Akio Nosti urodził się w zakładach Sanbetsu zajmujących się produkcją nadludzi. Został jednak odrzucony, oraz odesłany do rodziny zastępczej ze względu na słabą budowę ciała oraz wysoką podatność na choroby. (szczegóły tej akcji są ściśle tajne)
"Urodziłem się na terenach unii Sanbetsu, niegdyś państwie Troga, w wiosce o nazwie Outleyhills. Było to ubogie miasteczko bez dostępu do syntetycznej żywności, czy nawet najprostszej technologii. Rodzice nie mieli zbyt dużo czasu na moje wychowanie, zwłaszcza gdy narodził się mój młodszy brat Ario. Dzieciństwo spędzałem na ciągłej pogoni za wrażeniami.
Od urodzenia towarzyszył mi ten głód emocji i adrenaliny. Na początku wystarczyło stanąć na skraju urwiska czy wspinanie się po skałach, z czasem jednak głód przerodził się w pożądanie. Wpadałem w bójki, zabijałem małe zwierzęta, ale to wciąż było za mało. W wieku 12 lat podpaliłem swój własny pokój, spłonął cały a wraz z nim mój 8 letni brat. To było bardzo przyjemne uczucie, wypełniał mnie płomień satysfakcji, strach przed konsekwencjami oraz przerażenie potęgą zwykłego ognia. W ten dzień przestałem być Akio Nosti, zyskałem nowe imię, tego dnia stałem się Altorem Ario, ku czci mej pierwszej ofiary.
Ogień został podłożony, do takiego wniosku doszła miejscowa straż pożarna. To oczywiste że wszystkie podejrzenia spadły na mnie, rodzice przestali mnie traktować jak własne dziecko, trzymali dystans, traktowali jak nieproszonego gościa. Jednak ofiara z mojego brata nie mogła wystarczyć na zawsze. Tak oto w wieku szesnastu lat opuściłem mój dom, pozostawiając za sobą płonące mieszkanie z ciałami obojga moich rodziców. Tak, możesz postrzegać mnie jak potwora, nie przeszkadza mi to. Powiedział bym wręcz, że to mnie syci. Sama myśl o moich dotychczasowych osiągnięciach wzniecała we mnie euforie. Z czasem jednak życie nauczyło mnie iż łatwiej i efektowniej jest manipulować ludźmi niż ich zabijać. Sam człowiek w sobie nie jest wyzwaniem, lecz oni żyją w tych swoich chorych społecznościach. Samemu nigdy nie uda mi się jej obalić, lecz ciągnąc za odpowiednie sznurki można zdobyć dostateczną siłę by obalić całą społeczność. Tak więc stanąłem przed ostatecznym wyzwaniem zaspokojenia swojego głodu. Wzbijając się po szczeblach społeczeństwa, dotrzeć na szczyt i uwolnić potężną siłę czystej destrukcji, niosąc ludzkości zniszczenie.
Altor Ario 11.04"
. Ishima
„Więc wreszcie jestem na miejscu. Port lotniczy w Ishimie, muszę przyznać nawet na mnie wywiera wrażenie. Nad głowami podróżnych wznosiła się ogromna szklana kopuła, ukazująca przejrzyste niebo. Jednak ten spokojny widok był zaledwie chwilowym oderwaniem od rzeczywistości. Rzeczywistości, w której zostałem porwany z nurtem wysiadających z samolotu pasażerów. Potykając się o własne nogi wsparłem się na ramieniu jakiegoś grubasa po prawej, przez ten ścisk pewnie nawet tego nie poczuł. Różnokolorowa fala ludzi wlała się na główną halę, ponad tłumem dało się wypatrzeć cztery ogromne metalowe bramy, obstawione ciasno przez strażników uzbrojonych w elektryczne pałki oraz czytniki metalu i trybonitu.
"Cholera kolejna bramka" pomyślałem gdy ludzie wciąż pchali mnie w stronę metalowych czytników. "Cóż na lotnisku w Allwoods mi się udało to i tu przejdzie"
- Hej ludzie! - wrzasnąłem, - on ma ładunki trybonitu pod płaszczem! - dokończyłem wskazując na grubasa który zdążył już dostać się w pobliże bramek. Korzystając z chwilowej paniki i pisków kobiet skoczyłem ponad głowami wszystkich w stronę bram. Nim ktokolwiek zdążył spostrzec moje zniknięcie, byłem już daleko za metalowymi bramami, zmierzając spokojnie w stronę szklanych wyjściowych drzwi portu lotniczego. Od urodzenia byłem szybki, ale nie w sposób jaki można to sobie wyobrazić. Poruszam się szybciej niż umysł przetwarza informacje o obrazie. Dokładnie, przejście tej bramy zajęło mi około sekundy, dlaczego taki jestem? Nie wiem, kogo to obchodzi, ważne że to potrafię. W końcu dotarłem do szeroko otwartych szklanych drzwi, wychodząc na "świeże" powietrze. I to ma być ta sławna stolica wymiany? Ulice przed lotniskiem, szerokie cztero-pasmówki, a nad nimi kolejna ulica także cztero-pasmowa i co? I gówno, wszędzie samochody stojące w korku, otoczone odorem maszyn i miasta, wysokie trzydziesto, czterdziesto piętrowe szklane wieżowce wznoszące się ponad lotniskiem, rzędy hoteli, targowisk, biur, i bóg jeden wie jeszcze czego. Wszystko już widziałem, a miałem nadzieję na coś nowego. Ruszyłem zatłoczonym chodnikiem w stronę najbliższego centrum handlowego, pogwizdując sobie moją ulubioną melodyjkę.
Altor Ario 12.04”
***
„Minął już tydzień w tej dziurze zwanej Ishimą. Na szczęście udało mi się wynająć przyjemny pokoik w niewielkim motelu, za jedyne 40 Kouka za noc. Nie jestem przy kasie, więc musi mi to wystarczyć. Kanapa jest, łóżko jest, łazienka... powiedzmy, że jest, no i nie można też zapomnieć o starym 10 czy 20 letnim plazmowym telewizorze. Co prawda Były w nim tylko trzy kanały, z czego jeden to program reklamowy. No i z moimi środkami mogę pomieszkać w tej norze zaledwie 3 dni, nie wspominając już o jedzeniu. Nie ma co narzekać. Nieźle jak na faceta który planuje rządzić miastem co? Ale to dalekie plany...
- Nie ma mowy! - odezwał się niski męski głos za ścianą. Zwlokłem się z kanapy, żeby przyłożyć ucho do tynku.
- trzydzieści tysięcy Kouka za pół kilo to i tak mało, ciesz się że podniosłem stawkę tylko o pięć tysiaków- odezwał się drugi nieco wyższy głos.
- Chyba cie powaliło! Nigdy nie zapłacę takiej kasy, spadam stąd. Odezwij się jak wrócisz po rozum do głowy - odpowiedział pierwszy głos, lecz nie wsłuchiwałem się w dalszy ciąg rozmowy. To co usłyszałem starczyło mi do podjęcia decyzji. W mgnieniu oka stałem przed drzwiami owych sąsiadów. Wyciągnąłem pistolet z kabury odbezpieczając go. "To będzie łatwa robota" pomyślałem już zastanawiając się co zrobię z tą całą kasą i tym "towarem". Los jednak śmieje się w twarz naiwnym i pewnym siebie głupcom. Z wewnątrz pokoju dobiegł strzał, jak mniemam z rewolweru. Pocisk przebił się przez drzwi trafiając mnie w ramię. Nie poczułem bólu, ale nagły przypływ adrenaliny. Wyłamałem drzwi do pokoju jednym kopniakiem, wystawiając prawą rękę z bronią do przodu. Pokój był małą zatęchłą meliną. Zasłonięte okna, dym z papierosów. Tuż przede mną leżało przestrzelone przez głowę ciało, jak mniemam pierwszego rozmówcy. Resztki jego czaszki walały się po czerwonym od krwi dywanie, za szklanym stołem siedział przysadzisty mężczyzna o okrągłej twarzy, kwadratowych okularach na nosie i cygarem w ustach. Po jego prawej stał wysoki, muskularny, czarny mężczyzna, wystrojony w niebieski garnitur i słoneczne okulary. lewa dłoń wycelowana była we mnie, w niej zaś tkwił srebrny magnum. Nie myślałem, miałem przewagę zaskoczenia więc wypaliłem cały magazynek w uzbrojonego mężczyznę. Zdaje mi się, że trafiłem go dwa razy, w szyję i w klatkę piersiową. Po mojej serii osunął się na ścianę, pozostawiając za sobą smugę ciemnoczerwonej krwi. Nie tracąc ani chwili chwyciłem za katanę przy pasie i w ułamku sekundy znalazłem się przy drugim osobniku. Wbiłem mu katanę po rękojeść w klatkę piersiową, chyba na wysokości serca. Jego prawa dłoń wysunęła się spod garnituru, na podłogę upadł blabla, z lewej dłoni wysunęło się cygaro.
To koniec? Jestem ranny? Ale zanim zdążyłem odpowiedzieć na te pytania, rozległ się ogłuszający dźwięk strzału. Co jest? Czarny mężczyzna leżący pod ścianą w kałuży własnej krwi, wypalił we mnie dwa razy. Na szczęście chybił. Korzystając z okazji chwyciłem katanę. Tym razem nie było pytań, wiem co się stało, zabiłem ich, zbiłem ich obu. Przez moją obryzganą krwią twarz przemknął szaleńczy uśmiech. Wydobyłem z siebie cichy chichot, wycierając katanę o jedno z martwych ciał. Nie było czasu na triumfy. Zawinąłem szybko swoje zakrwawione ramie i przeszukałem wszystkie ciała. Magnum, beretta, trochę naboi... Trzydzieści tysięcy Kouka w banknotach! Stłumiłem radość dokańczając przeszukiwanie trupów. "Kokaina, a więc to o takie pół kilo chodziło" pomyślałem wciskając worek białego proszku do kieszeni kurtki. Wychodząc podpaliłem mieszkanie, zacierając tym samym ślady mojej działalności. Zanim dym zaczął wydobywać się z okien, ja już byłem daleko przechadzając się ulicami Ishimy, w nowiutkich ubraniach. Byłem bardzo z siebie zadowolony, jednak jak czas pokazał, tak nie załatwia się spraw w dużym mieście. Nie, kiedy w grę wchodzą narkotyki...
Altor Ario 19.04”
PS: przestaje pisać ten cholerny dziennik, przecież jak skończę z tą całą żałosną rasą ludzką, to nie będzie komu go przeczytać.
***
„Camelot” Głosił napis na szyldzie ogromnego czterdziesto piętrowego hotelu. Za szklanymi obrotowymi drzwiami, gościom ukazuje się piękny hol. Marmurową podłogę zdobi mozaika, przedstawiająca średniowieczne rycerstwo Nag. Na tle szaro-niebieskich, zdobionych sztukaterią ścian, stały dumnie stare pancerze płytowe, dzierżące oburęczne miecze, skierowane ostrzem do dołu. Naprzeciw drzwi znajdowała się recepcja. Stała tam piękna rudowłosa kobieta. Metalowa blaszka przypięta do jej niebieskiego mundurka zdradzała imię „Maria”. W ścianie na prawo od wejścia, znajdowały się wejścia do ekspresowych wind. Całość oświetlało przyjemne światło, którego źródłem były dwa ogromne żyrandole zwisające ze zdobionego freskami sufitu. W tym właśnie przybytku zatrzymał się Akio Nostri.
Na siedemnastym piętrze drzwi od windy się otworzyły się, a z środka wyszedł mężczyzna w długim ciemnozielonym płaszczu. Przeszedł wyłożonym zielonym dywanem korytarzem, zatrzymując się przed drzwiami numer 1739. Mężczyzna zdjął kaptur i w tym samym momencie, jego dłonie obrosły futrem, a paznokcie zamieniły się w długie pazury. Źrenice zwęziły się, zęby przeobraziły w kły, uszy wyostrzyły i obrosły futrem. Po tej transformacji osobnik przypominał bardziej jakieś zwierze niż człowieka. Bez zawahania wyłamał drzwi i wskoczył do wnętrza pokoju. Stanął jednak zdziwiony, widząc siedzącego na kanapie młodego chłopaka opatrującego swoje ramie. Nie tego się spodziewał. Niestety, młodzian nie dał mu czasu na przeanalizowanie sytuacji. Równie zaskoczony, wyciągnął broń i wypalił w stronę nieproszonego gościa. Uciekając przed strzałami bestia wskoczyła za sofę. Zapanowała chwila pełnej napięcia ciszy, którą przerwał dźwięk przeładowywanej broni. Korzystając z tej chwili, podobny do kojota człowiek, wyskoczył w stronę przeładowującego broń chłopaka. W chwili, w której monstrum miało przygnieść ofiarę swoim ciałem, ta uniknęła tego z dziecinną łatwością , dokończając przy tym przeładowywanie broni. Padły kolejne strzały, stwór zaczął skakać po całym pokoju, widząc jednak, że nie uda mu się dłużej unikać pocisków, rzucił szklaną popielniczkę, wytrącając broń z dłoni przeciwnika. Chwilę potem pół kojot-pół człowiek dopadł do bezbronnego. Błysk metalu w ostatniej chwili ostrzegł przybysza przed ciosem, zdążył odbić się od podłogi i chwycić lampę. Katana musnęła zaledwie jego płaszcz.
- Nieźle walczysz- sapnął zwisający z sufitu stwór – Jestem Coyote Blackbone… jak ciebie zwą? – Coyote otrzymał w odpowiedzi jedynie uśmiech.
-Dawano nie polowałem na wymagającego zwierza – dopowiedział, poczym zaatakował.
„Zwierza? I kto to mówi” pomyślał młodzieniec, jednak chwilę potem monstrum, blokując katanę swoim ramieniem, posłało chłopaka, jednym silnym kopniakiem, na przeciwległą ścianę. Nie zwlekając ani sekundy dłużej bestia zaatakowała chcąc zakończyć walkę. Zgodnie z przewidywaniami Coyota, chłopak uniknął ciosu, rozcinając kataną plecy przeciwnika. To rana, na którą monstrum mogło sobie pozwolić. Nie dając wrogowi odskoczyć, obrócił się chcąc przy tym podciąć oponenta. Ten, również zgodnie z planem, podskoczył.
-To koniec! – ryknął stwór rozdzierając brzuch rywala. Siła ciosu była tak wielka, że zraniony przeleciał przez cały pokój i wyłamał swoim ciałem okno apartamentu. Blackbone doskoczył do okna z nadzieją, że jego ofiara zdążyła złapać się parapetu. Gdy wyjrzał przez okno, nie zobaczył nikogo. Wtedy spojrzał do góry i w ostatniej chwili cofnął głowę. Jego wróg spadł na niego jak strzała. Przycisnął dłoń na jego piersi, po czym wystrzelił z niej płomienie.
- Jestem Altor Ario, zapamiętaj to do naszego ponownego spotkania- rzucił młodzieniec odbijając się od parapetu. Ślad w kształcie dłoni widniał na piersi Coyota, gdy ten przyglądał się spadającemu.
„Do następnego spotkania, Altor” pomyślał wychodząc z apartamentu.
***
Minęły już cztery dni od czasu, gdy Altor zmierzył się z bestią.
„Coyote Blackboone, tak? Trafiłeś na moją czarną listę i nie martw się, nigdy nie zapomnę twojej twarzy” pomyślał Akio idąc dokami Ishimy. Po ostatnich wydarzeniach niemal cały był w bandażach, a w jego głowie wciąż trwały rozważania nad pochodzeniem bestii.
„W sumie, mogłem się tego spodziewać. Przecież sam nie jestem normalny, to bardziej niż oczywiste że są inni tacy jak ja” odpowiadał sam sobie. Wszedł do sklepu spożywczego. Wciąż nie udało mu się przyzwyczaić do tego dziwnego jedzenia.
-Tylko patrzeć jak przyleci po mnie Xavier z cyklopem – zaśmiał się do siebie. Ostatnie cztery dni spędził na poszukiwaniu mieszkania i prywatnych lekarzy. Koniec końców wykupił mieszkanie w dokach, co do lekarza, to nie mógł żadnemu zaufać. Wszystkie więc opatrunki były jego robotą.
- Nic panu nie jest? – odezwał się przyjazny kobiecy głos. Wyrwany z rozmyślań Altor obrócił się w stronę głosu. Jego oczom ukazała się prześliczna młoda japonka. Długie do pasa, rozpuszczone, czarne, włosy, otulały jej słodką chudą twarzyczkę. Lekkie rumieńce pod okrągłymi oczami tylko dodawały uroku. Ubrana była w białą sukienkę na ramiączkach, z wymalowanymi na niej czerwonymi kwiatami lotosu. Jakieś dziwne uczucie przeszyło ciało młodego chłopaka.
- Ma pan krew na koszuli – wyjaśniła wskazując swoją drobną dłonią, na niewielką ciemnoczerwoną plamę .
- Ah to. To nic, pewnie rana mi się otworzyła. - odparł lekko zmieszanym głosem.
- Może mogę jakoś ci pomóc? Widzisz, jestem studentką medycyny. – powiedziała uśmiechając się przyjaźnie.
- Jasne, jak chcesz. Mieszkam niedaleko, możemy się tam przejść.
- Prowadź więc. – odpowiedziała ku zaskoczeniu Akio. Zaczął ja więc prowadzić uliczkami doków.
- Nie obawiasz się, że mógłbym być jakimś mordercą lub gwałcicielem?
- Nie… – odpowiedziała – nie wyglądasz na takiego co chciałby mnie skrzywdzić. – dodała uśmiechając się wesoło.
„nawet nie wiesz jak się mylisz dziewczyno.”
- Jestem Altor
- A ja Mimi – po tym rozmowa urwała się na jakiś czas.
- Jesteśmy na miejscu – rzucił, gdy znaleźli się przed starym blokiem. Weszli klatką schodową na trzecie piętro, gdzie pod numerem piątym mieszkał Akio. Gdy weszli do domu, Altor podał studentce domową apteczkę i zdjął koszulę. Nie wiedział dlaczego, ale z jakiegoś powodu, był w stanie całkowicie jej zaufać. Nie miał przy sobie nawet żadnej broni, kiedy Mimi zdejmowała zakrwawione bandaże.
- Te rany są ogromne. – szepnęła przerażona. – Nawet nie są pozszywane! Musisz natychmiast jechać do szpitala.
- Nie! Żadnego szpitalu – odparł stanowczo – jeśli umiesz to pozaszywaj mi rany, jeśli nie. To tylko zmień mi opatrunki. I nie pytaj skąd mam te rany, załóżmy, że prowadzę niebezpieczny styl życia. – Wysapał, jednak sam wiedział jak dziwnie to zabrzmiało. W każdej innej sytuacji wymyśliłby jakieś dobre wytłumaczenie. Prostym kłamstwem omamiłby ją i zmusił, żeby zamiast przerażenia i ciekawości, wypełniła ją troska, współczucie i posłuszeństwo. Dlaczego teraz tak nie mógł? Co było w niej innego, że stał się wobec niej taki bezsilny.
- Dobrze – odpowiedziała – Pozszywam ci te paskudne rany, ale z takim sprzętem nic nie poradzę, musze iść do apteki. Zaczekaj na mnie tu chwilkę i nigdzie się nie ruszaj, przyłóż też coś do tej otwartej rany – dorzuciła poczym wybiegła z mieszkania.
„Co jest ze mną? Pewnie zaraz wróci tu z sanitariuszami, albo gorzej, z policją. W takim stanie nie mógłbym nawet walczyć”. Tysiące myśli przelatywało przez jego głowę nim był w stanie podjąć jakąś rozsądną decyzję. W końcu jednak zmusił się żeby wstać. Ruszył do sypialni po broń. Po zaledwie paru krokach Akio zasłabł i runął ciężko na podłogę. Siła upadku otworzyła kilka kolejnych ran.
„Świetnie, teraz się wykrwawię na śmierć” pomyślał. Po niedługiej chwili usłyszał domofon. Dzwonił dwa razy, potem ucichł.
„Nie… potrzebuje cię” rozbawienie przerodziło się w strach.
„nie chcę umierać” powieki lekko opadły na jego oczy, wokół zrobiło się ciemno. Jedyne co usłyszał to dźwięk otwieranych drzwi, potem była już tylko błoga cisza…
***