6 odpowiedzi w tym temacie |
RESET2_Coltis |
#1
|
Poziom: Ikkitousen
Posty: 91 Dołączył: 08 Lis 2015
|
Napisano 19-09-2014, 20:54 [Poziom 1] Coltis vs NPC (Cannon) - walka 1
|
|
Coltis 1100 道力
Cannon 1200 道力
Żwir zachrzęścił pod butami dwójki ludzi, którzy wyszli na niegościnnie wyglądającą plażę, kilometr na południe od linii brzegowej Salem. Wszystko dookoła było szare, pokryte poodpływowym mułem, kamieniami i dużymi popękanymi muszlami. Cały horyzont chaotycznie zdobiły wielkie bloki grafitu. Zealota Coltis szedł przodem, osłaniając towarzyszącego mu profesora Higamoto przed ewentualnym atakiem. W powietrzu wisiało coś nieprzyjemnego. Lekki fałsz, który dał się wyczuć podczas niedawnej rozmowy z członkiem babilońskiego wywiadu sprawiał, że lepiej było się mieć na baczności. Pozostawili w tyle łódź, a na niej swoje wsparcie. Lolita Powers, najemniczka, specjalistka od broni snajperskiej, przeczesywała teren korzystając z lunety ulubionego karabinu. Zerwał się nieprzyjemny wiatr, porywając do tańca jej blond włosy związane w dwa ogonki, więc jedną ręką narzuciła na głowę kaptur. Potrzebowała teraz maksymalnego skupienia. Nagle zauważyła grupkę ludzi w oddali. Przestroiła przyrząd celowniczy na dalszy zasięg.
- Blight – odezwała się do wczepionego w połę dresowej bluzy mikrofonu. - Widzę bunkry, a przy nich jakiś obóz. Problem w tym, że nie wyglądają jak nasi.
- W takim razie jak wyglądają, Stingbee? - zapytał zealota, dając profesorowi znak do zatrzymania się.
- Jak banda rzezimieszków.
- Może to oddział Misericordiusa.
- Żartujesz, egzekutorzy jako niańki? Daruj sobie.
- Masz rację. Ten Ernesto brzmiał, jakby miał zaraz narobić w gacie.
- Wydaje mi się, że już zaczął. Masz delegację pięciu drabów po lewej, a nasz nowicjusz ledwo powłóczy nogami. Napędza go pistolet przystawiony do głowy.
- Ilu zdejmiesz nim zaczną rozrabiać?
Nagle dały się słyszeć dwa następujące po sobie strzały. Jeden ze zbliżających się terrorystów padł na ziemię z impetem i tam już pozostał, drugi z nich chwycił się wrzeszcząc za twarz, w miejscu gdzie jeszcze przed chwilą miał prawą stronę szczęki. Teraz ziała tam krwawa dziura.
- Dwóch – odpowiedziała spokojnie Lolita.
W tym momencie bojówka Krwawych Szakali rzuciła się do biegu, szukając osłony za wielkimi kamieniami rozsianymi po całej plaży. Gdy profesor zobaczył zbliżających się ludzi, natychmiast zaczął uciekać, potykając się w panice.
- Oddajcie profesora, albo wasz kumpel zginie! - zabrzmiał głęboki bas jednego z terrorystów, najpewniej przywódcy.
- Nie będę z wami negocjował – z szelmowskim uśmiechem odpowiedział Blight. Kolejny wystrzał ze snajperki Lolity piękną czerwienią umalował skradającego się właśnie w spiralnej muszelce wędrownego kraba, który nie zdołał uciec przed padającym na niego martwym ciałem.
- Biegnij do łodzi – polecił zealota profesorowi. Ten przytaknął, zgrzebał się z ziemi i rzucił się do ucieczki ile sił w nogach.
- Cannon! Co robimy? - w panice krzyczał do swojego szefa jedyny ocalały terrorysta.
- Zabij jeńca i leć po posiłki. Resztę zostaw mnie - wycedził przez zęby przywódca bojówki. Skoczył w pogoń za profesorem.
- Stingbee, na co czekasz? - zapytał Coltis, starając się przeciąć przeciwnikowi drogę.
- Nie mam czystego strza...
Bliski huk zagłuszył resztę wypowiedzi. Ciało Ernesta zwiotczało i osunęło się bezwładnie na ziemię. Blight odwrócił się instynktownie, zaciskając w bezsilności zęby. Zauważył jak ostatni żołnierz Cannona właśnie pada na kolana, łapiąc się za brzuch ociekający krwią i żółcią z wątroby, po spóźnionej odpowiedzi najemniczki. Przywódca Krwawych Szakali wykorzystał te parę sekund, by zmniejszyć dystans dzielący go od profesora, kluczył między skałami osłaniając się przed atakiem snajpera.
Stingbee ponownie dostroiła lunetę. Higamoto zbliżał się do łodzi, a ścigający go człowiek był dość szybki – o utratę precyzji strzału było łatwo. Wtedy coś zaskoczyło w jej umyśle. Tęczówka oka wykonała ledwie zauważalne, lecz gwałtowne drgnięcie. Spoglądając na biegnącego osiłka z wygoloną na łyso głową i pokaźną gęstą brodą Lolita rozpoznała jego prawdziwą naturę.
- Blight! To nie jest zwykły człowiek!
"Cholera jasna", pomyślał Coltis, "tylko tego nam brakowało".
Potężnie zbudowany mutant pokonywał kolejne metry plaży w solidnych wojskowych butach, nie bacząc na sypiące się spod nich kamienie. W końcu udało mu się dopaść ściganego. W biegu nadział brzuch naukowca na imponujących rozmiarów pięść, dusząc jego nerwowe wrzaski i skrył się razem z nim za pobliskim monumentem. Bacznie obserwował zza węgła pole walki. Blight skupił się na przeszkodzie, za którą zniknęli i zdecydowanym ruchem wbił stopę w podłoże. Muszle, poprzetykane zasuszonymi wodorostami i nadmorską roślinnością, zaczęły nagle czernieć i pękać. Wydawały przy tym nieprzyjemne dźwięki kojarzace się z łamaniem kości, a w nos nadczłowieka uderzył zapach zgnilizny. Cienka linia postępującego zepsucia szybko dosięgnęła kamiennej osłony.
- Profesorze! Proszę się schylić! - krzyknął Coltis. Higamoto szarpnięciem wyrwał koszulę z uchwytu kolejnego na swojej drodze porywacza i na czworaka wybiegł w kierunku brzegu. W tym momencie zealota wypchnął przed siebie pięść, trafiając w powietrze. Ułamek sekundy później z monumentu, za którym skrył się samotny napastnik, wystrzeliła olbrzymia granitowa ręka naznaczona wieloma pęknięciami. Uderzyła z niesamowitą siłą wyrzucając go kilka metrów w tył. Gdyby nie taktyczna kamizelka kuloodporna, wyłuskiwałby żwir z pleców mięsiącami. Dzięki niej wstał jednak, otrzepał wojskowe spodnie i wściekłym wzrokiem obrzucił zealotę. Potem zerknął przez ramię, lokalizując pozycję uciekiniera.
- Jeśli ta łajba jest waszą jedyną drogą odwrotu, a na to wygląda, to mamy mnóstwo czasu, żeby się pobawić – surowym basem poinformował Cannon. Póki skupiał uwagę na zealocie, Higamoto mógł odejść na bezpieczną odległość. Blight zbliżył się swobodnym krokiem, poprawiając po drodze krawat rękoma w czarnych rękawiczkach. Zacisnął dłonie z charakterystycznym odgłosem obcierającej się skóry, a następnie przybrał bojową pozycję. Rozstawił szeroko nogi i przyszykował pięści do ataku.
- Pokaż na co cię stać, niedźwiadku – zakpił – nie wiem czym cię w domu karmili i kto jest twoim fryzjerem, ale wyglądasz jak niedogolony miś.
Zdaje się, że przeciwnika ukłuły te pogardliwe słowa. Naprężył muskuły, a jego ramiona zaczęły pokrywać się zieloną poświatą, przywodzącą na myśl półprzezroczyste hologramowe ekrany. Dla demonstracji siły uderzył od niechcenia w pobliski kamienny blok, odłupując ciosem sporej wielkości odłamki.
- Nie sądzę, by twój czerep był bardziej wytrzymały – odpowiedział na zaczepkę, błyskając wyszczerzonym żółtym zgryzem spomiędzy wąsów i brody. Podczas tej wymiany zdań skrawek plaży, na którym stali, pokrył się ciemną gnijącą masą. W szlamie i zepsutych wodorostach topiły się popękane muszle i żwir.
Cannon postanowił zaatakować. Rzucił się naprzód z pięścią gotową pogruchotać zealocie kości.
- Sinner's Command: Hands of Guilty! - wykrzyczał Coltis i skrzyżował ramiona, by zablokować cios. Ruch był łatwy do odczytania, wykonany z wyprzedzeniem. Mutant zdążył uśmiechnąć się z satysfakcją, lecz chwilę później został zaskoczony. Dwie olbrzymie ręce z zestalonego szlamu, nabite skarbami plaży, wyrosły tuż przed nim i bez większego trudu przechwyciły uderzenie, po czym rozsypały się w proch. Tym razem zealota pokazał zęby w wyrazie zadowolenia. Gra się rozpoczęła. Przeciwnicy, przynajmniej w części świadomi swoich możliwości, zwiększyli dystans i krążyli wkoło, czekając na okazję do ataku. Blight starał się dodatkowo wystawić osiłka Lolicie, która cały czas pilnowała pola walki przez snajperską lunetę.
- Jeśli się nie zbliżysz, przegrasz – prowokował z szyderczym uśmieszkiem. Szakal sięgnął do kabury pod ramieniem i wydobył pistolet Desert Eagle.
- Padnij! - rozległ się w słuchawce głos Stingbee. Coltis posłusznie przytulił się do ziemi. Padł strzał. Nadczłowiek oberwał w dłoń i bardziej z zaskoczenia niż bólu wypuścił broń. Snajperski pocisk drasnął jedynie rękę w zielonej osłonie i zarył nieopodal w piasek. Zealota wykorzystał sytuację, doskoczył do przeciwnika, wbijając nadgarstek w jego brzuch. Kamizelka pomogła wyparować część siły włożonej w uderzenie, lecz mimo to cios był dotkliwy. Szybkie podcięcie, którym kontynuował serię Blight, zwaliło militarystę z nóg. Leżący Cannon prawie dostał kopniakiem w krocze, lecz żołnierskie nawyki sprawiły, że zdołał go zablokować krzyżując kończyny. Przy okazji również rzucił przeciwnika na żwir zwinnym skrętem ciała. Szybko powstał z ziemi i skoczył z zamiarem zmiażdżenia czaszki Babilończyka. Milimetry oddzieliły Blighta od przykrego losu. W ostatniej chwili kiwnął głową w prawo. Chwycił jedną ręką uzbrojone w karwasz przedramię mutanta, a drugą przyłożył mu kilkukrotnie w twarz, podczas gdy pięść osiłka grzęzła w skażonym magiczną mocą podłożu. Osłona nadgarstków zaczęła rdzewieć. Skorodowany metal osłonił zamontowane wewnątrz mini-rakiety. Mutant spostrzegł co się dzieje i niebywałą siłą wyrwał rękę z mułu. Wycelował w kierunku łodzi, po czym wystrzelił pozostałe w drugim karwaszu pociski.
Łajba eksplodowała wyrzucając do wody odłamki metalu, drewna i plastiku. W zasięgu wzroku nie było ani Lolity, ani profesora Higamoto. Wybuch musiał wrzucić ich w odmęty morza lub, czego Blight nie chciał dopuścić do myśli, zabić. Należało pokonać tego zmutowanego niedźwiedzia jak najszybciej i upewnić się. Cannon znów skupił się na walce. Kopniakiem w podbrzusze posłał zealotę kilka metrów w tył i spokojnie szedł, będąc pewnym swojej przewagi. Chudszy od osiłka Babilończyk ledwo wstał, łapiąc się za potrzaskane żebra.
- Ohoho! Bolało, prawda? A to jeszcze nie wszystko co dla ciebie mam - zaśmiewał się rubasznie mutant gładząc brodę. Zielona poświata wkoło jego rąk zaczęła rosnąć. Osiągnęła w krótkim czasie objętość trzy razy większą niż prawdziwe ramiona.
- Teraz nie uchroni cię łut szczęścia!
Blight nie odpowiedział. Wyczekał, aż Szakal rozpędzi się szykując kolejne uderzenie i uniósł dłoń w niecenzuralnym geście. Dokładna replika wyrosła momentalnie spod ziemi, gdy mutant wybił się do skoku. Środkowy palec olbrzymiej skażonej konstrukcji trafił dokładnie tam, gdzie wcześniej Coltis celował butem. Niedźwiedźiowaty padł na podłoże z trudem łapiąc oddech i osłaniając bolące miejsce rękoma. Z ust pociekła ślina.
- Jaka plaża, takie cojones – wymamrotał do siebie Blight. Chwycił Cannona za łysinę i unióśł jego głowę do góry. Spod palców zealoty zaczęły wyrastać ciemne żyłki pod powierzchnią mutanciej skóry. Przybrała niezdrowy, zgniłozielony odcień.
- Sinner's Command: Decay – wyjaśnił Babilończyk, zaglądając w wywrócone wgłąb czaszki oczy – paskudna sprawa, twoje tkanki rozkładają się teraz w zastraszającym tempie, krew się ścina jak po ugryzieniu jadowitego węża, a jednak nie jest to trucizna. Lada chwila twoje powierzchniowe tkanki zaczną się kurczyć, otworzą się rany. Ropiejące. Gdy dojadę do serca, wciąż będzie biło, lecz z każdym skurczem odczujesz ból jakby dziesięc tysięcy igieł przebijało je na wylot. Atak za atakiem, w końcu przestanie bić. Otworzą cię na sekcji i pomyślą: "co to za spleśniały kotlet w jego klatce piersiowej?"
Ostatnim wysiłkiem woli mutant uniósł się na klęczki i uderzył na ślepo przed siebie, trafiając przeciwnika w mostek. Gdyby nie magiczne uroki regenerujące ciało Coltisa, mógłby umrzeć od tego jedynego uderzenia. Efekt był podobny do zderzenia z rozpędzonym samochodem.
Dwóch przeciwników na granicy swojej wytrzymałości leżało z twarzami w mokrym żwirze, wdychając z trudnością stęchły zapach gnijących wodorostów. Odgłos zbliżających się kroków otrzeźwił Blighta. Poczuł jak ktoś chwyta go za kołnierz garnituru i unosi w górę. Rozwarł powieki.
- Stingbee...
Z ledwością podtrzymywała go na czworakach, z rozciętego czoła strugami spływała jej ciemnoczerwona krew, plamiąc jasne włosy i szarą dresową bluzę.
- Wykończ go, Atsushi.
- Jasne.. - wykrztusił z siebie zealota, wypluwając karmazynową ciekłą substancję – co z profesorem?
- Żyje, jest nieprzytomny.
- Świetnie.
- Sinner's Command: Hands of Guilty – zaintonował Blight. Zaczął się poruszać, jakby miał zamiar unieść coś ciężkiego. Olbrzymie repliki jego dłoni, wyrastające z podłoża, uniosły na dwa metry wielką granitową skałę i cisnęły w kierunku Cannona. Ten zdołał wstać, rozstawił się szeroko na nogach i naszykował powiększone mutacją pięści do rozbicia lecącego monolitu. Nie można było na to pozwolić. Zealota machnał ręką w poprzek, magiczne przedłużenie jego woli powaliło zaskoczonego Szakala. Głaz doleciał co celu przygniatając przeciwnika z nieprzyjemnym chrupnięciem i pękając od impetu na pół.
***
Podpierając się na swojej towarzyszce Atsushi Coltis zdołał dotrzeć do szczątków zacumowanego przy brzegu wraku łodzi. Profesor Mitsu Higamoto leżał niedaleko z poranioną twarzą, lecz wciąż żywy.
- Stingbee, musimy stąd wiać. Zaraz szarańcza spłynie z bunkrów, by nas ścigać.
- Tylko jak – spytała skonana Lolita, wbrew nudnościom starająca się opatrzyć rany współpracownika.
- Kilometr na północ jest wioska z portem, nasz oryginalny punkt spotkania. Może uda się po cichu zwinąć jakąś łajbę. Potem jakoś to będzie. W końcu jesteśmy już u siebie, w Babilonie. Lumen zawsze nam kibicuje, gdy gramy w domu.
Blight puścił do dziewczyny oczko. |
|
|
|
^Genkaku |
#2
|
Tyran Bald Prince of Crime
Poziom: Genshu
Stopień: Senshu
Posty: 1227 Wiek: 39 Dołączył: 20 Gru 2009 Skąd: Raszyn/Warszawa
|
Napisano 22-09-2014, 07:52
|
|
Krótkie starcie, ale myślę, że idealna na długość. Po pierwsze dlatego, że z tym przeciwnikiem nie dało się za dużo zrobić. Walka dynamiczna i jasna przyjemnie się czytało. Błędów nie było. Bardzo poprawnie napisana. Coltis na tą chwilę myślę, że piszesz najlepsze dialogi na Tenchi. Jednak poza dialogami nic mnie za bardzo nie rzuciło na kolana.
Trochę myślę zaniedbałeś umiejętność taktyki Cannona. Trochę za łatwo sobie z nim poradziłeś.
Krótkie starcie, krótka ocena. Nie ma za bardzo się nad czym rozpisywać.
Cytat: | Ostatnim wysiłkiem woli mutant uniósł się na klęczki i uderzył na ślepo przed siebie, trafiając przeciwnika w mostek. Gdyby nie magiczne uroki regenerujące ciało Coltisa, mógłby umrzeć od tego jedynego uderzenia. Efekt był podobny do zderzenia z rozpędzonym samochodem. |
Jak koleś który ma 10 siły, (czyli de facto aż o 7 oczek przewyższa twoją wytrzymałość) wali ci w mostek to moim zdaniem Arreglar za nic tu nie pomoże. To już drugi raz jak trochę przeceniasz to eisai. To nie daje twojemu bohaterowi zdolności regeneracji jak u Wolverine'a, a jedynie przyspiesza zdolność leczenia twojego organizmu tak "jakby miało się pozakładane profesjonalne opatrunki".
Ocena 8. |
|
|
|
»Sorata |
#3
|
Yami
Poziom: Genshu
Posty: 1471 Wiek: 39 Dołączył: 15 Gru 2008 Skąd: TG
|
Napisano 22-09-2014, 11:49
|
|
Diabelnie nierówna walka. Płynność akcji i dialogi bardzo dobre. Były jakieś drobne literówki, ale niespecjalnie mi przeszkadzały ("mięsiącami"). Drażni mnie trochę użycie nazwy " Krwawe Szakale". My wiemy kim oni są, ale typ narracji i wskazówki do ninmu wskazują, że posługujemy się tylko wiedzą postaci. Skąd one wiedzą o przynależności wroga do konkretnej grupy?
Jest też trochę chaosu w walce, który wybija z rytmu czytania np.: nie potrafię sobie wyobrazić jak chcesz uszkodzić mięśniaka w kamizelce wbijając w niego nadgarstek.To tylko detale z konstrukcją zdań i w sumie nie psują przyjemności z czytania. A ta jest wielka. Cieszę się, że masz taki pomysł na swojego zealotę. Moce rozkładu to świetna, klimatyczna broń, a ty potrafisz ją wykorzystywać z humorem (fak ju ci w krocze ). Cieszą wstawki z panną Powers - drobny wtręt z identyfikacją nadczłowieka dodał smaczku. Rzuca się w oczy niepotrzebne wykrzykiwanie nazw zakląć (szczególnie, że również tobie to przeszkadza we wpisach). Nie mówię tu o świetnym wyjaśnieniu na użytek Cannona (to było mistrzowskie), ale o ogólnym manieryzmie.
Widzę, że wielki problem masz za to z mechaniką gry. Mimo całkiem precyzyjnych opisów robisz sporo błędów, które rażą tym bardziej, że walka nie ma wielkiej objętości.
Pocisk ze snajperki nie rani Cannona, a dopiero gensoku daje jego rękom wytrzymałość stali. A ten poziom, sądząc po opisie, aktywuje dopiero po postrzale - gdy podkreśla, że stać go na jeszcze więcej, a zielona poświata rośnie. Na koniec - wymieniony już wyżej błąd z eisai. Dla mnie to drastyczne niezrozumienie zasad. Nie jedyne tego typu. Już wcześniej Higamoto obrywa w pędzie pięścią (siła co najmniej 5 - powinno go zabić), a potem ty przyjmujesz taki desperacki strzał. Opisujesz też kopniaka bez okoliczności łagodzących, który tylko poobijał Atsushiemu żebra. Aż takich różnic pomiędzy opisem statystyki, a twoją interpretacją nie jestem w stanie przetrawić. Cannon w pełni sił potrafi miotać samochodami i kruszyć w dłoni kamienie - to właściwie jego jedyna cecha, a ty absolutnie tego nie oddałeś.
Dlatego ode mnie dostajesz 6/10. |
Kryteria oceny walk: Klimat 4/10 Mechanika 3/10 Warsztat 3/10. W razie wątpliwości - konsultuj. Pomoc: https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=17457#17457 |
|
|
|
»Kalamir |
#4
|
Yami
Poziom: Genshu
Posty: 1033 Wiek: 36 Dołączył: 21 Lut 2009
|
Napisano 22-09-2014, 16:49
|
|
Kurna, chłopaki, ja się zastanawiam czy wy jesteście po...kręceni? XD Co ja właściwie mam tutaj ocenić? Albo kogo ja mam tutaj ocenić?
1. Skoro walka jest częścią jakiejś większej historii (może ninmu a może fan art) to dlaczego nikt nie zaznaczył tego w tekście (kolejny raz) na samym początku? Jako osoba oceniająca, nie przypominam sobie, abym miał obowiązek śledzić wszystkie pomniejsze wydarzenia na forum. Wchodzę do tematu, chce przeczytać walke, chce ją oceniać. Brak sprostowania, brak wyjaśnień, brak legendy, w moim mniemaniu usprawiedliwia zignorowanie wszelkich okoliczności łagodzących i wystawienie zimnej, [ cenzura ] oceny.
2. Abstrahując od punktu jeden, bardziej uwaga do Gena. Co ja mam ocenić w tej walce? Pomysł na walkę? Fabułę walki? No a jeżeli tak to kogo ja oceniam? Coltisa, czy Genkaku? Coltis dostał taki śmietnik wytycznych, że właściwie to nie miał nic do roboty przy tej walce. Co jest przeciwieństwem streszczenia? Rozbudowanie? No to Coltis rozbudował to co napisał Gen i nic więcej. Czy mam to traktować jako okoliczności łagodzące? Jeżeli ocenie fabułę, która była wymuszona na Coltisie to czy go skrzywdzę, jeżeli napiszę, że mi się nie podobała?
W mojej ocenie: kompletnie poroniony pomysł na pisanie takich walk.
Dobre strony wpisu: Z całą pewnością są to pierwsze akapity z malowniczymi opisami. Interesujący zasób słów, sprawne posługiwanie się słowem bez przesadnego obciążania mojej mózgowej pamięci operacyjnej. Niestety w walce to się troszkę gubi. Za początek byłoby 7.5 może 8.
Słabsze strony wpisu: Gen napisał, że piszesz dobre dialogi. Kalamir napisał, że piszesz słabe dialogi. Narracja też przeciętna - głównie w walce. W kilku miejscach powinny być akapity, które wprowadziłyby porządek w (jak dla mnie często) zmieniającej się perspektywie.
Mechanika gry: Poległa. Raz, że ta nieszczęsna taktyka u Sranona. Dwa, naciągane sytuacje z wymienionym uderzeniem, które powinno wysłać cię lotem przez ocean.
Coltis, następnym razem przygotuj tego PDF-a z wyjustowanym akapitem. Te dziesięć sekund roboty mogło się zwrócić. Ja skopiowanego z forum tekstu nie mogłem już szybko i ładnie oporządzić. Niestety, estetyka to fajna rzecz. Nie....zdradziecka [ cenzura ] tak naprawdę.
Udzielam kredytu zaufania i daje 7 chociaż wydaje mi się, że ocena Soraty jest trafna. (i przelałeś 20 zł na moje konto). W każdym razie mogę przymknąć oczy za te wszystkie idiotyczne wytyczne, które są fatalnymi ograniczeniami. |
|
|
|
|
^Pit |
#5
|
Komandor
Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567 Wiek: 34 Dołączył: 12 Gru 2008
|
Napisano 23-09-2014, 03:21
|
|
Coltis
Walka jest dość prosta, czyta się ją przyjemnie. Mamy tu standardowy scenariusz obrony kawałka wybrzeża, gdzie głównym przeciwnikiem staje się nie kto inny, jak odpowiednik rosyjskiego Wani. Nie jest za szybki, super zwinny, ale jak przywali to wykańcza na miejscu.
Cytat: | W biegu nadział brzuch naukowca na imponujących rozmiarów pięść, dusząc jego nerwowe wrzaski i skrył się razem z nim za pobliskim monumentem. |
Wykańcza na miejscu! Tutaj Cannon ma samej w sobie siły 5, zakładając, że profesor jest zwyczajnym człowiekiem jest jeszcze gorzej, gdyż wtedy dla niego ta wartość to 6. Uderzenie które wgniata stalowe powierzchnie to nie jest raczej tylko ogłuszający atak. A nawet jeśli tak było
Cytat: | Higamoto szarpnięciem wyrwał koszulę z uchwytu kolejnego na swojej drodze porywacza i na czworaka wybiegł w kierunku brzegu |
Nie no, ciężko uwierzyć, że biedny, stary profesor byłby w stanie tak po prostu wyrwać się z wielkich łap Wani.
Poza tym dość dziwnym zdarzeniem, dostajemy całkiem miły kawałek walki. Coltis używa swoich mocy z głową, Cannon z kolei zdaje się nie być najmądrzejszym strategiem (taktyka na poziomie 2, można było pokusić się o danie mu nieco większego pola manewru, ale zakładam, że czasu niezbyt miałeś)
Cytat: | Ostatnim wysiłkiem woli mutant uniósł się na klęczki i uderzył na ślepo przed siebie, trafiając przeciwnika w mostek. |
Auć. Gdybym miał być MG powiedziałbym "właśnie przebił ci się do serca. Umierasz". No dobrze, może nie do końca, zwłaszcza, że masz te 2 witalności. Ale nawet - dostać tak potężnie kilkukrotnie z całej pary to nie jest najmądrzejsza strategia. Wchodzenie w bliski kontakt z kimś takim ogólnie nigdy nie jest dobre. Ale zastosowanie Rozkładu, jako ostatni atak było zaiste bardzo fajne i dość brutalne, co idzie na plus.
No i co ja mam teraz zrobić? Walka nie za długa, jest sporo naparzanki w tym, ale poza tym wszystkim jest jeszcze ten nieszczęsny system który trzeba uwzględnić. Skoro różnica już 2 punktów zwykle jest dość znacząca, to co zrobić kiedy są to 3 albo wręcz 7? Miażdżąca, drastyczna różnica, która zakończyła by się czymś więcej niż "spoko, wstanę, dam radę, puszczam zasklepianie ran". Po tych paru ciosach nie zostałaby z ciebie mokra plama, nie mówiąc już o profesorze. Cały przebieg fabuły wyjaśnił ci już i tak Gen, więc tutaj spełniłeś wymagania nimmu w stu procentach.
Szczerze powiedziawszy, ocenienie tego jest bardzo ciężkie. Pod względem warsztatowym widać, że nie jesteś przeciętniakiem, ale systemowe ograniczenia i niezrozumienie do końca co tak naprawdę daje taka para w łapach (może dlatego, że na Tenchi jest mało osób typowo idących w siłę?) spychają ją nieco w dół. Dlatego idzie 6 |
|
|
|
*Lorgan |
#6
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 23-09-2014, 17:20
|
|
Coltis – W krótkiej formie zawarłeś wszystkie elementy, które chciałbym widzieć w konfrontacji na łamach Tankyuu. Była dynamiczna, wciągająca i działająca na wyobraźnię. Dialogi nie były wybitne, opisy również - wybitne było za to zbalansowanie obu składowych w taki sposób, żeby stworzyć niesamowity klimat. Nie ma co się oszukiwać, tekst zawiera błędy najróżniejszej maści. Warsztatowo masz jeszcze kilka rzeczy do uzupełnienia. Z fabularnych mankamentów istotne było dla mnie chyba tylko zagranie pod koniec walki. To z palcem w przyrodzenie. Nie było humorystyczne, ani klimatyczne.
Ocena: 7,5/10
______________________________________________________________
Oddaję swój głos na Coltisa. |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
*Lorgan |
#7
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,07 sekundy. Zapytań do SQL: 14
|