Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Poziom 2] Curse vs Tekkey - walka 1
 Rozpoczęty przez ^Curse, 27-07-2015, 01:31
 Zamknięty przez Lorgan, 03-08-2015, 12:32

9 odpowiedzi w tym temacie
^Curse   #1 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Shinobi Bushou
Posty: 551
Wiek: 36
Dołączyła: 16 Gru 2008
Skąd: Lublin/Warszawa?

Curse 2715道力
Tekkey 3460道力


Będąc w Avalonie i wspominając swoją podróż do Serca Zimy , Kasumi nie mogła oprzeć się wrażeniu, że zmarnowała szansę. Podczas wędrówki po wnętrzu świątyni dowiedziała się o Raphaelu więcej niż przez wszystkie lata ich znajomości, ale jej myśli zajmowało tropienie Genbu Ookawy. Śledziła jego kroki już od kilku tygodni, wykorzystując swoje sanbetańskie znajomości po raz pierwszy od opuszczenia szeregów agentów. Zdawała sobie sprawę, że ich uruchomienie było ryzykownym posunięciem, ale nie chciała zwlekać. Osobiście nie miała nic do swojego byłego współpracownika. Praktycznie się nie znali, lecz ucieszyła ją wiadomość, że wraz z innymi przeżył feralną wyprawę do Renegi. Jednak z jakiegoś powodu, ktoś stwierdził, że należy mieć na niego oko i poznać jego możliwości. Być może dlatego, że jako zupełnie niepozorny chuunin odkrył jedną z najpilniej strzeżonych tajemnic Nag? Nawet jeśli był tylko kukiełką w rękach ówczesnego generała, Genkaku, wciąż stanowił duże zagrożenie. Nie do końca znała jeszcze zależności pomiędzy osobami zaangażowanymi w sprawę Czerwonego Kontynentu i oficjalnymi przedstawicielami nagijskiej armii, więc planowała nie zwierzać się nikomu ze swoich "polowań", jak nazwał to Raphael. Z drugiej strony czuła, że wszystko jest ze sobą jakoś powiązane. Nie wiedziała jeszcze, jak potoczy się sytuacja, kiedy już zmierzy się z agentem, ale była gotowa stawić czoło nieznanemu. Zwłaszcza po wyprawie do Serca Zimy.
Wchodząc do gabinetu Garana, przypomniała sobie spotkanie z Shionem w Nebul, podczas którego widzieli się po raz pierwszy. Oszczędnie urządzone pomieszczenie skontrastowała w wyobraźni z tym, co znała z Sanbetsu i lekko się uśmiechnęła.
- Proszę usiąść.
Kapitan odłożył przeglądane dokumenty i wskazał jej krzesło. Sprawiał wrażenie lekko zagubionego, ale było jasne, że nie piastowałby swojego stanowiska, gdyby się do tego nie nadawał. Krążyły też plotki o jego zdolności rozpoznawania talentów. Ciekawe, czy przykładając się do rozwoju kariery komandora Kendeissona przewidział, że ryzykuje niemal całkowitym zniszczeniem pionu wywiadowczego.
- Kasumi Tora, pani szpieg, która namieszała - powiedział z rozbawieniem.
Musiała przyznać, że zaskoczył ją lekki ton przełożonego. Ostre rysy i przenikliwe spojrzenie mogły sugerować, że jako typowy Nagijczyk zaprezentuje raczej surowość i przejdzie od razu do konkretów, ale on tylko przesunął po stole w jej kierunku kryształową popielnicę, po czym splótł dłonie na wysokości brody. Gest był na tyle wymowny, że nie mogła go zignorować. Wyjęła więc paczkę papierosów i odpaliła jednego, a delikatny, mentolowy zapach uniósł się w pomieszczeniu.
- Mamy ostatnio sporo na głowie, więc nie będę przedłużał naszego spotkania - dodał zdecydowanie poważniej, kiedy Curse wypuściła z ust dym. - Mam nadzieję, że jest pani gotowa na powrót do Sanbetsu, poruczniku.
Mrugnęła kilkukrotnie zaskoczona, ale nie zdążyła odpowiedzieć.
- Operacja w Renedze bardzo osłabiła naszych wschodnich sąsiadów, ale nadszedł czas, by skontrolować ich poczynania. Zakładam, że nie zerwała pani wszystkich kontaktów za oceanem?
- Bynajmniej. - Zachowywała spokój, choć czuła jak w jej wnętrzu rośnie dławiąca gula. Strzepnęła popiół do lśniącego kryształu.
- Wspaniale. Minęło wystarczająco dużo czasu, by tamtejszy wywiad się pozbierał i rozpoczął działania. Oczywiście gwarantujemy wsparcie. Ograniczone.
- Oczywiście - powtórzyła, a kącik jej ust powędrował ku górze.
- Przed wyjazdem otrzyma pani konkretne wytyczne. Powodzenia.
Rozmowa była zakończona, więc płynnym ruchem zgasiła papierosa i skłoniwszy się lekko, wyszła z gabinetu. Przystanęła w opustoszałym korytarzu i włożyła ręce do kieszeni w spodniach. Delikatnie pokręciła głową z niedowierzaniem i zachichotała pod nosem. Było dokładnie tak jak myślała. Wszystko łączyło się w spójną całość.

***

Doskonale wiedziała, co oznaczało "ograniczone wsparcie", o którym wspomniał kapitan Garan. Było to równoznaczne z wyparciem się misji, gdyby coś poszło nie tak. Pogodziła się z tym już dawno i nawet w fabryce Draugów liczyła się z przykrymi konsekwencjami wykonywanych rozkazów. Taka praca. Kiedy powiedziała Yovenowi o czekającej ich wycieczce do Sakuby, zareagował podobnie do niej. W przypływie chwili chciała nawet podzielić się z nim przemyśleniami na temat pewnego zbiegu okoliczności, ale szybko doszła do wniosku, że lepiej zanadto nie obciążać głowy beztroskiego towarzysza. Poza tym, była pewna, że prędzej czy później informacja dotarłaby do Raphaela.
Wysiadłszy z taksówki pod hotelem, odetchnęła głęboko miejskim powietrzem. Nie była to Ishima, ale i tak odezwał się w niej sentyment do sanbetańskiego klimatu. W przeciwieństwie do surowego Nag, Moloch Wschodu pachniał industrialną wiosną i przypominał bawiące się dziecko. Był głośny, kolorowy i wiecznie budzący się do życia. Nic dziwnego, że jego mieszkańcy często zachowywali się jak kapryśne podrostki. Uśmiechnęła się na tę myśl i weszła do budynku.
Ustalili z Yovenem, że nie spotkają się, dopóki nie zajdzie taka potrzeba. Stąpali po bardzo kruchym lodzie i musieli zachować najwyższą ostrożność, dlatego kontaktowali się wyłącznie telefonicznie, bądź przez beepery. Z tego, co wcześniej zdążyli ustalić, agent Tekkey działał w ostatnim czasie dość intensywnie, choć mawiało się, że stracił zaufanie w wywiadzie. Nie było w tym nic dziwnego, ale do każdej plotki należało podchodzić z rezerwą. Kasumi zdawała sobie sprawę, że nie zadziałałaby na niego ta sama sztuczka, której użyła przeciw Coltisowi. Gdyby wiedział, gdzie przebywa zdrajczyni, prawdopodobnie zapukałby do jej drzwi z całą armią za plecami, a ona nie dość, że musiała przeżyć spotkanie, to najlepiej zdobywając przy okazji jakieś cenne informacje. Ciężka sprawa. Gasiła właśnie papierosa, kiedy zadzwonił telefon.
- Mamy coś - odezwał się Yoven. - Rozmawiałem z tym człowiekiem z Optimy i faktycznie, ostatnio nawiązali współpracę z kimś nowym. Prawdopodobnie z naszym agentem.
Mówił cicho i z jakiegoś głośnego miejsca, ale Curse wychwyciła w jego głosie podekscytowanie. Według niej, zdecydowanie zbyt duże.
- Masz potwierdzenie, gdzie teraz przebywa? Według moich źródeł ostatnio przyjechał tu z Higure, ale cholera wie, czy wciąż można im ufać.
- Możemy spróbować zwabić go przez telewizję - zaproponował chłopak.
Przez chwilę intensywnie się nad tym zastanawiała i w końcu przyznała, że pomysł nie był najgorszy.
- W porządku. Zajmiesz się tym?
- Zajmę, jeśli pozwolisz, że zanim umówisz mnie na kolejne spotkanie, pozwiedzam miasto. Nigdy nie byłem w Sakubie i mam ochotę spróbować lokalnego piwa.
- Proszę bardzo - odparła ze śmiechem. - Powinieneś mieć jakieś trzy, cztery godziny.
- Mało.

***

Optima okazała się dobrym tropem, biorąc pod uwagę, że dziennikarze ogólnokrajowej telewizji musieli mieć do czynienia z aktywnością nadludzi. Pamiętała, że rozważała nawet podjęcie współpracy z panem M., jak był nazywany w pewnych kręgach tamtejszy prezes, ale zanim zdążyła to zrobić, musiała już ewakuować się z kraju. Szczerze mówiąc, nie liczyła, że odezwanie się do starych znajomych zaowocuje bezpośrednim namierzeniem Ookawy, ale taki rozwój wypadków był jej na rękę. Pracując jako egzekutorka, starała się dowiadywać jak najwięcej o swoich współpracownikach. Niekoniecznie dlatego, że takie miała rozkazy, a raczej dla własnego komfortu. Większość nie krępowała się używać przy niej mocy w pełnej krasie. Niestety z Tekkeyem miała niewiele wspólnego. Spotkali się kilka razy, jednak jak większość szpiegów, trzymał się raczej na uboczu. Ale Kasumi słuchała. Jedno słowo tu, drugie tam. Słuchała, udając obojętną na historię, która tworzyła się obok niej. Czasami wzięła udział w jakiejś akcji, zdarzyło jej się nawet uczestniczyć w szeroko zakrojonych działaniach w ramach Sekretnej Wojny. A wszystko po to, by zdobywać informacje. Mimo tego, Genbu Ookawa dalej pozostawał w dużej mierze tajemnicą. Jedyne co zasłyszała, to że ma moc podobną do jej własnej i że bywa nazywany "najtwardszym agentem". Cokolwiek miało to znaczyć. Nie wiedziała też co on sam wie o niej. Części swoich umiejętności w ogóle nie używała, albo nie pokazywała wszystkich możliwości użycia. Miała nadzieję, że podobnie jak w przypadku Babilończyka, zdoła to wykorzystać jako element zaskoczenia. Analizując swoje szanse i przypominając ostatnie starcie, obiecała sobie przy okazji być bardzo ostrożną w kontaktach z byłym generałem. Sympatia przestawała mieć znaczenie, gdy ktoś handluje informacjami w sposób, w jaki robi to Kito.
Po mniej więcej dwunastu godzinach miała już pewność, że jej cel jest w Sakubie. Szczerze liczyła na to, że nie będzie się spodziewał bezpośredniego ataku na własnym podwórku. Wprawdzie od zdrady minęło już niemal pół roku, ale sama, jako porucznik wywiadu, nie spodziewałaby się ataku w biały dzień, na wrogim terytorium. Być może była naiwna, ale przeświadczenie było oparte na mocnym gruncie. Zgodnie z ustaleniami, Yoven spotkał się jeszcze raz z informatorem z Optimy, a potem podstawił się jednemu z dziennikarzy jako "facet o specjalnych talentach", które chciałby pokazać za grube pieniądze. Kasumi widziała w wyobraźni, jak rudzielec chwali się swoimi zdolnościami, wprawiając w osłupienie biednego człowieka, a przy okazji świetnie się bawiąc. Zakładała, że machina szybko ruszy i ktoś zostanie wysłany do usunięcia nadczłowieka, który ściąga na siebie zbyt wiele uwagi. Z racji bliskości, tym kimś powinien być właśnie Ookawa. Oczywiście oboje liczyli się z możliwością pojawienia kogoś innego, a wtedy musieliby improwizować, nie wykluczając przy tym najgorszej opcji.
Podczas oczekiwania na rozwój wydarzeń, Yoven wreszcie miał czas, by nadrobić zwiedzanie miasta. Co prawda dostał zakaz picia alkoholu, ale i tak wyglądał na zadowolonego, przechadzając się po stolicy i pstrykając zdjęcia polaroidem. Co jakiś czas zerkał na telefon, oczekując wiadomości i prowokacyjnie skręcał w mniej uczęszczane uliczki. Kasumi obserwowała go, trzymając się na dystansie. Kilka razy włączyła na chwilę niewidzialność kombinezonu, tylko po to, by niepostrzeżenie przemieścić się wśród tłumu i znaleźć kilkanaście metrów bliżej.
Następnego dnia, chcąc ograniczyć do minimum szanse, że ktoś przypadkiem rozpozna Nagijkę, Yoven nie wychodził już poza teren hotelu. Ona sama korzystała z wynajętego po drugiej stronie ulicy biura, żeby kontrolować sytuację. Kiedy zobaczyła wchodzącego do budynku Tekkeya, serce zabiło jej mocniej. Natychmiast wybiegła na korytarz i ruszyła po schodach na dach. Tam znowu skorzystała z Kamereona X2 i przeszła po stalowym ruszcie do drugiego budynku. Zajęło jej to nie więcej niż dwie minuty, co jak zakładała, było również czasem wystarczającym, żeby cel dotarł do pokoju jej towarzysza.
Zobaczyła go, kiedy wyciągał rękę, by nacisnąć klamkę. Zatrzymała się wpół kroku na drugim końcu korytarza, sięgając do rękojeści katany. Jakby od niechcenia, zerknął w jej stronę, po czym odwrócił się zaskoczony. Poznała to jedynie po lekkim przyspieszeniu pulsu, bo jego twarz pozostała niewzruszona. Mierzyli się chwilę wzrokiem, po czym agent rozluźnił się nieco, przeżuwając ostentacyjnie gumę. Była niemal pewna, że w głowie klaruje mu się właśnie sposób działania.
- Cześć, Genbu.
- Ty? Chyba los postanowił ze mnie zadrwić…
Wyglądał inaczej, niż to zapamiętała. Był zmęczony i przybity, ale w jego spojrzeniu widniało coś niepokojącego.
- No chyba, że tak naprawdę od zawsze byłaś naszym szpiegiem, ukrywającym się jako nagijski szpieg, pod przykrywką sanbetańskiego egzekutora i właśnie postanowiłaś mi to wyjawić - wyrzucił z siebie, przyjmując niewinną minę.
Westchnęła na te słowa, nie bardzo wiedząc jak inaczej zareagować.
- Nie? To może przyjechałaś na konkurs poezji recytowanej?
- Wykonywałam rozkazy, nic więcej.
- Zgadniesz, ile mnie to obchodzi?
Wiedziała to już wypowiadając swoje słowa. Zdała też sobie sprawę, że w ogóle nie powinna rozmawiać ze stojącym przed nią mężczyzną. Powinna była zaatakować z zaskoczenia i szybko zakończyć sprawę. Czy do tego właśnie przygotowywał ją Raphael?
- Dlaczego tu jesteś? - Zapytał zrezygnowany. - Albo nie, właściwie mnie to nie obchodzi.
W ułamku sekundy, w jej kierunku wystrzelił ciężarek kusurigamy. Uchyliła się przed atakiem, uskakując w tył i dobywając jednocześnie katany, ale przeciwnik potrząsnął gwałtownie łańcuchem, zmieniając tor lotu swojej broni. Zdołała jednak wyskoczyć w górę, odbijając się przy okazji od niewielkiego stolika stojącego pod ścianą. Skracała dystans do Ookawy, który jednak nie dawał za wygraną i kontynuował natarcie, pomimo ograniczonej przestrzeni i z zaskakującą szybkością. Uniknąwszy kolejnego ciosu, sięgnęła do pasa na udzie i płynnym ruchem wyrzuciła przed siebie sztylet. Nie dotarł do celu, który momentalnie zmienił pozycję, ale dał Kasumi szansę na wypracowanie przewagi. Zdążyła przebyć zaledwie kilka metrów, gdy przeciwnik wykonał zamaszysty gest, przez co łańcuch kusurigamy, niczym bumerang, zatoczył łuk ledwo mieszcząc się w korytarzu i trafił ją w biodro. Zachwiała się lekko, ale dopadła w końcu celu i wyprowadziła szybkie cięcie, które jednak prześliznęło się jedynie po ubraniu mężczyzny. Ten z kolei już odpowiadał kolejnym ciosem, tym razem sierpem broni, który został natychmiast sparowany klingą naprędce dobytego, drugiego miecza. Curse straciła z oczu ciężarek broni przeciwnika, by po chwili poczuć jego uderzenie pod kolanami. Poczuła jak zaciska się wokół nich łańcuch. Niewiele myśląc, zanim jeszcze zdążyła upaść, odrzuciła jedną broń i chwyciła nadgarstek zaskoczonego Genbu, wykręcając go i wymuszając w ten sposób wypuszczenie broni. Drugą, wciąż dzierżącą katanę dłonią, zahaczyła o koszulę i oboje huknęli z impetem o podłogę.
Nie zdążyła zareagować, kiedy poczuła jak coś przyszpila ją do podłoża i dopiero, kiedy agent odsunął się nieco, zdała sobie sprawę, co się stało. Spod jego ubrania, a może wprost z niego, wystawały dziesiątki cieniutkich żyłek, które wbijały się równocześnie w ciało kobiety, zarysowując jej kształt i przytrzymując w nieruchomej pozycji. Miała wrażenie, że przeciwnik zastosował jej swoisty zabieg akupunktury, który niestety cholernie bolał. Nie mogła nawet drgnąć, ale wyczuła ruch w dwóch pokojach. Zza jednych drzwi wysunął się ostrożnie Yoven, celując prosto w głowę Ookawy. Ten skrył się jednak za framugą naprzeciwko i w momencie, w którym oparł się o nią plecami, z pokoju wyjrzała kobieta. Była na wyciągnięcie ręki, więc agent złapał ją za nogę i przyciągnął do siebie, jakby chciał się nią zasłonić. Sojusznik Curse odpowiedział na to strzałem w nieosłoniętą jeszcze część ciała, czyli w lewy bok, przebijając płuco. Tekkey kaszlnął krwią, a kobieta krzyknęła i spróbowała się wyswobodzić. Niestety w miejscach, w których ją trzymał, zaczęła łączyć ich dziwna narośl. Po chwili oboje oddychali ciężko, ale Genbu zdecydowanie głębiej i pewniej niż wcześniej.
- Miecz!
Yoven zareagował błyskawicznie, chwytając katanę i przecinając za jej pomocą karmazynowe żyłki. Kasumi dźwignęła się z podłogi, złapała broń i podsunęła się do przeciwnika, dotykając nieco za mocno jego rany. Jęknął z bólu, ale wyszczerzył się dziko. Chciał coś powiedzieć, ale zamiast tego ponownie splunął krwią. W tej chwili nie trzeba było mówić nic więcej. Skinęła na swojego pomocnika i zniknęli z budynku tą samą drogą, którą wcześniej przybyła.
Kiedy znaleźli się w pustym biurze po drugiej stronie ulicy, zatrzasnęła głośno drzwi. Yoven zdążył podejść do okna, więc szybkim krokiem pokonała dzielącą ich odległość i w furii złapała go oburącz za koszulę.
- Co to miało być, co?
- C-co? - Chłopak wyglądał na przestraszonego.
- Mogłeś go zabić! - Odepchnęła go z całej siły i dopiero wtedy zorientowała się, że wytarła część krwi z rąk w ubranie rudzielca. Przyłożyła więc pozostałość do ust.
- Przepraszam! Myślałem, że ci ratuję życie… czy coś - tłumaczył się, chociaż już bardziej ze złością niż strachem.
Uciszyła go gestem, wpatrując się pustym wzrokiem w przestrzeń. Oparła w zamyśleniu dłoń na biodrze i syknęła z bólu, wspominając uderzenie kusurigamą. Coś jej nie pasowało i dopiero po jakiejś minucie zrozumiała w czym tkwił problem. Zaczęła chichotać, a po chwili już głośno i niekontrolowanie się śmiać. Yoven patrzył na nią z niepokojem, ale nie miał odwagi się odezwać.
- Niewiarygodne - wyszeptała w końcu bardziej do siebie, niż do niego. - Po prostu niewiarygodne. On ma taką samą moc jak ja, rozumiesz to?
Nadal się uśmiechając, odpaliła papierosa i zaczęła krążyć po pomieszczeniu.
- A te nici czy żyłki? Te, którymi cię unieruchomił?
- Jeszcze nie wiem, ale się dowiem. Tymczasem mamy pewność, że na twoje szczęście, jakoś się uleczył - stwierdziła, wymownie spoglądając na chłopaka, który zrobił urażoną minę.
- Co teraz?
- Teraz przez jakiś czas pan Te nie będzie mógł korzystać ze swojej mocy, więc nas nie wyśledzi. Za to ja sobie posiedzę w jego głowie.
- A jak wezwie wsparcie?
- Będę o tym wiedziała.
Yoven przyglądał się jej przez dłuższą chwilę, zanim ostrożnie zapytał.
- Dobrze się czujesz?
- Świetnie.

***

Wcale nie było świetnie, ani nawet dobrze. Czuła się wręcz fatalnie. Ciągle miała zawroty głowy i nudności, więc starała się je zagłuszyć, paląc jednego papierosa za drugim. Przez kilka godzin funkcjonowała w trybie czuwania, przeczesując myśli Ookawy. Ku jej zaskoczeniu, niemal natychmiast po ich starciu skontaktował się z kimś wyższym rangą, ale po bardzo niecenzuralnych epitetach wywnioskowała, że nie dostanie wsparcia. Próbowała, zgodnie z rozkazami, wychwycić coś, co mogłoby się przydać nagijskiemu wywiadowi, ale ostatecznie uznała, że ma już dość czekania i postanowiła działać.
Wiedziała, że zastanawiał się, czy Kasumi jest jeszcze w mieście, czy zdążyła uciec. Odnalezienie celu nie należało do najprostszych zadań, ale powoli, na podstawie przelotnych myśli, w końcu go namierzyła. Yovenowi poleciła się nie wtrącać, najlepiej w ogóle, a on usłyszawszy to, sceptycznie zmierzył ją wzrokiem.
Dotarłszy na podstawie tropu do innej dzielnicy, zlokalizowała na beeperze okoliczne bary i zaglądała do każdego po kolei. Zgodnie z przysłowiem, trafiła za trzecim razem. Weszła do speluny, która skojarzyła jej się niechybnie z Tonącym Szczurem, co jeszcze bardziej zepsuło jej nastrój. Zauważył ją pierwszy i wyczytała to z jego myśli. Siedział przy pełnym kuflu piwa, gapiąc się na nią z żądzą mordu w oczach, ale nawet nie drgnął, gdy podeszła do stolika i usiadła naprzeciwko.
- Ależ ty mnie wkurzasz - powiedział lekko. - Naprawdę miałem nadzieję, że już cię więcej nie zobaczę. Skoro jednak z własnej woli przychodzisz do mnie po raz drugi tego dnia, chyba będę musiał coś z tym zrobić.
- Mam propozycję. Zagrajmy w łapki.
Szybkim ruchem wyciągnęła sztylet i wbiła go w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą leżała dłoń Genbu. Był bardzo szybki, ale nie na tyle, by całkowicie uniknąć zranienia i na ostrzu znalazła się odrobina jego krwi. Mężczyzna zareagował instynktownie, w ułamku sekundy stając w pełnej gotowości do walki i Kasumi podążyła jego śladem. Był wściekły i wokół niego powietrze zrobiło się najpierw ciężkie i gęste, by następnie wybuchnąć krwistą czerwienią. Kilka osób znajdujących się w pomieszczeniu z krzykiem wypadło na zewnątrz, pozostawiając dwójkę nadludzi samym sobie. Rycerka poczuła, że wzbiera w niej dzika złość, której nigdy wcześniej nie doznała i sama wywołuje podobną demonstrację siły. Jej własna aura zamigotała słabo, mieniąc się wszystkimi kolorami tęczy, po czym pękła niczym bańka mydlana, pozostawiając po sobie jedynie ciszę i zadziwienie obojga szpiegów.
- To było naprawdę dobre! Prawie ci się udało!
- Dość!
Oblizała ostrze sztyletu i błyskawicznie posłała go w kierunku przeciwnika, który jakby przewidując ten ruch, utworzył przed sobą krwistą, kryształową tarczę. Broń odbiła się od niej z impetem, a Genbu wyskoczył zza niej z taką szybkością, że ledwo zdążyła uniknąć ciosu dziwnym szpikulcem. Zniknęła z oczu, by pojawić się tuż obok, atakując dobytymi mieczami plecy oponenta. Trafiła, tnąc po łopatkach, ale zamiast spodziewanych obrażeń, usłyszała jedynie ostry dźwięk i brzeszczoty zjechały po kryształowej zbroi. Zaskoczona, zwiększyła dystans.
Tekkey odwrócił się wolno, a w jego głowie rodziły się dziesiątki chorych myśli. Znowu poczuła mdłości, jakby krew, której spróbowała była zgniła i trująca. Podobnego stanu nie doświadczyła nawet tworząc więź z Blightem, którego szaleństwo zdawało się być poza jakąkolwiek kontrolą. Może przesadziła, przyjmując dwie dawki w tak krótkim czasie? Nagle jej przeciwnik podniósł rękę, a rycerka rozpoznała w ostatniej chwili rękawicę Ryoushi. Po raz kolejny zdążyła wykonać unik, przetaczając się do wypuszczonego wcześniej sztyletu i delikatnie raniąc o niego wierzch dłoni. Ruch ten był ryzykowny i dał przeciwnikowi czas na wystrzelenie w jej kierunku krwistych macek. Dwie z nich owinęły się wokół przedramion, ciągnąc je ku górze. Omal nie wypuściła mieczy, ale prowokując paraliż Ookawy, zdołała je utrzymać w słabnącym uścisku. Mężczyzna zatoczył się lekko, a jego wytwory zakołysały się razem z nim, obijając o pobliskie meble. Jedna z nich z hukiem roztrzaskała drewniany stół, przy którym wcześniej siedzieli. Rozjuszony do granic możliwości Genbu nadal utrzymywał się na nogach i kiedy na jego ustach zagościł krzywy uśmiech, Kasumi doskonale wiedziała co ma zamiar zrobić.
Widziała to jakby w zwolnionym tempie. Dyskretne sięgnięcie do pasa, wyciągnięcie zawleczki i niewielki kształt lecący w jej stronę. Po raz pierwszy w życiu spróbowała połączyć wszystkie uniki, przesunięcia i nadludzkie techniki, których nauczyła się w Sanbetsu i z przerażeniem odkryła, że nie jest to możliwe. Podmuch wyrzucił ich oboje kilka metrów dalej, a bar stanął w płomieniach. Jej dłoń powędrowała do kieszeni spodni po tabletkę, która miała zniwelować potworne obrażenia. Wiedziała, że przeciwnik nadal chce walczyć i że nie może sobie pozwolić na utratę przytomności. Z wielkim wysiłkiem pogłębiła jego niedowład, a później podniosła się chwiejnie. Wyczuła na zewnątrz przerażonych ludzi i zrozumiała, że musi się wkrótce ewakuować. Musiała jednak zdobyć więcej krwi na przyszłość. Podeszła więc do leżącego pod ścianą Tekkeya i ostatnim sztyletem, który jej pozostał, nacięła jego dłoń. Ta nagle zacisnęła się kurczowo na ostrzu, a mężczyzna uniósł głowę i spojrzał na nią oczami jasnymi niczym śnieg.
- Nie uciekniesz.
Płomienie zajmowały coraz większą powierzchnię i zaczynało robić się gęsto od dymu. Rycerka szarpnęła w górę rękojeść, jednocześnie potęgując wszystkie efekty wywierane na przeciwniku. Nie miała pojęcia jakim cudem wciąż się poruszał, ale tym samym zniknęło w niej całe poczucie winy, które mogłaby kiedykolwiek odczuwać. Wspierając się o drewniane filary, dotarła do wyjścia w momencie, w którym pojawił się przy nim Yoven. Wpadła mu w ramiona, łapiąc jednocześnie powietrze z ulicy.
- Bogowie...
- Krew - powiedziała, a chłopak zrozumiał.
Słyszała w oddali sygnał nadjeżdżającej straży pożarnej i policji. Straciła przytomność kilka chwil później.
   
Profil PW Email
 
 
^Tekkey   #2 
Generał
Paranoia Agent


Poziom: Genshu
Stopień: Shogun
Posty: 536
Wiek: 34
Dołączył: 24 Cze 2011

Przepraszam za potworne spóźnienie. Uznaje mój błąd, posypuje głowe poipołem. Zrozumiem też, jeśli zechcecie uwzględnić to w ocenach.


Curse 2715道力
Tekkey 3460道力
Bonusowa Rozpiska Statystyk


Niech żyje bal II



To znowu był jeden z tych realistycznych snów. Od niedawna nawiedzały wyczerpanego nadczłowieka coraz częściej i zawsze były mile witanym wytchnieniem, gwarantowały choć odrobinę prawdziwego wypoczynku. Wszystko było lepsze od chaotycznej zbitki obcych uczuć, pragnień i potwornego, przeszywającego na wskroś przerażenia, którymi Symbiont zwykle wypełniał głowę swego gospodarza, ledwo ten zamknął oczy.
Jak to w marzeniach, otoczenie było cokolwiek niewyraźne. W krainie po drugiej stronie lustra najwidoczniej liczyła się tylko Ona, istota prawdziwie anielska. Może nie miała skrzydeł, ale jej porażająca uroda nie mogła pochodzić z tego świata. Wydawała się drzemać, wspierając wąski podbródek na alabastrowej dłoni. Fala złotych kędziorów opadała na jej twarz słodkiego dziecka, przesłaniając oczy. Nie wiedzieć czemu był pewien, że były niebieskie. Jak niebo, jak chabry, jak… godło Nag. Skojarzenia przyszło nagle i zatruło piękny obrazek nutką jadu. Cichy głosik rozsądku kazał raz jeszcze przyjrzeć się kobiecie. Jak na zawołanie piękność uchyliła powieki i to przelało czarę goryczy. Od cebulek włosów o niewłaściwej barwie, przez jasną karnację oraz błękit źrenic, wszystko było barbarzyńskie. Nie na miejscu.
Spytała o coś, łagodnym i melodyjnym głosem, a Tekkey potrafił myśleć tylko o tym jak uciszyć ją już na zawsze. Zanim zdradziecka krew płynąca w jej żyłach doprowadzi do kolejnej tragedii. Głos rozsądku zgadzał się w pełni. Jeden dobry chwyt, szarpnięcie w bok i wiotka ptasia szyja pęknie. Agent sprężył się do skoku.
To zabawne, jak najmniejsze detale często przesądzają o przyszłości. Uderzył go nieważny w świecie fantazji drobiazg. Rozśmieszył absurd sytuacji. Czy to nie zabawne – niewinny anioł uzbrojony w rewolwer?
Ta odrobinę trzeźwiejsza myśl przeraziła szpiega do szpiku kości. Nie dość, że znowu stracił kontrolę, to dziewczyna coś podejrzewała. Senna lekkość bezpowrotnie odpłynęła, znowu był więźniem świata podlegającego następstwie przyczyny i skutku. Pozostało wypalające nerwy uczucie płonącego gniewu, napędzane przez komórki Izumy.
- Przepraszam, niedosłyszałem – odpowiedział, siląc się na spokój.
Tengoku przecierała oczy z ze zwykłym u niej ni to nieporadnym, ni to zalotnym wyrazem twarzy. Pozory. Jej druga dłoń nadal spoczywała pewnym chwytem na kolbie rewolweru w skórzanym olstrze. Sądząc po ułożeniu rękojeści, lufa celowała wprost w mężczyznę.
- Pytałam czy już się obudziłeś. Tuż po starcie padłeś jak kłoda. Jeju, też chciałabym mieć tak mocny, zdrowy sen!
A to dobre, wzięła jego omdlenie za przejaw dobrej kondycji.
- Nie ma czego zazdrościć, naprawdę. Czy to naprawdę konieczne? Mówię o broni. Czuję się trochę nieswojo.
Lufa opadła wreszcie i chuunin mógł odetchnąć. Jounin przeczesała palcami włosy, czym tylko bardziej rozwichrzyła strzechę na głowie.
- Przepraszam, całkiem o tym zapomniałam. „Śpij z palcem na spuście” – rzekła, jakby to wyjaśniało wszystko. – Powiedz mi, Genbu, czemu mam złe przeczucia za każdym razem kiedy mamy się spotkać?
Zamarł, aż nazbyt dobrze znając odpowiedź. Jeszcze raz przeciągnął wzrokiem po jej nie-sanbeckiej fizjonomii. Nadal czuł instynktowne rozdrażnienie. To symbiont tak źle na nią reagował, czy tylko potęgował i wyzwalał uprzedzenia już tkwiące w głowie nosiciela?
Tak czy inaczej, obaj musieli ścierpieć niemiłe towarzystwo. Przynajmniej na razie. Nadal potrzebowali jej pomocy.
- Skoro już o przepowiedniach mowa. Jeśli w Arkadii wszystko pójdzie po naszej myśli, chciałbym panią prosić o małą przysługę. Jedna przepowiednia dla mnie. W wybrany przeze mnie dzień. Proszę?

***


Rycerz zawirował w błyskawicznym piruecie. Drugim. Trzecim. Tuż potem zasypał wrogów huraganem absurdalnie widowiskowych ciosów, dekapitując na koniec sekwencji ostatniego wyimaginowanego przeciwnika jednym czystym cięciem.
- Tak właśnie pokonałem szczep babilońskich kanibali w Aztecos – objaśnił Yoven z szerokim uśmiechem.
Lekko zdyszany młodzieniec triumfalnie uniósł MonoOstrze ponad głowę i wywijał nim groźnie, w równie nieskoordynowany sposób w jaki wykonywał poprzednie popisy. Nie miał do broni białej za grosz talentu. Mimo to stadko podziwiających inscenizację dziewcząt zaklaskało z entuzjazmem. Przekrzykiwały się nawzajem, a on cierpliwie zmyślał wszelkie detale misji, których ujawnienia się domagały.
- Tak. Dw… Czterdziestu bez mała. Co to za pytanie: czy się bałem? Moja droga panno, dzielny Nagijczyk z mieczem przy boku rozgromiłby i czterystu. Nie, wykułem go własnymi rękoma z serca upadłej gwiazdy. Nazywa się „Świt”. Kiedy macham nim naprawdę szybko, o tak…
Zademonstrował.
- No, tym razem nie wyszło. Nie wiem, może światło jest nie takie jak trzeba? W każdym razie, gdy walczę nim w samo południe, całkiem na serio, za Świtem ciągną się miniaturowe tęcze. Ręczę na honor, że to prawda!
Przez chwilę sycił się ich zachwytem, ale jak we wszystko co dobre, szybko ktoś się wtrącił.
Tenże ktoś złapał go za ramię i bezceremonialnie pociągnął za sobą.
- Wypożyczę go na chwilę – ogłosiła Curse, mijając grupę fanek.
Gdy tylko kobieta odrobinę rozluźniła chwyt, rycerz przystanął. Stuknął obcasami i huknął co sił w płucach, salutując.
- Obowiązek wzywa, moje panie. Ku chwale Cesarza!
Echa rozmowy rozchichotanych dzierlatek odprowadzały ich jeszcze długo.

***


- Twoja wiedza o Nag jest bardzo wybiórcza, Kasumi. Nie znasz podstawowych idiomów kulturowych, rzeczy które za oczywiste uzna każde tutejsze dziecko. Za długo mieszkałaś na obczyźnie – ocenił Raphael.
- Jestem rycerzem, nie pisarzem. Nie zamierzam pisać książek o Nag, tylko walczyć w jego obronie. A z tym sobie już radzę, dziękuję bardzo.
- Nie ma nic smutniejszego, niż ignorancja młodego pokolenia. Nag to nie Sanbetsu. Tam panuje kult pieniądza, sukcesu. Byle gwiazdka filmowa czy szemrany finansista może być zaliczany do elity. My uznajemy arystokrację – rządy najlepszych. Szlachta zdobyła obecną dzięki pokoleniom wiernie służących sprawie Cesarstwa. Jesteś teraz porucznikiem cesarskiego wywiadu, Kasumi. Pion Shinobi rządzi się innymi prawami niż Inpu. Żeby zrobić karierę musisz poznawać wpływowych ludzi. A nigdy tego nie dokonasz, nie znając etykiety i ceremoniału dworskiego. Bez nich, zawsze będziesz tylko prostaczką wpuszczoną na salony.
- Nie podoba mi się dokąd zmierza ta rozmowa. To oferta nie do odrzucenia? Jestem w domu. Obiecałeś mi wolność. A ciągle wymagasz ode mnie kolejnych poświęceń.
- To szansa, nie obowiązek. Sama zdecydujesz. Niedługo zostaniesz zaproszona na okolicznościową uroczystość na prowincji. Postaraj się zrobić dobre wrażenie. To drobna szlachta, ale stara i dumna. Możesz się wiele od nich nauczyć. Musisz potrafić zachować się swobodnie w towarzystwie szlachetnie urodzonych, ubierać się odpowiednio do statusu i hmm… bawić na poziomie. Obawiam się, że regularne żłopanie w najgorszych spelunach chrzczonego piwa wraz z pospólstwem, żołdakami i zwykłymi kryminalistami, nie należy do stosownych dla młodej damy rozrywek.

***


Tora miała złe przeczucia co do tej eskapady od samego początku, gdy tylko zastała na progu swego mieszkania eleganckiego służącego we fraku. Sypiąc uprzejmościami, wręczył jej list nakreślony na wyperfumowanym, ozdobnym papierze. To był pierwszy raz, gdy na własne oczy widziała kopertę zalakowaną pieczęcią herbową odciśniętą w wosku. Na widok insygniów Yoven zaczął zachowywać się radośnie niczym dzieciak sklepie z cukierkami. Nie od razu, ale uległa jego namowom i wespół z rudzielcem wybrała się na bal, choć nie w wieczorowej kreacji, o przybycie w której była proszona. Paradny mundur mógł nie być najlepszą opcją, niedopasowany ciuch pospiesznie pobrany z kwatermistrzostwa uciskał ją wszędzie, a w kilku miejscach szczególnie, ale przynajmniej mogła dzięki niemu zachować przy sobie katanę. Bez niej przy boku nie czułaby się kompletna.
Przybyli modnie spóźnieni. Mimo to uczyniono wszystko, żeby każdy zauważył wejście nowych gości na salę bankietową. O krok za nimi podążał herold wykrzykujący stopień wojskowy i nazwisko Tory. Gospodarz powitał ich serdecznie, dobrodusznie kazał nie przejmować się brakiem zalecanego ubioru i zachęcił do zabawy. Jej towarzysz natychmiast wpadł w szampański nastrój, za to Curse nieustannie nawiedzały echa słów Raphaela i ku swej zgryzocie musiała przyznać im rację.
Dawniej, przed powrotem do ojczyzny, często uczestniczyła w podobnych przyjęciach. Status armii Sanbetsu nigdy nie był szczególnie wysoki w administracji oraz kręgach towarzyskich. Jako porucznik, była traktowana jak urzędnik państwowy średniego szczebla i bez wysiłku mogła wtopić w tłum znaczniejszych od siebie gości. Lubiła z boku obserwować życie ludzi, patrzeć na bawiące się elity.
Nie wiedzieć czemu, po przeprowadzce do Nag nie praktykowała tego hobby na rodzimym gruncie. W zamku z miejsca stała się obiektem zainteresowania, a odwrócenie ról było bardzo niekomfortowe. Może zawsze podświadomie obawiała się właśnie takiej sytuacji. Nieustannie czuła na sobie spojrzenie wielu cudzych oczu. Gdy starała się na nie odpowiedzieć, ludzie uciekali wzrokiem. Za plecami pokazywali ją sobie, zupełnie nieświadomi tego, że obserwowana świetnie zdaje sobie z tego sprawę. Czuła się jak dziwoląg oprowadzany na łańcuchu po cyrkowej arenie.
A to był jedynie początek. Później zaczęły się kurtuazyjne podchody, próby nawiązania z nią kontaktu. W tej materii po cichu liczyła na pomoc towarzysza, ale zawiodła się na całej linii. Wywiało go gdzieś, dopiero kilka godzin później dowiedziała się, że pan zamku był także dumnym ojcem siedmiu ładnych córek. Ona sama niestety miała niewielkie pojecie o meandrach dworskiej etykiety i jej skomplikowanych regułach. Wygłupiła się przez to nie raz. W końcu ku jej uldze przestały się pojawiać nowe osoby pragnące nawiązać znajomość. Niewielka pociecha, bo oprócz spojrzeń zaczęły otaczać Torę także szepty. Milkły gdy zbliżała się do ich źródła, by tuż za jej plecami wybuchnąć ze zdwojoną mocą. Co gorsza, często towarzyszyły im tłumione parsknięcia śmiechu.
Jeśli nie po dobroci… Korciło ją by jednego czy dwóch dowcipnisiów tu i teraz wyzwać na udeptaną ziemię. Nieważne jak wielki wywoła skandal. Jest wolna od reżimu konspiracji i po tylu latach może być sobą. Nikt nie będzie jej poniżał. Szczególnie nie teraz, gdy wreszcie powróciła do domu.
Przed podjęciem drastycznych działań wolała mimo wszystko skonsultować się z jedyną przyjazną duszą w okolicy. Po krótkich poszukiwaniach znaleźli dość odludne miejsce na jednym z balkonów wieży z dala od ciekawskich uszu. Jednak mając przed oczami szczery entuzjazm kolegi, Tora zdecydowała się nie obciążać go swymi problemami. Niech ma tę swoją noc cudów i magii. Będzie musiała jakoś przełknąć urazę.
- Coś nie tak? Nie wyglądasz jakbyś dobrze się bawiła na tym zacnym przyjęciu. – Yoven popijał szampana na przemian z dwóch trzymanych kieliszków.
- Ty za to przeciwnie. Chociaż nigdy nie byłeś w Aztecos – wytknęła żartobliwie Kasumi.
- One też nie. – Wzruszył ramionami. – Pewnie nigdy tam nie trafią. A teraz do końca życia będą mogły opowiadać, że spotkały kogoś kto był.
- Miecz to nie zabawka. Jeszcze chwila i czyjaś głupia głowa potoczyłaby się po ziemi. Przy odrobinie szczęścia twoja, a nie jednej z tych kwok. Żałuję, że ci go pożyczyłam.
- Nie „miecz” tylko „Świt”. Nie uważałaś? – zażartował, usiłując rozładować napięcie.
- Staram się zapomnieć. Szczególnie po usłyszeniu tego fragmentu o tęczy. MonoOstrze to przedmiot. Narzędzie do zabijania. Kiedyś wyszczerbi się albo złamie w walce. Nie ma sensu się do niego przywiązywać.
Zatrzymał się i spojrzał na nią z nagłą powagą.
- Nie lekceważ potęgi opowieści! To element naszej kultury. Myślisz, że legendarny „Smokobójca” to naprawdę był magiczny oręż? A Sigurd uczynił go takim dzięki swojej legendzie.
- To nie ma sensu. Zresztą ten twój „Świt” u boku zawdzięczasz wyłącznie temu, że dwie bronie nie pasowały mi do galowego munduru. Jutro wraca do mnie. Wasza wspólna saga urywa się w tym miejscu.
Rudzielec wyszczerzył się od ucha do ucha.
- No to lepiej żebym dobrze wykorzystał ten czas. Na pewno wszystko w porządku?
- Nie musisz mi matkować – Parsknęła śmiechem Curse. – No, idź już. Twoje głupie gąski czekają.
Zmęczona długim, wyczerpującym dniem, z prawdziwą radością uległa ulubionemu nałogowi. Dopiero otoczona papierosowym dymem zdołała się zrelaksować na tyle, by docenić zapierający dech w piersiach widok. Zamek wzniesiono na szczycie wzgórza dominującego nad okolicą, daleko w dole za niższymi partiami ogrodów meandrowała błękitna wstążka rzeki, ginąc pomiędzy plamami ciemniejszej zieleni okolicznych lasów. Może nawet posiedziała by tak sobie dłużej, w samotności chłonąc piękno, ale wyczuła, że z wnętrza budynku ktoś nadchodzi. Wyraźnie obrał sobie za cel jej balkon. Wydawał się zaskoczony jej widokiem, ale nie cofnął się. No trudno, jakoś się nim podzielą. Gdy tylko się zbliżył spytał ochrypłym, pijackim głosem.
- Uszanowanie, panienko. Czy tańczyłaś kiedyś z diabłem w bladym świetle księżyca?

***


Ookawa załomotał w drzwi. Za nimi wyraźnie wyczuwał Aotaro. Jounin właśnie w pośpiechu mościł się na materacu antyodleżynowym. Jeszcze chwila i wejdzie w trans.
- Szefie, wiem że tam jesteś. Mam sprawę. Pilną!
Starszy agent mało dyplomatycznie pokazał mu przez ścianę międzynarodowy znak pokoju. Pewnie odruch, zapomniał z kim ma do czynienia. Dotarło to do niego niemal natychmiast. Nawet trochę się zawstydził, bo jego policzki nagle nabiegły świeżą krwią. Ignorując hałas, wrócił do przerwanych przygotowań. Ciało zwiotczało, gdy opuściła je dusza. Uleciał gdzieś, równie dobrze można było teraz mówić do ściany.
Trzeba przyznać, że wiązanka przekleństw jaką w tym momencie skomponował Tekkey była pod wieloma względami innowacyjna. Wygarnął w niej drzwiom przełożonego wszystko co mu od dłuższego czasu leżało na wątrobie. I to na różne tematy.
- Skończyłeś? – odezwał się po wszystkim cichy głos zza jego pleców.
Srebrzysty fantom Aotaro stał tuż za nim, z morderczym uśmiechem na ustach. Niedwuznacznie ugniatał pięści. Sytuacja z rodzaju mów albo giń, najwyraźniej.
- Szefie, chcę wrócić do Nag. Z powodu Curse.
Genbu dostał w twarz tak, że przeszorował kilkanaście metrów po podłodze. Okrągłe oczy patrzyły na niego z góry z mieszaniną gniewu i litości.
- Czy ja już kiedyś nie mówiłem co ci zrobię za dalsze drażnienie Cesarstwa? Żadnej głupiej zemsty. To prowadzi donikąd. Nie!
- Ja nie pojadę tam szukać zemsty. Chcę ściągnąć Curse z powrotem do Sanbetsu! Muszę mieć więcej informacji. O niej, jej mocach. Przecież nadal gdzieś to mamy, nie miała czasu ich usunąć. Mam plan, potrzebuję tylko sposobności do wcielenia go w życie. Data i miejsce, gdzie będę mógł ją znaleźć. To wszystko o co proszę.
- Gówno! Pojedziesz, namieszasz jeszcze bardziej i dasz się głupio zabić, a cały twój bajzel będę musiał sprzątnąć ja. Dobra, chciałeś ode mnie jakiejś głupiej misji, by skończyć kuratelę. Masz żyć długo i szczęśliwie, jak najdalej od Nag. To rozkaz.
- Szefie, spójrz na mnie. - Przybrał ponury, fatalistyczny ton. Wiedział, że trafi nim do drugiego nadczłowieka. - Czy ja wyglądam jak okaz zdrowia? Nie, złapałem coś znacznie gorszego od raka, co zżera mnie od środka. Medycyna nic tu nie pomoże. Albo spróbuję zrobić coś dobrego dla większej sprawy, może i zginę, albo i tak zdechnę za kilka miesięcy w szpitalnym łóżku. Na moim miejscu co byś wybrał, szefie?

***


Tekkey poczuł lekką satysfakcję z faktu, że jednocześnie rozbawił i skonfundował byłą koleżankę po fachu. To dobrze. Uśmiechnięci ludzie są mniej skłonni do natychmiastowego ataku.
- I co to ma znaczyć? – spytała bez wrogości.
Widać jeszcze nie przejrzała kamuflażu.
- Tak mi się jakoś powiedziało. Ładnie nawet. Szkoda, że dzisiaj księżyca nie ma. Może i tak zatańczymy?
- Bez urazy, ale nie mam zwyczaju z nieznajomymi.
Odsunęła się lekko, wyraźnie zwiększając dystans. A już przez chwilę zdobył jej sympatię, szkoda.
- To nie powinien być problem, Curse – odpowiedział, nie siląc się już na obcy akcent.
Jacy przewrażliwieni ci rycerze. Jednak sięgnęła do rękojeści katany. Trudno, spodziewał się i takiej reakcji.
- Hej, spokojnie! Chcę pogadać. Nie rób sceny – syknął, przytrzymując jej dłoń.
Puścił i odsunął się krok w tył.
- Kim jesteś? - Dla odmiany, teraz wrogość wprost promieniała z jej głosu i postawy.
Agent uśmiechnął się paskudnie. Był chyba lekko przeczulony na punkcie swego wątpliwego dobrego imienia i famy. Szczególnie po Fabryce Draugów i licznych przejęzyczeniach Genkaku.
- Nie wiesz? Dam ci wskazówkę. Zabawny fakt numer jeden: moja kama jest blisko trzy razy krótsza od twojej katany i nie muszę się szarpać z pochwą. A stoimy na wąskim balkonie. Wyciągnij wnioski.
- Tekkey? – spytała, jakby to nie było oczywiste.
No, może i nie było. Nosił teraz maskę starego człowieka. Zwykle umocowałby ją do twarzy własną krwią, metoda szalenie efektowna i bez efektów ubocznych. Teraz zapach grubej warstwy kleju charakteryzatorskiego nałożonego na twarz kręcił go w nosie. Każdy szpieg bez słowa skargi musi znosić niewygody i gotowy jest poświęcić się dla powodzenia misji. Po raz pierwszy od niezliczonych dni Genbu zrezygnował z jedwabiście gładkiego ubioru utkanego z krwawej tkaniny. Z konieczności zastąpił go zestawem garniturowym z szorstkiej wełny. Przestąpił z nogi na nogę. Już czuł tworzące się otarcia. Wszystkie te cierpienia po to, by zbliżyć się do eks-agentki na mniej niż trzysta metrów. Nie chciał jej spłoszyć.
- Fakt numer dwa. Cywilizowani ludzie najpierw rozmawiają, dopiero potem próbują się pozabijać. Wyluzuj trochę. Dam ci znać zanim podejmę procedurę eksterminacji. Z tego co wiem, potrafisz wyczuć kłamstwo, tak jak i ja. Więc bądź pewna, że mówię poważnie. Ale jeśli spróbujesz wyciąć ten sam numer co w Renedze, zaczniesz uciekać, zabiję wszystkich obecnych na zamku. A potem zrobię to samo w najbliższej wiosce, o tam. – Wskazał palcem pas światełek na horyzoncie.
- Blefujesz. Nag okazało łaskę w sprawie ataku Fabrykę, ale tego wam nigdy nie daruje. Rozpętasz wojnę dla osobistej zemsty?
- Nic mnie nie obchodzi, co sobie Cesarz o tym pomyśli. Ja nie blefuję. Do twarzy ci w nowej fryzurze. Wyglądasz olśniewająco. Nagijski klimat zdecydowanie ci służy. Dostrzegasz różnicę? - Uśmiechnął się kpiąco.
- Dziękuję, to było bardzo miłe z twojej strony. – Skrzywiła się sarkastycznie. – To o czym chcesz porozmawiać póki jeszcze się nie zabijamy?
Agent oparł się o barierkę, i wykonał zachęcający gest wobec byłej koleżanki. Nie skorzystała z zaproszenia. Palce nadal zaciskała na oplocie miecza, ale wydawała się już odrobinę spokojniejsza.
- No wiesz, nic szczególnie oryginalnego. Te same pytania, które przy ponownym spotkaniu musiał ci zadać biedny Coltis. Tak, o nim też wiem. – Przybrał przesadnie melodramatyczną pozę. - Curse, dlaczego to zrobiłaś?
- Bo jestem rycerzem. – Przewróciła oczami.
- Tyle już wiem. Shion wspominał też o twoim ojcu. Ale gdy pogrzebałem w aktach, okazuje się, że przebywałaś w naszym kraju od wczesnego dzieciństwa. Pamiętasz to stare porzekadło, dedykowane w zasadzie wszystkim nacjom: „taki z ciebie barbarzyńca, ale ubierasz się jak Sanbeta, używasz broni jak Sanbeta, ale nigdy nim nie będziesz”. Ty byłaś jedną z nas, Sanbetką. Spójrz na mnie, spójrz na siebie, spójrz na nich. Zastanów się z kim więcej cię łączy. To po co tu dzisiaj jesteś, tresura na modłę nagijską, to jest regres. Miałaś dowód: nigdy nie będziesz tu pasować, oni cię nie zaakceptują.
- Byłam jedną z was, agentką. Ale Sanbetsu nigdy nie było moim domem. Nag nim jest. Zawsze było. To sprawy prywatne. Nie twoja sprawa co myślę. Dość tych pytań.
Rozłożył ręce w pojednawczym geście.
- Jeśli nie teraz, to kiedy? Jutro już raczej mi nie odpowiesz. Próbowałem otworzyć ci oczy, nie wyszło. No trudno. Poddaję się. Niech przemówi przemoc.

***


Curse odsunęła się kilka kroków i powoli dobyła katany, cały czas wyczekując ataku. Mimo buńczucznej deklaracji, Tekkey przez cały ten czas pozostał kompletnie bierny. Opierał się jak i przedtem o barierkę balkonu i jedynie uśmiechał lekko spod starczej maski. To nie pasowało do jego profilu.
- To gdzie ta przemoc? Zamierzasz walczyć czy nie?
Spojrzał na nią dziwnie. Lekko wychylił się w tył przez balustradę i zerknął w dół. I raz jeszcze na Curse.
- Odpowiesz na jeszcze jedno pytanie?
- Nie.
- A jak dam ci ważną wskazówkę na temat tego jak nie możesz mnie pokonać? Nie to, że ci odpuszczę, ale będzie ci łatwiej.
- To co chcesz wiedzieć? – dość podejrzliwe spytała Kasumi.
- Gołym okiem widać, że ten balkon jest tylko doklejony do starszej budowli. Któreś z nas mocniej tupnie i lecimy w dół. . Nawet nie wiesz jak zdziwiony byłem, gdy cię na nim zastałem. Wierzysz w przeznaczenie? Niezależnie od tego co zrobimy, ten balkon dzisiaj spadnie. Na nas, czy z nami, nie ma znaczenia
- Nie wiem czy wierzę. Serio, właśnie na to zmarnowałeś swoje pytanie?
Wzruszył ramionami i ze stoickim spokojem rozciągną pojedynczą krwawą nić pomiędzy uniesionymi nad głową palcami wskazującymi.
Tora wyraźnie kalkulowała co to za pułapka.
- No, tnij. Nie będę robił uników. Jeśli ci się uda, trafisz głowę i możesz walkę wygrać jednym atakiem. Ja dotrzymuję słowa.
Z niedowierzaniem wypisanym na twarzy złożyła się do uderzenia. To był precyzyjny cios, z góry i lekko po ukosie w prawo. Nie miał prawa chybić, a jednak odbił się od elastycznego sznurka nie grubszego niż włos. Tekkey szykował się już by wyjaśnić. Nim miał szansę, rycerka miękko obróciła katanę i cięła poziomo, wprost w kark. Zatrzymała się na tekkai, a agent zniecierpliwionym ruchem odtrącił ją w bok. Nagijka odskoczyła skonsternowana. Nie popłynęła ani kropla krwi.
- Zrobię co zechcesz, tylko nie trzęś tym cholernym balkonem! Zabawny Fakt numer trzy. Zwykła stal nie zadziała. Po prostu. Zabawny Fakt numer cztery. Twój miecz jest dla mnie tępy jak kij od miotły. Ale za to ostatnie wisisz mi dodatkowe pytanie. Uszkodziłaś mi garnitur, a tani nie był.
Zbliżył się do niej, nic sobie nie robiąc z jej odruchowej gardy. Wszedł do wieży balkonu, nareszcie związując krwawą nicią opuszczone dotąd włosy w zwykły czub.
- Na twoim miejscu zgłosiłbym się do chłopaka z MonoOstrzem. A nuż pomoże. Ja poszukam nam jakiego bezpieczniejszego miejsca na wyrównanie porachunków. Chyba nie powinnaś mieć problemu ze znalezieniem mnie, co? Tylko pamiętaj, cały zamek pełen jest zakładników. Mam zatarg tylko z tobą. Nie tknę ich palcem, jeśli będziesz zachowywać się rozsądnie.

***


Dźwięki zderzającego się raz po raz żelaza wypełniały pomieszczenie. Tekkey wybrał na miejsce konfrontacji największe pomieszczenie jakie wykrył skan beepera. Początkowo uważał, że to bożnica poświęcona Oumenowi, ale ślady niedawnego odarcia ścian z ornamentów i świeża krew rozlana na ołtarzu ujawniały prawdę. Ludność naprawdę wróciła do kultu starych bogów. Będzie musiał spytać Curse, czy i ona należy do tych neopogan.
Prawdziwa walka nie ma nic wspólnego z wystudiowanymi sekwencjami, które można podziwiać w filmach. Nie jest też tańcem, jak to często powtarzają autorytety. Niemniej gdyby ci mądrzy mistrzowie mogli ujrzeć tamtej nocy wydarzenia we wnętrzu kaplicy, musieli by zmienić zdanie i ponownie zostać uczniami.
Rzadko zdarza się, by dwójka agentów spotkała się na polu prawdziwej batalii. Jeśli nawet, zazwyczaj istnieje między nimi dysproporcja prędkości. To zazwyczaj jest rozstrzygające w konfrontacji dwóch adeptów technik eisai, najbardziej ze wszystkich mocarstw skupiających się na sztuce unikania ciosów. Te najrzadsze z rzadkich przypadków, gdy staje przeciw sobie dwoje Sanbetów o podobnych warunkach fizycznych, zawsze stają magicznym tańcem na samej krawędzi śmierci. Pełnym gwałtownych przeskoków tuż pod ostrzem broni przeciwnika i płynnych uników pod nawałnicą ciosów. Nigdy w poświadczonej historii nie starła się jeszcze dwójka agentów obdarzona mocami sensorskimi, których marną namiastką jest forma hakuen. Ta dwójka walczyła jak natchniona, nie gubiąc oponenta nawet na sekundę.
Tora młynkowała dwoma mieczami. Atakowała się i broniła jednocześnie, zbijając ataki Tekkeya. Ceną za to była jeszcze mniejsza siła jej ataków, a już dzierżąc katanę oburącz nie potrafiła przebić się przez technikę obronna oponenta. Ten wywijał łańcuchem, zasłaniając się przed razami katan i raz po raz posyłał w sierp kamy, ciężarek fundo albo oba naraz w stronę przeciwniczki. Rykoszetowały dziko, zawsze podążając tropem celu kierowane sprawną ręką mistrza stylu Kasanemanji-ryuu. Był jeszcze jeden nadczłowiek obecny w tym spotkaniu. Ni to uczestnik, ni to widz. Yovena zginało w pół ciśnienie krwistoczerwonej aury Ookawy. Wlókł się po obrzeżu pola widzenia, ciskał odłamanymi z ławek szczapami albo luźnymi elementami wyposażenia. Uparcie usiłował przy tym odzyskać Colta, raz po raz wybijanego mu z dłoni przez dystansowe ataki agenta. Czasem nawet zanim kula trafiała w napięte mięśnie. Jakby nie było, dał słowo, że nikomu postronnemu nie stanie się krzywda. Choć nie był zbyt pomocny, rudzielec skutecznie dekoncentrował Sanbetę, nie pozwalając mu w pełni wykorzystać wyraźnej przewagi w technice walki. Co z tego, że kilka razy udało mu się oplątać łańcuchem i wyszarpnąć jedną z broni Rycerki, skoro natychmiast doskakiwała do niej z prędkością rozmazującą jej sylwetkę w oczach, a on musiał w tym czasie kłaść priorytet na pacyfikowanie jej przyjaciela. Postrzał w głowę mógłby być groźny.
Co dosyć niezwykłe jak na nadludzi, niewiele było w tej potyczce eskalacji mocy.
Poza pojedynczą nicią wiążącą my włosy, Genbu nie przejawił nic więcej ze swych zdolności. Wiedział dość, by bać się mocy oponentki. Nie zamierzał dawać zaś Kasumi długo czekała na stosowny moment. Akcelerowana do granic swoich możliwości zacięła się w biegu własnymi mieczami, rozchlapując na nich krew. Genbu ledwie uniknął rozbryzgu, to wtedy po raz pierwszy musiał użyć skoku komety. Kobieta wydawała się zaskoczona, ale szybko dostosowała się do dłuższych uników.
Po tym walka weszła na zupełnie nowy poziom, ten na którym wbrew najszczerszym chęciom młody rycerz nie potrafił już za nimi nadążyć. Walczący stali się niewiele więcej niż rozmazanymi smugami, pojawiającymi się na ułamek sekundy w jednym miejscu, w następnej przeskakującymi w kolejne w pościgu lub ucieczce. Curse wyraźnie słabła, jej zniknięcia stawały się coraz krótsze i mniej precyzyjne. Tekkey przeciwnie, wydawał się w pełni sił. Za to jego broń pełna była nadpalonych wyżerek, a ostrze sierpa który miał najbardziej bezpośredni kontakt z kwaśną krwią, kompletnie poczerniał i nie nadawał się już nawet do krojenia sera. Porzucił go bez żalu, gdy nadwyrężone oczka łańcucha puściły, dzieląc się kusarigamę na dwie części. Agent wywijał teraz fundo dwiema rękami jak Morgensternem, z siłą miniaturowej kuli burzącej grzmocąc raz po raz w miejsca, gdzie chwilę wcześniej była jeszcze Tora. Kamień podłogi opierał się dzielnie, jedynie lekkie rysy znaczyły miejsca kolizji z metalem. Gorzej ławki dla wiernych. Ziały w nich głębokie dziury, a powietrze przecinały wyłupane ostre drzazgi. Było to głownie pokłosie ataków góry, z kilkumetrowych wyskoków krokiem komety. Rycerka nie mogła podążyć za oponentem w powietrze, ale zawsze już czekała w miejscu, w którym nieuchronnie musiał spaść. Zwykle odganiał ją rykoszetem, ale i było kilka niebezpiecznych zderzeń twarzą w twarz.
- Kasumi, teraz! – krzyknął nagle Yoven.
Choć dopiero co Genbu wybił mu broń palną z ręki, wyczuł jak tamten składa się do strzału. Najwyraźniej jakoś odzyskał swego colta. Choć to zaburzało wypracowany rytm, posłał fundo w stronę Nagijczyka, miażdżąc jego dłonie i wbijając się w twarz. Puste dłonie? Podstępny rudzielec. Moment nieuwagi natychmiast wykorzystała Curse. Znowu poświęciła własne ciało. Miecze zakreśliły dwa łuki, rozchlapując obfitym deszczem krew właścicielki. Tym razem Sanbeta nie miał jak ich uniknąć, w powietrzu, z zaburzoną równowagą i w pełni rozwiniętą bronią. Poczuł setki kropelek wżerających się w jego skórę. Tyle że ból natychmiast zniknął, za to symbiont wydawał się pobudzony bardziej niż jeszcze chwilę wcześniej. Chciało mu się śmiać. Krew to nadal krew, powiedział w ich walce Izuma. A żywa tkanka jest pożywieniem dla Neostigmy. Powinien był o tym pamiętać. Wylądował twardo, roztrącając katany Rycerki własnymi rękoma. Ostrza nie przebiły jego techniki obronnej, ale w kontakcie z mieczami i tak poczuł na przedramionach kolejne rany wypalane toksyczną krwią. Cóż, każda technika ma jakieś minusy. Pasożyt zresztą szybko wchłonął nową dawkę obcych komórek. Chwycił kobietę wpół i wybił się pionowo, w punkcie szczytowym ciskając nią w dół, na potrzaskane resztki mebli. Odbiła się on nich, ciężko przetoczyła po podłodze. Nawet nie w połowie tak ranna, jak mógłby tego chcieć. Za to był to kres heroicznej służby MonoOstrza. Pękło na dwoje, strzaskane impetem wirującego ciała.
Nie wiedzieć czemu, tym razem agent wylądował jakoś nie tak, z lekkim zachwianiem. Chyba i on zaczynał powoli tracić kondycję. Cóż, ważne że Tora miała gorzej. Utykała na jedną nogę, cała pokryta była krwią, choć nie widział żadnej rany. No i dzielnie usiłowała zbliżyć się do niego z niezłomną determinacją odbijającą się w oczach. Uśmiechnął się drwiąco na ten widok i niemal był to ostatni błąd w jego życiu. Nagle, znów zwinna jak gazela, rycerka rozmazała się przed jego oczami. Odruchowo spiął się w defensywie, a mimo to właśnie patrzył na deszcz krwi, jego krwi, wytryskujący z potężnego rozcięcia biegnącego przez cały korpus. Upadając stwierdził, że to niemożliwe. Nadal czuł wszystkie mięśnie, nie został sparaliżowany. Ale jeśli to nie była zdolność Curse, to niby co innego? Dane na temat Kasumi będące w posiadaniu agencji musiały zostać sfałszowane!
Nie zwlekając po pierwszym ciosie, wbiła w trzewia byłego współpracownika wysłużoną, metalową katanę, którą nie tak dawno przyrównał do przyrównał do kija od miotły. Karma jest suką. Kobieta przekręciła kilkukrotnie broń, masakrując jego wnętrzności niczym młynek do mięsa. To tez brzmiała znajomo, suką i to pamiętliwą. Brodzili teraz w szeroko rozlewającej się kałuży krwi, jeszcze sikała z mężczyzny rześkimi strumieniami, ale było jasnym że w tym tempie i jego nadludzkie zapasy życiodajnych płynów szybko się wyczerpią. Zresztą czuł coś więcej niż zwykła anemię, która znali się od dawna jak łyse konie. Jego mięśnie były nienaturalnie słabe. Nawet nie mógł unieść dłoni, by odepchnąć od siebie przeciwniczkę. Czy to też była jej sprawka?
I właśnie wtedy Curse popełnił własny brzemienny w skutki błąd. Przekonana, że to koniec, spróbowała sięgnąć po swą ostateczną nagrodę. To było miłe z jej strony, że zamiast wczepić się kłami w szyję, dała bezbronnemu Genbu siostrzanego buziaka w zakrwawiony policzek. Pocałunek zdrajczynie nie palił hańbą jak powinien. Zresztą widział teraz z bliska jej szkliste oczy, gdy próbowała zjednoczyć się z jego jaźnią. Próbowała to było dobre określenie. Najbardziej ze wszystkiego obawiając się efektów tej właśnie zdolności przeciwniczki, Ookawa przygotował się należycie. Rządowy medyk wziął za fanaberię jego żądanie przeprowadzenia pełnej transfuzji krwi, ale posłusznie wykonał zabieg. Całość za całość, w żyłach agenta krążyło obecnie tak niewiele jego własnych cząstek, że ledwo mógł użyć którejkolwiek ze swych mocy. Curse miała dziewięćdziesiąt dziewięć procent szans, że spudłuje. Zamiast nadczłowieka wchłonie jaźń jednego z pozostałych dawców. I cóż za wspaniały bukiet kwiatków dla niej wybrał. Miał nadzieję, że rycerka należycie doceni dobę odsłuchiwania myśli pacjentów oddziału zamkniętego Szpitala Psychiatrycznego w Sakubie.
Widział z bliska pełne napięcia grymasy na twarzy Nagijki. Naszła go nagła ochota, by oddać uprzejmość. Rzucił się do przodu całym ciałem, wszystkimi mięśniami, które jeszcze mu funkcjonowały. Bezwład rzucił go nieco w bok, zamiast czołem w czoło, szczepili się skronią w skroń. Nie był pewien, ale chyba trafił wprost w jej wytatuowanego orzełka. Mały symbiont wziął się radośnie do dzieła. Półprzytomna Curse zaczęła nieludzko wrzeszczeć, na wpół ogłuszając Tekkeya. Nie winił jej. Nie było nigdy takiego, co by nie krzyczał z Neoplasmą pożerającą mu komórki. Z ran trysnęła wrząca krew Kasumi, kałuża na podłodze powiększała się z każdą chwilą. Dwie moce walczyły o supremację w potencjale destrukcyjny, ale tylko jedna z nich była również w stanie leczyć. A mimo to na jego oczach wchłonięte tkanki Nagijki regenerowały się błyskawicznie, nie pozostawiając śladu po obrażeniach. Nie miał żadnych danych o tej umiejętności. Za to dopiero teraz zauważył brak jednej z dwóch tabletek z zaschniętą krwią u jej kołnierza. Zatem trzy moce? Nawet się ucieszył. Skoro jego nadludzki zmysł działał, Tora musiała spudłować i był już bezpieczny.
Wtedy to poczuł ukłucie gorąca na plecach. Młody rycerz na usługach kobiety najwyraźniej pozbierał się jakoś do kupy po otrzymanych obrażeniach. Szedł teraz w stronę szczepionej dwójki nadludzi, paląc raz po raz z Colta. Genbu nie wiedział, czy symbiont zdoła zregenerować postrzał w mózg. Może tak, może nie. W każdym razie nie miał zamiaru próbować.
Krąg ogromnych figur bogów otoczył Nagijczyka. Ich płonące gniewem oczy przerażały go do szczętu. Obrzucił posągi kulami, lecz te nie zostawiły nawet zadrapania. Rzucił w nich pistoletem, a ten przeniknął przez kamień. Wyjąc z przerażenia Yoven rozejrzała się w poszukiwaniu najbliższej drogi ucieczki z pomieszczenia. Wspiął się na wysoki parapet i z niewypowiedzianą ulgą wypisaną na twarzy rzucił się przez pokryte witrażami okno. Agent naprawdę, naprawdę cieszył się, że nigdy nie ośmielił się użyć techniki Amanojaku dwa razy jednego dnia.
Dotarło do niego, że widział skok, ale nie wyczuwał upadku rycerza. No nie, jeden procent szans, karmo ! Zerknął w bok, na światło powracające w oczy Kasumi. Była przytomna może przez sekundę, później znowu straciła przytomność. Jej twarz poznaczona była ranami po dotyku neoplazmy. Dlaczego się nie regenerowała? Przez upadek rudzielca, który mógł być źródłem jej mocy? Czy to magiczny kwadrans minął? Cały ciężar bezwładnego ciała zawisł na łączącym nadludzi zroście. Agent zmusił symbionta do odczepienia się od kobiety. Udało mu się utrzymać równowagę, za oboje. Siły zaczynały powoli wracać. Dowlókł ją jakoś i delikatnie ułożył ją na kamiennym ołtarzu. Gorączkowo przeszukał ubiór. Ze złością odrzucił dwa dozowniki, podziurawione kulami rewolweru. Jeden to było trochę mało, ale będzie musiał wystarczyć. Zakrywając nos i usta, zaczął spreyować jej twarz strumieniem aerozolowego LSD. Nie miał bladego pojęcia, czy można wywołać Bad trip u już nieprzytomnej osoby. Rezultaty powiedzą same za siebie. Rozwiał ostatnie resztki substancji w powietrzu i nachylił się do ucha rycerki, powtarzając w kółko jak mantrę.
- Nag porzuciło cię. Zostawili całkiem samą w Fabryce. W podwodnym bunkrze. Całkiem samą. Z siódemką ludzi pragnących cię zabić. Z hordą nieumartych potworów. Obok tykającej bomby atomowej. Wydali cię na śmierć. To ty tam zostałaś zdradzona!

-----------------------------------------------------------------
1. Przypis pierwszy i ostatni. Co się stało z przepowiednią? Czy balkon runął? Otóż owszem, runął. Nikt podważy wyroków karmy! No więc runął, gdy spadł na niego spadający Yoven. Spowolniło to upadek wystarczająco, by nie rozprysnął się na mokry placek po upadku na bruk dziedzińca. Yoven będzie żył. :ok: Będzie żył. :ok:
   
Profil PW Email
 
 
^Coyote   #3 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Shinobi Bushou
Posty: 669
Wiek: 35
Dołączył: 30 Mar 2009
Skąd: Kraków

Curse: O walce z Coltisem napisałem, że była najlepsza i zdania nie zmieniam choć ta była też prima sort. Za to bez kozery mogę napisać, że ten WPIS był twoim najlepszym. Nie sama walka a wszystko w połączeniu z dialogami, historią, przeciwnikiem i przygotowaniem. Nie znalazłem żadnych błędów a to też nie jest wcale częste. Znać z miejsca, że poważnie potraktowałaś Tekkeya (tak jak Coltisa) i nie odwaliłaś fuszerki. Z ciekawością przeczytałem także podróż do serca zimy i myślę ,że powinnaś z niego zrobić wstęp. Chociaż może to tylko ja lubię mieć wszystko w jednym miejscu ;) IDEALNIE wpasowałaś się w to co najbardziej lubię w walkach i tak właśnie chcę pokierować moje pisanie. Cieszę się że ze mną nigdy nie pokazałaś takiej formy :D Jeszcze trochę i będziesz na poziomie tych najlepszych. Nag ci służy.

Tekkey: Też dobrze, ale gorzej. Historia na bardzo wysokim poziomie, trafiła do mnie rozmowa z twoim kapitanem i całe przygotowanie z wymianą krwi także ;) Co przeważyło o tym, że Curse wygrała to sama walka. Zamiast napisać normalnie jak się bijecie poszedłeś w zewnętrzny opis. Curse napisała co i jak robicie w walce, a ty tylko że się bijecie i powtarzacie jakieś ataki :P Nie lubię takich opisów bo są mało widowiskowe i szybko nudzą. Walka powinna być konkret ;) Zyskałeś u mnie sporo tym że odszedłeś od mocy na rzecz strategii za wyjątkiem synbiota, co było moim zdaniem błędem. Wchłanianie kwasowej krwi przez skórę to a) przegięcie zastosowania mocy, b) potraktowanie sojusznika jako siebie samego. On w tobie żyje a nie tobą jest i zastępuje ci skórę. Aha no i błędów był gąszcz i widać, że nie miałeś czasu na korektę.

Curse 8,5/10
Tekkey 6,5/10


"No somos tan malos como se dice..."
"Nie jesteśmy tacy źli jak się o nas mówi..."
   
Profil PW Email WWW
 
 
^Genkaku   #4 
Tyran
Bald Prince of Crime


Poziom: Genshu
Stopień: Senshu
Posty: 1227
Wiek: 39
Dołączył: 20 Gru 2009
Skąd: Raszyn/Warszawa

Curse
Od strony technicznej praca bez zarzutu To już jest w zasadzie twój znak firmowy. Kilka razy urzekłaś mnie jakimś wyjątkowo trafnym, ciekawym opisem czy tam porównaniem np:
Cytat:
W przeciwieństwie do surowego Nag, Moloch Wschodu pachniał industrialną wiosną i przypominał bawiące się dziecko. Był głośny, kolorowy i wiecznie budzący się do życia. Nic dziwnego, że jego mieszkańcy często zachowywali się jak kapryśne podrostki.

Perełka ;)
W odróżnieniu jednak od Coyote pozostałe aspekty pracy nie przypadły mi za bardzo do gustu. Fabuła jest mocno średnia. Uruchamiasz jakieś kontakty, piszesz, że to może być ryzykowne posunięcia, ale nic więcej. Żadnych szczegółów. Z opowiadania szpiegowskiego zmieniasz klimat z powrotem na egzekutorski, skupiając się na tym, żeby dopaść przeciwnika. Walka w hotelowym korytarzu wyszła słabo. Motywu z postrzeleniem Tekkeya przez Yoven nie kupuję, bo twój przeciwnik podczas waszej krótkiej rozmowy miałby wystarczająco dużo czasu na utkanie sobie krwistego, kuloodpornego pancerza. Kompletnie nie kupuję motywu w którym Tekkey po potyczce z tobą idzie do Baru, zamiast postawić na nogi całe miasto :D Zresztą cała bijatyka w barze mi się nie podobała. Tak przy ludziach i w ogóle. No nie podszedł mi ten pomysł. Charakter Tekkeya nawet nieźle oddałaś, ale jego potencjał bojowy i możliwości potraktowałaś trochę po macoszemu.
Ocena końcowa: 7

Tekkey
Cytat:
Czy tańczyłaś kiedyś z diabłem w bladym świetle księżyca?

:D

Praca momentami sprawia wrażenie jakby pisał ją Genkaku :P Są literówki i inne tego typu błędu. Technicznie Curse nad tobą góruję, ale moim zdaniem tylko i wyłącznie w tym aspekcie, bo reszta twojej pracy, począwszy od fabuły na osadzeniu w świecie kończąc wyszła naprawdę miodzio. Absolutnie perfekcyjnie oddałeś charakter każdej postaci, która przewinęła się przez tekst. Najfajniej wyszedł ci chyba Yoven ;) Wyszła naprawdę fajna historyjka okraszona specyficznym dla ciebie humorem i odwołaniami jak to zacytowane przeze mnie na samym początku.
Trochę przegiąłeś z ciągłą zmianą chronologii, bo w pewnym momencie zacząłem się już gubić. Mieszane uczucia mam co do finałowego starcia, bo trochę się zaczęło przeciągać w pewnym momencie. Motyw z transfuzją krwi jest świetny, szkoda tylko, że zapomniałeś zdaje się o powikłaniach jakie mają miejsce przy pełnym przetoczeniu. Z drugiej strony z twoją wytrzymałością... Podobało mi się, jak dokładnie oddałeś proporcje między waszymi atrybutami/statystykami.
Ogólnie podobało mi się. Przyznam, że dawno się tak nie bawiłem czytając czyjąś walkę (było zresztą widać, bo na bieżąco komentowałem na sb). Gdybyś przeprowadził dokładną korektę i wyeliminował większość błędów byłoby miodnie.
Ocena końcowa: 8
   
Profil PW Email Skype
 
 
»Naoko   #5 
Zealota


Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 594
Wiek: 33
Dołączyła: 08 Cze 2009
Skąd: z piekła rodem

Curse

Plusy: moim zdaniem coraz lepiej radzisz sobie z tekstem - nie jest już, jak kiedyś, garścią słów z rzuconymi losowo emocjami. Zaczynam czuć Twój koncept, jednak chyba inaczej niż Ty, ale o tym potem.
Fajnie, że dalej prowadzisz "łowy" - moim zdaniem, jest to idealna tematyka do Twojej postaci, póki nie brakuje odpowiednich przeciwników. Zdrada Twojej postaci pozwala Tobie na ciągnięcie tego tematu jeszcze przez jakiś czas ;)
Plus za fragment, w którym Kasumi nie chciała, by Tekkey umarł. Wyszło Ci to bardzo naturalnie i sprawnie.
Minusy: odstawiając na bok wszystkie żarty, nie czuję tej nagijskości, o której cały czas mówi się. Jak dla mnie Twoja postać jest pełna sprzeczności (to wcale nie jest nic złego), ale ten dualizm zbliża ją bardziej do Woltera niż... do ludzi z zimnym sercem.
O ile podoba mi się sam motyw z łowami, o tyle nie lubię, gdy następuje w dość schematyczny sposób. A takie miałam odczucia, czytając tę walkę. Wydawało mi się w pewien sposób kalką starcia przeciwko Blightowi. I nie było tak dynamiczne.
Wydaje mi się, że przy takiej przewadze Tekkeya, powinno Ci pójść oporniej. Widać, że Twoja postać miała trochę pod górkę, ale ogólnie poradziła sobie wzorowo. Doświadczenie to jedno, ale chciałabym widzieć odwzorowanie w statystykach i umiejętnościach. A tego niestety mi zabrakło.

Ocena: 6,5 jak dla mnie idzie Ci coraz lepiej i utrzymujesz poziom swoich walk. Tylko tym razem nie było tego "wow".

Tekkey
Cytat:
Zmęczona długim, wyczerpującym dniem, z prawdziwą radością uległa ulubionemu nałogowi. Dopiero otoczona papierosowym dymem zdołała się zrelaksować na tyle, by docenić zapierający dech w piersiach widok.

Rly?? :DD

Plusy: plastyczne, w pełni zrozumiałe opisy. Nie mam problemów z Twoim tekstem, nie gubię się. Uwielbiam pomieszaną chronologię i moment, kiedy w końcu wszystko wskakuje na miejsce i zaczyna działać jak w szwajcarskim zegarku. Ktoś powie: oklepane. A ja na to: mam to w nosie. Lubię bawić się z tekstem i widzę, że opanowałeś tę sztukę do niemalże perfekcji.
Bal w Nag? Arystokracja? Ważniejsze urodzenie od wyszlifowanych umiejętności. O tak, czuję, że taki może być. Oczywiście w krzywym zwierciadle, tak jak zagorzali fani stosów w Babilonie.
A jeśli mam być w pełni szczera, to zakochałam się w Twojej narracji. Serio. Nie widzę błędów. Rozczytuję się w niej. I mam zamiar przeczytać wszystko, co napisałeś do tej pory. I napisać o tym. I nigdy więcej o tym nie mówić, bo to co najmniej dziwne :P
Minusy: zabrakło Ci dnia, żeby podrasować tekst. Końcówka zawiera trochę literówek.

Nie przeszkadzało mi to.
Ocena: 9 jak dla mnie, najlepsza walka, jaką oceniałam. W moim osobistym odczuciu pobiła Lorgana. Zasługujesz na pierwsze miejsce na podium ;)


Za lekceważenie prawdziwej urody, tej nieopisanej przez zwykłe zwierciadło
Zgromieni przez lepszą, aż łzy z gniewu trwonią
W sedno trafiło stare porzekadło
Mądrość, nie seksapil jest straszliwszą bronią.
   
Profil PW WWW
 
 
»Coltis   #6 
Agent


Poziom: Keihai
Posty: 358
Wiek: 36
Dołączył: 25 Mar 2010
Skąd: Białystok

Curse, napiszę prosto z mostu wyszedł Tobie typowy średniak. Na całokształt składa się sztandarowa fabuła typu "wywabić i nabić", wspomagana dość jawnym pogwałceniem większości zasad shinobi. Zrozumiałbym, gdyby Cię przepisali do egzekutorów - wtedy jak najbardziej przybieramy postawę Dredda i mamy w dupie wszystko poza celem, ale patrzę w karcie postaci, że wciąż pracujesz w wywiadzie.

Najbardziej mnie boli to, że walka odbywa się w miejscach publicznych z udziałem osób postronnych. Aż się prosi, żeby Tekkey postawił faktycznie całe miasto na nogi i pojmał zdrajczynię. Zamiast tego idzie w ślady Gena i Soraty - ukoić weltschmerz, co z kolei prowadzi do bójki w spelunie.

Trochę jak filmy ze Stevenem Seagalem - fabuła niespecjalnie istotna, plan działania ten sam, ważne żeby pokazać miszcza, a ten już się z kolei trochę opatrzył.

Nie porwało mnie. Co nie oznacza, że tekst był mocno słaby.

Podobało mi się przedstawienie postaci, zarówno Twojej, frakcji, jak i Garana. Tekkey wypadł ciut blado, nie tak charakterny jak się spodziewałem, ale ciężko przebić, czy choćby naśladować klasę z jaką sam posługuje się swoim bohaterem.

Oddałaś zdecydowanie czystszą pracę niż przeciwnik. Błędy umykały oczom, a przez tekst szło się płynnie. Może momentami nieco monotonnie. Walkę chyba też odebrałem jako bardziej przejrzystą, niż wersja Tekkeya. Odbiór jego choreografii pogrążyły literówki i pozjadane lub zdublowane słowa.

Trochę bawiły mnie "upoetycznione" opisy Sanbetsu jako kraju. Nie poczułem tego.

Ogółem przyzwoity średniak, z kilkoma błędami i niezłą kreacją postaci. Dopracowany pod względem korekty.

Ocena: 6,5

Rada: widać, że masz ugruntowany pomysł na postać po konwersji, teraz pora na jakiś ciekawszy background misji ;) Może tym razem jako tajniak, a nie siepacz na terenie wroga.


Tekkey, z Twoją walką będę miał problem. Z jednej strony fabularnie praktycznie wszystko zrobiłeś fajniej niż Curse, z drugiej totalnie skopałeś korektę, a w części dotyczącej właściwej walki oddałeś stery w ręce chaosu.

Niezmiernie podoba mi się to, z jaką lekkością grasz przeciwniczce na nosie. Błyskotliwy żart, tekst w tonacji pół-serio i majstersztyk w wykorzystaniu umiejętności niebojowych, w tym wypadku aktorskich. Przy tym bezbłędnie oddajesz charakter swój i Curse, brawo. Siebie - wiadomo - oddałeś po mistrzowsku, ale rywalkę również. To jest w moim odczuciu dokładnie ta sama postać, którą kreuje Curse! Z Yovenem moim zdaniem ciut przesadziłeś w części balowej, ale wyszło ogółem zabawnie.

Sama walka była niezmiernie klimatyczna, jeśli chodzi o sam pomysł. Końcówka to wręcz cud, miód i orzeszki. Mam jednak dwa zastrzeżenia. Po pierwsze: wszechobecne błędy naprawdę wybijały mnie z rytmu, przez co odniosłem wrażenie chaotyczności całej akcji, mimo że nie została tak pomyślana. Po drugie: na początku dałeś trochę za dużo "wrażeń ogólnych". Sygnalizowałeś, że coś się już dzieje, ale jeszcze nie bardzo było wiadomo co. Wejście w wymianę ciosów było przez to mało dynamiczne.

Nad oceną dumałem długie minuty: chciałem obciąć kawałek za kaszanę w departamencie literowo-słownym, ale również zaznaczyć różnicę poziomów między pomysłami Twoimi i Curse (bo na tym polu zdecydowanie wygrywasz).

Ocena: 7,5.

Rada: truizm - nie odpuszczaj korekty, bo tutaj to bardzo bolało.


I wanna be the very best, like no one ever was.
   
Profil PW Email
 
 
»Twitch   #7 
Yami


Poziom: Wakamusha
Posty: 1053
Wiek: 35
Dołączył: 08 Maj 2009

Curse

Na prawdę solidny tekst. Od samego początku Twoja postać skojarzyła mi się z Vayentha, agentką z Inferno Dana Browna. Służbistka, która dostała misję i wszelkimi krokami dąży do jej zrealizowania. Oczywiście nawiązałaś wszystko do zmian stron i Twojej zdrady w Fabryce Dragów, chociaż bardziej oczekiwałbym, że to Tekkey chciałby Cię namierzyć, a gdy się spotkaliście myślałem, że sobie po prostu pójdzie. Jego postać oddałaś dobrze, co podkreślają na przykład takie wstawki jak niżej:
Cytat:
- No chyba, że tak naprawdę od zawsze byłaś naszym szpiegiem, ukrywającym się jako nagijski szpieg, pod przykrywką sanbetańskiego egzekutora i właśnie postanowiłaś mi to wyjawić - wyrzucił z siebie, przyjmując niewinną minę.
- Nie? To może przyjechałaś na konkurs poezji recytowanej?

Natomiast nie do końca poradziłaś sobie z jego mocą. Nie doceniłaś jej chyba za bardzo co już widać na początku potyczki. Podczas krótkiej wymiany zdań Tekkey mógł już aktywować Tengu no Chikyo i osłonić ciało dodatkową ochroną. W końcu szykował się do pojedynku z wymagającą przeciwniczką. Wtedy po nieskutecznym ataku Yovena mogłabyś dostać cenną informację o jego mocach. Nasz Agent ma szereg walk za sobą i dał się za łatwo zaskoczyć. Zdecydowanie nie spodobał mi się motyw rozpoczęcia walki w barze. Jako egzekutor powinnaś zlikwidować go szybko, bez świadków aby nikt nie wezwał żadnych służb. Będąc w wywiadzie tym bardziej. W porządku, mogę kupić to, że Tekkey nikogo nie wezwał bo wziął sobie za punkt honoru pokonanie Cie osobiście, ale zaczynasz szaleć w miejscu publicznym i uważasz, że nikt nie zwróci na to uwagi? Tutaj starcie było ciekawsze niż w poprzednim fragmencie, ale zabrakło mi jakiegoś efektywnego finału i uważam, że byłaś za bardzo pasywna.

Ocena: 6,5/10


Tekkey

Zaczynam myśleć, że jestem fanem Twoich tekstów. Bardzo podoba mi się lekkość z jaką przedstawiasz akcję i do tego ten humor. Lubię shouneny, a Ty w swoich tekstach mi takiego serwujesz. Masz nieszablonowe pomysły, a szczególnie, że nie zawsze muszą być jakoś specjalnie wyszukane. Ten bal w Nag i cała sytuacja na duży plus. Starcie, jak i sama przeciwniczka wyszły na prawdę dobrze, nie czułem niedosytu jak przy tekście Curse. Bardzo spodobał mi się motyw potraktowania Yovena Twoim onten Black Arts: Demon Under the Feet of Temple Statues, wyszło klimatycznie Nie spodobał mi się jednak zabieg z przedstawianiem wydarzeń z różnych perspektyw czasowych, tutaj przyznaję rację Genkaku. Jako fan Bleacha jestem zwolennikiem jednej retrospekcji, lub wstawki na początku i na końcu. Nie chcę, ale muszę przyznać, że czekam na więcej przedstawienia symbiota, bardzo jestem ciekaw sposobu w jaki będziesz go dalej wykorzystywał. Niestety, ale masz minus za stronę techniczną tekstu. Twoja przeciwniczka postarała się lepiej, a Twoje barwne opisy z literówkami czy niepasującymi określeniami (twarz poznaczona) wyglądały nie specjalnie jak na tak fajną historię. Jest mega, a mogło być lepiej, na prawdę.

Ocena: 8/10


Little hell.
   
Profil PW
 
 
*Lorgan   #8 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

Ocenę miałem przygotowaną od dawna, ale zdecydowałem zamieścić ją jako ostatni, żeby nie zakłócać eskalacji różnych zdań na jej temat, wyrażanych przez pozostałych radnych. Nieźle się przy tym ubawiłem :DD

Curse - Osiągnęłaś już taki poziom warsztatu, że możesz spokojnie skupić wszelkie starania rozwojowe na warstwie fabularnej. Pomysłach, które obecnie nie są zbyt ciekawe. Właściwie to brakuje ci szerszego spojrzenia. Walka napisana jest w sposób, który sugeruje bezrefleksyjność, dodawanie pomysłów na bieżąco, w trakcie pisania, uniemożliwiając jakąkolwiek wielowątkowość i wielowymiarowość historii. Było płasko. Brak pomysłów widać także w zakończeniu pojedynku (bar, wybuch) - poprzez jego przypadkowość i brak nawiązania do czegokolwiek mającego miejsce we wcześniejszych partiach wpisu. Jest to regres w stosunku do walki z Coltisem. Tam oczarowałaś mnie dynamizmem i umiejętnym sposobem splatania prostych wątków. Niemniej to wciąż rzemieślnicze dzieło wysokiej klasy i nawet pomimo ewidentnych wad zasługuje na wysoką ocenę. Dialogi, opisy i ogólny flow tekstu przebiły przeciwnika bez żadnego problemu.

Ocena: 7/10
______________________________________________________________

Tekkey - Totalne przeciwieństwo Curse. Właściwie, pod pewnymi względami przypominasz mi Gena i jego niepełnosprytny warsztat. Nie pokazałeś, że umiesz dobrze pisać. Pokazałeś za to, że umiesz marzyć. Ująłeś mnie tym, jak pieczołowicie dopracowałeś każdą cząstkę fabuły i nawiązanie. Niekiedy twoje starania (historia pewnego balkonu) były jak przygrzmocenie z rozpędu w ścianę, ale i tak doceniam styl, w jakim to zrobiłeś. Genialnie przedstawiłeś Raphaela i Yoha, a wiarygodnie Curse i Yovena. Słabo natomiast wypadły relacje z panią kapitan Tengoku. Spodobał mi się, taki nieco coyotowy, motyw osobistej wendetty, chociaż jak zauważyli niektórzy, niezbyt fortunnie rozplanowałeś akapity. Do słabszych momentów trzeba także dodać walkę na wymęczenie przeciwnika i przepakowanie możliwości "Symbionta". Nie pokonałeś Curse w moim odczuciu, ale także nie dałeś się położyć. Wasza walka wyzwoliła w radnych to, co najważniejsze - różnorodność opinii i gustów.

Ocena: 7/10

Oby wasze kolejne dzieła były jeszcze lepsze. Macie wyraźnie zaznaczone pola do poprawy, więc oczekiwania są spore ;)
______________________________________________________________

Oddaję swój głos na remis.


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 
»oX   #9 
Rycerz


Poziom: Ikkitousen
Stopień: Samurai
Posty: 740
Wiek: 33
Dołączył: 21 Paź 2010
Skąd: Wejherowo

Curse,

zacznę od...

Cytat:
- No chyba, że tak naprawdę od zawsze byłaś naszym szpiegiem, ukrywającym się jako nagijski szpieg, pod przykrywką sanbetańskiego egzekutora i właśnie postanowiłaś mi to wyjawić - wyrzucił z siebie, przyjmując niewinną minę.


Uśmiałem się :DD Jeśli chodzi o kwestie fabularne, to masz na pewno lepiej niż większość graczy. Motyw zdrajczyni można wałkować w kółko i bez końca, bo tak naprawdę Sanbeci przestaną na Ciebie polować, kiedy już zginiesz :DD Tak więc nie mogę się przyczepić, że pogoń wciąż trwa i to wykorzystujesz jako główny motyw walk. Motyw z ocaleniem Tekkeya również na plus, choć na dobrą sprawę nie wiem czemu nie chciałaś go zaciukać :DD

Nie będę się jednak rozwodził nad fabułą i komentował każdego jednego wydarzenia, bo goni mnie czas. Twoje teksty czyta mi się przyjemnie. Do warsztatu nie mogę mieć żadnych zastrzeżeń, choć niekiedy jakieś drobne powtórzenie wyrwało mnie z rytmu. Lubię również klimat Twoich tekstów, ciągłe palenie petów, odrobinę mhrocznej otoczki, emo stajl zdrajczyni i takie tam. Rozdzielenie tekstu na dwie części, opowiadania i walki, może i było dobrym zabiegiem, może nie. Na pewno całość podobałaby mi się tak samo.

Co do najważniejszej części tekstu, czyli starcia. Zacznę od tego, że Yoven to całkiem dobry strzelec, skoro udało mu się trafić w płuco, kiedy Tekkey kimś się zasłaniał :DD . Poza tym czytało się dobrze, momentami było bardzo, ale to bardzo dynamicznie, ale koniec końców się zgubiłem. Rzucacie sztyletami, walicie rękawicami, macki fruwają wte i wewte, a nagle... bum, wszystko wybucha i staje w płomieniach. Widać brak koncepcji za zakończenie starcia. Nie mniej jednak solidny tekst zasługujący na wysoką notę. Chętnie jednak przeczytam starcie z Draxem, gdzie będziesz mogła wykazać się fabularnie :DD

Ocena: 7.5

* * *


Tekkey,

przyznam szczerze, że nie znam kompletnie Twoich tekstów czy stylu pisania. Kilkukrotnie przeczytałem parę linijek i brałem się za coś innego. Teraz miałem okazję od deski do deski przeczytać walkę kogoś, kto ostatnio dostał od Pita dziewiątkę.

Już na starcie fundujesz babole w stylu "którymi Symbiont zwykle wypełniał głowę swego gospodarza, ledwo ten zamknął oczy. Dziwnie, ponieważ dysponujesz ponad przeciętnym warsztatem i masa literówek i podobnych baboli strasznie partaczy ocenę. Całość wygląda, jakbyś pisał na szybko i nie znalazł czasu na korektę. A szkoda. Zauważyłem również, że lubujesz się długaśnych tekstach. Napisałeś ponad 12 tys znaków więcej niż Curse, popełniając sporo błędów. Lorgan słusznie zauważył, że wyobraźni Ci nie brakuje, ale w moim odczuciu krótszy tekst z lepszą korektą wypadłby o wiele lepiej.

- Szefie, spójrz na mnie. - Przybrał ponury, fatalistyczny ton. Wiedział, że trafi nim do drugiego nadczłowieka.

Jakoś nie przypasowało mi oddanie Curse. Może i nie jesteśmy długo razem w Cesarstwie, ale wątpię, że mówi:

- Serio, właśnie na to zmarnowałeś swoje pytanie? :DD

Podsumowując, bo serio Lorgan siedzi obok ze stoperem xD Gubię się. Autentycznie gubię się w tym tekście. Wszystko dzieje się tak szybko, za chwilę dzieje się coś jeszcze innego, a przy Twoich opisach, takich marzycielsko poetyckich, całość do mnie nie trafia. Stworzyłeś dobrą historię, ale osobiście wolę dobrze stworzone pojedynki, a nie Yovena opowiadającego jak kogoś tam dekapitował :D Nie jestem jednak osobą, która obniży Ci noty za coś, co mi się nie spodobało. Tekst jest dobry, zasługujący na dobrą ocenę, ale po prostu mi jakoś nie podszedł. W tym wypadku Curse jest dla mnie zwyciężczynią, ale nie z ogromną przewagą.

Ocena: 7
   
Profil PW Email
 
 
*Lorgan   #10 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

..::Typowanie Zamknięte::..


Curse - 49,5 pkt.

Tekkey - 53 pkt.

Zwycięzcą został Tekkey!!!

Punktacja:

Tekkey +60
Coyote +10
Genkaku +10
Naoko +10
Coltis +10
Twitch +10
Lorgan +10
oX +10


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 

Temat zablokowany  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0,18 sekundy. Zapytań do SQL: 13