7 odpowiedzi w tym temacie |
»Sorata |
#1
|
Yami
Poziom: Genshu
Posty: 1471 Wiek: 39 Dołączył: 15 Gru 2008 Skąd: TG
|
Napisano 02-06-2017, 22:43 [Ninmu|Świat] Biografia
|
Cytuj
|
"Holometabolia"
część I
W chaosie walki nie mam czasu zastanawiać się, jakie wydarzenia doprowadziły mnie do opuszczonej fabryki na północy Khazaru. Gdy za wykruszoną framugę wychyla się czubek zataczającej półkole lufy, z całej siły wciągam właściciela do środka. Ciche stęknięcie, stukot na posadzce i chrupnięcie złamanego karku toną w serii z automatu, którą przezornie kieruję w korytarz. W błyskach wystrzałów widzę nawet najmniejsze detale ubioru rozrywanego ogniem automatycznym człowieka, oddalonego o niecały metr. Odrobinę dalej widzę kiełkujące rozbłyski zza obu narożników. Toną jeszcze w mulistym oceanie blasku pierwszego wystrzału, ale nawet mi nie zostało dużo czasu na reakcję. Desperackim zrywem przyciągam ciało do siebie i otulam się nim prawie jak kołdrą – skubaniec był duży i ciężki. Kanonada bombarduje go nagłą falą, prawie odrywając członki i zalewając mnie świeżą posoką. Na szczęście trup i jego ciężka kamizelka pozwalają mi się wykpić tylko lekkimi draśnięciami. Przeciętny karabin szturmowy wystrzela około 400 pocisków na minutę. Mimo zaledwie dwusekundowego ostrzału, bolą mnie całe dłonie. Musi ich być tam jeszcze kilku. Z łukiem mogę mieć szanse. Odrzucam ciało we wlot i skaczę w kierunku broni. Jak się okazuje, prosto w detonujący granat błyskowo-hukowy. A więc to oznaczał ten stukot…
Nie widzę, nie słyszę i rąbnął mi lewy bębenek, ale udaje mi się wstać. Węch mówi mi, że nie warto wykonywać gwałtownych ruchów, a uderzenie kolbą w ucho wyprawia mnie na chwilową wycieczkę do nibylandii. Beton pospiesznie wybiega mi na spotkanie, i wita moje usta długim, bolesnym i bardzo pylistym pocałunkiem. Pierwszym co widzę, są światła kilku przytwierdzonych do luf latarek omiatające pomieszczenie. W każdej chwili przynajmniej trzy świecą prosto na mnie. Cudnie… Chwiejnie wstaję. Nic mi się już nie chce. Chociaż wróć…Na pewno chce mi się rzygać. Chyba uszkodzili mi kanał półkolisty, bo świat ochoczo wiruje. Mimo wycelowanych we mnie siedmiu luf, pierwszym, co wykluwa się z mojego durnego mózgu, jest zabawne wspomnienie wywołane spojrzeniem na dwa przeplecione ze sobą ciała leżące w wąskim przejściu. Kiedyś, dawno temu, była taka kreskówka, gdzie dwaj chłopcy zawsze upadali w podobnie komiczny sposób.
- Nowe przygody Bolka i Eddy'ego? - Parskam pytająco. Nie umiem się powstrzymać, żeby podzielić się nowo odkrytą wiedzą. To chyba nazywało się życzenie śmierci, czy jakoś tak.
Nie ma to jak stary, niezawodny łomot. A ci tutaj znają się na rzeczy. Miarowo, jakby przygotowywali kolację, wytłukują ze mnie najmniejsze resztki humoru. Gdy się w końcu męczą, pozostaje tylko obojętność. Ugh! I jeszcze pchnięcie nożem na dokładkę. Dobrze, że zeszło po żebrach i nie naruszyło niczego ważnego. Mogli poprosić, poddałbym się. Chyba.
W pozycji leżącej nie ma zbyt wielu opcji rozrywki (przynajmniej dziś), więc bezczelnie podziwiam menażerię. Zza lufy czujnie patrzą na mnie brudnozielone oczy Szefa. On rozdaje kuksańce w tym teatrzyku. Da się to poznać po człowieku. Obok Szczurek, Miedziany, Wróżka Zębuszka, Panienka…Oho. Ding, ding, ding! Mamy trafienie. Mamo, tato - tego nazwę Krzywonos. Metr siedemdziesiąt z hakiem, ale solidnie napakowany. Na twarzy mieszanina głupoty i okrucieństwa, pogłębiona przez wielokrotnie łamany nos. W każdej grupie znajdzie się taki rarytas. Jak to zwykle bywa, okazuje się na tyle użyteczny, że jest to tolerowane.
- Jakim trzeba być szajbusem, żeby nosić coś takiego – wcina się Szczurek, podważając nożem Lodinga. Czuję strużkę krwi spływającą po grdyce. Kontrastując z lodowatym spokojem, który mnie ogarnął, jest zaskakująco gorąca.
Krzywonosowi nie podoba się, że ktokolwiek inny jest w centrum uwagi.
- Już ja mu przygotuję kajdan! Jeb.any sado-maso – ciężko stwierdzić, czy wyjątkowo lubił stare kreskówki, odkrył w sobie iskierkę kreatywności, czy kultywuje dumną tradycję nienawiści do nieznanego.
Gdy widzę co wygrzebał, myślę przez chwilę o śmiechu, ale ściśnięta przepona rozpatruje wniosek odmownie. Rozmontował przewróconą suwnicę i dumnie potrząsa rozplecioną stalową linką. Kompania zachęca go zadowolonymi pomrukami.
- O, ironio – nosiłem takie pęta całe życie, i nawet skończę z podwójnym stryczkiem. Poezja życia i śmierci. Dziadostwo jest tak zardzewiałe, że nawet jak nie wykończy mnie powieszenie, to tężec dopełni dzieła. A tego durnia to rajcuje.
Co dziwne, nadal nie boję się śmierci. Czy to jakieś dziwne zboczenie? Czy naprawdę, przeżywszy trzydzieści pięć lat, doświadczyłem wystarczająco, żeby się na nią uodpornić?
- Może Celaver wpakuje ci kulkę po tamtej stronie – syczy Panienka. Taki jest gładki, że momentalnie tworzę scenariusz wydumanego romansu między nim, a jednym z zabitych. Żeby nie było za przyjemnie, chłopaki zaczynają ciągnąć. Pętla niewygodnie zaciska się pod łańcuchem, ale nikt poza mną nie zwraca uwagi na ten oczywisty dyskomfort.
– Brutale – podsumowanie jest na mój użytek. Lepiej się nie odzywać głośno. Śmierć, śmiercią, ale dodatkowego obijania chyba już nie zniosę. Przerywa im stukot kopniętego podestu.
- Zróbcie to porządnie! – to pierwszy werbalny dodatek od Szefa. Od samego początku nie zmienił pozycji i patrzy na każdy element egzekucji. Chce mnie powiesić i nie musieć zasypiać w rytmie rzężącej kołysanki. Jego oddział, jego odpowiedzialność. Cholera. Wcale nie tak dawno chciałbym służyć pod takim człowiekiem...
Za długo myślałem. Przytargali podstawkę. Jedno kopnięcie, chwila niepewności i metaliczne jękniecie linki rozchodzi się po całym ciele, a ból zakrzywia mi nawet palce u stóp. Na wszystkie świętości! Myślałem, że utrzymam przynajmniej kontrolę nad zwieraczami...
Co dziwne, nawet to upodlenie właściwie mnie nie rusza. Nawet pozbawiony Wilka, jestem całkiem wytrzymałym skurczybykiem. Ciężar wychudłego, skopanego ciała nie wystarczy, żeby mnie zabić od razu. Tak samo zresztą, jak przeraźliwy ból nadwyrężonego kręgosłupa. Więc tak sobie dyndam, z krwią ciurkającą po żebrach, niezdolny do ustalenia sensu jakiegokolwiek działania. Morderczy szał wypalił się w najemnikach równie szybko, jak się rozpoczął. Stracili zainteresowanie i rozpalają ogniska, szykując się do posiłku daleko na lewo od mojej szanownej obwisłości. Zapewne pierwsza porządna wyżerka tego dnia. Jeśli zwyczaje nie zmieniły się od czasu mojej służby, ledwie zdążyli coś przekąsić w marszu. Głodni i wkurzeni. Nic dziwnego, że mnie powiesili. Odczuwam umiarkowane zadowolenie, że przynajmniej smrodem napsuję im trochę krwi. Oczy przywódcy co jakiś czas sprawdzają mój stan, jakby chciały powiedzieć: "sam tego chciałeś". No tak – nawet umrzeć nie potrafiłem porządnie. Tracę świadomość z chłodną obojętnością. Nareszcie.
.
.
.
Nie doświadczam żadnego oświecenia, duchy przodków nie witają mnie z otwartymi ramionami. Tylko smętnie pływam w czarnej zupie. Sam, zdruzgotany i śmierdzący. Nie podejrzewałem, że po śmierci jest się zamkniętym w swoim półprzytomnym ciele. Skazanym na świadomy rozkład. Coraz bardziej wkurwionym i obolałym. Chwila… Przecież miało być cudownie. A nie umiem ukryć, że cały strasznie się bolę, jak by to głupio nie brzmiało. To jest do dupy. Zero spokoju. Tylko wieczność zdenerwowania niedokończonymi sprawami. A zaczęło się tak niewinnie.
Zaczęło?
Kiedy?
Aaa. No tak:
Wcześniej - 20 lipca 1615
Gen Bar, Higure
Byłem coraz lepszy. Balans, spostrzegawczość i precyzja to pożądane cechy w tym zawodzie. A, nie chwaląc się przesadnie, opanowałem je mistrzowsko. Nic dziwnego, że zawsze łapię wirujące w powietrzu shakery do koktajli i bez utraty pojedynczej kropli trafiam w zagłębienia szklanek. Szaman niekoniecznie musi się odnaleźć za barem, ale dzięki wsparciu przyjaciela, mi się to udało. Jednak mimo zadowolenia, z satysfakcją zamykam knajpę późną nocą. Ostatnie dni wypełniły mi dźwięki i zapachy bywalców podziemnego przybytku Genkaku. Jak na moją rekonwalescencję od samotności, to zdecydowanie za wiele. Mimo, że nie palę, marzę o papierosie, a omiatany kolejnymi strugami letniego deszczu dach jest doskonałym azylem. Wilgoć spływa po mnie kojącymi, ciepłymi strugami, zmywając wrażenie osaczenia. Niesamowite, jak bardzo można zdziczeć przez kolejne lata ukrywania się przed całym państwem. Praca u Ishiro nie podreperowała mi istotnie budżetu, a walką z zealotą przejął się głównie mój portfel.
.
.
.
- Poważnie? Strumień świadomości? Nie, dziękuję. Męczy mnie i po prostu go nie lubię.
- Kto to powiedział?!
.
.
.
Gdy zszedł na dół, był już spokojniejszy. Do momentu gdy nie poczuł zapachu Corsenta. Od pierwszego spotkania, ten typ zwiastował kłopoty. Ewidentnie nie było przed nim ucieczki.
- Co cię tu sprowadza? - Złapał butelkę wody i przysiadł się do znajomego. Gdzieś zniknęły dredy i mina przygłupa. Niestety, jakiekolwiek złudzenia prysnęły, gdy Teddy otwarł usta.
- Co się tu kurrwa dzieje?! Od kiedy pracujesz sobie ot tak, w barze? To jakaś przykrywka? - Jego oburzenie było jednocześnie zabawne i odświeżające.
- Normalna praca. Legalna. Spokojnie tu, nikt nie próbuje mnie zabić, a goście uwielbiają moje koktajle. Żyć nie umierać.
- To mnie zaskoczyłeś. Czegoś takiego się po tobie nie spodziewałem - stwierdził, jakby go znał. - Ukrywasz się tu? Łysy daje ci pracę i ochronę? Myślisz, że mi też możecie pomóc? - Rzucał pytaniami jak kartaczownica. - Widzę, że jesteś sceptyczny. Nie znamy się za dobrze, a do tego obaj mamy za sobą przeszłość, która starała się nas dogonić. No, ale do chuja, muszę się w końcu ogarnąć, a ktoś taki może mi pomóc. Podjarałem się i mam nadzieję, że nie na marne...
Prośba zainteresowała Soratę. Działanie było jego mocna stroną.
- Zależy z czym tej pomocy potrzebujesz. Za siebie mogę potwierdzić bez wahania. Szefa będziesz musiał przekonywać we własnym zakresie.
Ted wziął głęboki oddech i pochylił się ku rozmówcy.
- Zbyt długo nic nie robiłem i miotałem się z jednej strony na drugą, a mimo wielkich ambicji, cały czas robię za czyjąś szmatę – dukał, jakby w obawie, że starszy szaman tak właśnie myśli.- Chcę w końcu coś zmienić i coś znaczyć, chcę zająć miejsce Nazira, a w dalszej kolejności dotrzeć do Lisa Pustyni – efekt pewności siebie zepsuły ostatnie słowa, które wypowiedział zauważalnie ciszej.
Ambicja Teddy'ego faktycznie rozbujała od pierwszego spotkania. Kiedy Mueca ich umówiła, Fenris ocenił początkującego szamana jako ćpuna i lekkoducha, ale pojawiła się możliwość weryfikacji tej opinii. Zdecydował, że popłynie za ciosem.
- Dobre chęci masz odhaczone. Przez Nazira masz na myśli Vahonova? Szakala? - nalał im obu wody – W takim razie, twoje zdrowie! Toasty powinno się wznosić alkoholem, ale jestem w pracy.
Stuknęli się szklankami i wypili.
- Ciekaw jestem, jak z determinacją i możliwościami. Cel, który sobie wyznaczyłeś do łatwych nie należy. - Momentalnie spoważniał - Zatrułem tą wodę mieszanką trzech popularnych i bardzo silnych trucizn. - Corsent zbladł - Nie, to nie jest żart. W tej kombinacji i ilości zadziałają z efektem śmiertelnym, ale dopiero jutro. Znajdź sposób na wyjście z impasu.
Ignorując zaskoczenie Twitcha, zamyślił się. Bardzo dawno temu, sam stanął w takiej sytuacji. Jeral nie miał może najlepszych metod treningowych, a Fenrisowi zdecydowanie brakowało jego charyzmy, ale chciał wiedzieć, na co stać Corsenta. Rozwiązań było wiele, a każde mówiło coś o człowieku.
Na początek Ted zareagował humorem.
- Dobre to było, widać, że brakuje Ci akcji i polowań - rzucił z uśmiechem. – chociaż truciznę wolałbym w dobrej whisky. - Wrzucił niepostrzeżenie mały listek do szklanki. Sorata domyślał się, co miał oznaczać dziwny dodatek w naczyniu ale z nieprzeniknionym obliczem obserwował jak skurczony listek wędruje na dno. Dopiero wtedy się odezwał.
- Nie o akcję i polowania chodzi. Mam z tym problem, ale ciebie to nie dotyczy. Chcę się przekonać jak bardzo tego chcesz. Wpadasz tutaj, jak debil, po Nabu jeden wie, jak długiej przerwie w kontakcie i z animuszem mówisz o przejęciu terrorystycznej siatki, z którą nie radzą sobie połączone wysiłki dwóch krajów, więc powinieneś się spodziewać czegoś takiego. To najmilsza rzecz, jaką by ci zrobili, gdyby twoje umiejętności nie nadążały za ambicjami. - Wskazał poczerniałą roślinkę - Przekonałeś się, że nie blefuję. Twój ruch.
Mina mu zrzedła.
- No i przyjazny nastrój chuj strzelił - westchnął głośno.- Nie wiem czy sam to wymyśliłeś i co chcesz przez to osiągnąć. Chodzi o udowodnienie sobie, na co mnie stać, a jeżeli tego nie będę w stanie zrobić, to równie dobrze mogę zdychać. Wolałbym, żeby to nie była trucizna, bo nie znoszę rzygać jak kot, ale jeśli uważasz, że tak mamy zacząć współpracę, niech tak będzie. Mam gdzieś zabawę w półśrodki, uderzam wysoko i nie mam zamiaru odpuszczać. Sam jednak wszystkiego nie zrobię. Nie jestem leniwy, a energooszczędny, resztę sam oceń. - Wydawał się zdeterminowany, choć na jego czole pojawiły się pierwsze krople potu.
- Dyplomata - uśmiechnął się Fenris. - Nie tego się spodziewałem, ale przynajmniej głowę masz chłodną. - Podał Corsentowi niewielką fiolkę. - Antidotum. Do czego konkretnie mnie potrzebujesz? Mam być pomysłodawcą czy podwykonawcą? Bo bezpośredni kurs kolizyjny z dużą Yakuzą średnio mi się uśmiecha.
Twitch rozrobił zawartość fiolki w szklance, wypił duszkiem i się roześmiał.
- Duchu żywy! Jesteś równie porąbany, jak pamiętam.
Sorata nie wyglądał na rozbawionego.
- Taa. Jak zamierzasz mi zapłacić? Nie wyglądasz na śmierdzącego groszem.
- Jedyne co mam to złudzenia, że zgodzisz się mi pomóc w zamian za moje usługi. Będę do Twojej dyspozycji - odchrząknął – Wiesz, tylko bez przesady, bo mam też swoje sprawy, a jeśli plany wypalą, będę miał na głowie znacznie więcej. No i zapomnij o przysługach cielesnych, bo... – urwał, a jego mina świadczyła, że nagle przyszło mu do głowy epitafium na swoim nagrobku.
Fenris ocenił Teddy'ego od stóp do głów.
- Przeskocz najpierw powyżej trzy na dziesięć, zanim zaczniesz komentować w ten sposób. Właśnie o umiejętności mi chodzi. Tylko co ty właściwie potrafisz?
- Zaraz zaprezentuję. - Młodzik uśmiechnął się z nową energią.
Kilka dni później]
Fenris otworzył drzwi mieszkania Corsenta. Zapach marihuany nie zdążył jeszcze przesycić pomieszczenia, ale dla wyczulonego węchu szamana był jak uderzenie obuchem.
- Ubieraj się i idziemy. - rzucił w stronę sterty ubrań o zgrubnie humanoidalnym kształcie.
- Gdzie – Ted skoczył na równe nogi.
- Do pracy. Wynająłem ci niewielkie laboratorium.
Twitch patrzył na niego nic nie rozumiejąc, a Fenris bez ceregieli podszedł do zlewu i nalał sobie kranówki.
- Przecież się dogadaliśmy. Ty czegoś chcesz, ja czegoś chcę. Różnica w postrzeganiu polegała na tym, kto więcej wyciągnie z tej umowy. Masz już jakieś konkrety dotyczące Szakali? - zrobił długą pauzę. Nie doczekawszy się odpowiedzi, uśmiechnął się złośliwie. - Tak myślałem. Ruchy, ruchy. Badania się same nie zrobią. Jeszcze zrobimy z ciebie naukowca.
cdn
Część przedstawionych wydarzeń została już opisana na forum. Mam nadzieję, że nikomu nie przeszkadza taka forma oficjalnego podsumowania biografii. Mojej postaci i stylowi pisania przyda się mniejsza dawka weltschmerzu (ukłony w stronę Curse i Draxa) oraz ujednolicenie formy narracyjnej (wink -> Lorgan). Obiecywałem to już we wcześniejszych rozmowach i chciałem tą serią ninmu odnieść się do tych oczekiwań. Obiecuję kolejne twisty w przyszłości. |
Kryteria oceny walk: Klimat 4/10 Mechanika 3/10 Warsztat 3/10. W razie wątpliwości - konsultuj. Pomoc: https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=17457#17457 |
|
|
|
»Shadow |
#2
|
Yami
Poziom: Wakamusha
Posty: 251 Wiek: 28 Dołączył: 28 Maj 2015 Skąd: Zagłębie kabaretowe
|
Napisano 07-06-2017, 18:52
|
Cytuj
|
"W cieniu"
część I
Wiara czyni cuda. To zdanie nie raz sprawiło, że udawało się osiągnąć coś, co zdawało się być niemożliwe. Modlić się trzeba. Wie o tym chyba każde dziecko Tenchi. A na pewno wie o tym każdy dorosły. Ale nie każdy się modli.
Ludzie tacy nie wiedzą jednak, co mówią. Nie należny im wierzyć. Nie znają oni prawdziwego oblicza Ciemności, wolą bowiem kierować swe myśli w stronę rzeczy przyjemnych i doczesnych, takich, nad którymi mogą zapanować i którymi mogą władać. Bojąc się podświadomie tego, czego nie pojmują, starają się negować istnienie tegoż, albo bagatelizować rolę. Żal mi ich. Szczerze. Każdego z nas czeka w życiu moment, gdy staniemy oko w oko ze sługą Ciemności, zdani jedynie na siebie i na to, co mamy w głowie, a przede wszystkim sercu. Na nic na wtedy będą dumne frazy i wszelkie twierdzenia, obalające sens religii. Nie ma przed tym ucieczki, nikogo to nie ominie, ani nic nieznaczącego, ulicznego żebraka, ani wielkiego sanbetańskiego naukowca. I w takich właśnie chwilach modlitwa okazuje swą moc. Swą ogromną potęgę. Ja ją dostrzegłem. Uśmiechnęła się do mnie, a ja do niej. Pasowaliśmy do siebie. Łagodny piorun owinął się przede mną w krąg. Dał się ujarzmić, będąc uosobieniem potęgi Lumena. Jego pupilem, który niczym bicz, karze na to zasługujących. I tak wszedłem na drogę, z której nie ma już odwrotu.
***
Vicor Strozzi - jak to dumnie brzmi. Właściciel antykwariatu? Już dużo mniej. Czasami pytają mnie, jak to jest być zapraszanym na wielkie bale i uroczystości, nie przez to, co osiągnąłem, nie przez fortunę, której przecież i tak nie posiadam, a przez wzgląd na nazwisko i stare zwyczaje. No cóż... A gdzie indziej można tak dobrze za darmo zjeść i posłuchać przepięknej muzyki?
O co pytasz, mój synu? Tak, twoi dziadkowi byli zabójcami. Znalazłeś więc ich sztylety? Nie martw się. Ja także jestem agentem Białej Róży, podobnie jak twojej świętej pamięci ojciec. Ciebie też czeka taki los. Skąd to wiem? Myślisz, że nie zauważyłam znaków, którymi się posługujesz do kontaktowania ze swymi kochankami? Wychowuję cię przecież już szesnaście długich lat. Nie, nie ganie cię. Wręcz przeciwnie. Masz talent synu, skoro doszedłeś do tego samodzielnie. Chciałbyś go może rozwinąć?
Ale jedzenie i muzyka nie jest najważniejsza podczas balów. Co to, to nie! Najważniejsze są piękne kobiety, w pięknych strojach i makijażach, piękne słówka, które szepczą w odosobnionych altanach i to, co można im powiedzieć. Bo przecież najważniejsza jest rodzina, i to co o niej usłyszą, a sex z piękną córką jakiegoś bogatego dziedzica to tylko dodatek, nieprawdaż?
Nasz świat, a niedługo także i twój to nie jest ten świat, który znasz z książek, czy filmów. Nie ma tu pościgów, czy pojedynków, w których naprzeciwko sobie stoją szermierze. Nasz świat ewoluował dawno temu w piękną i subtelną formę intryg, w których główną wartością jest informacja. I w tym kierunku będę Cię szkolić. Nigdy, powtarzam - nigdy nasza rodzina nie była uważana za najsilniejszych członków Róży. Ale jesteśmy najskuteczniejsi. W końcu jesteśmy elitą. Podczas gdy di Angelo są najostrzejszą bronią, my jesteśmy najcichszą strzałą wycelowana precyzyjnie w najgroźniejszych przeciwników. Nie walczymy, my ich eliminujemy. Najczęściej w momencie, kiedy sie tego najmniej spodziewają.
No i w sumie tak poznałem moją narzeczoną - przeleciałem ją na balu. Ciekawe, nieprawdaż? Nie, w ciąży nie jest. Czemu pytasz? Że niby nikt nie chciałby być ze spłukaną osobą? No widzisz... Bo my się szczerze kochamy! A przy okazji jej bogaty ojciec ma ochotę mieć szlachcica w rodzinie.
Zanim rozpoczniesz swoją drogę, spędzimy wiele długich godzin na nauce walki, aktorstwa, skradania... Nie tego się spodziewałeś? Nie wiesz, czy sobie poradzisz? Ale ja wiem. W końcu jestem twoją matką, która zapewni ci wszystko, co najlepsze, żebyś mógł zasilić szeregi najwspanialszej organizacji Babilonu. Lecz dobrze ci radzę, nie spocznij na laurach. Stare przysłowie mówi: Kiedy odpoczywasz, tracisz podwójnie. Nie dość, że sam nie ćwiczysz, to dajesz przeciwnikowi czas na przygotowania. Radzę ci, Victorze, dobrze zapamiętaj te słowa. Usłyszałam je kiedyś od swojego dziadka i wierz mi - nie raz uratowały mi skórę.
Nie nazwałbym siebie kryminalistą. To zbyt... Radykalne stwierdzenie. Jestem prostym chłopakiem, który współpracuje z organizacją przestępczą. Mimo że oficjalnie nazywają mnie zabójcą - nikogo jeszcze nie wyeliminowałem na rozkaz. Zastraszałem, przekupowałem, uprowadzałem kogo trzeba, ale nigdy nikogo nie zabiłem.
Dobrze, przejdźmy do rzeczy. Zaczniemy od szyfrowania wiadomości. Każdy szanujący się szpieg zna co najmniej dziesięć różnych sposobów kodowania wiadomości. Dla postronnych osób są one całkowicie niezrozumiałe, ale inny szpieg rozpozna je z łatwością. Dlatego od dziś zaczniemy intensywny trening. Ważne, abyś opanował umiejętność posługiwania się zarówno tymi najbardziej znanymi z szyfrów, byś mógł przechwycić wiadomość jakiegoś młodzika do jego ukochanej, jak również poznał trudną sztukę tworzenia własnych systemów. A co najważniejsze, nauczysz się rzeczy najtrudniejszej, czyli odczytywanie cudzych systemów szyfrowania bez znajomości klucza. Pytasz jak to możliwe? Dowiesz się w swoim czasie, lecz teraz powiem ci, że poprzedzone to będzie intensywną nauką kultur, wnikliwą analizą gramatyki i składni, oraz częstości występowania poszczególnych głosek. Studia będą ciężkie, ale wierz mi - opłacą się. Kiedy już posiądziesz tę wiedzę, niemal żaden szyfr nie będzie dla ciebie tajemnicą. Dlaczego niemal? Cóż, drogie dziecko, są systemy nie do złamania - wielostopniowe, oparte na literaturze, astronomii, medycynie i wszelkich dziedzinach, których nie sposób skojarzyć, objąć, zrozumieć.
Oczywiście, że mi za to płacą. Myślisz, że można wyżyć tylko na prowadzeniu antykwariatu? W tych czasach? Musisz być w takim razie głupcem. Najtrudniejsze jest w tym wszystkim jednak zachować balans. No co? Ja też przecież płacę podatki.
Nauczysz się później odczytywać, co mówią ludzie, chociaż ich nie będziesz słyszał. Tak, popularnie nazywa się to czytaniem z ruchu warg i większość ludzi jest w stanie sobie to przyswoić, ale zazwyczaj brakuje im wystarczającej motywacji, albo dobrego nauczyciela. Większość, którym udaje się to osiągnąć, jest po prosu głucha i starają w ten sposób zrekompensować sobie tą wadę. Później nauczę cię jak się przed tym bronić. W końcu istnieje duża szansa, że staniesz naprzeciwko kogoś takiego.
Kochaj rodzinę, myśl o sobie, dbaj o służbę, szanuj państwo. Uważasz to za głupie? Że niby ostatnia część? Ale dlaczego? Biała Róża utrzymuje monopol w Babilonie i dba o to, żeby nie powstał zbyt wielki chaos. Wyobrażasz sobie co by było, jakby nas zabrakło?
Zgadza się, najlepsi szpiedzy to właśnie ci, o których nigdy nie usłyszałeś nawet najmarniejszego słowa. Zawsze w cieniu, nigdy na piedestale. Widzę, że powoli zaczynasz rozumieć, jak poważnym zadaniem jest szpiegostwo. Nasze misje, często niezauważane przez nikogo, mają ogromny wpływ na losy świata. Naprawdę myślisz, że generłowie tak świetnie potrafią wyczuć moment do ataku? Otóż nie jest to takie proste. Każde działanie poprzedzone jest wieloma miesiącami ciężkiej pracy wywiadu. Myślisz, że dlaczego tak łatwo nam się pracuje w Babilonie, kraju, który odważył się rzucić wyzwanie pozostałym mocarstwom? Tutejszy wywiad jest słaby. Nawet tutaj, w posiadłości Orsini, Papież ma swoich szpiegów. Dlaczego ich nie usunęłam? A po co informować Merriam, że wiemy o jego zamiarach? Dzięki temu mogę dowolnie kontrolować informacje, które do niego docierają, nie ruszając się nawet z domu. Czasy, kiedy mordowało się każdego wykrytego agenta, już dawno mięły, teraz lepiej jest obserwować i czekać. Nie, głuptasie. Nasza praca nie jest bezpieczna. Wielu spośród najlepszych agentów ginęło w tajemniczych okolicznościach. Wszystko, moje dziecko, zależy od korzyści, płynących z danego posunięcia. Tego też nauczysz się z czasem, a kiedy już to pojmiesz, będziesz gotów stanąć w szranki z każdym niebezpieczeństwem. Pamiętaj, Róża liczy na ciebie, a ja wiem, że nie zawiedziesz jej zaufania.
Tak, podobno kiedyś wypowiedziane zostało proroctwo, wedle którego męski potomek rodu Strozzi ma zostać wielkim zbawcą i wznieść Białą Różę na należne jej miejsce. I wiesz co? Mój dziadek nim nie był. Ojciec też. I ja też nie będę. Nie wierzę tym wróżkom, które powiedzą ci wszystko, co chcesz usłyszeć tylko po to, żeby otrzymać zapłatę. Bardziej znają się na odczytywaniu pragnień ludzkich niż przyszłości.
Magia? Zdarza się, że nasi agenci uciekają się do praktyk powszechnie nieznanych. Ja sama nie zostałam dotknięta przez Lumena i wolę się nie wypowiadać na te tematy, ale umówiłam cię na lekcję z jednym ze znajomych Eleny. On oceni czy - tak jak ojciec - masz do tego talent i - zależnie od rezultatu - będzie cię uczył, albo opowie ci wszystko, co o tym wie.
Czy jestem wrażliwy na magię? Tak. Muszę przyznać, że odziedziczyłem to po ojcu. Niestety jest to jedyne co mi przekazał. I nawyk do paleni fajek. Cholerny nałóg, którego nie mogę się pozbyć. Umarł niedługo po moich narodzinach. Współczucie? A komu ono potrzebne? Ważne jest w końcu, żeby przeć naprzód.
Cóż jeszcze mogę ci poradzić moje dziecko... Trzymaj się blisko swoich przyjaciół, lecz jeszcze bliżej wrogów. Kiedyś zrozumiesz, co miałam na myli. A teraz już dość tego gadania, czas rozpocząć twoją edukację. Chodźmy zatem do sali treningowej. Pora, żebyś poznał jeszcze kilka sekretów, jakie kryje posiadłość Orsini.
Moja matka niedługo po moim szkoleniu wzięła udział w misji skazanej na porażkę. I niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki - pokazała, że ród Strozzi to nie podrzędni szpiedzy. Przypłaciła to jednak ogromną ceną. Od tamtego czasu nie może wyjść na długo poza szpitalne łóżko, gdyż odczuwa ogromny ból. Wściekłość? Nie, już jej nie czuję. Sam nie mam lekko. Też bowiem potrzebuję terapii. Guz mózgu to w końcu nie przelewki. Dla mnie liczy się tylko to, żeby kontynuować jej dzieło, pomagać Elenie w manipulacji informacjami, służyć radą i pomocą. Nie słyszałeś o mnie? Nie dziwię się. W końcu jestem Cieniem. |
W więziennej rozpaczy... |
|
|
|
»Sorata |
#3
|
Yami
Poziom: Genshu
Posty: 1471 Wiek: 39 Dołączył: 15 Gru 2008 Skąd: TG
|
Napisano 29-01-2018, 09:16
|
Cytuj
|
"Holometabolia"
Część II
Po opłaceniu Twitcha...
- To chyba jednak było inaczej, prawda? Zapomniałem o tej dziewuszce w lesie.
Kolejne okręty obrazów napłynęły z pustki wspomnień - rozmowa z zealotką, euforyczny pościg za grupką najemników i kelnerka, która pomagała teraz Genkaku w wielu półlegalnych sprawach. Mitsuru. Przypomniał sobie. Mówią, że wszystkie duże i ważne wydarzenia mają niespodziewane początki. Oceniając zaskoczenie na skali od jeden do dziesięciu, Fenris odczuwał... Pierdyliard?. Tak, to dobre określenie. Wzdrygnął się, próbując ustalić, czy to, co usłyszał było prawdziwe.
- Muszę odejść z powrotem do swoich. - Wilk rzucił zdaniem od niechcenia, jakby zagajał niezobowiązującą rozmowę. Bydlak wyprowadził go na niewielką polankę specjalnie po to, żeby mógł to usłyszeć bez żadnych zakłóceń. Na domiar złego, rozpadało się, jakby niebiosa uznały dramatyczny potencjał sytuacji. Przez chwilę drzewa przechwytywały krople, ale gromadząca się na liściach wilgoć szybko spłynęła, rosnącymi strugami przemaczając grunt.
- Dlaczego? - wyszeptał.
- Dlaczego? Dlaczego? - sarknął jękliwie. - Krótko i na temat - Umierasz. Trucizna Venuris wypala ci ciało, a bez niej w pobliżu nie jestem w stanie temu dłużej sam przeciwdziałać. Za długo jej szukamy.
- I dopiero teraz mi to mówisz?
- Wcześniej trzymałeś swoją kobietę przy sobie. Skąd miałem wiedzieć, że dasz sobie z nią spokój?!
- Mogłeś mi coś powiedzieć!- Wytłumaczenie w ogóle do niego nie trafiło. Od samego początku szkolenia, bocorzy twierdzili, że unia człowieka i manitou nie może być rozerwana.
- Chciałem! - Miał na tyle przyzwoitości, żeby się zawstydzić. - Jednak zaczęliśmy sobie radzić. Rosłeś w siłę. Czekałem na odpowiedni moment. Gdybym mógł w ciebie wlać więcej energii, wypaliłbym toksynę.
- Więc to zrób i nie strasz mnie więcej!
- Mam nas zabić? Musisz się jeszcze wzmocnić! - Jego ton nie pozostawiał żadnych wątpliwości co do ostateczności decyzji. - Jeśli odejdę i skupię się na walce z trucizną, mamy jeszcze szansę. Małą, bo małą, ale mamy. Nie powinienem tyle czekać.
- Nie zostawiaj mnie z tym. Błagam.
- Jeśli cię to pocieszy, nie robię tego z ochotą – wymruczał Wilk, a Fenris zamilkł, starając się znaleźć jakąkolwiek odpowiedź, która powstrzymałaby Towarzysza – No cóż. Do zobaczenia. Mam nadzieję.
Sorata nie zdążył nic dodać. Wilk zniknął. Tak po prostu. Jeszcze przed chwilą świadomość drugiej obecności rozpychała wszystkie tkanki szamana, a teraz nic. Jakby zawierał olbrzymią, nagle opustoszałą jaskinię. Pozostawiona przez Manitou cisza nasilała się z każdym ogłuszającym uderzeniem serca. W ten sam rytm wpasowało się narastające tłuczenie paniki. Jakby zamknięty wewnątrz ludzkiego ciała mały stworek szukał drogi ucieczki. Prawie zapomniany, a jednocześnie bardzo znajomy stworek. Ściany lasu napierały z każdej strony, odbierając oddech i siły, aż przed oczami pozostał mu prawie sam mrok. Został sam. SAM! I coraz bardziej nienawidził tego momentu. Wiedział co i w jaki sposób zaraz usłyszy. Jak na zawołanie, cichutki, natrętny głosik, bardziej przeczucie niż realna wypowiedź, powtarzał coś, co zdążył już sobie uświadomić. To nie samotności bał się najbardziej. Nie wiedział, co teraz ze sobą zrobić, a sama konieczność podjęcia decyzji śmiertelnie go przerażała. Znajome macki obojętności zakradły się do jego duszy. Niech dzieje się co chce - szeptały mamiąco. To na pewno zmowa. Knuli jak Cię opuścić - wtórował zewsząd przeraźliwy sopran paranoi. Mówią, że schizofrenia nigdy nie wygasa naprawdę. Że nie miewa nawrotów, tylko kolejne ataki. W chorobie zawsze był bezpieczny. Otulony urojeniami, które były rzeczywistością. Odpowiednio manipulowany przez Manitou. Jak wygrzebać się teraz? Pęcherz skurczył mu się do rozmiarów ziarnka grochu. Niewielki fragment jego umysłu był jeszcze przytomny. Tylko ta część wiedziała, że to choroba.
- To tylko chemia. Kiepskie styki w mózgu.
Ostatni podryg racjonalizmu został zakrzyczany urojeniami. Chcieli tego!. Zawsze ktoś podejmował wybory za niego. Rodzice delikatnie go popychali, by został kimś wyjątkowym. Dziedzic prokuratora. Wnuk sławnego szamana. Wilk knuł, by go opętać. Wiedział!Inpu wykorzystało ten fakt i wskazywało mu cele. Zostawili Nayati, żeby go pilnowała. Używał łańcuchów, żeby się powstrzymywać, ale prawdziwym kagańcem była Mni. Tylko emocjonalna smycz nie pęka tak łatwo. Nawet Genkaku musiał wziąć go za rękę i posadzić za barem. Oswojony piesek. Za dużo. Za dużo myśli... głosów.
- Przecież się uwolniłem! - wrzasnął, nie wiadomo do kogo. Manitou nie wróci, aby wysłać go na kolejne polowanie. Pozbawione wyrzutów sumienia, hedonistyczne kaprysy ducha nie posuwały go do przodu, ale przynajmniej wypełniały kolejne godziny pozytywnymi emocjami. A więc, co teraz? Tak przyzwyczaił się do roli narzędzia, że nie pamiętał nawet, jak się podejmuje decyzję. Deszcz, który w innych okolicznościach mógłby być przyjemny, teraz przypominał lepkie błoto ciągnące go w dół. Zaskakujące, jak bardzo krucha okazała się stabilizacja. Fenris nie czekał - ogarnięty przerażeniem, pobiegł w jedynym kierunku, który przyszedł mu do głowy.
***
Błyszczące szyby terminalu nie nosiły żadnych znaków wilgoci. Czyżby deszcz nie był prawdziwy?. Wpadł do środka w poszukiwaniu jednego obiektu, który mógł go teraz wybawić. Bateria komórki rozładowała się w najgorszym momencie. Na szczęście na lotnisku było jeszcze wystarczająco dużo aparatów stacjonarnych. Dopadł jednego i wybrał numer trzęsącymi się rękami. Czarna słuchawka telefonu straciła połysk, wytarta tysiącami dłoni pasażerów przewijających się przez terminal. Trafna metafora dla stanu zdrowia jej obecnego użytkownika.
- Mów - baryton Miśka zawibrował w jego uchu.
- Frost? Mam problem.
- Młody? Gdzie jesteś? - odpowiedział bez wahania. Cholerny bohater.
- Wilcza Paszcza. Znajdziesz mnie.
- Niedługo tam będę. - Frostwind instynktownie zrozumiał powagę sytuacji i zaklął brzydko. - Nie odchodź daleko.
Niby gdzie miałby pójść? Nawet tutaj czuł się bezbronny bez uspokajającego szeptu Manitou. Odsłonięty przed spojrzeniami pozornie nieświadomych ludzi. Oni wiedzą. Że cię opuścił. Jesteś taki słaby... . Otaczały go spojrzenia różnokolorowych oczu. Skośnożółty Sanbeta w garniturze roześmiał się całą gębą, patrząc wprost na niego, a widząc reakcję, natychmiast się skrzywił, jakby uświadomił sobie, że ma przed sobą uszkodzony sprzęt. Przedmiot w ludzkiej skórze. Na szamana zewsząd napierały dźwięki, ale bez mocy ducha, brakowało choćby zapachów, które nadawały im kontekstu. Nie umiał zorientować się w przestrzeni bez niezliczonych zwierzęcych odnośników. Próbował siedzieć na ławce, ale zdradzało go nerwowe drganie stopy. Zerwał się i pobiegł na drugie piętro, nie zawracając sobie głowy ruchomymi schodami, skacząc co dwa stopnie. Czuł zainteresowanie i irytację roztrącanych pasażerów, wiercące mu dziurę w plecach. Jelita zaburczały nerwowo, chcąc natychmiast pozbyć się niewygodnego balastu. Przemknął przez piętro, jakby biegł tunelem. Łączenia ceramicznych płytek zlały się w jeden pas. Trzasnęły drzwi. Ciasna kabina w toalecie okazała się chwilowym zbawieniem od stresu, a brak wyczulonego powonienia okazał się mieć też swoje plusy. Fenris odetchnął głęboko, przepychając zalążek spokoju w głąb siebie, póki drżenie nie ustało.
- Poradzisz sobie - powtarzał bezgłośnie. Ostatecznie, ucieczka to też działanie.
Bardzo żałował, że nie ma z nim Cienia. Był jedynym stworzeniem, które z własnej woli uczestniczyło we wszystkich aktywnościach szamana. Po ostatnich starciach, poturbowany kruk przechodził rehabilitację w lecznicy dzikich zwierząt. Fenris marzył, by przyjaciel przynajmniej jeszcze raz poleciał. Zamknął oczy i pod powiekami rozwinął wspomnienie lotu widzianego bystrymi ptasimi oczami. Gdy prądy ciepłego powietrza muskały pieszczotliwie jego lotki, widziany z góry świat wydawał się znacznie łatwiejszy do ogarnięcia. Była w tym doznaniu prawdziwa wolność, której szaman nigdy nie doświadczył w swojej ludzkiej skórze. Dookoła trzaskały drzwi sąsiednich kabin, klamka poruszyła się kilkukrotnie, szarpnięta przez pasażera wiedzionego potrzebą. Fenris nie słyszał niemal nic - pogrążył się w locie. |
Kryteria oceny walk: Klimat 4/10 Mechanika 3/10 Warsztat 3/10. W razie wątpliwości - konsultuj. Pomoc: https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=17457#17457 |
|
|
|
^Tekkey |
#4
|
Generał Paranoia Agent
Poziom: Genshu
Stopień: Shogun
Posty: 536 Wiek: 34 Dołączył: 24 Cze 2011
|
Napisano 31-01-2018, 23:53
|
Cytuj
|
1615 ???
Z bardzo zmęczonym westchnięciem, Ookawa starł rękawem resztki owsianki z twarzy.
- Zu! – wymamrotał z wyrzutem, do spoczywającej na szpitalnym łóżku kobiety.
Zulai Kawara była pierwszą i jedyną przyjaciółką jaką Genbu zyskał w dzieciństwie. Ostatnią nicią wiążącą go ze starym życiem pod nazwiskiem Resshinro. Jego dziadek nigdy nie widział powodu, by wnuk miał marnować swój czas na zabawę, a już szczególnie nie z rówieśnikami. Spotkanie Zu było swoistym cudem, małym i cudownym niedopatrzeniem w wielkim i doskonałym planie. Tak wielką pustkę w życiu szpiega pozostawiło nagłe i wieloletnie zniknięcie przyjaciółki. Gdy wreszcie odnalazł ją, po długich i jałowych poszukiwaniach, zaryzykował dla niej wszystko. Wyrwać ją ze szponów sekty, za cenę kolejnej czarnej plamy na życiorysie. O dziwo, Zulai wcale nie była mu wdzięczna za tę interwencję w jej nowe życie. Temu zresztą zawdzięczała paskudne poparzenia na nogach. Nawet półprzytomna, skrępowana i niesiona jak worek ryżu, kobieta nadal usiłowała wierzgać i wyrywać się ratującemu ją z płomieni agentowi. Na szczęście blizny goiły się całkiem nieźle pod opatrunkami, dziś osobiście przygotowanymi przez Tekkeya. Odwiedzał ranną, gdy tylko pozwalały mu na to obowiązki służbowe. Niestety, to nie rany fizyczne były w tym konkretnym przypadku najtrudniejsze do uleczenia.
Ciśnięta przed chwilą plastikowa miska nadal toczyła się z rumorem po betonowej podłodze izolatki. W obecnej sytuacji, shinobi sam był sobie winien. Rozwiązał kobiecie ręce na czas posiłku. A przecież powinna być odrobinę pokorniejsza, od kiedy przepisał w karcie pacjenta podwójną dawkę leków uspokajających. To już chyba była wyłącznie kwestia paskudnego charakteru. Nic, z czym mogłaby sobie poradzić współczesna medycyna. Przynajmniej to się nie zmieniło. Od czasu ponownego spotkania, Kawara wydawała się zupełnie inną osobą. Ślepo wierzącą w nauki sekty, zapatrzoną w Proroka i zawzięcie nienawidzącą swojego wybawiciela z niewoli.
- Morderca. Podpalacz. Pieprzony porywacz – Zulai wyrzuciła z siebie z nienaturalnym spokojem.
Powtarzała się. Widać i ją już nużyła ta gra.
- Kiedyś jeszcze mi za to podziękujesz. Chronię cię przed tobą samą. Jak zawsze zresztą.
Roześmiała się mu w twarz.
- Żałuję, że kiedykolwiek cię spotkałam. Wykarmiłam węża na własnym ryżu!
To akurat był postęp. Wcześniej zamykała się w sobie, wypluwając jedynie zdawkowe obelgi. Co zrobić, jak podtrzymać tę iskrę? Gdzie był doktor Sasaki, gdy mógłby wspomóc fachową radą?
- Bez przesady. To była głównie rzepa - zaryzykował Genbu i natychmiast podjął opowieść - I to dość przejrzała, jak na mój gust. Nie pamiętasz?
Słuchała? Nie słuchała? A, niech się dzieje co chce. Lepsze to, niż siedzieć twarzą w twarz w niezręcznym i wrogim milczeniu.
***
W górach Unido ślady ingerencji człowieka niestrudzenie zacierał czas, pogoda i wszechobecny soczysty, zielony mech. Ledwie stulecie po wielkim boomie wydobywczym, doliny pełne były ruin opuszczonych górniczych osad pożeranych przez chciwą naturę. Dla oczu siedmiolatka kapliczka na górskim zboczu wydawała się od nich dużo starsza, wręcz odwieczna. Ledwie dało się zauważyć wysuwający się z górskiego zbocza prosty, kamiennym portal. Pośród nadkruszonej zaprawy zakorzeniły się długie pnącza, kolejny gatunek powszechnie pasożytujący na dziełach rąk ludzkich. Zielony parawan zacieniał wejście do wykutej w litej skale groty. Genbu z niechęcią zajrzał do ciemnej jamy. Nie było tu nic interesującego poza drewnianym ołtarzykiem zastawionym nadpsutym jedzeniem, którego mistrz i uczeń nie zabrali ostatnio. Leniwi wieśniacy! Jeśli już łudzą się zabobonami, powinni przynajmniej bardziej lękać się gniewu Kami i regularnie dostarczać prowiant. Przez nich został mu do wyboru kolejny dzień oczyszczającego postu, zalecany przez pustelnika, albo zniżenie się do zjedzenia tego paskudztwa. Może przeoczył jakiś lepiej zachowany kawałek strawy? Niecierpliwie oderwał garść pnączy, dzięki czemu światło słoneczne zyskało dostęp do środka, ale nie spełniły się jego nadzieje - zatem głodówka. Dzięki lepszemu oświetleniu zauważył za to wepchnięty za ołtarzyk kanciasty kształt, nieprzystający do surowego wystroju bożnicy. Zaintrygowany wytaszczył na dwór owinięty natłuszczonym papierem pakunek i poddał bliższym oględzinom. Wewnątrz była książka. Już sam tytuł był niepokojący: "Księga Tajemnic". Tym bardziej, że ktoś wykaligrafował go krwią. O tym, że nie był to tylko czerwony atrament, z jakiegoś powodu wiedział instynktownie i nie potrafiłby tego wytłumaczyć nikomu innemu. Nie mając nic innego do zrobienia ani motywacji do szybkiego powrotu, Genbu zapoznał się z tekstem. Zaskoczyła go treść kart pokrytych pełnym zawijasów pismem, już na szczęście nagryzmolonym za pomocą wielokolorowych długopisów. Ktoś dzień po dniu i miesiąc po miesiącu dokumentował życie wsi leżącej w dolinie u stóp góry. Tekst obfitował w rozmaite anegdotki, niekiedy uszczypliwe, ale zawsze interesujące. Kilka godzin później, młody panicz znał już wszystkich mieszkańców i to, co mieli na sumieniu. Z lektury wyrwał go chrzęst żwiru na ścieżce. Chyba wrzeszczcie nadchodziła dostawa prowiantu. Czym prędzej szurnął między głazy i przyczaił się. Księgę oczywiście uniósł ze sobą. Zawsze to lepsze, niż być zdanym wyłącznie na towarzystwo małomównego Raice'a.
Od strony wioski wspięła się po skarpie ciemnowłosa dziewczynka, co najwyżej kilkunastoletnia. Niosła ze sobą wielki kosz pełen warzyw. Na widok kapliczki zatrzymała się jak wryta. Genbu podążył za jej spojrzeniem. Być może odrobinę przesadził w porywie nadziei. Wyrwane pnącza pozostawiły wyraźną dziurę w zielonej zasłonie. Dziewczyna odłożyła kosz i ostrożnym krokiem, co i rusz oglądając się wkoło, podeszła do jaskini i zerknęła do środka. Wyglądała na zdruzgotaną. Chyba znalazła się autorka tajemniczych zapisków, a Genbu nagle zakłuło sumienie. Żeby Reshinro zachowywał się jak pospolity złodziej! Poza tym, był głodny. W tej chwili zrobiłby wszystko, byle dostać coś na ząb. Wyszedł zza kamieni, trzymając księgę przed sobą, jak tarczę.
- Tego szukasz? - zapytał.
Dziewczyna ruszyła na niego z dzikim wrzaskiem i rozcapierzonymi do ataku palcami. Chociaż nie był z siebie dumny, Genbu rzucił w nieznajomą pakunkiem i uciekł w poprzek zbocza. W pośpiechu przesadzając kamienie, ślizgając się po mchu. Co gorsza, zapomniał porwać jedzenia.
***
Ponownie spotkał nową znajomą dzień później. Raice wysłał go na miejsce, licząc że wioska przyśle kogoś dla sprawdzenia sytuacji. Miał rację. Dziewczyna czatowała w cieniu kamieni portalu, szykując zasadzkę. Zaszedł ją od tyłu i upewnił się, że zaplanował sobie dobrze trasę ucieczki. Zastanawiał się gorączkowo co dalej. Znajomy kosz stał niemal na wyciągnięcie ręki. Gdyby tylko zeskoczył z góry i złapał za uchwyt. Spadł z góry jak piorun, capnął wiklinową rączkę i zaczął wiać ile sił w nogach, ale już w biegu zatrzymało go gwałtowne szarpnięcie. Nie dość, że koszyk był zatrważająco ciężki, od jego podstawy ciągnął się długi sznurek, którego drugi koniec brunetka trzymała w dłoni.
- Mam cię, złodzieju! - zakrzyknęła z satysfakcją.
Szarpnął raz i drugi, ale napastniczka wytrzymała. Nie dziwota. Ona była starsza, a Genbu nigdy nie był zbyt silny jak na swój wiek. Nie podjęła próby przeciągnięcia liny. Za to przyglądała się z ciekawością obcemu.
- Ale z ciebie dzieciak. Nie jesteś za mały na rabusia? Coś ty za jeden? Uciekłeś z domu? - sypała kolejnymi pytaniami.
Genbu korciło, by uświadomić nakrętkę z jak znakomitą osobą ma do czynienia. Z drugiej strony, został tutaj zesłany za karę. Reputacja nazwiska Resshinro mogła ucierpieć, gdyby się ujawnił.
- Nie mogę powiedzieć. Puszczaj koszyk! - wrzasnął, usiłując wyrwać jej prowiant.
- Dlaczego nie możesz?
- To tajemnica.
- Lubię tajemnice.
- Wiem. Czytałem księgę.
Twarz dziewczyny przybrała morderczy wyraz.
- Jeśli komukolwiek o tym piśniesz choć słowo...
- Nie powiem, jeśli dasz mi jedzenie.
Chwilę później, zaspokoiwszy pierwszy głód, Genbu był dużo bardziej skory do rozmowy. Pomimo kilku lat różnicy, szybko znaleźli wspólny język. Zdobył się wreszcie na pytanie o sprawę nurtującą go od czasu znalezienia zapisków.
- Po co to robisz?
- Dla wprawy. Kiedyś wyjadę i zostanę najlepszą dziennikarką w Sanbetsu, a może i na świecie.
- Ale czemu trzymasz "Księgę Tajemnic" tutaj? Dlaczego nie piszesz w domu?
- Mam pięciu starszych braci. Żadna tajemnica nie uchowa się przed nimi zbyt długo. Widzisz, ciekawość to nasza cecha rodzinna. Każdy Kawara musi być wścibski.
***
1615 ???
Puenta wyrwała Zulai z zasłuchania. Wyprostowała się gwałtownie, ponownie przybierając pozę królowej lodu. Ookawa przeklął w duchu. To poczucie humoru wpędzi go kiedyś do grobu.
- Nienawidziłam cię, wiesz? Od pierwszego spotkania. Dlaczego ty miałeś wszystko, pieniądze, dobrą rodzinę, a ja nie?
- Pamięć cię zawodzi. Nie miałaś bladego pojęcia kim jestem. Rozgryzłaś to dopiero wiele lat później, gdy zaczęliśmy pracować razem.
- Naiwniak. To było takie oczywiste. Szyte na miarę ubrania, sposób bycia, nawet maniery przy jedzeniu. Od razu było widać, że twoi starzy nie klepią biedy. Gdy odrzuciłeś to wszystko, nienawidziłem cię jeszcze bardziej. Ja musiałam do wszystkiego dojść sama, ciężką pracą. Aż w końcu i do mnie uśmiechnęło się szczęście. Zostałam zauważona. Dostałam stypendium, które pozwoliło mi się wyrwać z tamtej dziury.
Ookawa przelotnie przemknęło przez pamięć wspomnienie przyjacielskiej rozmowy, którą odbył w rektorem uniwersytetu w Iwie. Staruszek był częstym gościem w rezydencji. W co drugi piątek grywał w go z Guiem Resshinro, prezesem Zettai-to i szczodrym darczyńcą regionalnej placówki naukowej. Uczony nie namyślał się długo, gdy młody dziedzic fortuny napomknął mu w cztery oczy o pewnej utalentowanej dziewczynie, marnującej swoją inteligencję w prowincjonalnej wiosce. Mimo to, chuunin nie powiedział nic. Na takie rewelacje raczej nie była gotowa.
- Nie wierzę ci ani odrobinę. Z prostej przyczyny. Kto mnie przygarnął, gdy straciłem to wszystko?
***
Z niewymuszoną swobodą Kawara wzięła Genbu pod swoje skrzydła już pierwszego dnia jego pracy w redakcji "Nowin Higure". Jak na gust przybysza z Unido, urządzona przez nią wycieczka krajoznawcza po mieście wieczorową porą, obejmowała także o wiele za dużo ciemnych zaułków i barów z szemraną klientelą. A dotąd drobna Zu włóczyła się po nich sama, mając za obronę jedynie cięty język, dyktafon i identyfikator prasowy. Jak jej się udało wyjść z tego bez szwanku? Cokolwiek sądzić o jej przymiotach ducha i umysłu, mała Zu nie wyrosła na piękność. Ledwie było widać resztę jej twarzy spod ciężkich okularów. Albo też zagadała napastników na śmierć. Chociaż Genbu cieszył się z ponownego spotkania przyjaciółki po kilku latach rozłąki, nieopaczne dał się zwabić do jej mieszkania i od dobrych dwóch godzin dzielnie znosił kanonadę pytań.
- Ookawa? Ookawa. - Zulai zmarszczyła nos z niechęcią.
- Nie nabijaj się z nazwiska mojego papy. Wolę to, niż poprzednie.
- Będę się musiała przyzwyczaić. Nie żałujesz? No wiesz, miałeś wszystko.
- Nigdy. Porzuciłem rodzinę i majątek, by móc być wreszcie wolnym. - zadeklarował patetycznie. - Chociaż, to fakt, nie przemyślałem kilku spraw. W zasadzie nie mam się nawet gdzie zatrzymać. Mógłbym u ciebie przenocować?
- Pewnie, nie ma sprawy. Jeśli kanapa ci nie przeszkadza.
- Dzięki. Zabawię tu najwyżej tydzień czy dwa. Kiedy dostajemy wypłatę?
- Ja? Za trzy tygodnie. Ty jesteś na stażystą, więc... nieważne. Zostań ile chcesz. Zawsze chciałam mieć jakiegoś zwierzaka. Tylko jedzenie organizuj sobie sam. Żadnego wyżerania z lodówki!
- Bez obietnic. Strasznie mnie suszy w obcym miejscu. To pewnie nerwy.
Spacyfikowany szklanką soku, Tekkey grzecznie doczekał do końca wybranego przez Kawarę filmu. A myślał, że to jego poczucie humoru jest dziwne. Jeśli nie wyjdzie mu w obecnej pracy, powinien spróbować sił jako komik w Fabryce Snów. Dziennikarka odezwała się naraz, tonem dalekim od rozbawienia.
- Genbu, skoro mamy pracować razem, mieszkać razem, powinniśmy sobie ufać. Tak? - zapytała.
- Zawsze miałem do ciebie pełne zaufanie - odpowiedział, zastanawiając się dokąd to zmierza.
- Więc, powiedz. Jaka jest twoja największa tajemnica? - zapytała, z przekornymi ognikami płonącymi w źrenicach.
Jedno pytanie, tak wiele odpowiedzi. Uśmiechnął się rozbrajająco.
- Nie mam żadnych tajemnic.
- Każdy człowiek jakieś ma - wyraźnie dało się wyczuć zawód Zu.
Nie uwierzyła.
- Nie ja. Znasz moją sytuację na wskroś, Zu.
- Pamiętaj, nazywam się Kawara. To tylko kwestia czasu. Żadnego sekretu nie da się ukrywać wiecznie.
***
1615 ???
Zakończenie drugiej opowieści nieoczekiwanie rozbudziło Zulai. Agent przysiągłby, że niemal się uśmiechnęła!
- I miałam rację. Czyż nie, mutancie?
Szok, zdziwienie, niedowierzanie. Z pewnością Tekkey odczuł je wszystkie. Tyle że od czasu wspominanej rozmowy, szpieg odrobinę podszlifował swój warsztat aktorski. No i oczywiście od dawna liczył się z tym, że kiedyś dziennikarka dotrze i do tego faktu. Uśmiechnął się promiennie i zaklaskał powoli. Niech ma ten swój moment chwały.
- Cóż mogę powiedzieć. Chylę czoła przed moją ulubioną dziennikarką śledczą Kawarą! A zarazem, przepraszam cię z całego serca. To nie tym sekretem nie mogłem się wtedy z tobą podzielić.
***
Wezwali go! Genbu zaczynał już tracić nadzieję. Dni w placówce treningowej dla nowoprzyjętych ciągnęły niekończącym pasmem testów, ćwiczeń fizycznych i wykładów na temat pracy rządowego agenta oraz sytuacji na świecie. PRAWDZIWEJ sytuacji na świecie. A pomyśleć, że przy zgłoszeniu do służby obawiał się, iż spędzi resztę swojego życia na pracy za biurkiem, w małym boksie wciśniętym między dziesiątki innych. Wprawdzie cała ta sprawa z magami, duchami i transformacjami, brzmiała co najwyżej jak kiepski żart, ale nie mógł kwestionować stanowiska swoich nowych mocodawców. Niech sobie wierzą, w co chcą.
Wnętrze gabinetu kierownika ośrodka było niemal dokładnie takie, jak sobie to wyobrażał. Na ścianach dyplomy za sukcesy, schludne biurko z kilkoma oszczędnie rozmieszczonymi bibelotami. Brakowało tylko obrazu, za którym mógłby kryć się sejf ze ściśle tajnymi dokumentami. Zamiast niego, przełożony dotknął lekko szuflady, która po przeskanowaniu linii papilarnych wysunęła się sama. Kosmos!
- Słuchaj uważnie, agencie Tekkey - ostrzegł mężczyzna.
- Bo nie będzie pan powtarzać? - wtrącił zachwycony adept.
- Rekrucie Ookawa, uprzedzam cię lojalnie, jako starszy kolega. Nigdzie w życiu nie zajdziesz z takim poczuciem humoru. W agencji trzymaj język za zębami, jasne?
Genbu chciał entuzjastyczni potwierdzić. Z niejakim żalem, kiwnął tylko głową. Usatysfakcjonowany mężczyzna kontynuował. Podał młodzieńcowi plik dokumentów, wśród których wyróżniało się wielkie, czarno-białe zdjęcie celu.
- To będzie twoja pierwsza oficjalna misja. Będziesz obserwował tę dziennikarkę. Nie jest niebezpieczna, ale ma zadziwiające szczęście do węszenia w niewłaściwych miejscach. Mieli z nią problemy już wcześniej, a teraz zaczyna bruździć i u nas. Jeśli trafi na coś naprawdę poważnego, masz to zgłosić oddziałowi Czyścicieli. Zapoznali cie z działaniem procedury Tabula Rasa, tak?
Młody agent skinął bez słowa, raz i krótko. Był w szoku. Naprawdę, naprawdę chciał zgłosić uwagę, zaprotestować, zadać pytanie. Kiedy wyraźnie zakazali. Rozmówca chyba niczego nie zauważył, bo kontynuował jakby nigdy nic.
- Na czas misji zostaniesz stażystą w gazecie, w której pracuje cel. Nawiąż z nią kontakt, zdobądź jej zaufanie. Powinniście szybko znaleźć wspólny język. Jest twoją krajanką z Unido.
***
1615 ???
Wreszcie udało mu się uzyskać jakąś żywszą reakcję. Na twarz Kawary powróciły kolory, gniew dodawał jej sił.
- Tym właśnie byłam? Twoją pierwszą misją?!
- Nadal nią jesteś. Gdybym cię nie osłaniał, rząd wyczyściłby ci pamięć już lata temu.
- A teraz ty próbujesz mi zrobić to samo!?
- Staram ci się pomóc! - wybuchnął, ale szybko się zreflektował. - Czekam i czekam cierpliwie aż ustąpi pranie mózgu, które przeszłaś w sekcie. Może doktor Sasaki ma rację. Może tylko się łudzę, że kiedyś wrócisz do siebie. Może już czas na bardziej bezpośrednie metody.
- A może nic mi nie dolega i więzisz mnie bez powodu? Może nie doszłoby do tego, gdybyś przyszedł po mnie lata wcześniej?
Tak wiele wody upłynęło w rzekach od czasu ich pierwszego spotkania. Chuunin nie wybiegł z izolatki, uciekając przed problemem, jak zrobiłby w dzieciństwie. Nie się też ponownie sprowokować, choć bolały go słowa starej przyjaciółki. Uśmiechnął się krzywo, swoim jedynym niezmiennym zwyczajem.
- Może. Ja też zadaję sobie te pytania każdego dnia. |
A mogę zrobić wszystko! Wystarczy Twoja krew.~♥
|
|
|
|
»Sorata |
#5
|
Yami
Poziom: Genshu
Posty: 1471 Wiek: 39 Dołączył: 15 Gru 2008 Skąd: TG
|
Napisano 02-02-2018, 17:11
|
Cytuj
|
"Holometabolia"
część III
Do własnych zmysłów wrócił dopiero, gdy usłyszał swój kryptonim. Szczęknął zasuwką, wstał i uświadomił sobie, że pozbawione cyrkulacji krwi nogi nie zamierzają go podtrzymywać. Zatoczył się i przez otwarte drzwi wpadł prosto w napakowane mięśniami ramiona Frosta. Przyziemne problemy istot bez skrzydeł. Przyjaciel nie komentował. Szybko podparł Fenrisa, jakby po prostu zgarniał z toalety skacowanego kolegę i nie zwracając uwagi na gapiów, wywlókł go z terminala prosto do podstawionej taksówki. Obaj wzburzeni, przez całą trasę nie odezwali się ani słowem, aż do momentu, gdy wysiedli przy niewielkim moteliku. Frost w kilkanaście sekund podziękował taksiarzowi, wykupił wolny pokój i zaciągnął do niego człapiącego niemrawo przyjaciela. Musiał się mocno powstrzymywać, bo wybuchł wybuchł dosłownie zaraz za progiem.
- Dlaczego dzwoniłeś ze stacjonarki?! - machnął ręką. - Zresztą nieważne. Pamiętaj tylko, że Wilcza Paszcza jest już spalona. Powiedz lepiej, co się stało.
Zaczął krzątać się po pokoju. Zasunął zasłony i nastawił wodę na herbatę. Sorata spojrzał na przyjaciela przygnębiony, odruchowo próbując określić, czy naprawdę nie wie, czy tylko udaje.
- Nie wiem od czego zacząć. Zbyt dawno się nie widzieliśmy. - W końcu zapanował nad paranoją.
Lemuel nie był wstrząśnięty, a doświadczenie w postępowaniu z młodszym szamanem podpowiedziało mu właściwe zachowanie i słowa.
- Nie ma problemu. Skupmy się tylko na tym, dlaczego zadzwoniłeś. Czy chodzi o Nayati? Wszystko w porządku? - Źle ukrył strach. - A może Oni już wpadli na twój trop?
- Nadal jej nie znalazłem. I chyba już tego nie zrobię. Jestem sam Frost. - Gorycz skrzywiła mu usta. - Manitou mnie opuścił.
- CO?! - Szok sprawił, że usta Lemuela zastygły w głupim grymasie. - To jest w ogóle możliwe? Przepraszam.- Zmitygował się, widząc powagę Fenrisa. - Jesteś pewien, że to nie działanie jakiegoś zealoty?
- Sam mi to powiedział.
- Ookej.
Wyczulony na subtelności, słuch Soraty wychwycił przeciągniętą zgłoskę. Zdawał sobie sprawę, że dialogi z Wilkiem wyróżniają go w szamańskiej braci, ale co do posiadania przez niego jakiegoś Manitou nie mogło być najmniejszych wątpliwości. Złośliwi szeptali, że to wcale nie Wilk go opętał, tylko inny duch, pozwalający na komunikację z naturą.
- Powiedz lepiej, co to za „Oni”. Wiadomo coś więcej o pościgu?
Frostwind momentalnie spoważniał, jakby na mars już teraz widniejący na twarzy nałożyła się dodatkowa chmura.
- Zodiak – szepnął, nagle zrezygnowany. – Kumpel w Inpu twierdzi, że dostali zlecenie na ciebie i Nay.
Słodki Dagonie, ratuj. Struktura Inpu i jego specyfika nie pomagały poszczególnym egzekutorom nawiązać więzi towarzyskich. Fenris i jemu podobni przeczesywali nieświadome społeczeństwo jak niewidzialne ostrza uderzające szybko i pewnie. Ale niemal zawsze pojedynczo. Wspomniany przez Frosta oddział, był jedyną tego typu formacją w ramach Inpu i specjalizował się w poszukiwaniu i eliminacji dezerterów. Z niemal stuprocentową skutecznością, cieszył się podobnymi zasługami dla powodzenia Khazaru, co niesławne Plemię Liścia. Niezależnie od przynależności wojskowej, każdy od pewnego momentu przynajmniej raz o nich słyszał. Jeśli piony stanowiły policję, Zodiak był ich wydziałem wewnętrznym. Elitarna grupa uderzeniowa, prawie bez zwierzchników, bez ograniczeń w kompetencjach, bez skrupułów. Takie opinie przekazywano sobie szeptem między misjami. Nic więcej nie było wiadomo. Skład Zodiaku był ściśle strzeżoną tajemnicą, by mogli bez przeszkód infiltrować piony. Sorata nie zdziwił się, że Frost przestraszył się użycia publicznego telefonu. Technologie informatyczne raczkowały, ale panowała powszechna pewność, że Shinobi prowadzą nasłuch znanych miejsc publicznych.
- Co teraz? – bez Wilka równie dobrze mógł być trupem.
- Nie wiem. Zaszyj się gdzieś poza miastem i daj mi chwilę. – przesunął foliową zrywkę z logiem apteki po blacie stołu. – Jakiś czas temu zdobyłem trochę zolafrenu od lekarki. Wiesz, gdyby ci się jednak nie udało znaleźć Małej. – spojrzał przepraszająco. - Powinien pomóc na objawy wytwórcze. Jedna tabletka rano i wieczorem.
Sorata spojrzał na przyjaciela w innym świetle. Lem był prawdziwą skałą. Dawno nie uczestniczył w terapii PTSD. Powrót do psychiatry musiał kosztować go znacznie więcej, niż dało się wyczytać z kamiennych rysów. Niesamowite. Mimo wcielenia do Umarłych, nie udało się go złamać. Wielka, napakowana mięśniami, studwudziestokilowa siostra miłosierdzia. Młody i Mała. Peta i Mni. Kolejne określenia Fenrisa i Nayati wyciągnięte prosto z przeszłości.
- Dziękuję. – Szaman czuł się tak zdruzgotany, że nie wiedział, czy bardziej kocha Miśka za jego dobroć, czy nienawidzi siebie za słabość.
- Jeszcze nie dziękuj. Niedługo się przeterminuje. Do tego będziesz senny i ociężały. Pamiętasz, prawda? – Z każdym słowem podawał przyjacielowi kolejne rzeczy z plecaka pod stopami. – Z lasem sobie poradzisz, ale masz tu komórkę – może się przydać. Beeper i inne graty wyciągnę z lotniskowej skrytki i odbierzesz je sobie w dogodnym momencie, ok?
- Jasne – Nie chcąc się rozkleić, Sorata siorbnął gorącej i niedobrej herbaty.
Frost spojrzał na niego badawczo.
- Okej. Musisz odpocząć. Może weź tabletę i idź spać? Posiedzę tu do rana.
Fenris z wdzięcznością przyjął propozycję.
.
.
.
W pustce nikt nie usłyszy krzyku. Nie wspominając o monologu. Uporczywe coś potrącało go w dyndającym niebycie, ale żadna z kończyn nie reagowała na polecenia. Nie miał ciała, pozostała tylko świadomość. … Słyszał tylko jakieś szumy, a w ciemności, która go otaczała, co rusz błyskały na chwilę oślepiająco białe kwiatki. Niestety spuchnięte powieki odsłaniały zbyt mały fragment rzeczywistości. O w mordę! Coś go rąbnęło w piszczel i był prawie pewien, że to pocisk. Brakowało mu pewności co do lokalizacji, ale był przekonany, że tak boleć może tylko postrzał. Ból w piersi utwierdził podejrzenia odnośnie źródła. Zebrało mu się na łzy, ale żadna nie popłynęła. W piekle płakanie jest chyba niemożliwe. Dezorientacja powrotem ze wspomnień bolała jednak znacznie bardziej. Okruch za okruchem wracała do niego pamięć ostatnich wydarzeń. Ból był jednocześnie znajomy i nieopisany. Ale po doświadczeniu alternatywy, życie nie wydawało się już takim złym wyborem.
- Jesteś pewien? – Zakpił jego własny eteryczny głos adwokata diabła. – Będzie boleć. Bardzo.
Fenris zebrał resztkę sił, żeby odrobinę choć rozchylić jedną powiekę. Otwierała się jak zardzewiałe wrota, ale osiągnął połowiczny sukces. Oddział Szefa napotkał chyba jakieś śmiercionośne towarzystwo. Szaman nie miał pojęcia, co się działo dookoła, ale po głębokim zastanowieniu, naprawdę strasznie, bardzo, najbardziej na świecie, nie chciał już więcej umierać.
Mrugnął zaskoczony, gdy w okolicach jego stóp mignęła znajoma twarz. Corsent? Dobrym wieściom nie było końca. Raz kozie śmierć. Wysilił zaciśnięte struny głosowe.
- Kolego. - Twitch rozejrzał się zdezorientowany za źródłem charczącego szeptu – Kolego, tutaj. Może byś mnie opuścił?
Wyraz zaskoczenia na twarzy młodszego szamana był tak komiczny, że Fenris zarechotał w duchu. Cierpliwie obserwował jak Teddy skrzykuje towarzyszy i asekuruje jego opuszczanie. Odpłynął w niebyt.
Podróżowali w nieokreślonym kierunku poobijaną ciężarówką śmierdzącą benzyną i olejem. Fenris budził się głównie na wybojach. Nadal nie umiał się poruszać, ale zdołał spostrzec, że całe ciało, aż do brody pokrywają mu przerośnięte żywe okłady. Pokryty świecącymi tatuażami Teddy musiał jakoś na nie oddziaływać. Gnali tak przez kilka dni lub kilka minut. Nieprzytomnemu przez większość czasu Soracie brakowało odniesienia do czasu. Majaczył aż do późnej nocy. Ktoś go niósł na prowizorycznych noszach, a chwilę potem strumień zimnej wody uderzył go w twarz. Dopiero wtedy ujrzał, dokąd dotarli. Stary dobry Rahast. Chyba najwspanialsza roślina lecznicza w tych czasach. Nawet nie pamiętał, kiedy był tu ostatnio. Teraz, gdy dzięki magan widział fragmenty drugiego świata, zdał sobie sprawę, że za słynną na cały Khazar renomę koudarskiej kliniki również odpowiadają manitou. Ulotne jak światło i równie piękne, owijały się w radosnym tańcu dookoła pnia i pląsały wśród olbrzymich liści. Musiały mieć jakiś sposób wykrywania urazów, bo gdy tylko się zbliżył, oplotły jego członki setką półprzejrzystych ciał. A może to tylko jedno stworzenie? Majestatyczne manitou z dziadkowych legend? Może sam Dagon pozostawił święty fragment swego ciała dla dobrobytu wiernych wyznawców? Oczywiście nie mogli go zanieść do oficjalnej kliniki, ale dom w którym wylądowali był posprzątany i przestronny. Zarośnięci mężczyźni dziwnie delikatnie ułożyli szamana na pojedynczym materacu. Corsent gdzieś wyparował, ale jeden z jego opiekunów poprawił okulary i dokładnie obejrzał jego obrażenia. Pocmokał chwilę z przyganą, ale ogólnie wyglądał na zadowolonego.
- Śpij spokojnie El Fandari,. Do jutra wyżyjesz. – zaśmiał się cicho z własnego dowcipu, a potem odsunął się i zgasił światło. Fenris pogrążył się w leczniczym śnie. |
Kryteria oceny walk: Klimat 4/10 Mechanika 3/10 Warsztat 3/10. W razie wątpliwości - konsultuj. Pomoc: https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=17457#17457 |
|
|
|
»Shadow |
#6
|
Yami
Poziom: Wakamusha
Posty: 251 Wiek: 28 Dołączył: 28 Maj 2015 Skąd: Zagłębie kabaretowe
|
Napisano 06-02-2018, 22:56
|
Cytuj
|
"W cieniu"
część II
Początek jest względny. Historia każdego człowieka zaczyna się w innym punkcie w zależności od tego, kogo zapytasz. Czysty subiektywizm odpowiedzi jest tym, czego nie przeskoczysz. Więc osobiście uważam, że nie jest warto pytać mnie o początek mojej historii. Nie jestem książką, żeby odpowiedzieć, że “urodzony na południowo zachodnim kontynencie, w prowincji Solipsis, człowiek zwany Shadowem, który w dniach szczytu swej potęgi stał się zarazem Haou, Władcą Piorunów i Arcymagiem, stojąc u boku papieża.” Nie, nie mam takich planów. Ale nie wykluczam, że los poniesie mnie w niezbadane wybrzeża i pokaże ścieżkę, którą żaden z moich przodków nie podążał. Mogę więc odpowiedzieć jedynie czysto subiektywnie, że początkiem mojej historii było ukończenie szkolenia szpiegowskiego przygotowanego przez moją matkę i spotkanie pewnego człowieka, zwanego Profesorem…
Siedziałem w holu rezydencji Orsini, gdy wszedł przez frontowe drzwi, przez nikogo nie niepokojony. Mimo widocznie podeszłego wieku sprawnie lawirował pomiędzy służbą i kręcącymi się dookoła inwestorami, którzy przyszli tu robić interesy. Ludzi mijali go jakby był powietrzem, kompletnie ślepi i głusi na ostry dźwięk drewnianej laski, którą stukał w marmurową podłogę przy każdym kroku.
- Widzisz mnie - bardziej stwierdził, niż zapytał. - Musisz być więc Victorem. Twoja matka prosiła, żebym się z tobą spotkał.
I poprowadził mnie przez tak dobrze mi znaną rezydencję, jednak drogami, których wcześniej zdawałem się nie zauważać. Mijaliśmy razem ludzi, kręcących się dalej i załatwiających własne sprawy. Idąc tak przyglądałem się im. Nie wiedziałem co zrobił mężczyzna idący przede mną, ale jakimś cudem byliśmy dla nich niewidzialni. I wyprowadził mnie z posiadłości, za którą wsiedliśmy do podstawionego samochodu Borgio Starlight.
Co się stało później? Pojechaliśmy na lotnisko. Z jednej strony czułem się uprowadzony, z drugiej jednak miałem dziwne wrażenie, jakobym podążał specjalnie dla mnie przygotowaną ścieżką. Jakimś cudem wylądowaliśmy w krainie niewiernych, w samym sercu lasów Khazarskich, w których mężczyzna miał swoją małą chatkę. Tam nauczyłem się podstaw chemii, fizyki i biologii, po nocach przy świetle świecy czytałem księgi opowiadające o cudach okultyzmu, o rodzajach magii i geniuszu Lumena, który sprowadził ją na świat. Czytałem też o manitou, choć było tego niewiele i zaledwie było to podstawowe wytłumaczenie ich działania. Niestety babilońscy pisarze, których książki posiadał Profesor niezbyt interesowali się Voodoo. Rozbudziło to we mnie chęć posiadania jak największej wiedzy, niestety mój nauczyciel był innego zdania. Codziennie musiałem zbierać chrust, rąbać drewno na opał i zbierać co przydatniejsze rośliny, których używaliśmy jako przypraw. Skończyło się na tym, że do perfekcji poznałem faunę i florę oraz ścieżki okolic naszej chatki. I wciąż czekałem na ten moment, w którym ujrzę magię, w którym będę mógł jej posmakować i sam użyć. Miałem wrażenie, że Profesor doskonale o tym wie, lecz specjalnie przeciąga ten czas. Aż w końcu pewnego dnia rzekł do mnie…
- Posiadasz już wystarczającą wiedzę teoretyczną, wykazałeś się także cierpliwością. Lumen jeszcze do ciebie się nie odezwał, więc znaczy to, że musisz sam odezwać się do niego. Chodź za mną.
Po czym przesunął stół i otworzył klapę w podłodzę, schodząc po rozklekotanej drabinie w dół. Nie wiedząc co czynić podążyłem od razu za nim.
- Zamknij drzwi, adepcie.
Niepewny tego co dalej się stanie, wykonałem polecenie. Drewniana płyta opadła. Teraz ogarniały nas nieprzeniknione ciemności i przez głowę przebiegło mi ostrzerzenie matki z czasów, kiedy byłem jeszcze małym szkrabem. “Nie idź oglądać małych kotków razem z nieznajomymi. A już szczególnie do ich piwnicy” ostrzegała. Szybko potrząsnąłem głową. Schodziłem dalej powoli, czując pod palcami zimne szczeble drabiny. Po pewnym czasie poczułem pod stopą nierówny grunt. Staruszek zapalił zapałkę, podpalił jedną ze świeczek i podał mi. Po chwili zapalił drugą świeczkę. Szybkim rzutem oka zorientowałem się, że stoimy w wysokiej i długiej jaskini, o wysokości na oko dwóch metrów. Jej ściany zdobiły czerwone malunki zwierząt, ludzi i jakieś dziwne kręgi. Profesor prowadził dalej. Po krótkim czasie położył się na brzuchu, zgasił świeczkę i przeczołgał się pod kamienną ścianą. Niepewny co ze sobą zrobić zrobiłem dokładnie to samo. Nagle ogarnęło mnie przeszywające zimno. Staruszek znów zapalił obie świeczki, ukazując w jej świetle komnatę pełną malunków przedstawiających kapłanów przechodzących przez rzekę. O ile ludzie będący przed strumieniem mieli barwę czerwoną, ci którzy już ją przeszli, byli bezbarwni – obrysowane mieli tylko kontury. Ludzie, którzy dotykali rzeki zdawali się coś jeść...
- No więc adepcie, już czas, żebyś przeszedł na drugą stronę i wrócił odmieniony, potrafiący korzystać z mocy danej ci przez Lumena. Znajdujemy się w dawnym miejscu przejścia, wykorzystywanym przez tutejszych szamanów. Nie wykluczam, że w pewien sposób wpłynie to na twój odbiór tego, co chce ci powiedzieć Najwyższy. Usiądź obok mnie. Weź te nasiona i zjedz je. - Wcisnął mi do ręki kilka małych pestek. – Te nasiona umożliwią ci łatwiejsze przejście na drugą stronę, do świata, z którego czerpiemy moc, do świata, który znajduje się najbliżej Lumena, jaki możemy dosięgnąć. Będziesz musiał pójść tam sam. Ja zostanę tutaj i będę pilnował twojego ciała.
Profesor poszedł w róg komnaty, by przynieść stamtąd ciężki, kolisty amulet z wymalowanym znakiem przedstawiającym jedno z wcześniejszych przedstawień Lumena - okiem Ra.
- Mój drogi uczniu. Dawniej to, co teraz trzymam w rękach, było częścią stroju pewnego wielkiego kapłana, który posiadł od Lumena moc. To jedyna część, jaką udało mi się zachować. Pomoże ona ci skontaktować się z najwyższym. Gdy połkniesz nasiona, musisz wpatrywać się w ten okrąg i słuchać mojego śpiewu. To otworzy przejście. Zanim jednak zjesz nasiona, musisz być pewien, że jesteś czysty. Nie musisz być nieskazitelny, ale powinieneś być dobrym i zdyscyplinowanym człowiekiem. Pożądający balansu i harmonii. Czasami skłonnym nawet do poświęceń. Tylko tacy ludzie mają szansę stamtąd wrócić. Oczywiście, gdyby twoim przewodnikiem był człowiek służący ciemnej stronie, stronie destrucji, wtedy byłoby odwrotnie, ale ja nim nie jestem. Więc odpowiedz mi: jesteś czysty czy nie?
- Jestem - odpowiedziałem, połykając nasiona.
Miały dziwny, gorzkawy smak, a starzec zaczął śpiewać w jakimś dziwnym, dawno zapomnianym języku. Ściany komnaty wtórowały mu, tworząc najdziwniejszy i najpotężniejszy chór, jaki kiedykolwiek w życiu słyszałem. Zgodnie z poleceniem nauczyciela wpatrywałem się w środek okręgu amuletu. Początkowo nic nie czułem, oprócz drgań od muzyki. Z czasem ogarnęła mnie pewnego rodzaju lekkość, poczułem jakbym się unosił. Ogarnęła mnie senność, i wtedy też poczułem zapach dziwnych kadzidełek rozłożonych dookoła pomieszczenia, które nauczyciel po kolei rozpalał. I wtedy ukazało się światło, które mnie oblało. Wydawało się pochodzić z okręgu i być jedynie wytworem mojej wyobraźni, ale tak wielka moc była zbyt duża, by pomieścić się zarówno w okręgu, jak i mojej wyobraźni. Poczułem mrowienie ciała i zobaczyłem jak opada, podczas gdy ja powędrowałem w jego głąb, ciągnięty przez nieznaną mi siłę.
Gdy przeleciałem przez ten mały okrąg wielkości dziurki od klucza widziałem tylko wszechogarniającą mnie jasność. Nagle obraz się unormował i wyostrzył, a ja zauważyłem, że jestem w jaskini, dużo większej niż ta, w której byłem przed chwilą. Przede mną była wielka obręcz, przez którą z niewiadomego powodu miałem wrażenie, że wleciałem Po obu jej stronach stały kobiety. Obie wielkie, lecz szczupłe i piękne, choć okaleczone. Ich skóra była szara jak ściany jaskini. Jedna z nich pozbawiona była prawej ręki, druga zaś lewego oka. Przed nimi był ogień. Unosił się w powietrzu, a w nimi widziałem pojedynczy kieł. W plecy uderzył mnie zimny wiatr, nasycony uczuciem tak nieprzyjemnym, że usztywnił całe me ciało. Choć nie usłyszałem żadnego dźwięku, miałem wrażenie, że jest on przepełniony krzykiem cierpienia, agresji i niezrozumiałego, niewysłowionego bólu.
Odwróciłem się do niego. Przede mną była ciemność, otchłań, której wizualny brak zdawał się być gęsty jak smoła. Poruszyłem ręką, i poczułem zimno, a dłoń zniknęła jak za zasłoną. Usłyszałem, jak coś jęczącym, nieprzyjemnym, pełnym cierpienia głosem woła cicho moje imię...
Koniec części drugiej. Część 3 ukaże się niebawem. |
W więziennej rozpaczy... |
|
|
|
»Nakinagara |
#7
|
Szaman
Poziom: Keihai
Posty: 16 Dołączył: 22 Lip 2017
|
Napisano 26-02-2018, 16:55
|
Cytuj
|
Część 1
- Pam, pam, paratata, pam, parapa! – i tak to sobie wesoło nuciłam idąc ulicą miasta przy okazji mając już za sobą kilka sklepów. Było w sumie południe albo kilka minut po o ile się nie mylę. Zresztą trochę to bez sensu tak zastanawiać się która dokładnie jest godzina. Przecież wszystkie sklepy są otwierane przed południem, a w szczególności te z ubraniami i zabawkami! Mhmhyhyhyhyhym… już nie mogę się doczekać jak znajdę coś nowego, błyszczącego i wypaśnie słodkiego w kosmos! Jak to! Gdzie to było no… weź się wygrzeb spod tych ubrań breloczku… o, mam! I jeszcze zmienia kolor! No czy nie jest to czaderskie? Im zimniej tym ciemniejszy odcień niebieskiego przybierze, a im temperaturę wyżej wybije tym bardziej ten niebieski podchodzi do bieli. I jak tu czegoś takiego nie kupić! Kto by nie chciał czegoś takiego mieć? Przecież to jest super! Ale schowam z powrotem, sporo kieszonkowego wydałam na niego. Lepiej będzie jak SZEF się nie dowie, że znowu, i to na początku miesiąca, większość pieniędzy wydałam na takie coś. Znowu będzie mi truł, że jestem nierozsądna, marnotrawna i jak ktoś taki jak ja mógł urodzić się w tym plemieniu. No halo! Przecież nikt poza współplemieńcami nie wie, że z niego pochodzę. To czasami bywa śmieszne. A nawet jak już bym się wygadała to kto byłby na tyle głupi by uwierzyć w tą legendę? Przecież dla większości społeczeństwa Plemię Liścia istnieje tylko w bajkach, mitach i tam tych innych dziełach sztuki ludowej.
- Kogo ja oszukuję… - głośno pomyślałam patrząc na kolejną piękną wystawę. Aż żałuję w takich momentach jak ten, że nie jestem wyższa, bardziej kobieca i lubię nosić szpilki. Bosko bym wyglądała w tej czerwonej sukni! Tylko dla kogo… dla siebie? Ech, no i humor sobie zepsułam tym samym. Przecież nie mam chłopaka, nawet jakbym chciała to bym nie miała. To byłoby, cytując Balama „zbyt niebezpieczne, groziłoby wyjściem całej prawdo o nas na światło dzienne!” bla, bla, bla. Ach… kiedyś było lepiej… nie to co dziś.
- Nie dam ci znowu kasy którą wydasz na jakieś bzdety! Masz ich od cholery! – już musiał na mnie krzyknąć wyraźnie zdenerwowany moim zachowaniem Abis-Dur. Nie żebym wiedziała, że do tego dojdzie. Ostatnio, przedostatnio, i jeszcze przed przedostatnio również zdarło sobie na mnie gardło. Przecież tylko ja jestem w stanie wydać całkiem pokaźne kieszonkowe w niecały miesiąc. Chociaż nie wiem jak tam jest u innych. Ale tak patrząc na to z innej strony, to pozostali są dorośli i dostają znacznie więcej… Tylko ja taka biedna i muszę chodzić do niego i prosić o więcej.
- Ale te kolczyki same się dla mnie nie kupią! – wyszłam mu naprzeciw z jakże zacnym argumentem. Przecież one były takie ładne, błyszczące i świetnie mi pasowały. Sam sprzedawca tak powiedział! I dodał do tego, że zostały prawdopodobnie zrobione specjalnie dla mnie. On natomiast parsknął słysząc to:
- Ha! I tylko raz je założysz bo już Cię w nich widziano. Nic z tego! Nie dam Ci już nic więcej w tym miesiącu! – po czym usiadł i założył rękę na rękę na klatce piersiowej.
- Phi! – nie to nie! Jeszcze zobaczy! Uraził mnie tymi słowami więc nie będę tego dalej ciągnąć. Tupnęłam tylko jeszcze ze złości nim obróciłam się na pięcie i wyszłam. Wyszłam nim oczy zaszły mi łzami…
I co ja teraz zrobię?! Wzięłam i zdenerwowanym krokiem poszłam dalej, w sumie nie wiedziałam gdzie. To znaczy wiedziałam jak idę ale nie miałam bladego pojęcia gdzie chciałam dojść dobrze znanymi mi ścieżkami. Po kilku minutach już zabudowania się kończyły, w końcu wioska jest mała. Jeszcze kilka kroków pozostało aby dosięgnąć dzikości, i… już. Stanęłam przy drzewie rozglądając się jeszcze raz za sobą czy kogoś tu nie ma albo ewentualnego ogona. Ejejej, nawet w domu widać przyzwyczajenia z treningu. Samo z siebie wychodzi to a ja nie zawsze potrafię zorientować się, że to zrobiłam. Po prostu instynkt! Chyba to chcą wpoić wszystkim rekrutom podczas szkolenia. Nieważne, nikt specjalnie ze współplemieńców nie zwracał na mnie uwagi. Dzień jak co dzień dla nich. Nic ważnego nie działo się, więc pewnie pomyśleli to samo o mnie. Nie przedłużając więc tego, a jednocześnie wywołując nienaturalne wrażenie, schowałam się za drzewem. Uff! Wypuściłam z siebie powietrze i zsunęłam się po drzewie na tyłek. Kurde, niewygodnie. Ale czy to ważne?! Nie dał mi kasy gnojek! A te kolczyki same się nie kupią! N-no rozkleiłam się cicho becząc z tego powodu. Ale chicho, z głową opartą na rękach złożonych na nogach. Chwilę to trwało nim się ogarnęłam i przestałam… kogo ja oszukuję! Dobre pół godziny tak ryczałam! Chciałam jeszcze trochę sama pobyć jednak ZAWSZE, ale to ZAWSZE ktoś musi w takiej chwili przyjść! Nie mają niczego do roboty czy co?
- Co się znowu stało Naki? – zapytała mnie. Nie kojarzyłam jej po głosie, tak samo po tym jak podniosłam zalaną łzami twarz i spojrzałam na nią. Lekko pociągnęłam nosem. Wyglądała znajomo, znałam ją jednak nie mogłam przypomnieć sobie jej imienia. Wyglądała przyjemnie z twarzy, więc czemu nie. Postanowiłam zwierzyć się jej z tego strasznego nieszczęścia co mnie spotkało. Po krótce jąkliwym głosem opowiedziałam jej historię całego zdarzenia. Szczególnie zatrzymałam się na opisie kolczyków, resztę raz dwa skończyłam.
- … No i widzisz jak to jest. W-wszyscy faceci chyba tacy są… - skończyłam. W sumie nie przerywała mi, uważnie słuchała, ogólnie świetny z niej słuchacz. Chyba. Jak doszłam do końca to kucnęła i przetarła mi jedno oko, a potem drugie zaczynając mówić:
- I o tyle tego płaczu? – niewinnie zapytała. Może miała racja, że wyolbrzymiam sytuację, ale no! Te kolczyki pasują mi idealnie!
- Ej! –
- No co? –
- Myślałam, że mi pomożesz… -
- A niby jak mam? – no i dowaliła w tym momencie. Nie dość, że przerwała mi samotne użalanie się nad sobą to jeszcze zapytała co mnie do tego doprowadziło. Przynajmniej łzy wytarła.
- Kasy Ci nie dam. Najzwyczajniej w świecie idź i zarób. – no i wstała. Ale to nie głupie. Czemu ja na to nie wpadłam? No czemu nie wpadłam na taki prosty pomysł? Ależ ja jestem głupia! Głupia, głupia, głupia! Ale mnie ten pomysł doprowadził do ładu. I już nie chciało mi się płakać.
- To… jest… genialne! – uradowana zawiesiłam się jej na szyi w podzięce. Taki prosty pomysł, a genialny! Trochę ją zaskoczyłam tą akcją, ale wydusiła z siebie odpowiedź też uradowanym tonem:
- O-och! Nie ma za co? –
- Jasne, że nie ma za co! – no i pobiegłam do siebie po rzeczy i resztę kasy. Za coś do miasta muszę dojechać. Zabrałam jeszcze torebkę i niezbędne rzeczy w niej. Wiadomo: szminka, lusterko, miętówki, buteleczka wody, chusteczki, telefon, ładowarkę, reklamówki jednorazowe… Coś tam jeszcze było ale nie potrafiłam do tego dogrzebać się.
Jednak dopiero w mieście zdałam sobie sprawę, że kolejny raz nie przemyślałam swojej sprawy i poniosły mnie emocje. Przecież miasto jest ogromne! Daje tyle możliwości, że aż nie wiadomo co wybrać. Ale co gorsze – nie miałam bladego pojęcia co mogłabym robić. Tym bardziej, żeby mi jeszcze od razu zapłacono. Westchnęłam idąc dalej przed siebie. Nawet się nie śpieszyłam, musiałam nad tym pomyśleć. Nic mi jednak nie przychodziło do głowy, więc, uhh, usiadłam na przystanku. Zawsze w najmniej oczekiwanych momentach nachodzą człowieka ciekawe idee. Albo po prostu coś ciekawego usłyszę z rozmów mieszkańców.
Jak się okazało, w sumie nic nowego, powinna się tego spodziewać – miejsca siedzące były zajęte. Ale ludzi było sporo więc liczyłam na to, że coś ciekawego zasłyszę. Stałam tam… pół godziny? Straciłam rachubę czasu przez podsłuchiwanie ludzi. Wszyscy nawijali o tym samych rzeczach: praca, dom, rodzina, kasa, obiad, kolacja, plany na wieczór… Aczkolwiek nie o taką pracę mi chodziło. Nawet nie miałam bladego pojęcia o co chodziło w tych robotach co usłyszałam. Zgaduję jednak, że mieli oni na myśli papierkową robotę w biurowcach. Aż się wzdrygnęłam. Jak można pół dnia siedzieć na tyłku i w kółko klepać w komputer albo przeglądać sterty papieru? Czasami odnoszę wrażenie, że ludzie tak bardzo podobni do siebie są całkowicie inni.
No i przyjechał autobus. No i znowu się zdziwiłam, ale to akurat za każdym razem w tym przypadku. Jak tyle ludzi może wejść do takiego autobusu? Z drugiej strony zrobiło się wolne miejsce i mogłam wreszcie usiąść.
- Jej. – ale to było wymuszone. Ja tu staram się wykombinować jak zarobić większą sumę pieniędzy, a jedyne co tego dnia poszło w miarę z planem to właśnie znalezienie tego miejsca na przystanku. Humor mi się przez to popsuł. Liczyłam na to, że będzie to hop siup i gotowe. Prace jest! Ech, jednak nie…
Akurat autobus ruszył kiedy usiadłam. Tak też się złożyło, że zauważyłam coś ciekawego po drugiej stronie. Dla zwykłych ludzi byłoby to nic innego jak uścisk dłoni, jednak zdenerwowanie na twarzy jednego z nich mówiło mi więcej. No diler no! A drugi to klient. Stara sztuczka, o a nie mówiłam! Nawet banknot zaczął mu wystawać. A gdyby tak… to wcale nie jest głupi pomysł. Aż spróbuję, może się uda. Przeszłam na drugą stronę na najbliższych pasach, wzorowy pieszy i takie tam, i powolnym krokiem przeszłam obok niego. Teraz z bliska widziałam, że jego zdenerwowanie było większe niż sądziłam. Heh, pewnie jest żółtodziobem. Rzuciłam mu pytające spojrzenie ale takie by domyślił się, że wiem co robi. I po chwili cofnęłam się:
- Dobra. Kończ tą szopkę i dawaj to co zarobiłeś oraz resztę towaru. Jeszcze chwila i wpadniesz przez to zdenerwowanie. – zagadałam luźno ale jednocześnie groźnie. Niech się boi jeszcze bardziej, a od tego tylko krok do paniki.
- Heh… co..? O czym mówisz dziewczynko? – zapytał prześmiewczym, panicznym tonem. No ja ci dam dziewczynko! To, że jesteś wyższy nic nie znaczy! Rozglądnęłam się na lewo i prawo czy ktoś idzie. Akurat blisko nikogo nie było, więc mogłam to zrobić. Błyskawicznie chwyciłam go za kołnierz bluzy, pociągnęłam w dół i syknęłam do ucha:
- Nie mam czasu złamasie. Mam jeszcze siedmiu takich jak ty sprawdzenia a ty marnujesz mój cenny czas. – a chłopak nawet nie zareagował na to. Nie miał w sumie nawet zbytnio czasu. A co lepsze, nie puściłam go a odepchnęłam do góry. Ha! Niscy górą! No i w sumie tyle wystarczyło żeby go złamać. Od razu energicznie włożył ręce do kieszeni szybko w nich grzebiąc, a kilka sekund później na moją otwartą dłoń wyłożył kulkę pogniecionych banknotów. Wyglądało to na sporą ilość pieniędzy, może nawet mi starczy. Byłoby świetnie! Schowałam ją szybko do torby zgniatając jeszcze mocniej aby nie rozleciały się i latały po całej torebce. A kiedy ją znowu wystawiłam wpakował mi w nią kilka małych opakowań foliowych z białym proszkiem. No, wiadomo. Prochy to były. Na koniec lekko uderzyłam go w klatkę piersiową. Bardziej jako gest niż cios ale ból też miał poczuć:
- No reszta pozostaje bez zmian. Dobry chłopak. – rzekłam na pożegnanie miłym tonem. No i dopóki nie zniknęłam zza zakrętem szłam normalnie. Dopiero tam przyśpieszyłam. Miałam jak największą chęć oddalić się z tego miejsca by nie zrobić sobie kłopotów. Jeszcze pewnie jego prawdziwy dostarczyciel towaru pojawiłby się i wtedy dopiero działoby się. A tak to, hehehehe, mam szybko i łatwo ładną sumkę. Gdzieś to jednak przeliczyć musiała. W tej kwestii aczkolwiek nie wybrzydzałam. Weszłam w pierwszy lepszy zaułek, kucnęłam za śmietnikiem i wyjęłam kulkę pieniędzy.
- Pierwszy, drugi, trzeci, czwarty, piąty… - i tak dalej aż doszłam do 28 dwudziestek. Tym bardzie mnie to dziwiło, że to była niecała połowa a ja już miałam potrzebną sumę. Szkoda jednak było tyle pieniędzy wyrzucić. Hmm… A wezmę jeszcze kilka tak na wszelki wypadek. O, tyle wystarczy. A pozostałe kilka odłożyłam na śmietnik. Komu się poszczęści temu się poszczęści i będzie ich nowym właścicielem. Ja natomiast musiałam się pośpieszyć do jubilera. Niby jest wczesne popołudnie ale on akurat wcześnie zamyka. W końcu po co jubiler ma być otwarty tak długo jak zwykły spożywczak? Tylko na tym straciłby.
- Witam ponownie. – powiedział sprzedawca kiedy tylko otworzyłam drzwi które uderzyły w mały dzwoneczek.
- Ach… witam, witam… - zdyszana odpowiedziałam. Od razu również podeszłam do lady i zaczęłam patrzeć za tymi kolczykami. Tu nie ma, w tej gablotce też. Czyżby zniknęły???
- Potrzebuje panienka pomocy? – zapytał życzliwym do bólu tonem. Jak to sprzedawca.
- Tak, tak. Były tutaj takie pewne kolczyki… -
- Rozumiem. O jakie pani chodzi. – musiał mi się wciąć nim zdążyłam podać ich opis. Tym bardziej jak to tak to? Od razu sobie wszystko przypomniałeś co i jak oglądałam? W sumie… pewnie taki jubiler też dużego ruchu nie ma i pamięta klientów.
- Zostały sprzedane dwie godziny temu. – i mnie zmurowało.
- M-może pan powtórzyć? – poprosiłam nie wierząc w to co mówi.
- Oczywiście. Sprzedałem je dwie godziny temu pewnej parze. Niestety ale kupili również pozostałe na magazynie trzy sztuki. Przykro mi z tego powodu. Może inne kolczyki zaoferować? Jestem pewien, że te, te oraz te będą panience pasować. – powtórzył wychodząc przy okazji z propozycją kupna innej biżuterii. Kusiło, w końcu te co pokazał też ładnie się prezentowały. Aczkolwiek jednak nie. Chciałam tamte…
- Nie… dziękuje. – odpowiedziałam z zawiedzionym i smutnym głosem by po chwili obrócić się i skierować powolne kroki ku wyjściu. Pożegnał mnie oczywiście jak to przystało na sprzedawcę jednak ja już mu nie odpowiedziałam.
I co teraz zrobię z taką sumą pieniędzy? Byłam na siebie zła! Nie dość, że podstępem okradłam prostego człowieka, swoją drogą próbującego nielegalnie zarobić, to nie zyskałam tym samym tego czego chciałam. Karma. Po prostu karma. Aż zezłoszczona wzięłam i wyciągnęłam obiekt pożądania i cisnęłam nim na drogę by auta go rozniosły. Cały ładnie ułożony pliczek pieniędzy został ponownie zgnieciony przeze mnie i rzucony pod najbliższy samochód i od razu wszystko się rozniosło. Natomiast z narkotykiem tak nie szalałam, choć też musiałam się go pozbyć. Po prosty wykorzystałam zamieszanie jakie wywołały latające w powietrzu pieniądze, niejeden z przechodniów próbował je złapać, i te kilka opakowań dyskretnie wylądowało w śmietniku po drodze.
A ja co dalej zrobiłam? Miałam już nauczkę, że łatwy sposób nie zawsze jest opłacalny. Mogłabym teraz robić coś legalnego, dostać za to wypłatę i wrócić do jubilera następnego dnia licząc na to, że w międzyczasie otrzymał dostawę wraz z kolejnymi kolczykami co tak bardzo pragnęłam.
Tak teraz myśląc po tej krótkiej retrospekcji, nie wiem czy aby na pewno jest mi potrzebna ta sukienka. Pewnie nawet jakbym tam weszła, poszukała mojego rozmiaru oraz sprawdziła cenę, dowiedziałabym się, że i tak mnie nie stać. A co za tym szłoby? Kolejna kłótnia z Henerałem, krzyk, łzy i pieniędzy brak. Tym razem jednak pamiętałabym o dorywczej robocie, pytanie tylko czy bym ją znalazła… |
|
|
|
»Shadow |
#8
|
Yami
Poziom: Wakamusha
Posty: 251 Wiek: 28 Dołączył: 28 Maj 2015 Skąd: Zagłębie kabaretowe
|
Napisano 01-03-2018, 15:22
|
Cytuj
|
Część ninmu ujęta w kodzie +18 ze względu na drastyczne sceny.
"W cieniu"
część III
Wszedłem w otchłań pełną braku - braku światła, braku ciepła, braku szczęścia, zrozumienia. Pustą, ale i pełną. W mojej głowie pozostała tylko jedna myśl - iść dalej. Przejść przez to. Obok mnie pojawiła się widmowa, ledwo widoczna, utkana jakby z dymu postać grubego jegomościa ubranego w garnitur i palącego cygaro, którego połowa była już spalona, lecz popiół dalej utrzymywał jego kształt. Nie odpadł. Mężczyzna pochylił głowę i przeszył mnie wzrokiem, patrząc jakby poza ciało, w duszę. Rozpoznałem go. Był mojej świętej pamięci ojcem. Kiedy idziesz przez piekło, pamiętaj tylko o jednym... nie zatrzymuj się. Minąłem go. Przestałem po pewnym czasie odczuwać zimno, przestałem odczuwać ciało. Byłem świadomością, która już nie idzie, a mknie w wir tego mrocznego oblicza ukrytego przed materialnymi oczami świata. Przede mną pojawiły się inne postacie podróżujących. Każdy z nich jednak się zatrzymywał. Jeden spotka swoją kochankę, inny rodziców, jeszcze inny dawno utracone dziecko. A ja trwałem w swojej wędrówce.
W pewnym momencie poczułem, że umieram. Moja... świadomość dotarła do czegoś, co jest, lecz nie można tego dostrzec. Gdzieś, jakby z tyłu mojej głowy, dotarła do mnie świadomość, że ujrzenie tego równoznaczne jest z byciem wchłoniętym, całkowitym zatraceniem. Że wtedy nie ma już ucieczki, ani odwrotu. Poczułem bardziej niż zobaczyłem pulsowanie czarnego światła. Czułem jak kumuluje się w nim świadomość nieuchronności czegoś strasznego, jak wszystko dookoła ściska lęk. On nadchodzi… rzekł głos. Nawet ja, Pan Podziemnego Świata, wyznaczony przez Najwyższego, część jego, jego aspekt, nie jestem już bezpieczny... Koniec jest bliski... Głupcze, wiem, że tu jesteś, wiem, jak mało rozumiesz... Wiem, jak bardzo Twa istota jest potrzebna. Ty możesz pomóc go pokonać, tylko Ty jesteś w stanie przyjąć moc, która pomoże go zniszczyć, będąc rozdzielaną, i rozmnożyć ją pośród innych trwających w świetle. Spotkasz wielu. Wierzących i zapatrzonych w siebie. Spotkasz ludzi, posłańców Najwyższego ale i tych, którzy zbyt zapatrzeni są w siebie i swoje wynalazki, by go poznać. Spotkasz potężnego wilka, który na koniec czasów pożre ten świat... Zrozum, ucz się, myśl, medytuj, dojdź do tego, dojrzyj do tego... Zmień się... Nie waż się spojrzeć na me oblicze. Nigdy. Nawet gdy będę martwy... Już czas. Zacznij i nie ugnij się.Pan podziemi bywa panem kłamstwa, ale teraz zaufaj mi. Poczułem jak coś mnie wyrzuca, ciągnie za rękę, przez mgnienie mikrosekundy dostrzegłem demona, który podobny był do człowieka, a jednocześnie tak inny...
Dwie olbrzymie kobiety odwróciły się w moją stronę. Jedna z nich upiornie się uśmiechała, druga marszczyła brwi.
- Zobacz, któż to nas odwiedził! – powiedziała jednooka.
- Ha! Kolejny adept. Myślisz, że jest godzien pójść do „kuźni”? – odpowiedziała jednoręka.
- Nie wiem, trzeba go sprawdzić. No, mój drogi mały śmiertelniku, jak myślisz, jesteś godzien, czy od razu mamy zrzucić cię na wieczyste kaźnie?
Kiwnąłem powoli głową. Byłem godzien. Sam demon mi to powiedział.
- Śmiały jesteś człeku. Zobaczymy, jak jest w istocie. Na początku powiedz mi, czy posiadasz bransoletę?
Z zaskoczenia aż zmrużyłem oczy. Bransoletę? Przyjrzałem się rękom. W miejscu, gdzie niewidzialna siła po rozmowie z demonem wypchnęła mnie z ciemności dostrzegłem drewnianą, starannie wykonaną opaskę. Pokiwałem głową w stronę kobiet.
- Cóż więc ona przedstawia?
Spojrzałem na nią jeszcze raz. Pomiędzy delikatnie rzeźbionymi wzorami roślinnymi dostrzegłem wilka. Wilka, którego kieł tak bardzo przypominał ten unoszący się nad ogniem…
- To wilk - powiedziałem.
- Zgadza się! No, no. Nasz mały robaczek nie kłamie. Naprawdę ma bransoletę. Musiał dzisiaj dokonać wielkiego czynu.
- Dobrze, że trafił na podatny grunt. Jak dużo jest śmiertelników, do których można mówić i mówić, a oni i tak ciągle popełniają te same błędy i CIĄGLE narzekają, że są nieszczęśliwi. Sami sobie głupcy drwa podrzucają pod kocioł piekielny, w którym ich dusze się gotują.
Kobiety chwyciły mnie mocno za ramiona i popchnęły. Kamienny krąg zaczął świecić srebrnym światłem. Przeleciałem przez niego rzucony niczym lalka...
Moim oczom ukazała się kolejna komnata. Ściany pokryte były krwią i kawałkami ciał. Przełknąłem ciężko ślinę. Pośrodku stało metalowe łoże a pod nim łańcuchy z kajdanami Komnatę oświetlało pięć pochodni przymocowanych do ścian. Więcej nie zdążyłem zaobserwować. Ktoś chwycił mnie za kark.
- Witaj młody adepcie. Pokonałeś wiele trudności, aby tu dotrzeć. Czas zacząć twoją inicjację. Czas zobaczyć, czy Najwyższy cię przyjmie...
Czułem się jak sparaliżowany. Każda próba poruszenia zdawała się być blokowana przez coś na kształt kokonu z powietrza. I z każdą robiłem się coraz słabszy...
- A więc udało się, odważnie zstąpiłeś do podziemi, ukazałeś swą mądrość i chęć niesienie pomocy innym. Ciężka to będzie dla ciebie nagroda.
Rozkuli mnie z łańcuchów.
- Teraz adepcie, masz ciało i moce, które przysługują biczowi Lumena. Musisz się jeszcze wiele nauczyć. Pielęgnuj to, co dostałeś, bowiem nic na świecie wartościowszego nie ma.
Wstałem i instynktownie podziękowałem mistrzowi ceremonii. Mimo męki, przez które przebrnąłem, czułem się inny, silniejszy, potężniejszy. To było słuszne. To jest słuszne. Nie wiem skąd, ale to wiem.
Obudziłem się w jaskini, tam gdzie rozpoczęła się moja wyprawa w zaświaty.
- Gratuluję ci adepcie. Masz już moc. Niebawem nadejdzie czas na pierwsze lekcje dotyczące twojej nowej drogi życia. Teraz zaś napij się wody. Twoje ciało jest strasznie wyczerpane. W końcu leżałeś tu trzy dni i trzy noce! Za pół godziny będziesz mógł coś zjeść. Owiń się w koc, który ci przyniosłem. Woda na herbatę już się gotuje.
- Czy to… Wydarzyło się naprawdę? - zapytałem ochrypłym głosem.
- Na pewno część jest prawdziwa. Inna część może być wytworem twojego umysłu. Nie wiem co widziałeś, nie wiem jak na rytuał przejścia wpłynęło to miejsce. Dla każdego jest on inny, ale według mnie jedyny prawdziwy. To tak, a nie z ksiąg powinniśmy uczyć się i pielęgnować naszą więź z Lumenem. Ale teraz odpocznij. Niedługo czeka nas lekcja, by opanować twoją moc. |
W więziennej rozpaczy... |
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,21 sekundy. Zapytań do SQL: 13
|