3 odpowiedzi w tym temacie |
*Lorgan |
#1
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 10-08-2011, 15:35 [Lokacja] Port morski Nan'Gar
|
Cytuj
|
Autor: Pit
Ryk silnika naszej motorówki zagłusza wszystko wokół aż do momentu, kiedy zbliżamy się do niebezpiecznej formacji skał. Zgrzytnęło w maszynowni, płyniemy teraz na jednym z niższych biegów. Manewrowanie pośród Zębów Demona wymaga nie lada precyzji. Ci, którzy nie zachowali ostrożności, skończyli głęboko na dnie. Wraki ich statków tworzą niezłe tło, podziurawione, poobijane, martwe jak ich właściciele. Paradoksalnie kuszą one chciwców, łasych na wartościowe towary, wciąż leżące w ładowniach. Nie zraża ich nawet fakt, że nikt nie wrócił stąd żywy. Resztę skutecznie odstrasza ta głupia historyjka o potworze. Gdyby tylko znali prawdę, pewnie mielibyśmy na głowie całą armię Sanbetsu. Część z tych skał to zamaskowane łodzie podwodne – nadzorcy Kon'chighla. Skutecznie bronią wejścia do portu Nan'Gar.
- Nadaję sygnał! – Kapitan czym prędzej nawiązuje z nimi kontakt na kodowanej częstotliwości. Wszystko idzie gładko, jak zawsze zresztą. Nie jestem tu pierwszy czy drugi raz, ale zawsze bawi mnie widok kamulców rozstępujących się na boki. Nawigator płynnie wprowadza nas w głąb ogromnej pieczary. Na skalnych balkonach, jak zawsze stoi masa ludu. Gdzieś na nadbrzeżu czekają już dla nas gotowe skrzynie z towarem.
- Zacumuję przy Smokach, rozprostujecie kości chłopcy.
Stajemy w punkcie paliwowym. Trzy zbiorniki, pełne, jak brzuch nieostrożnej dzierlatki bezustannie pompujące różne rodzaje mieszanek, wyją głucho. Kapitan pokazuje nam na migi, że mamy trochę czasu by się rozejrzeć. Rozumie nasze potrzeby, w końcu to stresująca robota. Nawet jeśli nasze łamacze blokad mają pod pokładami specjalne pomieszczenia na kontrabandę, to ryzyko wpadki podczas kontroli istnieje. Dobrze jest więc się wyszaleć zawczasu, gdyby komuś przytrafiła się dłuższa odsiadka. Wielkich wygód u tych górników się spodziewać nie można, ale salon gier i uciech Victora Wolfa spełnia standardy. Jak sam mówi "wydalibyście ostatnie zarobione Kouka przy krupierskim stole albo pod nim, w zależności od stanu upojenia i ilości towarzyszących niewolnic". Interes się kręci, w końcu najczęściej przychodzą do niego robotnicy, wydobywający koltan, czy co tam akurat jest potrzebne. Ich wynagrodzenie często jest jednak zbyt niskie, dlatego dokładają do sumy rzadkie minerały i kamienie szlachetne, znalezione w górach.
Nie potrafiłbym tu mieszkać – wszędzie tylko te osady, wtopione w skały. Piętrowe konstrukcje zrobione z czerwonawych, suszonych cegieł, kamieni i wszystkiego, co akurat było pod ręką. Na dach wchodzą po drabinie, bo na schody nie ma zwykle miejsca. O dziwo rabunki nie są tu zbyt częstym procederem. Odpowiednie klany dbają o swoich niewolni... znaczy... współpracowników. Szakale panoszą się po całym kompleksie, gapią się spode łba na wszystko i wszystkich. Są dosłownie wszędzie – w domkach, na dachach, na nadbrzeżu, przy stacji paliw, przy reaktorach, wyjściach ewakuacyjnych, w tunelach. Cholera, nawet wysikać się w kącie nie można, bo akurat tam jakiś cwaniaczek postanowił rozłożyć swój kram.
Nie mam zamiaru zapuszczać się w kręte korytarze, kto wie co tam jest. Góry Milczenia może i są bogate w kruszce, ale tyleż samo jest tam pułapek, postawionych przez konkurujące ze sobą frakcje. Chyba codziennie ktoś tam ginie, także w wyniku spotkania z lokalną fauną.
Zajrzę do baru, zamówię porządnego drinka i wracam na statek. To miejsce może i wygląda zjawiskowo, ale wywołuje strach, trzeba się mieć na baczności.
***
Rozbudowany kompleks przemytniczo-kopalniany, zwany potocznie portem Nan'Gar, jest jednym z głównych miejsc przerzutu kontrabandy i wydobywanych na miejscu surowców, należący do Shah'en. By się doń dostać, trzeba przepłynąć pomiędzy skałami, usianymi gęsto na nadbrzeżu. Miejscowi zwą je "Zębami Demona", ponieważ statki, które próbują się przez nie przedostać, zostają "pożarte", razem z załogą idącą na dno ("żołądek" morskiego potwora). Ta opowieść zapewnia względny spokój stałym bywalcom portu. W głębi ogromnej pieczary jest rozległe nadbrzeże. Tam znajduje się stacja paliwowa i punkt przeładunkowy. Na lądzie zaczyna się kompleks górniczy, złożony z osad, tawerny i domu uciech. Funkcjonuje tu także hotel dla przyjezdnych oraz siedziby frakcji, które mimo ostrej rywalizacji między sobą i tak są kontrolowane przez Tartaruga, charyzmatycznego lidera ugrupowania Kon'chighla. Port przemytników wziął swoją nazwę najprawdopodobniej od koloru mieszkań górników (Nan’Gar znaczy "krwawy"). Zbudowane z ususzonych cegieł domostwa mienią się czerwienią. Najlepiej widać to o zachodzie, kiedy przez wejście do pieczary wpadają promienie słońca.
Na tyłach jaskini utworzono sektor górniczy. Każda z frakcji posiada kilka lub kilkanaście tuneli, które prowadzą bezpośrednio do miejsc pracy. Tu też działa transport wagoników. By zapobiec wzajemnemu podkradaniu surowców, w wielu miejscach umieszczono pułapki – ładunki wybuchowe, zapadnie, sidła. Co jakiś czas odkryte zostaje nowe wyjście na powierzchnię. Zostaje ono zamaskowane, lub – w razie konieczności - zasypane. Taki system pozwala na sprawne przemieszczanie się ludowi Shah'en po Górach Milczenia.
Osada jest także miejscem odwiedzin gości spoza granic. Pomimo ogólnej niechęci do Sanbetów czy Khazarczyków, miejscowi wydają się być tolerancyjni dla wszystkich, jeśli chodzi o ubijane interesy. Sporą część lokalnej populacji stanowią mieszańce krwi, dzieci cudzoziemców, wśród których są też nadludzie.
Ważne miejsca:
Salon Gier i Uciech – dwupiętrowa konstrukcja, ozdobiona drogimi kamieniami, znacznie trwalsza i szczelniejsza niż zwykłe chaty osadników. Nazwa wyjaśnia wszystko – można tu posmakować hazardu przy karcianym stole, zagrać w ruletkę, czy napić się mocnych trunków. Drugie piętro służy zabawie z kobietami, głównie niewolnicami. Właścicielem jest Victor Wolf, Szakal i największy szuler w okolicy.
Reaktor Energetyczny "Smoczy Pazur" – Przedziwna, czterocylindrowa konstrukcja wielkości bunkra, którym w istocie jest. Generuje energię dla niemal całego kompleksu, nie dociera jednak w najdalsze zakątki sektora górniczego, gdzie w użyciu są lampy wbijane w ściany oraz flary.
Przystań Trzech Smoków – wzięła nazwę od stacji paliwowej, której trzy zbiorniki posiadają mieszanki dostosowane do większości napędów statków. Wybija się tu bar "La Nina", gdzie można coś przekąsić, napić się wykwintnych trunków z przemytu, jak również poznać masę informacji z półświatka. |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
RESET_Twitch |
#2
|
Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 23 Dołączył: 27 Maj 2013
|
Napisano 26-12-2012, 18:18
|
Cytuj
|
Pracować dla Kazuyi Ishiro może każdy, bez względu na narodowość, przekonanie, przeszłość czy też powiązania i stanowisko. Bez względu na to czy jesteś agentem, rycerzem, zealotą, szamanem, czy nawet typem z Yami, liczy się to co potrafisz. Jak gówno umiesz, a tylko dużo szczekasz to sam możesz stać się celem zlecenia, albo od razu skończyć na dnie jakiejś rzeki czy dołu i do tego w takim miejscu gdzie nawet nikt szukać nie będzie. Zresztą nawet jak ktoś cie znajdzie i tak o nic nie będzie pytać, ani nigdzie tego zgłaszać. Warto więc współpracować z tym gościem czy nie? Wielu zadaje sobie to pytanie widząc jego ludzi czy słysząc gdzieś o jakimś zleceniu do wykonania. Dla niektórych to nie tylko kwestia kasy, a z tego co mi wiadomo zarobić można, dla pewnych jednostek to dobra opcja na sprawdzenie swoich umiejętności, siebie w konkretnych sytuacjach. Jeszcze inni doszukują się szansy na jakiekolwiek koneksje, ale prawda jest taka że dla większości jednak liczy się hajs. Do której grupy ja należę? Mamy takie czasy, że człowiek musi być elastyczny, więc pewnie do każdej, przynajmniej w pewnym stopniu. Co nie zmienia faktu, że dobrze by było wiedzieć ile tej kasy można zarobić.
Choć nie mówi się o tym głośno Ishiro współpracuje nawet z wysoko postawionymi dygnitarzami i członkami pionów wojskowych. Oczywiście nie wszyscy współpracują do końca dobrowolnie. Są ludzie, którzy uważają, że Kazuya ma więcej danych osobowych niż wydział zajmujący się spisem powszechnym ludności w Sanbetsu i do tego ze specjalnymi adnotacjami. Wiadomo, takimi pikantniejszymi i ciekawszymi. Wiadomo dowódcy oddziałów z różnych krajów mogą mu szybko zagwarantować wyszkolonych ludzi chcących trochę zarobić i zyskać w oczach przełożonych. Sami później w raportach umieszczają to jako specjalne ćwiczenia międzynarodowe czy coś w ten deseń, a jak łatwo się domyślić śmierć odznacza się jako dezercję. Ręka rękę myje, a Ishiro na tym nieźle zarabia nie brudząc nawet swoich. Ja dowiedziałem się o tej, nazwijmy to kulturalnie, pracy w podobny sposób. Jeden z poruczników w oddziale znajomego zaproponował im łatwą kasę za wyniesienie z kabiny kapitana statku transportowego małego pudełka owiniętego szkarłatnym płótnem. Statek co 4 tygodnie zawijał do Portu morskiego Nan'Gar, do Przystani Trzech Smoków. Dwóch młodzików od razu się zgodziło. W dość krótkim czasie uznani zostali także za ,,dezerterów”. Brak doświadczenia, w dużej mierze i rozumu, doprowadziły do tego, że wtargnęli na statek i próbowali wziąć kapitana jako zakładnika. Ale kto przy zdrowych zmysłach decyduje się na otwarte działanie w największym porcie przemytniczym na świecie. Przecież tutaj nawet menele są nieźle uzbrojeni. Przynajmniej tak się mówi. Niemniej jednak postanowiłem wykorzystać tę sytuację. Miałem 4 tygodnie na opracowanie jakiegoś planu, tym bardziej że chętnych do tej misji nie było. Może też dla tego, że ów porucznik wziął urlop zdrowotny, zresztą nieważne. Liczyło się wykonanie zadania i pokazanie jak z najlepszej strony.
Załoga statku na pewno wzięła pod uwagę poprzedni incydent i wzmocniła ochronę, więc musiałem się uciec do dywersji. Choć postanowiłem dodać jeszcze do tego konkretnego uderzenia i narobić chaosu. W porcie zjawiłem się na 2 dni przed wyznaczonym przybyciem statku. Zatrudniłem się do pomocy przy przygotowywaniu ładunku, który miał zabrać ,,Czarny Rogacz”, jak go ochrzcił niski, krępy kapitan z czarną brodą do pasa. W czasie pracy w różnych miejscach, przy różnych towarach umieszczałem ładunki wybuchowe różnej maści. Część z nich miała narobić po prostu huku, inne dodawały zasłonę dymną dla zapalających, które umieściłem przy drewnianych skrzyniach. Oczywiście wcześniej upewniłem się czy całość nie jest przypadkiem własnością Kazuyi Ishiro. Nieciekawie by było jakbym zjawił się z małym pudełkiem po uprzednim puszczeniu z dymem całego ładunku. Gdy statek przybył do portu jedynie połowa załogi zeszła na ląd i postanowiła zagościć w ,,La Ninie”. Z kapitanem na czele zamawiali od wejścia najdroższe alkohole, wydzierali się i panoszyli jakby byli u siebie. Oczywiście obsługa nie miała nic przeciwko temu rozgardiaszowi, zostawiali oni więcej kasy podczas 4 dniowego pobytu niż stali bywalcy przez 2-3 tygodnie. Na tę okazję ściągnięte zostały nawet panienki z Salonu Gier i Uciech. Widać było, że nie pracowały z własnej woli i najprawdopodobniej porywane były z różnych krajów i sprzedawane do burdelu. Nikomu z ekipy ,,Czarnego Rogacza” to jednak nie przeszkadzało, choć kapitan nie chciał korzystać z usług prostytutek. Nakazał barmanowi zaniesienie ciepłych posiłków swoim podwładnym, którzy pozostali na pokładzie statku. Na wszelki wypadek nie rozpoczynałem niczego już 1 dnia. Wolałem, żeby się trochę rozluźnili, rozkojarzyli i rozpili. A cieszyli się na widok flaszki jak dzieci na widok kontenera mandarynek. Panienki cieszyły się równie dużą popularnością.
Odczekałem jeden dzień ogarnąłem się i postanowiłem wyruszyć. Liczba wartowników się nie zmieniła, w dalszym ciągu połowa pilnowała statku. Domyśliłem się, że pewnie dzisiaj wieczorem nastąpi zmiana, ale wtedy też pewnie by się spodziewali jakiegoś ataku czy włamania. W czasie, gdy w ,,La Ninie” zabawa trwała na całego ja wyszedłem za potrzebą z baru i skręciłem w ciemny zaułek. O mało nie przewróciłem się, gdy potknąłem się o jakiegoś pijaczynę otulonego dobrze kartonami. Nawet nie sprawdzałem czy żyje, odszedłem jeszcze kawałek dalej i przemieniłem się. Zawisłem tuż nad wodą kryjąc się za jednym z wałów przeciwpowodziowych i odpaliłem ładunki. Niebo rozświetliło się jak w Nowy Rok. Rozległ się potężny huk, a cały ładunek stojący na nabrzeżu i część już załadowana stanęły w ogniu. Po kilkunastu kolejnych sekundach większość portu otoczył czarny, gryzący dym. Na nabrzeżu od razu zrobił się ogromny harmider. Cała załoga skupiła się na ratowaniu towarów, a wszyscy zebrani w barze wybiegli na zewnątrz, krzyczeli, przepychali się. Jedni próbowali działać i ugasić ogień, a inni szukali winnych. W tym samym czasie ja podleciałem do burty od strony morza. Na ścianę za którą znajdowała się kajuta kapitańska zamontowałem niewielkie ładunki, tak aby tylko rozpruć blachę i dostać się do środka. Odleciałem nieco i odpaliłem je. Jednocześnie zdetonowałem kolejne ładunki po drugiej stronie, tak aby zagłuszyć i ukryć tę akcję. Wleciałem do środka i zatrzasnąłem drzwi. Dodatkowo zasunąłem je jeszcze regałem, aby nie dało się ich łatwo wywarzyć i zacząłem przeszukiwać pomieszczenie. Zdziwiłem się ogromnie jak okazało się, że owe pudełko owinięte szkarłatnym materiałem znajdowało się w biurku kapitana, nie zamknięte, niczym nie zabezpieczone. Dokładnie tak jakby nie było to nic ważnego. Nie chciałem jednak tracić czasu na zastanawianie się. Wysadziłem jeszcze kilka towarów tworząc wokół ,,Czarnego Rogacza” dużą i gęstą zasłonę dymną i czym prędzej zwiałem z pokładu statku.
Jakież było moje zdziwienie gdy nagle podszedł do mnie, na jednej z centralnych ulic Sakuby, pijaczyna o którego potknąłem w porcie Nan'Gar i oświadczył, że pan Ishiro mnie oczekuje. Z pewną dozą podejrzeń wrzuciłem mu go kieszeni niewielki ładunek wybuchowy i postanowiłem zobaczyć co mi powie. Jednak gdy tylko wskazał ręką na ulicę natychmiast podjechała długa czarna limuzyna. Otworzyła się przyciemniana szyba i ze środka wyleciał dym. Kazuya strzepnął popiół z cygara i spojrzał na mnie z pod byka i drzwi do auta się otworzyły. Wysiadł z niej krzepki wysoki grzbiet w za małym garniturze w białe, cienkie paski.
- Szef nie lubi czekać – rzucił krótko, niesamowicie grubym głosem wskazując na środek samochodu.
Wsiadłem. Przecież chciałem się z nim spotkać, o to chodziło w tej całej misji, ale trochę inaczej sobie to wyobrażałem.
- Przyznam, że jesteś cholernie zuchwałym robakiem – zaczął Ishiro wyrzucając cygaro przez szybę.
- Ale podobasz mi się – dodał zaraz uśmiechając się. – Mogę teraz dostać swoją własność? – powiedział.
- Skąd pan wie, że to mam? – zapytałem przeplatając między palcami małą zabawkę w kształcie tygrysa.
- Ja wiem wszystko, a jeżeli nie oddasz mi tego co moje nie dowiesz się już niczego nigdy – odparł Kazuya, a jego ochroniarz zacisnął pięści i zajrzał do środka limuzyny.
Wyciągnąłem z plecaka pudełko i podałem je biznesmenowi. Odwinął materiał i otworzył je. W środku było…
- Znaczki? Tyle zachodu po zwykłe znaczki pocztowe? – zapytałem zaskoczony.
- Nie takie zwykłe, kolekcjonerskie i bardzo rzadkie. To drogie hobby i wymaga poświęceń – odpowiedział facet uśmiechając się do siebie i odkładając pudełko na bok.
- Ważne żeby się nie poświęcać samemu, prawda? – rzuciłem stawiając zwierzaka obok Ishiro.
- A tak, pańska zapłata – powiedział biznesmen podając mi grubą kopertę. Już miałem ją wziąć kiedy cofnął rękę.
- Może i jesteś zuchwałym robakiem, ale podobasz mi się. Zarobisz znacznie więcej jeżeli będziesz pod telefonem – dodał wyciągając z kieszeni marynarki komórkę. Podał mi obydwie rzeczy uśmiechając się szeroko. Bez słowa przyjąłem ofertę i wysiadłem. Tak szybko jak limuzyna się pojawiła, tam samo i prędko zniknęła. Zajrzałem do koperty, wyciągnąłem kilka banknotów i resztę oddałem rzeczonemu włóczędze, który doprowadził mnie do Kazuyi. |
|
|
|
»Sorata |
#3
|
Yami
Poziom: Genshu
Posty: 1471 Wiek: 39 Dołączył: 15 Gru 2008 Skąd: TG
|
Napisano 02-07-2013, 16:13
|
Cytuj
|
[Ninmu] Tablica zleceń - Kazuya Ishiro
Fojikawa, Sanbetsu
12 maja 1613
Zawsze wyobrażałem sobie, że się nie sprzedam. Dla każdego młodego żołnierza żywot najemnika to niezmywalna plama na honorze. W miarę postępu "kariery" zauważa coraz więcej podobieństw między zawodami. I w końcu dochodzi do tego samego wniosku, który ostatnio stał się moim udziałem. „Natychmiastowo potrzebuję pieniędzy, a mój żołd to jakaś kpina”. Więc czemu czuję się tak źle, stojąc przed tym głodnym rekinem w drucianych okularkach? Inna sprawa, że ze mnie też taki trochę nietypowy żołnierz. Nieświadomy moich wewnętrznych rozterek Kazuya Ishiro pochyla się nad krwistym stekiem, nadal oceniając mnie z ukosa niczym nowy samochód w przepełnionym garażu. Odwzajemniam bezlitosne spojrzenie. Co jak co, ale aktorem jestem niezłym. To i tak cud, że udało mi się na tyle pokręcić, żeby w końcu pojawić się przed nim osobiście.
- Nie umknęło moje uwadze, że jesteś obrotnym człowiekiem Fenrisie - zaczyna między jednym, a drugim kęsem.
Cudownie. Nie dość, że zaczyna na "Ty" to dokopał się do mojego prawdziwego imienia. Jednym zdaniem dwukrotnie podkreśla przewagę, a ja czuję trudną do stłumienia potrzebę poprawienia pozycji na całkiem przecież wygodnym krześle. Chce mi dać do zrozumienia, że w razie czego zje mnie na surowo i niespecjalnie mi się ta świadomość podoba.
- Cóż, zna Pan moje... referencje - kładę nacisk na ostatnie słowo. Nie czuję potrzeby udowadniania niczego, ale warto, żeby zapamiętał, że też jest śmiertelny. Tak na wszelki wypadek. Na pewno użył wielu kanałów, żeby mnie sprawdzić, a ja sam jak mało kto zdaję sobie sprawę, że niektórym ludziom nie warto okazywać słabości. Dlatego zadbałem by pierwszą informacją na jaką natrafi był fakt, że cholernie upierdliwy ze mnie sku.rwiel.
Uśmiecha się, chyba usatysfakcjonowany, prezentując garnitur śnieżnobiałych implantów. Efekt psuje kawałek mięsa wiszący między zębami. Teraz to ja powstrzymuję śmiech. Elita elitą, ale jeść, spać i srać musi jak wszyscy. Bez żądnego widocznego sygnału, jeden ze stojących za mną goryli kładzie na stole cienką plastikową teczkę.
Zachęcony gestem Ishiro, rzucam okiem. Projekt rekultywacji Pustyni Rozpaczy. Jak przez mgłę przypominam sobie nazwisko emira, któremu w końcu udało się przepchnąć go przez biurokratyczna maszynkę. Jak mu było? Vaiano? Vermilo? Mam - Valero. Nietypowa osobistość w rządzie, jeśli wierzyć plotkom. Podsumowanie zawiera sporo liczb i same suche fakty, chociaż niepokoi mnie fakt, że sanbetański "biznesmen" ma niepokojąco duży wgląd w finanse khazarskich polityków. Szybko kończę - danych naprawdę nie ma dużo i pytająco patrzę na Ishiro.
- Otrzymałem informację, że pewnej grupce terrorystycznej może zależeć na udaremnieniu tego projektu - zaczyna - bardzo zależałoby mi jednak, by przetrwał do kolejnej fazy w stanie nienaruszonym.
Czyli po prostu chroni swoją inwestycję. Ale gdzie tu miejsce dla mnie? Nie oszukuję się, że jestem niezastąpiony. Ze środkami, którymi dysponuje Ishiro, spokojnie ściągnąłby kogoś w trakcie tych pięciu tygodni, podczas których mnie sprawdzał .
- Pewnie zastanawia Pana, skąd zapotrzebowanie na Pańskie usługi - odgaduje. Już zostałem "Panem". Ha, oczko wyżej - nadzorujący projekt Maian Valero, żywi niesamowitą wręcz niechęć do mojego kraju - uśmiecha się drapieżnie - gdyby nie mój kapitał, byłaby pewnie odwzajemniona. Ale teraz zależy mi tylko na powodzeniu dobrego emira. Teraz mogę liczyć na Pańską pomoc.
Zabrzmiało jak stwierdzenie, a nie pytanie, ale pomijam to milczeniem. Nie przyszedłem tu żeby odmawiać. A przy odrobinie szczęścia nie zrobię nawet nic haniebnego. Najemnik, który zachował honor żołnierza. Tego jeszcze nie było.
Port morski Nan'Gar
14 maja 1613
Chyba się starzeję. Niegdyś wycieczka między "Zębami demona" byłaby dla mnie nie lada atrakcją. Teraz jestem tylko znudzony. Nadal trochę gryzie mnie sumienie.
- Czyli norma dla każdego agenta - podsumowują na własny użytek. Sam nie wiem czemu tak usilnie próbuję się uspokoić. Głupie sentymenty.
Snuje się trochę między straganami, a telefon otrzymany od Kazuyi ciąży mi coraz bardziej. Rzuca mi się w oczy jedyne miejsce gdzie tłum nie jest tak gęsty - taras lokalnej spelunki. Wydaje się niezłym miejscem do obserwacji. Siadam z piwem przy stoliku i instynktownie przesuwam portfel do przeciwnej kieszeni. Przechodząca tędy rzeka ludzi bez trudu ukryłaby nie jednego, a kilkunastu kieszonkowców. Przerywam rozmyślania bo odławiam w tłumie twarz, której nie spodziewałem się tu zobaczyć. Emir Valero we własnej osobie. Niezmiernie mnie dziwi fakt, że tak ważny człowiek porusza się (i to pieszo) w takiej mordowni. Za chwilę jednak odławiam z tłumu jego jednoosobową armię i wszystko staje się jasne. Też bym się nie bał jakby chronił mnie taki gigant. Dwa metry z okładem, i mimo upału nienaganna marynarka na golfie. Mimo rozmiarów porusza się płynnie, prezentując mojemu doświadczonemu oku długie lata w zawodzie ochroniarza. Oczy ma spokojne ale mam wrażenie że w razie potrzeby zabiłby bez mrugnięcia okiem. Znów robi mi się zimno mimo upału. Mam nadzieję, że nie będę zmuszony zabijać swoich. Cholera, dlaczego się zgodziłem?
- Przepraszam, Panie Valero - zagajam kiedy mnie mija. Nie będę się przecież bawił w telefony i podchody jak mija mnie na ulicy.
Białowłosy ochroniarz natychmiast zasłania swojego pracodawcę. W jego ręce pojawia się taser, a ja czuję chwilowe rozczarowanie. Spodziewałem się olbrzymiej spluwy, a plastikowej zabawki prawie nie widać w wielkich paluchach mężczyzny. Podaję mu referencje, a wielkolud nie spuszcza ze mnie wzroku i podaje kartkę swojemu przełożonemu.
- Nie spodziewaliśmy się Pana tak szybko - na twarzy Valero pojawia się nieprzystający do stanowiska ciepły, niemal ojcowski uśmiech - niemniej zapraszam na mała wycieczkę. Jak dobrze zna pan Nan'Gar?
- Przyznam, że jestem tu pierwszy raz - odpowiadam gdy na powrót zagłębiamy się w tłumie.
- W takim razie nim polecimy, musi pan zobaczyć miejsce gdzie nie chrzczą piwa - śmieje się - no, może nie tak bardzo.
*** .
Z góry siatka kanałów melioracyjnych wygląda jak ozdoba żółtej deski kreślarskiej. Płynącą we wszystkich kierunkach wodę otaczają niewielkie oazy, a ledwo widoczni robotnicy kopią dalsze części siatki, wgryzając się w pustynię. Pomyśleć, ze chciałem na to pustkowie dotrzeć na własną rękę. Przyznam, że lot prywatnym śmigłowcem jest dużo wygodniejszy. Odbijamy w prawo od wybrzeża. Po jakimś czasie uderza mnie całkiem nierealny widok. Przez chwilkę nawet zastanawiam się czy to nie fatamorgana, ale w klimatyzowanym wnętrzu prędzej grozi mi przeziębienie niż przegrzanie. W samym sercu tego morderczego pustkowia widzę bowiem dwa olbrzymie zbiorniki wody, każdy z wielką tamą. Valero śmieje się widząc moje zaskoczenie.
- Udało nam się ukończyć budowę pół roku temu - w jego głosie pobrzmiewa duma. Moim zdaniem zasłużona - stąd dystrybuujemy wodę dalej. Rekultywacja jest pracochłonna, a stworzenie szlaku zajmie lata, ale może ta pustynia stanie się trochę mniej rozpaczliwa - kończy żartem.
- Ale skąd tu ta woda - cały czas mnie to dręczy.
- Odsalamy ocean - wyjaśnia jakby to było coś oczywistego - sieć kanałów, którą mijaliśmy służy między innymi do tego właśnie celu. Ostatnie etapy przeprowadzamy w podziemnych stacjach tuż przed wlaniem wody do zbiorników.
Stwierdziłem, że sobie pomilczę. Rozmach pozornie bezcelowego przedsięwzięcia jest przytłaczający. Pierwszy raz spotykam polityka, który dba o mieszkańców.
***
Siedzimy już w niewielkim ale przytulnym namiocie i w końcu mogę wszystko opowiedzieć z mniej lub więcej przekręconymi szczegółami. Valero wogóle nie jest zaskoczony wieściami o prawdopodobnym zamachu. Smutno kiwa głową.
- Ten projekt ma wielu wrogów. Dobrze, że w końcu ktoś zorientował się, że przyda się nam profesjonalna pomoc.
- To może rzucę okiem co i jak, a potem dokończymy rozmowę – proponuję, niby od niechcenia, ale tak naprawdę chcę się po prostu jak najszybciej uwolnić od zobowiązań wobec Ishiro.
Wychodzimy, a Valero zapala sobie cygaro. Patrzę na mojego towarzysza. Sięgam mu zaledwie do ramienia ale mimo rozmiarów brnie przez piach praktycznie bez wysiłku.
- Dregnor Dragontail - rzuca gdzieś w przestrzeń, a ja dopiero po chwili orientuję się, że właśnie się przedstawił.
- Fenris Cierń Nocy. Miło poznać - to się dopiero okaże.
Łazimy tak w milczeniu jakiś czas. Bo i o czym tu gadać. Nawet jeśli są tu jakieś kobiety to jeszcze żadnej nie widziałem, a za cały krajobraz służy jałowe pustkowie. Mamy jednak szczęście - przed chwilą przyjechali zaopatrzeniowcy. Nim zdążamy wyłonić się zza namiotu widzę jak wciągają ciała stróży na pakę ciężarówki. Bingo! Przez chwilę przypominają mi komandosów Garvina, z którymi miałem do czynienia w Nag. Ale czy należą do przedniej straży mitsukai? Nie wydaje mi się i szczerze powiedziawszy, nie bardzo mam czas ich zapytać. Obaj z Dregnorem rzucamy się do walki. Dopadam ich pierwszy, nim sięgną po broń. Nareszcie mogę robić to, co robię najlepiej. Rozdzielam śmierć po równo, dla każdego po jednej i zdążam jeszcze rzucić okiem na Dragontaila. Potężne pięści zadają precyzyjne ciosy, które bez wyjątku posyłają mężczyzn na piach. Na każdego trzeba tylko jednego ciosu. Dziwne. Czarne plamy na skórze rąk tłumaczą tajemnicę.
- Szaman. Czemu nie jestem zaskoczony? - mruczę pod nosem wykańczając kolejnych. Chyba nie spodziewali się zorganizowanego oporu. Równie dobrze mógłbym się przebijać przez zboże.
Fenrir jak zwykle wyje radośnie gdzieś obok, nie zapominając ani na chwilę o przekazywaniu telepatycznych obelg. Szkoda, że jestem jedynym, który je słyszy, bo niektóre są nawet całkiem zabawne. I pomyśleć, że kiedyś miałem losowi za złe, że zesłał na mnie to psychopatyczne, żądne krwi manitou.
- Maruda. Zająłbyś się lepiej zabijaniem – jego podzielna uwaga nie przestaje mnie zadziwiać. Rzucam w powietrze garść przyniesionych ze sobą przyjaciół. To pierwsza próba nowego uzbrojenia. Niewielkie owady siadają na ramionach zamaskowanych mężczyzn, a ja momentalnie zwiększam ich wagę prawie całkowicie blokując ruchy przeciwników. Kończę ich życie bliźniaczym, delikatnym pociągnięciem noży przez ich arteria carotis. O czym to ja myślałem? A tak. Fenrir. Kiedyś dziwiło mnie, że nikt nie słyszy jego słów, nie widzi zmieniającego rozmiary wilka materializującego się w najdziwniejszych miejscach i momentach. Szczerze powiedziawszy, to nadal jest dość dziwne, ale przyzwyczaiłem się do tego futrzastego objawu mojego teoretycznego guza mózgu.
Hej, szczeniaku! – warczy od razu oburzony, a ja uśmiecham się pod nosem. Po tylu latach dobrze wiem jak radzić sobie z rozszczepieniem osobowości.
Dregnor patrzy na mnie podejrzliwie, ale robię chyba dobre wrażenie bo w końcu odpuszcza. Trochę go nawet rozumiem – nikt nie utrzyma się długo w tym fachu, jeśli nie wykształci choćby drobnej paranoi. Pewnie teraz żałuje, że za darmo oddał informację o swoich zdolnościach. Uśmiecham się do niego krzepiąco i wskazuję nieprzytomnych zamachowców. Moi niestety nie mieli tyle szczęścia.
- Wracamy? - proponuję - wy przesłuchacie sobie tych tutaj, a ja w końcu dostanę pieczątkę na moim raporcie.
Najśmieszniejsze, że dopiero teraz dociera uzbrojona ochrona obiektu. Ech, zawodowcy.
Emira znajduję na szczycie jednej z tam. Co jakiś czas z upustu tryska strumień wody, lecąc wodospadem w prawie stumetrową przepaść. Aż dziw bierze, że tubylcy tak odważnie szafują niesamowicie cenną tutaj substancją. Odwracam się i patrzę przez chwilę na Maiana Valero. Z rozmarzeniem podziwia straszliwe, suche pustkowie. Widzi pewnie przyszłość – zieloną i tętniącą życiem. Pozwalam mu odpłynąć. Sam doskonale wiem jak to jest.
- Ciekaw jestem, co by powiedział, gdyby odkrył, że pracujemy dla sanbetańskiego gangstera – zza moich pleców dochodzi wesołe prychnięcie manitou. Uśmiecham się pod nosem, bo czuję, że w takich okolicznościach dwumetrowy olbrzym w marynarce na pewno poczułby się w obowiązku sprawdzić, jak długo moje ciało będzie lecieć z tej wysokości. |
Kryteria oceny walk: Klimat 4/10 Mechanika 3/10 Warsztat 3/10. W razie wątpliwości - konsultuj. Pomoc: https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=17457#17457 |
Ostatnio zmieniony przez Sorata 02-07-2013, 18:29, w całości zmieniany 3 razy |
|
|
|
^Tekkey |
#4
|
Generał Paranoia Agent
Poziom: Genshu
Stopień: Shogun
Posty: 536 Wiek: 34 Dołączył: 24 Cze 2011
|
Napisano 22-02-2018, 02:09
|
Cytuj
|
10 kwietnia 1615 Sakuba
- Od dziś pracujesz dla mnie. Bardzo rozsądna decyzja - podsumował rozmowę rekrutacyjną Aleksiej Polokov.
Przybrane jako przykrywka na czas misji, oportunistyczne wcielenie Ookawy skwapliwie potrząsnęło prawicą czarnorynkowego łowcy skarbów, pieczętując umowę. Dłonie obu mężczyzn w równym stopniu były splamione krwią Yuyeimona, poznanego przez agenta dawno temu historyka sztuki i właściciela galerii w Sakubie, gdzie miała mieć miejsce sprzedaż sfałszowanego autoportretu Blake'a, jednego z przywódców Czerwonego Frontu. Finalnie to sam marszand stał się "Nowym Wisielcem". Ostatni cios niewiernemu przyjacielowi zadał sam szpieg, nie czując ani odrobiny skruchy. Jego śmierć była ceną, którą Tekkey był gotów zapłacić w zamian za powodzenie akcji. Ku chwale Sanbetsu i dla ratowania własnego przeżartego Neoplasmą tyłka.
Jak dotąd plan infiltracji grupy terrorystycznej toczyła się wedle nakreślonego przed Tengoku planu. Największym zgrzytem było pojawienie się szalonego i nieprzewidywalnego nadludzkiego artysty. Obecnie wydawało się, że problem rozwiązał się sam. Malarz udał się na piętro z jednym z ochroniarzy Polokova i już nie wrócił we własnej postaci. Zapewne ukrył się w jednym ze swoich autoportretów. Śledzony nadludzkim zmysłem żołnierz wydawał się sięgać na ścianę i zdejmować z niej ramę na tyle małą, że wcześniej porucznik przegapił jej przemycenie do budynku. Dotychczasowe ustalenia Pita zdawały się sugerować, że wszystkie utrwalone na płótnie backupy świadomości Blake'a są naturalnych rozmiarów. Kolejna rzecz, na temat której należałoby dokładnie przesłuchać Catherine Del Cruz.
W czasie gdy Sanbeta negocjował z przywódcą, reszta szajki przestępczej plądrowała galerię. Mijając nowo przyjętego członka gangu, jeden z barczystych najemników brutalnie potrącił nadczłowieka łokciem.
- A ty na co czekasz, słońce? Bierz dupsko w troki i łap się za noszenie fantów.
Tekkey może i by się ugiął, w imię dobrych stosunków z nowymi kolegami. Niestety jego nowe wcielenie nie podzielało takich sentymentów.
- Nie rozkazuj mi! Nie pracuję dla ciebie, tylko samego szefa.
Rzeczony starszy człowiek w eleganckim wieczorowym smokingu wyczarował skądś kieszonkowy zegarek i z teatralnie zadumaną miną spojrzał na cyferblat.
- Czas na mnie. A ty, przyjacielu, zostań i pomóż pozostałym.
- Nie tak się umawialiśmy - zaprotestował agent. - Miałem pracować dla pana.
- Oni też dla mnie pracują. Rób wszystko co każą, albo pożegnasz się z wypłatą, a może i zębami. Bark nie lubi się powtarzać.
Biznesmen pozostawił za sobą osłupiałego shinobi i niezwłocznie wyszedł w asyście dwóch ochroniarzy. Beczkowaty najemnik szyderczo wyszczerzył zęby i wepchnął w ramiona agenta tę dziwaczną, uszkodzoną kulą agenta rzeźbę.
- Witamy w Czerwonym Froncie, rybeńko - zakrzyknął Bark podniesionym głosem, czym wywołał kilka przyduszonych rechotów wśród pozostałych żołdaków.
***
16 kwiecień 1615, kuter "Krogulec"
Na nic się zdało usypiające kołysanie morza. Przez wpływ Symbionta, sen za nic nie chciał nawiedzić agenta. Tym więcej miał czasu na przemyślenia i zamartwianie się fiaskiem planu infiltracji bliskiego otoczenia Polokova. Zamiast tego wylądował wśród szeregowych żołnierzy Czerwonego Frontu, na samym dole struktury organizacji czarnorynkowego łowcy skarbów. Gdyby się dowiedziała o sytuacji, Tengoku zyskałaby potężny argument za zawieszeniem całego przedsięwzięcia.
Przewlekła bezsenność miała też i swoje plusy. Pierwszej nocy uchroniła Ookawę przed "dokwaterowaniem" się w środku nocy do jego koi dodatkowej pasażerki. Że też akurat on musiał wpaść jej w oko. Właśnie zapowiadała się powtórka z rozrywki i kompletnie nie mógł temu przeciwdziałać z wyprzedzeniem. Udawanie zwykłego człowieka było trudniejsze, niż się spodziewał. Przez całą podróż na małym, rozklekotanym kutrze musiał symulować chorobę morską i niechętnie oddawać morzu wszystkie posiłki. Nie złamał jeszcze nikomu ręki, ani nawet nie rozkwasił nosa, choć pozostali członkowie załogi pirackiej jednostki dokuczali mu i zlecali najgorsze fuchy. Zaczynał rozumieć dlaczego Pit tak bardzo ich nienawidził. No i oczywiście jako najzwyczajniejszy na świecie człowiek nie mógł w żaden sposób zdradzić, że wyczuwa powolne zbliżanie się najgorszej dwójki spośród grona prześladowców.
Bark stanął obok agenta i bezceremonialnie nim potrząsnął, usiłując go obudzić.
- Te, nowy! Wyłaź, jest dla ciebie zlecenie.
- Cmoknij mnie w maszt, nie robię nockami.
- Jak chcesz. Gryzelda, wyciągnij jego dupsko z barłogu.
Dwustukilogramowa dama rzuciła się na Tekkeya z podekscytowanym sapnięciem i przygniotła go swoim ciężarem. Może i dałby ją radę z siebie zepchnąć, ale żaden normalny człowiek nie miałby na to szans. Dlatego odegrał pantomimę daremnej szarpaniny i przeklinając, zgodził się na wszystko co mu nakazano.
***
16 kwiecień 1615, port Nan'Gar
Dotąd Tekkey był tylko raz i na krótko w ukrytym porcie shah'eńskich przemytników. Wcale też nie wspominał Nan'Gar z rozrzewnieniem. Kazuya Ishiro wrobił go w perfidny sposób, przez co chuunin omal nie postradał życia. Sytuacja w podwodnej fabryce u brzegów Renegi mogłaby mieć zupełnie inny finał, gdyby już podczas pierwszej wizyty szpieg był w stanie przeprowadzić rekonesans wewnątrz tajemniczej budowli. Zdrada ze strony biznesmena skutecznie przekreśliła tę szansę. Na tę okoliczność Genbu z ponurą miną wypił kolejnego shota tequili, grzejąc stołek przy kontuarze Salonu Gier i Uciech. Obok przysiadła tłustym zadkiem jego natarczywa wielbicielka i namiętnie sapała mu w ucho, dopominając się dolewki. Bez entuzjazmu dopełnił jej miskę z własnej butelki, a brunatna niedźwiedzica natychmiast zaczęła chciwie chłeptać mocny alkohol, pomrukując z zadowoleniem. Nadczłowiek zerknął na kapitana Hando, będącego właścicielem Gryzeldy, ale ten wydawał się zbyt pochłonięty negocjacjami, by zwracać uwagę na dwójkę swoich ochroniarzy. Trudno było zgadywać czego mogli chcieć od Czerwonego Frontu brodaty starzec i towarzyszący mu długowłosy młodzik. Ponieważ Tekkey był nowy i stał najniżej w hierarchii, nikt nie zamierzał konsultować się z jego opinią, ani nawet wprowadzić w najogólniejsze zarysy najnowszego planu grupy. Jednak nie byli skrajnie głupi. Dlatego cały wieczór wywiadowca nastawiał uszu, starając się wychwycić strzępki rozmowy toczonej przy sąsiednim stoliku. Jak dotąd bez powodzenia. Na tę okoliczność pociągnął kolejny kielich tequili przy barze i odwrócił się, nieśpiesznie lustrując wzrokiem zgromadzone w podłej pijalni towarzystwo. Kantyna obywatela Wolfa nadal pełna była ludzi, mimo bardzo późnej pory. Większość zapijała beznadziejną powtarzalność swej pracy w kopalniach, inni rżnęli przy stolikach w rozmaite gry hazardowe. Byli też i tacy, którzy szukali pocieszenia na piętrze, w cudzych ramionach. Siedzieć w zasięgu detekcji kilkunastu kopulujących par dzikusów wcale nie było dla Sanbety przyjemnością. Na tę okoliczność miał zamiar obalić kolejną kolejkę, ale przekręcając się na obrotowym krześle, zupełnym przypadkiem wyłowił wśród tłumu znajomą twarz. Spokojnie wstał, ignorując ostrzegawcze warknięcie niedźwiedzicy. Jednak zadziałał jej zwierzęcy instynkt ostrzegający przed niebezpieczeństwem, godne pozazdroszczenia. Chwiejnym krokiem przeszedł kilka metrów dzielących go od stolika pokerowego, nieporadnie dłubiąc przy rozporku, jakby do reszty zamroczony alkoholem. Leniwym ruchem, którego nawet najbardziej przeczulony rewolwerowiec nie wziąłby za zagrożenie, sięgnął za plecy po gnata. W moment było po wszystkim. Złapał swojego znajomego za włosy, odgiął głowę w tył, zmuszając do spojrzenia w górę i poderżnął mu gardło jednym pociągnięciem kosy Desert Eagla.
- Pamiętasz mnie? - zapytał gulgoczącego w agonii mężczyznę.
To był on, nie było żadnych wątpliwości. Ostatni z członków załogi stateczku, który niegdyś wynajął Kazuya, by przeszmuglować agenta poza Sanbetsu. To właśnie ten marynarz przekazał po przybyciu do portu paczkę od szefa i wskazał adres jej dostarczenia. Prezent miał trafić do przedstawicielstwa jednego z lokalnych klanów. Ukryty wewnątrz ładunek wybuchowy eksplodował tuż po tym jak szpieg dostarczył go do adresatów. Byłby to zadziwiający przypadek, gdyby nie to, że chuunin nigdy nie wierzył w przypadki. Ranny i poparzony, usiłując pozbierać się z ziemi zanim opadną go Szakale, nadczłowiek wyczuł jedną jakby cokolwiek znajomą osobę przeciskającą się przez napływający tłum w kierunku portu. Po powrocie na statek, Ookawa nie zastał już na nim rzeczonej osoby. No cóż, znalazł go teraz. Co się odwlecze, to nie uciecze.
Tekkey nie przejmując się wzrastającym zamieszaniem, delektował się zemstą. Zabójca nadaremnie usiłował coś jeszcze powiedzieć przez rozpłatane gardło. W końcu złożył się wpół, plamiąc stolik, pieniądze i karty rozlewającą się plamą. Współgraczy musiało to zirytować bardziej niż śmierć kompana, bo dopiero w tym momencie rzucili się do bitki, ale bojowy ryk Gryzeldy szybko ostudził ich bojowe nastroje. Nikt nie wygrywa w walce na pięści z niedźwiedziem. Jej właściciel ze zbolałą miną usiłował powstrzymać swoich dwóch klientów od odejścia. Negocjujący zamienili jeszcze kilka słów, skinęli głowami i rozstali się. Starzec zarzucił na głowę kaptur ciemnej szaty i wycofał się z tawerny. Młodzieniec posłał agentowi ogniste spojrzenie, pełne niewypowiedzianego wyzwania, ale posłusznie podreptał w ślad za towarzyszem.
***
16 kwiecień 1615, port Nan'Gar
Opuścili kantynę w pośpiechu, niemal biegnąc. Gryzelda człapała przed nimi, odstraszając rabusiów i najwyraźniej świetnie się bawiąc przy straszeniu napotkanych ludzi. Urwanym z wysiłku oddechem, kapitan "Krogulca" sypał inwektywami w soczystej marynarskiej gwarze pod adresem najnowszego członka załogi.
- Co ci odwaliło, człowieku? O mało nie rozpirzyłeś całego naszego planu.
- Jakiego planu, Hando? O niczym mi powiedzieliście - warknął rozeźlony ochrzanem Tekkey.
- Kapitanie. Kapitanie Hando - poprawił z naciskiem.
- Co za różnica. Słuchaj, nie mógłbyś trzymać swojego potworka na sznurze? Klei się do mnie od początku podróży.
- Potwór? To prawdziwy Shirwook z lasu Shirwood! Jako jej przybrany ojciec jestem zawiedziony jej doborem partnerów, ale nie zamierzam stawać na drodze szczęściu mojej dziewczynki.
- Na kiego uja ci ten niedźwiedź na statku? Kapitanie? - tytuł Sanbeta dodał po dłuższej chwili i niechętnie.
- Zobaczysz. Mam ją od małego miśka i nauczyłem kilku niezłych sztuczek.
Po przybyciu do przystani Hando zagwizdał przeciągle na palcach. Z cienia pod trzema zbiornikami wychynął długowłosy młodzieniec w towarzystwie kilku innych ludzi. Taszczyli po dwóch ciężkie skrzynki, kierując się w stronę kutra. Pod ścianą widać było kontury kolejnych pakunków.
- Obudź załogę - rozkazał kapitan Ookawie. - Przez twój durny wyskok ściągnęliśmy na siebie zbyt wiele uwagi. Mamy najwyżej pół godziny na załadunek, nim Szakale połapią się, że przerzucamy Koltan bez odpalenia im doli. Gryzelda! - przywołał pupilkę.
Niby szpieg dostał już rozkazy i, nareszcie, zyskał jakieś pojęcie o sytuacji, ale i tak zmarnował kolejne kilkadziesiąt sekund gapiąc się, jak niedźwiedzica bierze ciężkie kufry w przednie łapy i przechodzi wyprostowana po trapie statku. I to się nazywa sztuczka. Psy i koty mogą się schować.
***
16 kwiecień 1615, kuter "Krogulec"
- Trzymajcie się burt, żołnierzyki, przed nami szczerbate Zęby Demona - wrzeszczał Hando zza steru, śmiejąc się opętańczo.
Genbu miał marne pojęcie o nawigacji, ale jasnym było, że kapitan dokonywał cudów manewrując statkiem wśród raf wokół portu Nan'Gar. Tym bardziej, że nie byli sami. Dwie śmigłe motorówki pełne wyjących Szakali dorwały ich między skałami, zawzięcie ostrzeliwując burty. Ich zadaniem było rozproszyć siły obrońców, sprawić by marnowali czas na obronę, nie ucieczkę. Od wylotu jaskini sunął już większy statek, z cięższą bronią. Zapewne wiózł główne siły pościgowe. Seria z burtowego ckm-u prześlizgnęła się nad pokładem Krogulca z upiornym wizgiem. Bojownicy Shah'en nadal byli za daleko, by zaszkodzić piratom Czerwonego Frontu. Paradoks - jedna organizacja terrorystyczna ścigała drugą, by wymusić na niej przestrzeganie prawa.
Wśród załogi wydawał się panować chaos, ale Genbu podejrzewał, że jest to zamęt jedynie dla jego oczu dyletanta. Wreszcie zaczynał rozumieć czemu żołnierze Czerwonego Frontu trzymali się przez większość podróży pod pokładem, pozostawiając prowadzenie statku kilku podwładnym Hando. Ich zadaniem nie była nawigacja, a walka. Nieoczekiwanie Bark przypadł do burty obok Sanbety i ocierając krew z płytkiego rozcięcia na skroni, zagadnął zaskakująco uprzejmym tonem.
- Jak się bawisz, pysiu? Może chcesz brązowe spodnie?
- Wal się. Mam dość twoich żarcików.
- Nie pękaj, zajączku. Zabawa dopiero się rozkręca.
- Na mózg ci się rzuca? Nie mamy szans z tą bandą dzikusów.
Barczysty pirat wyszczerzył się i podsunął wywiadowcy pod nos własną broń, babiloński Cross Punisher. Tekkey zamarł. Chyba tracił wyczucie. Nie ma mowy, by zwykły człowiek dał radę swobodnie operować tym monstrum. Bark wydawał się zadowolony z wrażenia wywartego na kocie.
- To tylko pustynne szczury, a my jesteśmy na morzu. To nasz teren. O ile sprzyja nam dzisiaj szczęście i stary Hando nie wpakuje nas na któryś Ząb Demona, zaraz przechodzimy do abordażu. |
A mogę zrobić wszystko! Wystarczy Twoja krew.~♥
|
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,11 sekundy. Zapytań do SQL: 13
|