Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Poziom 2] Pit vs NPC (Izuma) - walka 1
 Rozpoczęty przez ^Pit, 09-12-2012, 02:30
 Przesunięty przez Lorgan, 22-06-2014, 22:35

3 odpowiedzi w tym temacie
^Pit   #1 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567
Wiek: 34
Dołączył: 12 Gru 2008

Izuma (2800 Dou) - Egzekutor-Gladiator, szaleniec, morderca i najprawdopodobniej fetyszysta zabijania.
Pit (3025 Dou) - Detektyw-Żołnierz, ze skłonnościami do rozwiązywania zagadek, często pchający się nie tam, gdzie trzeba, walczący czym i jak tylko się da.


[The Long Night in Hell]

8 Grudnia 1612 Roku, Omoi Munashi, godzina 3:35

Policyjne koguty naprzemiennie rzucały światło na zaciemnione pomieszczenie. Czerwona łuna, zaraz potem niebieska, na powrót czerwona i tak od godziny. Co jakiś czas ktoś jeszcze mignął latarką, to znów błysnął flesz aparatu policyjnego fotografa. Fumiko Mikoto może i lubiła paparazzich, ale nie o takiej sesji fotograficznej marzyła. Jej martwe ciało leżało na ziemi. Wpatrywała się pusto w przestrzeń jednym okiem, powieka drugiego zacisnęła się na dobre. Rudy kolor włosów zmieszał się z ciemną, brudną czerwienią zaschniętej krwi, zalegającej na wysadzanej płytkami posadzce. Dziura w głowie nie pozostawiała żadnych złudzeń – ktoś ją zastrzelił; brutalnie i bez pardonu. Przecież wystarczyło by ją udusić żyłką. Cicho, sprawnie, w miarę szybko, czysto. A może sprawca chciał, by to było widowiskowe? Jeśli pragnął nagłośnienia sprawy, to mu się udało: gazety będą miały materiału na tygodnie.
- Zniknęły dyski zewnętrzne, także prywatny netbook pani doktor – zaraportował mi jeden ze Smoków i szybko dodał. – Zniknęła też kasetka z fiolkami eksperymentalnymi.
Wstałem od ciała. Skinąłem głową podwładnemu, by ten poszukał jeszcze jakichś poszlak. W tym samym momencie zobaczyłem przed sobą twarz głównego inspektora śledczego.
- Napatrzył się pan? – zapytał ze zniecierpliwieniem i ironią w głosie. – Czy może potrzebuje więcej czasu, co?
- Jako ekspert chemiczny… - zacząłem, jednak rozmówca mi przerwał.
- Tak, tak, ekspert chemiczny, który nic nie wie o prowadzeniu sprawy morderstwa! To, że sytuacja miała miejsce w laboratorium nic nie znaczy – Wytknął mnie palcem. – Proszę nam zostawić zbieranie dowodów i wracać do koszar.
- Ale… sprawa Czarnej Liz…
- Pan tam się tylko przyglądał! – Rękoma dosłownie wypychał mnie poza miejsce popełnienia zbrodni. Ugryzłem się w język, bo przecież oficjalnie „Czarną Liz” odkrył Matias Ken-Hunt. Siłą rzeczy, ten tutaj gryzipiórek nie mógł znać prawdy. – Proszę nie bawić się w detektywa i, powtarzam, wracać do koszar!
Poczułem się dotknięty. Nie protestowałem jednak, wiedziałem swoje i miałem inne dojścia. Skierowałem się wraz z żołnierzem do samochodu. Złapał nas silnie padający deszcz, krople głośno dudniły o dachy i rozpryskiwały na grubych materiałach kamizelek, i mundurów policjantów. Wsiadłem do limuzyny, strząsając wodę z kapelusza, słuchając jednocześnie tego, co ma mi do powiedzenia towarzysz.
- Według pana Uena część informacji wciąż da się odzyskać, wchodząc na serwer wymiany danych w Omoi Munashi. Będą to kopie zapasowe, ale przynajmniej wyniki badań nie przepadną całkowicie.
- Chociaż tyle dobrego – złapałem się za głowę. – Życia tak łatwo nie przywrócisz…
Pokiwał głową w zadumie, po czym wrócił do czytania przychodzących wiadomości na naręcznym beeperze. Te schodziły niesamowicie szybko. Równie prędko dowództwo znalazło zajęcie dla mnie.
- Mówią, że złapali trop zabójcy! – wykrzyknął podekscytowany chłopak i popatrzył na mnie z błyskiem w oku. - Kasetka z fiolkami ma wszyty nadajnik! Możemy przyskrzynić sprawcę i zmusić go do wyjawienia prawdy!
- Popatrz gdzie on jest – smagnąłem palcem po niebieskawym ekranie, ukazującym mapę satelitarną Sanbetsu. – My jesteśmy tu, w Omoi Munashi, on jest na przystani, w Higure. Zanim tam dotrzemy, koleś zdąży spakować manatki. Albo już to zrobił, zostawiając nam puste pudło, jako fałszywy trop.
- Nie ma innego wyjścia? - mój podwładny zamyślił się tak mocno, że myślałem, iż głowa mu zaraz eksploduje. – Wysłać lokalny oddział Smoczej Gwardii?
- Ich przybycie zaalarmuje i spłoszy nasz cel – podrapałem się po brodzie. Tknęło mnie uczucie irytacji. – Poza tym, nie ma na to czasu! Polecę tam „Tetsudenkou” i będę szybciej, niż cały ten oddział uderzeniowy.
- Sir – młodzik spojrzał na mnie tępo, jego oczy zdawały się mówić „ale jak to?”. – Poleci pan… sam?
- Widziałeś gdzieś miejsce dla pasażera w moim myśliwcu? – zadałem pytanie retoryczne, po czym położyłem rękę na jego ramieniu. – Ty wracaj do reszty i chrońcie pana Mai, najlepiej jak możecie. Tę misję muszę wykonać samemu!


***

Około pół godziny później

Ledwo słyszałem przekazy radiowe z okolicy. Zbyt dużo było statyki. Moduł nasłuchowy mojego myśliwca mógł potrzebować wymiany, ale to było mało prawdopodobne. Pierwszy raz takie coś mi się przydarzyło. Tak, jakby ktoś specjalnie zagłuszał większość częstotliwości niezrozumiałym bełkotem. Tyle dobrego, ze chociaż wiedziałem dokąd się udać. Informacja o ostatniej lokacji mordercy pochodziła od higurańskiego oddziału Smoczej Gwardii, oni też znali się na rzeczy. Ale byli za wolni, o wiele za wolni. Opuściłem podwozie i wysiadłem z wciąż zamaskowanego samolotu. Przerzut fizycznych danych – to jest fiolek z odseparowanym wirusem – miał nastąpić w jednym z baraków. Przygotowałem rewolwer i zacząłem przedzierać się przez zapchaną towarami przystań. Wokół kilku drewnianych domków wciąż kręciło się sporo zakazanych gęb. Co jakiś czas zerkałem, czy jakiś statek nie podpływa do brzegu, jednak było cały czas czysto. Będąc skrytym w cieniu, przekradałem się pomiędzy opasłymi beczułkami, chowałem w na wpół otwartych, metalowych kontenerach. Księżyc świecił jasno, jednak to nie zdradziło mojej pozycji. Fale morskie, rozbijające się na barierach, okazały się pomocne, gdyż tłumiły moje kroki. Kiedy podszedłem bliżej miejsca docelowego, porwałem jednego ze strażników. Chwyciłem go od tyłu za twarz i zręcznym podcięciem sprowadziłem na ziemię, zabierając w cień. Stawiał większy opór niż sądziłem. Strasznie się szamotał, trząsł, wierzgał nogami, bijąc nimi o drewniane podłoże. Paluchami próbował mnie dosięgnąć, drapiąc nieobciętymi paznokciami o policzek. W jego oczach była jakaś dzika, nieopisana furia, jakby nie panował nad sobą i chciał jedynie zabijać. W końcu poddał się, tracąc przytomność. Z przesłuchania nici, westchnąłem. Nie podobało mi się to; szczerze mówiąc, w głębi ducha zacząłem się bać. Nie miałem wątpliwości, iż poddano go działaniu „pigułki ogłupiającej”. Taka sama formuła zalegała w trzewiach Himury. Zacisnąłem ręce mocniej na kolbie rewolweru – być może to, jak i sprawa zabójstwa Mikoto były ze sobą powiązane?
Oprychy ze sobą nie rozmawiały, wydawały tylko jakieś dziwne, bliżej niezrozumiałe jęki, niczym bezmózgie monstra. Wszyscy musieli być pod wpływem tego nieznanego „wirusa”. Nabrałem powietrza w płuca. Morska bryza, pełna jodu pozwoliła mi trzeźwo myśleć. Nadeszła pora działania.
- Oby moja ręka nie zadrżała, a oczy nie zaszły mgłą – wyszeptałem pod nosem, opuszczając na moment głowę. Wtem szybko przemieściłem się w miejsce, gdzie stałem się niewidoczny dla zgromadzonych. Posłałem świetlistą kulę w stronę morskiego wybrzeża. Postarałem się, by wyładowania elektryczne trwały długo oraz, by były jasne i głośne. Podziałało, na wpół ogłupieni ludzie skierowali się w stronę pułapki statycznej. Wykorzystałem moment by podbiec pod schody baraku. Upewniłem się, iż nikt na mnie nie czyha, wdrapałem się na piętro i wprosiłem do środka. Kopnięciem. W pomieszczeniu panowały egipskie ciemności, kurz i zapach stęchlizny natychmiast uderzyły moje nozdrza. Panowała cisza. Im dłużej czekałem, tym bardziej miałem wrażenie wkraczania w głąb grobowej, przenikającej do wnętrza otchłani. Zrobiłem kilka kroków do przodu, słysząc w uszach rytmiczne dudnienie mojego serca. Nie raz byłem w podobnej sytuacji, ale to cały czas działało tak samo: strach ogarniał moje ciało, oblepiał mnie, niczym zbroja.
Deski w podłodze skrzypnęły przeciągle. Rozpaliłem w prawej ręce iskrę, małą, niebieskawą łunę, która działała jak latarka. Wiatr wył w pomieszczeniach baraku. Gdzieś tam, pod przeżartym przez korniki stołem, stała opróżniona, szklana butelka, gdzie indziej na ścianie wisiał podarty plakat z gołymi babami. Łomotanie mięśnia sercowego stawało się szybsze. Ostrożnie stawiałem stopy, niemalże szurając, nie, idąc naprzód. Nagle coś świsnęło za mną, odwróciłem się, kuląc jednocześnie przed wyimaginowanym ciosem. To tylko podmuch, ty durniu, pomyślałem. Rozejrzałem się, w lewo, to w prawo, nieco za siebie, wtem naręczny szpon omal nie rozdarł mi rękawa płaszcza. Znikąd wyskoczył na mnie jakiś najemnik. Krzyknął dziko i natarł na mnie z furią w oczach. Siekł szybko, wściekle, bezlitośnie. Bitewne rękawice cięły powietrze, wydając z siebie metaliczne świsty. Wyrwałem się z rytmu uderzeń, rozsmarowując na jego twarzy elektryczną iskrę i doładowując ją do maksimum. Pomieszczenie rozświetliło się na moment. Dłoń wydała z siebie odgłos podobny do rozgrzewania broni energetycznej, po czym wystrzeliła krótkim promieniem. Atak przypalił napastnikowi zwoje mózgowe, jego ciało padło bezwiednie na ziemię, wijąc w konwulsjach. Obejrzałem je dokładnie. Nie wyglądał na nadczłowieka, bardziej na wyszkolonego w boju żołnierza. Przetarłem palcem po zranionym policzku, rozcierając krew. Szlag by to, nie miałem w ogóle pojęcia czego się spodziewać. Ktoś najwyraźniej tworzył niezrównaną armię, która nie miała czuć strachu. A może to była tylko moja paranoja? Włamałem się do ostatniego pokoju na piętrze. Pusto. Nie było ani kasetki, ani mordercy. A może właśnie go zabiłem? W takim razie dlaczego użył innej metody do pokonania mnie? Postanowiłem rozejrzeć się ponownie, kiedy zapadła się pode mną ziemia. Rąbnąłem głową o twardą, nierówną, chropowatą powierzchnię, wijąc się w kurzu i gryzącym oczy pyle. Ledwo się podniosłem, kiedy ktoś postanowił mnie obić. Moja twarz poleciała bezwładnie w lewo, zaraz potem w prawo, świat zawirował, piski w głowie nasiliły się. Nieznajomy chwycił mnie oburącz, próbując zgnieść. Był mniej więcej mojego wzrostu. Wyrwałem się z jego uścisku i sieknąłem z całej siły głową w czoło. Odrzuciło go to na moment, jęknął cicho. Role się odwróciły, czym prędzej zaatakowałem ogłuszającym atakiem na skroń, dobijając kolanem. Zwalił się z łoskotem na ziemię. Otrząsnąłem się z zamroczenia i poświeciłem na napastnika łuną. Ledwo dojrzałem jego białe włosy i dosyć przerażający grymas, gdy mych uszu dobiegły głosy najemników. Zdążyli zorientować się, co się dzieje. Wypełniłem się energią, rozjaśniając po raz kolejny piwnicę. Zaraz ich załatwię, przyszło mi do głowy. Już miałem wyciągać gadżety, gdy powalony przed momentem wróg natarł ponownie. Kopnięcie w kręgosłup nie należało do najprzyjemniejszych, ale dzięki pancerzowi prawie go nie poczułem. Odwróciłem się w stronę wojownika, stawiając natychmiast swoją gardę. Skoczyłem w przód, adwesarz zaczął natarcie. Blok, kontra, zbicie, kopnięcie, seria prostych, oponent chwycił moją dłoń i wykręcił, próbując sprowadzić do parteru. Miękko przekręciłem całe ciało, niczym khazarski wiatrak, kończąc kombinację uderzeniem stopą, sparował to. Koło mej głowy świsnęła pięść, wygiąłem się w bok i zrewanżowałem się, posyłając moją w splot słoneczny draba. Splunął śliną, ale nic więcej. Teraz go wykończę, powiedziałem do siebie, rozpalając ramię do białości. Lewy prosty wszedł jak w masło. Powietrze przeszył głośny syk. Gorąco, równe temu wytwarzanemu przez plazmę momentalnie zabrało całą wilgoć z pomieszczenia. Grzmotnięcie posłało wroga na deski. Jakie było moje zdziwienie, kiedy po krótkiej chwili wstał i otrzepał się z gruzu, nie zwracając uwagi na poparzenia. Czuł je, choć trochę, ale nie pokazywał tego po sobie. Nabrałem mocy w płuca, mój własny, personalny reaktor został uaktywniony. Po raz kolejny przybrałem postawę bojową.
- Z tobą będę musiał iść na poważnie od samego początku!
- A to nie szedłeś? Co z ciebie za gladiator, co?! – zakpił ze mnie, spluwając na ziemię soczystą porcję flegmy.
- Że niby kto? – zapytałem z głupia fant.
- Te, jaja sobie robisz? – Oblizał twarz, na która poleciało najprawdopodobniej kilka iskier. – Najpierw sam aranżujesz spotkanie a potem udajesz idiotę? Nieładnie!
Nie miałem zielonego pojęcia o czym mówił, nie było nawet czasu się zastanowić. Natarł frontalnie, wyprowadzając masę ciosów. W walce wręcz był tak samo dobry, jak ja. Perfekcyjnie zbijałem jego ataki, wyprowadzając co jakiś czas własną serię na splot słoneczny, jeden z bardziej wrażliwych punktów na ludzkim ciele. On jednak nic sobie z tego nie robił. Uśmiechał się tak, że przyprawiał mnie o dreszcze. Kopał mocno, boleśnie. Gdy spróbowałem dźgnąć palcami jego szyję, on nienaturalnie przemieścił paręnaście stawów. Chrupnęły kości, jego głowa ścisnęła się niemożliwie, jakby coś wędrowało jego przełykiem. Nim otrząsnąłem się z przeszywającego szoku, Izuma posłał mnie w tył jedną, silną kombinacją. Zostałem przyparty do muru.
- A teraz deser, z małego, głupiego, niedoświadczonego gladiatora!
Pomieszczenie wypełniło się dymem, zewsząd dobiegły mnie odgłosy strzałów. Do piwnicy wkroczyły oddziały „zniewolonych”, wrzeszcząc i jęcząc między sobą. Za cel przyjęli sobie mnie, przyduszając ogniem zaporowym i nie przejmując się zupełnie drugim mutantem. On sam wydawał się być niewrażliwy na jakiekolwiek ataki, nawet nie jęknął, gdy pociski uderzyły w jego ciało. Był pancerny jak cholera, ale zagapił się. Wyprowadziłem dwa piorunująco szybkie ciosy – na żebra i skroń. Nie zadziałało. Tak, jakby jego mózg był nie tam gdzie trzeba. Zarechotał i po raz kolejny postanowił wycisnąć mnie, jak cytrynę, chwytając oburącz za czaszkę.
- Gdzie ty masz… mózg? – wybełkotałem. Byłem pewien, że elektryczny cios, przeprowadzony w dobrym miejscu, zakłóci działanie jego neuronów. On chichotał nieprzerwanie. Poczułem jakby coś wżerało się, tym razem w mój umysł. Tak, jakby mnie wysysał.
- Czujesz ten ból, słonko? To ból mojego życia, ból bycia pod smyczą egzekutorów.
„Egzekutorów”, usłyszałem. To była moja jedyna szansa.
- Jestem… agentem… jak ty… - charczałem z trudem, niemal będąc przyciśniętym do ziemi. Ciemna łuna zapulsowała na obrzeżach mojego widzenia. Za chwilę mogę umrzeć!
- Nie wolno... ci!
- Nie teraz, szczurku, nie teraz, ciii – wyszeptał, delektując się tą chwilą. - Rozkazano mi... rozkazano zabić następnego gladiatora, jaki tu przybędzie! Ty nim jesteś!
W ostatnim akcie desperacji rozpostarłem nad sobą barierę, w którą jasnowłosy szaleniec dał się złapać. Dopadły go konwulsje, po czym wystrzelił lobem do tyłu, smagany potężnymi wyładowaniami elektrycznymi.
Wstałem, chwiejąc się na nogach. Gdzieś w stopionych ruinach znalazłem swój rewolwer, był nienaruszony. W przeciwieństwie do mojego płaszcza.
- To już będzie trzeci – wymamrotałem, strzelając do zgromadzonych „nieustraszonych szwadronów”. Parłem do przodu, strzelając pociskami przeciwpancernymi. Eksplozje likwidowały kilku najemników na raz. Ten mały baraczek zdawał się teraz być polem bitwy: leżące w stercie gruzów ciała, powietrze wypełnione pyłem i innymi świństwami, płonące zgliszcza i jęki rannych. Istna wojna na kilku metrach kwadratowych. Wdrapałem się na piętro, zlikwidowałem kilku kolejnych narwańców. Zatańczyli przede mną, łapiąc się dodatkowo w kulę. Tarcza zatrzymywała również wszystkie pociski, posyłane w moją stronę. Powoli kierowałem się do wyjścia. Ale nie dane mi było dane jeszcze odpocząć, oj nie. Usłyszałem za sobą odgłos, przypominający odłupywanie kamienia. Nadczłowiek wdrapał się i stanął przede mną jak nowonarodzony. Popatrzył na dogorywające trupy wokół niego i po raz kolejny zamanifestował swoje zadowolenie, wykrzywiając paskudnie usta. Kucnął nad kilkoma martwymi, po czym zaczął zabierać ich tkanki. Marnieli w oczach. Otworzyłem oczy i usta ze zdumienia. Wiedziałem już co się tu działo i jaka była jego moc. Teraz jednak było za późno na podziwianie cudów genetyki Sanbetsu. Na wpół zmęczony, trzęsącymi się ze strachu i nerwów rękoma, ładowałem naboje do rewolweru. Wszystko było gotowe, tylko jeszcze podładowałem je piorunową mocą i już miałem strzelić. W tej samej sekundzie jakaś obślizgła macka wytrąciła mi broń z ręki. Popatrzyłem przed siebie i omal nie zwróciłem śniadania.
Mój przeciwnik przypominał teraz bardziej ośmiornicę, aniżeli człowieka. Jego ciało wypełniła masa odnóży które, wijąc się we wszystkie strony, po chwili stwardniały i przybrały kolor jego skóry. Posiadał teraz około ośmiu zasięgowych ostrzy.
- Skończysz jako kebab, braciszku! – Posłał we mnie wszystkie dodatkowe kończyny. Odskoczyłem w bok, jednak kolejne już leciały z drugiej strony. Próbował mnie nimi otaczać, atakować z góry, dźgać frontalnie. Zmuszał do ciągłego odwrotu, gdzie być może czekało więcej najemników. Co bardziej niebezpieczne uderzenia negowałem, strzelając kulami energii. Z baraku praktycznie nie zostało już nic, był poszatkowany i dziurawy, jak ser z nagijskich gór. Krwawiłem z wielu miejsc na swoim ciele. Nie zwróciłem uwagi na otoczenie, w jakim się znajdowałem i potknąłem się o wystające kamienie. Wszystkie osiem wijących się wężonoży poszybowało w stronę mojego serca.
- Dołącz do mnie, szczurku! W piekle!
Przenikająca do szpiku kości siła zatrzymała się tuż przed klatką piersiową, dudniąc i drżąc metalicznie. Próbowałem ją zatrzymać, odpychając elektrycznością. Czułem stal, pragnącą wbić się w łomoczące teraz wściekle serce. Powoli, ale skutecznie przebijały się coraz to głębiej, rozbijając pole siłowe mojego pancerza ochronnego. Ten w końcu dał za wygraną. Impet jego implozji pozwolił mi jednak na złapanie oddechu i tym samym załadowanie większego napięcia do „reaktora”. Odesłałem noże w stronę wroga, podniosłem się, sięgnąłem po torbę na plecach. Rzuciłem w stronę Izumy dwa granaty – gazowy i błyskowy. Ten pierwszy raczej nic mu nie zrobił, ale oślepienie pozwoliło mi na wyskok w jego stronę. W powietrzu uaktywniłem elektryczną aurę i rozpędziłem się niczym rakieta. Złapałem go, razem przebiliśmy się przez cienką ścianę baraku i wpadliśmy w morską toń. Jesteś skończony, sukinsynu, powiedziałem sobie w duchu i wpakowałem w odpornego mutanta tyle woltów ile się dało. Moc i energia pioruna poczęła wirować, tworząc trąbę wodną, iskrzącą wściekle białymi wyładowaniami. Grzmot i trzęsienie ziemi dało się zapewne słyszeć z paru dobrych kilometrów. Po około dwóch minutach siłowania się pod wodą, dziwadło dało za wygraną, wydając z siebie stłumiony okrzyk. Zelektryzowało go całego, prawdopodobnie niszcząc parę tysięcy dodatkowych komórek. Całość była jednak bardziej bolesna dla mnie, niż dla niego. Wygramoliłem się z morskiej toni, łapczywie chwytając haust powietrza, pachnącego teraz siarką. Patrząc z ledwością przed siebie, dojrzałem cień. Ktoś zbliżał się w moją stronę. Wstałem na równe nogi, chwiejąc się z lewej nogi na prawą.
- No… dalej… pokaż na co cię… stać – wybełkotałem. Jakie było moje zdziwienie, gdy przed sobą ujrzałem dwóch przybocznych z mojego własnego oddziału.
- Porucznik Araraikou? – zapytał zdumiony. Kiwnąłem głową. – Nie jesteśmy pewni, ale jeśli tamto tornado było pańskim znakiem, to się panu udało.

***

Około dziesięciu godzin później

Następnego dnia jeden z moich podwładnych przyszedł do mojego prywatnego pokoju. Od rana dowództwo zasypywało agentów masą informacji.
- Widzę, że po ostatniej walce forma pana nie opuściła, sir – pozwolił sobie na uwagę mój przyboczny, trzymając w ręku czarną aktówkę.
- Jak widać – skwitowałem krótko, nie przerywając porannej rutyny robienia pompek. – Coś się stało, czy przychodzisz tylko tak pogadać?
- Na razie ma pan parę godzin wolnego… i prezent – To ostatnie dodał niezbyt pewnym tonem.
- No, to pokazuj go! – Wstałem z ziemi, wycierając się ręcznikiem. Chłopak położył czarną teczke na stoliku obok łóżka, otworzył ją i pokazał kilkanaście soczystych plików banknotów.
- To nagroda za pokonanie gladiatora na „arenie” – oznajmił krótko. Spojrzałem na niego tępym wzrokiem.
- Nie, nie, nie, to jakieś nieporozumienie. Nie zgłaszałem się do żadnego turnieju, czy czegoś takiego!
- Najwyraźniej ktoś inny zrobił to za pana – zaczął, po czym ciągnął dalej. – Sprawa jest jednak jeszcze bardziej zagmatwana niż myśleliśmy. Tam, przy baraku, nie było nikogo poza najemnikami, tym agentem i panem. Ach, ale na szczęście znaleźliśmy kasetkę z fiolkami
- A Smocza Gwardia? Kiedy się zjawili?
- Nie dostali nawet polecenia, by wyruszyć.
Osłupiałem. Poprosiłem by powtórzył to ostatnie zdanie. Nie mogłem zrozumieć zaistniałej sytuacji.
- W takim razie – ścisnąłem prawą dłoń, rozluźniając ją po chwili. – Kto dał mi cynk o domniemanej wymianie towaru? Dali by cynk i sami nie ruszyli tyłków?
- Zaprzeczają, że wysyłali jakiekolwiek informacje, w ogóle pierwszy raz usłyszeli o sprawie, kiedy to my im o niej powiedzieliśmy.
Zamyśliłem się, patrząc nieobecnym wzrokiem na beżową ścianę nad łóżkiem. Coraz więcej pytań, coraz mniej odpowiedzi, powiedziałem sobie w duchu.
- Jest coś jeszcze – westchnąłem, nie mogąc uwierzyć, że jeszcze cokolwiek więcej może być nie tak. – Wywiad dokopał się do kopii zapasowych wyników doktor Mikoto, ale w większości były to błędne i niepełne pliki. Niektóre zawierały nawet wirusa, zamiast normalnego zapisu.
- Nie zdążyli to tamci, „nieznani sprawcy”, pewnie je podmienili.
- Otóż nie, one były takie od początku, jakby ktoś z Omoi Munashi tego dokonał.
Złapałem się za głowę. Mieliśmy porządny przeciek wewnątrz naszej własnej siatki.
- Musimy odkryć, kto miesza w naszych aktach. Izuma cały czas myślał, że walczy na „arenie” z „gladiatorem”, nawet gdy powiedziałem mu, że jestem agentem. Czytałem wczoraj jego portfolio, on nigdy nie zabiłby sojusznika, zbyt bardzo boi się stracić pracę.
- Dostałby bezpośredni rozkaz zlikwidowania pana na arenie, sir?
- Dokładnie tak… - podszedłem do okna. Przyszłość napełniała mnie strachem. – Drogi chłopcze, czekają nas ciężkie dni, a być może nawet miesiące. Nadchodzi zima, przygotuj się na wszystko!


Disclamer
1. We wpisie znajdują się zarównno "Smocza Gwardia" jak i moje "Smoki". To dwie, zupełnie różne organizacje.
2. Zanim zaczniecie gadać, że Izuma "tylko użył nożyyy? A gdzie rogi, pancerz, etc" odpowiadam - nie zdążył! Czy wy, podczas walki też macie czas na użycie po kolei wszystkich swoich kart atutowych? No nie sądzę. Izuma miał mnie tam gdzie chciał, kontrolując otoczenie, ja zaś zostałem sparaliżowany strachem, stąd taktycznie jest na pewno trochę słabiej. Bo nie da się zawsze być taktycznie gotowym, zwłaszcza, gdy wpada się w pułapkę.
3. Dla pełnej znajomości historii warto przeczytać newsy z Sanbetsu "morderca w ratuszu" i "zabójstwo w omoi munashi", są one ściśle powiązane z historią.
4. Endżoj end hew fan xD
   
Profil PW Email
 
 
^Genkaku   #2 
Tyran
Bald Prince of Crime


Poziom: Genshu
Stopień: Senshu
Posty: 1227
Wiek: 38
Dołączył: 20 Gru 2009
Skąd: Raszyn/Warszawa

Bardzo fajna walka :) Co prawda, na początku bałem się, że dopisywanie dość skomplikowanej fabuły do w sumie prostego nimuu polegającego na walce pogrąży cię, ale wyszło świetnie. Historię czyta się ciekawie, jednocześnie nie zaniedbałem esencji wpisu czyli samej walki, która wypadłą bardzo fajnie, chodź i tak jak dla mnie trochę za krótko.
Błędów żadnych nie znalazłem. No mógłbym się przyczepić do sformułowania "egipskie ciemności" w odniesieniu do świata Tenchi, no ale to taki niuans.
Nie ma za bardzo nad czym się rozpisywać. Ciężko ocenia się walki lepszych od siebie :)
Ciekaw jestem jak dalej potoczy się fabuła i kto pociąga za sznurki.

Genkaku głosuje na Pita!!! 8/10
   
Profil PW Email Skype
 
 
»mablung   #3 
Agent


Poziom: Keihai
Posty: 117
Wiek: 33
Dołączył: 05 Paź 2010
Skąd: Warszawa

Cóż pierwsza ocena, czemu by nie zacząć od krajana...

W sumie ta walka ma dość ciekawą fabułę, domyślam się że powiązaną z innymi walkami na Arenie ale nie chciało mi się tego wszystkiego doszukiwać. Wszystko jest w miarę jasne, zakończenie sprawia że chce się czytać kolejne opowiadanie. Dużo gorzej jednak moim zdaniem wypadła już sama walka. Nie wiem czy to dlatego że została napisana takim stylem ( nie rozłożę jej na czynniki pierwsze tak jak Starke) czy może dlatego że ostatnio powróciłem do klasyki Sapkowskiego ale wydawała mi się strasznie chaotyczna i nie poukładana. Nie mówię tutaj o samym jej przebiegu ale opisaniu. Czasami miałem kłopoty z ogarnięciem się w sytuacji, otoczeniu oraz ogólnie tym co się działo z pro- i antagonistą. Dobry przykład jest wpadnięcie oddziału do miejsca waszej walki. Najpierw piszesz że przydusili cię ogniem zaporowym ( rozumiem, że do jakiejś osłony) by zaraz opisać twój atak na przeciwniku. Czyli miałeś jednak gdzieś cały ten ostrzał, a świszczące dookoła kule nawet cię nie drasnęły. Niezwykle mało prawdopodobne.
Poprawnie natomiast uważam oddanie charakteru Izumy. Osobiście nadał bym mu większego szaleństwa oraz chorej perwersji ale twoja wizja nie kłóci się z tym co zapisano w karcie.

Technicznie nie było idealnie, czasami nawet wręcz dość ubogo ale znośnie. Niektóre przykłady są dość irytujące jak choćby ten:
Cytat:
Natarł frontalnie, wyprowadzając masę ciosów. W walce wręcz był tak samo dobry, jak ja. Perfekcyjnie zbijałem jego ataki, wyprowadzając co jakiś czas własną serię na splot słoneczny, jeden z bardziej wrażliwych punktów na ludzkim ciele

Zwłaszcza że są dokładnie jeden pod drugim. Aż kłuje w oczy.

Po długich wahaniach i zastanawianiu się przyznaje Ci jednak ocenę 6.5. Wyżej niestety moje sumienie nie podaruje ponieważ nie czułem radości czytając ten wpis.


Pochylamy się przed inteligencją
Klękamy zaś przed dobrocią
   
Profil PW Email
 
 
*Lorgan   #4 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 37
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

..::Typowanie Zamknięte::..


Pit - 14,5 pkt.

NPC - 14,4 pkt.

Zwycięzcą został Pit!!!

Punktacja:

Pit +120
Genkaku +10
mablung +10


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 

Temat zablokowany  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0.18 sekundy. Zapytań do SQL: 14