92 odpowiedzi w tym temacie |
»Sorata |
#71
|
Yami
Poziom: Genshu
Posty: 1471 Wiek: 39 Dołączył: 15 Gru 2008 Skąd: TG
|
Napisano 10-11-2013, 14:54
|
|
Fenris bezskutecznie próbował zebrać dane w jakąś sensowna całość, ale miał wrażenie, ze cały czas coś mu umyka. Zazwyczaj wczuwał się w przeciwnika i w ten sposób oceniał jego punkt widzenia. Niestety nie miał zielonego pojęcia, jak może czuć się nieśmiertelne i dyszące żądzą zemsty monstrum. Drzwi nie zdążyły się domknąć za wychodzącym kapitanem, gdy beeper charakterystycznym piknięciem zasygnalizował priorytetową wiadomość. Fenris spojrzał na holoekran.
- Tak? Genkaku? - okazało się, że to tylko nagrane słowa. Jednak w miarę jaki ich słuchał, miał wrażenie jakby jego krew wstrzymywała bieg.
- …Ledwo przeżyliśmy atak, olbrzymia część uczestników szczytu nie żyje, a przeciwnicy są wyjątkowo sprawni w usuwaniu agentów. Korzystają z jakiegoś gazu. Sugeruję….
Rycerz wpatrywała się w szamana zaskoczona. Nie rozumiała wprawdzie o co dokładnie chodzi, ale emocje tańczące teraz na jego twarzy były jednoznaczne.
- Jasna cholera - przeczesał wzrokiem pomieszczenie. Jest! Nie przerywając słuchania nagranej wiadomości natychmiast skoczył ku wypatrzonemu czerwonemu przyciskowi. Gwałtownie zbił szybkę, a klimatyzowane powietrze na wszystkich piętrach rozdarło wycie syreny. Nie bawiąc się w wyjaśnienia porwał rękę nagijki i skoczył ku drzwiom na korytarz.
- Byle zdążyć do zbrojowni – dwie pary obcasów dodawały dodatkowy hałas do
Stylowe lampy w holu zamigotały i zgasły. Tylko obrotowe czerwone światło zasilane z osobnego generatora zalewało białe ściany krwawymi zawijasami. To w sumie mogło być efektem uruchomienia systemów alarmowych. Jednak dopiero toczące się po gładkiej posadzce, obłe walce uaktywnionych granatów gazowych, wywołały w szamanie falę gęsiej skórki.
- Padnij! - skoczył w bok pociągając za sobą Kristin. Barkiem napotkał opór, ale ułamek sekundy później drzwi ustąpiły i potoczyli się po podłodze damskiej łazienki. Rychło w czas. Cała przestrzeń, którą przed chwilką zajmowali, zaroiła się od śmigających ołowianych os. Sądząc po zniszczeniach, przeciwpancernych. Strzelali z rozwidlenia korytarzy blokując dojście do schodów i windy. Oczywiście, biblioteka musiała znajdować się na samym końcu najkrótszej odnogi. I brakowało tam okien – pewnie była miejscem poufnych rozmów o wiele częściej, niż tylko dzisiaj.
- Skur..iele – rycerz rzuciła się do wyłamanych drzwi z mordem w oczach, tylko po to, żeby paść na posadzkę na podobieństwo nagle ściętego drzewa. Straszliwy, nieludzki krzyk wypełnił niewielkie pomieszczenie, niemal rozsadzając bębenki uszu Soraty. Odruchowo rzucił okiem na lustra, spodziewając się, że eksplodują od tego wrzasku na tysiące kawałków ale tafle szkła były nieruchome. Doskoczył do drgającego ciała Kristin i podciągnął ją na nogi natychmiast lustrując witalne miejsca w poszukiwaniu ewidentnych ran. Nagijka próbowała słabego oporu, ale trzęsące się jak w ataku febry ciało, kiepsko radziło sobie ze skoordynowaniem ruchu. Sorata pozwolił sobie na chwilową analizę. Jakichkolwiek urazów brakowało, a jedynym wyjaśnieniem zdawały się rzucone przed natarciem granaty. Na próbę wpuścił w siebie odrobinę obecności manitou, gotowy w każdej chwili cofnąć przemianę, ale z jakiegoś powodu gaz nie zadziałał na szamana. Możliwe, że przyczyną była tu pozaświatowa natura jego umiejętności. Będąc genetycznie modyfikowanym mutantem, rycerz nie miała tego szczęścia. W nagłej ciszy, jego rozmyślania przerwał podwójny stukot kolejnych granatów. Agresorzy rzucili je z niesamowitą precyzją prosto w uchylone drzwi łazienki. W pierwszej chwili chciał je zignorować, ale złowieszcze, czerwone paski na czarnym tle zdradziły mu ich straszliwą naturę. Ledwie zdążył zasłonić siebie i Everett drzwiami i rozpostrzeć na nich iyamni, gdy jedna po drugiej, dwie potężne kule niemal płynnego ognia, rzuciły ich ciała na rząd umywalek. Kawałki porcelany poleciały we wszystkich kierunkach, z wyłamanych zaworów trysnęła woda, a w ocalałych lustrach odbiło się rozszalałe inferno płonącego fosforu. Jakby wyczuwając ofiary, pożoga zbliżała się do dwójki potłuczonych upadkiem agentów. O dziwo, Kristin zareagowała szybciej. Wykręcana paroksyzmami rycerz wykonała dziwny gest rękami i dwójka ocalałych runęła dwa i pół metra w dół na kawałku wyciętej w równy okrąg podłogi. Rychło w czas. Ledwo zdążyli się stoczyć z prowizorycznej platformy, gdy pierwsze krople ognia kapnęły na miejsce, gdzie przed chwilą leżeli. Sądząc po odgłosach, również na tym piętrze trwała walka. Ofiary pełzały w kałużach własnej i cudzej krwi. Osłupiały Fenris bezsilnie patrzał jak w oczach leżącej niedaleko, młodej asystentki gaśnie światło życia. Za chwilę jej głowa eksplodowała od pocisku jakiegoś nadgorliwego skur..syna. Spojrzał na Kristin ale ostatni zryw mocy wiele ją kosztował. Oparł więc płaczącą z bólu kobietę za gwałtownie malejącym załomem korytarza i z pełną prędkością rzucił się w kierunku wroga, transformując w locie ciało. Stosunkowo niewielka odległość skurczyła się w mgnieniu oka. Oznaczony żółtym pasem na kamizelce dowódca grupy, zdążył uchwycić tylko szybką zmianę pozycji i ślizg szamana.
- Ogn..! – na tym skończyła się jego reakcja.
Wzmocniony adrenaliną wybuch inyatu wamakaskan, zmiótł niewielką grupkę z siłą gwałtownego huraganu. Rzuceni na ściany terroryści, brocząc krwią z posiekanych płuc, z niedowierzaniem śledzili uciekający z nich życiodajny płyn, którego olbrzymia część dodała nowe impresjonistyczne wzory na białym tynku. Jak zwykle starając się okiełznać upojonego krwią, rozszalałego Wilka, Fenris rozejrzał się w poszukiwaniu kolejnych wrogów. Walka w budnyku rozpętała się w najlepsze. Dzięki alarmowi, część obecnych w budynku żołnierzy było w stanie zorganizować opór. Zewsząd dochodziły straszliwe wrzaski, a stroboskopowe rozbłyski wystrzałów raz po razie odsłaniały coraz to nowe ciała. Mitsukai zdecydowanie nie próżnowali.
- Większe szanse mamy z bronią – sterylny budynek niestety nie stanowił dobrego źródła uzupełnień dla jego zwierzęcych sprzymierzeńców. Urokliwy ogród w centrum głównego holu miał najwyżej jednego dzikiego lokatora. Największy problem w tym, że arsenał mieścił się dwa piętra niżej, a kolejny dopiero na parterze. Trzeba więc zostawić Kristin. Mimowolna towarzyszka, dzięki wspólnej walce, awansowała w jego rozumieniu do rangi przyjaciela z oddziału. A takich na placu boju się nie zostawia.
- Denerwująca ta wasza moralność – w kąśliwym tonie Wilka brakowało wyraźnej przygany.
Dobrze, że walka przeniosła się kawałek dalej. Terroryści metodycznie spychali grupki obrońców w tył. Fenris skoczył do Kristin. Niebieski niegdyś mundur cały był we krwi ale rycerz chyba tylko straciła przytomność. Poklepał lekko kobietę po twarzy. Zdobyła się na lekkie zatrzepotanie rzęsami i ledwo słyszalny w wszędobylskim hałasie jęk. Tyle wystarczyło. Szaman przywiązał sobie Kristin gleipnirem do pleców i runął korytarzem w kierunku schodów. Niewielka kobieta wiele nie ważyła ale i tak spostrzegł, że stał się silniejszy. Kiedyś bieganie z obciążeniem straszliwie redukowało jego szybkość. Niestety okazało się, że schody również są miejscem ciągłej walki. W oparach gazu Sorata widział ciepłe sylwetki obrońców, krok po kroku oddające pole lepiej wyposażonym przeciwnikom. Kilka zdobycznych krótkolufowych karabinków tylko spowalniało napór wrogich sił. Wyłamane okna przy ścianie zewnętrznej wyjawiły jak wróg dostał się do budynku. Pilnowane były przez zamaskowanego przeciwnika, pewnie jako jedna z możliwych dróg ewakuacji. Mężczyzna nie zauważył niewielkich strzałek z miniaturowej kuszy póki nie utkwiły w jego ciele. Rany nie były głębokie, ale końska dawka czarnego lotosu z domieszką jadu niebieskich os zrobiła swoje. Najemnik najpierw stracił czucie w nogach, a po chwili wił się już na podłodze w straszliwych bólach. Fenris skrócił jego cierpienia wyrzucając go bezceremonialnie przez okno przy okazji oceniając możliwość wyjścia. .
Przestrzeń powietrzna jaskiń tenryjskich była obłożona ścisłymi obostrzeniami, ale zespół doświadczonych paralotniarzy, mógł dotrzeć do tajnych budynków. Ryzykowna teoria, ale w tej chwili wydawała się prawdopodobna, bo wspomagały ją zwisające z dachu pęki wytrzymałych lin. Końce sięgały jeszcze tylko pięć metrów niżej. Wróg podzielił budynek na kilka sektorów i uderzył synchronicznie w każdy z nich.
- Skąd mieli plany budowlane? – niewiadome mnożyły się w cudowny sposób, jednak nie było czasu, żeby teraz je odkrywać.
***
Okno dwa piętra niżej też było wybite. Doskonale – dyndanie na linie z nieprzytomną Everett na plecach nie było już takie proste. Fenris sprawdził najpierw najbliższą okolicę ale jedyne sygnatury cieplne pochodziły od panoszących się wszędzie pożarów. Mimo dobrej cyrkulacji, powietrze przesiąknęło już odorem palonych ciał. Dostęp do zbrojowni był już tylko formalnością. Mały arsenał ukryty niczym składzik na uboczu, zablokowany był zasilanym awaryjnie skanerem dłoni. Dobrze, że uprawnienia Soraty wystarczały do otwarcia drzwi. Ukrył dygoczącą rycerz pod stosem kamizelek, ubrał jedną z nich, a niewielką torbę wypchał krotką bronią. Zamknął za sobą drzwi i dopiero wtedy pomyślał o dalszym planie. Rozkład pomieszczeń przywołany na beeper nie wydawał się znajomy. Jednak półotwarte drzwi zdobione dużym złotym napisem „Węzeł Centralny” akurat rozpoznał. Tylko chęć pomocy sprawiła, że zajrzał do pomieszczenia. Natychmiast tego pożałował. Biurko w niewielkiej centrali informatycznej było niemal rozerwane na pół. Pewnie podobnie było w połączonych pokoikach. Ocalałe większe kawałki mebli były posiekane odłamkami kilku granatów, a pogruchotane drewno zdobiły krwawe szczątki Mayi – młodej, kochanej dziewczyny, z którą Fenris rozmawiał maksymalnie piętnaście minut wcześniej. Terrorysci musieli uderzyć tutaj na samym początku chcąc uciszyć wszystkie wychodzące połączenia i wyłączyć prąd. Nie bez znaczenia okazało się też zniszczenie systemów obrony automatycznej. Nawet najlepsze wirusy unieruchamiały wieżyczki tylko na kilkanaście sekund. Tyle widać wystarczyło, żeby zniszczyć centrum sterowania tymi mechanizmami.
- Obiecaną butelkę przyniosę już na cmentarz – okrutna myśl zgasła prawie natychmiast pod naporem zimnych wyrzutów sumienia. Spojrzał na ułamaną tarczę ściennego zegara. Wskazówki zastygły dopiero pięć minut temu. A wydawał osie to wiecznością. Oddziały szybkiego reagowania dotrą lada chwila, ale o tego momentu wielu ludzi może nie dotrwać. Uzbrojony w dwa automaty i torbę z bronią Fenris ruszył schodami w górę.
Niedługo później było po wszystkim. Szaman siedział między żyjącymi ofiarami doglądając nadal nieprzytomnej Kristin. Mimo najszczerszych chęci nie był w stanie wypatrzyć w kłębiącym się wszędzie tłumie innych znajomych twarzy. Nieodłączni przy takich zdarzeniach gapie, tłoczyli się przy pospiesznie rozciągniętych taśmach, sycąc oczy niecodziennym widokiem. Policja poinstruowana przez Wywiad już składała oświadczenia prasowe. Ładny niegdyś budynek był ruiną. Rozszalałe pożary, a potem postępujące śledztwo wyłączą go z użytku na długie miesiące. Ofiary do teraz wynoszono w plastikowych workach. Wróg był chyba świadomy różnic między szamanami, a agentami bo uderzenie było bardziej nastawione na ataki konwencjonalne. Granaty gazowe były tylko dodatkowym zabezpieczeniem. Mrowiący się między sanitariuszami technicy skrupulatnie pobierali próbki nieznanych substancji.
- Pewnie potem upichcą z tego jakąś broń na mutantów – Fenris uświadomił sobie, że mimo wspólnego wroga, stara wojna się jeszcze nie skończyła.
- Hę? – rycerz jak na zawołanie otworzyła oczy.
- Nie, nic. Jak się czujesz? – zapytał z większym uczuciem niż zamierzał. Co bliskość śmierci może zrobić z człowiekiem… |
Kryteria oceny walk: Klimat 4/10 Mechanika 3/10 Warsztat 3/10. W razie wątpliwości - konsultuj. Pomoc: https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=17457#17457 |
Ostatnio zmieniony przez Sorata 10-11-2013, 14:56, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
^Genkaku |
#72
|
Tyran Bald Prince of Crime
Poziom: Genshu
Stopień: Senshu
Posty: 1227 Wiek: 39 Dołączył: 20 Gru 2009 Skąd: Raszyn/Warszawa
|
Napisano 11-11-2013, 22:55
|
|
Kolejny raz silne turbulencję wstrząsnęły maszyną. Im bliżej byli twierdzy tym częściej się to zdarzało. Lecieli wśród górskich szczytów już od godziny. Widoczność była fatalna. Gęste chmury całkowicie uniemożliwiały nawigację. W normalnych warunkach zawróciliby i czekali na polepszenie pogody. Żaden szanujący się pilot nie ryzykowałby lotu po omacku pośród gór, naszpikowanych, ostrymi skałami, brzozami i Kami tylko wiedzą, jakimi innymi niebezpieczeństwami. Sytuacja była jednak skrajnie różna od „normalnej”. Całe szczęście mieli na pokładzie jednego z rycerzy zakonu Muspelheimu, który nie dość, że doskonale znał drogę i potrafił nawigować w tych warunkach, to jeszcze miał przy sobie urządzenie, które wyznaczało bezpieczną trasę. Wystarczyło wprowadzić ją do systemu pokładowego samolotu, a autopilot zrobił resztę. Kapitan maszyny nie był zachwycony, gdy Genkaku postanowił postawić go przed faktem dokonanym.
Wszyscy zainteresowani tłoczyli się teraz w ciasnej kabinie pilotów obserwując na holograficznym wyświetlaczu trasę, po której się poruszali i przysłuchując się Themsonowi rozmawiającym z operatorem na terenie Twierdza Varfaine.
- Idziecie dobrym kursem – komentował męski głos przez radio. – Tak trzymajcie. Za chwilę powinniście wylecieć z chmur i nawiązać kontakt wzrokowy. Odbiór.
- Przyjąłem. Bez odbioru - Conor odłożył mikrofon i odwrócił się, to reszty zgromadzonych. -Słyszeliście, za chwilę zobaczymy zamek. Baszta z lądowiskiem została zniszczona podczas ataku, dlatego na potrzeby transportu oczyszczono kawałek jednego z traktów prowadzących do twierdzy.
Nikt jednak nie zwracał już uwagi na jego słowo. Faktycznie stało się tak, jak zapowiadał członek obsługi naziemnej. Gęste cumulusy rozproszyły się ukazując ich oczom niezwykły, zapierający dech w piersiach widok. Twierdza Varfaine. Potęga i majestat prastarej warowni przeszły wszelkie oczekiwania agenta. Czytał raporty agenta Pita i słyszał opowieści Soraty i Conora o tym miejscu, o wysokich, starych murach, misternych rzeźbach i basztach. Nie do końca dawał im wiarę. Wszystko jednak okazało się prawdą. Czegoś takiego nie dało się zobaczyć w Sanbetsu. Było tam, co prawda kilka warowni starszych niż tak, ale żadna nie prezentowała się w taki sposób. Prawdopodobnie dużą rolę odrywała tu okolica. Mroźne i niedostępne szczytu okalające twierdze. Szalejący dookoła lodowaty wicher porywający hałdy śniegu z jednej wydmy na drugą. Na dole musiało być cholernie zimno. Odruchowo spojrzał na odczyty z pokładowego termometru. Na zewnątrz było grupo poniżej minus piętnastu stopni. Miał nadzieje, że wewnątrz zabudowań jest ciepło. Zahartowani Nagijczycy pewnie nic sobie nie robili z panującej tu pogody. Sanbeta nieprzyzwyczajony do takich warunków mógł łatwo i szybko nabawić się choroby.
Podlecieli nad miejsce przeznaczone do lądowania. Było dokładnie tak jak zapowiadał Themson. Stojąca w centrum baszta, która służyła dawniej za lądowisko była właśnie remontowana. W górną część musiał trafić jakiś pocisk, ponieważ niemal całkowicie pozbawiona była dachu. W zastępstwie oczyszczono płaski, wąski kawałek pozostałości po trakcie, poza murami. Po oczyszczeniu z gruzów i śniegu, było tam teraz na tyle dużo miejsca, że spokojnie zmieściłoby się nawet kilka maszyn. Agentowi przyszło do głowy, że dokładnie taki musiał być zamysł dowódcy. Do remontu potrzebne są przecież materiały i ludzi. Musi być, więc więcej miejsca dla transportów. Jeszcze raz rzucił okiem na zamek. Po prostu nie można było oderwać od niego oczu. Był olbrzymi. Zbudowany na planie dwunastokąta z potężnymi wieżami w każdym rogu. Każda z tych baszt okalana oddzielnym murem, spokojnie mogłaby uchodzić za oddzielną warownie.
Znów zatrząsało nimi, tym razem przy podchodzeniu do lądowania. Wiatr szalał i Genkaku dałby głowę, że jego prędkość dochodzi spokojnie do minimum pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Maszyna z nie małym trudem osiadła w końcu bezpiecznie. Wszyscy wyraźnie odetchnęli z ulgą.
- Witam w twierdzy Varfaine! –Skwitował wesoło Conor.
Jeden z członków załogi samolotu otworzył właz i opuścił drabinę, po której można było stanąć w końcu na ziemi. Wyraźnie podniecony rycerz wyszedł, jako pierwszy. Gdy Kito stanął w końcu na nagijskiem gruncie, Themson czekał już w małym podstawionym łaziku.
- Może byś się tak pospieszył, co? – Poganiał rycerz. – Mistrz został uprzedzony o naszym przybyciu i oczekuje nas w swojej wieży.
Genkaku w milczeniu wskoczył do auta. Dookoła, zarówno na zewnątrz jak i wewnątrz trwały pracę remontowe i modernizację. Dopiero teraz dało się zauważyć dyskretnie poukrywane w murach działka przeciwlotnicze i wyrzutnie rakiet. Na wysokich rusztowaniach wzniesionych wzdłuż fortyfikacji skakali i uwijali się robotnicy opryskujący potężne kamienne konstrukcję obronne dziwną substancją z licznych, stłoczonych wszędzie beczek.
- Co oni robią? – Zapytał z nieukrywaną ciekawością.
- Pokrywają mury wzmacniaczem – skomentował rycerz. Po minie swojego towarzysza poznał jednak, że nie jest to wystarczająco wyczerpująca odpowiedź, więc zaczął tłumaczyć dalej. – Zawartość beczek działa trochę jak kauczuk. Rozkłada siłę kinetyczną uderzenie równo po całej powierzchni. W ten sposób niweluje się ryzyko zniszczenia lub wysadzenia fortyfikacji.
Łazik minął bramę i wjechał na dziedziniec. Tutaj także pełno było ludzi. Nie tylko robotników i specjalistów, zajmujących się remontem. Wszędzie widać było rycerzy. Ćwiczących, przechadzających się lub nadzorujących pracę. Agent naliczył, co najmniej dwa tuziny, a Kami wiedzą ilu jeszcze znajdowało się w środku.
- Widzę, że proces rekrutacyjny ruszył pełną parą.
- Nasz nowy-stary Mistrz chcę przywrócić dawną świetność Zakonowi Muspelheimu. Przyjęliśmy w nasze szeregi nawet kilka kobiet, co nie obyło się bez protestów. Tam jest moja wieża – nagijczyk wycelował palcem w kierunku baszty, którą właśnie mijali, zmieniając temat. – Mistrz zajmuję północną kwaterę. Będziemy tam za chwilę.
- A ta? - Tym razem to agent wskazał jedną z wież. Była zabita na głucho i nosiła na sobie ślady niedawnej walki.
- Ta należała do Kalamira. Mistrz kazał ją zamknąć. W tej chwili jest nieużywana.
- Myślałem, że w zakonie każdemu z dwunastu podstawowych rycerzy przysługuje jedna z takich, jako domostwo. Czyżby ktoś został pozbawiony tego przywileju?
- Tak, Karisstaten. Jest teraz dwunastym rycerzem… w zasadzie rycerką. Teoretycznie, więc stara wieża Kendeisona powinna przysługiwać jej. W praktyce Mistrz kazał na razie nie zasiedlać jej na nowo, a Karisstaten przydzielił do kwatery z Kristin Everett. Numerem dziesiątym – wytłumaczył Conor. – Tymczasem jesteśmy już na miejscu.
Faktycznie łazik zatrzymał się w najdalej wysuniętej na północ części twierdzy. Obaj mężczyźni wyskoczyli z niego i podeszli pod drzwi wejściowe do prywatnej siedziby dowódcy zakonu.
- Mistrz Raylan oczekuję cię w środku samego – wyjaśnił Themson. – Będę tu czekał.
Agent w milczeniu pokiwał głową. Z lekką nieśmiałością i poczuciem szacunku zastukał kołatką. Głośne echo odbiło się od starych ścian. Na wszelki wypadek Kito dał solidny krok w tył. W tej samej chwili drzwi otworzyły się ukazując mężczyznę o pociągłej twarzy, około trzydziestki i długich białych włosach. Miał na sobie wiekową, ale doskonale zachowaną kolczugę i szeroki rycerski pas. Nogi dodatkowo pokryte były płytowymi nagolennikami. Sanbeta musiał przyznać, że jego widok robił równie niesamowite wrażenie, co twierdza. Nie spodziewał się, że Raylan Białowłosy we własnej osobie powita go osobiście.
- Komandorze Genkaku– zaczął nagiczyk. Jego głos był zimny a ton dosadnie sugerował, że wizyta „gościa” z sanbetsu niepotrzebnie odciąga go od spraw o wiele ważniejszych
Mówiąc to ustąpił gościowi miejsca w wejściu, wpuszczając go. Kito ukłonił się nisko i wkroczył do pomieszczenia. Wewnątrz było o wiele cieplej. Przy jednej ze ścian znajdował się sporej wielkości kominek. Co jakiś czas dźwięk pękającego od płomieni drewna roznosił się po pomieszczeniu.
- Cała przyjemność po mojej stronie Mistrzu – odezwał się w końcu nieco złośliwie, onieśmielony do tej pory Genkaku.
Białowłosy puścił uwagę mimo uszu. Gestem ręki wskazał „sprzymierzeńca” by ten zasiadł na jednym z fotele. Sam nie czekając, zajął miejsce przy drugim. Jakby na ten znak do pokoju wkroczył służący z tacą. Na małym stoliki w mgnieniu oka wylądował antałem z winem. Gospodarz pochwycił go i obficie napełnił swój kielich. Przez chwilę panowała niezręczna cisza. Genkaku postanowił zacząć rozmowę o konkretach.
- Rozumiem, że doszły was słuchy o ataki na siedzibę naszego wywiadu?
- Tak, tak i szczerze mówiąc jestem w szoku – skomentował. Przez chwilę wydawało się, że przez jego surową twarz przemknęła troska. – Nie spodziewałem się, tak jawnego, agresywnego i silnego ataki ze strony Mitsukai. Bo jestem pewien, że to oni za tym stoją. Nie oszukujmy się, teraz wyraźnie widać, że dążą do wywołania chaosu. Drwią z nas. Od razu zaatakowali najsilniejszy punkt naszej obrony. Twoją ojczyznę, która jako jedyna zdaje sobie sprawę z wagi zagrożenia.
Sposób, w jaki wypowiedział się nagijczyk zaskoczył agenta. Spodziewał się raczej nieokrzesanego barbarzyńcy, który przez kilkaset lat był zamieniony w kamień i lekko wypadł z obiegu. Wszystko wskazywało jednak, że było inaczej.
- Skoro już jesteśmy przy Mitsukai, to gdzie właściwie ich przetrzymujecie? Chciałbym ich zobaczyć. Bardzo by mi to pomogło przy…
- Niestety – Raylan przerwał wywód agenta nim ten zdążył się rozkręcić. – Miejsce ich spoczynku musi pozostać tajemnicą. Nasi przeciwnicy znają się na wyciąganiu informacji a jak sądzę przy pańskiej determinacji wasze spotkanie to tylko kwestia czasu. Gdyby wpadłby pan w ich ręcę… lepiej żeby pan po prostu nie wiedział gdzie trzymamy statuy. Proszę nie nalegać.
- A miecze? Gdzie je wykuto? Kto to zrobił, kiedy i czy może zrobić ich więcej?
Agent nie miał wyjścia. Musiał uznać argumentację rozmówcy. Postanowił jednak zbytnio nie oddalać się od tematu. Przez chwilę rozważał próbę czytania w myślach, ale wolał nie ryzykować wykrycia. Taka ingerencja drastycznie pogorszyłaby stosunki.
- Stanowiły starożytne artefakty już za moich czasów. Cholernie ciężko było je zdobyć. Nikt nie wie skąd się wzięły, ale pewne jest, że istnieje tylko jedna, bliźniacza para.
- Czyli jak rozumiem, jedyny znany nam do tej pory sposób na powstrzymanie nieśmiertelnych nie jest już dostępny – skomentował Kito nie kryjąc rozczarowania. – Wymyśleliście może jakąś nową metodę? Jak odcięcia ich od manitu, które najwyraźniej dają im moc? Czy jest jak ich uwięzić lub obezwładnić?
- Hmm… - Mistrz zastanowił się przez chwilę nim udzielił odpowiedzi. – Nie wiem, jak bardzo zaznajomiony jesteś z tematami okultystycznymi, ale teorie Libertiana głoszą, że Rekonstruktor sam był manitu, któremu udało się przedostać do naszego świata. Możliwe, że to on sam poprzez fizyczny kontakt daje moce innym ludziom, lub otwiera w nich kanały, które przesyła energię z innego świata. Nie ma żadnych dowodów. Podobno w Khazarze był jeden naukowiec, który wysnuł tezę, że Sanbetsu mogło opracować pierwszych nadludzi na podstawie badań nad komórkami Rekonstruktora. Niestety to tylko domysły.
Uczucie zakłopotania spływało na Genkaku w miarę jak białowłosy rozwijał przed nim niuanse teorii bibliotekarza. Praktycznie nie wiedział nic o tych całych duchach, manitu i innych podobnych.
- Macie tu może jakieś księgi, z których mógłbym się nieco podszkolić w tej dziedzinie?
Zapytał w końcu nieśmiało wzbudzając tym samym szyderczy uśmiech na twarzy nagijczyka. Teraz dopiero poczuł się strącony z pantałyku.
- Taaaak, całe mnóstwo. W każdym pokoju przy łóżku jest przynajmniej jeden egzemplarz okultystycznej księgi a wieczorami w piwnicach wywołujemy demony. Synu Zakon nie zajmował się nigdy okultyzmem na większą skale.
- Może przynajmniej wiadomo coś, w jaki sposób udało się moim krajaną uwięzić Rekonstuktora?
Agent z niecierpliwością czekał na odpowiedź na to pytania. Sam muszę zaciągnąć języka i uruchomić kontakty jak tylko stąd wyjdę – pomyślał.
- Tego nikt nie wie. Mówi się coś o świetlistej pułapce, ale taka technologia w tamtych czasach? Sanbetsu nigdy nie puściło pary z gęby.
- A wiecie coś o samym Rekonstruktorze? Badaliście może miejsce gdzie się pojawił przed wiekami? Może są tam jakieś wskazówki?
- Poza tym, co już wyszło na jaw? Same legendy.
Ta rozmowa zaczynała być dla Genkaku coraz bardziej rozczarowująca. Przyleciał tu z nadzieją na uzyskanie konkretnych odpowiedzi. Wszystko jednak wskazywało na to, że pozostanie mu zamiast tego jeszcze więcej pytań. Postanowił zmienić temat na Blackthrone'a.
-Co Zakon wie o Kalamirze? Jaką mocą dysponuje, jakie ma wpływy, znane kontakty, pod jakimi pseudonimami pracował?
- Osobą, która zwerbowała Kalamira był Tyberiusz, ale on poległ jak wielu innych. Kalamir zawsze był rozdarty pomiędzy służbę w pionie a zadaniami, które odbierał od Mistrza Acke. Zawsze jednak umiał pogodzić oba życia. Reszta członków nie potrafiła tego zrobić, dlatego odchodzili z wojska. Nikt nie miał pojęcia, że Kendeisson ma pod sobą cały wywiad. Podobno nawet wywiad nie miał pojęcia, że to on jest ich dowódcą... Podobno samo Akinai jest tylko ściemą a prawdziwa siła wywiadu została przeniesiona kompletnie gdzie indziej. Wiadomo jednak, że Kendeisson miał przyjaciela podopiecznego - Szary Smok z imienia Kou. Nie wiadomo gdzie się teraz znajduje. Może Leo Bandam...Ale on jest w wywiadzie...
Znów nic konkretnego – pomyślał Agent. Coś jednak przyszło mu do głowy. Pytanie, którego nie miał wcześniej na liście o osobę, o której zdążył już zapomnieć.
- Co się stało z Forzą?
-Nikt tego nie wie...dobre pytanie...gdzieś zniknął...
- A co z Garvinem ? Ktoś przeszukiwał jego dom? Las, w którym mieszkał? Inne wilkołaki? A ci najemnicy? Gdzie ich mogli zrekrutować? A Draguuny? Są na świecie miejsca emanujące niezwykłą mocą żywiołów, możliwe, że to tam ładują akumulatory?
Agent nie wytrzymał i dosłownie zalał rozmówcę gradem pytań. Białowłosy z cierpliwością wysłuchał wszystkich. Dokładnie w tym samym momencie, w którym otwierał już usta by udzielić odpowiedzi do pomieszczenia znów wszedł służący. Pospiesznym krokiem zbliżył się do mistrza i wyszeptał na ucho kilka krótkich zdań.
- Nie mam już więcej czasu do zmarnowania na „pogawędki”. Proszę się rozgościć. Wieża gościnna jest do pana dyspozycji.
Mówiąc to wstał i wyszedł zostawiając Genkaku samego ze swoimi myślami i rozczarowaniem. Sanbeta nie czekał długo i też opuścił siedzibę gospodarza. Na zewnątrz czekał Themson niecierpliwie przestępując z nogi na nogę. W milczeniu zaczęli spacerować dziedzińcem. Nowo mianowany dowódca wywiadu musiał przyznać sam przed sobą, że nie ma pojęcia, od czego zacząć. W jego głowie panował jeden wielki mętlik. Miał nadzieje, że Soracie i porucznikowi Pitowi idzie lepiej. Zamyślony doszedł tak do biblioteki. Wszedł do środka otrzepując płaszcz z mokrego śniegu. Przy pierwszym z kontuarów leżała księga stanowiąca kronikę zakonu. Agent oglądał ją przez chwilę i bardziej od niechcenia niż specjalnie przewrócił kartki do początku. Opowieść zaczynała się od losów Wielkiego Mistrza Birgera. Genkaku czytał i zastanawiał się czy nie popada w paranoje. Wzmianki o nieśmiertelnych smoku i jego intrygach zaczynały kojarzyć mu się wyraźnie z Mitsukai i Rekonstuktorem. Może to jest jakiś trop? – pomyślał. |
Ostatnio zmieniony przez Genkaku 30-01-2014, 13:12, w całości zmieniany 2 razy |
|
|
|
^Pit |
#73
|
Komandor
Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567 Wiek: 34 Dołączył: 12 Gru 2008
|
Napisano 13-11-2013, 18:55
|
|
Kapitan Hirame zgasił ostatniego już papierosa i zwrócił się do naszej dwójki.
- Twój oddział jest na jednym z lotniskowców zabezpieczających morskie terytoria. Powiadomię odpowiednie władze, by przydzielili ci ich natychmiast.
- Myślę, że zaraz sam to zrobię. Mam pewien plan...i paru znajomych z sąsiednich pionów. - Uśmiechnąłem się. Aina patrzyła na mnie z lekkim niesmakiem na twarzy. W końcu zapytała
- Te twoje "Smoki"... to jacyś twoi adepci? Podwładni?
- Najlepiej zorganizowana jednostka żołnierzy, jaką znam - wypaliłem bez namysłu. - I tak, szkoliłem ich, są świetni jako wsparcie.
- Jakimi mocami dysponują? - zainteresowała się.
- Mocami? Niczego takiego nie posiadają - odparłem. - To dobrzy, współgrający ze sobą żołnierze, wykonujący za mnie niektóre pomniejsze zadania, czego chcieć więcej?
Aina westchnęła
- W starciu z siłami Mitsukai będą kompletnie bezużyteczni! Poślesz ich na pewną śmierć, zdajesz sobie z tego sprawę?
Nałożyłem kapelusz na głowę, spuszczając wzrok. Przysłuchujący się temu kapitan Hirame dolał jeszcze oliwy do ognia.
- Tak, Araraikou jest specjalistą w posługiwaniu się "mięsem armatnim". Ostatnio trochę z tym przystopował i całą brudną robotę odwala samemu, ale wciąż mu daleko do idealnego dowódcy.
- Dziękuję kapitanie, na pewno ta informacja była teraz potrzebna - odparłem ironicznym tonem, rozsiadając się na powrót w krześle i wpatrując w wyłączony holograficzny komputer.
- Stwierdzam tylko fakty - rzucił spokojnym tonem kapitan, po czym zerknął na swój beeper. - Oho, kolejne raporty.
- Coś dla mnie? - zapytałem nie odwracając głowy.
- Nie tym razem, Araraikou. Dopóki nie zacznie się totalna ofensywa, wybór miejsca, które zechcesz wzmocnić zależy od ciebie. No i oczywiście od szanownej rycerki.
Nie widziałem jego twarzy, ale z tonu wypowiedzi wywnioskowałem, że się uśmiecha. Po chwili otworzył drzwi i wyszedł. Przez chwilę w na wpół zacienionym pomieszczeniu słychać było tylko elektroniczne popiskiwanie podzespołów komputera. Postanowiłem go na powrót włączyć. Połączenie, które chciałem wykonać równie dobrze mogłem zrobić z poziomu mojego własnego beepera, jednak potrzebowałem jeszcze mapy obszaru.
- Co ty jeszcze chcesz zrobić? - zapytała poirytowana Aina.
- Słyszałaś, chcę skompletować oddział. Wykonam jedno połączenie, dowiem się gdzie są w tej chwili dokładnie i tam polecimy.
Dziewczyna usiadła w krześle, zajmowanym wcześniej przez kapitana i zbliżyła się do stołu.
- Rozumiem więzi braterstwa i fakt, że chcesz do nich dołączyć, ale w czym nam to pomoże?
Zerknąłem na nią ze zdziwieniem.
- Wesprzemy sojusznicze siły, a w razie potrzeby natychmiast przejmiemy dowodzenie nad pływającym oddziałem. No i być może i ja dowiem się czegoś nowego...
Aina podparła głowę na ramieniu. Wciąż wyglądała na zmieszaną.
- Wszystko co robisz w życiu jest dla ciebie takie proste i oczywiste?
Chwila zastanowienia.
- Tak, raczej tak.
- Mi się zdaje, że jednak nie - pokręciła głową przecząco. - Jeszcze chwilę temu mówiłeś, że nie zdołamy tego zatrzymać, teraz podchodzisz do wszystkiego na luzie. Masz jakiś problem?
Rycerka wiedziała jak dopiec, choć raczej wynikało to z faktu, że bardzo szybko analizowała i kojarzyła różne fakty. Biła od niej niezwykła przenikliwość. Czułem, że nie dało się jej po prostu omamić czy oszukać tanimi sztuczkami. Choć jeśli chodziło o mnie, nigdy nie byłem mistrzem kamuflażu, więc mnie akurat było łatwo rozpracować. Odwróciłem się w jej stronę.
- Próbuję tylko wprowadzić mój plan w życie, spokojnie. - Wystukałem parę poleceń na dotykowej klawiaturze urządzenia. - I nie, nie mam żadnych problemów ze sobą.
- To dobrze, bo już myślałam, że przydzielili mi jakiegoś niestabilnego emocjonalnie pozera. Jakie to szczęście, że nim nie jesteś - podsumowała kpiąco i ironicznie, po raz pierwszy chyba tego dnia pozwalając sobie na uśmiech.
Już miałem odpowiedzieć, gdy powstrzymał mnie dźwięk komunikatora holograficznego. Uen otrzymał sygnał i właśnie na niego odpowiadał. Pojawił się na ekranie w sporym okienku, tak jak wcześniejsi rozmówcy.
- Witaj Pit, rozumiem, że przekazałeś wszystkie informacje z raportu?
- Tak i teraz mam się udać na front jako wsparcie. I specjalista - odkaszlnąłem przed wypowiedzeniem tego ostatniego. Aina stała z boku, opierając ręce na biodrach. - Przed wyruszeniem, chciałbym skompletować swój oddział. Wiesz gdzie dokładnie są?
- Wracają właśnie z dwutygodniowej misji na neutralnych wodach. Ich docelowy port to Higure - odparł, jednocześnie uaktywniając mapę obszaru, której plik potem przesłał na mój komputer. - Odbierz. To trójwymiarowy model pokazujący nasze aktualne rozstawienie lotniskowców, taki sam posłałem ci też na personalny beeper. Na czerwono świeci się ta łódź, na której znajdują się Smoki.
- Na razie to wszystko, dziękuję.
Uen wyłączył się.. Holoprojektor przedstawiał teraz obracającą się mapę świata, gdzie jednym gestem ręki przybliżyć mogłem interesujący mnie obszar.
- Wygląda na to, że czeka nas mała wycieczka, Aino - zagaiłem z uśmiechem, przeglądając różne wycinki mapy, przybliżając co ciekawsze i po chwili znów oddalając do ogólnego widoku. Odpowiedź dziewczyny była jak zwykle pełna irytacji. Coś wyraźnie ją gryzło.
- "Wycieczka"... nadal podchodzisz do tego jak do dziecinnej zabawy.
- A ty nadal starasz się być nadzwyczajnie poważna. Spuść trochę z tonu, czeka nas więcej przegrupowywania się i zbierania informacji, aniżeli walki.
- I to mnie niepokoi - odparła, wyciągając się w fotelu. - Jest definitywnie za cicho. Mówiłam ci już, jeśli pozwolę sobie chociażby na chwilową dystrakcję z waszym krajem może stać się to samo co z moim zakonem.
Zaczynałem chyba rozumieć, gdzie leży problem. Zamknąłem jadaczkę i zadumałem się przez moment, jednocześnie przekopiowując co ciekawsze dane do naręcznego komputera. Aina widziała, co Mitsukai zrobili jej towarzyszom, przyjaciołom, może osobom z jej rodu. Jasnym było, iż nie ma ochoty na żarty.
- Przepraszam - wypaliłem nagle. - Dopiero teraz do mnie dociera, przez co musiałaś przejść...
- Nie wyskakuj mi tu nagle z przeprosinami, nie twoja wina. - Rycerka położyła ramiona na stole. Jej głos stał się jakby bezbarwny, monotonny. - Po prostu nie jest łatwo być cały czas w biegu czując na sobie oddech popleczników zdrajców i ślepych wyznawców nieśmiertelnego potwora. Jednego dnia masz rodzinę, mentora, dobrze zapowiadającą się przyszłość, najlepszą przyjaciółkę z którą przysięgasz walczyć ramię w ramię o dobrobyt...a następnego dnia wszystko to zostaje doszczętnie spalone.
Milczałem, słuchając jej w zadumie. W końcu zapytałem.
- Jak długo należysz do zakonu?
- Będzie może rok. Ale czułam, że moje miejsce było w nim od zawsze.
- Jak to?
- Wcześniej byłam w wielu miejscach. Wszędzie, ale nigdzie. Matka martwiła się, że im starsza się staję, tym bardziej marnuję sobie życie. Cóż, to ona tak uważała. Wdajesz się w ojca, powtarzała. Ja po prostu wolałam spędzać czas w towarzystwie wojowników, podróżników i bajarzy. Siedzenie w domu i udawanie grzecznej córeczki i przyszłej "opiekunki domowego ogniska" mi po prostu nie pasowało. Zresztą ojca nigdy nie było w pobliżu.
Uśmiechnąłem się. Jej historia brzmiała bardzo znajomo.
- Jak sobie przypomnę to w sumie ojca nie było nigdy w domu. Może parę razy, jak byłam znacznie mniejsza.
- Pojawił się jak byłaś starsza?
- A ty co, psycholog rozmawiający z pacjentem na kozetce? - odfuknęła, ale odpowiedziała. - Nie pojawił się. Sama go odnalazłam. Mając piętnaście lat nie mówiąc nic matce dołączyłam do wędrownej paczki. Nauczyłam się żyć w głuszy, jak przetrwać na mrozie, jak sobie coś upolować i jak skombinować trochę mamony. I podczas wizyty w jednym z miast spotkałam go. A raczej on rozpoznał mnie.
- Czułe spotkanie po latach, ech? - powiedziałem, kryjąc dłonią szczery uśmiech rozbawienia.
- Coś w tym stylu. Przeżyłam lekki szok, kiedy okazało się, że jest wojownikiem. Byłam na niego zła, że zasadniczo zrujnował mi życie. Zrozumiał i w zamian postanowił się zrehabilitować. Wpoił mi wszystkie podstawy rycerskiego rzemiosła i chyba po raz pierwszy w życiu naprawdę próbował być rodzicem. - Zrobiła przerwę, zapatrzywszy się w pustkę. Przyciszyła nieco ton. - A potem oberwał zatrutą strzałą i umarł parę miesięcy później od powikłań. Ale nim go pogrzebaliśmy dowiedziałam się w czym uczestniczył. Wzięłam jego miecz i parę kolejnych dni spędziłam na szukaniu zakonu. Kto by przypuszczał, że zacznę tam w zasadzie nowe życie.
- Jesteś pełną dumy wojowniczką, Aino. Podoba mi się twój tok myślenia. Może jakbyś tylko spuściła nieco z tonu...
Aina podniosła się z fotela. Nagle jej ton zmienił się. Zwęziła źrenice i odparła opyskliwie.
- Przymilasz się? Stawiasz mi warunki? Nie dość oberwałeś już po głowie?
- Chodzi mi o to, że po prostu byłbym w stanie cię zrozumieć, a nawet bardzo polubić. A to są dwa ważne czynniki, jeśli mamy ze sobą współpracować.
- Zrozumieć? Polubić? Co dalej, może jeszcze romantyczna kolacja przy świecach i winie?
Kolejna przerwa w rozmowie, zaraz potem wydusiłem krótkie zdanie.
- Tak. To też. Później.
Wróciłem do ogólnego widoku, a zaraz potem przyjrzałem się kwadratowi mapy przedstawiającego cel dwutygodniowej misji w której udział brały moje "Smoki". Panna Karisstaten z kolei wciąż dochodziła do tego, co też właściwie jej powiedziałem przed momentem.
- Zaraz, przepraszam, co takie...
- Spójrz tutaj. - Przerwałem jej, powiększając obserwowany kawałek. - To jest neutralna morska strefa, na którą ponad dwa tygodnie temu wpłynął sanbecki lotniskowiec "Hebi".
- Ale co to ma do rzeczy? - zapytała, mrużąc oczy ze wściekłości. Czułem jak tuzin noży wpija mi się w plecy. Mimo to, kontynuowałem swoją opowieść, obracając się frontem do dziewczyny.
- Ostatni ich raport przesłany z powrotem do dowództwa mówił o jakimś nieznanym sygnale. Gdy się zbliżyli, kontakt się urwał.
- Och, a więc straciliście statek, jakie to smutne.
Uniosłem palec.
- Tydzień później jego tropem ruszył "Arashitora", lotniskowiec na którym posadziłem mój oddział. Chciałem mieć cały czas rękę na pulsie. Oczywiście gdyby miało zrobić się źle, dostali polecenie jak najszybszego ewakuowania się z pokładu. Tymczasem "Arashitora" ma się dobrze, nadal nadaje i bezpiecznie wraca do jednego z naszych portów.
Aina postanowiła wysłuchać mnie do końca. Widać było, że robi to dość niechętnie. Postarałem się szybko podsycić jej zainteresowanie.
- Teraz najważniejsze: trzy dni temu dostałem od jednego z moich wiadomość o "niecodziennym sygnale".
Włączyłem system beepera, uaktywniając plik. Przez chwilę słychać było tylko szumy, ale potem zaczęło to się układać w sekwencję dźwięków o wysokich i niskich tonach. Brzmiało to jak szept, czasem jak dziki pisk, ale nic, co mogło by być zrozumiałe. Kakofonia urywała się po osiemnastu sekundach.
- Nie jest to żaden znany nam szyfr. Czy jest to coś co ty znasz?
- Nie... - odpowiedziała zdumiona Aina. - A nawet gdyby to był jakiś kod Nag, nie dowiedziałbyś się o tym.
- Mało prawdopodobne... - dodałem półgłosem, odchrząknąłem i ciągnąłem wątek dalej. - Poprosiłem o pomoc kilku speców od tego typu rzeczy, żaden nie miał pojęcia co to. Poza jednym.
- I jaka była konkluzja, panie detektywie?
Aina nadal ironizowała.
- Pewien profesor interesujący się starożytnymi artefaktami zdołał sklasyfikować część fal jako starodawny język. Choć kod wydaje się być ciągiem bezsensownych słów, można wywnioskować, że jest to wołanie o pomoc.
Dziewczyna obtarła czoło z potu, wypuściła powietrze i odrzuciła włosy w tył.
- Wspaniale, więc teraz zajmujemy się ufoludkami. Doprawdy wspaniała dedukcja.
- Niekoniecznie ufoludkami. Ale też na orbicie. - Odpaliłem plik sprzed paru miesięcy. - Podobne zaburzenia wyłapał mój beeper, kiedy odsłuchiwałem nagranie z misji na pokładzie Draguuna.Najsilniejsze wystąpiły w czasie "nawiedzenia" Naoko oraz rekonstrukcji Kalamira.
- Błagam cię - wtrąciła się moja rozmówczyni. - To mógł być tylko głupi przypadek, zwykły zbieg okoliczności. Duże wibracje energii mogły powodować te szumy, zastanów się. Swoją drogą, nagranie? Robiłeś relację na żywo w czasie akcji?
- Beeper posiada mały program nagrywający, który służy jak zabezpieczenie, czarna skrzynka. Pewne informacje zostają w nim aż do czasu kiedy agent umrze, lub przejdzie na emeryturę.
Jeśli w ogóle jest coś takiego jak emerytura dla agenta, powiedziałem sobie w myślach. Oszczędziłem Ainie dalszych szczegółów, odnośnie zabezpieczenia takiego zapisu grożącego detonacją, jeśli robi to ktoś niepowołany. Nie chciałem potem stosować na niej czyszczenia pamięci, z jakiegoś powodu mnie intrygowała. Moją słabością zawsze były kobiety, ale nie można było tracić dla nich głowy.
- No i wykluczyłbym też jakąkolwiek możliwość przypadku. - Odparłem. - To brzmiało bardzo podobnie, w niektórych przypadkach tak samo jak w nagraniu, do tego kod rozpoznał jedynie profesor archeologii. Na dziewięćdziesiąt dziewięć procent mamy tu do czynienia z czymś, co idzie powiązać z atakiem Mitsukai.
- Hm... miałam lekcje historii języka, ale zbyt krótko by móc z całkowitą pewnością powiedzieć, co to za dialekt. Możliwe, że to fragment energii manitou zamknięty w jakimś artefakcie, gniewna manifestacja, oderwana od swego ciała, coś takiego.
W jednej chwili atmosfera w pomieszczeniu zgęstniała niepomiernie. Aina, choć wciąż niedoświadczona, wydawała się już dysponować jakąś wiedzą. Jej teorie brzmiały kosmicznie, ale od czasu gdy dowiedziałem się o istnieniu prastarej nieśmiertelnej istoty, nic już nie mogło mnie zdziwić. No i ucieszyłem się, że wreszcie udało nawiązać nam się jakiś sensowny kontakt, jakiś wspólny temat. Może procedura Tabula Rasa po zakończeniu misji nie była wcale potrzebna?
- Co więc proponujesz? - zagaiłem, czekając w napięciu.
- Myślę, że dobrze by było przyjrzeć się z bliska temu całemu "artefaktowi". To może być też pułapka, bo nie wierzę, że przez trzy tygodnie nikt się nie pofatygował po to "coś".
- Wiesz, dookoła krąży mnóstwo naszych sił, jeśli już miało by się stać coś takiego, ten ktoś musiałby przekraść się niepostrzeżenie, albo zlikwidować statek.
- Co prawdopodobnie stało się z "Hebi"...
- I to mnie martwi. - Przełknąłem ślinę. - "Arashitora" dokonała jakiegoś odkrycia, wciąż są widoczni na radarze, więc najlepiej będzie dowiedzieć się od nich, co tak naprawdę się stało.
Aina przytaknęła.
- Zależnie od tego czy dowiemy się czegoś konkretnego, mogłabym prosić potem o poradę mojego mistrza, albo speca od nadnaturalnych zjawisk - odpowiedziała, podpierając w zamyśleniu brodę ręką. Na jej twarzy co jakiś czas migotały kolorowe światła, odbite od holograficznego ekranu komputera.
- No to na co jeszcze czekamy? - w końcu zapytała. - Zamówiłeś nam jakiś helikopter czy samolot?
- Już tu leci.
- Jak to? - zdziwiła się. Urządzenie na moim nadgarstku zapiszczało, obwieszczając przyjście nowego raportu.
- Będzie ci dane poznać nieco zmodyfikowane Tetsudenkou. Będziesz mogła wejść na pokład w każdej chwili. |
Ostatnio zmieniony przez Pit 11-01-2014, 02:32, w całości zmieniany 3 razy |
|
|
|
»Kalamir |
#74
|
Yami
Poziom: Genshu
Posty: 1033 Wiek: 36 Dołączył: 21 Lut 2009
|
Napisano 08-01-2014, 14:44
|
|
Sorata prestiż +13
- Wpis 4 -
Faza Śledztwa: W rządowej placówce, przepytaj każdego kto przeżył atak. Zapoznaj się ze specjalistycznym raportem dotyczącym uzbrojenia napastników. Zapoznaj się z raportem o tożsamości kilku zidentyfikowanych napastników. Opisz prace "agentów rządowych" i kilku przelotnie spotkanych Khazarskich NPC-ów. Skieruj śledztwo w odpowiednik kierunku. Jak zwykle, dodatkowe informacje po skontaktowaniu się z MG.
Faza zadań specjalnych: Odblokowano dostęp do ninmu T6. |
|
|
|
|
»Kalamir |
#75
|
Yami
Poziom: Genshu
Posty: 1033 Wiek: 36 Dołączył: 21 Lut 2009
|
Napisano 08-01-2014, 15:12
|
|
Genkaku, sławna twierdza? słyszał opowieści? Wszystko to do poprawy. Nikt nawet nie wie gdzie ta twierdza się znajduje i jak ją znaleźć. Traktu? ale do twierdzy nie prowadzi żadna droga - da się wlecieć tylko samolotem. Raylan - powiedz mi gdzie widzisz tutaj D ? Ani Rayland ani Raylandzie - Raylanie - nie nazywaj go zakonnikiem i nie opisuj jego zachowania jak u sekretarki z sanbetsu. To gość nienależący do tej epoki, który setki lat był zamieniony w kamień, może być na bieżąco z polityką ale to nie zmieni w ciągu dnia jego charakteru i wyobcowania. Kraja"nom" - liczba mnoga. Black Thorne’a???? Kogo? Może przypadkiem Blackthrone'a? Te teksty, które ci wrąbałem na PW popraw w dialogach, nie spodziewałem się, że na surowo je wkleisz. DO POPRAWY |
|
|
|
|
»Kalamir |
#76
|
Yami
Poziom: Genshu
Posty: 1033 Wiek: 36 Dołączył: 21 Lut 2009
|
Napisano 09-01-2014, 10:51
|
|
Pit, twoj wpis zostal przeczytany, w wolnej chwili napisze dla ciebie c. d. ale wolalbym abys zmienil historie swojej pani rycerz - to Raylan otworzyl zakon niemal dla wszystkich, wczesniej byli jak x-meni u bryana singera. Nie istnieli dla nikogo poza prezydentem. |
|
|
|
|
»Sorata |
#77
|
Yami
Poziom: Genshu
Posty: 1471 Wiek: 39 Dołączył: 15 Gru 2008 Skąd: TG
|
Napisano 11-01-2014, 14:43
|
|
Idąc wzdłuż liny, Fenris podszedł do krawędzi budynku i spojrzał w dół. Uprząż kołysała się kilkanaście metrów niżej. Łącząca grotę z powierzchnią pępowina szybu windy lśniła blado w skąpej na tej wysokości fluorescencji.
- Daj lornetkę - zatrzymał najbliższego antyterrrorystę. Tamten zmierzył go wzrokiem, od jeszcze zlepionych cudzą krwią włosów, po kurtkę otrzymaną od jednego z ratowników i oddał urządzenie bez słowa. Bingo! Otwarty wylot włazu technicznego był dobrze widoczny dzięki przybliżeniu i podkręconemu kontrastowi. Z kolei zrzucone na równą kupkę, ultracieńkie paralotnie wskazywały jak napastnicy dostali się na dach.
- Niewątpliwie spadły z wojskowego transportu – pomyślał kąśliwie szaman. Na niewielkich kamyczkach pokrywających dach spoczywał jeszcze pokręcony trup jednego z nich. Widać nie rozpiął na czas uprzęży. Rzesza techników cierpliwie zabezpieczała ślady. Fenris nie miał już tu czego szukać.
Rozmowy z ocalałymi nie przyniosły dużo większych efektów. Większość mogła się podzielić tylko opisami desperackiej obrony, część nie odzyskała jeszcze przytomności, a reszta już nigdy nie przemówi. Najbardziej przydał się emerytowany kapral, który rozpoznał u napastników, z którymi starła się jego grupka, taktykę charakterystyczną dla mało znanego oddziału Umarłych. Sam Fenris kojarzył go tylko i wyłącznie dlatego, że Frosty kiedyś wyznał mu, że przed laty uczestniczył w ich szkoleniach. PO nietce do kłębak zdobywał coraz nowe informacje. Nie bez znaczenia okazał się chaos po ataku. Żaden z techników, którzy sprawdzali integralność rządowych baz danych nie wpadł na pomysł kwestionowania jego kompetencji odnośnie zastrzeżonych danych. Zorientowawszy sie, że szybkich informacji więcej nie zdobędzie, Fenris odszukał beeperem lokalizację Everett i skierował się w stronę jednego ze szpitali, do których zwieziono ofiary.
Bezpośrednio w holu, przy wyłamanych drzwiach, zaciekle dyskutowała podzielona na dwa obozy grupka. Po jednej stronie stał Zedd z kilkoma wojskowymi. Po garniakach i namiętnej gestykulacji Fenris ocenił, że ich rozmówcy to pewnie politycy z obstawą. Po bliższych oględzinach rozpoznał nawet samego prezydenta miasta.
Najwyższa szycha Tenri - Alphonse Mirrorhand był zwierzęciem typowo medialnym. Nie interesowały go potrzeby mieszkańców jego własnego miasta czy nawet tak trywialne sprawy jak zamach terrorystyczny w jego granicach. Po Khazarze krążyła nawet anegdota, że gdyby obiecano mu reelekcję za gdakanie jak kura, zniósł by jeszcze jajko by dowieść swojej determinacji. Słowem wazeliniarz, palant i kukła. Właściwy człowiek na właściwym miejscu… Pozostało zdać szybki raport Zeddowi, więc Fenris bezceremonialnie przerwał gadule jego wywód.
- Dzień dobry
- Nie do końca – Mirrorhand odruchowo podał mu rękę. Jak na mężczyznę z taką aparycją i nazwiskiem, miał zdecydowanie za słaby uścisk dłoni. Fenris miał wrażenie, że ściska wyjątkowo ruchliwego węgorza. Brr. I ten wystudiowany wyraz twarzy. Mieli go zawsze ludzie, którzy rodzili się, by grać swoją rolę przez całe życie. Ledwo pan szycha przekonał się, że nie warto poświęcać odrobiny uwagi nowoprzybyłemu, odwrócił się z powrotem w stronę Moondropa. Kapitan wykorzystał jednak chwilę, żeby wejść mu w słowo.
- Mieli konkretny plan, finanse i ludzi by go zrealizować z niesamowitą precyzją. Mieli nawet drogę ewakuacji i gdyby nie szybka reakcja Nightthorna – wskazał Fenrisa - leżelibyśmy jak prosiaki w rzeźni. Skąd wogóle wiedziałeś o ataku?
- Wytłumaczę na osobności – do Aegona w zasadzie nic nie miał, ale nie chciał opowiadać tej bandzie mniejszych i większych szujek, że zna komandora sanbetańskiego wywiadu.
- Niech będzie – Zedd przełknął odmowę zaskakująco gładko – chodzi mi o to panie prezydencie, że nie ma teraz nic definitywnego co mógłbym panu powiedzieć. Proszę uzbroić się w cierpliwość i pozwolić mi i moim ludziom pracować.
Mirrorhand nie odpuszczał. Poszukiwanie odpowiedzi w złym miejscu, było częstą reakcją stresową u ludzi przy władzy.
- Z kim wy do cholery próbujecie walczyć? Ot, tak uderzyć na schowany pod ziemią budynek wojskowy? I jeszcze w stolicy! A wy chcecie z nimi rozpętać wojnę?! Jak to w ogóle możliwe, że część z nich uciekła?! – tak się wczuł, że przez chwilę szaman nawet uwierzył, że polityk ma ich dobro na względzie - To się rozejdzie takim pier.dolnięciem, że elektorat nas sam zagryzie.
No to buch. Krew momentalnie zaszumiała w uszach Soraty. Runął do przodu odtrącając spiętego Zedda. Na twarzy kapitana również drgały objawy ledwo powstrzymywanej wściekłości. Jak dobrze nie mieć ograniczeń stanowiskowych. Wjechał w Mirrorhand’a jak rozpędzona lokomotywa i rzucił zaskakująco lekkim ciałem o najbliższą ścianę. Nim prezydent zdążył się odbić, został przyciśnięty do ozdobnej boazerii. Przez dłuższą chwilę szukał słów między spazmatycznie zaciśniętymi zębami.
- Zginęli ludzie, kur.wi synu! Dobrzy, w przeciwieństwie do ciebie!– warknął i ścisnął mocniej – wspomnij jeszcze raz o zbliżających się wyborach, a gwarantuję, że będziesz pierwszą kobietą na tym stanowisku!
Goryle zareagowali z opóźnieniem. Fenris poczuł ciężkie dłonie na ramionach, ale uspokoił się dopiero po krótkiej komendzie Zedda. Rozluźnił chwyt, a Mirrorhand zaczerpnął spazmatycznie powietrza.
- Panienka…Nawet nie ścisnąłem mu tchawicy – w myślach szamana dominowała bezbrzeżna pogarda. Rozpętał się chaos. Wszyscy zaczęli się przekrzykiwać, a Zedd szybko rozkazał podwładnym odciągnąć Fenrisa. Widząc, że dowódca poświeca się teraz ułagodzeniu wysoko postawionego dupka, odszedł schłodzić obolałą głowę.
***
Dzięki kolejnej porcji informacji od Genkaku, przeczytanej po drodze, trochę lepiej poskładał sobie plan ataku. Teraz tylko sprawdzić co z Everett…
- Ciągle nazywasz ją tylko nazwiskiem. Czyżby kiełkujące uczucie? Potrzeba Ci ramienia do wypłakania? – zakpił Wilk
Nie zdążył odpowiedzieć, bo akurat przechodził przez otwierające się z sykiem drzwi i uderzyły w niego charakterystyczne zapachy i dźwięki szpitala. Wszyscy biegali w chaosie charakterystycznym dla tego typu „wypadków”. Szczęśliwym trafem obieg informacji przejęli już wojskowi. Ledwo Fenris podszedł do recepcji, a jeden z sanitariuszy skierował na niego pytający wzrok.
- Everett, Kristin – mignął w odpowiedzi identyfikatorem. Nagijka była przytomna jak ą zabierali. Mogła podać swoje dane.
- Sala dziewięćdziesiąta trzecia. Trzecie piętro, lewa strona – mężczyzna szybko odwrócił się do kolejnego petenta.
Kristin dzielnie podniosła brodę i po chwili wyprostowała się w pełni. Prawie było słychać przeskok napiętych ścięgien karku. Czynnik neuroagresywny musiał jeszcze całkiem mocno działać. Jednak nawet ne odpowiedziała na jego powitanie. Spod kołdry wyciągnęła niewielki notatnik i postukując lekko długopisem zaczęła wyliczać.
- Brak danych na temat napastników, ale udało mi się ustalić kto wynajął samochody, którymi wycofały się niedobitki. Wszystkie wynajęte zaraz przy lotnisku. Właściciel wypożyczalni to niejaki Kichimura. Sanbetańczyk. Żona stąd. Dowiedz się czy ma powiązania z mitsukai.
- Przekażę dalej – szaman był pod wrażeniem kompetencji Nagijki. Ustaliła tak wiele w niesamowicie krótkim czasie. Do tego pozostając pod wpływem leków.
- Broń prawdopodobnie pochodziła z Psiego Cmentarzyska. Wszystko nówki sztuki, poza jakąkolwiek ewidencją. Dalej nie ma sensu jej śledzić – poruszyła ramionami - Udało nam się tylko ustalić, że przerzucili ją jako ładunek dyplomatyczny do strefy wolnocłowej Sanbetsu. Podejrzewam, że do wybrzeży Khazaru transportowała ją potem jakaś niewielka piracka jednostka. Może dwie, na wypadek spotkania straży przybrzeżnej. Krwawe Szakale miały podobną taktykę już kilkanaście lat temu.
- W porcie odebrały ją „słupy” – domyślił się Fenris, a Kristin słabo potaknęła – późniejszy transport to już tylko kwestia czasu. Na budynek uderzyli z szybu windy, na składanych paralotniach – podzielił się własnymi zdobyczami – dotychczas udało się ustalić tożsamość dwunastu zabitych. Wszystko ex-komandosi. To samo z atakiem na sanbetański wywiad. Zaginieni w akcji. Często w typowych fubarach. To znaczy..
- Wiem co to znaczy. Upozorowane wypadki, a potem kariera gangstera?
- Możliwe. Chociaż część z nich miała we krwi ślady psychotropów, wskazujących na długotrwałe pranie mózgu. No nic. Odpoczywaj! Odezwę się jutro po rozmowie z Białowłosym. Pełniejszy raport podeślę z samolotu.
- Mistrzem! – podkreśliła – poza tym jadę z tobą – ledwo się odwrócił, a już gramoliła się z łóżka
- Ale..
- Raportujemy osobiście! – ucięła ostro - załatw mi moje ubrania i transport.
Cóż zrobić? Chcąc nie chcąc poszedł zdobyć mundur. Czas na podróż do Nag. Varlsdaborg czekał.
***
Odpoczynek podczas lotu był miłą odmianą. Oboje byli wykończeni wydarzeniami poprzedniego dnia i możliwość snu była w tym momencie najlepszym prezentem jaki mogli sobie sprawić. Wszystkie rozmowy podejmą w Varfaine. Z krótkich, niechętnych komentarzy Everett wynikało, że nowy Wielki Mistrz jest obecnie najlepiej przygotowany do ataku ze strony „zwiastunów”. Obudziło ich lądowanie. Zaraz po wyjściu z pojazdu, Fenris przekonał się ile prawdy było w słowach Kristin. Wszelkie zniszczenia z ataku przed kilkoma miesiącami już wyeliminowano, a nawet teraz po dziedzińcu i murach uwijało się kilkudziesięciu ludzi montujących kolejne zabezpieczenia, zajmujących się sprowadzonym sprzętem, albo po prostu zmierzających we wszystkich kierunkach. Ukryta między skałami Varfaine, odżyła silniejsza niż dawniej. Fenris powstrzymał jednak komentarzae, ograniczając się do podążania śladami dziesiątej rycerz, która najwidoczniej doskonale wiedziała dokąd się kierować. Na każdym kroku mijali przemyślnie ukryte pułapki, wzmacniane nowoczesną mechaniką. Najwidoczniej plany defensywne nie ograniczały się do olbrzymiego kalibru dział przeciwlotniczych na szczycie każdej z wież. W Sali Zebrań, stojący przy antycznym stole Raylan Białowłosy rozmawiał przyciszonym głosem z kilkoma rycerzami zakonnej kapituły. Przeplatając ponad stuletnie archaizmy ze współczesną mową, sprawiał trochę komiczne wrażenie. Jednak otaczający go nimb autorytetu odbierał całkowicie ochotę na żarty. Widać było, że nie próżnował. Nie tylko poświęcił czas na przyswojenie zmian, ale też rozpoczął szeroko zakrojone działania militarne. Podeszli bliżej. Ich kroki tłumiły grube kobierce rozpostarte na planie gwiazdy, jednak oczywistym było, że zebrani przy stole rycerze zauważyli ich przybycie. Wymienili ostatnie uwagi, a Wielki Mistrz odwrócił się w ich stronę. Jako jedyny w sali nosił stalowy napierśnik obity futrem i pyszny, ciężki płaszcz z niedźwiedziej skóry. Kristin przyklęknęła na jedno kolano z pięścią przyciśniętą do serca, czekając pokornie na reakcję przełożonego. Widać było, że wzięła sobie porażkę w Khazarze do serca. Raylan stanął na wysokości zadania.
- Dziesiąta! – ucieszył się autentycznie – widzę, żeś zdrowa. Niełatwo ubić komtura Musspelheimu. Witaj! – podniósł ją i uściskał jak najdroższego kompana.
- Witamy również Twojego towarzysza – zwrócił się do szamana - Rad jestem móc Cię zobaczyć, mistrzu Nighttornie, chociaż godzina zaprawdę jest wraża.
- Przyjemność po mojej stronie Wielki Mistrzu Raylanie – Sorata nie zamierzał pozwolić by Białowłosy odniósł wrażenie, że konwenanse osłabły przez wieki – cieszę się, widząc Cię w dobrym zdrowiu – był szczerze zaskoczony, że rycerzowi nie tylko udało się przeżyć, ale osiągnąć tak wiele w stosunkowo krótkim czasie.
- Przeciwnik jest bardziej niż godny – zgodził się Mistrz, jakby przewidując o co szamanowi chodziło - A jego ruchy prawdziwie niezgadne. Ale o tym dosyć. Z czymże przychodzisz mistrzu Khazarczyku? Będzież to oferta pokoju? Inne wieści? – gestem zaprosił ich dalej.
Fenris sam się zastanawiał. Spodziewał się odpowiedzi na kilka pytań, a najbardziej palące dotyczyło broni zdolnej pokonać nieśmiertelnych, a teraz przytroczonej do pasa Białowłosego. Czy jego własne kruczoczarne ostrze sprosta takiemu zadaniu? |
Kryteria oceny walk: Klimat 4/10 Mechanika 3/10 Warsztat 3/10. W razie wątpliwości - konsultuj. Pomoc: https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=17457#17457 |
|
|
|
»Kalamir |
#78
|
Yami
Poziom: Genshu
Posty: 1033 Wiek: 36 Dołączył: 21 Lut 2009
|
Napisano 23-04-2014, 13:58
|
|
Sorata prestiż +14
- Wpis 5 -
Przeprowadź rozmowę z Raylanem, opowiedz mu o taktyce oddziału umarłych a następnie wraz z partnerką skorzystaj z zasobów zakonu. Kalamir był przywódcą wywiadu Nagijskiego. W jego zapieczętowanym pokoju wciąż znajduje się wiele pomocnych informacji, terminal z ograniczonym dostępem do tajnych akt oraz może coś jeszcze (...)
Wybierz jeden wariant:
1. Har - odnajdź Hakara O'Mare* i zrób z nim co uznasz za stosowne.
2. Psie Cmentarzysko - wmieszaj się w sferę byłych militarystów a następnie zrekrutuj się do bardzo dobrze opłacanej fuchy, która wskazuje na tajemnicze oddziały Mitsukai. Wymagane aktorstwo na poziomie 2. Przyjdzie ci spotkać Asgeira NPC nie możesz pozwolić by cię rozpoznał.
*były wojskowy z oddziału umarłych, raczej niebezpieczny i niegodny zaufania, możliwe, że posiada informacje o innych mu podobnych, którzy mogą współdziałać z Mitsukai jako ich mięso armatnie. Gość jest oderwany od rzeczywistości, prezentuje podejście antyrządowe, utracił wiarę w system ale jeszcze nie przekroczył ostatniej granicy do stania się aktywistą. |
|
|
|
|
»Kalamir |
#79
|
Yami
Poziom: Genshu
Posty: 1033 Wiek: 36 Dołączył: 21 Lut 2009
|
Napisano 27-04-2014, 12:21
|
|
Pit prestiż +8
- Wpis 3 - - Chaos +10% -
Udaj się na statek w celu dokonania oględzin oraz kontynuowania dalszego śledztwa. Odkryj, że statek został zaatakowany w celu wydobyci rdzenia reaktora paliwowego - przestarzałego, nie używanego już napędu opierającego się na promieniotwórczych pierwiastkach.
Przeszkodą będzie tajemnicza roślina-kwiat, która kilka godzin temu obrosła cały okręt a teraz wydaje się obumierać. Możliwe, że dokonano ataku chemicznego przy pomocy zmodyfikowanych ...nasion? Roślina wciąż może się bronić przed wami.
Tajemnica Statku:
Chemia (3) dalszy ślad, co stało za atakiem
Chemia (4) wziąć się do roboty,
Programowanie (3) otworzymy sobie grodzie, naprawę i hackowanie czas zacząć
Programowanie (4) zablokowane
Medycyna (3) zablokowane
Okultyzm (3) zablokowane
Dalszy ślad
Ktokolwiek dostał się do maszynowni miał sporo sprzętu aby dobrać się do rdzenia, ponieważ ten został usunięty niemal perfekcyjnie. Niestety promieniowanie wzrasta, nie możesz dopuścić do przegrzania się pozostawionych odpadków. Może później chłopaki z laboratorium coś z tego wyciągną.
Co stało za atakiem
Odnalezieni członkowie załogi są otruci kwiatowym pyłem. Są niezwykle agresywni i przejawiają oznaki paranoi. Mogą stanowić poważne zagrożenie dla misji. Dobra detektywistyczna praca może doprowadzić się do miejsca wybuchu epidemii. Ktoś zagotował w messie kilka kilo nasion, które nie tylko potruł załogę ale po kilku godzinach rozrosły się do postaci roślin o gigantycznych rozmiarach i zaczęły przejmować statek.
Wziąć się do roboty
Potrzebujesz 2 h w laboratorium oby odseparować tajemniczą toksyne od jedzenia lub d n a zainfekowanych. W tym czasie twój zespół/partner powinni zapewnić ci bezpieczeństwo. Sukces może oznaczać ratunek dla chociaż małej części załogi. To może oznaczać jakieś zeznania.
Naprawę i hackowanie czas zacząć
Chociaż większa część systemu została uszkodzona, może uda ci się coś odratować. Informacje z tego wariantu drogą PW.
Otworzymy sobie grodzie
Otwierasz grodzie, które dają ci dostęp niemal do każdej części statku. Poruszanie stało się znacznie łatwiejsze.
Sukces oznacza wyeliminowanie czynnika chaos!
// wykupienie umiejętności owocuje odblokowaniem dodatkowych wariantów. |
|
Ostatnio zmieniony przez Kalamir 30-04-2014, 09:52, w całości zmieniany 3 razy |
|
|
|
»Sorata |
#80
|
Yami
Poziom: Genshu
Posty: 1471 Wiek: 39 Dołączył: 15 Gru 2008 Skąd: TG
|
Napisano 05-05-2014, 16:33
|
|
Mistrz wymieniając ciche uwagi z Everett, podążył korytarzem do bardziej prywatnego miejsca spotkań. Idąc kilka kroków za nimi, Fenris rozpoznał korytarz, w którym ostatni raz zamienił słowo z poprzednim Wielkim Mistrzem Zakonu. Prowadził do okazałej wieży Kalamira – rycerza, który teraz stał się Blackthrone’em (cokolwiek to oznaczało). Prowadzący ich Mistrz zwolnił i skręcił do nieznanej Soracie części. Niewielki pokoik z kominkiem miał pewnie służyć relaksowi ale było widać, że dawny mieszkaniec bywał tu rzadko. Trzy krzesła i stół z ciepłym napitkiem wstawiono tu niedawno. Drewno rozpaliło się porządnie raptem kilka minut wcześniej i pomieszczenie nie zdążyło się jeszcze nagrzać.
- Cholerne mrozy – Sorata ukradkiem zatarł ręce, a Raylan i Everett uprzejmie udawali, ze tego nie widzą. Everett rozlała trunek z buchającego parą dzbana. Słodkawy posmak wskazywał na grog. Raylan ulał trochę na posadzkę i gdy etykiecie stało się zadość, nachylił się w stronę khazaraczyka, ponaglając.
- Nie trzymajże nas w niepewności panie, ino do sedna przejdźcie. Kwapię się do działania, lecz czy Khazar powie to samo? Azali nam pomożecie?
- Niestety nie mam dobrych wiadomości. Jedyne co mogę zaoferować w tej chwili to oddział kapitana Moondropa i zasoby przez niego zgromadzone. Prawdopodobnie niedawny atak wywoła większą reakcję, ale trudno teraz powiedzieć czy strach i działania prewencyjne nie obejmą również członków waszego zakonu.
- Powiedzcie proszę więcej o tym ataku. Ostatni gość toczka w toczkę to samo mówił.
Mnemotechnikę wpaja się kandydatom już na samym początku szkolenia szamańskiego. Mimo, że Sorata przez długi czas miał problemy z pamięcią i postrzeganiem rzeczywistości, ostatecznie stał się jednym z najlepszych pod tym względem agentów polowych. Odbicia od dna zazwyczaj charakteryzują się niesamowitą siłą. Nie był to jeszcze poziom pamięci ejdetycznej, ale dużo mu nie brakowało do tego stopnia zanurzenia się we wspomnieniach. Bardzo pomagał w tym fakt, że bezpośrednio po opętaniu stał się również synestetą. Same korzyści, bez dwóch zdań... Pod jego powiekami pojawiły się obrazy tamtego dnia, a odpowiednie ośrodki w mózgu dopełniły całości symulacjami zapachów i dźwięków. Nie pomijając nawet najdrobniejszych szczegółów, Fenris zaczął opisywać podjazdowe walki w ciasnych korytarzach budynku. Szczegółowo opisał praktycznie cały dzień - od momentu spotkania z wysłanniczką zakonu, aż po badanie trasy ataku i wstępnego raportu na temat dziwnego odczynnika, który wywołał u Everett piorunujący ból.
- W ataku brało udział przynajmniej kilka osób z rozwiązanej już khazarskiej jednostki „Umarłych” - Przypomniał sobie również fragment, który mógł uzupełnić dzięki znajomościom.
- Składali się z dwóch oddziałów - konwencjonalnego i szamańskiego - mówił opornie, powstrzymywany przez świadomość, że rozmawia właśnie z kilkoma mutantami, którzy w innych okolicznościach pewnie byli by jego wrogami - Nawet zwykli żołnierze specjalizowali się w taktykach grupowych przeciwko nadludziom i czarodziejom, a jednostka szamańska miała nawet większy potencjał bojowy. W końcu rosnący odsetek chorób psychicznych i coraz większa ilość nowych kadetów zasilająca lasy Grimmwaldu, wyleczyła nawet najbardziej konserwatywnych zwolenników kontroli. Ostatecznie straty były tak duże, że pomysł zarzucono po obu stronach.
Póki co zdecydował się przemilczeć konkrety. Lem wyuczył go kilku sztuczek, które stosowały te oddziały i Fenris nie chciał tracić choćby drobnej przewagi. Obawiał się wyników kolejnego starcia na wzór ataku w Tenri. Jeszcze gorzej jeśli wyślą transformowanych Umarłych albo podobne jednostki. Kto wie jak daleko sięgają macki nieśmiertelnych?
- Trudno określić jak prezentują się proporcje teraz, po tylu latach. Obstawiałbym 50/50 i mam szczerą nadzieję, że jest ich już niewielu - zawstydził się lekko na widok wyrazu twarzy Raylana - wiem, że to moi krajanie, ale są ekstremalnie niebezpieczni i nie widzę sposobu innego jak ich usunięcie.
Jedyną reakcją na całą opowieść był tylko pogłębiony mars na twarzy Wielkiego Mistrza.
- To zaiste nienajlepsze wieści. Ale z otwartymi ramionami przyjmujemy każdego sprzymierzeńca – zawahał się ledwo zauważalnie - Czy mogę was prosić o udanie się w naszym imieniu do Babilonu? Everett wspominała o powiązaniach z Posłańcami.
- A taak - przypomniał sobie Sorata - trop prowadził właśnie tam – swoją drogą żaden khazarski zwierzchnik nigdy nie był tak miły wysyłając go na misję. Ha.
- Tam ich tylko uzbrojono - przypomniała Kristin - ale najlogiczniej byłoby właśnie tam podjąć nitkę. Sama zajmę się punktami przerzutowymi na nubijskim wybrzeżu - poczekała na skiniecie głową Białowłosego - Może dotrzemy do lokalnych komórek mitsukai.
- Wracasz? - Sorata spojrzał na nią zaskoczony.
- Najbardziej efektywne jest przydzielenie tego samego agenta na to samo miejsce póki trwa operacja. Inni rycerze koordynują działania w granicach Sanbetsu
- Nie o to mi chodziło - szaman lekko się zirytował. Chciał być miły, a potraktowała go jak ledwie upieczonego młodzika - Jak się czujesz? Toksyna zwalczona?
- Nie wiem - odpowiedziała z rozbrajającą szczerością, nie zmieniając wyrazu twarzy nawet na jotę. Twarda sztuka. Pozostało zatwierdzić przydziały.
- Mistrzu? - oboje zwrócili się w kierunku Raylana.
Ograniczając się tylko do suchych faktów, Białowłosy streścił na użytek szamana co dotychczas udało się dowiedzieć o przeciwniku. Pierwsze i każde kolejne zetknięcie Soraty z nieśmiertelnymi było krótkie, intensywne i nie pozwoliło mu prawidłowo ocenić potencjału wroga. W szeregach Khazaru nie miał wystarczającej pozycji, by mieć podgląd na ogół spraw i zazwyczaj każdy wyższy rangą miotał nim jak piórkiem po całym świecie. Teraz, gdy słuchał mistrza Zakonu Musspelheimu, musiał przyznać, że problem zdecydowanie wykracza poza jego ekspertyzę. Z suchej relacji Raylana wyłaniał się bardzo niepokojący obraz supertajnej organizacji o globalnym zasięgu, wykorzystującej półświatek na wszystkich czterech kontynentach. Mitsukai musieli infiltrować podziemie latami, zbierając wpływy, środki i informacje. Patrząc na starożytną genezę grupy, szamanowi przyszło nawet do głowy, że mogli celowo tworzyć podwaliny swego powrotu już lata temu, wpływając na budowę rządów, obsadzanie stanowisk, a nawet decyzje w ramach projektów militarnych. On by tak zrobił na ich miejscu. Już same draguuny dawały im niesamowitą przewagę. Zauważył, że odrobinę odpłynął gdy Raylan zakończył.
- Kopię danych dostaniecie panie na tym tak zwanym pendrajwie – podsumował widocznie dumny z siebie – Dziesiąta o to zadba. Potrzebujemy Khazaru zwartego i gotowego. Coś jeszcze? Spieszno mi do obowiązków powrócić.
- Tylko jedna prośba – Sorata szybko ocenił zapas czasowy jakim dysponował – pozwolicie Mistrzu, że tu zostanę? Może zwróci moją uwagę jakiś szczegół, który umknął waszym pospiesznym poszukiwaniom?
- Jak sobie życzycie - Raylan skłonił się lekko, zawinął futrem i odwrócił się do kobiety oczekującej już z rękami założonymi za plecy.
- Dziesiąta! Słowo? – wskazał drzwi
Sorata odczekał chwilę rozglądając się zapieczętowanych schodach i cały poświęcił się poszukiwaniom. Jeśli szybko się uwinie, może nawet uda się pożegnać Kristin. Od czego by tu zacząć? Główne pomieszczenia wieży Kalamira pozostały w praktycznie niezmienionym stanie od ostatniej potyczki. Fenris znalazł nawet zaschłe plamy krwi, którą pupil rycerza wytoczył z atakujących go najemników kilka miesięcy wcześniej. Co prawda gdzieniegdzie widać było ślady ingerencji, ale informacje pozostały na swoim miejscu. Wystarczyło poszukać. Okna były zaślepione deskami ale w pomieszczeniu i tak było przeraźliwie zimno. On sam mógł znieść całkiem wiele ale nie potrafił powiedzieć tego samego o swoich „ochroniarzach”. Zmienił nieznacznie temperaturę poszczególnych fragmentów inyatuwamakaskan i już po chwili miłe ciepło popłynęło nawet w czubki palców u stóp. Na samym początku, szaman uruchomił centrum komputerowe i grzebiąc w dokumentach, ściągał dane z interesujących ( i dostępnych) katalogów na własny beeper. Kalamir miał mnóstwo informacji na przeróżne tematy, więc poszukiwania i wstępna organizacja informacji zajęły khazarczykowi dziesięć godzin. Po wszystkim położył się spać pod dogasającym spokojnie kominkiem w niewielkiej salce u podnóża wieży.
Babilon, Psie Cmentarzysko
Zbudowane na betonowych gruzach Kartamisy slumsy, rozkwitały własnym życiem w sercu lasu, powoli upominającego się o swoją zdobycz. Jako jedno z niewielu podobnych miejsc, Psie cmentarzysko miało tendencję do gromadzenia ciemnych typów. Zatrudnienie znajdowały tu zarówno bandy piratów i najemników, jak również zmilitaryzowane jednostki weteranów lub oddziały, których metody działania były często zbyt kontrowersyjne, by utrzymywanie ich nadal opłacało się oficjalnym rządom. Wszyscy oni zniknęli z radarów dawno temu, ale oczywiście nie oznaczało to zaprzestania działalności. Również stara jednostka Frostwinda – Umarli, spoczęła tutaj jako niewygodny sekret Khazaru. Przynajmniej to co z niej zostało. Sorata już pierwszego dnia zdobył mundur jednej z liczniejszych jednostek najemniczych w okolicy. Rotacja była na tyle spora, że niczego nieświadomi weterani traktowali go jako jeszcze jednego kota,a barwy na tyle rozpoznawalne, że gwarantowały najniższy awans w tym nietypowym społeczeństwie. Nie czekało go nic poważniejszego od okazyjnego kuksańca czy lekko upokarzającego polecenia. Szamanowi dotychczas nie udało się jeszcze nic ustalić, wiec podejmował się takich zleceń z ochotą, cały czas trzymając uszy i oczy otwarte. Z kilkuset różnego rodzaju ugrupowań stacjonujących w tej chwili w mieście, trzy oczekiwały nowego, lukratywnego zlecenia. O tym Fenris dowiedział się przypadkiem, częstując fajkami, które ukradł wcześniej obwoźnemu sprzedawcy i wystarczająco głośno narzekając na zastój w portfelu. Miejscowa „elita” miała trudności z ustaleniem, dlaczego spłukany kot co wieczór stawia flaszkę przynajmniej na jednym stoliku. Odsiew prawdziwych informacji od plotek był niestety katorgą i szaman miał poważne wątpliwości czy faktycznie uda się tym razem. Tym bardziej, że obietnica dobrze płatnej fuchy była stałym elementem cowieczornych pijackich opowieści.
Dlatego też gdy szaman w końcu odkrył gdzie i kiedy ma dojść do werbunku było już niemal za późno na działanie. Wieczorna wilgoć sprawiła, że koszula przylgnęła mu do ciała gdy przepychał się z powrotem do „hotelu” zaanektowanego przez „własną” frakcję. Wystarczyło lekko podbechtać dumę bezpośredniego przełożonego i fama o zleceniu powędrowała jedyną naturalną drogą. W górę. Pięć godzin później, pospiesznie zgromadzone przedstawicielstwo wysłuchiwało szczegółów operacji, a ukryty za wyłamanym oknem Fenris ostrożnie nasłuchiwał i niewielkim mikrofonem kierunkowym zapisywał rozmowę na dysk beepera.
- Może chodzi o uderzenie na Arkadię? - pomyślał - operacje pod kopułą wymagały by zaangażowania podobnych środków co w przypadku Tenri. Chociaż może zdążyli już uderzyć. Babilon nigdy nie chwalił się ze swoimi porażkami.
Po plecach ponownie przebiegły mu dreszcze. Mitsukai w stosunkowo krótkim czasie znacząco upośledzili potencjalne kontrataki trzech państw. Trzeba trzymać rękę na pulsie bo niedługo może się okazać, że całe Tenchi zajmuje już tylko jedno państwo, pod butem nieśmiertelnych. Wypowiedzi były jednak na tyle niejasne, że nie miał szans domyślenia się o co chodzi przed faktyczną akcją. Podjąwszy decyzję, zdecydował że czas się rozejrzeć. Kolorowa zbieranina wypełniająca pomieszczenie nie wyróżniała się właściwie niczym specjalnym. Już po zachowaniu można było stwierdzić, kto się podejmie i podoła wypełnieniu prywatnego zlecenia. Tylko jeden z najmitów sprawiał wrażenie, jakby nie identyfikował się z żadną z grupek, które napłynęły na nabór. Zdradziła go mowa ciała typowa dla służbisty, perfekcyjnie kontrolującego każdy swój ruch. Siedział na uboczu i udając, że drzemie, uważnie słuchał szczegółów odprawy. Fenrisowi trudno było ustalić, czy najemnik należy do werbowników, czy po prostu korzystając z okazji zbiera informacje. Jakby wiedziony nadzwyczajnym przeczuciem mężczyzna spojrzał w mrok za oknem. Szaman zamarł wiedząc, że ruch tylko pogorszył by sprawę. Odetchnął dopiero gdy tamten odwrócił wzrok i wrócił myślami do układania planu dalszego działania. Każdy przeciwnik, który rzuciłby mu otwarte wyzwanie, gorzko by się rozczarował. Należał bowiem do tych nielicznych wojowników, którzy wybierali drogę cienia nie z przymusu, ale dla czystej przyjemności. Wielokrotnie nie doceniano jego prawdziwej siły, a niedopowiedzenia i plotki działały dodatkowo na korzyść szamana. Poruszając się cicho niczym kot, wyszedł przez okno na obłupany gzyms i zeskoczył w noc. Gdy wchodził między drzewa, zgruchotane miasto żegnało go kakofonią dźwięków nocnego życia. Czas na nawiązanie kontaktu, a w granicach Psiego Cmentarzyska nie można było zaufać żadnej ścianie. |
Kryteria oceny walk: Klimat 4/10 Mechanika 3/10 Warsztat 3/10. W razie wątpliwości - konsultuj. Pomoc: https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=17457#17457 |
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,11 sekundy. Zapytań do SQL: 17
|