Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Poziom 1] Kalamir vs Coltis - walka 1
 Rozpoczęty przez »Kalamir, 26-04-2010, 21:30
 Zamknięty przez Lorgan, 30-04-2010, 11:45

6 odpowiedzi w tym temacie
»Kalamir   #1 
Yami


Poziom: Genshu
Posty: 1033
Wiek: 36
Dołączył: 21 Lut 2009

Sanbetsu 1609, sierpień

Idąc za śladami krwi, Sebastian wszedł do lodowatej chłodni. Pomieszczenie było przeznaczone do magazynowania mięsa. Rozejrzawszy się, spostrzegł, że szkarłatny trop zakręca tuż przy stercie powypychanych worków przeznaczonych do kolejnego transportu. Okrążył je powoli z drugiej strony, w trakcie, wyciągnął swój niezawodny rewolwer. Gdzieś z tyłu dochodził do niego płacz dziewczyny.
Rycerz imperium Nag leżał ciężko ranny pod ścianą. Zelota natychmiast spostrzegł, że zimne powietrze powolutku regeneruje jego rany. Prychnął jakby nie mógł uwierzyć.
– Za każdy razem, gdy spotykam nadludzi – mówiąc to, doładował dwa pociski. – Jestem pod wrażeniem faktu, że wasze heretyckie zdolności potrafią mnie wciąż zadziwić.
Pięć wystrzałów poniosło się echem po całej fabryce.
– To chyba wszystko – oznajmił jeden z żołnierzy. – Powinniśmy się stąd zabrać, nim przyjedzie policja.
– Dobrze, zbierajmy się – rzucił niedbale Coltis. – Skoczymy sobie na kawę, czy coś. Nie ma sensu tracić tu więcej czasu.
Sebastian Infulentius znany też jako Coltis, pozostawił ciało rycerza by stało się wiadomością dla jego kolegów. Wiadomość była prosta i oczywista.
Koniec zaopatrywania naszych terrorystów w wasze karabiny
Sądząc, że zrobił wszystko co w jego mocy i zakresie obowiązków, zelota opuścił fabrykę. Wraz z nim opuściło ją pięciu żołnierzy.

Kalamir wbiegł do hurtowni w pełni korzystając ze swej nadludzkiej prędkości. Widząc puste miejsca pracy, pośpieszył przez kompleks by odszukać część załadunkową. Dotarł tam po trzech minutach biegu.
Nikt nie przeżył ataku. Doliczył się czterech martwych babilońskich żołnierzy. Jeden został postrzelony z pistoletu. Pozostali trafili na Greksa, który bez litości poprzebijał ich lodowymi soplami. Reszta ciał należała do pracowników, którzy przypadkiem znaleźli się tego dnia w pracy. Byli tutaj, ponieważ ładowali skrzynie z ukrytą bronią do ciężarówek. Wszystko na prośbę Kalamira.
Rozerwane ciało młodej Kamari leżało na schodach do pokoju kierowniczego. Dziewczyna wciąż konała. Kalamir dotarł do niej w dwóch skokach. Położył jej głowę na swoim kolanie, by ta nie krztusiła się własną krwią. Przyjrzał się jej ranom, dziewczyna dostała co najmniej cztery pociski w korpus, zauważył. Któryś ze skurczysynów przeciągnął po niej serią z karabinu, a następnie zostawił skazując na powolną agonię. Przynajmniej tak wywnioskował po tym co zobaczył. Nie potrafił jej pomóc. Nie mógł też zrozumieć, co tu właściwie zaszło. Kalamir słyszał coś o porozumieniu więc Sanbetsu nie powinno było ingerować w tę akcję.
– Nie chce… – jej głos był cichy i słaby. Pluła krwią tak obficie, że Kalamir ledwo rozumiał słowa. W jej oczach był tylko strach. – Nie chce umierać. Nie chce umierać. Nie chce umierać…
Otworzył kieszeń w kurtce i wyciągnął podręczny pakiet znieczulający. Wybrał zieloną pigułkę a następnie włożył ją do ust dziewczyny. Przestała się trząść. Po chwili jej ręka poruszyła się delikatnie i wskazała w kąt. Kendeisson spostrzegł tam telefon komórkowy.
– Rozumiem – szepnął.
Umierała jeszcze trzy minuty.
Kalamir wstał i podszedł do telefonu. Pamięć wewnętrzna dostarczyła mu wszystkich niezbędnych informacji. Komórka była świadkiem ostatniego śmiechu licealistki, a także masakry w fabryce.
Rozgniewany odszukał ciało Greksa. Nie spodobał mu się widok.

Babilon 1610, kwiecień

Daryl Jacobi był dobrym informatorem. Przynajmniej do momentu, w którym nie zaczął grać na dodatkowy front. Kalamir nigdy go nie poznał, ale słyszał od chłopaków z seikigun, że można było polegać na jego informacjach. Tyle tylko, że na jednej misji zaginął siedmioosobowy oddział żołnierzy, a pan Daryl wyparował w powietrzu. Później okazało się, że opuścił Sanbetsu przez granicę z Khazarem. Następnie przepłynął morze by dostać się do Babilonu. Jego zdrada była oczywista.
Kalamir stracił dwa tygodnie by go wytropić. Ze wszystkich kontynentów najbardziej nienawidził Babilonu. Tymczasem z powodu tego sprzedawczyka, musiał w nim tracić więcej czasu niż było to konieczne. Gdy już namierzył cel w nadmorskim miasteczku, sprawa wydała się przesądzona.
Akcja miała rozegrać się na wielkim molo pełnym turystów. Zatarg pomiędzy Darylem, Nag i wielkim gnatem kończył się w gębie tego pierwszego. Kalamir ubrany w żółtą koszulkę z palemkami sunął pomiędzy tłumem niczym wąż zbliżający się do swej ofiary. Niespodziewanie zatrzymał się przy straganie z zabawkami, zobaczył coś, co obudziło nieprzyjemne wspomnienia. Kątem oka spostrzegł, że Daryl spotyka się z jakimś długowłosym blondynem. Natychmiast rozpoznał jegomościa jako zelotę z masakry w Sanbetsu, której był pośrednim świadkiem. Więc dalej jesteś informatorem, pomyślał o Darylu. Nie chciał kłopotów ze służbami Babilonu, musiał poczekać aż goście skończą rozmawiać.
Nagle przez umysł Kalamira przeszło niezwykle żywe wspomnienie. Umierająca licealistka plująca krwią. Kolega z wojska leżący w chłodni z krzyżem Odyna wyciętym na twarzy. Magazyn pełen rozstrzelanych cywili. Shinobi spojrzał w twarz blondyna i oczami wyobraźni zobaczył mały telefon komórkowy. Jego spokój zniknął. Zastanawiał się nad konsekwencjami zmienienia priorytetów misji.
Krew się w nim zagotowała. Wycofał się.

Daryl wszedł do swojego pokoju nie spodziewając się gości. Był bardzo zaskoczony, gdy zobaczył lufę ckm-a. Broń stała na barze łączącym kuchnie z salonem. Za karabinem opierał się uśmiechnięty blondyn z długimi włosami. Jacobi wiedział, że ucieczka nie ma sensu, zmówił więc szybką modlitwę.
– Podoba ci się moja zabawka? Montuje się taką na czołgach lub samochodach pancernych – blondyn gładził stalową lufę jakby to była noga najpiękniejszej kobiety na świecie. – Wymaga stabilnej wieżyczki. Ja moją przewierciłem przez twój bar. Użyłem wiertarki z przedpokoju. Chyba nie masz mi tego za złe?
Daryl przełknął ślinę, ale nie wypowiedział ani słowa. Lodowaty pot spływał mu po plecach, W jego głowie całe minione życie układało się w film.
– Zastanawiałem się, co z ciebie zostanie, gdy już pociągnę za spust. Ta zabawka posyła ponad trzysta pocisków na minutę. Ja jednak myślę, że na ciebie stykną dwie sekundy. Nie zgodzisz się?
– Może jednak przemyślimy tę sprawę raz jeszcze? – Daryl starał się opanować, ale w rzeczywistości był daleki od sukcesu.
Blondyn zrobił zaskoczoną minę, która po chwili zamieniła się w maskę skupienia.
– W sumie to myślałem, czy niebyło by zabawniej rzucić się żywcem rekinom na pożarcie. Miło z twojej strony, że mi przypomniałeś. No…a co ty byś wolał?
Daryl prawie się zesrał. Nie miał siły woli by odpowiedzieć.
– Ten blondynek na molo. Babiloński zelota, nie? Czego chciał?
– Rysopisu żołnierzy Sanbetsu, którzy przerzucili do Babilonu troszkę niebezpiecznego towaru – odpowiedział z nadzieją, że może uda mu się coś wytargować.
Blondyn uniósł brwi dając do zrozumienia, że jest zaskoczony. Oczywiście było to tak samo nieprawdziwe jak jego uśmiech.
– To co oni [ cenzura ], nie mają już własnego wywiadu? Zresztą to nie ważne, sami przychodziliśmy do ciebie po informację. Tyle tylko, że to było poza granicami własnego państwa. Mniejsza. Potrafisz to załatwić?
Daryl wahał się przez moment, ale postanowił zaryzykować.
– Potrafię.
Teraz to wesoły karabinier o czymś myślał. Wcale nie na żarty.
– Kiedy się z nim spotkasz?
– Jutro rano – odpowiedział przerażony Daryl.
– W takim razie muszę ci przyszykować rysopisy, prawda? Wygląda na to, że będziesz miał szansę kupić sobie więcej życia.

Był środek nocy, Ashita wyszedł na taras by zapalić szluga. Pozostali agenci siedzieli w salonie, wciąż gapiąc się w debilny program telewizyjny. Odpalił papierosa i spojrzał w dół. Goście hotelu okupowali basen na parterze jakby nigdy nie widzieli wody. Zimny wiatr przedostał się przez cienką białą koszulę i pogłaskał jego skórę. Sanbeta wzdrygnął się lekko. Sięgnął ręką do kieszenie, w której przed chwilą schował zapalniczkę. Nagle wyrwał z kabury pistolet i wycelował w cień przy ścianie.
– Bardzo powoli wyjdź trzymając ręce w powietrzu. Chłopaki, mamy gościa.
Na tarasie pojawiło się dwóch agentów trzymających w rękach nabitą broń. Wtedy z ciemności tarasu wyłoniła się postać wysokiego mężczyzny. W ich oczach czarny ninja wcale nie wyglądał śmiesznie. Przeciwnie, wzbudził nieprzyjemne uczucia.
– Spokojnie, przyszedłem porozmawiać – odezwał się mroczny przybysz.
– Masz niepowtarzalną okazję by się wygadać do woli – oznajmił na spokojnie agent w czarnej marynarce. – Oczywiście, jeżeli zdążysz w kilka sekund. Później zaczniemy strzelać.
Ninja kiwnął głową, nie opuścił rąk.
– Przyszedłem was ostrzec. Na waszym ogonie siedzi zelota, zna wasze twarze oraz miejsce pobytu. Wie, że przywieźliście broń dla babilońskiej grupy terrorystycznej i to z polecenie waszego rządu – powoli i wyraźnie ninja zmierzał do puenty. – Myślę, że spotkacie się z nim jutro. Staniecie z nim twarzą w twarz w najmniej spodziewanym momencie. Niewykluczone, że będzie miał przy sobie oddział żołnierzy. Doskonale zdaje sobie sprawę, że wśród was nie ma żadnego nadczłowieka. Wasz rząd za bardzo obawia się babilońskich zdolności do wykrywania takich żołnierzy.
Ashita kiwnął głową starając się ukryć zdziwienie. Nikt, nie spuścił z oczu nocnego gościa. Człowiek w marynarce wystąpił krok do przodu i jako jedyny opuścił broń.
– Skąd mam wiedzieć, że to nie ściema wymyślona na przypał, gdy mój człowiek wycelował w ciebie gnatem?
Ninja powoli kiwnął głową w dół.
– Zelota, który na was poluje – oznajmił powoli. – Musi zginąć z mojej ręki. Jesteście tylko narzędziami w mojej ręce. Nie przyszedłem was zabić. Gdybym tego chciał, nigdy bym się do was nie zbliżył na mniej niż 762 metry.
Ashita natychmiast rozpoznał odległość na jaką efektywnie nosił Gerlink, karabin snajperski z północy. To samo zauważył jego przywódca.
– Więc jesteś z Nag? – kiwnął głową uśmiechając się. – Zdradzasz się w głupi sposób. Czy też może chcesz byśmy tak pomyśleli.
Ninja przymknął na moment oczy.
– Powiedziałem wam co musicie wiedzieć. Idźcie i naradźcie się. Niezależnie od tego co zrobicie, mi będzie to na rękę.
Nagle przesunął się niebezpiecznie w bok i skoczył z tarasu.
Gdy Ashita dobiegł do krawędzi, zobaczył tylko sylwetkę biegnącą w dół szklanej ściany. Za moment spostrzegł też lśniącą żyłkę umocowaną gdzieś na dachu. Ninja był już poza zasięgiem efektywnego strzału.
Kirimatsu machnął ręką by zignorować uciekiniera. Weszli do salonu by naradzić się w naglącej sprawie.
– Czy przypadkiem Gerlink to nie typ karabinu, który Nag szmuglowało przez Sanbetsu? Te, które później trafiały do „frontu wyzwolenia prawdziwej wiary”?
Jeszcze tej samej nocy, po cichu wymknęli się z hotelu.

Kalamir wrócił do domu Daryla przed godziną drugą. Ucieszył go widok sprzedawczyka, który wciąż spał przywiązany do zaminowanego fotela. Podszedł do teczki czekającej na biurku.
– Gdyby mnie zastrzelili – zaśmiał się po cichu. – To ten zelota nawet nie dowiedziałby się jak brzmią ich imiona.
Odszedł od teczki by sprawdzić swój mały neseser. Otworzył go a jego oczom ukazał się mały cyber-modem bojowy. Musiał jeszcze załatwić odpowiednie programy szyfrujące a następnie szybko się przespać. Czekała go jeszcze wizyta w hotelu. Przecież ten, nie zaminuje się sam.

Sebastian Coltis pojawił się na molo punktualnie co do minuty. Przeszedł przez nie spokojnie i usiadł na samym końcu, tuż nad głęboką wodą Babilońskiego morza. Daryl pojawił się punktualnie o jedenastej. Usiadł na ławce, poczym wyciągnął z plecaka kilka teczek. Było południe i wszędzie roiło się od turystów.
– Proszę, proszę – zadrwił Coltis. – Zastanawiam się jak ty to robisz.
– Tajemnica zawodowa.
– Coś nie tak? Jesteś jakiś spięty. Pocisz się, a wcale nie jest tak ciepło.
Daryl przetarł czoło i rozejrzał się nerwowo po okolicy. Przecież nie mógł mu powiedzieć, że ma w pasku ładunek wybuchowy, który w każdej sekundzie może pomalować molo na czerwono.
– Mam kłopoty, taka robota, taka wdzięczność – rzucił siląc się na uśmiech.
Coltis uniósł brew obojętnie. Otworzył teczkę i przewertował jej zawartość. Wstał i pożegnał się Darylem. Zapewnił, że pieniądze pojawią się na koncie, gdy będzie po wszystkim. Odszedł w kierunku samochodu, gdzie czekało na niego trzech wytrenowanych żołnierzy.
– Nie ma sensu organizować komandosów. Czterech zwykłych agentów, żaden nie jest zmodyfikowany genetycznie. Zgarniemy ich w ułamku sekundy – pewność siebie Sebastiana czasami zadziwiała jego podkomendnych. Czasami zaś, doprowadzała ich do szału.
– Może chociaż weźmiemy drugi wóz i chłopaków Martina – zasugerował jeden z żołnierzy. – Tak na wszelki wypadek.
Sebastian nie znosił gdy te pół-mózgi mu przerywały. Nie znosił też kretyna, który przypisał mu ich jako wsparcie.
– Dobra, wezwijcie jeszcze jeden samochód – odpowiedział, wciąż przeglądając strony. – Jeżeli to podniesie wasze morale.

Coltis podszedł do recepcji sam. Jeden z jego ludzi usiadł w holu, jeden czekał przy windach, ostatni siedział w samochodzie. Jeżeli policzył dobrze minuty, to jeszcze trzech powinno czekać na dachu. Poprawił swój płaszcz i koloratkę, czym speszył troszkę menadżera, który samotnie czekał na recepcji. Rozejrzał się jeszcze po okolicy i zastanowił się, czemu w tej dziurze prawie w ogóle nie ma ruchu. Chociaż hotel nie był pierwszej klasy, to jednak był dość sporych rozmiarów.
– Dzień dobry.
– Witam pana – odpowiedział menadżer recepcjonista.
Coltis zmierzył go wzrokiem. Dobrze zbudowany mężczyzna miał długie blond włosy ułożone żelem tak by nie opadały na twarz. Był gładko ogolony i uśmiechał się serdecznie, chociaż oczywista obecność sługi bożego troszkę go speszyła. Sebastiana rozbawiła czerwona hotelowa czepeczka, która nie mieściła się na jego głowie. Typowy znudzony Babilończyk, pomyślał.
– Mam tutaj małą sytuację – zaczął Zelota.
Wyciągnął zdjęcia agentów i wyłożył je na ladzie.
– Ci ludzie są niebezpieczni, tu masz ich nazwiska. Sprawdź, w jakich są pokojach. Wtedy ich aresztuję i wszystko wróci do normy.
Menadżer spojrzał na zdjęcia. Przerażenie wymalowane na jego twarzy najwidoczniej odebrało mu również zapał. Powoli podszedł do komputera i trzęsącymi się rękoma wpisał nazwiska. Po chwili podał Coltisowi kartę magnetyczną do pokoju siedem na piętrze ósmym. Tamten ruszył w kierunku wind. Nie zastanowił się nawet, czemu agenci użyli prawdziwych nazwisk.
– Szefuniu – zaczął jego przyboczny, który niecierpliwie czekał przy windach. – Słyszałem co mówiłeś. Aresztowania? O co chodzi?
– Nieważne. Po prostu strzelaj by zabić, a resztę zostaw mi.

Kalamir zdjął debilną czapeczkę hotelową i wrzucił ją do śmieci. To samo zrobił z czerwonym żakietem. Jak oni mogą godzić się na takie ubranie, zapytał siebie w myślach. Upewnił się, że nie ma więcej Babilończyków w pobliżu, poczym opuścił recepcję. Wszedł do pokoju służbowego by sprawdzić czy prawdziwy recepcjonista i boy wciąż śpią związani pod stołem. Zadowolony z tego, co zobaczył, udał się do pokoju ochrony, gdzie leżał ogłuszony ochroniarz. Minął ciało i usiadł wygodnie w fotelu. System pokazywał, że nowi „goście” wciąż jadą windą. Złapał więc za pilota swojej nowej zabawki i zbliżył się do okna wychodzącego na parking.

Kapitan Ferendice służył w policji od dwudziestu lat, ale jak sam stwierdził, takiego burdelu jeszcze nie widział. Kazał ludziom zebrać jak najwięcej zeznań, przewidywał bowiem przejęcie sprawy przez kościół. Z zeznań świadków wynikało, że nad ranem do ich pokojów wpadł oszalały pracownik hotelu. Krzycząc coś o wycieku gazu, rozkazał ewakuować trzy piętra. Policjanci sprawdzili to i okazało się, że nic takiego nie zostało zgłoszone w pogotowiu gazowym. Nikt nie potrafił też rozpoznać pracownika, który narobił tyle rabanu. Może dlatego, że jak zauważył porucznik Palance, nikła służba hotelowa była związana i uwięziona w pomieszczeniach służbowych.
Prawdziwa szopka zaczęła się po południu, gdy do hotelu miał wkroczyc jakiś dziwny mężczyzna w szarym stroju z białą koloratką. Przynajmniej tak powiedzieli świadkowie z ulicy. Nie minął bowiem kwadrans jak gość wszedł do środka, wszystko zaczęło wybuchać. Konkretnie jedno piętro, jak stwierdzili strażacy. Nie mieli wątpliwości co do tego, że zaczęło się od małej bomby umocowanej na drzwiach jednego z pokoi. Później wybuchły ładunki umocowane na oknach tego samego apartamentu.
No, to przynajmniej tłumaczyło trzech spalonych komandosów, którzy leżeli martwi na parkingu z wciąż przywiązanymi do dachu uprzężami zjazdowymi. Kapitana Ferendice interesował jeszcze płonący samochód na parkingu. Jeden z młodszych świadków twierdził, że po parkingu jeździła wyścigówka zabawka. Rzekomo, miała ona wjechać pod prawdziwy samochód i eksplodować.
Ferendice’a rozbolała głowa. To miał być dłuuuuugi dzień.

Coltis nie był zdenerwowany. On był wściekły jak jasna cholera. Wciąż nie wiedział, co się tak naprawdę stało. Wszystko zaczęło się, gdy jeden z żołnierzy kopnął w drzwi do apartamentu numer siedem. Sebastian nie zdążył go zatrzymać okrzykiem: Czekaj, mam kartę magnetyczną! Wtedy drzwi wybuchły i żołnierz zespolił się z kamienną ścianą korytarza.
W pierwszej chwili przemknęła mu debilna myśl o ekstremalnych zabezpieczeniach antywłamaniowych. Później oczywistym stał się fakt, że agenci czekali na swych oprawców. Następna eksplozja nastąpiła, gdy zelota puścił sygnał do ataku dla komandosów na dachu. Ogień i odłamki szkieł wypełniły nawet korytarz, na którym było coraz więcej dymu. Wtedy drugi z babilońskich żołnierzy wrzucił do pokoju granat a następnie sam wskoczył do windy...
…która również wybuchła.

Zelota cudem wydostał się z płonącej pułapki przeskakując z zaminowanego piętra na niższe balkony, a następnie dostając się do klatki schodowej. Stojąc na ulicy, cały osmolony i duszący się dymem, zaczął myśleć jak najszybciej tylko potrafił.
– Skąd debilny pomysł – wściekły rzucił na głos. – Skąd debilny pomysł, by czerpać informację od ulicznego cwaniaka! Co się dzieje z tym krajem.
Jego cel był jasny. Czas wciąż mógł być po jego stronie. W końcu bardzo uwijał się ze swymi zadaniami i nie pozwalał sobie na zwłokę. Ruszył do mieszkania Daryla. Cwaniak pewnie nie wiedział, że zelota doskonale zdawał sobie sprawę z miejsca jego pobytu. Nawet, jeżeli dla picu spotykali się tylko na przystani.
Sebastian jeszcze raz przeładował pistolet a chęć zemsty i wiara we własne siły zagłuszyły racjonalne podejście do regulaminu.

Dotarł do przystani w ciągu niespełna piętnastu minut. Wyskoczył z taksówki niczym furiat i skradając się, skierował kroki w kierunku budynków tuż przy plaży. Kompletnie nie zwrócił uwagi na czarny motor, który stał w cieniu drzew rosnących przy parkingu. Tymczasem słoneczko chowało się za deszczowymi chmurami. Zbliżała się burza.
Szukał mieszkania numer dwieście jeden. Miał przeczucie, że zastanie Daryla pakującego rzeczy do walizek z biletem na samolot w kieszeni. No a jeżeli go nie zastanie to może chociaż znajdzie ślady, którymi będzie mógł podążyć. To, co miał zamiar zrobić miało odbyć się całkowicie nieoficjalnie. Jego zemsta miała być okrutna i bezlitosna.
Z daleka już wypatrzył odpowiednie drzwi. Używając charyzmy swego gnata, wszedł do mieszkania obok i czekał.

Kalamir włożył zawleczkę do miny a później wyciągnął ją spod krzesła, do którego przywiązany był Daryl. Chwilę później zdjął liny, chociaż długo się nad tym zastanawiał.
– Umowa to umowa – rzekł wreszcie do sprzedawczyka. – Puszczam cię wolno, mimo że miałem cię zlikwidować. Ostrzegam cię jednak, następni po mnie nie będą tacy mili.
Daryl, cały spocony, uspokoił się nagle i kiwnął głową ze zrozumieniem.
– Szkoda tylko, że teraz Babilon będzie wysyłał za mną zabójców.
– Twoja sprawa. Trzeba było nie zdradzać Nag, to może nie byłbyś w takiej gównianej sytuacji. Właśnie, czemu właściwie sprzedałeś tamten oddział żołnierzy z Nag?
– Nie sprzedałem. Khazar podrzucił sfingowane zdjęcia satelitarne, które wpadły w ręce moje i mego wspólnika. Ktoś od was dał im namiary, że to ja dostarczę wam informacji. Stąd całe to gówno.
Kalamir mimowolnie uniósł brew, zdradzając szczerze zdziwienie.
– Zapamiętam to, tymczasem na twoim miejscu uciekałbym.
Darylowi nie trzeba było powtarzać tego dwa razy. Ruszył w kierunku wyjścia, zaś Kalamir zaczął zbierać resztki sprzętu. Wiedział, że wkrótce wrogi wywiad namierzy to miejsce więc śpieszył się jak mógł. Tymczasem ledwo chłopak wyszedł ze swojego mieszkania, a już padł na ziemie z przestrzeloną nogą.

Celując w nogi Daryla, Coltis zaczął pociągać za spust. Gdy informator upadł, zelota niemal natychmiast chwycił go w morderczy uścis. Jedną ręką trzymał go za szyję, podczas gdy drugą zadawał ciosy kolbą dragoona. Nie mając krzty litości, masakrował jego twarz jak opętany.
– Zawszony gnoju! – darł się nad jego na wpółprzytomnym ciałem. – Ze mnie głupka będziesz robił! Już ja cię nauczę szacunku dla lepszych od siebie!
Wtedy kątem oka dostrzegł jeszcze jedną osobę. Ktoś inny był w, na pozór pustym, mieszkaniu. Tajemniczy człowiek tylko mignął w kącikach jego oczu i zniknął w innym pomieszczeniu. Zelota zwolnił chwyt i ruszył w pogoń za potencjalnym wspólnikiem umierającego jełopa.
– Nie uciekniesz mi! – krzyknął, zdając sobie sprawę ze swej wspaniałej olimpijskiej prędkości. – Zapłacicie mi za to krwią!
Dotarł do balustrady balkonu, w chwili, gdy uciekinier przeskoczył przez płot na podwórku. Oddał dwa strzały, jednak cel poruszał się zbyt szybko, by pociski go dopadły. Nie bacząc na konsekwencje, sam również się rozpędził i skoczył, gdy był już blisko parkanu. Wylądował gładko na chodniku po drugiej stronie. Tuż obok przyczajonego uciekiniera.
Kopnięcie wyrwało mu rewolwer z ręki i zachwiało jego równowagą. Nadchodzący cios trafił prosto w odsłoniętą szczękę. Sebastian poczuł jak uderza plecami o twardą ziemie. Szybko się otrząsnął i przeturlał w bok nim noga przeciwnika zdążyła zmiażdżyć mu gardło.
Dobył kastetów zawieszonych przy pasie i wyprostował rękę w kierunku blondyna.

Kalamir w ułamku sekundy stracił cały dech w piersiach. Oczywistym był fakt, że sprawił to przeciwnik. Rozgniewany Nagijczyk zrozumiał, że zelota będzie chciał wykorzystać ten fortel do zdobycia przewagi. Nie zamierzał jednak dać się pokonać takiej marnej sztuczce. Wiedział, że jego ciało wytrzyma bez powietrza nawet cztery minuty. W walce, może minutę, góra dwie. Nadto czasu by zerwać moc nokautując przeciwnika.
Ostatnie kopnięcie i cios, które posłały gościa na glebę rozbroiły go z ukrytego noża oraz trzymanego pistoletu. Facet nie miał innego wyboru jak walczyć gołymi rękoma, zauważył Kalamir. Tymczasem on wciąż miał na plecach ukrytą shinobi katanę. Nadarzyła się zgoła inna okazja, która umożliwiła mu szybkie zakończenie walki. Zelota pomimo kastetów w rękach rzucił się na niego z wyciągniętymi ramionami, zupełnie jakby chciał założyć chwyt.
Dalej, zrób to, krzyknął w myślach Kendeisson. Idealna okazja, abym cię zabił o chodnik prostym przerzutem przez ramię. Tylko idiota zakłada chwyty stojąc frontem do większego przeciwnika.
Fala bólu niczym elektryczny impuls przebiła się przez jego prawy obojczyk i lewe ramie. Palce Babilończyka nie ułożyły się do chwytu lecz nabrały twardości żelaza. Następnie wbiły się w zaskoczone ciało, które prężyło mięśnie do przerzutu. Kalamir w agonii upadł na kolana, prosto pod pędzące kolano wymierzone w jego podbródek. Nastąpiło druzgoczące zderzenie - zamroczenie było nieuniknione.
Gdy ocknął się sekundę później, zobaczył zelotę doskakującego do niego z jego własną kataną w rękach. Nie wiedząc kiedy mu ją odebrano, spanikowany rzucił się w bok. Okazało się to błędem, ponieważ rozerwany bark sparaliżował go po raz kolejny. Chybiony cios przeciął wpół masywny kontener na odpady. Kendeisson przeklął skrupulatność z jaką dobierał swoje ostrza.
Najwidoczniej Babilończyk dostrzegł swoją szansę, ponieważ szaleńczo rzucał się na wrogiego szpiega zadając mu coraz bardziej finezyjne cięcia. Zupełnie jakby przyzwyczajał się do skradzionego ostrza. Człowiek północy z trudem unikał coraz niebezpieczniejszych cięć, głównie dzięki nadzwyczajnej prędkości i szermierczemu instynktowi. Mimo wszystko należało pamiętać, że był mistrzem miecza i jakoś tam potrafił przewidywać ataki troszkę utalentowanego samouka.
Kalamir w porę spostrzegł, że przeciwnik stracił przez swe ataki koncentrację na swej zdolności. Powietrze powoli zaczęło wracać do płuc. To pozwoliło zwiększyć obronę przed nadlatującym ostrzem. Widząc lukę w kolejnym cięciu, zrobił szybki i gwałtowny krok w przód, kompletnie niszcząc rytm narzucony przez obecnego napastnika.
Potężne ręce splotły się z ramionami chudego Babilończyka i zaczęły toczyć walkę o miecz. Sprytny klecha, pierwszy podbił kolano w powietrze i już za pierwszym razem trafił w odsłonięty brzuch.
Padając na ziemie, ale wciąż trzymając się rękojeści, Kalamir pociągnął przeciwnika ze sobą. Fartownie, wbił ostrze do połowy kolejnego kontenera i gwałtownie nim szarpnął.
Delikatne ostrze pękło przy samej tsubie.

Kalamir upewnił się, że pistolet wciąż pozostaje poza zasięgiem przeciwnika. Stali teraz naprzeciwko siebie, na jednej z bocznych uliczek prowadzących do plaży. Gdzieś w oddali zagrzmiało. Powoli zaczął padać deszcz.
– Ty gnoju! Byłeś w recepcji! – zaryczał wściekły zelota. – Z jakiego jesteś wywiadu? Sanbetsu? Plugawy mutancie, bóg zakończy twoje parszywe życie tu i teraz!
Kendeisson splunął mu prosto pod nogi. W porę zorientował się, że przeciwnik szykował mocniejsze zaklęcie, ponieważ jego usta zaczęły poruszać się w niemej inkantacji. Natychmiast uruchomił swój dodatkowy zmysł i przejrzał nadchodzący atak. Powietrze nad i wokół przeciwnika zaczęło wirować i formować tunel, który w każdej chwili mógł uderzyć prosto na niego. Nagle, zelota uderzył pięścią w przód. Powietrze natarło w tym samym kierunku.
Shinobi niczym piorun z nieba uskoczył w bok a następnie wyrwał do przodu, mijając powietrzną fale o włos. Jego lewa pięść trzykrotnie wbiła się w mostem maga. Tamten, będąc w wielki szoku po prostu usunął się na ziemie. Powietrze przestało drgać jak szalone.
Kalamir jednym płynnym ruchem, doskoczył po babiloński nóż ozdobiony lwami i ponownie stanął nad ciałem Babilończyka.
– To za tamtą cholerną dziewczynę i za wszystkich, których zabiłeś!
Pocisk wystrzelony nie wiadomo skąd zahaczył o jego bark. Nagijczyk odskoczył od ciała maga by spostrzec trzech komandosów wyskakujących z balkonu Daryla. Widząc nadciągające wrogie wsparcie, podjął oczywista decyzję.
Nie myśląc zbyt wiele, rzucił się do ucieczki.
– Jeszcze się spotkamy.



   
Profil PW
 
 
RESET_Coltis   #2 


Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 36
Dołączył: 27 Cze 2014

Kalamir
Coltis

Oddychając ciężko blondwłosa postać próbowała podnieść głowę z poduchy szpitalnego łóżka. Nicholas siedział obok i wyciągnął rękę, aby powstrzymać przyjaciela przed jakimkolwiek wysiłkiem.
-Odpoczywaj. Drugi raz w życiu widzę cię w takim stanie. Co się stało Infulentiusie? Opowiedz mi powoli. Możesz przerwać jak tylko poczujesz zmęczenie. Nasi bracia wznoszą za ciebie modły do Lumena. Na pewno wyzdrowiejesz niebawem. Słyszałem, że spotkałeś potężnego przeciwnika.
-Było ich dwóch – odpowiedział spokojnie, ale nie bez wysiłku, Sebastian.
-Jak to? Nie sam Rycerz?
-On i Święty Michał. Archeolog był bez szans, ale nie Nagijczyk go wykończył. Zrobiła to świątynia...

***

Dwójka zealotów przedzierała się przez rozpaloną do czerwoności pustynię w kierunku potężnej budowli. Z daleka można było wziąć obiekt za piramidę, lecz w rzeczywistości stała tam świątynia poświęcona Lumenowi – istocie najwyższej. Do celu brakowało niecałego kilometra. Niestety z powodu warunków pogodowych nie dało się podlecieć bliżej i część drogi żołnierze Babilonu musieli pokonać na piechotę.
-Już prawie jesteśmy. Nie ociągaj się. Odpoczniesz w chłodnym wnętrzu bazyliki – ponaglił towarzysza Coltis. Przed sobą miał cudowne architektoniczne dzieło. Cztery spiczaste części kościoła sterczały z piasku niczym zęby mitycznej bestii, chyląc się ku sobie, a wszystkie połączone były dwoma gigantycznymi pierścieniami o grubości kilku pięter – jednym na dole, przy ziemi i drugim wznoszącym się jakieś trzydzieści metrów nad nim. Całość przypominała nieco postument, na którym spocząć mógłby jakiś szlachetny kamień, oczywiście jeśli istniałby tak wielki egzemplarz. W istocie świątynia wznosiła niegdyś ku niebu bezcenny skarb, lecz czasy te dawno minęły. Jeśli wierzyć odnalezionym zapiskom czubki zakrzywionych do środka wież wskazywały potężny artefakt – zbroję Świętego Michała – i utrzymywały go w powietrzu, dzięki doskonałym generatorom pola magnetycznego. Do dziś nie wiadomo jak dokładnie potoczyły się losy świątyni i co się stało ze zgromadzonymi tu relikwiami. Nie ma żadnych źródeł pewniejszych niż legendy, dlatego wysłano tu setki badaczy, żeby zbadali wszystko dogłębnie. Ostatni z nich zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach, a jego sygnał zniknął z odczytu systemów namierzania. Zadaniem zealotów było rozwikłanie tej tajemnicy.

Wejście do Bazyliki Świętego Michała stanowiła przeogromna brama wykonana ze stali. Na obu skrzydłach widniały odlewy przedstawiające skomplikowany motyw roślinny. Miało się wrażenie, jakby w gąszcz łodyg i kwiatów można było wejść i łatwo tam zabłądzić. Oczywiście była to tylko doskonała iluzja. Wrota pozostały lekko otwarte, tak aby badacze w każdej chwili mogli wejść, bez potrzeby zwoływania całego oddziału robotników, aby ruszyć ciężkie metalowe drzwi.
-Wchodzimy. Tylko ostrożnie, nie wiadomo co dopadło naszego archeologa – zakomenderował wysoki zealota o krótkich ciemnych włosach, wygolonych na czubku głowy.
-Broń w pogotowiu – dodał Coltis. Żołnierze szybko przekroczyli próg świątyni i rozeszli się po szerokim korytarzu celując pistoletami w mroczne zakamarki. Przed nimi rozciągał się długi hol podzielony na trzy nawy kolumnami sięgającymi w ciemność na górze.
-Harold, przyświeć tu trochę.
-Pomiocie światła, rozkazuję ci! Rozświetl moją drogę! - zaintonował Babilończyk i z jego palców wypłynęły cienkie lśniące nitki, przypominające nieco wijące się robaki. Stworzenia zaczęły płynąć przez powietrze omijając napotkane przeszkody lub wspinając się po nich. Wnętrze kościoła pomału stało się widoczne. Pomiędzy podporami stały rzędy drewnianych ławek, a w oddali rysował się gigantyczny ołtarz, zdobny tysiącem scen z życia patrona tej budowli. Naczelne miejsce zajmowała na nim statua wyobrażająca z grubsza humanoidalny kształt. Miała wyciągnięte w bok ramiona, zakończone nie dłońmi lecz prostymi szpikulcami, tak samo jak wyprostowane w dół stopy. Głowa posągu była idealną kulą i podobnie jak całe ciało połyskiwała na złoto.
-Wyobrażenie Lumena – zgadł Sebastian. - Pierwszy raz tu jestem. To miejsce jest niesamowite. Dlaczego nie sprawują jeszcze obrządku?
-Wciąż jest jedną wielką niewiadomą – odparł zealota stojący nieopodal. - Kościół jest badany od kilku lat i wciąż niewiele...
Jakiś szmer przerwał Babilończykowi wypowiedź i obaj stanęli jak wryci. Harold skierował ruchem dłoni swoje świetliste istotki w miejsce, z którego, jak sądził, dobywał się odgłos. Okazało się że ciemność nie skrywa tam zupełnie niczego.
-Może się przesłyszałem?
-Popatrz tam – Coltis wskazał palcem ścianę z lewej, gdzie za kolumnadą widać było przejście, mniej więcej w połowie drogi do ołtarza.
-Ruszamy. Według planów jest to korytarz prowadzący do kolejnego pomieszczenia modlitewnego. Są takie cztery, między wieżami, ale pierwsze i ostatnie nie są w żaden sposób połączone, to samo na górze, tyle że trzeba iść w drugą stronę – wyjaśnił towarzysz.
-Kto zbudował coś takiego?
-Kardynał deValzar, kilka stuleci temu. Chciał uczcić swojego przyjaciela, a że był ponoć bratem papieża, to bardzo szybko wypromował Michała do rangi świętego.
-Ten Michał musiał być kimś niezwykłym, skoro Kościół się zgodził.
-Był – prychnął Harold. - Tylko nic o nim nie wiemy. Chociaż czci się go do dzisiaj także w paru innych miejscach.
-Dosyć gadania. Idziemy dalej.

Coltis oglądnął się jeszcze na chwilkę z podziwem patrząc na ołtarz, z którego badacze kawałek po kawałku wyciągali historię człowieka na tyle ważnego, że zbudowano ku jego chwale tą cudowną świątynię.

Mag światła jako pierwszy przekroczył granicę wyznaczoną przez ściany tunelu łączącego dwie sale. Otworzyła się pod nim podłoga i omal nie spadł prosto na sterczące z ziemi metalowe szpikulce, cienkie niczym igły. Kolce błyszczały srebrzyście w świetle rzucanym przez lewitujące robaki Harolda.
-Cholera! Nie było mowy o żadnych pułapkach! Przez parę lat nikt nie zginął łażąc po tych korytarzach w tę i z powrotem!
-Właśnie odkryliśmy kolejną tajemnicę bazyliki – powiedział Coltis krzywiąc się na widok pułapki. Zajrzał uważnie w przepaść.
-Ale naszego archeologa tam nie ma.

Okazało się, że na drugą stronę można przejść trzymając się bardzo blisko ścian. Piętnastocentymetrowy kawałek podłogi wystarczył, aby ostrożnie przedostać się do dalszej części korytarza. Ze wzmożoną ostrożnością Babilończycy szli wgłąb budowli. Minęli po drodze wejście na wieżę, jednak było ono zapieczętowane. Jak dotąd nie udało się odnaleźć kluczy otwierających tą część kościoła, a kamienne wrota były tak solidne, że nie dałoby się ich wysadzić bez uszczerbku dla reszty konstrukcji. Po pewnym czasie oczom zealotów ukazała się druga sala modlitewna. Należało dokładnie sprawdzić czy i tutaj nie ma jakiejś pułapki. Obciążenie podłogi elementami ekwipunku i ostrożne stąpanie nic nie dało, ściany wyglądały na niegroźne.
-Idź pierwszy. Gdyby coś cię zaatakowało nie wachaj się odpalić swoich fajerwerków – zarządził Coltis. Zealota posłusznie ruszył trzymając w jednej ręce pistolet, a drugą szykując do uaktywnienia swoich zdolności magicznych. Coltis w ostatniej chwili zauważył lekkie drganie powietrza i wyciągnął dłoń przed siebie, odebierając koledze dech, po czym popchnął go mocno wprzód. Przez jego palce przesączył się zgniły odór, który właśnie miał zaatakować płuca towarzysza. Nawet z zatkanym nosem można było poczuć zapach śmierci. Gdy zaskoczony mag światła podbiegł kawałek i wylądował na posadzce sali z ołtarzem Sebastian wyjaśnił sytuację.
-Trujące powietrze. Nie wiem jakim sposobem utrzymuje się tylko na tym odcinku. Wejdź głębiej, żeby przypadkiem się nie nawdychać.
Babilończyk przytaknął i odszedł parę kroków, aż zniknął z pola widzenia. Sebastian skoncentrował się i rzucił czar na siebie po czym szybko przebył parę metrów korytarza.
-Hej, Infulentius. Coś tu nie gra – zauważył Harold, gdy tylko dał się słyszeć odgłos tarcia kamienia o kamień dobiegający z kolejnego łącznika. - Wygląda na to, że ktoś zdołał otworzyć wieżę!
-Bingo! - wrzasnął rażąc uszy żołnierzy człowiek w zbroi. Zeskoczył z wysokiej wnęki okiennej tuż przy magu światła i zanim ten zdążył zareagować szybkim ruchem ściął jego głowę, która majestatycznie poleciała między drewniane ławki i z cichym chlupnięciem zakończyła swoją podróż.
-Teraz szanse są wyrównane – powiedział spokojnie do Coltisa. - Korzystając z okazji może zapytam cię klecho: gdzie znajduje się napierśnik Świętego Michała?
Zealota natychmiast otrząsnął się zaskoczenia i sięgnął po rewolwer. Odległość była dość duża, więc poczuł się na tyle pewnie, żeby zadrwić z przeciwnika. Sprawiało mu to autentyczną przyjmność.
-Z chęcią opowiem ci wszystko co wiem o Świętym Michale. Jest jednak warunek, który musisz spełnić.
-Jaki to warunek? - zainteresował się zakuty w metal Nagijczyk w nadziei na pokojowe załatwienie sprawy. Jednak śmierci towarzysza nie puszcza się płazem, toteż miał się na baczności. Sebastian zanim odpowiedział uśmiechnął się półgębkiem.
-Umrzyj! - krzyknął naciskając spust. Pocisk z niewiarygodną prędkością przeciął powietrze i tylko znakomity refleks rycerza pozwolił mu uniknąć postrzału. Pomimo zagrożenia na jego twarzy również zakwitł uśmieszek.
-Ty niehonorowa świnio, zobaczymy który z nas dopnie swego – rzucił niemal wesoło rozpędzając się w kierunku przeciwnika. Oczy rozbłysły mu na czerwono pozwalając chłonąć otoczenie wszystkimi zmysłami naraz i każdym z osobna jednocześnie. Nie był tak głupi, żeby rzucić się na uzbrojonego zealotę bez przewagi. Teraz mógł czytać ruchy przeciwnika prawie na wylot. Wszystko wokół szeptało o każdym skurczu mięśni oponenta, wzrok widział każdy jego zamiar, a w powietrzu unosił się zapach walki. To tak jakby Nagijczyk miał nerwy na wierzchu, a jego zmysły rozproszyły się po całej komnacie, jednocześnie koncentrując się na zagrożeniu. Nikt kto nie doświadczył tej niesamowitej syntezy nie byłby w stanie jej pojąć. Wojownik niemal czuł czubek swojego miecza zmierzający w kierunku Babilończyka. Dwa strzały z pistoletu o włos chybiły celu, a kolejne tylko lekko otarły się o naramiennik zbroi. rycerz jakby wynurzył się tuż przed zealotą i ukazał mu zęby w pełnym uśmiechu, po czym uderzył go mocno głową. Sebastian zatoczył się i w ostatniej chwili dał krok do tyłu unikając ostrza o milimetry. Natychmiast odskoczył i lądując w przysiadzie wyciągnął wyprostowaną dłóń w kierunku wroga. Oddech rycerza szybko zmienił kierunek i zamiast napełniać płuca boleśnie wyrywał z nich tlen.
-Aer – zaczął Coltis. - życiodajna substancja, bez której nawet doskonałe produkty Nag nie mogą się obejść. Kto się spodziewał, że nadal szukacie tych paru kawałków metalu? Co wam do naszych Świętych?
rycerz dyszałby teraz ciężko gdyby tylko mógł, nie był jednak w stanie wciągnąć czegokolwiek przez nos i usta. Rozwścieczony machał mieczem, próbując dosięgnąć blondwłosego Babilończyka, zanim ten go udusi, jednak klecha przemieszczał się dość szybko i ciężko go było trafić bez choćby płytkiego oddechu. Nie było na to rady – trzeba sięgnąć po większy kaliber. Kolejna zmiana oczu Nagijczyka zaskoczyła Sebastiana, jednak nie bardziej niż to co stało się chwilę potem. Potężny wojownik wydał z siebie dziki ryk głodnego zwierzęcia, łamiąc w jednym momencie pieczołowicie podtrzymywany czar. Rzucił się na zealotę i po paru ledwie ominiętych przez przeciwnika cięciach odrzucił broń i dopadł go szybkim skokiem. Młócił Infulentiusa pięściami nie dając szans na obronę. Ciosy spadały z szybkością błyskawicy i iście nadludzką siłą. Każde uderzenie niosło ze sobą charakterystyczny świst i wstrząsało torsem i czaszką Coltisa. Nogi także odmawiały Babilończykowi posłuszeństwa. "Jeszcze chwila i zmiażdży mnie jak robaka" przemknęło przez głowę ofierze berserkerskiego szału. "Muszę coś zrobić". Nóż powędrował w górę w momecie, w którym Nagijczyk zamierzał oderwać przeciwnikowi głowę jednym potężnym przyłożeniem. Gdyby nie ochraniacze, jakie założył do tej misji rycerz, ręka zostałaby rozpłatana wpół. Nawet w obecnej sytuacji ostrze wcięło się na jakieś dwa centymetry wgłąb pięści i rozgięło nieco zbroję – cud, że nie pękło. Moc której nadużył przeciwnik wyczerpała się najwyraźniej. Towarzyszyło temu tępe spojrzenie widoczne przez sekundę na twarzy wojownika. To był moment w którym należało się wycofać. Coltis ze zdziwieniem zauważył, że znajduje się tuż przy wejściu do wieży, ale wewnątrz nie było widać gruntu. Ziała tam czarna przepaść. Wydawała się nieskończenie głęboka. Wróg doszedł do siebie szybciej niż zealota się spodziewał i gwałtownym ruchem rzucił się w dół ciągnąc za sobą Babilończyka. Lądowanie nie było miękkie. Kamienna półka wystająca ze ściany zatrzymała lecących przeciwników boleśnie. Pech chciał, że Sebastian kolejny raz w życiu wylądował pod swoim oponentem. Żebra tym razem wytrzymały nacisk, ale ledwo. Należało jak najszybciej pozbyć się Nagijczyka i wrócić do poszukiwań archeologa. Nieważne jak wspaniałe, lub też przerażające tajemnice skrywała otwarta pierwszy od setek lat raz wieża. Coltis przetoczył się w tył odpychając nogami nadczłowieka i zrzucając go z siebie. Spokojnie otrzepał swój czarny płaszcz, podczas gdy wojownik wdrapywał się z powrotem na podest, z którego o mało nie spadł.
-Nie mam pojęcia skąd miałeś klucz do wieży, ale chętnie go ze sobą zabiorę.
-Co z ciebie za wierzący, skoro nic nie wiesz o swoich świętych – zadrwił człowiek w zbroi. Rozległ się odgłos wystrzału z załadowanego przed chwilą rewolweru. Kula trafiła tuż obok ręki wspinającego się, ale go nie zatrzymała.
-Chętnie mi opowiesz – stwierdził zealota celując w głowę Nagijczyka.
-Święty Michał był posiadaczem wspaniałej zbroi wykonanej przez kowali z Kotii. Jedyne czego chcę ja i moi przełożeni to odzyskać narodowe dziedzictwo.
-Powiedz to mojemu martwemu koledze. Na pewno ci uwierzy – odrzekł z pogardą Sebastian, gdy rycerz stał już na nogach. - Wybacz. Musimy się pożegnać.
Nagle półka ruszyła w dół w zawrotnym tempie. Obaj walczący mieli wrażenie, że lada chwila ich ciała oderwą się od podłoża. W tym samym czasie inny fragment wieży przesuwał się w przeciwnym kierunku. Wojownicy postanowili spaść na niższą jak na razie kondygnację. Nie było pewności, że na dole podest się nie roztrzaska. Przeskok zakończył się dla obydwu uderzeniem w solidną kamienną płytę. Pęd przyginał do posadzki, aczkolwiek pozwalał na ostrożne ruchy. Nagijczyk śmiało zaatakował w nadziei na strącenie zealoty, jednak szybki unik zniweczył jego plany. Teraz to on stał bliżej krawędzi. Usłyszał inkantację wroga.
-Vox servi quaeso: pulsus caeli... - mieszkaniec Kotii rzucił się na Babilończyka, aby przerwać zaklęcie, a w tym samym czasie Coltis uderzył powietrze przed sobą i zakończył swoje wezwanie. - GERE!

Potężne pneumatyczne pchnięcie wyrzuciło obywatela Nag z ogromną siłą w powietrze i wbiło w przeciwległą ścianę. Klatka piersiowa drżała od naporu jakby miała się za chwilę zapaść do środka i chyba tylko niezniszczalny napierśnik chronił ją przed tym losem. Wojownik postanowił odskoczyć od muru odpychając się nogami, jednak fala wiatru, jaki zerwał po magicznym ciosie unieruchomiła go przygważdżając do kamiennej powierzchni. Coltis wypalił w tym czasie sześć razy, krzesząc iskry pociskami odbijającymi się od pancerza. Dwie kule trafiły jednak ramię i nogę, wykrzywiając twarz wroga w grymasie bólu. Gdy podest dojechał do poziomu korytarza zealota gładko zeskoczył do wyjścia. Wracał tam skąd przyszedł, żeby odpocząć na ławce lub choćby na zimnym kamieniu świątynnej podłogi. W łączniku było zbyt duszno. Padł na ziemię zwracając oczy ku wysokiemu sklepieniu i zauważył przypadkiem coś błyszczącego daleko w górze, dokładnie nad ołtarzem. Zaciekawiony podszedł bliżej i po dokładnych oględzinach ujrzał zwisające z sufitu ciało przebite potężnym kolcem. Człowiek trzymał w jednej z rąk kawał metalu wielkości ludzkiego torsu.
-Napierśnik Świętego Michała – wyszeptał cicho Coltis. Wyjął z kieszeni swojego czarnego płaszcza popękany nieco, ale wciąż sprawny komunikator i połączył się z dowództwem.
-Tu Sebastian Infulentius. Znalazłem archeologa. Harold nie żyje. Przyślijcie transport.
-Tak jest żołnierzu – zachrypiał głośnik. Zealota postąpił krok wprzód, aby ujrzeć zwłoki z lepszej perspektywy i nagle został mocno szarpnięty za rękaw. Naszpikowany zadziorami pręt wystrzelił z ziemi i pociągnął go w górę. Gdy głowa spotkała się z sufitem nastąpiła głęboka nieprzenikniona ciemność...
   
Profil PW Email
 
 
»Insoolent   #3 
Zealota


Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 195
Wiek: 33
Dołączyła: 20 Gru 2009
Skąd: Olsztyn, Warszawa

Kalamir, Twoim chyba jedynym błędem we wpisach jest interpunkcja. Czasem jest tam gdzie jej nie powinno być, czasem tam gdzie powinna, to jej nie ma. Jednakże takie błędy nie przeszkadzają w zbytnio czytaniu. Trudno też idealnie stawiać przecinki, bo w sumie interpunkcja jest intuicyjną sprawą (bynajmniej dla mnie ^^).
Np. tutaj: „Kalamir wbiegł do hurtowni w pełni korzystając ze swej nadludzkiej prędkości.”
A powinno być tak: „Kalamir wbiegł do hurtowni, w pełni korzystając ze swej nadludzkiej prędkości.”

„Reszta ciał należała do pracowników, którzy przypadkiem znaleźli się tego dnia w pracy. Byli tutaj, ponieważ ładowali skrzynie z ukrytą bronią do ciężarówek. Wszystko na prośbę Kalamira.” – to skoro byli na jego prośbę, to nie znaleźli się tam przypadkiem. Dla mnie nie ma to sensu.

W Twoim wpisie występuje mnóstwo postaci. Szczerze mówiąc gubiłam się, kto jest kim. Jeśli wystąpiło jakieś imię ni stąd ni zowąd, to zaczynałam się zastanawiać, czy ta osoba pojawiła się wcześniej, czy nie. Wprowadzanie dużej liczby imiennych bohaterów, w krótszej formie pisemnej niż książka, jest zdradliwe :P Postaraj się takich rzeczy unikać, żeby nie zaburzać odbiorcy czytania.

Fabuła, opisy, jak i sama walka są bardzo dobre. Wydarzenia bez problemu rozgrywały się w mojej wyobraźni, a to jest dla mnie bardzo ważne.

Ocena: 8/10

Coltis, wiesz o tym, że uwielbiam Twoje wpisy i tym razem również mnie nie zawiodłeś ^^

Jednak jak każdy człowiek, Ty również popełniłeś parę błędów.
To samo co u Kalamira – interpunkcja.
Np. „Oddychając ciężko blondwłosa postać próbowała podnieść głowę z poduchy szpitalnego łóżka.”
Powinno być: „Oddychając ciężko, blondwłosa postać próbowała podnieść głowę z poduchy szpitalnego łóżka.”
Sporo jest zdań, w których gubisz przecinki.

Do reszty nie mam zastrzeżeń. Świetnie przedstawiasz swoją postać, nie zaniedbując postaci przeciwników. Jeszcze raz powtórzę: uwielbiam Twoje wpisy ^^
Według mnie, minimalnie wygrywa Coltis.

Ocena: 8,5/10


bo ja też chcę mieć posty przedzielane kreską ! :P
   
Profil PW Email
 
 
^Genkaku   #4 
Tyran
Bald Prince of Crime


Poziom: Genshu
Stopień: Senshu
Posty: 1227
Wiek: 39
Dołączył: 20 Gru 2009
Skąd: Raszyn/Warszawa

Kalamir… …eee… nie wiem xD
Piszesz bardzo ślicznie. :) A teraz na serio: bardzo długa praca, dokładnie przemyślana fabuła.

Czytanie tego wpisu dostarczyło mi dużo śmiechu. Dobrze odgrywasz swoją postać.
Cytat:
– W sumie to myślałem, czy niebyło by zabawniej rzucić się żywcem rekinom na pożarcie. Miło z twojej strony, że mi przypomniałeś. No…a co ty byś wolał?
:)

Opis walki jest czytelny. Rozbudzają wyobraźnie. To jest na plus.
Teraz minusy: Nie było dużo rażących błędów stylistycznych, literówek, etc. Niestety kilka rzuca się w oczy. Dużo postaci, co jak wspomniała już Ins, sprawiało, że można było się trochę pogubić. Co nie zmienia faktu, że postacie te upewniały mnie w przekonaniu, iż całość była dokładnie przemyślana.

Miałem wrażenie, że dla każdego NPC-a miałeś wymyśloną historię.

Opowiadanie mi się podobało dlatego daje 9/10.

Coltis:
Ciekawy pomysł na miejsce walki i historię. Niestety miałem wrażenie, że był trochę nie dopracowany. Czegoś mi brakowało. Niektóre opisy były niedokładne, żeby je zrozumieć musiałem czytać je dwa razy. Podobały mi się opisy mocy bohaterów. Dobrze je wykorzystałeś.
Dość kiepskie dialogi w porównaniu do całej reszty.

Moja ocena: 8/10.

Ogólnie prawie nie ma się do czego przyczepić. Pewnie nigdy nie osiągnę takiego poziomu jak wy. Przerażające. :) :lol:
   
Profil PW Email Skype
 
 
»Shiro Kumori   #5 
Agent


Poziom: Keihai
Posty: 58
Wiek: 34
Dołączył: 17 Sty 2010
Skąd: Kielce

Kalamir, fabuła naprawdę świetna. Niekiedy jednak gubiłem się i musiałem przerwać czytanie, żeby ją ogarnąć. Zgodzę się z Insoolent, trochę za dużo imiennych bohaterów. Mimo, to czytało się bardzo przyjemnie i pomijając trudność tekstu (która wzmaga wyobraźnie i myślenie, co akurat lubię) nie mogłem się doczekać finału.

OCENA: 8,5

Coltis, również bardzo dobry wpis. Miałem jednak problemy z rozróżnieniem opancerzenia poszczególnych bohaterów, nie wiedziałem, czy Kalamir ma pełną zbroję, czy nie ma napierśnika i czy Coltis ma jakikolwiek pancerz, bo dość trudno to wywnioskować z tekstu. Poza tym bardzo mi się podobało.

OCENA: 8
   
Profil PW Email
 
 
»Corvus   #6 
Rycerz


Poziom: Keihai
Posty: 23
Wiek: 39
Dołączył: 06 Sty 2010
Skąd: Z twojego koszmaru

Kalamir, trzy osoby w zupełności wystarczą do oceniena twojej pracy. Ja więcej błędów, niż te wymienione przez Insoolent, genkaku i Shiro Kumori'ego, nie znalazłem.
Mam tylko jedną uwagę i to bynajmniej nie do twojej pracy.
Kalamir, Coltis, Daryl Jacobi - bohateowie imienni istotni dla fabuły
Greks, Kamari - trupy, których jedynym celem jest pokazanie co motywuje Kalamira do walki
Ashita Kirimatsu - agent Sanbetsu, którego imię istotne jest tak samo jak zeszłoroczny śnieg, jeśli byłby bezimienny, nie miałoby to wpływu na fabułę
Kapitan Ferendice - występujący w krótkiej wstawce dodanej dla humoru. Nieistotny dla fabuły.
Naprawdę smutno się robi, jeśli ktoś nie jest w stanie połapać się w opowiadaniu z trzema (jak by się bardzo uparzeć to czterema) bohaterami istotnymi dla fabuły.
Tak na sam koniec: bardzo ładnie opisane samo starcie. Zwłaszcza sposób w jaki pokazałeś, że nawet mimo sporej różnicy sił przemawiającej na twoją korzyść, przeciwnik może sprawić Ci spore kłopoty.
Moja ocena: 8

Coltis:
Ciekawa historia oraz jeszcze ciekawsze miejsce walki. Gdy zacząłem czytać miałem nadzieję na coś bardziej w stylu Indiany Jones'a.
Całość psuje trochę fakt, że nie postarałeś się zbytnio oddać charakteru Kalamira. Chwilę po spotkaniu od razu zaczęło się starcie. Dalej pozostało już tylko wykorzystywanie wszystkich dostępnych umiejętności. Nie przeczę, w całkiem niezłym stylu ale jednak... Po prostu walce zabrakło tego "czegoś" co sprawia, że jest naprawdę wciągająca.

ocena:7
   
Profil PW Email
 
 
*Lorgan   #7 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

..::Typowanie Zamknięte::..


Kalamir - 33,5 pkt.

Coltis - 31,5 pkt.

Zwycięzcą został Kalamir!!!

Punktacja:

Kalamir +20
Insoolent +5
genkaku +5
Shiro Kumori +5
Bazyl +5


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 

Temat zablokowany  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0,11 sekundy. Zapytań do SQL: 14