7 odpowiedzi w tym temacie |
^Coyote |
#1
|
Komandor
Poziom: Genshu
Stopień: Shinobi Bushou
Posty: 669 Wiek: 35 Dołączył: 30 Mar 2009 Skąd: Kraków
|
Napisano 30-04-2010, 17:23 [Poziom 1] Coltis vs Coyote - walka 1
|
|
Życzę powodzenia mojemu przeciwnikowi, bo mu się przyda
Legenda:
- Coyote
- Coltis
Polowanie III: Nie tylko wiara czyni cuda
Minął rok, a ja wciąż tu jestem. W zatłoczonym, gnijącym od wewnątrz molochu zwanym Ishimą. Czasem zastanawiam się, czy po spełnieniu moich obowiązków wobec wywiadu będę jeszcze potrafił powrócić na łono natury. Sanbetsu zmienia nawyki, zachowanie, a w końcu też i samego człowieka. Boję się, że przeistoczę się w bezmózgiego zombie.
Tęsknię. „Ciekawe czy coś się zmieniło w domu?”, pytam samego siebie w myślach za każdym razem, gdy widzę reklamę biura turystycznego zachęcającego do wyprawy w niezbadane lasy Khazaru.
- Hej, nie śpimy! – zaczepił mnie jakiś policjant.
Siedziałem na ławce i chyba przysnąłem, bo kiedy ostatnio sprawdzałem, było jeszcze dość jasno na niebie. Przeciągnąłem się i wstałem. Od ponad miesiąca nie dostałem żadnych rozkazów. Błąkałem się więc to tu, to tam, starając się znaleźć cokolwiek ciekawego do roboty. Zawsze kończyło się jednak na tym, że popadałem w czczą zadumę nad domem i ciekawszymi wydarzeniami z mojego życia.
Ruszyłem w kierunku mieszkania, które wynajmowałem przez ostatnie kilka miesięcy. Nic szczególnego: dużo miejsca, mało mebli, żebym mógł sobie od czasu do czasu poćwiczyć. Jeszcze zanim otworzyłem drzwi, do moich uszu dobiegł dźwięk pikającego faksu. Przekręciłem klucz i wszedłem do środka.
Przefaksowana wiadomość była krótka i porządnie zaszyfrowana. Usiadłem przy stole i zacząłem tłumaczenie. Kwadrans później, ocierając krople potu z czoła, przeczytałem: „Sebastian Infulentius, Babilończyk. Długie blond włosy, średniego wzrostu, szczupły. Zealota, wyjątkowo niebezpieczny. Jutro o 14 przylatuje lotem 11973. O 20 ma znajdować się w rękach Ishimskiej policji. Po wykonaniu zadania zamelduj się w sztabie głównym.”
Przez kilka minut przyglądałem się wiadomości, jakby nie do końca rozumiejąc jej sens. Coś mi bardzo nie pasowało, ale kompletnie nie wiedziałem co. Wreszcie utkwiłem wzrok w ostatnim zdaniu.
- ...zamelduj się w sztabie głównym... – powtórzyłem na głos. – Przecież sztab główny jest w Tenri! – niemal krzyknąłem. – Wracam do domu!
Wydobyłem spod łóżka walizkę z ubraniami. Jeśli to miało być moje ostatnie zadanie w Ishimie, postanowiłem zrobić wszystko, żeby było również najskrupulatniej wykonane...
***
Następnego dnia lot 11973 zakończył się bez opóźnienia. Z samolotu na Ishimskie lotnisko wysiadło blisko 60 pasażerów. Wśród nich znajdował się młody, blondwłosy Babilończyk odziany w szary strój z koloratką. W ręku trzymał niewielką walizkę podróżną. Skierował on swoje kroki w stronę wyjścia, a gdy już tam dotarł, zaczął wyglądać taksówek. Podszedł do tej, która wydała mu się najlepsza, wsiadł do środka i polecił kierowcy, by zawiózł go do jakiegoś porządnego hotelu. Kiedy dotarł na miejsce, poczuł dziwną potrzebę poprawienia swojego wyglądu. Zanim więc udał się do recepcji, zaszedł do łazienki. Spojrzał w lustro, szukając niesfornych kosmyków, ropy w okolicach oczu i plam na ubraniu. Nie wiedzieć czemu, nie opuszczało go wrażenie, że wygląda niechlujnie. W końcu, po niemal dziesięciu minutach uznał, że wszystko z jego wyglądem w porządku i poszedł do recepcji.
- Poproszę pokój. Najlepiej żeby był słoneczny – zażądał, kładąc na ladę kartę kredytową.
- Na jak długo pan się u nas zatrzymuje? – zapytała młoda recepcjonistka uśmiechając się przymilnie.
- Pięć dni. A... zapomniałbym. Zamawiam budzenie codziennie o piątej – odparł.
- Ma pan ze sobą jakiś większy bagaż?
- Tylko podręczną walizkę.
- W takim razie proszę, oto pana klucz. Pokój znajduje się na szóstym piętrze.
Babilończyk skłonił się lekko i odszedł. Na górę kursowały cztery przeszklone windy, z których widać było całą główną część hotelu. Wsiadł do jednej z nich w towarzystwie wyjątkowo dziwnego boya. Nie dość, że facet był trochę zbyt stary na tego typu robotę, to jeszcze miał krzywo zapięte guziki od kamizelki.
- Pana pierwszy raz w Ishimie? – zagaił boy, gdy tylko winda ruszyła w górę.
Miał dziwnie brzmiący i subtelny głos. Z niewiadomych przyczyn wydawał się jednak znajomy.
- Przepraszam, czy my się znamy?
- Nie wiem – odparł lekko zdziwiony mężczyzna. – Nazywam się Kurokotsu, Inumaru Kurokotsu jeśli to w czymś pomoże.
- Sebastian Infulentius – przedstawił się Babilończyk. – Chyba jednak przeczucie mnie myliło.
- Tak to już bywa z przeczuciami – zaśmiał się cicho Inumaru. – Czasem mogą wpędzić w spore kłopoty, jeśli się im za bardzo zaufa.
Dźwięk w windzie oznajmił, że dotarła już na szóste piętro.
- O, wysiadam tutaj – zauważył Sebastian. – Miłego dnia życzę.
Boy skłonił się w pożegnalnym geście.
Pokój okazał się bardzo ładnie urządzony. Duże łóżko stało na środku przestronnego pokoju, z którego prowadziły drzwi na zewnątrz oraz do niewielkiej łazienki. Niemal całą ścianę naprzeciw wejścia zajmowały dwa ogromne okna. Widać przez nie było parking i niewielki park z huśtawkami dla dzieci.
Sebastian wszedł do łazienki i opłukał sobie twarz. Do umówionego spotkania miał jeszcze kilka godzin i postanowił ten czas przeznaczyć na relaks. Wrócił do sypialni i położył się na pościelonym łóżku. Przez chwilę leżał wpatrzony w sufit, później usnął.
Obudziły go podniesione głosy na korytarzu i dźwięk opuszczanej klamki. Kiedy otworzył oczy, ujrzał obok siebie otwartą torbę pełną pieniędzy i czyjś czarny płaszcz.
- Co jest grane? – zapytał sam siebie zdziwiony, po czym drzwi do pokoju otworzyły się z hukiem.
Wpadło przez nie trzech uzbrojonych i ubranych w kamizelki kuloodporne mężczyzn.
- Na ziemię! – rozkazał jeden z nich.
- Panowie, to chyba jakieś nieporozumienie... – zaczął Babilończyk.
- Na ziemię mówię!
***
Przybyłem na lotnisko dwie godziny przed przylotem mojego celu. Miałem ze sobą torbę, w której schowany był mój czarny płaszcz. Sam ubrany byłem w bluzę i jeansy. W informacji dowiedziałem się, że lot 11973 zakończy się o planowanej porze. Poszedłem później na parking i wsiadłem na tylne siedzenie jednej ze stojących tam taksówek.
- Gdzie? – zapytał kierowca, co było ostatnim słowem jakie wypowiedział w życiu.
Płynnym ruchem skręciłem mu kark i przesunąłem na siedzenie pasażera.
To chyba najbardziej podobało mi się w wielkich miastach. Nikt niczego nie widzi. Gdybym podobnego czynu dopuścił się w miejscu pozbawionym tłumu, z pewnością ktoś zwróciłby uwagę.
Przesiadłem się za kierownicę i odjechałem w ustronne miejsce, żeby pozbyć się ciała. Wybrałem budowę, gdzie ktoś świeżo wylał fundamenty. Wrzuciłem tam truposza i patrzyłem, aż całkowicie zatopi się w płynnym betonie. Miałem jeszcze trochę czasu, ale postanowiłem mimo to wrócić na lotnisko.
O 14:15 pojawił się mój cel. Babilończyk, jak każdy nowoprzybyły do Ishimy rozglądał się za taksówką. Korzystając z mocy pozwalającej mi manipulować emocjami pomogłem mu odrobinę w wyborze. Wsiadł do mojego samochodu.
- Gdzie? – zapytałem śmiejąc się w duchu, że dokładnie tak samo zapytał mnie zamordowany niedawno taksówkarz.
- Zawieź mnie do jakiegoś porządnego hotelu.
Skinąłem lekko głową i uruchomiłem silnik.
Znalezienie odpowiedniego miejsca nie zajęło mi dużo czasu. Przez ostatni rok zdążyłem poznać miasto tak dobrze, jakbym mieszkał w nim od dziecka. Wybrałem hotel „Paradise”. Nie był strasznie drogi, a posiadał to, co było niezbędne do wykonania mojego planu: kasyno.
Podwiozłem Babilończyka pod główne wejście i zainkasowałem pieniądze. Niby nic, a jednak dodatkowa korzyść. Nie mogłem pozwolić, żeby Infulentius za szybko wynajął pokój. Po raz kolejny odwołałem się więc do manipulacji emocjami. Tym razem sprawiłem, że biedak stracił poczucie akceptacji dla własnego wyglądu. Przez jakiś czas powinno go to zająć.
Odjechałem na hotelowy parking i wszedłem do hotelowego holu rozglądając się za boyami o posturze podobnej do mojej. Wreszcie wypatrzyłem odpowiedniego kandydata.
- Możesz mi pomóc? – zapytałem go z zafrasowaną miną.
- Coś się stało? – odparł grzecznie.
- Drzwi do mojego pokoju chyba się zacięły. To na pierwszym piętrze.
Razem z chłopakiem udałem się pod drzwi w mało uczęszczanym skrzydle budynku, gdzie silnym ciosem pozbawiłem go przytomności i upchnąłem w składziku na szczotki. „Zmarnowałem już za dużo czasu”, pospieszyłem się w myślach i najszybciej jak umiałem, przebrałem się w ciuchy ogłuszonego boya. Zaraz potem zbiegłem po schodach do recepcji.
- Cholera – zakląłem cicho pod nosem, gdy nie zauważyłem tam Babilończyka.
Rozejrzałem się uważnie dookoła. Infulentius szedł powoli w kierunku windy. „Mam cię”, pomyślałem i szybko do niego podbiegłem. Razem weszliśmy do środka.
- Pana pierwszy raz w Ishimie? – zagaiłem, gdy tylko winda ruszyła w górę.
- Przepraszam, czy my się znamy? – Mój rozmówca niespodziewanie odbił pytanie.
- Nie wiem – odparłem lekko przestraszony, że mój plan może się sypnąć. – Nazywam się Kurokotsu – wypaliłem - Inumaru Kurokotsu jeśli to w czymś pomoże.
- Sebastian Infulentius – przedstawił się Babilończyk. – Chyba jednak przeczucie mnie myliło.
- Tak to już bywa z przeczuciami – zaśmiałem się cicho, trochę uspokojony. – Czasem mogą wpędzić w spore kłopoty, jeśli się im za bardzo zaufa.
Dźwięk w windzie oznajmił, że dotarła już na szóste piętro.
- O, wysiadam tutaj – zauważył Sebastian. – Miłego dnia życzę.
Skłoniłem się w pożegnalnym geście, spojrzałem do których drzwi podchodzi i pojechałem wyżej. Wysiadłem na następnym piętrze, gdzie w łazience przebrałem się w swój płaszcz. Z kieszeni spodni zabrałem jeszcze tzw. klucz główny, dzięki któremu mogłem wejść do każdego z wynajmowanych pokoi w hotelu. Ponownie wsiadłem do windy i zjechałem na piętro Babilończyka. Rozejrzałem się, czy nikt nie idzie i przytknąłem ucho do jego drzwi. Cisza. Najdelikatniej jak umiałem włożyłem klucz do zamka i przekręciłem. Drzwi ustąpiły. Infulentius leżał bez ruchu na łóżku. Chyba spał. Nie mogłem sobie jednak pozwolić na chyba. Wprowadziłem go więc moją mocą w bardzo zrelaksowany stan. Tak zabezpieczony wyszedłem i skierowałem się do kasyna. Akurat krupier w towarzystwie trzech ochroniarzy przenosił gdzieś sporą sumę pieniędzy. Nie zastanawiając się długo skoczyłem na nich, powalając wszystkich na ziemię. Wepchnąłem garść pieniędzy do torby, w której wcześniej niosłem płaszcz i wybiegłem w towarzystwie krzyków wystraszonych gości.
Po schodach dostałem się na szóste piętro i cichusieńko wszedłem do pokoju Babilończyka. Był w takim samym stanie, jak widziałem go ostatnio. Ostrożnie położyłem przy nim torbę i swój płaszcz. Następnie wyszedłem na korytarz.
Nie musiałem długo czekać, żeby natknąć się na w pełni zmobilizowanych ochroniarzy kasyna. Udając zdziwienie wskazałem im pokój, do którego rzekomo wbiegł mężczyzna w czarnym płaszczu. Stanąłem nieopodal i czekałem na rozwój wypadków.
- Na ziemię! – usłyszałem rozkaz jednego z ochroniarzy.
- Panowie, to chyba jakieś nieporozumienie... – zaczął ledwo przytomny Babilończyk.
- Na ziemię, mówię!
Zaległa chwilowa cisza, po której padły jakieś niezrozumiałe dla mnie słowa. „Work serwis kresów plus kogoś pocięli”*, kompletnie nie wiedziałem o co chodzi. Następnie usłyszałem jak trzy ciała ze sporym impetem uderzają o ścianę. W zasadzie dwa uderzyły o ścianę, a jeden o drzwi, które w dodatku niedługo później się otworzyły. Zbliżyłem się szybko i ujrzałem w nich Infulentiusa. Stał zaledwie metr ode mnie. Przetransformowałem się i z całej siły grzmotnąłem go pięścią w twarz. Niesiony siłą mojego ciosu spadł na łóżko w wynajmowanym przez siebie pokoju. Zupełnie nieprzytomny. Wróciłem do ludzkiej postaci i zacząłem cucić ochroniarzy. Musiałem jeszcze wymyślić jakąś bajkę, w jaki sposób „złodziej” stracił przytomność i nabawił się „chronicznego zmiażdżenia nosa”. Poza tym, zadanie miałem wykonane.
* To źle zasłyszana inkantacja "Vox servi quaeso: Pulsus Caeli gere!", która uruchamia jeden z czarów Coltisa |
"No somos tan malos como se dice..."
"Nie jesteśmy tacy źli jak się o nas mówi..."
|
|
|
|
RESET_Coltis |
#2
|
Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 36 Dołączył: 27 Cze 2014
|
Napisano 10-05-2010, 00:04
|
|
Coyote
Coltis
Ishima to straszne miejsce – zatłoczone, ciasne i duszne. Żyją tam ludzie, liczni niczym mrówki, każdy pędzący w pośpiechu w swoją stronę, o ile jest to akurat możliwe. Nie byłoby źle, gdyby miasto działało jak mrowisko, gdzie pomimo tłoku ruch trwa nieprzerwanie, bez kolizji i przestojów. Niestety Sanbetański port daleko miał do tego ideału. Natura tworzyła wspaniałe i niezastąpione wzorce, z których korzystać mógł każdy i to zupełnie za darmo. Problem tkwił w tym, że niewielu potrafiło dostrzec potencjał drzemiący w prostych instynktownych rozwiązaniach.
- Nie umywacie się nawet do insektów – rzucił pod adresem obywateli Sanbetsu człowiek w płaszczu, siedzący na wielkim kontenerze i spoglądający na zabetonowane wybrzeże zatoczki. W jego głosie słychać było wyraźny Khazarski akcent. Niewielki statek pasażerski poruszał się leniwie przez parę minut w pobliskim kanale i w końcu zakończył podróż. Z pokładu wysypała się garstka ludzi, a wśród nich znalazł się szczupły długowłosy blondyn w ciemnym okryciu. Szaman natychmiast zwrócił na niego uwagę przypominając sobie opisy dołączone do wiadomości od dowództwa.
- Pojawiłeś się, ptaszku – uśmiechnął się pod nosem i zeskoczył ze zbiornika. - Zaczynamy więc zabawę.
***
Jasnowłosy zealota wyszedł na betonowy brzeg i roglądnął się wokół. Pośród setek identycznych kontenerów wciąż jeszcze uwijali się robotnicy, ładując i rozładowując, przenosząc towar na statki i do magazynów, przy pomocy sprawnych mobilnych dźwigów. Ruch w porcie panował nieustannie. O każdej porze dnia i nocy przybywali handlarze oraz podróżni. Kontrolę nad tym wszystkim sprawował urząd celny. Sprawdzano dokładnie dokumenty oraz bagaż i ładunek. Czy był to statek towarowy, czy pasażerski, procedury były takie same, a dzięki temu udało się zealotom osiągnąć jedną rzecz – sprawą nie interesowała się Agencja. Służba wykonywała doskonale swoje obowiązki, więc na posterunkach nie trzymano nadludzi. Wszelkie próby nielegalnego handlu lub wkroczenia na terytorium Sanbetsu spełzały na niczym, gdyż dodatkowo porządku strzegła tu milicja portowa. Pozostał tylko mały problem. Kraj uważał się za bezpieczny i wysyłał agentów tylko w nadzwyczajnych okolicznościach, ale nie była to jedyna siła, która miała w Ishimie coś do powiedzenia. Rycerze i szamani działający w ukryciu – to ich należało się obawiać.
Zadanie było proste. Dostarczyć zapłatę i odebrać towar, czyli małą skrzyneczkę o tajemniczej zawartości. Ze wszystkich biorących udział w akcji jedynie biskup wiedział, co znajduje się w środku. Zealoci darzyli go ogromnym zaufaniem, więc najbardziej oczywiste pytanie – "co kupujemy?" - nigdy się nie pojawiło.
Coltis przestał się rozglądać, gdy był już pewien, że zwrócił na siebie uwagę. Jego przeciwnik na pewno już tu był. Łowca Ishimy, Khazarski pies. Dzisiejszej nocy tylko jego działania mogły pokrzyżować plany Babilonu.
Postać w ciemnym płaszczu obserwowała jasnowłosego zealotę zza kontenera. Wokół było dużo ludzi, więc trzeba było wywabić wroga w miejsce, gdzie spokojnie możnaby się nim zająć. Szaman skupił się na emocjach zagnieżdżonych w głowie Infulentiusa i zmienił je nieco na swoje potrzeby. Poczucie bezpieczeństwa spłynęło na Babilończyka niczym łaska nadana przez Lumena. Blondyn zawiesił czujność i zdecydował się iść prosto do wyznaczonego celu. Miał wrażenie, że nic nie stoi mu na przeszkodzie i był niemal pewien, że przeciwnik niczym go nie zaskoczy. Niestety już dał się nabrać. Tymczasem sprytny Khazarczyk usunął się w cień i z ukrycia śledził oponenta, gotów uderzyć w najdogodniejszym momencie. Najlepiej w czasie dokonywania wymiany. Szaman Coyote był znakomicie poinformowany. Wiedział sporo o detalach misji zealoty, znał jego rysopis. Teraz wystarczyło tylko wyeliminować go z gry i sprawić, aby przedmiot nie trafił w jego ręce. Jedyną trudnością było zidentyfikować właściwy obiekt, oraz miejsce. Pewny swego bezpieczeństwa przeciwnik powinien bez mrugnięcia okiem pójść prosto do celu.
Coltis szedł między zbiornikami, kierując się coraz bardziej wgłąb. Zagadką pozostawało, czy przejdzie na wylot, czy też zatrzyma się gdzieś w ustronnym miejscu, aby spotkać się z drugą stroną transakcji. Często wracał po parę metrów i rozglądał się spokojnie, nie zauważając jednak szamana. Trwało to już ponad piętnaście minut i Khazarczyk zaczynał się denerwować: "Co mu tak długo schodzi? Czyżby kontrachent się spóźniał?" Postanowił wycofać nadaną przeciwnikowi emocję, aby tym razem strachem i niepewnością popchnąć go do działania. Zealota natychmiast oprzytomniał i chwycił pewniej broń, którą niósł już od jakiegoś czasu w ręce. Skierował się teraz w zupełnie innym kierunku i pewnie stawiał kroki. Zbliżał się do kryjówki Coyote'a i ten zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem nie został wcześniej zauważony.
- Wyłaź stamtąd, psie! – usłyszał głos blondyna. Nie było już potrzeby się ukrywać. Szaman z niedowierzaniem postąpił krok wprzód, a jego płaszcz zafalował w ciemności.
- Jak długo wiesz, że cię śledzę?
- Od jakiegoś czasu. Ostrzegano mnie przed twoimi zdolnościami. Muszę przyznać, że do tej pory nie jestem pewien jakiej sztuczki na mnie użyłeś.
- Nie pozostawiasz mi wyboru, klecho. Powiedz gdzie masz dokonać wymiany, a oszczędzisz życie.
- Powiedz jeszcze słowo, a pożegnasz się ze swoim szybciej niżbyś chciał – zadrwił Coltis i błyskawicznie wycelował w przeciwnika swojego Dragoona. Jakże wspaniałe to było uczucie, mieć kogoś na muszce, ze spustem naciśniętym do połowy. Wystarczyło pewniej złapać rękojeść. Kula poleciała z olbrzymią prędkością i jedynie dzięki instynktowi szamana chybiła celu. Z przestrzelonego kontenera zaczęła wylewać się jakaś ciecz. Szaman nie tracił czasu i natychmiast się przeobraził. Oczy zasnuła złota mgiełka, a uszy wydłużyły się znacznie. Włosy na całym ciele zwiększyły nieco długość i kąt pod jakim wystawały ze skóry. Pazury gotowe przelać krew błyszczały w nikłym świetle księżyca, tłumionym przez granatowe chmury sunące nad Ishimą.
Odmieniec rzucił się na przeciwnika. Musiał za wszelką cenę zmniejszyć dystans i wyeliminować z walki broń palną. Coltis nie dawał jednak szans. Pociski chybiały o milimetry i z każdym strzałem celność wzrastała. Coyote wybił się mocno i skoczył na najbliższy kontener, po czym odepchnął się swoimi potężnymi nogami w kierunku przeciwnika. Tak szybkiego kontrataku zealota się nie spodziewał. Cios szponiastej łapy skierowany został na głowę i Babilończyk postanowił obniżyć postawę, aby go uniknąć. W tym momencie druga ręka Khazarczyka wbiła mu się w brzuch i odrzuciła parę metrów do tyłu. Coltis spadł boleśnie na beton, ale natychmiast kontynuował ostrzał. Dwa pociski trafiły przeciwnika, ale ten ani drgnął.
- Gdzie jest przedmiot, który miałeś kupić? Mów albo zginiesz.
Coltis roześmiał się głośno i spojrzał na przeciwnika z pogardą.
- Na statku idioto. Płynie właśnie do Babilonu.
Szaman nagle zaczął wszystko rozumieć. Zealota nie szedł prosto do celu, ponieważ go nie miał. To była przynęta. Przez szpary między kontenerami zauważył odpływający statek i rozpędził się, aby przeskoczyć przeszkody i dogonić uciekający obiekt zadania. Na tą chwilą czekał Coltis. Wystrzelił ostatni pocisk z Dragoona i zanim ten doleciał, wypowiedział inkantację.
- Vox servi quaeso: Pulsus Caeli gere.
Niebiańska Pięść dosięgnęła odmieńca i wbiła go całkowicie w ścianę zbiornika, a kula przeleciała na wylot na wysokości łopatki. Szaman stracił od uderzenia przytomność i pozostał wciśnięty w kontener.
- Szczeniak – rzucił w stronę przeciwnika Infulentius, kierując się spokojnie z powrotem do portu. |
|
|
|
*Lorgan |
#3
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 10-05-2010, 10:29
|
|
Coltis – Popełniłeś całkiem sporo błędów interpunkcyjnych (zwłaszcza we wstępie) i w irracjonalny sposób rozgryzłeś położenie Coyote'a na początku walki. Tego drugiego zresztą również potraktowałeś jak nowicjusza: dlaczego niby miał zdejmować z Ciebie moc? Czekałeś przecież według niego na kontrahenta, więc nic by to nie przyspieszyło.
Samo starcie zajęło Ci ok. półtorej akapitu. Przeważnie nie mam zastrzeżeń do tak "szybkich rozwiązań", ale w tym przypadku czuję wyraźny niedosyt, bo wydarzenia rozkręcały się naprawdę ciekawie. Za szybko uciąłeś akcję i zdradziłeś, co się dzieje z tajemniczym przedmiotem. Ostatnie zastrzeżenie mam do dialogów, które brzmią, jakby były częścią zupełnie innej i znacznie słabszej pracy.
Ocena: 6/10
______________________________________________________________
Coyote – Przede wszystkim chciałbym wiedzieć ile czasu zajęło Ci sporządzenie tego tekstu W razie czego wiesz gdzie znajduje się moja skrzynka PW.
Walka w Twoim stylu z delikatną nutą nowych rozwiązań. Nie wiem czy dobrze zgaduję, ale sądzę że za główną inspirację służył Ci wpis Kalamira ścierającego się z Naoko. Nie zrezygnowałeś wprawdzie z wymierzenia przeciwnikowi fangi w nos, ale w istocie było dość podobnie. Miła i sensowna strategia. Szkoda tylko, że Twój bohater nie posiada tej umiejętności (poziom pierwszy wystarczyłby w zupełności – właśnie dlatego w ostatniej chwili postanowiłem zaniżyć Ci jeszcze ocenę o pół punktu). Aktorstwo wykorzystałeś właśnie tak, jak wyobrażałem sobie tę umiejętność na tym stopniu opanowania, brawo.
Generalnie wpis jest odrobinę zbyt "biegnący" – pewne wydarzenia następują zbyt szybko po sobie, nie dając czytelnikowi czasu na oswojenie się z kreowanym przez Ciebie światem. Reszta jest bez zarzutu.
Ocena: 6,5/10
______________________________________________________________
Oddaję swój głos na Coyote'a. |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
»Insoolent |
#4
|
Zealota
Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 195 Wiek: 33 Dołączyła: 20 Gru 2009 Skąd: Olsztyn, Warszawa
|
Napisano 10-05-2010, 17:27
|
|
Coyote - kiedy przeczytałam Twój wpis przed tym jeszcze zanim swoją walkę wrzucił Coltis, przyznam szczerze, że mi się nie spodobał. Był dla mnie za prosty. Taki: "przyszedłem, zrobiłem to i to, dostał, wygrałem i jest git". Nie był porywający. Miałam taki niedosyt chyba po wcześniejszych walkach Coltisa. Jednak moja opinia uległa zmianie. Zdecydowanie Twój wpis góruje nad wpisem przeciwnika. Nie podoba mi się końcówka.
Cytat: | Stał zaledwie metr ode mnie. Przetransformowałem się i z całej siły grzmotnąłem go pięścią w twarz. Niesiony siłą mojego ciosu spadł na łóżko w wynajmowanym przez siebie pokoju. Zupełnie nieprzytomny. Wróciłem do ludzkiej postaci i zacząłem cucić ochroniarzy. Musiałem jeszcze wymyślić jakąś bajkę, w jaki sposób „złodziej” stracił przytomność i nabawił się „chronicznego zmiażdżenia nosa”. Poza tym, zadanie miałem wykonane. |
Napisałeś ją jak dla mnie na odwal, mógłbyś to w ciekawy sposób rozwinąć.
Coltis - I tu następuje mega wielkie rozczarowanie. To nie jest wpis na miarę Twoich możliwości. Zawiodłeś mnie i to baaardzo. Wiesz jakie miałam pierwsze wrażenie po przeczytaniu Twojej walki? Że zrobiłeś go na szybko. Nie wiem, może rzeczywiście nie miałeś czasu, zapomniałeś czy Bóg wie co. Wiem jedno: wpis mocno przeciętny.
Zapowiadało się ciekawie, skończyło beznadziejnie. Do tego dochodzą jeszcze błędy interpunkcyjne i "niżbyś" pisane łącznie (ale wiem, że to akurat niedopatrzenie).
Ocena:
Coyote - 6,5/10
Coltis - 5/10 - przeciętny wpis, przeciętna ocena. Mam nadzieję, że więcej mnie negatywnie nie zaskoczysz. |
bo ja też chcę mieć posty przedzielane kreską ! |
|
|
|
»Irinn |
#5
|
Agent
Poziom: Keihai
Posty: 63 Wiek: 36 Dołączyła: 17 Gru 2008 Skąd: Lublin/Wolverhampton
|
Napisano 10-05-2010, 18:51
|
|
Coyote
Powiem tak - błędy interpunkcyjne w takich ilościach w dużym stopniu utrudniają czytanie, co przynajmniej w moim przypadku sprawia, że walka już od samego początku znacząco traci na wartości. Dodatkowym 'przeszkadzaczem' są krótkie, jakby wyszczekiwane zdania. Dochodzą do tego jeszcze błędy stylistyczne i językowe, słowa, które niekoniecznie pasują do tego, co prawdopodobnie chciałeś powiedzieć, oraz źle zbudowane zdania. Inna sprawa, że czytając twoją walkę mam wrażenie jakbym czytała solucję do jakiejś gry, ale to może dlatego, że piszesz w pierwszej osobie. Co do samej walki - czemu tak krótko? Walka powinna być jednak bardziej rozbudowana. Ponadto zastanawia mnie fakt, że Coltis tak na dobrą sprawę w ogóle nie brał udziału w walce samej w sobie, nie bronił się zupełnie, pyk i po sprawie.
Podsumowując - mogło, i powinno, być lepiej.
Ocena: 4
Coltis
Tak jak i u przeciwnika, w twoim wpisie pojawiły się błędy interpunkcyjne, mniej, ale jednak. Dodatkowym minusem wpisu są literówki, i słowa, które moim skromnym zdaniem, mimo że pewnie w jakichś słownikach lub dialektach istnieją, ranią język polski (np. 'rozglądnął', może i jestem przeczulona, ale według mnie powinno być 'rozejrzał'). Pojawiają się niestety również błędy stylistyczne, co sprawia, że w moim mniemaniu walka staje się mniej wartościowa. Plus za walkę samą w sobie, twój przeciwnik przynajmniej coś robił... Fabularnie walka także wypada lepiej.
Ocena: 5 |
|
|
|
^Genkaku |
#6
|
Tyran Bald Prince of Crime
Poziom: Genshu
Stopień: Senshu
Posty: 1227 Wiek: 39 Dołączył: 20 Gru 2009 Skąd: Raszyn/Warszawa
|
Napisano 11-05-2010, 22:09
|
|
Coyot
Zacznę od tego, że w twoim wpisie Coltis wydaje mi się jakiś taki... nie Coltisowaty. Jak czytam jego kartę postaci, i poprzednie walki to wydaje mi się, że stanowczo nie jest to człowiek który w windzie do boya rzuca: "- O, wysiadam tutaj – zauważył Sebastian. – Miłego dnia życzę. "
Poza tym, nie chce mi się wierzyć, że Coltis nie zauważył iż taksówkarz i boy w windzie to ta sama osoba. Cała "intryga" wydaje mi się byle jaka. Wrabiasz przeciwnika w prosty napad na kasyno ? Ta końcowa fanga w nos za łatwo ci poszła. Coltis ma więcej szybkości, nie rozumiem więc jakim sposobem dałeś radę się przetransformować i jeszcze uderzyć go szybciej niż on zdołał zareagować. Jak dla mnie kompletnie nie doceniłeś przeciwnika i kiepsko go odegrałeś. Trochę to grubymi nićmi szyte. Średnio mi się podoba. Co do samego opowiadania czyta się przyjemnie.
Ocena : 5
Coltis:
Jak porównam tą walkę do walki z Kalamirem którą napisałeś albo do tej ze mną to wypada wyjątkowo kiepsko. Spodziewałem się czegoś na miarę wcześniejszych wpisów. Wyszedł przeciętniak. W zasadzie jest tak bardzo przeciętne, że nie wiem co napisać Generalnie na pewno lepiej odegrałeś Coyota niż on ciebie. Zakończenie jest o wiele ciekawsze. To wszystko masz na plus. Ogólnie twoja walka podobało mi się minimalnie bardziej.
Ocena: 5,5 |
|
|
|
»Kalamir |
#7
|
Yami
Poziom: Genshu
Posty: 1033 Wiek: 36 Dołączył: 21 Lut 2009
|
Napisano 12-05-2010, 09:37
|
|
genkaku napisał/a: | że Coltis nie zauważył iż taksówkarz i boy w windzie to ta sama osoba. | właśnie od tego jest skill aktorstwo xD ja robiłem lepsze rzeczy xD no ale ja mam na poziomie 3... dla mnie było ok.
Coyote
1. „Życzę powodzenia mojemu przeciwnikowi, bo mu się przyda” i tak zaczyna walkę prawdziwy wojownik xD nie wchodzi w dupę kurtuazją tylko kopie w nią z glana (że w dupę).
2. Narracja pierwszej osoby – masz u mnie już drugiego plusa za wstęp.
3. Nie dostałeś misji od roku? Niestety, twój kraj jest do dupy xD chyba wszystkich twoich szamańskich kolegów zabił jakiś przystojny i dowcipny Nagijczyk. Ciesz się.
4. Czy Coltis życzył ci miłego dnia? Coltis?
5 – Czy my się nie znamy? xD to nabrało piękna dopiero po akcji z taksówką
6. byłeś w mundurku boya hotelowego i wymyśliłeś sobie imię? Powinieneś mieć plakietkę z nazwiskiem. Chyba, że to było imie tego chłopaka… a może Colitis się nie zorientował ?!
7. Stał zaledwie metr ode mnie. Przetransformowałem się i z całej siły grzmotnąłem go pięścią w twarz. Niesiony siłą mojego ciosu spadł na łóżko w wynajmowanym przez siebie pokoju.<--- tu mogłeś skończyć walkę. Nie sądzisz, że opis jest troszkę ….eee…ubogi? Przemieniłem się i fanga w ryj xD
8…. O k**** … ty serio skończyłeś tam walkę O.o
Walka fajna, jest spoko. Wydaje mi się, że kosisz w moim stylu. Nie żebyś się wzorował na mojej zajebistości, aż tak Se nie pochlebiam. Po prostu podoba mi się styl działania bo wydaje się podobny do mojego. W dodatku ładnie oparłeś go o umiejętności (podnieś na wyższy poziom i kup jeszcze taktykę by było git). No i oczywiście twoja druga moc ^^ ładna robota.
Niestety, sporo opisów straciło na tym, że się śpieszyłeś. Tu i ówdzie zabrakło kilku przymiotników, które w moim mniemaniu mogły tylko ślicznie rozbudować twoją wizję. Niestety, pośpieszyłeś się też z zakończeniem walki. Przyznaje jednak, że podobały mi się fragmenty o powrocie do domu i odczuciach Coy’a. Niestety ocena to 6.5 i chyba te 0.5 dałem ci tylko dlatego, że rozbawiła mnie końcówka. Gdybyś bardziej rozbudował pracę to było by na bank ponad 7.
Nie tracisz z mojej strony punktów za jakiekolwiek błędy, narrację czy brak umiejętności taktyka i t d. W moim odczuciu było mniej więcej okay.
Colitis
1.- Nie umywacie się nawet do insektów – rzucił pod adresem obywateli Sanbetsu człowiek w płaszczu, siedzący na wielkim kontenerze i spoglądający na zabetonowane wybrzeże zatoczki – i ten sam gość mówił „miłego dnia” wychodząc z windy? xD
2.Do znudzenia opisujesz swoją postać po kolorze włosów…doh…
Na wstępie powiem: twoja praca jest nudna jeśli czyta się ją zaraz po pracy Coyote’a. Nie wnikam czy się z nią śpieszyłeś czy nie. Miałeś mnóstwo czasu i nawet nie chcę rozważać możliwość napisania tego godzinę przed terminem.
Fabuła… nie warta wspominania. Pierwsza cześć wpisu (do spotkania Col i Coy) po prostu żałosna ~_~ nic z niej nie wynika i nieprzyjemnie się ją czyta. W drugiej części pojawia się coraz więcej błędów takich jak złe końcówki „ą”, „ę” albo zdania nachalnie poprzedzielane „i”. Co do zdań i dialogów… dialogi są beznadziejne a zdania sprawiają wrażenie, że do siebie nie pasują albo brakuje im kilku wyrazów.
Przeskakiwania perspektywą z bohatera na bohater też męczy. Następnym razem zwracaj się narracją do jednego i opisuj drugiego poprzez akcje pierwszego. Col to a Coy tamto wtedy Col to ale Coy tamto męczy. Niestety wszyscy przechodzimy przez etapy takiego i pisania. Szczególnie ja sam wiem, jak ciężko to wszystko ładnie ogarnąć xD
Zabrakło ci odniesień do świata, za które zdobyłbyś kilka extra punktów (ponieważ tamte w twoim wykonaniu bardzo mi się podobają).
W dodatku olaliście (olałeś, bo u Coya jest to zrozumiałe) również arsenał przydatnych umiejętności takich jak niebojowe i eisai. Nie mówię wam jak powinna wyglądać walka i jak macie korzystać ze swoich umiejętności. Po prostu zwracam uwagę, że tu jest tak łyso, że nawet mała wzmianka mogła uratować sytuację (szczególnie jeżeli spojrzeć na twoje poprzednie walki).
Napisałeś walkę na poziomie nowego usera forum, który nie miał styczności z takimi grami lub brakowało talentu do pisania. Niewykluczone, że po prostu byłeś zmęczony zbyt dużą ilością walk i nastąpił spadem formy (o tym też coś wiem). Niemniej nie widzę powodu, dla którego niemiałbym dać ci takiej samej oceny jak ludziom wspomnianym w tym akapicie. Mianowicie 4.5 i nie ucieszy cię fakt, ze stracisz dodatkowy punkt za brak Coyotowych umiejętności (Psycho i aktorstwo). Kupujemy te umiejętności nie tylko po to by nasi bohaterowie potrafili lepiej robić pewne rzeczy. Kupujemy je również po to by utrudnić naszym przeciwnikom pracę nad odwzorowywaniem naszych postaci. W tym temacie Coy spisał się świetnie i w moim mniemaniu zasłużył na dodatkowy punkt przewagi.
Było by:
Coyote 6.5
Coltis 3.5
Ale mam fajny pomysł i zrobię
Coyote 7
Coltis 4
Niech Coyote nadmiernie zyska byś ty nadmiernie nie stracił. |
|
|
|
|
*Lorgan |
#8
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 13-05-2010, 12:39
|
|
..::Typowanie Zamknięte::..
Coltis - 25,5 pkt.
Coyote - 29 pkt.
Zwycięzcą został Coyote!!!
Punktacja:
Coyote +50 (medal: Gwiazda Partyzancka, Krzyż Żelazny)
Lorgan +5
Insoolent +5
Irinn +5
genkaku +5
Kalamir +5 |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,14 sekundy. Zapytań do SQL: 13
|