RRR to manga o boksie. Zanim ją zaszufladkujecie jako shounena powiem tylko, że bardziej skupia się na innych wartościach niż tytuł mistrzowski. Ale do rzeczy:
Rikitarou ma wielkie ambicje – zostać muzykiem pokroju Jimmy’iego Hendrixa. Będąc coraz bliżej 30-tych urodzin stopniowo odpuszcza marzenia. Gdy trafia się więc (prawdopodobnie ostatnia) okazja by udowodnić swoje umiejętności dziarsko rusza o boju. Stop. Dowiaduje się bowiem, że nim stanie na scenie, musi nabrać trochę fizycznej formy. Fanek nie interesują piwne mięśnie. Bez przekonania zapisuje się więc na zajęcia z boksu. Gdy dotyka go osobista tragedia przekonuje się, ile naprawdę siły się w nim znajduje.
Graficznie jest całkiem przyzwoicie. Brakowało mi trochę dynamizmu w rysunkach. W końcu można by się spodziewać tego po „sportowym” tytule. Mam też problem z oczami jednej z głównych postaci, która przez to wyłamuje się ze stylu rysowania i wybija z rytmu podczas czytania.
RRR to manga o dorastaniu i walce o siebie i innych. O sile przekonań i wartości bliskich. Również o tym jak życie może złamać i co trzeba zrobić, żeby się podnieść. I mimo, że wszystko podane jest w trochę naiwny sposób, bardzo łatwo się na ten zabieg złapać. Gdy Rikitarou w końcu zdobywa mistrzostwo Japonii, czytelnik nie zwraca na to uwagi. Jego zwycięstwo jest innego rodzaju. Przekuł się z chłopca w mężczyznę.