Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Poziom 1] Sorata vs NPC (Mari Lemereo) - walka 1
 Rozpoczęty przez »Sorata, 01-07-2013, 18:37
 Przesunięty przez Lorgan, 13-02-2014, 13:15

3 odpowiedzi w tym temacie
»Sorata   #1 
Yami


Poziom: Genshu
Posty: 1471
Wiek: 39
Dołączył: 15 Gru 2008
Skąd: TG

Wydarzenia przedstawione w opowiadaniu mają bezpośredni związek z misją Fenrisa w Kopalniach Tartaru



Fenris 2742道力
Mari Lemereo 1240道力



"Opętani"



Koudar, Khazar
19 czerwca 1613

Pełne hałasu popołudniowe korki pozostawiły po sobie tylko wspomnienie. Fenris umościł się wygodniej na leżaku, z butelką piwa w jednej ręce i z kopią raportu z Varlsdaborg w drugiej. Z jego niewielkiego mieszkania na jednej z najwyższych gałęzi Hypromu, rozciągał się uspokajający widok dżungli skąpanej w blasku czerwonego słońca. Między tytanicznymi gałęziami wirowały wielobarwne ptaki. Niedawno rozpoczął się okres godowy i teraz każdy samiec zaciekle pikował w dół rozpościerając tęczowe skrzydła. Jak to zwykle w takich momentach bywa, sielankę szybko przerwał wściekły brzęczyk beepera. Po trzech sygnałach, urządzenie automatycznie przekierowało połączenie na komórkę leżącą na niewielkim stoliczku obok wystygłych resztek obiadu.
- Coraz lepiej ogarniam te zabawki - pomyślał rozbawiony mężczyzna. Nigdy nie przypuszczał, że stanie się takim zwolennikiem technologii. Odebrał.
- Siemka Fenris - basowy głos Frostwinda nawet przez telefon trudno było pomylić z jakimkolwiek innym - Mam ją.
Sorata zamarł jakby nagle odblokowały mu się nieużywane fragmenty pamięci. Doskonale wiedział o co chodzi. Dziw.ka odpowiedzialna za śmierć Słuchacza.1) Nareszcie!
- Nie chcę Cię zanudzać szczegółami - kontynuował Lemuel - Tak jak myśleliśmy, walczy w Koloseum. Zmieniła nazwisko ale to na pewno ona. Teraz nazywa się...
- Mari Lemereo - nieświadomie powtórzył za Frostym, jakby próbując zasmakować w brzmieniu tych dwóch słów - czemu jej nie usunąłeś?
- Potwierdziłem domysły zaraz przed ostatnią walką - mimo zniekształceń głos nosił znamiona wstydu - Niestety obudziłem się dopiero dziś. Dzwonię ze szpitala....
To zaskakujące, jak całkiem przyjemny odpoczynek może się zepsuć w niecałą minutę.
- Kto? - pokonanie niedźwiedziej odmiany czołgu nie było łatwym zadaniem. Lepiej się zabezpieczyć.
- Coyote Blackbone. Chyba nawet go znasz.

Tenri, Klinika dla weteranów
20 czerwca 1613

Wnętrze niewielkiego składziku szczelnie wypełniał papierosowy dym. Obłok był tak gęsty, że można było go kroić nożem, a zapachem do złudzenia przypominał smród wypalanego trybonitu. Frostwind siedział w siwych kłębach niczym jakieś senne widziadło. Spowity rurkami dwóch kroplówek, milczący przyjaciel zdawał się Fenrisowi obcy. Czym prędzej zamknął drzwi. Teraz tylko światło nagiej, słabej żarówki oświetlało pomieszczenie.
- Hej - przywitanie zabrzmiało banalnie - lekarze pozwalają Ci palić? - zażartował nieudolnie i zamilkł, niepewny co właściwie chce powiedzieć. Frostwind spokojnie wypuścił kolejne pasmo dymu.
- Po co przyszedłeś? - rzucił w przestrzeń. Nie miał nawet na tyle odwagi by spojrzeć Fenrisowi w oczy - wszystko powiedziałem przez telefon.
- Kur.wa, Frost! Myślisz, że mnie to nie martwi? - wybuchł, wskazując na zagipsowaną rękę przyjaciela - od kilku lat obserwuję z boku jak się staczasz - wymownie spojrzał na schowaną za nogą przyjaciela półpełną butelkę alkoholu - Chcesz umrzeć egoisto?! - wrzasnął - Ilu jeszcze przyjaciół mam stracić? Ciebie? Nayati? Weź się pozbieraj, a ja załatwię problem tej zd.ziry raz na zawsze - zakończył gniewnie.
- Taa - Frostwind pozostał sceptyczny. Sińce na jego twarzy mieniły się wszystkimi odcieniami od żółci do fioletu - strasznie się zrobiłeś chętny do znalezienia morderczyni Słuchacza, co?
Aż go zatkało. Lem z rozmysłem użył chwytu poniżej pasa. Nie zmieniało to faktu, że miał rację. Zmęczony weteran spojrzał wprost w jego oczy.
- Pewne rzeczy powinny zostać pod powierzchnią ziemi, smarkaczu - uśmiechnął się samymi ustami i ostentacyjnie odwrócił się do ściany – nie nadajesz się do pomszczenia Spearpointa.
Fenris zdawał sobie sprawę, że mężczyzna chce go sprowokować, ale zabrakło mu już gniewu. Poczuł smutek. W przygarbionym Lemuelu ujrzał podobne oznaki, które zauważył kilka lat temu u Słuchacza. Ostatnia rozmowa z przyjacielem stanęła mu przed oczami. Nim wyruszył na tamtą feralną misję powiedział mu coś podobnego.
- Nie nadajesz się na mordercę chłopcze. Za dużo w Tobie człowieka – zaśmiał się cicho, jakby sam do siebie i wyszedł.
- Jesteś pewien? – starszy o pięć lat Fenris zadał to pytanie na głos, zaciskając pięści w bezsilnej złości. Zmarły szaman milczał. Nie doczekał się też odpowiedzi od Frostwinda. Najgorsze jednak było, że nie odnalazł jej w sobie.


Ołtarz Duchów, Honkan
21 czerwca 1613

Wspinaczka okazała się trudniejsza niż przypuszczał. Ciągle atakowany natrętnymi myślami, musiał robić niezliczone przystanki. To ironiczne, że był wystarczająco silny ale zbyt mało skupiony aby poradzić sobie z tym tradycyjnym wyzwaniem. Cały czas szarpało go również poczucie winy. Łańcuch, na którym go trzymali ostatnio trochę się rozwinął. Cały czas walczył za granicą i nawet nie spostrzegł, w którym momencie przesunął kilkuletnią, osobistą vendettę na boczny tor. Zdawał sobie sprawę, że na jego miejscu Słuchacz by nigdy czegoś takiego nie zrobił. Bolesna świadomość. Wypuścił powietrze w ostatnim z serii siedemdziesięciu siedmiu kontrolowanych oddechów. Dookoła panowała chłodna cisza górskiego szczytu. Szkarłatne zawijasy pokrywały już jego ciało po samą szyję. Jak nakazywało prawo zemsty, namalował je swoją własną krwią. Dziś i tak je zmyje ale zostaną odnowione tuż przed walką.
Spojrzał ponownie na niewielkie ognisko. Ostatni krok, ostatnie wahanie. Nigdy nie był przesadnie wierzący, ale odprawienie pradawnego rytuału wydawało mu się w tej sytuacji właściwe. Delikatne liście zapomnianej rośliny drżały lekko, jakby świadome tego co za chwilę się stanie. Łodyga zwieńczona błękitnym kwiatem poszybowała w ogień, a szaman odczekawszy chwilę, nachylił się nad ogniskiem i głęboko wciągnął powietrze. Ogród Zrozumienia był świadkiem niezliczonych rytuałów, nie tylko w obrządku Silangang Aso Angkan, który właśnie ukończył Fenris. Kamienne pozostałości świątyni zaczęły oscylować, jakby skała chciała się sama odbudować w dawnym kształcie. Szaman wziął jeszcze jeden wdech, a aromatyczny dym wypełnił jego płuca kolejną dawką narkotyku. Fenrir zmaterializował się niespodziewanie, wielki jak nigdy, przytłaczający, ale mężczyzna spokojnie spojrzał na monstrualne stworzenie.
- Zabierz mnie tam – rozkazał.
Bestia skłoniła trójkątną głowę, a pulsująca czerń rozlała się dookoła by transportować Fenrisa raz jeszcze do Kopalni Tartaru.
- Słodka śmierci, nadchodzę.

Tenri, Khazar
21 czerwca 1613

Szaruga za oknem jadącego autobusu wprawiała wszystkich pasażerów w kiepski nastrój. Patrzeli po sobie niechętnie, starając się spłycić oddechy, byle nie czuć unoszącego się w odorze spalin smrodu spoconych ciał i przemoczonych skarpet. Od momentu zejścia z góry Fenris nie był sobą. Od lat dzielił umysł z niemal namacalną obecnością manitou, jednak teraz miał wrażenie jakby stał się odbiornikiem telewizyjnym nastawionym na setki rożnych kanałów. Od momentu wejścia do autobusu, już trzeci raz miał jakieś cholerne haluny. Gubił się w otchłaniach myśli jak niegdyś, po pierwszej transformacji. Sam do końca nie wiedział czy to działanie narkotycznego dymu czy ogólnego stresu.
- Wypadałoby pójść do lekarza. Znowu - podsumował na własny użytek.
- To zawsze dobry pomysł - uśmiechnął się siedzący obok zadbany staruszek, pesząc szamana. Powiedziałem to na głos?! Szczęśliwie autobus zaczął zwalniać. Nie patrząc nawet czy to jego przystanek, udał się do drzwi. Nayati pewnie już czekała z kolacją. Wspomnienie kobiety poprawiło mu humor. Spojrzał na zegarek i ruszył miarowym biegiem rozchlapując na boki stojącą w kałużach wodę.

***


- Fenris? - Z zaskoczeniem powrócił do rzeczywistości. Nayati wpatrywała się w niego badawczo nad blatem, a lekka zmarszczka na jej czole świadczyła o powstrzymywanym pytaniu. Wskazała lekko kieliszkiem na jego widelec. Zastygł w połowie drogi do ust kilka chwil wcześniej. Ręka powędrowała w dół. Opornie. Jakby umysł dopiero zaskakiwał po wymuszonym restarcie. Fenris marszcząc brwi naprędce analizował sytuację. Nie pamiętał nawet o czym rozmawiali nim odpłynął.
- Eee…wiesz, Słuchacz…pamiętasz prawda? Bo tego… - urwał, nie do końca pewien co właściwie chce powiedzieć. Życz mi szczęścia - jutro odbywam rytualną walkę w zemście za śmierć przyjaciela? Brzmi jak wyrecytowana jednym tchem kwestia z beznadziejnej opery mydlanej. Takiej, którą podniecają się rozwódki po pięćdziesiątce. Siedzą w fotelach, miętoląc spazmatycznie rąbek spódnicy i ronią łzy nad zmyślonymi perypetiami ludzi w botoksowych maskach. Znowu?! Myśli szalały w obolałej głowie. Usłyszane kiedyś słowa odbijały się od obrazów z wycieczki do Tartaru, miażdżąc je na mozaiki krzyczących kawałeczków.
Kiedy znów się ocknął, Nayati klęczała obok jego krzesła, jedną ręką trzymając jego nadgarstek i uważnie licząc skoki sekundnika na tarczy. Niepokój wymalował jej twarz w rzadko spotykany sposób. Cyk, cyk, cyk, Fenrisie. Tracisz życie, tak ją okłamując.
- W porządku – wychrypiał. Zmusił ręce do zaprzestania drżenia- co było w tym dymie? - zastanawiał się po cichu. Uczący go stary szaman nie wspomniał o podobnym efekcie.
Piwne oczy z zatroskaniem taksowały jego twarz wywołując kolejną falę poczucia winy. I jak to pogodzisz geniuszu? Potarł oczy próbując wcisnąć migrenę z powrotem w głąb czaszki.
- Jakby było mi mało głosów w głowie – pomyślał trzeźwiej.
- Potrzebuję Cię teraz – powiedział zaskakując siebie samego. Ze wszystkich słów i wyjaśnień, które miotały mu się teraz w głowie, to przynajmniej było prawdą. Chwycił ja za dłoń, delikatnie gładząc opuszki palców. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się pewnie czy mu odpuścić i uśmiechnęła się w ten specjalny sposób. Na duchy, ależ kochał tę kobietę!
- Wyjaśnię następnym razem – usprawiedliwił się nieporadnie.
- Chyba i tak wiem – odezwała się jej przekora. Zdmuchnęła niesforny lok i z gracją wsunęła mu się na kolana. Pocałował ją z nagłym uczuciem. Smakowała jabłkowym octem i oliwkami. Zaczął błądzić rękami po jej plecach, na oślep szukając zamka sukienki.
- Świntuch – zaśmiała się i umknęła do sypialni. Zrzucił koszulę i buty i zdążył przewrócić ja na łóżko. Siłowali się przez chwilę w pościeli, śmiejąc się niczym para nastolatków, pierwszy raz poznająca swoje ciała. Nie przerywając pocałunków, pospiesznie zrzucali z siebie ubrania. Ostatni fragment garderoby poszybował na ziemię. Zaplotła nogi wokół niego, przyciągając go bliżej. Splatając jej dłonie z własnymi natrafił na niewielką obrączkę z rubinem. Przypomniał mu się Festiwal Rozkwitu. Fosforyzujące, trójbarwne kwiaty wirowały w powietrzu, szarpane zawodzącymi riffami gitarowej solówki. Wsunął wtedy ten pierścionek na jej palec w niemym pytaniu, przypadkiem zaciskając dłoń mocniej niż zamierzał. Dokładnie jak wtedy, silne bicie jej serca zaczęło rezonować z jego własnym. Szeptała do tego rytmu na wpół zrozumiałe słowa. A może to były westchnienia? Zatopił się w niej mocniej, zacierając granicę ich ciał. Przestał myśleć.
***


Niestety ani noc ani poranek nie przyniosły mu ukojenia. Oszukiwał się, że spokój, który teraz odczuwa, to coś więcej niż wrodzona ewolucyjna reakcja. Ubrał się i z czułością ucałował czoło śpiącej kobiety.
- Pantofel – niesmak Wilka zawibrował echem w czaszce człowieka, pogłębiając ponownie narastającą migrenę.
- Morda! – ostra reakcja zaskoczyła ich obu. Zapadła niezręczna cisza. Wykorzystał tą chwilę by bezszelestnie wymknąć się z domu.

Tenri, Khazar
później

Koloseum w Tenri zatrudniało setki pracowników na niezliczonych arenach. To zadziwiające, ale całym tym bajzlem trząsł tylko jeden facet, zwany po prostu Reżyserem. Wielkie było zdziwienie Fenrisa, gdy w skórzanym fotelu za mahoniowym biurkiem zobaczył starego znajomego. Anton Nimblemoth 2) niewiele się zmienił. Wciąż był drobny, złapał trochę nadwagi, ale pełne energii ruchy zaprzeczały pierwszym zmarszczkom i nieco cofniętej linii włosów.
- Ale ten idiotyczny wąsik mógłbyś usunąć – Fenris uśmiechnął się do siebie w duchu. Tak jak się spodziewał, stary przyjaciel go nie poznał – przecież nie żyjesz geniuszu 3) – upomniał sam siebie – trzeba to szybko rozegrać. Zakaszlał nieznacznie, żeby zwrócić na siebie uwagę - Dzień dobry
- Witam, witam – radość Antona wyglądała na autentyczną - Pan Szpon, jeśli dobrze zapamiętałem – podał mu prawicę - proszę się nie przejmować - widząc zawahanie Soraty, uniósł dłonie w uspokajającym geście - tożsamość naszych gości wogóle nas nie interesuje.
- Akurat - powiedział sam do siebie Fenris - pewnie jak zwykle uruchamiasz kontakty, żeby się dowiedzieć co i jak - uśmiechnął się wbrew swojej woli. Nimblemoth już w gimnazjum radził sobie doskonale ze zdobywaniem informacji.
- A ja robiłem w tym teamie za mięśnie - z zaskoczeniem uświadomił sobie kolejną stratę.
– Chciałby Pan zarejestrować się do naszych…rozgrywek? – umiejętnie zawieszony głos świadczył, że Anton opanował do perfekcji teatralny dramatyzm. Wskazał krzesło. Co pana interesuje? – odchylił się na oparcie.
- Proszę mnie zaskoczyć – uśmiechnął się szaman w odpowiedzi, choć nużyło go już to przerzucanie się uprzejmościami.
Anton tylko na to czekał. Natychmiast podsunął mu sporych rozmiarów tablet z rozpiską wyzwań. Gladiatorzy byli tu tylko nazwiskami na listach. Wszystkie dodatkowe informacje były ograniczone do minimum by zapewnić fair play walki. Na szczęście Fenris wiedział kogo szuka.
- Ona – wydawało mu się, czy nawet jej fałszywe nazwisko było na ciemniejszym tle niż pozostałe?
- Oczywiście – jeśli Anton był zaskoczony szybką decyzją, nie dał tego po sobie poznać. Szybko wyczarował z szuflady gruby plik kartek – kontrakt podstawowy z klauzulą zrzeczenia się… - Fenris przestał słuchać tego bełkotu w połowie pierwszego zdania. Podpisałby zgodę na pobranie organów, gdyby mógł za to zarżnąć tą su.kę.
Koloseum obsługiwało mnóstwo typów pojedynków, każdy podzielony na kilka stopni trudności. Nieważne było, czy chcesz kilku przeciwników, własną grupkę najmitów czy tylko broń białą – każda kategoria miała swoich wiernych widzów. Lemereo występowała w polowaniach. Dwóch uczestników wpuszczano na arenę ich wyboru i wypełniano ją aktorami, którzy mieli służyć za tło. Zadanie było proste – namierzyć i zlikwidować. Haczyk był taki, że nie mogło być ofiar postronnych. Owszem, zdarzały się „wypadki” ale sowite wypłaty zachęcały coraz to nowych chętnych statystów.
Fenris postawił ostatni z podpisów.
- Zapraszamy jutro. Punktualnie o dwudziestej – Anton uśmiechnął się lekko, licząc pewnie ewentualne zyski. A może był po prostu uprzejmy?
- Jutro… - skinął głową Sorata, ewakuując się czym prędzej.

***


- Zaczęło się - w rytmie kolejnych uderzeń gongu Fenris zrzucił bluzę, odsłaniając wymalowane na ciele symbole. Towarzyszący mu aktorzy świetnie udali zaskoczenie. Albo nie udawali. Bez znaczenia Arena była mało skomplikowana - ot, park, kilka ścieżek na krzyż, jeziorko z fontanną i niewielki plac zabaw. Szaman wiedział, że to wszystko fasada ale i tak był pod wrażeniem. W zasięgu wzroku było kilkunastu ludzi, każdy pozornie zajęty całkowicie nieszkodliwym popołudniowym lenistwem. Nawet jego eskorta po bezpłciowym "powodzenia", naturalnie przeszła do lekkiego joggingu. Poza nożami nie wziął żądnej broni. Używając ich, wspiął się na drzewo i skrył się za zasłoną liści, cierpliwie badając okolicę. Mijały kolejne minuty. Nic podejrzanego. W zasięgu wzroku było kilka kobiet, ale ich zachowywanie było całkiem zwyczajne. Jedna właśnie przechodziła sprężystym krokiem pod drzewem. Pod połami rozchylonego czarnego płaszcza zamigotała czerwień szałowej sukienki. Sorata odsunął lekko liście, ale w tym samym momencie pomachała do kogoś. Kolejne pudło. Siedzący na ławce nieopodal facet odłożył książkę i wstał z lekko niemądrym uśmiechem. Objęła go i pocałowała namiętnie. Dziwne ale Fenrisowi nie przeszkadzało takie publiczne okazywanie uczuć. Trochę nawet zazdrościł facetowi. Ta czarnula była naprawdę piękna. Zamarł. Zdradziły ją drobne oznaki udawania - za sztywno ułożone nogi, dłonie na ramionach, a nie splecione na plecach „chłopaka”. Nawet by ich nie wychwycił gdyby nie to, że sam długo doskonalił wcielanie się w różne osoby.
- Mam cię – lekko zawstydzony, zeskoczył z gałęzi i spokojnie zaszedł kobietę od tyłu mimo, że cały drgał od tajonej furii. Prawie słyszał jak duch Słuchacza domaga się zadośćuczynienia. Nieświadoma niczego Mari cały czas obejmowała wysokiego mężczyznę, szepcząc mu coś do ucha. To on pierwszy zareagował.
- Coś nie tak koleś? - zasłonił ją swoim ciałem. Oczy miał zamglone od nadmiaru testosteronu.
- Won. Mam sprawę do niej – Fenris nie zaszczycił go nawet dokładnym spojrzeniem. W jego krwi tętniły znajome werble szału. O dziwo, aktor nie ustępował. Zamierzył się i zaatakował całkiem nieźle wyprowadzonym lewym prostym.
Właściwy atak nastąpił ułamek sekundy później. Zawirował czerwony płaszcz, a zakrzywiony nóż Mari wychynął spod jego pachy. Sorata ledwo zdążył sparować natarcie ale i tak na jego przedramieniu pojawiła się szrama. Kobieta błyskawicznie przemknęła obok mrugającego z zaskoczeniem statysty.
- Szpon? – zakpiła, płynnie wyprowadzając kolejny atak – czemu ja zawsze trafiam na facetów bez fantazji?
Nie odpowiedział zajęty badaniem jej możliwości. Styl walki miała praktycznie identyczny jak jego własny. Przyspieszył. Nadążyła bez widocznego wysiłku wydymając pełne wargi.
- I do tego malowana klata! – wybuchnęła perlistym śmiechem, ukazując drobne, białe ząbki – podobasz mi się.
Zdezorientowany Fenris zatrzymał się pół ataku.
- Co powiesz na to? – w mgnieniu oka wpuścił w siebie Wilka i zaatakował ze zwiększoną szybkością. Tym razem to ona zarobiła niewielką szramę. Zapatrzył się na kropelki krwi pojawiające się na płaskim brzuchu i mimo woli podniósł wzrok wyżej, na krągłe piersi dziewczyny.
- Może nie musimy jednak walczyć – spytała zalotnie – poddasz się to jeszcze zdążymy wpaść do mnie.
Propozycja była bardzo kusząca.
- Chyba sobie jaja robisz – maksymalnie wkurzony Wilk zbeształ szamana – przed chwilą chciałeś ją zabić, a teraz chcesz ją przelecieć?
Reakcja manitou nadeszła w odpowiedniej chwili. W kierunku twarzy mężczyzny leciały już dwie rzutki. Strącił je jednym błyskawicznym ruchem i znów rzucił się do ataku, tym razem ściągając już okoliczne zwierzęta. Kobieta używała niesamowitego zasobu ruchów, atakując wszystkimi kończynami. Nawet we włosach wpięte miała niewielkie nożyki zwiększające częstotliwość ataków. Musiał przyznać, że była całkiem niezła ale nawet opętany gniewem (i pożądaniem?), Fenris wiedział, że jest lepszy. Zaczęli krążyć dookoła siebie, starając się zauważyć jakąś lukę w obronie. Złapał się na podziwianiu kocich ruchów przeciwniczki. Długie nogi poruszały się hipnotycznie. Na siłę przypomniał sobie po co się tu pojawił.
- Pamiętasz Nigela Spearpointa? - wysyczał przez zaciśnięte zęby.
- Kogo? – jej zaskoczenie było prawie autentyczne. Gdy zdała sobie sprawę, że go nie oszuka wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się – trochę za stary ale przecież o gustach się nie dyskutuje, prawda – wystawiła koniuszek różowego języka. Mimowolnie poczuł dreszcz w lędźwiach.
- Człowieka ukaranego za twój zamach – silny gniew ostudził jego zmysły - w Tartarze wystawił go ten sam mściwy su.kinsyn, którego chciałaś zamordować.
Usłyszał warczenie. Do walczących zbliżały się dwa sporych rozmiarów psy ściągnięte przez moc Fenrisa. Obnażyły zęby i wbiły przekrwione oczy w Mari.
Wyglądała na wstrząśniętą.
- Nie wiedziałam – wydukała głucho i opuściła ręce na piersi. Fenrisowi nie umknęło, że pogłębiła w ten sposób i tak już znaczny dekolt. Znów mu odbiło, a ona natychmiast to wykorzystała.
- Chodź do mnie - cudowne usta złożyły trzy słowa, których posłuchał jak głupi szczeniak. Objęła go, zbliżyła swoje czerwone wargi do jego ust i...z całej siły rąbneła go kolanem dokładnie w jądra, miażdżąc je o kości miednicy i momentalnie zasiewając ból w każdej komórce ciała. Kiedyś wyczytał, że celny kopniak w jaja boli jak 160 porodów naraz. Inaczej jednak było o tym czytać, a inaczej poczuć. Jakby między nogami mistycznym sposobem pojawiło się oślepiająco gorące słońce. Łzy zalały mu oczy ale zdążył jeszcze wysłać dwa pozostałe na straży wilczury w kierunku przeciwniczki. Puściła go, a oddalające się głośne ujadanie świadczyło, że psy usłyszały rozkaz. Teraz mógł w spokoju objąć obolałe przyrodzenie i skulić się w kłębek.
- Wstawaj!
Zmusił się do zaczerpnięcia powietrza. Oddech okazał się cholernie trudny, a najlżejszy ruch przepony dodawał kolejne, pulsujące fale bólu. Stęknął i rozejrzał się trochę przytomniej. Chroniące go stworzenia były wszędzie dookoła. W ich ciałach krążyły niewielkie iskierki. Chociaż iskierki to złe określenie. Cały czas próbował znaleźć słowa opisujące cuda wywoływane przez manitou, ale one po prostu wymykały się ludzkim definicjom. Pozostawały w ciągłym ruchu sprawiając, że bardziej je wyczuwał niż widział. Żadnym ze zmysłów nie odbierał natomiast Mari.
- Czy walka została zakończona? - przez chwilę się przestraszył. Teraz pożałował, że mając okazję, nie wczytał się w zasady dokładniej.
- A czy to ważne? - Wilk zarył pazurami w ziemi i zawył głośniej - zabijmy ją wreszcie!
Cała okolica budziła się na podobieństwo żywej istoty, a Sorata z zamkniętymi w skupieniu oczami, wzywał coraz to nowe posiłki. Dotychczas nigdy nie rozpętał czegoś na taką skalę. Nieprzerwanie wysyłał instynktowny zew, a z każdego zakamarka dobiegał cichy, chętny odzew. Idę. Na żer. Po krew. Na śmierć. Poszycie zafalowało tupotem maleńkich łapek, korony drzew zaroiły się od przeskakujących po gałęziach wiewiórek, a do szumu liści dołączyło brzęczenie niezliczonych owadzich skrzydełek. Po chwili dołączyły również niewielkie nocne ptaki i nietoperze. Praktycznie złączone w jeden organizm, wszystkie istoty zamarły w oczekiwaniu na decyzję człowieka. Fenris otworzył oczy i uśmiechnął się.

***



Przygotowując zasadzkę, Mari rozważała opcje. Dotychczas niewielu przeciwników zmusiło ją do atakowania z zaskoczenia, a ten pajac był z nich wszystkich najdziwniejszy. Nie spodziewała się, że spokojny Nigel będzie miał takiego mściciela. Facet poddał się jej mocy bardziej niż ochoczo, ale pozostał przy tym niebezpieczny. Dostrzegła ruch i czym prędzej schowała się między muskające powierzchnię wody gałęzie wierzby. Uznała, że plusk z centralnej fontanny pomoże w zamaskowaniu jej obecności. Przeciwnik nie kazał jej długo czekać. Zacisnęła rękę na nożach do rzucania i przygotowała napięstniki w zasięgu ręki.
Mężczyzna szedł powoli, kulejąc, z oczami wlepionymi w trawę, a szarpane niewidzialnymi rękami wierzbowe wici gładziły pieszczotliwie jego ciało. Mimo leniwego tempa w każdym kroku dało się wyczuć gromadzone napięcie. Cieknąca krew pulsowała na ściąganych drobnymi tikami mięśniach ramion. On się stara hamować... Poczuła, jak dreszcze przerażenia pną się wzdłuż kręgosłupa i pokrywają jej ciało gęsią skórką. Czysty psychol. Spięła się do ataku. Na chwilę wszystko zamarło. W nienaturalnej ciszy, bicie jej serca zdawało się rozchodzić echem nad lustrzaną taflą wody. A potem, mały park nad jeziorkiem wybuchł karykaturalnym śmiechem nieludzkiej radości. Białowłosy patrzał prosto na nią. Uśmiechnął się lekko, triumfalnie. Zdążyła ujrzeć tylko rozmazany ruch, gdy kilkadziesiąt smukłych gałązek smagnęło na podobieństwo cyrkowych batów i posłało ją w górę. Wrzeszcząc wpadła do wody. Mimo chłodu, twarz, ręce i dekolt paliły ją żywym ogniem. Sztuczny zbiornik był głęboki na kilkadziesiąt centymetrów ale nim zdążyła zaczerpnąć choćby odrobiny powietrza, fala niewielkich napastników wdusiła ją z powrotem pod powierzchnię. Pierwszy raz doświadczyła tak dzikego i chaotycznego ataku. Wiedziała, że atakują ją kolejne zwierzęta, ale w plątaninie sierści, pierza, kłów, dziobów i pazurów trudno było rozróżnić pojedyncze stworzenia. Jakby sama natura chciała ją usunąć z ekosystemu.
- Tak łatwo nie będzie - przemknęło jej przez myśl. Za dużo poświęciła, żeby teraz ginąć z powodu chromolonych szczurów, czy innych wróbli. Dźgała na oślep każdym nożem ze swojego arsenału, nie mając pojęcia ilu wrogów już usunęła. Gdy wyrywały jej jedno ostrze, sięgała po następne. Jeziorko zabarwiło się zmieszaną krwią walczących. I nagle wszystko ucichło. Desperacko wyskoczyła na powierzchnię i zachłysnęła się oddechem.

***


Wystarczyło, że się do niej zbliżył, by od razu poczuć mieszane emocje. Czując nadchodzące pragnienie, instynktownie wysłał w jej kierunku każdego ze zwierzęcych wojowników. Runęli na nią zaciekłym szturmem, nieprzerwanie nacierając. Przez chwilę obserwował jej desperacką walkę i mimo woli był zachwycony. Była piękna, silna i nieustraszona. Wspaniała kobieta. Mokre, dopasowane ciuchy przylepiły się do kształtnego ciała ujawniając niewidoczne szczegóły. Obolały członek znów mu stwardniał.
- Dość! Jest moja! - poniosło go. Spłoszeni sojusznicy niemal natychmiast rozprysnęli się we wszystkich kierunkach. Jednym skokiem znalazł się przy Mari, dokładnie w momencie gdy wystrzeliła na powierzchnię. Chwycił za ciężkie, przemoczone dredy i przyciągnął jej twarz do własnej. Tak kobieca. Doskonała. Nieskazitelna. Poczuł jak pożądanie odbiera mu ostatnie cząstki rozumu. Nawet Bestia w nim chciała dać się ponieść tej fali. Gdzieś daleko czuwał rozsądek. Oszalała, prawie zapomniana cząstka przytomności, która bezsilnie wołała, że to tylko szamańskie sztuczki, że kobieta jeszcze się nie poddała. Nie usłuchał. Spodnie stały się dla niego za ciasne. Wpił się w krwistoczerwone wargi Mari, nie mogąc dłużej znieść oczekiwania. Ugryzła głęboko, dokładnie w momencie kiedy jego język wślizgnął się w jej usta. Prawą ręką z całej siły wbiła mu w udo ostatnie ocalałe ostrze niewielkiego noża. Stal zatrzymała się na kości.
- Ku.rwa! - rąbnał ją na odlew i oprzytomniał lekko. Doznanie przed chwilą było tak intensywne, że prawie doszedł i mimowolnie pomyślał o Nayati - szlag by to!
Szmata ukrywała prawdziwą naturę za wrodzonym i nadlnaturalnym seksapilem, niczym pajęczyca tkając sieć zbrodni i mordując kolejnych kochanków. Dym i lustra, nic więcej. Nic z tego nie było nawet w połowie tak prawdziwe jak wczorajsza noc. DOŚĆ! Zacisnął oburącz grube pasma i krzycząc, uderzał jej głową w betonową wylewkę. Na początku sięgała za siebie, próbowała walczyć. Woda bryzgała na wszystkie strony, migocząc blado w świetle księżyca.
- Zatłucz, utop, zagryź, zabij - na okrągło powtarzane zachęty Bestii, dudniły mu w czaszce jak uciążliwa i zarazem uzależniająca mantra. Góra, dół, góra, łup, góra, plusk. Wyłaniająca się z tego rytmu piosenka była stara jak świat i równie piękna.
Nie miał pojęcia ile czasu spędził, miarowo pracując ramionami. Na początku Mari jeszcze kaszlała. Teraz wisiała w jego dłoniach jak mokra szmata.
- Ha! Nawet pasuje – Próby rozweselenia wydały się szamanowi wymuszone, jakby Wilk coś ukrywał.
Jego twarz odbijająca się w wodzie błysnęła pozbawionymi tęczówek oczami Słuchacza. Zamarł, a złudzenie rozmyło się w kręgach na powierzchni wody. Opetany furią, nie zauważył, że nadnaturalne podniecenie zniknęło jakiś czas temu. Przepełniony poczuciem winy, puścił ciało przeciwniczki. Jej płaszcz wydął się balonem schwytanego powietrza i podryfowała, niczym jakaś futurystyczna łódź podwodna, ku przeciwległemu brzegowi. Sorata siadł na stopach, garbiąc się, jakby na barkach spoczywał mu dodatkowy ciężar. Czuł się jak ćpun na mijającym haju. Nadal jednak najsilniejszym uczuciem była wręcz oślepiająca nienawiść.
- Czy tak to wyglądało, stary przyjacielu? - wyszeptał - tego chciałeś mi oszczędzić?
Tyle poświęcił dla tej cholernej wojny. Spokój i zdrowie, krew, pot i łzy. A ona po prostu ukryła się w jego duszy, ubrana w zakrwawiony i postrzępiony mundur dzikości, dumy i wielkich słów. Miał zakrwawione dłonie. Zarówno symbolicznie jak i całkiem dosłownie. Chciało mu się rzygać, ale w ustach poczuł tylko żelazisty smak kwasów żołądkowych. Nic, żadna zemsta nie przywróci mu minionych lat, zmarłych towarzyszy ani straconej dawno temu niewinności. Każdy szaman, każdy je.bany żołnierz był taki sam. Mari, Słuchacz, on. Wszyscy zdechli dawno temu. Wojna animowała ich puste ciała, wymuszała obłąkanie, które choć na chwilę pozwalało się ukryć przed jej okrucieństwem. Przechodzili zawsze ten sam morderczy trening, aby mieć jakąkolwiek szansę przeciw genetycznie zmodyfikowanym bestiom spoza granic. Z innymi twarzami, ale zawsze Ci sami, broczyli krwią nieprzerwanie od kilkuset lat. Po co? Dla kraju? Dla siebie? Naszych kobiet i dzieci? Za co poświęcamy człowieczeństwo? Za chwilową przewagę w niekończącym się wyścigu zbrojeń?
- Socjopaci - w ostatnim pogardliwym parsknięciu wybrzmiały zarówno zniechęcenie, jak również irracjonalny śmiech - poje.bani psychole, bez wyjątku żrący własne ogony.
- Zrozumiałeś? - Manitou był podejrzanie spokojny. Zawinął się w kłębek, wielkie uszy położył płasko na łbie i wpatrywał się w szamana pełnymi gwiazd oczami.
- Taa - Po policzkach pociekły mu strugi łez, a ramiona zadrgały od tłumionego szlochu. Płakał za tym co stracił i za tym co jeszcze poświęci. I paradoksalnie poczuł się lepiej. To był dobry, oczyszczający smutek. Ostatnie pożegnanie wyrzutów sumienia i wątpliwości. Bo gdy wszystkie niepotrzebne dodatki opadły, okazało się, że motywacja zawsze czekała na niego na tej konkretnej arenie, tuż pod powierzchnią stawu. W każdym oddechu, objęciu i uśmiechu.
- Spokojnie bo jeszcze zostaniesz pacyfistą - zachichotał Fenrir - A co z nią? - wskazał jednym okiem ciężko oddychającą kobietę, pełznącą w przybrzeżnym błocie.
Mari Lemereo. Zabójczyni. Bezwzględna s.uka......Pie.rdolić ją i jej winę. Niech ją zeżre od środka. Dość krwi i wojny. Na dziś.
- Na dziś - Zgodził się Wilk. Cały czas rósł, jakby pożerał wszystkie gromadzące się w człowieku emocje.
- Smakowało? - dziwnie spokojny Fenris uśmiechnął się do Towarzysza.
Ten mrugnął do nosiciela, a w czarnym oku eksplodowała supernowa - wkrótce człowieku, wkrótce - odpowiedział na prawdziwe, ukryte pytanie.

***


Bali się do niego zbliżyć gdy tak siedział bez ruchu, zanurzony po pas w wodzie, wpatrując się beznamiętnie w rozgwieżdżone niebo. Dopiero gdy wstał i ruszył niespiesznie w ich kierunku, rozproszyli się, udając nagłe zaaferowanie. Byle nie patrzeć w jego oczy. Byle uniknąć spojrzenia na krew, wojenne barwy i nadal sterczący z uda nóż. Byle nie zarazić się szaleństwem.
Podali mu bielutki ręcznik, a Reżyser zbliżył się ostrożnie, trzymając oburącz kopertę z pieniędzmi niczym mistyczną tarczę. Wzdrygnął się, kiedy siwowłosy wbił w niego spojrzenie. Sam nie wiedział, które z uczuć w nim teraz dominuje – strach czy podziw.
- On wogóle nie przypomina człowieka, który zgłosił się do programu – zamyślił się i zapomniał co ma powiedzieć. Chrapliwy głos sprowadził go na ziemię.
- Daj to jej. Wygrała - dziwak kiwnął głową w kierunku Mari, leżącej bez ruchu po drugiej stronie jeziorka. Anton wpatrywał się w niego zbaraniałym wzrokiem, śmiesznie poruszając rachitycznym wąsikiem.
- Poważnie? - wyrwało mu się. Koperta była przecież całkiem wypchana. Jednak "Szpon" nie odwracał twardego, nieodgadnionego spojrzenia szarych oczu.
- Spadam. Ktoś na mnie czeka - na jego ustach zamajaczył cień radosnego uśmiechu.
- Dobrze. Jak Pan sobie życzy - Anton pierwszy odwrócił głowę. Skłonił się lekko, skinął na współpracowników i rzucił ostatnie spojrzenie za nowym nabytkiem Koloseum - mimo ran, mężczyzna szedł zaskakująco lekko.

1) Nigel "Słuchacz" Spearpoint - szaman pionu wojskowego, przyjaciel Frostwinda i Nightthorna
2) Przyjaciel Fenrisa z czasów szkolnych. Patrz: Próba odwagi
3) Odzyskanie pamięci przez Fenrisa znajdzie się w innym opowiadaniu.


Kryteria oceny walk: Klimat 4/10 Mechanika 3/10 Warsztat 3/10. W razie wątpliwości - konsultuj. Pomoc: https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=17457#17457
   
Profil PW Email
 
 
^Coyote   #2 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Shinobi Bushou
Posty: 669
Wiek: 35
Dołączył: 30 Mar 2009
Skąd: Kraków

W sumie fajna walka ale jak na mój gust trochę przydługa i z za długim wstępem. Pieczołowicie opisałeś nawet drobiazgi np. kiedy wchodziłeś na arenę albo jak ustawiłeś osobny kolor Wilkowi ;)
Jak dajesz przypisy, to mógłbyś je chociaż umieszczać w nawiasach w tekście, bo jeżdżenie trzy razy na dół było przeszkadzajką. Co tam jeszcze? Ano dialogi mi się spodobały i ogólnie całość spójna była w jednym klimacie zachowana.

Sorata 7,5/10


"No somos tan malos como se dice..."
"Nie jesteśmy tacy źli jak się o nas mówi..."
   
Profil PW Email WWW
 
 
»Twitch   #3 
Yami


Poziom: Wakamusha
Posty: 1053
Wiek: 35
Dołączył: 08 Maj 2009

Sorata

Bardzo fajnie, że pokusiłeś się o rozwinięcie otoczki dotyczącej zagoszczenia na arenie. Poważnie, takie banalne rozwiązanie jak po prostu kontrakt na walkę przypadło mi go gustu. Z jednej strony dobrze, że chcesz zachować ciągłość fabularną działań swojej postaci, ale nie każdy musi monitorować każdy tekst i odniesienia bezpośrednio do innego tekstu, szczególnie ninmu (tu w Kopalniach Tartaru) mogą komuś zwyczajnie umknąć. Istotniejsze kwestie można w 2 zdaniach opisać, ludzie lubią ciekawe retrospekcje. Otoczka fabularna wyszła całkiem spoko, podoba mi się fakt, że istotniejsze postacie są w jakiś sposób ze sobą powiązane, ale rzeczywiście można to było trochę krócej załatwić. Zgodzę się z koncepcją Coyote z jego poprzedniej walki na Arenie, że powinna już ona bardziej skupiać się na samym pojedynku w Koloseum. Skoro mowa o starciu. Po uderzeniu w klejnoty trzeba poskakać na piętach, tak na przyszłość masochisto. Po Marii spodziewałem się skuteczniejszego wykorzystania umiejętności, a po Wilku, że to on Cie ogarnie w ostatniej chwili. Przecież przez ślinę ona najwięcej mogła zyskać, a przy pierwszej sytuacji zamiast Cie pocałować i zdzielić to zrobiła tylko to drugie. Dziewczyna nie okazała się specjalnie wymagającą przeciwniczką. Jeszcze jedna uwaga, choć taka bardziej ogólna. Ni stąd ni zowąd pojawiło się od groma tego zwierza, wiem że je wezwałeś ale mógłbyś dodać zdanie kto nadleciał i co. Fajnie by wyglądał motyw jakby się Marii czaiła na tym drzewie, a gdy tylko Ty się zbliżyłeś za jej plecami rozświetliły się oczy stada kruków.
Ogólnie elegancko, gdzieniegdzie wkradła się literówka, albo mała kropka, ale i tak bardziej podobała mi się ostatnia walka, nie przebiłeś jej.

Ocena: 7,5/10


Little hell.
   
Profil PW
 
 
*Lorgan   #4 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

..::Typowanie Zamknięte::..


Sorata - 15 pkt.

NPC - 12 pkt.

Zwycięzcą został Sorata!!!

Punktacja:

Sorata +40
Coyote +10
Twitch +10

(konta graczy zostaną zaktualizowane o tę walkę dopiero po jej ujawnieniu)


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 

Temat zablokowany  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0,09 sekundy. Zapytań do SQL: 13