Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Lokacja] Ting
 Rozpoczęty przez *Lorgan, 14-11-2010, 14:29

4 odpowiedzi w tym temacie
*Lorgan   #1 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 37
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa
Cytuj
Autor: Kalamir

Gdy miałem piętnaście lat, mistrz Slazer polecił mi zabrać miecz i dołączyć do niego na szlaku. O świcie opuściliśmy szkołę rycerską. Były to czasy pokoju, parę lat po tym jak cesarstwo Nag stało się nazwą nie tylko kraju lecz całego kontynentu. "Czasy pokoju" mówił mistrz. Jechaliśmy konno przez dwa dni, pogoda nam dopisywała. Chaotycznie krążyliśmy po zaśnieżonych lasach i polach, wiedziałem jednak, że mistrz wie dokąd jedzie. Zastanawiałem się tylko po co zabrał i mnie. Wreszcie zjechaliśmy w zalesione doliny. Po kolejnych dwóch dniach dotarliśmy na miejsce. Przywitał nas widok co najmniej dwustu zbrojnych rycerzy zgromadzonych na kamiennej arenie, półkolistym teatrze. Nie było to służby ani giermków jak ja, wszyscy byli prawdziwymi rycerzami. Wielki mężczyzna w czarnej zbroi uciszył tłum i rozkazał, by każdy znalazł miejsce adekwatne do regionu, z którego przybywa. Wraz z mistrzem usiedliśmy w niższych rzędach oznaczających północ.
Było to zebranie rycerzy, Ting rozpatrujący ich wewnętrzne problemy. Na środkowy plac wyszło dwóch mężczyzn. Jeden oskarżył drugiego o zdradzę i mord, a następnie przedstawił swych świadków i zgromadzone dowody. Oskarżony przyznał się do winy, następnie przedstawił swoją wersję. Sprawa stanęła w impasie. Ogłoszono bitwę ku chwale Odyna i tak oto oskarżyciel pożegnał się z życiem. Rycerska sprawiedliwość. Dalsze dysputy wyglądały podobnie. Wreszcie wstał mistrz Slazer i rozkazał mi wyjść na plac. Byłem przerażony. Myślałem, że i mnie ktoś oskarży. Myliłem się. Obrady weszły w kolejny etap. To było moje pasowanie...

Dzisiaj stanem rycerskich rządzi biurokracja. Nie szanuje się już tradycji, które wychowały mnie i waszych ojców. Ale my pamiętamy. Co roku składamy hołd na miejscu Tingu. Niektórzy z was również wolą powierzyć swe życie temu miejscu niż sądom czy żandarmerii. Wiem, bo za każdym razem gdy tu jestem, znajduje świeża krew.


***

Niegdyś miejsce Tingu (lub inaczej Rittergericht - zestawienie słów Rycerz i Sąd) był miejscem, gdzie rozwiązywano spory rycerskie, przeprowadzano pojedynki oraz mianowano nowych członków stanu. Jednak świat się zmienił, został opanowany przez biurokrację a samo koloseum zostało zapomniane. Jednak wśród rycerskich grup wciąż są ci, którzy pamiętają. Wojownicy wolący rozwiązywać spory miedzy sobą przy świadkach z własnego stanu. Czasami zdarzają się mniejsze zebrania mające na celu pasowanie nowych adeptów sztuki miecza. No a czasami dochodzi do zwykłych porachunków zakończonych prymitywnym rozlewem krwi.


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 
»Kalamir   #2 
Yami


Poziom: Genshu
Posty: 1033
Wiek: 35
Dołączył: 21 Lut 2009
Cytuj


Wygrywa: Kalamir
   
Profil PW
 
 
^Genkaku   #3 
Tyran
Bald Prince of Crime


Poziom: Genshu
Stopień: Senshu
Posty: 1227
Wiek: 38
Dołączył: 20 Gru 2009
Skąd: Raszyn/Warszawa
Cytuj


Genkaku przechadzał się powolnym krokiem po gwarnej sali balowej. Jedno musiał przyznać Nagijczyką, potrafili organizować przyjęcia. Wszędzie dookoła kręcili się elegancko ubrani goście. Rozmawiali, tańczyli, jedli i przede wszystkim dobrze się bawili. Był to jednak tylko wierzchołek góry lodowej. Takie imprezy poza podstawową rolą jaką pełniły miały też dodatkową funkcję. Tworzyły idealne środowisko dla wszelkiego rodzaju spisków, gierek i intryg. Oczywiste było też, że można tu było zawrzeć nowej, interesujące i z całą pewnością przydatne w przyszłości, znajomości. Łatwo było poznać osoby, które przybyło na bal jedynie pod pretekstem dobrej zabawy. Odkąd Genkaku zaczął bywać na salonach, nauczył się rozpoznawać ten specyficzny rodzaj ludzi. Wpływowych, często bogatych i znudzonych. Nić powiązać między nimi, rozchodziła się niczym pęknięcie na tafli lodu. Wystarczyło zacząć od jednego miejsca i podążać dalej. Poznawać kolejne rozgałęzienie. Dla Agenta takim punktem zero, była znajomość z Kazuyą Ishiro. To on po kolei zapoznawał go z kolejnymi ludźmi, którzy na tym świecie rozdają karty. W końcu dotarł aż tutaj. Bal na jednym z nagijskich dworów. Domyślał się, że na pewno nie jest tu z powodu swojego obycia, czy charakteru. Co prawda jego obecność stanowiła w pewnym sensie atrakcję dla znudzonych dam dworu, jednak panowie raczej nie zwracali na niego uwagi. Gospodarz na pewno miał do niego jakiś interes. Coś z czym nie mógł zwrócić się do żadnego z miejscowych przyjaciół. Dla tego właśnie nawiązał kontakt z Ishiro, a on przekazał zaproszenie na ten bal Genkaku. Sieć powiązań i wpływów działała doskonale.
Przechodząc obok kelnera porwał z niesionej przez niego tacy kieliszek z winem. Przystanąwszy na chwilę sanbetańczyk rozejrzał się. Sala było bardzo duża, urządzona w staro nagijskim stylu. Ze wysokich ścian zwisały bogato haftowane gobeliny, przedstawiające wycinki z historii regionu, lub całego cesarstwa. Obszyte purpurą i złotem robiły naprawdę sporę wrażenie, szczególnie w świetle potężnych uwieszonych pod sufitem kandelabrów. Zamyślony agent powoli zaczął sunąć między rozbawionym tłumem w stronę ogrodu. To co zwracało jego szczególną uwagę, to fakt, że poza zwyczajowym frakiem, jaki obowiązywał przy takich okazjach, znacz część mężczyzn ubrana była inaczej. W tradycyjne nagijskie szlacheckie szaty z szerokim rycerskim pasem i grubym złotym łańcuchem u szyji. Dochodził właśnie do ogrodu, gdy w końcu podszedł do niego jeden ze służących:
- Najjaśniejszy Pan prosi na prywatę spotkanie w swoim gabinecie.
Genkaku przytaknął z uśmiechem i podążył za lokajem w kierunku schodów na wyższe piętro posiadłości. U góry było o wiele mniej tłoczno. W zasadzie dostęp do tej części rezydencji mieli tylko specjalni goście. Po pokonaniu kilku podwójnych drzwi, znalazł się w końcu sam na sam z gospodarzem. Siedział za zabytkowym, potężnym biurkiem o kamiennym blacie. Mężczyzna zdawał się być w średnim wieku. Miał pociągłą twarz o orlim nosie i bystrych błękitnych oczach. Długie blond włosy i krótko przystrzyżona brudka nie wyróżniała go z tłumu innych nagijczyków na niższym piętrze. Najwidoczniej tak się teraz nosili wysoko urodzeni obywatele cesarstwa. Służący ukłonił się nisko i dokonał prezentacji
- Przedstawiam Szanownego Pana Kito Genkaku – zapowiedział skromnie agenta i przeszedł do prezentacji swojego pracodawcy. – Lord Mirtlon von Koonson, Pan na zamku Griffen.
Szlachcic wstał i ukłonił się godnie. Genkaku odpowiedział tym samym. Poczekawszy aż sługa opuści pomieszczenie i zostawi ich samych Lord zaczął rozmowę.
- Pan Ishiro mówił, że jest pan człowiekiem, któremu można zaufać .

Genkaku znów ukłonił się nisko i podszedł bliżej. Swobodnym krokiem zaczął powoli spacerować po gabinecie. Było dokładnie tak jak myślał. Gospodarz potrzebował jego pomocy. Kogoś z zewnątrz. Dyskretnie postukał kilka razy w ukryty w zegarku beeper. Urządzenie natychmiast uaktywniło się i wyświetliło na soczewce informację o Lordzie von Koonsonie. Gospodarz odchrząknął oczekując odpowiedzi na wcześniej zadane pytanie. Agent odwrócił się w jego stronę i uśmiechnął szeroko. Procesor robił już swoje, aby w oczach rozmówcy wypadł na osobę sympatyczną i godną zaufania.
- Tak, w istocie. Zarówno pan Ishiro jak i wielu jego przyjaciół udzieliło mi kredytu zaufania i wyszło na tym nie najgorzej. Proszę powiedzieć w czym tkwi problem ?
Nag, Nibir, godzina drogi od Ting.
Wynajęty samochód terenowy podskakiwał na wyboistej, brukowanej drodze. Stanowczo kiedyś musiał to być uczęszczany trakt, teraz jednak widać było wyraźnie, że ząb czasu odcisnął na nim swoje piętno. Agent jechał powoli dokładnie oglądając trasę i holograficzną mapę okolicy unoszącą się nad deską rozdzielczą. Droga wiodła przez gęsty las. Krzaki oraz zarośla rozrosły się dziko, częściowo zasłaniając trakt, co utrudniało kierowanie. Genkaku nie spieszył się jednak. Miał spory zapas czasu. W pamięci wałkował niedawną rozmowę z lordem Koonsonem. Było dokładnie tak jak wtedy podejrzewał. Szlachcic potrzebował pomocy kogoś z zewnątrz by reprezentował go podczas pojedynku. Był tradycjonalistą, podobnie jak jego przeciwnik i obaj postanowili rozwiązać sprawę w sposób „honorowy i rycerski”. W prostej linii prowadziło to więc do Tingu. Starej, nagijskiej arenie, zakorzenionej w tradycji szlacheckiej cesarstwa. Stare koloseum od wieków służyło jaki miejsce sądów, pojedynków i innych uroczystości. W pewnym sensie Genkaku rozumiał potrzebę istnienia takiego miejsca. W gruncie rzeczy zarówno nagijczycy jak i sanbetańczycy byli w pewnym sensie niewolnikami konwenansów oraz tradycji. Sprawa rozchodziła się także o honor. Co prawda lord nie powiedział wprost co poróżniło go z oponentem, ale nie musiał. Wystarczyło, że o tym pomyślał. Procesor zrobił resztę. Z tego co zdołał wyczytać z jego myśli, chodziło o rzecz prozaiczną. Konflikt interesów. Nie udało mu się niestety ustalić żadnych szczegółów. Wyglądało jednak, że oponent – Hrabia Nirgerlan – od kilka lat podkopuje reputację rodziny von Koonsonów i stara się odebrać ich kontrakty. Nie do końca uczciwe metody hrabiego doprowadziły w końcu do sytuacji, w której lord nie mógł dłużej ignorować jego intryg. Doszło do kilku spotkań prawników obu rodzin. Nie były jednak owocne. Wtedy postanowiony rozwiązać spór w sposób tradycyjny i bez większego rozgłosu. Dlatego właśnie Genkaku jechał teraz do Ting. Stoczyć pojedynek z przedstawicielem Hrabiego Nirgerlana.
Obejrzał się na leżącą na siedzeniu pasażera torbę. Była wypełniona pieniędzmi i stanowiła zapłatę za wykonanie zadania. Zleceniodawca był na tyle uprzejmy i tak mocno wierzyć w honorowość agenta, że wypłacił ją z góry. Obok, oparty o drzwi leżał typowy sanbetański miecz o zakrzywionym ostrzu. Kito mierzył go chwilę wzrokiem. Zadanie wydawało się tylko pozornie proste. Agent nie był może mistrzem kenjutsu, ale przeszkolono go z szermierki i umiał posługiwać się tego rodzaju bronią. Typowego przedstawiciela szlachty powinien pokonać bez problemów. Z zawodowym szermierzem było by trochę zabawy, ale też szala zwycięstwa z pewnością przechyliłaby się na stronę sanbetanczyka. Genkaku nie dawało jednak spokoju coś innego. Co jeżeli hrabia także wynajął jakiegoś nadczłowieka ? W Nag nie było trudno o kogoś takiego. Z pewnością stać go było aby wynająć taką osobę. Nieobliczalność takiego spotkania nie dawało agentowi spokoju. W końcu z rozmyślania wyrwał go widok wyłaniającej się z za zakrętu imponującej budowli. Był już niemal na miejscu. Starożytne koloseum mimo, że częściowo w ruinie, nadal budziło podziw. Droga wpadała na sporej wielkości plac z którego wchodziło się do wewnątrz budynku. Stał tam już wojskowy samochód terenowy, znak, że jego rywal był już na miejscu. Genkaku zaparkował obok auta i wysiadł. Z siedzenia obok wyciągnął miecz i przewieszając go przez ramię zatrzasnął drzwi samochodu. Naokoło panowała cisza. Chował właśnie kuczę do kieszeni gdy zwrócił uwagę na ślady prowadzące od samochodu rywala ku wejściu na arenę. Agent nie znał się na tropieniu, ale nie trzeba było być zwiadowcą, by rozpoznać na zabłoconym placu, iż odciśnięte w ziemi ślady stup należą nie do jednego człowieka, leż do całego oddziału. Zaklął cicho pod nosem. Dał się wciągnąć w zasadzkę jak nowicjusz. Był zły na siebie, że nie wziął pod uwagę ewentualności w której hrabia wysyła przeciw niemu cały oddział. Zapowiadało się na wieczór pełen atrakcji. Teatralnym gestem klepiąc się w czoło, udał, jakby zapomniał czegoś z samochodu. Otworzył drzwi od strony pilota i zanurzył się wewnątrz. Nie wiedział, czy jest obserwowany, ale wszystko na to wskazywało. On przynajmniej tak właśnie rozkazał by ludziom. Wydał beeperowi polecenia aby zeskanował okolicę w poszukiwaniu ludzi i wrzucił na soczewki widok z kamery termicznej. Miał rację. Dwóch mężczyzn obserwowało go z najbliższych krzaków, poza zasięgiem jego iluzji. Ucieczka nie była możliwa. Pewnie mierzyli do niego z karabinu snajperskiego. Trzeba było przyznać, że nagijczycy mieli wyjątkowy talent w konstruowaniu tego typu broni. Sięgnął do schowka i wyciągnął z niego rewolwer, który natychmiast schował za połę kurtki. Wsunął torbę z pieniędzmi pod siedzeniu i znów zatrzasnął drzwi. Nie spiesząc się wszedł do środka budowli. Korytarz był ciemny, ale czujniki nie wskazywały by ktoś na niego tam czekał. Jeżeli chcieli go zabić, to mieli zamiar zrobić to na samej arenie. Gdy zanurzył się w mrok korytarza szybko wydobył z jednej z ukrytych kieszeni małe kamerę. Włączył urządzenie i zamocował w klapie płaszcza. Dalej, wciąż idąc zamontował dwie detcardy na jednej ze ścian korytarza.
- ja zostaje, ty rusz tam pod moją postacią – zakomenderował na głos. – Tylko nie daj się zabić tak łatwo jak ostatnio.
- Łatwo ci mówić, nie ty nadstawiasz karku.
Głos Tekkala daleki był od zadowolenia. Jego postać zmaterializowała się tuż obok agenta pod postacią jego lustrzanego odbicia. Genkaku ciągnął płaszcz i wręczył go szamanowi. Ten posłusznie nałożył go na siebie i wyszedł na pustą arenę. Nie musieli długo czekać. Gdy tylko doszedł do środka w pozostałych bocznych wejściach zaczęli pojawiać się najemnicy. Ubrani w czarne, wojskowe stroje sprawiali wrażenie zawodowców. Nie każdy z nich był uzbrojony w broń palną. Część z nich nosiła na plecach typowe nagijskie długie miecze. Wyjątek stanowił tylko ich przywódca. Roślejszy od reszty o głowę, musiał mierzyć sporo ponad dwa metry. Energicznym krokiem zmierzał w kierunku środka areny, ściskając w ręku potężny i niesławny Piłomiecz. Upewniwszy się, że nie skupia na sobie niczyjej uwagi, Genkaku wyjrzał z korytarza dokładnie przyglądając się koloseum. Tak jak podejrzewał. U góry, na honorowym miejscu trybun pieczę nad miejscem spotkania sprawował ukryty snajper. Trochę wyżej nad nim i bardziej na lewo, było kolejne stanowisko strzelca wyborowego. Agent szybko przeliczył przeciwników. Razem z dwójką w lesie, przy samochodach było ich ośmioro. Taka liczebność nawet w pewnym sensie schlebiała Kito. Baron musiał się nieźle wykosztować na taki oddział. Oznaczało to, że na pewno miał szpiegów, którzy donieśli mu kogo lord wysyła w obronie swojego honoru. Nie zastanawiając się już dłużej, przygarbiony zaczął przekradać się w kierunku pierwszego ze snajperów. Jeżeli miał mieć jakieś szanse, to ich musiał zlikwidować najpierw.
- Przedłużaj to ile się da – pomyślał. – postaraj się wyciągnąć z nich jakieś zeznania. Coś co przyda się nagrane na kamerę.
Wiedział, że jego kompan usłyszy go poprzez telepatyczną więź. Wyraźnie odbierał to co widzi i mówi szaman. Jakby na życzenie w tej samej chwili na arenę wkroczył baron we własnej osobie. Musiał czuć się pewnie, skoro pofatygował się tu osobiście, pomyślał Genkaku. Nie przestając przekradać się dalej starał się przyjrzeć szlachcicowi. Już na pierwszy rzut oka dawało się zauważyć, że jest otyłym mężczyzną i nie przeznaczone mu było stać się wojownikiem. Mimo, że starał się poruszać godnie, sprawiał raczej wrażenie nieporadnego. Agent przyspieszył. Nie zostało zbyt wiele czasu. Szef najemników wydawał się wyraźnie zniecierpliwiony. Podczas gdy Thekkal rozmawiał z Baronem wznosząc na wyżyny aktorstwa, dryblas zdążył już uruchomić swoją niszczycielską broń. Warkot łańcuch Piłomiecza odbijał się echem po całej budowli. Całe szczęście snajper do którego podkradał się Kito był już w zasięgu iluzji. Genkaku puścił się biegiem w jego stronę, mając nadzieje, że drugi strzelec nie zauważy go. Miał szczęście. Szybko dopadł do loży honorowej i jednym susem wskoczył do środka. Najemnik nawet nie wiedział co się stało, gdy tracił przytomność powalony ciosem w kark. Spętawszy mu ręce podniósł karabin i z ukrycia wymierzył w drugiego snajpera.
- zaraz będzie gorąco, szykuj się.
Nie czekając na odpowiedź nacisnął spust. Huk wystrzału przeszył powietrze. Genkaku przez lunetę celownika obserwował jak kula idealnie dosięga celu. Drugi snajper został zlikwidowany. Wszyscy zgromadzeni na arenie ze zdziwieniem odwrócili głowy w kierunku z którego patrz strzał. Każdy z wyjątkiem Tekkala, ten ostrzeżony przez sanbetańczyka wiedział, czego ma się spodziewać. Nie zamierzał tracić czasu. Zamieniony w ptaka, wystrzelił ku górze, znikając w zachmurzonym niebie. Dowódca najemników otrzeźwiał jako pierwszy. Rzucając się w bok, szukając osłony za jedną z przewróconych kolumn zaczął wykrzykiwać rozkazy przez radio. Genkaku przeładował broń, wymierzył i znów wystrzelił. Tym razem także kula dosięgnęła celu. Pozornie niemożliwy do trafienia najemnik osunął się na ziemię martwy. Dowódca nadal wrzeszczał.
- Ogień zaporowy! Alfa od lewej! Bravo od dołu! Jazda jazda jazda.
Jego ludzie wykonywali rozkazy posłusznie. Na przemian zalewali kryjówkę Genkaku chmurą ołowiu, osłaniając zbliżających się do niego kolegów. Agent zachowywał spokój, do póki do środka nie wleciały granaty. Z przerażeniem skoczył do tyłu w korytarz. Wybuch rzucił nim o ścianę i zamroczył na chwilę. Przy okazji wzbijając w powietrzę gęstwinę kurzy, który zalał cały hol. Kito szybko poderwał się na nogi. W samą porę, bo akurat dwóch najemników właśnie wbiegało prosto na niego. W uszach cały czas dzwoniło mu po wybuchu. Odskoczył w bok, jednocześnie chowając się pod płaszczem iluzji. Przeciwnicy otworzyli ogień. W ich umysłach pociski rozrywały ciało agenta posyłając go na drugi świat. Niestety dla nich, tylko w ich głowach. Agent nie tracił czasu. Doskoczył pomiędzy napastników gdy tylko przerwali ogień. Obezwładnił ich serią szybkich ciosów. Porywając jeden z pistoletów maszynowych puścił się biegiem w głąb korytarza wypadając prosto na arenę. Z przyłożoną do ramienia, gotową do użycia bronią obrócił się w kierunku loży honorowej. Dwóch znajdujących się tam najemników właśnie składało się do strzału. Genkaku zareagował szybciej. Dwie krótkie, posłane w powietrze serię dosięgnęły celu. Agent szybko policzył w pamięci. Siedmiu zabitych. Został tylko jeden. Dokładnie w tym czasie przestało mu dzwonić w uszach. Idealnie by usłyszeć odgłos zbliżającego się z zza pleców Piłomiecza. Instynktownie obrócił się na pięcie robiąc wyuczony unik. Broń przeciwnika opadła w dół rozpruwając pistolet maszynowy dzierżony przez agenta. Dowódca najemników nacierał dalej. Jego ciosy były zamaszyste. Genkaku uniknął kilku wyczekując odpowiedniej okazji. Ta nadeszła, gdy napastnik uniósł miecz wysoko nad głowę, szykują się do potężnego ciosu na przykucniętego po odskoku agenta. Sanbetańczyk doskonale potrafił wykorzystać ten moment. Jednym sprawnym, szybkim ruchem dobył katany i wyskoczył prosto na najemnika. Ostrze płynnie rozcięło jego bok. Dryblas zatoczył się i upuszczając miecz, padł na ziemię w kałuży krwi. Agent otarł ostrze i schował je zręcznym ruchem. Podszedł do swojego płaszcza leżącego na środku areny. W miejscu gdzie Thekkal salwował się ucieczką. Nakładając go na siebie, opiął kamerę. Nigdzie nie było śladu barona. Podobnie jak samochodu wojskowego. Na pewno uciekł, gdy tylko zaczęło się zamieszanie. Niestety dla niego, na kamerze nagrała się dokładnie cała rozmowa jaką przeprowadził z Thekkalem. Wyznanie winny.
Wsiadając do samochodu Genkaku uśmiechał się złośliwie. Przez jego głowę jeden za drugim przechodziły pomysł, jak zemścić się na baronie. Ruszył w drogę powrotną do domu. Misja wykonana.
   
Profil PW Email Skype
 
 
»Sorata   #4 
Yami


Poziom: Genshu
Posty: 1471
Wiek: 38
Dołączył: 15 Gru 2008
Skąd: TG
Cytuj






Nag
15września 1613


Zlecenie w Nag. Diabelne zimno gryzie każdą możliwą część ciała, ale z drugiej strony - nieźle płatne warunki klimatyczne. Prywaciarz opublikował zlecenie, które Fenris przechwycił od znajomego najemnika. Przy odpowiednim zgraniu, to może trzy dni roboty. Najwyżej zainwestuje w ciepłe kąpiele po powrocie. Mimo wszystko Sorata nie był przekonany.
- Teraz jednak za późno żeby się wycofać - powiedział cicho, a na poparcie słów z ust uleciał mu pióropusz pary wodnej.
- Hę? - Frostwind gramolił się w śniegu, absolutnie przeszczęśliwy, że nareszcie może gdziekolwiek wyruszyć. Cały czas był w cywilu, ale przepustka załatwiona przez przyjaciela pozwoliła mu towarzyszyć nawet poza granicami kraju. Nadal był poobijany po ostatnim starciu z Fenrisem, ale nie dał tego po sobie poznać. Wojskowa mieszanina leków przeciwbólowych działała cuda, więc pierwszy raz od długiego czasu Lemuel odetchnął pełną piersią.

***


Albert Ferdith absolutnie nie sprawiał wrażenia osoby godnej zaufania.
- Wygląda jak spasiona łasica – pomyślał szaman wchodząc do "apartamentu" gościnnego zleceniodawcy – spasiona łasica zbyt bardzo lubująca się w kolekcjonowaniu starych, zakurzonych śmieci. Do twego kolekcje były niekompletne. To tu, to tam na ścianie lub podłodze było jaśniejsze miejsce sugerujące, ze jeszcze niedawno coś tam stało lub wisiało.
- Podejmujesz się zlecenia? – kolejna uciążliwa maniera arystokraty wyszła na wierzch, gdy podsuwał banknoty w stronę szamana, w jego mniemaniu kuszącym ruchem. Khazarczyk wprost nienawidził gdy ktoś nowo poznany zwracał się do niego per „ty”.
Spojrzał na rozmówcę po raz kolejny, oceniając, niepewny jaką pozę przybrać. Zdecydował się na szczerość. Chyba brakowało jej w tym domu.
- Nie lubię cię, mimo że ledwo cię znam - przyznał chowając banknoty do torby - ale póki co, jesteś wypłacalny. A ja po prostu potrzebuję gotówki. Nie rób mi za plecami to i ja nie będę miał nic do ciebie. To wszystko? – nie mógł się opanować, żeby nie odpowiedzieć drobną złośliwością. Nawet nie próbując kryć kwaśnego wyrazu twarzy spowodowanego utratą znacznej sumy, arystokrata potaknął.
- W takim razie czekaj na rozwój sytuacji. Odezwę się – Fenris nie miał ochoty dłużej przebywać w pobliżu tej żmijki.

***


Nocą wszystkie zakamarki starego domostwa wyglądały tak samo. Podupadłe arystokratyczne rodziny w Nibirze gnieździły się w warunkach niewiele lepszych od pospólstwa, za jedyne bogactwo mając honor i schedę po pradziadach. Jakiekolwiek brudy można było znaleźć na rodzinę Lurych, były na tyle dobrze ukryte, że wymagałyby innego typu poszukiwań. Szaman i tak już czuł się podle. Sytuacja zmuszała go do podejmowania się najgorszych rodzajów zleceń, ale to nie znaczy przecież, że musi z miejsca łamać wszystkie swoje zasady. Przerwał przetrząsanie prywatnych dokumentów ze śmiesznie zabezpieczonego burka i usiadł na fotelu należącym zapewne do głowy rodziny, by się na chwilę zastanowić.
***


Ferdith dreptał tam i z powrotem po saloniku nie potrafiąc ukryć zdenerwowania. Sorata przyglądał się temu na wpół z rozbawieniem, a na wpół ze skrajnym znudzeniem.
- Jaki masz z tym problem? – zapytał w końcu, zniecierpliwiony tchórzostwem rycerzyny – przecież oskarżenie go najpierw o twoje przewinienie to najszybszy i najskuteczniejszy sposób. Cokolwiek bynie zrobił zawsze będzie tym drugim – zachęcał – kwestia ukrycia dowodów. Przecież to banda wsioków.
- Nie możesz go po prostu usunąć? – Fenrisowi nie umknęło z jaka pieczołowitością Ferdith unika nazwania rzeczy po imieniu. Ścierwo. Postanowił jednak iść w zaparte.
- Teraz ja nie widzę większych problemów. W sumie tylko jeden. Moja wygrana w pojedynku kosztowała by cię dwadzieścia patyków. Zabójstwo to pięć razy tyle - rozejrzał się dookoła - a szczerze powiedziawszy nie wyglądasz jakby cię było na to stać.
Ferdith stanął tak gwałtownie, że niemal upadł.
- Ile?! - ryknął - przecież zarżnięcie go powinno być znacznie łatwiejsze. Nawet nie musisz z nim walczyć. Po prostu zastrzelisz go w jakimś zaułku i po krzyku. Na mózg mu się rzuciło. Sto tysięcy kouka… - ostatnie dwa zdania wymamrotał pod nosem, bardziej na swój użytek. Skierował się do szafy i zaczął naciągać ciężkie ,pogryzione przez mole, niedźwiedzie futro – lepiej, żeby się to udało. Zajmij się podrzuceniem tych kwitów bankowych w pobliże Lury’ego. . Gotówkę już wydałem.
- Tajeest – zaironizował Fenris.

***


Starożytne koloseum naprawdę robiło wrażenie. Monumentalne kamienne ściany, teraz już trochę nadszarpnięte przez ząb czasu, nadal dumnie wznosiły się w niebo. Brakowało tylko publiczności. Postęp kulturowy dotknął nawet skostniałych ziem Nag, i sprawił, że nawet nadzwyczaj sztywne towarzystwo rycerzy niechętnie opuszczało swe domy, by rozwiązać spory w klasyczny sposób. Utworzyło się kilkanaście grupek, które akurat chciały popatrzeć na rozlew krwi, ale nie zajmowali nawet dziesiątej części miejsca dostępnego na trybunach. Szaman zwrócił uwagę na otoczenie. Zdradliwe, zlodowaciałe podłoże trzeba było wziąć pod uwagę przy planowaniu walki. Do tego dochodziła niewiadoma w postaci przeciwnika. Sorata raz jeszcze sprawdził szczelne przyleganie inyatu wamakaskan pod ćwiekowaną skórznią.Wybiegz przerzuceniem winy się udał, a Lury nadal szedł w zaparte. Oczywiście złożył swoje wyjaśnienia, ale teraz i tak nie zostało mu nic innego poza Tingiem, albo mozolnym dochodzeniem swoich praw w sądzie cesarskim. Zresztą prawo Tingu pozwalało mu na wystawienie przeciwko Fenrisowi (który było nie było był pariasem z punktu widzenia Nagijczyków) dowolnego wojownika niższego niż on sam stanu. Ach, te rycerskie zasady. Jednak gdy oponent stanął międzynim a widownią, nawet Fenris był pod sporym wrażeniem. Spod przyłbicy bowiem wyzierała rumiana gęba samego Lury'ego. W chronionych pancernymi rękawicami dłoniach rycerz ściskał rodowego claymore'a. Szaman został zmuszony do zrewidowania poglądów. Widocznie nie całe nagijskie rycerstwo to nieznośna banda pozorantów i oszustów. Donovan ledwo mieścił się w swojej starej zbroi, ale nie widać było już po nim zmęczenia starszego człowieka, a sam fakt, że nie skorzystał z wymówki luki prawnej, świadczył bardzo wysoko o jego honorze. W takim razie trzeba to zrobić co do litery. Fenris skinął ukradkiem na swojego sekundanta. Zachowując należytą powagę, Frostwind przyniósł broń. Zdobiona skrzynia znaleziona w piwnicy Ferditha była pewnie kolejnym z ukradzionych przedmiotów, ale Fenris nie miał własnego ostrza poza Strachem, a pokazywanie pradawnego artefaktu na prawo i lewo nie wchodziło w grę. Otwarł wieko. Na widok bliźniaczych, przynajmniej trzydziestokilogramowych ostrzy, obserwatorom zjeżyły się włosy na karku, a gdy zobaczyli, że cudzoziemski wojownik zamierza walczyć obydwoma naraz, zaczęli między sobą szeptać. Z całego towarzystwa tylko Ferdith wyglądał na zadowolonego. Pojedynek rozpoczynał sądy. Pasowania podrostków i mniej ważne sprawy następowały dopiero potem. Wybrzmiał okrzyk lokalnego Starszyny. Sorata zwrócił oczy na przeciwnika i zdecydowanie ciszej i z większym wstydem, powtórzył po nim słowa otwierające stary rytuał:
- Jeślim zawinił, zginę. Jeślim nieprawy, sczeznę. Śmierci się nie lękam, w oczy prawdzie patrzę!
Pewność siebie jest zazwyczaj widoczna na twarzy człowieka. Albo Lury był dobrym aktorem, albo nie miał jej w ogóle. Szaman zdecydował, że nie będzie mieszał w pojedynek swojego Towarzysza. Nie było potrzeby mieszać Manitou w takie sytuacje, niezależnie od tego czy sam duch był moralnie jednoznaczny. Wywinął młyńca oboma ostrzami, rozciągając mięśnie i zmuszając Donovana do panicznej ucieczki z zasięgu.

***

Od prawie piętnastu minut Fenris bawił się z dużo wolniejszym i słabszym przeciwnikiem, goniąc go po ringu, aż zdążył znudzić całe towarzystwo.
- Czym to się rówżni od egzekucji – myślałpomiedzy ciosami. Lury sampodsunął muodpowiedź zachwiawszy się z osłabienia po wyjątkowo długim zamachu. Przewrócenie wytrąconego z równowagi przeciwnika było tylko formalnością i szaman użył do tego niedbałego uderzenia płazem. Donovan padł z brzękiem na opancerzony zadek i zaczął się podnosić. Chrzanić to. Fenris klęknął, z rozmachem wbijając oba miecze w zlodowaciały grunt.
- Miserikordie! - wrzasnął, sprawiając że Donovan aż zdębiał gramoląc się z ziemi. Arystokrata nie wyglądał jakby zamierzał dalej walczyć. Skwapliwie uniósł wyprostowany kciuk do góry. Zdumienie udzieliło się także uczestnikom Tingu. Dotychczas bardziej znudzeni, zajęci rozmowami towarzyskimi, teraz dopiero zwrócili uwagę na zmianę sytuacji na arenie. W pewnych przypadkach pradawne prawo skutkowało również na mutantów stanu rycerskiego. Jedną z podstawowych sztuczek na szkoleniu było odwołanie się do prawa łaski i uderzenie w mgnieniu oka, gdy przeciwnik się zawahał. Niezbyt honorowe, ale w starciach z naturalnie silniejszymi wrogami, szamanom nie zostało wiele pola do popisu. Po raz pierwszy od rozpoczęcia obrad tingu, wybuchła wrzawa.

***


Ferdith kipiał od furii. Bluzgi mieszały się z błaganiami ale wszystkie próby nawiązania kontaktu czy wywołania poczucia winy spływały po Fenrisie jak po kaczce. To nie były jego problemy. Zresztą Cesarstwo Nagijskie znacznie lepiej poradzi sobie z ukaraniem winnego. Rzucił z pewnym żalem pieniądze z zaliczki na blat biurka.
- Spójrzmy prawdzie w oczy Albercie - spojrzał na rycerza z politowaniem - jeśli spróbujesz czegoś głupiego...nawet tak trywialnego jak zasięgnięcie języka. Dosłownie - czegokolwiek. Znajdę cię i zabiję - zawiesił głos - potrafię i zrobię to. A za swoje pieniądze nie wynajmiesz nikogo lepszego. Zmierz się z konsekwencjami swoich czynów. Rycerz chciał się jeszcze odezwać, ale ostatnie słowa szamana przedzierały się do jego świadomości i nie miał wyjścia innego, jak tylko się z nimi zgodzić. Brać rycerska absolutnie mu nie podziękuje ale przynajmniej puści wolno. Zawsze to coś. Szkoda, że portfel jak był pusty tak pozostał.


Kryteria oceny walk: Klimat 4/10 Mechanika 3/10 Warsztat 3/10. W razie wątpliwości - konsultuj. Pomoc: https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=17457#17457
   
Profil PW Email
 
 
»Mikael   #5 
Zealota


Poziom: Keihai
Posty: 18
Dołączył: 17 Gru 2014
Skąd: Gdynia
Cytuj


Siedziałem późnym wieczorem na balkonie w domu, jak to mam w zwyczaju. Nocny wiaterek owiewał mi mile twarz, a ja popijałem, już wystygłą, ale dalej dobrą, kawkę. Do tego patrzyłem w gwiazdy, jak zwykle będąc wielce zadowolony z widoku. Zawsze mnie zastanawiało co tam się kryje. Ponownie wziąłem filiżankę z Sanbetańskiej porcelany w dłoń i popiłem jeszcze trochę chłodnego napoju. Usłyszałem dźwięk czyichś stóp uderzających o podłogę za mną.

Odwróciłem się i spojrzałem przez szklaną ścianę... Natychmiast odwróciłem głowę na poprzednią pozycję, przy okazji wypluwając kawę przez poręcz balkonu. Zobaczyłem moją Siostrzyczkę. KOMPLETNIE NAGĄ. Zacząłem sobie myśleć, co by było, gdybym wrócił do łóżka wcześniej... Szybko wyrzuciłem z głowy te myśli, bo są zbyt ciężkiego kalibru na moją pokorną duszę. Dlaczego moja Siostrzyczka śpi ze mną? Jej spytajcie. Właściwie, to będę musiał to zrobić, bo nigdy jej o to nie pytałem... Co za ze mnie za brat... Czekaj... Dlaczego ja się gapię na moją Siostrzyczk... Ponownie szybko odwróciłem wzrok, czerwony jak burak ze wstydu. Zacząłem w myślach modlić się o to, by przypadkiem nie zauważyła, jak się... Nie, to nie miało miejsca. Nie myśl o tym, nic się nie stało... Lumenie, spraw bym zapomniał...

- Braciszku... Nie wiedziałam, że jesteś takim zboczuszkiem... - Powiedział głos za mną, na co ja odwróciłem głowę i ponownie natychmiast wróciła ona na swoje miejsce.

Jeszcze raz tak zrobię, a złamię sobie kark. Oczywiście dalej stała za mną nago z swoim perwersyjnym uśmiechem.

- T-to było przypadkiem. - Stwierdziłem krótko, odkładając w końcu filiżankę na bok.

- Czyżby? - Spytała, na co ja przełknąłem głośno ślinę.

Tak, w tej sytuacji byłem kompletnie bezbronny. Doskonale wiedziała jak mnie rozbroić i właśnie to robiła. Zbliżyła się w ten sposób, że jej piersi dotykały mojej szyi, przez co zrobiłem się jeszcze bardziej czerwony na twarzy. Zebrałem ostatki sił w swoim gardle, a następnie wypowiedziałem słowa:

- Do pokoju marsz, ubierz się w piżamę i do łóżka.

Powiedziałem tak głosem nie znającym sprzeciwu, na co Siostrzyczka wydała buczenie dezaprobaty, jak ja to lubię nazywać, i zaczęła posuwać się w kierunku sypialni. Ja sam głęboko odetchnąłem z ulgą, a następnie spojrzałem na laptopa.

Światło jeszcze się świeciło, więc jakiś mail przyszedł... Ale kto pisze o pierwszej w nocy? Wziąłem urządzenie na kolana i otworzyłem je. Moim oczom ukazała się wiadomość od Kazuyi Ishiro, który najwyraźniej miał dla mnie kolejne zlecenie. Westchnąłem. Będę musiał w to wpakować siostrę, a jej zapewne nie chce się jechać do ośnieżonego Nag. Tak, miałem tam pojechać w celu pomocy pewnemu wspólnikowi biznesowemu w... "Procesie". Co ja jestem, adwokat?

Dwa dni później...

Przedzieraliśmy się przez śnieżycę w wozie terenowym. Byliśmy ubrani w miarę normalnie, bo na szczęście tym razem wszystko poszło jak najbardziej dobrze i klimatyzacja działała, a paliwa starczyło na drogę tam, z powrotem, i na jeszcze jeden kurs w tamtą stronę. Wszystko szło dobrze... Czułem w kościach, że zaraz wysiądzie silnik, walniemy w drzewo albo w bok puknie niedźwiedź, bo szło ZA DOBRZE... Siostrzyczka, o dziwo, chętna do wyjazdu, aktualnie spała w fotelu pasażera. Wyglądała uroczo... Wróciłem jednak do patrzenia na drogę, bo wszyscy wiemy co powoduje jakieś 60% wypadków na drodze. Droga przez ośnieżony las jest znacznie przyjemniejsza, niż mogło mi się wydawać. Spojrzałem na GPS. Teraz miałem zakręcić w lewo. Dosłownie dzień przed wyjazdem Pan Ishiro dosłał mi mapę Nag i drogę do domu tego szlachcica. Bo okazało się, że ma on spór z sąsiadem o jakiś tam sad i zamierza go rozwiązać tradycyjnie w Tingu. Problem polega na tym, że sąsiad jest wyjątkowym skurczysynem, który może mu wbić nóż w plecy i chce, by ktoś go osłaniał. Jako, iż jest to ważny współpracownik, a mnie już Pan Ishiro "Sprawdził", to zaproponował właśnie me usługi. A ten szlachcic od razu się zgodził, pomijając innych... Czekaj, czy wspominał o mojej Siostrzyczce? Jeśli to ona była głównym czynnikiem, to osobiście umorduję obu i pochowam w bezimiennych grobach. Dlaczego? Bo, cholera jasna, ten szlachcic może być jakimś okropnym zboczeńcem. A ja zwykle odcinam rękę tego, kto chce tknąć moją Siostrzyczkę... Właśnie. Moją. Kuźwa, znowu dochodzę do punktu, gdzie mam złe wyobrażenia o Niej... Na szczęście, monotonna droga przez las już się kończyła i widzę leśny domek tego "Dżentelmena". Zaparkowałem tuż przed nim, po czym położyłem dłoń na barku Siostrzyczki i delikatnie wstrząsnąłem. Zaczęła powoli otwierać oczy, na co ja uśmiechnąłem się lekko.

- Już jesteśmy. - Powiedziałem kojącym głosem, a następnie wysiadłem z samochodu.

Było cholernie zimno... Naprawdę, takiego zimna dawno nie czułem. Szybko rozgrzałem się ocierając dłońmi ramiona, po czym podszedłem pod drzwi pasażera i otworzyłem Siostrzyczce drzwi. Wysiadła z samochodu i... Zaczęła się trząść oraz przy okazji otuliła się swoim ciałem. Najwyraźniej zimno jeszcze gorzej wpływa na Nią, niż na mnie. Zdjąłem płaszcz i położyłem na jej barkach, na co odpowiedział mi ciepły uśmiech z jej strony. Odpowiedziałem tym samym. Podszedłem wraz z nią do drzwi od domku, a chwilę potem zapukałem do drzwi. Wróć. Zacząłem walić w drzwi pięścią. Były solidne, więc zapewne dobrze wyciszały dźwięki. No i od takiego walenia nie zniszczyłyby się, a ja akurat chciałem wyładować swoją złość na pogodę...

Drzwi otworzył mi rosły facet w sile wieku. Strzelam, że czterdzieści lat. Rysy twarzy miał ostre i zimne. Ubrany był w zapięty, futrzany płaszcz i taką samą czapę z pawim piórem przypiętym jakimś klejnotem otoczonym srebrem. Miał też bujny wąs pod nosem, najwyraźniej świadczący o jego "Szlachectwie". Spojrzał na mnie chłodno, na co ja odpowiedziałem spojrzeniem z jeszcze większym chłodem. Toczyliśmy przez jakiś taki "Pojedynek".

- Wchodźcie. - W końcu powiedział domownik, odsuwając się i robiąc nam przejście.

Na początek weszła Siostrzyczka, która dalej się trzęsła z zimna. Następny byłem ja. Nagijczyk pokazał nam miejsce przy drewnianym, ciemnym stole. Samo wnętrze było wykonane surowo i solidnie. Widać, że to Nagijskie lokum.

- A więc... - Rzekł swym surowym i ciężkim głosem. - Zgaduję, że jesteście tu od Kazuyi Ishiro, czyż nie? - Spytał.

- Dokładnie tak. - Odpowiedziałem zimno.

- Od ponad dziesięciu lat toczę spór z moim sąsiadem o dwadzieścia akrów ziemi... Są tam grusze, na których mi zależy i które zostały prawnie odebrane jego rodzinie, a mimo to on dalej okupuje ten teren. Dzisiaj mam z nim rozprawę pod Tingiem. Mimo, iż nie wygląda, to sprytny skurczybyk. Na pewno będzie chciał mnie jakoś sprzątnąć w czasie pojedynku, więc waszym zadaniem będzie mnie osłaniać. Wszystko jasne? - Wyjaśnił, na co my odpowiedzieliśmy przytaknięciem.

Trzy Godziny Później...

Ting, przypominający bardziej arenę, niż salę sądową, był wielką i okazałą konstrukcją. Postanowiłem, że ja zajmę miejsce na jednym z ramion areny i stamtąd będę w razie czego strzelać z wytłumionego karabinu snajperskiego. Siostrzyczka z Flambergiem kryła się za kulisami. Miała wyskoczyć, gdyby coś poszło nie tak. Z czego wiem, mamy zgodę sędziego na interwencję. A przynajmniej tak nam powiedział ten szlachetka...

Wszyscy przybyli powstali, a na specjalnym miejscu siedział podstarzały, okuty w zbroję płytową rycerz. Zaczął on gadać coś na temat sprawiedliwości i tym podobnych. Zresztą, zgromadzonych nie było tak wielu i większość była już całkiem stara lub w wieku szlachcica, którego mam osłaniać. Sędzia powiedział, że czas rozpocząć proces na Rittergerichcie. Na miejsce wyszedł oskarżony, który począł nawijać, jaki to jest pokrzywdzony i jaką to krzywdę wyczyniło mu państwo, gdy stracił tą ziemię. Trwało to jakieś piętnaście minut i gdyby nie to, iż było cholernie zimno, to bym pewnie zasnął. Przemówienie, mimo żywiołowości mówiącego, było okropnie nudne.

W końcu, wszedł na środek areny oskarżający. Zacząłem się rozglądać wokół lunetą, ignorując kompletnie to, co mówi. Był teraz idealnie wystawiony i jeśli ktoś miał go zastrzelić, to właśnie teraz. Wtedy, zauważyłem błysk na wzgórzu niedaleko. Natychmiast zmieniłem położenie karabinu i zwiększyłem powiększenie obrazu w lunecie. Faktycznie, w krzakach krył się ktoś i właśnie wystawiał lufę karabinu... Długo nie myśląc, wycelowałem w punkt, gdzie powinna znajdować się jego głowa, a następnie pociągnąłem za spust. Odrzut, pomimo kalibru broni, był całkiem spory. Jakiego kopa musiał mieć ten pocisk, skoro trząchało mym barkiem, jakbym walił z karabinu kalibru .50? Nie zastanawiałem się długo, bo zauważyłem, iż cel jest trupem. Mianowicie jego głowa wystawała zza krzaka. Dosyć szybko zauważyłem krew i strzeliłem jeszcze raz, by się upewnić. Pierwsze zagrożenie zlikwidowane. Rycer skończył swą tyradę i na środek wrócił oskarżony. Sędzia coś tam zakrzyknął, a następnie obaj wyjęli broń. Teraz dostawałem oczopląsu, bo musiałem spoglądać to na walkę, to na okolicę. Wyraźnie wygrywał szlachcic, który wynajął me usługi. Machał szablą to na prawo, to na lewo, a oskarżony ledwo nadążał z obroną. Długo nie zajęły, gdy padł na ziemię, a jego szabla odleciała na bok. Oskarżyciel zapytał, czy się poddaje. On odparł, iż tak. Mój zleceniodawca schował szablę do pochwy i się odwrócił. Wtedy, nagle, wyciągnął pistolet i wycelował w swego przeciwnika. Zareagowałem błyskawicznie i odstrzeliłem mu broń z ręki, ku jego wielkiemu zdziwieniu. Nie poddał się, bo wyjął z pochwy puginał i rzucił się na rycerza. Z kulis wyskoczyła moja Siostrzyczka dzierżąca miecz dwuręczny. Dobiegła do zaskoczonego atakującego i walnęła tępą stroną miecza w brzuch. Postanowiłem mieć Ją na oku. Następnie, kolejnym ruchem Flamberga, wytrąciła mu broń z ręki, przy okazji odcinając mu parę palców. Ten złapał się za bolące kikuty palców. Siostrzyczka odwróciła głowę do oszołomionego całą sytuacją sędziego i zapytała się, na szczęście, po Nagijsku, czy może skazać (sędzia) go na śmierć za złamanie zasad pojedynku. Nagijczyk tylko przytaknął, na co Ona zamachnęła się i zwinnym ruchem odcięła mu łeb. Uśmiechnąłem się pod nosem. Zapach krwi unosił się w powietrzu, a sam jej widok podkręcał me zmysły i pieścił je niemiłosiernie... Musiałem się jednak uspokoić i nabrałem powietrza, po czym policzyłem do dziesięciu i je wypuściłem. Zadziałało.


Następnego dnia, byliśmy już w Babilonie, gdzie pośrednik przekazał nam sporą sumkę pieniędzy od Pana Ishiro za perfekcyjnie wykonane zadanie. W Nag nie było o nas zbyt głośno. Skutecznie wyciszono całą sprawę, a podobno cały majątek ziemski niedoszłego mordercy otrzymał... Tamten szlachcic. Ostatecznie, zabezpieczenie się wyszło mu na dobre. No i nie zalecał się do mojej Siostrzyczki, jak każdy pierwszy, lepszy chłystek... Chyba polubię Nagijczyków.


Pierwszy krok do zrzucenia niewoli to odważyć się być wolnym, pierwszy krok do zwycięstwa – poznać się na własnej sile. - Gen. Tadeusz Kościuszko
Ostatnio zmieniony przez Mikael 25-12-2014, 23:42, w całości zmieniany 1 raz  
   
Profil PW Email
 
 

Odpowiedz  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0.1 sekundy. Zapytań do SQL: 13