Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Poziom 2] Genkaku vs Drax - walka 2
 Rozpoczęty przez ^Genkaku, 26-12-2012, 20:45
 Zamknięty przez Lorgan, 13-02-2013, 21:47

7 odpowiedzi w tym temacie
^Genkaku   #1 
Tyran
Bald Prince of Crime


Poziom: Genshu
Stopień: Senshu
Posty: 1227
Wiek: 38
Dołączył: 20 Gru 2009
Skąd: Raszyn/Warszawa

Genkaku (2637道力)
Drax (2670道力)

Słów kilka wstępu od autora :)
Mój bohater jest w pionie wywiadu, dlatego tym razem starałem się napisać "walkę bez walki", w której to będę wodził przeciwnika za nos, i zdobywał ważne informację. Drax nie posada umiejętności taktyka więc sprawę miałem dość ułatwianą. Chciałem napisać ciekawe, szpiegowskie opowiadanie. Mam nadzieje, że mi się udało i życzę miłej lektury :)




Ishima, dziś, godzina 16:30

Cicha melodia dzwonka przerwała trwające w pomieszczeniu rozmowy. Telefon wibrował delikatnie i sunął powoli po dębowym, zabytkowym blacie biurka, nad którym unosiła się holograficzna mapa Pustyni Rozpaczy. Kazuya Ishoro rzucił gniewne spojrzenie w kierunku urządzenia. Nie lubił, gdy przeszkadzano mu w robieniu interesów, szczególnie tych naprawdę lukratywnych. Ozdobiona złotymi sygnetami dłoń sięgnęła po aparat. Zgromadzeni w biurze mężczyźni z zaciekawieniem obserwowali jak z twarzy ich gospodarza znika gniew, a w jego miejsce pojawia się pełen rozbawienia uśmiech. Kazuya wpatrywał się przez chwilę w ekran telefonu na którym, w miejscu nazwy rozmówcy, wyświetlał się numer dwadzieścia jeden. Wyraźnie czuł na sobie zaintrygowane spojrzenia partnerów w interesach. Trzech mężczyzn, odzianych w bogate, khazarskie stroje i turbany ze zniecierpliwieniem oczekiwali na jego reakcję.
- Panowie wybaczą, ale muszę to odebrać. - mówiąc to wstał od biurka i wymowny gestem wolnej ręki wskazał położony w rogu gabinetu, sporej wielkości zabytkowy barek, wypełniony alkoholem. - Proszę, zróbcie sobie drinka. Do interesów wrócimy po przerwie.
Nie zwracał już na nich uwagi. Powolnym krokiem przemierzył sporej wielkości gabinet, udając się do ogrodu. Zatrzymał się dopiero przy jednej z marmurowych rzeźb, przedstawiającej scenę z antycznego eposu. Młodzieniec zmagał się w walce z olbrzymim, morskim wężem o diamentowych oczach. Zwierzę oplecione było dookoła swojej ofiary, desperacko broniącej się przed ukąszeniem. Zakup i sprowadzenie tego kawałka marmuru kosztowały go mały majątek. Niemal tyle samo, co wybudowanie całego wieżowca i ogrodu na jego szczycie, w którym stanęła ta rzeźba. Kazuya ciężko opadł na znajdującą się w pobliżu ławkę. Telefon w jego ręku wciąż wibrował, co w pewien sposób bardzo go bawiło. Temu młodemu musiało na czymś bardzo zależeć.
- Agent dwadzieścia jeden, co się dzieje? - starał się nie okazywać zadowolenia z tej rozmowy. Wcześniej długo starał się pozyskać Genkaku jako swojego współpracownika. Ten zgodził się jedynie wykonać dla niego jedno drobne zadanie. Kazuya wiązał z nim jednak o wiele ciekawsze plany. Dostrzegał potencjał, jaki w nim drzemie. Czuł, że ten telefon pozwoli mu dobrać się do młodego agenta.
- Potrzebuję przysługi – głos po drugiej stronie brzmiał stanowczo. W tle słychać było cichą muzykę i szmer rozmów.
- Czego konkretnie?
- Dwie rzeczy. Chcę wiedzieć kogo, jak i kiedy babilończycy przyślą do Fujikawy.
- Jak to? Myślałem, że zdobywaniem takich informacji zajmuje się właśnie agencja – biznesmen nie ukrywał drwiny. Jego usta układały się teraz w pełny, szeroki uśmiech, odsłaniając kolekcję złotych, inkrustowanych drogimi kamieniami zębów. - Za to chyba wam płacą, co?
- Obaj wiemy, że masz koneksje i dowiesz się tego o wiele szybciej.
- Tak, tak. To prawda, ale co ja z tego będę miał? Wiesz, że nie robię niczego za darmo. Nawet za samo odebranie tego telefonu jesteś mi już winien przysługę.
- Wiesz, że potrafię się odwdzięczyć.
Kazuya roześmiał się głośno do słuchawki. Po drugiej stronie Kito klął właśnie bezgłośnie pod nosem. Znał doskonale reputację biznesmena. Nie wiedział, co dokładnie go czeka, ale na pewno nie będzie to ani przyjemne, ani łatwe.
- Potrzebuję tych informacji jak najszybciej – kontynuował. - Najlepiej zaraz. Dobrze by też było, gdybyś załatwił mi podłączenie do wszystkich kamer w mieście.
- Przecież masz możliwość podglądania z kamer ulicznych.
- Nie chodzi mi tylko o nie. Chcę wszystkie kamery. Sklepowe, w bankomatach, na prywatnych budynkach. Wszystkie.
- Dobra – skwitował krótko bogacz. Jego głos znów stał się oschły. - To da się załatwić. Co z tą drugą sprawą?
- Chodzi o jeden z twoich statków. Wiem z dobrych źródeł, że dokuje teraz w Fujiawie.


Fujiawa, centrum miasta, dziś, godzina 16:45

W kawiarni rozbrzmiewał przyjemny dla ucha szum, jaki zwykle towarzyszy takim miejscom. Ludzie tłoczyli się przy stolikach, popijali kawę, gawędzili, zajmowali się swoimi sprawami. Był piątkowy wieczór i niemal wszyscy zapomnieli już o trudach i znojach związanych z pracą. Genkaku siedział przy jednym ze stolików, schowany w ciemnym, delikatnie oświetlonym purpurową lampą rogu.
Właśnie skończył rozmowę i odkładał telefon, gdy jedna z kelnerek podeszła i z uśmiechem zaproponowała mu kolejną filiżankę kawy. Agent obserwował ją od dłuższego czasu. Odziana w krótką czerwoną spódniczkę i zwiewną, białą bluzkę z dużym dekoltem, wydawała się flirtować z każdym z klientów. Nie była jednak przy tym nachalna. Miała ładną buzię i uśmiech, którego trudno było nie odwzajemnić. Kito uprzejmie zgodził się na kolejną porcję napoju i odprowadził dziewczynę wzrokiem. Gdy zniknęła za barem, bezgłośnie i niezauważenie po drugiej stronie stolika zmaterializował się Thekal. Ciemny, smolisty dym pojawił się znikąd i w mgnieniu oka przybrał postać starszego, elegancko ubranego mężczyzny o siwych włosach i ostro przystrzyżonej bródce. Kito chciał właśnie coś powiedzieć, ale beeper pokrzyżował mu plany. Ciche buczenie zasygnalizowało nadejście wiadomości. Agent odwinął rękaw i uruchomił hologram. W tym czasie jego kompan zasłonił okna żaluzjami. Bladobłękitna projekcja rozświetliła zacieniony kąt. Rozejrzawszy się po kawiarni upewnił się, że wszyscy są pod działaniem iluzji i nie zwracają uwagi na unoszący się nad stolikiem obraz. Dokumentacja przysłana przez Ishiro była imponująca. Szczególnie, że zgromadzenie jej zajęło mu tak mało czasu. Dobrze było znać odpowiednich ludzi. Agentowi przeszło przez myśl, że ten szczwany lis mógł już wcześniej mieć to przygotowane. Na samym początku sporej liczby dokumentów znalazł się skan krótkiej notki, napisanej odręcznie przez Kazuyię o treści „Wszystko gotowe. Życzę szczęścia:)”. Genkaku skrzywił się. Stanowczo, przyda mu się. Wyglądało na to, że babilończycy przysyłają jednego ze swoim najlepszych ludzi, porucznika Hayta Scordare'a.
- Czy to nie ten zelota, który...
- Tak, to on – Kito przerwał szamanowi, nim ten zdążył dokończyć. Miał już do czynienia z Draxem i został przez niego pokonany. Ta misja do tej pory stanowiła plamę na jego honorze. Później raz jeszcze wpadli na siebie w pewnym nagijskim barze na końcu świata. W bardzo osobliwych okolicznościach. To wspomnienie wyrwało go z zadumy. - Będzie tu za godzinę. Leci najbliższym samolotem z Arkadii, pod fałszywym nazwiskiem Diego Staccato. Oficjalnie jest pracownikiem konsulatu.
- Czy to jakoś zmienia nasz plan? - Thekal przysiadł się i zaczął się przyglądać podobiźnie babilończyka.
- Tylko tyle, że musimy się spieszyć, żeby być tam wcześniej. Według tych danych, ma na niego czekać łącznik. Dorwiemy go i zastąpimy.
- Nie wiemy nawet jak wygląda. Masz jakiś plan?
Genkaku milczał. Płynnymi ruchami rąk zaczął przerzucać bloki dokumentów i zdjęć, unoszące się nad stolikiem. Teraz już nie tylko dane przesłane przez Ishiro, ale także te z wewnętrznej bazy Agencji. Po jego prawej stronie pojawił się plan miasta z podświetloną trasą z lotniska do portu. Jego umysł dosłownie chłonął teksty. Podkręcony mocą procesora mózg przyjmował i trawił wyświetlone przed oczami informacje. Szaman w ciszy oczekiwał odpowiedzi.
- Pojedziemy na lotnisko – odezwał się w końcu agent. - Po drodze zadzwonię do kogo trzeba, żeby opóźnili odprawę samolotu zeloty i zatrzymali go na tak długo, na ile się da.
- Przedłużająca się procedura? - wtrącił Thekal, ale Kito puścił tę uwagę mimo uszu.
- Kiedy on będzie przechodził przez odprawę, ty podszyjesz się pod niego. Łącznik pewnie nawiąże z tobą kontakt, wtedy go zlikwidujemy. Dalej już według planu.
Holograficzna projekcja zniknęła i obaj mężczyźni wstali od stołu. Agent zostawił na blacie pieniądze. Przed wyjściem rzucił jeszcze jedno ukradkowe spojrzenie w kierunki kelnerki. Podchwyciła je i zalotnie mrugnęła w jego stronę. Bez trudu odczytał jej myśli i zaklął pod nosem. „Gdybym tylko miał dziś więcej czasu” – pomyślał, odwracając się w kierunku wyjścia.
Wieczorne ulice były oblane kolorowymi światłami neonów. Zewsząd dookoła atakowały wzrok jaskrawe telebimy, wyświetlające reklamy i informacje. Chodniki tętniły życiem. Rzeka samochodów płynęła przez wieczorne miasto. Genkaku wszedł na skraj chodnika, żeby złapać taksówkę. Nieopodal, nad jego głową, po estakadzie mknęła właśnie miejska kolejka. Od tych wszystkich szczegółów zaczynała boleć go głowa.
- Pełno świateł i cieni – jechali już w stronę lotniska. W takich chwilach, tuż przed rozpoczęciem misji, często miewał napady melancholii. - Ciężko będzie mierzyć się tu z kimś takim jak Scordare.
- Światło, ciemność, to wszystko tylko kwestia wzroku.
- Forza na przesłuchaniu mówił, że babilończycy przesyłają wiadomości do centrali za pomocą jakiegoś komputera. Prawdopodobnie mają tu jakieś urządzenie szyfrujące.
- Pewnie jest zabezpieczone hasłem – zauważył Thekal.
- Nawet jeżeli, to Forza go nie znał. Nasi specjaliści od prania mózgu na pewno by to z niego wydusili. Skupmy się na wybadaniu całej sprawy i zdobyciu tego hasła.
Szaman w milczeniu potakiwał głową.
- Kiedy już zajmiemy się łącznikiem – kontynuował agent - chcę, żebyś zamienił się w nią – mówiąc to Kito wyciągnął ramię z beeperem w kierunku szamana i wskazał palcem na mały ekran, z wyświetlonym zdjęciem jednej ze spotkanych wcześniej zelotek.
- Dlaczego akurat ona?
- Po pierwsze dlatego, że on ma słabość do pięknych kobiet.
- A po drugie?
Genkaku oderwał wzrok od urządzenia. Wygrzebał z wewnętrznej kieszeni płaszcza paczkę papierosów i wręczył ją kompanowi. Oniemiały ze zdziwienia Thekal wpatrywał się w nią przez chwilę, po czym wyczekująco spojrzał na agenta.
- Po drugie, ona pali.


Fujiawa, lotnisko, godzina 17:40

Filip Cordini nigdy nie uważał się za człowieka uczciwego. Nie to, żeby kiedykolwiek ten fakt przeszkadzał mu w czymkolwiek. Nie, było wręcz na odwrót. W mieście miał już nawet wyrobioną z tego powodu reputację. Jeżeli chodziło o sprawy nie do końca legalne lub wręcz niezgodne z prawem, Filip był człowiekiem, na którym można było polegać. Oczywiście nie za darmo, rzecz jasna. Za odpowiednio wysoką cenę można było kupić jego całkowitą lojalność i umiarkowane zainteresowanie. Na tyle małe, by nie zadawał niezręcznych pytań i na tyle duże, by doprowadzał powierzone mu sprawy do końca.
Teraz siedział sobie wygodnie na jednej z wielu ławek w hali przylotów, dyskretnie obserwując zza gazety pojawiających się w wejściu podróżnych. Dzisiejsze zadanie nie należało do trudnych, za to stanowczo mieściło się w kategorii tych dobrze płatnych. Miał odebrać z lotniska jednego babilończyka. Mocodawca Filipa, także babilończyk, wręczając mu pokaźny plik banknotów i zdjęcie, wyraził się bardzo jasno.
- Podejdziesz do niego, wręczysz mu tę gazetę i powiesz: „na trzeciej stronie jest bardzo ciekawy artykuł o polityce”, a on odpowie ci „dziękuję, ale w gazetach czytam tylko nekrologi”. Wtedy zaprowadzisz go grzecznie do samochodu i zawieziesz do hotelu, gdzie ma czekać na dalsze instrukcje. Zrozumiałeś?
Oczywiście, że zrozumiał. W zadaniu nie było nic trudnego. Nie podejrzewał zatem nic, gdy w zatłoczonym holu, w jednej z bramek wiodących wprost z odprawy, ujrzał w końcu faceta ze zdjęcia. Powoli podniósł się z ławki, dokładnie składając gazetę. Wcisnąwszy ją sobie pod pachę, zaczął przedzierać się przez masę podróżnych. Babilończyk nie dołączył do tłumu. Zamiast tego skierował swoje kroki prosto do pobliskiej toalety, po drugiej stronie korytarza. Gdy Filip dotarł na miejsce, byli zupełnie sami.
- Na trzeciej stronie jest bardzo ciekawy artykuł o polityce – wyrecytował, wyciągając do mężczyzny dłoń z gazetą. Już od chwili, gdy wyruszył na lotnisko, powtarzał sobie w głowie ten tekst na różne sposoby. Chciał, aby zabrzmiało to naturalnie.
- Pan jest pewnie moim łącznikiem?
To pytanie zbiło Filipa z tropu. Nie tego się spodziewał. Podróżny miał przecież odpowiedzieć na hasło umówionym odzewem. Potem czekała ich krótka podróż do hotelu i po robocie. Zamiast tego facet zaskoczył go tak bezpośrednim pytaniem. Na wpółoniemiały, z otwartą gębą wymamrotał:
- Tak... To jest, powinien pan odpowiedzieć coś innego...
- Miałeś odpowiedzieć: „dziękuję, ale interesują mnie tylko nekrologii”. Przynajmniej on tak myśli.
Filip odwrócił się w stronę, z której dobiegał drugi głos. Przy wejściu do toalety stał łysy, elegancko ubrany mężczyzna w długim, skórzanym płaszczu i czerwonym krawacie.
- Hasło i odzew. Co za sztampa – powiedział przybysz, wydobywając z kieszeni paralizator. Skamieniały ze strachu łącznik nie zdążył nawet zareagować. Jeden szybki cios powalił go na ziemię. Genkaku uchylił drzwi do toalety i gestem ręki dał umówiony znak ochronie. Dwójka funkcjonariuszy przybyła szybko. Zakuwszy nieprzytomnego mężczyznę w kajdanki, dyskretnie zaciągnęli go do aresztu. Gdy tylko wyszli, agent zamknął za nimi drzwi.
- Przesłuchamy go jutro. Teraz mamy niecałe pięć minut – poinformował szamana, rzucając okiem na zegarek. - Jesteś gotów?
Thekal jakby tylko czekał na to pytanie. W ułamek sekundy na oczach Kito rozpadł się w setki kłębów czarnego dymu, by w tej samej chwili złączyć się ponownie, tym razem w postać pięknej, długowłosej babilonki. Genkaku przyjrzał mu się przez chwilę. Top bez ramiączek, wojskowe spodnie i kozaki. Do tego ten zimny, sukowaty wręcz wyraz twarzy. Dokładnie tak ją zapamiętał. Całe szczęście miał kiedyś sposobność przyjrzeć się uważnie jej ubiorowi i zachowaniu. *
- Może dodaj jej jeszcze jakiś płaszcz, nie będzie się wtedy tak rzucać w oczy – skomentował.
Szaman zareagował natychmiast. Cienkie strużki smolistego dymu pojawiły się znikąd i w mgnieniu oka zamieniły się w krótki, sięgający bioder płaszcz o wojskowym kroju. Całość prezentowała się całkiem dobrze. Kito podszedł i wcisnął szamanowi pod ramię zabrane łącznikowi czasopismo.
- Nie zapomnij o gazecie – dodał. - Będę w pobliżu, tak żeby nie rzucać się w oczy Scordarowi – agent doskonale zdawał sobie sprawę, że z szamanem przebywającym poza procesorem, jego iluzja może być nieskuteczna przeciwko babilończykowi. - Ten ich przeklęty dar rozpoznawania nadludzi mógłby nam sporo namieszać. Ruszajmy.

Fujiawa, lotnisko, godzina 17:55

Samolot ledwo zdążył wylądować, a Drax już miał dosyć tego przeklętego, bezbożnego miasta. Zresztą, mógłby śmiało pójść dalej i stwierdzić z całą stanowczością, że miał już też po dziurki w nosie sanbetańczyków. Przeklęty naród dwulicowych i zakłamanych psów. Ich pozorna uprzejmość, jaką prezentowali na każdym kroku, tylko go rozdrażniały. Za stworzenie tych wynaturzonych kreatur, jakimi są tak zwani „nadludzie”, wszyscy powinni sczeznąć w piekle. Jakby tego było mało, samolot po wylądowaniu czekał dwadzieścia minut, żeby obsługa podpięła rękaw umożliwiający opuszczenie pokładu maszyny. Do tego przedłużająca się odprawa. Zelota zaczął już się zastanawiać, czy to nie jest jakiś rodzaj strajku ze strony funkcjonariuszy lotniska. Pracować i wykonywać obowiązki jak najdokładniej i niestety jak najdłużej.
Gdy w końcu opuścił terminal przylotów, był już spóźniony grubo ponad czterdzieści minut. Poirytowany odebrał swój bagaż. Dwie torby, oklejone i oznakowane jako „dyplomatyczne”. Nie podlegały sprawdzeniu, dzięki czemu Drax z łatwością mógł przewieźć na miejsce swój sprzęt, w tym drogocenny miecz. Rozejrzał się po holu lotniska. Dookoła pośpiech. Zdawało się, że wszyscy pogrążeni są w swoich myślach. Wszyscy, poza jedną kobietą, powoli zdążającą w jego kierunku. Wydawało się, jakby tłum mimowolnie rozstąpił się przed nią, niczym rzeka przed świętym Bartłomiejem z przypowieści. Długie włosy w kolorze ciemnego blondu związane miała w kucyk, duże kolczyki kołysały się delikatnie w rytm jej kroków. W ręku ściskała zwiniętą w rulon gazetę. Drax chwycił swoje tobołki i wyszedł jej na spotkanie.
- Na stronie trzeciej jest bardzo ciekawy artykuł o polityce – mówiąc to, wcisnęła mu w kieszeń płaszcza czasopismo. W jej głosie słychać było znudzenie i irytację.
- Dziękuję, ale interesują mnie tylko nekrologi.
- Skoro formalności mamy już za sobą, może wyjaśnisz mi, do cholery, czemu musiałam na ciebie tak długo czekać? Tkwię tu już od godziny i nie mogłam nawet zapalić.
Zealota przez chwilę przypatrywał się rodaczce. Był niemal pewien, że gdzieś już ją widział. Zdziwiłby się, gdyby zapomniał o tak pięknej kobiecie.
- Wybacz, kłopoty techniczne. Czy my się już nie spotkaliśmy?
- Gdyby nie to, że masz rację, uznałabym to za próbę poderwania i to cholernie kiepską – widząc zdziwioną minę Draxa przewróciła oczami i dodała: – Tak, spotkaliśmy się. W spelunie Tonący Szczur. Nazywam się Shina Inoki, ale możesz mówić mi Insoolent. A teraz może stąd wyjdziemy? Mam cholerną ochotę zapalić.
Nie czekała na reakcję rozmówcy. Od razu ruszyła w kierunku wyjścia. Hayt poprawił przewieszone przez ramię torby i ruszył za nią. Przez chwilę podziwiał figurę swojej łączniczki. Zdawała się naprawdę warta grzechu. W końcu wydostali się z parkingu na lotnisko. Shino podeszła do jednego z zaparkowanych samochodów. Gdy zaczęła szukać po kieszeniach kluczyków, Drax uznał że to dobry moment, żeby się odezwać.
- Myślałem, że miał mnie odebrać mężczyzna – stwierdził. Faktycznie, nie dawało mu to spokoju. Gdy przeglądał akta sprawy, wyraźnie zapamiętał, że na lotnisku zgłosi się po niego jakaś lokalna płotka, tutejszy oprych. Tymczasem trafiła mu się zealotka.
- Co, nie podoba ci się? Wolisz chłopców? - wymamrotała z zaciśniętymi na papierosie ustami Inoki. - Niestety, zażalenia nie do mnie. Mnie też nie podobało się, że musiałam sterczeć godzinę i czekać na ciebie. Sprawy trochę się pokomplikowały. Wsiadaj.
Na szczęście znalazła już kluczyki. Wsiadła do pojazdu i z trzaskiem zamknęła za sobą drzwi. Hayt podszedł z drugiej strony. Zapakowawszy rzeczy na tylne siedzenie, zajął miejsce obok kierowcy. Inoki odpaliła silnik i ruszyli. Na zewnątrz było już ciemno. Jechali przez zatłoczone, oświetlone neonami ulice.
- Co rozumiesz przez „sprawy się pokomplikowały”?
- Sanbetańskie psy zaczęły węszyć koło naszej kryjówki – powiedziawszy to rzuciła spojrzenie w jego kierunku. Drax poczuł się nieswojo. Jakby wyczekiwała jakiejś jego reakcji. - Właśnie, a propos. W razie, jakby coś poszło nie tak, znasz adres?
- Tak, był w aktach.
- Więc?
- Więc co? - cała ta rozmowa zaczęła być irytująca i podejrzana. Korzystając z okazji, że Insoolent prowadzi, przyjrzał jej się dokładniej. Wyglądała niemal identycznie, jak wtedy w barze. Pamiętał już teraz dokładnie. Było tam wtedy niezłe zamieszanie. Inoki chyba poczuła na sobie jego wzrok, bo zwolniła i spojrzała w jego stronę. Miała paskudny, złośliwy grymas twarzy.
- Powiedz, jaki adres! - wykrzyknęła poirytowana. - Słuchaj, nie chcę, żebyś błąkał się po mieście, bo jakiś gryzipiórek źle wpisał namiary na kryjówkę w te cholerne dokumenty. Sanbetańczycy i tak już węszą po mieście. Mają widok ze wszystkich ulicznych kamer. Jak będziesz grzeczny, zdradzę, jaką mamy dla ciebie niespodziankę – ton jej głosu zmiękł nieco. Drax faktycznie wyczuwał w niej coś na kształt... troski? - Więc jak będzie? Nie chciałabym, żeby coś ci się stało, przystojniaku.
Swoją wypowiedź zakończyła zalotnym mrugnięciem i krótkim uśmiechem. Zealota zastanawiał się, czy była to czysto ironiczna zagrywka, czy faktycznie leżał jej na sercu jego los. Mimo że w zasadzie nie miał powodu, by nie ufać towarzyszce, coś nieustannie nie dawało mu spokoju. Do tego jej humorzaste zachowanie zaczynało go irytować. Postanowił z tym skończyć.
- Dzielnica portowa, stare doki, opuszczony magazyn numer 47 – wyrecytował w końcu zapamiętany wcześniej adres. - Zadowolona? A teraz posłuchaj. Nie przysłali mnie tu, żebym znosił twoje fochy, siostro. Mam do wykonania misję, ku chwale Najjaśniejszego, więc z łaski swojej skończ te gierki i wyjaśnij mi, co tu się dzieje i dokąd jedziemy?
Wypowiedź zabrzmiała ostrzej, niż to sobie zaplanował. Wpatrywał się teraz w twarz zealotki, oczekując wybuchu gniewu lub przynajmniej wstępu do słownej potyczki, na którą, na Lumena, nie miał już siły. Ku jego zaskoczeniu Insoolent uśmiechnęła się tylko. Przez myśl przeszło mu, że może nawet odrobinę za nerwowo. Miał już poprosić, aby zatrzymała auto, gdy w końcu przemówiła.
- Jedziemy do doków. Przetrzymujemy tam jednego z agentów. - powiedziała, obserwując reakcję rozmówcy w lusterku. - Niespełna dwie godziny temu pochwycili go nasi ludzie, gdy myszkował w pobliżu.
- Wiecie, jak się nazywa? - ta sprawa wyraźnie go zaciekawiła. Faktycznie, miła niespodzianka. Może wieczór nie należał jeszcze do straconych. - Czy Romeo już go przesłuchiwał?
- Romeo? Nie, jeszcze nie. - Shina była wyraźnie zmieszana. - Trzymamy go dla ciebie jako prezent powitalny. Nazywa się Genkaku.
- Genkaku?! Na Lumena! Ten parszywy pies?! To przecież iluzjonista, skąd wiecie, że to nie pułapka?
- Założyliśmy mu kajdany świętego Bonifacego, które blokują nadludzkie zdolności. Najnowszy wynalazek naszych magów.
- Święty Bonifacy? - Drax nic o nim nie wiedział, co wydawało mu się jeszcze dziwniejsze. To, że w życiu nie słyszał o tego typu przedmiocie i to, że nie znał świętego o tym imieniu, sprawiło, że teraz wyraźnie czuł, że coś nie do końca zgadza się z prawdą. Podejrzliwie stwierdził: - Nie kojarzę nikogo takiego, jak święty Bonifacy.
- Posłuchaj, ja też nie i nie ja wymyśliłam tę nazwę. Jak masz jakieś pretensje, to nie do mnie, proszę, ok ?
Dalszą część drogi pokonali w milczeniu. Myśli babilończyka krążyły już tylko wokoło schwytanego agenta. Ciekaw był, jaką minę będzie miał ten mutant, kiedy się zobaczą. Jakie informacje uda się wydobyć z tej kreatury? Usta Draxa wykrzywiły się w kwaśnym, pełnym okrucieństwa półuśmiechu.

Dotarcie na miejsce zajęło im około pół godziny. Insoolet powoli prowadziła samochód między rzędami spiętrzonych, ponumerowanych kontenerów. Zatrzymali się przy numerze dwudziestym pierwszym. Zealotka wyłączyła silnik i bez słowa opuściła pojazd. Drax poszedł w jej ślady. Stanęli razem u progu potężnych, metalowych drzwi, zabezpieczonych solidną kłódką. Shino odpaliła papierosa i po raz kolejny dzisiejszego dnia zaczęła przeszukiwać kieszenie. W końcu udało jej się, przy akompaniamencie kilku przekleństw, znaleźć klucz. Nienaoliwione drzwi zaskrzypiały i ustąpiły, odsłaniając wnętrze kontenera. Para zelotów wkroczyła do środka.

Genkaku w skupieniu oczekiwał przybycia przeciwnika. Od razu, jak tylko Thekal odebrał Draxa na lotnisku i zabrał go do podziemnego parkingu, agent ruszył do doków. Na miejscu czekali już ludzie pana Ishoro. Zaprowadzili go do przygotowanego kontenera i przywiązali do potężnego, umocowanego do podłogi krzesła. Genkaku zapiął sobie na nadgarstkach solidne, połączone grubym prętem bransoletki, które miały udawać wymyślone przez niego „kajdany świętego Bonifacego”. Miał nadzieję, że Drax da się na to złapać.
Gdy był już gotowy, najemnicy opuścili pomieszczenie, zamykając za sobą wrota. Został sam. Całe szczęście, że na suficie zainstalowanych zostało kilkanaście jasno świecących ledowych lamp. Zabezpieczenie, by babilończyk nie mógł tu zbyt swobodnie korzystać ze swoich mocy. Pozostawało mu teraz tylko czekanie na gościa. Po jego lewej stronie rozstawiony był niewielki, metalowy stolik, a na nim różnego rodzaju narzędzia. Zadrżał na myśl o losie, który sam sobie zgotował. Miał nadzieję, że uda mu się wyciągnąć z zealoty potrzebne mu informacje, nim ten rozkręci się na dobre. To był zdecydowanie najsłabszy i najmniej przemyślany element całego planu. Czekał tu, dosłownie, jak na skazanie.
W końcu, z ponurych rozmyśleń wyrwał go odgłos nadjeżdżającego samochodu. Usłyszał trzaśnięcia drzwiami i serię krótkich, niewyraźnych przekleństw. Więc byli już na miejscu. Wrota otworzyły się, z drażniącym uszy, przeciągłym skrzypnięciem. Scordare i Thekal weszli do środka. Szaman ominął Genkaku i podszedł prosto do stolika, wykładając na blat zawartość kieszeni: kluczyki i paczkę papierosów. Drax zbliżył się do więźnia. Jego twarz była pozbawiona wyrazu, a zimne, błękitne oczy zdawały się przeszywać wszystko na wylot. Nachylił się i dokładnie sprawdził kajdany oraz węzły pętające agenta. Mimo panującej ciszy i atmosfery wyczekiwania, Genkaku z szamanem nie tracili czasu. Kito odczytywał strumień pędzących myśli towarzysza. Całe sprawozdanie z podróży tutaj.
- Zostaw nas, Shino – przerwał milczenie Drax. - Mam kilka spraw do omówienia na osobności z naszym więźniem.
- Wolałabym być przy tym. Czemu tylko ty masz mieć frajdę?
Bo nie do końca ci ufam, dlatego – jego słowa zabrzmiały sucho i zawisły w powietrzu niczym groźba.
Genkaku przełknął głośno ślinę, co nie umknęło uwadze pozostałych zgromadzonych w pomieszczeniu osób. Nie był to zwykły, teatralny gest. Naprawdę, przestraszył się na myśl o nadchodzącej chwili, gdy zostanie sam na sam z tym fanatycznym oprawcą. Thekal nie do końca wiedział co robić, ale dyskretne, porozumiewawcze spojrzenie agenta wystarczyło, by usłuchał. Wyszedł z wyraźnym, wypisanym na twarzy Insoolent grymasem niezadowolenia. Drzwi zatrzasnęły się za nim/nią z głośnym hukiem. Drax nie tracił czasu. Podszedł do blatu i sięgnął po pierwszy ostry przedmiot, jaki tam znalazł. Krótki skalpel. Dwoma zamaszystymi cięciami rozciął koszulę agenta, zrywając ją i rzucając na ziemię. Krwawy spektakl właśnie się rozpoczął.
- Co robiłeś w pobliżu naszej kryjówki? - wyszeptał mu prosto do ucha nachylony zealota. - Czego szukałeś?
Nie czekał na odpowiedź. Ciał dalej, po gołym torsie i plecach. Nie głęboko. Drobne nacięcia, wbrew pozorom, były o wiele bardziej bolesne, przy czym jednak bezpieczniejsze, bo nie uszkadzały żadnych ważnych narządów. Genkaku walczył z bólem. Kilka razy napiął mięśnie w wyuczony sposób, by stwardniały i zadziałały niczym pancerz. Nie mógł jednak korzystać z tej zdolności cały czas. Całe przedstawienie nie miałoby wówczas sensu. Kilka razy krzyknął. Gdy wyczuł odpowiedni moment, wzbogacony o parędziesiąt piekących go do granic wytrzymałości ran, zaczął krzyczeć.
- Powiem! Powiem! Na litość boską, przestań!
- Na litość boską!? - wykrzyknął poirytowany zealota – jaką litość?! Miłosierny Lumen nie ma litości dla takich wynaturzonych osobników!
Szukałem waszej kryjówki!
- Jaka jest twoja misja?! - Drax nachylił się nad nim i wykrzyczał mu te słowa prosto w twarz, wraz z kaskadą śliny.
Był zły, ale panował nad sobą. Genkaku wydawało się, że w jego zimnych oczach zapłonął fanatyczny ogień. Musiał się spieszyć, bo długo już tego nie wytrzyma.
- Miałem znaleźć i zdobyć komputer, którego używacie do wysyłania informacji do centrali... wiemy o nim od Forzy... zdradził nam też hasło...
To była kluczowa chwila. Skupił się teraz maksymalnie na odczytywaniu myśli przeciwnika. Obrazy i słowa w ułamku sekundy przemknęły przez umysł zealoty, a następnie zostały telepatycznie przechwycone przez procesor Genkaku. Krótkie, wyraźne zdania, bardziej przypominające stwierdzenia, niż złożone wypowiedzi.
- Niemożliwe – myślał Drax – Forza nie znał klucza. Nie znał systemu. Hasło zmieniane jest codziennie. To imię świętego patronującego konkretny dzień w babilońskim kalendarzu.
Agent odetchnął z ulgą. Poszło łatwiej, niż myślał. W zasadzie, całe to przedstawienie wydawało mu się niepotrzebne. Z drugiej jednak strony, to było łatwiejsze niż całe ewentualne zamieszanie związane z walką, pościgiem, aresztowaniem. Do tego reszta zealotów nie została zaalarmowana. Nadszedł czas na rozwiązanie.
- Co jeszcze chcesz wiedzieć? Powiem wszystko!
- Ilu agentów kręci się w okolicy? Czego jeszcze dowiedzieliście się od Forzy?
Krążył wokoło Kito, co jakiś czas ozdabiając jego ciało kolejnymi skaleczeniami. Był przy tym bezlitosny i wyrachowany.
- Jest nas pięcioro... stacjonujemy w koszarach. Trzy osoby strzegą banku. Od Forzy nie dowiedzieliśmy się w zasadzie niczego – starał się brzmieć, jakby był załamany i pozbawiony nadziei. Jego głos drżał. Wznosząc się na wyżyny swoich aktorskich umiejętności, rozpłakał się. Miał nadzieję, że to wystarczy. - Powiem ci wszystko, ale błagam, pozwól mi zapalić.
Wskazał wzrokiem na pozostawioną przez Thekala paczkę papierosów. Drax podchwycił to spojrzenie. Widać było, że sadystyczna chęć zadawania bólu walczy w nim z bardziej „psychologicznym” podejściem. Skoro więzień został złamany, trzeba było dać mu teraz nadzieję. Pozwolić się wygadać. Pozwolić by myślał, że się z tego wywinie. Podszedł do blatu i wyciągnął jednego papierosa. Wsadził go do ust agenta i podał mu ogień. W powietrze wzbiła się biała strużka nikotynowego dymu.
- Dobrze, oto gest mojej dobrej woli i znak, że Lumen uczy nas wszystkich miłości. Oczywiście, nie do takich mutantów – dodał.
Genkaku uśmiechnął się tylko. Językiem poprawił fajka, wsadzając go nieco głębiej do ust. Zagryzł mocno filtr. Z czubka papierosa, w towarzystwie huku, wystrzeliła strzałka. Trafienie było idealne. Zaskoczony zealota dostał prosto w szyję. Odskoczył z wściekłością i wydobył rewolwer. Agent nie próżnował jednak. Sam już wcześniej, za pomocą telekinezy, dobył broni. Jego pistolet cały czas unosił się zaraz pod sufitem, gotowy do strzału. Mimo swojej niedogodnej pozycji, miał przewagę. Obaj wystrzelili. Drax odrobinę szybciej. Kula przeszyła ramię agenta, wywracając go na ziemię razem z krzesłem, do którego był przywiązany. Pocisk Genkaku trafił w broń zeloty, roztrzaskując ją całkowicie na części. Do pomieszczenia wpadł Thekal. Scordare odwrócił się w jego stronę z przerażeniem. Jego oczy były już nieprzytomne. Zachwiał się i na miękkich nogach przeszedł jeszcze parę kroków, nim w końcu wylądował na ziemi. Trucizna działała szybko, powodując paraliż.
Szaman dobiegł do Genkaku i zaczął rozcinać więzy. Rana nie była na szczęście głęboka.
- Udało się? - zagaił duch.
- Udało. - odpowiedział krótko sanbetańczyk. - możemy wezwać ludzi i zacząć sprzątać.


Najemnicy Ishoro pojawili się od razu, gdy tylko usłyszeli strzały. Ich dowódca, sędziwy mężczyzna o surowych rysach, podszedł do Genkaku, czekającego teraz przy samochodzie.
- Zapieczętowaliśmy kontener wraz z naszym gościem w środku – zaraportował. - Zrobimy tak, jak pan kazał. Umieścimy go w ładowni, między resztą ładunków tak, żeby nie mógł się wydostać. Czekają go ciężkie chwile bez jedzenia i toalety, cztery dni na morzu, nim dotrzemy do Babilonu.
Nie przejmowałbym się nim tak bardzo. Zasłużył – Genkaku wskazał swoją postrzałową ranę i dodał – proszę podziękować ode mnie panu Ishoro.
Najemnik tylko ukłonił się i odszedł. Kito wsiadł do samochodu, na miejsce pasażera. Za kierownicą usiadł Thekal.
- Dokąd?
- Do centrali, przyjacielu – zakomenderował Kito – musimy szybko powiadomić resztę i rozpocząć operację czyszczenia miasta - w dłoni przeglądał właśnie telefon Draxa i listę kontaktów. Nie trwało długo nim natrafił na wpis "Romeo" - Nim nastanie nowy dzień, to miasto wolne będzie od babilońskiego ścierwa.
   
Profil PW Email Skype
 
 
RESET_Drax   #2 


Poziom: Ikkitousen
Stopień: Fukutaichou
Posty: 26
Dołączył: 28 Cze 2014

Karty postaci u przeciwnika.


Pensjonat „Srebrna Lilia”. Prowincja Honkan, Khazar. Kilka dni wcześniej.


Ermes Romeo rozejrzał się po przytulnym pokoiku, a na jego twarzy odmalowało się coś na kształt tęsknoty. Nie to, żeby był tu kiedykolwiek wcześniej, po prostu przypomniały mu się dawne czasy, kiedy jeszcze znajdując się w szeregach Świętego Oficjum, odbywał podróże do podobnych miejsc wraz z kobietą, która przed chwilą otworzyła mu drzwi. Czarnowłosa inkwizytorka o wielce nieprzeciętnej urodzie usiadła na jednym z dwóch foteli pośrodku pokoju i wskazała mu gestem drugie. Szpieg uśmiechnął się w podzięce i zagłębił się w wygodnym siedzisku.
Odchrząknął, nie wiedząc, od czego rozpocząć rozmowę. Ostatecznie nie widział Rose Viniani od paru dobrych lat i natychmiastowe przejście do spraw służbowych wydało mu się niezbyt odpowiednią metodą wznowienia znajomości. Na szczęście to egzekutorka zdecydowała odezwać się pierwsza.
- Szczerze powiedziawszy, nawet nie wiem, co powiedzieć, Ermes. Tyle lat!
- Wiem. Głupio by było od razu brać się za sprawy zawodowe, nie? – odparł Romeo, śmiejąc się w duchu.
Viniani nie miała jednak zamiaru się ograniczać i parsknęła, szczerze rozbawiona. Tyle czasu upłynęło od ich ostatniej wspólnej misji, a oni wciąż doskonale się rozumieli. Właśnie takie podobne, niemal identyczne, myślenie, sprawiało, iż doskonale wywiązywali się ze zleconych im zadań.
- Napijesz się czegoś? Nie mają tu, co prawda, największego wyboru alkoholi, ale muszą trzymać coś dla takich gości, jak my – zagadnęła dziewczyna i już sięgała po telefon, by wezwać obsługę, lecz szpieg pokręcił głową.
- Nie mogę zostać zbyt długo, niestety. Poza tym, źle mi się lata pod wpływem.
- Lata? Masz na myśli samolot, czy…
- Nie – Ermes uśmiechnął się po raz drugi, co w tak krótkim odstępie czasu, było u niego rzeczą zupełnie niespotykaną. – Udało mi się jakiś czas temu opanować to zaklęcie.
- Gratuluję! – Rose pamiętała, że jej dawny towarzysz od czasów, gdy dowiedział się o istnieniu magii, pragnął osobiście „znaleźć się wśród chmur”. – I jakie to uczucie?
Romeo rozchylał już usta, by odpowiedzieć, gdy nagle otwarły się drugie drzwi w pokoju, prowadzące najpewniej do łazienki. Wszedł przez nie wysoki brunet. Niemal całkowicie nagi – miał na sobie jedynie biały ręcznik owinięty na biodrach. Jego wzrok padł natychmiast na gościa, a nieskrywany grymas i zmarszczone brwi wskazywały, że nie odpowiadała mu tutaj jego obecność.
- Ach, Hayt. Poznaj Ermesa, to on do mnie dzwonił dzisiaj rano – Rose w żaden sposób nie zareagowała na gniewną twarz kompana. – Ermes, to jest Hayt Scordare, pomaga mi w pewnej sprawie od jakiegoś czasu.
- Scordare? Nie słyszałem.
Romeo przez chwilę wpatrywał się jeszcze w tamtego, po czym jego wzrok powędrował w stronę łóżka. Jedynego w izbie. Gdy połączył te fakty, oczywisty wniosek nasunął się sam. Opanował chęć zaciśnięcia szczęk. Był zły, lecz przede wszystkim na siebie samego. Czego się spodziewał? Że Rose po takiej przerwie rzuci mu się w ramiona, spędzą miły wieczór, potem noc, a następnie ruszą na kolejną wspólną misję? Poza tym, skłamał mówiąc, że nie zna ciemnowłosego zealoty. Niektóre wyczyny tego całego Draxa obiły mu się o uszy, mimo przebywania poza granicami Babilonu.
Viniani z rozbawieniem, oczywiście doskonale ukrywanym, obserwowała to niespodziewane napięcie. W wyobraźni bez żadnych problemów mogła dojrzeć iskry wystrzeliwujące z oczu zarówno żołnierza, jak i szpiega. Znała jednak obu na tyle, że dla dobra wszystkich zgromadzonych - w tym także i jej – postanowiła nie przedłużać tej nerwowej atmosfery.
- Drax, może się w coś ubierzesz, z łaski swojej? Potem do nas dołącz – wymówiła te słowa neutralnym, acz nieznoszącym sprzeciwu, tonem.
Scordare skinął powoli głową, wziął swoje ciuchy rozrzucone na łóżku i wrócił z powrotem do łazienki.
Romeo przymknął powieki i westchnął w myślach. Absurdalny konflikt został zdławiony w zalążku, ale z miłego wieczoru też nici. Trzeba było przejść do poważniejszych spraw. Inkwizytorka najwyraźniej była tego samego zdania.
- O co chodzi, Ermes? Niewiele chciałeś zdradzić przez komórkę – zagaiła.
- Fojikawa robi się cholernie ciężkim miejscem do życia dla babilońskich szpiegów – westchnął. - Nawet wymieniając co chwilę komórki, nie mogę być pewnym, czy ktoś nie prowadzi podsłuchu. Musiałem się z tobą spotkać osobiście, żeby mieć pewność, że nikt nie pozna treści tej rozmowy. Chyba, że… - przerwał i spojrzał w kierunku toalety.
- Ktoś? Nikt? Zostaliście rozpracowani? – Rose postanowiła zignorować ostatnią, niedokończoną uwagę starego towarzysza.
- Dokładnie. Przez Sanbetańczyków oczywiście. Sytuacja nie jest jeszcze całkowicie beznadziejna, ale może niedługo się taka stać. Potrzebujemy pomocy, Fojikawa jest dla nas ważna.
- Czego chcesz ode mnie? Dlaczego chciałeś się ze mną spotkać?
Romeo przez chwilę milczał, myśląc nad czymś intensywnie. W końcu przemówił:
- Rusz ze mną, Rose. Z twoją pomocą…
- Nie – brunetka pokręciła zdecydowanie głową, lecz ta odpowiedź może była zbyt obcesowa, więc postanowiła wyjaśnić. – Nie mogę, mam swoją misję. Sprawy Inkwizytorium, sam wiesz. Już prawie rok siedzę w Khazarze i nie mogę sobie ot tak wyjechać.
Gość lekko się zasępił. Znał kobietę na tyle, że wiedział, iż nie przekona jej do zmiany zdania. Ponadto, jej argumenty były logiczne i oczywiste. Co on w ogóle sobie myślał, porzucając swoich podwładnych w Fojikawie, przyjeżdżając tutaj i…
- Ale wiem, kto ci może pomóc – wesoły na powrót ton inkwizytorki wyrwał Ermesa z ponurych rozmyślań.
- Na pewno nie ja – wtrącił Drax, ponownie wchodząc do pokoju, tym razem w kompletnym ubraniu.
- Ależ oczywiście, że ty, Hayt – wesołość w głosie Vinani była wciąż na swoim miejscu, lecz obaj mężczyźni wyczuli pewną subtelną, niemiłą zmianę.
- Nie po to przyjeżdżałem tu, do Khazaru… - Scordare mimo wszystko próbował zaprotestować.
Aż przez moment zrobiło Ermesowi się go żal.
- Przyjechałeś do Khazaru, mimo, że cię o to nie prosiłam. A teraz pojedziesz do Fojikawy, bo właśnie tego chcę i o to proszę.



***



Gdzieś w Fojikawie. Sanbetsu. Obecnie.


Drax siedział w obskurnym pokoju jednego z wielu miejscowych moteli. Paskudna izba nie mogła się równać z ładnym, przytulnym pokojem w „Srebrnej Lilii”. No i towarzystwo Rose Viniani zostało zastąpione dokładnymi planami miasta, dokumentami dostarczonymi przez wysłannika Ermesa Romeo oraz paroma gadżetami przydatnymi w życiu szpiega. Ale on był żołnierzem i od chowania się w cieniu wolał walkę w nim. Na szczęście ten cały Romeo właśnie tego od niego wymagał, a te gadżety były chyba tylko przejawem dobrej woli. Zealota przypomniał sobie rozmowę z nadzorcą tutejszej siatki szpiegowskiej, którą odbył tuż po przybyciu do Fojikawy.

„Drax, nie ukrywam, że nasza współpraca mi także nie odpowiada. Uwierz mi, wolałbym tysiąckrotnie widzieć na twoim miejscu Rose, ale… wyszło, jak wyszło. Nie zmienimy tego. Obaj jednak działamy dla dobra Babilonu i ku chwale Lumena, więc odłóżmy nasze antypatie na bok, przynajmniej na najbliższy czas, i skupmy się na skutecznym wykonywaniu obowiązków.
Przeczytałem twoje dossier i muszę przyznać, tym razem bez obrazy, że do naszego fachu zupełnie się nie nadajesz. Nie szkodzi. Nie zależało mi na kolejnym szpiegu, bo takich ludzi mam tu jeszcze odpowiednią ilość, ale na utalentowanym wojowniku. Może inaczej - na wykwalifikowanym zabójcy. A jeśli wziąć pod uwagę czary, jakimi się posługujesz, jesteś nawet niezłym kandydatem. Uznaj to za komplement.
Wracając do sprawy, ja i moi ludzie znajdujemy się, przez tego przeklętego Forzę, na ostrzu noża. Musimy uważać przy wszystkim, co robimy, a jak pewnie sam zauważyłeś, na ulicach miasta znajduje się od groma tych przeklętych mutantów, czekających tylko na nasz najmniejszy błąd. Na szczęście większość to zwykłe płotki, z którymi dalibyśmy sobie radę bez większych problemów. Wiemy jednak, że Sanbetańczycy mają tutaj też parę niezłych tuzów, ukrytych obecnie w cieniu, jak ty. I to właśnie oni będą twoim zadaniem. My ich jakoś znajdziemy, wywabimy, a ty ich dopadniesz i wyeliminujesz.
Czekaj, aż się do ciebie odezwiemy i pod żadnym pozorem nie podejmuj samodzielnych decyzji. Nie chodzi tu o pokazanie wszystkim, że jesteś chwilowo moim podwładnym. Po prostu, sytuacja jest bardzo delikatna, lecz ja potrafię tańczyć do takiej muzyki, a Ty nie.
Zdaj się na mnie i zaufaj mi przynajmniej na ten moment.”

I tak też zrobił – siedział cicho, ukryty przed wzrokiem wszechobecnych wynaturzeń, czekając cały czas na informacje od Romeo, lub któregoś z jego ludzi. Było to niemiłosiernie nudne i Scordare marzył o powrocie do Khazaru, chociaż zakrawało to na potężną ironię. Z drugiej strony, tutaj przynajmniej potrafił rozpoznać wroga na pierwszy rzut oka, a tam, w dziczy, każdy mógł być ukrytym zwierzęciem.
Z rozmyślań wyrwał go sygnał komórki. Drax zerwał się z łóżka i natychmiast odebrał połączenie.
- Sprawdź zabawki, które ci daliśmy. Znajdziesz komunikator połączony bezpośrednio z naszą siecią – obwieścił zautomatyzowany głos i się rozłączył.
Zealota uniósł brwi i zaczął szperać w mały pudełeczku otrzymanym od Ermesa. Nie znał się zbytnio na technologii, więc trochę mu to zajęło, nim w końcu rozpoznał minimalnych rozmiarów słuchawkę i podobnych gabarytów mikrofon. Tą pierwszą wsadził sobie do ucha i natychmiast usłyszał ciche piknięcie, a po chwili lekko zirytowany głos babilońskiego szpiega.
- Co tak długo?! Zresztą, teraz to nieważne. Jesteś gotowy?
- Tak – oznajmił krótko żołnierz do mikrofonu trzymanego w palcach.
- Dobra. Liczę, że przestudiowałeś plan miasta?
- Tak.
- To ruszaj na szóstą stację metra drugiej linii. Wsiądziesz tam do pierwszego pociągu, który nadjedzie i spotkasz swój pierwszy cel.
- Kto to? – zapytał Scordare, zarzucając na plecy Pychę, którą z kolei zakrył czarnym, skórzanym płaszczem.
- Jeden z twoich dawnych znajomych, Kaeru Araraikou.
- Pit?! Przeżył Avalon?
- Tak. Masz szansę poprawić swój błąd. Ruszaj.


***



Szósta stacja metra. Fojikawa. Sanbetsu. Piętnaście minut później.


Drax szybko uporał się z kablami i na całej stacji zgasło światło. Na szczęście na zewnątrz panowała już noc, więc, za pomocą zaklęć teleportacyjnych, udało mu się tutaj przybyć w błyskawicznym tempie, dzięki czemu zyskał nieco czasu na odpowiednie przygotowanie przyszłego placu boju. Nie chciał wsiadać do pociągu – tam Pit miałby przewagę ze względu na swoje zdolności bojowe i znajomość mocy Pychy. Trzeba było go jakoś wywabić gdzieś, gdzie będzie więcej przestrzeni.
Na szczęście, poza jednym menelem, na stacji o tej porze nie było żywej duszy, a ten pojedynczy, żałosny Sanbetańczyk, leżał spity pod stertą gazet i było wątpliwym, że obudzi się w najbliższym czasie. Można było harcować dowoli. Chociaż nie. Tym razem sprawę trzeba będzie załatwić szybko i pewnie. Tak, by nie mieć żadnych wątpliwości.
Hayt usiadł na obdrapanej ławeczce w pewnym oddaleniu od torów, tak, by mrok zasłonił go całkowicie dla osób jadących metrem.
- Pociąg zaraz przyjedzie. Jesteś gotowy? – zabrzmiało w słuchawce.
- Tym razem Araraikou zginie – mruknął zealota w kierunku kołnierza płaszcza, w który wczepiony był mikrofon.
- Nie spieprz tego, Drax.
- Ty rób swoje, ja swoje, Romeo.
- Dobra, nie przeszkadzam.
Scordare zaklął w myślach. Zgodził się na tą współpracę i miał zamiar doprowadzić ją do końca, ale zapamięta sobie tego Ermesa.
Nim jednak zdążył zaplanować jakąś wysublimowaną zemstę na swoim chwilowym towarzyszu, usłyszał najpierw charakterystyczny szum, a następnie pisk hamulców. Oto zbliżał się jego cel.
Drax dobył jednocześnie Pychy i Dragoona. Nie wiedział jeszcze, jak wyciągnie mutanta na peron, ale jeśli mu się to nie uda i trzeba będzie wsiąść do maszyny, to lepiej być uzbrojonym od początku starcia.
Po minucie okazało się, że wcale nie musiał niczego planować – jasnowłosy wynaturzeniec sam wyszedł z pociągu i ze zdziwieniem rozejrzał się dookoła – Scordare nie miał jednak zamiaru dać mu się zaniepokoić brakiem światła. Zerwał się z ławeczki, teleportował tuż przed oblicze wroga i wraził katanę w jego trzewia, tak że jej ostrze przebiło się na drugą stronę.
- Zabłyśnij teraz, bateryjko – syknął mu prosto w ucho, wyszarpnął Pychę i zrobił kilka kroków do tyłu, by przyjrzeć się swojemu dziełu.
Był pewien, że trafił w odpowiednią ilość miejsc witalnych, więc Araraikou zginie z całą pewnością. Liczył jednak, że nie nastąpi to natychmiast i zdoła się z nim jeszcze troszkę… podroczyć. Może wyciągnie też jakieś przydatne fakty?
Niestety, nie było mu to dane – mutant, cały czas mając zdziwienie wymalowane na twarzy, padł początkowo na kolana, a następnie całym ciałem na brudną posadzkę peronu.
- Cel zlikwidowany – rzucił niechętnie do mikrofonu, zawiedziony szybkością zgonu Sanbetańczyka.
- Doskonale, a teraz możesz… Czekaj… Co?! – zealota zmarszczył brwi, słysząc od strony Ermesa jakieś niezrozumiałe krzyki, szpieg najwyraźniej sprzeczał się z jakąś trzecią osobą.
Drax skrzywił się, zniesmaczony takim zachowaniem – oto był świadkiem niesamowitego „spokoju, opanowania i zimnej krwi”, jakimi szczycili się przecież ludzie z wywiadu.
- Drax! Jesteś pewien, że to Araraikou?!
Scordare przeklął w myślach.
- Tak, jestem pewien. Czemu… Kur.wa! – Babilończyk odskoczył, gdy nagle ciało zabitego zmieniło się w czarny dym i… wyparowało.
Widział już kiedyś coś podobnego w pewnym sanbetańskim miasteczku filmowym na terenie Babilonu, gdzie mierzył się z innym mutantem.
- Romeo, to nie był Pit. Dałem się nabrać na jedną ze sztuczek ich iluzjonisty, Genkaku – wycedził, jednocześnie przyjmując postawę bojową i rozglądając się dookoła.
- Genkaku? Cholera… W takim razie jeden z moich ludzi przed chwilą wpadł na prawdziwego Araraikou. Lecę mu pomóc, a z tobą za chwilę skontaktuje się ktoś inny i ci pomoże. Nie daj się zabić.
Hayt uśmiechnął się wrednie.
- Po prostu naprawię inny błąd – odparł, lecz nie było już żadnego odzewu.
Przynajmniej ze słuchawki komunikatora.
- Błąd? Jeśli mówisz o bombie zrzuconej niemal na głowę i przerwaniu mojego zadania wtedy, w Babilonie, to ja dotychczas rozpatrywałem to jako moją porażkę – rozległ się uprzejmy głos spikera w na wpół zdezelowanych megafonach peronu.
Zealota zerwał się do biegu w kierunku stanowiska kas. Wcześniej myślał, że są zamknięte – na takie przynajmniej wyglądały – i mógł tylko przeklinać samego siebie, że nie sprawdził ich dokładnie.
- Nie sądzisz chyba, że tak łatwo zdradziłbym swoją pozycję? Nie zauważyłeś stanu megafonów? Myślisz, że wciąż działają? Podpowiem ci, że nie. To jedna z moich „sztuczek”, zealoto.
Drax zaklął szpetnie i zatrzymał się w miejscu, szukając wzrokiem i wszystkimi innymi zmysłami… sam nie wiedział czego. Jeśli wpadł w iluzję, to nie zauważy raczej nic podejrzanego.
- Dokładnie. Jesteś w pułapce, z której nie ma wyjścia… Och, o ucieczce też nie myśl, przed tym także się zabezpieczyłem.
Nagle światła, które nie miały działać, rozjarzyły się pełnym blaskiem, odcinając Hayta od wszystkich jego zaklęć. Jakby tego było mało, z pociągu zaczęły wyskakiwać, dotychczas ukryte, uzbrojone i zamaskowane postaci, natychmiast wcelowując w niego broń. Od strony „ruchomych” schodów prowadzących na zewnątrz sytuacja wyglądała podobnie.
- Jak już wspomniałem, jesteś w pułapce, Scordare. Poddaj się i zacznij współpracować, a przeżyjesz i zapewnimy ci przyzwoite warunki, aż w końcu twój bóg wezwie cię do siebie.
W przeciwnym razie zginiesz tutaj, albo, jeśli nam się poszczęści, to dopiero po wyciągnięciu z ciebie wszystkich zeznań – Mag musiał przyznać, że głos Kito płynący z megafonów był bardzo przekonujący, agent potrafił świetnie modulować swój ton i używać prostych, acz trafnych i dosadnych argumentów.
Może gdyby trafił na kogoś innego, to by mu się udało. Podczas gdy mutant przedstawiał Draxowi jego sytuację, ten myślał gorączkowo nad wyjściem z tarapatów. Przede wszystkim przeszkadzały mu te światła, lecz czy one były prawdziwe? Przecież zniszczył kable… Czyżby ten przeklęty Sanbetańczyk, albo któryś z jego ludzi, zdołali je naprawić w tak krótkim czasie? Poza tym, czy ci wszyscy uzbrojeni napastnicy istnieli naprawdę? Może oni także byli elementem obrazu wtłoczonego do jego mózgu siłą przez Genkaku.
O ile cokolwiek na tym peronie było iluzją.
Poddawać się nie miał zamiaru, a próbować ataku nikt mu nie bronił.
- No cóż, zawsze możesz próbować.
Napastnicy błyskawicznie odbezpieczyli broń i, nie czekając na ruch przeciwnika, zaczęli strzelać. Na peronie rozpętało się piekło. Kule śmigały ze świstem, iskrząc, gdy trafiały w metalowe elementy, lub zagłębiając się w brudnych kafelkach, rozpryskując dookoła kurz, pył i kawałki ceramiki. Żadna jednak nie trafiła w prawdziwy cel – Drax użył zaklęcia w ostatniej chwili i przeniósł się za plecy najbliższego z atakujących.
- Dzięki ci, Lumenie – sapnął i rozpoczął kontratak.
Najbliżsi wrogowie ginęli od cięć Pychy, ci znajdujący się dalej, padali od pocisków Dragoona. Krwawy taniec maga przybrał jeszcze bardziej na tempie, gdy ten, aby uniknąć przypadkowej kuli, zaczął teleportować się z miejsca na miejsce, w międzyczasie przenosząc także agresorów, by wywołać jeszcze większy chaos. Brudnoszara posadzka peronu bardzo szybko przyjęła szkarłatną barwę.
To też iluzja?
Po kilku minutach rzezi, zealota przeniósł się w pobliże kas, gdzie pozostało jeszcze trochę wolnego miejsca. Oddychał ciężko i krwawił z kilku miejsc – nie udało mu się uniknąć wszystkich ataków. A tamtych jakby wcale nie ubyło, ba!, wydawało się, że jest ich nawet więcej niż na początku. Z kolei na ziemi, z całą pewnością, leżało mniej ciał niż powinno.
- Su… Sukinsyn, wymieszał iluzje z prawdziwymi…
- I znowu muszę przyznać ci rację – tym razem spokojny głos dobiegał nie z megafonów, a zza jego pleców.
Drax obrócił się błyskawicznie, lecz i tak nie zdążył i po sekundzie zatoczył się do tyłu, rycząc z bólu. Malutka strzałka, zapewne zawierająca truciznę, wbiła mu się w oko, a dłoń Babilończyka, która instynktownie podążyła w kierunku źródła cierpienia, docisnęła ją jeszcze bardziej.
- Celowałem w kark, ale trochę mnie rozproszyłeś. No i niepotrzebnie się odwracałeś – Kito Genkaku westchnął teatralnie i podniósł się ze sterty gazet, gdzie jeszcze przed chwilą, jak mogłoby się wydawać, leżał zapity i brudny menel.
Haytowi wreszcie udało się wyrwać strzałkę, lecz tym posunięciem naraził się na jeszcze większy ból, w efekcie czego ugięły się pod nim kolana i padł na ziemię. Czuł jak drżą mu wszystkie mięśnie, lecz chyba jeszcze potrafił nimi ruszać…
- Nie łudź się, nic już nie zdziałasz – oznajmił chłodno Sanbetańczyk i odetchnął z ulgą, gdy wreszcie mógł dezaktywować działanie procesora.
Światła ponownie zgasły, zniknęli też zamaskowani strzelcy – zarówno ci wciąż stojący, jak i polegli. Podłoga odzyskała szary kolor. A tuż obok nich z nicości wyłoniło się dwóch innych mutantów, trzymających w dłoniach spluwy i zakrwawione ostrza – to oni zadawali rany zealocie, podczas gdy ten walczył z powietrzem. Musieli mieć niezły ubaw.
Drax czuł się całkowicie zniszczony i poniżony, jak nigdy dotąd.
Nie. Tak to się nie mogło skończyć.
- Nie! Odsuńcie się! – krzyknął Kito do swoich pomocników, lecz mimo znajomości myśli przeciwnika, nie mógł nic więcej zdziałać.
Hayt przywołał zaklęciem rewolwer z dłoni jednego z mutantów i natychmiast wystrzelił dwukrotnie, najpierw do jednego, potem do drugiego.
Pozostał tylko jeden… Ostrze Pychy, nieskalane jeszcze tego wieczoru prawdziwą krwią, zagłębiło się w podłodze peronu i „wyrosło” nagle ze ściany za plecami Genkaku.
Mutant jedynie stęknął, widząc jak katana przebija się przez jego wnętrza i wychodzi na wylot w okolicach pępka. Gdy upadał na ziemię, koło swojej niedoszłej ofiary, był już nieprzytomny.
Scordare spróbował się podnieść, by przynajmniej dobić ostatecznie przeklętego iluzjonistę, lecz zabrakło mu już sił nawet na to. Mógł tylko leżeć, charczeć i zastanawiać się, czy to trucizna, czy któreś z tych wynaturzeń przebiło mu płuco.
- Drax, Ermes Romeo walczy z Kaeru Araraikou, teraz ja… Jesteś tam? Charczysz, jakbyś… Na Lumena! Zaraz wyślemy pomoc, trzymaj się!


Hayt Scordare otworzył prawe oko i przez parę sekund dziwił się, że nie może uczynić tego samego z jego lewym odpowiednikiem. Dopiero po chwili powróciły do niego wspomnienia z brudnej stacji metra w Fojikawie. Zaklął w duchu, a następnie na głos. Mógł to zrobić bez większych problemów, więc przynajmniej z płucami miał wszystko w porządku.
Rozejrzał się na tyle, na ile mógł i stwierdził, że znajduje się w jakiejś schludnej salce szpitalnej. Ostrożnie poruszył mięśniami i z ulgą zauważył, że może to robić. Zatem trucizna w strzałce miała tylko chwilowe działanie.
Od wstania z łóżka powstrzymała go jednak czyjaś dłoń. Należała do ładniutkiej blondynki, która jednak nie była pielęgniarką.
- Spokojnie, Scordare, lekarz mówił, że jeszcze nie możesz się ruszać.
- Kim jesteś?
- Twoim chwilowym aniołem stróżem – uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Odpowiedz.
- Mógłbyś być trochę bardziej wdzięczny. Pilnowałam cię parę dni i nocy – fuknęła dziewczyna.
- Odpowiedz – powtórzył niewzruszony zealota.
- Monika, nazwiska nie powiem. Należę do jednej z komórek wywiadu pod zwierzchnictwem Ermesa Romeo – odpowiedziała wyraźnie naburmuszona.
- Ermes… Jak mu poszło?
- Wszystkiego się dowiesz, jak stąd wyjdziesz – tym razem zarówno jej mina, jak i ton, zrobiły się poważne.
- A gdzie jestem?
- W jednym z prywatnych gabinetów specjalistycznych w Fojikawie. Opłacamy i zastraszamy właściciela, więc bez obaw, zdrada by go bardzo wiele kosztowała.
Drax przez chwilę trawił otrzymane informacje, lecz, ku jego własnemu zdziwieniu, zainteresowało go coś jeszcze.
- Co z Genkaku i tamtymi dwoma mutantami?
- „Tamci dwaj” nie żyją. Mutant znany jako Kito Genkaku na szczęście nie zdołałeś wykończyć i obecnie próbujemy go wyleczyć.
- Na szczęście nie wykończyłem? Wy go leczycie? – wycedził i spróbował zerwać się na równe nogi, lecz blondynka ponownie go przed tym powstrzymała.
Albo on był tak słaby, albo to jej siły nie docenił.
- Spokojnie! Chcemy go później przesłuchać! Jako jeden z asów sanbetańskiego wywiadu musi być w posiadaniu wielu ważnych informacji.
Drax opadł z powrotem na poduszkę i przymknął jedyne sprawne oko.
Przeklęci szpiedzy.


*****


Uwag końcowych tym razem nie będzie, gdyż śpieszę się do pracy. W razie jakiś wątpliwości ( na przykład skąd wziął się Genkaku na peronie), proszę pisać na PW.
Mam nadzieję, że się podobało ;)
   
Profil PW Email
 
 
Starke   #3 


Posty: 102
Wiek: 37
Dołączył: 07 Lut 2012
Skąd: Z przypadku

Genkaku

Pomysł ,,walki bez walki" ujdzie. Przez chwilę bałem się, że potraktowałeś to dosłownie, co nie przeszkadzałoby mi specjalnie, wymuszając jednak odjęcie kilku punktów za niewykonanie zadania. Niepotrzebnie.
Przechodząc do rzeczy:
- Fabuła – niby niezła, ale szyta dość grubymi nićmi. Diabeł tkwi w szczegółach. Jeśli dobrze liczę, cała historia, od telefonu do przedsiębiorcy po wsadzenie ofiary na statek trwało ok. dwóch godzin. Zadziwia mnie to, że Twój bohater zabiera się za konstruowanie zasadzki w na półtorej godziny prze przylotem zeloty (nawet, jeśli o tym nie wie, wie, że powinien się spieszyć). W tym czasie zdobywa informację od faceta, który mógł tego telefonu nie odebrać, z przyczyn niezależnych od siebie. Z ludźmi tego faceta organizuje zasadzkę, jednocześnie namierzając i eliminując kontakt. Następnie Drax wpada w pułapkę, choć ,,coś mu się kojarzyło" – rozumiem, że można nie mieć taktyki w statystykach, ale to chyba nie implikuje bycia niefrasobliwym głupkiem?
Dalej wciska się religijnemu fanatykowi, facetowi, który ma nauki Lumena opanowane co najmniej doskonale, jakiegoś nieistniejącego świętego (kwestię pomysłu na artefakt pominę – załóżmy, że porucznik (!) mógł czegoś takiego nie znać). No i Genkaku daje się radośnie pociąć, chociaż, jako iluzjonista, rzeczywiście mógł tego uniknąć, konstruując jakikolwiek inny, nieco lepiej przemyślany plan.
Podsumowując: w dwie godziny planujesz i realizujesz akcję, co czyni cały koncept, najdelikatniej rzecz ujmując, niewiarygodnym (żaden wywiad nie pracuje w ten sposób – gdyby pracował, szybko by go zinfiltrowano i unieszkodliwiono). Opierasz plan o słabo przemyślane punkty, które tak naprawdę nie mają prawa wyjść. Odnosisz niepotrzebne obrażenia. Przykro mi, ale to się nie trzyma kupy.
- Wrażenia z lektury – chociaż koncept fabularny szwankuje, czytało mi się to całkiem przyjemnie. Mam wrażenie, że wreszcie zabrałeś się na poważnie za warstwę językową tekstu i dało to bardzo wymierne efekty. Korzystasz z dość szerokiej palety słów, nie boisz się dookreślać postaci głównych i pobocznych, całkiem zgrabnie szkicujesz okoliczności poszczególnych zdarzeń. Gaci z tyłka nie zrywa, ale znacząco podnosi to jakość całej pracy.
- Błędy i usterki – były.
Przede wszystkim, po staremu – (1)dialog. Wiem, że to nie jest najprostsze, ale kiedyś trzeba się tego nauczyć. Ponieważ nie chce mi się dzisiaj produkować: http://www.piszmy.pl/zasa...h/Chapter.html.
Przeczytaj. Szybko zrozumiesz, dlaczego np. to:
,, - Potrzebuję przysługi – głos po drugiej stronie brzmiał stanowczo."
powinno wyglądać tak:
,, - Potrzebuję przysługi. – Głos po drugiej stronie brzmiał stanowczo."
(2)Jeśli Babilończyk czy Sanbetsańczyk, to zawsze z wielkiej litery (tak, jak Polak czy Niemiec). (3)Jeśli zelota, to konsekwentnie, aż do końca tekstu, a nie raz tak, a raz ,,zealota". To drugie to zresztą śmieć językowy i nie rozumiem, dlaczego na Tenchi w ogóle funkcjonuje ten zapis. (4) ,,Oczywiście nie za darmo, rzecz jasna" – albo ,,oczywiście", albo rzecz jasna". (5)Pewne niezgrabności stylistyczne, np. ,,węzły pętające agenta". Lepiej: ,,pętające agenta węzły".

Mógłbym drążyć dalej, ale chyba nie trzeba. Tekst był dość długi, ale nie ciężki – dość szybko go strawiłem. Raczej nie zapamiętam, niekoniecznie jest to jednak Twoja wina.
Niestety, mam problem z oceną. Jesteś dobrym taktykiem, dlatego dobrze się czyta Twoje walki. Nawet, jeśli tu i ówdzie zdarzają się zgrzyty językowe, nadrabiasz to pomysłem i umiejętnością prezentowania dynamicznych, następujących po sobie sekwencji. Niestety, z braku walki, nie ma tego w tym wpisie. Strategiem jesteś już gorszym, co widać po naciąganej, raczej kiepskiej fabule. Być może jest to najlepszy literacko z Twoich tekstów, ale nie jest najlepszy w ogóle. Dlatego mocno naciągane 7 (wolę nieco przeszacować, niż dać 6,5. W tej chwili przydałyby się setne).

PS. Jeśli określasz czas, to ,,dziś" jest raczej niepotrzebne – zwłaszcza, że raz je podajesz, a raz nie. Które ,,dziś" jest dziś? Po co? To nie jest ani pamiętnik, ani żadna dłuższa forma narracyjna. Niepotrzebne.

Drax

Praca technicznie ,,czysta" – jeśli był jakiś oczywisty błąd, nie chciało mi się go zapamiętać, a szukać na siłę nie będę. Wprawa robi swoje i...dziękuję, bo nic nie męczy mnie bardziej niż wynajdywanie i korygowanie pierdół.
Dostaniesz 7,5. Możesz mieć do mnie pretensje, jakoś to przeżyję – Genkaku zawyżyłem do 7 coś, co było bliższe 6,5, Ty w zasadzie mógłbyś dostać to 8...ale.
No właśnie, ale.
W mojej skali rejestr między 8 a 10 to perełki i każde kolejne pół punktu kosztuje więcej, niż punkty na niższym poziomie. Rezerwuję ten rejestr dla osób, które nie tylko opanowały podstawy, ale potrafią też stworzyć pracę rzeczywiście kompletne. Ta do nich nie należy, ponieważ:
- masz nadal problem z budowaniem klimatu. Pierwsza scena to taki locus communis literatury, tak samo mająca dalej miejsce zasadzka (nie tylko na peronie). W pierwszym przypadku jesteś nazbyt dosłowny. Twoi bohaterowie są trochę jak dzieci, które wszystko muszą wyraźnie powiedzieć czy pomyśleć, ponieważ to, co czują, nie wynika z samego tekstu. Czy może raczej, by oddać Ci sprawiedliwość – wynika, ale bardzo słabo. Erotyka, zazdrość, jakaś zmysłowość – to jest to, czego tam nie widzę, a co chyba mógłbym, gdybyś napisał to inaczej.
Tak samo zasadzka. Opisana ładnie, zawodzi jednak postać samego Genkaku. Przykładowo, pomysł z megafonami (nie Twój zresztą, ale o to Cię nie winię – wymyślenie czegoś rzeczywiście nowego zakrawa na cud) jest dobry, ale to, co mówi przezeń Genkaku, w zasadzie psuje cały efekt (dlaczego? o tym niżej). Co czuje człowiek schwytany w sidła, co czuje łowca? Nie umiałeś tego oddać, musiałeś więc dopowiedzieć (,,Drax czuł...").
- pebeefujesz i animkujesz. Pebeefujesz np. tu: ,, Był pewien, że trafił w odpowiednią ilość <liczę, skoro policzalne> miejsc witalnych, więc Araraikou zginie z całą pewnością." Ile to fragów? :DD
Animkujesz tu: ,, - Nie sądzisz chyba, że tak łatwo zdradziłbym swoją pozycję? Nie zauważyłeś stanu megafonów? Myślisz, że wciąż działają? Podpowiem ci, że nie. To jedna z moich „sztuczek”, zealoto <proszę, piszcie ,,zelota"...mówmy po polsku>."
Na myśl przychodzi mi Vegeta czy inny Goku, z jakimś tekstem w stylu: ,,Hoho, to moja sztuczka..." Żeby bym zadowolony, Genkaku musiałby być rzeczywiście oddany jako postać pełna samozadowolenia, kontemplująca własny sukces, drocząca się z ofiarą. Tutaj jest raczej dzieckiem w piaskownicy.
A kluczem do tych problemów jest Twój narrator. Masz tendencje, by czynić z niego postać neutralną, relacjonującą ,,po prostu" wydarzenia. Tym czasem narratorem można się bawić – zmieniać mu język, stawiać za plecami raz jednej, raz drugiej postaci (nie w sensie: opowiadać raz kroki jednego, raz drugiego), nadawać mu pewne cechy (konkretnie – transponować w niego cechy poszczególnych postaci, ich styl wypowiedzi, emocje) etc.

Zamiast zakończenia: myślę, że najlepsi gracze na Tenchi to Ty oraz Pit. Odnoszę wrażenie, że temu drugiemu trochę bliżej do przebicia mojej granicy ośmiu punktów, ale na Twoją korzyść działa lepszy warsztat. Mam nadzieję, że obaj przekroczycie ten poziom możliwie szybko, bym nie umarł z nudów.
Ot, taki czysto subiektywny wtręt. Wesołego Nowego Roku ;)

PS. Podobnie jak u Genkaku – zamiast ,,obecnie" dałbym np. ,,później". To obecnie nic nam nie mówi, z przyczyn wymienionych w postscriptum dla Twojego rywala.


World on fire with a smoking sun,
Stops everything and everyone,
Brace yourself for all will pay,
Help is on the way!
   
Profil PW Email
 
 
*Lorgan   #4 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 37
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

Genkaku – Masz naprawdę świetne pomysły. Obstawiam, że Twoje walki są najciekawsze na Tenchi, chociaż nie łączą się w żadną wielką, fajną historię. Każdy wpis jest świeży, wciągający i (niestety) wypełniony najróżniejszymi błędami. Raz jest ich trochę więcej, raz trochę mniej, ale nie przypominam sobie niczego w pełni poprawnego. Milion razy już rozpisywałem się na ten temat, więc nie czuje potrzeby robić tego ponownie. Po prostu wiedz, że błądzisz ;) Tym razem nawet bardziej niż zazwyczaj.
To doprawdy dziwaczne: jesteś jednym z najmocniejszych bohaterów w grze, a borykasz się z problemami najsłabszych. Wypadałoby coś z tym wreszcie zrobić.

Ocena: 7/10
______________________________________________________________

Drax – Przeciwieństwo wpisu Genkaku. Warsztatowe dzieło bez fabularnego polotu. Wstęp był bardzo obiecujący, ale zepsułeś wszystko nagłą i fatalnie wyreżyserowaną walką (o dialogu w niej nawet nie wspomnę). Wszystko zaczęło się kiełbasić jakoś od akapitu "Gdzieś w Fojikawie. Sanbetsu. Obecnie". Wielka szkoda.

Ocena: 7/10
______________________________________________________________

Oddaję swój głos na remis.


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 
^Pit   #5 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567
Wiek: 34
Dołączył: 12 Gru 2008

Genkaku

Wpis cierpi z powodu śmieci językowo-gramatycznych. Nie są to jakieś wielkie usterki, ALE:
- Nagminne przeinaczanie nazw. To już raczej twoja cecha, którą ciężko wyeliminować. Niemniej, potknięcia typu "Kazuya Ishoro" czy kilka wersji miasta (raz "Fujikawa", innym razem znów "Fujiawa") zaburzały proces czytania;
- Nie znoszę czytać dialogów z wtrąceniami po kilka razy i szukać, czy coś zaczyna się z wielkiej litery (a powinno małą, gdyż to kontynuacja wypowiedzianych myśli bohatera), albo czy na końcu takiegoż wtrętu brakuje kropki. Powiem tylko, że parę razy się z tym pomyliłeś, raz też dostrzegłem "przewróciła oczami i dodała:", który przyprawił mnie o lekki, interpunkcyjny zawrót głowy.
Ale dość już o gramatyce, jak to wypada fabularno-dialogowo-klimatycznie?
- Genkaku opracowuje plan i wciela go w życie zaskakująco szybko, jestem skłonny w to uwierzyć, gdyż mamy do czynienia z geniuszem taktycznym, do tego dochodzi świetna gra Thekala.
-Preludium do "starcia" jest ciekawe, utrzymane w szpiegowskim klimacie. I taki też utrzymuje się do samego końca, do tego rośnie napięcie. Zrobiłeś z Draxa fetyszystę i psychola - motyw z tym nacinaniem nożem i szeptanie wystarczyły by wywołać u mnie lekkie obrzydzenie (jak w tej scenie ze Skyfalla).
To co mi nie grało w fabule?
-Blef z kajdankami przeszedł ledwo-ledwo, choć nadal się głowię nad tym jak do tego podejść. Zasadniczo trzeba było jakoś zapewnić wroga, że moce Gena nie zadziałają, a próba mamienia go iluzjami była by...no jeszcze bardziej myląca i plątająca fabułę.
-Kiedy już ma się coś zacząć dziać...Drax pada. Tak po prostu. Przyznaję, ciekawe i niecodzienne jak na Tenchi rozwiązanie. Ale poczułem lekkie rozczarowanie. Niemniej sytuację ratuje trochę zbudowane napięcie, ale to już jest typowo subiektywne odczucie. Także to zaliczymy na pół-plus
- Drax miał przybyć do Fojikawy, dostał nawet swoje miejsce. Ale niejako dostał nowe wytyczne, masa rzeczy się nie zgadza, do tego wystarczyło, że usłyszał o Genie i cała reszta świata zapomniana. Powiedzmy, że mała luka.

Błędy zaburzające uwagę czytelnika, kajdankowy blef, który nie do końca wypalił, może też mało gadżetów jak na taki arsenał (czepialstwo) z drugiej strony trzymający w napięciu wpis, dobre oddanie postaci, ciekawe podejście do konceptu "pojedynku". Nie wiem czy ktoś w ogóle próbował czegoś takiego. Nie jest to twoje najlepsze dzieło (zwłaszcza z tych tworzonych naprędce), niemniej miałeś koncept i pomysł na to. To też się liczy. Dlatego 7 powinno tu być dobrym równoważnikiem - jest to coś dobrego, ale ma to usterki i nie jest oszlifowane. Ale to coś posiada klimat i dobrze się to czyta (minus te fujiawy).


Drax

Interpunkcja i grama...wyłapałem literówkę ("szperać w mały pudełeczku") i jedno złe złączenie ("harcować dowoli")...to w zasadzie wszystko, jeśli chodzi o ten podpunkt.
Fabuła i starcie, to co najważniejsze.
- Zawsze masz dobre wstępy, przedstawiające bohaterów i ta praca nie jest wyjątkiem. Podobało mi się rozszerzenie informacji o samym Romeo, który definitywnie potrzebował swoich pięciu minut.
- Motyw zemsty jest zawsze dobry, podoba mi się twoje podejście drapieżcy, knucie, czajenie się w cieniu. Perfekcja, zmysł, Drax jest fajną postacią z dobrym planem.
Ku mojemu zaskoczeniu, ten misterny plan zlikwidowania agentów przy wprowadzaniu go w życie zgrzyta i trzeszczy. Wybacz, lista będzie spora, Gena nie oszczędziłem, ciebie też nie :D
- Rozwalasz elektrykę na stacji metra. Telebimy, oświetlenie, prawdopodobnie bramki kontrolne - to wszystko zalicza shut down. Nikogo na stacji nie ma, ale pociąg nadjeżdża, ktoś musi tam być, nawet przysypiając w dyżurce. Powiedzmy, że by się skapnac, musi im to zająć dłuższą chwilę.
- Przyjeżdża pociąg, Drax staje tak by być niewidocznym "dla osób jadących metrem." wysiada Pit, pewnie nie tylko on. I nagle następuje zabójstwo w stylu bohatera gry "Dishonored". Pal licho ciemność, postronni świadkowie! Pociąg ma oświetlenie, a ty zabijasz Pita, jak wywnioskowałem, tuż przy wejściu. Krew tryska wszędzie, widać przez moment ostrze miecza, może słychać coś, nikt nie krzyczy, nikt nie reaguje, nie wzdycha, nie biegnie do drzwi, ucieka od nich, upada na podłogę, bo coś zmaterializowało się przed nim. Pit po prostu ginie. Szybko i sprawnie - tak, ale nie bez naocznych świadków.
- Szczerze mówiąc to co potem następuje... widzisz, jesteś w iluzji Genkaku, który mówi skądś, zza ściany, przez megafon. Światła, kamera, chlastanie na lewo i prawo. Motyw byłby fajny gdyby nie to, że prawdopodobnie zabiłeś pośród iluzji prawdziwych żołnierzy. Genkaku stara się unikać tego typu sytuacji, do tego po zabiciu Thekala jego moc tworzenia obrazów na godzinkę by zmalała i to drastycznie (Thekal = procesor; procesor = iluzje).
- Drax i strzelający do niego Agenci: fajnie, że ktoś w cieniu do niego strzelał naprawdę, ale jest kolejny problem - wciąż stoicie niedaleko pociągu z lekko zaspanymi, ale jednak, ludźmi Zabicie Thekala było prawdziwe, więc kiedy potem wpadłeś w iluzje i urządziłeś rzeź, ktoś musiał zaraportować o szaleńcu w metrze, nawet o tej porze. Druga rzecz - Genkaku stara się unikać cywili, nie, urządzać sobie party z pistoletami.

Warsztat jest genialny, a i owszem. Ale ta walka wydaje mi się taka na wpół przemyślana. Spodziewałem się kolejnego przełomu, a jak nie przełomu to ciągle trzymającego wysoki poziom wpisu. Gen rozczarował końcówką i starciem. Ty masz to samo. Dochodzą spore nieścisłości w kreacji (ludzie jednak tam byli, trzeba było poczekać aż Pit w cień bardziej wejdzie, nie wystrzeliwać do przodu na "hurra") i praca robi się dosyć mieszana. Z jednej strony to prawie perfekcyjna, czysta rzecz a z drugiej sieczka (dosłownie i w przenośni). Zdecydowanie potrafisz zrobić coś mocniejszego, takie coś, że kopnie. Dlatego stawiam mocne 6
   
Profil PW Email
 
 
»Twitch   #6 
Yami


Poziom: Wakamusha
Posty: 1053
Wiek: 35
Dołączył: 08 Maj 2009

Genkaku

Będzie dość krótko, ale konkretnie. O błędach nie będę powtarzał za poprzednikami, aczkolwiek spodziewałem się po Tobie lepszego przygotowania. W ogóle uważałem, że przy tej walce o ocenach będą decydowały treści fabularne, a nie błędy. Jednak przyznaję, że byłem bardzo ciekawy jak przeprowadzisz starcie bez walki. I w sumie nie zawiodłem się. Interesująca intryga sprawiła, że chciało się zobaczyć co jest dalej. Spodziewałem się jednak, że wykorzystasz więcej nowinek technicznych, gadżetów itd. aby podkreślić tą przewagę nad oponentem i brak konieczności prania się na gołe pięści. Czekałem też jak przedstawisz kwestię broni Draxa, czy wykorzystasz Pychę i może też trochę tego mi zabrakło. Liczyłem, że jakoś więcej uwagi poświęcisz Twojemu spotkaniu z Draxem. Niemniej jednak za sposób w jaki przedstawiłeś całą fabułę, jak skonstruowałeś klimat, zyskałeś na ocenie. Ponieważ pomijając zgrzyty czytało mi się to dobrze i przyjemnie.

Ocena: 7/10


Drax

Pamiętam jeszcze Twoje walki z Gotei i wtedy tworzyłeś wpisy, które po prostu emanowały siłą i wielkością Twojego bohatera. To Ty potrafiłeś stworzyć epicki obraz bitwy lub pojedynku, przez co wydawałeś się być najlepszy w pojedynkach i opisach starć. Dalej potrafisz napisać tekst, który jest dopracowany i czyta się go sprawnie, a wszystko jest jasne. Niemniej jednak brakuje dawnego klimatu i epickości w tych zdaniach. Pomijając fakt posiadanych umiejętności Drax się mało wyróżnia, masz wysoki poziom, ale nie emanujesz potęgą jak wcześniej. Przynajmniej w tym wpisie miałeś problem ze zbudowaniem takiej otoczki wokół swego bohatera, który pozwoliłby stwierdzić, że to zwycięzca, a teraz zobaczmy w jaki sposób wygra. Ogólnie w starciu postawiłeś na efektywność i moim zdaniem bardzo fajnie wykorzystałeś swoje moce, ale mało wiarygodna jest ta obojętność otoczenia, mam na myśli innych pasażerów pociągu. Poza tym gdy ktoś wyjawia informacje o swoich mocach, planach, tym co zrobił to wiadomo że konkretnie oberwie! To nie pisana zasada, która jest jednak mało ciekawa bo psuje napięcie. I tutaj moim zdaniem zawaliłeś, padła kreacja przeciwnika, ale plus za chęć wyeliminowania pomocnika Genkaku. Mało kto w walkach myśli o jakimś dotkliwszym obiciu oponenta. Napisałeś solidny wpis, ale jednak mało porywający. Może to kwestia tego, że to zadanie z tankyuu, ale nie sądzę żeby coś takiego rzeczywiście byłoby problemem dla kogoś takiego jak Ty. Niech wróci Drax z Gotei!

Ocena: 6,5/10

Oddaję głos na Genkaku.


Little hell.
   
Profil PW
 
 
^Coyote   #7 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Shinobi Bushou
Posty: 669
Wiek: 34
Dołączył: 30 Mar 2009
Skąd: Kraków

Gen: Dużo myślałem co ci wystawić, bo pomieszałeś bardzo dobre z bardzo złym. Z taką ilością błędów nie mogłem dać więcej niż dałem i mam nadzieję, że to zrozumiesz. Do historii też mam jedno zastrzeżenie ,mianowicie że niby jak przewidziałeś opóźnienie samolotu o tyle, żeby akurat załatwić kontakt Draxa. W ogóle mi się to nie kleiło ze sobą, zwłaszcza w porównaniu do takich fajnych akcji jak pożyczenie kontenera od zleceniodawcy ;)

Drax: Napisałeś porządną walkę ale niczym mnie nie zaskoczyłeś. Wątek romansu był fajniejszy niż wcześniejsze twoje, tylko nie nadużywaj ich w przyszłości bo szybko mnie znudzisz ;) Pewnie nawet już byś mnie tym znudził gdyby nie podwyżenie poziomu owego romansu ;) Co do Genkaku ,trochę przeceniłeś jego możliwości moim zdaniem. Wymieszanie iluzji z rzeczywistością, super obeznanie w sytuacji i jeszcze sprawa z reflektorami - jakoś tego nie kupuję.

Genkaku: 6,5/10
Drax: 7,5/10


"No somos tan malos como se dice..."
"Nie jesteśmy tacy źli jak się o nas mówi..."
   
Profil PW Email WWW
 
 
*Lorgan   #8 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 37
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

..::Typowanie Zamknięte::..


Genkaku - 34,5 pkt.

Drax - 34,5 pkt.

Zwycięzcami zostali Genkaku i Drax!!!

Punktacja:

Genkaku +120
Drax +120
Starke +10
Lorgan +10
Pit +10
Twitch +10
Coyote +10


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 

Temat zablokowany  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0.22 sekundy. Zapytań do SQL: 13