Gdzieś w Babilonie
Marco zaciągnął się po raz ostatni, delektując się smakiem podłego, taniego tytoniu, po czym westchnął, zaklął cicho i rzucił kiepa na ziemię. Jego szefowa nie znosiła smrodu nikotynowego dymka, a niestety potrafiła go wyczuć niczym pies policyjny narkotyki. Gdyby ujrzała go z papierosem w jej ukochanym ogródku, marudziłaby przez cały czas jego pobytu na tym zapomnianym przez Lumena zadupiu. A on nie lubił, gdy to robiła – strasznie go to drażniło, podobnie jak jej uwagi odnośnie jego stroju, tatuaży i kolczyków. Musiał to jednak znosić cierpliwie, gdyż po pierwsze to ona zapewniała mu stały dopływ gotówki – i to nie małej – a po drugie… no cóż, wystarczy rzec, że kiedyś już się jej postawił i strasznie tego pożałował. Jeden z wielu jego tatuaży powstał specjalnie po to, by zamaskować bliznę, jaka mu została po tamtym incydencie. Do tej pory był zdumiony potęgą, jaką skrywała ta niepozorna staruszka.
Młody zealota-renegat zaklął po raz kolejny i otworzył furtkę do niewielkiego ogródka okalającego niewielki domek, przy którym płynął równie niewielki strumyczek. Nienawidził tu przyjeżdżać i to nie tylko ze względu na osobę swojej szefowej – nie było tu ani zasięgu, ani nawet słupów z linią telefoniczną, czy energetyczną. Zresztą, sama droga dojazdowa stanowiła dla jego samochodu nie lada wyzwanie. Po prostu istny tyłek świata! Czyli idealne miejsce dla kogoś, kto niegdyś był znaną, potężną bojowniczką w szeregach Babilonu, a teraz musiał zostać niezauważony.
- Witaj, Marco – staruszka bezgłośnie wyłoniła się zza krzaków porośniętych jakimiś różowymi kwiatkami.
Młodzieniec ukłonił się kurtuazyjnie w jej stronę, tak jak niejeden dyplomata by się nie powstydził – był to kolejny absurdalny wymóg z jej strony, który musiał spełniać by nie narazić się na jej niełaskę.
- Udało ci się pozyskać te dane? – Zapytała oschle, taksując go wzrokiem.
- Tak – odparł zwięźle, wyjmując przenośny dysk.
Nie miał zamiaru nawet pytać szefowej, jak ona chce odczytać te dane, nie mając tu dostępu do żadnych urządzeń elektronicznych. Wiedział, że zignoruje jego pytanie.
Staruszka przejęła od niego urządzenie i natychmiast schowała je do kieszeni, nie poświęcając mu dalszej uwagi. Zamiast tego zadała kolejne pytanie:
- Żadnych problemów z biskupem? Nie zauważył twojej obecności?
- Żadnych i nie zauważył.
- Dobrze – podsumowała krótko, odwróciła się i chwytając za uchwyt konewki, ruszyła w głąb ogródka.
Marco znał ją całkiem dobrze i wiedział, że nie jest to koniec rozmowy – zawsze, ale to zawsze miała dla niego kolejne zadania. Ruszył zatem za nią bez słowa, ledwo się powstrzymując by nie sięgnąć do kieszeni po paczkę z papierosami. Przez kolejne kilkanaście minut, cały czas pozostając milczącym, obserwował jak staruszka zajmuje się swoimi roślinkami, lecz z natury był energiczną duszą, niecierpliwą i szybko wpadającą w złość, nic zatem dziwnego, że w końcu postanowił przerwać tą ciszę i gdy już miał się odezwać – został uprzedzony.
- Nigdy nie zapomniałam, jak bardzo mnie zawiodłeś, młodzieńcze – staruszka odwróciła się ku niemu i obdarzyła tak morderczym wzrokiem, że Marco wydawało się, iż samo słońce jakby słabiej zaczęło świecić. – Kiedy zabrałam cię z Zigguratu Płaczu i sprzątnęłam sprzed nosa Inkiwizycji, kiedy skierowałam cię na nauki do największych mistrzów na świecie, kiedy przeznaczałam na ciebie niezliczoną ilość pieniędzy, zawsze miało to jeden cel. Pamiętasz jeszcze jaki?
Renegat nie wytrzymał spojrzenia i spuścił wzrok na ziemię, po czym kiwnął lekko głową. Już raz rozmowę na ten temat odbyli… chociaż to, co wtedy się działo ciężko nazwać można rozmową – w każdym razie było to już całkiem dawno i Marco, poza strachem, czuł również ciekawość, do czego zmierza jego pracodawczyni.
- A jednak nie podołałeś. Mój wnuk nie otrzymał od ciebie żadnej pomocy, gdy w końcu doszło do jego starcia z ojcem. Poległ, a ty w tym czasie byłeś na zupełnie innym kontynencie!
- Federico kazał mi… - Marco odważył się zabrać głos, ale jego rozmówczyni szybko uciszyła go wzrokiem.
- Doskonale pamiętam twoje wymówki, nie musisz mi ich powtarzać! – ryknęła, a jej twarz pociemniała z gniewu. Minęła dłuższa chwila nim się uspokoiła i kontynuowała – Teraz to już zresztą nieważne, stało się. Federico także zginął, szkoda tylko, że nie z mojej ręki ale cóż… nie żyje i to się liczy.
Staruszka przez moment napawała się tymi słowami, a Marco podejrzewał, że już nie raz to robiła od czasu wieści o śmierci jej syna z rąk Kaito
- W każdym razie, Marco, zmierzam do tego, iż mam dla ciebie kolejny, bardzo ważny cel. Równie ważny, jak ten pierwszy - oznajmiła, wracając do rzeczywistości.
- Tak?
- Trzeba przywrócić mojego wnuka do świata żywych.
Zealota nie zareagował w żaden sposób. Chciał prychnąć, roześmiać się na całe gardło, wykpić staruszkę, ale wiedział, że każda z tych rzeczy skończyłaby się dla niego wyjątkowo marnie i wytężył całą swoją siłę woli by zachować spokój. Postanowił, że grzecznie jej posłucha i uda, że wyrusza na misję, by tak naprawdę zniknąć i nigdy więcej nie wrócić na to bezludzie. Starucha najwidoczniej tym razem naprawdę postradała zmysły i to wydawało mu się najlepszym wyjściem.
- Nawet nie próbuj myśleć, że nie wiem, jaką opinię właśnie o mnie wysnułeś, młodzieńcze – stara zealotka tym razem jednak nie podniosła głosu, lecz w jej tonie pojawiła się taka nuta, że Marco znów poczuł zimny pot na plecach. – Do takiego samego wniosku doszłoby jakieś dziewięćdziesiąt dziewięć procent społeczeństwa na Tenchi. Nie spodziewałabym się po tobie niczego innego. A jednak, mój wnuk nie zginął, tak jak ja nie zginęłam, gdy Federico wysadził mój dom w powietrze.
- Nie zginął? Sam sprawdzałem i znam się na tyle na tych sprawach, by móc bez wahania stwierdzić zgon – odparł, siląc się na spokojny, racjonalny ton.
Przemilczał jednak kwestię eksplozji dawnego domu rodzinnego rozmówczyni oraz tego, jak udało jej się przeżyć. Nie wiedział prawie nic o tej sprawie, lecz pamiętał, iż Federico był przekonany, że tego dnia pozbył się swojej matki na zawsze, a on się rzadko mylił. I właśnie tylko i wyłącznie ten fakt sprawił, że postanowił słuchać dalej.
- Nie podważaj moich słów! – wycedziła, celując w niego grabkami, po chwili jednak westchnęła i porzuciła bojową postawę. – Dobrze, Marco, wytłumaczę ci, więc bądź cicho, nie przerywaj i słuchaj uważnie.
Młodszy z rozmówców skinął jedynie głową w odpowiedzi.
- Wojna, oczywiście ta największa, wykształciła mnóstwo drani przeróżnego sortu, lecz przez nią swój łeb, zachęcone sporym spadkiem liczby zealotów, podniosły również mniejsze wierzenia, które skrupulatnie chowały się od czasów wielkich polowań na ich wyznawców, gdy kościół Lumena dopiero powstawał – zaczęła, przenosząc się myślami w czasie kilkadziesiąt lat wstecz. – Byłam świeżo upieczoną inkwizytorką, gdy rozpoczęłam swoje śledztwa i do samego końca kariery nie zajmowałam się niczym innym.
Marco przymknął oczy, mając nadzieję, że staruszka nie będzie mu opowiadała o każdej swojej akcji. Był świadom tego, jak bardzo była doświadczona, lecz nie miał zbyt wielkiej ochoty tego wysłuchiwać.
- Oczywistym jest, że aby móc wyśledzić i zniszczyć niektóre kręgi heretyckie, musiałam mocno zagłębić się w ich zwyczaje i wierzenia. Poznałam opisy, a także widziałam na własne oczy takie rytuały, że do tej pory potrafią mi się śnić po nocach – kontynuowała. – Muszę jednak przyznać, Lumenie wybacz mi, że niektóre z nich, pomimo swojej pokrętnej i mrocznej natury, były naprawdę warte uwagi… – kobieta przerwała, głęboko pogrążona w myślach, ale po chwili się ocknęła i dodała cicho – szczególnie jeden.
Renegat uniósł brew, czując, że zaraz przejdą do sedna.
- Nigdy nie spodziewałam się, że sama go użyję, ale gdy jednej nocy straciłam połowę swojej rodziny, a Federico zagrażał całej reszcie i mnie samej, postanowiłam przekroczyć tą granicę, która dzieli każdego inkwizytora i jego cele. Zastosowałam rytuał na sobie i na parze moich wnucząt, dzieciach Federica.
- I niby na czym ten rytuał polega? – zapytał Marco, zapominając, że ma nie przerywać, lecz była inkwizytorka go nie zganiła.
- Składa się z dwóch części – odpowiedziała. – Pierwsza polega na naznaczeniu konkretnych osób swoistym, niewidocznym symbolem i wypowiedzeniu kilkunastu długich inkantacji. Tak, jak mówiłam, użyłam tego wobec siebie i moich wnucząt.
- A druga?
- Mówiłam ci, żebyś mi nie przerywał? Drugą część musi wykonać ktoś inny, gdyż odbywa się już po twojej śmierci – wzdrygnęła się lekko, najwyraźniej coś sobie przypominając. – Nigdy nie byłam pewna, czy zadziała, ale po tym jak mój syn wysadził mnie w powietrze… Już wiem – dodała, dotykając dłonią klatki piersiowej.
- A kto wykonał na tobie tą dru… - zamilkł, spiorunowany wzrokiem staruszki.
- Nie twój interes. W każdym razie, druga część jest znacznie bardziej złożona i potrzebna jest dosyć spora ilość przeróżnych składników.
- Ach tak… - Marco już domyślał się, czego będzie starucha wymagała od niego tym razem. Ciągle nie był jednak zdecydowany, czy jej wierzyć, czy też uznać ją za wariatkę i zerwać się ze smyczy.
- Tak. Większość składników sama sobie zdobyłam – uśmiechnęła się i wskazała gestem na swój ogródek. – A informację gdzie znajdę pozostałe, najprawdopodobniej są na dysku, który mi dzisiaj dostarczyłeś - dodała, klepiąc się po kieszeni. – Ale nawet bez niego wiem u kogo można znaleźć pewną roślinę, której sama wyhodować nie mogłam. Dziko nie rośnie już chyba nigdzie, a jej nasionka są tak rzadkie, że istnieje na świecie jedynie kilka osób, u których można je znaleźć. Jedna z nich to pewien kolekcjoner z północy Babilonu. Nagijczyk.
- To istotne, że Nagijczyk? – Marco zdziwił się, że taki nacisk na narodowość kolekcjonera
- Niby nie, ale czy znasz wielu cesarskich pachołków, byłych wykładowców jednej z ich wyższych uczelni, którzy osiedlili się w Babilonie?
***
Dwa dni później. Stepy Jutrzni. Babilon.
Curse nie znosiła przylatywać do Babilonu. Nie chodziło tu bynajmniej o klimat, krajobrazy, czy też nieprzyjaznych ludzi. Nienawidziła tu przebywać ze względu na ciągłe uczucie niepokoju, które jej towarzyszyło, gdy przebywała na otwartym terenie. Przeklęci zealoci i ich umiejętność wykrywania nadludzi! Kasumi nigdy nie wiedziała, czy mężczyzna przechodzący obok, wbijając w nią swój wzrok, podziwia właśnie jej urodę, czy też rozpoznaje jej prawdziwą naturę, gdyż w obu przypadkach odczuwała krótkie, silne podniecenie ze strony takiego osobnika. Za każdym razem obawiała się, że mężczyzna zaraz się odwróci, by władować jej kulkę w plecy. Niby potrafiłaby coś takiego wyczuć dzięki swojej mocy, lecz i tak czuła się zaszczuta na każdym kroku.
Na szczęście miasteczko, do którego przybyła było dosyć małą miejscowością i liczyła, że kręci się tutaj niewielu magów. Planowała szybko wykonać powierzone jej zadanie i błyskawicznie wrócić na względnie bezpieczne dla niej tereny Cesarstwa. Kolejnym plusem był fakt, iż jej cel przebywał aktualnie na samej północy Babilonu, tuż przy nabrzeżu i nie musiała zanadto zagłębiać się na teren Państwa Kościelnego – ewentualna ucieczka zatem nie powinna stanowić większego wyzwania.
Sama misja również wyglądała na dosyć prostą – miała odnaleźć pewnego mężczyznę, emerytowanego profesora z Nag, obecnie kolekcjonera wszystkiego, co rzadko spotykane i sprowadzić go z powrotem do ojczystego kraju. Był on ponoć niezrównanym ekspertem w sprawach okultyzmu i dawnych religii, a wywiad Cesarstwa uważał, iż zgromadzona przez niego wiedza może w jakiś sposób okazać się przydatna podczas nadchodzącego starcia z Akuma. Curse nie potrafiła zdecydować, czy zgadza się z takim myśleniem, ale podjęła się zadania. Jeśli nie napotka tylko żadnego zealoty, będzie to wręcz jej najłatwiejsza misja od niepamiętnych czasów. Niemalże wakacje – a te by się jej bardzo przydały, biorąc pod uwagę, przez co przechodziła od momentu akcji w podwodnej placówce, gdy ujawniła swoje prawdziwe oblicze.
Brunetka otrząsnęła się z tych myśli, powracając do rzeczywistości. Zlustrowała na szybko całe otoczenie wielkiej posiadłości, która wedle jej informacji należała do poszukiwanego profesora, a gdy nie zauważyła niczego podejrzanego, podeszła do drzwi i nacisnęła dzwonek.
***
Wcześniej tego samego dnia. Stepy Jutrzni. Babilon
Drax starał się ułożyć jak najwygodniej na wysłużonym fotelu, lecz po chwili zintensyfikowanych starań w końcu się poddał i opadł na oparcie z cichym westchnieniem. Jego nowy szef - przełożony niewielkiego oddziału Inkwizytorium na Stepach Jutrzni tylko wzruszył ramionami w geście „Nic nie poradzę, sam widzisz jakie tu mamy warunki”. Był to jegomość w okolicach czterdziestki, lecz wyglądał na jeszcze więcej. Widać po nim było, że świat zupełnie zdeptał jego niegdysiejsze ambicje i niemal całkowicie stłumił żar, który powinien rozgrzewać serce każdego inkwizytora. Jego rzadkie włosy i wątły wąsik dopełniały nędzny wizerunek mężczyzny, który uzyskał swoje stanowisko nie ze względu na moce, lecz tylko i wyłącznie dlatego, że brakowało innych kandydatów zainteresowanych dowodzeniem placówką oddaloną o ponad sto kilometrów od Ur – stolicy regionu. Nie mówiąc już o Arkadii.
Cesare dokończył raport, błagając los, by zesłanie na to zadupie nie upodobniło go do rozmówcy. Był wściekły na administrację Świętego Officjum, że tak go potraktowano. Zarzucano mu niedopatrzenie podczas jego pierwszej misji, w konsekwencji której doszło do samosądu na heretykach. A przecież wydanie ich lokalnym władzom nie było jego decyzją! Niestety, egzekutorka, która go zwerbowała i wydała tamten rozkaz, umyła ręce i wymigała się od konsekwencji. Jemu natomiast nakazano, by schwytał odpowiedzialnych za rozpalenie stosów, a następnie zgłosił się do najbliższego oddziału Inkwizytorium, gdzie miał oczekiwać kolejnych rozkazów. Nie spodziewał się wtedy jednak, że to oznacza całkowitą zmianę jego przydziału!
A teraz siedział przed tym wrakiem człowieka i przedstawiał sprawę, która najwyraźniej go przerastała, gdyż starszy egzekutor tylko potakiwał głową, starając się robić ważną minę. Łykał wszystko, czasem tylko wtrącając „zrobiłbym to samo”. Nawet jego nazwisko było jakieś takie niedorobione – Murphy. Śmierdziało nagijskimi korzeniami, chociaż pewnie i tam byłoby uważane za głupie.
Nagle spod biurka wylazł duży, paskudny karaluch. Murphy odsunął się gwałtownie wraz z fotelem, krzywiąc się ze strachu i obrzydzenia.
- Musiałbyś widzieć moją siostrę bez makijażu… - mruknął d’Arce i zmiażdżył robaka obcasem swojego buta.
- Masz siostrę? – Ożywił się „wąsacz”, sztucznie starając się zmianą tematu zatrzeć niekorzystne wrażenie, jakie przed chwilą zrobił.
- Mam – krótko odpowiedział białowłosy młodzieniec tonem ucinającym ten wątek.
Murphy przysunął się z powrotem do biurka i zaczął zasypywać swojego nowego podkomendnego pytaniami w stylu „co tam nowego w stolicy”, na które Drax udzielał zdawkowych odpowiedzi, starając się jak najszybciej skończyć tą dyskusję. Pragnął opuścić to pomieszczenie, zagłębić się w kufelku dobrego piwa i ewentualnie wdać się w jakąś awanturę. Może to by mu poprawiło nastrój.
- Zobaczysz, Cesare, jaki tu u nas spokój – tymczasem kontynuował jego przełożony, jakby zapominając o treści raportu, którego przed chwilą wysłuchał. – Okoliczni mieszkańcy nie sprawiają nam problemów i… - Drax przestał go słuchać i odpłynął myślami do Arkadii, do tamtejszych klubów, pubów i pięknych kobiet, które same wskakiwały mu do łózka. - … mówię ci! Spokój, pełna sielanka! – zakończył w końcu kapitan i z uśmiechem zadowolenia założył sobie ręce za głowę, zjeżdżając nieco niżej na fotelu.
W tej samej chwili drzwi do gabinetu otworzyły się z hukiem i wpadł przez nie kolejny inkwizytor, jeden z trójki, która oprócz Draxa służyła teraz pod rozkazami Murphy’ego.
- Kapitanie Murphy! Marco „Zjawa” Christiani w naszym mieście! – Zameldował, drżąc z przejęcia.
Wąsaty inkwizytor wybałuszył oczy, lecz był najwyraźniej w zbyt wielkim szoku, by coś odpowiedzieć.
Drax parsknął cicho, lecz jedynym efektem było to, że do szeroko otworzonych oczu kapitana dołączyły jeszcze usta.
- Zebrać wszystkich? – zapytał nowoprzybyły egzekutor, przerywając w ten sposób ciszę.
Przełożony oddziału w końcu zerwał się na równe nogi.
- Tak, zbierz wszystkich… i… i… powiadom oddział z Ur. Możemy ich potrzebować.
***
Curse już od pół godziny starała się namówić emerytowanego wykładowcę na wspólną podróż do Nag. Sprawę utrudniał jej nieco fakt, iż nie miała upoważnienia, by zdradzić swojemu rozmówcy wszystkie okoliczności, które mogłyby skłonić go do powrotu. Krążyła zatem wokół tematu, udzielając niezdarnych odpowiedzi na pytania dociekliwego kolekcjonera. A ten nie dawał za wygraną. Widać było, że mile połechtało jego dumę osobiste zaproszenie ze strony władz Cesarstwa, lecz szkoda mu było opuszczać swoją posiadłość, kolekcję i spokój niezmiennie towarzyszący temu miasteczku. Przy tym ostatnim argumencie agentka wywiadu nieco się zdziwiła, gdyż dałaby sobie rękę uciąć, że słyszała o jakiś zamieszkach na tle heretyckim w pobliżu, i to całkiem niedawno. Gdy o tym wspomniała, uprzejmy staruszek machnięciem ręki zbagatelizował tą sprawę, w prosty sposób wytrącając jej z ręki jeden z argumentów.
Kasumi przeklęła w myślach upartego profesora. Wiedziała, że w ostateczności mogłaby użyć siły, lecz po powrocie jej przełożeni z pewnością nie byliby uradowani. Zdecydowała jednak, że tak uczyni, jeśli jej następna próba zawiedzie i już miała zaproponować mężczyźnie, że załatwi transport jego cennej kolekcji, gdy nagle zaalarmował ją jej nadludzki zmysł.
Dzięki swojemu Ousei wyczuła szybko zbliżającą się do posiadłości postać. Bez problemu rozpoznała w niej człowieka. Wyraźnie też wyczuwała bijące od niego fale triumfu, a takowe zawsze towarzyszyły ludziom, którzy zbliżali się do jakiegoś upragnionego celu. Nie miała wątpliwości - jakiś zealota jednak ją zlokalizował!
Wstała błyskawiczne z wygodnego fotela i złapała obcesowo przegub profesora.
- Zbieramy się! – nakazała, szukając wzrokiem jakiejś drogi ucieczki.
Emeryt już otwierał usta, by zaprotestować z oburzeniem, lecz dzwonek do drzwi mu w tym przeszkodził.
Curse zawahała się. Czy ścigający ją mag przejmowałby się jakimś dzwonkiem? Postanowiła zaryzykować. Puściła rękę gospodarza domu i schowała się za rogiem, tak by być niewidoczną od strony wejścia i wyciągnęła spod płaszcza swoją nieodłączną katanę. Tak na wszelki wypadek.
- Proszę otworzyć! – ponagliła zszokowanego starca, gdy rozległ się drugi dzwonek.
Kolekcjoner zawahał się, nie rozumiejąc sytuacji, lecz ostatecznie wstał i podszedł do wejścia.
Skrzypnęły drzwi i nawiązała się rozmowa. Curse z ulgą wywnioskowała, że jej osoba nie miała nic wspólnego z niespodziewaną wizytą gościa. Mężczyźni rozmawiali o jakimś nasieniu rzadko spotykanej rośliny, które miało znajdować się w kolekcji jej gospodarza. Poczuła jednak złość na samą siebie, że przed chwilą zareagowała w taki, a nie inny sposób. Teraz już pewnie będzie musiała uciec się do siły, albo co najmniej do gróźb, by wykonać misję.
- Ta roślina, poza tym, że ładnie wyglądała by w ogródku, ma tylko jedno zastosowanie… - powiedział w pewnym momencie stary profesor, a Kasumi zaczęła wyczuwać od niego silny niepokój.
- Jakie? – zapytał nieznajomy niewinnym tonem, w którym jednak można było usłyszeć nieskrywaną sztuczność.
A dzięki Ousei również potężny przypływ morderczych intencji.
Kasumi błyskawicznie wybiegła zza rogu i wykorzystując zaskoczenie obydwu rozmówców, odtrąciła profesora na bok i kopnęła nieznajomego prosto w klatkę piersiową, tak, że ten wyleciał za próg i upadł plecami na ubitej kamieniami dróżce.
Agentka zatrzasnęła drzwi i bez słowa poderwała emeryta na równe nogi.
- Uciekamy! – rzuciła tylko i pociągnęła go za sobą.
- Ale moja kolekcja…
- Trudno!
- Poczekaj, on chciał…
- Nie obchodzi mnie żadne nasienie! Jeżeli po nie przybył, to znaczy, że nie zależy mu ani na tobie, ani na mnie. Nie będzie nas ści…
- Nie! – krzyknął stary nagijczyk, wyrwał się jej i zakaszlał z wysiłku. – Nie wiem kim jesteś, ani czego ode mnie chcesz, ale nie ruszę się stąd dopóki nie obronisz mojej kolekcji!
Curse zaklęła i ruszyła z gniewnym grymasem w jego stronę.
- Nie! Nawet nie wiesz, jakie to ważne!
Tora miała już jednak absolutnie dosyć jego protestów i nie zamierzała ich więcej słuchać. Doskoczyła do cofającego się kolekcjonera z zamiarem zmuszenia go do uległości. Było już jednak za późno.
Drzwi wejściowe do posiadłości z hukiem wypadły z nawiasów, a przez próg przestąpił nieznajomy, dzierżąc w obu dłoniach krótkie miecze. Gdy zauważył kłócącą się dwójkę z Nag, na jego twarzy pojawił się bardzo nieprzyjemny uśmieszek.
***
Cesare podziękował Lumenowi, że dojechali już na miejsce. Pięciu inkwizytorów stłoczyło się w jednym samochodzie osobowym, a on, mimo iż najpotężniejszy z nich wszystkich, musiał się cisnąć z dwoma innymi na tylnym siedzeniu. I to obok pocącego się z nerwów grubasa.
W trakcie podróży na szybko zapoznał się ze swoimi nowymi kolegami po fachu. Gianlucca Murphy, ich przełożony, kierował pojazdem i Drax na każdym skrzyżowaniu modlił się o przeżycie – „wąsacz” był tak zdenerwowany, że trzęsły mu się ręce i nie zwracał większej uwagi na inne pojazdy na drodze. Zresztą, każdy z nich był cały w nerwach, lecz u każdego inaczej się to przejawiało, a obserwowanie tych objawów dostarczało mu niejakiej rozrywki. Oczywiście, poza „spoconym” objawem grubego egzekutora o imieniu Bambo – a przynajmniej tak w myślach nazwał go złotooki mag.
Od spamiętywania imion swoich nowych towarzyszy broni, bardziej istotną była dla niego informacja o ich celu. Niejaki Marco „Zjawa” Cristiani w latach swojej nauki w Zigguracie Płaczu, ze względu na swój ogromny potencjał, kreowany był na przyszłą „gwiazdę” Świętego Officjum. W pewnym momencie jednak zapadł się pod ziemię i wszelki ślad po nim zaginął. Zjawił się ponownie dopiero po kilku latach, przeprowadzając kilka brawurowych akcji skierowanych przeciwko swoim niedoszłym braciom-inkwizytorom. W ten sposób stał się jednym z najzacieklej poszukiwanych wrogów tej organizacji, stawiany w jednym rzędzie z takimi tuzami heretyckiego społeczeństwa jak Taiko, czy Federico Scordare, z którym, jak się wywiedziano, miał swego czasu współpracować. Drax nie mógł czuć nic innego, jak podniecenie na myśl, że przyjdzie mu się zmierzyć z tak mocnym i cwanym przeciwnikiem.
Opony samochodu zapiszczały, wyrywając młodego wojownika z zamyślenia. Cała piątka inkwizytorów wysiadła z samochodu i skierowała swój wzrok na okazały dom, do którego miał udać się ich cel. Wiedzieli to dzięki specyficznemu obserwacyjnemu zaklęciu Szczura – był to ten, który zameldował kapitanowi o obecności nieprzyjaciela w mieście. Ze względu na jego rysy twarzy, d’Arce nie potrafił inaczej go zapamiętać.
- Jest w środku – oznajmił Szczur, mrużąc lekko oczy. – Razem z jakimś starszym mężczyzną i uzbrojoną kobietą… Walczą ze sobą – dodał po chwili.
Wszyscy spojrzeli na kapitana, lecz ten najwyraźniej nie zdawał sobie z tego sprawy. Nieprzytomnym wzrokiem wpatrywał się w posiadłość i nie zwracał uwagi na słowa swojego podkomendnego.
- Ruszamy? – zapytał wysoki i chudy Tyczka, klepiąc kapitana w ramię.
Gianlucca otrząsnął się i spojrzał na swoich ludzi ze strachem w oczach.
- Myślę, że jeśli poczekamy na pomoc z Ur…
Drax poczuł jak zaczyna mu się gotować krew w żyłach, lecz w reakcji uprzedził go Bambo.
- A gówno tam! Nie będę się dzielił z nimi ani nagrodą ani sławą! Z tą kobietą też nie! – ryknął wściekle i wycelował swoim Judasem w willę. – Jest nasz! – po czym pobiegł w kierunku posiadłości.
Cesare roześmiał się na głos i ruszył za swoim spoconym kompanem, nabierając do niego nagłej sympatii. A gdy odwrócił głowę, zauważył, że Szczur i Tyczka biegną za nim, wyjmując z pochew swoje ostrza. W końcu, z wyraźnym ociąganiem, do biegu zerwał się również ich przełożony.
Wparowali do posiadłości, zastając walczących w momencie, gdy siłowali się ze sobą, sparowani ostrzami, starając się odepchnąć wzajemnie. Na widok nowej grupy, Marco i nieznajoma odskoczyli od siebie i zmierzyli ich wzrokiem.
- Przepraszam, że przeszkadzamy w tym miłosnym uniesieniu, ale… - zaczął wesołym głosem Cesare, lecz zamarł, gdy rozpoznał dziewczynę.
Po jej minie widział, że ona także rozpoznała jego. Młodzieniec wyszczerzył zęby – ten dzień w jego mniemaniu idealnie zmienił się z paskudnego na przepiękny.
- W imieniu Świętego Officjum, zostajesz aresztowany! – Bambo przerwał ciszę i wycelował broń w Zjawę.
Marco parsknął na ten widok.
- Pier.dol się – odparł i ruszył szybkim tempem w ich kierunku, robiąc młynki to jedną, to drugą bronią.
Ogromny huk wystrzału rozdarł powietrze, gdy potężny Judas wypluł z siebie chmarę ołowiu w kierunku wytatuowanego przeciwnika, lecz Drax już nie patrzył w tamtą stronę. Rzucił się biegiem ku czarnowłosej dziewczynie, która właśnie zbierała jakiegoś starca z podłogi i zastąpił jej drogę do sąsiedniego pomieszczenia.
- Drax! – zawołał za nim Murphy, lecz on nawet nie zwrócił na to uwagi.
- Mówiłem ci tam, w podwodnej fabryce, że nic się jeszcze nie skończyło, ale nie wiem, czy słyszałaś. Zamykałaś akurat śluzę, próbując nas zabić – z początku starał się mówić spokojnie, nawet wesoło, lecz ostatnie słowa już wykrzyczał, a jego sylwetkę otoczyła srebrzysta aura.
Curse zaklęła tylko w odpowiedzi, porzuciła nieznajomego mężczyznę i przyjęła bojową postawę. Cesare jednak nie atakował.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo tego pragnąłem – oznajmił i uśmiechnął się zadziornie, ignorując całkowicie krzyki dobiegające od strony pozostałych inkwizytorów.
- No to na co jeszcze czekasz? – rzuciła w odpowiedzi agentka, starając się go sprowokować do nierozważnego ataku.
Drax splunął pod jej nogi, a całe jego ciało nagle się rozjarzyło w ten sam sposób, co wcześniej aura wokół niego. Skoczył do przodu, a Kasumi wyprowadziła błyskawiczne cięcie. Była jednak zbyt wolna – nim jej ręka z ostrzem zdążyła opaść, Drax zdążył już przeniknąć przez sylwetkę agentki i na powrót zmaterializować się za jej plecami. Huknął ją łokciem w tył głowy, lecz zrobił to zbyt niezdarnie i za słabo – mutantka miast paść na panele bez przytomności, owszem upadła na nie, lecz natychmiast przekoziołkowała i wstała na równe nogi. Tylko minę miała nietęgą.
- I co teraz powiesz, ty ponura suko? – wycedził, ponownie otaczając się srebrzystą aurą.
- To wy się znacie? – Cristiani podszedł do nich, cały zakrwawiony i, wsadzając sobie broń pod pachy, klasnął serdecznie. – Wspaniale! To może zajmiecie się sobą, a ja utnę sobie pogawędkę z naszym przemiłym gospodarzem? – wskazał ręka na kulącego się ze strachu staruszka.
Drax zaklął i rzucił okiem na swoich towarzyszy, a raczej to co z nich zostało – zmasakrowane zwłoki. Zaklął ponownie.
Marco roześmiał się i otarł rękawem jedno oko, drugim czujnie obserwując swoich rywali.
- To jak będzie?
Cesare nie odezwał się ani słowem i nie poruszył żadnym mięśniem, w skupieniu obmyślając najlepszą strategię działania, lecz Curse stanęła między renegatem, a profesorem.
- Nie tkniesz go – obwieściła krótko.
- Ależ skąd. Jak mówiłem, chcę tylko pogawędzić – wilczy uśmiech przeczył jednak jego słowom.
Nagle Drax roześmiał się, a pozostała dwójka odwróciła na niego zaskoczone spojrzenia. To był ich błąd – srebrzysta aura inkwizytora eksplodowała przerażającym blaskiem, skutecznie ich oślepiając. Młodzieniec roześmiał się tym razem całkowicie szczerze i naturalnie w odpowiedzi na przekleństwa renegata i Nagijki.
Najpierw podbiegł do Marco i jednym kopnięciem podciął mu nogi, a gdy ten już głucho uderzył plecami o podłogę, rąbnął go kilka razy prosto w twarz, wkładając w to całą swoją siłę, aż poczuł, że przeciwnik pod nim całkowicie zwiotczał. Następnie podbiegł do czarnowłosej przeciwniczki, wytrącił jej z ręki katanę i chwycił za fraki, unosząc jej głowę na wysokość własnej. Curse szamotała się w jego uścisku i, choć młodzieniec był zaskoczony drzemiącą w niej siłą, nie pozwolił jej się wyrwać i huknął ją z byka w nos, aż buchnęła krew. I drugi raz, i znów. Potem rzucił nią potężnie o ziemię i kopnął na tyle silnie, że przeszorowała po panelach pod przeciwległą ścianę. Czuł buzującą w sobie adrenalinę i w ogniu walki nawet nie zauważył, kiedy dostroił się do Hokuto Shinken, dodatkowo się wzmacniając.
Czuł się niepokonany i łaskawie pozwolił przeciwniczce pozbierać się z ziemi. Zrozumiał błąd, gdy zauważył ponurą satysfakcję na jej twarzy. Nagle poczuł ogromny ból w miejscach, gdzie trysnęła na niego jej krew – zupełnie tak, jakby ktoś mu przykładał tam rozżarzone węgle. Otoczył się swoją ochronną aurą, lecz ta wcale nie przyniosła mu ulgi. Ryknął z bólu i wściekłości, po czym padł na ziemię i zaczął się tarzać, tak jak czasem ludzie się tarzają, by ugasić na sobie płomienie.
Tymczasem Curse pozwoliła sobie na cień uśmiechu i na tyle szybko, na ile pozwalały jej obrażenia – pomimo ochronnego kombinezonu Kamereon odczuła dosyć dotkliwie ciosy zealoty – zbliżyła się do profesora, po drodze chwytając swoją katanę. Miała ochotę dobić zarówno wytatuowanego cwaniaczka, jak i białowłosego idiotę, lecz nie miała na to czasu – obawiała się, że lada moment mogą się zjawić inni Babilończycy.
- Idziemy – rzuciła do staruszka nieznoszącym sprzeciwu tonem, lecz ten nagle wbił przerażony wzrok za coś znajdującego się za jej ramieniem.
Agentka odwróciła się błyskawicznie tylko po to, by zobaczyć jak krótkie ostrze wytatuowanego wojownika wbija jej się w trzewia. Jęknęła, gdy ten kopnął ją, by uwolnić ostrze, po czym zatoczyła się na ścianę i osunęła po niej na ziemię.
- Nikt, kur.wa, nigdzie nie pójdzie – wycedził Marco i tym razem odwrócił się w stronę wierzgającego inkwizytora. – Oprócz ciebie.
Renegat wyciągnął przed siebie dłoń a niewidoczna siła uniosła młodzieńca w powietrze i pchnęła go na najbliższe drzwi, które nie wytrzymały naporu i ustąpiły. Pech białowłosego chciał, że za nimi znajdowały się schody prowadzące do piwnicy.
Cesare sturlał się na sam dół, wpadł na jakąś szafkę, całkowicie ją rozwalając i stracił przytomność.
Nie miał pojęcia, ile czasu minęło, nim się ocknął. Strasznie bolała go głowa, lecz na szczęście krew mutantki już go nie parzyła. Poruszył ostrożnie swoimi kończynami, a kiedy uznał, że nic sobie nie złamał, podniósł się z rumowiska.
- O! Jednak żyjesz! – Marco wyłonił się z głębi pomieszczenia, niosąc w ręku jakieś małe zawiniątko. Tryskał dobrym humorem, a w ustach miał papierosa. – Nawet nie próbuj – dodał tym razem chłodniej, widząc, że inkwizytor chce przyjąć bojową postawę. – Mogłem Cię zabić i mogę to zrobić nadal.
- Więc czemu tego nie zrobisz?
- Zawołali na ciebie „Drax”, czyż nie?
Cesare splunął na podłogę, czując nagle ogromne poczucie winy – całkowicie zignorował swoich kompanów tuż przed ich śmiercią.
- Nawet jeśli, to co?
- To w przyszłości możesz wnieść element komedii w bardzo ponury dramat – uśmiechnął się Cristiani i poklepał go po ramieniu.
- Zdajesz sobie sprawę, że za jakiś czas, gdy moja moc wzrośnie jeszcze bardziej, to będę cię szukał?
Marco roześmiał się wesoło.
- Właśnie na to liczę – powiedział i wspiął się po schodach. – Ach, zapomniałbym. Twoja znajoma nadal tu na Ciebie czeka! – rzucił, gdy znajdował się już na samej górze.
d’Arce nie zareagował na to w żaden sposób. Stał tak jeszcze w bezruchu dobrych kilkanaście minut, trawiąc to co wydarzyło się od momentu wejścia do posiadłości. W końcu zebrał się w sobie i powoli wrócił na górę.
Curse zaklęła, gdy zobaczyła białowłosą sylwetkę wyłaniającą się z piwnicy. Próbowała właśnie docucić emerytowanego wykładowcę, który został brutalnie pobity przez tego wytatuowanego skur.wysyna, gdy nie chciał wyjawić, gdzie skrywa owe przeklęte nasienie. Ona sama żyła i trzymała się na nogach tylko i wyłącznie dzięki swojej nadludzkiej wytrzymałości, ale czuła, że jeśli zaraz nie zajmie się swoją własną raną, to czeka ją ponury koniec. Jakakolwiek walka nie wchodziła w grę.
Mimo wszystko, wyprostowała się w miarę możliwości i mocniej ścisnęła swoją katanę, która drżała w jej ręku. Ku jej zaskoczeniu, młodzieniec obdarzył ją tylko krótkim spojrzeniem, pokręcił głową i z grobową miną podszedł do swoich pomordowanych towarzyszy.
***
Drax leżał na pościeli w swoim pokoiku w najbardziej obskurnym oddziale Inkwizytorium w Babilonie. Tuż obok, oparty o ścianę, spoczywał shotgun z linii Judas o imieniu Bambo, który należał wcześniej do inkwizytora nazywającego się Bartolomeo Scoglione. Cesare, choć na strzelaniu nie znał się wcale, uznał, że zachowa broń, by przypominała mu o tamtym dniu.
Dawniej wściekał się na Curse, po akcji w podwodnej fabryce stała się ona wręcz jego wrogiem numer jeden, przebijając chwilowo nawet Arafel, lecz po tym co wydarzyło się podczas walki z Marco… Mógł ją wtedy zabić, ale wiedział, że on sam nie zasługiwałby wtedy na nic lepszego. W dodatku, ona działała dla dobra swojego kraju – on dla samego siebie.
Pozwolił jej odejść wraz z tamtym staruszkiem, a jego nienawiść wypaliła się do cna wraz ze wszystkimi innymi emocjami.
______
Drodzy oceniający! Dwie sprawy! Po pierwsze, jak zwykle mam nadzieję, iż tekst wam się podobał i jak zwykle zapraszam na PW, jeśli jakaś sprawa jest niejasna i chcielibyście o coś zapytać. Po drugie, wiem, iż jest tu mało walki w walce. Jest to zabieg celowy z mojej strony i jest on spowodowany różnicą poziomów pomiędzy postacią moją, a przeciwniczki. Gdybym skupił się na samej walce, byłoby to nie fair wobec Cesare'a, bo przegrałby z kretesem Mam nadzieję, iż znajdziecie w sobie trochę empatii dla takiego rozumowania. Pozdrawiam.
Siedzieli w niewielkiej, stylowo urządzonej knajpce. Z głośników wydobywała się ledwie słyszalna, lecz miła dla ucha muzyka, przez którą przebijały się delikatnie głosy innych gości lokalu. Papieros co jakiś czas niespiesznie wędrował do ust kobiety. Lucius w zamyśleniu przeglądał dokumenty, mimowolnie unosząc z zaciekawienia brwi.
- To wszystko?
- Za mało?
Mierzył Curse przez chwilę wzrokiem, jakby oceniając po raz setny jej intencje. W końcu uśmiechnął się i nonszalancko przeczesał palcami jasne włosy.
- Nie zrozum mnie źle, po prostu nie jestem pewien, czy będę umiał odpowiednio ci się odwdzięczyć.
- Dogadamy się - odparła natychmiast, odwzajemniając uśmiech.
- Och, w to nie wątpię, ale nadal nie wiem czego chcesz.
Tym razem to ona zwlekała z odpowiedzią. Kilka życiorysów mniej znaczących osób zdawało się być minimalną stawką i początkiem negocjacji. Zaciągnęła się kilka razy papierosowym dymem, zanim stwierdziła:
- Azylu. Na początek. W dzisiejszym świecie ciężko obyć się bez znajomości.
- Prawda, prawda. Tylko cóż ty takiego zrobiłaś, że potrzebujesz wpływowych znajomych, ślicznotko?
Wyraźnie bawiła go sytuacja, a Kasumi zdobyła pewność, że rozmówca nie ma pojęcia kto siedzi naprzeciw niego. Spoważniała.
- Powiedzmy, że jest na tym świecie kilka osób, które chcą mojej śmierci. - Jej lekki ton sprawił, że mężczyzna drgnął.
- Informacje, które posiadam to jedno - ciągnęła dalej. - Mogę się wam przydać również w inny sposób.
Dosłownie znikąd, tuż przed oczami Luciusa pojawiła się drobna dłoń, trzymająca sztylet. Chwycił ją i położył wolno na blacie. Kobieta poczuła jego przyspieszony puls i rozluźniła palce, zostawiając broń w spokoju. Kąciki jej ust lekko się uniosły.
- Słyszałem już od pionków historie na twój temat. Inaczej nigdy byśmy się nie spotkali. - Patrzył na lśniące ostrze przed nim. - Nie wiem kim jesteś, ani co i komu zrobiłaś, ale ci wierzę i wstawię się za tobą u szefa. Tymczasem, skoro brudna robota nie jest ci obca, mam dla ciebie drobne zlecenie.
Kilka dni wcześniej
Kiedy szła szpitalnym korytarzem, wciąż słyszała w głowie urywany oddech umierającego, młodego mężczyzny. Nie mogła pozbyć się z pamięci widoku jego przepełnionego nadzieją wzroku. Mimo ogromnych chęci, widziała znowu oczami wyobraźni jak ostrze katany zanurza się w jego piersi i przebija słabo bijące serce. Nie pomagało tłumaczenie, że jest oszustem, zdrajcą i mordercą. Ona była taka sama.
To ty zostałaś zdradzona!
Przetarła zmęczone oczy i westchnęła cicho, po czym zajrzała przez uchylone drzwi do sali.
- Puk, puk.
- No proszę, kogo ja widzę!
Yoven wyszczerzył się na jej widok i spróbował podnieść nieco wyżej na łóżku, ale zagipsowane nogi skutecznie mu to utrudniały. Uradowany, spojrzał na papierową torebkę trzymaną przez Kasumi i powąchał powietrze.
- Nie mów!
- Mhm. Świeże rogaliki.
Niemal natychmiast zabrał się za wcinanie rarytasów.
- Jak się czujesz?
- Nieźle – powiedział, kiedy już przełknął kolejny duży gryz. – Za kilka dni pewnie zdejmą mi gips.
- Dobrze, że sam się trochę poskładałeś…
- Tak – stwierdził przeciągle. – Dzięki temu leżę w szpitalu jedynie dwa tygodnie…
- Dobre i to.
- Pewnie. A co u ciebie? Jakoś słabo wyglądasz…
- Nie wyspałam się - odparła znużona i podeszła do okna, spoglądając na zielony park przed szpitalem. Nie do końca wiedziała dlaczego po raz kolejny odwiedzała Yovena. Nie czuła wobec niego długu, choć była wdzięczna za pomoc, nawet pomimo ostatniej porażki. Była niemal pewna, że niebawem będzie musiała się go pozbyć, ale odsuwała tę smutną myśl najdalej jak potrafiła. Spędziła w jego towarzystwie kolejne dwie godziny.
***
- Te kościoły to tylko przykrywka – powiedział jej tego samego wieczoru Lucius, kiedy siedzieli na kanapie, popijając wino. – Musimy co jakiś czas dawać pionkom wolną rękę, żeby się nie kapnęli w co tak naprawdę gramy.
- Więc sami wpadli na to, żeby wysadzić dwie zabytkowe świątynie, nikogo przy okazji nie zabijając?
- Zabytkowe? – Prychnął pogardliwie. – Proszę cię, to kamienne ruiny – zauważywszy jej spojrzenie, zmitygował się. – Oczywiście, cenne, nagijskie ruiny. Sama zauważyłaś, że grupa, która odpowiada za zamachy nie chciała zrobić nikomu krzywdy. Nie mogliby tego zrobić współwyznawcom, to nie leży w naturze Babilończyków.
- Jasne, bo tylko twoi krajanie brali w tym udział – rzuciła sceptycznie.
- Głównie, ale masz rację, że wśród Nagijczyków jest wciąż sporo fanatyków. Dzięki temu mogliśmy w miarę bezpiecznie się tu ustawić.
Curse zaśmiała się cicho, po czym upiła łyk czerwonego wina.
- Muszę przyznać, że wiecie jak odwrócić od siebie uwagę – w jej głosie zabrzmiała nuta szczerego podziwu.
- To, co robimy w Nag, to tylko rekonesans. Prawdziwa gra toczy się w Babilonie – mówiąc to, sięgnął do spoczywającej na oparciu kanapy dłoni kobiety i delikatnie ją ujął. – Ale nie martw się, mam dla ciebie niespodziankę. Za kilka przylatuje wycieczka krajoznawcza.
Tym razem to serce Kasumi zabiło mocniej.
Obecnie
Curse nerwowo zerknęła na beeper, który służył w tym momencie za zwykły zegarek. Jej myśl wypowiedział męski głos.
- Spóźniają się.
Lucius, po raz pierwszy od kiedy go znała, wydawał się spięty. Babilończycy powinni być na miejscu już od trzech kwadransów. Nie była specjalistką od kultury państw południowych, ale nie potrzeba geniuszu, by wiedzieć, że w Nag to poważne faux pas. Niezmiernie irytowało ją takie lekceważenie. Odruchowo, po raz kolejny tego dnia, chciała odrzucić w bok grzywkę, która teraz wraz z resztą włosów spięta była w niedbały kok. Miejsce na skórze głowy, w którym jeszcze niedawno znajdował się tatuaż, zasłaniało jedyne luźno zwisające pasmo. Termin w studiu miała już zarezerwowany, ale obiecała sobie, że nadczłowiek odpowiedzialny za ten dyskomfort zapłaci w odpowiedni sposób. Mężczyzna nie zauważył niezgrabnego ruchu, co dobitnie świadczyło o jego zdenerwowaniu. Dotknęła go lekko, by zwrócić na siebie uwagę.
- Czy takie spóźnienie to w Babilonie standard?
Spojrzał na nią zaskoczony.
- Nie – odparł krótko, marszcząc brwi.
Nie miał ochoty na rozmowę, więc nie próbowała jej więcej inicjować i dopiero po kolejnych piętnastu minutach ciszę przerwał dzwonek telefonu.
- Halo? – Odebrał Lucius. – Tak? – Spoglądał w przestrzeń, potakując bez słowa głową. – Rozumiem – powiedział w końcu i pożegnał się z rozmówcą. – Nici z naszego spotkania – zwrócił się do Kasumi. – Delegacja dzisiaj nie przyleci. Mieli jakieś problemy z samolotem i muszą to dokładnie sprawdzić.
„Delegacją” Lucius nazywał swoich niebezpośrednich przełożonych, czyli śmietankę grupy przestępczej działającej coraz śmielej zarówno w Babilonie, jak i Nag. Być może również w Sanbetsu, ale tym zamierzała zająć się później. Sam blondyn, jak zdążyła ustalić Kasumi, odpowiadał przed kimś, kto był na miejscu, w Cesarstwie, ale nie wiedziała jeszcze kim był ów tajemniczy jegomość. Martwiło ją trochę, że jeszcze ani razu nie usłyszała ich nazwy. Członkowie każdego gangu, grupy czy yakuzy jakoś o sobie mówili, a jeżeli nie, to świat nadawał im nazwę. Ci ludzie byli całkowicie anonimowi, co nie pozwalało ich nigdzie przyporządkować i jedynie dzięki szeroko zakrojonym działaniom pionu wywiadowczego udało się ustalić powiązania, a co najważniejsze, skojarzyć z wchodzącymi na scenę babilońską gangsterami. Wywiadowczyni bardzo wiele zawdzięczała swoim kolegom po fachu.
- Problemy? Zakładałam, że właśnie na takie okazje bogacze kupują sobie kilka odrzutowców.
Jej na wpół żartobliwy ton, zgodnie z zamierzeniem, wywołał na twarzy mężczyzny uśmiech.
- No cóż… najwyraźniej chcą sprawdzić je wszystkie. Nie do końca to rozumiem, ale…
Reszta słów nie dotarła do uszu Kasumi. Słyszała jedynie pogłos gdzieś w tle, gdy cała jej uwaga skupiła się na człowieku, który właśnie przekroczył próg restauracji. Zealocie o długich, białych włosach, który rozglądał się spokojnie po sali. Zanim jego wzrok padł na ich stoliku, Nagijka odwróciła się całym ciałem w stronę towarzysza, opierając łokciem na blacie tak, aby uniemożliwić rozpoznanie któregoś z nich. Zaskoczony Lucius nie mógł ukryć swojego zadowolenia i niemal odruchowo ją objął. Z drugiego końca pomieszczenia czuła na sobie spojrzenie, które wwiercało się w jej odsłonięty kark. Wiedziała już, że mimo płonnej nadziei, że tak się nie stanie, została rozpoznana.
- Skoro ze spotkania nic nie wyszło, to może już się stąd ulotnimy? – Zaproponowała, zachowując zimną krew. Nie umiała zdobyć się na uśmiech, który ukryłby napięcie.
- Zbladłaś. Coś się stało?
Wbrew wszystkiemu, nie umiała kłamać. Tak naprawdę nigdy w swoim życiu nie skłamała, a jedynie mijała się z prawdą. Gdyby ktoś zapytał jak to możliwe, że przez wiele lat szpiegowała Sanbetsu i udawała kogoś innego, odpowiedziałaby, że przez cały ten czas była sobą, ale jedynie w połowie. Nie musiała nikogo grać, zależało jej na dobru ojczyzny, jednak nikt nigdy nie zapytał o jej nazwę.
- Wszystko w porządku – odparła. – Po prostu chcę stąd już wyjść.
Nie musiała go namawiać. Rzucił na stół kilka banknotów i wstał. Kasumi ani razu nie spojrzała w kierunku zealoty, ale cały czas czuła na sobie jego wzrok. Dopiero kiedy wyszli na zewnątrz, pozwoliła sobie na ukradkowe zerknięcie przez szybę i wtedy ich spojrzenia się spotkały. Jego determinacja i zdecydowanie były widoczne nawet z odległości, która ich dzieliła.
- Chodźmy do taksówki – ponagliła Luciusa i nieco przyspieszyła kroku, choć utrudniała to bardzo obcisła, długa sukienka. Musieli dojść jedynie do końca ulicy, gdzie znajdował się postój. Nie mogła w takiej chwili liczyć, że złapią transport „na machnięcie ręką”. Doskonale zdawała sobie sprawę, że mają kilka chwil, by zniknąć.
Białowłosy opuścił restaurację i już spieszył w ich kierunku. Próbowała przypomnieć sobie jak był uzbrojony podczas wyprawy do Renegi, ale nie skojarzyła niczego, co mogłoby pomóc. Właściwie nie miała pojęcia kim jest poza tym, że działał jako pomocnik Coltisa. Mogło to oznaczać, że jest od niego słabszy lub dorównuje mu mocą, a szanse, że jest silniejszy były bardzo małe.
Nagle złapała Luciusa za rękę i pociągnęła w boczną uliczkę, gdzie zdążyła zauważyć przejście. Biegli, choć niezbyt szybko, bo sukienka nadal przeszkadzała. Chciała sprawdzić na beeperze najbliższy teren, ale wolała nie puszczać dłoni Babilończyka. Nie czuła już wzroku zealoty, ale poznawała po obecnym w okolicy pulsie, że wciąż podąża ich tropem. Lawirowali przez chwilę między budynkami, lecz przed nimi znajdowała się ruchliwa ulica, więc skręcili ostatecznie w jedyną możliwą stronę i znaleźli się zaułku, który na pierwszy rzut oka wydawał się ślepym. Dwoje drzwi po obu stronach prowadziły do wnętrz wysokich kamienic. Zupełnie nieoczekiwanie, Kasumi zawahała się i choć zaraz potem odzyskała rezon, długowłosy zdążył ich dogonić. Pchnęła Luciusa lekko, ale zdecydowanie w kierunku wejścia po lewej, a sama odwróciła się do przybyłego.
- Proszę, proszę. Wyglądasz inaczej, niż podczas naszego ostatniego spotkania – stwierdził zealota, uśmiechając się bezczelnie.
Nie mogła dopuścić, by Lucius usłyszał za dużo. Jeszcze nie teraz. Nerwowo zerknęła w jego kierunku wiedząc, że nadal stoi pod drzwiami. W tym samym momencie usłyszała charakterystyczne kliknięcie odbezpieczanej broni. Celował w nieznajomego, najwyraźniej myśląc, że kontroluje sytuację. Był jednym z tych nieświadomych biedaków, którym się wydaje, że dzięki pozycji, którą zajmują w półświatku są niezniszczalni. Zwłaszcza, że przeciwnik był nieuzbrojony.
- Zajmę się tym… - powiedziała cicho, nie chcąc urazić jego ego. – To moja sprawa.
- Nie masz broni – stwierdził wiedząc, że nie była dobrym strzelcem, więc jego pistolet na nic by się nie zdał. Wahał się, a zealota obserwował sytuację z założonymi rękami. Może próbował ich wybadać, a może po prostu bawiło go to. Nie umiałaby odpowiedzieć.
- Idź już! – warknęła desperacko.
- No, dobrze – wtrącił się w końcu swobodnie Cesare, przeciągając teatralnie słowa. Curse przypomniała sobie nagle jego imię, zasłyszane przypadkiem w trakcie podwodnej operacji. – Plan jest taki: najpierw ty, a potem ty – stwierdził, wskazując jako pierwszego Luciusa.
Nie czekał na nic więcej i nagle rozbłysła wokół niego świetliście biała aura. Zapulsowała krótko i wróciła do właściciela, spowijając muskularną sylwetkę srebrzystym blaskiem. W ułamku sekundy i znikając obojgu obecnym z oczu, znalazł się tuż przy trzymanej przez drugiego Babilończyka broni. Kasumi bez namysłu uczyniła podobnie i tylko dzięki temu zdążyła znaleźć się pomiędzy mężczyznami. Poczuła z jednej strony miażdżący cios w brzuch, a z drugiej usłyszała strzał. Odkaszlnęła płytko, spluwając krwią. Krótką chwilę zajęło jej zlokalizowanie pocisku, który odczuła ostrym bólem na prawych żebrach. Zealota odsunął się przezornie, a przerażony Lucius podtrzymał Nagijkę, całkowicie zapominając o napastniku.
- Spieprzaj stąd, do cholery! – rzuciła wściekle, stając o własnych siłach i wycierając usta. Odruchowo zbadała palcami ranę postrzałową, która okazała się niegroźnym draśnięciem. Oby szczęście sprzyjało jej jeszcze przez jakiś czas. Nie wyglądało na to, by Cesare został ranny i stwierdziła w myślach, że gangster jest równie kiepskim strzelcem, co ona. Tym razem Lucius posłuchał prośby i rzucając jej ostatnie, przepraszające spojrzenie, zniknął za stalowymi drzwiami budynku.
- Jak już wyrównam z tobą rachunki i tak go dopadnę – powiedział spokojnie Babilończyk, wciąż jaśniejąc aurą. – Tym razem nic mnie nie powstrzyma. Nie wiem, co cię z nim łączy…
Przerwał, bo Kasumi, nie słuchając go, szarpnęła bok swojej sukienki i wydobyła spod niej sztylet, którym błyskawicznie nacięła materiał na wysokości ud. Oderwała brutalnie całą dolną część ubrania, przewiązując ją pod biustem i tamując tym samym krwawienie. Stała teraz przed nim w kusej "małej czarnej", odsłaniającej zapięte na nogach pasy z kilkoma nożami oraz paroma innymi kieszonkami.
- … choć mogę się domyślać – dokończył ze złośliwym uśmiechem, gdy kobieta w nowym stroju stanęła gotowa do walki. – W każdym razie…
- Nic mu nie zrobisz – stwierdziła stanowczo, nie pozwalając mu kontynuować. – Właściwie cieszę się, że wpadłeś do Avalonu. Będzie o jednego mniej.
Była wściekła. Nie mogła pozwolić, by stojący przed nią, białowłosy osiłek pokrzyżował jej plany. Złapała w drugą rękę kolejny sztylet i zaatakowała. Błyskawicznie pokonała dzielącą ich odległość i cięła kilkukrotnie po kończynach. Nie przywykła do walki tak krótką bronią białą, dlatego początkowo zachowywała szczególną ostrożność. Jej przeciwnik jednak stał niemal nieruchomo, a zadane ciosy nie wyrządziły mu większej krzywdy. Właściwie, okazały się całkowicie nieskuteczne, bo na ostrzach nie było śladów krwi. Przypominało to sytuację z Coltisem i Kasumi mimowolnie wywróciła oczami.
- Coś się nie podoba? – zapytał retorycznie Cesare.
Wyciągnął przed siebie rękę, a cała biała poświata powędrowała w jej stronę, po czym wystrzeliła niczym strzała ku kobiecie. Ta instynktownie uchyliła się, wyginając nienaturalnie w tył, a gdy wróciła do pionu, usłyszała za plecami huknięcie w mur. Zdając sobie sprawę, co je spowodowało, dopadła Babilończyka, tym razem tnąc głęboko i ryzykując utratę szybkości. Atak okazał się skuteczny, ale przeciwnik wykorzystał okazję i skontrował silnym uderzeniem. Curse sparowała je, lecz niedokładnie i otrzymała cios w żebra po lewej stronie. Zwinęła się z bólu i opadając na ziemię, przeturlała na bezpieczną odległość. Potrzebowała chwili na opanowanie, a ponieważ wciąż trzymała w ręce zakrwawiony sztylet, uniosła go do ust. Dotknęła ich dokładnie w momencie, w którym zealota eksplodował światłem, oślepiając ją. Gdyby nie to, że mogła wyczuć jego puls, prawdopodobnie byłoby z nią krucho. Obolała i z mroczkami przed oczami, odskoczyła kilka metrów w bok, pozostawiając zaskoczonego przeciwnika z pustymi rękoma. Usłyszała w jego głowie zaskoczenie, które zresztą mogła poczuć w biciu serca. Teraz to ona wykorzystała okazję i błyskawicznie zmieniając chwyt na sztyletach, złapała ostrza zakrwawionymi dłońmi i wyrzuciła przed siebie, wbijając je dokładnie w umięśnione łopatki mężczyzny. Jego tarcza, czymkolwiek nie była, musiała przestać działać, bo wbiły się dość głęboko w ciało, a Cesare wydał z siebie nieartykułowany dźwięk, zachwiał się i oparł o pobliską ścianę. Nagijka nie chciała korzystać jeszcze z krwi Yovena, bo nie zamierzała mu się później tłumaczyć. Już dawno postanowiła, że wykorzysta te możliwość tylko w razie ostateczności, a ta jeszcze nie nadeszła.
Pomknęła kolejny raz ku Babilończykowi, który nie miał szans dorównać jej szybkością. Serią kopniaków osłabiła go trochę, lecz zauważyła, że jej ataki nie przynoszą takich efektów, jakby tego chciała. Sama była coraz słabsza, bo wyczerpanie spowodowane odniesionymi obrażeniami dawało o sobie znać. Wściekły przeciwnik, z wciąż tkwiącymi w plecach sztyletami, odwrócił się do niej sztywno i z nową determinacją w oczach wyprowadził serię ciosów na ramiona i klatkę piersiową, a zakończył siarczystym kopniakiem w kolano. Tego ostatniego zdążyła, na szczęście, uniknąć, bo groził otwartym złamaniem. Zręcznie wyrwała się z rytmu jego uderzeń i spróbowała zaatakować od tyłu, podcinając mu nogi, ale chwycił ją za ramię i rzucił z impetem w stronę budynku. Trafiła w jedno z nielicznych okien i przeleciała przez nie, tłukąc szybę i lądując wewnątrz czyjegoś mieszkania. Nie miała pojęcia czy ktoś w nim był, ale podniosła się najszybciej jak potrafiła. Miała dość. Dała Luciusowi wystarczająco dużo czasu na ucieczkę, a białowłosy golem wystarczająco ją sponiewierał, by dalej kontynuować tę farsę.
Opierając się na framudze wybitego okna, wyskoczyła ciężko na zewnątrz, nie zwracając uwagi na szkło i kalecząc dłonie. Przy lądowaniu przeszył ją ból, ale zignorowała go na tyle, na ile mogła. Przeciwnik, z krzywym uśmiechem na ustach, już szykował się do kolejnego ataku, lecz Kasumi tylko patrzyła na niego, nie poruszywszy się nawet o milimetr. Mężczyzna nie zamierzał odpuścić, mimo że stracił trochę pewności. Jego puls przyspieszał z chwili na chwilę, a oddech stawał się coraz płytszy. W ułamku sekundy zaczął niemal się dusić, walcząc o każdy oddech. Potem opadł na kolana, tracąc kontrolę nad kończynami i nie rozumiejąc co się dzieje. Przynajmniej na początku, bo po chwili Curse wyczytała w jego myślach zrozumienie. Sama ledwo stała na nogach, ale wyjęła już trzeci sztylet, by ostatecznie zakończyć spotkanie. W momencie, w którym znajdowała się kilkadziesiąt centymetrów od celu, z kieszeni Babilończyka dobiegł dźwięk przychodzącego połączenia.
- Odbierz – poleciła po chwili, decydując się na odpuszczenie części dolegliwości.
Słabo sięgnął do kieszeni i wyjął telefon.
- Co? – powiedział po chwili niepewnym głosem. – Tak, to moja siostra, ale co ona…
Kasumi ujrzała w jego głowie obraz długowłosej kobiety, która również towarzyszyła im na łodzi podwodnej. Wtedy jej uwagę odwrócił sygnał nadjeżdżającej policji. Nawet w Nag, a może zwłaszcza w nim, należy zareagować na odgłosy strzałów, huków i tłuczonych szyb. Niewiele myśląc, obeszła klęczącego Cesare i wyciągnęła oba ostrza, nie siląc się na delikatność. Zostawiła go, znikając za tymi sami drzwiami, co Lucius.
***
Po jakichś dwóch godzinach, kiedy już dotarła do domu i opatrzyła rany, wzięła do ręki jedną z licznych komórek, wypełnionych fałszywymi kontaktami. Kładąc się ostrożnie na łóżku, wybrała jedyny prawdziwy numer.
- Kasumi! – Usłyszała natychmiast w słuchawce. – Żyjesz? Wszystko w porządku?
- Żyję. Wszystko w porządku.
- Całe szczęście… Na Lumena, co to był za człowiek? Pierwszy raz w życiu coś takiego widziałem…
- Niczym się nie przejmuj – ucięła.
- Jak mam się nie przejmować? Kim on był?
- Duchem z przeszłości.
- Posłuchaj… W międzyczasie okazało się, że ktoś sabotował wyjazd delegacji. Myślę, że ten osiłek miał z tym związek i ktoś chce się mnie pozbyć.
Zamarła. Nie przyszło jej do głowy, że celem może być ktoś inny i natychmiast zdiagnozowała to jako obsesję, z którą należało walczyć, zanim przerodzi się w paranoję. Ulżyło jej, że zachowała się tak, a nie inaczej, ale jednocześnie wściekła się, że nie uzyskała żadnych przydatnych informacji, które Cesare mógł posiadać. Postanowiła jednak zbadać ten trop w najbliższym czasie.
- Wiesz coś jeszcze? – Zapytała tylko.
- Nie udzielą mi na razie więcej informacji – po raz pierwszy przyznał, że nie jest w pełni wtajemniczony.
- Muszę odpocząć. Odezwę się za jakiś czas.
Rozłączyła się i zamknęła oczy, starając nie oddychać zbyt głęboko ze względu na obite żebra. Faktycznie musiała to przemyśleć i ułożyć wszystko w całość.
***
Fragmenty oficjalnego raportu agentki Kasumi Tory:
Działanie wywiadowcze prowadzone od [data zatajona] przynosi korzyści. Jako członek grupy przestępczej, Babilończyk Lucius [nazwisko zatajone], może dostarczyć satysfakcjonujących informacji i przede wszystkim, zapewnić odpowiednie wsparcie w zdobyciu zaufania przestępców wyższej rangi. Sam nie stanowi zagrożenia.
Dnia [data zatajona] nastąpiła nieoczekiwana konfrontacja z zealotą [nazwisko zatajone], wykonującym w Cesarstwie zlecenie zabójstwa osoby, której tożsamość nie została jeszcze potwierdzona. Praca nad ustaleniem tożsamości nadal trwa. Zealota może sprawiać w przyszłości problemy – zalecam śledzenie jego poczynań.
Fragmenty nieoficjalnej odpowiedzi na raport agentki Kasumi Tory:
Curse wiesz, że masz wolną rękę, ale postaraj się nie wchodzić za bardzo w przestępczy półświatek. Krążą już plotki, że jesteś płatnym zabójcą, a lepiej, żeby twoja tożsamość pozostała anonimowa.
Kilka dni później
Odebrał telefon po drugim sygnale.
- Cześć, skarbie.
- Lucius? Spotkajmy się, muszę ci coś wyjaśnić. Powiedzieć, kim naprawdę jestem.
Jak dobrze, że nie słyszy tego Raphael, pomyślała.
Posty: 102 Wiek: 37 Dołączył: 07 Lut 2012 Skąd: Z przypadku
Napisano 25-08-2015, 01:59
Drax
Komentarz na końcu.
Technikalia
1. ,,Odnośnie” jest dopuszczalne, ale powinno się raczej pisać ,,odnośnie do”.
2. ,,Nie” z przymiotnikami w stopniu równym piszemy łącznie (niemały).
3. ,,(...) ani nawet słupów z linią telefoniczną, czy energetyczną” – ,,czy” oznacza w tym miejscu alternatywę, nie wstawiamy przed nim przecinka.
4. ,,(...) a teraz musiał zostać niezauważony” – zostać w jakimś miejscu lub zostać = stać się. Tutaj raczej ,,pozostać”.
5. Przed ,,by” raczej stawiamy przecinek. Warto też wymieniać tę formę z ,,aby”.
6. Poczytaj sobie temat, w którym Lorgan udostępnił pomocne uwagi na temat komponowania dialogów. Szczególną uwagę zwróć na wielkie i małe litery, poprawne stosowanie których jest Ci zupełnie obce.
7. ,,(...) chociaż to, co wtedy się działo ciężko nazwać można rozmową” – ,,co wtedy się działo” jest zdaniem podrzędnym (względnym), musi być wydzielone przecinkami z obu stron.
8. ,,Federico także zginął, szkoda tylko, że nie z mojej ręki ale cóż (...)” – ,,ale”, jeśli nie odnosi się do rodzaju piwa, musi zostać poprzedzone przecinkiem.
9. ,,Nie raz” – raczej ,,nieraz”.
10. ,,Nienawidziła tu przebywać ze względu na ciągłe uczucie niepokoju, które jej towarzyszyło, gdy przebywała na otwartym terenie”.
11. Zagłębiamy się raczej ,,w coś” niż ,.na coś”.
12. ,,(...) schowała się za rogiem, tak by być niewidoczną” – raczej: ,,by być niewidoczna”. Kiedyś pisało się inaczej, ale póki nie archaizujesz i/lub nie panujesz nad własnym stylem, nie ma to większego sensu.
13. ,,Doskoczyła do cofającego się kolekcjonera z zamiarem zmuszenia go do uległości” – chciała go zgwałcić?
14. Marco jest zjawą ,,Christiani” czy ,,Cristiani” (masz obie formy)? Przy okazji, cudzysłów powinien objąć cały pseudonim: ,,Zjawa C(h)ristiani”. Ostatnie: jeżeli nazwa to ,,C(h)ristiania”, to w dopełniaczu powinno być ,,C(h)ristianii” (nie liczę tego jako błąd, ponieważ nie wiem, jak brzmi ta nazwa).
15. Zbędny cudzysłów przy ,,wąsaczu”.
16. ,,Miast” jest formą archaiczną, lepiej wyglądałoby ,,zamiast” (por. pkt. 12).
Więcej grzechów nie chcę pamiętać, za powyższe będziesz żałował.
Styl
Zdarza mi się czasem przeczytać na Tenchi długi tekst, który mnie nie zmęczy, ale dzieje się tak tylko wtedy, gdy praca jest dobra. Twoja nie jest.
Po staremu czujesz wewnętrzną potrzebę rozwlekania opisów dla samego rozwlekania opisów, dodawania dialogowych didaskaliów tam, gdzie są one zupełnie niepotrzebne, oraz szkicowania każdej kolejnej postaci, choćby miała się pojawić tylko na chwilę i nie odegrać żadnej istotnej roli. Nie nauczyłeś się także ,,uczłowieczać” swoich postaci: nieodmiennie mam wrażenie, że to jedynie kukły, które coś tam robią i mówią. W konsekwencji wychodzi ci jakiś przedziwny twór. Nie jest to obrazek, krótkie opowiadanie czy książka, a koniecznie chce być tym wszystkim jednocześnie. Sorry, ale tak się po prostu nie da.
Fabularia
1. Nie byłoby źle, gdybyś tylko nie wplatał w powyższą historię własnej postaci. Jest tu jak piąte koło u wozu, niepotrzebnie rozprasza uwagę i niczego nie wnosi, a jedynie przeszkadza. Jeśli już bawisz się w tworzenie wielopoziomowej fabuły, to albo zawiąż ją wokół własnej postaci, albo oddawaj tego typu teksty w innej sekcji forum. Jako materiał na rzekomo Twoją walkę zwyczajnie się nie nadaje.
2. Curse oddałeś przyjemnie, ale nie rozumiem, dlaczego nie dobija przeciwników. Uzasadnienie, że niby brakuje jej czasu, oddalam jako nieprzekonujące: skasowanie dwóch bezbronnych zelotów w sytuacji, gdy nie ma bezpośredniego zagrożenia (reszta jest martwa, o czym wie), zajęłoby jej może kilka sekund. Twoja przeciwniczka zainwestowała jeden punkt w taktykę oraz dwa w psychologię (na to drugie zwracam uwagę, ponieważ jest to mocno powiązane z jej mocami). Nie napisała natomiast nigdzie, że jest skończoną idiotką.
3. Skąd twoja postać wie, że Curse działała dla dobra własnego kraju? Nie zdążyli sobie porozmawiać, Cesare mógł więc co najwyżej domniemywać, że tak było.
Podsumownie
Nie wiem, czy to Ty cofnąłeś się w rozwoju (mam wrażenie, że bywało znacznie lepiej), czy to po prostu ja miałem tym razem więcej czasu. Wyszedł ci przyciężkawy tekst, zupełnie bez polotu. W dwóch słowach: strata czasu.
Ocena: 6 Chciałem dać pół punktu mniej, ale postanowiłem się wstrzymać i poczekać na następne prace.
Curse
O niebo lepiej.
Technikalia
1. ,,Oczywiście, cenne, nagijskie ruiny” – za dużo przecinków. Jedynie zaznaczam, Twoją propozycję da się obronić.
2. ,,Głównie, ale masz rację, że...” – w miejsce pierwszego przecinka wstawiłbym kropkę i kontynuował od niej w odrębnym zdaniu. Jak wyżej, jedynie zaznaczam.
3. ,,- Muszę przyznać, że wiecie jak odwrócić od siebie uwagę – w jej głosie zabrzmiała nuta szczerego podziwu”.
,,- To, co robimy w Nag, to tylko rekonesans. Prawdziwa gra toczy się w Babilonie – mówiąc to, sięgnął do spoczywającej na oparciu kanapy dłoni kobiety i delikatnie ją ujął” – obie kwestie dialogowe powinna zamknąć kropka, a didaskalia powinny zaczynać się od wielkiej litery. To proste: informacje, które zawarłaś, mają funkcję dookreślenia okoliczności dialogowych.
4. ,,Za kilka przylatuje (...)” – zgubiłaś słowo.
5. Wstawiłem przecinki tam, gdzie ich brakuje. Zwracam uwagę zwłaszcza na drugie zdanie: to nie tak, że ,,i” zawsze i wszędzie zastępuje przecinek lub wyklucza jego użycie.
,,Mogło to oznaczać, że jest od niego słabszy lub dorównuje mu mocą, a szanse, że jest silniejszy, były bardzo małe”.
,,Curse sparowała je, lecz niedokładnie, i otrzymała cios w żebra po lewej stronie”.
,,Był jednym z tych nieświadomych biedaków, którym się wydaje, że dzięki pozycji, którą zajmują w półświatku, są niezniszczalni”.
6. ,,Wiedziała już, że mimo płonnej nadziei, że tak się nie stanie, została rozpoznana” – podkreślona kwestia jest logicznie zbędna, a ponadto buduje niezręczność stylistyczną (piętrowe ,,że”).
7. ,,(...) który na pierwszy rzut oka wydawał się ślepym” – zob. pkt. 12 w ocenie Draxa.
8. ,,Wyglądasz inaczej, niż podczas naszego ostatniego spotkania” – gdy ,,niż” nie oddziela zdań (sekwencji zawierających orzeczenia), nie wolno stawiać przed nim przecinka.
9. ,,- Zajmę się tym… - powiedziała cicho, nie chcąc urazić jego ego” – w pogrubionym miejscu powinna być półpauza, a nie dywiz.
10. ,,Nie mogła pozwolić, by stojący przed nią, białowłosy osiłek pokrzyżował jej plany” – drugi przecinek jest zbędny, oba dookreślenia są z innego rejestru. Inaczej np. ,,mądry, inteligentny, fajny człowiek”.
,,Obolała i z mroczkami przed oczami, odskoczyła kilka metrów w bok” – tu tym bardziej nie ma powodu, by wstawiać przecinek.
11. ,,Czymkolwiek nie była” – raczej ,,czymkolwiek była” lub ,,czymkolwiek by nie była”.
12. Jako zagorzały wielbiciel polszczyzny wolę ,,skutki” zamiast ,,efektów”. Stosowanie makaronizmów czy anglicyzmów nie ma sensu tam, gdzie mamy bardziej swojskie słowa – nawet jeśli są to osłuchane już importy językowe. Jest to część szerszego problemu na Tenchi, gdzie uwielbiacie anglicyzować polskie, zapożyczone już wcześniej z innego języka terminy (np. zealota zamiast zeloty; słowo z greki, ugruntowane w naszej literaturze) lub mylić podobnie brzmiące słowa polskie i angielskie (np. totalne nieporozumienie, jakim jest ,,komandor” stosowany jak ang. ,,commander”).
Punktów nie odejmuje, jedynie tak sobie płaczę.
13. ,,(...)wyskoczyła ciężko na zewnątrz” – czyli jak?
Fabuła
Świetnie! Zaserwowałaś nam prostą i spójną historię, którą, chociaż jest i kontynuacją, i pozostawia miejsce na rozwinięcie, da się przeczytać za jednym razem bez poczucia dyskomfortu. Wszystkie wydarzenia wydają się sensowne i powiązane ze sobą, nie zasypujesz też czytelnika zbędnymi pierdołami. Mam co prawda pewne wątpliwości, czy ten raport na końcu był potrzebny, ale nie był do duży fragment, a do tego odgrywa pewną rolę w przyjemnym zakończeniu.
Podsumowanie
Znasz i lubisz swoją bohaterkę, umiesz ją więc prowadzić, a także wprowadzać w interakcje z innymi postaciami. Stąd wszystkie trzy postacie (tu punkt za oszczędność, która korzystnie odróżnia Twoją pracę od grafomańskiego wpisu Draxa) żyją, dają się lubić (lub nie), dotknąć. Miałaś konkretne zadanie i konkretnie się z niego wywiązałaś.
Mogłoby się wydawać, że popełniłaś niewiele mniej błędów niż Drax, ale są to błędy mniejszego kalibru, a niektóre, jak dywiz zamiast pauzy czy brakujące słowo, to jedynie przeoczenia. Chętnie przeczytam następny tekst Twojego autorstwa.
Ocena: 8
World on fire with a smoking sun,
Stops everything and everyone,
Brace yourself for all will pay,
Help is on the way!
Drax
Powiem szczerze, najbardziej z całej walki zainteresował mnie wątek Marco „Zjawy” Cristiani'ego i rodziny Scordare. Od razu przypomniały mi się twoje najlepsze walki poprzednią postacią. To bardzo obiecujący motyw i fajnie byłoby poczytać/ dowiedzieć się więcej. Przyznam, że po tak obiecującym początku byłem rozczarowany wkroczeniem na scenę bohaterów graczy. O ile jeszcze Curse wpasowałeś w historię dość naturalnie o tyle twoja postać wydaje się tylko momentami wepchnięta w wir wydarzeń, odrobinkę na siłę. Generalnie fabuła jest oki za to masz plus. Nie kupuję niestety tego rozwiązania, w którym Cesare odpuszcza przeciwniczce. Taka nagła zmiana postawy wydaje mi się trochę nienaturalna. Szczególnie, że jak rozumiem wynikała z wyrzutów sumienia z powodu śmierci kolegów po fachu, których ledwo co znałeś. To chyba najsłabszy punkt tej pracy.
Pojedynek z Curse, oraz jej postać wypadły bardzo przekonująco i fajnie.
Curse
Weeee! W końcu walka w której nie polujesz na nikogo, a wykonujesz misję związaną z pionem, w którym służy twoja postać. Masz plusa. Chociaż historia w walce Draxa bardziej mi się podobała, ty o wiele lepiej budujesz napięcie. Nieco bardziej mogłabyś rozbudować wstęp do intrygi z Luciusem. Co do pojedynku to zabieg z telefonem jakoś mi nie pasuje. Wydaje mi się, że na siłę chciałaś umieścić wzmiankę, że Drax ma siostrę. Poza tym zwyczajnie nie mam się do czego przyczepić. Kawał solidnej roboty, ale czegoś mi w niej zabrakło.
Podsumowanie:
Myślę, że sędziowie mają problem z oceną obu walk bo stoją na bardzo wysokim poziomie technicznym i fabularnym. Z drugiej strony w obu zabrakło mi jakiegoś mocnego akcentu. Ostatecznie jednak Curse wypada lepiej i do ją typuję na zwycięzcę.
Curse: 8
Drax: 7,5
Plusy: wątek rodziny Scordare, całkiem dobrze oddanych strach Curse przed wykryciem, motyw walki z trzeba wrogimi siłami
Minusy: sporo chaosu, przekazanie tekstu z perspektywy tak dużej ilości bohaterów wybijało z rytmu
Mam problem Drax – nie wiem, czy w Twojej wersji Cesare wygrywa. On odpuszcza. Nawet nie sprzedał jednego ciosu Curse, by jakoś zemścić się za zdradę. Rozumiem motyw, ale bez tego jednego uderzenia, technicznie rzecz ujmując, Cesare nie pokonał Curse. Oboje przegrali. Czy to oznacza, że można uznać Babilończyka za zwycięzcę?
Ocena: 6.5 jestem ciekawa Twojej wersji, ale sama ciekawość chyba nie wystarczy.
Curse
Plusy: ładne odniesienia do aktualnych wydarzeń w Tenchi (na Tenchi?)
Minusy: trochę dzikich sformułowań typu: „decydując się na odpuszczenie części dolegliwości”, trochę naciągana fabuła (mam na myśli włączenie w nią Cesare'a)
Cytat:
Kasumi ujrzała w jego głowie obraz długowłosej kobiety, która również towarzyszyła im na łodzi podwodnej.
O mój Boże, jestem następna
Ocena: 7 znowu zabrakło mi wow, ale wprowadziłaś wątek, który chciałabym prześledzić.
Za lekceważenie prawdziwej urody, tej nieopisanej przez zwykłe zwierciadło
Zgromieni przez lepszą, aż łzy z gniewu trwonią
W sedno trafiło stare porzekadło
Mądrość, nie seksapil jest straszliwszą bronią.
Drax: Ładnie
Curse: Bardzo ładnie
Podsumowując: Mam nadzieję, że takie komentarze wam wystarczą
DRAX
- Ej ej ej, wiesz co? Wiesz co? Wiesz co? – upierdliwie odzywał się głos w głowie
- No co chcesz?
- Wykminiłem co Drax nuci pod wąsem… to znaczy pod nosem?
- No oświeć mnie
- A gdybym zgolił wąs. Czy byś poznała. Czy byś poznała moja kochana....
- Zamknij ryja! – brutalnie przerwałem parodystyczne jęki głosu w głowie.
Wpis ma to do siebie, że im dalej się w niego zagłębiałem tym bardziej widziałem w tym wszystkim regres. To nie był stały równy poziom. Początek mi naprawdę leżał, stworzyłeś jak dla mnie świetny początek dzięki fabule, wprowadzeniu Curse i… i to schrzaniłeś. Oczekiwałem po tobie więcej. To nie znaczy, że jest źle… jakby było źle, tragicznie to bym dał temu upust. Jest dobrze, ale w twoim wypadku to jest tylko i wyłącznie dobrze, jestem zawiedziony bo miałem nadzieję, na wpis, który wyrwie mnie z klapek kubotów i nie pozwoli mi na oderwanie się od czytania… tymczasem musiałem sobie zrobić przerwę w czasie której szukałem piosenek o wąsach.
Za największy plus chyba całego wpisu muszę uznać to o czym wspomnieli moi przedmówcy czyli rodzina Scordare. Widzę w tym spory potencjał, który mógłbyś rozwijać z sukcesami. Technicznie nie jest źle, tylko dla mnie jak już jest źle to znaczy, że jest masakra. Znajduje jakieś powtórzenia etc… Wpis jest niestety też za długi, a przynajmniej taki się wydaje przez wkradającą się z biegiem czasu nudę. Największy minusy to jednak zakończenie walk i samo wprowadzenie twojej postaci.
CURSE
- Wiesz, że jeżeli w jakiś głupi sposób zaczniesz jej ocenę to zrobi Ci krzywdę? – zapytał bojaźliwie głos w głowie
- Nie boję się jej
- Mnie nie oszukasz…
Dobra nie szukałem piosenek o wąsach, nie przerywałem czytania. Wciągnąłem się, wyobraziłem sobie przebieg. Co znaczy, że mam dobry tekst i fajną fabułę. Dobrze oddane postaci, które fajnie wprowadzasz i prowadzisz. Technicznie nie będę się powtarzał, wyłapałem jakieś zjedzone słowo nic specjalnego żadnych kocmołuchów które by utrudniały czytanie.
Fabuła jest dobra, odpowiednio budowana no i uwzględnia w swojej treści też szerszy świat. Napięcie jest w odpowiedni sposób stopniowane. Sam pojedynek przeprowadzony fajnie.
Teraz tak bez wątpienia jest do wpis bardzo dobry, ale nie rzuca na kolana. Brakuje takich drobnych szczegółów dzięki, którym mógłbym dać wyższą ocenę niż planuję. To oczywiście nie oznacza, że są jakieś rażące błędy, nie absolutnie nie. Po prostu brakuje poprawienia wszystkich aspektów by było jeszcze lepiej.
- Dobrze wybrnąłeś nie zabije nas… chyba
Podsumowanie
Dane mi było przeczytać wpis dobry przeciwko bardzo dobremu. Wiadomo, który jest który. Draxem jestem odrobinę rozczarowany liczyłem na lepszy tekst, tymczasem Curse mnie miło rozczarowała obawiałem się, że wpis będzie słabszy, a tymczasem …
Drax: 7
Curse: 8
Matt Brown oddaje swój głos na Curse
Granatowo Bordowy Świat W Naszych Głowach Od Najmłodszych Lat....
Masz fajną tajemnicę do rozwiązania, ruszasz do boju, trochę niechętnie, ale jednak. I fajnie wplatasz w to wszystko Curse, tylko, że gdzieś po drodze zaczynam się gubić w tym wszystkim. Za dużo rzeczy dzieje się jednocześnie. Sama walka może być, ale mam wrażenie, że było jej i tak trochę za mało jak na to wszystko. Choć w sumie, ile można się okładać. Motyw z takim remisem nie przeszkadza mi aż tak, ale prawo to prawo i masz jednoznacznie dać czytelnikowi do zrozumienia, że wygrywasz. W pewnej chwili poczułem lekkie znużenie. Jest późna godzina, to też mogło na to wpłynąć. Ogólnie tekst jest okej, ale raczej mi nie zapadnie w pamięć. 6.5/10
Curse
Lucius, Lucius, Lucius, Lucius... mogłem szybko czytać akapity, ale dużo tego było, aż w końcu zacząłem widzieć przed oczami tego nawiedzonego dzieciaka z gry o tej samej nazwie xD Fabularnie wszystko trzyma się kupy, nie robisz błędów, wenę miałaś, walka trwa tyle ile powinna, nie jest ani za długo, ani za krótko. Parę trików w kieszeni miałaś. No wreszcie pazur pokazałaś. Dobra robota, ciesz się wygraną.
7.5/10
myślę, że przedmówcy dosyć się rozpisali. Z racji niedysponowania dużą ilością czasu postaram się krótko. Zacznijmy od...
Cytat:
Nawet jego nazwisko było jakieś takie niedorobione – Murphy. Śmierdziało nagijskimi korzeniami, chociaż pewnie i tam byłoby uważane za głupie.
Cytat:
Murphy odsunął się gwałtownie wraz z fotelem, krzywiąc się ze strachu i obrzydzenia.
Cytat:
Gianlucca Murphy
xD tyle mam do powiedzenia. (będziemy walczyć! )
Nie będę czepiał się technikaliów, bo to już zostało zrobione. Dodam od siebie jedynie, że wpis mi się podobał, tak po prostu. Rozwinąłeś całkiem ciekawy wątek (wątki?), wplotłeś w to wiele postaci, wszystko utrzymałeś w stylu J. Piekary - przynajmniej ja odniosłem takie wrażenie. A dodając do tego Inkwizytorium.. całkowicie czułem się, jakbym czytał jedną z jego opowieści Jedynie średnio podchodzą mi dialogi. Takie... bez polotu. Nie czułem, jakby to właśnie dane postaci wymawiały zapisane słowa.
Nie będę rozwodził się nad długością tekstu, bo o tym już też wszyscy rozmawialiśmy. Niestety muszę się z przedmówcami zgodzić. Długość to jedno, ale.. to jest walka.
Cytat:
est to zabieg celowy z mojej strony i jest on spowodowany różnicą poziomów pomiędzy postacią moją, a przeciwniczki. Gdybym skupił się na samej walce, byłoby to nie fair wobec Cesare'a, bo przegrałby z kretesem Mam nadzieję, iż znajdziecie w sobie trochę empatii dla takiego rozumowania
Nie do końca Taktykę macie na tym samym, najniższym poziomie. Żadne z Was w sumie na jakiś błyskotliwy plan pewnie by nie wpadło, ale... dysponujesz ogromną przewagą, jeśli chodzi o szybkość. Rahu ciachu, wywalasz Curse broń z ręki i tłuczecie się na piąchy (tak, wiem, zrobiłeś podobnie, ale później oberwałeś dotkliwie. no kto się na nią rzuca tak o? xD)
A tak serio. Nie raz odbyła się walka z różnicą poziomów i jednak większość wyszła z tego obronną ręką. Spójrz na ja vs Shadow. Nie nawiązaliśmy bezpośredniego starcia. De facto uciekałem przed nim (śpieszyło mi się i takie tam, ale to nic xD) i pokonałem pojedynczym strzałem, ale w glebę, nie w niego. Da się wszystko zrobić. Zaserwowałeś nam naprawdę opowiadanie. Nie będę dywagował, czy zapadnie mi w pamięć, czy nie. Jako tekst w art section dostałby na pewno więcej. Gdyby był to tekst do ninmu poddany ocenie, to też. Niestety jako walka już aż tyle nie dostanie. Nie mniej jednak, ocena niska nie będzie, bo czytało mi się przyjemnie. Fakt, dużo się działo, ale co z tego Zawsze miło przeczytać coś innego, z bardziej rozbudowaną fabułą. Ogólnie jest spoko, tylko następnym razem więcej walki w walce (pamiętaj, że uczestniczyłem z Tobą na spotkaniu z Shionem... na niego chciałes się rzucić wtedy nie było sprawiedliwości, ja umarłem )
Ocena: 7 - bo tekst jest napisany dobrze i czytało mi się go dobrze. no i wiem, moja ocena jest zawiła, blablabla. czasem tak bywa
________________________
Curse,
w końcu zaserwowałaś nam tekst z innej półki. Widać, że działasz prężnie w pionie wywiadowczym, bawisz się w podwójną agentkę i widać tego skutki. Obyś nie weszła zbyt głęboko! Fabularnie jest super, naprawdę. Czuć klimat. Czuć nutkę tajemnicy. Czuć.. agentkę o stu twarzach! (tylko nas nie zdradź xD)
Nie wiem co jeszcze mógłbym tu dopisać. Ok, wiem! Podobał mi się motyw z rozrywaniem sukienki :3 Mam nadzieję, że nie karzesz nam czekać dłużej na kolejne teksty, bo jestem ciekaw co z tego wszystkiego wyniknie. Afera się kręci, jest dobrze. Fajnie rozwiązałaś problem różnicy poziomów. Zakładnik, czy tam ktoś o kogoś się martwisz - dobra opcja No i skrócenie pojedynku na maksa, aby Drax za dużo nie powiedział.