Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Tankyuu] REKONSTRUKTOR
 Rozpoczęty przez »Kalamir, 03-10-2012, 13:20
 Zamknięty przez Lorgan, 07-12-2015, 19:50

92 odpowiedzi w tym temacie
»Kalamir   #31 
Yami


Poziom: Genshu
Posty: 1033
Wiek: 36
Dołączył: 21 Lut 2009

Black Throne Again...

Garvin stojący w sercu centrum dowodzenia początkowo nie zwrócił uwagi na powracające cienie. Nawet kiedy wnieśli truchło wilczego szamana. Był natomiast zaabsorbowany obserwowaniem rycerza, który kilka set metrów pod nimi wyżynał sobie drogę przez stado bestii. Wydawało się, że wszyscy są zafascynowani pokazem na głównym monitorze.
Obity Sorata zaczął się rozglądać, jednak niczego nie mógł zrozumieć w swoim obitym łbie. Po sromotnym [ cenzura ] jaki mu zafundowano, został wciągnięty na jakiś prom albo łódź. Uczucie nieważkości co rusz zagłuszało jego zmysły. Kiedy się ocknął, był ciągnięty metalowymi korytarzami a teraz znalazł się tutaj. Na mostku jakiegoś pojazdu rodem z serialu Sci-Fi. Nagle gigantyczny człowiek o złowrogim spojrzeniu ruszył w jego kierunku i podniósł jego ciało jedną ręką. Trzymając go za gardło i patrząc mu w oczy obwąchał go jak jakiś zboczeniec.
– Co za ścierwo mi tu przynosicie? – skierował pytanie do swych podwładnych.
– Zabił wilkołaka, którego zostawiłeś w swym domostwie, panie.
– Śmierdzi Khazarem, trzeba go było uśmiercić na miejscu. – Skończywszy rzucił ciałem szamana jakby te było pudełkiem zapałek. – Wyrzucić te ścierwo za burtę.
– Nie – przerwał inny mężczyzna, który stał w cieniu. – Do laboratorium go. Darowanym okazom się w zęby nie zagląda.
Garvin nie wydawał się zainteresowany dalszą dyskusją. Powrócił na swoją pozycję by dalej obserwować zmagania rycerza. Po chwili zaczął się śmiać.
– Nie trzeba być asem wywiadu by wiedzieć kim jest ten gość. Mówiłem ci, że zabicie tego rycerza samo w sobie przyniesie świetne plony? (patrz. Pierwszy akapit początku Tankyuu). Zakon [ cenzura ] frajerów przysłał następnego by sprawdził co się stało z pierwszym pajacem. To dopiero będzie okaz do laboratorium.
– Jeśli chcesz mu to powiedzieć, sugeruje zrobić to na dole. Tak się składa, że doskonale wiem kim on jest. Sprowadzanie do przytomnego na statek to samobójstwo.
Garvin zaśmiał się złowrogo.
– No mów że dalej. Mam cię za język ciągnąć? Naprawdę myślisz, że rycerzyna jest wyzwaniem?
– Dla ciebie? Nie. Pokonasz go bez problemu, ale to nie znaczy, że jest niebezpieczny. Przyparty do muru mógłby wysadzić cały statek za pomocą swojego Hadou.
– Ansatsuken – zainteresował się Garvin. – Żadne Hadou nie jest na tyle potężne.
– Jego jest. Kalamir wydaje się dość wyjątkowym wojownikiem. Bez wątpienia czołówka Nag. Dodatkowo jest powiązany z wywiadem, ale nie mam pojęcia w jakiś stopniu.
– Wystarczy, przygotujcie mi prom. Zaraz się z nim spotkam – gigant Garvin wydawał się pobudzony.
Nagle ktoś uderzył Sorate w twarz. Nastała ciemność.
Kiedy światło przedostało się przez powieki, było chłodno. Szaman rozejrzał się wokół i spostrzegł metalowe ściany wąskiej celi i energetyczną ściankę pełniącą funkcję drzwi. Jednak tonie światło go obudziło a odgłosy. Jego cela była częścią okrągłego laboratorium wystarczająco dużego aby po wieścić cztery słonie. Właśnie chodził do niego Garvin robiąc przy tym sporo hałasu. Jego lewa ręka była rozcięta i nadpalona, wszędzie zostawiał swoją krew. Prawa ręka ściskała młodzieńca, który wcześniej walczył na ekranie. Rycerz miał długie blond włosy i dwudniowy zarost na twarzy. Jego zbroja była rozdarta jakby jakimiś szponami, twarz posiniaczona a zewsząd kapała z niego krew.
Jednym sprawnym ruchem Garvin wrzucił nowoprzybyłego do celi i złowieszczo się zaśmiał.
– Pewna osoba bardzo ucieszy się z twego przybycia. Wyglada na to, że dzięki tobie odzyskamy Black Throne’a.

-----------------------
Sorata, ułóż plan dalszego działania i skontaktuj się z MG aby uzgodnić szczegóły. Tu zaczyna się prawdziwa historia, która może zniszczyć świat jaki znasz.

------------------------
1. Mitakuye oyas'in
Użyj swojej zdolności aby wydostać się z więzienia.
2. Umiejętności niebojowe: Programowanie – Porażka
Zablokowane
3. Umiejętności niebojowe: Programowanie – Porażka
zablokowane
4. Umiejętności niebojowe: Aktorstwo – Sukces
Zdobądź czarny uniform aby wtopić się w członków załogi nim odkryją twoją ucieczkę. Masz najwyżej kwadrans.
5. Umiejętności niebojowe: Taktyka – Sukces
Dostań się do centrum taktycznego i rzuć okiem na zaznaczone cele – odkryj planowany atak na stolice Nag oraz twierdzę nieznanego ci zakonu rycerskiego.
6. Umiejętności niebojowe: Taktyka – Sukces
Pamiętając słowa Garvina spróbuj znaleźć Kalamira w dolnym Laboratorium – posiada on jakieś hadou, które może zniszczyć statek. Wariant 6 jest dodatkowy i możesz go zignorować – zadanie jest niebezpieczne i może w przyszłości zaskoczyć cię niekoniecznie miłą niespodzianką.
7. Umiejętności niebojowe: Taktyka – Porażka
zablokowane
8. Umiejętności niebojowe: Przetrwanie – Sukces
Użyj torpedowni aby wystrzelić się na wybrzeże.
9. Wariant Specjalny (koszt: 10 punktów prestiżu)
Dostań się do maszynowni a następnie znajdź interface naprawczy Draguna by odkryć coś naprawdę przerażającego…



Ostatnio zmieniony przez Kalamir 05-02-2013, 11:11, w całości zmieniany 1 raz  
   
Profil PW
 
 
»Sorata   #32 
Yami


Poziom: Genshu
Posty: 1471
Wiek: 39
Dołączył: 15 Gru 2008
Skąd: TG

Kilka stopni gorączki nie ułatwiało wymyślania drogi ucieczki. Fenris leżał tak jak go rzucono i z ukosa obserwował pomieszczenie za półprzejrzystym ekranem. Metalowa płyta przyjemnie chłodziła jego obitą twarz, minimalnie łagodząc łupanie w skroniach, a wzrok powoli odzyskiwał ostrość.
- Wdepnęliśmy Przyjacielu – słowa wypowiedziane w myślach i tak niosły za sobą posmak krwi na języku. Odpowiedź długo nie nadchodziła, ale szaman nadal czuł znajomy nacisk obcej jaźni. Energia Manitou leniwie wlała się w jego członki, przemieniając kości i mięśnie i przynosząc lekką ulgę. Widocznie Wilk zwrócił swoją obecność ku bardziej palącym sprawom. Zmęczony umysł Soraty zaczął z trudem obracać w głowie scenariusze ucieczki.
- Kołysanie. Woda. Niee. Może chociaż szczury? - uśmiechnął się sam do siebie – a i owszem.
Z lewego oka szamana wyciekła odrobina mroku i rozeszła się w powietrzu. W tej samej chwili, na pokładzie niżej, obserwowane przez niego malutkie, żywe ogniki zastygły na chwilę i ruszyły po schodach do góry.

***
Samiec alfa był zdumiony. Przewodził szczurzej rodzinie od dwóch miotów, ale dopiero przed chwilą uświadomił sobie obecność jeszcze jednego ze swoich pobratymców. Dotychczas nie wiedział nawet, że posiada taką umiejętność. Przez chwilę chłonął zapachy pojazdu dwunogów, pisnął cicho, zwracając uwagę swojego niewielkiego stadka i poprowadził futrzasty oddział na odsiecz. Kilkanaście łapek zgodnie wybijało rytm w przewodach wentylacyjnych i pod stalowymi panelami podłogi. Alfa dotarł pierwszy. Przyjrzał się przez niewielki otwór w ścianie stojącemu nieopodal człowiekowi. Jego zapach oznaczał niebezpieczeństwo więc szczur skoczył w drugą stronę, podążając za ciągiem powietrza. Chwilę obwąchiwał dziwne pomieszczenie, zawalczył z kratką i skierował się w kierunku uwięzionego Brata. Dwunóg siedział za falą rozgrzanego powietrza, a jego spojrzenie przenikało Alfę, delikatnie głaszcząc jego umysł. Z niemałym zaskoczeniem szczur odkrył, że bez trudu przyjął nowego członka stada. Nie zastanawiając się dłużej wykorzystał nowo nabyte umiejętności i ostrożnie wdrapał się na dygoczącą, ciepłą piramidę z jego towarzyszy. Skacząc na czerwony przycisk spojrzał jeszcze paciorkowatymi oczami na uśmiechniętego Wilka. Wilk?!

***
Sorata leniwie głaskał kłębiące się wokół niego drobne ciałka. Podziękował im myślą i pozwolił wrócić do codzienności. Gryzonie natychmiast się rozbiegły znikając w przeróżnych szczelinach. Czas naglił. Lada chwila zaczną te tajemnicze eksperymenty i szlag trafi jego karierę w świcie żywych. Na pożegnanie gryzonie udzieliły mu informacji o strażniku przy drzwiach, a dzięki Wilkowi widział go całkiem wyraźnie. Spojrzał krytycznie na poszarpaną i zakrwawioną odzież i wzruszył ramionami. Można trafić gorzej niż najemniczy mundur. Uśmiechnął się drapieżnie i chwycił skalpel z tacy nieopodal.
Ukryty bezpiecznie w barwach najemników Fenris pospiesznie przemierzał korytarze szukając drogi ucieczki. Korytarze statku rozchodziły się często w różnych kierunkach, a szamanowi desperacko brakowało przeszkolenia. Gdy ktoś chwycił go za ramię ledwo powstrzymał morderczy odruch.
- Opieprzamy się? – niewysoki ale zadziorny koleś wpatrywał się w niego podejrzliwie. Mało roboty? - wcisnął mu w ręce teczkę z papierami - Zapieprzaj do taktycznego. Czekają tam na to – skrzywił usta w pogardliwym uśmiechu starego wygi.
Zachowując milczenie i starając się wyglądać na skruszonego Fenris skinął tylko głową i wyrwał tamtemu dokumenty, nie dając mu czasu na dalsze zagłębianie się w sprawę. Znaki wyjaśniły mu drogę do centrum taktycznego, a przejrzana po drodze zawartość teczki zafundowała kolejne niewiadome w i tak już pogmatwanej sytuacji.
Papiery pozwoliły mu przejść bez słowa obok dwóch wartowników . W sporym pomieszczeniu trwało ciągłe zamieszanie. Khazarczyk przekazał teczkę w nadstawione dłonie i oddalił się rzucając długie spojrzenia dookoła, usiłując pokleić jakoś niepełne informacje. Zatrzymał się przez chwilę przy niesamowicie dokładnej, holograficznej mapie okolic Telakki. Pozornie chaotycznie rozmieszczone czerwone strzałki na pewno nie wróżyły nic dobrego. Bezwiednie oparł się o panel kontrolny. Widok skoczył w górę ukazując jakąś twierdzę na kontynencie pod wyspą.
- I coś najlepszego zrobił?! – rozgniewany technik wpatrywał się w niego z drugiej strony projekcji.
- Sorki, już spadam – Sorata zrobił skruszoną minę i ewakuował się z pomieszczenia.
- Stój! – krzyk sprawił, że serce stanęło mu w gardle – zabierz to do sterówki – czyjeś ręce wcisnęły mu folię zadrukowaną drobnym maczkiem. Drzwi rozsunęły się z sykiem i osłupiały wyszedł na korytarz. Kluczył przez chwilę by zostać samemu. Spojrzał z niesmakiem na pogięty ze strachu kawałek plastiku i rzucił go na ziemię aktywując transformację.
- Nie chcesz się odzywać, twoja sprawa – wymamrotał do Bestii – żebyś potem nie narzekał.
Rozejrzał się dookoła w granicach kokonu swej mocy. Pokłady statku rozjaśniły się plamami ciepła, a wierne szczury wspomogły ich lokalizację ledwo uchwytną informacją o zapachu. Również kilka metrów nad jego głową lekko migotały ludzkie sylwetki. Wśród nich, wyjątkowo silnym blaskiem wyróżniał się znajomy, olbrzymi kształt.
- Z tym bydlęciem na górze nie mam szans na ucieczkę – pomyślał kwaśno - Przydałaby się jakaś dywersja.
Prawie natychmiast w głowie zakiełkował mu nowy plan. Zbiegł z powrotem na poziom laboratoryjny. Na szczęście nikt nie odkrył jeszcze ciała w „jego” celi. Skręcił w prawo i podszedł do młodo wyglądającego wartownika.
- Garvin kazał przywlec więźnia na przesłuchanie. Pomożesz? To nagijskie ścierwo zraniło szefa. Po co ryzykować? Odwdzięczę się – kusił i nie czekając na odpowiedź otwarł drzwi. Mężczyzna chwilę wpatrywał się w jego plecy i ruszył jego śladem. Służbiście wmaszerowali do pomieszczenia. Nagijczyk leżał nieprzytomny w niewielkiej kałuży własnej krwi. Fenris zatrzymał towarzysza i napełnił strzykawkę z pobliskiego stołu zawartością jednej z licznych, stojących obok buteleczek.
- Garvin go zmiażdżył, ale ostrożności nigdy za wiele – wytłumaczył na głos.
Ramię w ramię podeszli do panelu i zgodnie wycelowali broń. Kliknął przełącznik. Rozmyta ściana znikała bezszelestnie, gdy złota fala energii zmiotła najemnika stojącego obok szamana, rzucając jego ciało między stoły chirurgiczne. Osłupiały Fenris wpatrywał się w mrowiącą rękę, w której jeszcze przed chwilą tkwił nóż wbity w szyję jego tymczasowego sojusznika. Przeniósł niepewne spojrzenie na ciężko dyszącego rycerza. Mimo ran dźwigał już ręce do kolejnego ataku.
- [ cenzura ] cię?! – wydarł się - Ratować mi się go zachciało. Debil! Ścierwo! - Poraniony więzień wpatrywał się w niego osłupiały, a tymczasem Sorata zdążył zanurkować za najbliższą osłonę, a stamtąd z hukiem przez drzwi osłaniając głowę ramieniem. Duchom dziękować, że te z laboratorium nie miały klasycznej, kilkucentymetrowej grubości.
- Przynajmniej jest wolny - wybierając węższe korytarze aktywował w biegu transformację – teraz byle dalej od niego i tego olbrzyma. Niech potwory same się pozabijają. Tylko gdzie teraz? Garvin pewnie gna już w dół.
Jak uciec ze statku nie wychodząc na pokład? Umysł Fenrisa poszukiwał informacji z odległych szkoleń. Oczy pierwsze znalazły odpowiedź. Znaki umieszczone przez konstruktorów wskazywały drogę w dół, do luku torpedowego. Nie zwlekając, skierował kroki w tamtą stronę. Za jego plecami rozległy się pierwsze ostrzegawcze krzyki.
Biegnąc trafił na maszynownię. Niewzruszone przez odgłosy walki, potężne silniki mruczały ogłuszająco niczym gigantyczne śpiące zwierzę. Osłonięte przekładnie i wały poruszały wielkimi śrubami poniżej, pogłębiając tą iluzję. Terminale diagnostyczne migotały zawijasami wygaszaczy ekranu w rytmie oddechu Draguna. Poczucie obowiązku kazało szamanowi chociaż zerknąć. Stukot klawiszy zaginął w hałasie. Fenris wpatrywał się z niedowierzaniem w informacje przewijane na ekranie. Zmarszczki przemęczenia na jego twarzy pogłębiło przygnębienie gdy poskładał strzępy informacji.
- Cudownie – jęknął - Teraz to dopiero mamy przerąbane.
Chwilę wpatrywał się jeszcze w ekran nim ryk syreny wyrwał go z osłupienia. Rycerz się rozkręcał.
- Czas uciekać – zablokował grodzie aby opóźnić ewentualny pościg i spalając ostatnie rezerwy runął straceńczym biegiem za znakami prowadzącymi do luku torpedowego. W panującym chaosie nikt z załogi nie zwrócił uwagi na kolejnego zagonionego najemnika.
- Ewakuacja! Migiem – ryknął do zaskoczonej załogi. Kolejny wybuch powyżej, w odpowiednim momencie dodał wagi jego słowom. Technicy nie zastanawiając się rzucili się do grodzi. Khazarczyk uprzejmie przepuścił wszystkich i skoczył ku wyrzutniom. Dobrze nasmarowana pokrywa odsunęła się z sykiem i szaman, ubiegając automatyczny podajnik, wsunął się w klaustrofobiczny tunel.


Kryteria oceny walk: Klimat 4/10 Mechanika 3/10 Warsztat 3/10. W razie wątpliwości - konsultuj. Pomoc: https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=17457#17457
Ostatnio zmieniony przez Sorata 23-02-2013, 13:14, w całości zmieniany 2 razy  
   
Profil PW Email
 
 
»Kalamir   #33 
Yami


Poziom: Genshu
Posty: 1033
Wiek: 36
Dołączył: 21 Lut 2009

Fenris przerażony wpatrywał się w panele pomiędzy energetycznymi ogniwami, które błyszczały w ciemnościach niezwykle zaawansowanej maszynowni jakiej szaman nigdy w życiu jeszcze nie widział. Nie trzeba było posiadać wielkich zdolności technicznych by odczytać najbardziej elementarne informacje. Po pierwsze, znajdował się na statku…powietrznym. To drastycznie komplikowało sytuację. Po drugie, ów statek nazwany Dragunem był monumentalnych rozmiarów, liczył ponad siedemset metrów długości. Strach było myśleć jak mocno może być uzbrojony. Najgorsze dotarło do Khazarczyka dopiero po chwili. Dwa pozostałe monitory pokazywały dwa inne podobne statki. Ostatni monitor był podłączony jednak wyświetlany obiekt był jakby szary, może odłączony, może zniszczony.
W panice usiłował się skupić na odczytaniu dodatkowych lokalizacji owych technologicznych bestii. Klnąc pod nosem stukał w klawisze, które wyświetlały masę niezrozumiałych informacji. Wreszcie wydawało mu się, że zaczyna rozumieć. Drugi statek znajdował się w uśpieniu pod wodą na terytorium Khazaru. Trzeci statek wisiał na orbicie albo i wyżej, niemal w kosmosie. Ostatni ze statków nie wysyłał sygnału w ogóle. Fenris założył wiec, że został zniszczony albo uszkodzony.

Kalamir szedł pustym korytarzem w każdej chwili gotowy rzucić się na…kogokolwiek na kogo by wpadł. Przyjrzał się swoich ranom, były poważne. Stracił sporo krwi a w dodatku miał co najmniej kilka złamanych żeber. Zaczął sobie przypominać spotkanie z Garvinem a następnie dziwnego żołnierza, który praktycznie wypuścił go z celi. Wtedy do niego dotarło, że mógł to być szaman, którego z ukrycia obserwował w lesie nim wpadł się w konflikt z królem wilkołaków. Użył swej percepcji by zlokalizować wartowników a następnie ich wyminąć. Na końcu korytarza zobaczył windę i wtedy poczuł jak grunt osuwa mu się pod nogami. Później był sen i koszmary.

Fenris już miał wskoczyć do luku torpedowego gdy usłyszał czyjś miły i gładki głosik.
– Podziwiam twoją pomysłowość chłopaku, ale wiedz, że oni tutaj używają energetycznych pocisków, który cię spali gdy spróbujesz się wystrzelić.
Słowa padły z ust starszego mężczyzny w mundurze najemników, ponieważ jednak użył słów „oni” Fenris zrozumiał szybko, że nie tylko on ukradł tu mundur.
– Kim jesteś, starcze? Odpowiadaj szybko nim skręcę ci kark.
– Spokojnie, nie ma potrzeby nic skręcać. Nazywam się Terrence Forza i jestem, nazwijmy to uczonym włóczykijem. Troszkę geografem, troszkę archeologiem, rozumiesz? Tak jak ty znalazłem się tutaj z przymusu i tez uciekłem, gdy szerzyłeś zamęt. No tyle tylko, że spędziłem tu kilka dni więcej.
– Jakoś podejrzanie mi to brzmi trochę geografie trochę archeologu.
– No, właściwie to byłem też członkiem Świątyni Babilońskiej ale to dawne dzieje – rzuciwszy tym komentarzem cofnął się dwa kroki i zamknął właz aby mieć pewność, że nikt im nie przeszkodzi. – W każdym razie, Szamanie… nim wystrzelisz się ku pewnej śmierci, może wymienimy się informacjami. Podejrzewam, że ci…Terroryści? Nazwijmy ich terrorystami, w porządku? Ci terroryści knują coś naprawdę złego. Dlatego chciałbym wrócić do ojczyzny niosąc jakieś informację, ty zapewne też masz jakiś powód dla którego tutaj jesteś, mylę się? To jak?
Fenris był w szoku, nie wiedział co myśleć.
– Ty pierwszy w takim razie.
Forza uśmiechnął się, oparł ramie o jakiś panel i zaczął opowiadać.
– Byłem na wykopaliskach, zajmowałem się ciekawą sprawą. Znalazłem starą biblioteczkę i odkryłem, że jej autor może być osobą, która żyje lub żyła na tym świecie kilkaset lat. Przekazałem te informacje zaufanemu zelocie i pozostałem sam na wykopaliskach. Wtedy zjawili się…oni… i wylądowałem w celi. To moja historia.
– Kilka set lat? Znalazłeś bibliotekę Garvina?
– Gar-Garvina? Masz na myśli te postać z folkloru Nagijskiego? Ha, w sumie pasowałby do opowieści ale nie sądzę by postać z bajek była moim bibliotekarzem. No i historia o Garvinie powstała czterysta lat temu, moje księgi były starsze.
– Nie! Mylisz się! Garvin tu jest! On dowodzi tym stat…lotem. Widziałem też inne wilkołaki w martwym lesie…
– No to teraz mnie zaintrygowałeś. Więc co dokładnie może łączyć mojego nieśmiertelnego bibliotekarza, nieśmiertelnego wilkołaka i ten zdumiewający statek jakiego nie widziałem jeszcze w żadnym porcie. Sytuacja robi się naprawdę ciekawa. Więc jak będzie młody, opowiesz mi swoją część?
– Nie sądzę bym miał coś ciekawego do opowiadania. Trafiłem tu na skutek niefortunnie głupiej przepowiedni pozbawionej sensu. Udało mi się tylko dowiedzieć, że istnieją jeszcze inne statki jak ten i że kolejnym celem jest jakaś twierdza w górach, niedaleko stąd.
Forza wydając się być naprawdę zainteresowany zaczął pocierać swoją brodę. Jego oczy zdradzały inteligencję, jednak reszta ciała dawała do zrozumienia, że czuł się teraz niezwykle bezradny.
– A więc kilkuset letni wilkołak, nieśmiertelny kronikarz, monstrualne statki powietrzne, szaman z przepowiedni i emerytowany kapłan a dodatkowo jakieś zamczysko w górach. Ha! To najlepsza historia w jaka się władowałem!
– Żartujesz sobie? Czy ty nie słyszysz własnych słów? To się skończy totalna masakrą! Trzeba nam się zabierać stąd poki czas! Oni są zbyt niebezpieczni by się z nimi bawić w kotka i myszkę!
– Nie! Są zbyt niebezpieczni by walczyć z nimi jeden na jednego. Tu trzeba się przyczaić, czekać na okazję, zdobywać informację. Teraz kiedy jest nas dwóch nasze szanse też wzrosły dwukrotnie. Chłopaku, tu trzeba sprytu albo całe te męki pójdą na marne. Musimy zdobyć jakieś konkretne informacje. Na przykład kto nimi dowodzi? I kim jest ten Czarny Tron? Czy to ich dowódca? Po co im te statki? Co planują?
– Czarny Tron? Słyszałem coś…
– Jeden z osiłków mówił o nim w celi gdy spoglądał na tamtego rycerza.
–Tak, to był Garvin! Mówił coś o odzyskaniu czarnego tronu…
– Mówił raczej o tym tronie jakby to była osoba.
– Teraz przypomina mi się. Na mostku poza Garvinem był jeszcze jeden osobnik. Z rozmowy wnioskuje, ze to albo ktoś równy rangą Garvinowi albo może ktoś wyżej…
Forza uśmiechnął się jakby złapał ostatnią kanapkę ze stołu.
– No i teraz mamy coś konkretnego. Chłopaku, lecimy do tej twierdzy! Zobaczymy co oni kombinują.
Wtedy na całym statku rozległ się alarm. Z mikrofonów dało się słyszeć niski i złowieszczy głos. Fenris wiedział, że to nikt inny jak Garvin:
– Za dziesięć minut będziemy nad twierdzą Rycerzy, grupa szturmowa ma być gotowa do konfrontacji. Żadnych pomyłek, ktoś coś spieprzy a osobiście przypłaci to życiem. Nie brać jeńców. Macie zabić każdego komu dacie radę albo zdechnąć próbując.
Głos umilkł a Terenze podniósł brew spoglądając na swego nowego towarzysza.
– No to już wiemy po co lecimy do twierdzy. To chyba okazja dla nas.


Umiejętności niebojowe: Historia – Porażka
Umiejętności niebojowe: Okultzym – Porażka
Umiejętności niebojowe: Zabezpieczenia – Porażka

Umiejętności niebojowe: Aktorstwo – Sukces
Razem z Terenzem wmieszajcie się w skład grupy szturmowej, która przypuści atak na siedzibę Zakonu Muspelheimu.
Umiejętności niebojowe: Przetrwanie – Sukces
Dzięki szybkim ruchom znajdź osłonę przed atakami dwóch wściekłych rycerzy, którzy broniąc zamku praktycznie wymordują pierwszą falę szturmu. Dostań się do zamku niezauważony i poszukaj jakiegoś dowódcy.
Umiejętności niebojowe: Taktyka – Sukces
Niestety, trzeba dogadać się z rycerzami…z dwojga złego chyba lepsi są oni niż Garvin. Przywódca kapituły zaufa ci gdy użyjesz słowa BlackThrone.

Zadanie1:
Wykreuj dwie NOWE postacie dla zakonu Muspelheimu, które wejdą do kanonu. Liczy się wizerunek jak również specjalne zdolności jakie zaprezentują. Pamiętaj, że to koksy na trzecim lub drugim poziomie. Opisz ich walkę i obronę zamku przed pierwszym szturmem. Uśmierć jednego gdy Garvin postanowi włączyć się do akcji. Za wykonanie tego zadania zostaną przyznane dodatkowe punkty prestiżu. Zadanie jest obowiązkowe, musisz je wykonać.

Zadanie2 :
„…Ale Szybko się uczę” Przed oddaniem następnego wpisu wykup umiejętności niebojowe Historia lub Okultyzm na poziom +1 aby zwiększyć pulę swojego prestiżu. Możesz wykorzystać do tego Terenza Forzę. Te zadanie jest dodatkowe, nie musisz go wykonywać.

Bonus:
Sorata, to już piąty wpis, który dla ciebie przygotowałem. Krasz konsekwentnie a twoje wpisy trzymają dobry poziom. Udało ci się ładnie posunąć historię do przodu, dlatego powiększam twoją pulę punktów o dodatkowe +15.
   
Profil PW
 
 
RESET_Twitch   #34 


Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 23
Dołączył: 27 Maj 2013

Nie potrafiłem wydusić z siebie nawet słowa. Gdzieś w środku chciałem krzyczeć, ale wiedziałem że to nie pomoże. Próbowałem w jakikolwiek sposób zatamować krwotok, jednak jak na złość nie było niczego pod ręką. Nawet nie wiedziałem gdzie szukać. Gdy tylko profesor zamknął oczy próbowałem go reanimować. Jednak po kilku minutach odpuściłem. Moje wysiłki nie przyniosły pozytywnego skutku. Odsunąłem się i usiadłem obok na ziemi. Wbiłem wzrok w jego rozluźnioną dłoń i klucz, który jeszcze chwilę temu ściskał mężczyzna. Wziąłem głęboki oddech i podniosłem go za brelok przyglądając się mu dokładnie. Na jednej stronie był wygrawerowany adres skrytki w babliońskim banku. Czemu Babilon? Czyżby mieli oni jakiś związek z badaniami profesora? A może z jego śmiercią? Nie, raczej nie zdecydowaliby się zaatakować tak bezpośrednio, poza tym nie korzystają specjalnie z nowoczesnej technologi, a tym bardziej z jakichś pojazdów. Do profilu zamachowców pasują sanbentańczycy, ale trochę to za proste. Poza tym też jakoś dziwne, że zdecydowali się na otwarty atak. Czy badania profesora są na prawdę tak istotne, że terroryści posunęli się tak daleko? Dziesiątki pytań pojawiały się z każdą sekundą i wprowadzały tylko większy zamęt. Przysiadłem obok profesora i patrzyłem w koło po zgliszczach jego pracowni i bałaganie jaki pozostawili jego oprawcy. Nieświadomie nawet ściskałem mocno w rękach klucz.

Po dłuższej chwili w budynku pojawiły się służby bezpieczeństwa i ratownicy. Widać było, że ten atak zaskoczył wszystkich i każdy chodził jak na szpilkach. Sytuacja była bardzo napięta i minęło prawie pół godziny zanim udało mi się wytłumaczyć kim jestem i co tutaj robię. Dopiero jeden z asystentów, który akurat nie był w pracy, potwierdził moją wersję. Specjalnie odczekałem aż skończą go przesłuchiwać i sam będę mógł zadać mu kilka pytań, przede wszystkim o badaniach profesora i tego co może znajdować się w tej skrytce. Sam nie wiem czemu, ale z góry uznałem, że nie będę mu mówił, że posiadam klucz do skrytki. Czekając na rozmowę z asystentem postanowiłem wypytać ratowników i strażników którzy się zjawili. Jednak mało kto potrafił powiedzieć mi coś konkretnego, podać jakieś precyzyjne informacje o ataku i warkoczącym pojeździe, który owej ofensywy dokonał. Ci z którymi rozmawiałem zgodnie stwierdzili, że nie potrafią zidentyfikować broni jaka została użyta. Przerażający wydał się fakt, że takie zniszczenia zostały dokonane niesamowicie szybko, a ludzie nie mieli nawet szans na ucieczkę i ratunek. Chwilę zadumy przerwało mi pojawienie się asystenta.
Ten z przerażeniem wpatrywał się w ciało profesora, które zabierali ratownicy.
- Nie wiesz nad czym ostatnio pracował profesor? Dlaczego ktoś zjawił się tutaj i go zamordował? - dopytywałem na tyle cicho, aby usłyszał mnie tylko pracownik laboratorium. Starałem się zachować spokój mimo wszystko. Nie było to łatwe zważając na to, że z profesorem znałem się bardzo dobrze.
- Nie wiem, na prawdę nie mam pojęcia - zaczął asystent.
- Ostatnio przesiadywał nocami w laboratorium i prosił tylko o duże ilości kawy i jakieś jedzenie, ale nic poza tym. Wielokrotnie oferowałem mu pomoc, ale za każdym razem odmawiał i zapewniał, że będę pierwszą osobą do jakiej się zwróci w razie czego - powiedział po chwili rozglądając się po laboratorium.
- Gdybym tu jednak był, gdybym się sprzeciwił, albo bardziej naciskał. Może za słabo się starałem i w jego oczach nie byłem godny zaufania - kontynuował coraz bardziej drżącym głosem zaciskając pięści.
- Nie mogłeś nic zrobić, wiesz jaki był profesor - stwierdziłem przyglądając się jego reakcji i liczyłem, że dodałem mu choć trochę otuchy, ale nie byłem za dobry w tych sprawach. Na szczęście w laboratorium zjawiła się dyrekcja i wezwali go do siebie. Postanowiłem nie zwlekać dłużej i ulotniłem się ukradkiem.
Widok zniszczeń w wiosce porażał znacznie bardziej, gdy przyglądałem się temu z powietrza. Na prawdę jaka to musiała być siła, żeby tyle terenu zostało zamienione w popiół.

Dzięki Genzo szybko zlokalizowałem bank i skrytkę do której dostałem klucz od profesora. Zrozumiałem, że znajdują się tam wyniki badań, ale co jeszcze? Poza tym czego one dotyczą? Zacząłem się nawet zastanawiać czy nie pójść z tym do kogoś, poprosić o pomoc. Najpierw postanowiłem jednak sam sprawdzić co tam jest i co mógłbym z tym zrobić.
W banku nie robili mi żadnego problemu i po kilku minutach znalazłem się w niewielkim, zamkniętym pokoju ze stołem i jednym krzesłem. Przede mną leżała zawartość skrytki w postaci metalowego pudełka.
   
Profil PW Email
 
 
»Kalamir   #35 
Yami


Poziom: Genshu
Posty: 1033
Wiek: 36
Dołączył: 21 Lut 2009

Twitch, W kasetce znajdowała się płyta. Szaman udał się do swojego hotelu i pośpiesznie chwycił za laptopa. Z początku niczego nie zrozumiał, niestety po kilku minutach zapiski stawały się coraz bardziej zrozumiałe. Jego przyjaciel, doktor Snakeeye podjął się bluźnierczych badań dotyczących nadludzkiego genu.
Boon odruchowo zasłonił usta, nagle odpalił się plik video. To profesor tłumaczył przerażająca prawdę o swoich badaniach.
- Czy to możliwe, że Sanbetsu stworzyło technologię nadludzi na podstawie zmutowanego genu tej istoty? Czy to tylko przypadek? Podobieństwo jest jednak zbyt zdumiewające. Obca istota wywołuje natychmiastową mutację komórek w sposób tak gwałtowny i nieprzewidywalny, że z obecną technologią nie udałoby się kontrolować połączenia. Czy zatem Sanbetsu odkryło sposób na spowolnienie reakcji białek? Więcej pytań niż odpowiedzi.
Szaman postanowił odpalić kolejny plik, sytuacja się powtórzyła. Bełkot profesora nadawał mu image szalonego naukowca.
- Nowa teoria jest troszkę inna niż poprzednia. Gen rekonstrukcji da się kontrolować. Nie wiem tylko jak!? Brakuje jednego czynnika. Zmutowane geny wariują zupełnie jakby czegoś szukały w organizmie. Zaczepienia, iskierki, przewodnika, który pozwoliłby zatrzymać cała reakcję nadając nowe cechy podmiotowi. Czy…coś takiego może zrobić tylko Bóg? Czy istota ta jest Bogiem? Zaledwie swoim dotykiem ze zwykłego człowieka stworzyć obdarzoną niesamowitymi zdolnościami istotę…nad człowieka? Nie wiem…to zbyt przerażające. Nie wiem czy to Bóg. Nazywam to…Rekonstruktorem. To…wydaje się właściwie… Jednego jestem pewien. To nie jest technologia ani Sanbetsu ani Nag. To coś znacznie bardziej przerażającego… żadna religia tego nie ogarnia….muszę odpocząć…
Nightwind prawie płakał z przerażenia potworności jakie odkrył na płycie. Jeszcze bardziej zamarł kiedy zobaczył kolejny film podpisany „test”.
- To będzie dwunasty test, możliwe, że już ostatni. Zamierzam wstrzyknąć komórki rekonstrukcyjne żywemu psu. Efekt jaki chce uzyskać, zwiększona wytrzymałość na choroby, bakterie, zarazki, zdolność szybszego leczenia. Jeśli się powiedzie…może wynajdę lekarstwo na… na tak wiele rzeczy…
Nie powiodło się. To co zobaczył Boon nie było nawet połowicznym sukcesem. Pies zamienił się w bestię a profesor ledwo przeżył eksperyment. Młody szaman stracił resztę szacunku do swojego dawnego przyjaciela. Nie rozumiał jak tamten mógł dopuścić się takich zbrodni. Kolejny film był epilogiem.
- Więc istnieją. Wciąż istnieją. Żyją, mają jego komórki w sobie. Jedna z tych istot…jestem niemal pewien, ze to Garvin, postać z folkloru Nag. Najemnik, którego opłaciłem zginął, jednak czytnik przeprowadził wstępną analizę d.n.a istoty z którą się starł w martwym lesie. Zdecydowanie jest w nim czynnik rekonstrukcji. Mało tego! Ten Garvin nie tylko przeżył rekonstrukcję ale i zwalczył wszystkie efekty uboczne. Teraz musi być niemal Bogiem! Jeśli pozyskam jakąś próbkę, może uda mi się wyizolować czynnik, który kontroluje reakcję nagłej mutacji. Muszę odnaleźć ciało najemnika. Mogłoby doprowadzić kogoś do mnie.
- I doprowadziło, profesorze – szepnął Boon sam do siebie. – Coś ty najlepszego narobił.
NIghtwind wiedział, że to większe niż on sam. Natychmiast wrócił do Khazaru by przedstawić swoje odkrycie władzom. Minął tydzień nim został ponownie wezwany przed oblicze starszyzny. Wezwali go najważniejsi szamani całej nacji by w tajemnicy osobiście opowiedział cała historię jak wszedł w posiadanie tej płyty.
- Rozumiesz Nightwind, że trzeba to utrzymać w największej tajemnicy. Nikt nie może się o tym dowiedzieć.
Przytaknął.
- Rada życzy sobie abyś dołączył do grupy szamanów wybranej do specjalnego śledztwa.
Przytaknął raz jeszcze.
- Będziesz pracował w pojedynkę, w tym jesteś dobry.
Przytaknął znowu, niestety chciał być teraz milion kilometrów dalej.
- Podzielicie się obowiązkami.

Wybierz misję:

Martwy las
Udając się do Martwego Lasu na poszukiwania Garvina wpadam w sam środek konfliktu…wilkołaków. Te bestie stworzyły ukrytą społeczność a teraz wyżynają się miedzy sobą. Okaże się, że Garvin opuścił las jakiś czas temu a ty musisz walczyć o przetrwanie.

Szpital psychiatryczny św. Zygfryda
Zorganizuj ucieczkę dla jednego z pacjentów. Plotka głosi, że spotkał kiedyś nieśmiertelnego Garvina, który zdradził mu tajemnicę wszechistnienia. Ów wariat w rzeczywistości udaje chorego by ukryć się przed nieśmiertelnymi istotami…



   
Profil PW
 
 
RESET_Drax   #36 


Poziom: Ikkitousen
Stopień: Fukutaichou
Posty: 26
Dołączył: 28 Cze 2014

Drax zaklął, zatrzymał samochód i wyszedł na zewnątrz, by dokładniej przyjrzeć się wypadkowi. To było trochę dziwne - samochód wywrócił się na prostej i gładkiej drodze. Może jakieś zwierzę wybiegło z lasu otaczającego jezdnię z obu stron, wymuszając na kierowcy paniczną reakcję, która skończyła się paskudną kraksą? To już było nieistotne. Ważniejszym był fakt, iż droga pozostawała nieprzejezdna, dopóki nie zjawi się laweta i nie zabierze przewróconego pojazdu ze sobą.
Drax miał właśnie wyciągnąć komórkę i zadzwonić po pomoc, gdy kątem oka wychwycił jeszcze jednego rannego leżącego w pewnym oddaleniu od reszty. To był mutant. W tym samym momencie za jego plecami rozległ się warkot silnika, a następnie pisk opon - czarna furgonetka, którą minął nie tak dawno, widowiskowo zatrzymała się przed osobówką Hayta, obracając się o 90 stopni i odcinając w ten sposób trasę powrotną na lotnisko.
Zealota nie potrzebował nawet kilku sekund by domyślić się, o co chodzi, a szybko zrywający się z ziemi "ranni" wypadku tylko potwierdzili jego myśli - wpadł w pułapkę.
Reagować trzeba było szybko i tak właśnie Scordare postąpił, wyciągając zza pazuchy swojego niezawodnego Dragoona. Pierwszym, instynktownie wybranym celem, był nadczłowiek, który właśnie wyciągał własną spluwę, jednak strzał w skroń skutecznie wybił mu z głowy jakieś idiotyczne pomysły. Nie było niestety czasu, by cieszyć się z zabicia tego wynaturzenia, gdyż reszta jego towarzyszy celowała już w Babilończyka.
Drax teleportował się natychmiast na drugą stronę przewróconego samochodu i wyciągnął z pochwy swoją najgroźniejszą broń – Pychę. Celowo uczynił to tak, by syk wydobywanego ostrza był jak najbardziej głośny, licząc na zwabienie w ten sposób przeciwników – musiał ich odciągnąć od jego własnego wozu, w którym wciąż znajdowały się cenne kroniki tajemniczego nieśmiertelnego. O samego siebie się nie bał, bo, po pierwsze – zabił już najgroźniejszego z napastników, a jego pomagierzy nie mogli być przecież groźniejsi od mutanta, a po drugie – panowała noc, tworząc dla niego idealne warunki do walki. Miał tylko nadzieję, że w furgonetce nie znajdował się inny wynaturzeniec, co nieco skomplikowałoby sytuację. Mag nie przewidział tylko tego, iż wśród tamtych znajdują się także jemu podobni – zealoci.
O tym, że coś jest nie tak, poinformował Hayta nagły spadek temperatury. Nie mogąc przewidzieć, co to oznacza, ostrożnie odsunął się od swojej chwilowej osłony i po chwili dziękował w myślach Lumenowi, że obdarzył go taką przezornością. Ogromna bryła lodu przypominająca kształtem zaciśniętą pięść „wytrysnęła” z asfaltu, wyrzucając w powietrze przewrócone auto, po czym rozprysła się na ogromną ilość kawałków. Teraz już nic nie chroniło go przed wymierzoną w niego bronią przeciwników. A to trzeba było zmienić.
Drax padł na ziemię i odturlał się kawałek dalej, unikając w ten sposób świstających kul z automatów, po czym ponownie się teleportował – tym razem prosto w środek wrażej grupy. Nim ktokolwiek zdołał się połapać, ostrze Pychy rozchlastało gardło drugiego przeciwnika i już zmierzało ku kolejnemu, gdy nagle zealota poczuł mocny cios w okolicę nerek, które wytrąciło go z równowagi. Skrzywił się, poczuwszy niemiłosierny ból i ponownie użył zaklęcia, by przenieść się w inne miejsce – tym razem do pobliskiego lasu.
Stamtąd mógł wreszcie dokładnie ocenić sytuację – kilka metrów przed jego samochodem stała grupka pięciu osób, niemal wszyscy uzbrojeni po zęby w pistolety i karabiny. Tylko jeden z nich pozostawał „bezbronny” – kolejny nadczłowiek – i to on najprawdopodobniej go uderzył. Od normalnego człowieka aż tak bardzo by nie zabolało, że aż musiałby się wycofać.
Nie, nie od normalnego człowieka. Pozostali to szamani, albo zealoci. Albo i ci, i ci.
- Gdzie on się podział, do cholery?! – krzyknął jeden z nich, obracając się dookoła.
Taka reakcja poprawiła nieco humor Draxowi, wskazywała bowiem na niezbyt wielkie doświadczenie tamtego w tego typu akcjach i brak opanowania w sytuacjach kryzysowych. To można wykorzystać.
- Spokój! – huknął mutant, najwyraźniej dowódca grupy. – Rainslash, transformuj się i przeczesz las, tylko nie oddalaj się za bardzo. Tyberni i Wenty, idźcie z nim. Ubezpieczajcie się nawzajem i nie dajcie się zaskoczyć, widzieliście, co potrafi. Vaerini, przeszukaj jego samochód, może znajdziesz coś ciekawego. Ruszać się!
Hayt z niesmakiem spoglądał na transformację mężczyzny o imieniu Rainslash, lecz musiał przyznać, iż zmiana w kocio-podobne stworzenie była znacznie mniej obrzydliwa od innych, które widział dotychczas. To nie znaczyło jednak, że moce szamana będą mniej szkodliwe.
Bardziej palącym problemem był jednak ten cały Vaerini, który właśnie zbliżał się do samochodu zealoty – jeśli znajdzie tam księgi… Nie można było na to pozwolić. Wehikuł znajdował się minimalnie poza zasięgiem czarów Hayta, lecz na szczęście Pycha nie miała takich ograniczeń.
Gdy Vaerini zbliżył się do drzwi pasażera, Drax wraził katanę w pobliskie drzewo, a magia sprawiła, że ostrze przeniknęło bez problemu przez korę i „wynurzyło” się z klamki samochodu, przebijając tamtego na wylot.
- Chroni swój samochód! W nim musi coś być! – zauważył triumfalnie mutant pośród wrzasków towarzysza i szybko doskoczył do pojazdu.
Scordare parsknął z niedowierzania nad głupotą mutanta i powtórzył całą operację. Tym razem jednak się przeliczył – czubek katany najpierw zazgrzytał, a następnie przesunął się na bok, gdy napastnik skręcił nieco biodrami. Musiała go chronić jakaś specyficzna bariera – zapewne jego indywidualna zdolność, gdyż żaden pancerz na świecie nie powstrzymałby Pychy.
Drax zaklął szpetnie, lecz musiał na chwilę zwrócić swoją uwagę na inny problem – koci szaman i jego dwaj kumple odkryli pozycję Babilończyka i biegli ku niemu, co tchu. Na czoło wysunął się zwierzak, dzięki swoim nadnaturalnym ruchom. Jego trzeba było zlikwidować w pierwszej kolejności. Lufa Dragoona podniosła się i wystrzeliła wszystkie pociski z magazynka, jednak przeklęty Khazarczyk bez większych problemów uniknął zmierzających w jego kierunku kul. Gdy udała mu się ta sztuka, ryknął z zadowolenia i niewiarygodnie szybko skoczył na swojego przeciwnika. Trzeba było przyznać, że w uczciwej walce mógłby być cholernie wymagającym przeciwnikiem. To nie była jednak uczciwa walka. Nie w nocy, która dawała zealocie pełne pole do popisu. Rainslash wciąż znajdował się w powietrzu, gdy rzucone przez Hayta zaklęcie przeniosło go o kilka metrów dalej – wprost na ostro zakończony kikut po oderwanej gałęzi pobliskiego drzewa. Jego wrzask w zabawny sposób przypominał przeraźliwe miauczenie.
Niestety, nie było czasu na radowanie się z tak wybornej śmierci dzikusa – przeszkadzały w tym kule wystrzeliwane z automatów dwóch pozostałych przeciwników w lesie. Drax przetoczył się za znajdującą się obok brzozę i spokojnie przeczekał, aż skończą im się naboje. Gdy w końcu tak się stało, bezszelestnie teleportował się za ich plecy.
- Podpal Skrwy.syna, na co czekasz?! – wrzasnął podczas przeładowywania Wenty.
- To nie jest takie proste, nie mogę się skupić! – odwarknął Tyberni, ten najbardziej nerwowy.
- Zabawne, na pewno jesteś zealotą? – syknął mu do ucha Scordare i szeroko zamachnął się Pychą.
Przeciwnicy zapewne odskoczyliby, jak poparzeni, lecz nie zdołali uczynić żadnego ruchu – z kilkusekundowym opóźnieniem ich głowy osunęły się z szyi i pacnęły na gęste poszycie lasu. Po chwili dołączyła do nich reszta ciał. Kolejna efektowna śmierć. Pozostał już tylko mutant.
Drax ze zdziwieniem zauważył, że ostatni z napastników stoi spokojnie z założonymi rękami, wpatrując się w stronę lasu – jego stronę. Istniało niewielkie prawdopodobieństwo, że patrzy na niego, ale tak porucznik wojsk Babilonu właśnie się czuł. Istotniejsza była jednak torba z księgami Nieśmiertelnego Bibliotekarza, która leżała u stóp Mutanta. One po prostu nie mogły wpaść w niepowołane ręce!
Zealota powoli wyłonił się zza linii drzew, przeładował Dragoona i bez zbędnych słów, ruszył w kierunku wroga. Mutant uśmiechnął się i zerwał do biegu. Był minimalnie wolniejszy od tamtego szamana, lecz jego ruchy były nieco bardziej… ludzkie. Nie skakał też, jak idiota, próbując uniknąć pocisków z rewolweru, gdyż po prostu nie musiał - wszystkie się od niego odbijały.
Drax zaklął w myślach. Agresor już wcześniej udowodnił, że Pycha też mu krzywdy nie uczyni, ta jego przeklęta bariera była po prostu zbyt mocna. Pozostawała tylko nadzieja, że ta ochrona nie będzie wiecznie aktywna. A może włączała się na rozkaz mutanta? Może atak z zaskoczenia zadziała?
Jego rozmyślania przerwał mutant, który tuż przed zderzeniem przyjął dziwną postawę – jakby trzymał w dłoni miecz. A przecież takowego nie było! Hayt nie miał jednak zamiaru zawierzać swoim oczom i na wszelki wypadek uniknął niewidzialnego ostrza. Powietrze świsnęło w charakterystyczny sposób. Przeklęci mutanci, przeklęte moce i przeklęty Bibliotekarz, który ich nimi obdarzył!
Drax uchylił się przed kolejnym atakiem i wyprowadził kontrę – tym razem przeciwnik zbił ostrze Pychy w „tradycyjny” sposób. Może to był odruch… a może jego bariera słabła, gdy aktywował się także niewidzialny miecz? Warto było spróbować.
Hayt udał, że próbuje sparować następne cięcie, lecz w ostatniej chwili teleportował się za plecy rywala i zaatakował od tyłu. Z mizernym skutkiem – katana po raz kolejny ześliznęła się po niewidocznym pancerzu.
- Cholera – warknął i odskoczył na bok, chroniąc się w ten sposób przed kontrą. – Po co w ogóle męczysz się parowaniem moich ataków?
- Lubię się trochę podroczyć z ofiarą – odparł zadowolony z siebie wynaturzeniec i już miał ruszyć do ataku, gdy nagle zza chmur wyłonił się księżyc, oświetlając nikłym blaskiem dwójkę walczących.
W tym słabym świetle ujawniła się prawdziwa natura mocy nadczłowieka – lekko lśniąca zbroja bardzo przypominające te, które nosili niegdyś samurajowie z ziem należących obecnie do Sanbetsu, oraz, naturalnie, katana.
Scordare pozwolił sobie na lekki uśmieszek – odwiedził kiedyś, bardzo dawno temu, jeszcze przed wstąpieniem do Zigguratu Płaczu, wystawę w pewnym muzeum. Ich przewodnik był wielkim zapaleńcem historii, więc bardzo wiele z tego, co mówił, zapadło Haytowi w pamięć. Między innymi to, że słabym punktem znakomitej większości zbrój była pachwina.
Nadczłowiek zmarszczył brwi, widząc niespodziewany wyraz twarzy przeciwnika i zaatakował ostrożniej niż dotychczas. Na całe szczęście nie był zbyt wykwalifikowanym szermierzem i mimo maksymalnie skupionej uwagi, Drax wreszcie zdołał wypracować sobie odpowiednią lukę i wyprowadził sztych. Miał ochotę krzyknąć z radości, kiedy Pycha niemal odkroiła prawą rękę mutanta. Nadczłowiek zatoczył się potężnie, ryknął z bólu i po chwili upadł na ziemię.
Hayt odsapnął z ulgą – to był ostatni z tajemniczych napastników. Udało mu się przetrwać zasadzkę. Miał tylko nadzieję, że ten parszywiec nie zrobił nic z księgami, podbiegł więc do torby i odetchnął po raz kolejny – wszystko było w porządku.
- Dobrze, a teraz sobie porozmawiamy – rzekł niewinnym tonem, odwracając się z powrotem do „samuraja”. – Uparty jesteś – dodał, widząc, że ten próbuje z powrotem wstać.
Mutant spojrzał na niego ciężkim wzrokiem, a w jego sprawnej dłoni ponownie zmaterializowało się ostrze.
- Jak chcesz. Teraz ja się z tobą… podroczę – oznajmił Drax, czując narastające gdzieś we wnętrzu wielkie oczekiwanie na to, co miał za chwilę uczynić z pokonanym rywalem.
Nim jednak zdołał uczynić chociażby krok, mutant przyłożył sobie czubek katany do klatki piersiowej i pchnął.
Porucznik przeklął w myślach tego, kto wymyślił harakiri. Teraz nie mógł wyciągnąć żadnych informacji o zleceniodawcach zasadzki, nie mówiąc już o odpowiedniej oprawie przesłuchania. Pozostało jedynie kopnąć w zwłoki, zabrać księgi i ponownie ruszyć samochodem do Semphyry.
   
Profil PW Email
 
 
»Sorata   #37 
Yami


Poziom: Genshu
Posty: 1471
Wiek: 39
Dołączył: 15 Gru 2008
Skąd: TG

Fenris spojrzał na najemników siedzących w jednym z pięciu niewielkich promów. Po jego lewej Forza delikatnie się uśmiechał. Babilończyk jakby wyczuwając jego myśli klepnął go lekko w ramię i wesoło zakrzyknął:
- Przygoda życia przyjacielu – i wybuchnął śmiechem. Najemnicy wpatrywali się w niego z dziwnymi minami. Nikt jednak nie powiedział ani słowa. Prom wystartował. Wrażenie nieważkości w spadającym jak cegła kawale żelastwa nie przypominało niczego co Fenris w życiu doświadczył. Z trudem powstrzymywał torsje. Pocieszał się tylko, że nie jest jedynym, który cierpi z tego powodu. Babilończyk za to doskonale się bawił. Lot był krótki. Pilot odpalił silniki hamujące i prom osiadł. Prawie natychmiast otwarły się drzwi i do środka wtargnęła fala zimna. Sorata odpiął zatrzask pasa i bez entuzjazmu ruszył „zdobywać” twierdzę. Początkowo oślepiło go słońce jednak po chwili ujrzał prawie pionowe, postrzępione kamienne ściany. Chyba wylądowali w ujściu jakiegoś wąwozu. Twierdza Varfaine wznosiła się majestatycznie między górskimi ścianami. Z tej perspektywy widać było tylko dwie duże wieże i kawał muru ale i tak samo to sprawiało przytłaczające wrażenie. Jakby stała tutaj zawsze, tylko dłuto boskiego rzeźbiarza stopniowo wyrzeźbiło ją w otaczającej skale. W powietrzu wirował jeszcze śnieg wzniecony przez lądujące promy. Najemnicy rozbiegali się fachowo, podzieleni na niewielkie grupki. Fenris skorzystał z okazji i uaktywnił transformację. Był więc prawdopodobnie jedynym, który w wirujących płatkach wyraźnie zobaczył jak dwaj mężczyźni niedbale zbliżają się do grupy szturmowej. Nim zdążył choćby krzyknąć obaj drastycznie przyspieszyli, wybuchając aurą białej energii, która dosłownie zmiotła śnieg dookoła. Fenris poczuł jak aura wypycha mu powietrze z płuc i siada mu na ramionach mrożącym ciężarem. Z niemałym trudem otrząsnął się z tego wrażenia. Pozostali nie mieli aż tyle szczęścia. Nim którykolwiek ze szturmujących otworzył ogień, Nagijczycy runęli do ataku. Młodszy, nieuzbrojony, ruszył prawie równolegle do ziemi, przebierając nogami w niesamowitym tempie. Palcami rozpostartych rąk musnął mijane kamienie i prawie natychmiast w jego dłoniach pojawiły się dwa matowe, skalne ostrza. Wpadł w pierwszą linię najemników niczym lis do kurnika. W górę poszybowały pierwsze odcięte członki. Wąsaty, szpakowaty rycerz wydobył z kabur dwa gigantyczne rewolwery Thunder Roar. Krótkie monoostrza, przymocowane do broni, zalśniły mlecznym blaskiem gdy huknęły pierwsze potężne strzały. Terroryści próbowali się chować za kamieniami jednak wąsaczowi to najwyraźniej nie przeszkadzało. Błyskawicznie zmieniając naboje w bębenkach posyłał kulę za kulą z niespotykaną precyzją. Fenris tylko raz widział podobną technikę. Ale Hanekaesu wymagało przecież solidnego obiektu do odbicia kuli. Starając się odsunąć od dwóch potworów Sorata przemykał od kamienia do kamienia, byle dalej od morderczego spektaklu. Kilku najemników z mieczami z tej samej grupki, która schwytała szamana próbowało stawiać opór. Młodszy z rycerzy przeszedł przez nich jak przez powietrze, i nie przerywając śmiercionośnego tańca, wyrzucił oba ostrza w górę.
- Marcus! – krzyknął. Stary natychmiast zareagował na imię. Ruchem jednej ręki posłał oba kamienne miecze w dół z taką siłą, że po przebiciu ciał, do połowy zagłębiły się jeszcze w zmarzniętą ziemię. Młody znów był w ruchu, tym razem zataczając półkola wielkim zweihanderem. Co chwila zmieniał ostrze i styl walki, a „zużyte” miecze odnajdywały cele dzięki umiejętności drugiego rycerza.
- Telekineza. Już wiadomo jak rykoszetuje pociski – szkoda, że ta wiedza tylko zbliżała szamana do śmierci. Uciekając znalazł ukrywającego się babilończyka. Forza wyglądał na trochę zagubionego. Kulił się za kamieniem na dziedzińcu z dziwnie wyglądającym w tych okolicznościach nonszalanckim uśmieszkiem.
- Świetna zabawa – wrzasnął, przekrzykując umierających tuzinami najemników. Fenris pacnął się w czoło pokazując mu co o nim myśli i korzystając z okazji bardziej zbliżył się do muru. Poszczerbione czasem kamienie przy odrobinie wyobraźni mogły stworzyć całkiem wygodne stopnie. Tymczasem Babilończyk wymamrotał niewyraźne słowo i strzepnął dłonią w kierunku dwójki rycerzy. Podmuch wiatru wywołany ruchem nienaturalnie spotężniał i niewielki acz nadal niebezpieczny wir powietrza pomknął ku walczącym wzbudzając huragan śniegu, teraz wymieszany z czerwienią krwi.
- Dbaj o siebie khazarczyku – krzyknął na pożegnanie i natychmiast zniknął w obłokach wirującego puchu. Fenris zamierzał skorzystać z rady. Przeklinając swoją bezradność wcisnął się za niewielki narożnik i rozpoczął wspinaczkę. Trwająca może dwie minuty rzeź wreszcie się skończyła. Rycerze omiatali pole bitwy wzrokiem, beznamiętnie dobijając jęczących rannych.
Samotny prom znienacka uderzył w ziemię. Bardziej przypominało to upadek niż lądowanie. Fenris wisząc na odsłoniętym murze bezradnie obserwował otwierające się drzwi, w których stanęła znajoma sylwetka. Garvin niedbale strząsnął z siebie krótką kamizelę i ruszył, wpatrując się z nienawiścią w rycerzy. Olbrzymie rewolwery w rękach starszego pluły nieustannie huczącą śmiercią. Potężny wilkołak ignorując burzę ołowiu przyspieszał kroku. Mistrz miecza musnął stojący obok kamień, krzyknął krótko i podrzucił stale rosnące, wielkie ostrze w górę. Okrzyk nie zdążył wybrzmieć, gdy szpakowaty rycerz lekkim ruchem ręki posłał kilkadziesiąt kilogramów ostrej skały w nadchodzące nemesis. Garvin skoczył. Z perspektywy Soraty wyglądało to jakby zawisł, na chwilę zatrzymując prawa fizyki, po czym dosłownie eksplodował resztkami odzieży i skóry. Od skał odbił się ryk agonalnego bólu. Ostrze zmiotło transformowanego wilkołaka bez większego trudu, miotając nim o ziemię w obłoku śniegu. Tymczasem rycerz stworzył kolejne szerokie i prawie dwumetrowe ostrze. Ciemne żyły wyskoczyły na jego czoło gdy zaciskając zęby unosił kawał skały nad głowę. Mięśnie ramion zadygotały, napięły się i miecz poszybował w dół ciągnąc za sobą białą falę zniszczenia, która mimo odległości bez trudu sięgnęła przeciwnika. Płatki czerwonego śniegu opadały w dół krwawymi spiralami, a Garvin był już na nogach. W prawej ręce trzymał przechwycone, mocno wyszczerbione kamienne ostrze. Po srebrzystej sierści strumykami ciekła krew, jednak nie robiło to na nim żadnego widocznego wrażenia.
- Widać dwuosobowa, strzelająca kosiarka to za mało by go pokonać – podsumował na własny użytek Sorata.
Nie ruszając się z miejsca Wilkołak rzucił mieczem z zatrważającą łatwością i nie tracąc czasu runął za ostrzem. Nagijski szermierz przemielił nadlatujący pocisk w serii oślepiających cięć, rozrzucając odłamki skał na wszystkie strony i już szykował się do kontrataku, gdy potężny rozbłysk czerwonej aury wytrącił mu miecz z osłabłych nagle dłoni. Jego towarzysz opadł na kolano dając Garvinowi możliwość manewru, a ten przedarł się przez chmurę odłamków i zacisnął potężne łapy na młodym rycerzu. Szaman skrzywił się słysząc odgłos łamanych kości. Nie miał czasu ani ochoty dłużej przypatrywać się jednostronnej walce. Ignorując wznowiony huk rewolwerów skorzystał z okazji i wspiął się wyżej po czym wsunął ciało w niewielki świetlik na baszcie wieńczącej mury.

Ukryty w mrokach pod powałą Fenris ostrożnie przeskakiwał między belkami sklepienia skrajnej wieży. Wszędobylski chłód panował także w pomieszczeniu, mimo że w wielkim zdobionym kominku energicznie trzaskał ogień. Przy jedynym okno w komnacie wychodzącym na podwórzec stał samotny starszy mężczyzna wyraźnie podświetlony wewnętrznym widzeniem. Z okrytych pióropuszem siwych włosów ramion spływało mu gęste futro, a wielkie i sękate dłonie zaciskał na głowni groźnie wyglądającego nagiego półtoraka. I tylko refleksy płomieni odbijające się wszędzie od szerokiego ostrza świadczyły o jakichkolwiek emocjach.
- Po co tu przyszedłeś?! – starzec nie odwracając się, niespodziewanie zagrzmiał głosem należącym do kogoś 20 lat młodszego – spodziewasz się zwycięstwa?! Głupcze!
Jego sylwetka jakby urosła, a Sorata z zaskoczeniem stwierdził, że palce zdążyły mu zbieleć na rękojeści nagle dobytego noża.
- Co wiesz o Czarnym Tronie? – zapytał cicho lecz wyraźnie.
Człowiek przy oknie drgnął zauważalnie, lecz prawie natychmiast się opanował.
- Zejdź. Nie zabiję Cię – szamanowi zabrzmiało to zdecydowanie zbyt pewnie.
Chcąc nie chcąc zsunął się z belki i opadł na bogato zdobiony dywan. Gruba tkanina prawie całkiem wytłumiła odgłos upadku.
- Fenris Cierń Nocy – przedstawił się, skłaniając mimowolnie głowę. Z jakiegoś powodu ten człowiek automatycznie zyskał jego szacunek.
Dopiero teraz mężczyzna obrócił się i westchnął ciężko, jakby przybyło mu lat. Oczy jednak zaprzeczyły temu wizerunkowi. Spojrzenie starca uderzyło w szamana z niespotykaną mocą.
- Podejdź młodzieńcze. Musimy porozmawiać.
Pozostało tylko posłuchać.


Kryteria oceny walk: Klimat 4/10 Mechanika 3/10 Warsztat 3/10. W razie wątpliwości - konsultuj. Pomoc: https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=17457#17457
   
Profil PW Email
 
 
»Kalamir   #38 
Yami


Poziom: Genshu
Posty: 1033
Wiek: 36
Dołączył: 21 Lut 2009

Sorata, Kto chce zabić rycerza?


Rycerz Keenan przyjrzał się dokładnie Fenrisowi badając go od stóp do głów. Mistrz dał mu sygnał by ten zaczął analizę.
– Nie posiada na sobie Aury „zbójców”, chyba nie przeszedł prania mózgu. Co dziwne widzę na nim znikomą energię Kalamira. Molekuły już zanikają, co oznacza, że musiał się z nim zetknąć w ciągu ostatnich kilku godzin. Równie dobrze może być ich człowiekiem. Nie każdy z nich przechodzi pranie mózgu, niektórzy mogli dołączyć z własnej woli.
Mistrz Acke przeniósł swoje spojrzenie z zszokowanego szamana z powrotem na rycerza o czarnych długich włosach.
– Dobrze, Keenanie. Zbierz ludzi w Sali. Mamy niewiele czasu zanim ta bestia wedrze się do zamku. Musimy się przygotować, ja tymczasem przesłucham naszego więźnia.
Keenan skinął głową i zostawił staruszka sam na sam z Fenrisem. Mistrz nie usiadł na swoim fotelu lecz zaczął iść zupełnie innym korytarzem, dając znak by jego gość podążał za nim.
– Dlaczego mój rycerz widzi na tobie aurę jednego z moich ludzi?
– Kalamira? To chyba rycerz, który kilka godzin temu walczył z Garvinem, uwolniłem go z celi w celach dywersyjnych podczas ucieczki z tego cholernego statku, który wisi pareset metrów nad waszym zamkiem. Nie sądzę aby jeszcze żył. – Fenris nie widział powodu by zataić prawdę. Wolał być na łasce rycerzy niż tego szalonego wilkołaka.
Starzec westchnął i zaczął zastanawiać się nad kolejnym pytaniem.
– Jak znalazłeś się wśród tych bezmózgich bestii?
– Przez przypadek. Podążałem za głupią przepowiednią mojego ludu…teraz właściwie nawet nie wiem po cholerę to robiłem. Wpadłem na te bestię w waszym kamiennym lesie a później oni wzięli mnie do niewoli. Nie miałem zbyt dużego wyboru jeśli chodzi o przyjście tutaj.
– Przepowiednię?
– Jakiś bełkot o czarnym fotelu i sokole i wilku – Sorata sam zaczął gubić się w swej opowieści.
– Dlatego wspomniałeś Czarny Tron?
Szaman zaczął długo myśleć nad odpowiedzią. Tymczasem korytarz pozbawiony okien, wypełniony gobelinami wydawał się niemieć końca.
– Wpadłem na innego więźnia, chyba z Babilonu. Zaczęliśmy węszyć po tym pojeździe i wymieniać się informacjami. Ja odkryłem, że istnieją trzy takie statki, nazywają je…
– Draguuny, czasami też nazywają je Zwiastunami, zgadza się.
– Tak…e..chyba, tego nie wiedziałem. W każdym razie kurs jednego był wytyczony na twierdzę. Myślałem, ze to ich baza ale po przywitaniu sądzę, że jednak nie… Słuchaj, wiem, że jestem z Khazaru a wy tu chyba nie bardzo…
– Nie bój się dzieciaku. Nie mamy nic przeciwko innym rasom, naszym zadaniem jest utrzymywanie równowagi. Na chwile obecną jesteś cennym źródłem informacji i być może sojusznikiem. Ta sprawa może teraz dotyczyć Nag…ale w ciągu kilku tygodni będzie dotyczyła całego świata.
Sorata zakrztusił się.
– Tak, to…ee..miło słyszeć.
Wilk w głowie Soraty zaczął warczeć i rzucać agresywnymi pomysłami, niestety sam Szaman uznał je za wysoko nieprawdopodobne i śmiertelne.
– Ach, właśnie. Babilończyk wspominał coś o nieśmiertelnym kronikarzu. Chyba też prowadził śledztwo, które skrzyżowało się z Garvinem…no ale ja tak cały czas gadam. Może kurtuazyjnie, wyjaśnisz mi o co dokładnie chodzi?
Rycerz i Fenris weszli do pomieszczenia wypełnionego komputerami i książkami na zmianę.
– Wydaje się, że dużo wiesz. Spójrz więc na ścianę przed sobą. Historia opowie się sama.
Sorata posłusznie spojrzał na gobeliny. Historia rzeczywiście zaczęła opowiadać się sama.
Pierwsze ilustracje przedstawiały zamierzchłe czasy. Wyłaniał się z ciemności mały chłopiec z uśmiechem na twarzy. Chłopiec ów z początku był wesoły jednak z jakiegoś powodu ludzie odrzucali go od siebie i krzywdzili. Chłopiec uciekał płacząc od wioski do wioski ale historia ciągle się powtarzała. Wtedy chłopiec znalazł rannego człowieka. Mężczyzna umierał, ale kiedy chłopiec go dotknął nagle siły i zdrowie wróciły. Mężczyzna został przyjacielem chłopca i razem ruszyli w podróż.
– Na razie nic nie rozumiem.
– Patrz dalej.
Chłopiec podróżując napotkał na bandytów. Źli ludzie zaatakowali go nocą jednak nie byli w stanie zrobić mu krzywdy. Niestety, jego przyjaciel zginął usiłując go obronić. Wtedy z rozpaczy chłopiec zaczął płakać i cały las stanął w ogniu. Bandyci nie zginęli jednak zaczęli zamieniać się wynaturzone istoty, które następnie chłopiec zapędził go ziemi.
– Dobra, to jakiś folklor? Legenda, czy coś?
– Obserwuj dalej gobeliny.
– No tutaj chłopiec zostaje królem…
– Faraonem.
– Faraonem…a tutaj…ooo…tworzy kraj? Imperium?
– Nieistotne, zostaje władcą absolutnym.
– Ale wciąż jest chłopcem.
– Tak, ale ma ponad dwieście lat.
– Skąd? C-Co?...
– Oglądaj dalej.
– Dobra…dobra…ma rycerzy…wojowników…tak…tutaj…zaraz, jego wojownicy mają skrzydła?
Nagle do pomieszczenia wszedł jeszcze jeden mężczyzna od razu niosąc sprostowanie.
– To nie wojownicy lecz posłańcy jego woli, zwiastuni, aniołowie, bogowie. Mają wiele nazw, ale wszystko sprowadza się do tego samego. Tacy naprawdę potężni nadludzie tylko, że kilka tysięcy lat temu. Pamiętasz Isztar? Gobelin piąty. Pamiętasz Uruka? Teraz w Babilonie masz całą ziemie nazwaną Urukil. Zgadnij skąd wzięły się te nazwy? Każdy potężny niczym stu mężczyzn. Każdy nieśmiertelny. Historia brzmi znajomo?
Fenris popatrzył na nieznajomego.
– Jasna cholera! Garvin i ten bibliotekarz! Oni są tacy sami?
Tym razem odpowiedział Mistrz Acke.
– Garvin urodził się w trzynastym wieku, jest stosunkowo młody do całej reszty. „Całej reszty” znaczy się BlackThrone’a i wspomnianego Bibliotekarza, który stoi właśnie przed tobą.
Szczęka Fenrisa właśnie dotknęła ziemi. Kiedy opanował już zdziwienie i samogłoski, które bez żadnej kontroli opuszczały jego usta, ponownie spojrzał na starego rycerza, który właśnie grzebał w sejfie.
– Dobra, jest grubo. Usłyszałem bełkotliwą przepowiednie i podążając za tropem odnalazłem nieśmiertelnego wilkołaka latającego kosmicznym statkiem nieznanego pochodzenia – w tym momencie zrobił przerwę aby pośmiać się sam do siebie. – Okazuje się, że wilkołak należy do jakiegoś wiekowego klubu nieśmiertelnych i z nieznanych powodów postanowił zaatakować twierdzę rycerzy, którzy zdradzili mi te…eee…fakty, ponieważ?
Mistrz Acke wyłonił się z sejfu z kamiennym kluczem w kształcie tarczy przypominającej zegar.
– Mówię ci o tym ponieważ jeżeli jakimś sposobem uda nam się to przeżyć, udasz się do starszyzny Khazaru niosą te opowieść jako ostrzeżenie.
Sorata przyglądając się kamiennemu znalezisku pokiwał głową.
– No to ma sens, dla mnie znaczy się. Tylko dokładnie co im powiem?
– Garvin przybył tutaj odzyskać jednego ze swoich kompanów. Z twojej opowieści wynika, że może być z nim drugi nieśmiertelny. Kiedy zbierze wokół siebie „zwiastunów” czy tez „aniołów” zapewne postanowi przypuścić otwarty atak na, któreś z wielkich imperiów. Robił to już wcześniej.
Sorata skierował wzrok na rycerza, który przed minuta zdradził się jako nieśmiertelny bibliotekarz.
– Dlaczego mam wrażenie, że on wcale na nich nie czeka?
– Brat Libertian od wieków nie podziela wizji „zwiastunów”. To dzięki niemu mamy te wszystkie informacje, które tak starannie gromadziliśmy od setek lat.
– Dokładnie – oznajmił rycerz Libertian. – Garvin nie wie o moim istnieniu ale gdy się do mnie zbliży natychmiast odkryje moją obecność. Przybył tutaj po kogoś zupełnie innego.
– Nie potrafimy zabić nieśmiertelnych – Przerwał Acke. – Ale w piętnastym wieku rycerz Raylan poświęcił życie, aby uwięzić jednego z nich.
– Jak to uwięzić?
– Przebił jego serce przeklętym mieczem, który przemienił drania w kamień. Wtedy zakon ukrył kamienną statuę, która po dziś dzień pozostaje ukryta kilkaset metrów pod nami w miejscu zwanym doliną pamięci. Chociaż jeżeli dobrze pamiętam, Kalamir wymyślił inną nazwę.
– Chodzi o miejsce ukryte głęboko pod zamkiem. Do doliny można się dostać jedynie windą w centralnej wieży a wrota do niej otwiera tarcza-klucz, którą trzyma w ręku mistrz – wyjaśnił Libertian.
Mistrz kontynuował:
– Garvin kilka tygodni temu zabił jednego z naszych rycerzy. Zakładam więc, że może być w posiadaniu tych informacji. No skoro przyleciał tutaj tą przeklętą maszyną, to pewnie wie.
Sorata obudził się jakby z koszmaru.
– Właśnie! Maszyna! Co to jest do diabła.
– To technologia stworzona przez chłopca z tych gobelinów. Tworząc swoje zapomniane imperium stworzył on pięć metalowych bestii.
Mistrz uśmiechnął się.
– Jednak ty znalazłeś informację zaledwie o kilku. Niektóre wiec musiały zostać zniszczone. Jedno jest pewne. Zjednoczone Draguuny mają duża szansę zniszczyć cała armię Nag wspieraną przez pozostałe nacje. W ten sposób Garvin zamierza rozpocząć nowe rządy, zapewne…
Libertian podniósł wzrok z podłogi i wziął głęboki wdech.
– Sądzę raczej, że wtedy odszuka swego mistrza. Nieśmiertelnego chłopca.
– No właśnie – Sorata wiedział, że o czymś zapomniał – Co z nim?
– Nie wiemy. Jego panowanie zostało przerwane tysiące lat temu. On sam zniknął by pojawić się raz na kilka set lat niosąc ze sobą jakiś kataklizm. Poprzednim razem kiedy zrobił to w piętnastym wieku, Sanbetsu znalazło na niego sposób o którym nic kompletnie nie wiemy. Jedno jest pewne. On wciąż żyje, ponieważ jego obecność czuje każdy z jego nieśmiertelnych. Samo Sanbetsu nigdy o tym nie mówiło żartując, że legendy ich nie obchodzą.
Libertian przytaknął.
– No to jesteśmy w dupie – to jedyna myśl jaka wisiała w głowie Soraty.
– Chodźmy spotkać się z reszta rycerzy. Trzeba wysłać ostrzeżenie dla Cesarza.

Sorata, masz niecałą godzinę nim dojdzie do konfrontacji. Powinieneś poznać rycerzy, zadać więcej pytań przemyśleć plan tego co zamierzasz robić. To mogą być twoje ostatnie chwile. Dostarcz mi wszystko na pw abym opracował dalsze wpisy.



   
Profil PW
 
 
»Kalamir   #39 
Yami


Poziom: Genshu
Posty: 1033
Wiek: 36
Dołączył: 21 Lut 2009

Drax, udajesz się na spotkanie z Lunario. Okazuje się, że nocą doszło do ataku na Milaniego, któremu cudem udało się ujść z życiem. Dodatkowo sam Lunario został zaatakowany przez agentów sanbetsu. Mało tego? Lunario miał się spotkać z Naoko, która… według świadków została pokonana w walce przez tego samego osobnika, który pasuje do opisu zamachowca – wariat w czarnej zbroi. W międzynarodowej kryminalnej bazie danych brakuje informacji o takim człowieku. Lunario dzieli się z toba spostrzeżeniami odnośnie bibliotekarza – patrz: fakty historia Pita 1.3
Lunario prosi cię o pomoc – oficjalny pościg w duecie ty i on za zamachowcem w celu zdobycia intelu i odbicia Naoko – jeżeli to możliwe.

Stwórz wpis w którym zawrzesz wszystkie te informacje a następnie ruszysz w pościg wraz z nowym kompanem…lub też zaproponuj drogą PW inne rozwiązanie tego problemu i podążenie inną scieżką fabularną.



   
Profil PW
 
 
^Pit   #40 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567
Wiek: 35
Dołączył: 12 Gru 2008

Gdy raport został wysłany, zostało mi już tylko jedno zadanie – w końcu dorwać tą dziewczynę. Po zeskanowaniu danych od Lunario na mojej holomapie miasta podświetliło się kilka obszarów. Jeden z nich zdradzał potencjalne miejsce pobytu zealotki. Serce zaczęło bić mocniej, zaś w głowie znów zapaliła się lampka z podpisem „zemsta”. Palące pragnienie wykonania samosądu wypełniło mnie po brzegi. Wprawdzie miałem sprowadzić ją do Sanbetsu żywą, ale nikt nie mówił, jak dokładnie. Może by tak „przypadkiem” złamać jej rękę, albo i dwie, i żegnaj ognista magio…
Nie.
Wziąłem dwa głębsze wdechy. Nie powinienem był tak myśleć. Wciąż byłem żołnierzem, nie jakimś pomylonym kaznodzieją, który za pomocą rewolwerów wymierza – nomen omen – karę boską. Rozkazy przede wszystkim, prywatne porachunki na drugim miejscu.
Szedłem szybkim krokiem po chodnikach, mijając niczego nieświadomych mieszkańców. Gdy dalsza droga prowadziła przez slumsowe uliczki, korzystałem z prowizorycznych skrótów, upewniając się, że nikt nie będzie miał mi za złe, iż używam jego balkonu jako odskoczni. W końcu, za pomocą żyłki w karwaszu, wdrapałem się na dach jednego z budynków i porównałem holomapę z moją aktualną pozycją. Cel był już dosyć blisko.

***

Biegłem, bacznie obserwując okolice w których się znalazłem. To gdzieś tutaj swoje „mieszkanko” miała mieć Naoko. A przynajmniej tak wskazywała mapa z beepera. Im jednak bliżej celu byłem, tym mniej bezpieczny się czułem. W półcieniu przejścia podziemnego każdy wydawał się być podejrzanym. Nawet dzieciak, kryjący swoją twarz pod kapturem i malujący graffiti na murze. Dudnienie przejeżdżającego powyżej tramwaju też wydawało się być jakieś złowrogie. Pomyślałem, że trzeba mi było skorzystać z tego środka transportu, zamiast skakać po dachach jak szaleniec, zbiegły ze szpitala psychiatrycznego św. Zygfryda. O tak, szaleńcza pogoń za kłopotliwą zealotką, odbyta w większości na siedzeniu tramwajowym, ciekawe kto by w to uwierzył.
Powtarzające się co jakiś czas zaburzenia w odbiorze sygnałów niepokoiły mnie. Nie było jednak czasu zlokalizować ewentualnego źródła problemu, bo byłem już prawie na miejscu. Zerknąłem raz jeszcze na mapę. Zauważyłem w niej jakieś zmiany, choć może tylko mi się tak wydawało? Trójwymiarowy obraz holoprojektora miał pomagać w dokładnej lokalizacji poszczególnych miejsc, najwyraźniej potrzebował jeszcze kilku usprawnień. Skierowałem się w stronę nieszczególnie wyglądającej kamienicy. Odchyliłem poły płaszcza, kładąc dłoń na kaburze rewolweru. Stanąłem przed drzwiami wejściowymi. Spróchniałe i przeżarte drewno ustąpiło natychmiast, już po pierwszej próbie. Z „ognikiem” rozżarzonym w jednej ręce i rewolwerem w drugiej przedzierałem się przez zacienione pomieszczenia. Mieszkanie zealotki wyglądało, jakby ktoś je niedawno opuścił: równo złożona pościel i zasłonięte firanki w sypialni, przetarty z kurzu stół w pokoju gościnnym, suszące się naczynia w kuchni. Nawet kwiaty, stojące na szafce nieopodal wydawały się być niedawno podlewane. Ktoś w pośpiechu opuścił ten lokal, teraz byłem tego pewien w stu procentach. A jednak nadal czułem czyjąś obecność. Odwróciłem się na pięcie, deska pod moją stopą skrzypnęła przeciągle. Wtedy się zaczęło.

Zza sypialnianej kurtyny wyskoczył pierwszy napastnik, który najwyraźniej nie spodziewał się mojego zwrotu. Znalazł się w zasięgu mej ręki, chwyciłem go za gardło i przepuściłem prąd. Zobaczyłem przerażenie w jego oczach, wypuścił z ręki trzymane noże kunai i padł bezwładnie pod naporem powalenia. Wtedy pojawił się drugi, który do tej pory musiał chyba siedzieć na suficie. Zaatakował kataną, tnąc od góry. Zablokowałem cios pistoletem, materiał, z którego był wykonany pozwalał na przetrwanie kilku takich. Szczęk i odgłos zgrzytania wypełniły pomieszczenie. Zamaskowany wojownik próbował mnie przeważyć, ale również padł po jednym celnym uderzeniu w splot słoneczny. To jednak był dopiero początek: drzwi toalety otworzyły się z hukiem, ukazując zabójcę ze stalowymi gwiazdkami. Nie zdążył rzucić nawet jednej. Błysnęło i nastąpił głośny huk. Nabój rewolweru przebił się w okolicach klatki piersiowej wroga i rozbryzgał jego flaki na okafelkowanej ścianie. Krew zmieszała się z wodą, wytryskującą z uszkodzonych rur. Nie jeden, a dwóch kolejnych kandydatów na dawców organów pojawiło się na wprost mnie, w pokoju gościnnym i tuż za, przy wejściu do sypialni. Postawili na utrzymanie dystansu, strzelając trującymi strzałkami z rurek. Przeturlałem się po podłodze, prężąc do ataku z doskoku na tego w pokoju reprezentacyjnym. Strzałki minęły mnie o włos, lecąc po różnych torach. Szkoda, liczyłem, że ninja zabiją się wzajemnie. Zaszarżowałem na zaskoczonego zamaskowanego osobnika, który jakimś cudem dał radę zablokować dwa moje ciosy. Trzeciego już nie, toteż zwalił się z łoskotem na stojące niedaleko ozdobione ornamentami krzesło. Ostatni żywy na „placu boju” nie ustawał w wysiłkach zabicia (a może tylko unieszkodliwienia w celu dalszego transportu) mnie. Przebiegłem przez długość mieszkania, zwinnie wymijając wszelkie ciskane w moją stronę żelastwo. W akcie desperacji dmuchnął drażniącym oczy pyłem w twarz. Odwróciłem się, ale trochę mi się jednak dostało. Specyfik piekł niemiłosiernie, jednak nie pozwoliłem sobie nawet na moment dekoncentracji. Podniosłem z podłogi to co miałem pod ręką – a był to kunai – i podładowawszy go energią pioruna dźgnąłem na wpół ślepo w stronę wojownika. Gdyby to było zwyczajne pchnięcie, lekka ranka jaką zadałem nie była by zbyt groźna. Ale zwiększona energią powierzchnia tnąca pozwoliła na całkiem pokaźne obrażenia. Zabójca z poranionym biodrem cofnął się, krwawiąc i dygocąc. Widząc na jedno oko wstałem i wycelowałem w niego pistolet.
- Nie próbuj ataku. Z takiej odległości trafię cię nawet będąc ślepym.
Rozmówca nic nie odpowiadał, dygocąc się coraz to mocniej. Elektryczny impuls zaczął roznosić się po całym ciele.
- Mogę zatrzymać to nieprzyjemne uczucie, zwyczajnie wyciągając z ciebie iskry – zacząłem, nachyliwszy się nad nim. – Ale musisz mi odpowiedzieć ładnie na parę pytań, na przykład, gdzie jest zealotka?!
- Ni-nic n-nie p-p-powiem – wybełkotał ninja. Targały nim coraz to silniejsze konwulsje. Zauważyłem, że jedną ręką próbował coś ukryć.
- A co to za kamyk zielony ściskasz w dłoni? – zapytałem, sięgając po coś, co okazało się być swego rodzaju nadajnikiem. – To kryłeś przede mną? Nieładnie, ja tu próbują ci pomóc, a ty…
Był na skraju wyczerpania. Odpływał, a jego kontakt z rzeczywistością ograniczył się do podświadomości. Innymi słowy, był dla mnie jak otwarta księga, pełna przydatnych informacji. Szybka seria pytań nie rozwiązała wszystkich zagadek, ale pozwoliła na podchwycenie tropu.
- Kto wami dowodzi?
- A-Asgeir…
- Wasze zadanie?
- S-schwytać, u-u-unieszkodli-wi-wi-wić…
- Gdzie jest zealotka?
- Asgeir…Asgeir wie…
- Kim jesteście?
Charknął gęstą flegmą, zmieszaną z krwią. Zabrałem z jego ciała impuls, ale było już za późno na jakiekolwiek próby reanimacji.
Otrząsnąłem się po ostatnim ataku. Proszek ninja palił mi połowę twarzy, spojrzałem niezaatakowanym okiem w stronę lustra. Zdiagnozowałem, iż niedługo zaczerwienienie na skórze może skończyć się nieprzyjemnymi powikłaniami. Z histeryczną manierą szukałem po domowej apteczce czegoś, co nadawało by się na okład. Buteleczki z różnymi lekami spadały na podłogę, to znów na kuchenny stół. Oglądałem jednocześnie zdobyte urządzenie. To na sto procent był transmiter, jakiś nadajnik, albo inne urządzenie szpiegujące. I wciąż działało.
- O cholera – Nagle zdałem sobie sprawę, że wspomniany „Asgeir” wykorzystuje właśnie czas na ucieczkę, lub też przegrupowanie się. – Nie pozwolę ci zwiać.
Chwyciłem ręcznik z niedokończonym okładem, przyłożyłem do twarzy, pakując jednocześnie co się da z miejsca konfrontacji i wybiegłem w pogoni za tajemniczym dowodzącym… Naoko cały czas wydawała się być o krok przed nami.
- Curse, nie daj się! – wycedziłem przez zęby, chowając ręcznik do torby i znikając w jednej z uliczek.


*Efekty piekącego proszku nie powinny być aż tak widoczne, w ciągu godziny powinny zejść. Przygotowywanie "specyfiku" nie trwało więcej jak minutę-dwie
*Zaburzenia beepera - czyli Babilon szybko stara się naprawić błędy, dlatego nawet jeśli to było mieszkanie Naoko, to i tak wpadłbym w pułapkę
*Założyłem, że Asgeir nie brał czynnego udziału w akcji. Tak samo założyłem też, że wie coś o Naoko, bo inaczej było by to łażenie od jednej niewiadomej do drugiej.
Ostatnio zmieniony przez Pit 27-02-2013, 07:04, w całości zmieniany 1 raz  
   
Profil PW Email
 
 

Temat zablokowany  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0,28 sekundy. Zapytań do SQL: 16