Życie Hideo Suzukiego jest raczej mdłe (żeby nie powiedzieć beznadziejne). Mając 35 lat nadal jest asystentem mangaki. Wygląda jak typowy nerd, ma problemy z dziewczyną i na domiar złego czasem ma halucynacje. Jednak największym jego zmartwieniem jest fakt, że jest całkiem dosłownie - nikim. Cały czas liczy na ziszczenie się jednej z mangowych historii, gdzie on mógłby rzeczywiście wcielić się w rolę bohatera. I kiedy to marzenie się spełnia, odkrywa że nie do końca wygląda to tak jak oczekiwał.
Manga wpasowuje się w modny ostatnio gatunek zombie-apokalipsy. Scenariusz krąży jednak dookoła Hideo – całkiem przeciętnego człowieka, który nawet w obliczu żywych trupów jest po prostu sobą. Nie ma zielonego pojęcia jak poradzić sobie w nowej rzeczywistości, szczególnie, że jego własna, krucha namiastka normalnego życia, runęła w gruzach. Nie ma co się spodziewać heroicznych szturmów na nieumarłych czy podejmowania ważnych decyzji co chwilę. Czasem większą dojrzałość od bohatera wykazują napotkane przez niego dzieci. „I’m a Hero” to pierwsza produkcja, jaką znam, która do zagadnienia podchodzi w taki skrajny sposób. I przyznam, że jest to zabieg dla gatunku odświeżający.
Graficznie manga prezentuje się bardzo dobrze. Kadry zawierają sporo detali, a kreska jest w preferowanym przeze mnie „realistycznym” stylu. Autor specjalnie wydobywa z ocalałych gapowatość i przeciętność, jakby chciał pokazać, że przecież apokalipsę przeżyją nie tylko herosi. Czy Hideo dożyje do punktu, w którym zazwyczaj zaczynają się inne tego typu serie? Czy będzie bohaterem rodem z shounenów? Warto się dowiedzieć.