Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Ninmu|Świat] Sanbetańska robota
 Rozpoczęty przez »Sorata, 11-06-2014, 22:24
 Zamknięty przez Lorgan, 15-05-2015, 23:49

0 odpowiedzi w tym temacie
»Sorata   #1 
Yami


Poziom: Genshu
Posty: 1471
Wiek: 39
Dołączył: 15 Gru 2008
Skąd: TG

No to pojawił się kolejny problemik. Tak tyciuśki. Tycieńki. Mało znaczący, jak wszystko co ostatnio dotyczyło Fenrisa Nightthorna. Stan lekkiej nerwicy stał się chyba jego naturalnym. Siedział w swoim ulubionym fotelu kombinując nad wyjściem z pogarszającego się z każdym dniem impasu. Zamiast tego w pamięci tłukła mu się stara piosenka, którą bardzo lubiła jego matka.

Widziałam wiatr o siwych włosach,
roznosił spokój wśród pól,
w ciepłe babie lato kości grzał,
a innym razem lasy kosił,
spadał ostrzem z gór,
młody był, Bogiem był i gnał wolny tak.


Jakby piosenkarka próbowała uchwycić jego osobę. I to jak poetycko. Ha. Pasowało. Po prostu brak słów.
- A gdyby tak? - pomysł, który nagle przyszedł mu do głowy, był tak niebezpieczny i absurdalny, że spokojnie mógł wykluć się w umyśle jakiegoś sanbetańskiego mangaki. Ale z każdą inną drogą zamkniętą, nie miał żadnej możliwości manewru. Zerwał się z miejsca i gorączkowo zaczął przeglądać internet, poświęcając się w całości nowej idei.

***


Zawsze spotykali się w takich miejscach. Punkty gastronomiczne miały dziwną tendencję do rozpraszania człowieka. Skupiał się jedzeniu, piciu i rozrywce. Ten brak zainteresowania działał zazwyczaj na korzyść rozmówców, którzy chcieli pozostać anonimowi.
-No to się dzieje? - Lemuel Frostwind rzucił okiem na półotwartą teczkę z wydrukami jakby chciał utrwalić sobie wiedzę i usiadł – po co zdobywałem namiary na ten cały Sanfarm?
- Znowu mnie szantażują – szaman postanowił rąbnąć prosto z mostu.
- Kur.wa. Fenris – jęknął Frosty – nie narzekasz na nudę. Co tym razem?
- Skontaktował się ze mną jakiś facet. Sprawdziłem go dzięki niewielkim koneksjom – to poszukiwany w Sanbetsu terorrysta. Szczegółów nie znam i raczej nie poznam. Ściśle tajne.
- Czego chce?
- Żebym zrównał Sanfarm z ziemią, albo nie zobaczę już Nayati...
- Ale mają na ciebie dźwignię. Jasna cholera - Lemuel doskonale wiedział, że w tym przypadku nie pomoże żadna próba racjonalizowania – przynajmniej masz kolejny trop porywacza.
- Z tym, że ja nie wiem czy to są dwie powiązane sprawy – smętnie wykrztusił Sorata – komuś może zależeć, żeby usunąć mnie z drogi rękami zwierzchników.
- Wskaż cel – Lem jak zwykle przeszedł do sedna.
- Dzięki stary, ale nie mogę walić na oślep. Może powiedz po prostu czego się dowiedziałeś o tych pigularzach? - zasugerował.
- Niewiele - przyznał niechętnie Frost - Sanfarm jeszcze pięć lat temu był największą firmą farmaceutyczną w Sanbetsu, z prawie 40- toma procentami udziałów w rynku. Wtedy wrąbali tam Khazarczycy. Podobno zrobili tam taki porządek, że aż furczało. Wkręcili swoich ludzi, raz dwa podkupili firmę i od tego czasu rozbudowują się jak szaleni. Wpompowali tam całkiem sporo nowych technologii.
Czyli dokładnie to samo co Fenris już wiedział z internetu.
- Oni nas rozliczają, a nasi mają kasę. Jak dla mnie całkiem niezły deal – Frostwind pochylił się nad blatem – ale czemu tamci skłaniają cię do zdrady. Coś mi tu nie pasuje. Konkurencja? Labsantex przechwycił wszystkie sanbetańskie odrzuty z Sanfarmu, a i tak ich jeszcze nie dogonili. Większość z nich ma chyba za złe naszym wtargniecie na swój teren. Co o tym myślisz?
- Całkiem możliwe. Wróćmy jeszcze do Sanfarmu. Przejęliśmy ich legalnie, co do litery? - powątpiewał Nighthorn
- Teraz trudno określić, czy chodzi tylko o napływowy kapitał i wolny rynek, ale niektórzy kłapią, że przejęcie finansowe miało po prostu być przykrywką dla jednej z większych operacji sekigunu.
- Coś więcej?
- A gdzie tam. Wiesz jak to jest w takich przypadkach. Druga Sermora, ośrodek przerzutowy, produkcja nadludzi - takie doniesienia rodem z brukowca. Z tego co wiem, a szeregowcom mówią niewiele, zazwyczaj nie pakujemy się w tak duże pieniądze - Lem wyglądał na zmartwionego – Czy ty w ogóle wiesz w co się wrąbałeś?
- Frost – w ustach Soraty przydomek zabrzmiał jak westchnienie – chodzi o dobro Nayati. Choćby kazali mi zamordować Khana to bym się tego podjął – rozejrzał się odruchowo, jakby samo wypowiedzenie takiego bluźnierstwa na głos mogło poskutkować aresztowaniem. Głowa Khazaru w końcu pełniła też rolę najwyższego kapłana voodoo.
- Wspaniale. Może ostrzeżesz chociaż tego Genkaku, czy jak tam łysolowi mama dała? - nie ustępował olbrzym, mimo że nawet okrężne sugerowanie zdrady wyraźnie go brzydziło - Wspominałeś, że ma tam posłuch.
- Odpada. Jest komandorem ichniego wywiadu - Lemuel tylko spojrzał baranim wzrokiem
- masz dojścia u komandora sanbetańskiego wywiadu?! Ło, bujny drzewostanie…
- Jeśli będzie wiedział co planuję, jak myślisz – co zrobi? - Fenris niespokojnie splatał i rozplatał palce – niee, Frost. Jak mam wybierać pomiędzy nim, a Mni to tak jakbym nie miał wyboru.
-No to masz przesrane Młody - starszy szaman nieświadomie wrócił do starej ksywki Soraty, ale rozmówca nawet tego nie zarejestrował.
- I to poważnie - odparł, wpatrując się uporczywie w stolik, jakby poplamiony blat zawierał zaszyfrowaną odpowiedź na wszystkie jego problemy.
Jeśli cały plan wypali, niebawem trzeba będzie zejść z radarów na dłuższy czas. To dopiero będzie problem. Kolejny...
- To jak? Pomożesz?
- Noo - westchnął jego przyjaciel- co mam zrobić?
- Zastąp mnie przy papierach. Zedd się mści za pokiereszowanie jakiegoś polityka, ale nie wpada sprawdzić czy to robię. Pewnie będę musiał zniknąć na dłuższy czas, at ermin mam na piątek i nie ma opcji, żebym wyrobił. A ty swego czasu przerzuciłeś ich mnóstwo na "emeryturze".
- Tylko tyle? Co ty kombinujesz? - Frosty wpatrywał się podejrzliwie w kompana - a zresztą chrzań, nie chcę wiedzieć. Jeszcze potem znów mi sklepiesz maskę - rozładował odrobinę napięcie - mam coś podpisać?


Sanbetsu
Dwa dni później, około godziny 21.00

Sorata wrócił do hotelowego pokoju ze skórą mrowiącą od niepokoju. Aby teraz zwyciężyć musi oszukać wszystkich – wywiad swój i Sanbetsu, porywaczy Nayati i bezpośrednich przełożonych. Cudownie. Właśnie zakończył fazę przygotowawczą. Włamał się do pobliskiej składnicy złomu i pozostawił kupiony na czarnym rynku karabinek sygnałowy w zgniatarce. Przeskoczenie betonowego ogrodzenia nie sprawiło najmniejszego problemu. Do jutrzejszego popołudnia nie będzie po nim śladu. Odtworzył swoje kroki i upewnił się, że nie pozostał w polu widzenia żadnej kamery. Fałszywa tożsamość na którą wypożyczył na lotnisku samochód była całkiem bezpieczna. Według ostrożnych szacunków Khazar miał w bezpośredniej okolicy może trzech, czterech agentów. Nie powinno być problemów ze sfabrykowaniem prostej historyjki w razie jakichkolwiek kłopotów. Świetnie. Czas zwołać sprzymierzeńców. Tego typu operacja wymagała niesamowitego przygotowania i szaman nawet nie zastanawiał się nad odwzorowaniem tej metody w bezpośredniej walce. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Ilość braci mniejszych, od których potrzebował pomocy, przekraczała wszystko co dotychczas zrobił. Cóż. Drastyczne czasy wymagają drastycznych sposobów.

***


Nieświadomy niczego Pun Pun - czteroletni kot należący do małej Kimiko, wybierał się akurat na wycieczkę po dachach pobliskich budynków, gdy natknął się na intrygującą obecność. Słyszał zachęcający szept, obiecujący przygodę zdecydowanie bardziej ekscytującą niż nudny spacer. Smagnięty macką obcej świadomości ledwo zdał sobie sprawę, że z jego własnej sierści wystrzeliły grube pasma ciemności, a powiększone ciało mimowolnie wystrzeliło do góry w spektakularnym zrywie zwierzęcej akrobacji, wykorzystując najmniejsze nawet załomki kamienicy. Na dachu dołączył do powiększającego się orszaku i w dzikim pędzie pognał razem z nim. Mało który człowiek zdaje sobie sprawę, jak wiele innych gatunków dzieli z nim przestrzeń życiową. Tej nocy mnóstwo tych stworzeń zniknęło jednak z miasta podążając za zewem szamana. Od kotów po wiewiórki i najróżniejsze gatunki ptaków, z wróblami na czele. Nikt nie połączy ich braku z atakiem bez wnikliwej obserwacji. A ta zajmuje czas. Gdyby noc była choć trochę bardziej gwiaździsta, wielu miłośników ciepłych klimatów mogłoby zgłaszać donosy o niezidentyfikowanych obiektach latających, o wilkołakach buszujących po dachach albo armii demonicznych zwierząt. A tak, jedynym naocznym świadkiem wydarzeń tej nocy chcąc, nie chcąc został Mayao - bezdomny, od kilkunastu lat mieszkający w parku miejskim. Skupiony na odprawianym do drugą noc rytuale, ledwie zauważył koniuszek przetaczającej się leżącą nieopodal alejką nadprzyrodzonej procesji, a i tak wszystkie mięśnie zesztywniały mu z przerażenia. Dopiero po dłuższej chwili spostrzegł, że za chwilę pozbawi się zmiażdżonej w dłoni męskości na rzecz gangreny i z cichym jękiem wpełzł do swego namiotu tylko po to, by trząść się bezsennie przez resztę nocy.

***


Fenris zatrzymał się dopiero po trzech godzinach, daleko na północ od zabudowań. Przygotowywał się psychicznie przed ostatnią fazą planu. Zmodyfikował do tego celu pomysł, który opracował zaraz po pierwszym spotkaniu z mitsukai. Przekonał się wtedy, że będzie musiał reagować bardzo szybko w przeróżnych regionach kraju.
Zasada działania działa kinetycznego była całkiem prosta. Uwięziony w lufie nadprzewodnik był wyrzucany z ogromną prędkością dzięki błyskawicznemu wytworzeniu poprzecznego pola magnetycznego. Specyficzna, instynktowna natura toukai pozwalała Soracie na odwzorowanie tego efektu na sobie. Problem tkwił raczej w jego ludzkich limitacjach. Olbrzymie przeciążenia powodowały spore problemy ze świadomością i podejrzewał, że jeszcze rok temu absolutnie nie byłby w stanie tego zrobić. Jednak próby przeprowadzone nad oceanem udowodniły, że teraz jest inaczej. Jego wytrzymałość znacznie przekraczała możliwości nawet najlepszego ludzkiego pilota myśliwca, a dodatkowo był wyposażony w praktycznie niezniszczalny, żywy skafander przeciw-przeciążeniowy. Przy pierwszych testach dopadły go jednak bezlitosne prawa fizyki i wytworzona podczas strzału, stosunkowo niewielka ilość plazmy zabiła niemal wszystkie, składające się na "lufę" stworzenia w momencie, gdy opuściły zasięg jego mocy. Metodę odrzucił więc jako niepotrzebnie okrutną i nieefektywną. Teraz jednak okoliczności pozbawiły go wyboru.
Obawiał się trochę dalszej części. Nigdy nie testował tego punktu, pozwalając sobie na swobodny upadek ze spadochronem, więc nie miał zielonego pojęcia, co się z nim potem stanie. W końcu opracował to jako metodę błyskawicznego pokonywania wielkich odległości, a nie narzędzie ataku. Decyzja nie była prosta. Ale ryzykowanie życiem (Swoim, czy innych?)zawsze przychodziło mu zbyt łatwo.
Pierwszym krokiem była segregacja towarzyszących mu stworzeń na ziemne, lądowe i owady. Lisy, psy i koty stworzyły bazę konstrukcji, a jej wewnętrzną wyściółkę połowa owadów, które w odpowiednim momencie zaczną oscylować, odprowadzając nadmiar ciepła by nie wywołać zbyt wielkiego pożaru. Wewnątrz kilkunastometrowego walca stanął Sam szaman otulając się kolejnymi warstwami chroniących go zwierząt, cały czas trzymając się ustalonego klucza. Grupując je, był w stanie pełniej kontrolować ich możliwości. Twardość, wytrzymałość, przewodność, magnetyzm, sprężystość i transfer różnych typów energii mogły doskonale współgrać dzięki opętującemu go Duchowi. Największym problemem był kąt nachylenia i konieczność precyzyjnego wygenerowania energii, ale póki szaman skupiał się na wizualizacji obliczeń, Manitou pomagał mu w tym właściwie natychmiastowo. Gdy wszystko było gotowe, Fenris wziął głęboki oddech, a uformowane w stożek wokół niego inyatu wamakaskan na moment zalśniło wielką energią, by w ułamku sekundy wystrzelić go w przestrzeń. Na miejscu pozostały tylko spopielone ciałka miejskich i leśnych zwierząt, którym powodowany litością szaman, w ostatniej chwili zwiększył zdolność przewodzenia temperatur. Potężny impet zgodnie z obliczeniami przerzucił go wysoko nad miaste, daleko za południową granicę, nad dzielnicę industrialną. Rozpoczął wytracanie prędkości. Na początku trochę chybotliwie ciągnąc nieregularne, spiralne sznury spętanych elektromagnetycznie sprzymierzeńców. Zaraz po przebicu granicy wiszących wysoko chmur, spróbował namierzyć charakterystyczne migotanie silnej podczerwonej latarni wystrzelonej dzień wcześniej ze specjalnego karabinka. Dzięki swemu dodatkowemu zmysłowi był ją w stanie zobaczyć, a dla postronnego ludzkiego obserwatora pozostawała elementem ozdoby dachu hali produkcyjnej numer pięć. Za chwilę będzie już za późno. Jest. Malutki punkcik symbolizował cel. Mimo mniejszej masy pocisku, drugi strzał musiał być silniejszy, dlatego Sorata ustawił się tym razem nogami naprzód i ustabilizował lot. Dzięki przeprowadzonym obliczeniom zdawał sobie sprawę, że mimo rozkładu obciążeń przez spętane toukai stworzenia, krew runie mu do mózgu zapobiegając utracie świadomości. Teoretycznie. Niestety zwiększy to również prawdopodobieństwo wylewu.
- Nie piernicz. Raz się żyje - Manitou zawsze był zachwycony każdym głupim i ryzykownym pomysłem człowieka. Fenris wydał rozkaz, a otaczające go strzępki mroku zareagowały. Momentalnie rozstawione w nieprawdopodobnym punkcie w przestrzeni, skierowane pionowo w dół działo szynowe wystrzeliło z ogłuszającym hukiem, a ludzko-zwierzęcy pocisk błyskawicznie przekroczył dwukrotną prędkość dźwięku. Kolejna porcja zwierząt została spalona żywcem, a sumienie Soraty obciążyły kolejne dusze. Pokonanie odległości do ziemi było kwestią niecałej sekundy, dzięki czemu absolutna kontrola szamana nad właściwościami jego towarzyszy nie ustała. Za to dla niego samego ten drobny moment rozciągnął się niemożliwie.
.
.
.
.

Oczekiwanie na uderzenie stało się nieznośne. Sorata wyobrażał sobie nieprawdopodobne opory, którym teraz przeciwdziałał jego Towarzysz. Kilometry przebyte w mgnieniu oka.
.
.
.
.
.

A może poleciałem do gó.........ŁUUUP! Zderzenie prawie wyłączyło jego umysł na zawsze.
Najpotężniejsze mah^piya-hi jakie kiedykolwiek stworzył, złożone z kilku tysięcy przeróżnych, sprzężonych ze sobą stworzeń, grzmotnęło o ziemię z prędkością kilkukrotnie przekraczającą barierę dźwięku. W tym najdrobniejszym ułamku sekundy, w doskonałej synchronizacji, każde miniaturowe życie, z masą zwiększoną ponad dziesięciokrotnie, wyryło własny szlak w stali i betonie, aż do dwóch podziemnych poziomów i ukrytych wewnątrz generatorów. Fala uderzeniowa zdmuchnęła kawałki blachy falistej niczym liście i roztrzaskała szyby w całej dzielnicy produkcyjnej, a nawet w najdalej wysuniętych od miasta mieszkaniach. W powietrze strzeliła chmura startego w proch budulca, pchana przez rosnącą kulę ognia, stapiającą tworzywa i szkło w przedziwne kompozyty. Kompleks produkcyjny Sanfarmu całkiem dosłownie przestał istnieć, w mgnieniu oka przemieniając się w pokaźnych rozmiarów krater. Wewnątrz, zakopany pod zwałami gruzu, w ochronnym kokonie z ostatnich wiernych sprzymierzeńców, rozkładających obciążenie dookoła; przycupnął zatopiony w transie Fenris. Gdy ucichły echa jego mocy, a ekstremalnie wykończone, ocalałe niedobitki jego armii zaczęły wracać do własnej świadomości, otworzył w końcu oczy i wypchnął ręce w górę. Kokon rozpostarł się warstwami w straszliwym, zbiorowym wysiłku spychając gruzy na boki, a otwierające się wrota ziemi wypuściły skonanego szamana z powrotem pod zaciągnięte dymem niebo. W opadającym spiralami na ziemię płonącym deszczu mniejszych odłamków i plazmy powstałej przy wystrzale, z zapartym tchem podziwiał zniszczenia, których dokonał.
- Cóż, na papierze to tak nie wyglądało - musiał sam przed sobą przyznać, że trochę się przestraszył rozmiaru spowodowanych szkód. Mimo skrupulatnych obliczeń i sporych rozmiarów placówki Sanfarmu, w ataku ucierpiały również sąsiadujące z nim hale Metotechu i Chromifarbu, a w położonych na pobliskich pagórkach, zasilanych słonecznie, rozciągniętych na całe hektary szklarniach Agrofalu przez długi czas będą wybierać szkło z pomidorów.
Jakoś zdołał doczłapać w pobliże podstawionego samochodu. Wcześniej wbił go lekko w przydrożne drzewo, symulując reakcję stresową na eksplozję. Wyciągnął przygotowane ubranie z bagażnika, ubrał się i ostatkiem sił stworzył siatkę tropów dookoła pojazdu, jakby zaraz po stłuczce krążył niezdecydowany co zrobić. W końcu usiadł ciężko, opierając się o prawe nadkole. Spojrzał jeszcze czy zawieszona na smyczy komórka na pewno jest zmiażdżona. Uff. Teraz pozostało już tylko czekać na karetki. Ironią losu było, że Sanbetańczycy udzielą mu pierwszej pomocy w zamian za atak, ale hej - nikt nie mówił, że świat jest sprawiedliwy. Ucieczka ze szpitala nie powinna stanowić problemu. Gen dowie się o wszystkim po fakcie i pewnie mnie za tą akcję zabije…
- Słodkie duchy, jestem zmęczony. ...młody był, Bogiem był i gnał......... Syreny. Nareszcie.

*Wykorzystano fragmenty piosenki "Czas nas uczy pogody" Grażyny Łobaszewskiej.


Kryteria oceny walk: Klimat 4/10 Mechanika 3/10 Warsztat 3/10. W razie wątpliwości - konsultuj. Pomoc: https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=17457#17457
   
Profil PW Email
 
 

Temat zablokowany  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0,06 sekundy. Zapytań do SQL: 13