Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Poziom 3] Genkaku/Sorata vs NPC (Nagi Shiryuu) - walka 1
 Rozpoczęty przez ^Genkaku, 09-06-2013, 20:58
 Zamknięty przez Lorgan, 06-07-2013, 14:34

6 odpowiedzi w tym temacie
^Genkaku   #1 
Tyran
Bald Prince of Crime


Poziom: Genshu
Stopień: Senshu
Posty: 1227
Wiek: 39
Dołączył: 20 Gru 2009
Skąd: Raszyn/Warszawa

Genkaku (2837道力)
Sorata (2742道力)
Nagi Shiryuu (3900道力)

Szeroki trap drgał i podskakiwał z intensywnością towarzyszącym zazwyczaj trzęsieniom ziemi. Spanikowani pasażerowie w pośpiechu i ogólnej przepychance opuszczali pokład pechowego statku. Mimo że oddziały antyterrorystyczne dokonały abordażu ze śmigłowca, jeszcze na długo nim okręt wpłynął do portu i skutecznie spacyfikowały walczące ze sobą grupy, wycieczkowicze nadal odchodzili od zmysłów. Trudno im się było z resztą dziwić. Trup ścielił się gęsto. Nie było chyba poziomu, którego podczas ucieczki nie odwiedziliby współpracujący agent z szamanem i na każdym znaleźć można było martwych. Pokład skąpany był we krwi niewinnych ofiar. Nawet ci z pasażerów, którzy ukryli się zaraz na początku strzelaniny w swoich kajutach, mieli małe szanse. Zdezorientowani terroryści w poszukiwaniu walizki wchodzili do każdego z pomieszczeń, skrupulatnie upewniając się, że nie ma tam ich zguby. Genkaku czuł się odpowiedzialny za rozmiar tej masakry. Może gdyby nie fortel z podmianą, ta sytuacja nie miała by miejsca i więcej osób zachowałoby życie.
Do tej pory nie miał kiedy się nad tym zastanawiać. Sorata, podczas wspólnej ucieczki narzucił szybkie tempo. Zwyczajnie nie było czasu do namysłu, bo ktoś cały czas siedział im na ogonie. Bez wątpienia w walizce był nadajnik i jedna z walczących grup cały czas śledziła jego sygnał. Agent musiał pogodzić się z dwiema rzeczami: bez pomocy Fenrisa, unikanie obławy byłoby o wiele trudniejsze, oraz że współpraca, o dziwo, układała się doskonale. Początkowe wątpliwości związane z zaufaniem, zostały rozwiane przez odczytanie myśli Khazarczyka. Jego motywacja nie miała nic wspólnego ze szlachetną chęcią niesienia pomocy agentowi. Zwyczajnie miał nadzieje, że nadarzy się jeszcze okazja do zabrania walizki. Do tego czasu wolał mieć ją i Genkaku na oku. To samo zresztą myślał teraz, gdy wraz ze spanikowanymi współpodróżnikami schodzili na ląd. Kito był jednak na to odpowiednio przygotowany. Zresztą podobała mu się odmiana jaką niósł ze sobą tymczasowy sojusz z Szamanem. Miał okazję podpatrywać techniki pracy i wyposażenia obcego wywiadu. W pewien sposób polubił też Fenrisa. Podobnie jak on sam, był profesjonalistą podchodzącym do sprawy skrupulatnie i z zacięciem. Do tego stopnia odpowiadało mu towarzystwo szamana, że przystał nawet na żądanie, by przed zejściem na ląd odebrać jego bagaż. Myśli nie zdradzały dokładnie na czym konkretnie tak zależy Khazarczykowi, ale z pewnością był bardzo zdeterminowany by odzyskać swoje rzeczy.

Dzięki iluzjonistycznej mocy procesora udało im się zejść na ląd bez zwracania na siebie niepotrzebnej uwagi lokalnych stróży prawa. Genkaku w żadnym razie nie miał nic przeciwko ich pomocy, ale sprawę z walizką wolał załatwić samemu. Za dużo osób umarło z jej powodu na pokładzie. Intrygowało go co może być w środku, podobnie zresztą jak Fenrisa. Jego myśli nieustannie skakały między trzema tematami: walizką, jak ją zabrać agentowi i jak najszybciej uciec w bezpieczne miejsce.
Byli już poza statkiem, gdy znów w okolicy rozległy się strzały. Tłum, zgromadzony jeszcze w strefach bezpieczeństwa i przy prowizorycznie zorganizowanych punktach pierwszej pomocy, ponownie oszalał. Wyglądało na to, że żadna z walczących o walizkę grup nie miała zamiaru odpuścić. Po krótkiej pauzie teatr działań przeniósł się po prostu ze statku na ulice Higure. Ludzie miotali się w napadzie zbiorowej histerii. Nie było jednak dokąd uciekać. Strzały nabierały intensywności i padały z każdej możliwej strony. Port pogrążał się w ogniu bitwy. Z oddali, między seriami z broni dobiegały ich odgłosy policyjnych syren. Agent i szaman stali zdębiali, wlepiając osłupiały wzrok to w siebie nawzajem, to w walizkę. Co takiego kryło się w przeklętym cholerstwie, że ktoś był skłonny pomyśleć o rozpętaniu otwartej walki w przestrzeni publicznej? Gdzieś za nimi eksplodował granat. Krzyki przerażonych światków, huk wystrzałów i wycie syren łączyły się ze sobą tworząc ogłuszającą, kakofoniczną falę.
- Powinniśmy się chyba ruszyć, łysku!
Wrzask Fenrisa był ledwo słyszalny i ginął w przytłaczającym natężeniu dźwięków. Szarpnął oszołomionego agenta za rękę i pociągnął ze sobą. Puścili się biegiem wzdłuż pomostu, do którego przycumowany był statek. Z górnego pokładu, antyterroryści starali się opanować jakoś sytuację. Osłaniając się, zaczęli z powrotem wciągać na wycieczkowiec przerażonych ludzi miotających się po doku.
- Tam! – Agent otrząsnął się wreszcie i wskazał wolną ręką motorówkę przywiązaną na końcu pomostu. – Możemy wydostać się tym z tej okolicy.
Obaj jednocześnie wskoczyli na pokład. Łódź zakołysała się pod nimi, poważnie egzaminując ich wyczucie równowagi. Zdali celująco. Po dłuższej chwili mocowania się z liną odpalili motor, odpływając do sąsiedniej, o wiele spokojniejszej przystani.
- Co teraz łysolu ? – w głowie Fenrisa czuć było zniecierpliwienie.
Pierwszy wyskoczył na ląd i pomagał teraz wgramolić się obciążonemu przez walizkę Kito. Agent sam zastanawiał się co teraz począć. Zaczynał żałować, że pakunek wpadł właśnie w jego ręce.
- Na początku powinniśmy znaleźć jakieś bezpieczne miejsce. Potem użyje swoich kontaktów i odszukamy kogoś kto potrafi to otworzyć bez uszkadzania zawartości.
Ich wzrok automatycznie powędrował na dźwiganą przez agenta pancerną paczkę. W okolicy nadal huczało od wystrzałów. Obaj westchnęli niemal jednocześnie.
- No to ruszajmy łysolu. Nie ma zamiaru zapuszczać tu korzeni.
Agent skrzywił się lekko i w milczeniu ruszył w stronę ulicy. Zaczynało go już irytować to przezwisko. Chciał w jakiś sposób odgryźć się szamanowi, ale jak na złość nic nie przychodziło mu do głowy. Może „dzikus”? – pomyślał – albo „dzikusek”? Nie, stanowczo musi się bardziej wysilić. Musiał przyznać, że Khazarczyk imponował mu. Był bystry, sprytny i wytrenowany. Co prawda siła doświadczenia leżała po stronie Genkaku, ale chyba nie chciałby się mierzyć w pojedynku ze swoim tymczasowym sojusznikiem. Był pewien, że Fenris na pewno kryje jeszcze jakiegoś asa w rękawie.
Z zamyślania wyrwało go głośne warczenie silnika. Rozejrzał się. Byli już na ulicy, gdy drogę zajechał im motocykl. Potężnie zbudowany kierowca wyłączył silnik i jednym wprawnym ruchem zeskoczył z maszyny. Miał na sobie długi futrzany płaszcz ubrany na ciasno opinającą tors koszulkę. Zdawało się, że zbudowany z samych mięśni mężczyzna nie ma w sobie ani grama zbędnego tłuszczy. W powietrzu czuć było kłopoty. Nim jeszcze zdążył otworzyć usta, beeper zasygnalizował komunikat. Automatycznie uruchomiony system rozpoznawania twarzy połączony z kamerą w soczewce dokonał identyfikacji. Genkaku głośno przełkną ślinę.
- Zdaje się panowie, że znaleźliście moją walizkę – jego twarz wyrażała wszystko. To nie było pytanie, tylko stwierdzenie. Towarzysząca mu pewność siebie na pewno często onieśmielała i wprowadzała w zakłopotanie większość osób z którymi miał do czynienia. Wyjątkiem okazał się Fenris.
- Chyba ci się coś pomyliło koleżko. Lepiej wracaj na solarium bo kolor zaczyna ci schodzić.
Agent przysłuchiwał się tej wymianie zdań jednocześnie z niedowierzaniem czytając raport dotyczący przybysza, wyświetlony przez beeper na soczewce. Nagi Shiryuu vel Drugi Smok, szkoda, że nie Kalamir Kendeisson – pomyślał – sam już nie wiedział który z nich byłby gorszy. Z przerażeniem sczytywał jego myśli. Na całe szczęście, za sprawą procesora, czas biegł dla agenta odrobinę wolniej. Zareagował więc w porę. Nim gangster zgodnie ze swoim zamiarem zdążył zakończyć dyskusję atakiem, Kito wykonał ruch pierwszy. Działał instynktownie. Pod osłoną procesora zaatakował najdotkliwiej jak tylko mógł – mocnym kopniakiem w krocze. Oniemiały i zaskoczony przeciwnik aż przykląkł pod wpływem ciosu. Agent nie miał zamiaru dać mu odetchnąć. Wprawnym ruchem nadgarstka uruchomił wyrzutnie strzałek. Dwa pociski wbiły się w szyję czerwonego ze wściekłości Smoka. Nie tracąc czasu, drugą ręką niepostrzeżenie nakleił na plecach przeciwnika ładunek detcard i puścił się biegiem w stronę najbliższego zaułka.
- wiejemy! – wykrzyczał szamanowi prosto w ucho.
Sorata zdawał się równie zdumiony co obezwładniony przed sekundą osiłek. Nie czekając ruszył za agentem.
- Co do jasnej cholery łysolu?! – wyrzucił z siebie khazarczyk, doganiając towarzysza.
Genkaku nie miał zamiaru przekrzykiwać się z nim. Miał świadomość, że to co zrobił przed chwilą nie powstrzyma Shiryuu na długo. Jeżeli to faktycznie była jego walizka to obaj wpadli w niezłe tarapaty. Był winny wyjaśnienia szamanowi, ale na spokojną rozmowę, w żaden sposób nie było czasu i możliwości. Postanowił nawiązać kontakt telepatyczny, zdradzając przy okazji część swoich zdolności.
- Musimy uciekać. Ten mężczyzna to Shiryuu Nagi vel Drugi Smok vel kłopoty. Jeden z przywódców gangu Czterech Smoków i jeden z najniebezpieczniejszych przestępców pochodzących z Sanbetsu.
Telepatyczna wiadomość z prędkością myśli powędrowała wprost do umysłu Fenrisa. Agent miał nadzieję na interesującą reakcję. Nie zawiódł się. Przestraszony szaman niemal potknął się słysząc w głowie głos agenta. Na jego twarzy wściekłość mieszała się z przerażeniem i ciekawością.
- Co do cholery ? – wykrzyknął, wbijając pytająco wzrok w agenta
Genkaku uśmiechnął się w duchu. Kontynuował.
- Rozmawiam z tobą telepatycznie. Nie musisz nim mówić, czytam ci w myślach.
Jeżeli wcześniej mina Fenrisa wyrażała zdziwienie, to teraz można było z pewnością powiedzieć, że był kompletnie zbity z pantałyku.
- Jak to do cholery czytasz… - zaczął, ale szybko zreflektował się w swojej pomyłce. Kontynuował rozmowę dalej, już w swojej głowie. – Jak to do cholery czytał w myślach? Od kiedy ? Od samego początku? To by wiele wyjaśniało.
- Nie mamy czasu – co prawda agentowi miło było patrzeć jak kompletnie zdezorientowany Khazarczyk plączę się miedzy zdziwieniem i oburzeniem, ale sprawa była poważna. – Ten mężczyzna chcę walizki, a to oznaczy że mamy przesrane. Musimy go zgubić.
- Chciałeś raczej powiedzieć, że ty masz przesrane – poprawił go Fenris. W biegu dało się zauważyć kwaśny uśmiech na jego twarzy. Widać, rezon szybko mu wrócił – ty masz walizkę to ciebie ściga.
- Chyba nie powiesz mi, że masz zamiar teraz się wycofać, po tym wszystkim ?
Tym razem Genkaku uśmiechnął się kąśliwie. Myśli towarzysza były dla niego aż nazbyt przejrzyste. – wiem o czym myślisz – kontynuował – tak, nawet jak zabierzesz mi to pancerne cudo, to i tak będziesz miał na karku tamtego kolesia. Tylko razem mamy jakieś szanse. Ten facet to potwór.
Zdawało się, że trafił w czuły punkt. Fenris nie odzywał się, ważąc w myślach sytuację. Przez dłuższą chwilę biegli w milczeniu. Agent cały czas podglądał jak szaman wacha się nad decyzją. Nad tym, że będzie musiał pokazać szamanowi wszystkie swoje sztuczki. Kito uśmiechnął się do siebie. Sam czuł dokładnie to samo. Wspólna walka wymagała dużego kredytu zaufania.
- Dobra to jaki masz plan ?
Genkaku przyjął to jako zgodę na kontynuowanie współpracy.
- Beeper wskazuje, że niedaleko stąd jest opuszczona fabryka. Wydaje mi się, że to będzie dla nas dogodne miejsce na walkę. Kupę żelastwa, które może przy odrobine szczęścia zakłóciłoby sygnał nadajnika i pozwoli nam się ukryć i wziąć go znowu z zaskoczenia.

Powietrze przed nimi zafalowało gorącem. W ułamku sekundy, w pustej przestrzeni alejki, zmaterializowała się rozmazana sylwetka przeciwnika. Pojawił się tuż przed ich twarzami, nie pozostawiając praktycznie czasu na reakcję. Był rozwścieczony. W jego spojrzeniu czuć było płomień furii. Siła i prędkość z jaką zaatakował porównać można było tylko do mocy huraganu. Szerokie, obrotowe kopnięcie zdawało się pojawić znikąd, równie niespodziewanie jak sam przeciwnik. Impet uderzenia dorównywał jego szybkości, wyrzucając uciekinierów w powietrze i pozostawiając walizkę pod nogami Smoka. Obaj towarzysze z hukiem uderzyli o ściany uliczki osuwając się wprost w sterty porozrzucanych i spiętrzonych rupieci. Klatka piersiowa zacisnęła się boleśnie pozbawiając agenta oddechu. Zbierało mu się na wymioty. Z całych sił starał się zachować koncentrację i ogarnąć rozmytym wzrokiem sytuację w alejce. Sorata jęcząc wyczołgiwał się z pod stert śmieci. Przeciwnik stał na wprost nich z wymalowanym na całą twarz, kwaśnym uśmiechem zwycięstwa.
- Wygląda na to, że jednak odzyskam swoją własność co ?! – wykrzyczał, podnosząc walizkę i w triumfalnym geście machając nią przed oczami znokautowanych złodziei.
Szybki jest – pomyślał Genkaku – i do tego wytrzymały. Czas w jakim ogarnął się po zastrzyku z trucizny i bolesnym kopnięciu był imponujący. Agent miał nadzieje, że to co zgotuje mu za chwilę, okaże się skuteczne. Potrzebował jeszcze tylko chwili, by złapać oddech. Jeszcze tylko jednej chwili – motywował się w myślach – nie możesz się teraz zdekoncentrować. Na całe szczęście gangster był zbyt pewny siebie, żeby wykończyć ich od razu.
- Ciebie łysolu załatwię pierwszego, za ten numer na przystani – wycedził przez zaciśnięte od uśmiechu zęby.
Kolos zrobił krok w stronę agenta. Genkaku poczuł jak serce dosłownie podskakuje mu do gardła. Nie był jeszcze gotów. Odgłos opadających z jego twarzy kropli zimnego potu, odmierzał powolne, pełne paniki sekundy. Potrzebował jeszcze chwili.
Śmiertelną ciszę przerwało głośne warczenie. Osiłek i agent odruchowo spojrzeli w stronę gruzów śmieci, w który jeszcze przed chwilą zakopany był Sorata. Szaman stał przygarbiony, podpierając się jedną ręką o bruk, drugą o gigantycznych rozmiarów, zdobioną kosę. To musiał być ten ważny, podręczny bagaż – pomyślał agent. Z podziwem przyglądał się Fenrisowi. Był w pełni przetransformowany. Z rozciętego łuku brwiowego ściekała cienka strużka krwi, jeszcze bardziej niż zazwyczaj podkreślając niepokojącą, upiorną wręcz czerń lewego oka. Otaczała go aura dzikości. Jakby druga natura, skrywana głęboko w głębi duszy wydarła się na zewnątrz żądając ofiary. Upiorna broń dodatkowo potęgowała groźne wrażenie. Przeciwnik przystanął zdumiony, nie wiedząc czego się spodziewać. To była właśnie ta chwila potrzebna Genkaku. Był już gotów. Niestety nie zdążył ostrzec o tym Fenrisa, który sam postanowił działać. Niesiony przypływem nowej energii zaatakował z szybkością dorównującą osiłkowi. Agentowi wydawało się, że czas stanął w miejscu gdy z przerażeniem odczytał myśli ganstera. Wszystko działo w ułamku sekundy.
- Będzie unikał! – wykrzyknął w desperackiej próbie ostrzeżenia sojusznika.
Ten manewr krzyżował mu plany. Nie mógł dłużej czekać. Uruchomił minę akustyczną unoszącą się za plecami Smoka. Wyrzucenie jej w powietrze to jedyne co zdołał zrobić w momencie gdy przeciwnik niespodziewanie zagrodził im drogę w alejce. Cudem i niesamowitym wysiłkiem zdołał utrzymać ją w powietrzu. Potrzebował jednak odpoczynku i większego skupienia by zdetonować ładunek. Gdyby mina upadła na ziemię wcześniej, gangster zauważył by ją i z fortelu nic by nie wyszło. Teraz mógł ją uruchomić.
Moment nie był odpowiedni. Niestety szarżujący Fenris znajdował się w polu rażenia. Genkaku nie miał jednak innego wyjścia. Podczas uniki osiłek mógłby wyjść z zasięgu miny i cały wysiłek poszedł by na marne.
Ekspozja katatonicznych dźwięków przeszyła powietrze posyłając całą trójkę na kolana. Smok, któremu urządzenie eksplodowało zaraz za uchem, wił się na ziemi niczym piskorz, z całych sił zasłaniając uszy. Prawdopodobnie krzyczał. Powietrze w uszach wciąż wibrowało, zagłuszając wszystko dzwoniącym, irytującym dźwiękiem. Walizka po raz kolejny bezpańsko wylądowała na ziemi. Mobilizując wszystkie siły Genkaku poderwał się w stronę ogłuszonego Szamana, jednocześnie telepatycznie dając znać Thekkalowi by wkroczył do akcji.
Jak na życzenie, w jednej chwili cała alejka skąpana została w mroku. Gigantyczny cień zasłonił niebo i zanurkował w dół uliczki. Duch pod postacią wielkiego ptaka runął na drogocenny pakunek, by w tej samej sekundzie porwać go z powrotem w powietrze. Na ich nieszczęście Shiryuu nie dawał za wygraną. Znów pozbierał się szybciej, niż normalna osoba na jego miejscu. Jeszcze oszołomiony, odbijając się od ścian, ruszył biegiem, w górę. Genkaku z Fenrisem w oniemieniu obserwowali jak ich przeciwnik przesuwa się po pionowym murze, z łatwością jaka towarzyszy lekkoatletom na bieżni, szybko redukując dystans do Thekkala. Agentowi znów z przerażenia zabrakło oddechu. Trzeba było działać. W desperackiej próbie skupił się na umyśle gangstera. Z nadzieją, że oszołomiony jeszcze po wybuchu miny, nie będzie stawiał tak dużego oporu, zaatakował mocą procesora. Poskutkowało. Oszukany iluzją błędnik oszalał pozbawiając równowagi biegacza, który w jednej chwili potknął się i odpadł od ściany. Kryzys nie został jednak zażegnany. Wojownik znów pokazał swoją klasę. Spadając obrócił się w powietrzu. Złożywszy ręce na wysokości, bioder skoncentrował w dłoniach potężną ilość douriki. Alejka rozświetliła się czerwonym blaskiem skumulowanej energii, którą, nim gruchnął z hukiem o ziemię, posłał w stronę oddalającego się ptaka. Wstrzymali powietrze obserwując bezsilnie jak potężny pocisk mknie prosto w Thekala. Do trafienia jednak nie doszło. Duch w ostatniej chwili skręcił się i wykonał w powietrzu piruet. Kula douriki przeleciała tuż obok ocierając się o grzbiet ptaszyska i podpalając pióra. Wytrącony z lotu Thekal zapikował desperacko wymachując skrzydłami i wypuszczając walizkę. Pierwszy otrząsnął się Sorata. W dwóch potężnych susach dopadł do miejsca gdzie spadający skarb miał uderzyć o bruk i zręcznie przechwycił pakunek. Radość nie trwała jednak długo. Smok znów był na nogach i nie miał zamiaru odpuszczać.
- Będzie cię atakował z góry! – wykrzyknął w myślach Genkaku.
Powietrze znów zafalowało, gdy wroga sylwetka rozmyła się, by w sekundę później zmaterializować się tuż nad głową Fenrisa. Ten był jednak przygotowany. Odskoczył, unikając kopnięcia i od razu natarł, biorąc szeroki zamach kosą. Za wolno. Smok odbił się od powietrza robiąc salto nad głową szamana i znów atakował kopniakiem.
- Uważaj! – wykrzyknął Genkaku, tym razem nie w myślach, ale na głos.
Szaman nie miał szans na unik lub parowanie. Agent skoncentrował się i uderzył w niego telekinetyczną mocą odpychając go z linii ciosu. Jednocześnie dobył w końcu broni i otworzył ogień.
- Zastrzel skubańca! Ja potrzebuje chwili!
Kule przeszywały powietrze. Żadna nie z nich nie dosięgła celu, ale przynajmniej na chwilę, zepchnęły gangstera do defensywy. Zmuszony do uników, miotał się między osłonami. Na nieszczęście nie trwało to długo. Opróżniony magazynek opadł na beton. Kito nie miał okazji załadować następnego. Ostrze katany, do tej pory schowane w saya u boku smoka, pojawiło się znikąd. Z charakterystycznym świstem przeszyło powietrze na wysokości ramienia agenta. Nie było już czasu. Odruchowo spiął mięśnie tworząc z nich, naturalny, twardy niczym stal pancerz. Impet uderzenia posłał go na ziemię. Ręką na szczęście była cała. Dwa kolejne cięcia także był zmuszony przyjąć. Nawet nie widział skąd nadlatują. Najszybciej jak tylko mógł odturlał się, cudem unikając kolejnych uderzeń.
- Może byś tak coś zrobił!? - głowa zaczynała mu pękać. Podtrzymywanie telepatycznej więzi z Fenrisem i Thekalem, oraz czytanie w myślach Shiryuu wymagało niemałego wysiłku.
Zdawało mu się, że coraz bardziej ciemnieje mu przed oczami i wszystko dookoła zaczęło szumieć.
- Nadchodzę! – oznajmił radośnie szaman.
Czarna, połyskująca w nocnym świetle ulic chmura owadów, opadła na alejkę prosto w gangstera. Rój atakował go i kąsał. Oszołomiony i ogłupiały blondym odskoczył. Przed chmarą insektów nie było jednak ucieczki, ani schronienia.
- Dobra robota – pogratulował agent gramoląc się z ziemi. Był cały poobijany. Z pod rozdartego płaszcza wystawał mocno obity tors i ramiona wyglądające jak jeden, wielki, potężny siniak. Genkaku mógłby przysiąc, że jeszcze jeden cios i miałby złamaną rękę. Miał szczęście, że jej nie stracił. Biegiem dopadł do Soraty, przejmując od niego walizkę.
- Dziękuję, ja to wezmę.
-Jasne, ja tylko ją przechowywałem – zaironizował szaman niechętnie wręczając pancerny pakunek towarzyszowi.
Znów puścili się biegiem korzystając z okazji do ucieczki. Biegli przez chwilę, nim usłyszeli za sobą coś co przypominało odgłosy małej erupcji. Niebo za nimi rozjaśniło się czerwoną poświatą. Odwrócili się. Wysoki na cztery metry gejzer lawy, właśnie opadał i chował się między niskimi zabudowaniami.
- To chyba tyle jeżeli chodzi o robaki – skwitował agent. – jakieś inne pomysły.
- Tak, zamknij się i biegnij – Fenrisowi wyraźnie nie spodobała się uwaga. – Gdybyś się tak nie wlókł już dawno bylibyśmy na miejscu.
Rozpędzeni wpadli w kolejny zaułek. Od kilku dłuższych chwili nie biegli już sami. Mieli spore towarzystwo złożone chyba ze wszystkich zwierzaków jakie można było spotkać w wąskich portowych uliczkach. Agent nie był pewien, ale w ruchu naliczył przynajmniej z tuzin szczurów oraz drugie tyle kotów i psów.
- Co ty jesteś władca zwierząt czy co ? – zagaił w myślach szamana
- Nie interesuj się! – skwitował krótko Fenris, po czym ku zaskoczeniu agenta dodał – a ty ściągaj następnych, ile się da!
To było dziwne. Jakby prócz niego, szaman rozmawiał z kimś jeszcze. Gdy teraz o tym pomyślał miał wcześniej wrażenie, jakby obecności jeszcze co najmniej jednej dodatkowej osoby w tym telepatycznym połączeniu. Nie było jednak czasu na roztrząsanie tego tematu. Przeciwnik znów stanął im na drodze w sposób identyczny jak poprzednio. Agent skrzywił się. Wyglądało na to, że faktycznie opóźniał ucieczkę. Wpierw zafalowało powietrze. Później rozmazana sylwetka, i potężne obrotowe kopnięcie. Tym razem jednak byli bardziej przygotowani. Genkaku telekinetyczną mocą szarpnął ich w tył jednocześnie odpychając gangstera. Wystarczyło by cios chybił o kilka milimetrów. Fenris wyskoczył atakując agresywnie. Był szybki, brakowało mu jednak techniki.
- Atakuj górę, ja biorę nogi! Spróbujemy go unieruchomić! – zakomenderował Sorata.
Trzeba było przyznać, że niema, prowadzona bezpośrednio między umysłami rozmowa, miała sporo plusów. Przede wszystkim dawała możliwość uzgodnienia strategii i element zaskoczenia. Przystąpili do akcji. Niestety kompletnie nie zgrani. Szaman, zdawało się, zapomniał, że jest o wiele szybszy od partnera dodatkowo obciążonego walizką. Cała trójka zwarła się na chwilę w chaotycznej walce. Smok walczył jednak bezbłędnie. Skutecznie przyjmował na gardę ciosy uciekinierów i kontrował. Nie przeszkadzały mu w tym nawet zwierzęcy towarzysze Fenrisa. Przewaga była po jego stronie. W końcu wyczekał odpowiedniego momentu. Genkaku atakował wysoko. Gangster przykucnął gwałtownie unikając, jednocześnie blokował poziome uderzenie Khazarczyka, wyprowadzone na nogi. Od razu skontrował obrotowym wyskokiem, posyłając potężną pięść prosto w podbródek stojącego nad nim agenta. Wyrzucony w powietrze Kito boleśnie opadł na asfalt dobrych parę metrów dalej. Nim zdążył dojść do siebie, tuż obok niego w podobnych okolicznościach dołączył Fenris.
- Przyznam – zaczął osiłek szczerząc się w pełnym pychy uśmiechu – że przez chwilę myślałem, że nawet potraficie walczyć i coś sobą reprezentujecie.
Powolnym krokiem podszedł do leżącej nieopodal katany. Nie spiesząc się, lekceważąco przykucnął i podniósł oręż. Agent jęknął w desperackiej próbie podniesienia się z ziemi. Jego całe ciało pokryte było siniakami. Zdawało mu się, że nadgarstek jest zwichnięty, a piszczel od złamania dzieli tylko jeden cios. Od zaciskania dłoni na walizce, miał już odciski. Z trudem skupił się zogniskowaniu wzroku. W alejce nie było zbyt wiele miejsca. W najszerszym punkcie mogły być raptem trzy metry. Stare, portowe zabudowania z czerwonej cegły sypały się w oczach. W niektórych miejscach czas wybił dziury. Samo patrzenie mogło grozić zawaleniem. Uliczka usłana było zwierzęcymi ciałami. Mały, dziki oddział Fenrisa został starty z powierzchni ziemi. Szaman nie wydawał się jednak dawać za wygraną. Gdzieś nad ich głowami, znów gromadził się rój insektów.
- Oddajcie walizkę a załatwię was szybko i najbardziej bezboleśnie jak potrafię – zakomunikował Smok.
Wciąż kucał parę metrów od nich, w miejscu gdzie podniósł katanę. Trzymane przez niego ostrze lśniło upiornie, co jakiś czas połyskując mocniej. Jeżeli chcieli wyjść z tego cało, musieli coś wymyśleć i to szybko.
- Może oddajmy mu to cholerstwo i uciekajmy – zaczął telepatycznie Sanbeta. – nie powinien być zainteresowany dalszą pogonią…
Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale Szaman nie wytrzymał. Odwrócił się w jego stronę i w towarzystwie kaskad śliny i krwi z rozbitej wargi wykrzyczał:
- Zamknijcie się obaj! Nie po to walczyłem i dałem się obić jak jakiś Babilończyk, żeby teraz zrezygnować!
Szaman poderwał się z ziemi na równe nogi, wbijając swoje upiorne oko w agenta, w oczekiwaniu, że on uczyni podobnie. Kito zebrał się w sobie i wstał. Rozchylił poły płaszcza i dobył swojego rewolweru, wprawnym ruchem rozkładając ostrze ukryte pod lufą. Zapasowa broń, której używał do tej pory, półautomatyczny pistolet maszynowy zawisł w powietrzu obok niego. Smok wstał wyprostowując się. Z jego twarzy zniknął uśmiech zastąpiony na powrót przez wściekłość. W głowie nie mieściło mu się, że ktoś taki jak oni, mógł otwarcie rzucać mu wyzwanie. Wtedy stało się coś dla niego zupełnie nieoczekiwanego. Rzucona przez Kito walizki przejechała przez dzielący walczących dystans zatrzymując się prosto pod nogami Shiryuu.
- Ja cię chyba zabiję! – wydarł się na niego Sorata.
Smok splunął i znów wyszczerzył zęby.
- Dobra, mądra decyzja łysolu – skwitował.
Był bardziej niż zadowolony. Nachylił się by w końcu odzyskać swoją własność i wtedy zobaczył. Nie to co widział przed chwilą, walizkę spoczywającą pod jego nogami, ale prawdę. Niestety dla niego, tylko tyle zdołał zrobić. Dostrzec prawdę. Akustyczna mina aktywowała się, dokładnie w momencie gdy Smok pochylał się tuż nad nią. Genkaku i Fenris nie mógi uwierzyć w swoje szczęście. Fortel nie był zbyt wyszukany. Po raz kolejny zagrali na pewności i poczuciu wyższości przeciwnika. Zaimprowizowany plan na szczęście poskutkował. Umysł gangstera przełamał iluzję gdy było już za późno. Alejka najpierw wypełniła się falą ogłuszających dźwięków posyłając Shiryuu na kolana. Sekundę później eksplodowały dwie detcardy rozmieszone na przeciwległych ścianach uliczki, po obu bokach kolosa. To właśnie umieszczenie ich tam wymagało nie lada sztuki. Jeden nakleił Fenris z pomocą swoich zwierzęcych towarzyszy. Drugi telekinetycznie zamontował agent, niemal w ostatniej chwili, gdy mina toczyła się już w stronę przeciwnika. Ładunki wybuchowe była za słabe, by wyrządzić mu znaczącą szkodę, ale nie takie było ich zadanie. Siła wybuchu zawaliła sporą część ścian, zasypując gangstera lawiną cegieł, gruzu i pyłu dając Khazarczykowi i Sanbecie szanse na ucieczkę. Nie czekając puścili się biegiem.
- Myślisz że to go powstrzyma ?
Agent dłuższą chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią.
- Nie, myślę, że to rozwścieczy go tylko jeszcze bardziej – skomentował krótko.
Delikatna wibracja zasygnalizowała nadchodzący komunikat beepera. Zbliżali się do celu. Kito wolał nie zadawać sobie pytania co dalej. Ile czasu sobie kupili ? Dwadzieścia, może trzydzieści minut, nim niesławny Shiryuu Nagi wydostanie się z pod gruzowiska i ruszy w pościg skopać im tyłki? Potrzebowali dobrego, skutecznego planu. To już nie była zabawa w berka jak na pokładzie statku. Walczyli o życie.
   
Profil PW Email Skype
 
 
»Sorata   #2 
Yami


Poziom: Genshu
Posty: 1471
Wiek: 39
Dołączył: 15 Gru 2008
Skąd: TG

Jedynie wybrakowany mur strzegł wejścia na teren upatrzonej przez Genkaku fabryki. Za nim malował się odrapany obraz nędzy i rozpaczy. W równym stopniu współtworzony przez upływ czasu, wandalizm i naturę. Kilka mniejszych, rozpadających się budynków tuliło się do sporych rozmiarów hali. W niebo celowały trzy kominy zakładowej kotłowni. Porządnie już zmęczeni dotarli do stalowych, podwójnych wrót. Dostępu broniły wielki łańcuch i kłódka ale niedbałe muśnięcie Strachem wystarczyło, żeby z brzękiem upadły na ziemię. Zastałe zawiasy dołożyły od siebie głośne skrzypienie. Oba hałasy bezpowrotnie zaginęły w conocnych odgłosach starego miasta. Genkaku wszedł pierwszy, z przyzwyczajenia skrupulatnie omiatając pole widzenia wzrokiem. Fenris spojrzał jeszcze raz za siebie i cicho wsunął się w ślad za agentem. Mroczna, cicha hala wywoływała dreszcze. Zakurzone taśmociągi i sterczące końcówki robotycznych ramion, w lekkim świetle księżyca, wpadającym przez wysoko położone okna, sprawiały wrażenie wyciętych z planu jakiegoś horroru sci-fi. W wyrastających na granicy cieni elementach prawie dało się wyczuć zaklęte naprężenie. Jakby cudem ożywiona fabryka miała się nagle przebudzić, z łoskotem maszynerii, wizgiem elektrycznych silników i rozmowami duchów pracowników. Dodatkowa kondygnacja stalowych pomostów, straszyła kilkudziesięcioma czarnymi nogami.
Mimo rozmiarów, całe pomieszczenie cuchnęło zużytym olejem maszynowym, zastałym dymem papierosów i odrobiną przetrawionego alkoholu. Szaman zmarszczył nos. On poczuł niestety dużo więcej. Dla jego uwrażliwionego węchu odór był torturą.
- Musieli ją zamknąć stosunkowo niedawno - stwierdził Kito rozglądając się - zostało dużo do rozszabrowania - przezornie utrzymywał cały czas niewygodną komunikację telepatyczną – czujesz coś?
- Trzech lumpów na dziewiątej, za starym dystrybutorem z napojami. Zbieram wsparcie - pomyślał w odpowiedzi, jednocześnie kontaktując się z Manitou.
- Teraz zagadujesz? - Wilk zamlaskał z niezadowoleniem, łypiąc jednym okiem – nowi przyjaciele nie wystarczają?
- Przenieśmy to na później, primadonno. Poproś kolegów, żeby wpadli na imprezę - dotychczas nie zdawał sobie sprawy, że Towarzysz będzie zazdrosny o telepatyczny kontakt. Nie doczekał się odpowiedzi ale na granicy świadomości poczuł mnóstwo małych umysłów czekających na polecenia. Myśląc usilnie nad możliwymi strategiami wykorzystania niespodziewanie licznego starcia, skoczył na taśmę, tuż przed bezdomnymi. Trzej mężczyźni mrużyli oczy, próbując przebić ciemność zamglonym od alkoholu wzrokiem.
- Won stąd. To teraz mój teren – nieobecny ton Fenrisa powiał chłodem grobowej pustki.
Dwóch zerwało się natychmiast. Trzeci wpatrywał się w niego szeroko otwartymi oczami, a jego otwarte usta bezgłośnie mamrotały jakieś lokalne modlitwy.
- Zmykaj powiedziałem – lump przestał prezentować braki w uzębieniu i komicznie podskakując, dołączył do kolegów.
- Z tymi siwymi kudłami i z kosą na ramieniu, wyglądasz jak kostucha – Genkaku zbliżył się prawie bezszelestnie.
- Miejmy nadzieję, że dla naszego kolegi też się nią okażę – mruknął szaman - Thekal stoi na czatach? Musimy się przygotować.
- Mam coś innego – Sanbetańczyk tajemniczo się uśmiechnął – myślę, że ci…
- Puk, puk - wrota otwarły się z hukiem. Na grubej blasze wyraźnie odznaczał się odcisk buta. Ponownie nie docenili przeciwnika. Drugi Smok bez wahania zaimprowizował atak. Trzymanym w prawej dłoni pustakiem rzucił w Fenrisa, a w stronę Genkaku pomknęła pecyna magmy.
Szaman ledwo zdołał zablokować nadlatujący pocisk płazem Strachu, ale uderzenie i tak mocno go odepchnęło. Niezdarnie stąpając, zrobił kilka kroków w tył i wylądował ciężko na plecach. Dłonie mrowiły przeniesionymi wibracjami metalu. Podmuch wywołany jego upadkiem posłał w zatęchłe powietrze tuman kurzu. Drobinki zamigotały na chwilę w świetle księżyca. Kątem oka zauważył sanbetańczyka, w panice zrzucającego płonący płaszcz. Dryblas nie zamierzał czekać. Natychmiast doskoczył do Soraty, z pięścią uniesioną do ciosu. Błąd. Szczęknął ukryty mechanizm i zmieniona we włócznię kosa pomknęła poziomo na spotkanie przeciwnika, trafiając go prosto pod wyciągniętą rękę. Niestety, cios z pozycji siedzącej nie miał wystarczającej siły. Ledwo draśnięty Nagi złapał tytanowe ostrze rozpalając je do czerwoności i złamał je jednym błyskawicznym ciosem opancerzonej pięści.
- I co teraz? – parsknął śmiechem, dumny z zaskoczenia malującego się na twarzy Soraty. Widać podczas pogoni schłodził odrobinę gniewu. Szaman zaklął i zareagował. Przesunął lekko uchwyty i tym razem pociągnął, rysując kolejną pręgę na żebrach przeciwnika. Kątem oka uchwycił ruch. Od Genkaku płynął ku niemu strumień ciemności wyraźnie odznaczającej się nawet od otaczającego go mroku. Opatulił Soratę jak ciecz i zastygł w bardzo lekką, wygodną zbroję.
- Eee – zdołał wykrztusić Fenris, czując świeży przypływ sił. Agent kolejny raz go zaskoczył. Tym razem poświęcił własną obronę by zwiększyć jego szanse.

Wielkolud znów użył tej irytującej techniki, która pozwalała mu na chwilę zniknąć. Zaatakował z boku, a Fenris unikając, pogratulował sobie w duchu przezorności, która kazała mu umieścić pojedyncze stworzenia w różnych miejscach hali fabrycznej. Dzieki temu „widział”360 stopni pola walki. Shiryu znów zmienił taktykę. Tym razem zaatakował Genkaku i w ostatnim momencie skoczył w kierunku zawieszonej na telekinetycznej nici walizki.
Rozwijając maksymalną prędkość szaman odbił się od rozdzielni, wskoczył na kładkę i zagrodził mu drogę. Strach bez trudu przeciął barierkę i kratownicę podestu. Gangster wzruszył ramionami i zaatakował bez pośpiechu, przyspieszając z każdym ruchem. Sorata nie pozostawał mu dłużny. Odskok i atak. Rytm zaczynał robić się nieznośny. Metalowe podesty stękały przy każdym odbiciu. Przeciwnik miał nieporównywalnie więcej doświadczenia i umiejętnie rekompensował niedobór prędkości techniką. Śmigał lekko między stalowymi dźwigarami, unikając o milimetry każdego ataku. Nadal lekko się uśmiechał, zapatrzony w najmniejsze zmiany sugerujące cios. Dookoła rykoszetowały z wizgiem pojedyncze strzały Genkaku. Ciemność i tempo walki bardzo utrudniały agentowi celowanie.
- Dzięki – pomyślał do niego Fenris. Kiepsko byłoby oberwać od sojusznika, nawet tymczasowego.
- Walką się zajmij – zrugał go Kito – wymyślę coś innego.
Gdzieś daleko, w prawym narożniku hali, zaterkotały awaryjne generatory. 1) Szukającym ciepła bezdomnym zabrakło inwencji by do cna opróżnić zbiorniki z olejem napędowym. Zaszumiały wentylatory w chłodnicach, a kontrolki nagle ożywionych maszyn zaświergotały różnymi tonami, jakby w symulacji mowy. Światło nagle rozpalonych lamp wybiło obu walczących z rytmu.
Pierwszy otrząsnął się Shiryu,. Zaatakował nisko, próbując podciąć przeciwnika. Zupełnie niespodziewanie zarzucił plan i przykucnął, spowity w niewielkie wiry błękitnej energii. Atak nadszedł mgnienie oka później. Zasyczały odepchnięte wirującym wybiciem śmieci, a precyzyjny hak jak samonaprowadzająca rakieta podążył ku podbródkowi szamana. Opłaciło się trzymać asa w rękawie. Dosłownie. Ręka Khazarczyka skoczyła naprzód, w absurdalnej próbie zatrzymania płomienistego ataku. Z zakamarków luźnej bluzy wyskoczyły owady. Wielkie jak kciuk, sanbetańskie szerszenie, jak miniaturowe myśliwce, zbiły się w niewielką kopułę kilka cali od jego dłoni. Cios odbił się od żywej tarczy, a niewielkie krople płynnego ognia rozbryznęły się okręgiem, dotkliwie parząc brzuch i nogi Fenrisa. Wypuszczone spod ochrony mocy, nieliczne ocalałe owady zabzyczały wściekle i zaatakowały, całkowicie ignorując zmiażdżonych i zwęglonych pobratymców. Nagi zazgrzytał wściekle zębami, błyskawicznymi i tylko pozornie chaotycznymi ciosami strącając agresorów. Ubił wszystkie ale mali żołnierze odnieśli też drobne zwycięstwo. Na ręce i twarzy Smoka szybko puchły użądlenia. Ponownie zaatakował. Opór tylko go rozwścieczał.
Fenris przeszedł do defensywy. Jedyne na czym mógł polegać to niewielka przewaga szybkości, a i to pozwalało mu zaledwie na ucieczkę. Rozpaczliwie unikał rozpalonych pięści Shiryu, a ten uśmiechnięty sku.rwysyn jeszcze się z nim bawił, zaginając nadgarstek po każdym chybionym ataku i pryskając niewielkimi kropelkami płynnego ognia w jego stronę. Musiał zdążyć z dwoma unikami na każdy atak gangstera. Ubaw po pachy.
- Pilnuj - odrzucił miecz do Genkaku i wyszarpnął nóż z pochwy na plecach. Długie ostrze zaczęło przeszkadzać w walce. Krok po kroku oddawał pole. Krawędzie wypalonych dziur w ubraniu przywarły do skóry. Nie podejrzewał, że to może aż tak dezorientować. Jego sojusznicy rozproszyli się zdezorientowani, posłuszni nakazowi ochrony sanbetańczyka. Nie miał wystarczająco podzielnej uwagi by wykorzystać ich pomoc w narzuconym tempie walki. Shiryu kontrolował każdy ruch, sprawiając wrażenie, że atakuje ze wszystkich kierunków naraz.
- Jak on sobie z tym wszystkim radzi? - Drugi Smok był zaskakująco odporny na moce agenta i zdążył rozgryźć większość sztuczek szamana. Dodatkowo, obaj byli już straszliwie zmęczeni. Fenris gubił czasem tempo i tylko iluzja Genkaku na krotką chwilę zakłócająca jeden ze zmysłów jego przeciwnika, pozwalała mu ujść z życiem. Sytuacja nie wyglądała za różowo. Desperacko potrzebowali planu. Tylko jak go wymyślić broniąc się przed napierającym ognistym osiłkiem?
- Zdezorientuj go – usłyszał mentalny szept mimo odległości.
- Jakbym [ cenzura ] nie próbował - fala irytacji dodała Soracie trochę sił. W tle zarechotał rozbawiony Wilk.
- Musi spuścić mnie z oczu – nie ustępował sanbetańczyk i w telegraficznym skrócie pomyślał do niego zarys planu. Thekal gładko zsunął się z szamana. Nagła różnica w szybkości nie zabiła go tylko dzięki potknięciu Smoka. Genkaku rzucał iluzje niczym Babilończyk klątwy.
Wóz albo przewóz. Fenris zaryzykował.
- Bałeś się czegoś w dzieciństwie? – wymyk i kontra – ja się strasznie bałem, że do ucha wlezie mi szczypawa i zeżre mi mózg – ledwo udało mu się puścić pięść przeciwnika bokiem. Zamilkł na chwilę i zanurkował pod lewym prostym, wyprowadzając atak nożem. Głęboka szrama na żebrach jeszcze bardziej rozwścieczyła gangstera. Uderzył kolanem ale Fenrisowi dokładnie o to chodziło. Lekkim, szybkim kopnięciem z boku zachwiał zakroczną nogą przeciwnika. W tym samym czasie Genkaku zwolnił przeciążone siłowniki. Na wpół rozebrane przez złomiarzy mechaniczne ramię świsnęło w powietrzu, i uderzyło prosto w zgięte plecy Shiryu, na wysokości lędźwi. Smok zawył i padł na kolana.
- Przydługi wstęp był po to, żeby ci uświadomić, że zrobiłem to z tobą – Fenris zachował śmiertelną powagę czując za plecami skradającego się Genkaku – czujesz lekkie swędzenie? Szczypawka…tfu, skorek właśnie robi Ci lobotomię.
Gangster odruchowo skręcił lekko głowę, starając się spojrzeć na lewe ucho. Khazarczyk tylko na to czekał. Wskoczył w ślepą plamkę przeciwnika, a odziany w iluzję agent zajął jego miejsce. Fenris odplątał zwoje i od tyłu zarzucił pospiesznie zrobioną pętlę gleipnira na ramiona Nagiego. Porządnie zacisnął, tworząc od razu następną.
- Teraz! - gdyby wykrzyczał tą desperacką myśl na głos, jego wrzask wysadziłby szyby. Przyspieszony dzięki ponownie zmaterializowanemu Thekalowi, Genkaku zaszarżował. Taśmociągi rozmyły się w równoległe smugi, a oszołomiony Shiryu wpatrywał się jak doskonała iluzja Fenrisa spływa falami po atakującym agencie. Najpierw wyłonił się czubek łysej głowy, zastygła w grymasie wściekłości twarz i w końcu przygotowany do cięcia olbrzymi czarny miecz.

***


Wrażenie spowolnienia czasu zdarza się diabelnie rzadko. Zazwyczaj do końca nie masz pojęcia, czy to tylko odtworzenie nagranego wspomnienia albo symulacja wywołana nagłą chęcią mózgu do zapchania brakującego fragmentu taśmy. Przedziwnym splotem okoliczności, walczący w fabryce trzej mężczyźni byli doskonale obeznani z tym zjawiskiem.

Raz…Na oczach Fenrisa, Shiryu naprężył mięśnie w fali nagle gęstniejącego powietrza, a na skórę wypłynęły grube krople rozpalonej mazi. Jednocześnie zmienił niewygodną pozycję i zawirował w straszliwym kopnięciu z półobrotu. Wyczerpanie zrobiło swoje - unik nadszedł ułamek sekundy za późno. Cios z siłą kafara uderzył prosto w żebra szamana, wyrzucając jego zgięte w pół ciało w powietrze. Bezsilnie obserwował jak niewielkie grudki magmy rozpalają na poszarpanej bluzie najpierw nieśmiały płomyk, a potem dotkliwie kąsającą pożogę. Uderzenia z impetem w osłonę tysiącwatowego prostownika już nie zapamiętał.

Dwa…Czując jak opada na niego pętla, gangster uśmiechnął się, mimo pulsujących bólem nerek. Czas skończyć tą zabawę. Rozpalił mocniej wewnętrzny płomień i pozwolił mu się wyrwać na powierzchnię. Perfekcyjnym, wręcz spokojnym tatsumaki-senpuu kyaku odtrącił khazarskie ścierwo, tworząc ogniście czerwone zawijasy z oderwanych fragmentów magmy. Wirując, dodał kolejne zwoje do pętli. Wylądował na jednej nodze i rozpalił zbroję do maksimum żeby odzyskać swobodę ruchu. Cały czas czuł nadciągającego agenta. Coś było nie tak. Cały metal w pobliżu spływał już kroplami na posadzkę, a ta cholerna linka nie puszczała. Przez grubą zasłonę pychy, do jego mózgu przedostało się zwątpienie.

Trzy…Patrząc jak khazarczyk zostaje zmieciony przez ogniste tornado, Genkaku próbował przyspieszyć. Spadł na niego deszcz malutkich, na wpół zastygłych kropelek. Zignorował je. Odrobina poczucia winy za zaniedbanie fizycznego treningu utonęła w oceanie wściekłości. Ostrze czarnego zanbatou ślizgało się płynnie wzdłuż krawędzi taśmy, gładko obcinając w deszczu iskier niewielkie skrawki metalu. Gdy przeszedł przez rozedrganą granicę powietrza, za którą krył się buchający żarem wróg, kropelki potu na głowie i twarzy momentalnie wyschły. Adrenalina stłumiła ból pękającej od nieznośnego gorąca skóry. I wtedy, na ułamek sekundy, w jego zmęczonym umyśle pojawił się przechwycony strach spętanego Smoka.
- Do stopienia grafitu trzeba więcej ognia, zasrańcu – uśmiechnął się mściwie.
Cztery…Ciął, wkładając w zamach każdą emocję jaka jeszcze w nim pozostała. Wściekłość, strach, desperację, nadzieję... Niezniszczalne ostrze zatoczyło łuk, a resztki pokrywającej je czarnej farby buchnęły płomieniem. Cios nie napotkawszy praktycznie oporu, przeciął jeszcze dwa topiące się dźwigary. Skowyt przeciwnika zabrzmiał w hali echem najpiękniejszej muzyki i zagłuszył nawet zgrzyt walących się stalowych schodów.

***


To Thekal wykonał za niego unik i szarpnął całą zbroją. Jak zwykle bezbłędne, jego ippogyaku wyniosło Agenta na dystans pozwalający znieść temperaturę.
- Zdążyłeś - poparzone płuca przy każdym oddechu rozsyłały błyskawice bólu, aż po koniuszki palców. Stracił miecz choć nie pamiętał momentu kiedy wyleciał mu z dłoni. Miał tylko nadzieję, że Drugi Smok czuje się gorzej. Shiiryu klęczał na ziemi, ledwo widoczny przez dzielący ich taśmociąg, spowity obłokiem pary, nieruchomy. Pokrywająca go lawowa skorupa jakby trochę przygasała, pozostawiając tylko cienkie rozpadliny intensywnej czerwieni ledwo widoczne w kłębach dymu. Topiony beton, uwalniając smrodliwe gazy, strzelał kawałkami żużlu na wszystkie strony.
- Jeszcze oddycha – Kito mimo woli podziwiał to monstrum. Trudno było uwierzyć, że desperacki plan zadziałał. Telepatycznie wyczuwał ból i wściekłość rannego gangstera. Chwila W kłębie odebranych myśli i emocji mignęło zadowolenie.
Strumień nienaturalnego ciśnienia momentalnie rozwiał opar, a agentowi zjeżyły się włoski na ramionach. Czarna, nieregularna zbroja płytowa, przetykana czerwonymi żyłkami, wstawała ze zgrzytem. Tylko gruba, idealnie prosta szrama biegnąca tuż nad pasem, świadczyła o ciężkiej ranie. Wyprostowany Shiryu nie przypominał mitycznego gada, któremu zawdzięczał swój przydomek. Ewentualnie demoniczną pozostałość ognia zrodzonego w jaszczurzej gardzieli. W czarnym hełmie, dokładnie w miejscu oczu, rozgorzały dwa punkty. Jednocześnie każda ryska pancerza zdawała się rosnąć, pulsując coraz intensywniejszym gorącem. Bijące serce żaru. Zasklepiona przyłbica pękła nieregularnie jak zębate usta.
- Zwęglę cię cal po calu. Zacznę od stóp – ciężki, nienawistny głos kipiący od powstrzymywanego bólu sprawił, że Genkaku mimowolnie sięgnął po broń i cofnął się o krok. Ale nawet znajomy dotyk chropowatej rękojeści sabertoothe’a nie przezwyciężył ogarniającego go niepokoju.
- Jak sam podejdziesz, zabiję cię od razu – przeciwnik wychwycił jego wahanie i zmienił zagrywkę. Z każdym słowem z ust uciekała mu strużka pary na wzór fumaroli ze szczelin wulkanicznych – pewnie wiesz jak długo może wytrzymać umiejętnie torturowany człowiek.
Kito zacisnął zęby.
- To już chyba ostatnie igranie z ogniem - objął moc procesora, zachowując śmiertelną powagę i zaatakował najlepszą iluzją na jaką było go stać.
Kolos nadal hipnotycznie pulsował, wpatrując się w niego bez słowa. Genkaku uniósł rewolwer. Iglica szczęknęła głucho o pusty zamek. Przez chwilę wydawało się, że agent stroi sobie żarty, jednak urągając fizyce, broń wystrzeliła. Silniejszy niż zwykle odrzut wstrząsnął ramieniem osłabionego Kito. Prawie natychmiast zawtórował mu odgłos katowanego metalu. Zmiękły mu kolana. Przecenił siły. Liczył przynajmniej na dwa strzały.
- Cholera - Ha. Nie miał nawet wystarczająco energii by porządnie zakląć.
Wyzwolony spod wpływu iluzji Nagi opuścił chroniące twarz ramię i wpatrywał się bez słowa w uniesioną rękę agenta, a potem przeniósł wzrok na otwarty bębenek i leżącą na ziemi amunicję. Uniósł twarz, ale w mroku między belkami sufitowymi nie dostrzegł rozdartego potężnym wybuchem juugan wareru ramienia suwnicy.
- To wszystko? - ironia prawie zmaterializowała się między walczącymi. Powoli, z widocznym wysiłkiem uniósł obie ręce nad głowę. Z zaciśniętych pięści strzelił świeży strumień magmy, ściekając aż po łokcie kolosa – Giń!

***


- Przecież wiem…- niewyraźne mamrotanie Wilka opornie przebijało się do umysłu Fenrisa. Leżał w ciemności, ciężkiej, lepkiej i cuchnącej palonymi włosami.
- Hę – zabełkotał na wpół przytomnie.
- Dokończymy później – Manitou pożegnał tajemniczego rozmówcę i zwrócił obecność ku nosicielowi.
Żałosne. Łysy cały czas walczy. Nie wspominając o tym, że radzi sobie o wiele lepiej niż zakładałeś. Może byś tak wstał? Upokarzasz mnie…
I tak w kółko. Namacalne wspomnienie bólu sprawiło, że szaman lekko podskoczył. Policzek przyklejony do posadzki zostawił na niej całkiem spory kawał skóry.
- Au….Fenrir, czy ja się przypadkiem nie jarałem? - zapytał niepewnie, mając problemy z wyczuciem ciała…
Wilk przerwał wywód i kłapnął paszczą z irytacją.
- Przypadkiem? Żaden przypadek. Za słaby jesteś Synku, to i wpier.dol dostałeś. Nie bój nic – dodał czując niesmak człowieka – wezwałeś kawalerię, a ja zająłem się resztą.
Dopiero teraz zidentyfikował tulącą go substancję. Wszystkie ocalałe jeszcze stworzenia leżały na nim, szczelnie do siebie przytulone, tworząc żywy koc gaśniczy. Umiejętności szamana uchroniły je od śmierci ale i tak oddychały z trudem.
- Tu’fira 2), przyjaciele – skłonił się lekko i delikatnie pomógł im z siebie zejść. Nieruchome ciałka prawie okazały się zbyt dużym ciężarem.
Ciężko dysząc, zwrócił uwagę na otoczenie. Odgłosy walki trochę ucichły. Już przegrał?. Zebrał się w sobie, podparł się ręką i wyjrzał zza prostownika. Intensywna czerwień Shiryu nadal była dla Fenrisa doskonale widoczna. Gangster żył, ale pozostawał nieruchomy. Genkaku stał kilka metrów dalej próbując przebić wzrokiem mleczny opar. Podpełzł bliżej, starając się oszczędzać połamane żebra i…
- Słodkie Duchy - prawie rozciął sobie bark na wbitym ukośnie w beton Strachu. Sięgnął po miecz.

***


Wypadki potoczyły się błyskawicznie. Dookoła wstającego Smoka rozgorzała aura gorąca. Genkaku uniósł broń w górę. Naboje posypały się na posadzkę, brzęcząc jak monety. Sorata widział to jakby w stroboskopowym świetle.
- Wstań, atakuj, walcz – chyba przez wieczność zaklinał oporne ciało. Nad zaciśniętymi zębami pojawiły się pierwsze krople krwi, ale nadal nie odpuszczał. Nic z tego. Równie dobrze mógł próbować poruszyć całą fabrykę.
- Masz 3) – zalśnił zwierzęcy uśmiech, a członki szamana zalała gorąca fala mocy. Nie miał czasu zastanawiać się nad tym zjawiskiem.
- Bang! - półmetrowa, stalowa belka została dosłownie rozerwana. Natychmiast zareagował, zastraszająco szybko spalając nowo nabytą wytrzymałość. W pędzie porwał Strach i wspomagając się geomi, w kilku skokach minął pół drogi do sklepienia. Jak piłka odbił się od dwóch barierek, dodatkowo przyspieszając lot i wyskoczył w powietrze szykując zamach.
- Nie zdążę – uświadomił sobie.
Na wpół eteryczne, postrzępione skrzydła Thekala wystrzeliły z jego pleców, z łopotem zagarniając powietrze. Nawet nie zauważył jego przybycia. Na ułamek sekundy zawisł między niebem, a ziemią. Wyprowadził najprostsze cięcie, podstawową kata każdego stylu walki. Wystarczyło. Miecz przeszedł przez belkę z ledwo zauważalnym oporem, ciągnąc go za sobą w dół. Duch znów zareagował. Powiększone skrzydła rozwinęły się niczym utkana z cienia peleryna i Fenris, opadając powoli, odbił w bok. Wielki kawał żelastwa jęknął przeraźliwie i runął wahadłowo w dół, ledwo trzymając się na klamrach zabezpieczających z drugiej strony. Impet uderzenia zmiótł Drugiego Smoka na ułamek sekundy nim jego dłonie dotknęły ziemi. Topniejący błyskawicznie metal przywarł do ognistego golema i uderzył w ścianę. W ślad za nim podążyła wichura najróżniejszych śmieci, zamieniających się w locie w ognisty deszcz. Całym budynkiem wstrząsnął dreszcz, jakby fabrykę oburzyło takie lekkomyślne traktowanie. Lądując, szaman wręcz oczekiwał, że z kabiny operatora wyjdzie na wpół żywy robotnik i jak w kreskówce postuka się z politowaniem w głowę. Zagrzmiało. Część ściany zawaliła się z łoskotem i po chwili kolejne cegły dokładały swoją wagę do kurhanu mafijnego bossa. Płomienie łapczywie obejmowały w posiadanie każdy skrawek terenu. Przez chwilę wydawało się, że sterta gruzu się rusza ale to tylko pozostałości gorąca skwapliwie korzystały z dziury w ścianie i wyrywały się na chłodne, nocne powietrze.
Fenris obejrzał się na agenta. Skulony kuśtykał w jego kierunku, starając się wykrzesać niemrawy uśmiech. Płomień adrenaliny zgasł równie nagle jak się pojawił. Dopiero teraz poczuł jak bardzo się spocił. Drżąc, opadł na dłonie i kolana. Zagięcia nadtopionego materiału w stawach obtarły sączące się oparzenia. Łzy napłynęły mu do oczu.
- Może…- wiatr porwał niewypowiedziane pytanie w ciemność. W ślad za nim podążyła świadomość szamana. Między opustoszałymi budynkami poniosły się pierwsze dźwięki syren.

***


Karłowate drzewa odbijały łunę pożaru i okazyjne, czerwono-niebieskie błyski kogutów na pojazdach służb porządkowych. Nie zwracając na to uwagi, dwa bliźniacze czarne ptaki rozpostarły skrzydła, rywalizując o leżącą pomiędzy nimi walizkę. Ich krakanie rezonowało w pozostałościach starego bunkra. Fenris leżał wstrząsany lekkim kaszlem, rozciągnięty na osmalonym płaszczu agenta. W oparzenia wlazło tyle pyłu, że prawie czuł, jak w ciele maszeruje infekcja. Osiadająca wszędzie, słona wilgoć znad oceanu tylko pogarszała sprawę. Widząc, że Cień nijak nie udźwignie tak ciężkiego bagażu, przestał go namawiać do kradzieży i spojrzał na towarzysza. Genkaku też wyglądał jak kupka nieszczęścia. Chwilę wcześniej doniósł Soratę do oddalonego o kilkadziesiąt metrów pagórka. Teraz oparł dłonie na kolanach i starał się złapać porządny oddech.
Mężczyźni spojrzeli na siebie i wybuchnęli nieskrępowanym, chrapliwym śmiechem ocalałych. Śmiali się długo, tak jak potrafią tylko osoby, które cudem uniknęły śmierci. Nawet ptaki zawtórowały. Euforia łagodnie przeszła w zmęczenie, a ono z kolei w skrajne wyczerpanie.
- Chcesz wiedzieć jak witają się łysi? - zaświszczał cicho Genkaku i wskazał wzrokiem na żałosne resztki włosów na poparzonej czaszce khazarczyka.
- Wal się - Fenris rozciągnął obolałe wargi w krwawym uśmiechu i rozkaszlał się na dobre.



1) - zalety funkcji power touch w beeperze

2) - stary khazarski zwrot, wymieniany przy różnych okazjach pomiędzy członkami najbliższej rodziny lub najlepszymi przyjaciółmi. Używa się go zamiennie zarówno do powitań jak i pożegnań czy podziękowań. Dosłownie oznacza „Zatopieni w jednym”.

3) - doładowanie douriki wolnymi punktami dla chwilowego podniesienia witalności. Nie miałem zbyt wiele punktów, ale uważam, że na opisaną akcję wystarczy kilkaset douriki.


Kryteria oceny walk: Klimat 4/10 Mechanika 3/10 Warsztat 3/10. W razie wątpliwości - konsultuj. Pomoc: https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=17457#17457
   
Profil PW Email
 
 
*Lorgan   #3 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

Genkaku – Jestem już przyzwyczajony do poziomu tworzonych przez ciebie fabuł, co oczywiście nie oznacza, że planuję mniej je punktować. Pomijając nadużycie min akustycznych, walka jest przednia. Fajnie oddałeś przeciwnika, siebie i Soratę. Czuć było, że zmagacie się z wielką trudnością i takie podejście niezmiernie mi odpowiadało. Warsztatowo, cóż, nawet moja drobna errata nie wyłapała wszystkiego w pierwszych kilku akapitach. Tendencja była na szczęście odwrotna niż u większości forumowych pisarzy, czyli im dalej, tym mniej (zauważalnych?) błędów.

Ocena: 8/10
______________________________________________________________

Sorata – Porządny warsztat, ale... jakoś od momentu, w którym zraniłeś Drugiego Smoka wszystko stało się zbyt chaotyczne. Nie bardzo potrafiłem określić co, gdzie i jak przebiegało. Nie mam na myśli celowego zamieszania, które wprowadziłeś trochę później, po momencie kulminacyjnym.
Poza tym, możesz się zdziwić, ale w mojej opinii za łatwo nawiązałeś wyrównaną walkę z przeciwnikiem. O ile doskonale wyszło, że nie używał on swoich mocy w części Gena, w Twojej (zwłaszcza kiedy był przyparty do przysłowiowego muru przez waszą kooperację - ty w zbroi itp.) powinien rozpieprzyć wszystko w drobny mak. Saidai no Yougan to szalenie widowiskowa broń. Przyklasnąłbym tylko, gdybyście roznieśli w tej walce ćwierć miasta. Przy okazji możesz się domyślić co czułem, gdy sparowałeś lawę robakami ;)

Ocena: 7/10
______________________________________________________________

Oddaję swój głos na NPC.


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 
»Twitch   #4 
Yami


Poziom: Wakamusha
Posty: 1053
Wiek: 35
Dołączył: 08 Maj 2009

Na wstępie chciałbym napisać, że bardzo fajnie wypadł motyw walki w duecie. Mimo tego, że każdy pisał oddzielny tekst możliwość współpracy między postaciami dała świetny efekt.
Ciekaw jestem jakby wyglądał pojedynek 2 na 2, oczywiście z jakimś ograniczeniem dotyczącym ilości znaków, aby to się dało ocenić.


Genkaku

Masz na prawdę solidny warsztat. Nie chodzi tutaj tylko o poprawność tekstu, ale również o styl i o opisy otoczenia oraz sytuacji. Fajnie przedstawiłeś bohaterów wpisu, śmiem twierdzić, że ciekawiej wypadł Shiryuu niż Twoja własna postać. Najmocniejszym elementem wpisu jest jednak klimat. To zadziwiające z jaką łatwością potrafisz stworzyć otoczkę całej akcji. W tym przypadku walka była elementem ninmu, ale czekam na taki typowo szpiegowski tekst wypełniony Twoimi manipulacjami. Wpis jest bardzo dobry, jednak, wybacz, ale zabrakło mi jakiegoś przewrotu w akcji, czegoś na prawdę charakterystycznego co zapadłoby mi wybitnie w pamięć. Niemniej jednak jesteś jednym z najlepszych graczy Tenchi, pokonaj Lorgana i będziesz najlepszy :DD

Ocena: 8,5/10


Sorata

Pisałem o tym już wcześniej, ale się powtórzę i będę do podkreślał za każdym razem. Piszesz świetnie, lekko i przyjemnie, co czyta się bez jakichkolwiek zgrzytów i człowiek nie zauważa nawet jaką ilość tekstu przeczytał. Bez względu na to czy jest to 1 strona, czy też 5 czyta się to szybko. Najbardziej mi się podobają jednak dodatki w tekście, które go wzbogacają w ciekawy sposób. ,,Raz, dwa, trzy, cztery" - wstawka w Twoim wpisie ukazująca widok na dane sceny z różnych perspektyw jest miodna i pomysłowa, za to masz duży plus. Spodobał mi się też pomysł związany z współpracą między Wami, a mianowicie przekazanie Strachu/Paniki dla Genkaku. Właśnie tutaj pokazałeś tą niemoc swojej postaci i desperację związaną z chęcią pokonania przeciwnika. W moim odczuciu zabrakło jednak większej mocy w końcówce starcia. Z perspektywy czasu właśnie to można było rozwinąć. Ogólnie jest na prawdę dobrze i sądzę, że gdybyś był na poziomie Shiryuu poradziłbyś sobie jeszcze lepiej. Musiałeś się miejscami ograniczać, szkoda, bo nie wszędzie to dobrze wyszło. W każdym bądź razie według mnie kooperacja zakończyła się sukcesem!

Ocena: 8/10


Oddaję głos na khazarsko-sanbentański duet.


Little hell.
   
Profil PW
 
 
^Pit   #5 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567
Wiek: 34
Dołączył: 12 Gru 2008

Gen

Twoją walkę czytałem wcześniej w wersji "beta". Już wtedy mówiłem ci, że jest w niej masa zwrotów akcji, zabawy z przeciwnikiem i szpiegowskiej otoczki. Poprawiłeś niedociągnięcia, wprawdzie parę razy zabrakło mi ogonków przy niektórych słowach, jednak tekst jest tak wielki, że są to naprawdę marginalne rzeczy. Narracja, kreacja bohaterów, elastyczność czy też finałowe (w twoim opowiadaniu) zagranie, rodem z najlepszych czasów "Naruto" - to wszystko mi się podobało. Doświadczenie robi swoje, bo czytało mi się naprawdę przyjemnie

8/10


Sorata

Na początku stawiasz na nieco bardziej otwartą walkę, niż twój sojusznik. To prawie nie obróciło się przeciwko tobie, bo w starcie wkradło się trochę chaosu (po prostu trzeba było przeczytać uważniej drugi-trzeci raz niektóre fragmenty, bo tak dużo się dzieje) U ciebie również widać współpracę pomiędzy twoją postacią, a Genem, która układa się w fenomenalne akcje. Bardzo ciekawy pomysł na "slow motion". W całym ogromie tekstu dałem radę wypatrzeć parę śmieci w interpunkcji czy dla mnie nie do końca trafnie brzmiące zwroty, np: "pomyślał do niego". Ale szczerze powiedziawszy nie ma tego wiele więcej. Przemyślany wpis, kapka chaosu, duuużo powera i taktyki. Jestem ukontentowany

8/10

Odwaliliście ogromny kawał dobrej roboty, zmyślnie łącząc style, fabułę, unikalne aspekty swoich postaci. Erpegowy "team battle" słabszej i nieco silniejszej postaci z bossem w której co i rusz trzeba korzystać nawzajem z umiejętności by przeżyć i wygrać. Czytało się świetnie.
   
Profil PW Email
 
 
^Coyote   #6 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Shinobi Bushou
Posty: 669
Wiek: 35
Dołączył: 30 Mar 2009
Skąd: Kraków

Genkaku i Sorata: Oceniam waszą walkę razem,bo to jedna całość i żaden z was nie miał niższego poziomu niż drugi ;) Co mi się spodobało to wasza współpraca. Ta w pisaniu i uzgadnianiu jak zaplanujecie walkę i ta w fabule. Czytało się jak jednolite opowiadanie ;) Fajnie opisaliście Shriyuu (lepiej niż siebie :P ) ale nie użył w walce swoich prawdziwych atutów. Rozumiem że gdyby użył nie mielibyście jak się obronić i musielibyście przegrać :P Tak naprawdę zawsze jest jakiś sposób trzeba go tylko wymyślić bo samo "nieużywanie za groźnych mocy" to jednak trochę za mało na tym poziomie ;)
Pit napisał/a:
"team battle" słabszej i nieco silniejszej postaci z bossem

Sorata dzięki broni był na poziomie Gena. Z Doriki też nie odstawał ;)

Genkaku 8,5/10
Sorata 8,5/10


"No somos tan malos como se dice..."
"Nie jesteśmy tacy źli jak się o nas mówi..."
   
Profil PW Email WWW
 
 
*Lorgan   #7 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

..::Typowanie Zamknięte::..


Genkaku/Sorata - (33:2+31,5:2) 32,25 pkt.

NPC - 30,8 pkt.

Zwycięzcami zostali Genkaku & Sorata!!!

Punktacja:

Genkaku +90
Sorata +90
Lorgan +10
Twitch +10
Pit +10
Coyote +10


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 

Temat zablokowany  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0,11 sekundy. Zapytań do SQL: 13