęła biczem o posadzkę, rozkrajając kamienną płytę na pół i przepalając ją z taką łatwością, jakby ktoś kroił masło. Szpieg odskoczył w ostatniej chwili, ale jego oponent tylko na to czekał. Przywołał sznur z powrotem, uderzając natychmiast i trafiając bez pudła. Rozżarzona broń z obciążnikiem na końcu uderzyła wojownika w czerwonej chuście prosto między oczy. Mokry odgłos chłostania skóry przeszył ciszę. Syk rozpalonej końcówki był teraz tym, co łechtało ego plugawego Akuma. Jakie było jednak jego zdziwienie, gdy okazało się, że jego ofiara trzyma lasso bez trudu w jednej dłoni.
- To powinno stopić ci skórę...jak? - Zakapturzony aż się zachłysnął, nie dowierzając własnym oczom. Stojący po drugiej stronie człowiek tymczasem ściskał jego broń we własnej dłoni. Nagle ta zaczęła jarzyć się zielonkawym blaskiem. Wystawił przed siebie drugą i uformował w niej coś na kształt ostrza. Szybkim ciosem od góry przeciął kraniec pejcza.
- Teraz jesteśmy kwita!- wycedził przez zęby, odrzucając bezwiedny kawałek na ziemię. Jego skóra jakby również poczęła zielenieć i pokrywać się łuskami.
- Nie wierzę?! Myślałem, że wszyscy wyginęliście, albo zmutowaliście pod naszymi rządami. - Akuma strzelił kośćmi palców i szyi po raz kolejny, szykując do bezpośredniego starcia. - Nie sądziłem, że przyjdzie mi dziś zgładzić ostatniego z Szamanów.
- Nie pójdzie ci ze mną tak łatwo! - Wojownik stanął w bojowej pozycji, rozcapierzając palce i formując z nich jadeitowe szpony.
Sługa ciemności zaszarżował, wyprowadzając pierwszą serię kopnięć i uderzeń, które Szaman zręcznie wyłapał, blokując i parując. Chwycił za prawy nadgarstek mistrza sztuk walki, gdy ten postanowił zaatakować prawym prostym. Bez trudu przerzucił go przez siebie, przewalając przez pobliski stół. Ten rozpadł się z łoskotem na drobniejsze kawałki. Na zamaskowanym ćpunie nie zrobiło to jednak żadnego wrażenia. Smoczy wojownik usiłował wbić uformowane ostrze kantem dłoni, ale przeciął tylko posadzkę. Wróg przeturlał się w bok, zmienił pozycję swojego ciała i podciął szpiega, pozostając w przykucnięciu.
Leżący Szaman na moment przestał być w centrum zainteresowania akolity. Zdecydowanie bardziej zainteresował go pozostający w tubie klon. Czym prędzej podniósł się z ziemi i jednym uderzeniem pięści zniszczył szklany pojemnik. Drobiny posypały się wszędzie. Fluid wylał się po całym pomieszczeniu, a ciało klona bezwiednie osunęło się na ziemię.
- Nie! - wykrzyczał Szaman, podnosząc się z gruntu tanecznym ruchem, przywodzącym na myśl breakdance. Wściekły atak nogami zbił z tropu Akumę. Zaraz potem otrzymał on kolejne kopnięcie od oponenta, tak silne, że aż zahuczało mu w głowie, aparatura osunęła się z twarzy, a kaptur z głowy. Jego poryte bliznami lico nie wyglądało najpiękniej nie mówiąc już o niemalże o nienaturalnym kolorze skóry. Gdy tylko stracił aparaturę, ta przybrała bladoszary odcień. Jedyne co pozostało niezmienne to oczy. Ścierał właśnie krew z ust, gramoląc się z kolan.
- Wasza potęga to śmiech na sali. Bez dostępu do aparatury umrzesz szybko! - Szaman po raz kolejny przygotowywał się do zadania kolejnego ciosu, zaciskając pieści.
To samo robił lekko oszołomiony akolita. Gdy już stanął w miarę stabilnej pozycji, nabrał powietrza w usta, plując pociskiem czystej plazmy. Smoczy Szaman zasłonił się obiema dłońmi i tak po prostu przyjął cios, cofając się może o pół kroku. Większa część jego ciała pokryła się zielonymi łuskami. Jego uszy przekształciły się teraz w rybopodobne, podłużne płetwy, a z poszarpanych dżinsów wystrzelił podłużny ogon. Przerażony swoją niemocą akolita począł się cofać, ale było już za późno. Ofiara, którą miał zmasakrować stała się łowcą. Szczerzyła teraz do niego swoje ostre jak brzytwy kły. Dostrzegł czerwony blask w oczach smoka. Szpony wydłużyły się, płonąc zieloną energią. Szaman zaszarżował z prędkością, której akolita do tej pory nie widział.
- Zaraz ci pokażę... - Rozpoczął atak, krzyżując dłonie na piersi.
Chwilę później dziesięć podłużnych piorunków zakryło na zawsze pole widzenia łowczego Akuma. Poczuł, jak z jego złotych oczu litrami wypływa krew, jak jego twarz pokrywają kolejne, głębokie rany, jak jego ciało wzdryga się od nadmiaru obrażeń, zadanych przez potężne, twarde, jadeitowe szpony ostatniego przedstawiciela swojego gatunku.
- ... dumę rodu Smoków. Twin Fang Ripping Cut!
To były ostatnie słowa, jakie usłyszał w swoim plugawym życiu akolita. Truchło wroga upadło bezwiednie na posadzkę.
Khazarski wojownik upadł na jedno kolano, dezaktywując swoją nadludzką formę. Dyszał głęboko. Obtarł pot z czoła. Miał szczęście, że jego tropem podążył tylko jeden pionek Technomagów. Radzili sobie świetnie z urządzeniami, ale w walce wręcz byli nadzwyczaj słabi.
Pozostało tylko sprawdzić, jak się trzyma klon. Tu czekała jednak niespodzianka. Pojemnik okazał się być pusty. Gdzieś w tym zamieszaniu nagi, pewnie wciąż nie do końca wykształcony Dwudziesty Czwarty Klon uciekł. Szpieg czym prędzej dopadł do biokomputera. O dziwo ten wciąż działał. Z kieszeni dżinsów wyciągnął karteczkę z komendami zapisanymi mu przez informatorów. Wklepał je czym prędzej na klawiaturze. Monochromatyczny ekran komputera ukazał mu cały przebieg szkolenia klona, a także zapis informacji, jakie miał posiadać. Wszelka wiedza bojowa i technologiczna siedziała teraz w głowie jednego z kolejnych ciał dawnego generała. Było tam jeszcze coś.
- Zawartość tantalu...mikroprocesor skryty w górach Unido w jednej z czarnych skrzynek...Zwątpienie...Martwy Las...
Dane migały przed oczami Szamana, jak szalone. Wiedział, że musi je jakoś przekazać do dowództwa. Czym prędzej rozejrzał się po sekretnym pokoju, przetrząsając szafki. Nie pomylił się. W jednej z szuflad znalazł kilka dziwnych dysków, będących nośnikami danych dla biokomputera. Zgrał wszystkie informacje na jeden z czystych. Cały czas oglądał się za siebie. Nigdy nie wiadomo, kogo mógł spodziewać się w ciemności. Do tego, z każdą sekundą klon oddalał się coraz bardziej. Maszyna pobrzękiwała cicho, zgrywając informacje na płytkę.
- Dalej, no dawaj! - pośpieszał mechanizm.
Wkrótce potem wszystkie potrzebne rzeczy były już gotowe. Szaman schował je do niewielkiej torby, którą znalazł w laboratorium i wybiegł z grobowca. Teraz potrzebował tylko pojawić się w wyznaczonym punkcie. Ale gdzie mógł udać się klon? Może do jednej z zaprogramowanych placówek? W zrujnowanym świecie ocalała już tylko jedna lokacja, którą wyczytał w komputerze.
Martwy Las.
- Smok Hiryuu wyrusza dalej. |
Ostatnio zmieniony przez Pit 31-01-2017, 08:08, w całości zmieniany 2 razy |
|
|
|
^Tekkey |
#4
|
Generał Paranoia Agent
Poziom: Genshu
Stopień: Shogun
Posty: 536 Wiek: 34 Dołączył: 24 Cze 2011
|
Napisano 31-01-2017, 20:20
|
Cytuj
|
Pamiętam, że pisałem ocenę części pierwszej. Dziwneeee... zaginęła w akcji czy to efekt cenzury reptilianów?
Z perspektywy czasu, 1640 to jedno z kilku dzieł tenchi post-apo, w dodatku jego katastroficzne prognozy i niewytłumaczalne zjawiska naprawdę się spełniają. Genbu - generałem. Któż mógł się tego spodziewać jeszcze kilka lat temu? XD Chyba tylko w najczarniejszych snach albo właśnie wizji totalnie katastroficznej.
Część druga jest odrobinę inna, bardziej klasyczna. Koncentruje się już wyłącznie na postaci samotnego wędrowca przemierzającego zniszczony świat. Chociaż pojawia się walka, jest zdecydowanie mniej akcji, eksplodujących techno-bomb i combosów na minibossach. Jeśli prawdziwe Akuma będą takimi leszczami jak czarny charakter tego opowiadania, wystarczy że poślemy na nich Shadowa.
Dla większości protagonista jest pewnie całkowicie anonimowy. Ja mam to szczęście, że nadal go pamiętam. Spora niespodzianka - ostatnim ocalałym szamanem okazuje się ktoś tak słaby i niemal nieznany w naszych czasach. Gdzie się podziali wszyscy pakerzy z Khazaru, z Fenrisem i Balamem na czele? Nieoczekiwany epizod celebryty zalicza za to Genkaku i jego kolejny mini-me. Pajęczy Imperator porozrzucał po całym świecie swoje dzieciaki i trzyma je w słoikach? Widać krucjata Genbu nigdy nie skończy się happy endem. Ale hej - post-apo, czego innego można się było spodziewać niż ból, płacz i zgrzytanie zębów. |
A mogę zrobić wszystko! Wystarczy Twoja krew.~♥
|
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,1 sekundy. Zapytań do SQL: 13
|