Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Poziom 1] Mistic vs Starke - walka 1
 Rozpoczęty przez RESET_Starke, 18-09-2012, 19:40
 Zamknięty przez Lorgan, 22-09-2012, 00:09

6 odpowiedzi w tym temacie
RESET_Starke   #1 


Poziom: Wakamusha
Posty: 7
Dołączył: 29 Maj 2013

Mistic (1081道力)
Starke (100道力)

- Ja pier.dolę...
I chociaż już nie pier.dolił, obraz przedstawiał się rzeczywiście smętnie. Leżał na brudnym wyrze, w czymś, co wyglądało jak typowa dla Fabrycznej, trzeciorzędna kanciapa. Ze ścian złaziła tapeta, w tle grała jakaś denna, niby romantyczna serenada.
Delikatnie zsunął się z łóżka w nadziei, że nie obudzi spoczywającego obok ciała.
Nie chciał wiedzieć co to było, jak wyglądało, jakiej było płci.
Pewnych rzeczy po prostu lepiej nie pamiętać.
Ruszył do kuchni, w nadziei znalezienia czegoś zdatnego do picia. Nie doskwierało mu pragnienie, znał jednak prawidła sztuki. Kac morderca nie wybacza, a Kalias, mimo młodego wieku, szczególnie źle znosił ten dopust Aumena. Wiedział, że i tak go nie uniknie, czemu jednak nie złagodzić choć trochę nadchodzącej mordęgi?
Znalazł jakiś syntetyk i klapnął gołym tyłkiem na kuchennym krześle. Mebel groźnie zatrzeszczał, ale dzielnie wytrzymał niewielki przecież ciężar.
Pochłaniając gównianą mieszankę odruchowo chwycił leżącą na stole gazetę. Gaspar, zmień hosting! – grzmiała pierwsza strona przedwczorajszego numeru ,,Nowin Higure".
,,Pewne rzeczy się nie zmieniają", pomyślał, po czym odrzucił zniechęcony makulaturę.
Drugie ciało wciąż spało, chwała Najwyższemu. Zresztą, taka ilość wódki zwaliłaby konia z nóg i tylko Kalias, nie wiedzieć czemu, zachował jako taką...no, nazwijmy to ,,trzeźwością umysłu".
W drodze do kibla prawie zarył głową w ścianę, potykając się o leżący na podłodze zwłoki któregoś z imprezowiczów. Możliwie delikatnie usunął kolejny, wiszący na klozecie balast ludzki, po czym oddał kanalizie należny jej trybut. Spuściwszy bak podrapał się po głowie, zadumał, i dla pewności rzygnął jeszcze z gracją.
Przejrzał się w lustrze, marny efekt oględzin zwalił na przechodzącą przezeń rysę, po czym wziął krótki prysznic.
Woda. Zimna, okej. Ale jednak.

***


- Ja pier.dolę...
Kiuro utyskiwał w myślach na swoją przeklęta zachłanność. Gdyby nie ona, nie lazłby w tej chwili przez ten niekończący się, ciemny jak nagijska noc korytarz. Rana w pośladku boleśnie uzmysławiała mu konsekwencje własnej głupoty. A przecież, Khazarczyk umiał kalkulować, umiał trzeźwo myśleć! Gdy otrzymał wiadomość o znajdującym się w labiryncie, potężnym artefakcie, długą chwilę rozważał, czy aby na pewno ma ochotę pakować się w kolejną kabałę. Jednak ,,Strach" stępił nieco wątpliwości, a pewność siebie dodała jeszcze animuszu.
Prawdę mówiąc, nie było aż tak ciemno – długie korytarze oświetlały kopcące się pochodnie. Więcej było z tego dymu niż światła, jako że grobowiec Akumy nie miał, bo i mieć nie mógł, porządnej wentylacji. Starożytni architekci nie sprostaliby dzisiejszym standardom turystycznym. Mimo to, światła starczało na poruszanie się bez noktowizora. Mniej sprzętu, bliżej natury – chociaż tyle pociechy dla biednego, małego zwierzoludka z południa.
Kolejny krok w pustkę, kolejna lękliwa kalkulacja. Nieprzyjemny trzask. I oto do tunelu zaczęła wlewać się woda. Z początku powoli, z każdą sekundą nabierając jednak tempa.
Gdy był już po szyję w wodzie zrozumiał, że albo się wycofa, albo przetestuje się w charakterze bezpłetwonurka. Wybrał to drugie.
Z głową pod wodą doznał olśnienia, z rzędu tych zmieniających trajektorie świata.
Kurna...ale kto zapalił te cholerne pochodnie?

***


Gdzieś wcięło bokserki. Trochę szkoda, ale to jeden z tańszych elementów garderoby. Grunt, że znalazł spodnie i buty – bez tego czułby się cokolwiek głupio, nawet na ulicach Fabrycznej. Koszulki nie znalazł, pewnie zostawił ją w szatni.
Tak, pewnie tak. Gdy maszerowali w radosnym korowodzie, po kolejnej, widowiskowo zakończonej walce, miał jeszcze na rękach rękawice. I czuł chłodny, natarczywy wiatr, uderzający o klatkę piersiową. Zabawne, że pamiętał akurat ten szczegół, nie pamiętając (i nie chcąc pamiętać), z kim spał tego wieczoru. Dowiedział się chwilę później, przetrząsając kolejne szuflady. Spódniczki, sukienki – to nie pozostawiało wątpliwości. Chyba, że jakiś transwestyta...ale, aż tak pijany raczej nie był.
Nie zdecydował się na kobiecą bluzeczkę w rozmiarze eski. Wybrał w zamian pierwszą z brzegu wiszących na wieszaku kurtek. Znalazł jeszcze pasek, bowiem spodnie jednak nie należały do niego – nieco za krótkie, nieco za szerokie – po czym otworzył drzwi ku wolności.
Schodząc spierniczył się ze schodów, wyrobionej umiejętności padania zawdzięczając uniknięcie poważnej kontuzji.
Przechodząc przez wielkie wrota starej kamienicy czynszowej zauważył jeszcze napis: Gaspar, zmień hosting!. Znowu to samo...
Odlał się pod murem, dla pewności, po czym ruszył raźno przed siebie.
Był jeszcze pijany, nieco też upalony, ale na powrót w pozytywnym trybie.
Uśmiechnął się pod nosem. To w końcu jego dzień, jego noc!
Może kac morderca nie będzie taki straszny...

***


Kiuro leżał na posadzce, łapczywie chwytając oddech. Testy kondycyjne nigdy nie były jego mocną stroną. Między nami mówiąc: oblałby je bez dwóch zdań, gdyby weryfikatorów nie przekonały inne z jego umiejętności.
Niedotlenione mięśnie nóg chwycił skurcz, nasz bohater poświęcił kilkadziesiąt intensywnych sekund na ich rozmasowanie.
W końcu stanął i rozejrzał się dookoła. Znajdował się na swego rodzaju wysepce.
Za plecami ciemniała niewdzięczna, brudna woda z aktywowanej pułapki, przed sobą miał most. Droga ewidentnie schodziła w dół.
Wszedł na most, ostrożnie stąpając po marmurowych kaflach. Gdy jeden z nich zapadł się pod jego ciężarem, Kiuro zdążył chwycić się krawędzi, z filozoficznym ,,kur.wa" na ustach.
Kilka minut później trafił na skrzyżowanie. Trzy odnogi, żadnych różnic – ot, każdy wybór był dobry. Mężczyzna wybrał środkową, zastanawiając się wciąż, kto pozapalał te cholerne pochodnie.
Starał się być ostrożny, jednak bojaźliwe asekuranctwo nie mogła nadrobić braku wprawy.
Gdy usłyszał kolejny trzask i charakterystyczny bulgot, uśmiechnął się tylko gorzko pod nosem.
Zrzucił z siebie kurtkę, koszulę, spodnie – słowem wszystko, co ograniczało pływającemu swobodę ruchu.
Nawet jeśli wszedł do tej samej rzeki, nie popełni już tego samego błędu.
Szkoda tylko, że nie trafił ze szkoloną przez siebie transformacją – w miejsce bezużytecznych szpon przydałyby mu się teraz płetwy.

***


Neony, odór moczu, okazjonalne strzały. Ot, noc jak co noc. Kalias wracał do swojego pokoiku w Hitonomi. Z przyzwyczajenia skręcił w wąską, rzadko uczęszczaną uliczkę. Słaby blask latarni oświetlał mur starej fabryki. Jeszcze tylko stara stróżówka i...
I nagle dostrzegł przed sobą trzy ciała. Jedno, malowniczo rozsmarowane na murze, dwa kolejne zwinięte na chodniku. Ludzkie konfetti nie pozostawiało żadnej nadziei, jednak chłopak sprawdził pozostałych dwóch, dla pewności. Niestety, obaj martwi.
Trupy nie robiły na nim specjalnego wrażenia, zaintrygowało go jednak co innego: spluwy. Nie znał się co prawda na karabinach – jak na prostego chłopaka przystało, wszystko co umiał, to dać po mordzie – ale te tutaj wyglądały na bardzo...drogie.
I miały duży kaliber. Niewiele myśląc chwycił jeden, przewiesił sobie przez ramię i wkroczył do stróżówki.
Jakie było jego zdziwienie, gdy zauważył otwór w przylegającym doń murze. Gdyby była to klapa w podłodze, jasne – w takim wypadku nie miałby żadnych zastrzeżeń. Strażnik mógł sobie pędzić bimber, gwałcić owce czy robić cokolwiek innego, co odpowiadałoby poetyce miejsca. Tyle tylko, że nikt tu już od lat nie stróżował, a na teren fabryki można było się przedostać przez byle dziurę w płocie. Zatem, po co komu to przejście? Podekscytowany niczym kot na wiosnę ruszył przed siebie.
Od razu spostrzegł, że dziura prowadziła poprzez korytarz, którego, mimo wielu lat zabaw w tym rewirze, nigdy wcześniej nie odkrył.
W końcu trafił i na klapę w dziurze, której spodziewał się przecież w samej stróżówce. Nieco go to uspokoiło – każda szanująca się gra komputerowa winna prowadzić w dół. Przebył raźno schody i trafił do piwnicy, w której były drzwi. Jakie szczęście, otwarte!
Wziął głęboki oddech (zawsze przed krokiem w nieznane należy wziąć głęboki oddech, pamiętajcie) i przebył próg.
Korytarz przedstawiał się nader obiecująco, a rozpalone pochodnie dodawały mu tylko klimatu. Kalias stanął, oczywiście, w pełnej gotowości, wyczekując wybijających się z posadzki zombie. I chociaż nic takiego się nie stało, należało zachować czujność. Kroczył zatem, czujnie.
Po kilku minutach korytarz wydał się na tyle oswojony, że chłopak zaczął biec – jak to w grach komputerowych, gdy mijasz nudną lokację. Świst nad uchem, poprzedzony wyuczonym unikiem, zgrzyt metalu o kamień – łups, pułapki! Kalias wiedział, że ze wszystkich typów postaci pasuje do niego tylko jeden: wojownik. Wojownikiem też się czuł, także uwzględnił modyfikator minus...dużo przy pokonywaniu kolejnych metrów.
Trzeba będzie uważać na te cholerne pułapki! Na żadną jednak nie trafił, a był przy tym zbyt zaaferowany, by dostrzec leżące tu i ówdzie ostrza.
Po mniej więcej pół godziny doszedł do punktu, w którym tunel zapadał się w wypełnioną wodą sadzawkę. Jak każdy harcerz dobrze wie, przy pokonywaniu przeszkód wodnych należy zrzucić z siebie ubranie. Z kurtką nie było problemu, gorzej ze spodniami – wszak głupio by wyglądał, gdyby jednak trafiło się jakieś zombie, a on stawiłby mu czoła z przewieszonym przez gołą klatę karabinem (co mu bardzo odpowiadało)...i takim, jakim go Aumen stworzył (co nie odpowiadało mu z goła w ogóle).
Cholerne bokserki...
Względy estetyczne przeważyły: chcąc nie chcąc dał nura pod wodę, w niewygodnych, dżinsowych spodniach na nogach. Wynurzając głowę po drugiej stronie składał w duchu dzięki wszystkim siłom czystym i nieczystym, że miał taki, a nie inny zawód.
Codzienne biegi, rano i wieczorem, zrobiły swoje – chwilowy brak tlenu nie sprawił na młodym człowieku większego wrażenia. Otrząsając się ruszył naprzód, przystając dopiero na moście. A w zasadzie, zapadając się – na pięknym, równym, marmurowym moście była jedna, jedyna dziura, w którą nasz bohater radośnie wdepnął.
Gdy wygramolił się na stabilny teren, naszło go zabawne, irracjonalne uczucie.
Może chodziło o przyspieszony rytm serca, może o coś innego – nie wiadomo.
Wiadomo, że nagle trochę jakby otrzeźwiał. Rozejrzał się dookoła.
Skonstatował, że okoliczności są, jakby nie było, nieco niezwykłe. Raz jeszcze wrócił myślami do ciał przed budynkiem i choć rozumiał, że żyjąc tam, gdzie żył, śmierć stanowiła normę dotarło doń, że chyba jednak wpakował się w coś...nierzeczywistego?
Zupełnie bezrefleksyjnie, bez choćby cienia rozsądku.
Znajdował się właśnie w jakimś korytarzu, przed wejściem leżały trzy trupy, w jego stronę poleciało jakieś ostrze. Na dodatek, w tunelu było cholernie duszno.
Nie było dlań niczym nowym, że ktoś go próbował zabić. W Hitonomi zdarzało się to notorycznie, wystarczyło odrobinę spóźnić się z piwem. Również na ringu trafiali się ludzie, którzy chcieli nie tyle wygrać walkę, co zniszczyć przeciwnika. Napakowani sterydami, w noc po ważeniu przekraczający dopuszczalną wagę o kilkanaście kilo.
Tak, to była norma.
Tyle, że tamte okoliczności znał, a tych nie. Z początku wydawały się zabawne, jednak w miarę upływu kolejnych minut, gdy napięcie poczęło triumfować nad resztkami wypitych tego dnia hektolitrów alkoholu, chłopak zaczął rozumieć, że to dzieje się naprawdę.
Ten tunel istnieje, w rękach trzyma prawdziwy karabin, a tamci ludzie rzeczywiście zostali zamordowani. Należało wezwać policje i po prostu się wycofać, bezzwłocznie.
Dlatego też...bezzwłocznie ruszył przed siebie, z jeszcze szerszym uśmiechem pod nosem.
Pies lizał policję – co już wisi, nie utonie.
Gdy stanął przed rozwidleniem, bez zastanowienia wybrał środkowy korytarz.

***


Kiuro nie był estetą, ale nawet na nim zrobił wrażenie widok, który roztaczał się teraz przed jego oczami. Korytarz, którym szedł od dobrych kilku minut właśnie się skończył, wpadając w olbrzymią, naturalną jaskinię. Od momentu wejścia do labiryntu schodził tak długo w dół, że nie był już pewien, jak głęboko zaszedł. Uzmysłowił to sobie dopiero w chwili, gdy patrząc w górę nie mógł dostrzec stropu jaskini.
Z podłoża wyrastały potężne stalagmity, na każdym z nich wisiały już nie pochodnie, lecz kunsztownie zdobione lampy z brązu. Tu i ówdzie towarzyszyły im granitowe posągi wojowników, mające prawdopodobnie wyobrażać strażników potężnego władcy, którego grobowiec zamierzał odnaleźć. Prócz tego dostrzegł jeszcze leżące gdzieniegdzie, białe jak śnieg kości ludzkie.
Ten ostatni widok przypomniał mu, że w tym miejscu ani przez chwilę nie może tracić czujności.
Powietrze w pomieszczeniu wydawało się przyjemniejsze niż w klaustrofobicznych tunelach, było też jednak, niestety, dość chłodne. Khazarczyk z powrotem założył na siebie rzeczy. Nie spodziewał się już swojej ulubionej pułapki – zalanie tak ogromnej przestrzeni wymagałoby sporej ilości wody. Spodnie i koszula były nieprzyjemnie mokre, zimne, a na dodatek kleiły się do ciała. Lepsze jednak to niż wyziębić organizm, poza tym w ruchu powinny szybciej schnąć.
Szedł przed siebie, nie bardzo wiedząc czego może się spodziewać. W jaskini panowała złowroga cisza, mącona jedynie jego krokiem. Po mniej więcej kwadransie zauważył drugi koniec jaskini, a dalej schody zakręcające ku górze. Począł piąć się po nich i chwilę później znalazł się na swego rodzaju, wydrążonym w skale, portyku. Miał stąd idealny widok na całą jaskinię. Nagle usłyszał jakieś kroki w dole. Mimowolnie poczuł, jak przechodzą mu po plecach ciarki.
Nie był już sam, a to oznaczało kłopoty.

***


Kalias również nie był estetą. Naturalne piękno napotkanej jaskini nie robiło na nim wrażenia, wręcz przeciwnie – poczuł się zawiedziony, że tunel już się skończył.
Szybko jednak zrozumiał, że jaskinia też może być atrakcyjna. Z karabinem w pozycji strzeleckiej i z przesadną, teatralną ostrożnością posuwał się między kolumnami, licząc na znalezienie czegoś ciekawego. Nie znalazł nic, poza kolejnym ciałem.
Zdecydowanie, przydałoby się wreszcie trochę akcji...
Podszedł do trupa by przyjrzeć mu się z bliska. Chłopak miał chyba tyle lat, co on, ciemne włosy, w dłoni spoczywał wydobyty miecz. Nie wiedział, od czego zginął – oparte o stalagmit ciało nie miało żadnych widocznych obrażeń. Ubranie było mokre, musiał więc przybyć tu niewiele przed nim.
Nie spodziewając się wiele odłożył broń, przyklęknął przy nim i sprawdził puls dłonią. Momentalnie poczuł nie tylko puls, ale również przeszywający ból w boku. Gdy domniemany nieboszczyk wbił mu jeszcze pięść w nos, Kalias wylądował na plecach. Kiuro przygwoździł oszołomionego chłopaka do ziemi własnym ciężarem, po czym poprawił jeszcze trzema ciosami w głowę.
Ważna zasada: najpierw bij, później pytaj. Względnie, pytaj i bij.
- Skąd jesteś? Babilon?
Uderzenie.
- Sanbetsu?
Kolejne.
- Nag?
I kolejne.
- Już jesteś martwy, więc się nie stawiaj. Gadaj: dla kogo pracujesz? Zaspokoisz moją ciekawość, utnę ci łeb i wszyscy będziemy zadowoleni. W przeciwnym razie potrwa to trochę dłużej i będzie mniej przyjemne – powiedział Khazarczyk, z wdziękiem automatycznej sekretarki. ,,Dzień dobry Państwu, tu Centrala Szamańska. Za chwilę państwo zginą. Zanim do tego dojdzie, uprzejmie prosimy, by podzieli się Państwo z nami wszystkimi interesującymi nas informacjami".
Jednak chłopak nie zamierzał się niczym dzielić. Z każdym ciosem jego twarz przypominała coraz bardziej naleśnik z nadzieniem truskawkowym.
,,Nic z tego nie będzie", pomyślał Kiuro. Bił tak, żeby szczeniak nie stracił przytomności, jednak ból i szok zrobiły pewnie swoje. Chłopak zdawał się powoli odpływać. Zresztą, to nie było aż tak ważne, dla kogo pracował. Sam fakt trafienia tutaj oznaczał, że mogą towarzyszyć mu inni. Trzeba było się spieszyć. Raz jeszcze rzucił krótkie ,,skąd?", nie spodziewając się odpowiedzi, tym razem jednak młody uśmiechnął się i wymamrotał coś cicho pod nosem.
Kiuro mimowolnie nachylił głowę.
- Powtórz!
Kolejny bełkot, jeszcze cichszy.
- Mów wyraźnie, nie powybijałem ci przecież wszystkich zębów...chyba.
- Z łóżka twojej starej, je.bana kur.wo...

***


Kalias nie był mistrzem w swoim fachu, ale na miano profesjonalisty zasługiwał bez dwóch zdań. Znał dobrze taktykę ,,połóż i dołóż" (nazywaną w języku nish 'ground and pound', o czym wiedzieć nie mógł), którą posługiwał się jego oprawca. Zagrożenie stanowiłyby tylko uderzenia w skroń lub w szczękę – po takich każdemu prędzej czy później musiał urwać się film. Nawiedzony niby-trup widocznie tego unikał.
Wprawdzie puchnąca twarz, rozbite łuki brwiowe i naruszony nos zahamują na dłuższy czas jego kwitnące życie seksualne, ale, tak poza tym – w domu wszyscy zdrowi!
Większy problem stanowił miecz przeciwnika, który wciąż spoczywał w jego ręce. Tamten mówił coś o ucinaniu głowy i nie wiedzieć czemu chłopak był pewien, że nie były to puste słowa. Jeśli chciał przeżyć, należało wytrącić cwaniaczkowi ten metalowy argument z ręki.
Na szczęście, lewą nogę miał wolną. W chwili, gdy tamten pochylił się, by dokładniej usłyszeć, co Kalias miał mu do przekazania, chłopak wsunął rękę pod jego prawe ramię, szarpnął za bark i przetoczył przeciwnika na swoją lewą stronę. Ponieważ każdy wytrącony z równowagi człowiek naturalnie szuka punktu podarcia, przeciwnik próbował podeprzeć się właśnie tą ręką, w której trzymał miecz. Bezskutecznie.
Role się odwróciły, tym razem to Kalias był górą. Niewiele brakowało, a okupiłby to utratą przytomności – przebity bok zaprotestował ostrym bólem. Chłopak poczuł, jak z rany wypływa krew.
Chciał jak najszybciej wstać, najpierw jednak należało zająć się mieczem. Nacisnął kolanem na wciąż zamkniętą dłoń przeciwnika. Usłyszał gruchot i głuchy jęk tamtego: uchwyt został zwolniony. Prędko chwycił narzędzie mordu i odrzucił daleko za siebie.
Teraz mógł wreszcie wstać.
Od razu zakręciło mu się w głowie. Jednocześnie zauważył, że całe jego ciało drży.
Czuł się paskudnie. Krótkie rendez-vous wybiło zeń wprawdzie resztki alkoholu, ale za to strasznie bolała go głowa. Na dodatek chciało mu się wymiotować.
Niestety, przeciwnik też już zdążył wstać. Nie widział dokładnie jego twarzy, ale dało się wyczuć zbierającą w powietrzu złość.
Serce chłopaka biło w szalonym tempie.

***


Kiuro rzeczywiście był wściekły. Popełnił szkolny błąd, lekceważąc młodego agenta (nie był do końca pewien, czy aby na pewno agenta, ale taka opcja wydała mu się najbardziej prawdopodobna). Zacisnął obie pięści, również tą zmiażdżoną. Ból orzeźwił mu umysł i, nieoczekiwanie dla samego siebie, uśmiechnął się szyderczo.
Domniemany agent stał i trzymał gardę. Khazarczyk nie mógł wiedzieć, co się działo w głowie chłopaka, ale z całej jego sylwetki widać było, że ostatnią rzeczą, na jaką ma teraz ochotę, jest walka. Z drugiej strony, nie zamierzał go już więcej lekceważyć.
Nie ma nic gorszego, niż przyparte do muru zwierzę. Trzeba je było jak najszybciej wykończyć, zanim przybędzie reszta tej zmutowanej hołoty.
,,Jak najszybciej" nie znaczyło jednak ,,raptownie". Zaczął krążyć wokół niego, niczym łowca na polowaniu. Agent również się ruszył, wchodząc w lekki balans ciałem.
Umiał się bić, to jasne – Kiuro już raz się o tym boleśnie przekonał.
Dzieciak zaatakował pierwszy, kontrolnym lewym prostym. Wyćwiczony, zadany jakby od niechcenia cios był zaskakując silny i szybki – szaman nie zdążył go zablokować.
Z ust spłynęła mu stróżka krwi. Tamten poczuł się pewniej, zaczął atakować seriami – coraz szybciej, szybciej, szybciej...o wiele za szybko, jak na swój stan.
Szaman przyjął kilka bolesnych ciosów, nie zamierzał jednak odpuścić.

***


Kalias otrząsnął się już z szoku. Robił to, co umiał najlepiej i czym zajmował się na co dzień. Pewne, błyskawicznie wymierzane pięści co jakiś czas dochodziły celu. Stopniowo dołączył ostrożne kopnięcia. Przeciwnik ruszał się jak mucha w smole, ale niepokoił fakt, że zwijał się przy tym niczym małpa. Zatrzymywał tym samym większość akcji. Kosztowało go to jednak sporo energii – klatka piersiowa podnosiła się i opadała ciężko, rytmicznie, coraz szybciej. Wydawało się, że już miał go na tacy, gdy facet niespodziewanie podkręcił tempo. Ni stąd ni zowąd zaczął częściej odpowiadać na akcje, przerywając gwałtowne serie Kaliasa umiejętnymi zwodami i myląc markującymi ciosami.
Był metodyczny i szalenie precyzyjny – nie trafiał często, ale gdy już trafiał, to zawsze w zraniony bok lub łuk brwiowy chłopca. Kalias chcąc nie chcąc zszedł do defensywy. Widział coraz mniej, ciepła krew zalewała puchnące oczy. Oddał pole i schowany za podwójną gardą począł się cofać. Nie było wątpliwości, że przegrywa. Gdy uderzył z głośnym plaskiem mokrymi od potu plecami o ścianę, serce podeszło mu do gardła. Próbował jeszcze klinczować, jednak tamten bez problemu kontrolował dystans. Niewielka przewaga w zasięgu ramion robiła swoje.
Czegoś tu nie rozumiał. Nieraz przecież walczył z przeciwnikami lepszymi od siebie – czy to lepiej zbudowanymi, czy dysponującymi lepszą techniką. Nieraz też był przyparty, co więcej – nawet lubił walczyć z tej pozycji. Z reguły oznaczało to tylko tyle, że trzeba iść na całość.
Tym razem nie mógł. I w końcu zrozumiał, dlaczego.
Spokój przeciwnika, jego uporządkowane ruchy, mechaniczne parcie ku...nie, nie ku zwycięstwu. Tu nie chodziło o nic innego, jak prozaiczną, rutynową eliminację celu.
Ten facet nie był szaleńcem. On po prostu żył z zabijania.
Przestał odpowiadać na ciosy. W chwili, gdy nie był już w stanie nawet utrzymać gardy stało się jasne, że spektakl chyli się ku końcowi.
Wykręcająca wnętrzności chłopca panika tylko pogarszała sytuację.

***


Kiuro gratulował sobie w duchu doświadczenia i inteligencji. Chłopak był zwinny, niezwykle odporny i szybki – tak, to wszystko prawda. Tyle tylko, że równie szybko tracił ducha. Naiwnie uwierzył w zwycięstwo, opierając się o chwilowe powodzenie. Gdy karta się odwróciła, od razu przyszło załamanie. ,,Coś kiepsko szkolą tych agentów", pomyślał.
Widział, że tamten mógł się jeszcze bić. Podczas gdy on sam był zmęczony, dzieciak nieźle kontrolował oddech – a kontrolowałby jeszcze lepiej, gdyby nie strach.
Strach, którego woń Khazarczyk wciągał w płuca wraz z powietrzem.
Spojrzał na swojego żałosnego, bezbronnego przeciwnika i nie czuł nic ponad bezgraniczną pogardę. Należała mu się jednak kara.
Gdy mężczyzna zmienił postać, oczy chłopaka niemalże wyszły z orbit. Nawet jeśli słyszał coś o szamanach, było jasne, że nigdy nie miał z nimi do czynienia.
Pozostało wykonać egzekucję. Prawdę mówiąc, przemiana nie była potrzebna...ale w Kiuro odezwało się dzikie, prymitywne okrucieństwo.
- Jak to szło? Kur.wo, tak? Z sypialni mojej matki, tak? Przecież ty już nie żyjesz, zasrańcu...

***


Wystarczyło jedno frontalne kopnięcie by Kalias poczuł się jakby w mięśniach jego brzucha właśnie powstała olbrzymia, krwawa dziura. Natychmiast stracił oddech, wymiotując krwią na koszulę przeciwnika. Osunął się bezwładnie na ziemię.
Szalejący ból całkowicie podbił wszystkie zmysły. Zwijając się w męce próbował jednocześnie złapać choć trochę powietrza. Mężczyzna chwycił go za podbródek i jakby nigdy nic ustawił do pionu, opierając o ścianę. Od niechcenia uderzył jeszcze pięścią w żebra.
Kalias jęknął tylko bezradnie. W innych okolicznościach zastanawiałby się może, skąd nagle ta zwierzęca siła u tego człowieka....jeśli to coś w ogóle było człowiekiem.
Gdy próg bólu został przekroczony, Kalias prawie stracił kontrolę nad własnym ciałem.
Nogi zwiotczały, głowa opadła bezwładnie na pierś. Upadając, uczepił się tylko kurczowo ramionami torsu przeciwnika. Nawet nie poczuł ryjących jego ciało szponów.

***


Kiuro finiszował, sycąc się triumfem. Nie, jak podekscytowane szczeniaki, którym udało się wygrać mecz koszykówki. Było to spokojne zadowolenie profesjonalisty. Jeszcze jeden ruch i będzie po wszystkim. Właśnie się za to zabierał, gdy nagle...
- Hora an eie...agein...
- Co?
- Doulos...ton athanaton...apokteinein...elpidzei. Auto to ouk esti...agathon, ouk dynaton...esti.
Kiuro nie rozumiał nic z tych bredni. Nie rozumiał nawet, jakim cudem to ciało było w stanie cokolwiek jeszcze powiedzieć. Chłopak co prawda wciąż oddychał, ale w jego organizmie nie było już ani grama siły. Prócz ramion, które zacisnęły się na ciele szamana. Mężczyzna próbował zrzucić z siebie ten balast, ale jak mocno by nie odpychał, ramiona zamykały się na nim niczym stalowe obręcze.
Powietrze zgęstniało, było teraz bardziej duszno niż w tunelach.
Gdy Kiuro raz jeszcze spróbował się uwolnić odczuł wyraźnie, że traci siły.
Serce przyśpieszyło, na czole zrosił się pot, płuca pompowały powietrze w przyspieszonym tempie. Próbował dalej, lecz z coraz gorszym skutkiem.
Po raz pierwszy tego dnia poczuł to, co uznawał dotąd za domenę przeciwnika: strach.
Coś wyżynało go jak mokrą ścierkę, a on nic nie mógł na to poradzić.
Ze wszystkich okropieństw świata najgorsza jest bezradność.
Wciągając powietrze jak szalony spojrzał na chłopca, którym jeszcze przed chwilą tak bardzo gardził. I napotkał wyzierający z jego zmasakrowanej twarzy wzrok.
Z braku światła ciężko było stwierdzić, jakiego koloru były te oczy, ale Kiuro miał wrażenie, że spoczywa w nich powaga całego oceanu. Spodziewał się chęci zemsty, żądzy mordu czy chociażby, śladu samozadowolenia. Tymczasem spuchnięta twarz agenta nie wyrażała nic, prócz wspomnianej powagi.
Chłopak przycisnął go jeszcze mocniej do siebie. Trwali tak kilka chwil, po czym dzieciak uwolnił przeciwnika. Ten opadł na ziemię. Jego ciało było wiotkie, jakby wyciśnięto zeń cały miąższ. Stracił przytomność.

***


Kalias usiadł, opierając się o ścianę. Poczuł jej przyjemny chłód. Bez większej nadziei sięgnął do kieszeni, by ze zdumieniem odkryć w niej wciąż zafoliowaną paczkę papierosów. Nie miał jednak zapalniczki. Chcąc nie chcąc musiał wstać, by skorzystać z rozpalonego w najbliższej lampie ognia.
Wyglądał beznadziejnie i dobrze o tym wiedział. Obity, podziurawiony – zdecydowanie, przydałby się jakiś lekarz.
Samopoczucie nie współgrało jednak z jego opłakaną kondycją fizyczną. Ból z ran wydawał się co najmniej akceptowalny, w głowie nic już nie huczało. Uśmiechnął się bezwiednie, zaciągając głęboko papierosem. Czuł się nawet lepiej niż chwilę po przebudzeniu, w łóżku tamtej dziewczyny.
,,Hora an eie agein" – sam chciałby wiedzieć, co to znaczy. Czasem przychodziły mu do głowy jakieś dziwne słowa, których nie rozumiał, ale nigdy się nad tym specjalnie nie zastanawiał. Teraz również nie zamierzał.
Ze swojej dziwnej mocy korzystał tak rzadko, że czasem zwyczajnie o niej nie pamiętał. Tak było również kilka chwil temu. Nawet w sytuacji zagrożenia życia wolał zaufać własnym mięśniom. Gdyby to zależało tylko od niego, prawdopodobnie zginąłby.
Na szczęście, instynkt przetrwania zrobił swoje – wystarczyła odrobina nieświadomości.
Spojrzał na nieprzytomne truchło u swoich stóp. Nie wiedział, czym lub kim był ten facet. Wiedział, że nie należał do znanego mu świata.
- No cóż...gdy się powiedziało A, trzeba powiedzieć też B – skwitował sytuację i ruszył dalej przed siebie. Pozornie beztrosko, pozory jednak mogą mylić.
W głębi ducha był niepocieszony, że tak łatwo spanikował w walce z tym dziwadłem.
Uraziło to jego ego – na tyle, że postanowił się wreszcie dowiedzieć, o co chodziło w tym całym zamieszaniu. Po ciele rozchodziła się przyjemna, życiodajna energia.
Nie wiedział o tym, ale jego rany zaczęły się powoli goić. Oczywiście nie było szans, by mógł się tak po prostu zregenerować, ale w połączeniu z jego naturalną odpornością nie musiał obawiać się nadchodzących godzin.
Nie myślał o tym. Wiedział tylko tyle, że chętnie skopałby dzisiaj jeszcze kilka tyłków.

_____________________________________________________


Motyw walki jest absurdalny, a właściwie: głupi. Argumentuję to tym, że:
- jest to pierwszy wpis, którym wprowadzam swoją postać w uniwersum Tenchi;
- zależało mi na oddaniu absolutnej ignorancji mojej postaci, która nie ma pojęcia, kim są szamani, agenci, co to ,,Strach" etc.;
- w związku z formułą Ninmu (przedzierać się do punktu X pokonując po drodze Y): w efekcie tak właśnie wyszło, nawet jeśli tylko Khazarczyk robił to świadomie.
Mam nadzieję, że tyle starczy, by wpis spełnił kryteria.
   
Profil PW Email
 
 
*Lorgan   #2 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

Mistic oddał walkę walkowerem - zapraszam do oceniania.


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 
»Sorata   #3 
Yami


Poziom: Genshu
Posty: 1471
Wiek: 39
Dołączył: 15 Gru 2008
Skąd: TG

Twój sposób pisania drastycznie wyróżnia się wśród wpisów, które przeczytałem. Lekko i (przede wszystkim) zabawnie przeprowadziłeś mnie przez pierwsze kroki Kaliasa w Tenchi. Chwała Ci za to. Zaskakuje mnie, że przegapiłeś orta (stróżka). Znalazłem też błąd składni. Parę zdań można również skrócić. To takie czepianie się na siłę. I tak „czystość“ pracy zasługuje na oklaski. Myślę jednak, że jednoosobowa armia w postaci skacowanego chłopaka to trochę za dużo zajebistości. Przed chwilą prawie zabił Cię zwierzoczłek. Ledwo go pokonałeś, zwyciężając z własnym strachem. Po labiryncie mogą się rozbijać tabuny podobnych mu gości. Co robi Kalias? - ciśnie dalej. Ja wiem, że masz witalność pod sam sufit ale sam wykreowałeś niesamowicie realne sytuacje (miłe wtrącenia detali z uniwersum Tenchi). To nadal kawał dobrego opowiadania ale potraktowałeś je trochę za lekko i ucierpiała przez to realność kreowanego przez wszystkich graczy świata. Nie podpasowało Ci to Ninmu na pierwszy wpis.

Wahałem się co wystawić. Rozważałem nawet granice między 6, a 7 ponieważ spójność i realizm są dla mnie najważniejsze.

Ostatecznie padło na: 7,5/10 (Dałbym 8,5 bez dłuższego zastanowienia gdyby nie ta nieszczęsna humorystyczna maniera pisania)


Kryteria oceny walk: Klimat 4/10 Mechanika 3/10 Warsztat 3/10. W razie wątpliwości - konsultuj. Pomoc: https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=17457#17457
   
Profil PW Email
 
 
^Pit   #4 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567
Wiek: 34
Dołączył: 12 Gru 2008

Starke

Pierwsze podrozdziały wpisu nastawiły mnie na przesiąkniętą brudem, ironią i pesymizmem opowieść, którą ktoś usilnie starał się ubarwić wstawkami humorystycznymi.
Widzisz, łamanie czwartej bariery jest okej, ale kiedy zaczynasz nadużywać jednego motywu zbyt wiele razy, staje się to irytujące. Tym bardziej więc odetchnąłem z ulgą, kiedy już odstawiłeś na bok sporą część przekoloryzowanej ironii, dałeś sobie spokój z traktowaniem czytelnika jak dziecko ("nasz bohater") i przeszedłeś do rzeczy.
Tu zaczyna się DOBRA część, do której nie mam większych zastrzeżeń - eksploracja jest, każda ze stron posiada swoje przemyślenia na temat "wystroju" lokacji, zgrabnie pokonujesz przeszkody - w swoim stylu. Tak, wciąż są tu elementy charakterystyczne dla części wprowadzenia, ale ich stężenie na metr kwadratowy jest odczuwalnie mniejsze; kiedy już występują, służą za dobre uzupełnienie postaci.
Starcie to temat na osobny akapit - brutalna, realistyczna walka wręcz, pełna chwytów, łamania sobie kostek, sprowadzania do parteru i tłuczenia po gębach - opisałeś to bardzo obrazowo, za co plus. Twoja postać w ogóle została przemyślana pod kątem walki z potężniejszymi wojownikami. Masa witalności, do tego umiejętność pozwalająca skutecznie osłabić oponentów posiadających więcej energii, będących bardziej doświadczonymi w bojach. To ostatnie zresztą też opisałeś z gracją.

Co do warsztatu - sam nie jestem orłem, toteż jako sędzia będę czuł się jak hipokryta, jednak parę drobiazgów się znalazło. Wliczają się w to głownie powtórzenia, takie jak:
"Słaby blask latarni oświetlał mur starej fabryki. Jeszcze tylko stara stróżówka i..."
czy
"I oto do tunelu zaczęła wlewać się woda. Z początku powoli, z każdą sekundą nabierając jednak tempa.
Gdy był już po szyję w wodzie zrozumiał, że albo się wycofa, albo przetestuje się w charakterze bezpłetwonurka. Wybrał to drugie. Z głową pod wodą doznał olśnienia"
Czasem też jakby brakowało zamienników: (nie wiem czy zrozumiesz tutejszy skrót myślowy ale po prostu niektóre słowa występują na tyle blisko siebie, że ma się wrażenie deja vu)
Widział most, przeszedł przez most; była dziura w płocie, spostrzegł dokąd prowadzi ta dziura; "łups pułapki", trzeba będzie uważać na pułapki...
No i ostatnie, ale o to trzeba zapytać Lorgana - czy harcerze w świecie Tenchi istnieją? :D

Jak na walkę pisaną w rekordowym czasie jest ładnie, zresztą po tobie można się było tego spodziewać. Rozumiem chęć wprowadzenia postaci w świat, ale ta przesiąknięta (powtarzam się) ironią część pasowała by do innego, większego opowiadania. Do fabularnego zarysu codziennych czynności z życia amanta-wyrzutka nic nie mam, gdyż to jest świetne.
Uwzględniając więc to, do czego się doczepiłem plus to co uznałem za dobre, chcę wystawić ci 7.5 i zobaczyć jak rozsmarowujesz (być może i mnie w przyszłości) po podłodze kolejnych oponentów, mając więcej czasu.



Pit stawia na Starke
   
Profil PW Email
 
 
*Lorgan   #5 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

Starke – Nie planuję w najbliższym czasie zmieniać hostingu, bo w podobnym przedziale cenowym po prostu nie ma nic lepszego ;)
Przejdźmy jednak do walki, błędów i pewnego biednego bohatera, który wlazł w niezłe bagno. Fabularnie, ale nie tylko. Nigdy nie byłeś mistrzem spektakularnych opisów akcji, więc nie spodziewałem się, żeby Kalias z Kiuro pokazali w Twoim wpisie zapierający dech w piersiach pojedynek. Właściwie, nie do końca rozumiałem, dlaczego wziąłeś udział w zadaniu, którego formuła praktycznie blokuje sposób pisania, do którego mnie przyzwyczaiłeś za czasów wspólnej gry w innym systemie. Ludzie się zmieniają, więc prawdopodobnie przez kilka ostatnich lat nauczyłeś się nowych sztuczek - tak to sobie tłumaczyłem.
Co się okazało, zabłysłeś dokładnie tam gdzie niegdyś, a ciała dałeś tam gdzie można się tego było spodziewać. Ludzie się, owszem, zmieniają, ale najwyraźniej nie aż tak bardzo ;)
Wstęp wyszedł bardzo przyzwoicie. Wyciągnąłeś z dostępnego zalążka fabuły, ile się dało. Sam bohater nie przypadł mi jednak do gustu. Okazał się trochę zbyt rozlazły i antypatyczny. Ma to zapewne swój urok, ale na mnie on nie zadziałał.
Im głębiej pod ziemię, tym mniej porywająca robiła się opowieść. Ukoronowaniem wszystkiego było wyciągnięcie z przemoczonych spodni, suchej paczki papierosów.
Nie planuję wytykać Ci literówek, ani innych niedociągnięć, bo jak zauważył Sorata:
Sorata napisał/a:
I tak „czystość“ pracy zasługuje na oklaski.

Walka jest dobra, ale na takiej samej zasadzie, jak dobre może być samo ukończenie maratonu dla kogoś, kto wcześniej dobiegał w czołówce.

Ocena: 7,5/10
______________________________________________________________

Oddaję swój głos na Starke.


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 
»Twitch   #6 
Yami


Poziom: Wakamusha
Posty: 1053
Wiek: 35
Dołączył: 08 Maj 2009

Starke

Twój wpis wyróżnia się zdecydowanie na tle innych, nie tylko stylem, opowiadaniem wydarzeń, ale też i podejście. Czytając poszczególne akapity miałem wrażenie, że czytam jakąś powieść, bynajmniej nie fantasy i na pewno nie zapowiadającej walki. Napisałeś to lekko i przyjemnie, bo tak to odbierałem. Przyznaję jednak, że takie traktowanie wszystkiego i wszystkich z góry nie bardzo mi pasuje. Przyglądając się działaniom Twojej postaci trudno było wywnioskować, że to dopiero początkujący agent. Chciałbym zobaczyć, że jest ta różnica poziomów, że jeszcze bohater nie umie wszystkiego i na starcie nie jest ,,przekozakiem". Świetnie opisałeś elementy walki w ręcz, w końcu to Twój ,,konik". Na prawdę interesujący wpis, który mi się dobrze czytało z zaciekawieniem. Potrafisz przyciągnąć czytelnika, ale poznaj jeszcze klimat Tenchi.

Ocena: 7,5/10


Little hell.
   
Profil PW
 
 
*Lorgan   #7 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

..::Typowanie Zamknięte::..


Mistic - 0 pkt.

Starke - 30 pkt.

Zwycięzcą został Starke!!!

Punktacja:

Starke +45 (medal: Gwiazda Ochotnicza)
Mistic -30
Sorata +10
Pit +10
Lorgan +10
Twitch +10


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 

Temat zablokowany  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0,09 sekundy. Zapytań do SQL: 13