6 odpowiedzi w tym temacie |
RESET_Coltis |
#1
|
Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 36 Dołączył: 27 Cze 2014
|
Napisano 17-04-2011, 20:27 [Poziom1] Coltis vs Rooster - walka 1
|
|
Coltis 1285道力
Rooster 1100道力
„Back to the box”
Część 1. - „Kreacja pudełka.”
Soundtrack – Buck-Tick - „Mona Lisa”
Miasto Ishima tętniło życiem jak zwykle. Olbrzymia, doskonale zaprojektowana konstrukcja przypominała mrowisko z bezmyślnie spełniającymi swoje przeznaczenie mieszkańcami. Sebastian Infulentius Coltis pomimo wszystko miał wrażenie, że gdyby nawet usunięto stąd wszystkich ludzi, ten wielki organizm naszpikowany techniką działałby nadal, nienaruszony.
Babilończyk przybył do Sanbetsu całkiem niedawno, by spotkać znajomego sprzed wielu lat. Miał nadzieję ulotnić się stąd tak szybko, jak tylko zdoła, niestety zwierzchnicy mieli zupełnie inne plany.
-Dobrze, że nie utknąłem gdzieś w Khazarze – mruknął do siebie. Niska postać stojąca obok odzianego w czarny płaszcz Coltisa podchwyciła myśl i odezwała się spokojnie.
-Jeśli miałeś na myśli tamtejszy brak cywilizacji, to tu jest jej aż za dużo. Można się porzygać.
-Ty jak do tej pory masz się dobrze. Ile to już lat?
-Siedem. Wsiąkłem w klimat – odparł człowiek w kapturze wzruszając ramionami. Oprócz dresowej bluzy miał na sobie między innymi agresywnie wyglądającą skórzaną kurtkę z ciężkimi metalowymi klamrami do szerokich, wszytych z prawej strony pasów. Nigdy ich jednak nie zapinał. Resztę stroju stanowiły obcisłe jeansy i wypastowane na błysk glany. W butach można było się przejrzeć jak w lustrze.
Ciszę po ostatnim zdaniu przerwał dźwięk przychodzącej wiadomości. Sebastian spojrzał na swój wysłużony komunikator i dokładnie przeczytał wytyczne otrzymanego zadania.
-Ruszamy, Samael, przechwycili już lokalizację. Golden Plaza.
-Centrum handlowe? Idealnie. I przestań mówić do mnie po imieniu. Zdecydowanie preferuję „Orphan”.
Obie postacie w czerni ruszyły w przeciwne strony. Niski zealota w kapturze podszedł do automatu z napojami i odruchowo wyciągnął w jego stronę rękę, przygotowaną do wciśnięcia szybkiej kombinacji guzików. Po chwili cofnął ją i sięgnął do kieszeni po monety. Nie miał pojęcia jak bardzo Coltis zmienił się przez te dziesięć długich lat, gdy się nie widzieli, ale wolał nie ryzykować naruszenia jego kodeksu moralnego, gdy był jeszcze w zasięgu wzroku.
******
-Jerry?
-Na ile to konieczne?
-Gdybym miał kogoś innego, wysłałbym go. Uwierz mi.
-Jestem zabójcą, a nie listonoszem. Zapomniałeś?
-Cholera, ty...
-Dobra, zrobię to.
Rooster miał tego wszystkiego dość. Nawet nie potrafił się już wściekać, że wciąż dostaje najgorsze zadania, bez żadnego pomyślnego widoku na przyszłość. Przeczesał palcami swojego krwistoczerwonego irokeza, którego nosił na głowie od niepamiętnych czasów. Znów siedział w zapchlonej klitce gdzieś na przedmieściach, pił zasyfioną wodę z kranu bez filtra i palił gówniane papierosy. Właściwie podejrzewał, że nawet gówno smakowałoby lepiej. Na szczęście nie upadł jeszcze tak nisko żeby spróbować.
Wstając z łóżka, złożonego chyba z samych zardzewiałych sprężyn, zahaczył o pożółkły klosz skrywający żaróweczkę o małej mocy. Gdyby podniósł się gwałtowniej, pewnie przebiłby głową nisko zawieszony, zagipsowany sufit.
Brzęknęły klucze i chwilę później Jerry McCready zostawił za sobą kojarzący się z mokrą, zapleśniałą gąbką materaca zapach taniego mieszkania. Większość obywateli Ishimy wolała zapomnieć, że takie dzielnice jak ta jeszcze istnieją. Unikali pojawiania się w nich nawet za dnia. Idealna kryjówka dla przestępców. Zresztą Rooster nie był nawet jedynym zabójcą w okolicy, ale żaden inny na pewno nie potrafił pozbawiać życia tak jak on. Niestety jego talent będzie musiał poczekać. Pewna paczuszka czekała na odebranie ze skrytki w domu handlowym „Golden Plaza”. Problem polegał na tym, że McCready nie miał pojęcia gdzie dokładnie znajdzie granatowe metalowe pudełko. Musiał najpierw je odszukać, a potem bezpiecznie wynieść, bez wzbudzania podejrzeń. Do jutra rano.
-Jasne, w ogóle nie rzucam się w oczy. Bułka z masłem – zaśmiał się niewesoło i ruszył w stronę centrum miasta.
*****
Jerry spokojnie wszedł do centrum handlowego przez automatycznie rozsuwane drzwi. Za nimi przywitał go miły chłodek. Klimatyzacja spisywała się znakomicie i pomimo mnóstwa klientów powietrze było świeże. Tłumek zaczął się przerzedzać. Sklepy miały zostać zamknięte za około godzinę i część obywateli Ishimy wracała już do domów. Rooster łowił ciekawskie spojrzenia mijających go ludzi. Urywały się, gdy tylko odwzajemniał zainteresowanie. Wszedł do najbliższego lokalu sprzedającego czapki i kupił pierwszą, która pasowała i nie rzucała się w oczy tak, jak jego czerwony irokez. Pracownik nawet nie podniósł głowy, gdy nabijał cenę i odbierał pieniądze. Widać było, że jest wyczerpany po ciężkim dniu roboty.
McCready, jako agent na usługach Sanbetsu, specjalizował się w eliminowaniu zagrożeń, lub ewentualnym ich stwarzaniu. Jego wygląd doskonale nadawał się do uśpienia czujności przeciwnika, ale nie ułatwiał ukrywania się. Na szczęście ciekawość klientów zmalała, zaraz po tym jak egzotyczna fryzura zniknęła pod nakryciem głowy. Teraz Rooster nie wzbudzał więcej podejrzeń niż idący z naprzeciwka dzieciak w czarnej skórze, który bawił się bez przerwy telefonem komórkowym. Zdawało się, że świecący ekranik to jedyne co go interesuje, gdyż co chwilę wpadał na jakiegoś przechodnia, a przepraszając nawet nie podnosił zakapturzonej głowy. Przez włosy opadające na twarz też zapewne niewiele widział. Kiedy mijał Jerry'ego potknął się dziwacznie, chyba o własne buty, bo nie miał pod nogami żadnej przeszkody. Agent odruchowo zszedł z drogi w ostatnim możliwym momencie i gdyby nie jego refleks, młody buntownik wyrżnąłby szczęką w wyślizganą posadzkę, lecz został złapany. Rooster doprowadził niezdarę do pionu i puścił pas, za który go podniósł. Wyglądało na to, że ostatnim krzykiem mody, oprócz skórzanych kurtek, są noszone na biodrach taśmy pocisków od karabinów maszynowych. Knypek nawet nie okazał wdzięczności i od razu poszedł dalej, gdziekolwiek zmierzał.
-Patrz gdzie łazisz, głupi szczeniaku – warknął na niego McCready, bardziej dla zasady, niż ze złości. Zakładał, że koleś był przyćpany, więc i tak nie było sensu się nim przejmować.
Orphan uśmiechnął się pod nosem, oglądając na ekranie telefonu krótki filmik, ukazujący perfekcyjny unik wysokiego dryblasa w młodzieżowej czapeczce bez daszka i dresowej bluzie. Oczywiście wiedział o ukrywanym przez niego krwistoczerwonym irokezie.
-Sebastian, mam naszego gościa. Zgadza się z opisem.
-A więc wszyscy się spisali - odezwał się głos z komunikatora. - Gdzie jest paczka?
-Zaraz wyślę namiary. Nie powinieneś mieć problemów z dotarciem do niej na czas, o ile kogut Ci nie przeszkodzi.
-Nie martwiłbym się tym zbytnio. Właściwie im wcześniej się pokaże, tym lepiej.
Samael skończył rozmowę i wziął łyk ulubionego kwaśnego napoju o smaku limonki. Ruszył wgłąb zacienionego korytarza, na końcu którego z otwartego wejścia po prawej uciekało światło. Uprzednio zamknął za sobą dość szerokie metalowo-plastikowe wrota oddzielające mroczny pasaż od reszty budynku.
Hałas zwrócił uwagę strażnika, który wyszedł przez oświetlone drzwi.
-Halo, proszę pana! Tu nie wolno wchodzić!
-Było otwarte – odparł wzruszając przy okazji ramionami Orphan. Nonszelancko dopił napój, przechylając głowę do tyłu i wytrząsając ostatnie krople.
-Rozumiem, że pan zabłądził. Toalety są gdzie indziej, proszę zawrócić.
-Wydaje mi się, że trafiłem gdzie chciałem.
Babilończyk śmiałym krokiem zmniejszał dystans dzielący go od ochroniarza.
-Boże, dopiero zaczynam zmianę, a już pojawiają się kłopoty – westchnął pracownik domu handlowego. Na wszelki wypadek sięgnął po taser zawieszony przy boku. Już po chwili trzymał go w wyprostowanych rękach, głośno wrzeszcząc.
-Ręce do góry popaprańcu! Rzuć pistolet, albo zaraz usmażę ci tym czachę.
Orphan posłusznie uniósł obie dłonie z dobytą dopiero Berettą i pojemnikiem po napoju.
-Dobrze, teraz upuść broń!
-Którą?
Zealota rozpostarł palce prawej dłoni, lecz trzymany w niej przedmiot, zamiast spaść ruszył na spotkanie głowie ochroniarza. Mina strażnika wyrażała bezgraniczne zdumienie, połączone z głupkowatym uśmiechem, gdy zauważył lecącą w jego stronę puszkę, prędkością nie ustępującą pociskowi z broni palnej. Dał się słyszeć znajomy odgłos kompresji aluminium, a oprócz niego dość głośne chlapnięcie. Towarzysz zabitego właśnie człowieka wybiegł uzbrojony w pistolet i pierwszym co zobaczył była idealnie okrągła dziura w twarzy kolegi. Gdyby się postarał mógłby przesadzić przez nią rękę. Zanim doszedł do siebie poczuł ukłucie w ramieniu, a później na wysokości biodra. Trzeci pocisk zgasił mu światło. Na zawsze.
******
Kenshi zazwyczaj siedział w służbowym pomieszczeniu i obsługiwał monitoring, przy okazji obżerając się przywiezioną na zapas pizzą. Nawet przytargał z domu mikrofalówkę, na wypadek gdyby chciało mu się odgrzać parę kawałków. Nic dziwnego, że był gruby i nawet rutynowy nocny obchód stanowił dla niego wyzwanie, ale ochrona potrzebowała kogoś takiego jak on. Na monitorze potrafił wypatrzyć wszystko. Na przykład właśnie teraz jakiś wysoki cwaniaczek w czapeczce oddzielił się od ostatniej grupki ludzi opuszczających centrum tuż przed zamknięciem. Przeciętny obserwator nie zwróciłby na to uwagi. Dryblas skierował swoje kroki do najbliższej toalety i tam pozostawał już od pięciu minut. Pewnie liczy na szczęście i myśli, że będzie mógł sobie pokraść. Chyba, że po prostu zachciało mu się wysrać. Tak czy inaczej, Kenshi postanowił, że nauczy go punktualności. Nacisnął po kolei guziki zamykające główne wyjścia i sięgnął po krótkofalówkę.
-Chester, zgłoś się. Mamy inteligenta na posiadówie w kiblu.
Odpowiedziała mu cisza.
-Chester, jesteś tam?
Drzwi do pokoju ochrony drgnęły od gwałtownego uderzenia i chwilę później grubas usłyszał piszczący odgłos, jakby coś zsuwało się po zewnętrznej stronie. Pod metalowymi skrzydłami wejścia, zabezpieczonymi zamkiem na kartę i kod, popłynęła niewielka ciemnoczerwona strużka.
-Nie... niemożliwe – wyszeptał do siebie Kenshi. Zauważył na panelu kontrolnym próbę nieautoryzowanego dostępu do pomieszczenia, a po chwili lampka potwierdziła wpisanie właściwego kodu. Jedyne co wpadło do głowy strażnikowi, to skorzystać z widzianego niedawno triku i zniknąć w toalecie. Wcisnął się szybko do klitki mającej najwyżej półtora na półtora metra i zamknął się od środka.
-Nie bój się, Kenshi, coś wymyślisz, coś wymyślisz...
Grubas niemal zachłysnął się własnym oddechem, gdy usłyszał, jak włamywacz wchodzi do środka.
Część 2. - „W pudełku, po pudełko.”
Soundtrack – Buck-Tick - „Muma - the Nightmare”
Jerry uznał, że nie ma potrzeby dłużej siedzieć w miejscu. Od dłuższego czasu nie pojawił się nikt z ochrony, a to oznacza, że go przeoczyli. Ewentualnym trupem będzie się musiał martwić dopiero, gdy wpadnie na jakiegoś strażnika za rogiem. Zensokuryoku Bakuha załatwi sprawę nadzwyczaj szybko. Wszystkie możliwe skrytki zostały już zlokalizowane, a część z nich nawet wykluczona z powodu przezroczystych szybek, przez które było widać zawartość. Rooster musiał przyznać, że trafił na wyjątkowo kiepską kryjówkę, ale niestety po drodze do wyjścia nie było żadnej lepszej. Największym mankamentem obecnego położenia była kamera o dość szerokim polu widzenia, obserwująca prawdopodobnie także wyjście z toalety. Jeśli miał szczęście, jej zasięg nie docierał aż tutaj. W innym przypadku musi liczyć na nieuwagę ochrony. McCready dokładnie zaplanował resztę ścieżki i chociaż wydawało się, że monitoring pokrywa sto procent powierzchni centrum handlowego, wcale tak nie było. Parę ślepych punktów, kilka kolumn tu i ówdzie – z takimi dziurami w systemie bezpieczeństwa poradziłby sobie pierwszy lepszy głodny student.
Agent wyszedł z ukrycia, sprawdzając od razu czy zostanie nagrany i uznał że nie, ponieważ obiektyw kamery skierowany był pod większym kątem, niż mu się początkowo wydawało. Właściwa skrytka i ukryty w niej pakunek czekały na odebranie. To banalne zadanie Rooster zamierzał wykonać w nie więcej niż dziesięć minut. Potem ulotni się dowolnym wyjściem korzystając ze swojej sprawności. Zapewne uruchomi alarm, lecz zanim ochrona zdąży zareagować będzie już daleko.
Najbliżej znajdowały się boksy przy sklepie spożywczym. Wszystkie były otwarte, poza jednym, w którym brakowało klucza. Jerry bezceremonialnie zaatakował czarne emaliowane drzwiczki i chociaż pięść nawet ich nie dotknęła, zostały wygięte do środka. Agent musiał się schylić, żeby zbadać zawartość i skrzywił się gdy ogarnął wzrokiem wnętrze skrytki.
-Pusto. Tak jak się spodziewałem.
Ruszył w kierunku kolejnego miejsca mogącego przechowywać poszukiwaną skrzyneczkę. Według informatora nie była duża – najwyżej dwadzieścia centymetrów sześciennych objętości. Ile jeszcze zamkniętych schowków minie, zanim ją zdobędzie?
Po dotarciu do ruchomych schodów Rooster skorzystał z opracowanego wcześniej, podczas spaceru po centrum, pomysłu i wskoczył między nieruchome taśmy prowadzące w przeciwnych kierunkach gdy mechanizm był włączony za dnia. Obudowane poręcze, wysokie do pasa przeciętnej postury człowieka, zasłaniały całkowicie leżącą sylwetkę agenta. Wystarczyło aby się zsunął i ukryty przed czujnym okiem kamer mógł dostać się na niższy poziom. Ten kto zakładał system monitoringu był chyba idiotą.
Jerry'ego zaskoczył nagły dźwięk pracującej maszynerii. Pod jego plecami coś skrobnęło i schody po obu stronach ruszyły. „Może to tylko jakiś mechanizm czyszczący, albo rutynowy test sprawności” pomyślał. Niestety zauważył również kamerę na krótkim wysięgniku, która zaczęła zmieniać położenie.
-Niemożliwe – syknął agent przez zęby. Kilka innych kamer z cichym szumem także kierowało się na miejsce, w którym przebywał. Unikana do tej pory konfrontacja ze strażnikami stała się teraz aż nazbyt konieczna. Może zwierzchnicy przewidzieli taki scenariusz i dlatego wysłali właśnie jego? Rooster uśmiechnął się krzywo na tę myśl.
-To na pewno przez moje niesamowite szczęście.
Nie miał wyboru. Podniósł się i natychmiast udał się w stronę głównego pomieszczenia ochrony. Po drodze uruchomiły się zraszacze, pomimo braku jakiegokolwiek ognia, może poza tym który rozpalał teraz krew Roostera do czerwoności. Opanowany, jednak w pełni gotowy do szybkiego zakończenia walki, zatrzymał się na widok odzianego w czarny płaszcz człowieka. W takiej sytuacji miał zamiar biec dalej, korzystając z zaskoczenia przeciwnika, lecz stojący przed nim blondyn z ulizanymi długimi włosami trzymał go na muszce. Woda nadal lała się z góry i agent zaczynał się czuć jak jakaś chrzaniona łąka przed domkiem na przedmieściach Ishimy. Przeciwnik przerwał względną ciszę odzywając się spokojnym głębokim głosem.
-Oko Opatrzności cię obserwuje.
Ten wieloznaczny kometarz wystarczył, aby Rooster na ułamek sekundy zerknął na wiszącą z boku kamerę, faktycznie skierowaną w jego stronę. Dokładnie w tym momencie człowiek w czerni wystrzelił. Szybki uskok sprawił, że pocisk jedynie rozdarł czapeczkę, zakupioną w celu ukrycia fryzury. Teraz, mokra i dziurawa, nie była już potrzebna. Zanim Jerry wylądował z powrotem na niezwykle śliskiej posadzce zdążył wyrzucić bezużyteczną szmatę i dobyć glocka.
Tak jak Coltis przewidywał, nadczłowiek o charakterystycznym wyglądzie planował dostać się do pokoju zawierającego panel sterujący centrum handlowego. Opanowanie monitoringu i innych urządzeń działających wewnątrz budynku było kluczowe dla potyczki z tym mutantem. Sama lokacja dawała olbrzymią przewagę temu, kto ją kontrolował. Infulentius właściwie nie wyobrażał sobie walki na terytorium poddanym komuś innemu niż on sam. Szczególnie jeśli był jej inicjatorem.
-Glock? Tylko tyle? - zdziwił się. Mimowolnie uniósł kącik ust formując pogardliwy uśmieszek. W dłoni trzymał jeden z najlepszych pistoletów, jakie wyprodukowała babilońska armia. Watcher był cichy i precyzyjny, do granic możliwosci. Laserowy celownik ułatwiał trafienie nawet szybkiego oponenta, a agent z czerwonym zmokniętym czubem na głowie niewątpliwie odznaczał się tą cechą. Ironiczne wydawało się spotkanie na jednym polu bitwy trójki ludzi, z których każdy posiadał nietypowe upodobania odnośnie fryzury. Mimo wszystko napomadowane nieruchome włosy Coltisa wydawały się najbardziej gustownym uczesaniem.
Sebastian jak zwykle mierzył przeciwnika wzrokiem, gotów w każdej chwili wypowiedzieć słowa, które zmącą spokój i koncentrację rywala.
-Chodź, na co czekasz?
-Heh, tak ci się spieszy by zginąć? Ile ci płacą?
-Wystarczająco dużo za taki parszywy łeb jak twój. No ruszaj, na co czekasz, genetyczna pomyłko?
-Gene...
Na twarzy Roostera pojawił się uśmiech zrozumienia. Nie miał do czynienia ze zwykłym strażnikiem.
-Nareszcie pojąłeś.
Agent wyprostował się i zaczął niwelować odległość. Coltis ponownie wyprostował ramię i posłał kilka pocisków z Watchera w krótkiej serii. Uniknięcie ich było kłopotliwe, ale okazało się, że jednak możliwe. Zmoknięty Jerry o włos mijał kule, rozchlapując w biegu krople wody odrywające się w pędzie od irokeza i ubrania. Pod dresową bluzą przyklejoną do szczupłego długiego torsu rysowały się wyraźnie nabrzmiałe z wysiłku mięśnie. Rooster rozpoczął ostrzał, nieco na oślep. Widać było, że chce jak najszybciej pokonać odległość dzielącą go od Sebastiana, więc zealota zaczął powoli się wycofywać, robiąc nieskomplikowane uskoki i ciągle utrzymując mutanta na muszce. Ostatni raz nacisnął spust z dystansu, który czynił odpowiedź na ofensywę właściwie niemożliwą. Agent rzucił się do boku, korzystając z mokrej posadzki i robiąc wślizg na wolnej ręce i obu nogach.
W tym czasie Coltis wyciągnął zdecydowanym ruchem szablę, przypasaną u boku, wcześniej niewidoczną spod ciemnego płaszcza. Przystawił ostrze na chwilę do ust, po czym wycelował je w Jerry'ego.
-Eusebio, gere! - zawołał i odchyliwszy uzbrojone ramię do tyłu rzucił się do ataku. Cios został zablokowany przez wyszarpnięty z kieszeni bluzy kastet, a następne pełne zarówno finezji i mocy cięcia były parowane niewielkim nożem wbudowanym w barbarzyńską, ale skuteczną broń zabójcy. Glock wylądował chwilę wcześniej na podłodze, w chwili kiedy stracił swoją skuteczność. Wyglądało na to, że mutant tylko czekał na pojedynek w zwarciu. Uśmiechnął się zawadiacko i zanim kolejny wymach szabli przerodził się w niebezpieczne uderzenie, zaatakował. Cofnięcie o dwa kroki pozwoliło na użycie pięści jako nośnika nietypowej mocy. Zamiast kończyny trafiła Coltisa potężna fala zbudowana ze skupionej energii. Dosięgnęła głowy i lepiej niż porządny prawy prosty wysłała zealotę na kilka metrów w tył. Kopnięcie z półobrotu, wciąż korzystające z Zensokuryoku Bakuha, poprawiło cios i kazało Sebastianowi paść na ziemię. Agent rozpędził się, prawdopodobnie zamierzając przygwoździć go i szybko zakończyć starcie, więc uniesienie szabli do bloku wydawało się niezłym posunięciem, jednak Jerry przeskoczył nad nim w przelocie zadając dwa niewidzialne, niemal miażdżące żołądek, ciosy. Coltis plunął krwią, lecz mimo wszystko się uśmiechał.
-Nędzna imitacja Pulsus Caeli. Oczywiście oparta na jakimś naukowym gównie. Sam widzisz, że nie mogę pozwolić Ci wygrać.
-Heh, nie wiem o czym do mnie mówisz – westchnął Rooster. -Ale niech tak zostanie. Nigdy nie byłem dobrym słuchaczem.
*****
Skulony w toalecie dla strażników Kenshi zastanawiał się jak długo zdoła nie zdradzić swojej obecności. W tej sytuacji nawet jego własny oddech wydawał się zbyt głośny. Ochroniarz miał pistolet. Gdyby mocno się postarał, pewnie zdołałby wyciągnąć go bez hałasu, lecz wciąż byłby bezużyteczny. Żeby wycelować w mordercę musiałby otworzyć drzwi. Nie był zbyt zręczny i każdy fałszywy ruch mógł kosztować go życie. Co innego gdyby intruz sam wszedł do toalety. Wtedy Kenshi wziąłby go z zaskoczenia. Zimny pot zlał całe ciało strażnika, gdy dał się słyszeć odgłos kroków. Niewątpliwie tajemniczy napastnik podchodził bliżej. Z odległości niecałego metra dobiegł szept.
-Jest tam ktoś?
Grubas prawie popuścił w spodnie. Przystawił lufę pistoletu do powierzchni drzwi, mając nadzieję, że dobrze ocenił linię strzału. Jeśli zabójca jego kolegów odezwie się ponownie, to wystarczy nanieść poprawki, kopnąć z całej siły wprzód i gdy tylko oczom ukaże wróg, nacisnąć spust.
Orphan zrobił dwa ciche kroki w kierunku toalety, po czym wyciągnął z pasa najpierw jeden nabój, potem kolejny i jeszcze kilka. Ułożył je starannie na lewej dłoni, ustawionej w połowie szerokości wejścia. Szybkim ruchem przesunął prawą rękę przed wszystkimi pociskami, we właściwej chwili rozwierając palce.
Martwe grube ciało uderzyło gwałtownie w płytę drzwi przed sobą. Samael zauważył naciśniętą do oporu klamkę, jednak zamek zainstalowany z drugiej strony nadal trzymał.
Część 3. - „Pudło.”
Soundtrack – Roosta' Boosta' ;D
Coltis musiał pochwalić sojusznika za rewelacyjny pomysł, wskutek którego przyćmione nocne światła domu handlowego zgasły zupełnie na kilka chwil, niezbędnych by podnieść się po potężnym ciosie przeciwnika. Gdy tylko zealota rozpoczął taktyczny odwrót, agent natychmiast ruszył za nim. Przewaga zaskoczenia pozwoliła odbiec od Roostera na kilkanaście metrów, lecz tamtemu niemal natychmiast udało zmniejszyć dystans o połowę. Sebastian ruszył schodami i szybkimi skokami pokonując stopnie kierował się na najwyższe piętro.
-Sprawdziłeś przedostatnią skrytkę, mutancie – krzyknął do ścigającego go, wciąż przemoczonego, rywala. - Tak się składa, że już widziałem pozostałe, więc wiem co znajdę tam na górze.
Przez twarz Jerry'ego przeszedł grymas niezadowolenia. Spróbował dopaść zealotę na najbliższej kondygnacji i rzucił się na niego we wściekłym ataku, ale ten odpowiedział szerokim cięciem błyszczącej nawet w półmroku srebrnej szabli. Agent miał do wyboru utratę wnętrzności lub unik. Instynktownie zszedł w bok i tylko czubek ostrza wyrządził mu niewielką krzywdę, niestety kolejny cios zepchnął go w tył, prosto na platformę windy. Już w chwili gdy wykonywał krok wstecz skrzydła drzwi zamykały się powoli, a teraz dodatkowo przyspieszyły. Dał się złapać w pułapkę. Broń Coltisa zablokowana przez zaciśnięte nad głową kastety ograniczała możliwości ruchu. W ostatniej sekundzie Sebastian wycofał się ze zwarcia, wyszarpując ostrze i pozwalając wejściu się domknąć. Rozległ się dźwięk odblokowania hamulców, a zealota pobiegł na górę, tak szybko jak potrafił, podziwiając dźwig osobowy pędzący z pełną prędkością ku zagładzie. Wściekła mina Roostera widoczna przez przezroczyste ścianki szybko zniknęła, pojawił się za to donośny huk i brzęk tłuczonego szkła.
Minęły pełne dwie minuty, nim jasnowłosy zealota o zimnych zielonych oczach ponownie ujrzał przeciwnika. Agent stał naprzeciw niego, ciężko dysząc i ocierając łuk brwiowy z nadmiaru wciąż wypływającej krwi.
-Całkiem nieźle z tego wyszedłeś – rzekł z podziwem Sebastian, wyciągając ze schowka małą granatową skrzyneczkę. Wziął ją pod pachę, a później zaczął wycofywać się tyłem, mierząc przed siebie z pistoletu. Rooster jak dziki rzucił się w pogoń. Coltis nie zdążył zareagować. Ręka o długich chudych palcach chwyciła jego gardło i zwiększała wciąż siłę nacisku. Zdawało się, że krtań zaraz pęknie. Watcher wycelowany w czoło zmusił agenta do odrzucenia wroga, tym samym pozwalając zealocie odetchnąć.
-Na Lumena, człowieku... -wykrztusił z siebie poszkodowany. - Skąd w tobie tyle siły?
Jerry oczywiście nie odpowiedział. Zdawało się, że napięcie mięśni jego dłoni ustało dopiero teraz. Nawet zamachał nią bezwiednie w powietrzu, jakby rozluźniając. Coltis wiedział, że nadszedł już czas, aby zakończyć walkę.
-Najpierw imitujesz Pulsus Caeli, teraz bawisz się w podrzędnego dusiciela, który tchórzy na widok broni. A jesteś tylko nic nie znaczącym nieludzkim ścierwem, które nie dorasta mi do pięt. Pozwól więc, że zaprezentuję ci, na czym polega ta zabawa.
Używając obu rąk na przemian zealota w czerni trzy razy pokazał przeciwnikowi otwartą dłoń. Każdy z tych gestów wywołał gwałtowne, skierowane w kierunku jamy ustnej, szarpnięcie w płucach Roostera, który w efekcie porzygał się jak kilkumiesięczne dziecko i nic nie mógł na to poradzić. Teraz próbował złapać oddech, choćby centymetr sześcienny powietrza, jednak bezskutecznie. Postawił niepewny krok wprzód. Jeśli nie zaryzykuje szybkiego manewru, który przerwie czar, to na pewno się udusi. Wyskoczył odbijając się z całej siły od posadzki i zaczął młócić przestrzeń przed sobą pięściami. Uwalniał w zastraszającym tempie swoją wewnętrzną energię, tylko po to, by jak najwięcej z niej trafiło pewnego siebie rywala. Im bliżej znajdował się Babilończyk, tym mocniejsze były niewidzialne ciosy. Większości z nich uniknął, lecz w końcu jedno z potężniejszych uderzeń dotarło do celu zginając zealotę wpół i zbijając z nóg.
Jerry uśmiechnął się cwaniacko, gdy odzyskał oddech. Rozmasowując szyję podszedł parę kroków, po czym uniósł Coltisa za kołnierz płaszcza i przygniótł go do barierki. Upadek z piątego piętra na posadzkę, głową w dół, na pewno odbierze mu życie.
-Chętnie skoczę – odezwał się niespodziewanie rywal i niedbałym gestem wyrzucił metalową skrzyneczkę za siebie. Rooster otworzył szeroko oczy ze zdumienia i puszczając chwyt podążył przez zabezpieczenie za łupem. Skupił całą wewnętrzną energię i naparł na nią na limity własnego ciała, naginając granicę jego wytrzymałości. Od razu zauważył spowolnienie reakcji, ale wciąż miał nadzieję, że uda się złapać pakunek w locie oraz zaczepić ręką o jakiś fragment konstrukcji budynku na najbliższym możliwym piętrze. Jeśli to się nie uda, ostatecznie będzie musiał trafić w znajdującą się na parterze sadzawkę z rybami, postawioną jako atrakcja dla klientów.
Coltis zamiast czekać na rozwój wypadków wyskoczył za przeciwnikiem. Gdy ten posiadł już swój obiekt pożądania Sebastian złożył ręce wzdłuż ciała i szybko dopadł spadającego agenta, nie pozwalając mu wykonać drugiej części planu. To wszystko działo się nie dłużej niż sekundę, w zupełności wystarczającą, aby dokończyć chwilę wcześniej rozpoczętą inkantację.
-... Pulsus Caeli gere!
Od uderzenia zadrżały przezroczyste szyby wmontowane poniżej barierek i włączyły się alarmy kilku sklepów. Nie było już komu ich wyciszyć. Orphan stał na pierwszej kondygnacji podziwiając opadające właśnie fale wody, które wzbiły się po konturze sadzawki. Przez czystą, podświetloną wodę widać było pęknięcie w dnie, większe nieco niż sylwetka około dwumetrowego człowieka. Tego ciekawego obrazu dopełniał lecący jeszcze po potężnym odbiciu sojusznik. Chwilę później, niemal w tym samym czasie co wzbita w powietrze woda, upadł na posadzkę i przeturlał się kilka metrów nadaremnie próbując wyhamować. Na szczęście na drodze nic nie stało.
Orphan przy wtórze wyjących syren alarmowych odpiął taśmę pocisków do ciężkiego karabinu maszynowego i szybkim ruchem przeciągnął ją przed sobą trzymając powyżej otwartą, skierowaną skośnie dłoń. Poczekał, aż kilkanaście centymetrów kwadratowych cieczy, w pobliżu zrobionej przez Coltisa wyrwy, zmieni kolor na czerwony.
Drugi zealota wstał powoli, otrzepał płaszcz i spojrzał w górę na przyjaciela. Złapał rzucony przez niego dysk z zapisem większości starcia.
-A więc to tak wygląda PRAWDZIWE Pulsus Caeli - odezwał się Samael, zauważając przypadkiem leżącą na posadzce, rozbitą i od zawsze pustą, metalową skrzyneczkę.
Epilog - „Prolog: There can be only one!”
Kilka dni wcześniej.
-Rozpuścimy informację tym samym kanałem, dzięki któremu wykrył Draxa. Jeśli nasze informacje są prawidłowe, to pojawi się nie kto inny, jak wysoki nadczłowiek z irokezem.
-Z tego co wiem to nie jest typ zadania, którego mógłby się podjąć – oponował Coltis, ale Nicholas nie dawał się przekonać.
-Sebastianie, nie możemy ryzykować życia żadnej ważnej osobistości, a płotki są łatwe do sprawdzenia. Poza tym jestem niemal pewien, że przyjdzie. Opracuj dobry plan, weź ze sobą Samaela i po prostu go wykończcie.
-Dlaczego akurat ja? Jestem pewien, że Scordare zechciałby się zemścić.
Twarz Nicholasa pozostawała spokojna i nieprzenikniona, jak zwykle wyrażała troskę i zrozumienie. Coltis był pewien, że pod tą maską czai się złowieszczy uśmiech inkwizytora. Misericordius odezwał się w końcu z charakterystyczną dobrotliwością.
-Zrobicie to szybciej. Hayt mówił, że ten „kogut” , jak go nazwał, posługuje się twoją mocą. Na pewno zechcesz to zbadać osobiście. |
|
|
|
»Rooster |
#2
|
Agent
Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 52 Wiek: 35 Dołączył: 19 Wrz 2010 Skąd: inąd
|
Napisano 17-04-2011, 22:06
|
|
Przykro mi, ale natłok zajęć wszelakich nie pozwolił mi ukończyć walki na czas. Przepraszam Coltisa, bo wiem, że to żadna frajda wygrać walkowerem. Przepraszam też innych, jeżeli ktoś czekał na tę walkę.
Zapraszam do oceniania wpisu Coltisa, jestem pewien, że jest tego wart |
"Nobody calls me a chicken!"
----------------------------------
Here they come to snuff the Rooster.
You know he ain't gonna die! |
|
|
|
*Lorgan |
#3
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 21-04-2011, 22:51
|
|
Coltis – Wreszcie udało mi się wykombinować chwilę, żeby ocenić Twój wpis, a więc do rzeczy...
Od strony technicznej jest tak sobie. Zdarzały się powtórzenia, błędy interpunkcyjne i ogólnie tekst nie płynął przez głowę aż tak dobrze, jak powinien. Wyjątek stanowiły opisy walk, które wyszły całkiem klarownie.
Urzekła mnie za to taktyczna strona starcia. Było sporo udanego dramatyzmu, zgrabna fabuła w stylu, który szczególnie lubię i drobne, acz odpowiednio wpasowane, wątki poboczne (w pewnym sensie). Przegiąłeś trochę bawiąc się Kawari Gentei, ale ostatecznie nie zbulwersowało mnie to bardzo. Niezły nastrój wywołał też motyw "prawdziwego Pulsus Caeli" i dopracowana ze szczegółami charakterystyka tłustego strażnika. Szkoda, że zlikwidowałeś go w tak mało finezyjny sposób. Zapowiadało się coś ekscentrycznego
Koniec końców, wpis uważam za udany. Szkoda, że Rooster poddał się bez walki, bo mogłoby być co najmniej zajmująco.
Ocena: 7,5/10
______________________________________________________________
Oddaję swój głos na Coltisa. |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
»Matheo |
#4
|
Rycerz
Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 169 Wiek: 35 Dołączył: 11 Paź 2010 Skąd: Szczecin
|
Napisano 27-04-2011, 08:42
|
|
Coltis
Zacznę od strony fabularnej, która dla mnie zawsze jest tą ważniejszą. Było dobrze, ba bardzo dobrze. Podobały mi się rozegrania taktyczne nie wiem czemu szczególnie przypadło mi do gustu wyskoczenie zza barierki głównych bohaterów. Było to po prostu fajnie. "Utyty" Ochroniarz przypominał mi trochę mentalnością typowego polskiego ciecia siedzącego na bramie. Coś się dzieje trzeba się kryć. Ta postać właściwie miała swój wyjątkowy klimat i nie zgodzę się z Lorganem, że sposób eksterminacji Kenshiego za mało finezyjny. Choć może nie był mało finezyjny, ale idealnie pasujący do sytuacji jaką przedstawił nam wpis. Uważam również, że świetnym zagraniem było umieszczenie prologu na końcu, który w jakimś stopniu dopełnił całe
opowiadanie.
Strona Techniczna nie była zła, albo ja jak to mam w zwyczaju nie zauważyłem zbyt wielu błędów. Koniec końców nigdy specjalnie na to nie zwracam uwagi, no chyba, że ktoś pisze "żeka, rzaba czy traktożysta" xD Od są jakieś powtórzenia co przy długości wpisu jest zrozumiałe, jakieś tam przecinki. Jedyne co mnie irytowało to to, że czasami tekst szedł jak po grudzie zwyczajnie nie czytało się tego jak za dotknięciem magicznej rózgi tekst nie wchodził jak woda co może powodowało to c ja nazywam "wkradaniem się chaosu" cóż lekko się wkradł ale nie na tyle by odcisnąć się szczególnie na ocenie.
Ocena: 8/10
Matt Brown oddaje swój głos na Coltisa xD |
Granatowo Bordowy Świat W Naszych Głowach Od Najmłodszych Lat.... |
|
|
|
»Insoolent |
#5
|
Zealota
Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 195 Wiek: 33 Dołączyła: 20 Gru 2009 Skąd: Olsztyn, Warszawa
|
Napisano 28-04-2011, 22:15
|
|
Drogi Coltisie
Matheo napisał/a: | Jedyne co mnie irytowało to to, że czasami tekst szedł jak po grudzie zwyczajnie nie czytało się tego jak za dotknięciem magicznej rózgi tekst nie wchodził jak woda co może powodowało to c ja nazywam "wkradaniem się chaosu" cóż lekko się wkradł ale nie na tyle by odcisnąć się szczególnie na ocenie. |
Z powyższym jak najbardziej się zgadzam.
Co do błędów, to ja ich jakoś nie wyłapałam specjalnie, ale nie jestem polonistą
Bardzo interesujący pomysł na fabułę. Lubię takie :3 Poza tym, jak już dużo razy wcześniej wspominałam, podoba mi się Twój styl pisania i nie ma zmiłuj się, żebym znalazła coś złego, beznadziejnego czy gorszącego
W dalszym ciągu pozostajesz moim idolem
Ocena: 8/10 |
bo ja też chcę mieć posty przedzielane kreską ! |
|
|
|
^Pit |
#6
|
Komandor
Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567 Wiek: 34 Dołączył: 12 Gru 2008
|
Napisano 30-04-2011, 23:11
|
|
Coltis
Zacznę od tego, co lubię najbardziej przy czytaniu i tworzeniu historii - od muzyki. To ona kształtuje tempo, nastrój, w zasadzie wszystko. Całkiem niezły i niesztampowy wybór. Dzięki temu część opisów byłem w stanie przepisać sobie na język anime (np kamera powoli ukazująca postać od dołu i gdzieś w połowie szybki ruch do poziomu głowy - by zgrać to z muzyką). Nie wiem czy bawiłeś się w synchronizację, bo dla mnie w większości przypadków te kawałki to tylko taki dodatkowy bajer, jakiegoś większego zgrania nie zauważyłem (albo ja czytam za szybko )
Fabuła? Co można przemycić w pojedynku? Sporo taktyki, jak widać. Polubiłem ten kawałek z walką w zwarciu. Szabla w wykonaniu Coltisa zawsze będzie mi się już kojarzyła z kreacją kapitana Nemo z "ligi niezwykłych dżentelmenów". Chodzi mi o moment w filmie kiedy rzeczony kapitan wyciąga swoją broń (bułat? Spathę?) i stojąc w miejscu siecze bardzo szybko i precyzyjnie - i tak też mi się przez moment objawił ten fragment.
Co było jeszcze fajne? Współpraca z frakcją, namierzenie celu. Sprytne.
Technicznie jest dobrze. W kilku miejscach zdarzyły się powtórzenia bardzo blisko siebie. To w sumie naturalna kolej rzeczy przy takiej masie tekstu, aczkolwiek wypadało by sprawdzać fragmenty na bieżąco.
Do poziomu Lorgana jeszcze troszeczkę ci brakuje. Staraj się zniwelować powtórzenia, pamiętaj też o pisaniu z pewnym kredytem czasowym bo potem chaos i pisanie na szybko może skutecznie przeszkadzać, co skutkuje chaosem -takim, jak u ciebie gdzieś pod koniec (o i o co chodziło z tą taśmą naboi do karabinu? Muszę to przeczytać jeszcze ze 3 razy chyba.). Wiem z autopsji xD
8/10 |
|
|
|
*Lorgan |
#7
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,1 sekundy. Zapytań do SQL: 14
|