Praca była pisana do lokacji szpitala psychiatrycznego im św. Zygfryda ale dziś mnie Lorgan uświadomił, że wpisy w lokacjach nie tak działają. xD
Enjoy!
Spoiler:
Słońce już dawno schowało się za horyzontem a niebo całkowicie sczerniało, więc jedyną placówką w której o tej godzinie mogłem dostać pożądane specyfiki był ten przeklęty szpital psychiatryczny. Mimo, że obiecałem sobie więcej nie wchodzić do tego budynku, musiałem jak najszybciej zdobyć te środki usypiające, jutrzejsza misja zależała w głównej mierze od tego czy będę w ich posiadaniu. Chcąc nie chcąc powoli szedłem do wyznaczonego celu. Gdy już dotarłem na miejsce rzuciłem okiem na konstrukcje tej placówki. Chyba budżet właściciela szpitala nie był zbyt duży. Świadczyły o tym resztki brudnego, odpadającego tynku odsłaniające gdzieniegdzie starą cegłę. Ale cóż, nie jest to przecież pięciogwiazdkowy hotel tylko cholerny dom wariatów. Nie zastanawiając się dłużej nad jego wyglądem chwyciłem za klamkę drzwi wejściowych i powoli je otworzyłem wydobywając z nich okropnie skrzypiący dźwięk który momentalnie przyprawił mnie o gęsią skórkę. Wszedłem do środka. Cholera. Tej placówki w szczególności nie darzę sympatią, ale przypomniało mi się dlaczego nie znoszę wszystkich miejsc tego typu. Dlaczego w każdym szpitalu ściany pomalowane są na biało? Chcą w ten sposób pokazać jak jest tu czysto i sterylnie? Jeśli tak to może niech zaczną od usunięcia grzyba który się rozpościera po niemal całym suficie. Jeśli nie to chociaż powinni przemalować ściany na zielono. Słyszałem, że zielony uspokaja a spokój i opanowanie w takich miejscach to chyba podstawa. Tak czy inaczej zacząłem iść przed siebie. Minąłem wysoką ladę znajdującą się po mojej lewej stronie za którą smacznie spał młody recepcjonista. Nasunęło mi się kolejne pytanie: Jak można spać w przyprawiającym o dreszcze miejscu? Podczas mojego pobytu sam nie zmrużyłem oka nawet na minutę. Ehh… Nieważne. Nie przeszkadzając mu udałem się dalej. Nie było potrzeby budzenia go, wciąż dobrze pamiętałem gdzie znajduje się pokój do którego zmierzam. Zagłębiając się w coraz dalej korytarze psychiatryka, zaczęły dochodzić do moich uszu pojękiwania wybiegające z mijanych pokoików. Dobrze, że to tylko parter i trzymani tu są Ci najnormalniejsi z nienormalnych, inaczej byłoby o wiele głośniej. Doszedłem do końca korytarza a przede mną ukazały się drzwi prowadzące do gabinetu dyrektora szpitala. Grzecznie zapukałem i wszedłem do środka nie czekając na odzew. Od mojej ostatniej wizyty tutaj, chyba nic się nie zmieniło. Na białych ścianach porozwieszane były liczne pooprawiane dyplomy, a wśród nich na samym środku piękny obraz św. Zygfryda. Siedzący za biurkiem staruszek był tak zajęty przeglądaniem papierów, że chyba nawet nie zauważył jak wszedłem. No trudno.
- Witam. Moje nazwisko Faith. Wedle tego dokumentu jest pan zobowiązany mi pomóc – wygłosiłem wspinając się na krzesełko trzymając w ręku kartkę.
Senior wyciągnął w moją stronę rękę po pismo nie odrywając wzroku od swojej pracy. Po jego przeczytaniu złożył na pół i oddał mi je z powrotem.
– Wcale nie musze panu pomagać. Tu jest napisane, że w „ miarę możliwości” mam wydać jakieś medykamenty – powiedział, po czym podniósł głowę i się uśmiechnął. Kiedy na mnie spojrzał, szybko zmarszczył brwi i poprawił okulary.
– Zaraz, zaraz, jak brzmi Twoje nazwisko? Faith? Czy kiedyś nie byłeś przypadkiem jednym z naszych pacjentów?
- Niestety. Przez pomyłkę więziliście mnie tu cały tydzień – odburknąłem kierując wzrok gdzieś na bok.
- Ach tak, tak. Pamiętam – zaśmiał się lekko – To co? Czego panu trzeba? – zapytał przyjaźnie.
- Jak największej ilości środków usypiających, największej igły oraz największej strzykawki – odpowiedziałem nie czekając aż się rozmyśli.
Dyrektor zaczął śmiać się w niebogłosy a ja w ogóle nie miałem pojęcia o co mu chodzi i lekko zmieszany czekałem aż skończy.
- Leczymy kompleksy czy co, panie „największy”? – zapytał wciąż lekko chichocząc. Przyznaje to mogło się wydać nieco komiczne ale nie aż tak.
– Nie mogę panu dać niczego z naszych prywatnych zasobów panie Faith – stwierdził po chwili z powagą szukając czegoś w kieszeni – Ale mogę panu dać kluczyk do magazynu w którym trzymamy wszystkie przeterminowane leki. Jest pański.
- Gdzie się znajduje? – zapytałem chowając prezent.
- Na trzecim, ostatnim piętrze. Po wyjściu z windy niech pan skręci w lewy korytarz, pokój 303.
Grzecznie podziękowałem i wyszedłem z gabinetu.
Po wyjściu z windy udałem się w lewy korytarz, tak jak mi kazano. Ku mojemu zdziwieniu hałas porównywalny był do tego na parterze. To trochę dziwne. Kiedy ja rezydowałem piętro niżej co chwilę słyszałem tak mocne walenie w sufit, że aż tynk spadał mi na głowę. Elektryka na tym piętrze chyba trochę szwankowała, bo lampy co i raz przygasały. Gdyby nie te światło to byłby to zwyczajny spacer po holu a tak, wywoływało to u mnie lekki strach. Co prawda słyszałem jakieś dziwne, nieznajome mi słowa, które budziły pewien niepokój, ale nie miało to większego znaczenia. Nie mogłem nic zobaczyć przez malutkie okienka w drzwiach, byłem zbyt niski żeby do nich dosięgnąć. W pewnej chwili zatrzymałem się. Coś nie pozwalało mi dalej iść. Zza pobliskich drzwi usłyszałem ciche błaganie o pomoc. To brzmiało jakby ode mnie zależało życie tego osobnika. Otworzyłem przed sobą portal i wsadziłem do niego głowę. Drugi otworzył się metr nade mną naprzeciw malutkiego okienka z kratami. Nie byłem w stanie niczego zobaczyć. Nagle do krat z niesamowitą prędkością dobiła jakaś twarz. Przestraszyłem się i odruchowo zamknąłem portal upadając na tyłek. To była twarz kobiety, strasznie wyniszczona. Wyglądała jakby coś ją pogryzło albo podrapało. Dociskając swoją twarz do krat patrzyła na mnie swoim przenikliwym wzrokiem. Podnosząc górną wargę odsłoniła swoje żółte zęby i syknęła na mnie. Momentalnie czerń pochłonęła wszystko wokół mnie. Poczułem mrowienie na całym ciele. Widziałem jedynie jak pełzną w moją stronę węże i różnego rodzaju robactwo. Z przerażenia chwyciłem prawą ręką za broń którą zawsze kryję z tyłu i z krzykiem wystrzeliłem trzykrotnie przed siebie. Iluzja zniknęła, ale to był dopiero początek koszmaru, bo to co przed chwilą zobaczyłem z pewnością nie było iluzją. W drzwiach wejściowych korytarza w którym się znajdowałem stanęła jakaś ogromna, dwu metrowa postać. To był mutant albo niedźwiedź. Nie wiedziałem i nie chciałem wiedzieć. Szybko odwróciłem się w drugą stronę i zacząłem pędzić co sił. Podczas biegu ciągle słyszałem nasilające się szepty, słowa w nieznanym dla mnie języku. Chociaż słyszałem to trochę złe określenie. Ja czułem jak te słowa idą w moją stronę i wnikają w moją świadomość. Zamknąłem oczy i zatkałem uszy nie przerywając biegu. Kilka sekund później przywaliłem w drzwi z napisem „magazyn”. Wyjąłem kluczyk i bez namysłu wbiegłem do pomieszczenia zamykając się od środka. Oddaliłem się kilka kroków do tyłu i w obie ręce dobyłem broni nie zdejmując drzwi z celu. Ciężko sapałem z trudem łapiąc powietrze. Kroki zbliżające się w moją stronę stawały się coraz głośniejsze aż w końcu zamilkły. Nagle coś przywaliło w drzwi z ogromną siłą. Raz, drugi, trzeci. To z pewnością nie było pukanie. Czwarty, piąty. Drzwi wyłamane zostały z zawiasów, a moim oczom ukazała się sylwetka monstrum. Otworzyłem przed sobą portal i wsadziłem tam broń, która sekundę później zaczęła dotykać skroni potwora.
- Stój [ cenzura ] jeśli Ci życie miłe! – krzyknąłem dosyć pewnie, jednak w moim głosie ciągle dało się wyczuć strach.
Przyjrzałem się bliżej tej postaci i po chwili zauważyłem na jej głowie czepek pielęgniarski.
- Nie mogła siostra krzyknąć, że jest siostra siostrą? – zapytałem chowając broń.
Siostra Gertruda, jak się po chwili okazało była niemową. Wyjaśniłem jej co tu robię a ona pomogła mi znaleźć i zapakować potrzebne rzeczy. Po wszystkim odprowadziła mnie do wyjścia. Mimo, że wyglądała jak przerośnięty goryl to i tak czułem się przy niej bezpieczniej zmierzając ku wyjściu. Mam nadzieje, że już nie będę musiał tutaj wracać.
Wszelka krytyka i ogólne wrażenia mile widziane.
Pozdrawiam.
Edit: 2.2. Jeżeli praca jest długa (przekracza objętość dwóch stron podaniowych) należy użyć znacznika "spoiler" lub dodać ją jako załącznik.
Ale ok, wszystko dla fanów. Dodaje załącznik.
nie wchodzić do tego budynku, musiałem jak najszybciej zdobyć te środki usypiające
Na początku nie wiemy o jakich "tych" środkach mowa no i przy okazji udało ci się dość niepotrzebne powtórzenie.
Cytat:
usunięcia grzyba który się rozpościera po niemal całym suficie.
"Rozpościerającego się" brzmiało by bardziej przystępnie.
Cytat:
Zagłębiając się w coraz dalej korytarze psychiatryka
Chyba miało być "coraz dalej w korytarze psychiatryka", małe przestawienie.
Cytat:
dwu metrowa
Dwumetrowa. Word nie zawsze ma rację.
Trochę nie pasują mi słowa "przywaliłem" czy "coś przywaliło". Choć nie wiem co dałaby zmiana na "uderzyłem' czy inne "przygrzmociłem".
Cytat:
Nie mogła siostra krzyknąć, że jest siostra siostrą?
Uśmiechnąłem się lekko.
Trudno mi sobie wyobrazić, że robisz te wszystkie rzeczy w ciele - jakby nie patrzeć - małego dziecka. Ogólnie jednak rzecz biorąc wychodzi tobie całkiem niezłe nawiązanie do Silent Hillów czy Residentów. Wpis przypomina mi coś w stylu misji infiltracyjnej typu "sprawdź co tam się dzieje".
Solidny kawałek z kilkoma, nieznacznymi drobiazgami. 7.5/10
Fajne opowiadanie z dreszczykiem , tylko trochę za krótkie. To znaczy złe proporcje są. Za dużo wstępu i zwykłych opisów ,a za mało uciekania i zwiedzania ośrodka. Ocena ogólna 7
"No somos tan malos como se dice..." "Nie jesteśmy tacy źli jak się o nas mówi..."