8 odpowiedzi w tym temacie |
RESET2_Drax |
#1
|
Poziom: Wakamusha
Stopień: Jizamurai
Posty: 19 Dołączył: 19 Lis 2015
|
Napisano 25-09-2014, 08:59 [Poziom 0] Drax vs NPC (Samuel Noah) - walka 1
|
|
Drax
Samuel Noah
15 września 1614 roku. Peryferia Arkadii.
Cesare uniósł rękę w geście triumfu i roześmiał się radośnie, gdy jego rywal padł na deski ringu. Większość spośród niewielkiej publiczności zgromadzonej w barze o niezbyt ambitnej nazwie „Za rogiem” zaklaskała niemrawo, lecz tu i ówdzie rozległy się przekleństwa i buczenie. Zealota zarechotał jeszcze głośniej – to zapewne byli głupcy, którzy postawili pieniądze na zwycięstwo jego przeciwnika. Musieli też być nowi, gdyż ich twarze nie wyglądały w żaden sposób znajomo, a i gdyby pojawiali się tu częściej, na pewno nie obstawiliby żadnej kwoty przeciw niepokonanemu czempionowi tej słynnej na całą południową część arkadyjskich peryferii mordowni.
- Manuel, postaw mu piwo, wytrwał najdłużej ze wszystkich w tym miesiącu! – Krzyknął do barmana Cesare, wskazując palcem na pokonanego.
- Wal się, d’Arce! I nie jestem Manuel! On już tu nie…
- Och, zamknij się, Manuel i lej to piwo! – Do głośnej konwersacji włączył się Ginno, podstarzały jegomość, który zarówno zapowiadał walki, był sędzią jak i właścicielem tego całego przybytku.
Nieliczni klienci, którzy ostali się jeszcze do tej godziny w barze, ryknęli śmiechem. Barman nazwany Manuelem zaczerwienił się ze złości, lecz posłusznie wypełnił polecenie swojego szefa, po czym ostentacyjnie huknął kuflem o blat i poszedł na zaplecze, co wywołało kolejną salwę pijackiego rżenia.
- Piękny gest, Cesare, ale nie wygląda, żeby twój przeciwnik miał się podnieść w najbliższym czasie – zagaił do zealoty Ginno, gdy razem schodzili z ringu.
- Niech Manuel mu pomoże – odparł ten, wzruszając ramionami i chwycił podany mu ręcznik, mimo, iż niemal wcale się nie spocił.
Starzec chciał się zaśmiać, ale w efekcie wyszło coś między charknięciem, a kaszlem. Cesare zerknął na niego beznamiętnie, ale ostatecznie pomógł mu, klepiąc go lekko po plecach.
- Dzięki – wycharczał Ginno. – Za dużo papierosów, cholera. W dodatku żona mnie wkur.wia – dodał rozeźlony.
- A co ona ma do tego? – Zapytał rozbawiony zealota.
- Nie wiem, ale wszystko, co mnie złego w życiu spotkało, to przez nią. Aaah, ale jeb.ał to pies, Franco na ciebie czeka w „jedynce”.
W barze „Za rogiem” czasami zjawiała się „śmietanka towarzyska” arkadyjskiego półświatka, by załatwiać swoje brudne sprawy. Ginno nie miał nic przeciwko temu procederowi, wręcz przeciwnie – specjalnie dla takich klientów stworzył kilka osobnych izdebek, gdzie mogli na spokojnie dobijać interesów. „Jedynka” była właśnie takim pomieszczeniem, a jej najczęstszym okupantem był Francesco Oblitte, dla znajomych „Franco”.
- Franco tu jest? Buc się nawet nie przywitał – mruknął d’Arce z udawaną złością, zakładając podkoszulek i bandanę, ale udał się do „jedynki”, przybijając po drodze piątki kilku stałym bywalcom.
Cesare i Francesco znali się już od kilku lat, często ze sobą pili, a czasem ten pierwszy wykonywał różne „robótki” dla drugiego, gdy trzeba było komuś zdrowo przyłożyć. Lubili się, trochę nawet szanowali, ale o zaufaniu nie mogło być mowy, zatem przy wejściu do pokoju, zealota był nieco spięty i wyluzował się dopiero, gdy zauważył swojego znajomka za małym biurkiem, w jego zwyczajowej pozycji – z nogami na blacie. Jego dryblas, którego imienia Draxowi nigdy nie chciało się zapamiętać, opierał się o ścianę, za plecami swojego szefa.
- Cesare, bracie! Chodź, chodź. Siadaj – powitał go Franco serdecznym tonem, chociaż mag wyczuł w jego głosie pewną sztuczność.
Czyli było coś nie tak.
- Nie oglądałeś mojej walki – żachnął się, nie dając po sobie poznać, że zauważył nietypowe zachowanie opryszka.
- A co tu oglądać? Bo to nie widziałem, jak lejesz po mordzie jakichś cieciów z ulicy? I ta twoja przyjacielska postawa wobec przeciwnika… Gdyby w tym przynajmniej były jakieś emocje! Złość, nienawiść, urażona duma! Ale nie, ty spuścisz wpier.dol, a potem poklepiesz po ramieniu i gotów jesteś się bratać.
- Arkadia jest przepełniona dupkami, czemu miałbym być kolejnym? – Odparł pogodnie d’Arce.
- Ha! Niby tak, ale mimo twoich wielce szlachetnych starań w naszej pięknej stolicy pojawił się kolejny skur.wysyn. Siadaj mówiłem.
Drax podszedł di biurka i usiadł na niewygodnym krzesełku, naprzeciw swojego rozmówcy. Ktoś musiał w jakiś sposób wyrolować Franco, stąd jego złość, a przedtem sztuczna serdeczność przy powitaniu Szykowała się kolejna „robótka”.
- No, słuchaj… - rozpoczął Oblitte.
- Słucham.
- I nie przerywaj, kur.wa!
- Nie będę.
Twarz Franco zrobiła się cała czerwona i gangster wyglądał, jakby miał zaraz wybuchnąć. Po chwili jednak parsknął, po czym roześmiał się na cały głos. Napięcie zostało rozładowane.
- A mówiłeś, że nie chcesz być dupkiem – powiedział Francesco, gdy już udało mu się uspokoić. – Dobra, Cesare, żarty na bok, czas na interesy – dodał i wyciągnął na blat flaszkę whisky.
Śmiech, który rozległ się w pomieszczeniu tym razem należał do Draxa. Zealota chętnie przyjął szklankę z trunkiem i pociągnął dużego łyka.
- Dobre – pochwalił.
- Pewnie, że dobre! Chociaż ty akurat pić nie umiesz, jak widzę. Whisky się sączy – powiedział gangster i zaprezentował, jak się to robi. – No, a teraz już poważnie. Patrz – dodał i rzucił na biurko zdjęcie jakiegoś wypacykowanego mężczyzny. – Poznajesz?
d’Arce zaprzeczył ruchem głowy i wziął kolejny łyk bursztynowego płynu, równie duży, co poprzedni.
- W sumie to skąd niby miałbyś znać… To Samuel Noah, nagijski zjeb genetyczny.
Cesare nie pytał znajomego, skąd ma taką informację – Francesco niegdyś usiłował zostać zealotą, lecz na drugim roku jego studiów, władze uczelni wywaliły go na zbity pysk. Powodem miała być „dalece posunięta rozwiązłość i niemoralność”, do tego czasu gangster zdołał jednak nauczyć się, jak na pierwszy rzut oka poznać istotę nadludzką.
- Ten suczy syn jest członkiem Gangu Czterech Smoków. O nich już mam nadzieję, że słyszałeś?
Drax skinął głową twierdząco, Gang Czterech Smoków był na tyle głośną i na tyle groźną bandą, że ciężko było ich przeoczyć.
- No, Cztery Smoki muszą mieć jakiś interes tutaj, w Arkadii, bo ten gnój zjawił się u mnie parę dni temu, żebym skołował mu kilkanaście fałszywych dokumentów. Chciał się dostać do Kopuły.
- Sprzedałeś mu fałszywki? Jak władze by się dowiedziały, że nimi handlujesz…
- A w dupie mam te twoje władze! – Oburzył się opryszek, pryskając ledwo co upitą whisky. – Nigdy nic od państwa nie dostałem, to czemu miałbym się nim przejmować?!
Cesare postanowił przemilczeć temat, doskonale zdając sobie sprawę, że jego rozmówca chętnie i często psioczy na Babilon, a nie chciało mu się teraz tego wysłuchiwać. Żałował, że w ogóle poruszył tą kwestię.
- Opchnąłem mu te fałszywki, wziąłem zaliczkę, a resztę kasy miał mi przelać, gdy tylko uda mu się dostać do środka. Do Kopuły znaczy się.
- Przelał? – zapytał zealota, choć odpowiedź nie była ciężka do przewidzenia.
- Nie, kur.wa, nie przelał! A dostał się tam już 3 dni temu, moi ludzie widzieli, jak go przepuszczają i wjeżdża do środka! Sukinsyn zasrany. Chcę go żywego, ale nie musi być w dobrym zdrowiu.
- Chcesz zadrzeć z Czterema Smokami i w dodatku mnie w to wciągnąć? No nie wiem, nie wiem, Franco… - Drax zdążył już podjąć decyzję, lecz musiał jeszcze wytargować odpowiednio wysoką zapłatę.
- Nie drażnij mnie, d’Arce! Cztery Smoki, czy czterysta, mnie to bez różnicy, płacić musi każdy! I nie męcz mnie o kasę. Czy kiedykolwiek źle wyszedłeś na interesach ze mną?
- Niby nie, ale sam wiesz… Będę musiał go odnaleźć i dorwać, gdy wokół nie będzie żadnych świadków, a w Kopule to prawie niemożliwe do zrealizowania, więc sam widzisz…
- Nie truj, wiem, że sobie poradzisz. Chociaż mogę ci trochę nawet dopomóc w tej pierwszej sprawie.
- To znaczy? – Mag postanowił chwilowo pominąć kwestię ustalania ceny, ale obiecał sobie, że jeszcze do tego wróci.
- Do Arkadii ma jutro przylecieć pewien nagijski arystokrata, jakiś Bern Hogalvordt. Ponoć dosyć znana postać w pewnych kręgach, szef jakiegoś tam stowarzyszenia, a całkiem niedawno zasłynął ostrą deklaracją o wojnie ze zorganizowaną przestępczością i jako pierwszy cel obrał sobie Smoki. Kretyn, tylko wystawił się na celownik.
- Czyli to on jest prawdopodobnym celem mutanta.
- Nie wiem, po co innego ten zasraniec chciałby dostać się do Kopuły. Jakby udało mu się go zlikwidować w samym centrum kraju, to nie dość, że pozbyłby się wroga, wzbudził panikę wśród rywali Smoków, to jeszcze ośmieszyłby ten twój ukochany Babilon.
Cesare nalał sobie ponownie do szklanki bursztynowego płynu i wziął kolejny spory łyk, jednocześnie trawiąc zdobyte informacje.
- Czyli mam śledzić tego całego Berna, aż ten twój koleżka postanowi go zaatakować?
- Nie musisz nikogo śledzić. Hogalvordt kumpluje się z jednym z arkadyjskich biskupów i przylatuje go odwiedzić. Taka jest oficjalna wersja, nieoficjalna wersja jest taka, że chce pozyskać sponsorów dla swojego stowarzyszenia, a nasz biskup ma mu w tym pomóc.
- Nic dziwnego, że Cztery Smoki tak bardzo chcą go martwego.
- No właśnie. To co? Pomożesz mi?
Drax uśmiechnął się bezczelnie.
- Wróćmy jeszcze do kwestii zapłaty…
Jednak poza pieniędzmi była jeszcze inna kwestia, która zaczęła zajmować umysł babilońskiego bojownika. Skąd lokalna menda, taki drobny gangster jak Franco, miał dostęp do tak szczegółowych informacji o celu swojego „kontrahenta”? Umiejętność rozpoznawania nadludzi to jedno, a dostęp do takich informacji to już zupełnie co innego.
***
16 września 1614 roku. Peryferia Arkadii
Minęła już dłuższa chwila od momentu, gdy Hogalvordt odzyskał przytomność. Nagijczyk jednak wcale nie cieszył się z tego faktu – niesamowity ból z tyłu głowy oraz prawego policzka, skrępowane kończyny i worek na głowie sprawiały, iż wolał od tego już stan, w którym jego mózg nie miał pojęcia o żadnej z tych rzeczy. Od czasu swojej deklaracji Bern starał się zachowywać nieustanną czujność, spodziewając się ataku ze strony Czterech Smoków w każdej chwili, nie przewidział jednak, że stanie się to w samym centrum Babilonu – osławionej arkadyjskiej Kopule!
Ostatnią rzeczą, jaką pamiętał Nagijczyk był potężny łokieć, jaki wymierzył mu dryblas podający się za kierowcę przydzielonego mu przez ambasadę Cesarstwa. Teraz mógł tylko żałować, że nie przyjrzał się dokumentom porywacza dokładniej, jeszcze przed wejściem do samochodu. Ma za swoje.
Nagle do uszu porwanego dobiegł odgłos otwieranych… drzwi? Bramy? Nie mógł tego jednoznacznie stwierdzić, lecz dosyć głośne echo stawianych kroków przez nowoprzybyłych – bo słychać ich było kilku – oznaczało, że pomieszczenie, w którym leżał musiało być dosyć sporych rozmiarów. Do tego chłodna, gładka posadzka z kamienia oraz fakt, że znajdował się w Babilonie, gdzie budynków sakralnych było więcej niż jakichkolwiek innych… Kościół? A może mauzoleum? Co by to nie było, Bern powoli godził się z myślą, że będzie to jego grobowiec. Tylko dlaczego nie zabili go od razu? Chcieli się nad nim popastwić? A może porywacz był tylko wynajętym najemnikiem i właśnie przekazywał go w ręce gangu?
Niespodziewanie ktoś szarpnął za worek i ściągnął go z głowy Hogalvordta, który instynktownie zmrużył oczy, bojąc się oślepienia przez nagły dostęp do światła. Na szczęście nic takiego się nie stało, gdyż pomieszczenie, w którym się znajdowali było oświetlone ledwo przez parę świec, które z trudnością radziły sobie z otaczającym wszystko mrokiem. Lekki blask dawał jednak możliwość określenia, gdzie dokładniej się znajdowali i Nagijczyk pogratulował sobie umiejętności dedukcji, bowiem wersja z kościołem okazała się być trafna.
- Na Lumena! Cesare, kur.wa twoja mać! Coś ty uczynił?! – Wycedził ten, który zdjął mu worek, zwracając się do srebrnowłosego mężczyzny stojącego obok.
Tego samego, który podawał się za szofera.
- Nagijczyk miał być przynętą i dalej nią jest. Tylko na moich warunkach i na moim terenie – odparł spokojnie, nie reagując w żaden sposób na obrazę jego matki.
- Twoim terenie? Rozstawiłeś tu jakieś pułapki, tak? – Odezwał się ten pierwszy, nieco spokojniejszym tonem.
- Nie – odparł porywacz beztrosko. – Ale z dala od Kopuły i przypadkowych świadków – dodał.
- No tak, tak… - mruknął jego rozmówca, drapiąc się po głowie – A czemu ten kościół?
- Już od kilku tygodni nikt tu nie przychodzi, chyba tutejszemu proboszczowi zabrakło ofiar na remont – wyjaśnił, wskazując niedbałym gestem na owinięte folią ławy i rozstawione rusztowania przy ścianach.
Teraz, gdy nie miał ciasnego worka na głowie, Bern zdołał wypluć knebel i od razu włączył się do rozmowy.
- Błagam… zapłacę okup… - Wykrztusił z siebie, nabrawszy małej nadziei po dziwnej reakcji nowoprzybyłego na jego uwięzienie.
Porywacz kopnął go w żebra.
- Nie chcemy żadnego…
- O okupie porozmawiamy za chwilę, drogi panie Hogalvordt – przerwał mniejszy z mężczyzn, po czym zwrócił się do swojego kolegi – Co tak ostro, Cesare? To do ciebie niepodobne. Ty mu zrobiłeś to limo?
- Sukinsyn złapał mnie za kolano, gdy jeszcze myślał, że jestem jego szoferem. Zboczeniec jeb.any – warknął Cesare w odpowiedzi.
- Nie wiedziałem, żeś taki nietolerancyjny. Mniejsza z tym. Skąd wiesz, że Noah tu przybędzie?
- Przez całą drogę tutaj byłem śledzony, to był pewnie jeden z jego ludzi.
- Jesteś pewien? A może to jeden z twoich ziomków zainteresował się sprawą?
Cesare przez dłuższą chwilę milczał, wpatrując się w swojego rozmówcę, jakby chciał coś wyczytać z jego twarzy.
- Dowództwo wiedziało o przylocie tego tu – dryblas wskazał głową na zwijającego się arystokratę – i wiedziało o jego zatargach ze Smokami. Przewidzieli też, że mogą chcieć wykonać zamach tutaj, w Arkadii. I dziwnym trafem wyznaczono właśnie mnie, gdy ambasada Nag poprosiła o ochroniarza ich krajana – wyjaśnił spokojnym tonem, wciąż jednak kontynuując dziwną obserwację twarzy drugiego mężczyzny.
Cesare d’Arce od czasu otrzymania tego zlecenia od Franco, wiedział, że ten nie do końca jest tym, na kogo zawsze pozował. I miał też dziwne wrażenie, że to właśnie Oblitte w jakiś sposób wpłynął na oficerów wojskowych, by to Draxowi przydzielili tą misję. Tylko jak? Kim tak naprawdę był Francesco Oblitte? Trzeba będzie się tego później dowiedzieć, gdyż zealota nie lubił, gdy ktoś go robił w konia, a szczególnie ktoś, dla kogo czasami zdarzało mu się łamać prawo.
- Już są! – Krzyknął jeden z oprychów Franco, czatujący na zewnątrz kościoła, przerywając w ten sposób rozmyślania Draxa.
- Rozstawić się! – Nakazał Oblitte i sam cofnął się parę kroków, tak aby mieć najętego zealotę między sobą a wejściem.
Cesare chwycił wciąż kulącego się Hogalvordta za fraki i rzucił go między ławy, kryjąc go w ten sposób przed wzrokiem nowoprzybyłych.
Samuel Noah szedł zdecydowanym krokiem na czele niewielkiej bandy uzbrojonych mężczyzn. W dłoni trzymał Crucixa – najbardziej „babiloński” z pistoletów. W rękach mutanta zakrawał wręcz na ironię.
- Tylko on jest nadczłowiekiem, reszta to zwykli ludzie – szepnął Franco zza pleców zealoty.
- Wiem.
Babliońscy gangsterzy, używając kościelnych ław jako osłon, wycelowali broń w swoich odpowiedników z Czterech Smoków, a ci zrewanżowali się tym samym. Jedynie mutant szedł dalej, nie zwracając na nich uwagi.
- Gdzie on jest? – zapytał chłodnym tonem.
- Kto? – Cesare uśmiechnął się bezczelnie, rozkładając ręce.
- Bern Hogalvordt należy do Czterech Smoków. Oddaj go po dobroci, a przeżyjecie – oznajmił Samuel w stronę Franco, całkowicie ignorując stojącego przed nim srebrnowłosego mięśniaka.
- A do mnie należy dziesięć tysięcy Kouka, których jeszcze mi nie zapłaciłeś, Noah – odgryzł się Oblitte – Ale ponegocjujmy – dodał, robiąc kilka kroków naprzód. – Zapłacisz mi dziesięć tysięcy za fałszywki i dorzucisz dwa razy tyle za Nagijczyka, a rozstaniemy się w pokoju.
Drax stał spokojnie, nie wtrącając się do rozmowy. Nie obchodził go jej rezultat – otrzymał bezpośrednie polecenie od swoich przełożonych aby Hogalvordt przeżył wizytę w Arkadii i bezpiecznie wrócił do kraju i będzie musiał je wypełnić, niezależnie od utyskiwań Franco. Zresztą, ten miał zapłacić za dostarczenie mu Samuela i zlecenie właśnie zostało wykonane, jak się potoczą negocjacje i co ta dwójka ustali nie było już tak bardzo istotne. W zasadzie to w żaden sposób nie było.
Mutant przez chwilę milczał, po czym odchylił lekko głowę, spoglądając z pogardą na swojego rozmówcę.
- Nie negocjuję z robactwem – przemówił, uniósł uzbrojoną rękę i wystrzelił, trafiając Oblitte prosto w czoło.
Ciało babilońskiego opryszka nie zdążyło jeszcze opaść na posadzkę, gdy Kumiin Czterech Smoków skierował Crucixa na Draxa. Nie zdążył jednak oddać kolejnego strzału – celny kopniak w nadgarstek wytrącił mu z dłoni pistolet, który odleciał pod najbliższe rusztowanie.
Rozpoczęła się strzelanina.
Huk wystrzałów, wywrzaskiwane przekleństwa oraz jęki rannych i zabijanych przepełniły wnętrze opuszczonego kościoła, a odbijające się echo tylko potęgowało ten straszliwy hałas. Cesare jednak wcale się tym nie przejął i z całej siły wpakował kułak w żołądek oponenta, po czym złączył dłonie w jedną pięść, by poprawić potężnym ciosem w kark skulonego przeciwnika. Przeliczył się jednak, gdyż ten natychmiastowo się wyprostował i odwdzięczył się ciosem w to samo miejsce, używając jednakże w tym celu kolana.
Drax cofnął się o kilka kroków, kuląc się z bólu – jak to możliwe, że mutant nie odczuł jego ataku w podobny sposób? Tak, jakby wcale go nie zabolało. Czyżby to była jego zdolność? Niewrażliwość na ból? W takim razie mogło być ciężko.
Czarnowłosy gangster nie dał mu czasu na dalsze rozmyślania i ruszył do ataku, starając się czubkiem buta trafić w twarz wciąż pochylonego dryblasa. I trafił. Z tym, że nie przyniosło to spodziewanego efektu, gdyż mag zdążył się otoczyć srebrzystą aurą, chroniącą go przed obrażeniami tego typu.
Żołnierz, wykorzystując moment zaskoczenia u przeciwnika, rzucił się na jego nogi całym swoim ciężarem, powalając go w ten sposób na ziemię. Nie mógł jednak wykorzystać tej przewagi, gdyż kątem oka zauważył podbiegającego do nich innego członka Czterech Smoków dzierżącego karabin maszynowy. Nie było innego wyjścia, jak szybko sturlać się ze swojego oponenta i znaleźć jakąś osłonę przed kulami.
Cesare początkowo chciał uskoczyć za najbliższą ławę, ale nie było na to czasu. Był za to Franco, a raczej jego ciało. Srebrnowłosy Babilończyk nie myśląc długo, szybko dźwignął ciało swojego byłego pracodawcy i używając go jako żywej-martwej tarczy, zaszarżował na ostrzeliwującego go nieprzyjaciela, a znajdując się niecały metr od celu, pchnął pokiereszowanymi zwłokami w jego stronę. Gangster krzyknął, zachwiał się, a niskie kopnięcie podcięło mu nogi i wylądował na ziemi. Ciężki obcas wojskowego buta lądujący na twarzy dokonał dzieła zniszczenia.
Drax odwrócił się błyskawicznie w stronę poważniejszego zagrożenia, które pozostawił za sobą, lecz zdążył jedynie zobaczyć nadlatującą pięść, która trafiła go prosto w nos. Nie poczuł zbytnio bólu – jego czar w trybie Fornax dawał mu całkiem niezłą ochronę, lecz jego głowa po tym ciosie odskoczyła do tyłu, a on sam odruchowo zamknął oczy, co uniemożliwiło mu skuteczną obronę przed kolejnymi ciosami mutanta, który zasypał go bezlitosną serią szybkich ciosów na korpus. Całkowicie bezsensowną serią.
Srebrzysta aura pulsowała spokojnie, skutecznie chroniąc swojego użytkownika przed tego typu obrażeniami, tymczasem dłoniach nadczłowieka zaczęły pojawiać się niewielkie bąble – skutek poparzenia. Samuel spojrzał na nie zdziwiony, lecz bynajmniej nie krzywił się z bólu. Nic w tym stylu.
- Nie boli? To może to? – uśmiechnął się Drax i nie czekając na odpowiedź, wziął zamach…
- Prawa lewa!
Zealota nie wiedząc o co chodzi przeciwnikowi, postanowił to zignorować i wyprowadzić atak, lecz nagle poczuł coś dziwnego i w rezultacie, zamiast prawej – lewa ręka wyfrunęła do przodu, zupełnie chybiając celu.
Taka „niespodzianka” wywołała również dodatkowy efekt w postaci utraty równowagi, a tego typu okazji Kumiin nie miał w zwyczaju marnować i obunożnym kopniakiem posłał dryblasa na ziemię. Nie był jednak na tyle głupi, by ponownie szukać bliskiego kontaktu z przeciwnikiem – mimo, iż dzięki Skrinowi sam nie odczuwał obrażeń, to ta przeklęta aura, zapewne zaklęcie, zapewniała zbyt dobrą ochronę rywalowi. A w dodatku parzyła i Noah nawet nie chciał myśleć, co będzie przeżywał nazajutrz. Zamiast tego pochylił się po broń swojego sługusa, którego przed chwilą załatwił ten parszywy zealota. Krótka seria i będzie po sprawie. Na jego nieszczęście, karabin znajdował się także w zasięgu maga, który widząc, co się święci, cały czas leżąc, kopnął go i automat szurając o posadzkę, zatrzymał się dopiero przy najbliższym rusztowaniu. Dokładnie tam, gdzie wcześniej poleciał Crucix.
Gangster zaklął i ruszył pędem w tamtą stronę. Wiedział, że zdąży. Był szybki, szybszy od swojego przeciwnika, co dało się zauważyć w trakcie wymiany ciosów. A ten w dodatku wciąż leżał i nie miał szans na skuteczny pościg… Zdążył! Samuel z wyrazem triumfu na twarzy, podniósł swój własny pistolet i zaśmiał się paskudnie – oto sztandarowa broń Babilończyków miała zabić kolejnego z nich! Odwrócił się w stronę swojej następnej ofiary, jednocześnie unosząc uzbrojoną dłoń… I tylko tyle zdążył zrobić.
Drax stał z wciąż wyprostowaną ręką, gdy świetlista kula energii, nazywana przez niego samego Taurusem trafiła idealnie w klatkę piersiową mutanta, rzucając nim prosto na jeden z elementów rusztowania. I najwidoczniej element ten musiał być bardzo istotny, gdyż cała konstrukcja zachwiała się potężnie i po chwili zawaliła wprost na głowę wypacykowanego mutanta.
- To już musiało zaboleć – zauważył z mściwą satysfakcją, lecz dla pewności podszedł do rumowiska i sprawdził stan przeciwnika.
Żył. O dziwo. Był jednak nieprzytomny i w tak ciężkim stanie, że o dalszej walce nie było mowy. Można było go teraz bez problemu dobić i usunąć dupka z tego świata, lecz Drax wpadł na inny pomysł.
- Panie Hogalvordt! Mam dla pana prezent! – Krzyknął głośno, chcąc przebić się przez jęki wydawane przez ocalałych, lecz rannych opryszków zarówno z jednej, jak i z drugiej strony.
Nagijczyk wyczołgał się zza jednej z ław i straszliwie drżąc, spojrzał w stronę swojego porywacza. W tym momencie srebrnowłosemu zealocie przypomniała się pewna dłoń na jego kolanie.
- Albo nie. Radź sobie sam, zboczeńcu – warknął i ignorując zdezorientowane spojrzenie arystokraty, podszedł do zmasakrowanego ciała Francesco Oblitte.
Nie czuł żadnego żalu po jego śmierci – ich przyjaźń nigdy nie była prawdziwa, lecz żałował, że nie udało mu się poznać tajemnic tak skrzętnie ukrywanych przez opryszka. Nic już jednak nie można było na to poradzić, więc Drax szybko przeszukał jego płaszcz i odnalazłszy mały kluczyk do sejfu, w którym to według wiedzy zealoty, Franco trzymał swoją gotówkę, wyszedł z kościoła.
-----------------
Kilka słów na koniec: wiem, że walka w walce była krótka i mało przebojowa, a i rolę samego przeciwnika okroiłem dosyć mocno, lecz jest to pierwsza walka mojej nowej postaci i to przede wszystkim na niej chciałem się skupić. Mam nadzieję, że sędziowie to uwzględnią w swoich ocenach |
|
|
|
»Coltis |
#2
|
Agent
Poziom: Keihai
Posty: 358 Wiek: 36 Dołączył: 25 Mar 2010 Skąd: Białystok
|
Napisano 25-09-2014, 16:55
|
|
Drax, napisałeś bardzo lekką i przyjemną walkę z całkiem zgrabnym motywem dla swojego przeciwnika, mimo że mocno nie rozbudowanym. Chciałeś skupić się na prezentacji własnej postaci i to Ci się naprawdę udało.
Opowiadanie można podzielić na dwie części - wprowadzenie i akcję właściwą walki. W tej również kolejności można dokonać podziału na część lepszą i gorszą. Gdy doszło już do starcia w opuszczonym kościele, zacząłeś gubić płynność i lekkość narracji, zdania stały się nieco sztywne, a opisy "automatyczne".
Skoro już jesteśmy przy dysonansach:
Najgorsza rzecz w części pierwszej - przekleństwa. Moim zdaniem niepotrzebne, trochę na siłę. Dla dobra dialogu przysłużyło się góra jedno czy dwa.
Najlepsza rzecz w części drugiej - "Prawa lewa". Moc Samuela została użyta tak płynnie i niewymuszenie, że aż się uśmiechnąłem.
Starcie niedługie, nierozbudowane, niemniej jak na pierwszą walkę bardzo dobre. Szybka satysfakcjonująca lektura.
Bez większego kłopotu zdecydowałem się na ocenę 7,5. Kawał przyjemnego opowiadania.
Oddaję głos na Draxa |
I wanna be the very best, like no one ever was. |
|
|
|
»Sorata |
#3
|
Yami
Poziom: Genshu
Posty: 1471 Wiek: 39 Dołączył: 15 Gru 2008 Skąd: TG
|
Napisano 26-09-2014, 12:58
|
|
Pierwsze co mi się nasuwa na myśl po przeczytaniu to „poprawna”. Diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach. Wstęp podobał mi się bardzo. Uwielbiam zakotwiczanie postaci w realiach. Pozazawodowe aktywności agentów czy zealotów dodają głębi, a ty jeszcze świetnie wstawiłeś drobne detale z opisu Arkadii. Cieszę się na tego twojego Cesare, tym bardziej, że nie zdążyłem poznać twojej poprzedniej postaci. W przeciwieństwie do przedmówcy jestem zachwycony schwytaniem klimatu podłych mordowni i podrzędnych gangsterów. Może i przekleństwa były niepotrzebne, ale w ustach takiego elementu wyobrażam je sobie właśnie jako przerywnik niż podkreślenie bardzo skrajnych emocji.
Wadą jest długość wstępu względem właściwej walki, ale spokojnie przymykam na to oko, wiedząc, że to pierwsza dla tej postaci, a i same ninmu stawia konkretne wymagania. Szkoda pozwolić by szansa pisania przepadła, a czas na napisanie fabularyzowanego ninmu będzie później. Mam nadzieję, że się pojawi.
Brakuje mi za to faktycznego źródła informacji Franco. Niby coś sugerujesz, że d'Arce może być oszukiwany, a uzasadnienia w tym wpisie brak. Rozwiń to proszę jeszcze. Zaciekawiłeś mnie.
Wymiana ciosów niosła dla mnie jakiś powiew świeżości. Nie było przerzucania się mocami charakterystycznego dla większości walk. Oczywiście wasz poziom na to specjalnie nie pozwala, ale i tak było miło, że obijaliście się głównie pięściami. Połączone z twoimi umiejętnościami pisarskimi naprawdę różniło się od typowych pierwszych walk. Mechanikę zachowałeś i tu nie ma się czego czepić.
Ostatnie detale – język czasem szwankuje jeśli chodzi o wczucie się w realia sceny. Szczególnie wytrąciły mnie z rytmu dwa przypadki. Używasz pochlebnego terminu „nadczłowiek” w dialogu do określenia gościa, którego mówiąca postać nienawidzi. Potem zwrot „żywa-martwa tarcza”, kiedy tylko ostatni wyraz by wystarczył.
7,5/10 Typowe „origin story”, ale napisane lekko, z zachowaniem rytmu i znajomością mechaniki gry. |
Kryteria oceny walk: Klimat 4/10 Mechanika 3/10 Warsztat 3/10. W razie wątpliwości - konsultuj. Pomoc: https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=17457#17457 |
|
|
|
»Kalamir |
#4
|
Yami
Poziom: Genshu
Posty: 1033 Wiek: 36 Dołączył: 21 Lut 2009
|
Napisano 30-09-2014, 16:40
|
|
Jakoś nie mam do powiedzenia tak wiele jak reszta. Troszkę zmęczony jestem.
Dobra, rozbudowana historia. Jest. Ożywające obrazy w głowie świadczące o dobrym kreowaniu świata. Jest. Jasne, klarowne postacie. Są. Literówki. Są. (Znikome - nie mają wpływu na ocenę).
Tylko tak się rozkręciłeś z historią i nagle ją urwałeś. Jechałem w autobusie, czytam, czytam, czytam, BOOM! Koniec. Tutaj kurczę czegoś zabrakło. Na szczęście miałeś jasne założenia, które były dla mnie bardzo widoczne przez cały czas trwania zabawy.
Powiedziałeś "Moja postać jest taka, taka i taka"... i właśnie to dostałem.
Jak wszyscy to wszyscy 8/10 ponieważ 7,5 to ja dostawałem na początku kreowania losów postaci. Ta walka jest napisana lepiej. |
|
|
|
|
*Lorgan |
#5
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 30-09-2014, 20:23
|
|
Drax – Dziwna walka. Bardzo nierówna. Wstęp był tak dobry, że przyćmił wrażenia po ostatniej konfrontacji Soraty, a - należy pamiętać - wystawiłem mu wyjątkowo wysoką notę. Świetnie wykreowałeś historię: ciekawa, ale także lekka. Doskonała na wprowadzenie bohatera tak odmiennego od tych, w których wcielałeś się do tej pory. Nie mam żadnych zastrzeżeń. Technicznie też było powyżej średniej. Zdarzały się literówki i ewidentne braki redakcyjne, ale warsztat nadal masz solidny. Coś się jednak stało po śmierci Franco. Zagmatwane zdania i chaotyczne wydarzenia. Straszna kupa, gdzieś w okolicach 5/10. Musiałem kilka razy to czytać, żeby w ogóle się połapać. Później już popłynęło na tyle, że zakończenie czytałem bez większych zgrzytów. Było wręcz dobre.
Nie dopieściłeś swojego tekstu i odbiło się to bardzo wyraźnie na ocenach radnych. Jeśli miałbym zgadywać, postawiłbym na brak czasu. Nie ma to jednak większego znaczenia, bo premiera już była. Premiera, za którą masz ode mnie osiem. Pełnowartościowy produkt byłby pewnie wart dziewięć lub więcej.
Ocena: 8/10
______________________________________________________________
Oddaję swój głos na Draxa. |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
^Genkaku |
#6
|
Tyran Bald Prince of Crime
Poziom: Genshu
Stopień: Senshu
Posty: 1227 Wiek: 39 Dołączył: 20 Gru 2009 Skąd: Raszyn/Warszawa
|
Napisano 01-10-2014, 05:59
|
|
Drax - Po przeczytaniu kart postaci i fantastycznego wstępu, pomyślałem sobie - "nieźle, zapowiada się opowiadanie w iście awanturniczym stylu". Wprowadzasz swojego bohatera, świetnie oddając klimat miejsca. Obraz "za rogiem", humorystyczne elementy - po prostu mistrzostwo. Pomysł z "jedynką", jako pokojem do spotkania dla VIPów od razu skojarzył mi się z naszą swojską aferą podsłuchową Dialogi wychodzą bardzo naturalnie i zgrabnie.
To co dostałem w drugiej części było trochę nijakie. Fabuła lekka i trzymająca się kupy, ale nie mogę powiedzieć, żeby była wybitnie ciekawa. Jednocześnie nie ma się też do czego przyczepić. Trochę taka klisza. W całej pracy brakowało mi efektu "Wow!".
To co mnie najbardziej zainteresowało to postać Franco. Mam nadzieję, że w następnych twoich walkach/pracach pociągniesz trochę jego wątek.
Tak jak pisał Lorgan, w pewnym momencie - konkretnie gdy zaczynasz się okładać z przeciwnikiem - zaczyna się robić chaotycznie.
Rozumiem, skupienie się głównie na swoim bohaterze, ale tej "walki w walce" było trochę mało.
Ocena: 7,5/10 |
|
|
|
^Pit |
#7
|
Komandor
Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567 Wiek: 34 Dołączył: 12 Gru 2008
|
Napisano 01-10-2014, 13:41
|
|
Drax
Nie zmieniam zdania, piszesz przyjemne opowiadania, które wciągają w świat, kreujesz wiarygodnych bohaterów no i ogólnie jest to wysoka klasa. Gorzej zaczyna się robić przy walce. Iluzja znika, choć też bez przesady, po prostu wkrada się ten wszędobylski chaos. I mam teraz lekki dylemat. Część wprowadzająca jest bardzo dobra. Moment ze zdjęciem torby z głowy nagijskiego arystokraty przypomniał mi motywy używane często w filmach Tarantino (jak np. widok ze środka bagażnika na dwie osoby patrzące z góry, na ofiarę). Z drugiej strony starciu zabrakło nieco błysku. Choć jakby na to spojrzeć, to zrobiłeś co mogłeś na poziomie 0.
Myślę, że masz jeszcze tą przestrzeń do rozwinięcia postaci bardziej i z miłą chęcią będę czytał kolejne twoje wpisy. Koniecznie dokup jakąś frakcję i możesz powoli tworzyć własny babiloński gang. I będziesz miał na kogo bluzgać
7.5 |
|
|
|
^Coyote |
#8
|
Komandor
Poziom: Genshu
Stopień: Shinobi Bushou
Posty: 669 Wiek: 35 Dołączył: 30 Mar 2009 Skąd: Kraków
|
Napisano 01-10-2014, 14:19
|
|
Uf, przeczytałem Do napisania mam tylko pare rzeczy. Więc tak, wstęp dobry ale taki trochę o niczym. O Draxie dowiedziałem się tylko że jest bokserem w jakiejś spelunie a nic o jego byciu zealotą Później w walce nie dałeś rady prawie przeciwnikowi z 1 hakudy i mało wykorzystałeś jego moce. Jak stracił pistolet powinien od razu cię nimi zaskoczyć ,żeby go odzyskać Zastanawiałem sie chwile jak cię ocenić, bo mogło to być 6,5 i 7. W końcu masz te 7 ,bo to pierwsza walka nową postacią i musisz się pewnie trochę rozruszać
Drax 7/10 |
"No somos tan malos como se dice..."
"Nie jesteśmy tacy źli jak się o nas mówi..."
|
|
|
|
*Lorgan |
#9
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 01-10-2014, 14:31
|
|
..::Typowanie Zamknięte::..
Drax - 53 pkt.
NPC - 38,5 pkt.
Zwycięzcą został Drax!!!
Punktacja:
Drax +45 (medal: Gwiazda Ochotnicza)
Coltis +10
Sorata +10
Kalamir +10
Lorgan +10
Genkaku +10
Pit +10
Coyote +10 |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,15 sekundy. Zapytań do SQL: 13
|