Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Lokacja] Platforma wiertnicza "Aramusha"
 Rozpoczęty przez *Lorgan, 19-04-2011, 16:11

5 odpowiedzi w tym temacie
*Lorgan   #1 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa
Cytuj
Autor: Pit

Rytmiczny odgłos uderzających w stal młotków, wibracje dochodzące z wierteł, robotnicy biegający po metalowych zabudowaniach, walające się wszędzie notatki – to jest właśnie życie na platformie wiertniczej. Co jakiś czas podpłynie statek, częściej jednak można ujrzeć helikopter, lądujący na najwyższym punkcie platformy, koło dźwigu. Ciągle coś się dzieje. Kajuty nie są zbyt przestronne, ale mają wszystko, czego potrzeba do szczęścia – stolik, szafka, łóżko. O ile zdołasz zasnąć w tym harmidrze...
Prawdę mówiąc, nie jest tu tak sielankowo jak się wydaje. Często dostajemy ochrzan za błahostki albo uwagi, np. że lista towarów nie zgadza się z tonażem statków. Co chwila wpadają do nas z wizytą wojskowi i zawłaszczają niektóre pomieszczenia. Raz tak u nich huknęło, że o mały włos nie poszły filary. Tłumaczono to ekstremalną awarią wiertła. Ci którzy za bardzo wtykali nos, bardzo szybko dostali "wypowiedzenie w trybie natychmiastowym". Także lepiej siedzieć cicho i robić swoje. Chyba, że jest się naprawdę śmiałym by odkryć co kryją niektóre magazyny...


***

Platforma wiertnicza "Aramusha" to postawiona na pełnym morzu, pięciopiętrowa konstrukcja, znajdująca się w strefie wpływów Rikoukei. Poza paliwami, na platformie wydobywa się nierzadko cenne substancje, które potem są sprzedawane prywatnym klientom za ogromne sumy. To także punkt na drodze łodzi podwodnych, transportujących ludzi, broń i zapasy. Część pomieszczeń, lub nawet całe sekcje obłożono zakazem wstępu. Szczególnie cechują się tym poziomy drugi i trzeci. Wielu budowlańców sądzi nawet, że służą one za betonowe skarbce dla artefaktów różnego pochodzenia. Pierwsze piętro zajmują w większości technicy i inżynierowie, mający wgląd w pracę wiertła. Góra należy do szefów i pracowników, będących wyżej w hierarchii.


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 
^Pit   #2 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567
Wiek: 34
Dołączył: 12 Gru 2008
Cytuj


Stan karty z dnia 14-11-2009 (Walka z Kimienem)

19 Listopada 1609 roku
Sanbetsu
morska strefa Rikoukei


Chłodno. Może pięć stopni ciepła. Niebo gęsto przesłonione chmurami, nawet jednej kapki słońca nie przepuści. Mroźny deszcz, przeplatany śniegiem, wyjący wiatr, ogólnie nieprzyjemna atmosfera. W taką pogodę zwykle się śpi w ciepłym łóżku, albo pije kawę, słuchając czego to znowu rząd nie wymyślił. To przywilej zwyczajnych ludzi. A ja do takich się nie zaliczałem. Nie od momentu, kiedy pokonałem zelotę Andre, czy jak mu tam było. Rany może i zostały zaleczone powierzchownie, ale wciąż czułem nieprzyjemne kłucie przy co gwałtowniejszym zgięciu brzucha. I po raz kolejny – zwyczajny szarak poleżałby jeszcze trochę w szpitalu, albo robił sobie spacerki dla zdrowia. Ja z racji swojej służby musiałem wrócić na morze. Najpierw zawitałem na platformę wiertniczą, na której pracowałem jakiś czas. Złożyłem wypowiedzenie, zabrałem swoje rzeczy, odebrałem nędzną wypłatę. Zabrałem się kutrem patrolowym o wyporności kilku, może kilkunastu ton, który akurat wypływał. Był stosunkowo mały, szybki a do ciasnych kajut zdążyłem przywyknąć. Na pokładzie byłem ja, jakiś spec od techniki, na oko dwadzieścia parę lat i kapitan, facet po czterdziestce.
- Chce pan zawitać do Aramushy? – zaczął sternik – Ma pan tam jakiś interes do załatwienia?
- Można tak powiedzieć – odpowiedziałem krótko. Od dnia wczorajszego nie było kontaktu z platformą. Zwykle jest na to wytłumaczenie: drobna usterka, awaria sieci wewnętrznej czy po prostu zabiegi konserwacyjne. Tym razem jednak mogło to być coś poważniejszego. Nie dało się złapać żadnego kontaktu z inżynierami pracującymi tam.
Komitet powitalny nie był zbyt miły. Trzech zakapiorów, ubranych w wojskowe ciuchy, mających na głowach kominiarki. Zabronili nam wstępu na platformę a kiedy tylko zaczęliśmy nalegać, pogrozili nam karabinami Bushmaster. Ten typ nie był używany przez regularną armię naszego kraju. Odpłynęliśmy więc kutrem z doku. Kiedy jednak tylko zniknęliśmy za cyplem, postanowiłem sam zbadać sytuację. Chłopak od techniki podarował mi mikrokomunikator, dzięki któremu miałem mieć z nim łączność. Włożyłem gumowy strój do nurkowania, Berettę zawinąłem w folię nieprzemakalną i zanurzyłem w morskiej toni.

***

Wynurzyłem się z drugiej strony doku Aramushy. Była to wielka hala do której przez sam środek mogły wpływać łodzie podwodne. Jedna właśnie tam była. W porównaniu do niektórych modeli była stosunkowo mała. Powiedziałbym nawet, że to jakiś prototyp. Nie miała żadnych oznaczeń, nawet numeru z boku. Kolejna podejrzana rzecz, którą trzeba było wyjaśnić. Zanurkowałem znowu i podpłynąłem pod sam brzeg betonowego nadbrzeża. Dwóch zamaskowanych żołdaków prowadziło żywą rozmowę.
- Rozumiemy się? Dzisiaj ty pełnisz wartę na trzecim piętrze. – zaczął pierwszy.
- A nie lepiej by było, gdybym wypłynął z wami? W pięć osób dacie sobie radę? – odparł z wyrzutem drugi. Był niższy od swojego rozmówcy, przynajmniej tak mi się wydawało. Wciąż trwałem przyciśnięty do muru, a szum wody rozbijającej się o beton nie pomagał w zrozumieniu słów.
- To już szef zadecyduje. Musimy załadować na mini boota jak najwięcej inżynierów się da. Jak ich odpowiednio zmotywujemy to będą prawie jak załoga. – rzucił z przekąsem wyższy, powstrzymując śmiech – ale zapanujecie przecież nad tą hołotą w pięciu. Siedzą w klatkach a jak wyjdą, czujnik zadziała i bum.
Do rozmowy dołączył się ktoś trzeci. Wychyliłem się na chwilę i natychmiast wróciłem. Zdążyłem zobaczyć kogoś mocno umięśnionego z bandaną na głowie. Rozkazał grupie zakładników podejść bliżej łodzi. Była też i kobieta z kataną na plecach..Miała krótko przycięte czarne włosy, z twarzy wyglądała na jakieś dwadzieścia do dwudziestu pięciu lat. Ubrana była w obcisły czarny strój do infiltracji. Przez moment widziałem też pas z szurikenami. Zanurkowałem i zmieniłem pozycję na dogodniejszą. Nikt nie patrzył na mnie, czającego się tuż pod podestem.
- Dobra, słuchajcie teraz przeklęci robole. Z racji tego, że nie wiecie jak obsługiwać nowy reaktor, zostaliście przydzieleni jako tania siła robocza. Przeglądaliśmy wasze CV. Każdy z was ma wpisaną znajomość obsługi maszyn wodnych. Zapraszam więc do łodzi – wysilił się na grzecznościowy ton. Około dziesięciu inżynierów, czy może też i marynarzy, jednostajnym krokiem weszło do prototypowej łodzi.
- Mia, postaraj się by nic nie zepsuli – mięśniak zwrócił się do dziewczyny przyciszonym tonem. Ta nie odezwała się ani słowem, tylko coś odburknęła niezrozumiale. Po chwili odwrócił się do dwóch żołdaków na nadbrzeżu i rozkazał wrócić na ich stanowiska.
Po chwili zniknęli mi z pola widzenia a w tej części doku stał już tylko wielki ważniak. Trzeba było zacząć działać. Łódź musiała pozostać tam gdzie była. Zakradłem się do swojej ofiary, wynurzyłem i wciągnąłem pod wodę. Mimo potężnej budowy, oprych nie spodziewał się ataku. Był bliski wyrwania się z mojego uścisku pod wodą, ale ostudziłem jego zapał włączając elektryczną dłoń. I mnie to troszeczkę zabolało, ale po coś jednak miałem strój z gumy. Wspiąłem się na nadbrzeże. Z łodzi wyskoczyła Mia, która szybko zorientowała się co się stało. Strzeliłem do niej dwa razy, ale odbiła pociski kataną. Zbliżyła się do mnie na odległość miecza. Minąłem sztych zwinnym piruetem przechodząc do bliskiego kontaktu. Chwyciłem ją za ramię, próbując wyłamać jej broń z prawej ręki. Ona jednak drugą złapała stalową gwiazdkę na pasku i zaatakowała. Uchyliłem się w bok, pociągając Mię za sobą i sprowadzając do parteru. Leżała teraz na brzuchu, z jedną ręką przyblokowaną pod swoją piersią a drugą – przytrzymywaną i wygiętą na plecach. Przycisnąłem dziewczynie pistolet do skroni, stojąc nad nią okrakiem.
- A teraz mi grzecznie powiesz co tu się dzieje.
W odpowiedzi otrzymałem solidną porcję bluzgów, wypowiedzianą dialektem ze strefy Kazui. Nazywano go też „językiem mafii”. Słyszałem ten dialekt, kiedy przebywałem w dojo matki więc znałem go całkiem dobrze. Najwyraźniej dziewczyna była jedną z wynajętych zabójczyń. Albo niedawno przestała być. Mówiła tylko dialektem kazuiskim.
- Gówno ci powiem pieprzony niedogoleńcu – wiele wyzwisk słyszałem, ale nie takie. Moja broda była już aż tak niezadbana?
- To może my ci wyjaśnimy co i jak - Z pomocą w tej problematycznej sytuacji przyszli inżynierowie. Powiedzieli mi o przejęciu terenu przez nieznaną wcześniej jednostkę terrorystyczną. W całej tej sprawie rozchodziło się głównie o plany nowych reaktorów energetycznych, czy też ich mniejszych wersji – ogniw zasilanych przez minerały wydobywane tylko w Aramushy i może ze dwóch innych miejscach na świecie. Konkretów jednak żadnych.
- Zdolnych obsługiwać jednocześnie wiertło jak i prowadzić proces tworzenia nowego środka energii zebrano na samej górze, w wieży kontrolnej. Typowych pracowników trzymają na poziomie drugim. Sprzęt też tam jest – trząsł się ze strachu mówiąc to. Pytałem więc czym prędzej o dodatkowe szczegóły.
- Zamontowali jakiś podsłuch, kamery? Ilu ich jest?
Okazało się, że system kamer w doku nie funkcjonował dobrze od tygodnia. Spec od tego typu rzeczy właśnie w tej chwili próbował rozwiązać problem braku widoczności. Jednostka terrorystów nie była jeszcze zbyt liczna, dlatego postanowili wprowadzić dodatkowe zabezpieczenia i trzymać personel w pokojach z ustawionymi elektronicznie ładunkami wybuchowymi. Każde nieautoryzowane wyjście kończyło się eksplozją. Pozostawała jeszcze kwestia liczebności. Zaledwie dziesięcioro wykwalifikowanych specjalistów od działań wojennych, którzy mieli za zadanie przeprowadzić cichy atak. Co by nie mówić, udało im się to. Większe siły zebrać mieli w nadchodzących dniach. Mia widząc, jak odkrywam wszystkie informacje wydawała się coraz bardziej podirytowana. Nawet związana i rozbrojona była skora do walki. Zapytałem ją ponownie. Była życzliwa, tak jak poprzednio.
- Czerwony Front zedrze z ciebie skórę pieprzony mutancie. Twój tyłek posłuży jako kontakt z prądem a za wtyczkę posłuży moja katana! – prawdopodobnie wolałbym nie rozumieć ani jednego z tych słów. Ale poznałem chociaż ich nazwę. Technik na kutrze z którym miałem cały czas łączność nie mógł znaleźć żadnych informacji odnośnie tego ugrupowania. Być może ich akcje były dobrze zakamuflowane, albo posądzano o ich działania innych terrorystów. Wiedziałem już praktycznie wszystko co trzeba. Poza jednym szczegółem – w jaki sposób dorwać pozostałą ósemkę. Jak na zawołanie na placu bitwy pojawiło się dwóch plotkujących wcześniej oprychów. Prowadzili ostrzał ciągły zza zasłony. Odwzajemniłem się im, ale za rękaw złapał mnie jeden z inżynierów.
- Nie! Nie możesz zniszczyć sprzętu. Jest bezcenny!
- Nie marudź. Wskakuj do łodzi i płyń po pomoc – rzuciłem, nie odrywając wzroku od napastników.
- Ale…
- Natychmiast!
Dziesięciu pracowników uruchamiało nieoznakowany pojazd, podczas gdy ja starałem się podejść bliżej. Każda kolejna skrzynia za którą się chowałem kończyła podziurawiona jak durszlak. Rzadko kiedy odpowiadałem ogniem, ale skutecznie. Oponenci też zmieniali miejsce ostrzału. Kryjąc się za kolejną zasłoną, ujrzałem zawieszoną na haku gęstą sieć, wypełnioną jakimiś materiałami wykopanymi ze świdra. Pamiętałem takie ze swojego dawnego miejsca pracy. Wycelowałem w najcieńszy punkt i strzeliłem. Kilkaset kilogramów kamieni zwaliło się tuż obok dwójki terrorystów. Krztusili się drażniącym pyłem. Wykorzystałem ich moment nieuwagi, zaatakowałem. Wyższego poddusiłem i złamałem kark, zaś niższy otrzymał ogłuszający cios łokciem w tył głowy. Tymczasem grupa inżynierów uruchomiła wreszcie sprzęt do infiltracji.
- Nieopodal za cyplem jest kuter. Nie jest wielki, ale powinien was pomieścić – rzuciłem na pożegnanie. - Technoboju, słyszysz mnie? Będziemy potrzebować jeszcze tej łodzi, żeby ewentualnie przetransportować resztę uwięzionych.
- Przestań mnie tak nazywać – obruszył się – jeśli chcesz dezaktywować ładunki, musisz wyłączyć elektroniczne czujniki. By tego dokonać, trzeba pozbyć się bezpiecznika Skrzynka jest gdzieś na drugim albo trzecim piętrze.

***

Poziom drugi. Wyłączony wieki temu z obiegu ze względu na swoje „unikalne warunki”. Tak wnioskowałem z poprzybijanych tu i ówdzie blaszanych tabliczek. Część korytarza była zawalona, pokoje zamurowane zaś na podłodze kilometrami ciągnęła się woda, jakby pękła rura.. Nie mogłem uwierzyć, że gdzieś tu może być panel kontrolny bezpieczników. Nie myślałem nawet, że w ogóle ktokolwiek mógł tu teraz być. Świst koło głowy i rykoszetująca kula zweryfikowały jednak mój pogląd. Odpowiedziałem natychmiast. Terrorysta stracił równowagę po strzale w głowę i spadł ładnych parę metrów w dół. Może miałem szczęście.
- Nie ruszaj się!
Albo go nie miałem. Za rogiem w pękniętym zbiorniku wodnym czekał na mnie rewolwerowiec Długie siwe włosy, wąs, broda, podkrążone oczy. Pod elegancką, brązową marynarką nosił kamizelkę kuloodporną.
- Nie radzę ci podnosić teraz broni. Połóż ją na ziemi i kopnij w moją stronę – rzucił surowym tonem. Zrobiłem jak kazał. Jednocześnie przepuszczając prąd przez malutką dróżkę prosto do zbiornika. Przeciwnik wpadł w konwulsje, wypuścił z ręki kolta i zastygł w bezruchu, lekko dymiąc. Nie traciłem czasu na podziwianie swojego sprytu, tylko przeszukałem dokładnie pomieszczenia, bez dotykania i przekraczania czujników. Sporo inżynierów było jeszcze uwięzionych, część z nich poobijana. Inni pracowali nad jakimiś aparaturami. Niektórzy błagali o pomoc, nie mogąc wytrzymać odoru. Terroryści nie zadbali najwyraźniej o warunki „pracy”, gdyż niektóre zabetonowane pokoje przepuszczały już wilgoć, albo odłupywały się od nich ścianki. Trzeba było jak najszybciej zabrać stąd ludzi. Ale musiałem najpierw znaleźć panel.

***

Poziom trzeci był podobny do drugiego pod pewnymi względami: tu też straszyły zalane w pośpiechu, bunkropodobne pokoje. Różnica polegała na tym, że nie było wody, a masa kabli. Teraz byłem pewien. To tutaj znajdowała się poszukiwana przeze mnie, staromodna skrzynia z napisem „nie dotykać, urządzenie elektryczne”. Przechodziłem ostrożnie pomiędzy wystającymi drutami. Niektóre instalacje były całkowicie widoczne i straszyły sypiącymi się iskrami. Marnotrawienie energii czy celowy zabieg? Po przyjrzeniu się zauważyłem, iż niektóre kable zostały przecięte niedawno. Pracownicy widząc inwazję mogli od razu odciąć placówkę od prądu, przynajmniej częściowo. Zadumałem się przez chwilę. Ten ułamek sekundy nieuwagi wykorzystał oprych, kryjący się do tej pory w cieniu. Oto stała przede mną niemal dwumetrowa góra mięśni, wygolona na łyso. W oczach wroga dostrzegłem nieokiełznaną, dziką satysfakcję. Do tego ten upiorny uśmiech, ukazujący komplet zębów. Przerażający facet, a jeszcze trzymał w obu dłoniach kable elektryczne. Chlasnął mnie jednym i przytrzymał parę sekund. Bolało, ale nie aż tak bardzo, jak można się było spodziewać. Łysy gigant zdziwił się bardzo widząc, że wciąż żyję. Postanowił więc władować we mnie energię z obu końców na raz.
- Energia niech się energią odciska! – krzyknąłem, wystawiając piorunową dłoń przed siebie. O dziwo byłem w stanie zatrzymać atak. Błyskało mi przed oczyma Tu i ówdzie strzelały iskry. Wysilałem się jak tylko mogłem, już z przyklęku. Byle tylko przeważyć napierającego „niedźwiedzia” . Pręty w końcu zaczęły się palić. Wcisnąłem lufę Beretty pod żebra przeciwnika i strzeliłem parę razy. Krew trysnęła obficie, wygolony brutal zakrztusił się, rzuciło nim w konwulsjach. Runął na ziemię martwy.

***

Znalazłem wreszcie skrzynię z bezpiecznikami. Prosta rzecz, tu wyrwać parę kabelków, tam spowodować spięcie. Zanim jednak cokolwiek ruszyłem, odezwał się technik na kutrze.
- Posłuchaj. Jeśli to taki sam typ jak w naszej placówce koło Nag, to za system czujników odpowiada bezpiecznik po prawej stronie. Nie ruszaj tego po lewej.
- Czemu nie? Zawsze to mniej problemów – powiedziałem zadowolony, przepalając prawy bezpiecznik.
- lewy odpowiada za światło. A i nie wyrywaj przypadkiem kabli.
- Co tym razem? Piętro od tego wybuchnie?
- Nie, przestanie chodzić winda.
- Aha.

***

Wróciłem na poziom trzeci by zobaczyć jak wygląda sprawa i zabrać personel w bezpieczne miejsce. Odeskortowałem ich do windy. Tej jednak nie było. Ktoś z samej góry właśnie zjeżdżał tutaj.
- Są jeszcze schody i druga winda. Poprowadzę ich – odpowiedział mi jeden z uwolnionych. Ja tymczasem zaczaiłem się na nowego oponenta. Nie czekał nawet na to aż drzwi się otworzą tylko rozpoczął ostrzał. Kule przebijały się z łatwością przez osłony. Odruchowo padłem na ziemię.
- Automatyczny Shotgun AA15 z Sanbetsu! – rozpoznałem charakterystyczny dźwięk. To był Shotgun pozwalający na stały ostrzał. Diabelnie stabilny, precyzyjny i nieludzko skuteczny. Wypaliłem dwa razy. Zauważyłem czerwone krople tryskające ze środka. Po chwili terrorysta kopnięciem otworzył zniszczone drzwi windy. Obok upadł jego martwy kompan z takim samym typem uzbrojenia. Chociaż tyle. Ja siedziałem w ukryciu, tamując wypływającą krew. Rana uda, dość głęboka. Nabój był ostry jak brzytwa. Miałem szczęście, że nie przeciął kości. Urwałem sobie kawałek koszulki i zrobiłem prowizoryczny bandaż. Ostatnio miałem w tym coraz większą wprawę.

***

Maniak ostrożnie poruszał się pomiędzy okablowaniami. Był skupiony i wyczulony nawet na najmniejszy dźwięk. Drażnił go ten ciągły odgłos skwierczących iskier. Starał się wyłączyć, wyłapać coś co było ponad ten szum. Oczami wyobraźni widział już biegnącego szpiega. Niemal słyszał ten rytmiczny chód, teraz jakby szybszy. Przeciwnik próbował go okrążyć. Był bliżej, to znów dalej. Skoczył. Teraz!

***

Wiaderko upadło na ziemię podziurawione jak durszlak. Wysoki mięśniak dał się złapać. Uderzenie w tył głowy rzuciło go na kable gdzie dokończył żywota jako żywa świetlówka.

***

Ostatnie piętro, dach. Specjaliści trzymani byli w małej budce. Dlaczego jednak nie wychodzili?
- Padnij! – krzyknął jeden z personelu. Nim zdążyłem zareagować, kula przeszła na wylot przez prawe ramię. Skąd padł strzał? Gdzie był ten facet w bandanie?
Rozejrzałem się dookoła. Po raz kolejny doszedł mnie świst. Tym razem odskoczyłem. Noga bolała jak diabli ale z drugiej wciąż mogłem się odbić. Chwyciłem pistolet w lewą rękę. Wreszcie dojrzałem oponenta. Atakował z dźwigu, będącego ponad platformą. Miał stamtąd perfekcyjny widok na całą strefę. Chrzaniony snajper. Gdziekolwiek bym nie poszedł, jego strzał mógł mnie dosięgnąć. Traciłem coraz więcej krwi. Nie mogłem nawet wejść do budki bo terrorysta skutecznie blokował mi dostęp. Kiedyś musiał przecież przeładować. Wzrok zachodził mi mgłą. To samo uczucie, bycia zaszczutym, w impasie. Nie miałem nic do stracenia. Ostrzelałem sobie drogę. Schował się. To była moja szansa Doskoczyłem do budki i poprosiłem, by rzucili mi materiały wybuchowe. Przeciwnik zdążył zauważyć co planuję. Strzelał jak szalony, nawet dobrze nie przymierzając. Ukryłem się w ślepym punkcie – część dźwigu była osłonięta. Przyczepiłem ładunek plastiku, połączony z zapalnikiem. Idealnie.
- Teraz! Biegnijcie na dół! – krzyknąłem do inżynierów, wystrzeliwując cały magazynek w snajpera. Skoczyłem na dach windy, która już była w okolicach trzeciego poziomu. Wszystko mnie bolało. Detonator przycisnąłem sobie do rany.
- Przyjemnego lotu w dół, skurczy synu!
Eksplozja była widziana nawet z odległości kilkudziesięciu kilometrów. Stalowa konstrukcja runęła do morza, grzebiąc ostatniego ocalałego z zabójczej dziesiątki. Personel był cały i zdrowy. Sprzęt był na piętrze trzecim i parterze. Chyba wszystko poszło jak trzeba. Cokolwiek się teraz stanie. :Pozwoliłem sobie na odpoczynek i zemdlałem.


***

Po całym tym zamieszaniu ocknąłem się dopiero w wozie medycznym. Rany, chociaż głębokie zagoiły się niedługo potem. Jeszcze podczas rehabilitacji otrzymałem raport. Kilka godzin po wybuchu przy platformie pojawił się pancernik armii Sanbetsu. Wszystkie sztuki mini reaktorów zostały skonfiskowane. Zidentyfikowano ofiary. Wszyscy, których pokonałem na tej platformie, łącznie z gościem w bandanie byli martwi. No prawie. Brakowało mi jednego opisu. Opisu kobiety w wieku powyżej dwudziestu lat, walczącej kataną. Mia musiała się ocknąć, wykorzystać zamieszanie i uciec. Zastanawiałem się, jakie to mogło przynieść konsekwencje w przyszłości.
Ostatnio zmieniony przez Pit 10-06-2013, 00:00, w całości zmieniany 1 raz  
   
Profil PW Email
 
 
»Sorata   #3 
Yami


Poziom: Genshu
Posty: 1471
Wiek: 39
Dołączył: 15 Gru 2008
Skąd: TG
Cytuj
[Ninmu] Terror II




Wydarzenia, które doprowadziły do podjęcia się misji, są opisane w opowiadaniu [Sorata] Zew Krwi


Tenri, Khazar
10 sierpnia 1613

Najchętniej bym go zamordował. A fakt, że dwukrotnie ocalił mi życie w ogóle nie pomaga w proszeniu o trzeci raz. King Viper patrzy na mnie lekko kpiącym wzrokiem nad blatem biurka równie ogromnego jak on sam, jakby doskonale zdawał sobie z tego sprawę. I mimo, że jest najwyżej położoną szychą do jakiej mam dostęp i do tego jedną z niewielu osób, z którą absolutnie nie chciałbym się zetrzeć, wypalam bez namysłu.
- Że co proszę?!
- Każesz mi się powtarzać – trudno mu uwierzyć. Pozwala sobie na lekkie uniesienie brwi, ale nie ma w tym żadnej subtelności. Doskonale wie, że ma mnie na widelcu. Więc pogram w jego grę. Więcej już nie mogę stracić.
- Przepraszam sir – zakładam ręce za plecami i wyprężam się na baczność – proszę o powtórzenie zlecenia.
Część mnie nadal ma nadzieję, że nie będziemy się w to bawić. Że nie każe mi wyruszyć na kolejną misję, doskonale wiedząc, że moje funkcjonowanie zawisło na włosku. Ale oczywiście rzeczywistość nigdy nie nadąża za oczekiwaniami.
- Platforma wiertnicza Aramusha została zaatakowana przez „Krwawe Szakale”. Wybij ich, a dostaniesz upoważnienie. To takie proste – drapie się po pokaźnym brzuszysku - teren jest zaminowany i są tam zakładnicy. Coś jeszcze? – jest znudzony i wkurzony, że drabinkowa hierarchia obarczyła go odpowiedzialnością za to zlecenie. I oczywiście to ja musiałem się napatoczyć.
- Inpu Jizamurai Fenris Cierń Nocy prosi o pozwolenie na wyjście – nie mogę sobie darować ostatniej szpilki. Wiem, że Viper nie jest fanem formalności, a wszystko na co mnie stać w tej chwili to ta drobna uszczypliwość. Macha niecierpliwie wielką łapą jakby odpędzał muchę. Strzelam obcasami i wychodzę. Bezpośrednia podwładna Grubej Żmiji w pokoju obok patrzy na mnie udręczonym wzrokiem i muszę przyznać, że trochę ją nawet rozumiem. Viper nie należy do ludzi, którzy dobrze znoszą konieczność choćby tymczasowego umieszczenia za biurkiem. Teraz mam to w dupie. Muszę jak najszybciej zakończyć tą misję więc zabieram od kobiety dokumenty i znikam z budynku jakby goniło mnie stado wygłodniałych szerszeni.


Wybrzeże Sanbetsu
Później tego dnia

Ciepły piasek przesypuje się między palcami moich bosych stóp, kiedy spaceruję po plaży rozglądając się za facetem, którego mam tu spotkać. Mewy zamiast zająć się polowaniem na ryby, wykrzykują jakieś jękliwe protesty w kierunku rzeszy turystów, którzy marnują doskonałe jedzenie. Moim kontaktem ma być jakiś uśpiony agent z Sakuby. Jak obiecali, spaceruje na niewielkiej przystani i niczym się nie wyróżnia spomiędzy setek innych plażowiczów. Czy tylko dla mnie jego zachowanie jest oczywiste?
- Pewnie, że tak – natychmiast sobie odpowiadam - Ilu jeszcze turystów przeszło fachowy khazarski trening? Sierpniowy wysyp szamanów na plaży w Rikoukei. Ty by był dopiero nagłówek - rozmowa ze sobą trochę mnie uspokaja. Powoli przechodzi mi złość na Grubą Żmijkę. Zawodowa rutyna nieznacznie pomaga odpędzić natrętne wizje zakrwawionego trupa mojej żony. Jestem w stanie nawet wykrzesać uśmiech na powitanie. Nieźle. Jak zwykle ograniczamy interakcję do minimum. Nawet nie podajemy sobie dłoni. Opieram się o barierkę naprzeciwko i udaję, że obserwuję walczące o łup ptaki i dzieci uciekające z chichotem przed falami.
- Zrealizowane zamówienie znajdziesz w zatopionym worku pod najdalszym słupem mola – nie owija w bawełnę. I dobrze – Centrala zajmie cele negocjacjami rozpoczynając o 22.00. Powodzenia.
Rzuca jeszcze kilka kawałków suchego chleba do wody, kręci się przez chwilę tam i z powrotem, a potem znika. Nigdy go nie było. Tak jak i mnie.

***


Dzięki krótkiej rozmowie telefonicznej uzyskałem informację o ruchach stad waleni w pobliżu. Więc mimo, że było mi całkiem nie po drodze, wynajętym na fałszywe dane skuterem popłynąłem na ich żerowiska. Zaskakująco inteligentne butlonosy po krótkim ale radosnym i szczerym powitaniu, pozwalają mi na wspólną podróż. Ciepłe mięśnie grają wytrwale pode mną, gdy uczepiony płetwy grzbietowej zbliżam się do swojego celu. Niewielka armada liczy sobie sześć delfinów. Jeden holuje mnie, a pozostałe pięć pojemniki z moim zamówieniem specjalnym. Nie jest łatwo zorganizować taką nietypową broń w pięć minut przez wyjazdem ale już podziękowałem duchom za zapobiegliwość w przygotowywaniu arsenału na cięższe czasy.
Nie trwa długo, gdy z mroku wyłaniają się pierwsze reflektory Aramushy. Delfiny swobodnie lawirują między szperaczami, a gdy jesteśmy już niedaleko nurkują. Wynurzamy się bezpośrednio pod platformą. Gigantyczne sklepienie ze stali i betonu wisi mi nad głową jak całkiem dosłowne nemesis. Ociekające słoną wodą włosy włażą mi do oczu powodując łzawienie. Szlag! I tak niewiele widzę w tym mroku. Pod wpływem impulsu obcinam nożem mokre kłaki. Fryzjerem pomartwię się później. Patrzę wzdłuż jednego z podtrzymujących platformę potężnych dźwigarów. I rozpoczynam mozolną drogę w górę. Pięć wysokich na pół metra pojemników związałem razem by się od siebie nie obijały. Kształtem przypominają butle z powietrzem, ale są nieco cięższe. Przekradam się po zewnętrznej konstrukcji, robiąc przerwy tylko na pozostawienie pojemników na każdym piętrze, jak najbliżej centralnej osi platformy. Zawsze rozpoznaję otoczenie mnogimi zmysłami. Tylko tego brakuje, żeby któryś mnie znalazł. Im wyżej się wspinam tym lepiej mi idzie bo waga balastu się zmniejsza, ale i tak jestem już mocno zmęczony. Daję sobie chwilę na ocenienie sytuacji i przeciwników. Patrząc na rozplanowanie i zakładając profesjonalizm ekipy, musi ich być z dwudziestu. Trudno powiedzieć ilu dokładnie, ale wygląda na to, że mam szczęście i nie ma wśród nich El Fandari. Ci tutaj są nieźle wyszkoleni ale to raczej ludzie. Tylko pojedynku z mutantami mi brakowało. Scenariusz zakładający konieczność wizyty na Rahaście może jednak się nie spełni. To niewiele ale czuję się lepiej, wiedząc że zaatakuję porywacza będąc w pełni sił.
W końcu docieram do szczytu. Niewielka nadbudówka to zamknięty obszar i trudniej jest znaleźć oparcie dla palców. Kiedy w końcu staję na dachu kładę się i przez chwilę ciężko dyszę. Na dachu są wąskie świetliki. Frosty by utknął, ale ja się prześlizgnę, chociaż z trudem. Zaglądam i widzę trójkę Szakali i co najmniej kilkunastu zakładników. Obsługa platformy na pewno nie była taka szczupła. Pewnie mają inne miejsca gdzie spędzili bydło, a ci tutaj to dodatkowe zabezpieczenie. Potwierdzam ocenę taktyczną porównując sygnatury cieplne. Potem odpalam beeper i zajmuję się palącą sprawą min. Dzięki duchom za wodoodporną technologię. Detonatory pośrednie nie stanowią problemu – mało kto wie, że przemysł zbrojeniowy Sanbetsu dostarcza 40% systemów sterujących do materiałów wybuchowych na całym świecie. Dzięki temu wyłączam je beeperem. Problem będzie tylko z ewentualnym detonatorem zdalnym. Jak znam życie, producent wbudował dodatkowe zabezpieczenie i jedną ścieżkę radiową pozostawił dla technologii poza Sanbetsu. Beeper potwierdza moje domysły. Ostatni punkt planu.
Czekam cierpliwie aż przynajmniej jeden pójdzie do ubikacji. Poradzę sobie z dwoma, trzeci mógłby mnie zahaczyć. Mam szczęście – idzie dowódca. Stres i wysiłek szybciej odwadniają. Jedną komendą beepera uwalniam uwięzione w pięciu pojemnikach pszczoły. Są pewnie nieźle wkurzone morską podróżą i uwięzieniem, więc drugim poleceniem uaktywniam automatyczne dyspensery gazu w pojemnikach. Stężona mieszanka różnych feromonów królowej uspokaja robotnice i owady rozlatują się na każdym piętrze. Czas start.
Rozbicie świetlika jest wystarczająco głośne, żeby zwrócić uwagę dwóch gości. Nim moje stopy dotykają podłogi, jeden z nich już pada z nożem do rzucania wbitym między nos, a oko. Drugiego łapię z tyłu i natychmiast wbijam mu nóż prosto w serce. Umierając puszcza serię prosto w zakładników. Jego nogi ślizgają się spazmatycznie w rosnącej kałuży krwi. A zamordowani? Mają pecha. Żaden ze mnie rycerz w lśniącej zbroi. Podchodzę do WC i czaję się za drzwiami. Widzę przez cienkie drewno, jak koleś próbuje desperacko zapiąć rozporek jedną ręką, jednocześnie celując w wyjście. To zaskakujące, jak wiele ubikacji ma drzwi otwierane na zewnątrz. Dlatego też przywódca terrorystów puszcza w nie krótką serię z wytłumionego SMG i wykopuje je z animuszem. Trafiłby mnie, gdybym nadal za nimi stał. Ale ja już zachodzę go bezszelestnie z drugiej strony i zakładam dźwignię na tchawicę, jednocześnie naciskając kolana aby upadł na moje przedramię. Może nie wyglądam, ale jestem całkiem krzepki, jak na swoją wagę. Wolną ręką zdejmuję mu pistolet maszynowy przewieszony przez jego ramię.
- Ilu was jest? – syczę mu do ucha.
- Osiemnastu – dyszy i czuje jednocześnie, że zaciskam mocniej - Czekaj! – chcę mnie zagadać, ale jest już za późno. Nie obchodzi mnie jego tłumaczenie ani motywacja. Z satysfakcją łamię mu łokieć i przechwytuję wyciągnięty detonator gdy rozszarpane nerwy odmawiają mu posłuszeństwa i zwiotczają dłoń. Teraz pewnie żałuje, że nie skorzystał jeszcze z kibla. Przeszywa mnie przyjemny dreszcz. Och, uwielbiam te chrupnięcie i następujący po nim skowyt. Naprawdę przypominają o kruchości ludzkiego ciała. 1:0 dla mnie. Poprawiam stopą z boku w kolano, po prostu, żeby usłyszeć jeszcze raz jego wrzask. Prosty ze mnie człowiek, to i przyjemności preferuję niezbyt skomplikowane. Na koniec wyrzucam go przez okno prosto do centralnego szybu. Wiem, że raczej nie ma szans – nawet większe kawałki szkła roztrzaskają się o wodę spadając z takiej wysokości. A on ma złamane dwie kończyny i nie ma siły, żeby obrócić się i uderzyć w wodę prosto. Dobrze więc, że ciągnie za sobą zwój liny. Przywiązany za zdrową nogę – nie jestem przecież zwierzęciem. Chociaż słysząc wyraźny chrupot wyskakującej ze stawu kości biodrowej, muszę lekko zmienić zdanie. Zmysłami Towarzysza czuję, jak wrzaski dowódcy zaciekawiają jego kamratów. Zbierają się w pobliżu głównego szybu i próbują dosięgnąć swojego dowódcę. A to pech. Odcinam linę i przez chwilę patrzę na koziołkujące ciało.
- Kiepski dzień, prawda kolego? – nie czekam aż uderzy o niewielkie fale, tylko skaczę w ślad za nim.
Spadając, patrzę w oczy pierwszego zaskoczonego terrorysty. Podrywa broń do góry ale jest już za późno. Opróżniam w jego kierunku cały magazynek zdobycznego Krissa. Nie jestem dobrym strzelcem, ale w tej niewielkiej przestrzeni, ołów dosłownie szatkuje go na kawałki. Jednocześnie uderzam mocą i każdy z uwolnionych wcześniej owadów pikuje w kierunku Szakali. I ostatnie pociągniecie pędzlem – do oporu zwiększam masę każdego pilota w mojej małej eskadrze samobójców. Ułamek sekundy wystarcza, żeby niewielkie chitynowe pociski przedarły się przez czaszki i mózgi terrorystów. Efekt nie jest tak drastyczny jak w przypadku pistoletu maszynowego ale taktyka jest skuteczna.
- Masowa lobotomia. Piękne – Wilkowi odpowiada artyzm jego własnego planu. Padają jeden po drugim, a ja zajmuję się obstawą niższych pięter w miarę jak wchodzą w granice naszej mocy. Czasem zapominam jak łatwo jest zabijać i teraz czuję dziwny spokój w tym fakcie. Może i są na świecie potęgi pokroju Garvina czy King Viper’a. Ale ja sam też jestem całkiem zabójczym skurczysynem. Dotychczas zawsze starałem się hamować, przez wzgląd na jakieś chore skrupuły i widmo samotności. To musi się zmienić. Czas uwolnić Bestię. Jeśli Gabriel używa przestarzałych informacji, zadbam o jego niemiłą niespodziankę. Oplatam się ramionami i uderzam stopami w powierzchnię wody. Zimna toń zamyka mi się nad głową i pozwalam sobie na wypuszczenie powietrza i otwarcie oczu. Teraz, gdy adrenalina opuszcza moje ciało, a banieczki życiodajnego oddechu wędrują ku oddalającemu się światłu, mogę sobie pozwolić na moment rozluźnienia. Byłoby tak łatwo teraz odetchnąć cieczą. Pozwolić by wdzierająca się woda zniszczyła delikatne pęcherzyki w płucach. Nie musieć oglądać nadchodzącego oceanu krwi. Wystarczy. Kogo próbuję oszukać? To moje życie, mój wybór, moje konsekwencje. Jękliwy zew waleni wibruje dookoła mnie, gdy łagodne ssaki windują mnie ku powierzchni. Przebijam delikatną granicę napięcia powierzchniowego i biorę głęboki haust powietrza. Symboliczne narodziny. Pogodzenie z wszechświatem. Bzdura. Znów się uśmiecham. Wbrew sobie i przeciwnościom. Na przekór nieobecności Nayati. To mój bunt. Gigantyczny fakulec w stronę każdego dupka jaki chciałby ze mną zadrzeć. Deklaracja niezłomności i krwawej zemsty. Strzeż się Gabrielu – nadchodzę.


Tenri, Khazar
12 sierpnia 1613

Znów stoję w „gabinecie” Żmijki. Dowódca z trudem wciska ostatnie klawisze grubymi paluchami.
- Zrobione – stwierdza chyba dumny z siebie – masz wszystkie upoważnienia aż do odwołania. Patrzę na zegarek. Lot do Babilonu opóźniony o kolejny dzień. Ha. Po prostu wspaniale. Spoglądam na zadowoloną gębę Vipera i bez słowa wychodzę.
- Powodzenia – rzuca za mną. W gruncie rzeczy zabrzmiało szczerze.
- O nie! Nawet się nie waż odczuwać do niego choćby cienia sympatii – Manitou z jakiegoś powodu jest wkurzony. Nie pierwszy i nie ostatni raz.
- Niedługo wykorzystamy tą furię – obiecuję mu i zajmuję myśli czym innym.


Kryteria oceny walk: Klimat 4/10 Mechanika 3/10 Warsztat 3/10. W razie wątpliwości - konsultuj. Pomoc: https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=17457#17457
   
Profil PW Email
 
 
»Mikael   #4 
Zealota


Poziom: Keihai
Posty: 18
Dołączył: 17 Gru 2014
Skąd: Gdynia
Cytuj



Siedziałem w samolocie wiozącym jakieś towary do Nag. Nie interesowałem się tym. Znacznie bardziej interesowało mnie miejsce, nad którym zaraz mieliśmy się znaleźć. Była to Platforma Wiertnicza „Aramusha”. Miałem tam wykraść jakieś papiery, które zwinęli Sanbetańscy agenci mojemu zleceniodawcy. Tak, robię robotę na boku, ale mogę zaszkodzić wywiadowi Sanbetsu, co jest moim obowiązkiem. Wyjrzałem jeszcze raz przez małe okienko starawego samolotu. Zbliżaliśmy się do tego czarnego obiektu na środku morza. Wstałem na równe nogi i zacząłem jeszcze raz sprawdzać, czy wszystko jest na miejscu. Sprzęt do nurkowania miałem na sobie, spadochron na plecach, broń za wodoszczelną pianką. Wyglądało na to, iż jestem gotowy do skoku. Stanąłem przed drzwiami, po czym odsunąłem właz pociągając za, dosyć toporną, swoją drogą, klamkę i odliczyłem sobie trzy sekundy. Następnie zrobiłem susa do przodu i znalazłem się w powietrzu…

Około 24 godzin wcześniej…

Znalazłem się, z niewiadomych mi przyczyn, w limuzynie pana Ishiro, który swoją drogą parę godzin temu zaprosił mnie do Sanbetsu poprzez maila. Napisał, że mogę w tej robocie zaszkodzić wywiadowi, więc długo nie myśląc postanowiłem przylecieć do obcego mi państwa. A teraz jestem tutaj, w limuzynie tego biznesmena, który wygląda na typa bezlitosnego dla konkurencji rekina. Od czasu wejścia nie odezwałem się nawet na słowo. Nie wiem nawet dlaczego tu jestem, a ten ubrany na „Bogato” elegancik popijał sobie szampana.

- Wezwałem cię tutaj, bo mam dla ciebie robotę idealną… - W końcu się odezwał, na co ja zwróciłem swój wzrok z mijanych za oknem ulic na niego.

- Sanbetański wywiad ostatnio konfiskował mi pewne dokumenty na temat paru ludzi, którzy idealnie nadają się do „Prezentowania”. Moi informatorzy wiedzą, że ten papier znajduje się akurat na platformie wiertniczej „Aramusha”… Załatwię ci transport i odpowiedni sprzęt, a nagroda będzie sowita. – Rzekł mile, ale dało się wyczuć, że jest to propozycja nie-do-odrzucenia.

- Kiedy wyruszam? – Spytałem. W końcu, jeśli nie zaakceptuję tej roboty, to najprawdopodobniej nie wyjdę stąd żywy.

- Jutro w nocy. Moi ludzie cię przygotują. – Zakończył naszą wymianę zdań Ishiro.

Około godziny temu…

Stałem na prywatnym lotnisku pana Ishiro w akwalungu z pełnym wyposażeniem bojowym. Wspominałem, że to wszystko jest CHOLERNIE CIĘŻKIE? Nie? No to teraz wiecie. Jakiś mechanik podszedł do mnie i wskazał kciukiem na samolot, bym się zapakował do luku bagażowego. A właściwie luku magazynowego. Wszedłem do środka zapchanego jakimiś skrzyniami wątpliwego pochodzenia przedziału. Wkrótce, a właściwie dla mnie to była wieczność, bo te skrzynie znacznie utrudniały mi poruszanie się, dotarłem na sam koniec magazynu, gdzie była ławeczka, a obok niej siedział jakiś facet ubrany w rozpięty garnitur, porządne spodnie i buty, popalający papierosa.

- Usiądź. – Rozkazał krótko, na co ja tak też uczyniłem.

- Sytuacja wygląda tak. Wylądujesz na spadochronie w pewnym dystansie od platformy, by nikt cię nie zobaczył. Następnie wejdziesz na parter. Jest tylko jedno miejsce od twojej strony, które jest pilnowane przez strażnika. Zdejmij go po cichu, a ciało wyrzuć do wody. W takich ciemnościach nikt nie zobaczy trupa. Po wejściu na pierwsze piętro omijaj wszelkich strażników. Twoim celem jest piętro numer dwa i pokój numer sześć w głównym holu. Masz stamtąd wziąć wszelkie papiery w teczce „Aikawa” oraz zlikwidować pilnującego je agenta. Wystarczająco się nam uprzykrzył. Następnie rozlej nieco benzyny na resztę dokumentów i podpal je. Od tego momentu jesteś spalony, bo włączy się alarm przeciwpożarowy i wszyscy się dowiedzą o twej obecności. Jak najszybciej dostań się do wody. Możesz zabić tylu agentów, ilu chcesz. Po tym masz się dostać na motorówkę, która będzie cicho patrolować przestrzeń na wschód od platformy. Będzie oznaczona na twoim GPSie. – Wytłumaczył mi jeden z podwładnych pana Ishiro, a następnie spojrzał na mnie.

- Wszystko jasne? – Spytał, na co ja kiwnąłem głową na „Tak”.

Chwilę po wyskoku…

W wodzie znalazłem się całkiem szybko. Mimo lodowatej wody zachowałem trzeźwość myśli i szybko zdjąłem z pleców plecak na spadochron, po czym spakowałem rozwinięty materiał do środka zwinnymi, szybkimi ruchami. Następnie zamknąłem pakunek i popchnąłem go w kierunku otwartego morza. Trochę minie czasu, zanim się domyślą kto tu był. Po wykonaniu podstawowych czynności, typu dowiedzenie się gdzie ja jestem i ile mam do platformy, założyłem aparat tlenowy na twarz i zanurkowałem. Dzięki Lumenowi, że istnieje ten system regulowanego balastu, bo co chwilę bym się wynurzał. Płynąłem żabką, chyba nacichszym stylem jaki znam. Co jakiś czas spoglądałem na GPS. Miałem dreszcze na plecach i adrenalina dawała o sobie znać. Jeszcze nigdy nie byłem na tak ryzykownej misji.

Począłem dopływać do platformy i już w oczy rzucił mi się strażnik. I tutaj mogę podziękować Lumenowi, że dali mi noktowizor, bo za cały Babilon bym go nie zauważył gdyby nie ta wodoodporna „Nakładka na oczy”. Podpłynąłem do małej blachy, na której stał. Był odwrócony do mnie plecami. Poczekałem, aż odwrócił się, po czym wciągnałem go za nogę do wody. Dzięki Lumenowi, że dosyć często w tych okolicach pływają delfiny, bo inaczej mogliby się domyśleć, że to jakiś atak… I tak był wystarczająco głęboko pod wodą, by usłyszeli tylko jeden „Chlust!”. Zaskoczenie wzięło górę nad siłą strażnika i po chwili zaczął gwałtownie nabierać wody w płuca. Mimo szamotania się, jego los był z góry przesądzony. Po jakiejś minucie walki o życie, był już trupem. Wynurzyłem się z wody ostrożnie, by przypadkiem ktoś mnie nie usłyszał, a następnie wtoczyłem się na metalową podłogę. Pociągnąłem za linkę od odpompowywania wody i chwilę później byłem już suchutki. Rozejrzałem się wokół. Było cicho i spokojnie. Nikt mnie nie zauważył. Wstałem z klęczek i powoli, na tak zwanym „Kucaku”, ruszyłem w górę po schodach. Pianka wystarczająco wyciszyła moje ruchy.

Dostałem się na pierwsze piętro. I cały misterny plan zaczął brać w pizdu, bo większość załogi postanowiła wziąć sobie „Chwilę na papieroska”, przez co moje możliwości przejścia spadły do zera. Długo nie myśląc, westchnąłem głęboko i ruszyłem do najbliższego wejścia na drugie piętro, starając się „Wtapiać w tło”. To znaczy przykleiłem się do ściany i udawałem, że jestem ścianą. Powtarzałem sobie w głowie „Jesteś ścianą… Nikt cię nie spostrzeże, bo jesteś ścianą… Jesteś ścianą…”. Nie wiem, czy to jakaś pomoc Lumena, czy też moja terapia psychiczna, lecz, o dziwo, nikt mnie nie zauważył. W miarę bezproblemowo doszedłem do drugich schodów. Tam omal nie dostałem zawału, bo przedemną stanął strażnik, ale lata szkolenia nie wzięły w łeb. Nie ruszałem się. Pierwszym błędem, jaki popełniał każdy amator skradania się, było poruszenie się, gdy myślałeś, iż cię zauważyli. A ten gapił się w horyzont, olewając mą obecność. Najwyraźniej wyjątkowo dobrze zlewałem się z schodami…

Dłuższy moment gapienia się na horyzont później…

Ten idiota w końcu odwrócił się i sobie poszedł. I dobrze, bo myślałem, że mnie jasny szlag trafi od dziesięcio-minutowego stania w tej samej pozycji. Ponownie ruszyłem w górę. Po dostaniu się na drugie piętro spojrzałem na Sanbetańskie napisy. Z mojej znajomości tego języka wynikało, że było tam napisany „Główny Hol”. Oznaczało to, iż tam muszę iść. Teraz zaczynał się najtrudniejszy etap. Hol był oświetlony niczym kaplica Lumena w południe. Zacisnąłem zęby i zacżąłem iść. Na moje szczęście, pokój numer sześć był całkiem niedaleko. Minąłem pierwszy, drugi, trzeci… I myślałem, że znowu dostanę zawału, bo tuż obok mnie przeszedł strażnik. I ponownie mnie nie zauważył. Co oni, ślepi są? Długo nie rozwodząc się na ten temat zacząłem iść dalej. Dotarwszy pod pokój numer sześć, otworzyłem piankę zamkiem błyskawicznym i wyjąłem stamtąd moją Berettę z tłumikiem, po czym ponownie zasunąłem zamek. Jednym, sprawnym ruchem otworzyłem drzwi lewą ręką i wystrzeliłem dwa strzały ostrzegawcze. Prosto w głowę Sanbetańczyka. Zamknąłem szybko drzwi i podszedłem do biurko, które na szczęście nie było tak ubazgrane krwią jak ściana naprzeciwko mnie. Na blacie była teczka z podpisem „Aikawa”. Nieruszona. Zapakowałem ją do pianki, a następnie wziąłem zbiorniczek przypięty do mojego prawego uda w ręce. Zacząłem oblewać wszystko wokół benzyną uważając, bym sam się nie podpalił. Nie trwało to długo. Pokój był dosyć mały. Wyciągnąłem z wnętrza pianki zapalniczkę, po czym zapaliłem ją i, stojąc w drzwiach, spuściłem na podłogę. W dosłownie ułamku sekundy stanęła ona w płomieniach, a ja zacząłem szybko iść w kierunku wschodniego wyjścia z pistoletem w ręku. Pierwszym moim przeciwnikiem był strażnik na zakręcie, który padł martwy po trzech strzałach w jego klatkę piersiową i brzuch. Potem musiałem się jeszcze przedrzeć przez długi korytarz, który wieńczyły drzwi. Po chwili wykopane drzwi, bo warto zawsze wyjść z stylem, co nie?

Właśnie w tym momencie włączył się alarm przeciwpożarowy… Wszyscy zaczęli zlatywać się AKURAT W MOIM KIERUNKU, przez co miałem taki wybór. Albo ryzykować połamanie nóg i skoczyć, albo ryzykować zrobienie z mojej skromnej osoby sera Nagijskiego i sobie postrzelać. Postanowiłem skoczyć. Skoczyłem na poręcz, a następnie wykonałem susa w kierunku wody. Mój skok wieńczyły dźwięki wystrzeliwanych pocisków i kule przelatujące tuż obok mnie. Sam trafiłem w wodę, ponownie, całkiem szybko. Natychmiast zanurkowałem wiedząc, że pociski w wodzie długo nie polatają. Jeszcze przez chwilę słyszałem te krzyki Sanbetańczyków i wybuch na platformie. Zadanie zostało wykonane…


Z czego wiem, Sanbetańskie władze zamaskowały to jako „Wybuch gazu”, a cały kontrwywiad został natychmiast postawiony na nogi. Praktycznie długo w Sanbetsu nie zabawiłem. Przekazałem jedynie papiery i odebrałem, dosyć sporą, nagrodę pieniężną, a następnie zostałem wysłany pierwszą klasą do Babilonu… Tak, to był dobry dzień. Aaaa... Byłbym zapomniał. Podobno wszyscy tej nocy byli na całkowitym spokoju. Chyba pan Ishiro miał parę wtyk, skoro tak bardzo zluzowali ochronę...


Pierwszy krok do zrzucenia niewoli to odważyć się być wolnym, pierwszy krok do zwycięstwa – poznać się na własnej sile. - Gen. Tadeusz Kościuszko
Ostatnio zmieniony przez Mikael 21-12-2014, 18:06, w całości zmieniany 3 razy  
   
Profil PW Email
 
 
^Genkaku   #5 
Tyran
Bald Prince of Crime


Poziom: Genshu
Stopień: Senshu
Posty: 1227
Wiek: 39
Dołączył: 20 Gru 2009
Skąd: Raszyn/Warszawa
Cytuj


Genkaku od godziny szybował gładko, unoszony silnym wiatrem, wiejącym od lądu. W oddali przed sobą widział wyraźnie migoczące na tle nocnego nieba światła platformy wiertniczej stanowiącej cel jego podróży. Musiał przyznać, że lot mimo dość nieprzyjemnej, prawie sztormowej pogody, przynosił mu sporo ukojenia, a czas spędzony w drodze, mógł spokojnie poświęcić na rozmyślenia. Ostatnio sporo się dzieło wokoło jego osoby. Począwszy od niedawnego starcia z najcięższym w jego dotychczasowej karierze przeciwnikiem, skończywszy na upominających się o niego cieniach przeszłości. Nie do końca doszedł jeszcze do siebie po ostatnim załamaniu. Fale złości i rezygnacji nadal targały nim mocno, jednak w jakiś sposób nauczył się je kontrolować. Przynajmniej w częściowy sposób. Potrzebował planu działania, żeby jakoś wziąć się w garść. Długoterminowego celu, na którego realizacji mógłby się skupić. Niestety do tej pory, wszystkie podjęte przedsięwzięcia okazywały się być fiaskiem. Chlubny wyjątek stanowiło zdobycie Pychy. W zasadzie oddanie legendarnego artefaktu w ręce Dokuro przyszło mu zaskakująco łatwo. Prawdopodobnie, dlatego, że nigdy nie uważał mieczy, za wartościową broń, nawet tak potężnych jak Ostrza Grzechu. Z drugiej strony, ostatnio coraz częściej rozważał zrewidowanie tego poglądu. Być może udałoby mu się przekonać starego Katagawe do kilku lekcji fechtunku. Miał nadzieję, że mimo „zdrady”, mistrz nie żywi do niego urazy. Myśl o treningu kenjutsu przypomniała mu o kolejnej osobie posługującej się tego typu orężem – o Torze. To było największe zaskoczenie minionego tygodnia, kiedy odkrył, że była egzekutorka próbuje nawiązać z nim kontakt. Zaintrygowało go to, jednocześnie budząc dość ambiwalentne uczucia. Z jednej strony, nigdy nie ukrywał, że lubi Curse. Miał nawet wrażenie, że nawiązała się między nimi pewna nic sympatii i zrozumienia. Z rozrzewnieniem wspominał wspólnie spędzony wieczór w kasynie na pokładzie statku, kiedy była agentka pomogła mu rozwiązać sprawę porwania Mni. Nie miał też do niej absolutnie żadnego żalu, za to, co wydarzyło się w podmorskiej fabryce. Po pierwsze wykonywała rozkazy, a po drugie musiałby być gigantycznym hipokrytą, żeby wściekać się na nią, za zdradę, której w końcu on sam też się dopuścił. Z drugiej strony, zostawiła ich tam, niemal na pewną śmierć. Mimo wszystko nie zastanawiał się długo, kiedy beeper zasygnalizował nagraną na sekretarkę wiadomość. Numer telefonu należał do Kito Torimoko, jednego z cywili, zlikwidowanych przez Thekala, w celu kradzieży tożsamości. Był to przykry, ale istotny element intrygi Kayzera Soze. W sumie Genkaku miał osiem, takich „ukradzionych nazwisk”. To dzięki nim, mógł swobodnie podróżować, nie martwiąc się o kontrole na lotnisku. Nie potrzebował fałszywych papierów, miał prawdziwe. Torimoko był akurat spalony, ze względu na śledztwo, jakie prowadzili w jego sprawie agenci, podczas niedawnej afery. Tym większe, było zdziwienie Poszukiwacza, kiedy nadeszła wiadomość, z prośbą o kontakt. Od razu wiedział, że nadawcą jest Tora. Jej prośba, była dość nietypowa. Chciała, aby Kito przekazał Blightowi informacje, że była egzekutorka przybędzie niedługo do Arkadii. Nie trzeba było być geniuszem, żeby domyślić się, iż szykuje na zealotę zasadzkę. Nie było też wątpliwości, że Coltis również się tego domyśli. Sanbeta mógł jednak spokojnie iść o zakład, że zbyt pewny siebie przyjaciel i tak podejmie rękawice. W końcu, jeżeli poradził sobie z Fenrisem, Curse nie będzie stanowić dla niego problemu. Ba, być może potraktuje to nawet, jako dobrą informację, lub prezent. Bez skrupułów przekazał, więc wiadomość. Rozważał nawet udanie się na miejsce osobiście, jednak natłok zadań, nie pozwalał mu na takie bezproduktywne wycieczki. Tym bardziej do Babilonu, gdzie ryzyko odkrycia było dość duże. Myśl o Mni i Fenrisie przypomniała mu o jego największej bolączce i porażce – Rengoku. Lokalizacja, którą Susumu Kokore, wskazała, jako miejsce pobytu Khazarki, nie istniało na żadnych mapach, ani w żadnych kronikach. Nawet Dokuro, z całą swoją wiedzą i księgami nie potrafił mu pomóc. Genkaku nie miał już nawet siły złościć się z tego powodu. To między innymi z tego powodu postanowił zająć sobie czas w oczekiwaniu na kolejne wytyczne od Dokuro, małą wycieczką na platformę Aramusha.
Od dawna słyszał plotki, że pewne poziomu są tam odcięte i zarezerwowane dla RG, na magazyny. Nawet, jako generał, nie miał w pełni dostępu do informacji, co tak naprawdę, jest tam przechowywane. Skrycie liczył, że po pierwsze może są tam jakieś artefakty, a po drugie może, na dnie umieszczony jest jeden z filarów Jarela. Był już nad celem podróży i w powietrzu zatoczył kilka kółek obserwując, co dzieje się w dole. Była późna noc, ale mimo to, na powierzchni wciąż krzątali się ludzie. Praca tutaj nigdy nie ustawała. Powoli zniżył pułap lądując na jednym z dachów, między strzelistymi antenami. Na szczęście pod osłoną nocy, zajęci robotnicy nie zauważyli niczego. Plan był prostu. Najpierw sprawdzi, co kryją tajemnicze poziomy trzeci i czwarty a potem, sprawdzi dno, na którym stoi platforma. Miał już spore doświadczenie w nurkowaniu, szczególnie po przygodzi w podmorskim laboratorium Nag. Trochę obawiał się, zimnej, lodowatej wody, wzburzonej dodatkowo silnym wiatrem. Rozproszył chimeryczną zbroję i rozkazał Thekalowi udać się do pomieszczenia centrum monitoringu. Na szczęście z czasów służby w Sanbetsu, do tego na wysokim stołku, zostały mu jeszcze plany, niektórych strategicznych konstrukcji, między innymi Aramushy. Szaman oderwał się od byłego agenta i pod postacią czarnej chmury, zniknął w ciemnościach. Jego zadanie było proste – miał niepostrzeżenie, za pomocą trucizny, pozbyć się załogi obsługującej kamery, ukryć ciała i używając swoich mocy zająć miejsce jednej z ofiar przy konsoli. Zgodnie ze standardową procedurą, nie w pokoju monitoringu nie powinno być więcej niż dwie osoby. Genkaku odczekał chwilę, poprawiając jednocześnie uprzęże z ekwipunkiem i opinający ciało kombinezon maskujący. Kwadrans później, do jego umysłu dotarła wiadomość od wspólnika, że pomieszczenie monitoringu zostało opanowane zgodnie z planem. To wystarczało do rozpoczęcia zwiedzania. Przekradanie między robotnikami, krycie się w cieniu i szukanie najodpowiedniejszej drogi w labiryncie korytarzy, przypomniały mu dawne czasy, kiedy jako początkujący agent miał za zadanie zinfiltrować górską kryjówkę terrorystów z ugrupowania Hasu. Co za ironia, że teraz, kilka lat później role odwróciły się i to on jest uznawany przez swoją ojczyznę za przestępcę, kręcąc się bądź, co bądź po tajnej placówce Sanbetsu. Dotarcie do poziomów trzeciego i czwartego nie stanowiło żadnych trudności. Szczególnie, przy wyłączonych kamerach, maskującym kombinezonie i mocy procesora. Wejścia do poszczególnych komór były solidnie zabezpieczone, ale te przeszkody łatwo dało się obejść wykorzystując emiter EMP oraz siłę mięśni. Nie przejmował się zbytnio założonymi na wejścia kwatermistrzowskimi pieczęciami. Niestety, tak jak się obawiał, tajemnicze piętra nie zawierały nic, co mogłoby okazać się użyteczne. Co więcej, większość z pomieszczeń była zwyczajnie pusta. Cała nadzieja, pozostała, więc w zbadaniu morskiego dna. Powoli przekradł się na otwarty pokład i ostrożnie puścił za krawędź po jednym ze stalowych filarów. Jednocześnie dał znak Thekalowi by opuścił stanowisko i dołączył do niego. Szaman nie kazał na siebie długo czekać. Przybył po około dziesięciu minutach i od razu oplótł Genkaku w szczelną, przystosowaną do nurkowania Chimeryczną zbroję. Dodatkowo używając swoich mocy, przywołał podręczny zbiornik z tlenem, który znalazł się na plecach. Poszukiwacz oderwał się od platformy z głośnym pluskiem, zagłuszonym przez falę lądując pod powierzchnią wody. Widoczność była mocno ograniczona, ale mocne światło latarki i odpowiednio ustawiony skaner beepera umożliwiało, jako takie sprawdzenie dna. Niestety i tym razem, rezultat nie był zadowalający. Kito w zaczął zastanawiać się, czego się właściwie spodziewał. To byłoby zbyt proste gdyby jeden z niesławnych filarów Jarela znajdował się właśnie tutaj. Nie potrafił dać jednak za wygraną. W złości zatoczył jeszcze kilka kółek naokoło. Ku swojemu zdziwieniu podczas ostatniego opłynięcia kontem oka zauważył coś dziwnego u jednej z podstaw konstrukcji. Powoli kończył mu się tlen, ale przemożna nadzieja, na znalezienie czegoś użytecznego podczas tej małej wyprawy sprawiała, że postanowił zaryzykować. Podpłynął przyjrzeć się dokładniej. Na metalowym wsporniku odciśnięty był dziwaczny symbol. W myślach od razu sformułował pytanie do bardziej doświadczonego w sprawach historyczno-okultystycznych pomocnika. Thekal niestety nie przyniósł pożądanego wsparcia. W rękach Genkaku natomiast pojawił się aparat. Kilka drogocennych minut zajęło mu ustawianie urządzenia tak, aby wykonało w tych warunkach przyzwoite zdjęcie. W końcu, gdy sztuka udała się, agent dla pewności raz jeszcze opłynął konstrukcje, tym razem szukając już konkretnych rzeczy. Nieznanych symboli było więcej i każdy został skrupulatnie sfotografowany. Kiedy Kito wynurzył się w końcu na powierzchnie od razu wzbił się w powietrze wykorzystując nowo wyuczoną zdolność lewitacji. W jego głowie znów huczało od pytań. W głębi duszy pragnął, żeby chodź jeden raz, ktoś w końcu był w stanie odpowiedzieć mu na wszystkie.
Ostatnio zmieniony przez Genkaku 22-04-2015, 10:29, w całości zmieniany 1 raz  
   
Profil PW Email Skype
 
 
^Tekkey   #6 
Generał
Paranoia Agent


Poziom: Genshu
Stopień: Shogun
Posty: 536
Wiek: 34
Dołączył: 24 Cze 2011
Cytuj



Niebezpieczne związki II


- Nic tylko woda. Nic tylko woda. O Lumenie! Nic tylko woda! – mamrotał pod nosem pilot.
Świadomie lub nie od kilku godzin sprawiał, że barwy twarzy dwóch z trzech pasażerów helikoptera przeszły pełną gamę kolorów - od odcieni lekkiej bladości po niezdrową zieleń. Trzeci jedynie pozornie wydawał się nieporuszony. Pod lekką, silikonową maską Ookawie także puszczały nerwy. Potrafił zachować kamienną minę, to jasne. Tyle że nie mógł nic poradzić na kroplący się na skroniach zimny pot, przez co cały trud włożony w charakteryzację mogli wkrótce wziąć diabli. Może nawet w zestawie „happy meal” z maszyną należącą do Wiadomości Czwórki i duszami jej nieszczęsnej załogi.
- Champ, do cholery jasnej, zamknij się wreszcie! Osiwiejemy przez to twoje zawodzenie – nie wytrzymał wreszcie najmniej cierpliwy z przestraszonej trójki.
- To od początku było szaleństwo, panie dyrektorze. Nigdy nie latałem na takie odległości – odburknął lotnik, niechętnie przerywając mantrę.
- Masz przecież dokładne koordynaty gps. Na litość boską, to przecież nie igła w stogu siana, tylko wielgachna platforma wiertnicza! – gorączkował się dyrektor Wiadomości Czwórki.
- Ocean też jest odrobinę większy od stogu. Z dwojga złego wołałbym już chyba szukać igły. Mniejsze ryzyko utonięcia – ponuro odpowiedział Champ.
Kamerzysta jedynie cicho westchnął. Podczas gdy jego koledzy coraz bardziej pogrążali się w kolejnym jałowym sporze, on bez nadziei przepatrywał horyzont przez najbliższe okno. Nie potrafił dostrzec żadnej ciemniejszej plamki pośród zbyt podobnych do siebie, zlewających się szarościach morza i nieba. Ta porażka zniechęciła go niemniej niż poprzednie, ale cóż innego mu pozostało, niż próbować dalej?
- U mnie nic – Nakamura zwrócił się pytającym tonem do czwartego towarzysza niedoli, usadzonego naprzeciwko.
Tekkey tylko pokręcił przecząco głową. Nawet ze wzrokiem wyostrzonym jak zwykle sporą dawką smoczego eliksiru nie zauważył dotąd ani ślady platformy. Żadnych mew, plam ropy czy nawet dryfujących na powierzchni fal śmieci. Znikąd nadziei. Musieli lecieć ślepo przed siebie obranym kursem i zawierzyć nawigacji satelitarnej.
- A ty, nowy, co tak milczysz? – zwrócił się do agenta Nakatani, opadając na siedzenie obok. Wydawał się zadowolony z siebie, więc pewnie wygrał pyskówkę. Dobrze wiedzieć, że ktoś mógł się dobrze bawić, nie bacząc na sytuację w jakiej się znajdowali.
Dyrektor był głównym powodem, dla którego agent ostrożnie ważył słowa. Spotkali się już wcześniej dwukrotnie. Ostatnim czego w tej chwili potrzebował, były rozpoznanie i demaskacja. W zasadzie odgrywając przed nim poprzednią rolę, reprezentanta medialnego molocha, Ookawa osobiście polecił swe obecne wcielenie jako czwartego uczestnika ekipy. Wedle nowej legendy szpieg był dobrze rokującym żółtodziobem "Optimy", którego na czas tej wyprawy oddano pod skrzydła wybitnego dziennikarza w ramach praktyk.
- Przepraszam. Trochę mi niedobrze. To przez tę sytuację – odparł nieszczerze.
- Nie masz za co przepraszać. Nic z tego nie jest twoją winą – pocieszał kamerzysta.
Genbu uśmiechnął się lekko. Miał nadzieję, że na sposób człowieka, któremu właśnie ulżyło. Nie jak kłamca, naprawdę obciążony całą odpowiedzialnością za podjęcie wyprawy.
- Pewnie, że nie jego wina. Telepiemy się na koniec świata, tak jakby „Optima” nie mogła wysłać własnej ekipy – odezwał się Champ zza drążka sterowego.
Jego słowa wyraźnie nie spodobały się reżyserowi.
- Ja decyduję jaki materiał robimy i gdzie! Współpraca z „Optimą” to może być ważny krok w mo… naszej karierze.
- Pewnie, panie dyrektorze. Ja tu tylko latam. Ale swoje, to ja wiem.
Reżyser zapowietrzył się. Zanim zdążył się odgryźć, a awantura rozkręcić na dobre, Genbu wciął się z pytaniem.
- Dlaczego na kokpicie miga ta czerwona dioda?
Wszyscy czterej wpatrzyli się w kontrolkę tuż obok mocno wychylonego w lewo wskaźnika. Pilot głośno przełknął ślinę. Dziennikarz i kamerzysta jeszcze bardziej pozielenieli. Tekkey ociekał potem jak mysz.
Prowadzili poszukiwania jednej z najbardziej znanych platform wydobywczych świata, a właśnie zaczynało się im się przy tym kończyć paliwo.

***


- Wyjdź! – wrzasnął Yamamoto, ledwie usłyszał dźwięk otwieranych drzwi.
- Ta sama sztuczka rzadko działa dwa razy, panie M.
Ookawie stojącemu posłusznie tuż za progiem gabinetu prezes posłał krótkie, wyraźnie zdegustowane spojrzenie znad czytanej gazety.
- To znowu ty – stwierdził. – A przecież kazałem więcej nie wpuszczać takich natrętów.
Filigranowy staruszek gniewnym gestem wychylił się z fotela i wdusił przycisk interkomu na blacie wielkiego biurka.
- Tak, panie prezesie? – odezwał się z głośnika kobiecy głos.
- Jesteś zwolniona! Masz kwadrans na zebranie swoich manatków. Wyprowadzi cię ochrona.
- Oczywiście, panie M, zaraz ich wezwę. Proszę tylko pamiętać, że dzisiaj o osiemnastej ma pan umówione spotkanie z nowym rzecznikiem prasowym prezydenta – niewzruszenie odpowiedziała pracownica.
Zamiast skupić się wreszcie na petencie, Yamamoto patrzył teraz wyłącznie na swego osobistego ochroniarza.
- Na co czekasz? Ktoś musi odbierać telefony, póki nie znajdziemy nowej sekretarki.
Brodacz w pierwszej chwili wyglądał jakby chciał zaprotestować. Ugiął się w końcu i wyszedł bez słowa, rzucając na ostatku ostrzegawcze spojrzenie mijanemu w drzwiach gościowi. Biorąc pod uwagę sytuację, sekretarka również wykazywała się zaskakującą dozą zimnej krwi. O ile agent mógł stwierdzić bez oglądania się przez ramię, wykonała szybki telefon i bez pośpiechu sprzątnęła kilka osobistych drobiazgów ze swego stanowiska. We wznoszącej się na poziom piętra windzie czekało już na nią dwóch mężczyzn, zapewne ochroniarzy wezwanych jako eskorta. Organizmy obu wydawały się absolutnie zrelaksowane. Wszystko to z dala woniało rutyną. Genbu wnioskował, że to nie był pierwszy przypadek, gdy wybuchowy Mai zwalniał kogoś pod wpływem nastroju chwili. Zapewne również nie ostatni.
- Przepraszam. Może wybrałem nieodpowiedni moment na wizytę? – odchrząknął chuunin, bez zaproszenia usadzając się naprzeciw medialnego guru.
- Daruj sobie gadkę szmatkę. Raz już powiedziałem, że nie zamierzam pośredniczyć w rozmowie z Wiadomościami Czwórki.
- Dziękuję, to już nieaktualne. Sam załatwiłem tę sprawę z Nakatanim. Udało nam się znaleźć wspólny grunt i poszedł na pełną współpracę.
Chyba Tekkey trafił w jakiś czuły punkt. Niemal namacalnie czuł jak w starcu buzują emocje. Ku jego szczeremu zaskoczeniu z piersi Yamamoto miast kolejnych obelg wyrwał się mocno schrypnięty, ale szczery rechot.
- „Współpracę”? Z tym nieużytym bufonem? „Wspólny grunt”? Widać jeden baran wart drugiego! No, nie obrażaj się przecie, agencie. Sama prawda.
Lekko zbity z tropu chuunin przyglądał się jak prezes zapala papierosa. Jak zwykle dym skupił się gryzącą chmurą wyłącznie wokół nadczłowieka. Przekleństwo jakieś?
- Nie dalej jak kilka dni temu ten beznadziejny partacz przysłał mi wielką antologię swoich marnych dzieł. Opatrzoną w dodatku własnoręcznym autografem i wierszowaną dedykacją z podziękowaniami za pamięć, wyrazami szacunku oraz nadziei na owocną współpracę. Od tego czasu usiłuje mi publicznie doradzać – podjął prezes po chwili. - Tak, teraz wszystko nabiera sensu. Gadaj lepiej jakżeś tego dokonał? Całe lata wystrzegał się „Optimy” jak ognia i wzbraniał z uporem szaleńca przed jakimikolwiek wspólnymi projektami.
- Jest przekonany, że obiecałem mu pańskie stanowisko – przyznał Genbu ze skruszoną miną.
Mai gwałtownie poczerwieniał.
- Po moim trupie! – wrzasnął, dziko wywijając żarzącym się petem.
W sąsiednim pomieszczeniu zaniepokojony ochroniarz poderwał się zza biurka i w biegu wyciągając broń, śpieszył już z odsieczą. Ookawie nie pozostało nic innego, niż trzymać ręce wysoko, nie wykonywać gwałtownych ruchów i mieć nadzieję, że tamten nie zacznie od progu sypać kulami przed sprawdzeniem sytuacji.

***


Nawet po udzieleniu przez szpiega stosownych wyjaśnień, Pan Mai nie był zbytnio zachwycony rozwojem sytuacji. Rozchmurzył się dopiero po sugestii, że równie dobrze można wykorzystać ten wyłom w murze niechęci do rozszerzenia wpływów Optimy w niezależnej Stacji Czwartej. Oczywiście starzec był zbyt dumny, by przyznać to wprost. Agent dzielnie zniósł reprymendę, padło wiele nieprzyjemnych słów, spośród których te o dzieciaku próbującym ojca pouczać należały do bardziej eufemistycznych. Ostatecznie Tekkey dostał od prezesa zielone światło dla swych zamiarów.

***


Pasażerowie drgnęli niespokojnie, gdy płozy helikoptera ze zgrzytem dotknęły metalowego lądowiska. Uspokoiło ich dopiero zachowanie pilota. Wyłączył silnik, z nieopisaną ulgą rozciągnął się na fotelu i ukrył twarz w dłoniach.
- Udało się nam - oznajmił Nakamura, jakby sam nie do końca potrafił w to uwierzyć.
- Może w drodze powrotnej nakręcimy kolejny odcinek „Ekstremalnych Zawodów” o załogach śmigłowców – Genbu nie mógł się powstrzymać od wtrącenia żartu.
- O nie! Szukajcie sobie innego pilota. Ja nie polecę z powrotem. Proszę bardzo, może mnie pan wylać, dyrektorze – podniósł bunt Champ.
Nakatani wydawał się dziwnie nieobecny.
- Tak sobie myślę, że na dzisiaj wszyscy mamy dość – zaczął przytłumionym, zmęczonym tonem. – Nie wiem jak wy, chłopcy, ale ja mam ochotę utopić w sobie wspomnienie tej wycieczki. Jak najgłębiej i to w płynie o dużej ilości procentów!
Ekipa wyraźnie się ożywiła. Szczególnie Ookawa był pod dużym wrażeniem. Dziennikarz idealnie wyczuł nastrój publiki. Może jednak nie był takim beztalenciem, za jakie uważał go Mai.
Tak znaleźli się na „Aramusha”. Najbardziej przestarzałej, najbrzydszej i o dziwo najpilniej strzeżonej spośród licznych platform wiertniczych należących do Sanbetsu. Dziennikarzom powiedziano tylko tyle, ile musieli wiedzieć. Ekipa „Czwórki” miała nakręcić pierwszy odcinek pilotażowy z cyklu brutalnie szczerych reportaży o wykonawcach ekstremalnych zawodów. Mieli pytać o wszystko: życie prywatne, warunki pracy oraz przede wszystkim niebezpieczeństwa związane z obsługą pełnomorskich odwiertów. Przed sfinansowaniem projektu Optima chciała upewnić się czy pomysł „chwyci” i pilot przyciągnie wystarczająco duże grono telewidzów, by pokryć koszty produkcji. Wszystko to, najlepiej bez angażowania własnych sił i środków oraz nie narażając własnego dobrego imienia w przypadku porażki.
Tyle jeśli chodzi o akcję osłonową, a sprawa, która tak naprawdę sprowadziła Ookawę na platformę była dość prozaiczna. W grudniu 1614 roku niezidentyfikowany intruz zinfiltrował placówkę, wzniecił niewielki pożar, po czym najprawdopodobniej zbiegł i to bez najmniejszego szwanku. Pod względem skali sabotażu, był to niezbyt interesujący przypadek. Nawet śmierć kilku ludzkich strażników w innych okolicznościach nie wzbudziłaby echa. Problem leżał w tym, że Aramusha nie do końca była tym czym się wydawała. Dostępu do tajemnic dotyczących jej mroczniejszej strony nie dawały nawet kody dostępu do baz danych chunnina. Szpieg mógł nie znać szczegółów, ale podczas przygotowań do misji odkrył, że Wywiad ma na miejscu stałą załogę swoich ludzi. Nawet Araraikou wspominał kiedyś o służbie w tym miejscu, więc może również i wojsko. Tym samym nocny atak był jak podpalenie gniazda szerszeni. Szybko ustalono co przechowywano w pomieszczeniu, w którym zaprószono ogień. Poufne dokumenty osobowe ludzi półświatka najwyraźniej były komuś solą w oku. Pół roku później shinobi w większości odtworzyli już listę nazwisk, sami lub czasem wykorzystując przejęte archiwa szemranych ludzi, za ich zgodą lub bez niej. Jednym z nich był Kazuya Ishiro, powód dla którego agent podjął się tej misji. Wśród straconych papierzysk znajdowały się dossier ludzi powiązanych z rozkręconą przez biznesmena siatką informatorów. Istniały podejrzenia, że w feralną noc napadu mógł maczać palce w nietypowo nielicznym składzie osobowym wachty czuwającej na pokładach platformy. Zadaniem Genbu było znalezienie na to dowodów. Nie mógł wierzyć nikomu, przez co pomoc lokalnych rezydentów Wywiadu zdecydowanie odpadała z opcji. Czekało go żmudne zbieranie przesłanek i wyławianie z tłumu potencjalnych marionetek finansisty. Tu Champ nieświadomie trafił w sedn, prawdziwa misja załogi helikoptera przypominała szukanie igły, ale w kupie gnoju. Załoga platformy stanowiła wyjątkowo barwne grono osobowości i oryginałów. Ściągali na nią licznie różni wykolejeńcy życiowi, specjaliści traktujący te posady jako stopień w karierze, twardziele chcący sobie coś udowodnić, najemnicy nie liczący się z niczym poza brzdękiem wypłaty. Jeśli nawet śledztwo w sprawie powiązań Kazuyi nie przyniesie spodziewanych efektów, może przynajmniej maglując tę menażerię naprawdę zyskają ciekawy materiał dla telewizyjnego programu.

***


Na Aramusha przez całą dobę praca nie wygasała nawet na chwilę. W momencie, gdy część załogi pełniła swój dyżur, reszta starała się zabić nudę lub odpoczywała. Szczególnie przez kantynę przeciągały tłumy, a wieść o przybyciu ekipy telewizyjnej szybko stała się sensacją i powodem jeszcze większego zbiegowiska. Ten osobisty, nieoficjalny kontakt z pracownikami bardzo odpowiadał Tekkeyowi. Pijąc i rozmawiając z ludźmi mógł bez pośpiechu wydobyć z nich szczegóły życia na platformie, o których nigdy nie zdecydowali by się powiedzieć w świetle jupiterów. Przede wszystkim interesowały go drobne brudy i ploteczki, jakie zawsze krążą w odseparowanej społeczności zdanej wyłącznie na własne ograniczone liczebnie towarzystwo. Skryte problemy, uzależnienia i romanse. Kto zwykle tydzień po wypłacie jest już spłukany, a nagle zaczął zarabiać więcej albo dłużej szastać pieniędzmi. Dawne problemy z prawem czy szemrane znajomości. Kompromitujące fakty, które mogłyby komuś posłużyć do szantażu. Normalny człowiek zapewne nie potrafiłby odsiać ziaren prawdy od plew kłamstwa, na szczęście Chimyaku zapewniało mu lekką przewagę w tej kwestii. Już dawno temu nauczył się, że to nie wypowiadane odpowiedzi są w przesłuchaniach najpożyteczniejsze, ale spontaniczne reakcje na zadawane pytania.
Gdy wreszcie tuż przed świtem mocno rozchwianym krokiem trafił do swej kajuty, miał głowę nabitą poufnymi danymi. Miał czas do rana, by zredagować listę podejrzanych pracowników i właściwych haków na każdego z nich. Zadaniem ekipy miało być w końcu uchwycenie na taśmie brutalnej prawdy, lub momentów niewygodnej konfrontacji z nią. Może nawet telewizja dostanie więcej, niż się spodziewała.

***


Łączenie pentao i alkoholu to zawsze był zły pomysł. Szczególnie dużej ilości leku poprawiającego pamięć z mnóstwem silnych trunków kiepskiej jakości. Nic dziwnego, że Ookawie humor nie dopisywał od rana. Tym gorzej dla przesłuchiwanych. Wróć – osób udzielających wywiadu. Musiał pamiętać o zachowaniu pozorów. Na jedno wychodziło. Szpiedzy czy dziennikarze, zawodowo zajmowali się wtykaniem nosa w nie swoje sprawy. Nakatani maltretował właśnie kolejną delikwentkę w świetle fleszy, wywiadowca przysiadł obok kamerzysty z poleceniem „podziwiania i nauki od mistrza”.
- Czy uważa się pani za dobrą matkę? - znienacka wtrącił się w rozmowę agent.
Dyrektor w pierwszym odruchu zmarszczył twarz, na interwencję stażysty, ale reakcja kobiety widać zaciekawiła i jego.
Kobieta z niedomytymi, poplamionymi smarem dłońmi przerwała zdanie w pół słowa i zamarła z oszołomioną miną. Nic dziwnego, że była zdziwiona. Wedle informacji uzyskanych przez shinobi od najlepszej przyjaciółki pani technolog odwiertu, jej pozostawione na lądzie dzieci ostatnio zaczęły przejawiać dziwną skłonność do chwalenia się na mediach społecznościowych drogimi technologicznymi gadżetami. Skąd wzięły na nie pieniądze? Zadając to pytanie „koleżanka” niemal zaczęła pluć jadem.
- Czy zechce pani odpowiedzieć na pytanie? Czy uważa się pani za dobrą matkę? – powtórzył, zerkając przy tym na Nakamurę.
Pewnie miał zamiar wyciąć wtrącenie asystenta i przypisać sobie zaskakujący chwyt. Genbu zaczynał rozumieć skąd marna opinia pana M. o reżyserze. Cóż zresztą za różnica kto będzie zadawał nokautujące pytania? Ważne, by utrwalić wszystko na taśmie. Pomachał do reżysera własnym telefonem zza kamery, wykonał gest przesypywanych pieniędzy i wskazał przepytywaną. Oczy reżysera rozpaliły się magicznym błyskiem. Ogar chwycił trop.


A mogę zrobić wszystko! Wystarczy Twoja krew.~
   
Profil PW Email
 
 

Odpowiedz  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0,17 sekundy. Zapytań do SQL: 16