Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Poziom 3] Sorata vs NPC (Johan D. Wolf) - walka 1
 Rozpoczęty przez »Sorata, 22-05-2017, 21:25
 Zamknięty przez Lorgan, 30-05-2017, 18:46

6 odpowiedzi w tym temacie
»Sorata   #1 
Yami


Poziom: Genshu
Posty: 1471
Wiek: 39
Dołączył: 15 Gru 2008
Skąd: TG

Sorata vs Johan D.Wolf

7902道力|| 5600道力


Spoiler:


Spoiler warto przeczytać trochę później, przy hiperłączu.


Saishuuheiki: Shin'en no Kuroi Majo
Dzięki mocy Wilka, Fenris wytworzył pasożytniczą więź z tysiącami Czarnych Wiedźm, istot na wpół materialnych, na wpół Manitou, których jedynym celem jest łagodzenie niezaspokajalnego głodu. Sterowanie ich poczynaniami wymaga wielkiej koncentracji, przez co niemożliwe jest równoległe korzystanie z MitakuyeOyas'in. To na szczęście mała cena, za możliwości, które zyskuje się w zamian. Wiedźmy wyglądają jak szaro-czarne ćmy, mają długość ok. 20 centymetrów i rozpiętość skrzydeł ok. 40 cm. Można je zniszczyć, jakby były normalnymi owadami, lecz nie prowadzi to do śmierci, a jedynie tymczasowego przyjęcia niematerialnej formy (po około minucie powracają głodne, jak zawsze). Ich prędkość w powietrzu i zsumowana masa sprawia, że taranując wroga, zachowują się, jakby miały Siłę 8, liczoną włącznie z Douriki Fenrisa (czerpią nieustannie z
jego własnej energii życiowej). Rój da się podzielić na maksymalnie cztery niezależnie sterowane części. Każda z nich zachowuje pełen potencjał (Siła). Chociaż może to się skończyć drobnymi ugryzieniami, da się je wykorzystać nawet do unoszenia się w powietrzu. Najgroźniejszą bronią jaką dysponują, jest żarłoczność. Są w stanie pochłonąć wszelką materię: ciało, drewno, a nawet kamień, chociaż bardziej trwałe i masywne substancje konsumowane są dłużej. Jeżeli pełen rój rzuci się na człowieka, po minucie nie będzie już po nim śladu. Umrze już po około dziesięciu sekundach, ponieważ energia życiowa, a dokładniej - energia w ogóle, jest dla nich największym przysmakiem. Wchłaniają ją wielokrotnie szybciej, nawet jeżeli pochodzi od ognia, śmiercionośnego promieniowania, a nawet lasera. Mało tego, moce nadludzi w znakomitej większości bazują na energii Haki, a więc budulcu świata, który zostanie pożarty przez rój tak samo dobrze. Słowem, Shin'en no Kuroi Majo może dosłownie zjadać moce nadludzi oraz ich efekty, o ile są one w jakiś sposób materialne.


Terenowy samochód podskakiwał na ukrytych pod śniegiem wybojach, a siedzący za kierownicą szaman z lekkim niepokojem zerkał w lusterko wsteczne. Raz, że nie ufał swoim umiejętnościom prowadzenia, a dwa - nagijskie wojsko było znane z nieustępliwości. Godna podziwu chociaż upierdliwa cecha. Chmura śniegu za jego plecami sugerowała, że pościg już wyruszył. Bez wsparcia lepszego kierowcy mogło być krucho. Dlatego też, gdy zauważył w oddali niewielką kropeczkę na śniegu, nie więcej, niż sugestię ludzkiej sylwetki przy wzgórzu, za którym zostawili łazik, trochę mu ulżyło. Najwidoczniej Tenma postanowił poczekać. Fenris nie umiał się teraz długo martwić. Podniecenie wywołane niedawną rozmową z Mni wprawiło go w dobry nastrój. Nawet perspektywa spędzenia podróży powrotnej ze złośliwym i niebezpiecznym Poszukiwaczem nie była już przygnębiająca. Nic nie zdołałaby zepsuć tego dnia.
- Venuris. Czuję jak słabnie. Umiera.
A, jednak...
.
.
.

- Co takiego?! - Przeklął swoją bezmyślność. Chrapliwy głos Wilka uświadomił mu ogrom popełnionego błędu. Jak mógł pozostawić Mni samą z psychopatycznymi rycerzami?
- To musi być twoja wadera. Gdy ginie nosiciel, umiera też jego manitou.
- Dlaczego mówisz, jakby to polepszało sytuację!? - ryknął na głos Sorata. - Wracamy!
- Z czym? Nie mam ci nawet jak pomóc, głąbie! – odpalił Wilk. Miał rację. Nieliczne ocalałe owady nie mogły przetrwać poza ochroną ciepłej kurty, a o większych zwierzętach można było na tym pustkowiu tylko pomarzyć. Brakowało nawet drzew, które pomogłyby zmylić pogoń. Pozostało się przegrupować. Zacisnął zęby i docisnął pedał gazu, ignorując blachę dachu wybijającą mu na potylicy marsza przy każdej zaspie. Po krótkiej chwili widział już wyraźnie grymas pogardy na twarzy czekającego Poszukiwacza.
- Nie spieszyło ci się.
- Ano, nie. – Nie miał czasu na wymianę uprzejmości. Zdjął karwasz z ukrytym beeperem i bezceremonialnie wepchnął go w ręce zaskoczonemu towarzyszowi.
- Muszę wracać. Proszę, daj to Genkaku. – Dysk urządzenia zawierał zbyt wiele poufnych danych, by ryzykować jego utratę. – Nie dam rady spłacić długu. Mało tego, przyda mi się pomoc – wskazał zbliżający się śnieżny tuman. - Dzięki za wszystko. Powodzenia.
Tenma aż się żachnął, ale obserwował bez słowa, jak Fenris zawraca truchtem w kierunku obozu.
Szaman oddychał głęboko, oczyszczając myśli. Nie było sensu zadręczać się wizjami umierającej Mni. Musiał ufać, że potrafi wytrzymać przynajmniej do momentu jego przybycia. Widział już wyraźnie kształty nadciągających samochodów. Lada chwila żołnierze otworzą ogień. Zastanawiał się, czy nie ugrałby więcej, symulując poddanie się, ale nie mógł sobie teraz pozwolić na ryzyko.
- Jak się czujesz? - Wilk oblał go czernią od stóp do głów. Przyspieszyli.
- Lepiej. Szykuj się. – Był dziwnie spokojny. W zależności od rozwoju sytuacji, grupa pościgowa mogła znacząco go opóźnić. To byli tylko ludzie, ale większość dysponowała bronią automatyczną. Spiął mięśnie i zmrużył oczy w oczekiwaniu na rozbłysk z lufy, więc gdy usłyszał huk za plecami, odruchowo zanurkował w śnieg. Gdy tylko odpowiedni impuls nerwowy pokonał drogę do mózgu, zerwał się na równe nogi. Rozpoznał ten dźwięk. Tak brzmiał tylko DoorKnocker - najpotężniejszy pistolet na świecie. Z niezrozumiałych dla szamana powodów do akcji dołączył Tenma, błyskawicznie eliminując jeden z samochodów celnym strzałem w silnik. Rycerz nie czekał na aplauz. Rzucił się w sam środek grupy pościgowej, obdzielając śmiercią po równo wszystkich żołnierzy, którzy byli na tyle głupi, żeby się do niego zbliżyć. Używał do tego jakiejś niewidocznej broni, która szatkowała po równo śnieg, ciało i blachę. Dopiero teraz padł pierwszy strzał po stronie zaskoczonych Nagijczyków.
- Fenris! Spiesz się, do diabła! Póki wiedźmy śpią!
Sorata sklął się za przestój, dodał w myślach kolejną przysługę dla Tenmy i pobiegł dalej. Wystrzały i wrzaski umierających ucichły w jednostajnym szumie wiatru. Już z oddali widział pojedyncze poruszenia w obozie, ale nie naliczył ich więcej niż tuzin. Większość wojska ruszyła w pościg, pozostali pewnie tylko sanitariusze i ranni. Chciałby na nich wpaść i rozładować chociaż część emocji, ale gdy wbiegł między namioty, od razu uchwycił zapach Nayati. Był świeży i tak silnie naznaczony strachem, że niemal oślepł z wściekłości. Blisko sterczącej z wykopu wieży, na szerokiej drodze, wyznaczonej pługami i rozjeżdżonej kołami samochodów, znajdowała się tylko dwójka ludzi. Jednym z nich był Johan D. Wolf. Dysząc, ocierał twarz z krwi i prostował się właśnie po zadaniu kolejnego ciosu. Czerwień skapywała również z jego rąk i zdobiła ciężkie, wojskowe buciory. Jego ofiarą była Mni.



Fenris oszalał i ochoczo pozwolił się wchłonąć burzy emocji. Nie próbował analizować sytuacji. Czas na zastanowienie przyjdzie później, kiedy wypruje flaki temu bydlakowi. Wyprysnął spośród namiotów jak żywy pocisk i po dwóch susach gnał już z pełną prędkością, rozrzucając na boki śnieg i żużel. Wolf zdążył zaledwie podnieść wzrok, nim wbił się w niego osiemdziesięciokilogramowy taran czerwonego z wściekłości szamana.
- Skur...wy...ssy...nu – okładał rycerza wszystkimi kończynami, nie zawracając sobie głowy taktyką. Przekoziołkowali kilkanaście metrów i wciąż splątani, rąbnęli o kamienną ścianę. Spomiędzy zwietrzałych kamieni posypała się zaprawa. Wolf poleciał na dół w czeluść głębokiego wykopu, z wciąż widocznym w oczach wyrazem zaskoczenia, a Sorata desperackim zrywem rozprostował ciało i koniuszkami palców złapał poręcz prowizorycznych schodów. Chybotliwa konstrukcja zajęczała, ale wytrzymała obciążenie. Szarpnął się w górę, nie poświęcając pokonanemu przeciwnikowi nawet splunięcia i trzema długimi susami znalazł się przy nieruchomej Nayati. Od razu przyłożył ręce do jej szyi. Zdawało mu się, że wyczuł delikatny trzepot pulsu. Huknął strzał.

Fenris zakrył Mni własnym ciałem, jakby mogło to cokolwiek pomóc i rozejrzał się na boki. Na dachu zrujnowanej wieży przykucnął Hans Kelt i posyłał kulę za kulą w kierunku lawirującego między namiotami... Tenmy? A ten co tu robi? Obaj jeszcze nie dostrzegli dwójki Khazarczyków. Robiło się coraz bardziej gorąco, więc szaman skupił się na udzielaniu pomocy. Wolf nie oszczędził jego ukochanej. Ślady na śniegu wskazywały, że próbowała odpełznąć, gdy bezlitośnie ją tłukł. Skuliła się w kłębek, ale oprawcy to najwidoczniej nie powstrzymało. Już by nie żyła, gdyby nie więź z manitou. Nawet teraz, gdy była nieprzytomna, półprzejrzyste, grube dredy i blada niczym śnieg skóra wskazywały, że desperacko walczy o życie. Prawa ręka zwisała bezwładnie za jej plecami. Ostrożnie, by nie uszkodzić wybitego barku, odsłonił zakopaną w śniegu dłoń, ujawniając otwarte złamanie nadgarstka. Powiódł palcami wzdłuż kręgosłupa. Albo miała sporo szczęścia, albo nieświadomie go zregenerowała, bo nie doszukał się poważniejszych uszkodzeń. Najdelikatniej jak umiał, obrócił kobietę i skupił się na badaniu głowy, powstrzymując płomienne emocje wywołane rosnącymi w oczach opuchliznami. Zakrwawiona, porozrywana kurta unosiła się na piersiach w płytkim, urywanym oddechu. Odetchnął z ulgą. Będzie żyła, ale obrażeń było tak wiele, że dojście do pełni zdrowia zajmie jej kilka dni. Tym bardziej, że zapadnięte żebra sugerowały kolejne złamania, a podwinięty podkoszulek potwierdził rozległy wylew do otrzewnej. Powoli ją podniósł. Skrzywił się, słysząc mdlące chrupotanie przemieszczających się kości, ale Nayati nawet nie jęknęła. Nie podejrzewał, że jej bezwładne ciało będzie tak kruche i lekkie. Krok za krokiem dotarł do najbliższego namiotu i położył ją na posłaniu. Jak na złość, w niewielkim wnętrzu nie było nawet śladu apteczki. Wybiegł z powrotem na zewnątrz. W obozie musiało być jakieś ambulatorium. No i trzeba było zobaczyć, co z Tenmą. Wystrzały, choć rzadsze, wskazywały na to, że jego walka jeszcze trwa.
- Zapłacisz za to życiem, Siwy. - Wolf wyskoczył z wyrwy pomiędzy wieżą, a lądem. Jego żądza krwi była tak namacalna, że Fenris odruchowo ugiął kolana i zatrzymał się, obnażając kły niczym dzikie zwierzę. Po Nagijczyku nie było znać żadnych obrażeń. Jedynie podarty w kilku miejscach, umorusany mundur i skrzywiona złością twarz wskazywały na niedawny upadek. Twarz, którą nadal plamiła zaschnięta krew jego kobiety! Szaman warknął wściekle i rzucił się do ataku, momentalnie przywołując wilczą formę. Niemal cieszył się, że drań przeżył. Impulsywny rycerz popełnił poważny błąd wracając.
Ktoś zapłaci, to pewne. Ale nie będę to ja.


Adrenalina pomogła wystrzelić jego ciało jak napiętą sprężynę. Gwałtownie rozpalona szkarłatna aura pozostawiła zaledwie rozmyty powidok. Wolf nie zdążył zrobić kolejnego ruchu. Jeden z noży zagłębił się w jego torsie, a kolejny w szyi. Jednak zamiast umierać, Wolf się paskudnie uśmiechał. Chwycił nadgarstek Soraty i przyciągnął go do siebie, brutalnie rozkwaszając nos czołem. Pomagając sobie drugą ręką, przerzucił go przez ramię wprost w objęcia matki ziemi. Siła uderzenia zadzwoniła zębami Fenrisa. Z trudem przeturlał się w bok unikając nadepnięcia i stanął na równe nogi.
- Co to było? – kombinacja ciosów chwilowo go zamroczyła, a na ciele Wolfa nie widział żadnych śladów. Zwiększył lekko dystans i zaczął krążyć zakosami dookoła wroga, wykopując co chwilę śnieg w jego kierunku. Jeśli używał jakiegoś rodzaju maskowania sylwetki, wiele drobnych obiektów powinno go zdezorientować. Ślady na śniegu, odgłosy i zapachy wykluczały teorię iluzji. Nagijczyk tylko obserwował. Widać było, że z trudem powstrzymuje się przed rzuceniem na szybszego przeciwnika. Westchnął przeciągle i właśnie ten moment Sorata wybrał, żeby zaatakować.



W momencie gdy zamknął dystans, zorientował się, że popełnił błąd. Rycerz przewidział jego intencje i wyprowadził potężny cios. Jednak również on nie docenił przeciwnika. Szybszy niż mrugnięcie szaman skorygował ostatni krok przed samym zderzeniem z rozpędzoną pięścią, przemknął wzdłuż wyprostowanej ręki, ocierając sobie policzek o szorstki rękaw niebieskiego munduru i ulokował dwadzieścia centymetrów zimnej stali zaraz pod mostkiem Wolfa. Nie czekając na efekty, odskoczył saltem poza zasięg przeciwnika. Johan cofnął się o krok, z niedowierzaniem wpatrując w rękojeść wystającą pod kątem z piersi, jednak okrzyk zimnej satysfakcji w ostatnim momencie zamarł Fenrisowi na ustach. Brakowało krwi. Ostrze zaplątało się tylko w grubej odzieży i po chwili spadło głucho w śnieg. Cios nie przebił skóry.
Wolf podniósł nóż i odrzucił go Soracie. Dwadzieścia takich ci nie pomoże, zdawał się mówić jego gest.
- Trzeba było uciekać, kiedy mnie zepchnąłeś – widząc, że nie zwabi przeciwnika, przestał udawać. Zakasał rękawy, ukazując obsydianowo czarne, połyskujące ręce i zaczął powoli iść w jego kierunku. Fenris warknął w odpowiedzi. Gniew zacisnął mu krtań, więc tylko postawił gardę. Nie do końca zakrzepła krew Nayati nadal plamiła jego dłonie i kapała z noży. Krew, którą szaman miał na rękach nie tylko dosłownie, ale również metaforycznie, ponieważ nie przewidział takiego splotu wypadków. Krew, która domagała się zemsty.
- No chodź!
Próbował zbić nadlatujący hak, ale natarcie okazało się niesamowicie silne i dosłownie skosiło go z nóg. Wykorzystał częściowo impet uderzenia i przekoziołkował w tył. Wolf poczuł krew. Nie odpuszczał. Ruszył biegiem. Sorata opuścił ręce luźno wzdłuż ciała, wizualizując mięśnie jako półpłynną masę, która w jednym momencie stężała w kamień. I znowu. I znowu. Setka błyskawicznych, prawie jednoczesnych ciosów wystrzeliła w kierunku Wolfa. Nawet nie próbował się zasłonić. Obniżył środek ciężkości i przebiegł przez burzę stali, jakby była niegroźnym zefirkiem. Wyszczerzył się w ponurej satysfakcji, oburącz złapał przeciwnika za kark i wpakował mu kolano w brzuch. Nienaturalnie silny cios sprasował przeponę i płuca w ciasną masę, w której nie było miejsca dla powietrza. Sorata zwiotczał, ale rycerz nie pozwolił mu upaść. Chwycił go za włosy i zamierzył się do kolejnego ciosu. Delektował się.
Niedoczekanie! Nie tylko ty potrafisz udawać.
W dłoni Wolfa została garść jego włosów, gdy wybił się i zapiął nogami klamrę na jego ręce i karku, przewracając go w śnieg jednym szarpnięciem. Drugim miał zamiar rozerwać ścięgna, ale mimo, że włożył w to całą siłę i ciężar, ręka Wolfa nie chciała pokonać tej ostatniej granicy. Nie tylko skóra Nagijczyka była niezniszczalna.
- Stój!- Ryknął Wilk. - Naprawdę jesteś aż tak głupi?! Przecież widzisz, że go tak nie pokonasz!
Fenris odskoczył, uboższy o jeden z noży zgubiony w szarpaninie. Nie spotkał jeszcze nikogo, kto przyjąłby każdy z jego ataków i pozostał niedraśnięty. Niemniej, wściekłość wypalająca mu wnętrze kazała mu nacierać dalej. Składał się właśnie do kolejnego skoku, ale uwaga Wilka zatrzymała go w połowie ruchu.
- To co mam według ciebie zrobić?! – Wstydził się przyznać, ale nieustępliwość przeciwnika zaszczepiła w nim okruchy niepokoju. Większą skuteczność osiągnąłby, rzucając w niego śnieżkami.
- Czarne wiedźmy. Użyj mocy i obudź je.
- Zdurniałeś?! – Jeszcze przed chwilą, pradawne, powiązane z Akuma zło siedzące w wieży, przerażało Wilka bez reszty, a teraz sugerował mu, żeby skazać świat na wojnę?
W międzyczasie Wolf spokojnie wstał i otrzepał się. Nie był zdenerwowany – wyglądał jakby doskonale się bawił. Otarł język z drobin ziemi, spojrzał na szamana oddalonego o kilka metrów i uśmiechnął się złowrogo, obracając się ku namiotowi, w którym leżała Nayati.
O nie.
Sorata rozejrzał się w poszukiwaniu wsparcia, planu, czegokolwiek. Kątem oka zobaczył jedynie nadjeżdżających od tyłu żołnierzy. Pościg wreszcie wrócił. Dzieliło ich od obozu może dziesięć sekund drogi.


Walczący nieopodal Tenma spacyfikował pozostały w obozie oddział, ale mimo że próbował różnych dróg, Kelt trzymał go w szachu, nie dając mu wejść na wieżę. Fenris zdał sobie sprawę, że staruch wie o jego obecności. Był po prostu absolutnie pewny zwycięstwa Wolfa. Obaj bawili się Poszukiwaczami. Sam Johan był już niemal przy namiocie. Obejrzał się, jakby zachęcając do ataku.
- Teraz, albo nigdy. – moc wystrzeliła z Soraty zupełnie bezwiednie.
Umysłem przeniknął w głąb wieży. Z początku nie poczuł nic poza przestrzenią i kamieniem.
Nie było tam żadnych zwierząt. Wytężył umysł, żeby zestroić się z czymkolwiek, co było w środku…
Jeden, dwa, pięć, sto - istoty, które tam hibernowały, były zupełnie obce. Odkrywały się przed nim, jedna za drugą, jakby korzystały z liny ratunkowej. Wdarł się głębiej, wyczuł słabą i zupełnie niezrozumiałą plątaninę myśli. Widząc szansę, Wolf zaatakował. Szaman odruchowo wykorzystał lukę w gardzie i wsadził mu sztylet w oko. Nagijczyk zawył z bólu, a wtedy skorzystał z okazji i wepchnął mu do ust zgromadzone w zagłębieniu dłoni żałosne resztki żywej zbroi. Skubaniec jednak miał jakieś słabe strony. Zanim cofnął rękę, Wolf ugryzł go w nadgarstek.
- Eeeeeeennn! – ryknął na wpół zrozumiale. W tym samym momencie uderzyła fala bólu. Silne kopnięcie strzaskało kolano szamana. Oko rycerza było całe. Łzy ciekły mu ciurkiem, gdy się krztusił.
- Robaki?! – był bardziej rozbawiony, niż zmartwiony. Podstępem okaleczył szybszego przeciwnika. Ostatnia nadzieja Fenrisa właśnie się wypaliła. Właśnie wtedy to poczuł. Myśli, które kłębiły się w wieży, były jednorodne. Wyrażały głód. Pragnienie tak wielkie, że otępiło mu wszystkie zmysły. Nie było już bólu, tylko konieczność pożywienia się tak wielka, że całym sobą zapragnął śmierci. Czarne wiedźmy musiały znosić to od początku swojego żałosnego istnienia. To był sens ich życia.
- Jeść! - Usłyszał. – Nakarm nas!
- Pomyśleć, że kobieta wytrzymała więcej niż ty. – Wolf podkreślił zdanie niedbałym ciosem –Myślisz, że mogę do niej wrócić?
Fenris pękł. Poczuł, jak kipiąca we wnętrzu złość przeradza się w jakieś inne, przerażająco zimne uczucie. Nienawiść, jakiej jeszcze nie zaznał, wybuchła jak supernowa, a ocean gniewu rozlał się na całe jego jestestwo. Wyraził zgodę.

Na moment zapadła cisza, a potem pradawna wieża zatrzęsła się w posadach. Tenma i Johan D. Wolf równocześnie obejrzeli się w jej kierunku, a Hans Kelt wyprostował się na spadzistym dachu i spojrzał pod nogi. W jednej chwili, bez żadnego ostrzeżenia, cała konstrukcja eksplodowała na drobne kawałki, a z wnętrza wydobyła się chmara szaro-czarnych, olbrzymich ciem. Falą rozlały się na całe widoczne niebo, przesłaniając światło słońca i runęły w dół wirując jak żywe tornado. W nowopowstałym chaosie nikt nie zwracał uwagi na klęczącego, oszołomionego szamana. Za to w jego głowie ogłuszająco zawodził chór uwolnionych potworów, zagłuszając każdą świadomą myśl. Tylko instynkt uratował go, gdy nad samą ziemią wir odbił prosto na nich. Odskoczyli z Wolfem w przeciwne strony, a śmiercionośny, czarny wicher przemknął obok i wbił w sam środek powracającej kolumny wojska. Przez chwilę wydawało się, że rozpędzone potężne półciężarówki wytrzymają. Roztrącały latających napastników na boki, a siedzący na froncie cekaemista otworzył ogień. Wielkokalibrowe pociski przedzierały się przez kruche ciała, ale wiedźm było po prostu zbyt wiele. Z łatwością zdarły blachę z masek odsłaniając wnętrzności pojazdów, a ułamek sekundy później powtórzyły tą operację na ludziach. W ostatnim zrywie, przez czarną ścianę przedarła się krótka kanonada z broni automatycznej. Dwa pociski rozbiły się snopem żółtych iskier na tarczy fotonowej szamana. Po chwili po całym oddziale nie było śladu. Pozostała tylko ciemna trzepocząca, bezkształtna masa, która zawracała w jego kierunku. Stwory opadły go jak przypływ, a setki skrzydeł zagrały zaskakująco delikatne preludium straszliwej śmierci na jego skórze.
- Opanuj je, zanim nas pożrą!- W głosie manitou było znać wyraźną panikę.
Fenris posłuchał i sięgnął mocą, jak tysiące razy wcześniej. Napotkany głód zwalił go z nóg i niemal wydarł duszę. W niczym nie przypominało to znajomej, subtelnej więzi opartej na wzajemnym szacunku i zaufaniu. Wpadł w drgawki, a z oczu i z pyska pociekła świeża krew. Okiełznane szamańską mocą prymitywne stwory chciały jego życia i zamierzały je zabrać. Nawet jeśli miały na nie zapracować. Nie było czasu. Fenris szarpnął rojem w górę, żeby namierzyć pozycję Wolfa. Stał kilkanaście metrów dalej i po raz pierwszy wyglądał na szczerze zaskoczonego. Od najmłodszych lat mierzył się z przeciwnikami szybszymi i silniejszymi od siebie, władającymi przeróżnymi mocami. Zawsze nieustępliwe wdeptywał ich w ziemię. W tej sytuacji nie było dla niego nic nowego, poza tym, że nie spodziewał się szarańczy na sterydach. Szaman nie zamierzał mu dawać czasu na zebranie sił. Zaszczepił intencje jego śmierci w umysłach wszystkich stworów i wysłał je na ucztę. Opadły na kapitana szczelną kurtyną, walcząc między sobą o miejsce przy jego ciele. Poprzez więź, szaman czuł jak bardzo smakuje im nowa energia. Odetchnął z ulgą i pozwolił sobie na jedno spojrzenie ku namiotowi gdzie spoczywała Mni. Tak blisko, a jednocześnie tak daleko. Jednak nawet żal, że nigdy nie zobaczy już ukochanej został przyćmiony przez straszliwy ból połączenia.
- Dagonie, dopomóż - będzie mu teraz potrzebna każda iskra życia. Mógł mieć tylko nadzieję, że zdąży wyprowadzić te diabelstwa na tyle daleko, żeby nie znalazły drogi powrotnej.
Nagle szczelna ściana kopuła piekielnych owadów zafalowała i wymachując rękami przedarł się przez nią Wolf. Był prawie nagi, dyszał wściekle, a jego pierś w jednym miejscu zdobiła poszarpana rana. Powoli wydobywał się spod ruchomej masy, każdym ciosem zabijając dziesiątki owadów. Zamiast Dagona szaman powinien pomodlić się do Nergala. Walka trwała, a jemu właśnie zabrakło czasu. Wezwał rój z powrotem ku sobie. Bliskość ciała wprawiła je w prawdziwą gorączkę przytłumiając zmysły szamana. Runął w kierunku wroga, a ćmy dodały mu impetu, który utracił przez uszkodzone kolano. W ruch poszły pięści i łokcie. Przeciwnik również zadawał ciosy, ale w chaosie niczego nie widział i nie trafiał poruszającego się jak błyskawica Fenrisa. A ten bębnił w jego ciało z całą swoją niemałą siłą, z każdego dostępnego kierunku. Owady oblepiały ich obu, ale sterowane jego wolą kierowały apetyt tylko na Nagijczyka. Niemal czuł jak tamten słabnie. Wrzeszczał z cierpienia i złości. Nagle z trzepoczącej ciemności wyskoczyła czarna pięść i wbiła mu ten wrzask do gardła. Cios był tak potężny, że posłał Soratę kilka metrów wstecz. Pozbawione kagańca wiedźmy rzuciły się na wszystkie strony, kierowane imperatywem zdobywania pożywienia. Obóz zaczął znikać w oczach pochłaniany z niesłabnącym apetytem. Półprzytomny szaman wyczuł, że napotkały ciepłe ciało jego ukochanej i powstrzymał je w ostatnim momencie. Zatrzymane milimetry przed posiłkiem, wiedźmy stawiły mu taki opór, że niemal umarł. Fale bólu przelewały się przez całe jego ciało. Płakał, a zamknięty w nim Wilk mimo całej swojej mocy, cierpiał razem z nim.

Nie masz już broni. Nieważne. I tak sie nie przyda. Nie przegrasz do kurwy nędzy. Nie możesz. Mni umrze. Gen umrze. Frost umrze. Chrzanić niezniszczalnego Wolfa. W momencie gdy się poddasz, te pierdolone bestie zeżrą wszystko i wszystkich. Wstań! Wstań mówię!

Automotywacja zadziałała. Zataczając się, podniósł się na ułamek sekundy zanim kopnięcie bosej stopy posłało go ponownie w powietrze. Pękły kości. Kapitan tracił cierpliwość. Uderzenie o ziemię było zaskakująco miękkie. Z wielkim zaskoczeniem Fenris odkrył, że zderzenie zamortyzowała ruchoma masa. Jego ciało było obolałe do tego stopnia, że instynktownie wykorzystał wiedźmy jakby były prawdziwymi owadami. Kluczem do kontroli okazał się wypracowany doświadczeniem instynktowny odruch. Nawet nieobecni, jego mali przyjaciele pomogli mu duchem.
Rycerz nieubłaganie nadciągał. Jemu jednemu się nie spieszyło. Był siłą natury – bezlitosną i nieubłaganą. Oszołomiony Sorata machnął ręką, a czarna fala skopiowała ruch. Wielka, nieforemna kończyna trzasnęła Wolfa, posyłając go w stalową przyczepę mieszkalną. Blacha ugięła się, ale na nim nie zrobiło to żadnego wrażenia. Niezrażony Sorata zadawał kolejne ciosy, a utworzony z tysięcy drobnych ciał prymitywny golem je odwzorowywał. Z taką ilością wojowników Wolf nie mógł walczyć. Na miejsce każdej zabitej przez niego ćmy wskakiwały dwie następne, zadowolone, że również one mogą zakosztować jego energii. Stopniowo oddawał pole, zbliżając się do dziury pozostałej po eksplozji wieży. Widać było, że jest coraz bardziej sfrustrowany. Atak nie trwał długo, ale Fenris czuł, że kreatury pożrą jego życie szybciej, niż nadnaturalne osłony Wolfa.
Ledwie patrzył, a jakakolwiek próba użycia własnej energii rodziła niebezpieczeństwo, że wiedźmy znów zwrócą sie przeciw niemu. Coraz trudniej było mu skoordynować ich ruchy, a kuśtykając zbliżał się do przeciwnika zbyt wolno. Schylił się po porzucony karabin automatyczny i podpierając się jego kolbą, przyspieszył. Najtrudniej było zacząć. Pierwszy krok zabolał jak diabli. Drugi też. Ale kolejne zlały się w jednostajne spazmy. Biegnąc koślawo, Sorata chwycił karabin oburącz, a krwista aura zapłonęła w zimnym powietrzu. Niestabilny konstrukt rozpadł się, a ćmy wpadły w amok. Wolf przeszedł do kontrofensywy. Chwilowo zdezorientowane, opierające się na instynkcie potwory nie były dla niego przeciwnikami. Pozwolił im wygryźć sobie ranę na piersi, a gdy raz się na coś uodpornił, zniszczenie celu było tylko kwestią czasu. Jedynym, co go niepokoiło, była reakcja na raport jaki złoży przełożonemu. Przedarł się właśnie przez kolejną warstwę natarczywych owadów, gdy wpadł na niego rozpędzony Sorata. Potoczyli się po ziemi, dziesiątkami rozgniatając nienasycone potworki. Jednak z dwójki walczących, to Wolf był w dużo lepszym stanie. Szybko wywinął się z uścisku i nie zważając na oblepiające ich obu ćmy, nacisnął twardym jak stal ramieniem na tchawicę przeciwnika.
- Dobran… - Nie zdołał dokończyć, bo Fenris wpakował mu do ust lufę karabinu i nacisnął spust.
Szereg wystrzałów zlał się w jedno, a broń wybuchła, po opróżnieniu niecałej połowy magazynka, oszałamiając obu w chmurze trybonitowego smrodu. Kaszląc, czołgali się na czworakach, a zwiastuny śmierci przelewały się przez nich silnymi falami, przetaczając poza krawędź wykopu. Jednak kilkanaście metrów niżej, o gruz uderzyło tylko jedno ciało. Sorata wylądował nieporadnie, w ostatniej chwili uniesiony przez swych niechętnych popleczników. Część wiedźm zakosztowała przy tym jego ciała i teraz cały rój aż trząsł się w oczekiwaniu na ucztę. Szaman zdusił te zapędy w zarodku. W płucach czuł krew, a serce waliło mu tak mocno, że aż bolały go żebra. Jednak z determinacją podszedł do podnoszącego się Nagijczyka i usiadł mu na nogach. Może i Wolf był nieustępliwą maszyną, ale nawet nieśmiertelny, niepokonany demon nie mógł śnić, by zrównać się w zajadłości z kimś, kto do stracenia miał wszystko. Szaman wezwał wszystkie pozostałe w okolicy wiedźmy i nakazał im zaspokajać głód. Było ich tak wiele, że ledwie mieściły się w zapadlisku. Odetchnął głęboko mimo płomieni bólu w piersiach. Tak właśnie smakowało jego życie u schyłku. Potem, bólem i krwią. Lubił ten smak.
Ostatni raz pozwolił rękom opaść bezwładnie i zasypał wroga nawałnicą ciosów. Brak noży nie miał znaczenia. Z powodzeniem zastąpiły je zaciśnięte w dłoniach kamienie. Nie była na tyle naiwny by liczyć na zranienie. Chciał go tylko powstrzymać, gdy jego chitynowa armia ciemności będzie drążyć tunel do piekła. W powietrze trysnęła krew i kawałki kości, ale Fenris nie zaprzestał ataku. Dookoła wszystko się trzęsło i zapadało, pochłaniane nienasyconym apetytem potworów. Szkarłatne płomienie douriki zamigotały i zgasły w ogłuszającym ryku dartej ziemi, nakryte szczelną czapą czarnych skrzydeł. Gdy ciosy wreszcie ustały, Wolf ryknął wściekle i potężnym prostym, na oślep zrzucił z siebie napastnika. Niestety, na jego miejsce natychmiast wepchnął się żarłoczny huragan. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że został przechytrzony. Jego moc nie pozwalała się nim pożywić, więc wiedźmy bez dyskryminowania pochłaniały wszystko inne - ziemię, skałę, powietrze i siebie nawzajem. Z każdym ruchem głębiej się zapadał. Wszędzie, gdzie skierował oczy, towarzyszyła mu tylko ciemność. I głód.


***


Wspomagany wysiłkami części roju, Fenris wrócił na powierzchnię i półprzytomnie kazał wszystkim ćmom wracać, gdy tylko jego stopy dotknęły gruntu. Ochoczo skoczyły w przepaść, na dnie której czekał smakowity kąsek. W samą porę. Ziemia zadrżała i sama zamknęła swą rosnącą ranę setkami ton materii. Spad był tak blisko, że Sorata niemal się osunął. W jednej chwili, pogrzebany Wolf stracił dla niego znaczenie. Odwrócił się z trudem od zapadliska i nakazał ruch opornym nogom. Najlepszym, na co potrafiły się zdobyć, było kontrolowane załamanie się. Usiadł ciężko na stopach. Każdy oddech wyciągał krwawe bańki ze zmaltretowanych płuc. Utracił transformowane ciało i resztki ubrania, ale nie czuł już zimna ani bólu. Z zaskoczeniem stwierdził, że na twarzy przysiadła mu jedna z wiedźm i przyssała się do lewego oka. Tego samego, przez które manifestował się jego Wilk. Mała gnida chciała jeszcze pokosztować energii manitou.
Nie miał sił, żeby rozgnieść owada, ale ostatnimi okruchami stalowej woli nakazał mu oderwać się od siebie. Potworek pomachał wściekle włochatymi odnóżami, ale musiał usłuchać.
- Oko za oko – Szaman zmusił go, by wszedł mu do ust i powoli, bardzo dokładnie go przeżuł. Dopiero wtedy ją zobaczył. Nayati. Walka musiała ją obudzić. Ledwie trzymała się na nogach, ale przynajmniej była przytomna. Fenrisa przepełniła duma.
Nareszcie to zrobiłem. Ocaliłem cię. Uciekaj. Żyj.
Tak bardzo chciał sam zastosować się do ostatniego polecenia. Jednak prawda była znacznie bardziej okrutna, niż był w stanie zarejestrować jego wycieńczony mózg. Wpatrzony w ukochaną, nie czuł krwi cieknącej z niezliczonych ran, powoli zbierającej się w kałużę, nie słyszał wrzasków przeciążonych, pogruchotanych kości. Rzeczywistość rozmywała się w słodkiej pieśni Irkalli – patronki zaświatów. W delirium zinterpretował wyraz najczystszej grozy na twarzy Mni, jako pełen miłości uśmiech. Odwzajemnił go radośnie, a zmienione w spękaną górską szczelinę usta posłuchały ostatniego polecenia. Wszystko stało się nieważne. Myśli podążyły za słabym biciem gasnącego serca, które rytmicznie odtwarzało cichnący trzepot pogrzebanych żywcem monstrów, zajadle wgryzających się w przepełnione haki, niezniszczalne ciało Johana D. Wolfa. Fenris...Żył... Kochał...Wal...czył... Zwy...cię...żył...................Umarł.


Kryteria oceny walk: Klimat 4/10 Mechanika 3/10 Warsztat 3/10. W razie wątpliwości - konsultuj. Pomoc: https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=17457#17457
   
Profil PW Email
 
 
^Curse   #2 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Shinobi Bushou
Posty: 551
Wiek: 36
Dołączyła: 16 Gru 2008
Skąd: Lublin/Warszawa?

Sorato!
.. że aż zawołam. Zaczęłam czytać wczoraj, kończyłam dzisiaj w drodze. W komunikacji miejskiej. Prawie przejechałam stację.
Pozwól, że nie będę się rozwodzić, mądrzyć i rozkładać na czynniki pierwsze każdego elementu tego, co nam zaserwowałeś. Jeżeli cokolwiek zasługuje na najwyższą notę, to jest to właśnie powyższy tekst. Poruszyłeś mnie i wciągnąłeś opowieścią jak czarna dziura i podobnie jak ona pozostawiłeś pustkę. Chcę więcej.
Błędy? Może i były. Niespójności? Nie wiem. Mało finezji albo przekombinowanie? Jeżeli tak, to mam to w nosie. Ładunek emocjonalny połączony z akcją w idealnych proporcjach jest dla mnie najwyższą formą elegancji, którą można osiągnąć w tak krótkiej formie. Mogłabym być wredna i szukać dupereli, ale nie mam na to ochoty. Bo takiego tekstu chciałam, chociaż sama tego jeszcze nie wiedziałam. Z tego tytułu zasługuje na pełnoprawną dziesiątkę. Teoretycznie mogłabym poczekać, ochłonąć i dopiero wtedy wypunktować wszystkie za, ale nie chcę. Chciałam zostawić tutaj ślad po wrażeniu, jakie wywarło na mnie twoje dzieło.
Nie wiem czy taka opinia cię satysfakcjonuje i nie wiem czy usatysfakcjonuje innych oceniających. Ale co zrobić, kiedy pewne rzeczy sprawiają wrażenie oczywistych?
   
Profil PW Email
 
 
»oX   #3 
Rycerz


Poziom: Ikkitousen
Stopień: Samurai
Posty: 740
Wiek: 33
Dołączył: 21 Paź 2010
Skąd: Wejherowo

Sorata,

powiem tak - wow. Podobnie jak Curse. Ogólnie jest tak, że kiedy widzę tak długi tekst, to czasem mi się odechciewa. Tymczasem siedząc na kiblu, czytając, to aż zdrętwiały mi nogi. Łyknąłem go na jeden raz, delektując się opisami starcia, choreografią i znajomością świata, jak i postaci (tak, siedziałem tak długo w klopie, czytając tekst, #yolo). Nie śledzę Twojego udziału w Tankyuu, bo tak mam po prostu. Dopiero po zakończeniu przeczytam wszystko. Znam jednak relacje Fenrisa z Mni.

Dopieściłeś ten tekst do maksimum. Czułem się, jakbym stał z boku i oglądał jak się trzepiecie. Tu karabin, tu robale, tu niezniszczalny, szyderczy Wolf. Miodzio. Do tego wplotłeś sytuację, jaka miała miejsce obok. Tu Tenma sieje rozpierdziel, tu Kelt trzyma wrogów na dystans... Cud, miód i orzeszki. Spodobało mi się, że nie wykorzystałeś słabości Wolfa aż tak bardzo. Myślałem, że będziesz obgryzał mu paznokcie, wydłubywał oczy, walił młotem po zębach. Nic z tych rzeczy. Zaserwowałeś kawał dobrej literatury i żałuję, że nie czytałem tego w mniej śmierdzących okolicznościach. Twój przeciwnik potrafił wykorzystać swoją moc, dostosowując się do walki. Ty odpowiadałeś kontrą. Był to chyba najlepszy awans w historii Tenchi, który ktoś opisał podczas walki. Twoja moc też mi się spodobała. Według opisu nie było to coś nadzwyczaj fascynującego, ale gdy już wiedźmy wkroczyły do akcji, to sprawa się zmieniła. Sytuacje, kiedy tracisz kontrole albo kiedy one mimowolnie ratują Ci tyłek - świetne. Wisienką na torcie był robal siadający na policzku na końcu.

W dużym skrócie. Znalazłeś sposób na przeciwnika, a łatwe to z całą pewnością nie było. Nie jestem aż takim maniakiem statystyk i mechaniki, ale według mnie dałeś radę. Nie widziałem zgrzytów. Niestety znalazłem parę błędów, o których pisałem na czacie. Raz napisałeś coś z małej litery, zgubiłeś spację, ogólnie rzecz biorąc - pierdoły. Nie chce mi się ich nawet wypisywać. Jeśli utrzymasz taki poziom i tak poświęcisz się walce, to szkoda mi Curse (po cichu liczę, że się wypaliłeś i dasz ciała, eheheh).

Nie wiem co mogę jeszcze dodać. Chyba nic. Oby więcej takich tekstów. Poświęciłeś na pewno sporo czasu, czego ja nie zrobiłem w walce z Tobą. Ja wtedy dałem ciała, Ty wygrałeś zasłużenie, a teraz udowodniłeś, że zasługujesz na miano OP :DD Zmuszony byłem odjąć pół punktu, bo wiesz, błędy :box: Poza tym gratuluję. Szczerze.

Ocena: 9.5

(Lorgan pewnie wytknie Ci każdy szczegół i da 8 maks lol)

Wolf:

Słaby tekst, żałuję, że pracujemy razem. Zero.
   
Profil PW Email
 
 
»Dann   #4 
Rycerz


Poziom: Ikkitousen
Stopień: Fukutaichou
Posty: 498
Wiek: 27
Dołączył: 11 Gru 2011
Skąd: Warszawa

Sorata

No nie wiem, co mam z tobą zrobić. Zacznę trochę od dupy strony, no ale trudno. To prawdopodobnie najlepsza walka, od kiedy dołączyłem na forum. Po prostu. Granie na emocjach wykorzystałeś genialnie, motyw Wolfa jako nieustępliwa siła natury (przez naturę, mam na myśli bycia walniętym do reszty :ok: ). Do tego dochodzą świetne opisy, szczególnie po wejściu wiedźm, no i oczywiście próby utrzymania ich na wodzy podjęte przez Fenrisa. Miodzio. Prawie wszystko. JEDYNE moje zastrzeżenia odnoszą się do niezrozumiałych okrzyków twojej postaci. Rozumiem zamysł, naprawdę. Po prostu nie jestem fanem. I przyznaję, pod koniec lekko zaczęło nużyć mnie zakopywanie Wolfa. Ale to tyle, nic więcej złego powiedzieć nie mogę. Dlatego też dziś tak krótko, po prostu nie mam co więcej powiedzieć. Czas na ocenę...
Jak wspomniałem na początku, w moim odczuciu to najlepsza walka od ponad trzech lat, a trochę ich w tym czasie było. Tym razem masz ode mnie 9,5 i mam nadzieję, że się nie obrazisz, ale chcę zostawić sobie tę 10 dla tekstu, który po prostu skradnie moje serce. Chociaż żeby nie było, tym razem było naprawdę blisko ;)


What's dann cannot be undann ( ͡° ͜ʖ ͡°)
   
Profil PW Email
 
 
^Coyote   #5 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Shinobi Bushou
Posty: 669
Wiek: 35
Dołączył: 30 Mar 2009
Skąd: Kraków

Wyśmienita walka, że tak powiem ale ode mnie będzie coś odkrywczego po poprzednich ocenach :cool: Chociaż pewnie nikt się ze mną nie zgodzi i będzie ostracyzm ..
Czytało mi się ją szybko, a była całkiem długa. ALE ocena będzie niższa od pozostałych za jedną jedyną rzecz, a mianowicie Soratę. Emo zachowanie, krzyczenie i szamotanie się o dziewczynę ;/ Powinieneś walczyć jak mężczyzna a nie jak furiat. A jak już jak furia to cię Wolf pozamiatałby na masę. Ale za walkę masz ode mnie wiele plusów. Dałeś się poranić na początku i wogóle. Tylko coś nie zaklikało we mnie i nie wczułem się. Zabrakło właśnie więzi z bohaterem i w sumie to bardziej podobał mi się Tenma i Johan :D Ale to też dobrze żeby NPC się podobali czytelnikowi. Wahałem się czy wystawić 8 czy 8,5. Masz tyle ciepłych słów od reszty że się chyba nie obrazisz za te 8, co? Przeważyło to że nie było w walce żadnego twojego twista jak rozumiem. Jak tylko dostałeś te wiedźmy to skończyły się dobre pomysły. 8/10. Najwięcej co za walkę wystawiłem od lat to było 8,5. To musiałoby mnie rozbawić do łez, albo podnieść poziom adrenaliny.


"No somos tan malos como se dice..."
"Nie jesteśmy tacy źli jak się o nas mówi..."
   
Profil PW Email WWW
 
 
*Lorgan   #6 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

Sorata - Wystąpiły pewne mankamenty interpunkcyjne (zaczynają się już w trzecim zdaniu), źle zbudowane sekcje dialogowe (komentowanie zaczynane małą literą po wykrzyknikach/znakach zapytania) i niedociągnięcia stylistyczne (zła odmiana niektórych słów). Wybijały mnie do pewnego stopnia z rytmu, a były bardzo łatwe do uniknięcia - wystarczyłaby korekta z prawdziwego zdarzenia. W ten właśnie sposób odeszły szanse na 9+ w ocenie końcowej, niestety. Na przyszłość, w razie czego, służę pomocą.
Nie było żadnych wyzwań fabularnych, więc pod tym względem nie ma czego ganić, ani chwalić. Po protu wypełniłeś wytyczne. Pozytywnie przekłada się to jednak na kolejny element mojej oceny, czyli sposób, w jaki wplotłeś nasze ustalenia w opowiadanie. To wyszło przednio: żadnych zgrzytów, niedopatrzeń i ani śladu przesady. Oddałeś zarówno siebie, jak i przeciwnika w pozytywnym świetle, podkreślając zalety i wady. Dialogi były zaledwie wystarczające. Czułem, że wiele z tego, co w opisach, można byłoby jeszcze wzmocnić przez klimatyczną wymianę zdań lub komentarz.
Konfrontacja przebiegła dynamicznie, a choreografia pomieszana ze zwyczajowym u ciebie wyrzutem emocji, sprawdziły się (po raz kolejny) bardzo dobrze. Spodobało mi się, że nie zapomniałeś o wciśnięciu fragmentów o Tenmie i Kelcie, tu i ówdzie. Zwiększyło to moją immersję i spotęgowało efekt walącej się wieży (gdybym dopiero w ostatniej chwili dowiedział się, że ktoś tam siedzi, scena nie zrobiłaby na mnie takiego wrażenia). Wzorowo zagrałeś także mocami. Celowo nie precyzowałem, jak ćmy powinny zachowywać się względem niezniszczalności Wolfa, jednak spodziewałem się, że wrócisz do mnie z pytaniami w tej sprawie. Nie wróciłeś, a mimo wszystko poradziłeś sobie perfekcyjnie: stylowo i z wyczuciem (ćmy były wstanie przeżreć ciało, ale z drugiej strony, znalazły się pod wpływem Ousei). Doceniam takie rzeczy.

Tak naprawdę, ta walka jest dla mnie kolejną iteracją starcia z Dokuro. Bardzo szczegółowo nakreślone okoliczności i niemożność załatwienia wszystkiego pasją (a konkretniej, ekspresją owej pasji), spowodowały że musiałeś położyć nacisk na to, co zacząłeś rozwijać przy oX'ie - racjonalne, zwięzłe ciągi wydarzeń i prawdziwą walkę dwóch twardzieli. Kusiło mnie niemiłosiernie, żeby (podobnie jak wtedy) olać błędy i walnąć ci dziewiątkę. Jesteś już jednak za dobry na takie klepanie po ramieniu. Pokazały to dobitnie oceny moich poprzedników. Poza tym, wcześniej działał efekt skali - wykonałeś niesamowity skok jakościowy z walki na walkę. Tym razem nie było już szansy na takie wybicie, bo siedzisz pod sufitem (mimo że wciąż do niego nie dosięgasz). Możesz wycisnąć ze swojego warsztatu jeszcze więcej. To opowiadanie nie było arcydziełem. Nie było fenomenalne. Było bardzo, ale to naprawdę bardzo dobre. Gratuluję wygranej, wierząc że na trzecim poziomie staniesz wobec jeszcze większych wyzwań: paranoicznych agentów, łysych królów podziemia - słowem, graczy z krwi, kości i wielu ton doświadczenia.

Ocena: 8,5/10
______________________________________________________________

Oddaję swój głos na Soratę.


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 
*Lorgan   #7 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

..::Typowanie Zamknięte::..


Sorata - 45,5 pkt. (5 głosów)

NPC - 40 pkt. (1 głos)

Zwycięzcą został Sorata!!!

Punktacja:

Sorata +180
Curse +10
oX +10
Dann +10
Coyote +10
Lorgan +10


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 

Temat zablokowany  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0,1 sekundy. Zapytań do SQL: 13