Generał Paranoia Agent
Poziom: Genshu
Stopień: Shogun
Posty: 536 Wiek: 34 Dołączył: 24 Cze 2011
|
Napisano 07-02-2015, 23:55 [Ninmu|Świat] Cyfry nie kłamią
|
|
1 listopad 1614
Wschód słońca całkiem dosłownie nie był w Unido zjawiskiem niecodziennym, ale jak zawsze robił piorunujące wrażenie. Promienie niewidocznej zza gór tarczy słonecznej otoczyły wschodnie szczyty masywu Goriato czerwoną, płomienną łuną. Ten poranek był jednak wyjątkowy. Po raz pierwszy Genbu podziwiał go nad Latającymi Wodospadami u źródeł rzeki Jinsoku. Jednocześnie z pierwszymi promieniami dnia ponad siklawami rozjarzyły się kolorami mnogie tęcze. Doprawdy, magiczny widok. Wspomnienie, które będzie towarzyszyć przez całe życie dobrowolnemu wygnańcowi z tej małej, lokalnej ojczyzny... właśnie wtedy z pobliskiej jaskini wybiegł człowiek i rzygnął tuż obok wielkiego głazu, z którego szczytu kontemplował piękno natury Tekkey.
- Jacyś słabowici na żołądku ci wasi funkcjonariusze, komendancie – agent zwrócił się z nieukrywaną kpiną do sterczącego nad nim groźnie przełożonego sił porządkowych w Iwie.
- Weź się w garść, Yonehara! Przynosisz hańbę mundurowi – warknął dowódca. Był jakiś nerwowy od czasu spięcia z wysłannikiem centrali podczas narady taktycznej kilka dni temu. Pewnie wstydził się przeprosić za rzucane na niej obelgi.
- Kiedy tam, w środku... To jest straszne! Kompletna jatka! – wykrztusił blady jak ściana policjant, zataczając się z lekka.
– On tak zawsze na widok trupa? - zainteresował się Genbu. - Dwudziestu chłopa porżnęło się nad pełnymi złota skrzyniami. Hohoho, nie wiem jakiego innego widoku się spodziewał.
Kolejni zieloni na twarzy stróże porządku wychynęli z ciemnego wnętrza groty. Najstarszy stopniem podszedł złożyć raport szefowi.
- Wszyscy martwi. Rany postrzałowe i kłute. Najgorszy jest ten tuż przy wejściu. Cały w kawałkach.
- To akurat moja robota. Rozciągnąłem przy wejściu drut i pechowiec uciekając wbiegł na niego z rozpędu - agent poczuł się zmuszony uzupełnić relację.
- Czyli ten tu, wartownik, to nasz jedyny aresztant? – upewnił się komendant. - To nie będzie dobrze wyglądało w prasie.
- Pewnie nie. Ale to już nie mój problem – potwierdził obawy szpieg i zeskoczył miękko z głazu. – Na mnie czas. Mam nadzieję, że dacie sobie radę z transportem złota. Tylko nie zgubcie go znowu!
Przez chwilę miał radochę z urażonych wyrazów twarzy górali, ale wkrótce i jemu zrzedła mina, Na pożegnanie komendant zmiażdżył mu dłoń w uścisku i ostrzegł z nieukrywaną satysfakcją.
- Jeszcze jedno. Burmistrz chce z panem zamienić słowo przed wyjazdem.
***
Tekkey obudził się i natychmiast tego pożałował. Nie miał bladego pojęcia gdzie jest, a do tego głowa tętniła mu tętniącym rytmicznie bólem. Szukając analogii w autopsji oznaczało to zapewne, że po raz drugi w życiu udało mu się kompletnie zalać w trupa. Przynajmniej tym razem raczej nie groził mu tupot morskich mew. Prawdopodobnie.
Po dłuższej chwili zdobył się na otworzenie jednego oka i ustalenie gdzie właściwie przebywa. Wyglądało na jakaś celę. Nie najlepiej. Postanowił zdać się na czas i poczekać, aż świat zza krat się o niego upomni.
***
- Przepraszam, całkiem o panu zapomniałem. Rzadko tu mamy gości. – Siwowłosy policjant gmerał przerdzewiałym kluczem w zamku celi.
- Jaką dzisiaj mamy datę? – wychrypiał na to aresztant, krok za krokiem wlokąc się na wolność.
- No… drugiego – odpowiedział odruchowo przedstawiciel prawa, jakby to było oczywiste.
- Ale którego miesiąca? – wolał się upewnić agent.
Na szczęście jego obawy okazały się płonne i nadal był listopad. Do tego minął tylko jeden dzień.
- Trochę pan narozrabiał, ale komisarz poręczył za pana i nakazał wypuścić po przebudzeniu.
- Komisarz? – Genbu zmarszczył brwi w daremnym wysiłku uporządkowania kaszy w pamięci.
- Tak. Myślałem że się znacie, skoro pana rozpoznał – strażnik przyglądał się mu zdziwiony.
- Widzi pan, rzecz w tym, że ja niewiele z wczoraj pamiętam – przyznał były więzień.
- No… może protokół zatrzymania trochę z tym pomoże.
***
1 listopad 1614
Zaczęło się od kłótni w biurze burmistrza, a potem było tylko gorzej. Obrażony na cały świat Genbu wysiadł z pociągu za wcześnie, w jakiejś totalnej pipidówie gdzieś w Ginto, której nazwa nic mu nie mówiła. Z bezbłędnym instynktem skierował się do najgorszej pijalni w mieście i konsekwentnie zalewał tam smutki z mocnym postanowieniem wyzerowania pamięci. Wszystkie te niedawne klęski złożyły się w pasmo nieszczęść i katastrof. Odnalezienie profesora Higamoto i jego ponowne porwanie. Poszukiwania zaginionego przez pół świata i ostateczny kres nadziei na ratunek rodaka podczas batalistycznych zdarzeń w zapadłym babilońskim miasteczku Salem. Eskapada skończyła się na tym, że shinobi musiał własnoręcznie wydłubać poparzonego Araraikou spod stosu nadpalonego gruzu. Jakoś udało mu się ściągnąć myśliwiec kapitana na ziemię, ale czytanie instrukcji obsługi maszyny w trakcie lotu, aby ustalić jak ta puszka w ogóle ląduje, nie należało do najprzyjemniejszych. A potem sprawa Kayzera Soze. Naczelny dowódca wywiadu postanowił zbawiać świat, przy okazji paląc za sobą wszystkie mosty łączące go z ojczyzną. O ile w ogóle cokolwiek kraj rodzinny jeszcze go obchodził. Lekkomyślnie powierzony jego opiece olbrzymi okup w złocie zaginął podczas kraksy samolotu gdzieś w Górach Milczenia. Od odejścia Genkaku już nic nigdy nie było takie samo. W agencji rozpanoszyła się biurokracja i papierkologia. Licencje na zabijanie, kto to widział? Do tego wydawało się, że wbrew zapewnieniom ex-generała spirala chaosu zamiast zwalniać, zaczyna nakręcać się w Sanbetsu coraz bardziej. Najpierw nie przewidziany w mistrzowskim planie Soze rabunek banku w Sakubie. Teraz napaść na konwój ze złotem w Unido. Kraj się sypał i tyle. Zresztą, cały świat się sypał. Jeden kataklizm po drugim. Burze, trzęsienia ziemi, lawiny, nowy album Lady Bazooki. Skoro nawet stłamszony plebs ostatniego cesarstwa chwytał za broń i wychodził na ulice Nebul, to nie było już nadziei. Anarchia i rządy Yami były tylko kwestią czasu. Entropia jest nieuniknionym następstwem porządku. Co się polepszy, to po popieprzy. Co się zbuduje, to się zrujnuje. Co się ustali, to się obali. Jedyne co jeszcze warto było z tym zrobić, to wznieść toast za możliwie bezbolesny koniec.
Z rzeczy przyziemnych natomiast, jakiś cham przepchnął się do szynkwasu potrącając Ookawę. Nie przeprosił. Nadczłowiek z prawdziwą przyjemnością ukierunkował swoją frustrację. Złapał ordynusa za bety i przerzucił za siebie. W nagle zapadłej ciszy, wszyscy goście lokalu gapili się na niego jakby spadł z innej planety. Nie, żeby mu przeszkadzała ich uwaga. Po prostu zamówi sobie kolejną butelkę i… zaczynał dostrzegać problem. Chyba znokautował barmana.
Rozpętało się piekło.
***
2 listopad 1614
- Następne co pamiętam, to pusty szynk. Zostałem sam i kulturalnie dotrzymywałem sobie towarzystwa. Tylko ten telewizor ciągle się darł na cały regulator i niemożebnie mnie wkurzał. Jakiś grubas paplał i paplał, nawet z sensem. Zwykle takie wymądrzania ekspercików wkurzają mnie najbardziej, ale tej wypowiedzi aż chciało się słuchać. Nie wiem co mówił, ale myślałem sobie: ma facet jaja, jak na gadającą głowę z telewizji.
Strażnik i aresztant siedzieli w pokoju socjalnym małej, lokalnej komendy i popijali herbatę. Trochę pomagała ukoić ból istnienia.
- No… to był minister. Od gospodarki chyba – podrapał się w głowę strażnik.
- Tak? – zainteresował się agent. – O czym on tak długo przemawiał?
- Kayzer Soze. Giełda. Akcje. Kryzys. Dużo chwalił tego Ishiro. Zawiłe to było niemiłosiernie.
- Znowu Ishiro? Biednemu wiatr zawsze z oczy wieje, a bogatemu to się i byk ocieli – ponuro zacytował Genbu niezastąpiony przykład mądrości prostego ludu.
Postać Kazuyi Ishiro była cierniem w boku agenta. Nie potrafił udowodnić biznesmenowi współudziału w przestępczych planach Kayzera Soze, ale miał instynktowną pewność, że maczał w nich palce. Nie bezpośrednio, oczywiście. Nawet po upływie dłuższego czasu i dogłębnej analizie danych, zwerbowani do pomocy pracownicy giełdy nie byli w stanie potwierdzić powiązań finansisty z maklerami, którzy zręcznie obracając akcjami wyszli z szaleństwa na giełdzie obronną ręką. Dysponując wcześniejszym ostrzeżeniem o celach ataków mogli z wyprzedzeniem przewidywać i kontrować wahania cen. Biorąc pod uwagę jakie zyski wyciągnął z całej afery senator Kabuto ze swymi ograniczonymi środkami inwestycyjnymi, dochód Ishiro musiał być prawdziwie niebotyczny. Ookawa nie zdziwił by się, gdyby się jeszcze okazało, że to nie państwo, Sanbetsu, a rekin finansjery był największym wygranym afery Soze. Absolutnie wszystko dawało przesłanki do podejrzewania biznesmena. Na scenie zamachu na SanFarm widziano nawet osobę odpowiadającą opisowi powierzchowności Fenrisa Ciernia Nocy, a tajemnicą poliszynela było, iż as khazarskiego wywiadu blisko współpracuje z sanbeckim magnatem. Niemniej nie było twardych dowodów, takich na podstawie jakich prokurator mógłby wnieść oskarżenie. Bez nich, Ishiro mógł śmiać się z wymiaru sprawiedliwości zza pleców swoich prawników.
Uznając zgryźliwy komentarz za przejaw zainteresowania tematem, strażnik spróbował z pamięci powtórzyć najważniejsze aspekty przemówienia.
- No… minister mówił, że ten Ishiro to prawdziwy wzór postawy obywatelskiej dla nas wszystkich. Taki zaradny, nieustraszony inwestor, który nie waha się pobrudzić własnych rąk. Właśnie tak Sanbetsu pokazuje wszem i wobec, całemu światu, że uczciwością, odwagą i ciężko pracą można osiągnąć wszystko. Gdy wzorem Kayzera Soze uzbrojeni złodzieje, mordercy i bandyci atakowali jak popadnie inwestorów, zakłady przemysłowe, banki, był jeden człowiek, który dokładnie wiedział co trzeba robić. Pan Ishiro nie uległ jak większość panice. Jego koledzy panikarze bankrutowali pod nawałem ciosów złoczyńców, a on nie wahał się obracać zawrotnymi sumami, dając przykład maklerom, że nawet w chwili kryzysu można zarabiać. Nie wszystko jeszcze stracone. Dopóki walczymy wspólnie z ludźmi pokroju pan Ishiro o nowe, lepsze i uczciwe jutro. Potrzeba każdego człowieka dobrej woli, żeby sprawiedliwości stało się zadość, a wszystkim współpracownikom Kayzera Soze wymierzona została sprawiedliwość.
Tekkey przez chwilę słuchał w oszołomionym milczeniu streszczenia policjanta. Może prowincjonalny stróż prawa widział w tej mowie pochwałę, ale nabyty podczas praktyki w zawodzie szpiega cynizm ostrzegał przed drugim dnem ukrytym w wypowiedzi. Minister wysmażył w gruncie rzeczy wredny persyflaż. Chyba nie tylko Genbu zalazł za skórę sukces Kazuyi.
Albo po prostu agent wpadał w paranoję, a wiadomość była tylko tym, czym się wydawała na pierwszy rzut oka. Na powrót czując się zniechęconym do zrobienia czegokolwiek, mężczyzna oparł czoło na blacie stołu.
- Kazuya Ishiro – wzór uczciwości. Umarłem i jestem w piekle. Tak czułem, że ta nagijska whisky mi zaszkodzi.
***
16 listopad 1614
Po pożegnaniu ze starszawym policjantem i powrocie do codziennych obowiązków, przemówienie ministra nadal nie dawało spokoju agentowi. Oglądał je po wielokroć, za każdym razem utwierdzając się w przekonaniu, że właściwie odczytał zakamuflowane w nim intencje. Pytanie tylko, co właściwie mógł zrobić? Nie mógł po prostu podejść do biznesmena i spytać go, czy to przypadkiem nie on był mózgiem fali zamachów terrorystycznych przetaczających się po Sanbetsu. Nawet umówienie spotkania z Kazuyą byłoby trudne. Fakt, kiedyś zdarzyło im się współpracować, ale było to dosyć powierzchowna znajomość. Nie sądził, by Ishiro jeszcze go pamiętał.
Przede wszystkim jednak, wewnątrzkrajowe śledztwo prowadzone w mrocznych kulisach sanbeckiej gospodarki nie należało do statutowych zadań Wywiadu. Mógł wprawdzie podczas dochodzenia kłamać i zwodzić ludzi, by nakłonić ich do podzielenia się potrzebnymi informacjami, ale wystarczyłoby, że jedna osoba krzyknie „sprawdzam”, blef się wyda a cały wysiłek szlag trafi. Jeszcze znowu dostanie burę za wtykanie nosa w kompetencje innych służb. Podobnymi sprawami zajmowało się Ryuu Gijouhei. Z urzędu mieli dostęp do raportów z różnych wydziałów agencji, policji, inspekcji skarbowej. Przez ich ręce przechodziły krótko i długofalowe prognozy analityczne dotyczące finansów i ekonomii państwa.
Na szczęście znał osobę, która mogła mu zapewnić dostęp do wszystkich tych danych. Wystarczyło poprosić.
- Zapomnij. – Sakura Koratachi bez ogródek ucięła rojenia szpiega.
- Ale… - próbował jeszcze negocjować.
- Absolutnie nie i koniec. Nie dostaniesz ode mnie żadnych kopii dokumentów na cele swego prywatnego śledztwa.
Spotkali się w tej samej co ostatnio paskudnej kawiarni, z niezmiennie koszmarną kawą. Za to było to miejsce ciche i pozbawione tłumów. Teraz ta cisza wisiała niezręcznie pomiędzy nimi. Jeśli analityczka nie chciała pomóc, to w gruncie rzeczy nie mieli o czym ze sobą rozmawiać.
Tekkey poczuł nawrót poczucia beznadziei. Tak w ogóle, to na co mu była ta sprawa? Próbował zastąpić obsesję na punkcie tajemnicy zaginięcia Higamoto kolejnym wyzwaniem? Może zamiast marnować czas na dłubanie w nikogo innego nie obchodzących sekretach, zacznie hodować świnki morskie, albo uczyć się od skaldów staronordańskich ballad w oryginalnej wersji językowej?
- Co innego, gdybyś poprosił MNIE o współpracę. No wiesz, na zasadzie partnerstwa. – Przerwała nieznośne milczenie Sakura, rzucając badawcze spojrzenie sponad brzegu filiżanki.
- Co? Ale ja zawsze pracuję sam – zaczął mówić Genbu, ale śledząc wyraziste zmiany mowy ciała towarzyszki, zaczął dynamicznie zmieniać zeznania. – Znaczy, będzie mi niewymownie miło przyjąć każdą zaoferowaną pomoc w moim... naszym wspólnym śledztwie.
- Wspaniale. – Po raz pierwszy od początku spotkania Koratachi uśmiechnęła się triumfalnie. - A teraz posłuchaj co masz robić. Każdego zamachu musiał dokonać KTOŚ. Nie patrz tak na mnie, czasem trzeba stwierdzić oczywistość, żeby ruszyć do przodu. Znajdź ich, dowiedz się skąd mieli broń, materiały wybuchowe. Mam kilku przyjaciół w oddziałach RG poszczególnych stref. Pomogą ci, jeśli powołasz się na mnie. Za wcześnie na wnioski, ale myślę że uda nam się wychwycić wzorce powracające w każdym sponsorowanym przez Ishiro zamachu.
- Tak jest, psze pani. Cała brudna robota w moich rękach – kwaśno skwitował Ookawa. Nagle stał się tylko statystą, jego własny pomocnik zrzucił go z pozycji bohatera tej noweli detektywistycznej.
– Ktoś rozsądny musi być mózgiem tej operacji – odcięła się kobieta. - Ja zajmę się analizą danych. Po nagłym krachu finansowym i zamachach terrorystycznych mamy w RG sporo raportów o roszczeniach finansowych biznesmenów wobec państwa i ubezpieczycieli. To jest tona materiału do przejrzenia, nudnego jak flaki z olejem. Chcesz się zamienić?
- Nie, psze pani – ponuro zaprzeczył Tekkey. Teraz nie tylko stracił dowodzenie, ale i brali go pod włos.
- Grzeczny chłopiec. Za pomyślność słusznej sprawy! – Sakura wzniosła toast filiżanką.
- A na pohybel Ishiro! – dorzucił agent, przyłączając się żartu i pociągając teatralnie łyk.
Pożałował, ta kawa nadal była horrorem.
***
15 luty 1615
Wiele miesięcy później, już na sam widok agenta pracownica kawiarni zniknęła na zapleczu. Wróciła niosąc kubek aromatycznej, wybornej kawy. Jako że regularnie spotykali się w tym samym miejscu z Koratachi, miara cierpliwości mężczyzny w końcu pękła i urządził dziką awanturę na temat jakości obsługi. Teraz dostarczał własną kawę, która wprawdzie wsypana w firmowy ekspres nabierała charakterystycznego dla każdego serwowanego tu napoju smaku, ale i tak była o niebo lepsza, niż lura dla zwykłych gości.
Sakura czekała już na niego w boksie, w nad zwyczaj eleganckim kostiumie. Chyba jednak udzielały jej się w ostatnim momencie nerwy.
- Myślisz, że przyjdzie? – zapytała, nie czekając aż szpieg usiądzie.
- O ile dotarła do niego wiadomość, to przyjdzie – stoicko odparł agent.
- Czemu nie jesteś pewien? – zjeżyła się pracownica RG.
Minęło tyle czasu, a nadal ciężko było przewidzieć jej reakcje i prześledzić tok myślenia.
- Mówiłem ci, że zatrudniłem się w ulubionej sieci fastfoodów ministra? – zaczął ostrożnie mężczyzna.
- O nie – ukryła twarz w dłoniach. Wyglądało na to, że za to ona czytała w jego myślach jak z nut.
- W końcu pewnego dnia zjawił się smutny pan w garniturze, z bronią pod pachą. Zamówił na wynos dość jedzenia, by wykarmić małą armię. Mam nadzieję, że nie płacił za to wszystko z pieniędzy podatników. W każdym razie, dorzuciłem do zestawu liścik. Nie dało się go nie zauważyć.
Dzwonek przy drzwiach brzdęknął i do kawiarni wszedł mężczyzna potężnej postury. W swoim eleganckim garniturze nie pasował do prostego wystroju wnętrza, ale za to jak ulał do uniformu analityczki. Bez pośpiechu rozejrzał się zza szkieł grubych okularów i dość ociężale podszedł do jedynych gości.
- To państwo wysłali mi… to? Obawiam się, że nie wszystko byłem w stanie odczytać.
Położył na stole fragment papieru, naznaczony wieloma świetnie widocznymi plamami tłuszczu. Tekkey poczuł wwiercający się w jego czoło wściekły wzrok partnerki.
- Zgadza się, dziękuję że znalazł pan chwilę czasu na to spotkanie. Jest pan sam? W liście zaznaczyłem, by nie zwierzał się pan dokąd się wybiera ludziom, którym nie ufa pan absolutnie – wstał, ustępując miejsca dygnitarzowi. Sam przysiadł się obok wspólniczki.
- Jestem sam. Przynajmniej na tyle, na ile sam może być minister państwa. Zostawiłem moich ochroniarzy przecznicę dalej. Mają czekać na mój powrót – grubas zmrużył podejrzliwie oczy za szkłami okularów.
- Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem. Taki był w skrócie przekaz liściku. Nie chwaląc się, pan Ishiro jest cierniem w moim boku. Nazywam się Ookawa, agent z pionu shinobi. Miło mi poznać, panie ministrze.
Mężczyźni uścisnęli dłonie.
- A to moja partnerka w tej sprawie… - chciał przedstawić milczącą koleżankę szpieg.
- Sa-kura Kora-tachi. Ryuu Gijou-hei – przerwała mu kobieta, podając rękę urzędnikowi.
Otyły gość delikatnie uścisnął jej drobną dłoń swoją dużo większą i nie wiedzieć czemu również lekko się zacinając w mowie, przedstawił się dla dopełnienia etykiety.
- Nakajima Sanzou. Desperat, który zaryzykował karierę stawiając na nikłą szansę, iż któryś z wrogów mego wroga dosłyszy moją prośbę o pomoc – uśmiechnął się niewesoło.
Agent przesunął pod stołem walizkę upchniętą efektami wspólnej pracy. Analizami ekonomicznymi, skarbowymi i ubezpieczeniowymi. Nagraniami z przesłuchań przestępców i nielegalnych dealerów broni.
- Dysponując tymi dowodami, prokuratura będzie mogła postawić zarzuty Ishiro. Dzięki temu, panie ministrze, będzie pan mógł raz na zawsze zburzyć jego przestępcze imperium – Koratachi chyba wreszcie odzyskała zwykły rezon.
Agent zaczerpnął tchu. Nie mówił jej o tym, ale od samego początku planował woltę podczas transakcji.
- Albo nie. Moim zdaniem powinniśmy spojrzeć na szerszą perspektywę.
Analityczka wydawała się wstrząśnięta zmianą frontu. Nakajima przeciwnie, zaintrygowany.
- Co ma pan na myśli, panie Ookawa? – spytał.
- Ishiro jest niewątpliwie przydatny, ma szerokie powiązania w świecie przestępczym. Ba, zdołał nawet skłonić do współpracy szerokie grono pracowników służb innych mocarstw. Dysponując niepodważalnymi hakami jak te, będziemy w stanie nałożyć mu obrożę i zmusić do pełnej kooperacji. Wszyscy podlegający mu zagraniczni tajniacy zaczną chodzić w naszym, sanbeckim kieracie.
- To… interesująca perspektywa. – przyznał minister. – Nie wiem jak się wam odwdzięczę za...
- Ja wiem – wciął się obcesowo Tekkey. – Chcę znać prawdę o kulisach przekazania okupu w złocie dla generała Genkaku vel Kayzera Soze. Kto głosował za, kto przeciw. Wszystkie detale. To ja byłem ostatnią osobą, która z nim rozmawiała i utrzymywał, iż wszystkie jego działania były elementem ustaleń z rządem. Bo Ishiro, nawiasem mówiąc, nie jest jedynym cierniem w moim boku, panie Sanzou. |
A mogę zrobić wszystko! Wystarczy Twoja krew.~♥
|
|