6 odpowiedzi w tym temacie |
»Sorata |
#1
|
Yami
Poziom: Genshu
Posty: 1471 Wiek: 39 Dołączył: 15 Gru 2008 Skąd: TG
|
Napisano 17-09-2014, 15:30 [Poziom 2] Sorata vs NPC (Hans Kelt) - walka 1
|
|
Hans Kelt - 3250道力
Fenris Cierń Nocy - 6200道力
Ani śladu Higamoto, nie wspominając o Mni. Po całym tym bajzlu w więzieniu, wydostanie się z Har stało się dla Fenrisa priorytetem. Nie mógł też zapomnieć o upokorzonym Kour'Qan'ie. Ambitny watażka pewnie zmobilizuje Aka'Che by dopaść szamana, dlatego po szybkim prysznicu w miejscowym hostelu postanowił zorganizować sobie transport. Kupował właśnie przez internet bilety powrotne do Tenri, gdy beeper wyświetlił nadchodzące połączenie.
- Wspaniale – wymamrotał i odebrał połączenie - Co tam „Gawra”? – starał się przybrać pogodniejszy ton.
- Po staremu, Cieniu. Kontynuuj misję. Przechwyciliśmy babilońskie komunikaty wskazujące na to, że Higamoto jest transportowany drogą morską. Namierzona jednostka przemieszcza się obecnie z prędkością 22 węzłów w kierunku północno-zachodnim. Wymiana zdań sugeruje, że zamierzają opłynąć Babilon i zacumować w Salem – wydawało mu się, czy w głosie operatora wyczuł podobne zmęczenie, które sam odczuwał?
- Czyli?
- Prowincja Aztecos. Niewielkie miasteczko portowe. Znajdziesz je bez problemu. Zaledwie 2 tysiące mieszkańców. Stara baza wojskowa sięgająca pamięcią jeszcze czasów wojny. Nic ciekawszego.
- Baza jest sprawna? – znając humor łącznościowców to mogła być kpina, a Fenris wolał doprecyzować informację.
- Zdemobilizowana. Archiwalne zapisy satelitarne potwierdzają pełną ewakuację sprzętu i ludzi. Tego jesteśmy praktycznie pewni.
- Prawdopodobny opór?
- Poza przynajmniej dwuosobowym towarzystwem Higamoto, zapowiedział się komitet powitalny z możliwymi „Lampionami” – posłużył się starym kodem na określenie zealotów.
- Ilu?
- Brak danych. Nawet Babilończycy nie nadają takich informacji otwarcie – zaśmiali się obaj.
- Wsparcia pewnie nie dostanę – zasugerował szaman nieśmiało.
- Na pewno będą w drodze, jednak dotrzesz tam pierwszy. Będziemy w kontakcie.
- Taa. Jeszcze coś?
- Niestety. Na podstawie oceny zagrożenia i rekonstrukcji wydarzeń , nasze mózgi stwierdziły, że porywacz naukowca to z 90% pewnością również zealota.
- Chodziło mi bardziej o pozytywne wiadomości – misja coraz bardziej zaczynała przypominać samobójczą wyprawę.
– Wybacz. Dziś nic z takich rzeczy. „Gawra” koniec transmisji – krótkie piknięcie zasygnalizowało zakończenie szyfrowania i beeper wrócił do trybu oczekiwania. Fenris westchnął i spojrzał na ekranik urządzenia, na który powrócił cyfrowy zegarek z datownikiem. Dwadzieścia węzłów oznaczało, że statek zawinie do portu dopiero za kilka dni. Samoloty latały do pobliskiej Semphyry, więc z dużą dozą prawdopodobieństwa mógł stwierdzić, że nawet zahaczając o swoje mieszkanie w Koudarze, zdąży do Salem przed nadpływającym magiem. Na wszelki wypadek postanowił zabrać kilka rzeczy.
***
Sorata doskonale znał to lotnisko. Co prawda w większości z opublikowanych w prywatnej sieci danych, ale rozglądanie się z półotwartymi ustami zdradzało mu coraz to nowe szczegóły. Nie po raz pierwszy wcielał się w jakąś postać, więc doskonale udawał zdumienie finezyjnymi zdobieniami na posadzce terminala. Celnicy przepuścili sympatycznego mężczyznę w średnim wieku ledwo zwracając na niego uwagę. W końcu co mógł zrobić potężnemu Babilonowi przedstawiciel handlowy Amato Kugamo? Trudno było nie docenić gorzkiej ironii sytuacji. Do miasta, które od lat było pomnikiem ku czci męczenników za wiarę, wkraczał właśnie człowiek, który sam przyczynił się do postawienia tu kilku tablic pamiątkowych. Gdyby martwi mogli się poruszać, trupy zealotów obracające się w grobach wywołałyby niemałe trzęsienie ziemi. Semphyry absolutnie nie można było nazwać brzydkim miastem. Jednak Fenrisowi, któremu niegdyś przedstawiono nieokrojoną wersję wewnątrzbabilońskich podbojów, wydawało się, że lada chwila spod każdej strzelistej wieży czy uroczo wybrukowanego placyku, w akompaniamencie potępieńczego wrzasku, buchną strumienie krwi. Mimo całego blasku, śmierdziało tu najgorszą, bo morderczą, odmianą hipokryzji. Nie miał zamiaru spędzać tu więcej czasu niż to było konieczne. Została tylko jedna rzecz do zrobienia. Ukradł świeży strój bagażowego włamując się do szatni (zamek był śmiesznie prosty do obejścia) i zebrał swoje pakunki, które nadał w luku bagażowym korzystając ze specjalnych uprawnień. Po dziesięciu minutach nie było go już na lotnisku, a jedyną pozostałością jego przejścia była ustna nagana dla nowo zatrudnionego chłopaka, który zostawił drzwi do szatni otwarte.
***
Podróż drogą ekspresową wzdłuż wybrzeża była niespodziewanie komfortowa. Zmęczony próbami kierowcy do nawiązania dialogu, Sorata zdecydował się wysiąść z taksówki kilometr przed miastem.
- Na wszelki wypadek – powiedział sobie, ale prawda była taka, że prosty spacer bardzo go uspakajał. Pora roku zachęcała ptaki do grupowania się przed podróżą, więc nieliczne okoliczne drzewa i krzewy pełniły teraz rolę rozćwierkanych forów. Ochoczo skorzystał z nowego zasobu sprzymierzeńców. Ptaki były doskonałymi zwiadowcami, a w sytuacji starcia - wojownikami o niemal niedoścignionej mobilności. Zresztą owady zgromadzone pod ubraniem grzały go przyjemnie w podmuchach chłodnego wiatru znad oceanu. Nie chciał wystawiać się na zimno, tym bardziej że czekało go jeszcze wejście do wody w celu przygotowania kilku pułapek. Poprawił futerał ze Strachem na plecach i ruszył piaskowym zboczem ku wodzie. Nie chciał zaglądać do Salem póki nie skończy zwiadu. Plaża była bardzo spokojna. Niewielkie kraby bawiły się w chaotycznego berka na śladach trzech lub czterech osób, które przechodziły tędy całkiem niedawno. Krążące ptaki jeszcze nie ostrzegły szamana o jakimkolwiek ruchu, ale na wszelki wypadek zachował daleko idącą ostrożność. Gdy w oddali zamajaczyły pierwsze budowle, zszedł do wody by zamaskować swoje ślady.
Niewielka przystań dość mocno zalatywała rybami. Powyciągane na brzeg kutry, zakotwiczone do betonowej przystani stalowymi linami, rzucały coraz dłuższe cienie w promieniach powoli zachodzącego słońca. Rybitwy kwiląc unosiły się tuż nad falami, jednak dla doświadczonych oczu tropiciela scena szybko zatraciła swoje sielankowe cechy. Na plaży widniały wyraźne ślady walki. Cała była zryta pospiesznymi krokami. Ktoś zasypywał wilgotne plamy – pewnie ukrywał krew. Ślady ciągnięcia prowadziły pod drewniane przedłużenie pomostu.
- Zwycięzca przeciągał ciała - domyślił się szaman. Ptaki nadal nic nie raportowały, ale i tak dla bezpieczeństwa, zajrzał tam oczami jednej z mew. Z przestrzeni pod palami wystawały rozrzucone nogi trzech trupów. Jeden miał sprzączki do butów w kształcie krzyża Babilonu. Soracie nie dane było jednak nabijanie się ze słynnej subtelności czarodziejów. Wizg trzech rykoszetów uświadomił go o sekundę za późno o rozładowaniu tarczy fotonowej.
- Co?! …– poczuł niespodziewane szarpnięcie w prawej ręce, a chwilę potem dotarło do niego echo wystrzałów – Snajper! – błyskawicznie zanurkował z powrotem za betonową barierę przystani. W samą porę. Piąty pocisk skrzesał iskry tuż za jego stopami. Spojrzał na dłoń, ale to karwasz z beeperem przejął cały impet ataku. Dobrze, że to nie był większy kaliber. Cóż za wygodny zbieg okoliczności. Teraz możliwości wezwania wsparcia ograniczyły się do rozpalenia ogniska na plaży.
***
Szykując się do odejścia, Hans Kelt zamaskował z przyzwyczajenia ślady walki i schował ciała zabitych w walce wręcz zealotów. Nie starał się jak za dawnych lat. Przypływ usunie dowody, a po wymianie ognia sprzed pół godziny zostało mu ostatnie dziesięć pocisków. Wszedł już pomiędzy smażalnie, zabite dechami przed kolejnym sezonem, gdy nieokreślony dreszcz kazał mu spojrzeć jeszcze raz na skąpane teraz w czerwonym blasku miejsce potyczki z babilońcami. Zjadł zęby na przeróżnych konfliktach i nauczył się wierzyć szóstemu zmysłowi. I tym razem trafił. Przy przystani kręcił się jakiś człowiek. Jednym ruchem zdjął karabin z ramienia i spojrzał przez lunetę. Młody chłopak. Nieuzbrojony
- To jeszcze nic nie znaczy – upomniał sam siebie. Kan rzadko kiedy wprowadzało Kelta w błąd. Jeśli przeczucie mówiło mu, że ten facet może zacząć węszyć, to pewnie tak będzie.
- Taki los – nie żeby czuł wyrzuty sumienia przed zabiciem potencjalnego cywila. Co to, to nie. Po prostu nie chciało mu się znowu sprzątać. Przybrał trochę wygodniejszą pozycję i wystrzelił. Chwilę potem wpatrywał się lekko podenerwowany w efekt swojego ataku. Nawet trójce czarodziei zabrakło takiego szczęścia. Nie miał zielonego pojęcia, jak ten młodzik to zrobił i to go trochę irytowało. Gorzej, że zostało mu już tylko pięć pocisków.
- Szkoda ryzyka i hałasu. Zdejmę go z bliska - zapiął luźno płaszcz, ukrywając broń za plecami i zgarbił się lekko. Był wystarczająco świadomy swego ciała by wiedzieć, że wygląda teraz na surowego, acz nieszkodliwego staruszka.
- Oż, jasny pierun! Żyjesz synek?!! – Wrzasnął najgłośniej jak potrafił – Chopy, to swój! – Zasymulował i pobiegł w dół deptaka przesadnie się kołysząc. Karabin zostawił za ścianą. W razie czego zawsze zdąży go chwycić.
- Wybacz, młodzieńcze. Mieliśmy tu ostatnio problem z bandyterią. Mam nadzieję, że cię nie zraniłem – podszedł jeszcze kilka kroków – strasznie tutaj jesteśmy nerwowi przez te ciągłe ataki. Salem zmienia się, gdy tylko wyjadą turyści.
Mężczyzna był starszy niż wcześniej uważał. Z odległości zmyliła go szczupła budowa ciała, ale teraz w oczach nieznajomego zobaczył spokój, który natychmiast zapalił ostrzegawcze impulsy w jego mózgu. Hans zbliżył się jeszcze trochę, trzymając ręce przed sobą, dłońmi do nieznajomego. W każdej chwili był gotowy odbić nadchodzące ataki, a w rozpięciu płaszcza kołysał się zachęcająco, widoczny tylko z jego punktu widzenia, trzonek wymontowanego bagnetu.
- Strasznie mi głupio. Może w ramach przeprosin dasz się zaprosić na pyszny, ciepły grog – postanowił włączyć zapamiętaną nazwę żeglarskiego alkoholu. Szczerze wątpił, żeby blef zadziałał, ale dzieliły go już tylko dwa kroki od zabójczego dystansu.
- Kto wie – pomyślał - w sumie wygląda na nieopierzonego. Teraz! – zaatakował z pełną prędkością Soru, prawie jednocześnie wyszarpując bagnet i nadstawiając do decydującego pchnięcia.
-
***
Coś w tym starcu było bardzo podejrzanego, ale jego gadanina uniemożliwiała mu namierzenie tej cechy. Wiedział, że w pobliżu nie ma innych ludzi, ale to można było zwalić na karb strachu staruszka. Na atak zareagował instynktownie chwytając rękę z ostrzem, nim zdążyło go drasnąć. W ostatniej chwili powstrzymał zbroję przed pokryciem twarzy. Z zaskoczeniem stwierdził, że w tej krótkiej chwili starzec jakoś mu się wywinął, nadwyrężając mu staw nadgarstka. Nieźle. Mężczyzna wyglądał na poważnie zszokowanego. Pewnie nie często zdarza mu się, że ktoś ot tak reaguje na Soru. Moja kolej! Wilk wyskoczył na zewnątrz jak błyskawica, otulając człowieka swoją esencją. Zebrane po drodze ptaki przyoblekły się wzorem swego przywódcy w prawdziwe, demoniczne formy i na kształt mitycznych harpii, z przeraźliwym wrzaskiem runęły z nieba setką czarnych kłów. Facet zdążył jednak zareagować. Jakby rozpostarł niewidoczną barierę nad głową. Sorata nawet nie zdążył zarejestrować jak rozpędzone ptaki zostały wystrzelone poza zasięg jego mocy. Chwilę potrwa nim odbuduje powietrzną eskadrę. Nie było jednak czasu na zadumę. Starzec wpatrywał się w niego badawczo.
- To tyle? Fajny wilczur – podrapał się po nosie. Wbrew sobie Sorata poczuł się dotknięty. Zawsze ufał przerażającej mocy swojego prawdziwego wizerunku.
– Może być – zacmokał starzec salutując żartobliwie bagnetem. Kiedy on zdążył ubrać te metalowe rękawice? – dopełnijmy formalności, dobrze? Nazywam się Kelt. Hans Kelt, ale smarki jak ty mogą mnie znać pod innym mianem.
Jasna cholera! Sam „Pan pola bitwy” . Szamanów straszyli nim jeszcze na unitarce.
- Hę? Nie słyszałem – zawsze lepiej było wyprowadzić przeciwnika z równowagi. Obaj zaczęli już grać, chociaż żaden nie odsłonił swoich kart – Ale ostrzegali nas, że rycerzyny to niepoprawni egomaniacy – nie potrafił się powstrzymać. Błąd. Teraz stary już wiedział, że został rozpoznany.
- Dokładnie – uśmiechnął się Kelt drapieżnie i skoczył, nim wybrzmiało słowo. Zwarcie z nim przypominało jednoczesne zderzenie z kilkoma doskonale zsynchronizowanymi przeciwnikami. Mimo Inyatu Wamakaskan, Sorata miał duże problemy by odeprzeć wściekły atak Nagijczyka. Szybko zorientował się, że nawet przewaga szybkości nie da mu w walce wręcz łatwego zwycięstwa. Każde zderzenie z otwartą dłonią przeciwnika skutkowało odbiciem ciosu. Fenris ledwo kompensował przeciążenia swej zbroi, a ten stary diabeł już miał bagnet w drugiej ręce i przebijał się głębiej w jego gardę. Silniejsze ataki bydlak zbijał stawiając tą tarczę, więc Soracie pozostało powolne wycofywanie się. Co dziwne, Kelt w ogóle nie zwracał uwagi na podszarpujące go nieliczne zwierzęta. Po chwili w dłoniach szamana pozostał tylko jeden nóż. Drugi wbił się w piach kilkanaście metrów dalej po serii efektownych koziołków, a w ogniu walki nie było nawet jak wyciągnąć następnego.
- Przecież nie może być nieśmiertelny! - Po kolejnym odbiciu od mocy starca, szamanowi udało się ustabilizować lot, a nawet trafić przeciwnika w korpus dwoma mikro-bełtami. Zobaczył, jak tamten wyrywa strzałki i dotyka swojego brzucha. Nim Sorata dotknął ziemi, po ranach nie było żadnego śladu. Nawet nie widział efektów trucizny. Nic dziwnego, że ten drobny ruch umknął mu w wymianie ciosów. Bydlak regenerował się takim czymś?! Trudno było to nazwać sprawiedliwością. Fenris nie miał jednak czasu na zastanowienie. Kelt znów natarł. Braki szybkości nadrabiał bezbłędną techniką i dziwną mocą. Był niesamowity. Jego styl walki idealnie reagował na najmniejsze nawet zmiany w ciele Fenrisa i po raz pierwszy bodajże od początku swojego treningu szaman pożałował, że jest jeszcze młody. Rycerzy najpierw hodowano, a potem od maleńkości trenowano. Biorąc pod uwagę stosunkowo późne opętanie Soraty, przeciwnik miał zapewne kilkadziesiąt lat przewagi w doświadczeniu. Wyglądało to tak, jakby przewidywał każdy jego ruch, a każde zranienie wywołane przez samego szamana czy jego towarzyszy natychmiast wymazywał, jak drobną wpadkę w sztuce. Bez możliwości zadania śmiertelnego ciosu Fenris przegrywał walkę na wytrwałość z tym starym próchnem i zdecydowanie mu się to nie podobało. Czas zmienić taktykę. Byle spokojnie. Nie wiedział, czy odgłosy starcia nie sprowadzą postronnych obserwatorów.
- A, co tam? – otrząsnął się z wątpliwości - Co by zobaczyli? Dwie rozmazane humanoidalne sylwetki w tumanie piachu. Nie ma się czym martwić – spojrzał, czy Kelt spycha go w odpowiednim kierunku i odpowiednio pokierował potyczką.
- Hę?! – ataki nadeszły niespodziewanie i zalały szamana niczym fala. W jednej chwili Fenris siedział w taksówce, a w drugiej obudził się w pół skoku, desperacko odpierając ciosy nieznanego przeciwnika. Tylko refleks niczym u dzikiego kota uratował mu życie. Po zderzeniu z dłonią przeciwnika rąbnęła go jakaś dziwna moc, osadzając go w zrytym, miękkim piachu.
- Cześć. Miło cię poznać – nieznajomy starzec najwidoczniej doskonale się bawił. Pobrużdżoną twarz wykrzywiał zimny uśmiech satysfakcji.
- Chwila. Czek… - informacja, która spłynęła od kolektywu jego sprzymierzeńców wyjaśniła mu sytuację w mgnieniu oka – a to [ cenzura ]. No dobra stary – szaman wykorzystał połowę Inyatu Wamakaskan, by zatrzymać Kelta w pół kroku stworzonym z wielkich owadów przedłużeniem swojej ręki – Zobaczymy co powiesz na to!
Zbił nadchodzący atak tsujite, a na drugiej, rozpostartej dłoni zestalił zbroję w twardsze od diamentu kolce i wbił je prosto w pierś Rycerza. Starzec tylko sapnął, ale tym razem Sorata nie dał mu nawet dotknąć swego ciała. Ponawiał tsujite jakby Kelt był chorobą, a nietypowa kontra lekarstwem. Ikusen Panchi Isshiki było słabo znane nawet w rodzimym Khazarze i najwidoczniej Kelt też jeszcze się nie zetknął z mistrzem tej sztuki. W tej chwili to Fenris zdominował pole bitwy. Wystarczyło uważać na…
- Kur.wa, jak to się stało! – znów potrzebował chwili na ocknięcie ale i tym razem nadprzyrodzone łącze uratowało mu życie. Inyatu Wamakaskan wybuchło, czarnym gradem odskakując od szamana. Kelta jednak nie było już w pobliżu. Biegł z pełną prędkością w stronę kutrów. Nim szaman odbudował zbroję, Nagijczyk zniknął między statkami.
***
Ten młodzik był zbyt szybki. Hans wiedział, że jemu również w tej materii niczego nie brakuje, a jednak każda taktyka, którą znał, odbijała się od tej absolutnie nieludzkiej prędkości. Nie spotkał jeszcze nigdy szamana, który walczyłby w ten sposób. I ten dziwny styl walki. Odsuwał atak łagodnie, niczym machanie rączką dziecka i dopiero wtedy kontrował. Niebywałe.
- Ja go podziwiam – uświadomił sobie – a on bawi się ze mną jak z dzieckiem – ambicja kazała mu być surowszym dla siebie niż zamierzał. Przecież Khazarczyk jeszcze nie zadał mu żadnych realnych obrażeń, a sam chlasnął go z tuzin razy. Płytko bo płytko, ale zmęczenie zrobi swoje. Nie ma jednak sensu czekać tak długo. Zdawał sobie sprawę, że szaman depcze mu już po piętach. Gdy tylko zniknął między statkami, wyszarpnął zwój stalowej żyłki z haczykami i wprawnie, jak wiele razy wcześniej, rozpiął ją na końcu stworzonego przez burty korytarza. Lada chwila szczeniaka potną ostre jak brzytwa druty, a bagnet zakończy jego żywot.
Przeznaczenie jednak miało deczko inny plan.
***
- No chyba sobie kur.wa kpisz! - desperacja podsunęła Hansowi zdanie, którym od wieków się nie posługiwał. Młodzik w pełnym pędzie prześlizgnął się między drutami, prawie niemożliwie wyginając ciało. To wszystko, co Kelt zdołał zarejestrować w tym momencie. I omal nie przypłacił tego życiem. W porę rozpostarte Shin Gyakukoosu odrzuciło stwora raz jeszcze. Błąd. Fenris wykorzystał niesamowitą szybkość, w ostatnim momencie skopiował swoją sylwetkę z pokrywających go stworzeń i prześlizgując się tuż przy stalowym wzmocnieniu dzioba, z wściekłością zaatakował z boku. Zalał przeciwnika taką nawałnicą ciosów, że atak rozmazał się w jedną wielką czarną ścianę, spod powierzchni której chaotycznie migotały rozbłyski stali. Właśnie w tym momencie Rycerz zrozumiał, że niektórych przepaści nie pokryje doświadczeniem, a pięć sekund na regenerację jego mocy kosztowało go życie.
- I tak byś nie zdążył się obrócić - podpowiedział mu cichutki głos gdzieś z wewnątrz. Był pewien, że się pomylił, ale po chwili ponownie go usłyszał - dawno zapomnianego druha, który towarzyszył mu na pierwszych misjach w Kotii. Myślał, że jego strach nigdy już nie wypłynie na powierzchnię. Nie miał prawa! Był teraz nieporównywalnie starszy i dużo bardziej doświadczony. Nie mógł przegrać! Był przecież Hansem pierd.olonym Keltem! Całe pokolenia rycerzy wyrosły na analizie jego walk! Tysiące wrogów zginęło z jego ręki! Nie pokona go takie byle co!
- Już ja ci smarku pokażę, co znaczy mój przydomek - gniew wzniósł go na wyżyny legendarnych możliwości. Spróbował reakcji. Widma najróżniejszych taktyk w niesamowitym tempie przemykały przez jego mięśnie, gotowe do wypuszczenia w odpowiedzi na najlżejszy nawet impuls nerwowy. W końcu, dzięki Soru, wystrzelił jak zwolniona katapulta, jednocześnie zasłaniając się Gyakukoosu. Mimo, że zgrał każdą reakcję perfekcyjnie, był zdecydowanie zbyt wolny. Przeciwnik w pełnym pędzie z łatwością skorygował kierunek. Wszystko w ułamkach sekund. Zresztą standardowe odbijanie ataku dłońmi i tak by nie nadążyło za nadchodzącym gradem. Stało się. Po raz pierwszy od Oumen wie ilu lat "Pan pola bitwy" zwątpił w wygraną. Fenris uwolnił w końcu napięte jak postronki mięśnie rąk, a każdy z serii nadchodzących ataków rozrywał powietrze głośnym gromem. W powietrze obok krwi poszybowały kawałki ciała ordynarnie wyszarpane przez surową siłę oślepiająco szybkich pchnięć. Usta rycerza układały się jeszcze w ostatni okrzyk protestu, jednak w ułamku sekundy również on został posiekany na kawałki, gdy kolejne ciosy zamieniały prawe płuco Kelta w dziurawy balon. Cały jego świat, zarówno realny jak i wewnętrzny, zginął w straszliwym, rozdzierającym bólu, póki przeciążone neurony litościwie nie wyłączyły organizmu.
***
To co leżało na ziemi, trudno było nazwać człowiekiem. Hans Kelt jeszcze walczył, ale z każdym ułamkiem sekundy życie ciekło z niego przez setki ran. Próbował coś wykrztusić przez odsłonięte, częściowo połamane zęby, a kikut prawej ręki drgał spazmatycznie. Jedynymi nienaruszonymi miejscami po prawej stronie jego ciała były fragment nogi i wygodny wojskowy but. Drgał teraz w rytm słabnącego pulsu, cały lepki od krwi, którą przesiąknął również zielony materiał spodni. Czerwoną papkę trzymaną na strzępach skóry zdobiły tu i ówdzie odłamki kości rozłupane impetem ponaddźwiękowego Nadare.
Widząc żałosne szczątki, Fenris zwrócił zmysły na zewnątrz. Lada chwila spodziewał się w okolicy nowego zealoty, a przez walkę stracił poczucie czasu. Nie mógł jeszcze odetchnąć. Za jego plecami zaszurał piach. Niemożliwe!
- Zabiję – wysyczał ktoś. A jednak…
***
Dotychczas nie wiedział, że jego moc zadziała mimo utraty dłoni. Nigdy jednak nie zmierzał się dowiadywać w taki sposób. Toujo naprawiło jego ciało, ale pozostawiło straszliwe wspomnienia. Nikt jeszcze nie doprowadził go do takiego stanu. I to na pewno nie przez brak chętnych. Czym prędzej trzeba się uporać z tym… stworzeniem, a potem wymazać kilka wspomnień i wziąć gorącą kąpiel. Walka toczyła się już zdecydowanie zbyt długo. Jego moc wymazywała z linii czasu zaistnienie obrażeń i mimo, że to było absolutnie niemożliwe, Hans miał wrażenie, jakby drobinki piasku i morskiej soli utkwiły głęboko w jego tkankach. Paskudne uczucie.
- Masz tu mały prezent – skorzystał z okazji, że przeciwnik naiwnie opuścił gardę i rzucił w niego dwa ze swoich specjalnych maleństw. Specjalnie zmodyfikowane granaty samoprzylepne plasnęły o plecy zaskoczonego wilkołaka, a wywołana eksplozja rozerwała jego i pół pobliskiego kutra. Nie, nie , nie, nie! Urągając doświadczeniu Rycerza, to coś nadal żyło. Wyłoniło się z chmury drzazg pędząc w poszukiwaniu krwi.
- Giń! - Soru wystrzeliło Kelta prosto w Fenrisa. Szaman był tak zaskoczony nagłą zmianą taktyki Nagijczyka, że nie zdążył zareagować i gnając z prędkością grubo przekraczającą 340 m/s wbił się prosto w nadstawioną dłoń, która natychmiast odesłała jego głowę w drugą stronę. Tylko instynktownemu utwardzeniu Inyatu Wamakaskan zawdzięczał, że ciało podążyło za nią. Jednak Kelt tylko na to czekał. Spokojnie, jakby wszystko następowało zgodnie z jego obliczeniami, postawił na trasie jego lotu drugą dłoń i oburącz aktywował Shin Gyakukoosu. Uwięzione w ciasnej przestrzeni między dwoma niewidocznymi płaszczyznami ciało szamana zawibrowało od błyskawicznych uderzeń. W ciągu tej krótkiej chwili Sorata otrzymał dużo więcej obrażeń niż podczas całej walki. Ostatnie odbicie posłało go prosto w piach, który na chwilę skrył go przed oczami przeciwnika. Po raz pierwszy był zmuszony użyć Sin Dangye. Do tego ledwie udało mu się wymknąć. Nogi, otrzymując chaotyczny zlepek informacji ze skołatanego błędnika, wystrzeliły go w fontannie piachu prosto do wody zrywając z niego zbroję i transformację. Chłód trochę go otrzeźwił. Niezdarnie zaczął gramolić się na nogi, nie zapominając o gromadzeniu wsparcia nawet w tej chwili.
***
Nawet widząc trud, z jakim chłopak próbował wstać, Kelt nie pozwolił sobie na rozluźnienie. Zbyt bardzo bolało go wspomnienie „śmierci”.
- Widzisz chłopcze…Jesteś niezły. Mówię szczerze – zbliżał się spokojnym, ostrożnym krokiem, ściągając zdewastowane rękawice i szykując trzy granaty – popełniłeś jednak kilka błędnych założeń – kliknęły zwalniane zawleczki granatów – pierwsze: nigdy nie opieraj ataku na jednym triku. Drugie… - Kelt wszedł w niewielkie fale, powoli brnąc z kierunku szamana – absolutnie nigdy…
Sorata nie pozwolił mu skończyć. W końcu to w wodzie schował swoje niespodzianki. Jedna z nich, usłużnie (i nie bez pewnego trudu) podsunięta przez ukrytego pod wodą rybiego sojusznika, spoczywała teraz wygodnie w jego dłoni. Ruszył, a jego śladem wystrzelił pióropusz wody. Kolejne kroki były już łatwiejsze. Napięcie powierzchniowe sprawiło, że dla jego stóp morska woda miała twardość wygodnej bieżni. Jedno trzeba było Hansowi przyznać – próbował zareagować. Jednak stał po kolana w wodzie, a stopy utkwiły mu głęboko w miękkim dnie. Proste kopnięcie złamało mostek i wbiło ciało rycerza z powrotem w piach plaży. Nie trzeba było długo czekać na detonację dziesięciosekundowych granatów. W powietrze poszła chmura piachu. Fenris zniósł odłamki łomoczące o żywy pancerz z nienaruszonym spokojem. Wykorzystując element zaskoczenia, Kelt wypadł z chmury jak pocisk, znowu irytująco nienaruszony. Szkoda, że nie wiedział o termowizji.
- Ty niezno…aaaa! – pierwsze cięcie Strachu, przypominając rozmazaną czarną linię, mimo sporej odległości ukośnie przecięło nogi Kelta. Jego uda dopiero zaczęły się osuwać wzdłuż cieniutkiej krwawej bruzdy, gdy dwie kolejne smugi przecięły powietrze. Upadając pod dziwnym kątem mógł tylko obserwować, jak przygotowane do zmieniającego czas dotknięcia ręce upadły miękko na piach, ucięte tuż przed łokciami. Kikut dłoni, którą zamierzał zainicjować przewrót w przód wbił się w podłoże.
- O Matko! - jakiś niefortunnie ułożony kamień trafił prosto na odsłoniętą kość. Ból nie towarzyszył mu długo – natychmiast przyćmił go inny, jeszcze gorszy. Dwumetrowe, czarne zanbatou schowało się w piachu, gładko przebijając się przez lewy triceps, żebra, płuca i osierdzie i tylko o cal mijając same serce. Kelt w ostatniej chwili przywołał swoje nienaruszone ciało przez otchłań czasu. Prawie nienaruszone – nadal był przygwożdżony. Mimo strasznego bólu, którym płacił za najlżejszy nawet oddech, zaczął się szamotać.
***
Mimo nadziania na niezniszczalny, stalowy pal ten uparty skur.wysyn znów odżył. Czas na środki ostateczne. Szaman rozpalił wokół siebie wściekle buzującą aurę i wysłał myślowy impuls w stronę oceanu. Starzec zaprzestał na chwilę szamotania przygnieciony pełnią mocy szamana. Wpatrywał się z niedowierzaniem w wyłaniającą się z oceanu niewyobrażalną formę. Czarna fala przeróżnych stworzeń dotychczas otaczająca jego przeciwnika spływała teraz w niesamowitym tempie przez wodę, by na lśniących grzbietach niewielkich waleni uformować dziwną, uzbrojoną wieżyczkę. Latające w powietrzu ptakostwory otulały skrzydłami „lufę” pozostającego w ruchu urządzenia, pogłębiając tylko obcość całej konstrukcji. Stojąc po uda w wodzie Sorata z dumą obserwował zaskoczenie Rycerza na widok żywego działa szynowego – ukrytej niespodzianki przygotowanej na wypadek, gdyby zealota, który porwał Higamoto, chciał uciec statkiem. Widać nie dane mu było zachować jakichkolwiek asów w rękawie. W walce z Dokuro ta taktyka nie wypaliła, ale od tamtego czasu poświęcił sporo uwagi, by wprowadzić kilka mniejszych i większych udoskonaleń. Problemy moralne rozwiązało umiejscowienie broni. Wyjście okazało się tak oczywiste, że szaman nie rozumiał, dlaczego nie wpadł na nie wcześniej. Co prawda siła uderzenia zmalała, ale sam strzał udawało się oddać dużo szybciej. Już teraz - po zaledwie sekundzie od przyszpilenia przeciwnika do podłoża wizg rozpędzającej się broni stał się nieznośny. Czując nieuchronny strzał, Sorata zanurkował. Bezustannie wirująca lufa plunęła w końcu urągającą wyobraźni zawartością, bryzgając na wszystkie strony kroplami rozpalonej plazmy i natychmiast zasnuwając okolicę obłokami pary. Odrzut wepchnął całą konstrukcję pod wodę, oszczędzając życie setkom stworzeń. Nim widoczne gołym okiem odkształcenie powietrza osiągnęło dystans metra, Hans Kelt stał się historią. Żywy pocisk, uderzający na tak krótkim dystansie, szczelnie oblepiony pozawymiarową energią manitou i rozgrzany do nieprawdopodobnej temperatury, nie pozostawił na brzegu żywej duszy. Impet uderzenia dotarł nawet do szamana, wtłaczając go głębiej pod wodę.
***
Był obolały, ale nie można tego starcia było nazwać najtrudniejszą z jego walk. Musiał przyznać sam przed sobą, że spodziewał się więcej po tak zwanym „Panu pól bitew”.
- Wsadź sobie swój bełkot, dziadku – to nie armia czy partyzantka. Kelt bezbłędnie zmodyfikował taktyki walki grupowej, jednak khazarscy egzekutorzy oryginalnie specjalizowali się w eliminacji pojedynczych celów. Sorata rozejrzał się po miejscu wybuchu. Gdzieniegdzie płonęły szybko dogasające niewielkie ognie, a zelektryzowane powietrze wypełniła rozgrzana, dusząca mieszanka pyłu i pary, blokując nawet jego spojrzenie. Poczekał, aż wszystko to opadnie i już spokojnie, lekko kulejąc obejrzał krater. Tylko Strach leżał wbity w zeszkloną krawędź jakby nic się nie stało. Jedynym znakiem, że kiedyś znajdował się tu mutant, był częściowo zwęglony kawałek ciała. Fenris podniósł makabryczne trofeum. Bez wątpienia była to ta sama ręka, którą obciął. Mimo zwęglenia, wyraźnie było widać nienaturalnie gładką linię cięcia. Wierzch dłoni pokrywały plamy wątrobowe, a pod zadbanymi paznokciami utkwił piach, ale silne palce i trwałe już odciski od rękojeści wywoływały uczucia niechętnego szacunku dla niegdysiejszego posiadacza kończyny. Umysł Fenrisa zajmował za to ewidentny fakt, że poza rozbryzgami krwi tu i ówdzie, nigdzie nie widać było innych pozostałości po Kelcie. Albo wpadły do wody, albo ten cwany wieprz znów użył swojej „magii” i tym razem się permanentnie wycofał. Trudno go winić. Mimo intuicji, która podpowiadała mu, że nikogo na plaży już nie ma, dopiero po dokładnym przeczesaniu okolicy Sorata pozwolił sobie na odpoczynek i spuszczenie z mentalnej smyczy gromady przyjaciół. Usiadł ciężko na betonowym cyplu, położył przy sobie artefakt i z zadumą spojrzał na nadal trzymaną dłoń pokonanego. Przez chwilę się wahał.
- E tam...Niemożliwe. Ale warto przecież spróbować… A nuż… - Pacnął się lekko w nogę. Na próbę. Nic. Strużki krwi nadal leniwie sączyły się z rozcięć po bagnecie. Potworek nie wyskoczył z pudełka.
- Jednak nie działa… - Fenris z obrzydzeniem wyrzucił zwiotczały kikut do wody, gdzie natychmiast stał się obiektem zażartej walki wygłodniałych zwierząt morskich i postanowił poszukać słodkiej wody w pobliskim miasteczku. Zmienił zdanie, gdy usłyszał pierwsze strzały dochodzące spomiędzy zabudowań. |
Kryteria oceny walk: Klimat 4/10 Mechanika 3/10 Warsztat 3/10. W razie wątpliwości - konsultuj. Pomoc: https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=17457#17457 |
|
|
|
»Coltis |
#2
|
Agent
Poziom: Keihai
Posty: 358 Wiek: 36 Dołączył: 25 Mar 2010 Skąd: Białystok
|
Napisano 17-09-2014, 19:14
|
|
Sorata, napisałeś walkę, którą czytało się przyjemnie i swobodnie, mimo jej długości. Nie mówię, że rozbudowane walki są złe - po prostu rzadko mam ostatnio czas zasiąść przed tekstem i się na nim skupić. Oczywiście nie wpływa to na ocenę
Na początek drzazga w powyższym: starasz się utrzymać ciągłość fabularną, piszesz o tym jak się dostałeś tu i tam, co zwiedziłeś po drodze, ale co ma Semphyra do walki? Nie wiem. Twoja przykrywka która trwała ledwie pół akapitu? Nie wiem. Niekoniecznie błąd, ale jakoś nie buduje napięcia, a rozwałkę opóźnia. Co innego gdybyś walczył z zealotą, wtedy tamte opisy byłyby ładnym policzkiem wymierzonym metafizycznie naszej nacji. Tutaj jakoś traci to pełną wymowę.
Tło walki zostało zarysowane, nie zagłębiałeś się w poetyckie opisy, wszyscy wiemy jak wygląda plaża przy nadmorskiej mieścinie. Nic specjalnego. Zdecydowanie lepiej prezentują się postacie, na których postanowiłeś się skupić. Fenris jak Fenris, tu mruknie, tam mruknie - taki ma styl. Może zabrakło mi jeszcze jakiejś kwestii dla Wilka Hans natomiast pokazany świetnie! Doświadczenie wylewało się z cholewek i przez rękawy. Taktyka, zmyłka, przegrupowanie, atak z zaskoczenia, jego postawa zdradzająca, że nie zamierza opuścić gardy nawet walcząc z amatorem - przecież lata praktyki nauczyły go, jak życie może zaskoczyć. Musiał mieć pole bitwy w garści.
Wszystko popsuły dialogi. Częściowo dobre, częściowo drewniane - to forumowy standard w sumie. To nie manga i czasem trzeba trochę pogimnastykować zmysł literacki, staramy się. Gdy jednak zacząłeś rzucać [cenzurą] i k.olokwializmami, to przestało mi się podobać. Poczułem, że na tamtą chwilę postacie porzuciły charakter i słucham sobie koleżków spod bloku.
Sorata napisał/a: | Przeznaczenie jednak miało deczko inny plan. |
- a tym popsułeś narrację. Nie lubię takich wyrażeń w pracy literackiej. Gdybyś stylizował cały tekst na luźną mówioną wypowiedź, przeszło by. W obecnym wypadku uznaję to za błąd.
Wybacz, że skupiam się raczej na aspektach negatywnych, mimo że tekst mi się nawet podobał. Pochwaliłem odwzorowanie Kelta, bo to wszyło (poza częścią dialogów) najlepiej.
Ostatni gwóźdź, który Tobie wbijam:
Idziesz na łatwiznę, jeśli chodzi o użytkowanie mocy - swojej czy przeciwnika. Lorgan w ocenie ostatniej walki Tekkeya napisał, że nie potrzebował zaglądać do kart postaci. Tutaj się nie dało bez tego. Wolałeś rzucić nazwą eisai czy mocy, jakby to wszystko tłumaczyło. Szczerze mówiąc póki z kimś nie walczę, to nazwy mocy i technik wylatują mi dość szybko z głowy. Czytając walkę pamiętałem jak działa moc, ale nie jak się nazywa. Kiedy opisywałeś - było ok. Kiedy skracałeś do nazwy nie powiązując jej z działaniem, machałem ręką, coś tam zastosowałeś, nie wiem co, czytałem dalej*.
Uważam, że nie ma powodu byś przez to przegrał. Czytało się przyjemnie. Walka Tekkeya zrobiła jednak na mnie większe wrażenie, a jemu dałem 7,5.
Hans ma trudność 7. Remis zapewnia (technicznie rzecz biorąc) wygraną.
Moja ocena to 7. Remis.
---------
*De facto sprawdziłem sobie akapit później, chcąc być fair [/quote] |
I wanna be the very best, like no one ever was. |
|
|
|
^Genkaku |
#3
|
Tyran Bald Prince of Crime
Poziom: Genshu
Stopień: Senshu
Posty: 1227 Wiek: 39 Dołączył: 20 Gru 2009 Skąd: Raszyn/Warszawa
|
Napisano 19-09-2014, 06:37
|
|
U mnie będzie krótko. Bardzo dobra walka. Świetnie osadzona w ninmu, świetnie oddany przeciwnik! Czytając faktycznie czuło się, że to stary wyjadacz zaznajomiony z taktykami wojskowymi. Bardzo fajnie opisane zastosowania mocy, eisai etc. W zasadzie wszystko wziąłeś pod uwagę.
Jednocześnie po przeczytaniu oceny Coltisa, teraz jak o tym pomyślę, to faktycznie spokojnie mógłbyś nazwę mocy której używasz zastąpić opisem, ale bardzo mi to nie przeszkadzało. Być może dlatego, że znam twoją kartę na wylot
Przebieg starcia interesujący. Zmiany perspektywy między tobą a Keltem bardzo płynne.
Ogólnie nie ma się za bardzo do czego przyczepić. No może dialogi dość przeciętne i nadal robisz błąd w zapisywaniu ich:
Cytat: | - Ty niezno…aaaa! – pierwsze cięcie Strachu,... |
Cytat: | - O Matko! - jakiś niefortunnie ułożony kamień trafił prosto na odsłoniętą kość.. |
Po wykrzykniku, kropce, znaku zapytania - generalnie po zakończeniu zdania po myślniku z wielkiej litery zaczynamy.
Wystawiam ocenę końcową 8,5, bo mimo, że walka bardzo dobra i podobała mi się, to nadal nie to i wiem że stać cię na więcej. |
|
|
|
»Kalamir |
#4
|
Yami
Poziom: Genshu
Posty: 1033 Wiek: 36 Dołączył: 21 Lut 2009
|
Napisano 19-09-2014, 08:06
|
|
Zaczynasz od powtorzenia i problemu z zaimkami, zdarza sie. Dziwne zdana wypelnione nadmiarem slow tez byly, pikus. Bardziej boli mnie jednak przyjmowanie pociskow z karabinu snajperskiego na karwasz i gadanie, ze to maly kaliber byl. Bardzo niepodoba mi sie opieranie walki i motywacji na czyms tak plytkim jak przeczucie. Szczegolnie, ze walczysz ze starcem weteranem, ktorego stac na wiecej. Draznila mnie narracja (chaotyczna) i zmiany perspektywy - kompletnie bez sensu zmieniac perspektywe na jeden akapit. Gwozdzie w trumnie na finisz to oczywiscie rzucanie technikami, nazewnictwem i innymi tego typu bzdurami. Wiekszy opis walki niz samej fabuly to w tym przypadku niepowetowana strata. Walka jest nudna i zbyt dluga, z cala pewnoscia oddawales lepsze wpisy do tankyuu.
Kelt nie jest latwy do napisania, tez sie z nim meczylem, nie mowie, ze poszlo mi lepiej, ale niestety glosuje na NIE, sorry (poprawdzie tylko troszke zanize kretynskie oceny Genkaku, ktory najwyrazniej bierze lapowki albo porazil go ostatnio prad )
6.0
nie pisze z mojego kompa, wybaczcie brak p. znakow. |
|
|
|
|
^Pit |
#5
|
Komandor
Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567 Wiek: 34 Dołączył: 12 Gru 2008
|
Napisano 22-09-2014, 22:35
|
|
Sorata
Dużo rzeczy jest w tej walce. Bardzo dużo. Akurat dobrze, że śledzę nimmu, więc z zachowaniem ciągłości fabularnej problemów aż takich nie mam.
Ta walka zajęła mi sporo czasu podczas oceny, czym pewnie zrzuciłem na siebie gniew admina. Ale dlaczego zajęła mi tak dużo czasu? Bo jest tu zdecydowanie zbyt wiele drobnych rzeczy, masa akcji dziejących się po drodze. Były momenty, kiedy nie bardzo wiedziałem co czytam i powtarzałem to raz, drugi. Zmiany perspektywy mi tak nie przeszkadzały, gdyż sam sporadycznie potrafię tego użyć. Ale wszechobecny chaos już tak. Co jeszcze mi nie podpasowało? Ukazanie samego Hansa. Tak, wiem, to indywidualna sprawa, ale zrobienie z niego przaśnego staruszka zupełnie nie zgadza mi isę z tym co ma wypisane na twarzy swego avatara. To powinien być ktoś taki jak dalej - chłodno kalkulujący wojownik, który nie boi się niczego. Tym bardziej, że aktorstwa w nim nie ma ani trochę, wiec raczej ciężko mi uwierzyć w taką przemianę, jaka następuje w Fenrisie. To co było fajne to absolutne nie bawienie się w tak zwane "god mode" pod względem cięcia, chlastania i strzelania - jak ktoś ma odcięta rękę, to ma i tryska krew. Oczywiście tu to mogło zadziałać, bo Hans po prostu to wszystko neguje, ale odrobina czegoś takiego przyniosła lekki powiew świeżości w uniwersum gdzie ostateczne ataki może i robią krwawe rany, ale wojownicy wychodzą z nich po paru tygodniach czy nawet dniach. Miło.
Podsumowując: chaos mi trochę przeszkadzał w odbiorze całości, no i kreacja Kelta nie do końca odpowiednia w początkowych momentach tego pojedynku, ale to tylko moje własne zdanie. Technicznie jest okej.
Skłonny jestem dać 7 |
|
|
|
*Lorgan |
#6
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 23-09-2014, 10:07
|
|
Sorata – Całkiem niezłe opisy, zwłaszcza te plażowe, przed walką. Widać solidny warsztat, chociaż przebija się także niechlujna korekta (pojedyncze powtórzenia, gdzieś tam o myślnik dialogowy za dużo). Problemy zaczynają się wraz ze wprowadzeniem postaci Hansa. Ani on zmyślny, ani doświadczony (chociaż rozprawia o tym do bólu), ot chłopek, który niby strzela i unika walki wręcz, ale lezie do niej i praktycznie się nie wycofuje. Zero pułapek, zero taktyki. Liczyłem na starcie intelektów, dostałem plażową bójkę bez żadnego powodu. Osoby tak potężne jak wy nie pozwalają sobie na bezsensowne klepanie się po ryjach, ryzykując międzynarodowe incydenty i narażając na szwank własne armie. Przypominam, że Wojna Światowa się skończyła. Czy w normalnym świecie, gdy spotykają się żołnierze dwóch krajów, zarzynają do siebie strzelać? No właśnie. Wolałbym jakieś głębsze uzasadnienie, niż "Hans skasował kilku Babilończyków, świadkiem był szaman, więc jego też postanowił sprzątnąć". Gdybyś był żółtodziobem ze świeżą postacią, nawet bym się nie skrzywił. Na twoim poziomie, takie pomysły nie dają rady. No i wreszcie mój ulubieniec. Motyw, dla którego ponownie przeczytałem całe opowiadanie: Sorata napisał/a: | Czarna fala przeróżnych stworzeń dotychczas otaczająca jego przeciwnika spływała teraz w niesamowitym tempie przez wodę, by na lśniących grzbietach niewielkich waleni uformować dziwną, uzbrojoną wieżyczkę. Latające w powietrzu ptakostwory otulały skrzydłami „lufę” pozostającego w ruchu urządzenia, pogłębiając tylko obcość całej konstrukcji. Stojąc po uda w wodzie Sorata z dumą obserwował zaskoczenie Rycerza na widok żywego działa szynowego – ukrytej niespodzianki przygotowanej na wypadek, gdyby zealota, który porwał Higamoto, chciał uciec statkiem. Widać nie dane mu było zachować jakichkolwiek asów w rękawie. W walce z Dokuro ta taktyka nie wypaliła, ale od tamtego czasu poświęcił sporo uwagi, by wprowadzić kilka mniejszych i większych udoskonaleń. | Co?
Chyba zbyt długo rozmawiałeś z Genkaku, bo dostrzegam inspiracje najbardziej chorą stroną jego wyobraźni... Ten pomysł jest bardzo zły i definitywnie obniżył moją ocenę końcową.
Ocena: 6/10
______________________________________________________________
Oddaję swój głos na NPC. |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
*Lorgan |
#7
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,11 sekundy. Zapytań do SQL: 13
|