Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Poziom 0] Zero vs Sorata - walka 1
 Rozpoczęty przez »Zero, 18-09-2012, 22:53
 Zamknięty przez Lorgan, 22-09-2012, 00:40

6 odpowiedzi w tym temacie
»Zero   #1 
Agent


Poziom: Keihai
Posty: 69
Wiek: 34
Dołączył: 09 Gru 2010
Skąd: Łódź

Krew była jeszcze ciepła, kiedy dotknął koniuszkami palców rozciętej aorty. Denat leżący z twarzą wtuloną w skrzynkę z amunicją nie mógl zaprostestować, za to w kąciku szeroko rozwartych źrenic poblaskiwało odbicie żalu i zaprzeczenia. Brunatna smuga pod nim znaczyła szlak wędrówki, jaką odbył nim u jej kresu spotkał się spojrzeniami ze swoim oprawcą. Za swoimi plecami zostawił to, czego bronił aż do końca. Masywny, otwarty właz na środku owalnego pomieszczenia, znajdującego się gdzieś w rozgałęzieniu Higuryjskich kanałów. Rdzawe zacieki na ścianach stworzyły artystyczne kleksy, a jeden z nich po głębszych oględzinach przypominał do tego stopnia wizerunek Lumena, że Tagawa zaczął żałować nie zabrania ze sobą aparatu, by podesłać do Optimy zdjęcia kolejnego cudownego objawienia i zarobić parę kouka.
Uśmiechnął się na tą myśl, lecz napotkał wyrzut w oczach strażnika. Zamknął mu powieki, a następnie powstał wypuszczając z siebie westchnięcie tak ciężkie, że powinno z łoskotem opaść na bruk. Tyle, jeśli chodzi o żałobę.
- Może źle mi się wydaje... - przerwał wreszcie ciszę, w zamyśleniu bawiąc się kędziorem na brodzie - Ale się chyba nie zacięli przy goleniu.
To mówiąc spojrzał na pozostałe zwłoki, o wyrazach twarzy tak pustych, jak porozrzucane wszędzie łuski po nabojach. Wszystkie z podciętymi gardłami.
- No czterej na raz?
Postąpił krok ku wejściu do grobowca, gdy przeczucie sprzedało mu kopniaka gdzieś pod czaszką.
Zawrócił do ciała dryfującego w ściekach, wokół którego powinna kiełkować w mętnej wodzie czerwona plama. Nie straciłby jeszcze całej krwi, ani nie rozcieńczyła by się w stojącej cieczy, wszyscy bez wątpienia zginęli dosłownie przed chwilą. W przeciwieństwie do pozostałych, brak jakichkolwiek ran ciętych, za to wokół szyi rozciągały się sine ślady. Przez dotąd zadziwiająco pogodną twarz przebiegło zainteresowanie.
- Hm. Są cienkie. Jakaś żyłka? Chyba wiem co tu się dzieje...

I
Poszukiwacze Strachu

[Sorata (Douriki: 60) vs Zero (Douriki:100)]


Korytarz wypełniało echo desperackich okrzyków.
- Boże, proszę pomóż mi!
Nadawca tych litani był Yamaguchi Ito, nazywany w kręgu łowców nagród "Jednooką Hieną". Wyjątkowa trafna ksywka (pomijając w wyjaśnieniu oczywisty fakt braku oka), biorąc pod uwagę że niemal łokciami przedzierał się wsród swych towarzyszy, byleby tylko dotrzeć pierwszy do grobowca. Teraz z równym entuzjazmem był gotów dać z siebie wszystko, żeby go opuścić. Kiedykolwiek.
Potknąwszy się na nierównej powierzchni wyrżnął nosem w zimne kamienie. Drżące ręcę nie ułatwiały podnoszenia. Niemalże popuścil ze strachu w reakcji na znajomy świst dochodzący zza pleców. Kompletny mrok potęgował poczucie bezradności i zaszczucia, zgodnie z zamysłem projektantów labiryntu.
Powód jego paniki pojawił się w końcu. Trzy walce najeżone wirującymi ostrzami zbliżały się sunąc po szynach wbudowanych w podłoge, tworząc zygzaki i pętle uniemożliwiające unik dla kogoś bez odpowiedniego refleksu. Rozbita Hiena, bez nadziei na jutro zalał się łzami kryjąc twarz w dłoniach.
- Błagam, błagam, błagam, cholera! Pomóz mi, Boże!
Wpierw coś świsnęło w powietrzu. Następnie nastąpiło syczenie połączone ze zgrzytem hamującego mechanizmu. Zszokowany grabieżca jeszcze przez dłuższą chwilę nie wychodził z szoku, zastanawiąjąc się czy to już i nawet nie poczuł bólu. Yamaguchi niepewnie odjął ręcę od twarzy, aby zobaczyć przed własną twarzą szereg ząbkowatych ostrzy tuż przed swą skronią. Oblepione było szarawą substancją, splątane w sieci przylegającej do ścian wraz z pozostałymi unieruchomionymi walcami. Ze łzami ściekającymi po brodze podniósł wzrok na postać nad sobą. Mężczyzna z białą marynarką zarzuconą luźno na barki trzymał ręce w kieszeniach, w kącikach ust kopcąc dopalającego się ćmika. Co było jeszcze bardziej bez sensu, w splątane włosy wczepione były okulary przeciwsłoneczne.
- Inaczej mnie sobie wyobrażałeś, synu?
Podszedł do pułapki zostawiając oniemiałego łowcę, palcem badając zaschnięty polimer. Zgrywał twardziela, ale do końca nie był pewny czy ta mała sztuczka z nabojem do Kumo netto gun wypali. Wzdrygnął się, kiedy ocalony rzucił się do jego nogawki, szlochając w nią rozpaczliwie.
- Dziękuje, z całego serca dziękuje! Nazywam się Ito Yamaguchi, jestem pana dłużnikiem do końca życia.
- No już dobrze, dobrze - próbował go odepchnąć, niczym natrętne szczenię - Starczy tego. Zamiast czułości mam parę py-
- Musimy uciekać - poderwawszy się na równe nogi potrząsnął Kamiiru - Ten potwór jest blisko.
- Tak, tak, wiem o grasującym wędkarzu zabójcy.
- C-co?
- I naprawdę kolego dalej uważasz, że beztroskie bieganie po tej zakurzonej piwnicy to rozsądny pomysł?
Nagle zaalarmowany Agent bezpardonowo zatkał Jednookiemu usta, mimo że to on najwięcej i nagłośniej mówił. W ciemności rozchodziło się nieprzyjemne, metaliczne chrobotanie. Mężczyźni obrócili wzrok na korytarz po przeciwległej stronie pułapki, skąd dochodziło.
- To ten potwór - zawył opryszek.
Zero nie zwracał uwagi na jęki, wyostrzając wzrok do granic możliwości by przejrzeć przez ciemność. Porośnięty grzybami, wilgotny korytarz zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Widoczność ograniczała się do kilkunastu metrów, łatwo było się potknać o szyny w podłodze, bądź walajace się kawałki zmurszałych desek, czy oczyszczonych przez robactwo kości. Przybysz powoli wypływał z mroku, nie śpiesząc się zbytnio. Wpierw pojawiła się pajęczyna siwych, zlepionych posoką włosów. Źródłem dźwięku okazał się ciągnięty za sobą łańcuch w prawej dłoni, poplamiony szkarlatną juchą. Gdy osobnik był już naprawdę blisko, Sanbetańczyk skupił się już tylko na nieobecnym, mętnym spojrzeniu. Drgnął pod nagłym zerwaniem się Yamaguchiego, który popędził na oślep przed siebie z potępieńczym wrzaskiem. Nie miał czasu się nim przejmować, kiedy inny drapieżnik był coraz bliżej, wkraczając w jego terytorium. Postąpił dwa kroki w bok, jakby chciał ustąpić przybyszowi miejsca. Ten nie zmienił swojej trasy, ani tempa marszu, beznamiętnie omijając unieruchomioną pułapkę. Żołnierz nie spuszczał go z oka ani na moment, lustrując uważnie obojętny grymas gościa.
W odległości mniej więcej dwóch metrów nieznajomy zamachnął się lańcuchem, próbując nim zdzielić nadczłowieka. Ten jednak przyjął cios na lewy nadgarstek, a metaliczny brzęk świadczył o ukrytym pod koszulą pancerzem. Fenris nieco za późno się zorientował, że ma do czynienia z inną ligą niż do tej pory. Zaskoczony, dał się przyciągnąć i poczęstować kolanem w podbrzusze, niemalże też przyjmując lewego sierpowego. Uniknął go, po czym chwycił mocniej łańcuch ciągnięty przez przeciwnika, by zaprzeć się nogami na jego klatce piersiowej i odbić z saltem, zakończonym parę metrów od wroga.
- Nie mam na to czasu - syknął Sorata dobywając zgrabnym ruchem noży spod bluzy.
- Każdy gdzieś się śpieszy - wyrzucił zabawkę wyrwaną wrogu - Dobrze, bo mnie też naglą terminy. Wnioskuje, że przyszliśmy po to samo - podciągnął rękawy, odsłaniając parę karwaszy.
Szaman bez zawachania dokonał transformacji, szykując do skoku. Zero pierwszy wykonał ruch. Zaszarżował wyprowadzając prawego prostego, cel jednak zszedł z jego trajektorii gładko niczym liść na wietrze. Kontra nożownika celowana była pod żebra. Już miał ją zadać, kiedy instynkt kazał mu targnąć całym ciałem do tyłu, nadwyrężając każdy sprawny mięsień.
Wisząca do tej pory luźno marynarka zawisła w powietrzu, podtrzymywana przez katanę która ją przebiła. Szermierz nie odwróciwszy się pchnął do tyłu, lecz na tym nie zakończył ofensywy. Obróciwszy się na pięcie zerwał materiał z klingi i rzucił nim w kierunku Khazarczyka, tnąc przy tym na odlew. Przepołowiony materiał niczym opadająca kurtyna ujawnił, że celu ataku już za nią nie było. Fenris przykucnął parę metrów dalej w pozycji sprintera gotowego w każdej chwili ruszyć. Zamiast tego obserwował i analizował. Doskonały zmysł taktyczny podpowiadał mu, że jak dotąd wróg nie wykonał żadnego ataku z własnej inicjatywy, a jedynie kontrował. Wykorzystał łańcuch by oznakować jego pozycję, ponadto dążył do walki w zwarciu. Kiepska widoczność musiała robić swoje, co widocznie starał sie zniwelować, podczas gdy Szaman nie tylko doskonale widział ciepłotę ciała ofiary, lecz także czuł jej zapach. Miał go jak na dłoni, a to myśląc przypomniał sobie o Gleipnirze.
Poluzował grafenowy zwój na przedramieniu, pozwalając odlewowi dłoni zawisnąć w powietrzu. Nie czekając na zaproszenie zamachnął się i cisnął bronią używając techniki Modliszki, wykorzystując cały ciężar ciała i gwałtowny wyrzut z barku do nadania jej pędu i siły, kosztem odsłonięcia się na krótki moment - co byłoby ważne, gdyby tylko spodziewał się reperkusji.
Trafionym w szczękę mutantem zarzuciło do tyłu. Szybko doszedł do siebie, wyrywając do przodu z zamaszystym cięciem na pozycję agresora, ten jednak niemal równocześnie odskoczył i smagnął ponownie przez plecy. Każda próba skrócenia dystansu, czy ataku kończyła się tym samym scenariuszem. Nie mogąc nic zrobić, Tagawa postawił szczelną gardę chroniąc punkty witalne, przyjmując bolesne razy i z pokorą czekając na swoją okazję. Na swoje szczęście - nie musiał długo czekać.
Metaliczny jazgot przeszył pomieszczenie. I wtedy stało się kilka rzeczy na raz.
Kamiiru nagle zwolnił gardę, pozwalając "pająkowi" przelecieć koło skroni. Chociaż ataki były zbyt szybkie, po wyuczeniu się dosłownie na własnej skórze ich częstotliwości był w stanie tyle zrobić. Nie czekał nim Fenris połapie się w dalszej części planu. Dobywszy miecza uderzył w naprężony zwój, tak że linka zakręciła się wokół klingi. Oburącz wbił katanę w szczelinę w podłodze. Puszczając się pędem przed siebie runął na rywala, który odruchowo przyjął pozycję obronną, gotowy do pchnięcia.
Zamiast tego Zero wyminął go, pokazując mu jeszcze palcem coś za sobą.
Złowieszczy świst ponownie wypełnił przestrzeń. Polimer widocznie słabo wytrzymał wilgoć pomieszczenia, przez co puścił szybciej niż powinien, bądź mechanizm działał na niego ze zbyt dużą siłą. Zerwana z uwięzi pułapka ruszyła wściekle.
Cień nocy po chwilowym zawieszeniu połapał się błyskawicznie w swojej sytuacji. Desperacko począł rozsupłowywać zwój na przedramieniu. Walec z prawej wystrzelił mijając miecz, lecz nagle skręcił w swej trasie prosto na napięty Gleipnir. Setki ząbków rzuciły się na linkę, która wplątała się między wirującą śmierć. Szamanem szarpnęło i zwaliło z nóg, pociągając go prosto w objęcia pułapki. Tymczasem kolejne jej elementy ruszyły z opóźnieniem, kiedy nareszcie - a nie trwało to więcej niż parę sekund... naprawdę długich sekund - Khazarczykowi udało się pozbyć krępującej go broni. Nie zwlekając rzucił się w tył do ucieczki.
Granat oślepiający zawisł w powietrzu tuż przed Fenrisem, a czas zdawał się na ten moment drastycznie zwolnić. Rozkwitająca burza światła była ostatnim co widział, ale nie ostatnim co czuł...
Niestety.

*


Paredziesiąt metrów dalej, kilkanaście sekund później...


- Tagawa znowu górą, woooohooo!
Tryumfalnie ryknął, by za sekundę oprzeć się bezwiednie o ścianę tuż obok skrzyżowania z innymi ścieżkami labiryntu. Bogini szczęścia nie poskąpiła Agentowi tego dnia swych łask. Błogostan nie trwał jednak długo.
- Szlag, teraz to zabłądziłem kompletnie. Miałem nadzieję, że tamten gość może odkrył jakąś drogę... jak on miał?
W tym momencie zza rogu wychyliła się chwiejnym krokiem niewyraźna sylwetka. Mutant momentalnie znalazł się na nogach, przyjąwszy pozycję bojową.
- ... Yamaguchi?
Mężczyzna zakołysał się, zmierzając w stronę głosu, gdyż (do niedawna) pozostałe oko przebite miał strzałą wystającą z tyłu glowy.
- Pułapka... woda... ucie-
W następnej sekundzie po wypowiedzeniu tych słów padł bez życia, tuż przed rękoma Tagawy wyciagniętymi by go podtrzymać.
Zapadła długa cisza. Przerwana została nerwowym chichotem.
- Oi, Yamaguchi... co ci strzeliło do głowy?
- I to cię bawi?
Nie zdążył w porę zareagować. Pętla na szyi zacisnęła się z potworną siłą. Wił się i szarpał, uścisk jednak nie zwolnił nawet odrobinę. W całej tej kotłowaninie, jakoś nie przyszło mu do głowy zastanowić się jakim cudem drań przeżył. Obraz przed oczami zaczynał blednąć w zastraszającym tempie, tak że po chwili słyszał już tylko chrapliwy głos.
- Skoro tak lubisz żarty, co powiesz na ten? Ile Sanbetańczyków potrzeba do...
To było ostatnie co usłyszał.
Potem był już tylko szum. I poczucie wilgoci. Wstydliwe poczucie wilgoci...

Na Lumena, mieli rację że gdy umierasz to puszczają ci... ... ... i to w dodatku będą moje ostatnie myśli...

Lili-... ... ...


*


Obudził się wykasłując wodę z płuc. Zdezorientowany potrzebował minutki, by przypomnieć sobie kim jest, gdzie się znajduje, co robi, ulubiony kolor stanika i numer miseczki. Najważniejsze rzeczy w odwrotnej kolejności. Jeszcze chwilkę zajęło pojęcie, czym jest silne światło bijące przed nim i że to nie są bramy ogrodów Lumena.
Patrzył na fosforyzujące skalne formacje, ulokowane w zakolu podziemnej rzeki biegnącej pod grobowcem. Odpowiedni poziom wilgoci i mieszanka minerałów, przy stałej, pokojowej temperaturze pozwoliła rozwinąć się tu specyficznym koloniom bakterii, znanych z fluorescencyjnych właściwości powstających w przemianie materii tych mikrobów. Podobne skupiska występowały w górach Unido, gdzie były lokalną atrakcją turystyczną. Tagawa rzecz jasna tego wszystkiego nie wiedział i nie bardzo rozumiał, czemu skały świecą. Nie narzekał rzecz jasna na ten fakt, po zabawie w nietoperza przez większość czasu. Wykorzystał jako taką widoczność aby się rozejrzeć, dostrzegając w sklepieniu groty otwór. Nie wymagało dużych nakładów inteligencji, by wywnioskować przebieg zdarzeń.
- I wszystko jasne. A ty...
Spod wody wystrzelił spory kształt, z wysoko uniesionym sztyletem. Kamiiru wymierzył mu obrotowe kopnięcie w opadającą dłoń, wybijając ostrze z ręki.
- Przestań atakować od tyłu. Mam z tym uraz, jasne? Nigdy więcej gejowskich klubów w Higure. Nigdy.
- Heh... Mam z tobą masę zabawy...
Tagawa odpiął guziki postrzępionej koszuli, a następnie zrzucił ją z siebie. Podskoczył parę razy na litej skale, poruszając nogami typowo dla boksera. Wyprowadził kilka jab'ów w powietrzu, które brzmiały na naprawdę szybkie i kąśliwe.
- Fiu, fiu - pochwalił Sorata - Wyglądają na bolesne.
- Och ty, bo się zarumienie.
- Możemy zaczynać? - to powiedziawszy, zgarbił się przed szarżą.
- Ja już zacząłem.
Gdy tylko to powiedział, Khazarczyka nagle pchnęła do tyłu niewidzialna siła. Coś grzmotnęło go najpierw w szczękę, potem kilka razy w tors. Jedną nogą wpadł do rzeki, nie zauważając by wróg ruszył się z miejsca. W końcu oświeciło go.
- Agent!
- Miło mi poznać, Kamiiru Tagawa. Wybacz małe opóźnienie w show. Moja tura.
Tym razem zamarkował parę kopnięć, każde niczym strzał z bicza. Wyczulony Fenris tym razem nie dał się tej samej sztuczce, odskoczył kilka metrów w bok, zauważając kątem oka widmo nóg nadczłowieka uderzających w miejscu, gdzie przed chwilą się znajdował. Rozszyfrowawszy istotę mocy postanowił zakończyć to.
Biegnąc zmieniając flanki błyskawicznie z lewą na prawą. Zdesperowany mutant wymierzał swoje proste w przestrzeń, lecz Cierń nocy wiedział że tak dlugo jak nie stoi w miejscu nic mu nie grozi. Znalazł się zaraz przy ofierze przy pełnej swojej prędkości, pewnie trzymając pozostały, wierny kieł głodny swego posiłku. Tym razem pojawił się tuż przed rywalem, niech ma taką śmierć, jakiej sobie zażyczył. To koniec - pomyślał.
To samo pomyślał Tagawa. Żaden z prostych nie pojawił się tam, gdzie biegł Fenris.
Lawina ciosów poderwała głowę Szamana do góry, a pojawiające się z różnych kątów pięści rzucały nią niczym workiem treningowym. Kołysało nim jak menelowi, któremu poszczęściło się po alkoholowym. Bez oporu przyjął łokieć mierzony na żebra, nie będący już emanacją mocy. Padł plecami do wody, unosząc się na jej powierzchni.
- Jak brzmiał ten kawał? Ile potrzeba Sanbetańczyków do skopania tyłka Khazarczykowi? Tylko jeden.
Szczerze, nie wiele brakowało. Pojawiłbyś się z tyłu i to ja bym tam leżał... ile farta na dziś mi zostało? A ile będzie go jeszcze potrzebne, do cholery...
Sorata parsknął jeszcze, po czym stracił przytomność. Nurt zaczął powoli znosić go w dół rzeki, zaczynał też powoli tonąć. Siwe włosy rozpełzły się pod powierzchnią.
- Dosyć.
Kamiiru chwycił go za kołnierz i wyciągnął na brzeg. Usiadł obok, ciężko łapiąc oddech.
- Jeśli mam być szczery... śmierć w ogóle mnie nie bawi.
To powiedziawszy postanowił się zdrzemnąć. Chociaż chwilkę.
   
Profil PW Email
 
 
»Sorata   #2 
Yami


Poziom: Genshu
Posty: 1471
Wiek: 39
Dołączył: 15 Gru 2008
Skąd: TG

Sorata
Zero

Koudar, Khazar
6 sierpnia 1612 - poranek

Trzy monstrualne drzewa tętniły życiem. Nawet teraz, gdy promienie wschodzącego słońca dopiero zaczynały przebijać się przez miliony liści, grube żłobienia w korze wypełniały się ruchem. Fakt, że w tym obrazie miejsce owadów zajęli ludzie, nie robił różnicy nawet samej naturze. Z ochotą przyjęła nowych mieszkańców. Wyjątkowość tego miasta w skali planety od samego początku przyciągała rzesze turystów. Mimo khazarskiej krwi Fenris musiał przyznać, że coś w tym jest. Stojąc na biologiczno - technologicznym pomoście między dwoma drzewami-dzielnicami podziwiał wyłaniający się z mgieł poranka Hyprom. Specjalne, pochłaniające ekrany nie pozwalały odgłosom cywilizacji zagłuszać naturalnych dźwięków, które podkreślały magię widoku. Szaman przychodził w to samo miejsce codziennie od momentu rozpoczęcia rehabilitacji w klinice na Rahaście i nadal nie tracił wrażenia, że właśnie jest świadkiem jakiegoś monumentalnego acz nieuchwytnego wydarzenia. Zaczerpnął głęboko powietrza wypełnionego ciężkim i słodkim zapachem żywicy.
- Nie mają nikogo innego? - zapytał cicho, z ukrywanym żalem - przecież jest masa Łowców bardziej pasujących do tego zadania.
Opierająca się o barierkę obok kobieta westchnęła - W tej chwili to misja priorytetowa. Przekierowali do niej większość dostępnych zasobów. Każdy z nas ma jedno zadanie - spojrzała na niego stanowczo - dostać się do środka i zdobyć broń. Jako, że nasze informacje wskazują na mobilizację w Sanbetsu i Babilonie, możemy spodziewać się oporu ze strony tamtejszych agentów. Prowadzimy wyścig z czasem. Będzie dobrze jak wszyscy dotrzemy na miejsce - mruknęła - Palmtopa zawierającego detale misji znajdziesz w trzeciej szufladzie komody w swojej sali w klinice. Powodzenia - musnęła wargami jego policzek i z lekkim uśmiechem uniknęła próby prawdziwego pocałunku - profesjonalnie Szamanie - pohamowała go - Nie waż się umierać. Jak wrócisz w worku i tak Cię dopadnę - w głosie było słychać wymuszoną nonszalancję. Oddalające się kroki zabrzmiały echem na drewnie. Fenris z trudem zmazał uśmiech z twarzy - I na co się gapisz? - warknął na siedzącego na gałęzi nieopodal tukana tęczodziobego. Ptak popatrzył jeszcze chwilę jednym okiem i z oburzonym skrzekiem zanurkował w dwustumetrową przepaść.

Hyprom
południe

Zapisków było zbyt dużo jak na gust Soraty. Z mozołem przebrnął przez podania, legendy i analizy historyczne. Ocena taktyczna lokalizacji była po tym bełkocie miłą odmianą. Zakończenie raportu - poszlaki dotyczące bieżących wydarzeń, najbardziej przypadło mu do gustu. Kręgi karku trzasnęły gdy wstał i powtórzył zapamiętane informacje.
- Nareszcie - szydził Wilk - już myślałem, że będziesz lizał te ranki do wiosny
- Ranki - oburzył się szaman - śmierć kliniczna to dla Ciebie „ranki“?! - bezwiednie pomasował jeszcze lekko obrzmiałą bliznę na piersi - pozwolisz, że nie skomentuję?
- Już to zrobiłeś - prychnął wesoło Manitou - scalenie myśli i takie tam. Ile jeszcze razy dasz się na to złapać?
Usilnie starając się powstrzymać mentalny i fizyczny rumieniec, Fenris pozbierał swój niewielki dobytek i wyszedł trzasnąwszy dobitnie drzwiami. Poszukiwania rozpoczął od niewielkiej kawiarenki internetowej przytulonej do jednego z węźlastych korzeni Hypromu. Tylna ściana w zaciemnionym pomieszczeniu była lekko wybrzuszona i pokryta charakterystycznym mchem, który w półmroku zachwycał zielonkawą bioluminescencją. Kompletując listę zaopatrzenia Fenris przeglądał sanbetańskie wiadomości z ostatniego miesiąca. Dwa wejścia do grobowca ujęte w raporcie będą pewnie niesamowicie dobrze strzeżone. Gdyby udało się znaleźć alternatywę zwiększyłby swoje szanse.
- Bingo - mruknął - niespodziewana i długotrwała awaria kanalizacji, zamknięcie budynku w stanie idealnym - adresy tych przypadków przepisał na kartkę. Dalsze przeszukiwanie sieci nie przyniosło rezultatów. Po podłączeniu palmtopa i zgraniu jeszcze kilku ciekawych informacji na temat starożytnych grobowców, naturalnych jaskiń i turystyki ekstremalnej, szaman jak zwykle otwarł program ukrywający ślady jego poczynań w Internecie. Monitor większego komputera zamigotał i zgasł. Wychodząc, Fenris zastanawiał się nad wyborem linii lotniczych i ekwipunkiem.

Higure, Sanbetsu
8 sierpnia

Stare miasto było odrażające. Żadne inne słowo nie oddawało istoty tego brzydkiego, duszącego miejsca. Ciasno upakowane, odrapane kamienice owiane tłustym dymem z aktywnych jeszcze, przestarzałych fabryk przygnębiały nawet własnych mieszkańców. Zmierzch łagodził trochę scenerię. Mimo to kucający na skraju dachu szaman ze smutkiem i niesmakiem obserwował jaskrawo płonące barwy poruszających sie niemrawo ludzi. Obraz zamazywały trochę ciepłe gazy uciekające ze studzienek kanalizacyjnych.
- Jakby umarli i nie zdawali sobie z tego sprawy - przemknęło mu przez myśl. Otrząsnął się z melancholii i cofnął fizyczne zmiany. Zameldował się w niewielkim hoteliku dwie godziny wcześniej i już miał dosyć tej dzielnicy. Odnaleziony zaraz po przylocie zamknięty budynek nieopodal gmachu sądu w centrum okazał się ślepą uliczką. Dobrze chociaż, że tutaj udało się potwierdzić blokadę studzienek. Nie uśmiechało mu się długie szperanie w tym szambie. Starając się ograniczyć oddychanie smrodliwym powietrzem wrócił przez okno do wynajętego pokoju. Niewielkie pomieszczenie było zaskakująco czyste w porównaniu do krajobrazu za oknem. Otwarta walizka leżała na pościelonym łóżku. Obok niej spoczywał poukładany w równe sterty sprzęt dla grotołazów i broń. Czekając aż ludzie znikną z ulic Fenris spokojnie przygotował sobie na turystycznej kuchence ciepłą kolację. Przebrał się we wzmacniany kombinezon i spiął włosy w ciasny kucyk. Przemknięcie w mroku do najbliższej studzienki było dziecinnie proste nawet z wypchanym plecakiem. Opuścił się na rękach i z cichym chlupnięciem opadł na dno kanału. Poziom ścieku był zaskakująco niski.
- Pewnie wypompowali wodę z okolic wejścia - pomyślał szaman zagłębiając się w cuchnący korytarz. Za zakrętem na dobrze oświetlonym odcinku siedziało dwóch mężczyzn pilnujących systemu osuszającego i niewielkiego dźwigu osobowego stojącego nad dziurą w posadzce. Silnik terkotał cicho pomagając w zamaskowaniu odgłosu kroków zbliżającego się cienia.

Grobowiec
około 1.00

Kluczenie korytarzami bardzo nużyło. Nawet trzymany w ręku talerz niewielkiego sonaru zaczął ciążyć. Fenris spojrzał na zegarek.
- Niecała godzina? - ciężko mu było uwierzyć - W tym tempie może przed sześćdziesiątymi urodzinami wrócę z trofeami do Khazaru - Dotychczas ominął tylko jedną prostą pułapkę niedaleko wejścia. Jeden z licznych zabranych gratów - teleskopowa włócznia jednak się do czegoś przydała.
Zerknął na ekran podłączonego do sonaru palmtopa gdzie powoli zarysowywała się skomplikowana siatka korytarzy, które już odwiedził. Westchnął cicho i powoli ruszył dalej.
Najprostsze do wykrycia były zapadnie. Zazwyczaj zbudowane z metalu lub drewna i tylko stylizowane na kamień. Sonar zawsze wykrywał przynajmniej początek szybu prowadzącego w dół. Ominięcie ich jednak nie było takie proste. Niektóre wielkie płyty opadły na przestarzałych zawiasach ukazując czeluści, których nie zdołało spenetrować światło latarki czołowej. Rzucona w otchłań flara chemiczna tylko raz ukazała się jakieś 5 metrów pod spodem. Fenris natychmiast skorzystał z okazji. Ominięcie kolczastej podłogi wymagało chwili gimnastyki ale prowadzący głębiej korytarz to wynagrodził. Mijały kolejne godziny. Unikanie ostrzy wypuszczanych przez nadszarpnięte rdzą mechanizmy było prostsze ale i tak wpędzało w posuniętą do skraju możliwości ostrożność. Kolejne skrzyżowania wykreślały coraz bardziej wymyślne wzory w trójwymiarowej mapie na ekranie.
Drewniane wrota z mosiężnymi gałkami wyglądały całkiem niepozornie. Obstukiwanie włócznią i badanie sonarem nic nie wykazało, przekręcił więc gałki i pchnął mocno. Trzeszczące przeraźliwie drewno zahaczyło o leżący za drzwiami szkielet obciągnięty suchą skórą. Obie dłonie zmarłego zaciśnięte były na trzonku noża wystającego z jego piersi. Ściany dookoła zdobiły wyblakłe ślady krwi i szramy zrobione przy użyciu paznokci.
- Biedny skur....nu - wymamrotał Fenris, a zmęczony umysł nagle skupił się na jednym wyrazie - Trucizna!
Szaman panicznie spojrzał na ręce. Kropelka krwi we wnętrzu dłoni? Nie. Może trucizna kontaktowa? - 15 minut później Sorata nadal siedział w tym samym miejscu i szorował dłonie mieszaniną wody i piachu. Przekonawszy się, że na razie nic mu nie grozi odetchnął i ruszył ostrożnie dalej. Gdy w końcu ujrzał światło nieświadomie przyspieszył kroku. Czyżby dotarł do celu? To co ujrzał zabiło w nim całą nadzieję. Wysadzone wrota prowadziły do niewielkiego pomieszczenia. Niestety betonowej wylewki nie da się pomylić z niczym innym. Znalazł inne wyjście. Osunął się po ścianie czując zgromadzone przez długie godziny zmęczenie. Nawet odpoczynek nie był mu jednak dany. W świetle zamajaczyła ludzka sylwetka zmuszając go do natychmiastowego schowania się za załomem korytarza. W przejściu stał młody mężczyzna wyglądający jakby wracał z bardzo udanego koncertu rockowego. Skórzana kurtka i wytarte dżinsy w ogóle nie ograniczały jego ruchów gdy żwawo wkroczył do grobowca.
- Proszę państwa, nadchodzi Zero! - echo okrzyku potoczyło się korytarzem.
Fenris szybko ocenił swoje szanse. Był już bardzo zmęczony i głodny. Ostrożne wycofanie było najlogiczniejszym wyborem. Cofał się po swoich śladach szybko i pewnie. W końcu aktywował już pułapki na tej drodze. Przeszedł już kawał drogi gdy dogonił go niesiony echem krzyk.
- Idę po Twoich śladach kolego. Czekaj, poznamy się lepiej!
Szaman zaklął w duchu i gorączkowo obmyślał plan. Do najbliższego skrzyżowania za daleko. Pierwszy pomysł był śmiały i ryzykowny jednocześnie. Sorata cofnął się do wrót, przy których znalazł człowieka oszalałego od trucizny wykrzykując w przestrzeń bełkotliwe wyrazy. Jednocześnie uderzał włócznią w ściany powodując rozchodzące się metaliczne odgłosy imitujące walkę. Gdy dotarł na miejsce wrzasnął jeszcze raz, przenikliwie i zasymulował głośny, oddalający się bieg. Śledzący go facet był już pewnie wystarczająco zaalarmowany, bo zbliżające się dźwięki sugerowały, że biegł ile sił w nogach. Pozostało już tylko jedno. Fenris usiadł pod otwartymi wrotami chowając plecak i włócznie za półotwartym skrzydłem. Wyciągnął nóż i przejechał nim sobie u nasady szyi. Krew rozsmarował szybkimi pociągnięciami na potylicy i twarzy. Przeciął opaskę wiażącą włosy, a broń przycisnął swoim ciałem do ściany i nakrył lepkimi od krwi włosami. Ostrze było wystarczająco długie więc oczkowa głownia wystawała spomiędzy czerwonych pukli.
- Lepiej włóż mu sztylet do ręki. Nie będę tak upokorzony - biadolił niezadowolony Wilk.
- Cicho. Wiem co robię - Głos w głowie szamana umilkł obrażony - jeszcze tylko realistycznie wykrzywiona twarz. Jest. Rychło w czas - nawet myśli Fenrisa urwały się w połowie gdy podążający za nim człowiek świecąc na wszystkie strony latarką dobiegł do niego. Przez zamknięte powieki Soraty przebijało się silne światło, ale udało mu się zachować rozluźnienie mięśni twarzy.
- Biedny, pochlastany gnojku - usłyszał - daleko od domu kojfnąłeś. Nie bój nic. Przy odrobinie szczęścia cię pomszczę. I przy okazji zabiorę miecz. Sayonara. - światło zniknęło, a dźwięki kroków powoli cichły. Fenris zerwał się bezgłośnie, zebrał ekwipunek i podążył za niefrasobliwą ofiarą. Ciągle czujny Wilk zawarczał z uznaniem.
Kudłaty nieznajomy szybko i pewnie kroczył w głąb grobowca stąpając po śladach Fenrisa. Ten z kolei kajał się w duchu za ich pozostawienie i próbował utrzymać dystans zachowując się jak najciszej.

Kamiiru się nudził. Poruszony osad na kamiennej podłodze wskazywał, że jego przeciwnik cały czas jest przed nim.
- Wystający z karku nóż popsułby mój dzień - zanucił fałszywie i od razu humor mu się poprawił.
Morderca miał nad nim chyba znaczną przewagę.
- Może to kolega po fachu? - zastanawiał się w myślach Tagawa. Całkowicie tracąc zainteresowanie pościgiem skręcił na najbliższym skrzyżowaniu w lewo. Korytarz łagodnie przechodził w naturalną jaskinię. Tylko równiutko poukładana posadzka wskazywała na ingerencję ludzi. Zero rozejrzał się z półotwartymi ustami podziwiając piękne stalaktyty błyszczące od kryształowo czystej wody. Chwilowy zachwyt ocalił mu życie. Gdy się odwracał latarka wydobyła z mroku zbliżającą się, przygarbioną postać.
- Ożesz – zareagował, tnąc trzymaną w prawej ręce kataną. Ostrze przecięło powietrze, a świetlna kopia w tym samym momencie pojawiła się zaraz obok zamachowca. Ten zareagował z nieludzką szybkością. Pozwolił lekko chybionemu atakowi ześlizgnąć się po jego własnej krótkiej klindze i skoczył błyskawicznie w lewo znikając z zasięgu latarki. Kamiiru przesunął dłoń akurat na czas aby zobaczyć lecący ku niemu z zawrotną szybkością obiekt. Katana skoczyła na jego spotkanie. Ostrze pękło z wibrującym w przestrzeni odgłosem. Dopiero teraz agent mógł przyjrzeć się przeciwnikowi.
- Ty? - oniemiał na chwilę ale prawie natychmiast się otrząsnął - ostatni błąd skur..synu.
Siwowłosy wystrzelił w jego kierunku, z niesamowitą prędkością przebierając nogami. Snop światła zamigotał chaotycznie gdy Zero uderzając przekształcał swój atak. Dosłownie ułamek sekundy później uformowana ze światła, powiększona pięść zmiotła szamana potężnym hakiem. Fenris stęknął, bezskutecznie próbując zatrzymać uciekające z płuc powietrze. Zdążył jeszcze rzucić gleipnirem, a chwilę potem potoczył się po kamieniach. Metalowa dłoń pomknęła z furkotem ku agentowi. Nim ten zdążył zareagować ciężarek trafił go w lewą rękę, wytrącając latarkę. Pofrunęła łukiem, wydobywając z mroku losowe figury i spektakularnie zakończyła lot na ścianie. W słabym świetle flar chemicznych potoczyły się baterie. Nie czekając na kolejny atak, właściwie pozbawiony mocy Zero sięgnął do paska, odpiął granat i posłał go za ogłuszonym przeciwnikiem w głąb korytarza.
- Bum! - wrzasnął i rzucił się szczupakiem do pomieszczenia. Zwielokrotniony echem huk przetoczył się po nim z siłą huraganu. Za dźwiękiem podążyła lawina pyłu, kamieni i ziemi. Detonacja całkowicie zawaliła część komnaty odcinając ją od drogi na powierzchnię. Kamiiru wpatrywał się w gruzowisko z wypisanym na twarzy zaskoczeniem. Mnóstwo niewielkich kamyków zasypało mu buty i nogawki spodni.
- Bombowo - półotwarte usta błysnęły kompletem zębów. Agent wstał i otrzepał się energicznie.
- Niech ci ziemia lekką będzie, dzikusie - nawet jemu ten tekst wydał się okrutny. Parsknął cichym śmiechem z udanego żartu i zaczął grzebać po niewielkiej torbie na plecach w poszukiwaniu zapasowej latarki

Pomagając sobie latarką Zero ostrożnie kroczył naprzód. Snop światła cyklicznie omiatał posadzkę i ściany korytarza. Pył, który opadł przez wieki wskazywał, że od dawna nikt tędy nie przechodził. Jedynymi świadkami bezczelnego wtargnięcia były nieruchome, bogato zdobione zbroje schowane w niewielkich niszach. Część milczących strażników rozsypała się po posadzce. W półmroku mogłoby się wydawać, że korytarz był polem bitwy.
- Raany, się gościu cenił - wymamrotał Tagawa z podziwem całkowicie ignorując makabryczne pozostałości - marnować tyle kasy na własnego trupa - zbliżył twarz do solidnej, okrągłej tarczy i starł z niej warstwę brudu, szczerząc zęby do swojego niewyraźnego odbicia.
- Szkoda, że nie wziąłem plecaka - zachichotał chowając do kieszeni kamień szlachetny wydłubany szybkim ruchem z hełmu. Cicho pogwizdując ruszył dalej, nonszalancko opierając katanę na ramieniu. Korytarz otwierał się na kolejną komnatę. Zaraz przed zdobioną framugą agent ujrzał dwa niekompletne szkielety zawinięte w zetlałe łachmany. Prawdopodobna przyczyna ich śmierci - półkolisty kawał zębatego, pordzewiałego metalu wystawał z niepozornej szczeliny w ścianie, zablokowany przez napierśnik jednego z nieszczęśników.
- Och było blisko - wyszeptał z fałszywym współczuciem czołgając się pod ostrzem - i po co ci było to żelastwo? - zapytał retorycznie martwego - pewnie zawsze fascynowała cię śmierć głodowa. Poprawiwszy sobie humor kosztem umarlaka wyprostował się za pułapką i omiótł światłem pomieszczenie, w którym się znalazł. Zabłysły złocone shintoistyczne hieroglify na ścianach. Wirujący pył krążył dookoła filarów opadając na półotwarte skrzynie z kosztownościami. W górze majaczyło kopulaste sklepienie. Centralnym punktem był olbrzymi posąg stojący nad zdobionym sarkofagiem. Przedstawiony na nim mężczyzna obejmował palcami rękojeść największego miecza jaki Zero kiedykolwiek widział. Cały cokół otoczony był wieńcem z kilkudziesięciu różnych mieczy skierowanych ostrzami do środka. Połączona z wiekiem kamiennej trumny, wysadzana szlachetnymi kamieniami pochwa błyszczała różnymi kolorami tęczy. Komnata zdawała się delikatnie wibrować jakby nie mogła pomieścić znajdującej się w uzbrojonym posągu mocy.
- Ty pewnie jesteś Akuma - wyszczerzył się agent szybko pokonując onieśmielenie dziwnym majestatem sylwetki martwego Imperatora - miło poznać - podchodząc, wyciągnął rękę jakby do przywitania - Kamiiru Tagawa. Jak oddasz mieczyk to możesz mi mówić Tag. Może nawet pójdziemy na piwo albo dwa. Zabijemy kilku niemilców - kpił podchodząc ostrożnie i skanując otoczenie wzrokiem. Uśmiechając się triumfalnie nacisnął wystającą trochę ponad posadzkę płytę - Oj pudło - wrzasnął uskakując przed falą mieczy, które szarpnięte przez jakiś prosty mechanizm zakreśliły błyszczące łuki w powietrzu. Krok po kroku Tagawa przeszedł nad ostrzami. Uspokoił się gdy stanął zaraz obok posągu. Złocony odlew całkowicie ignorował intruza.
- W takim razie obsłużę się sam. Kto ma coś przeciwko podnieść ręce! - krzyknął w przestrzeń zadowolony z siebie. Z uśmiechem sięgał po wspaniałą broń gdy nagle świat wywinął fikołka. Katana i latarka potoczyły się po kamieniach. Zawieszony do góry nogami Zero miotał przekleństwa zdolne rozgrzać skałę. Widząc wyłaniającego się z mroku za posągiem siwowłosego szamana bluznął jeszcze gorszą wiązanką. Sięgnął po jedyną dostępną w jego pozycji broń i wyszarpnął ją ze stalowych dłoni. Ciche kliknięcie uwalnianego mechanizmu powstrzymało gwałtowne próby wyswobodzenia ostrza z pochwy nadal osadzonej w solidnym kamieniu.
- Ku...a - jęknął przeciągle słysząc narastające wibracje - Pogadajmy - zaserwował zbliżającemu się Fenrisowi swój najbardziej niewinny uśmiech.

Widząc wchodzącego do komnaty wyszczekanego dupka Fenris uśmiechnął się nienawistnie. Może fakt, że z pomieszczenia jest tylko jedno wyjście zaowocuje w miły sposób. Uszkodzona przez spadający kamień noga nadal niemiłosiernie rwała przy próbach zmiany pozycji więc spokojnie czekał przytulony do zimnego karku posągu. Ukryty za masywną trumną leżał plecak i wypełniony jeszcze niedawno worek.
- Opłacało się zbieranie pyłu po korytarzach - pomyślał z satysfakcją - trochę roboty i prawie wygląda jakby nikogo nigdy tutaj nie było.
Wystarczyło by kudłaty postawił stopę przy statule i było po wszystkim. Fenris skoczył gwałtownie do tyłu zaciskając pętlę gleipnira przerzuconą przez wielkie ramię. Niewidoczna linka zacisnęła się na stopach agenta i ciężar spadającego Soraty wywindował go w górę. Pozostało zakotwiczyć hak gleipnira o rzeźbioną zbroję Akumy. Wyciągnął nóż i lekko utykając ruszył dokończyć dzieła
- Pogadajmy - uśmieszek dyndającej nieporadnie ofiary przeczył gorączkowym akcjom chwilę wcześniej. Nim zdążył odpowiedzieć, korytarz wejściowy odcięła z głośnym hukiem kamienna płyta. Wibracje spotężniały i ze sklepienia runęły strugi wody w niesamowitym tempie zalewając komnatę. Wierzgający wściekle sanbetańczyk ryknął gdy pierwsze strumyczki zmoczyły jego długie włosy. Fenris zareagował bez namysłu. Transformowane ciało potrzebowało tylko dwóch skoków żeby znaleźć się przy ukrytym plecaku. Potłuczona noga zawyła w proteście ale zmusił się do zignorowania bólu. Dziękując duchom za swoją graniczącą z paranoją przezorność Sorata wyciągnął niewielką maskę z butlą powietrza. Wyostrzony węch został zaatakowany odorem zastałego mułu.
- Jesteśmy pod rzeką - uświadomił sobie.
Wody przybywało zastraszająco szybko. Fenris wdrapał się na posąg i obserwował jak głowa nadal walczącego agenta znika pod spienionym nurtem. Chwilę później woda pokryła podobiznę Demonicznego Imperatora i szaman sam zawalczył z żywiołem.


Kryteria oceny walk: Klimat 4/10 Mechanika 3/10 Warsztat 3/10. W razie wątpliwości - konsultuj. Pomoc: https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=17457#17457
   
Profil PW Email
 
 
*Lorgan   #3 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

Miałem ocenić inne walki, ale wyszło jak wyszło :DD

Zero – Całkiem udany debiut. Widać, że wróciłeś do formy z pomysłami, choć warsztatowo nadal jesteś na poziomie pierwszej klasy gimnazjum ;) Gdyby ktoś mi Twoją walkę opowiedział, zapewne dostałbyś za nią 8 punktów. Musiałem ją jednak przeczytać, co drastycznie zmieniło sytuację. Powtórzenia, błędy interpunkcyjne, ortograficzne - polonista miałby się na czym pastwić. Gdzieś pomiędzy przebiła się trochę zwariowana, zabawna treść, która przypomniała mi Twoją twórczość sprzed lat.
Szczególną uwagę chciałbym zwrócić na wykorzystanie Twojej mocy. Nie bardzo ją czułem, kiedy po raz pierwszy zapoznałem się z kartą, a teraz uważam, że jest jedną z bardziej obiecujących.

Ocena: 6/10
______________________________________________________________

Sorata – Takim wpisem powinieneś się mierzyć z Genkaku, na drugim poziomie. Dopieściłeś go znacznie bardziej niż inne prace, które mi podsyłałeś, a miałeś na to tylko 8 dni. Brawo. Nie ustrzegłeś się drobnych błędów w postaci literówek i brakujących przecinków, ale i tak warsztatem przebijasz wielu. Fabularnie sprawa wygląda odrobinę inaczej. O ile super mi się czytało wprowadzenie w Koudarze i wizytę w Higure, o tyle sam pomysł na walkę wydał mi się, hmmm, zbyt wątły. Nie zaserwowałeś popisowej choreografii ciosów i uników, złożonej i umotywowanej przeprawy, ani nawet sprytnego podejścia. Alegorycznie rzecz ujmując, włożyłeś tic taca do pudełka po Rafaello. Poszedł, spotkał Zero, pouciekał trochę, udał trupa, powalczył, niby przegrał, zaatakował znienacka, niby wygrał. Oczywiście posłużyłem się ogromnym uproszczeniem i wcale nie było tak dramatycznie... Tylko nie na poziomie warsztatu i reszty tekstu ;)

Gratuluję udanego debiutu.

Ocena: 7/10
______________________________________________________________

Oddaję swój głos na Soratę.


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 
»Twitch   #4 
Yami


Poziom: Wakamusha
Posty: 1053
Wiek: 35
Dołączył: 08 Maj 2009

Zero

Wpis jest dobry, ale nie taki jakiego się po Tobie spodziewałem. Dobrze, że się jednak spiąłeś i nie oddałeś walkowera, ale widać pośpiech, błędów nie uniknąłeś, szczególnie powtórzeń co jest dość ,,popularne" przy uciekającym czasie. Nie mi wnikać w stronę techniczną. To co jest na pewno na plus to humor. Twoje wpisy zawsze bawiły czytelnika i nawet, gdy podczas czytania myślał: ,,ale głupota" to i tak miał wtedy uśmiech na ustach. Ja tak miałem. Średnio podobały mi się dialogi, bo o ile do Ciebie pasowały te wypowiedzi to do Soraty już mniej, a przynajmniej takie odniosłem wrażenie. Nie powinno się jednak oceniać wszystkiego pod kątem tego co potrafisz i tego co pisałeś wcześniej, więc przechodząc do walki to pominę. Opis starcia wyszedł Ci dobrze, nie gubiłem się i potrafiłem sobie to łatwo wyobrazić. Przyjęta taktyka mnie nie przekonała, ale spełniła swoje zadanie, choć czekałem aż krzykniesz bankai :P Dobry wpis, jednak ma pewne braki, które i tak pewnie nadrobisz ;)

Ocena: 6,5/10


Sorata

Czytało się bardzo dobrze i z zainteresowaniem, masz bardzo ciekawy styl. Świetne opisy. Bardzo łatwo dało się poczuć klimat miejsca w którym działa się akcja. Szczególnie w Khazarze, widać było że dobrze się odnajdujesz w roli szamana i ile znaczy dla Ciebie otaczająca natura. Bardzo cenię sobie takie odnośniki do nacji, której się służy, nie poprzez wykrzykiwanie czy tatuowanie wrogom na plecach, a właśnie przez takie smaczki jak wstęp. Kolejnym elementem zasługującym na pochwałę są pułapki. Nie za dużo, nie za mało, a pomysłowo. Szczególnie ta z trucizną przypadła mi do gustu. Jeżeli mam się do czegoś przyczepić to koniec walki. Po Twojej postaci spodziewałem się, że konkretnie uderzysz w Zero, a tak miałem wrażenie, że postąpiłeś trochę zachowawczo. W każdym bądź razie na prawdę fajny wpis, gratuluje.

Ocena: 8/10


Little hell.
   
Profil PW
 
 
^Pit   #5 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567
Wiek: 34
Dołączył: 12 Gru 2008

Zero

Czytałem wpis wcześniej we fragmentach, zwłaszcza parę sekwencji walki. Reszta została już w twoich rękach.
Musze przyznać, że pomimo pisania tego w rekordowym czasie, dałeś radę zawrzeć tu cały charakter swojej postaci: jego odzywki, humor jak i zainteresowania.
Wprowadzenie Soraty jest dobre, brakuje mi jeszcze większego podkreślenia roli tego łańcucha, szczękającego o posadzkę. To co jest fajne, to to, że walka toczy się przez znaczną część całego opowiadania i połączona jest z eksploracją. Twoja umiejętność zaś wchodzi w idealnym momencie, by namieszać w głowie oponentowi i ostatecznie go rozjechać.
"oświeciło go.
- Agent!
- Miło mi poznać, Kamiiru Tagawa. Wybacz małe opóźnienie w show. Moja tura."
Dlaczego tak mi się to podobało, nie wiem. Wyobraziłem sobię Soratę pstrykającego palcami i pokazującego na ciebie. Drugim, typowym dla ciebie momentem był ten fragment:
"- Może źle mi się wydaje... - przerwał wreszcie ciszę, w zamyśleniu bawiąc się kędziorem na brodzie - Ale się chyba nie zacięli przy goleniu." (tutaj pozostaje tylko dodać Yeaaaaaaah i muzykę z CSI).
Tak głupie, ale jednocześnie tak pasujące do Tagawy.
Nie ustrzegłeś się jednak błędów w interpunkcji czy odmianie, co można zwalić na pośpiech. Od prostych literówek typu "podłoge", "nadawca był Yamaguchi..." aż po trochę dziwne "Biegnąc zmieniając flanki błyskawicznie z lewą na prawą." w którym dodatkowo brakło słowa w innej odmianie (może "biegł, zmieniając..." by pomogło)
Było też takie zdanie " Kołysało nim jak menelowi, któremu poszczęściło się po alkoholowym " - albo to jest błąd ("jak menelem"), albo piszesz o czymś o czym wolę nie wiedzieć :D
Raz źle napisałeś też nie z łącznikiem - "nie wiele brakowało".
Oddałeś dobrze swój charakter, nieco przeinaczyłeś ten Soraty (on jest, jak wynika z karty, milczkiem), wprowadziłeś w starciu ekwilibrystykę rodem z serii gier Prince of Persia, lecz nie ustrzegłeś się błędów i chaosu.
Wahałem się między daniem ci 6.5, a 7; dylemat podobny jak z Twitchem. Widzisz, obaj stworzyliście w przeciągu paru godzin coś, co zawiera cząstkę wartą zapamiętania. I obaj nie ustrzegliście się błędów. Czuję się źle, bo powinienem był z tobą dłużej posiedzieć, dzięki czemu wpis zapewniłby ci spokojne 7. A tak jest
6.5


Sorata

Walka warsztatowo dopracowana, ustrzegłeś się jakichś większych błędów i "zachowałeś czystość". Chwali się to.
Sam koncept na walkę? Na początku wprowadzasz czytelnika w świat szamanów, dajesz bohaterowi zadanie i ruszasz do boju. Właśnie, do boju... przez znaczną część wpisu bawisz się z Zero w berka - a to straszysz go, tłukąc po ścianach, a to przygotowujesz perfekcyjnie zwłoki (rozumiem rozchwianie psychiczne ale raz: miałeś na to czas? Dwa: Joker?). Ogólnie Solid Snake byłby z ciebie dumny.
Tagawa w twoim wykonaniu byłby jak prawdziwy Tagawa, gdyby nie fakt, ze on najwyraźniej gada z każdą napotkaną statuą/zwłokami. Sadzę, że nawet sam Zero uznałby to za zbytni ekscentryzm :D
Kiedy już dochodzi do otwartej walki... cóż, twoja taktyka wyskoczenia z cienia i upozorowania swojej śmierci miała by więcej sensu, gdybyście widzieli się wcześniej.
I tu mam dylemat. Bez obaw, wygrałeś, ale jak wysoko? Twój warsztat jest godny podziwu, kreacja postaci... okej z uwzględnieniem lekkiej przesady, sama walka dosyć prosta. No i to, co zapamiętam z opowiadania to właśnie samo opowiadanie, nie starcie.
A i operowanie zwłok. Awkward.

Dlatego wystawiam ci 7.5
   
Profil PW Email
 
 
»Naoko   #6 
Zealota


Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 594
Wiek: 33
Dołączyła: 08 Cze 2009
Skąd: z piekła rodem

Zero kolejny debiut. Dużo ich tutaj.

Nie piszesz jak gimnazjalista. Widać Lorgan nie miał ostatnio okazji czytania ich wypocin. Ale mówić o jakimś większym poziomie wtajemniczenia, jeśli chodzi o warsztat, to też nie można powiedzieć. Dodatkowo zadziwiające jest to, że w niektórych partiach tekstu zapowiadałeś się całkiem obiecująco. Niestety nie do końca tak wyszło. Wydaje mi się, że skupiłeś uwagę głównie na żartach. Było ich trochę na wyrost, ale z czasem można było się do nich przyzwyczaić. Pod koniec nawet śmieszyły.
A tak serio - pracuj nad warsztatem, a dokładniej nad składnią. Debiut debiutem, ale mogło wypaść znacznie lepiej.

Fabularnie... dość ambiwalentnie. I długo i dynamicznie zarazem. Ciekawie i nudno. Moim zdaniem jesteś wyzwaniem dla czytelnika. Jednego jestem pewna: podobało mi się zakończenie. Proste wytłumaczenia przemawiają do mnie najlepiej. Idź w tym kierunku, a zaskarbisz sobie moje względy. I panuj nad warsztatem!

OCENA: 6 na dobry początek ;)

Sorata jeżeli tak od dzisiaj będą wyglądać debiuty, to Twój pomysł z wydrukiem walk na pewno poprę.

Tekst bardzo dopieszczony. Jestem mile zaskoczona, biorąc pod uwagę ilość czasu, jaką mogłeś poświęcić korekcie. Błędy gdzieś były, ale to nie ważne. Wielki plus za to, co zrobiłeś. Jestem wdzięczna za to, że nie musiałam się męczyć z tekstem.

Fabularnie trochę gorzej, chociaż te wewnętrzne monologi budowane na zasadzie zewnętrznych. Lubię Twój styl pisania - nie lubię co prawda tego stylu w Twoich ocenach, ale tutaj wypadłeś bardzo dobrze. Nie miałeś zbyt rozbudowanego konceptu starcia, ale mi w zupełności wystarczył. Dodatkowo bardzo podobała mi się kreacja Zera - nawet gadanie do wszystkiego było przyjęte przeze mnie za normę.

OCENA: 8 może nie do końca chciałam wystawić 8 (bo to dużo, jak na debiut), ale sądzę, że jest to sprawiedliwa ocena. Gratuluję. I życzę powodzenia. Bo teraz będzie już tylko trudniej ;)

Głosuję na Soratę


Za lekceważenie prawdziwej urody, tej nieopisanej przez zwykłe zwierciadło
Zgromieni przez lepszą, aż łzy z gniewu trwonią
W sedno trafiło stare porzekadło
Mądrość, nie seksapil jest straszliwszą bronią.
   
Profil PW WWW
 
 
*Lorgan   #7 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

..::Typowanie Zamknięte::..


Zero - 25 pkt.

Sorata - 30,5 pkt.

Zwycięzcą został Sorata!!!

Punktacja:

Sorata +45 (medal: Gwiazda Ochotnicza)
Lorgan +10
Twitch +10
Pit +10
Naoko +10


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 

Temat zablokowany  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0,11 sekundy. Zapytań do SQL: 13