2 odpowiedzi w tym temacie |
*Lorgan |
#1
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 22-08-2011, 18:32 [Lokacja] Dom Oszusta Oczu
|
Cytuj
|
Autor: Matheo
Dłonie wędrowca błądziły niepewnie po gładkich, kremowych ścianach, niczym nieśmiałego młodzieńca, dotykającego młodych jędrnych piersi. Javier szukał drogi ale nie wiedział którędy wszedł, a którędy ma wyjść. Pragnął przygód, złota i kiedy ujrzał Inici ulls Trampós pomyślał, że to jego szczęśliwy dzień, że dziś opije się najdroższych win i będzie się bawił w najlepszych, okolicznych zamtuzach. Takie myśli towarzyszyły mu kilka godzin temu, tuż przed wejściem do tego dziwnego budynku. Teraz? Teraz chciał do domu, do swej grubej żony, czekającej na niego z gotowaną, żylastą baraniną, którą jadł codziennie do znudzenia. Chciał stąd wyjść, ale nie wiedział jak. Wszystkie ściany, korytarze wszystko się zmieniało, znikało i pojawiało.
***
Dom Oszusta Oczu, czyli "Inici ulls Trampós", położony jest w starym lesie na południowym krańcu prowincji Kara. To monumentalna i rachityczna budowla z szarej cegły. Dziwne, proste i kręcone wieżyczki znikają w gęstwinie koron drzew, lub pną się pod gołe niebo. Różnorakie kształtem i fasonem okna, niczym stare zabrudzone oczy spozierają na naturalny dywan ułożony z pożółkłych liści. Najbliższa okolica otulona jest wysokim i nieprzystrzyżonym żywopłotem. Jedynymi drzwiami prowadzącymi do środka są dębowe wrota przyozdobione wizerunkami oczu. Całość sprawia wrażenie opuszczonej ruiny i stanowi gratkę dla poszukiwaczy skarbów i przygód.
Wewnątrz, poszczególne pomieszczenia są bliźniaczo podobne do siebie. Wiele z nich jest pustych, lecz znajdzie się też kilka zagraconych. Nie wiadomo skąd rozchodzi się wszechobecne, złowieszcze klikanie. Pomieszczenia są połączone niewidoczną dla zwykłego człowieka siecią hydrauliczną, która pozwala w dowolny sposób zmieniać kombinacje pokoi i pomieszczeń. Inici ulls Trampós najeżone jest pułapkami, które przyniosą śmierć i ból nieostrożnemu gościowi. Jedynie prawowici mieszkańcy tej przedziwnej budowli potrafili się po niej poruszać bezbłędnie. Jednak gdzie są? Gdzie zniknęli? A może wciąż żyją w środku? Na te pytania nikt nie zna odpowiedzi, tak samo jak na to, cóż za skarby i zagadki czekają na śmiałków. |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
»Sorata |
#2
|
Yami
Poziom: Genshu
Posty: 1471 Wiek: 39 Dołączył: 15 Gru 2008 Skąd: TG
|
Napisano 15-07-2014, 07:14
|
Cytuj
|
To nie był szczęśliwy okres dla pewnego młodego szamana. Nie dosyć, że Fenris zdychał z gorąca, a klimatyzacja w budynku zepsuła się niemal dokładnie w momencie jego przyjścia, to był tutaj wzywany z niespotykaną dotychczas częstotliwością. Każdy kolejny tydzień to kolejne wezwanie. Mało mu widać było raportów na temat mitsukai, spotkań ważnych osobistości, misji, walk i duchy wiedzą czego jeszcze. Awansowany przez Moondropa do rangi samuraia w ramach Inpu musiał teraz znosić świadomość, że wiąże się to nie z upragnionym odpoczynkiem, ale kolejną nawałą obowiązków. Stał właśnie przed oficerem łącznościówki i usilnie starał się nie denerwować. Ostatnio zdawało się to równie niewykonalne jak ostateczne zmiecenie Babilonu z powierzchni ziemi. Pomysł z zapomnieniem Nayati okazał się takim niewypałem, że Wilk uczynił sobie z tego temat prywatnych żartów. Bez niej, nawet nieobecnej, Sorata tracił całą ochotę do działania.
Oparł się o biurko, domykając przestrzeń osobistą siedzącego przed nim mężczyzny.
- Jasny gwint. Czemu znów ja? Nie możecie tego przydzielić komuś innemu? - wiedział, że jego rozmówca nie podejmuje bezpośrednich decyzji, ale odpowiadał przynajmniej za zebranie informacji i sugestie. Jeszcze raz pożałował, że delegatura do wydziału tenryjskiego zamknęła go w takiej pułapce. W koudarskiej Leliana na pewno zdjęła by mu to z barków w niecałe pięć minut.
- Znalazłem w systemie zestawienie pańskich archiwizowanych raportów. Wynika z nich, że już raz go pan odnalazł. Ma pan więc najlepsze predyspozycje z wolnych agentów polowych – facet był najwyraźniej z siebie dumny.
- Pięknie... - powstrzymując odruch skręcenia mu karku, szaman przesadnie tupiąc wymaszerował w palące słońce.
***
Rodzinny dwórek Galanthusów wyglądał jak skrzyżowanie zoo, ogrodu botanicznego i muzeum. Widać małżonkowie chętnie i często wyjeżdżali za każdym razem przywożąc ze sobą nowe eksponaty. Pani domu czekała na niego w niewielkim gabinecie, na pierwszy rzut oka wyglądającym, jakby należał do jej męża.
- Witam. Rozumiem, że to pani po mnie posłała – wolał sam rozpocząć dyskusję.
- Dzień dobry i dziękuję, że pan dotarł. Przejdę od razu do sedna. Widać, że jest pan człowiekiem czynu – gładko, bez mrugnięcia okiem przepchnęła pochlebstwo - Neville zniknął przed trzema miesiącami. Bardzo proszę pomóc mi go odnaleźć.
- No dobrze – szaman był odrobinę zdezorientowany - Ale jakim cudem nie wiedziała pani co się dzieje z mężem? Dlaczego od razu próbować odnajdywać go przez stare kontakty rządowe? Może mogę zasugerować policję? – w jego głosie pojawiła się nieśmiała nadzieja na wykpienie się od problematycznego zlecenia - nie wiem czy jestem najlepszą osobą do tropienia zbiegłych małżonków.
- Och, nie – przerwała bez nadmiernego gniewu– to prawda, że nie mamy z mężem zbyt dobrego kontaktu, ale nie o zdradę tu chodzi. Po prostu każde z nas wyjeżdża na delegacje i widujemy się może przez jedną trzecią roku. A pobyt w Nag go jeszcze mocniej zmienił. Wyjechał bez słowa i dopiero pańscy przyjaciele pomogli mi go zlokalizować. Tak trafiamy do pana.
Przynajmniej wszystko się wyjaśniło. Mimo woli pocieszyła go trochę myśl, że nie tylko jego związek na odległość zaowocował w ten sposób. W tym samym momencie podjął też decyzję o podróży. Jeśli ślad Nayati zaginął, wydawałoby się bezpowrotnie, można przynajmniej zadbać, żeby inni ludzie nie przeżywali tego samego.
- Szczegóły? - zapytał wprost. Lepiej, żeby myśleli, że robi to bez zbytniego entuzjazmu.
- Wiedziałam, że się pan zgodzi – z jakiegoś powodu lady Galanthus wyglądała na przekonaną o tym co mówi - mąż wyrażał się o panu w samych superlatywach.
- Po powrocie z Nag miał wrócić na emeryturę – uśmiechnęła się smutno – jak zwykle jednak nie potrafił usiedzieć na miejscu. Kłóciliśmy się prawie co wieczór.
- Wtedy wyjechał? - Sorata postanowił sprowadzić ckliwą historyjkę na racjonalne tory. Współczuł kobiecie ale skuteczność zdecydowanie nie lubi emocji.
- Tak, właśnie wtedy. Te badania w Babilonie pojawiły się jakby same duchy mu pomogły. W dwa dni już go nie było – zamknęła się w swoim świecie.
- Babilon. Gdzie konkretnie? - uchwycił się jedynego konkretnego tropu w jej wypowiedzi. Po okresie względnego spokoju, Zealoci znów wychylili swoje wstrętne łby i kontynent Lumena ponownie zakipiał od powstrzymywanej nienawiści. Jeszcze przez pół godziny słuchał wyjaśnień gospodyni, a w jego głowie powoli formował się plan dalszego działania.
***
Prowincja Urukil, jako odrobinę bliższa nagijskim wybrzeżom, rejestrowała niższe przeciętne temperatury w lecie niż reszta babilońskiego kontynentu. Jeszcze chłodniej miało być w Karze. Świadomość ta nijak nie polepszała samopoczucia podróżnym wychodzącym z przepełnionego terminalu wprost w zastałe, suche powietrze. Sądząc po wszechobecnym pyle, porządnego deszczu nie widziano tu już od co najmniej miesiąca. Nawet trawa skierowała swoje źdźbła ku ziemi, jakby liczyła, że chociaż tam uzyska schronienie przed bezlitosnymi promieniami. Niewielka grupka podróżników zebrała się wokół stołu w małym lokalu z widokiem na majestatyczne wieże Isztar. Sorata błyskawicznie osuszył cudownie lodowaty napój i spojrzał po czterech twarzach dookoła. Ku jego zdumieniu Marianna Galanthus postanowiła nie zostawiać wszystkiego tylko w jego rękach. Nalegała na wyjazd z nim i musiał przyznać, że przykrywka ekipy telewizyjnej sprawdziła się już przy załatwianiu formalności. Lady czy nie, ale wprawę w podróżowaniu miała.
Pozostało już tylko uświadomić reszcie z czym się mierzą. Na wszelki wypadek zabrali ze sobą dwóch przewodników leśnych. Region, w którym mieli prowadzić poszukiwania był silnie zalesiony i samemu Fenrisowi nie udało by się namierzyć profesora nawet po kilku tygodniach. Tyle jednak nie mieli. Ostatnią osobą był Wilbur Brant – najemnik, z którego usług Galanthusowie korzystali już wielokrotnie.
- Niektóre rzeczy już słyszeliście, ale część jest nowa. Jesteśmy tutaj, żeby przeszukać południowe lasy w poszukiwaniu profesora Neville'a Galanthusa. W jego posiadaniu jest nadajnik o niewielkiej mocy, który powinien zareagować gdy będziemy w promieniu mniej więcej dwudziestu kilometrów od jego lokalizacji. Tak? - zatrzymał się widząc podniesioną dłoń.
- Dlaczego nie możemy namierzyć go satelitarnie? Problem z głowy. - zauważył całkiem przytomnie jeden z przewodników leśnych.
- Niestety Babilończycy bardzo dokładnie monitorują nie tylko swoje granice, ale i przestrzeń powietrzną i transfer danych. Profesor dysponuje najsilniejszym dopuszczalnym nadajnikiem awaryjnym. Czy to wyjaśnienie jest zadowalające? Jeszcze jakieś pytania? - odczekał chwilę i kontynuował - Lady Galanthus jest dowódczynią tej wyprawy, ale ja odpowiadam za wasze bezpieczeństwo. Zasada jest tylko jedna i bardzo prosta. Brzmi: nie słuchacie – giniecie. Nie mówię tylko o dzikich zwierzętach. Każdy z nas dostał przed wyprawą zestawienie najpopularniej występujących toksyn grzybiczych i roślinnych. Dochodzi jeszcze jedna rzecz - od dwóch godzin jesteśmy na wrogim terytorium. Nie uśmiechaj się głupio Brant. Mówię poważnie. Jeśli zajdzie jakiekolwiek podejrzenie ingerencji w dobro Babilonu, psy lumena obedrą ze skóry nie tylko twoje durne dupsko, ale nasze również. Tym chętniej, że jestem z wami – zakończył złowieszczo.
Wypożyczonym na ich dane samochodem pojechała wynajęta ekipa, święcie przekonana, że ma nakręcić miniserial dokumentalny w pobliskim miasteczku. Oni sami skierowali się do komisu i Sorata kupił duży terenowy samochód na fałszywe nazwisko. Istniała szansa, że znikną z Babilonu, nim przez centralę kościelną przeskoczą dane rejestracyjne. Podróż na północ upłynęła bardziej niż przyjemnie. Samochód okazał się mieć podróbkę klimatyzacji montowanej w sanbetańskich limuzynach, najwidoczniej wmontowaną przez zdolnego mechanika. Rozbili się na skraju lasów państwowych, maskując samochód w niedalekim sitowiu na brzegu podsuszonego zbiornika. Poprawiając paski plecaka Sorata raz jeszcze powiódł poważnym wzrokiem po twarzach towarzyszących mu ludzi.
- Od momentu gdy przekroczymy linię drzew, moje życie zależy od was, a wasze ode mnie. Nie mamy danych o tym terenie, na ogonie siedzą nam służby specjalne, które tylko czekają na wymówkę by ukarać nas za podstawioną przynętę. Pamiętajcie – na wypadek gdybyśmy się rozdzielili, wszyscy macie w bocznej kieszonce plecaka taką samą latarnię sygnałową jak profesor. Ruszamy.
***
Krążyli już od kilku dni, zawsze rozbijając obóz na noc, jednak nie znaleźli żadnego śladu profesora Sorata dopytywał lady o przyczyny pobytu naukowca tutaj. Podobno jego konik – badanie .obcych kultur – naprowadził go na tropy niewielkiej acz mocno zaawansowanej technologicznie społeczności, która rzekomo miała mieszkać w tych lasach. Możliwe, że właśnie natrafili na jej pozostałości. W przesiece między drzewami krył się mocno zaniedbany, ale najwyraźniej funkcjonalny pałacyk. Wznosił się między drzewami, schowany ale nie zarośnięty ani gramem zieleni. Szara cegła tak bardzo nie pasowała do tego miejsca, że zatrzymali się, przekonani, że gorąco rzuciło w ich umysły jakąś zbiorową fatamorganę. Asymetryczne okna i różnego rozmiaru i kształtu wieżyczki sprawiały wrażenie bycia w ciągłym ruchu, pogłębiając jeszcze pierwsze wrażenie. Zapraszająco otwarta brama w wielkim żywopłocie kusiła podróżnych, a na wyświetlaczu lokalizatora szamana migotała niewyraźna kropka nadajnika Neville’a Galanthusa.
***
Już od godziny błądził po korytarzach przekonany, że pokoje, które odwiedza cały czas się powtarzają. Dwukrotnie zsunął się do ukrytej zapadni (nie wspominając o innych pułapkach) i cieszył się, że polecił pozostałym zostać na progu. Podejrzewał, że kompleks ciągnął się również w dół, ale wszechobecne klikanie świadczyło o tym, że pomieszczenia jakimś cudem się przemieszczają. W skomplikowanych sytuacjach najlepiej sprawdzała się stara, dobra przemoc. A przeciw obiektom nieożywionym nie była nawet obciążona żadnymi wyrzutami sumienia. Opłacało się straszyć ekipę obecnością zwierząt. Pozostawiał je w każdej przekroczonej komnacie gromadząc wszystkie możliwe informacje o przedziwnej sieci łączącej to miejsce. Czas jednak skończyć tą ciuciubabkę. Posłuszne jego poleceniu, wróciły. Ze ścian posypał się bogato zdobiony tynk, stęknęła jakaś maszyneria, a w dźwięku rozdzieranego metalu i sypiącego się kamienia do komnaty wdarły się czarne strumienie jego pozostawionych z tyłu towarzyszy. Było ich mniej niż na początku bo całkiem spora część przekroczyła zasięg jego mocy. Natychmiast wydał też kolejny rozkaz i zaczął się przemieszczać przez wyrąbywane żywymi wiertłami korytarze. Jakakolwiek inteligencja stała za niesamowitym labiryntem, cały czas starała się mu utrudniać zadanie. Już cały pałacyk ożył z przeszywającymi całe ciało wibracjami, a pokoje zmieniały ustawienia jak kawałki jakiejś gigantycznej, trójwymiarowej łamigłówki. Sorata czasem przebijał się przez narożniki, kilkukrotnie spadł spod sufitu, ale nie udało mu się jeszcze namierzyć mechanizmu, który tym wszystkim poruszał. Zamknięty w pancerzu Inyatu Wamakaskan przedzierał się na podobieństwo kuli burzącej przez najróżniejsze pułapki jakimi najeżone było to miejsce. Widać ktokolwiek zarządzał obiektem postanowił jednak wpuścić go do środka Komnata do której się wdarł była inna niż pozostałe. Centralne miejsce zajmowała przedziwna konstrukcja ze stali i mosiądzu oplatająca ściany i zagłębiająca się w podłodze. Przy zestawie różnej długości dźwignia stał samotnie gospodarz tego dziwnego miejsca. Młody mężczyzna ubrany w przestarzały smoking sprawiał wrażenie mocno przerażonego, ale widząc, ze szaman nie atakuje, po chwili się opanował.
- Coś ty za jeden? – warknął Sorata cofając transformację – w co pogrywasz?
- Och to nie ma znaczenia kim jestem – machnął dłonią jakby odganiał muchę – moje imię i tak ci nic nie powie. Powiedz proszę jak zmieniłeś się w tego stwora?
- Czyli mogę je z ciebie wydusić – Fenris postarał się sprawiać wrażenie zachwyconego. Udało mu się bez problemu.
- Ale i tak jestem zaskoczony, że ktokolwiek tu dotarł – ciągnął młodzian, jakby nie zauważając zaczerwienionego szamana – musisz być wyjątkowym przedstawicielem gatunku – zaklaskał flegmatycznie.
- Nakładanie wazeliny to rzadko spotykany dodatek, ale ni cholery nie zmienia faktu, że chcesz mnie dymać – Sorata był już porządnie wkurzony. Czemu w tej pracy co rusz napotykało się cwaniaków, którzy mieli o sobie niepotrzebnie (i niesłusznie) wysokie mniemanie? Nie umknęło jego uwadze, że tajemniczy gospodarz każdą kolejną wypowiedzią dystansuje się od gatunku ludzkiego. Wilk już czekał na granicy świadomości, gotów zareagować na każdy przejaw ataku.
Pod maską opanowania zazwyczaj krył się strach. Nie inaczej było również w tym wypadku. Wystarczyło znów przyoblec Wilka by pod gospodarzem ugięły się kolana. Rozkładając ręce w uspokajającym geście, zaczął się wycofywać.
- Szukam mężczyzny. Pięćdziesiąt lat, siwy, bokobrody. Jego też schwytałeś? – po minie poznał, że mężczyzna w istocie widział zaginionego naukowca.
- Jest mu tu całkiem nieźle. Jest regularnie karmiony. I ostrożny. Bardzo. Tylko raz, na samym początku drasnęła go włócznia w ścianie – mężczyzna mówił jakby przekonywał szamana do pięciogwiazdkowego kurortu. Sorata zastanawiał się czy coś jest nie tak z jego głową.
- A moi towarzysze?
- Mogę? – nieznajomy wskazał na maszynerię – spójrz tutaj – podsunął szamanowi niewielki mosiężny okular na teleskopowej rurce. Jak przez lornetkę zobaczył, że cała jego ekipa stoi na zewnątrz. Wszyscy o czymś z ożywieniem dyskutowali. Fenris odetchnął z ulgą. Wbrew pozorom nie lubił torturować ani zabijać. Szczególnie gdy miał przewagę. Cieszył się, że mężczyzna mu tego oszczędził.
- Wypuścisz człowieka, którego uwięziłeś wcześniej.
- Źle mu tu było?
- Ej!
- Och dobrze już, dobrze. Może iść.
- Spróbowałbyś go nie puścić – mruknął na swój użytek szaman, a jego poplecznicy zawibrowali zgodnym unisono przeróżnych głosów.
- Dotknę teraz maszynerii – nieznajomy spojrzał nerwowo na wypełniające pokój zwierzęta – możesz im powiedzieć, że nie planuję nic krzywdzącego?
- Jasne. O ile to prawda – uśmiechnął się paskudnie Fenris.
Raz jeszcze kliknęły poukrywane przekładnie, a po chwili wrota rozwarły się i do komnaty wkroczył trochę wybrudzony Neville Galanthus. W dłoni ściskał przepróchniałą nogę z jakiegoś mebla.
- Ty paskudna namiastko...- urwał widząc Soratę - chwila. Czy ja cię znam?
- Dzień dobry profesorze. Serce Zimy, dobre kilka lat temu. Imponująca pamięć.
- Co to ma być?! - Neville cały poczerwieniał – rząd khazarski miesza się do moich badań? To wasza sprawka?!
- Spokojnie, raz jeszcze jestem członkiem misji ratunkowej. Tym razem prywatnie. Zniknął nam pan z radaru jakiś czas temu. Jest ze mną pańska żona. Chyba ma pan smykałkę do gubienia się.
- A pan widać do odnajdywania mnie – roześmiał się szczerze naukowiec – dobrze pana widzieć, drogi chłopcze. Proszę o wybaczenie, chciałbym porozmawiać z gospodarzem tego miejsca.
Obejrzeli się obaj, ale nikogo poza nimi nie było w komnacie. Pokój przesunął się widać podczas ich krótkiej rozmowy, bo po jednej stronie było wyjście na zewnątrz, a po drugiej korytarz prowadzący w głąb. Sorata wahał się jeszcze przez chwilę, ale widoczna za drzwiami zieleń za bardzo kusiła. Tajemnice tajemnicami, a zlecenie zostało wykonane. Powrót do domu na pewno będzie ciekawy, a Galanthus nie omieszka podzielić się własnymi spostrzeżeniami na temat tego dziwnego zamczyska. |
Kryteria oceny walk: Klimat 4/10 Mechanika 3/10 Warsztat 3/10. W razie wątpliwości - konsultuj. Pomoc: https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=17457#17457 |
|
|
|
RESET2_Coltis |
#3
|
Poziom: Ikkitousen
Posty: 91 Dołączył: 08 Lis 2015
|
Napisano 16-11-2014, 23:25
|
Cytuj
|
Prowincja Kara skrywa mnóstwo pięknych miejsc, te z kolei mają wiele tajemnic. Jedną z nich była na pewno obecność młodego człowieka, opierającego się o monumentalny budynek z szarej cegły. Blight nie spodziewał się znaleźć tu nikogo, tymczasem jakiś mężczyzna wyglądający na Sanbetę stał nieopodal solidnych dębowych wrót prowadzących do wnętrza konstrukcji i najzwyczajniej w świecie próbował zapalić fajkę. Zauważył nadchodzącego zealotę oraz jego towarzyszkę, niewysoką blondynkę, a ostatnia zapałka trzasnęła mu nagle w palcach. Złamał ją niechcący na pół.
- Cholera. Fyah? - zwrócił się w kierunku przybyszów, których wprawił przy okazji w osłupienie dialektem z prowincji Aztecos.
- Nie wyglądasz mi na Babilończyka – zauważył Blight.
- Ty też nie – odparł nieznajomy, unosząc kącik ust w uśmiechu.
- Cóż. Zrzućmy to na karb genetyki.
- To masz ten ogień, czy nie?
- Niestety, nie mam.
- A młoda dama? - palacz zwrócił się do Lolity, która sięgnęła do kieszeni.
Wziął w dłoń podaną zapalniczkę i z niemałym trudem zmusił tytoń do produkcji dymu. Gdy już się udało, pyknął parę razy. Odgarnął niesforny kosmyk włosów z czoła. Reszta była związana w sztywny, zabawnie sterczący kuc i miała rzadko spotykany granatowy połysk, właściwy niemal wyłącznie ludziom z Sanbetsu. Nieznajomy zorientował się, że przybysze obserwują go w milczeniu.
- Może chcecie bucha?
- Niekoniecznie. Bylibyśmy za to wdzięczni, gdybyś powiedział nam co tutaj robisz – zapytała Lolita.
- Czekam na was – wypalił bez zastanowienia tajemniczy człowiek. Blight natychmiast się spiął, gotów do ataku. Ziemię pod stopami zaczęła trawić zgnilizna. Ku zdziwieniu zealoty mężczyzna zrobił krok do tyłu, wyraźnie uciekając przed skutkami zaklęcia.
- Powściągnij postronki, wojowniku. Jestem po waszej stronie. Nazywam się Shibari Yuujirou.
- Atsushi Coltis – padło w odpowiedzi. - Miło cię poznać.
Dziewczyna wyglądała na zdezorientowaną nagłą zmianą nastawienia towarzysza. Zupełnie pozbył się wrogości, a w jego głosie przebrzmiewała nutka podziwu.
- Stingbee, to jest człowiek który niemal ukończył naukę w jednej z zealockich akademii, nie posiadając jakichkolwiek zdolności magicznych. Dlatego mówią o nim "Tabu". Ojciec Matel wstawił się za nim, by pozwolono mu skończyć kurs. Z wiadomych przyczyn nie przystąpił do egzaminów.
- I z wiadomych przyczyn pracuję teraz dla rządu, ale i tak niezły ze mnie oszukista – zaśmiał się Yuujirou, puszczając oko do Lolity.
- Wysłał cię Matel?
- On sam. Nie jesteś pierwszym zealotą, który wejdzie w te progi, Blight – tłumaczył. - Twój poprzednik zaginął, a ja mam wrażenie, że coś chce cię ostatnio zabić. Jeśli moje podejrzenia się potwierdzą, będziemy musieli złożyć wizytę pewnemu człowiekowi.
- Chcesz powiedzieć, że znasz mordercę i niepotrzebnie się fatygujemy do środka?
- Nie. Ja tylko zgaduję, kto przypadkiem mógłby mu pomóc.
- Panowie – przerwała Stingbee. - Miło się gawędzi, ale chyba powinniśmy w końcu wejść do środka.
Wielkie oczy wymalowane na skrzydłach dębowych wrót nagle zaczęły niepokoić trójkę wysłanników ojca Matela. Widmo przekroczenia bramy do nieznanego wnętrza dodawało grozy temu tajemniczemu symbolowi.
***
Powitała ich sylwetka ciała rozciągniętego na wyłożonej marmurem posadzce. Na długość miało jakieś pięć metrów. Oczywiście pierwotnie ten martwy człowiek mógł mieć równie dobrze koło metra siedemdziesięciu wzrostu. Nie dało się zidentyfikować właściwie niczego poza korpusem, odzianym w resztki jakiegoś wieczorowego stroju. Stingbee wiele rzeczy już w życiu widziała, lecz zazwyczaj z oddali, przez lunetę karabinu snajperskiego. Śniadanie podeszło jej do gardła, ale trzymała się dzielnie.
- Kimkolwiek był, żal mi go – stwierdził Yuujirou. - Paskudna śmierć.
- Lepiej skupmy się na tym, co go zabiło – odparł Blight. - Słyszycie to dziwne klikanie? Trochę jak w zegarku, a od czasu do czasu jakby ktoś przekręcał klucz w zamku.
- Daje tak odkąd weszliśmy.
Nagle ucichło. Zza zakrętu natomiast dobył się dziwny świst, a potem warkot zbliżony do odgłosu jaki wydaje piła elektryczna. Lolita natychmiast dobyła DE 215 z kabury i zaczęła pruć pociskami w nadciągający płaski obiekt, krzesząc przy tym iskry.
- Padnij! - krzyknęła w ostatniej chwili i rzuciła się na podłoże. To samo zrobili jej koledzy.
Zębata tarcza dojechała do końca korytarza, gdzie ugrzęzła.
- Jesteście pewni, że to miejsce potrzebuje jeszcze jakiegokolwiek mordercy? Wystarczy, że jest najeżone pułapkami podobnymi do tej, a zapewne jest. Goście będą padali jak muchy.
- On się tutaj ukrywa, Stingbee. Widzisz ślady na podłodze? Przywlókł szczątki tego nieszczęśnika, abyśmy je zobaczyli. Pechowiec zginął chyba od jakiejś innej maszynerii.
Tabu przyklęknął przy zwłokach i podniósł oddarty kawałek rękawa. W mankiecie wciąż tkwiła spinka w kształcie oka.
- Patrzcie co znalazłem. Może to jakiś rezydent?
- W takim razie wątpię, że skończył potykając się o własne nogi. Musiał znać budynek na pamięć.
- Czyli morderca, który nas interesuje wciąż jest na wolności i mamy go szukać.
***
Im dalej się zapuszczali, tym ciężej było z orientacją w rozkładzie pomieszczeń. Czasami po opuszczeniu pokoju, który niczym nie różnił się od kilku zwiedzonych, słychać było głuche stuki i przeciągłe jęknięcia. Powrót tą samą ścieżką sprawiał problemy. Można było trafić na ślepy zaułek tam, gdzie chwilę temu znajdował się korytarz. Tabu w trakcie przerwy na naradę zostawił fajkę przy oknie, a gdy sobie o niej przypomniał, cofnął się do pokoju z litymi ścianami. Wciąż towarzyszyło im to dziwne klikanie, które powróciło jakiś czas po ataku piły tarczowej.
- Krążymy już tak od kilkudziesięciu minut – zauważył Shibari.
- Tak, ale nie na darmo – z błyskiem w oku odparła Lolita.
- Jak to?
- Atsushi coś zauważył, prawda?
Szeroki uśmiech zadowolenia wypłynął na twarz Blighta.
- Dobrze mnie znasz, Pszczółko.
- Tylko nie..
- Ktoś nas śledzi od dziesięciu minut – towarzysz przerwał protesty dziewczyny. - Nie wiem w jaki sposób, lecz orientuje się gdzie jesteśmy i gdzie następnie wylądujemy.
- Nie ma mowy! - Wykrzyknął zaskoczony Yuujirou. - Nawet mi jest ciężko zorientować się, w jakiej części budynku przebywamy i co dokładnie widać z okien, gdy już mamy okazję przez nie wyjrzeć.
- Najwidoczniej siedzi tu od jakiegoś czasu i zna sekrety budowli. Może to partner nieboszczyka z holu. Posprzeczali się o coś i pchnął go w pułapkę. Ciężko powiedzieć. Tak czy inaczej, zostawia nam wiadomości. Spójrz.
Faktycznie na ścianie widniał znak, wysmarowany najprawdopodobniej krwią.
- W poprzednim pokoju były strzałki. Specjalnie wybrałem drogę w innym kierunku, ale drań to przewidział.
- Bawi się z nami – stwierdziła Lolita, niespokojnie pocierając ramiona. Pomieszczenie zdawało się szybko tracić temperaturę, a szybka od drzwiczek w starym kredensie pokryła się szronem. Oprócz klikania słychać było także syczenie, więc za nagły mróz odpowiadał najpewniej jakiś gaz.
- Idziemy – rozkazał Blight. Szybko przeszli wąskim korytarzem, na końcu którego znajdywały się drzwi, identyczne jak w całym domu. Na tych jednak wymalowano kolejny symbol.
- Czaszka i dwa skrzyżowane piszczele. On tak serio? - zakpił Tabu.
- Jeden sposób, by się przekonać – odpowiedział Blight i nacisnął zdecydowanie klamkę.
***
Huk wystrzałów i świst rykoszetów wypełnił pozbawione lamp pomieszczenie, oświetlane jedynie ogniem z rozgrzanych luf oraz iskrami krzesanymi ostrzem ciągniętym po ścianie. W mgnieniu oka wszystko się skończyło. Zapadła jeszcze większa ciemność.
***
Nagła eksplozja jasności na chwilę oślepiła Blighta. Gdy doszedł do siebie, zauważył Lolitę związaną sznurem, w kącie kwadratowego składziku. Sam również poczuł na nadgarstkach krępujący powróz.
- Na Lumena, ale oberwałem... - wychrypiał. - Stingbee, jak się trzymasz?
- Przeżyję. Głowa mi pęka. Gdzie jest Shibari?
- Nie widzę go. Może zdążył uciec?
- Albo nas wystawił. To trochę podejrzane, że pojawił się znikąd i nagle chce nam pomóc. Przecież Matel nic nie wspominał o wsparciu. Ty mu zaufałeś, więc uznałam to za wystarczający powód, by się nie martwić, ale...
W pomieszczeniu rozbrzmiało klaskanie. W ciemności, za reflektorem skierowanym na Babilończyków, ktoś siedział na krześle i bił im brawa. Postać odezwała się głosem przepuszczonym przez jakiś filtr, jakby nałykała się helu i mówiła do mikrofonu z podkręconym przesterem.
- Dotarliście do końca mojej małej trasy. Od początku wam towarzyszyłem i kierowałem prosto w tą pułapkę. Byliście tak zaangażowani w walkę po ciemku, że ochoczo wdychaliście wypuszczoną przeze mnie toksynę. Ja miałem maskę, więc oczywiście nic mi nie jest.
- Zapłacisz za to, Shibari - syknęła przez zęby Stingbee.
Blight nie tracił czasu. Rozkład zaczął trawić linę i szukać ścieżki do krzesła. Półmrok utrudniał zauważenie działalności czaru. W końcu rozerwał pęta i wyrzucił przed siebie pięść, której gigantyczna kopia wystrzeliła spod posadzki. Drewniane siedzisko zostało roztrzaskane na kawałeczki, a mężczyzna poleciał w kierunku niskiego sufitu. Spadł z głośnym hukiem, lecz mimo to podniósł się niemal natychmiastowo, ignorując potłuczenia. Sięgnął za połę płaszcza, widocznego teraz w świetle reflektora i wyciągnął dziwnie wyglądające urządzenie z pistoletową rękojeścią.
- Och, myślałem że się z wami dłużej pobawię, jak z tym złotowłosym chłoptasiem ze służb specjalnych. Jesteście dla mnie jednak ciut za bardzo niebezpieczni. Pa-pa!
Przez drzwi z dzikim okrzykiem wparowała jakaś postać, po czym rzuciła zamaskowanego człowieka ponownie na posadzkę. Tłukła go bez opamiętania, aż przestał jęczeć z bólu. Najwyraźniej stracił przytomność. Podeszła do źródła światła i skierowała je na nieruchome ciało.
- Żyjecie jeszcze, mam nadzieję – dał się słyszeć znajomy głos.
- Shibari? Ale... jak...? - zająknęła się Lolita.
- Drań rozpuścił jakiś gaz w powietrzu, coś paraliżującego nerwy, zmieszanego ze środkiem nasennym. Związał nas, żeby urządzić sobie rzeźnię w składziku, bo najwidoczniej taki ma styl. Później pewnie wywlókłby nas na widok publiczny, jak tamtego gościa we fraku.
- Więc jakim cudem opuściłeś pomieszczenie?
- Zaniepokoiły go odgłosy na zewnątrz, poszedł sprawdzić. Chyba łyknąłem najmniej tego gazu z nas wszystkich, bo się obudziłem, chociaż mięśni do tej pory nie czuję. Mam wrażenie, że zwichnąłem sobie nadgarstki tłukąc go po ryju. Mniejsza o to. Zdołałem jedynie wyskoczyć do sąsiedniego pomieszczenia, zanim się cofnął. Więcej głowy nie wychylił, czekał aż się zbudzicie.
- To dlaczego nie poszedł cię szukać?
- Bo nie było bezpiecznie. Coś go ściga, tak samo jak każdego kto wejdzie do budynku. Klikanie, pamiętacie? Najwidoczniej gospodarze nie lubią mieć gości, kimkolwiek są. Ten tutaj to człowiek z zewnątrz, tak jak my. Po prostu znalazł to miejsce i wymyślił swoją chorą grę. Wygląda na uzależnionego od mocnych wrażeń.
- Cóż – stwierdził Blight. - Sprawa mordercy wyjaśniona. Rezydentów lepiej nie denerwować. Będziemy o nich pamiętali. To idealne miejsce na pozbycie się kogoś bez świadków, tylko psychol przyszedłby tu szukać zaginionych zwłok.
- Więc posłali psychola? – zaśmiał się Yuujirou, pomagając Lolicie wyplątać się z więzów. Dziewczyna uniosła kąciki ust spoglądając na Atsushiego.
***
Po kilkunastu minutach znaleźli okno, z którego w miarę bezpiecznie mogli skoczyć na zewnątrz. Upadek bolał, ale przynajmniej nie połamali sobie nóg. Szukanie drzwi prowadzących do wyjścia wydawało się bezcelowe. Nie mieli ochoty spędzić w tym dziwnym budynku ani chwili dłużej.
- Jak twoje przypuszczenia, Tabu? Sprawdziły się? - zagaił Blight.
- Widziałeś subtelny rozwiany dym, nie odpuszczający cię na krok, prawda?
- Czasem się pojawia. To... pewna znajoma.
- Hanna Stewardson. Ex-zealota. Cholernie niebezpieczna. Osadzona w tym samym zakładzie, w którym... no wiesz.
- Wiem. Dzieliłem z nią celę, Shibari. Do rzeczy.
- Gdy opowiedziałeś Matelowi o tej przygodzie w Aztecos, coś go zaniepokoiło i poprosił mnie o przysługę. Poszperałem tu i ówdzie. Ten dym to jedno z jej dawnych zaklęć. Dostała bzika i używa go podświadomie na osobach, które zna. Wystarczy czasem, że o nich pomyśli.
- Co to za zaklęcie?
- Nazywa się "Omen". Myślałeś, że to forma wizji, projekcji astralnej, czy czegoś podobnego.
- W istocie jest inaczej – domyślił się Blight.
- Sięgnij pamięcią wstecz, a przypomnisz sobie, że widziałeś ją zawsze wtedy, gdy byłeś na granicy życia i śmierci.
- Skąd o tym wiesz?
- Bo tak zginęli wszyscy jej koledzy z oddziału. Atsushi, Omen służy do zabijania na odległość. Zwiększa szansę zgonu, który może nawet wyglądać na zwykły wypadek. To cud, że jeszcze żyjesz.
- Powiedziałeś "zwiększa". O ile?
- Cud, Atsushi. Sto procent. Nie możesz ryzykować, że znów ci się upiecze. Wiesz, co to oznacza.
- Wiem. Hanna musi zginąć. |
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,08 sekundy. Zapytań do SQL: 12
|