7 odpowiedzi w tym temacie |
»oX |
#1
|
Rycerz
Poziom: Ikkitousen
Stopień: Samurai
Posty: 740 Wiek: 33 Dołączył: 21 Paź 2010 Skąd: Wejherowo
|
Napisano 04-11-2016, 17:54 [Poziom 2] oX vs Sorata - walka 1
|
|
----------
Pogoda dopisywała tego dnia. Młody poprawił okulary na nosie i pewnym krokiem wszedł do ciasnego domostwa.
- Ojcze! – Krzyknął na powitanie. – Znalazłem! Naprawdę to znalazłem!
Siwowłosy mężczyzna podniósł oczy znad księgi i obserwował, jak jego syn, życiowa niezdara, potyka się o próg i upada na twarz. Szybko wstał, otrzepał spodnie i udawał, że nic się nie stało.
- Znalazłeś... co? – Spytał spokojnym, charakterystycznym dla siebie tonem. – Tylko nie mów, że znowu szukałeś... Jak to nazywasz? Mistyczny relikt, skrywający w sobie wielką moc?
- Dokładnie! O tym właśnie mówię! W końcu! Ojcze, sam cesarz Waldemar zechce to zobaczyć!
- Synu, po raz ostatni. Magia nie istnieje. Tym bardziej magiczne artefakty. Jeśli chcesz zawracać tyłek ludziom władcy, to proszę bardzo. Pamiętaj jednak, że ja nie będę w stanie powstrzymać armii od biczowania. – Wciągnął powietrze w płuca i kontynuował. – Idź do matki, na pewno przyda jej się twoja pomoc. Wspominała, że przydasz się... do czegoś. Coś w końcu umiesz robić, prawda?
Chłopak uderzył nogą w drewnianą posadzkę, po czym odszedł, niczym pies z podkulonym ogonem. Wiedział co widział, lecz nikt mu nie wierzył. Stwierdził, że jutro znowu zakradnie się do kopalni i wykopie relikt w całości. Wtedy wszyscy zrozumieją...
----------
- Co tu się, do ciężkiej cholery, stało?! – Spytał rosły mężczyzna, wkraczając do domu przez wyrwę w ścianie. Był akurat na patrolu w okolicy i chciał odwiedzić dawnego znajomego. Nie słyszał żadnych krzyków, lecz ogromna dziura przykuła uwagę. Postanowił sprawdzić sytuację. Po wejściu oczom ukazał się widok, któremu nie był w stanie sprostać. Hans, bo tak było mu na imię, podniósł rękę, chcąc powstrzymać wymioty. Nie opanował emocji i struga żółci przepłynęła przez palce, lądując finalnie na podłodze. Przypadkiem podniósł głowę i sytuacja się powtórzyła. Był uczestnikiem niejednej bitwy, lecz spływającej posoką posadzki, a już tym bardziej wnętrzności rozchlapanych po ścianach nie był w stanie przyjąć na spokojnie. Przez ułamek sekundy, w którym mógł się skupić i utrzymać na nogach, zobaczył dwa ciała lub przynajmniej to, co z nich zostało. Kolejna fala nudności zmusiła go do odejścia. Pędził ile sił w nogach do strażnicy.
Kilkanaście minut później obwieszczono, że małżeństwo Hailfigherów zostało brutalnie zamordowane, a ich jedyny syn Zygfryd zaginął.
----------
Leżący na plecach pies gwałtownie machał głową na wszystkie strony. Obrócił się na bok i zaczął ruszać czterema łapami, zupełnie jakby płynął. Odgłosy, jakie przy tym wydawał, wyrwały ze snu leżącego na kanapie mężczyznę. Spojrzał na wyczyny swojego kompana, zaśmiał się pod nosem, po czym posłał mu delikatnego kopniaka w żebra.
- Bullet! Co ty odwalasz? – Spytał, nie mogąc ukryć rozbawienia. – Uczysz się pływać w końcu?
- Miałem koszmar!
- Jesteś psem. Psy nie mają koszmarów.
- Równie dobrze mogę powiedzieć, że nie masz mózgu. Czekaj…
- Nawet nie próbuj się wysilać. Jest wpół do czwartej, wracam do spania.
W momencie, kiedy Chris wypowiadał te słowa, leżący na stoliku telefon rozjaśnił pokój i zaczął wibrować. Oczy rycerza wciąż były zamglone od nagłej pobudki, ale szybko dostrzegł, że dzwoni ktoś z komórki wywiadowczej. Leniwym, acz sprawnym ruchem sięgnął po urządzenie i przyłożył do ucha. Drugą ręką chwycił paczkę papierosów i zębami wyciągnął jednego. Zdążył go odpalić, zanim dziewczyna po drugiej stronie przekazała po co zawraca mu głowę o takiej porze.
- Poczekaj chwilę – przerwał. – Ktoś chce wysłać egzekutora na misję poszukiwawczą? Po jakiś kamyk?
- Mamy braki w ludziach, a wywiad ledwo daje radę! – Odkrzyknęła dziewczyna. – Potrzebna jest każda para rąk, a Libertian… tfu, kapitan Selkung wytypował pana! Podobno nikt nie miał nic przeciwko…
- Nie jestem marionetką wywiadu, ale widocznie nie mam nic do powiedzenia. Zresztą… przyda mi się trochę więcej ruchu. Prześlij potrzebne informacje. Bez odbioru.
Odłożywszy telefon, rycerz sięgnął po kolejną fajkę i kubek z niedopitą, zimną kawą. Poświęcił kilka minut na przeczytanie wytycznych, jednak nawet dla niego było zbyt wcześnie, żeby cokolwiek zrozumieć. Podniósł się z kanapy i rozciągnął, po czym padł na podłogę i rozpoczął serię ćwiczeń. Zaczął od kilkudziesięciu pompek i brzuszków, a skończył na skakance. Mimo posiadania nadludzkich zdolności i świadomości, że takie ćwiczenia wcale dużo nie dają, lubił to robić. Po wszystkim wziął typowy dla siebie zimny prysznic i próbował ułożyć w głowie fakty, o których przed chwilą przeczytał. Doszedł do wniosku, że najwięcej informacji znajdzie w siedzibie Zakonu Gryfa, którego członkowie specjalizowali się w badaniu Manitou od dawien dawna. Chris niemal od razu pomyślał, że właśnie z taką siłą może mieć do czynienia. Informacji nie było wiele, bo nikt tak naprawdę do dziś nie wiedział, co wydarzyło się niecałe trzysta lat temu w małej wiosce niedaleko dzisiejszego miasta Nebul. Wieś utrzymywała się głównie dzięki prężnie działającej kopalni. Murphy nie wiedział o tym miejscu, więc z chwili na chwilę nabierał coraz większej ochoty na wyprawę. Lata leciały, a Nagijczycy próbowali odkryć prawdę o zbrodni dokonanej na miłej rodzinie. Po dziś dzień nie udało się nikomu zlokalizować chłopaka, który mieszkał z rodzicami. Pojawiały się nawet podejrzenia, że to on mógł być odpowiedzialny za brutalny mord. Im dalej w las, tym więcej drzew. Podobnie było z tą sprawą. Więcej domysłów niż faktów, aż zapomniano o wszystkim i zamieciono to pod dywan, aż do teraz. Niezbyt dobrze działający pion wywiadowczy otrzymał informację o potężnym relikcie mogącym skrywać duszę Manitou bądź coś podobnego. Dokładna lokalizacja nie była znana, lecz podejrzewano, że rycerz odnajdzie go albo w opuszczonej kopalni, albo w wyludnionej wsi. Ucieszył się najbardziej, gdy czytał ostatnie zdania wytycznych. Informacja mogła wyciec, możliwy kontakt.
- Brawo wy…wiad – pomyślał. – Będzie co robić.
----------
Siedzący wyjątkowo na tylnym siedzeniu pies odsunął pyskiem lufę karabinu wycelowaną wprost w niego. Zamruczał pod nosem w geście poirytowania. Próbował zrozumieć swojego przewodnika, ale psi mózg, chociaż rozwinięty ponad normę, nie pozwalał na to. Przeżył z nim niejedną misję, ale nigdy nie jechał tak przepakowanym jeepem. Wszędzie walały się różnorakie karabiny, pistolety, miny, granaty i cholera wie co jeszcze. Ułożył się wygodnie na siatce maskującej pokrywającej połowę wnętrza i spróbował zasnąć, ale irytujące wojenne przyśpiewki skutecznie mu to utrudniały.
- Możesz to ściszyć?
- O co ci znowu chodzi? – Odpowiedział rycerz wyrwany z rytmu. – Wszystko źle, wszystko!
- Zapakowałeś do samochodu cały magazyn broni! Co w tej misji jest tak wyjątkowego?!
- Pojęcia nie mam.
- To się wysiliłeś...
- Nie marudź, Bullet – odrzekł Chris, wracając do podśpiewywania kolejnej piosenki. Przycisnął mocniej pedał gazu, z uśmiechem zmierzając do miejsca docelowego. Nie wiedział, czego może się spodziewać. Cudowny nagijski wywiad nie był w stanie stwierdzić, jak duży był wyciek informacji. Obawiał się, że znajdzie grupę cywili z wykrywaczami metalu, szperających po starej kopalni i okolicy. Sam nie wiedział, co ma myśleć. Być może trafi na potężnego nadczłowieka zainteresowanego starym artefaktem, o ile ten w ogóle kiedykolwiek istniał. Owszem, wpakował do auta sporą część swojego arsenału, głównie z racji braku informacji. Wolał dmuchać na zimne. Poza tym, misja nie była typową dla egzekutora, który ustawia się w jednym miejscu i naciska spust.
- Dobra, może trochę przesadziłem... – pomyślał.
- Co ty nie powiesz!
- Wyłaź z mojej głowy! – Krzyknął Chris. – Ile razy mam to powtarzać, że chcę trochę prywatności?
W odpowiedzi otrzymał parsknięcie, które tradycyjnie zignorował. Bullet był świetnym kompanem na polu walki, ale relacje z nim były... skomplikowane. Zgodnie z popowiedzią nawigacji skręcił w lewo i rozejrzał się po okolicy. Do punktu zostało mu niecałe dziesięć kilometrów. Głównym zadaniem snajpera od zawsze było zlustrowanie terenu, na którym będzie działać i znalezienie dla siebie miejsca gwarantującego celny strzał. Tutaj sprawa miała się trochę inaczej, lecz niektórych nawyków nie da się zmienić. Murphy minął zardzewiałą tablicę z nazwą miejscowości tętniącej niegdyś życiem. Większość opuszczonych i nadjedzonych czasem budynków była pokryta śnieżnobiałym puchem, a wszechobecna cisza wywoływała dreszcze. Rycerz wbił się terenowym samochodem w sporą zaspę śniegu i wysiadł, a Bullet poszedł jego śladem.
- Cholera – powiedział zawiedziony. – Ciężko będzie ukryć ślady, nie ma wiatru.
- Nie da się ukryć. Na pewno urodził ci się w głowie genialny plan.
- Trzeba pobiegać. Sporo.
- Co? To jest twój plan?! Biegać?!
- Musimy stworzyć sporo różnych śladów. Jeśli ktoś się pojawi, to nie możemy być tutaj jedyni. Nadążasz?
- Nie. Gdzie mam iść?
- Poniuchaj trochę w promieniu stu metrów. – Rycerz rozejrzał się. – Ja idę sprawdzić tą kopalnię. Według starych map powinna być jakieś trzysta metrów stąd.
Zanim wyruszył, wyjął z bagażnika załadowany materiałami wybuchowymi plecak i metalową walizkę.
- Co to? – Spytał ciekawski Bullet. – Pierwszy raz to widzę.
- Prezent z Zakonu. Jeśli uda nam się odnaleźć artefakt, to mam go szybko wpakować do tej walizy i jak najszybciej odwieźć. Jeśli mamy do czynienia z Manitou zaklętym w przedmiocie, to lepiej zrobić to szybko i sprawnie.
- Szkoda. Myślałem, że to walizka pełna smaczków. Wiesz, urodziny miałem całkiem niedawno...
- Skończ łżeć - skwitował Murphy. - Idziemy.
----------
Wejście do kopalni, ku uciesze rycerza, nie było zawalone. Wewnątrz panowała jednak ciemność, więc wspomógł się latarką i oświetlił tunel. Na jego końcu znajdował się szyb prowadzący do niższych poziomów. Przez chwilę zastanowił się, dlaczego całość została utrzymana w dobrym stanie.
- Jest tu jakiś konserwator, czy co? - Mruknął pod nosem i skierował się do zejścia. Sprawdził stan liny utrzymującej prowizoryczną windę i uśmiechnął się. Po prawie trzystu latach nic jej nie było! Zupełnie jakby ktoś ją regularnie wymieniał lub, czego obawiał się bardziej, jakaś magiczna siła dbała o kopalnię. Wszedł do środka i nacisnął zakurzony guzik. Coś zagruchotało, coś zapiszczało, lecz w końcu mechanizm się uruchomił i zabrał Chrisa na niższy poziom. Przezorny, zawsze ubezpieczony, toteż Murphy wyjął z kabury ulubionego colta z dołączoną latarką. Po upływie kilkudziesięciu sekund winda zatrzymała się, a jego oczom ukazał się kolejny tunel, lecz o wiele dłuższy od poprzedniego. Chris odniósł wrażenie, że jest obserwowany, co znacznie wzmogło jego czujność. Należy ufać swoim zmysłom, nawet jeśli wydaje się to śmieszne. Nagle coś pękło pod masywnym, wojskowym butem i dźwięk odbił się echem. Murphy nie musiał spoglądać, aby wiedzieć w co właśnie wdepnął. Kość. Cholerna, ludzka kość. Poświecił niżej i znalazł ich o wiele więcej, leżących w towarzystwie kilofów, młotów i łopat.
- O masowym mordzie wzmianki nie było - pomyślał. - Ciekawe kto zamiótł to wszystko pod dywan.
Szedł dalej, manewrując między szczątkami dawnych mieszkańców miasteczka. Tunel wydawał się nie mieć końca, jednak w pewnym momencie rozwidlał się w dwie strony. Murphy nie miał pojęcia którą wybrać, ale intuicja podpowiadała mu, by iść w lewo. Nigdzie nie mógł odnaleźć planów kopalni, więc szedł na ślepo, co drażniło go najbardziej. Minął zbity z desek wózek wypełniony do połowy jakimś żelastwem i kilka metrów później przeklął sam do siebie. Ślepa uliczka. Miał się już odwrócić, kiedy przez ciało przeszedł niewyobrażalny chłód i dreszcz.
- Pomóż... mi...
- Kto tu jest?! - Krzyknął, a głos rozniósł się po całej długości tunelu. - Odpowiadaj!
- Oszukał... mnie...
- Wyłaź i stań do walki!
- Zabił... ich... - Głos kontynuował. - Uwięził... Uciekł...
- Moment - odparł dziwnie spokojnie rycerz. - Zygfryd? Zygfryd Hailfigher?
- Skąd... znasz... moje imię...?
- Z internetu - odpowiedział sarkastycznie. - Czyli relikt naprawdę istnieje?
- Nikt... nie wierzył... Ja... widziałem. Odkopałem... Wydostałem... Ucierpiałem... Oni! Zabił!
- Zygfryd - opanowując drżenie, Murphy kontynuował rozmowę z esencją młodego chłopaka. - Mamy 1616 rok. Zostałeś uznany za zaginionego bądź odpowiedzialnego za śmierć rodziców. Teraz znam prawdę. Potrzebuję twojej pomocy. Dasz radę?
- Kim... kim jesteś? Czego tu... szukasz...?
- Skomplikowana sprawa. Nawiedzasz to miejsce? Dlatego nie dotknął go czas?
- Tak... na zawsze... Więzienie... Nauczka...
- Zapewne jak każdy miły duch, czy kim teraz jesteś, będziesz wdzięczny za wydostanie? Nazywam się Chris Murphy, jestem egzekutorem Cesarstwa Nag. Przybyłem tutaj, aby odzyskać poszukiwany przez ciebie relikt. Możesz mi pomóc?
- NIE MOŻNA! - Dreszcz powrócił, a kropla potu delikatnie spływała wzdłuż policzka rycerza. - Zniszczyć... Kamień... Jedyny sposób!
- To jesteśmy dogadani, Zygfryd. Wysadzę to wszystko w cholerę, dobra?
- Pomścij... ich... wszystkich... Znajdź go... Zniszcz... Ludzka... postać.
- Jasna cholera - pomyślał Murphy. Nie dość, że rozmawiał z trzystuletnim duchem, to dowiedział się w dodatku, że wypuścił na wolność kogoś zamkniętego w artefakcie. Dodatkowo ten ktoś przyjął ludzką postać i prawdopodobnie wszystkich pozabijał. Odsapnął głośno i stwierdził, że to temat na inny dzień.
----------
- Ładunki podłożone - rzekł z dumą Murphy. - Zabieram się za ustawienie punktu obserwacyjnego.
- Co ja mam robić?
- Wyniuchałeś coś?
- Nie za bardzo. Ale czułem zapach fajnej suczki przez chwilę!
- Odpowiedziałeś sam sobie - odpowiedział, wzdychając. - Po prostu się gdzieś połóż.
Chris wsiadł do samochodu i przekręcił kluczyk w stacyjce. Nie przejął się rykiem silnika niosącym dźwięk po okolicy i powoli wycofał maszynę. Odjechał nią niecały kilometr, poza granice miasteczka i zaparkował niedaleko drogi. Wyjąwszy z bagażnika resztę potrzebnego ekwipunku udał się pieszo do wybranego punktu. Dojście szybkim tempem trwało ledwie kilka minut. Zdecydował się na małe wzniesienie niedaleko wejścia od kopalni. Idąc, rozstawiał małe miny przeciwpiechotne, zaprojektowane i wyprodukowane przez dostawcę z czarnego rynku. Miał ten plus, że egzekutorzy nie podlegali dużej kontroli. Otrzymywali zlecenia, które miały zostać wykonane, bez zbędnych pytań. Rozmieścił je losowo, aby potencjalny przeciwnik nie znalazł wzoru. Następnie trochę wspinania i był na miejscu. Bullet już na niego czekał.
- Swoją część sam odkop z tego śniegu!
Murphy nie uczynił nic innego. Odłożywszy karabin snajperski, zaczął machać rękami na wszystkie strony, odgarniając kolejne warstwy śnieżnego puchu. Rozstawił dwójnóg i ułożył broń w dogodnej pozycji. Sprawdził w międzyczasie ładownice w kamizelce upewniwszy się, że o niczym nie zapomniał.
- Granaty? Są. Dodatkowe magazynki? Są. - Mruczał pod nosem. - Boczniak? Jest.
- Ej, wyliczanka! - Odparł Bullet. - Ktoś idzie. Czuję smród. Na bank szaman.
Bez słowa, Murphy padł na glebę, zupełnie jakby otrzymał mocny cios w głowę. Przyłożył kolbę karabinu do barku i wycelował. Faktycznie, jakaś postać pojawiła się na horyzoncie. Długie, siwe włosy opadały na ramiona, niesione co jakiś czas delikatnymi podmuchami wiatru. Murphy skupiał wzrok, chcąc zrozumieć kogo właśnie zobaczył. Od razu wiedział, że nie ma do czynienia ze zwykłym turystą. Normalni ludzie nie zakładają łańcuchów na szyję!
- Może to jakiś obrońca zwierząt? - Usłyszał w głowie rycerz. - Wiesz, niektórzy walczą o nasze prawa.
- Ćśś!
Nieznajomy pojawił się znikąd, co znacznie utrudniało ocenienie jego mocy. Chciał użyć techniki Yokan, ale siwy nie kwapił się do użycia jakiejkolwiek mocy.
- Jeszcze... jeden... krok - szepnął pod nosem Chris widząc, jak możliwy oponent zbliża się do jednej z min. Trzy sekundy później usłyszał duże 'bum' i zobaczył chmurę dymu. Drgnął nerwowo.
- Jasna dupa - stwierdził.
Wystrzelił cztery razy w stronę, gdzie powinien znajdować się wróg. Skorzystał z zielonej aury, chcąc stworzyć cztery wysokie ściany, mające uwięzić przybysza. Wiedział, że to nie wystarczy. Wyjął z kamizelki dwa dymne granaty i rzucił. Pierwszy pofrunął daleko przed siebie, drugi zaś zostawił metr od swojej pozycji. Niemal natychmiast zmienił pozycję na stojącą i, zostawiwszy karabin, gnał w przeciwną stronę od kopalni. Na pamiątkę zostawił ostatnią minę, jaką posiadał przy sobie. Nie widział przeciwnika, lecz słyszał, jak wybuchają kolejne ładunki. Rozstawił około czternastu, z czego osiem na pewno zrobiło swoje. Było to dowodem, że nie walczy z podrzędnym wojakiem, tylko z kimś o niebo bardziej doświadczonym. Podczas pierwszego wybuchu odczytał poziom douriki tamtego. Bał się myśleć co będzie, gdy dopadnie go tak potężna osoba. Znajdował się już na płaskim terenie i nie zatrzymał się nawet na sekundę. Dym powoli rozchodził się, odsłaniając poprzednią pozycję.
- Znalazł nas! - Krzyknął w głowie rycerza pies. - Jest na górze!
- To biegnij! Zaraz będzie kolejne bum!
Nie trzeba być geniuszem, aby wiedzieć, że siwy bez problemu ich namierzył. Murphy przypomniał sobie walkę z wściekłą szamanką, potrafiącą widzieć w słabym świetle. Czyżby swego rodzaju termowizja? Murphy nie miał czasu na domysły, bo obrócił się i dostrzegł pędzącą w jego stronę falę...
- Insekty?! - Krzyknął. - Co, do diabła?
Wystrzelił z colta w stronę pikującej zgrai owadów, ustawiając okrągłą tarczę. Spełniła swoje zadanie i zapewniła rycerzowi dodatkowe sekundy na ucieczkę. Wówczas z obłoków wyłoniła się niewyraźna postać mężczyzny. Pędził w ich stronę z zatrważającą prędkością, z jedną znaczącą różnicą.
- Mówiłem, że śmierdzi szamanem! Nienawidzę szamanów!
Przypominający wilkołaka Khazarczyk nagle zniknął uciekającym z oczu, materializując się tuż przed nimi.
- A wy dokąd? - Spytał, obnażając kły. - Zawsze tak witasz nieznajomych?
Murphy, czując potęgę mocy przeciwnika, próbował zachować zimną krew. Bullet miał olbrzymi problem, żeby w ogóle utrzymać się na czterech łapach.
- Ja atakuje, ty spierdzielasz, jasne? Prosty plan - usłyszał w głowie Chris. - 3... 2... 1.. TERAZ!
Psiak zdołał zebrać w sobie dość energii, aby użyć swojego Gensoku. Zaskoczył szamana, wgryzając się mocno w prawą łydkę. Rycerz może i nie należał do honorowych, ale partnera na pewną śmierć nigdy nie zostawi. Wykorzystał ułamek sekundy i strzelił w drugą nogę oponenta, używając Ao Shouseki. Czworonóg został odepchnięty bez większego problemu i odleciał na dobrych kilkanaście metrów. Szaman chciał doskoczyć do uciekającego w popłochu rycerza, ale ze zdziwieniem zobaczył, że nie może ruszać nogą. Chris podbiegł do psa i pomógł mu się otrząsnąć. Upadek nie spowodował dużych obrażeń, więc mógł uciekać o własnych siłach. Murphy wyjął z ładownicy granat odłamkowy i rzucił we wciąż zszokowanego szamana. W momencie, gdy miał nastąpić wybuch, ciało khazarczyka eksplodowało pasmami nieprzeniknionej ciemności. Rycerz, pędząc ile sił, strzelał w stronę przeciwnika czym mógł. Tworzył ostre strzały, tarcze kontrujące ataki wzmocnionych insektów, a także szerokie ścianki mające zapewnić dodatkowe sekundy przeżycia.
- Masz jakiś plan czy będziemy zwiewać w nieskończoność?!
- Do kopalni! Szybko!
- Jesteś posrany!!!
Jak powiedział, tak zrobił. Chris w towarzystwie kompana kierował się do szybu kopalnianego. Był czystej krwi Nagijczykiem, więc poruszanie się po śliskim i śnieżnym terenie nie sprawiało mu żadnych problemów. Co jakiś czas oglądał się za siebie, ale nie mógł dostrzec wroga. Zupełnie, jakby bawił się z nim w kotka i myszkę. Nauczony doświadczeniem wiedział, że nie może pozwolić sobie na chwilę odpoczynku. Tamten na pewno też coś planował i Murphy wolał nie dowiadywać się co to może być. Od wejścia do kopalni dzieliło go niecałe pięćdziesiąt metrów i miał już wbiec w nie szczęśliwy, licząc na minimalną pomoc duszka. Szczęście mu jednak nie dopisało i u progu tunelu ponownie ujrzał pojawiającego się znikąd szamana.
- Dobra Bullet, zmiana planu! - Krzyknął Murphy, strzelając gigantyczną pięścią w stronę oponenta. Wystarczyło, że przesunie go o parę metrów do tyłu... Tym razem szczęście się do niego uśmiechnęło. Na twarzy siwego malowała się wściekłość i ruszył przed siebie. Próbował zatrzymać pocisk, co prawdopodobnie by mu się udało. Plan wypalił i podczas siłowania przewagę miał Murphy. Szaman przekroczył próg wejścia i w tym momencie Chris wyjął mały detonator z kieszeni.
- Sayonara!
Ładunki umieszczone w całej kopalni wybuchały jeden po drugim, zasypując wejście i spychając Khazarczyka głębiej. Rycerz przez moment chciał delektować się wygraną, lecz wiedział, że nic z tego. Prawdopodobnie zatrważająco szybki psychol wystrzeli w powietrze w towarzystwie owadów i cholera wie czego jeszcze.
- Spadamy stąd, Bullet! Do samochodu!
----------
- Wytłumacz mi to jeszcze raz. - Slayman spokojnie odezwał się w słuchawce. - Znalazłeś artefakt, o którym wspominałeś przed wyjazdem, tak?
- Tak jest.
- Odkryłeś, że jakiś tam Fred czy jak mu tam...
- Zygfryt - wtrącił Chris.
- Tak, tak. Uwolnił jakiegoś gnojka, który teraz chodzi po świecie?
- Tak jest. Ale ja nie...
- Racja. Zapomniałem o twoim tchórzostwie, ucieczce i pozostawieniu reliktu w ruinach kopalni. Rozprawie się z tobą, jak wrócisz.
- Masz przesrane... hehe. |
|
|
|
»Sorata |
#2
|
Yami
Poziom: Genshu
Posty: 1471 Wiek: 39 Dołączył: 15 Gru 2008 Skąd: TG
|
Napisano 04-11-2016, 23:48
|
|
03.02.1616
Gdzieś pomiędzy Silran, a Galwindem.
Zapuszczony bezdomny siedział na rozchwierutanej ławeczce przy jednym z przystanków nebulańskiej kolei. Brudnymi rękami rozrywał pęto najtańszej kiełbasy i łapczywie chłonął ciepłe promienie słońca, nie zważając, że grudki tłuszczu przywierają do rozwichrzonej brody. Przygnane z Galwind opady śniegu zabieliły okolicę i przyzwyczajone do silrańskich temperatur dzieciaki urządziły sobie rzadką w tych stronach zabawę. Kolorowe tornistry idących do szkoły maluchów podskakiwały dziarsko, gdy radośnie wrzeszcząc, przerzucały się niezdarnie zlepionymi śnieżkami. Mijając go, urwisy wypuściły pociski w nowy, ciekawszy cel. Śnieg rozsypał się zanim doleciał, oblepiając siwe włosy i gruby, choć brudny i postrzępiony płaszcz.
- Spieprzaj, dziadu! – zawołał jeden z chłopców, na oko dziesięcioletni. Fenris uśmiechnął się tylko pod nosem. Mimo szalejącego bólu głowy i wyczerpania, potrafił docenić śmiałość. Idąca z dziećmi kobieta ledwie raczyła musnąć go wzrokiem. Dzieci używały teraz innego języka niż jeszcze kilka lat temu, a skarcenie chłopca nie było warte zdemaskowania. Pozory były teraz jego jedyną tarczą. Tylko armijne poczucie obowiązku pozwalało dostrzec społecznego wyrzutka. A nawet wtedy przeganiano go niecierpliwymi machnięciami. Dla ludności cywilnej był za to niemal niewidzialny. Ot, żul na rozklekotanym rowerze. Lokalny stan wyjątkowy tylko podsycał jego paranoję. Niedobrze było się teraz wyróżniać. Odmienność była w najlepszym razie ignorowana, w najgorszym - bezlitośnie tępiona. Obcokrajowcom obrywało się nie tylko od wojska. Zatrzymywani na rutynowe kontrole cywile patrzeli na wszystkich obcych wilkiem i otwarcie cieszyli się, że armia tak sprawnie realizuje niedawny dekret. Uciekinierowi pozostała tylko jedna opcja – przedostać się do Galwind i odnaleźć mieszkającego tam przemytnika, który przerzucał szamanów z powrotem do ojczyzny i nie zwracał przy tym specjalnej uwagi na oficjalne przepustki Inpu. Problemem była za to niemożność wypłacenia pieniędzy. Zwyczajową opłatę za transport Fenris zaszył w płaszczu i nie mógł jej naruszyć. To poskutkowało przymusem parszywej diety i utratą dwóch kilogramów. Tylko w Nag wojsko mogło położyć łapę na procedurach weryfikacji w bankach.
Część wykonawcza dekretu była niemal bez dziur. Cesarz trafił w dziesiątkę, a zamykające się od kilku dni sidła zaciskały się również na szyi zagubionego Khazarczyka. Przyleciał do Nag tylko po to, by spotkać się z zatrudnionym pół roku temu profesjonalistą. Niestety, gdzieś pomiędzy rozmową telefoniczną, a przelotem, prywatny detektyw zniknął w gardzieli nagijskiego cerbera, a wraz z nim informacje o Mni, które rzekomo posiadał. To z notki na drzwiach jego splądrowanego gabinetu Sorata dowiedział się o czystce. I To właśnie tam złapał swój ogon. Patrol składał się tylko z ludzi, więc rozprawił się z nimi śmiesznie łatwo. Nim zdążył uciec z miasta, starł się już z jednym z rycerzy. Szczęśliwie, mutant był sam i nie spodziewał się kogoś kalibru Soraty. Tutaj w sukurs przyszło przebranie. Jednak to, że pościg nie ustanie było gwarantowane. A nikt, nieważne jak potężny, nie miał szans z rozpędzoną lokomotywą najlepszej zawodowej armii świata.
Westchnął ciężko i wstał przygotowując się do dalszej drogi. Ukradziony pojazd, mimo braku kilku szprych i przezierającej spod lakieru rdzy, pozwolił mu w miarę sprawnie przemieścić się do celu. W śniegu jednak długo nie pojedzie. A tam, gdzie się wybierał, będzie go aż nadto. Gdyby tylko Genkaku odbierał czasem cholerny telefon.
Później
Drzwi samochodu terenowego trzasnęły cicho, gdy wysiadał z niego człowiek w schludnie zapiętym mundurze. Przeciągnął się, podszedł do tylnych drzwi i wypuścił siedzącego przy otwartym oknie pokaźnego khazarskiego dobermana.
- Powiedz, że go mamy – westchnął teatralnie – Straszliwie uparty borowy dziadek.
- Chyba szaman. – Bullet okrążał jedyną ocalałą w okolicy zaspę, całkowicie ignorując niewielki budynek dworca i małego chłopca skaczącego po kałużach.
- Przecież mówię.
Pies zignorował go węsząc za ledwie uchwytnym zapachem.
- Tu- wskazał łbem i odszedł na bok.
Ox podszedł do sterty śniegu i rozgarnął ją stopą. Spod bieli błysnęła czerwień.
- Fuu. Akurat to musiałeś spryskać?! Świnio! – przegapił moment, w którym pies zdążył unieść tylną łapę. W efekcie cały świeżo pastowany but pokrywał mu teraz lepki, żółty śnieg.
- Taki odruch – telepatyczny przekaz należał do najbardziej niewinnej istoty świata. – Jestem tylko zwierzęciem.
- Dobra, dobra cwaniaku. Do nogi i wąchaj, dokąd polazł twój psi pobratymiec, bo trzeba się wykazać przed nowym szefem i zarobić ci na nową obrożę. – z obrzydzeniem wytarł but w trawę.
- Mogę wiedzieć czemu tylko ja coś robię?
- Bo zamiast obroży mogę kupić kaganiec. Albo kastrację.
- Barbarzyńca… Poszedł na północ.
Murphy uśmiechnął się zadowolony.
- I co. Tak źle było?
- Gorzej. – Gdyby nie to, że głos psa był tak wyniosły, łatwo było by uwierzyć, że powstrzymuje teraz merdanie ogonem.
- Ha. Popłaczesz w samochodzie. Wskakuj. Musimy się przygotować póki trop jest jeszcze ciepły.
Mężczyzna i czworonóg wsiedli do pojazdu i po chwili po samochodzie pozostała jedynie szybo niknąca chmura spalin. Pozostały przy dworcu chłopczyk upewnił się, że odjechali i czym prędzej podbiegł do zaspy. Gdy ujrzał co kryje, otworzył szeroko oczy. Pod śniegiem błyszczała wilgocią kierownica dużego roweru. Zajęty nowym znaleziskiem, szybko zapomniał o dziwnej konwersacji. Nawet w ich miasteczku odprawiano przynajmniej jedną defiladę rocznie. Pojedynczy wojskowy nie był nawet w przybliżeniu tak ciekawy jak możliwość przejechania się prawdziwym rowerem dla dorosłych. Koledzy zapieją z zazdrości jeśli uda mu się na nim do nich przyjechać.
04.02.1616
Zabawa w kotka i myszkę zdecydowanie Fenrisowi nie odpowiadała. Na domiar złego, przeraźliwie chciało mu się spać. Od czterech dni nie zmrużył oka, co stanowiło ewenement nawet w jego nieregularnym harmonogramie snu. Znienacka poczuł na ramieniu ciężką dłoń Frostwinda.
- Słuchaj młody. Pójście do psychologa nie jest żadnym wstydem. Nie trzeba przeżyć wojny, żeby mieć zryty beret.
Sorata nawet się nie obejrzał. W jego stanie psychicznym, jedna halucynacja w tą, czy tamtą stronę naprawdę nie robiła różnicy. Zimne podmuchy bezboleśnie rozwiały zjawę i wspomnienie, ale nie udało im się przewietrzyć wypowiedzianych kiedyś słów. Otulił się cieplej i przełknął kęs ostatniej kanapki. Nie było z nim najlepiej. Jak zwykle gdy był przybity i wyczerpany, chrapliwy głos jego Towarzysza znikał bez śladu, sekundując teorii jakoby w chwilach słabości rozmawiał sam ze sobą. Luty na masywie Roam zdecydowanie nie sprzyjał pieszym wędrówkom. Paliwo w ukradzionym skuterze skończyło się kilka kilometrów od celu i teraz tylko pośpiech i prowizoryczne rakiety śnieżne z kory i sznurowadeł dawały mu szansę na dotarcie przed ciemnymi chmurami, które łapczywie pożerały gwiazdy po jego lewej stronie. Niedawne zapadnięcie zmierzchu potwierdziło jego najgorsze obawy. Pojedyncze światło widoczne trochę niżej nie należało raczej do turysty spragnionego górskich wędrówek. Pogoń trwała i wyglądało na to, że wysłano za nim kolegę po fachu. Kanał przerzutowy był spalony, ale nie pozostało już nic innego jak przeć naprzód. Drzewa otaczające wejście do niewielkiej kotlinki były już niedaleko.
Nagła eksplozja bólu w całym ciele wybuchła mu przed oczami feerią jaskrawych barw. Wrzasnął przeszywająco i upadł twarzą na ziemię. Identyfikacja przyczyny nie była problemem. Nawet przez powodujące mdłości łupanie w uszach usłyszał huk wystrzału doganiający wielkokalibrowy pocisk, który jednym uderzeniem rozładował cały akumulator jego tarczy fotonowej. Wyładowanie było tak silne, że ochronny kokon wytopił śnieg dookoła jego ciała, a nadwyżka energii w znany tylko projektantom sposób została przekazana jego kościom i stawom. Wysłali za nim snajpera! I to takiego, który trafiał nocą w nieoświetlony cel. O duchy. Tym razem nie będzie łatwo. Co na tym pustkowiu można zdziałać z dwoma nożami i niewielką kuszą przeciwko broni palnej? Przecież uda mu się uciec. Prawda? Zamiast zastanawiać się nad odpowiedzią na pytanie rzucił się do biegu. Mięśnie pleców spiął w ciasne węzły w oczekiwaniu na nieunikniony strzał. Niemal czuł wzrok strzelca przewiercający mu czaszkę.
Trzydzieści dwa nierówne uderzenia serca później minął pierwsze pnie. Nie pozwolił sobie na chwilę wytchnienia dopóki nie zobaczył domostwa wtulonego w skalną ścianę. Folwark należał kiedyś do zubożałego szlachetki, którego kiepska sytuacja zmusiła do zmiany fachu. Rodzinny interes przejął jego syn – Gunther, który swego czasu poczęstował Fenrisa powracającego z Serca Zimy doskonałym bimbrem i opowieściami o historii Nag.
Oprócz zachęcająco wyglądającego dymku z komina nic w zaśnieżonych zabudowaniach nie wskazywało na obecność żywej duszy. A przecież w dobrze wyposażonej stodole oprócz nowoczesnego sprzętu radiowego kryły się trzy skutery i stary ale regularnie konserwowany łazik śnieżny. Starszawy już szmugler był tylko pierwszym ogniwem łańcuszka „życzliwych” prowadzącego okrężną drogą do Khazaru. Nie oglądając się, szaman dobrnął do drzwi i załomotał. Rychło w czas. Niebo sypnęło śniegiem przemieszanym z lodowatym deszczem. Przez chwilę miał wrażenie, że smużka dymu mu się przywidziała, ale szuranie wewnątrz było dowodem, że ktoś się jednak zainteresował hałasem.
- Kogo diabli niosą? Spierdalać mi stąd.
- Rodzina zza oceanu, wujaszku. – odpowiedział szaman zakodowaną wiadomością. – Otwórz bo zimno.
Przez pokrytą patyną mosiężną klapkę na listy wysunęła się nierówno spiłowana lufa dwururki.
- Jestem czystej krwi Nagijczykiem, przybłędo – charknął mężczyzna za drzwiami. – Nie powtórzę drugi raz.
Oho. Wola cesarza dotarła nawet na to zadupie. Niegdyś gościnny gospodarz zachowywał się jakby był na podsłuchu. Absurd całej sytuacji przytłoczył szamana. Przekroczył niemal całą prowincję tylko po to, żeby odbić się od drzwi.
- Nie będę darł ci się pod oknem. Pożyczę sobie tylko jeden skuter i coś do jedzenia. Chętnie zapłacę.
Szczęknęła solidna zasuwa i w drzwiach pojawiła się zaczerwieniona gęba odległego znajomego oświetlona nikłym światłem olejowego kaganka.
- W ciula cię robię, kolego. Należało ci się za przychodzenie taką porą. Kasa jest to i transport się znajdzie.
Wrażenie niewysłowionej ulgi obsypało spięte ciało Fenrisa gęsią skórką.
Tym razem nie zarejestrował huku, ale zobaczył jak głowa przemytnika ozdabia drewnianą podłogę malowniczą, wilgotną mozaiką. Ciało zareagowało samo. Transformując się, zanurkował pod lufą obrzyna, który szarpnięty ostatnim odruchem rozbryźniętego mózgu, rzygnął strumieniem grubego śrutu, o włos mijając jego głowę. Przetoczył się ukośnie by zniknąć z otwartych na oścież drzwi i zanurkował za fotel. Wrażenia zmysłowe zalały go spóźnionym ciągiem informacji. Trzask szkła. Drgające spazmatycznie czerwone papucie. Ból ramienia muśniętego przez pocisk. Pączek ognia na rozlanym oleju.
Rzeczywistość dogoniła go grzmotem. Kolejny strzał roztrzaskał okno i wpuścił do środka podmuchy powietrza, które zachęciło umierający ogień do ochoczej walki o życie. Fenris ze zgrozą patrzał jak czerwień spowija ręcznie heblowane meble, imponujących rozmiarów biblioteczkę i obrazy na ścianach. Wnętrze domu było dobrze przesuszone i nawet owady na jego skórze otrząsnęły się ze stuporu, reagując na nagły skok temperatury wściekłym drapaniem.
Co robić?!
Zamiast odpowiedzi nadeszła rezygnacja. Egzekutor dopadł go znacznie szybciej niż się spodziewał. Albo po prostu zawiódł go rozregulowany zegar biologiczny. Ograniczył się do wycofywania przed coraz bardziej łapczywym ogniem, wiedząc, że umrze w momencie gdy pojawi się w drzwiach lub w oknie. Z alternatywą w postaci upieczenia żywcem, ta perspektywa wydawała mu się z każdą chwilą coraz bardziej atrakcyjna. Temperatura stała się nieznośna. Ukryte pod wilczą czernią ubranie całkiem już wyschło i zaczynało dymić. Przytulony do ściany szaman wciągnął ostatni haust rozpalonego powietrza i niewiele myśląc skoczył do wyjścia. Nieświadomie wybrał najlepszy moment. W tej samej chwili, płomień badający od dłuższego czasu instalację destylującą za ścianą znalazł nowe paliwo. Eksplozja zamaskowała ruch Soraty i rzuciła jego nieprzytomne ciało w głęboki na pół metra śnieg.
Ocknął się niemal natychmiast i zamarł w oczekiwaniu śmiertelnego postrzału. Ten jednak nie nadszedł. Spadający z nieba śnieg i pożar skutecznie zamaskowały jego sylwetkę w tańcu cieni. Jeśli starczy sił, jeszcze uda się uciec. Tylko dokąd? Nie łudził się, że zdoła przeżyć teraz choć jeden postrzał. A już na pewno nie z jednego z tych rozkładanych kompozytowych potworów, które przypominały miniaturowe działa. Z jego żywej zbroi zostały tylko resztki. Innych sprzymierzeńców nie miał szans tu odnaleźć. I tak mógł mówić o szczęściu bo cały dzisiejszy hałas jeszcze nie ściągnął mu na głowę lawiny.
Dzięki niesionemu z wiatrem deszczowi, firn zaczął pokrywać się rosnącą skorupką lodu i prawie dwadzieścia centymetrów w głąb tworzył litą powłokę. Na próbę, najwolniej jak potrafił, spróbował usunąć śnieg tworząc niewielką jamkę. Cal po calu przesunął się do niej i wkrótce całe jego ciało było schowane pod śniegiem. Zostało kilkaset metrów do wyjścia z kotlinki i „tylko” kilkanaście kilometrów do najbliższej osady. Jeśli upoluje coś po drodze, da radę. Musi. Zamiast rozpatrywać za i przeciw popełzł przed siebie, na podobieństwo kreta ryjąc w śniegu. Żołądek burczał wściekle, ponaglany każdą spaloną kalorią, a ręce zaczęły mrowić od powtarzanych drobnych ruchów. Sekundy rozciągały się w minuty, a te w godziny i dalej w bezczasową otchłań, gdzie były tylko ciemność, pełzanie i wydzieranie kolejnych centymetrów z nieubłaganego dystansu, wilgoć stopionego śniegu i narastający z każdą chwilą paraliżujący strach. Oczyma wyobraźni widział palec ściągający spust i czuł szybszą od dźwięku śmierć. Ciemność zaczęła go dusić lepkim całunem strachu. Był tak straszliwie samotny…
Beep!
Dźwięk był tak niespodziewany, że całkiem wybił go z biadolenia. Najostrożniej jak się dało wyciągnął telefon. Na monochromatycznym, przemokniętym ekranie, pod jedną kreską baterii migało imię nadawcy smsa. Genkaku. Stary, dobry i bezsprzecznie łysy generał. Wiadomość była krótka.
Dojo Aurory. Dziadek już czeka. . Światło świtu mogło odnaleźć jego małą śnieżną norkę dopiero za kilka godzin, ale i tak poczuł nikłe ciepło promyka nadziei.
Przeczytał o tym miejscu czytając raporty Kalamira. Opuszczona szkoła jakiejś morderczej sztuki walki. Położona całkiem niedaleko.
- Myśl! Musi być jakiś sposób.
Trzy razy zmuszał się do oddechu. Wola walki kiełkowała opornie, duszona zmęczeniem, obawami i wspomnieniami. Przeciwstawił im każdą motywację, która mu przyszła do głowy. W pradawnym grobowcu znalazł się dla pieniędzy. Na tenryjskiej arenie walczył trzykrotnie - dla zemsty, z przymusu i aby dorosnąć. Gdzieś na plaży w Babilonie poznał wartość doświadczenia i porażki, a konieczność wyhodowania nowej skóry po zaklęciu zgnilizny była świadectwem tego, że potrafi stanąć w obronie innych. Ale najcięższe walki od zawsze toczył sam ze sobą.
Ech. Marny był z niego bohater. Ledwie odróżniał dobro od zła. O ile istniały takie czyste wartości w szarym świecie. Ostatnio walczył dla Mni, chociaż i to z coraz mniejszym wigorem.
-Przestań! Koniec dość i jeszcze raz dość, ty żałosny, tępy durniu! Dość płakania, żalu i wątpliwości. Zrób ten ostatni krok sam. Już.
Głos był tak niespodziewany, że Sorata zastanawiał się, czy go naprawdę usłyszał. Oddychał głęboko już nie tylko ze zmęczenia. To zaskakujące, co adrenalina potrafi zrobić z człowiekiem. Wilk tym lekkim popchnięciem postawił go do pionu. Skupił uwagę na swoim ciele. Wyobraził sobie krew wypełniającą żyły. Poczuł rozgrzane ciągłą pracą mięśnie. Był osłabiony, ale wciąż zabójczy. Skupił się na jednym tylko celu. W tej chwili wiedział już co ma zrobić. Po raz pierwszy w życiu zamierzał walczyć tylko dla siebie. Wchłonął w siebie energię transformacji i wyskoczył jednym susem z bezpiecznej osłony śnieżnej pokrywy.
Kula podróżuje z prędkością dźwięku, ale nie jest szybsza od światła. Przyzwyczajone do mroku źrenice szamana zajmowały teraz niemal całą tęczówkę. Wytężył wzrok i na skraju kotlinki, w pulsujących odcieniach czerni zobaczył nikły skok temperatury, zaledwie sugestię, rodzącą się gdzieś w głębi przepastnej lufy, gdzie płonąca chmura gazów wyrzucała śmiercionośny, dwustugramowy ładunek na spotkanie jego ciała. A może to było tylko wyobrażenie? Nie czekał. Nie zbierał sił. Nie myślał. Po prostu pobiegł.
***
Wcześniej
Bullet był nieszczęśliwy. Psi zad nie był przystosowany do jazdy skuterem. Milczał wyniośle wtulony we wnętrze przestronnej sakwy, mając nadzieję, że przejażdżka szybko się skończy. Za to Chris cieszył się jak dziecko. Nareszcie wrócił do korzeni. Wcześniej pieczołowicie przygotował swój ulubiony karabin wyborowy. Tak rzadko go ostatnio używał, że gdyby broń odczuwała emocje, pewnie też by się na niego obraziła. Uciekinier był niedaleko. Przed chwilą minęli jego skuter, a w górę prowadził wyraźny trop. Ox zaparkował w poprzek trasy, przełożył broń przez siodełko i spokojnie skorygował przyrządy celownicze. Odciski na dłoniach znały każdy załomek tego karabinu. Natychmiast poczuł się całością.
- Co on zamierza tu robić? Nie przeczeka czystki w górach.
- Może przyjechał na piknik? – Mimo sarkazmu, Bullet naprawdę cieszył się na okazję rozprostowania zesztywniałych łap.
- To mu na pewno nie zasmakuje – mruknął Murphy ściągając spust. Nie chciał zabijać – Skarseld kiepsko płaciło za trupy. Spowolnił więc pocisk zieloną aurą. Zdobycz nie była może bardzo imponująca, ale ziarnko do ziarnka. Trafił. Rozbłysk widoczny był nawet z takiej odległości. Na chwilę go oślepił i tylko dlatego nie oddał następnego strzału. Zaklął szpetnie. Zapuszczony dziadzio krył pod łachami cudowne niespodzianki. Nieważne. To dopiero pierwsze podejście, a dzięki temu mógł rozkoszować się polowaniem. Gdy odkryli wejście do niewielkiej kotliny, natychmiast dojrzał doskonałe miejsce na skalnym podwyższeniu.
- No to tym wyborem strzeliłeś sobie w stopę, kolego.
- Kto strzelił?
- Ja. Prosiłem, żebyś nie gadał do mnie niepytany. Ciarki mnie od tego przechodzą.
Rzucił torbę z bronią na ziemię i szybko rozłożył stanowisko strzeleckie. Rozłożył szeroko nogi by skompensować odrzut i spojrzał przez lunetę. Zbieg pukał do drzwi. Gdy Chris zobaczył jak gospodarz wita go uśmiechem, poczuł wściekłość. Nie po to poświęcał życie i wygody, uganiał się przez pół prowincji za jakimś tchórzliwym patałachem, żeby zobaczyć jak Nagijczyk zdradza ojczyznę. Wojskowy pragmatyzm zwyciężył.
- Zdrajca – ściągnął język spustowy i z zimną satysfakcją obserwował padające ciało. Błyskawiczna rekcja uciekiniera nie umknęła jego uwadze.
- Jednak wilkołak. - Trafił z tym psim pobratymcem.
Płomienie były miłym małym bonusem, a nieoczekiwany wybuch sprawił, że Murphy niemal roześmiał się na głos. Mieli czas. Nie ma nikogo bardziej cierpliwego niż snajper oczekujący na swoją ofiarę. Zapobiegawczo umocował na karku skrina i okrył siebie i psa białym termoaktywnym kocem.
Bullet nie odezwał się, skupiony na pożeraniu niedobrej ale pożywnej przenośnej porcji wojskowej. W walce długodystansowej nie miał zbyt wiele do roboty i zazwyczaj bardzo się nudził. Jednak instynkt podpowiadał mu, że to jeszcze nie ostatnie emocje tej nocy. Nasycony drzemał, gdy Chris zaklął. Coś się działo. Huknął strzał. Rycerz celował do przeciwnika, który wyskoczył spod śniegu. Pokonał w ukryciu pół dystansu do wyjścia. Imponujące. Murphy wystrzelił ponownie, ale wróg zmienił się w rozmytą błyskawicę. Smugę czerni przypominającą nie wilka, a węża wijącego się zakosami po białym puchu. Nie był w stanie naprowadzić pocisku na obiekt, którego nie widział. Szaman pokonał dystans do skalnej ściany zanim Ox zdążył oddać trzeci strzał i skrył się pod nawisem. Rycerz rzucił w ślad za nim odbezpieczony granat i odskoczył od karabinu. Eksplozja ładunku rozdarła noc.
- Bullet!
Pies nie czekał na komendę. Momentalnie urósł i skoczył by przeciąć trajektorię nadbiegającego przeciwnika. Murphy wyszarpnął colta z kabury na biodrze, przymierzając się do strzału, gdy uderzyła ich obu ściana straszliwego douriki. Zamroczony doberman zarył pyskiem w śnieg. Murphy zareagował odruchowo, chociaż bardziej ospale niż zwykle. Aktywował skrina i skoczył zygzakiem do tyłu opróżniając niemal cały magazynek. Wilkołak z łatwością reagował na każdy ruch lufy. Zielone konstrukty przecinały powietrze nie robiąc mu krzywdy, kierowane umysłem, który nie nadążał za ruchami przeciwnika. W desperacji Chris zebrał resztę sił i wytężył wzrok. Ostatni pocisk przyozdobił skoncentrowanym błękitem i naprowadził go na cel posługując się głównie instynktem. Zaledwie musnął szamana, ale to wystarczyło. Niebieski wybuch rozprzestrzenił się jak infekcja blokując natychmiast każdy ruch w promieniu dziesięciu metrów. W promieniu, który obejmował również Oxa i Bulleta.
- Cholera…
***
Fenris zastygł w niewygodnej pozycji, z ciężarem ciała przeniesionym na prawą nogę przygotowany do kolejnego skoku. Jeszcze przez chwilę był czystym działaniem, ale potem umysł nadążył za ciałem. Transformacja spłynęła z niego i teraz wyglądał tylko jak niesamowicie brudny i sterany życiem bezdomny. Dziwny efekt objął nie tylko jego. Rycerz również zastygł, półleżąc z bronią nadal zaciśniętą w dłoni. Zamek zatrzymał się w pozycji tylnej. Desperacki ostatni atak poskutkował.
- To co teraz robimy?
Sorata spojrzał na żołnierza, ale jego wargi pozostały nieruchome. Za to oczy pałały żądzą mordu. Zobaczył w nich siebie samego kilka lat wcześniej i mimo woli poczuł współczucie.
- Kto to powiedział? – pomyślał na próbę.
- Ja. – Ze śniegu wystawał tylko psi zad z kikutem ogona ale przekaz na pewno pochodził od niego. Gdyby nie był sparaliżowany, szaman na pewno by się roześmiał – A więc?
- Nie gadaj z nim. Zabraniam – trzeci głos na moment dołączył do rozmowy i konwersacja się urwała.
Impas zdawał się trwać wieczność. Napięte w bezruchu mięśnie zostały wyzwolone spod działania mocy bez żadnego ostrzeżenia, a pięć minut upłynęło dla będącego w centrum koncentrycznego kręgu szamana zaledwie ułamek sekundy szybciej. To mu wystarczyło. Wybuchła biała aura rozbudzonego douriki i nim rycerz zdążył się ruszyć, Fenris zdążył już trzykrotnie zatopić nóż w jego ciele.
- Czekaj! – dopiero teraz pies nadążył za wydarzeniami.
Murphy nie zamierzał się poddać ale niewiele mógł zrobić. Gdyby nie skrin i wyuczone ignorowanie bólu pewnie stracił by już przytomność. Szaman ewidentnie rozmawiał z psem, ale Nagijczyk usłyszał tylko ostatnie pytanie.
- A jeśli nie?
Uśmiech Fenrisa poszerzył się, a w białej aurze pojawiły się czerwone smugi. Bullet aż przysiadł i zakwilił.
Murphy nie zamierzał dłużej być bezgłośnym świadkiem tej konwersacji. To był jego pies do cholery. Jeśli ktoś może go krzywdzić, to tylko on. Wpatrzony w Khazarczyka, wyprostował się szykując się do skoku w kierunku torby z bronią.
- Zostaw - mokry nos dotknął wierzchu jego dłoni – Nie warto. On…nie jest taki zły.
- To agent konkurencji. Nie odpuszczamy wrogom Nag. Nawet tym „dobrym”…
- Przestań. Zachowujesz się, jakby pobił ci ojca.
Chris spojrzał na niego kątem oka, oburzony niezdarną próbą rozładowania sytuacji humorem.
- A ja chciałem cię ratować.
- Daj mi skończyć! – nie wytrzymał czworonóg – Załóżmy, że wystrzelisz, a jemu uda się uniknąć. A jestem przekonany, że tak będzie. Wtedy rozerwie cię na strzępy i mnie nimi nakarmi. Albo możemy odejść.
- Ty tak poważnie?
- Serio kurna, serio.
Murphy spojrzał na psa odrobinę trzeźwiej. Bullet był zdecydowany stawić opór mimo, że nerwowo dreptał w miejscu.
Murphy wymienił ostatnie spojrzenie ze stojącym spokojnie szamanem i opuścił zrezygnowany rękę, którą sięgał po broń.
- Ale szefowi sam będziesz się tłumaczył.
***
Inny czas, inny kontynent
- Dzięki.
- Nie ma za co. Widzimy się w barze jak już odpoczniesz?
- Nie. Nadal romansujesz z Poszukiwaczami?
- Nie mów, że rozważyłeś zaproszenie.
- A znajdziesz jakieś wolne miejsce?
- Dla ciebie zawsze. |
Kryteria oceny walk: Klimat 4/10 Mechanika 3/10 Warsztat 3/10. W razie wątpliwości - konsultuj. Pomoc: https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=17457#17457 |
|
|
|
»Drax |
#3
|
Yami
Poziom: Wakamusha
Posty: 242 Wiek: 33 Dołączył: 06 Sie 2010 Skąd: Gliwice
|
Napisano 06-11-2016, 14:57
|
|
Ok, na wstępie powiem rzecz dosyć okrutną, ale niestety szczerą - w tej walce po raz pierwszy od naprawdę dawna ( nawet biorąc pod uwagę fakt nikłej ilości starć między graczami) gołym okiem można było dojrzeć różnicę warsztatową obydwu walczących. I to różnicę co najmniej dwóch klas.
No, ale po kolei.
oX
Zrobiłeś coś bardzo fajnego - porwałeś się na naprawdę mocnego przeciwnika ( i nie chodzi tu tylko o jego postać) i nie wycofałeś się walkoverem, kiedy się troszkę na to zapowiadało. Za to masz ode mnie szacun - cholernie docenia się taką postawę, szczególnie jeśli pamięta się falę kombinowania i odmawiania wyzwaniom ( czy też namawiania do tego ), jaka swego czasu miała miejsce na Tenchi.
No i to w sumie tyle dobrego
Jeśli chodzi o sam wpis... No cóż, żeby pokonać Soratę musiałeś się wspiąć na szczyt swoich obecnych umiejętności i liczyć na to, że twojemu adwersarzowi nie uda się podobna sztuka. Krótko mówiąc, nie pykło.
Do twojego tekstu najbardziej pasuje mi określenie: niedopracowany. Czytałem twoją wypowiedź, że się śpieszyłeś i to widać. Już nawet nie chodzi o jakieś błędy techniczne, bo tu akurat jakiś specjalnie rażących nie było ( albo przynajmniej nie zauważyłem - jeśli tak, to lepiej dla Ciebie ), bardziej raziła mnie słabiutka i płytka warstwa fabularna.
Zdecydowałeś się wprowadzić wątek mistycyzmu - artefakt sprzed kilkuset lat i ducha nawiedzającego kopalnię. Ok, spoko, ale potraktowałeś to tak bardzo po macoszemu, że aż wstyd. Reakcje twojej postaci też Ci niezbyt wyszły. I skąd tam w ogóle wziął się twój przeciwnik? Bo z tekstu wynika, że praktycznie ot tak, z dupy.
Samo starcie również było nijakie - ot, Sorata powchodził na kilka min ( i dalej z nim było wszystko w porządku? Nawet z jego poziomem jakoś nie bardzo mi to pasi ), coś tam postrzelałeś, pogoniliście się w kółko, jedynie finiszer był w miarę strawny. Powinno być Ci trochę głupio, bo twój przeciwnik oddał twoje umiejętności znacznie lepiej.
Niestety, zabrakło mi również charakteryzującego twoje wpisy humoru. Bullet, który dotychczas uświetniał przygody Chrisa, tym razem wypadł raczej blado i nie przysłonił wad, jak to miało miejsce w twoich poprzednich walkach.
Podsumowując, porwałeś się na coś dużego i zdecydowanie Cię to przerosło w mojej opinii. Nie dość, że nie wspiąłeś się na wyżyny, to oddałeś tekst zdecydowanie gorszy od swoich poprzednich, gdzie zdobywałeś całkiem przyzwoite noty. Ocena zapewne Cię zaboli, ale w moich oczach, niestety, jest adekwatna:
4/10
Sorata
Nie raz mi się zdarzało narzekać na ciężki klimat panujący w twoich tekstach. Tym razem muszę jednak przyznać, że mi się spodobał. Może przez tą aurę panującą za oknem? Albo relatywnie szczęśliwe zakończenie twojego wpisu ( tak, czasami bardzo chce się ujrzeć szczęśliwe zakończenie )? Nie wiem. Wiem za to, że tak jak w przeszłości ganiłem Cię za ponurowatość i przygnębiający klimat twoich tekstów, tak tym razem zaliczam Ci to na plus.
Zaszczucie, ucieczka i pościg, paskudna pogoda, uczucie beznadziei - świetnie to wszystko opisałeś, dosłownie chłonąłem obraz, który nam przedstawiłeś.
Przed tą walką zastanawiałem się, jak Wam, walczącym uda się zaprezentować starcie waszych postaci. To wydawał się z początku całkiem ciężki orzech do zgryzienia i oX sobie z tym raczej nie poradził. Tobie to natomiast wyszło bardzo ładnie. Uwzględniłeś ogromną przewagę, jaką Murphy ma w dystansie i składnie odwróciłeś role, gdy twoja postać postanowiła przejąć inicjatywę.
Doceniam też ten mały smaczek, który zdecydowałeś się wrzucić na samym końcu.
Podsumowując, w mojej opinii jesteś zdecydowanym zwycięzcą tego starcia. Pokonałeś oKsa praktycznie w każdym aspekcie, po raz kolejny udowadniając naprawdę godny warsztat.
Ocena 9/10 |
Per aspera ad astra. |
|
|
|
^Genkaku |
#4
|
Tyran Bald Prince of Crime
Poziom: Genshu
Stopień: Senshu
Posty: 1227 Wiek: 39 Dołączył: 20 Gru 2009 Skąd: Raszyn/Warszawa
|
Napisano 10-11-2016, 10:39
|
|
oX
dwa słowa, które najbardziej cisną mi się na usta po przeczytaniu twojej walki to niedbała i leniwa. Tekst, fabuła i przebieg konfrontacji bardziej pasuje do formuły ninmu. Miałem wrażenie, że niektóre, dość obszerne fragmenty są wrzucone na siłę, byle by tylko "coś napisać". Nie przygotowałeś się do przeciwnika kalibru Soraty. Taka walka starczyła by na Shadowa, ale tutaj kompletnie nie dajesz rady. Irytujące jest leniwe z twojej strony, notoryczne posługiwanie się nazwami mocy. Zamiast klimatycznego i ciekawego opisu rzucasz po prostu suche " użył Yokan" , "Strzelił Ao Shouseki", "użył swojego Gensoku". Nie ładnie. Nie przy twoim doświadczeniu. Kolejna rzecz za którą chcę cię wypunktować, to że przeciwnicy w twoich walkach zachowują się jak tępe kołki. Nie inaczej jest w przypadku walki z Soratą, który wykazuję w twoim tekście skrajnie minimalną inicjatywę i daje się złapać na jakieś proste sztuczki, lub przez większość sceny jest "zszokowany". Na koniec zwróć uwagę by w przyszłości wystrzegać się sformułować typu "rzucił się na glebę" czy "Jak powiedział, tak zrobił". W moim odczuciu kaleczą tekst jako całość.
5,5/10
Sorata
Będzie krótko, bo w zasadzie Drax trafił w sedno w swojej ocenie. Wygrywasz z oXem na każdym polu, począwszy od fabuły, klimatu, techniki, na zakorzenieniu w świecie tenchi kończąc. W zasadzie nie mam się do czego przyczepić. Może w kilku miejscach zabrakło przecinka i tylko tyle. Ode mnie 9/10 |
|
|
|
^Curse |
#5
|
Komandor
Poziom: Genshu
Stopień: Shinobi Bushou
Posty: 551 Wiek: 36 Dołączyła: 16 Gru 2008 Skąd: Lublin/Warszawa?
|
Napisano 11-11-2016, 14:06
|
|
oX:
Bardzo żałuję, że zabrakło ci czasu. Z drugiej strony, zastanawiam się czy dłuższy termin faktycznie znacząco wpłynąłby na jakość tekstu. Poprawiłeś się pod względem technicznym, jednak popadłeś w pewnego rodzaju rutynę. Przedstawiłeś do tej pory kilka razy walk o dość podobnym wydźwięku, który niestety zaczyna już nieco nużyć. Następnym razem musisz bardziej wysilić się przy opisywaniu mocy, bo ten element obecnie najbardziej kuleje. Widać też, że trochę oddałeś to starcie Soracie. Miałeś pomysł na fabułę, ale nie na samego przeciwnika. Jest mocny, ale naprawdę można z niego wyciągnąć więcej, niż tylko skakanie z miejsca w miejsce.
Szkoda. Mogło być ciekawie.
Ocena: 5,5
Sorata:
Podpasował ci przeciwnik, nawet jeżeli to stwierdzenie ogranicza się do Bulleta. Masz doświadczenie w prowadzeniu mentalnego dialogu i spokojnie mogłeś na tym oprzeć większą cześć wpisu. Powiem więcej... Szkoda, ze tego nie zrobiłeś, bo wbrew twoim obawom, nieźle oddałeś humor i relacje Chrisa i psiaka. No i całokształt jest jak zwykle bardzo profesjonalnie napisany.
Masz plusa za niespodziewane zakończenie. Małego, bo jednocześnie trochę mnie nim wkurzyłeś. Biorąc pod uwagę jak bardzo chciałeś walczyć myślałam, że stworzysz coś znacznie bardziej emocjonującego. Tymczasem, postanowiłeś wykorzystać okazję do kolejnej cierpiętniczej eskapady swojego bohatera. Kiedyś byłam fanką twoich opowiadań, ale to mnie troche zmęczyło. Mało walki, dużo zmęczenia. Przypominasz mi to nieco Grzędowicza: Niby fajne, ale w zasadzie nic się nie dzieje i w pewnym momencie nie wiesz po co czytasz. Daj już odsapnąć swojemu bohaterowi, bo przestaje być interesujący.
Ocena:7,5 |
|
|
|
»Twitch |
#6
|
Yami
Poziom: Wakamusha
Posty: 1053 Wiek: 35 Dołączył: 08 Maj 2009
|
Napisano 12-11-2016, 00:15
|
|
oX
Od strony technicznej było w porządku, tekst nie zgrzytał. Przyznam, że nie pasuje mi ciągłe operowanie samymi nazwami umiejętności, ja rozumiem że jest dostęp do kart, ale nie chcę mi się sprawdzać coraz czy dobrze pamiętam. Ogólnie brakowało mi barwnych opisów i więcej nawiązań do Soraty. Kurde, fajnie Ci wychodzą historie z bukietem, ale jako ninmu. Wiem, że chciałeś przełożyć walkę i może brak czasu popsuł Ci koncepcje, ale wypadło słabo. Odkuj się raz dwa, bo dostaniesz wyzwanie ode mnie i będzie lipa.
Ocena: 5,5
Sorata
Jak dobrze, że wróciłeś do pisania. Tekst wyciągnąłem szybko, ale zgadzam się z Curse, że powinieneś się odciąć już od tego przygnębiajacego nastroju, odbiór byłby przyjemniejszy. Wpis bardzo fajnie wyważony z dynamicznym starciem. Świetna robota, czekam na wpływ Poszukiwaczy na Fenrisa.
Ocena: 9/10 |
Little hell. |
|
|
|
*Lorgan |
#7
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 12-11-2016, 22:13
|
|
oX - Zarzut merytoryczny - wprowadziłeś motyw ducha, lecz potraktowałeś go, jako coś powszedniego. Podobnie sprawa wygląda z artefaktem. Rzucałeś sobie "technicznymi" określeniami, podejrzeniami o związek kamienia z Manitou, jakby o takich rzeczach pisano w porannej prasie. Nie kupiłem tego.
Dialogi między Chrisem a Bulletem wypadły przyzwoicie. Właściwie, całe wprowadzenie jest fajne i dość klimatyczne. Później nastąpił drastyczny spadek formy, ale częściowo zrzuciłem to na karb braku czasu. Resztę stygmatyzuje nieumiejętność ułożenia strategii starcia. Borykasz się z tym problemem od dawna i po cichu liczyłem, że może wreszcie nastąpi jakiś przełom. Nie nastąpił. Trudno. Nie jest to może twoja najlepsza walka, ale i tak cieszę się, że nie padł walkower. Nie masz się czego wstydzić.
Ocena: 5,5/10
______________________________________________________________
Sorata - Twój tekst cierpi z powodu przerostu formy nad treścią. Widać to zwłaszcza we wstępie, z którego aż przelewają się zbędne przysłówki i przymiotniki: zapuszczony bezdomny, rozchwierutanej ławeczce, brudnymi rękami, najtańszej kiełbasy, łapczywie chłonął, ciepłe promienie, rozwichrzonej brody. To są przykłady z dwóch otwierających zdań. Pamiętaj, że pisarz kontroluje uwagę czytelnika. Skupia ją na tych detalach, które są potrzebne do zbudowania nastroju, bądź historii. To co zaserwowałeś, nie spełnia żadnej roli i zwyczajnie męczy. Zjadłeś wiele przecinków. Momentami nie wiedziałem wręcz, jak interpretować zdania. Poza tym, z wad warsztatowych, pojawiło się kilka powtórzeń, literówek (np. "szybo" zamiast "szybko", "rekcja" zamiast "reakcja") i błędnych wyrazów (np. "patrzeli/patrzał" zamiast "patrzyli/patrzył"). Aha, "jamkę", albo niewielką "jamę", nie "niewielką jamkę". Bez przesady. Razem niby nic wielkiego, ale potrafi zapiec, kiedy mierzy się w najwyższe noty.
Fabularnie, co interesuje mnie w sumie najbardziej, wypadłeś znacznie lepiej od oX'a. Wprawdzie zwaliłeś wstęp, który jemu poszedł nieźle, ale bardzo dynamicznie i spójnie zbudowałeś całą resztę. Co takiego mi się nie podobało? Porucznik nagijskiej armii ma trochę ważniejsze rzeczy na głowie, niż uganianie się po pustkowiach za niezidentyfikowanym uciekinierem. Wystarczyło dołożyć pół akapitu z wyjaśnieniami i byłoby dobrze. Zwłaszcza, że nawet z dostarczonych faktów dałoby się zbudować wiarygodne uzasadnienie. Co zasługuje na pochwałę? Snajperski atak na dom przemytnika. Bez lania wody i przesadnego dramatyzmu - brawo. Zwłaszcza to ostatnie musiało być nie lada wyzwaniem, biorąc pod uwagę, jak uwielbiasz użalać się nad Fenrisem Kolejna rzecz, to dopasowanie do realiów. Pierwszorzędnie zaadaptowałeś się do poziomu technologicznego, który został dookreślony w stosunkowo niedawnej aktualizacji gry. Wreszcie, znalazłeś racjonalny sposób na pokonanie nadludzkich mocy przeciwnika oraz zakończenie całego zajścia. Biorąc pod uwagę rażącą różnicę Douriki, nie mam pod tym względem absolutnie żadnych zastrzeżeń.
Ocena: 8/10
______________________________________________________________
Oddaję swój głos na Soratę. |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
*Lorgan |
#8
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 12-11-2016, 22:16
|
|
..::Typowanie Zamknięte::..
oX - 26 pkt. (0 głosów)
Sorata - 42,5 pkt. (5 głosów)
Zwycięzcą został Sorata!!!
Punktacja:
Sorata +60
Drax +10
Genkaku +10
Curse +10
Twitch +10
Lorgan +10 |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,16 sekundy. Zapytań do SQL: 13
|