5 odpowiedzi w tym temacie |
^Pit |
#1
|
Komandor
Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567 Wiek: 34 Dołączył: 12 Gru 2008
|
Napisano 25-09-2014, 11:57 [Poziom 3] Pit vs NPC (Zedd) - walka 1
|
|
Pit 4493 Douriki
Zedd 4700 Douriki (Po przemianie 5700 Douriki)
[Nimmu] Wielka ucieczka II
Każdemu zdarza się mieć zły dzień. Nic wtedy się nie klei, nic nie wychodzi, a każdy kolejny rozmówca zdaje się mieć do nas jakieś pretensje. Wtedy najlepiej jest zawinąć się pod kołdrę i przeczekać, dosłownie jak w schronie podczas rakietowego ostrzału. Z czasem można było by spróbować wystawić nos na zewnątrz i upewnić się, że niebezpieczeństwo minęło. Tymczasem ja czułem, że nie tylko nie mogę skryć się w moim małym bunkrze, ale jeszcze muszę lawirować pośród wściekle latających rakiet.
- Zabrali go gdzie? - wypaliłem przez głośnik komórki, omal nie rzucając jej na drewniane panele apartamentu. Porwany przed paru laty sanbecki uczony Mitsu Higamoto zniknął z Har, kiedy już prawie go mieliśmy. Teraz nagle okazywało się, że próżno szukać go nawet na południowym kontynencie. Nasz wywiad po raz kolejny dostał prztyczka w nos. Ale po co dowództwo miałoby się martwić, przecież i tak całą robotę odwalają poszczególni agenci, którzy z pieśnią na ustach polecą nawet na drugi koniec świata, żeby odzyskać biednego zakładnika. Nie byliśmy w stanie odnaleźć go przez ostatnie dwa lata, nie byliśmy w stanie odszukać go w owładniętym dżumą więzieniu, coraz bardziej miałem wątpliwości, iż uda się to nam teraz.
- Babilon, Kaeru, kraina mlekiem i miodem płynąca, państwo kościelne, sanktuarium Lumena.
- Dziękuję, Uen, ten jawny sarkazm był mi bardzo potrzebny do szczęścia. Ile mamy czasu? - zapytałem mojego współpracownika w sztabie dowodzenia. Dawno go już o nic nie prosiłem. Czułem, że najwyższy czas nadrobić zaległości.
- Statek z zealotą przetrzymującym profesora dotrze na miejsce spotkania w jakieś dwa dni. Ty zaś, masz piętnaście minut do wyjścia, helikopter transportowy już czeka.
- Zwariowałeś? Ledwo co wróciłem do apartamentu, nawet dobrze się kawy nie napiłem, a ty...
- Czternaście minut. Podesłać komitet powitalny?
Czułem, jak drży mi powieka, a elektryczne iskierki przeskakują w zaciśniętej pięści.
- No dobra, ale Tetsudenkou ma być zatankowany po brzegi.
- O, to lecisz sam?
- I tak, i nie.
- Nie bardzo rozumiem - zapytał mocno zmieszany Uen. - Czy możesz mi to...
- Trzynaście minut. Bez odbioru!
Rozłączyłem się i czym prędzej chwyciłem świeże spodnie. Wsuwając je w biegu przypomniałem sobie, że muszę jeszcze zawiadomić pewną osobę. Omal nie wywróciwszy się o niedokładnie włożoną nogawkę, chwyciłem leżący na łóżku beeper i wybrałem ten należący do pewnego, młodego lekarza z Har, o którym było ostatnio głośno.
- Araraikou-san? - zdziwił się rozmówca, który najwyraźniej jeszcze nie otrzymał najnowszych wieści. - Co tam? Jakiś przełom w sprawie Har-dżumy?
- Możliwe, że tak Ookawa-san. Nadal interesuje cię przechwycenie profesora, prawda? - zapytałem. Agent Tekkey odgarnął do tyłu swój fantazyjny czub włosów i uśmiechnął się szeroko, potwierdzając moje przypuszczenia.
- Jasne, że tak! I mam już nawet pewien trop - urwał tajemniczo.
- Niech zgadnę, kraina mlekiem i miodem płynąca, państwo kościelne, sanktuarium Lumena...
***
Niecałe dwa dni później
- Araraikou-san, daleko jeszcze? - zapytał Genbu, ciamkając mi nad uchem gumą balonową o smaku wiśni. Wiercił się straszliwie w swoim fotelu, nie mogąc uspokoić się nawet na moment. Najwyraźniej nie był przyzwyczajony do bycia w kokpicie myśliwca tak jak ja.
- Nie - oznajmiłem ze spokojem, wzdychając. - I proszę cię, uważaj z tą gumą, jak sklei przewody, to nawet moją mocą niewiele tu zdziałam.
- Luzik, nic nie zepsuję.
Miałem szczerą nadzieję, że mówi prawdę. Koszty naprawy sprzętu po ostatnich akcjach na południowym wschodzie i zamachach w państwie wzrosły, a wojsko nie miało przecież nieskończonej ilości funduszy. No, chyba, że ci w sztabie siedzieli przypadkiem na górze pięciu milionów Kouka. Po paru monotonnych godzinach lotu z zamyślenia wyrwał mnie brzęczyk oznajmiający, że zbliżamy się do celu. Faktycznie, miasto Salem było tuż przed nami. System maskujący był aktywny już od dłuższej chwili, teraz trzeba było zmniejszyć obroty i zachować absolutną radiową ciszę. Skanery pracowały w pocie czoła i głównie dzięki nim udało się nam dostrzec helikoptery Krwawych Szakali. Tekkey też rozpoznawał ich emblemat bez trudu. W jednej chwili roztrzepany, chaotyczny Genbu zmienił się w poważnego i skupionego na za zadaniu wojownika.
- Araraikou-san, jak się wysiada z tego ustrojstwa?
Zaraz, czy on próbował kontynuować misję samemu?
- Ale...baza wojskowa...przejęcie zakładnika...
- Życz mi powodzenia! - rzucił mi tylko na pożegnanie i wylądował miękko na dachu, asekurując się żyłką. To tyle, jeśli chodziło o wsparcie, pomyślałem. Choć, kto wie, może nam się do czegoś to jeszcze przysłuży?
***
Lecąc nad Salem dotknęła mnie skala konfliktu, jaki toczył się tam w dole. Babilończycy tłukli się z Khazarczykami, jakby to była otwarta wojna. Gdzieś eksplodował granat, płonęły samochody i dachy mniejszych domów, pod naporem wibracji waliły się mury, błyskały ogniki, czyjeś flaki rozbryzgiwały się na pobliskich ścianach, to był istny koszmar. Powtarzałem sobie, że to nie moja walka i jestem tu tylko po to by odzyskać naszego uczonego.
Ale ile można pozostawać obojętnym?
Skaner pokładowy Tetsudenkou wyłapał grupkę cywili, która za chwilę miała zostać rozstrzelana przez Krwawe Szakale. Leć dalej, mówiłem sobie w duchu. Ale nie potrafiłem, po prostu nie mogłem pozostać neutralnym. Ustawiłem automatycznego pilota by znalazł dogodne miejsce do lądowania i wyskoczyłem z kokpitu zamaskowanego myśliwca, napełniając się elektryczną mocą i zadzierając pięść do uderzenia. Niczym pocisk wbiłem się nią w piaszczyste podłoże, wzniecając tumany kurzu, oraz odpychającą falę o dużej sile rażenia. Natychmiast powaliła wszystkich pobliskich napastników. Rozmasowałem obolałą dłoń, rozglądając się dookoła. Zaszokowana babilońska rodzina stanęła jak wryta. Najwyraźniej wciąż jeszcze nie zdawali sobie sprawy, co się właściwie stało.
- Uciekajcie stąd, szybko! - krzyknąłem do nich.
- D...dziękujemy! - usłyszałem w odpowiedzi. Oddalili się jak najprędzej.
- I co ja robię? - Uśmiechnąłem się krzywo. - Pieprzony bohater...
***
Wygrzebałem się z leja po moim uderzeniu i podniosłem karabin snajperski jednego z pokonanych Szakali. Do bazy nie miałem w sumie tak daleko, musiałem minąć zaledwie parę domów. Dzięki pomocy kotwiczki w karwaszu bez trudu wdrapałem się na dach jednego z nich i ułożyłem w dogodnej pozycji do strzału. Cały kompleks wojskowych budynków widać było jak na dłoni. Przez lunetę dokładnie przeczesałem wzrokiem okolicę, wyłapując bramę wejściową, jak i kilka opuszczonych wież strażniczych. Nadbrzeże w ogóle zdawało się być zaskakująco ciche i choćbym wytężał wzrok, to żadnego statku nie dostrzegałem. Czyżby było już za późno? Który to już raz, zapytałem siebie w myślach. Zsunąłem się po zboczu, wpadając w gęstwinę. Upewniłem się raz jeszcze, że w pobliżu nie ma żadnych potencjalnych oponentów, po czym wtargnąłem na teren bazy, praktycznie od frontu. I wtedy odkryłem, dlaczego było tu tak nieznośnie cicho; większość babilońskich wojowników leżała martwa. Idąc w stronę jednego z wojskowych namiotów mijałem ciała z ranami postrzałowymi, ale były też takie, którym brakowało kończyn. Niektórzy pokonani mieli na twarzach pytające spojrzenia, jeszcze inni zastygli z wyrazem wiecznej agoni. Najgorzej było właśnie przy lazarecie. Uchylając rąbka wejściowej płachty zobaczyłem wielką, bezkształtną masę czerwonych flaków i mięsa, która kiedyś była drużyną ludzi. Zwęglone zwłoki śmierdziały okrutnie, a muchy zdążyły już zwietrzyć ucztę. Czym prędzej oddaliłem się od tego miejsca, o mało co nie pozbywając się zawartości żołądka.
- O ku.rwa...
Opuszczona baza. Być może i tak było, ale jedynym który opuścił to miejsce był babiloński bóg. W tym momencie przypominało ono bardziej piekielne otchłanie Enmy. Nogi niosły mnie same, jakby chciały powiedzieć "idź dalej, nie zatrzymuj się, nie myśl teraz o tym". Szerokim łukiem obszedłem kantynę, jak i baraki, zmierzając prosto na nadbrzeże. Powoli odzyskiwałem stabilność umysłową. Pomagała mi w tym świadomość, że baza aż kipiała elektryczną energią. Choć wiele z urządzeń nadgryzł ząb czasu to elektryczność wciąż się w nich tliła. Paradoksalnie, najlepiej działał nadajnik fal, który pewnie pamiętał jeszcze czasy wielkiej wojny. To coś na krótkie dystanse mogło przetransportować prąd bez używania jakiegokolwiek okablowania. Przynajmniej mogłem mieć nadzieję, że to jest to, wszak widziałem tego trochę w wojsku, a na podobnej zasadzie działało kilka współczesnych urządzeń. Nawet jeśli byłem w błędzie, to masa kabli zarówno nad jak i pod powierzchnią bazy stanowiła dla mnie całkiem dobrą sieć transportową. Gdyby jeszcze nie ta masa zabitych...
Nagle zastygłem w bezruchu. Czym prędzej przykleiłem się do ściany jednego ze składów z amunicją i wyciągnąłem rewolwer. Nasłuchiwałem. Na nadbrzeżu ktoś był. Nie widziałem go. Nie musiałem. Wystarczyło, że czułem jego ogromne pokłady mocy. Wychyliłem się odrobinę, by wychwycić jego sylwetkę. Siedział sobie na metalowej skrzyni, rozluźniony, trzymając w ręku jakąś gazetę. Było coś jeszcze: jedną rękę opartą miał o stojącą pionowo gigantyczną kosę. Czy to on miał odebrać profesora? nie wyglądał na Babilończyka.
- Ja pierniczę - mówił sam do siebie, komentując zdjęcia w czasopiśmie. - Wygolone, jak pupcia niemowlaka. Jakby to nie były profesjonalistki, tylko dziewczynki. Zero futerka. Dziwne mają upodobania w tym Babilonie.
Kropla potu spłynęła mi po czole, zaraz potem druga. Zacisnąłem ręce mocniej na rękojeści rewolweru.
- A co ty o tym sądzisz? - nagle wypalił nieznajomy. - Może ty mi wyjaśnisz, co was w tym tak kręci?
On doskonale wiedział, że tu jestem. Pal licho, że brał mnie za Babilończyka. Nie przejmowałem się tym. W absolutnej ciszy kumulowałem energię mojego reaktora.
- Aha, bawisz się w chowanego? Ja szukam? Okej, no to liczę...raz...
Nagle poczułem gwałtowny wzrost mocy, który prawie mnie zmroził. Wyjrzałem lekko, oddychając ciężko. Jego skóra pokryła się łuską, plecy pokrył rząd kolców i nagle znikąd wyrosły mu ogon i skrzydła.
- ...dwa... - kontynuował, już mocno zmienionym, znacznie mniej ludzkim głosem. Sprawiał wrażenie, jakby przemiana kosztowała jego ciało masę wysiłku. Serce zabiło mi mocniej, a umysł zaczął podsuwać nieprzyjemne obrazy. Odrzuć to, powiedziałem sam do siebie w myślach. Nabrałem powietrza w płuca, natychmiast ładując oba rewolwery. On także był gotów. Usłyszałem pstryknięcie palcami. Gorąco bijące ze ściany przy której stałem stało się dość nieznośne. Czym prędzej odskoczyłem, kryjąc twarz opancerzoną karwaszem ręką. Składzik eksplodował, wyrzucając w niebo tumany pyłu jak i fragmenty elementów broni niestrawionych od razu przez pożar.
- Dziesięć! - Mówiąc to, potwór popędził w moją stronę z zawrotną prędkością, trzymając oburącz kosę. Wciąż jeszcze niesiony przez odrzut eksplozji wypaliłem kilkukrotnie z pistoletów. Chmura pyłu uniemożliwiła mi dokładne wycelowanie, więc strzeliłem tam, gdzie mogłem spodziewać się oponenta. Upadłem na ziemię, podnosząc ciało niemal natychmiast. Dzierżący kosę przemieniony wyłonił się nagle zza zasłony, trzymając ją nad głową. Szczerzył gadzie zęby w demonicznym wręcz uśmiechu. Ostrze przecięło powietrze i tylko powietrze, gdyż sprawnym, wyćwiczonym ruchem skróciłem dystans i zmieściłem się pomiędzy kosą, a nim. Jakież było moje zdziwienie, gdy momentalnie straciłem grunt pod nogami, podcięty drzewcem broni. W zawrotnie szybkim tempie smok wykręcił pionowy młynek i miał mnie praktycznie na widelcu. Przemieściłem się więc za jego plecy. Mając momentalną przewagę starałem się ogłuszyć go porządną dawką woltów, ale drzewiec oręża wroga znów poszedł w ruch, napierając mi na brzuch. Wtedy szalony wojownik zamachnął się, próbując ściąć mi głowę. Uchyliłem się. Zrobił to po raz drugi, odskoczyłem. Mych uszu doszło kolejne pstryknięcie palcami, a zaraz potem dwa następne. Wycofywałem się zygzakiem, cudem unikając kolejnych eksplozji. Siłą rzeczy mogłem odskakiwać tylko tam, gdzie on chciał. W pewnej chwili przyparł mnie do muru. Był szybki, szybszy ode mnie. Gdy nie miałem gdzie uciec rozdziawił paszczę. Coś jasnego zamigotało w jego gardzieli. Nie czekając na rezultat, uciekłem z pułapki, używając po raz kolejny przemieszczenia. Przycupnąłem na dachu jednego ze starych baraków. Z trwogą dostrzegłem całkowicie przepaloną betonową ścianę. To mogłem być ja.
- Wybacz, czasem zapominam, ile tak naprawdę mam mocy - roześmiał się. - Powiedz mi, gdzie jest profesor, zealoto, bo inaczej smok cię dopadnie!
- Zealoto? - parsknąłem śmiechem. - Jestem Pit, nadczłowiek z Sanbetsu, zapamiętaj sobie.
- No nie wiem, pamięć mi ostatnio szwankuje. - Szaman zaczął dłubać sobie palcem w uchu. - Same cieniasy po drodze. A cieniasów nie zapamiętuję tylko likwiduję... jestem Zedd, masz pięć sekund by mnie przekonać, że nie jesteś jednym z nich! Gdzie profesor?
- Nie mam pojęcia, dopiero co przybyłem. Nie wiem nawet jak teraz wygląda. Jesteśmy na tej samej pozy...
- Kłamiesz! - syknął obślizgle wojownik, po czym dodał. - A to nie jest dobra odpowiedź!
Ogonem bił na boki, niczym kot przed atakiem. Nie namyślając się długo, rozpocząłem ostrzał. Ale mój cel od razu rozpoznał co się święci. Uskoczył przed większością kul, ostatecznie nawet wzbijając się w powietrze na błoniastych skrzydłach. Nawet smoczym tańcem nie byłem w stanie go dorwać, ot taka ironia losu. Schowałem wciąż parujące od ciepła rewolwery do kabur. Wziąłem głęboki wdech, aktywując mój reaktor na maksimum, po czym sieknąłem piorunem, przecinając niebo. Zapach ozonu wypełnił przestrzeń. A to był dopiero początek. Strzeliłem jeszcze parokrotnie, za każdym razem chybiając o włos. Przez molo przetoczyła się fala grzmotów, jakby odgłosy pobliskiego konfliktu nie były wystarczające. W tamtej chwili prawdopodobnie wciąż byłem jeszcze pod wpływem stresu, bo serce waliło mi nie gorzej, niż pioruny którymi raziłem. Iskry skwierczały dookoła. Zdawałem sobie sprawę, że dystans działa na moją korzyść. Wiedział o tym także mój oponent. Zebrał coś w gardle, jakby to miała być ogromna flegma, charknął dwa razy i posłał ku mnie skomasowaną kulę ognia. Nim zdążyłem zareagować, ta rozpadła się na kilkaset pomniejszych ogników, spadających na ziemię jak deszcz. Stojąc na blaszanej konstrukcji pod grubą elektryczną bańką nie mogłem nie zauważyć rezultatów - to coś przeżerało bez problemu metal. Gdy spróbowałem uciec z pola rażenia, smok pstryknął palcami skrzyżowanych na piersi rąk i dzięki sile dwóch wybuchów utworzył wielkie, ogniste koło.
- Nie masz dokąd uciec! Mów gdzie jest profesor, a oszczędzę cię!
- Powtarzasz się. Nie widzisz, że nic nie wiem? - odpowiedziałem, wciąż kryjąc się pod elektryczną bańką. Drżała pod naporem ognistego deszczu. - Jestem Pit, nadczłowiek, jak jeszcze nie zdążyłeś zauważyć.
- Nie - wtem mój rozmówca zniknął z nieba, a jego oddech poczułem na swoim karku. - Nie zdążyłem zauważyć, boś słaby.
Jedno uderzenie serca.
Odwróciłem się na pięcie, wzmacniając tarczę tam, gdzie napierał gad, ale on już był tak rozpędzony, że nic nie było go w stanie zatrzymać. Przeleciał po mnie niczym walec, kręcąc się do przodu. Jego łuski przebijały się przez podwójną obronę, rozcinając skórę i rażąc z prędkością pocisków wypluwanych przez karabin maszynowy. Był jak piła tarczowa, nawet wydawał podobny dźwięk. Próbowałem zmusić swoje ciało do czegoś innego niż zaciekła obrona. Elektryczna tarcza padła jako pierwsza, zaraz potem ta ukryta pod płaszczem, pękając z głośnym trzaskiem. Zostawał mi tylko karwasz, a tego tak po prostu stracić nie mogłem. Zamieniłem się w prąd i zniknąłem w najbliższym kablu, cudem unikając przepołowienia. Szaman poleciał jeszcze kawałek do przodu i zatrzymał się, zdziwiony obrotem sytuacji. Wyskoczyłem poza zasięgiem kwasowego deszczu. Wstałem, załadowałem magazynki rewolwerów, zrobiłem dwa kroki, przeciwnik już nacierał. Najwyraźniej też posiadał jakąś formę przemieszczenia. Był diabelnie szybki. Przeturlałem się pod poziomym cięciem kosy, wypalając dwukrotnie podładowanymi energią nabojami. Uniknął ich bez najmniejszego problemu. Gdy wyprowadził kolejny cios, zastał tam jedynie mojego klona. W momencie wystrzału drugiej kuli czym prędzej wniknąłem w jej elektryczną poświatę, stając się jej częścią. Świat przez moment wydawał się być znacznie większy. Wyskoczyłem za plecami smoka. Rzuciłem piłonożem prosto w jego skrzydła, ale odbił go ogonem, jakby to była piłeczka pingpongowa. Przewidziałem to i dlatego zastawiłem na niego jeszcze jedną pułapkę. W miejscu z którego strzelałem czekał już na Zedda granat zaczepny. Huknęło. Obsypał się tynk pobliskich budowli, zatrzęsła się ziemia. A zaraz potem w bazie zrobiło się bardzo cicho. Byłem niemal pewien, że to powinno było wystarczyć do pogrzebania go na dobre. Chrzęst spod gruzów uświadomił mnie jednak, że wciąż muszę się mieć na baczności. Po raz kolejny usłyszałem trzask uderzających o siebie palców. Tym razem gorąco okazało się być bardzo blisko, praktycznie materializowało się na mnie. W ciągu jednego uderzenia serca byłem w stanie chwycić coś z torby, odrzucić ją i zamienić w prąd, uciekając do starego przekaźnika fal bezprzewodowych. Kolejny wybuch wstrząsnął bazą, a zaraz po nim kilka mniejszych.
- Pożegnaj się ze swoim arsenałem - wycharczał Zedd. Najwyraźniej był bardziej wytrzymały, niż początkowo przypuszczałem. A może uciekł się po prostu do jakiejś szamańskiej sztuczki.
***
Przekaźnik teleportował mnie do jakiejś pomniejszej wieży radiowej. Było tu dość ciemno, ponuro i najprawdopodobniej nie zaglądano tu od wieków. Czyli idealnie dla mnie w tamtym momencie.
- Jesteś silny, Kaeru! - Przeładowałem pistolety. Starałem się opanować drżenie rąk, ale nie przychodziło mi to łatwo. Problemem nie tyle była moc przeciwnika, co wspomnienia, które co i rusz błyskały w moim umyśle. - Dawaj, to nie jest Coyote, rozkwaś mu tę krokodylą gębę!
Strach w końcu zaczynał mnie konsumować. Potrzebowałem wytchnienia. Jednak nie było mi ono dane. Zedd przepalił fundamenty konstrukcji, zwalając mi na głowę masę blachy, cegieł i drewna. Szalony, smokopodobny wojownik stanął w wejściu, swoją posturą praktycznie zasłaniając wszelkie światło. Skrzyżował ręce na piersi i po raz kolejny pstryknął, jakby to był jego show i zaraz miał polecieć jazzowy kawałek. Pomieszczenie wypełniło się ogniem.
- I to wszystko na co cię stać? Liczyłem, że dostarczysz mi więcej rozrywki. A teraz ostatnia szansa, gdzie profesor?
- Trzeba było zapytać żołnierzy w bazie. - Kaszlnąłem dwa razy, oglądając się dookoła. Powietrze gęstniało, a dym drażnił moje oczy i nozdrza. Wiedziałem, że jeśli stąd szybko nie wyjdę, uduszę się. - Zanim się ich pozbyłeś.
- Och, więc myślisz, że to ja ich zabiłem? - zdziwił się szaman, wyraźnie rozbawiony. - Weź nie gadaj bzdur, jak tu przybyłem, oni już wszyscy byli martwi.
Ciężko mi było w to uwierzyć. Po stanie niektórych zwłok byłem niemalże pewien, iż jest to jego sprawka. Nie miałem już siły odpowiadać. Każdy oddech przychodził mi z coraz większym trudem. Skupiłem się na prawej dłoni, którą przeszył fantomowy ból. Pewne wspomnienie przedzierało się przez zasłonę myśli. Pewne nieprzyjemne, paskudne wręcz spotkanie z niemal tak samo odrażającym potworem, które wydarzyło się nigdzie indziej jak tu, w Babilonie. I Zedd dostrzegł mój strach.
- Czyżbym aż tak cię przeraził? Nie przesadzaj, spójrz w te moje piękne oczy.
- Oczy? - wybełkotałem. W jednej sekundzie jakaś myśl uderzyła mi do głowy. W kieszeni płaszcza wciąż miałem jedną rzecz, którą zdołałem wyciągnąć z torby przed wybuchem. Był to granat błyskowy. Nie wahając się ani chwili rzuciłem go pod nogi. Wraz z huknięciem, pomieszczenie rozświetliło się, jakby wybuchło milion słońc. Zedd zawył, a jego rozdzierający krzyk dało się słyszeć w całej bazie.
- Pozwolisz, że skorzystam! - Nagle wstąpiły we mnie nowe siły. Dostałem szansę i zamierzałem z niej skorzystać. Zamieniłem się w prąd i wtargnąłem w ostrze jego kosy. Stąd było bardzo blisko do reszty jego ciała: przeleciałem przez dłoń, ramię, do serca, objąłem drugie ramię. Choćby nie wiem jak silny był na zewnątrz, od wewnątrz wciąż był tylko organizmem z krwi i kości. A to wszystko diabelnie dobrze przewodziło prąd. Jego ciałem wstrząsały konwulsje, dygotał się, wierzgał, machał ogonem, próbował chwytać za głowę. Upadł na kolana. W końcu powrócił do swej pierwotnej formy. Chwilę później czułem, jak bieg jego serca powolutku ustaje. Padł na ziemię wycieńczony. Wyskoczyłem z jego ciała, gdy byłem pewien, że jest praktycznie martwy. Bez trudu wyciągnąłem go z płonącego budynku. Powinienem był go tak zostawić, za cały ten ból który wyrządził mi i innym w bazie. Ale czy mogłem być co do tego ostatniego w stu procentach pewnym? Może jednak nie blefował? Pozostała więc jeszcze jedna sprawa.
Zebrałem energię w opuszkach palców, potarłem dłoń o dłoń i przyłożyłem do piersi szamana.
- Czysto!
Poszedł impuls. Klatka piersiowa wojownika poruszyła się. Serce zaczęło bić.
- Pacjent będzie żył - zażartowałem. Potrzebowałem go żywego. Musiał mi odpowiedzieć na parę pytań. |
|
|
|
»Coltis |
#2
|
Agent
Poziom: Keihai
Posty: 358 Wiek: 36 Dołączył: 25 Mar 2010 Skąd: Białystok
|
Napisano 25-09-2014, 17:56
|
|
Pit, na pewno się boisz. Widziałem jak panikowałeś i sugerowałeś, że kolejne wersje starcia idą do kosza. Przeciwnik to nie przelewki. Przeczytałem jego kartę i w sumie nie chciałbym stanąć mu na drodze. Jego Dragon Force jest tyle potężne co śmieszne ;D Można go oddać właściwie tylko jako zblazowanego przeciwnika rodem z Dragon Balla czy innej podobnej produkcji (na pewno nie szanowanego człowieka od zadań specjalnych). Postawiłeś na podobny wariant... i dobrze.
Jeśli chodzi o warsztat pisarski, to Twój trochę tutaj kuleje. Sporo powtórzeń (nawet jak na przyjęty styl narracji pierwszoosobowej), kilka literówek. Narracja na początku w miarę płynna, ale zaczynasz gubić tempo podczas walki. Zaczyna się litania typu: "uderzył, odskoczyłem, to znów walnął, teraz mnie przypiekło". Na szczęście łamiesz ten nieszczęsny rytm co jakiś czas trafnym użyciem swojej mocy elektrycznej lub opisem eksplozji i zgodnie z charakterem postaci komentujesz w sympatyczny sposób (np. "To mogłem być ja.").
Szczególnie podobało mi się to, że zamiast po prostu wybuchać - robiło się gorąco, latały odłamki, nie mogłeś złapać powietrza od żaru itd.
Dialogi były drewniane i raczej mi się nie podobały. Co innego wewnętrzne przemyślenia na temat zastanej masakry - te były klimatyczne. Swoją sympatią do babilońskich ofiar zyskujesz moją sympatię
Na plus idą smaczki typu plątanie się w nogawce spodni i Zedd przeglądający babilońskiego (wyraźnie zaznaczone! ;D) świerszczyka.
Cóż... ogólnie daleko Ci do draxowej swobody pisania, dlatego nie przechodziło się przez tekst tak płynnie jak przez jego najnowszą pracę. Zwłaszcza w scenach batalistycznych wkradało się sporo chaosu, w natłoku wyszczególnionych akcji.
Za sam pomysł może dostałbyś te 8, gwarantujące wygraną nad Zeddem, ale dochodzą błędy i potknięcia, za które powinienem uciąć punkt. Więc wtedy 7.
Pamiętasz, co pisałem na SB? Że czasem wystarczy jeden dobry tekst, czy motyw, który wywoła mimowolny uśmiech.
Araraikou był przerażony potęgą swojego przeciwnika, ale walczył do końca, wykorzystał ostatnią deskę ratunku i powalił silniejszego, a gdy emocje już opadły...
Pit napisał/a: | - Pacjent będzie żył - zażartowałem. |
Czyli jednak 8 Oddaję swój głos na Pita.
PS. Lubię styl w jakim piszesz i to jak kreujesz swoją postać. Pracuj więcej nad warsztatem. |
I wanna be the very best, like no one ever was. |
|
|
|
»Twitch |
#3
|
Yami
Poziom: Wakamusha
Posty: 1053 Wiek: 35 Dołączył: 08 Maj 2009
|
Napisano 01-10-2014, 21:38
|
|
Pit
Na wstępie chciałbym napisać trochę ogólnie - mi osobiście bardzo podobają się nawiązania do różnych filmów, anime i schematów w Twoich wpisach. Dziwna mieszanka różnych motywów sprawia, że Twoje teksty są chyba najbarwniejsze jakie przychodzi mi czytać. Nigdy nie ma nic jak po sznurku, czasem przesadzasz, a innym razem potrafisz i rozbawić i zadziwić. Moim zdaniem właśnie takie powinny być teksty na pbfie. Tym bardziej, że potrafisz to wpleść do wykreowanego świata.
W przypadku niniejszego wpisu nie jest inaczej. Bardzo podoba mi się kreacja Twojej postaci, widać że czujesz się z nią znacznie lepiej niż z kapitanem z Gotei. Dzięki temu lepiej odnajdujesz się w fabule. Zedda też dobrze odwzorowałeś i podkreśliłeś jego wyróżnione wyluzowanie, traktował Cię z góry, ale zabrakło mi trochę takiego zniechęcenia do konfrontacji. Skoro wziął Cię za babilończyka mógł uznać, że jesteś leszczem, a tym czasem ruszył na Ciebie ochoczo jakbyś użył Harem no jutsu. Starcie miało fajną dynamikę, widać było że chciałeś pokazać jak najwięcej przeciwnika, ale wydaje mi się że masz również bardzo ciekawego, złożonego bohatera (o czym pisałem wcześniej) i trochę zabrakło mi jakiegoś nowego pomysłu na załatwienie przeciwnika (myślę o czymś w stylu sposobu podtrucia jakiego użył w jednej z walk Tekkey). Więcej pomysłów z niebojowymi, lecąc na misje możesz sobie coś przygotować jak Bond. Mimo wszystko pojedynek miał to czego można się po Tobie spodziewać, były wybuchy i eskalacja mocy, było w porządku. Moim zdaniem w dalszym ciągu najsłabszym elementem Twoich wpisów są dialogi i przemyślenia. Już któryś tekst z kolei miesza mi trochę w głowie, bo z jednej strony jest dobre odwzorowanie postaci, ale z drugiej gdy się odzywają jakoś mi blednie wyobrażenie o przekoksach wypowiadających te słowa. Czasami nie pasują w ogóle do sytuacji. Dialogi to chyba mój podstawowy zarzut.
Ocena: 7,5/10 |
Little hell. |
|
|
|
^Genkaku |
#4
|
Tyran Bald Prince of Crime
Poziom: Genshu
Stopień: Senshu
Posty: 1227 Wiek: 39 Dołączył: 20 Gru 2009 Skąd: Raszyn/Warszawa
|
Napisano 04-10-2014, 12:53
|
|
Pit - Ocena będzie krótka. Doskonale wykorzystałeś wytyczne związane z ninmu. Nie przegiąłeś w żaden sposób, ani nie udziwniałeś. Jest kilka szczególnie udanych motywów w walce, które bardzo mi się podobały:
- Wykorzystanie stacji przekaźnikowej,
- Klimatyczne wprowadzenie i synchronizacja z wpisem Tekkeya.
- Motyw jak zostawiłeś klona a samemu "przeniosłeś się" razem z naładowanym pociskiem.
Ten ostatni jest zdecydowanie najlepszym, najbardziej oryginalnym pomysłem, jaki zastosowałeś do tej pory w swoich walkach. Moim zdaniem, mógłbyś spokojnie skończyć z przeciwnikiem w tym momencie.
Postanowiłeś ciągnąć jednak dalej i to był błąd, bo odnoszę wrażenie, że końcówka jest już wymęczona na siłę. Cały akapit od momentu jak teleportowałeś się przekaźnikiem do wieży, nie podoba mi się.
Ogólnie fajny wstęp, środek miejscami udany, miejscami nie i kiepska końcówka.
Fakt jest kilka powtórzeń, ale ogólnie czyta się płynnie. Nie jest to twoja najlepsza walka. Nawet jak na okoliczności w których pisałeś i krótki termin, uważam, że zdecydowanie stać cię na więcej.
Ocena końcowa 7,5 |
|
|
|
*Lorgan |
#5
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 06-10-2014, 14:10
|
|
Pit – Są dwie możliwości: źle zrozumiałem tekst, lub ty po prostu "uniknąłeś" Renge, w dodatku bez użycia Nagarekihi/Raijina.
Pit napisał/a: | Ostrze przecięło powietrze i tylko powietrze, gdyż sprawnym, wyćwiczonym ruchem skróciłem dystans i zmieściłem się pomiędzy kosą, a nim. Jakież było moje zdziwienie, gdy momentalnie straciłem grunt pod nogami, podcięty drzewcem broni. W zawrotnie szybkim tempie smok wykręcił pionowy młynek i miał mnie praktycznie na widelcu. Przemieściłem się więc za jego plecy. Mając momentalną przewagę starałem się ogłuszyć go porządną dawką woltów, ale drzewiec oręża wroga znów poszedł w ruch, napierając mi na brzuch. |
Podciął cię, a ty bez oparcia w nogach zrobiłeś Soru? Umiesz latać? Może jesteś szybszy od Zedda?
Pit napisał/a: | Siłą rzeczy mogłem odskakiwać tylko tam, gdzie on chciał. W pewnej chwili przyparł mnie do muru. Był szybki, szybszy ode mnie. |
No dobrze. Renge to pewnie jakaś niskopoziomowa technika, lub Eisai z poziomu 1/2. A nie. Chyba jednak nie. Renge to najpotężniejsza technika ze szkoły Tengen-ryuu, w dodatku z powodzeniem wykonana na tobie. Całe szczęście, że umiesz się teleportować, bo inaczej byłoby krucho. Oh, wait...
Poza wpadkami merytorycznymi są jeszcze tragiczno-komiczne dialogi.
Pit napisał/a: | - Zealoto? - parsknąłem śmiechem. - Jestem Pit, nadczłowiek z Sanbetsu, zapamiętaj sobie. |
Pit napisał/a: | - Nie masz dokąd uciec! Mów gdzie jest profesor, a oszczędzę cię!
- Powtarzasz się. Nie widzisz, że nic nie wiem? - odpowiedziałem, wciąż kryjąc się pod elektryczną bańką. Drżała pod naporem ognistego deszczu. - Jestem Pit, nadczłowiek, jak jeszcze nie zdążyłeś zauważyć.
- Nie - wtem mój rozmówca zniknął z nieba, a jego oddech poczułem na swoim karku. - Nie zdążyłem zauważyć, boś słaby. |
Ja też parsknąłem śmiechem Przypomniało mi to sytuację z ostatniej sesji w D&D, kiedy to pewien przeciwnik znieważył drużynowego czarodzieja, nazywając go kulgarzem. Gracz odciął się wtedy, "ej, ale ja nie jestem kuglarzem" xD Taka mała dygresja.
Trochę szkoda, że postać posiadająca Taktykę, w dodatku uważająca się za słabszą od przeciwnika, zdradza kim i skąd jest. Szkoda, że nie należysz do Wywiadu, bo byłoby jeszcze zabawniej
Zakończenie walki było, o dziwo, dobre. Odrzuciłeś wszechobecny chaos dla jakiejś taktyki i wreszcie wykorzystałeś swoje moce. To niestety wciąż za mało i o wiele za późno. W ogóle nie kupiłem tego, że "robiąc uniki" oraz "stosując tarcze" wytrzymałeś tyle czasu z Zeddem walczącym w trybie 100% i w dodatku utylizującym pełne spektrum swoich najbardziej zabójczych technik.
Warsztatowo twój tekst był przyzwoity, ale znaczy to mniej więcej tyle, że opakowałeś w papier prezentowy brudną skarpetkę. Wyszedł totalny średniak - nawet pomimo synchronizacji z Tekkeyem.
Ocena: 6/10
______________________________________________________________
Oddaję swój głos na NPC. |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
*Lorgan |
#6
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,13 sekundy. Zapytań do SQL: 13
|