6 odpowiedzi w tym temacie |
RESET2_Coltis |
#1
|
Poziom: Ikkitousen
Posty: 91 Dołączył: 08 Lis 2015
|
Napisano 22-03-2015, 11:51 [Poziom 2] Coltis vs Sorata - walka 1
|
|
Coltis 2300道力
Sorata 7402道力
Niewysoka dziewczyna kroczyła śmiało wśród narastającej burzy, brnąc przez wydmy w kierunku budowli majaczącej w oddali. Piasek chrzęścił pod solidnymi butami i wdzierał się z wiatrem pod jasną opończę oraz między zwoje turbanu. Wznoszące się tumany pustynnego pyłu mocno ograniczały widoczność.Gdyby nie ciemne okulary, podróżniczce ciężko byłoby zobaczyć cokolwiek. W końcu dotarła pod olbrzymie wrota z wyrzeźbionym kwiatowym motywem. Zdawało się, że głębia wzoru nie ma końca. Prawe skrzydło ustąpiło pod naporem ramienia dziewczyny i pozwoliło schronić się w korytarzu opuszczonej od dawna Bazyliki Świętego Michała. Ta zapomniana przez czas kamienna budowla nadawała się teraz idealnie na samotny trening form Nekokou Sogeki. Ciężki plecak uderzył o posadzkę, wydając stłumiony dźwięk. Zaraz za nim spadło nakrycie głowy. Stingbee klęknęła przy bagażu, by wyszperać ze środka niewielką walizkę, otrzymaną od znajomego jej ojca. Przy zamkach wciąż było widać zatarty kod Agencji Sanbetsu. Wewnątrz znajdowało się sześć małych kul o powierzchni poprzecinanej wieloma liniami.
- Hatsudou!
Z cichym szumem wystartowały żyroskopowe silniki. Urządzenia poderwały się z wytłoczonych miejsc do lotu i pomknęły wgłąb korytarza, migając czerwonymi diodami. Lolita "Stingbee" Powers ruszyła za nimi, uprzednio dobywając pistoletów z przypasanych kabur. W biegu potrąciła plecak, z którego wysunęły się dwa inne egzemplarze broni. Wypolerowane lufy bliźniaczych Crucixów czekały cierpliwie na swój moment chwały.
***
W Arkadii panował przenikliwy chłód, lecz Atsushi Coltis nie zważał na to. Podziwiał nocny obraz stolicy, siedząc w otwartym oknie na dziesiątym piętrze. Sięgnął do kieszeni po telefon i korzystając z dotykowej klawiatury wystukał z pamięci numer. Po kilku sygnałach w słuchawce odezwał się znajomy głos.
- Kito? Mam sprawę do twojego przyjaciela. Tego ponurego, z Wilczej Paszczy, który wyglądał jakby go rzuciła kobieta... Och, doprawdy? Haha. Dałoby się zaaranżować spotkanie?
Odpowiedź najwidoczniej była satysfakcjonująca, gdyż zealota uśmiechnął się. Zakończył połączenie i cisnął urządzeniem w otwartą przestrzeń przed sobą - ten numer był już spalony. Chwilę później sam skoczył, pozwalając przez moment, by grawitacja robiła swoje. Gdy wydał komendę, jego kombinezon rozpostarł skrzydła, pozwalając bezpiecznie przemierzać arkadyjskie niebo. Zwykle lot pomagał mu się zrelaksować, lecz teraz nie mógł zapomnieć o przytłaczającym poczuciu nieuchronnej katastrofy, jaką zapowiedział Shion Ryuuzaki oraz o fiasku operacji w podwodnej faktorii. Myślał również o spotkaniu z tajemniczym towarzyszem Genkaku. Jeśli scouter Lolity pokazał prawidłowy odczyt, to człowiek ten miał w sobie niespotykane pokłady douriki, może nawet dorównujące zwiastunowi z Czerwonego Kontynentu. Mógł być drogowskazem do potęgi Eirei.
***
Sorata przemierzał zatłoczone ulice Sakuby, wychodząc z założenia, że w tłumie ciężej go będzie dojrzeć. Jak to mówią: "Pod latarnią najciemniej". Przecisnął się obok skośnookiego grubasa, tarasującego cały chodnik swoją pokaźną sylwetką, czekającego na półmetrowego hotdoga z budki. Beeper niespodziewanie poinformował o próbie kontaktu. Tylko jedna osoba miała namiary na używany obecnie numer komunikatora. Khazarczyk schował się w bocznej uliczce, mocząc przy okazji nogawkę w głębokiej kałuży obok śmietnika. Pewnie zakląłby, gdyby cokolwiek go to obchodziło. Odebrał połączenie. W międzyczasie spory, czarnopióry kruk zleciał z góry, kołując między blokami i siadł mu spokojnie na ramieniu. Sorata pogładził go po łebku wolną ręką.
- Gen – odezwał się na powitanie.
- Cześć, Fenris. Wybacz, że cię niepokoję.
- Nic podobnego. Co się stało?
- Asuman prosił, żebym się z tobą skontaktował. Chce porozmawiać w Wilczej Paszczy, ten sam lokal co zwykle, wieczorem za dwa dni.
- A o czym mógłby ze mną rozmawiać? Cała ta "Shionada". Owszem, niepokoi mnie to nieco, ale ogólnie mam już tego całego sanbecko-babilońskiego kolektywu po dziurki w nosie.
- Nie mówił o co chodzi. Po prostu stwierdziłem, że mogę przekazać wiadomość ze względu na nasz mały, potrójny układ.
- Dzięki. Zastanowię się. Jak idą poszukiwania? Zresztą, nie mów... może wcale nie chcę wiedzieć.
W tej chwili Wilk z impetem władował mu się do głowy. Rozbrzmiał dziki, szyderczy śmiech, przypominający bardziej ryk bestii. Sorata zacisnął zęby.
- To wszystko, Gen?
- Chyba tak.
- W takim razie bywaj.
Kruk o imieniu Cień najwidoczniej wyczuł kiepski nastrój swojego pana, gdyż przezornie wzbił się w powietrze, kracząc cicho i ruszając ponad dachy wieżowców, skąd śledził zwykle jego wędrówkę.
***
Widelec zanurzył się miękko w kawałku soczystej, pieczonej karkówki. Poderwał go z talerza i pofrunął z nim w kierunku szeroko rozwartych ust, które ściągnęły mięso z ząbków. Strużka sosu próbowała wydostać się i ścieknąć po brodzie, lecz została zaatakowana przez białą papierową serwetkę. Rebelia zduszona w zarodku. Fenris przyglądał się temu spektaklowi ze zmarszczonymi brwiami, nie do końca rozumiejąc sytuację, a Atsushi właśnie zdał sobie z tego sprawę. Posłał przepraszające spojrzenie swojemu gościowi i chciał szybko przełknąć, jednocześnie próbując się odezwać. Wynik mógł być tylko jeden. Zealota sterczał teraz pochylony nad stołem, kaszląc i łapiąc oddech, uderzając ręką w pierś.
- O żesz! Mało się nie udławiłem – wycharczał.
- Widzę – skwitował Sorata. - Co to za szopka? Po co mnie tu ściągnąłeś?
- To już nie można zjeść obiadu ze znajomym? Mamy, jakby nie było, wspólny cel. Przyznam, że na razie dość odległy i mglisty, ale nie zaszkodzi trzymać się razem.
Khazarczyk zerwał się z krzesła, o mało go nie wywracając, wyraźnie zdenerwowany.
- Wychodzę!
- Czekaj, żartowałem! Mam tobie jeszcze coś ciekawego do pokazania.
Siedzenie szurnęło i ponownie powitało gościa.
- No to na co czekasz? Nie mam całego dnia – odpowiedział, starając się zachować spokój.
- Skończ najpierw obiad – ponaglił Coltis, wskazując talerz swoim widelcem, niemal dotykając fenrisowej porcji. Sztuciec wyleciał nagle w powietrze, wybity z ręki, po czym został złapany i brutalnie wbity w stół. Zealota rozciągnął usta w uśmiechu.
- Skąd te nerwy, Hideo? Rozumiem, że nie masz ochoty na jedzenie. W takim razie przejdźmy się.
***
Kito Genkaku siedział parę stolików dalej. Starał się nie zwracać na siebie uwagi. Bujna, długa broda oraz ciemne okulary ukrywały jego prawdziwą tożsamość. Nie zamierzał szpiegować przyjaciela, ale przypadkiem znalazł się w okolicy i stwierdził, że nie zaszkodzi poobserwować Coltisa. Nie ufał mu jeszcze tak bardzo, jak Fenrisowi. Ta dwójka wstała właśnie, kierując kroki ku wyjściu. Do niego zaś zbliżali się portowi funkcjonariusze, żwawo między sobą gestykulując. Genkaku dopiero zauważył spory plakat, który jeden z nich wskazał palcem. Przedstawiał wściekłego, ogolonego na łyso terrorystę z gęstym zarostem i wyglądał jak list gończy. Napis głosił: "Cannon, śmiertelnie niebezpieczny", a pod spodem widniała suma za dostarczenie informacji o miejscu jego pobytu.
- Już gdzieś słyszałem to imię – stwierdził Kito, drapiąc się po fałszywej brodzie, dokładnie takiej samej jak na...
- Yabai!! *
***
Coltis prowadził w kierunku, którego Sorata kompletnie się nie spodziewał. Było to widać po jego zdziwionej minie.
- Słuchaj, wiem co to za dzielnica – odezwał się Khazarczyk – ale dlaczego tam idziemy? Spotkać kogoś?
- Mniej-więcej – odparł tajemniczo zealota.
- Nie mogłeś go zaprosić do restauracji, bo gości by wystraszył, czy jak?
- Nie w tym rzecz. Tu będziemy mieli wbrew pozorom więcej prywatności.
Zatrzymali się przed drzwiami, nad którymi wisiał wielki neonowy napis.
- "Królicza norka" – przeczytał Fenris na głos. - Naprawdę?
Od wejścia przywitał ich mocny zapach perfum, prawdopodobnie przesączonych feromonami. Dwójka goryli z krótko przystrzyżonymi bródkami przepuściła ich pod swoim badawczym spojrzeniem. Garnitur Atsushiego zdradzał forsę, więc weszli bez problemu. Dodatkowym atutem był pokaźny plik banknotów, który zniknął w olbrzymiej dłoni jednego z ochroniarzy. Głośna muzyka uderzyła w uszy niczym rozpędzony pociąg, gdy tylko odsunęli ciężką kotarę odgradzającą przybytek rozpusty od świata zewnętrznego. Zwinne tancerki poruszały się hipnotyzująco w tym agresywnym rytmie. Pomieszczenie było mocno zadymione, a oświetlenie utrzymane w ciemnych barwach, takich jak granat i fiolet – dawało to swego rodzaju poczucie anonimowości gościom siedzącym w głębokich fotelach. Jakiś zakapturzony chudzielec otarł się o Coltisa, zostawiając przy okazji w jego rękach czarną walizkę.
- Podejdziemy? - zaproponował zealota, wskazując stolik nieopodal podestu, na którym wokół rury owijała się smukła dziewczyna o ciemnej karnacji. Część bujnych, zmierzwionych włosów związała wysoko w kucyk, reszcie pozwalając opadać swobodnie na ramiona. Sprawiała przez to wrażenie wyzwolonej i drapieżnej – dzikiej jak sama natura. Od razu złowiła badawcze spojrzenie Soraty, który rozglądał się uważnie po lokalu, lokalizując babilońskich szpiegów. Naliczył dwóch – mężczyznę od walizki oraz drugiego, długowłosego, o dziwnie znajomej sylwetce.
- Masz tu swoich ludzi, Asuman. Jak mam czuć się swobodnie i bezpiecznie?
- Och, nie przejmuj się nimi. W razie potrzeby poradzisz sobie przecież z dwoma geninami, prawda? Zresztą i tak byłbyś spięty. To, zdaje się, leży w twojej naturze.
- Po co mnie tu sprowadziłeś?
- Widziałem co potrafisz, tam na łodzi podwodnej. Nawet jeśli tylko przez chwilę. Zaimponowałeś mi, muszę przyznać. Ten Ryuuzaki, o którym słyszałeś ode mnie i Kito jest od ciebie chyba trochę potężniejszy, ale doszedłeś najbliżej jego poziomu ze wszystkich istot, które znam.
- Przestań, wcale nie jestem taki silny jak ci się wydaje... Marnujesz swój czas. Co najgorsze: mój także. Czego ty w ogóle chcesz. Żebym cię uczył? Zdradził jakiś sekret do potęgi? Nie ma czegoś takiego, głupcze.
Sorata z trudem panował nad emocjami. Denerwowało go wszystko, począwszy od głupiego powodu spotkania, a skończywszy na wdzięczącej się tancerce i jej drobnych dłoniach, starających się za wszelką cenę zwiedzić jego cały tors. Wcześniej brała za cel babilończyka, ale dostała już od niego to, czego chciała – sowity napiwek za zmysłowy taniec na kolanach.
- Wiesz, nie sądziłem, że masz gotowe remedium. Po prostu wydaje mi się, że jeśli zdołam cię pokonać, to będę o krok bliżej do spełnienia oczekiwań Galahada.
Sorata mimowolnie uśmiechnął się pod nosem.
- Nie trudź się. Zapomnij, że będę z tobą walczył. Pójdę w swoją stronę, zniknę gdzieś w tłumie. Niepotrzebne mi babilońskie Inpu na karku, za morderstwo całkiem zdolnego zealoty.
- Zadałem sobie wystarczająco dużo trudu, byś nie mógł odmówić.
- Co takiego?
- Sono taisetsu na sonzai, kuchihateru – wyszeptał Coltis, puszczając oko do tancerki. Nie wolno było zapomnieć, że wszystko czego dotknie obraca się w siedlisko skażenia. To był śmietelny błąd. Fenris za późno zorientował się, skąd nadszedł atak. Dłonie dziewczyny, gładzące jego tors, wysłały magiczny impuls zamiast babilończyka.
***
Arca Infulentius siedział daleko od baru, podpierając obolałą głowę na dłoniach. Zadanie jakie wyznaczył mu Atsushi było niebezpieczne i mogło go kosztować życie. Nie miał pojęcia, dlaczego się na to zgodził. Kiedyś już próbował takiej sztuczki. Skończył w arkadyjskim szpitalu. Tym razem historia równie dobrze mogła się powtórzyć, ale czego się nie robi dla zespołu, prawda? Uruchomił komunikator.
- Hej, Stingbee, jesteś tam?
- Jestem, zwarta i gotowa. Złapaliście szamana?
- Zaraz ci go wyślę telegramem. Obiecaj mi tylko jedno.
- Hmm?
- Zeskrobcie moje zwłoki z podłogi, jak już skończycie. Mają tendencję do ożywania po kilkudziesięciu godzinach.
- To tylko hibernacja, Arca. Przetransportujemy cię w bezpieczne miejsce tak szybko, jak to tylko możliwe. Ojciec podeśle helikopter.
- Dzięki. Dostawa za trzy, dwa, jeden...
***
Sorata zachłysnął się, po czym chlusnął krwią na dziewczynę przed sobą, a ta odskoczyła z krzykiem. Potężny wstrząs przeszył jego ciało. Jakaś nieznana mu siła zaatakowała wszystkie tkanki naraz. Miał wrażenie, że zaraz wyparuje mu mózg. Każdy oddech sprawiał niesamowity ból, gdy mięśnie zdawały się wprost odchodzić od kości. Zerknął na swoje dłonie ze zwiotczałymi palcami. Emanowały jakimś dziwnym światłem, tak samo jak sylwetka Coltisa. Chyba widział taki efekt podczas misji na łodzi podwodnej. Skojarzył twarz drugiego szpiega, kryjącego się w cieniu na końcu sali.
- Arca... jest tu z tobą... - wycharczał z trudem.
- Bingo – potwierdził zealota. Właśnie kończył zakładanie rękawicy Ryoushi, którą wyciągnął z otrzymanej walizki. Obraz rozpłynął się w mgnieniu oka, by za chwilę eksplodować milionem barw. Trójka mężczyzn przekroczyła jednocześnie Niebiańską Bramę.
***
Pojawiło się ich trzech. Jeden zupełnie niezdolny do ruchu, na pierwszy rzut oka zimny trup. Przetransportował wszystkich za cenę własnego zdrowia, a może nawet życia. Zawsze ciężko było stwierdzić, czy podniesie się po kolejnym takim skoku. Drugi wyprostowany, z pięścią wycelowaną w przeciwnika i podłym uśmieszkiem na twarzy. Wyraz triumfu zakrywał lekkie podenerwowanie. Trzeci na rozstawionych nogach, podpierający się drżącymi rękoma, o krok od utraty przytomności. Podarte odzienie odkrywało nieco ciała. Sine, lub wręcz ciemne plamy na kończynach i torsie dawały pojęcie o wewnętrznych uszkodzeniach, jakich doznał jego organizm. Struga krwi zmieszanej ze śliną ściekałą na kamienną posadzkę świątyni, w której się teraz znajdowali. Coltis przerwał wszechogarniającą ciszę.
- Nie sądziłem, że dasz się w ten sposób zaskoczyć. Całe szczęście. W innym wypadku zapewne doskoczyłbyś do biednego Arki i znokautował go, zanim zdążylibyśmy opuścić lokal. Co prawda teraz też leży nieprzytomny, ale mamy cię dokładnie tam, gdzie chcieliśmy.
Wściekły Sorata uniósł głowę. Przypłacił to potwornym bólem, lecz mimo wszystko wciąż był w stanie się poruszać.
- Wspaniale! Takiej potęgi po tobie oczekiwałem! - wykrzyknął podekscytowany zealota. Wystrzelił z rękawicy linę, mierząc prosto w twarz przeciwnika. Ten uskoczył i hak wbił się w figurę jakiegoś świętego – opuszczona bazylika miała ich pełno w każdym miejscu. Coltis pociągnął, wkładając w to całą siłę i wyrwał spory fragment. Z niemałym trudem khazarczyk rzucił się w bok, unikając kamiennego pocisku. Lina zasyczała gwałtownie jakby ktoś nagle polał ją kwasem, a zaimprowizowana maczuga na końcu wydała z siebie odłos pękania, po czym niespodziewanie wyrosła z niej chuda narośl. W błyskawicznym tempie przybrała kształt kościstej ręki o nienaturalnie długich palcach i zacisnęła się na głowie Soraty. Kolejne szarpnięcie rzuciło nim o ścianę. Wydał z siebie nienaturalny ryk, gdy wstawał wspierany zbroją utworzoną z setek małych żyjątek, pełznących po całym ciele. Jedynie ona trzymała go teraz w kupie, pozwalając na jakikolwiek ruch. Umrzeć byłoby znacznie lepiej, niż trwać w tym agonalnym stanie, lecz nie wchodziło to w rachubę, póki zealota stał żywy. Kątem oka dał się zauważyć drobny ruch, a delikatny podmuch wiatru wdzierającego się przez wrota świątyni przywiał zapach kobiety. Partnerka Coltisa była tu razem z nim, czekała na możliwość ataku. Zza kolumny wytoczyło się nagle parę niewielkich przedmiotów. Fenris nie miał siły na kolejny unik. Nawet jeśli to były granaty, jego zbroja powinna wytrzymać. Ku jego zdumieniu kule poderwały się nagle do lotu i zapikowały w jego kierunku. On rozkazał to samo swoim małym przyjaciołom – owadom, które obecnie wiernie chroniły jego skórę. Obrał na cel sześć lewitujących przedmiotów nieznanego pochodzenia. Wtedy zza drugiego filaru wybiegła Stingbee. Dzierżąc w dłoniach Crucixy naciskała spust raz za razem. Sięgając po ostateczną formę obrony Sorata uwolnił Wilka, lecz zanim ogromna paszcza utkana z ciemności otuliła jego głowę, a ręce przyoblekły się w pazury, kilka kul dosięgnęło celu. Manitou zawył jenocześnie ze swoim panem, gdy trucizna zawarta w pociskach zaczęła palić, zakłócając idealne połączenie istnień. Bezcielesny partner Fenrisa nie był w stanie do końca się zmaterializować. Khazarczyk padł na kolana i objął głowę dłońmi, po czym wydał z siebie krzyk, który rozniósł się echem po całej świątyni. Nagle zniknął sprzed oczu Lolity. Ostatnim co zauważyła była kamienna osłona, którą Blight uratował ją od niechybnej śmierci. Gdy pięść olbrzymiej bestii nieprzeniknionego mroku przebiła magiczną konstrukcję i znalazła się kilka milimetrów od jej twarzy, dziewczyna po prostu zemdlała.
***
- Zabij ich wszystkich! Rozszarp na kawałki! - wrzeszczał Wilk, nie pozwalając Soracie tworzyć własnych myśli. Kazał mu zignorować rozpadające się ciało, a ból przyjąć jako motywację. Rozedrgane gałki oczne ledwo widziały, co się wkoło dzieje. Nogi odmawiały posłuszeństwa, i gdyby nie żyjąca zbroja najpewniej złamałyby się pod ciężarem transformacji.
- Na co czekasz!? Zeżryj ich jeśli musisz, zęby chyba masz całe!
Fenris wiedział, że to już koniec. Kontrolował swoją drugą połowę od tak dawna, a wystarczył jeden dotyk, by go złamać. Nawet Mni się to nie udało. Zealota wystawił go na próbę i wygrał.
- TO KONIEC!!! - wrzasnął i rzucił się w kierunku ostatniego przeciwnika. Coltis rozstawił się szeroko na nogach, zamachnął się dłonią i puścił po ziemi niewidzialną falę energii. Słup białego światła wystrzelił w górę tam, gdzie zrezygnowany Sorata miał postawić stopę. Manitou wymusił unik. Wiązka przeszyła nogi, gdy już odrywały się w skoku i nagły paraliż ogarnął większość ciała, które bezwiednie toczyło się, póki nie trafiło na kolumnę. W międzyczasie fragmenty ciemności odrywały się od niego jeden po drugim, obnażając zwykłą, ludzką, bezsilną formę.
Coltis poczuł obecność Kito przy świątynnych wrotach. Nie odwracał się nawet. Wiedział, co maluje się na twarzy Sanbety. Zawód. Dezaprobata. Niesmak.
- Fajnie, że jednak wpadłeś. Możesz zabrać przyjaciela. Potrzebował chyba naszej małej randki, żeby zapomnieć o tej kobiecie, o której wspominałeś.
Genkaku minął go bez słowa, kręcąc głową. Podniósł Soratę i wziął go pod ramię. W kompletnej ciszy niósł go do wyjścia, gdzie czekał pustynny łazik.
- Nie mamy szans z Akuma, Kito. Nie nadajemy się do niczego. On jako jedyny miał szansę, ale zatracił dawno temu wolę walki. Jednak dzięki niemu już wiem, co musimy zrobić.
Coltis podszedł do Stingbee i zaczął ją cucić.
- Wstawaj Pszczółko, będziesz mi potrzebna. Mam kolejny genialny plan.
____________________
* slangowe japońskie określenie, stosowane często w anime, gdy nadciągają kłopoty. W tym wypadku można je rozumieć jako "O, cholera!!" |
|
|
|
»Sorata |
#2
|
Yami
Poziom: Genshu
Posty: 1471 Wiek: 39 Dołączył: 15 Gru 2008 Skąd: TG
|
Napisano 22-03-2015, 18:05
|
|
Zachodni skraj Kartamisy
22 Marca 1615
Lolita Powers przegrywała z ogarniającą jej umysł lepką ociężałością. W jej głowie fragmenty wspomnień walczyły o kolejność w ciągu przyczynowo-skutkowym. Między nimi unosiły się leniwe bańki pytań, na które nie umiała jeszcze odpowiedzieć. Gdzie jestem? Co to za miejsce? Co się stało?
Już wczesnym rankiem leżała bez ruchu na karimacie rozłożonej na dachu i obserwowała wschód słońca podświetlający na różowo strzępy chmur i zaglądający w nieliczne szyby bloku. W zrujnowanym Psim Cmentarzysku znalezienie budynku z możliwościami dla snajpera graniczyło z cudem. Ale przynitowany do betonu obok dziewczyny wielkokalibrowy karabinek świadczył, że jest to jednak możliwe. Za jej plecami w prowizorycznie skleconym gołębniku zagruchały przebudzone chwilę temu ptaki. Gdy przybyli tu z Blightem trzy dni wcześniej, uderzył ją widok tego miejsca. Miasto było szkaradne, ale budziło w dziewczynie młodzieńczą fascynację. Szkolenia strzeleckie obejmowały czasem ruiny stref postindustrialnych, ale nigdy tak żywe i na taką skalę. Czuła się przytłoczona mnogością zapachów, kolorów i wydarzeń przepełniających zapuszczone ulice. Logicznym więc było rozładować na kimś tą obcą niepewność.
- Zapach marszczy paniczowi nosek? – zapytała wtedy. Atsushi faktycznie nie wyglądał najlepiej. Co chwila przyciskał do nosa chusteczkę i zbył jej zaczepkę wzruszeniem ramion. Nadąsała się. Kilka dni temu złapał niegroźną gorączkę i potraktował to niczym kolejne wyzwanie. To prawda, że choroby były rzadkością w tym zawodzie, ale żeby od razu tak ambicjonalnie do tego podchodzić? Ot, mężczyźni... Zamiast pójść do lekarza czekał, aż kłucie w płucach zamieni się w coś poważniejszego. Albo naprawdę chciał jej pomóc i przejmował się bardziej niż zwykle. Na taką myśl serce w płaskiej piersi zdradziecko przyspieszyło. Ucieszyła się, że jej zaufał i pokazał wiadomość od Kouji’ego. Niezręcznie było jej myśleć o gangsterze jako ojcu, ale przynajmniej dbał o nią na tyle, że poinformował Blighta o planowanym zamachu. Nie wpadła by na pomysł, że ktokolwiek, a już na pewno nie Kazuya Ishiro, zechce wykorzystać ją, by przejąć wpływy Powersa seniora. Widocznie ratowanie imperium nawet takich ludzi popycha do desperacji. Sama zaproponowała Atsushiemu współpracę przy tym zadaniu. Wiedziała, że on sam na jej miejscu zrobiłby to samo. Nie mogła być przecież od niego gorsza.
W trójkę z Arcą Infulentiusem wpadli w lokalną siatkę kontaktów Ishiro jak wataha wilków. Przestępcy byli zdezorganizowani brakiem informacji i stali się przez to nieufni względem siebie. W końcu drużynie Stingbee zostało już tylko jedno nazwisko – Pelcar. Według kobiety, którą usunęli jako ostatnią, ten były rycerz odpowiadał za koordynację zlecenia w północnym Babilonie. Wskazała też, które miejsce wybrał na kryjówkę. Przed śmiercią, gnijącym językiem wykrztusiła jeszcze jedną informację – nie był sam. Blight był zachwycony. Działanie i stała możliwość coraz bardziej kreatywnego użycia magii sprawiły, że zapomniał nawet o grypie.
Wspomnienie rozmyło się. Gdzieś bardzo daleko, całe lata świetlne od siebie, zarejestrowała stały nacisk na tchawicę. To on zabrał jej umiejętność sprawnego myślenia. On? Co za On? I nagle, tak po prostu, wszystko do niej wróciło.
Do momentu znalezienia Nagijczyka wszystko szło jak z płatka. Osłaniała Atsushiego z niedostępnego gniazda na dachu. Ale On i tak ją znalazł. Nawet gdy wypięła karabin ze statywu, nie była w stanie nadążyć za nadchodzącą grozą. Mimo doskonałej znajomości broni pozostała nastolatką. A nawet najbardziej mordercza profesjonalistka nie utrzyma nerwów na wodzy, gdy mimo pełnego nasłonecznienia szarżuje na nią stworzenie z nocnych koszmarów. Gruby beton pryskał na boki, gdy wilkołak potężnymi susami piął się po ścianie. Lolita widziała tylko część ruchów, reszta rozmazywała się w stroboskopowy pokaz grozy. Siatka i liche drewno za jej plecami nie wytrzymały i na dziewczynę spadły latające, smoliście czarne stwory, które przed chwilą jeszcze były otępiałymi od huku strzałów gołębiami. A On wciąż nadchodził. Scouter nieprzerwanie piszczał, równie mocno jak jego właścicielka obciążony monstrualną energią. Zmusiła się do ruchu. Uniosła broń. Nikt przeciętny nie wystrzeli celnie z biodra z kalibru 50. Ale ona nawet teraz, mimo obezwładniającego strachu, nie określiłaby siebie przeciętną. Jej wzrok podążył wzdłuż lufy i musnął muszkę. Ostatni sus wilkołaka wyniósł go dokładnie na linię strzału. Wystarczyło nacisnąć spust. Klik! Za późno spostrzegła, że lufa celuje w górę, jakimś cudem wygięta przez tego obłędnie szybkiego potwora. Pozbawiona ujścia eksplozja czterogramowej porcji trybonitu rozerwała zamek na strzępy, a małe, ostre odłamki wbiły się w twarz dziewczyny. Ledwo zdążyła zasłonić oczy ramieniem. Wtedy ją dopadł. Czarne szpony utoczyły trochę krwi z jej szyi, a stopy w wygodnych, sięgających za kostkę tenisówkach zadyndały za krawędzią.
- Umieranie jest dziwne - kolejne myśli toczyły się jak skały pod wodą - a gdzie reszta mojego życia? - od czterech z hakiem lat była przekonana, że nie umrze ze starości. Ale akurat dzisiaj? Do zamkniętego świata Lolity dotarła nowa, tym razem bardziej aktualna wizja. Nad ramieniem swego oprawcy zobaczyła, jak w jasnym blasku pojawia się jej wybawca. Jak rycerz na białym koniu, Blight puścił ramię Infulentiusa i rzucił się w ich stronę. Na jego rozpostartych dłoniach pełzała drapieżnie magia, obiecując wrogowi niechybną śmierć. Niewzruszone monstrum tylko na niego spojrzało, a zealota nagle objął oburącz brzuch i upadł jak ścięty, z nie pozostawiającym żadnych wątpliwości okrzykiem bólu.
- To już wszystko? - tracąc przytomność, Lolita zamiast martwić się, że odchodzi młodo, zastanawiała się, czy w straszliwych oczach Koszmaru nie zobaczyła przypadkiem smutku. Odpowiedź na oba pytania nie zdążyła do niej dotrzeć.
15 minut wcześniej
Psie Cmentarzysko było wspaniałe. Upstrzone napisami klatki schodowe w rozpadających się budynkach, posklecane z byle czego wielokolorowe chałupki, handel barterowy, beztroskie krzyki dzieciaków, które nigdy nie miały dostępu do komputera, mnóstwo wolno biegających zwierząt - można było długo wymieniać. Każdy inny człowiek zobaczyłby to niebezpieczne miejsce w innym świetle. Szaman czuł się w tej brudnej protocywilizacji jak w domu. Największy wpływ na to miała aktualna praca. Lokalny władyka zdobył fragmenty planów jeszcze sprzed bombardowania i zapragnął odkopać podziemne poziomy fabryki wozów pancernych by przerobić je na prywatny schron. Nikt już nie pamiętał, że właśnie z powodu tego zakładu miasto stało się celem ataku podczas wojny. Na placu nowej budowy zatrudnienie znalazło wielu mieszkańców miasta i kilku przyjezdnych. Było coś głęboko oczyszczającego w codziennych, prozaicznych czynnościach. Machanie łopatą czy noszenie przypór od wczesnego ranka do późnego wieczora stało się dla przemęczonego szamana formą terapii. Szczególnie ostatnio czuł się jak roztrzaskane lustro. Z każdego odłamka spoglądała na niego inna twarz. Na szczęście między stertami posegregowanego gruzu i ziemi brakowało miejsca na zmartwienia i dylematy moralne z niedalekiej przecież przeszłości. W Kartamisie poszukiwany khazarski zbieg był po prostu (albo aż) człowiekiem, a jedynym, na co musiał uważać, było przerzucanie ziemi w mniejszym tempie niż wiekowa koparka, którą wspólnymi siłami odzyskali z pobliskiego złomowiska. Dzięki ciepłemu klimatowi Aztecos udało mu się nawet trochę opalić. Od kilku dni dręczył go jeden tylko ból. W tym akurat przypadku miał imię i bardzo denerwującą aparycję. Nazywał się Arnino Pelcar i reprezentował w północnym Babilonie autorytet Ishiro. Nadczłowiek drugiej generacji. Również dezerter. Pozorował pracę lepiej od niejednego prawdziwego lumpa. Pomysł z zakamuflowaniem się w charakterze budowlańca ani trochę nie przypadł mu do gustu i podkreślał to na każdym kroku. Na jego obronę częściowo przemawiał fakt, że rodowici Kotyjczycy bywali zmierźli w wysokich temperaturach, a Ishiro płacił nieporównywalnie więcej niż kierownik budowy. Z kolei bolączką Pelcara były niepokojące wieści z Sanbetsu, ale Soratę niespecjalnie to obchodziło. Ostatnio bardziej poświęcał się długim, szczerym rozmowom z Wilkiem. Akceptacja życia płatnego zabójcy dalece pomogła mu zrozumieć Towarzysza i upodobniła ich od siebie, coraz bardziej zacierając granicę pomiędzy dwoma jaźniami. Nie tracił czasu na zastanawianie się, dlaczego zleceniodawca przerzucił go akurat tutaj. Jak to zwykle w życiu bywa, złośliwy los miał mu zaraz zniszczyć nawet tą tymczasową sielankę. Tym razem jego posłańcem został brzuchaty brygadzista. Brodaty konus schodził szybko na niższy poziom, na którym pracował Sorata. W Kartamisie wszyscy byli mniej lub bardziej zamieszani w niemoralne interesy, więc informatorów tu nie brakowało.
- Ktoś was szuka – w podekscytowaniu zaczął od konkretów. Współpracował z nimi w niesłabnącej nadziei, że zostanie wciągnięty do szajki - Przed chwilą gadałem z Jaskanem o tej nowej ciemnej dupeczce u "Mamuśki"... - zająknął się po niecierpliwym geście szamana.
- Jesteś pewien, że to o nas mu chodziło? - przybytek rozkoszy Madame Pridour nie interesował go bardziej niż choroby weneryczne, które oferował w pakiecie z dziewczynami.
– Opisał pana Pelcara. Młody elegant z warkoczem wypytywał go dziesięć minut temu.
- Dzięki, Giuseppe. Bądź dziś po szychcie w "Kominie". Masz u mnie piwo - poklepał kolegę po ramieniu i udając, że czyści ręce po pracy, podszedł do chłodzącego się w cieniu, opartego o łopatę rycerza - mamy gości. Jakiś dandys o ciebie pytał. Ktoś wie, że tu jesteśmy?
Nie czekając na odpowiedź wysłał owady w kilku kierunkach i dołączył do zwiadu cztery znudzone dachowce. Koty miały wielką wprawę w poruszaniu się między ludźmi, a informacje z ich oczu łatwiej było przyswoić. Nie musiał długo czekać na sygnał - na najwyższym poziomie sam wypatrzył eleganckiego przybysza, który pasował tu jak pięść do oka. Co zaskakujące, znał jego twarz. Coltis Asuman współpracował z Genkaku, więc szaman miał jeszcze cień szansy na polubowne rozwiązanie.
- Jeden z naszych? - ukradkiem wskazał go przełożonemu. Powiadają, że nadzieja jest matką głupich, ale nie mógł sobie darować tego pytania.
- Nie znam go. Ale ty owszem - może i był leniwy, ale i spostrzegawczy. Szybko odwrócił się tak, by cień mocniej go skrywał – to kościelny?
- Tak – przyznał Fenris - Kojarzę twarz, ale nie wiem, co tutaj robi. Bądź ostrożny - skończył czyszczenie rąk i zagadał do stojącego nieopodal kopacza. Niezobowiązująca rozmowa pozwoliła mu obserwować rozwój sytuacji i kryć Pelcara w razie walki. Zmiana koloru włosów i nietypowe ubranie mogły mu w tym pomóc. Niestety kocie oczy ukazały mu dokładnie to, czego się obawiał. Asuman patrzył dokładnie w jego stronę, jakby się nad czymś zastanawiając.
- Pan Takasugi?! - w podniesionym głosie było zbyt wiele złośliwej radości, by uznać zdziwienie za całkiem szczere - a to niespodzianka! Zmiana profesji?
No to tyle z subtelności. Pelcar bez skrępowania sięgał po ukrytą pod kombinezonem broń. Lada chwila wybuchnie jatka, a Fenris nic na to nie mógł poradzić. Poza jednym. Jeden z najgłębiej wpajanych nakazów – nie pokazywać mocy postronnym - stracił większość znaczenia, kiedy zerwał współpracę z rządem. Wolał się nie ujawniać, ale konieczność uśmiercenia wszystkich gapiów nawet jemu wydawała się zbyt drastyczna. Wyprostował się, a po ubrudzonej ziemią skórze zaczęły pełgać niewielkie blade płomyczki. Z najgłębszych zakamarków ciała popłynął obezwładniający strumień powstrzymywanej energii.
- WOOON mi stąd! – nagły wiatr towarzyszący okrzykowi zdmuchnął pył zgromadzony na prowizorycznych podestach, a biały ogień, który wybuchł dookoła ludzkiej sylwetki, oślepił patrzących.
Gdy przebrzmiało echo, na ułamek sekundy zapadła cisza, a z niej zrodził się chaos. Wszyscy robotnicy rzucili się do ucieczki. Ci, którzy byli niżej, wdrapywali się na drabiny po plecach kolegów. Byle dalej od człowieka, który skradł im oddech i wykończył bardziej niż nadgodziny na budowie. Panika objęła całą okolicę tak, że po chwili w zasięgu kilkudziesięciu metrów pozostały tylko trzy osoby. Arnino zbierał się z kolan podpierając się upuszczoną łopatą. Coltis zniknął z linii wzroku, ale zmysły zwierząt potwierdzały, że został w pobliżu. Fenris zbliżył się do krawędzi wykopu. Pelcar zachodził go trwożliwie z tyłu z wyciągniętą bronią, nie do końca jeszcze przekonany, w kogo ma wycelować.
- Co teraz? – demonstracja szamana chyba poprzestawiała mu klepki. Z opryskliwego przełożonego stał się nagle podwładnym. Fenris ledwo go usłyszał, zafascynowany widokiem jaki się mu ukazał. Genkaku opowiadał mu o Magan, ale usłyszeć, a zobaczyć, to dwie rożne rzeczy. Dopiero po chwili dotarło do niego, co mówił mutant.
-Co za glista – dojrzewająca od kilkunastu dni pogarda domagała się uzewnętrznienia. Nic dziwnego, że został dezerterem. Dał Nagijczykowi znak, by zaczął oskrzydlać potencjalnego przeciwnika, a sam obrał alternatywną drogę. Dotychczas użył mocy tego kalibru tylko raz - w podwodnym kompleksie. Jednak dopiero tutaj widać było prawdziwą różnicę pomiędzy żywą naturą, a bezdusznym kamieniem uformowanym przez człowieka w niedostępnej głębi. Za niedaleką ścianą lasu przemieszczały się falujące tęczowe kształty pomniejszych duchów roślinnych i zwierzęcych. Ptasie manitou krążyły smutno w zastępstwie swoich uwięzionych w gołębnikach podopiecznych, a opiekunowie glebowych żyjątek tańczyli w wirującym dookoła piasku. Choć trudno w to uwierzyć, zniszczona lata temu Kartamisa pulsowała życiem. Tylko obszar dookoła maga był całkiem martwy. Wygięte w pałąk koty szamana syczały wściekle około dziesięć metrów od niego. Zepsucie przenikało coraz głębiej, a w starciu z otaczającą człowieka strefą magii przegrywał nawet świat niewidzialny.
***
- Aura była biała - Coltis cieszył się, że pamięta ten fragment nauk Galahada. Podejrzewał, że przyjaciel sanbetańskiego generała jest silny, ale wspólna akcja w Nag nie wskazywała, że aż tak. Niezdecydowanie przeciwnika i kilka własnych sztuczek w zanadrzu sprawiło, że opanował się zaskakująco szybko.
- Widać krótkie spotkanie z Ryuuzakim do czegoś się jednak przydało – ta myśl ostatecznie poprawiła mu humor.
Jako że był wyżej, widział fragment szpakowatej czupryny tamtego.
- Masz ich? – nadał cicho przez laryngofon. Jeśli muśnie ich wzrok Lolity, nie będzie nawet potrzeby, żeby się ruszał.
- Jeszcze nie. Ale wyciągnij ich z dziury, a wrócą na zawsze do innej – zawsze gdy zaczynała się akcja, Stingbee zamieniała się z nadąsanej nastolatki w zimnokrwistą profesjonalistkę. Godne podziwu.
- Oj, Hideo, Hideo – wstał mimo narastających problemów z oddychaniem – na lotnisku może i przypominałeś skośnookiego. Ale żeby Khazarczyk współpracował z Ishiro? Krew i kości ziemi? Nie spodziewałbym się. Brawo! – entuzjastycznie przyklasnął, podkreślając ostatni wyraz. Reagując na niewypowiedziany rozkaz, nieoczyszczone rumowisko pod stopami szamana wybrzuszyło się i wystrzeliło w jego kierunku, dokładnie naśladując ruch zealoty. Spękane betonowe dłonie sypiąc piachem na wszystkie strony z ogłuszającym łupnięciem zamknęły się na jego ciele.
- Pokorny sługa jeden - grzesznicy zero!– przeciwnik nie mógł widzieć toczącego beton pod jego stopami rozkładu, bo skrywał je nieodgarnięty jeszcze piach - widziałaś to, maleńka? - dodał dużo ciszej i uśmiechnął się do siebie po usłyszeniu typowej zjadliwej riposty.
- Panie Pelcar, zapraszamy! – przezornie odsunął się, próbując przeniknąć wzrokiem wywołaną atakiem chmurę kurzu. Cały czas sączył zepsucie do otaczającego go obszaru, a resztą pochodzącej od Boga mocy nieprzerwanie utwardzał skórę - zawsze możemy sobie porozmawiać, prawda?! – pojedyncze nasycone energią pociski roztrzaskały przenośną ubikację, zalewając okolicę charakterystycznym fetorem solidnie podkiszonych ekskrementów – chyba jednak nie.
Uaktywnił kamuflaż optyczny w ukrytym pod garniturem kombinezonie i zaczął oskrzydlać przeciwnika.
***
Fenris zareagował w ostatniej chwili, nadludzkim wysiłkiem powstrzymując atak. Półpłynna ciemność zamieniła jego palce w ostre szpony, a przypływ siły z transformacji pozwolił mu wytrzymać aż do momentu rozpadu zaklęcia. Mimo bezpośredniej zaczepki nadal nie potrafił rozbudzić w sobie wściekłości. Nie wiedział, o co chodziło Coltisowi, ale to, czego dowiedział się o niezrównoważonym Babilończyku i jego mocach na przestrzeni ostatniego miesiąca, nie wróżyło powodzenia próbom dyplomacji. Nie dane mu było się dłużej zastanawiać. Do akcji wkroczył Pelcar i słowa szamana utonęły w nadzwyczaj głośnym trzasku pistoletowych strzałów. Zaklął szpetnie i sam wyskoczył z ukrycia. Prosto ku swojej zgubie. Siła wybicia przyspieszonego do granic absurdu szamana była znacznie większa niż normalnie. Pierwszy krok uaktywnił przygotowaną przez zealotę pułapkę. Przeżarta magią asfaltowa ulica, po której przed chwilą względnie bezpiecznie przebiegł rycerz, dla szamana stała się śmiertelną pułapką. Gdy się zapadał, potężne uderzenie wręcz zmiotło go z powrotem na samo dno wykopu. Huk, który po nim nastąpił, uświadomił mu, że cały teren jest pod kontrolą snajpera. I to całkiem dobrego, jeśli trafił go przy tej szybkości. Tarcza fotonowa przechwyciła pocisk. Gdyby nie to, w jego klatce piersiowej widniałaby teraz dziura wielkości pięści. A tak skończyło się na jednym złamanym żebrze i potłuczeniach. Na domiar złego na szczycie jednej z hałd pojawił się trzeci, również zakamuflowany przeciwnik. Dwójka mężczyzn widocznych w termowizji jako rozedrgane czerwono-żółte plamy była tuż obok. Nie sposób było powiedzieć, którym z nich jest zealota.
-Trzeci na jedenastej! – miał nadzieję, że huk wystrzałów nie ogłuszył rycerza. Jego wsparcie mogło być nieocenione. Wszechobecny rozkład wciąż napierał. Mistrz walki wręcz osłaniany przez snajpera mógł zdziałać cuda. Szczególnie taki, który każdym ruchem potrafił przywołać gigantyczne pięści i samemu pozostawać przy tym daleko poza zasięgiem przeciwnika. Było tylko kwestią czasu, aż któryś z nich oberwie. Dookoła szamana pojawiły się rosnące szczeliny, coraz szybciej połykające piach. Dokopali się znacznie bliżej niż sądzili. Teraz pozostanie w miejscu groziło dodatkowo upadkiem z kilkunastu metrów. Zmienne właśnie się pomnożyły, a czasu na zastanowienie nie było wcale.
- Łapcie – Asuman chyba doskonale się bawił, za to serce Soraty ominęło jedno uderzenie. W piach pod jego stopami wbiła się garść detcardów. Wszystkie były przełamane. Skoczył w tył. Huknęło. Tylko raz i zdecydowanie za krótko. Zawieszony w powietrzu i zaskakująco żywy obserwował panujący dookoła zastój. Nawet jedno ziarnko piasku nie drgnęło o setną milimetra, a eksplodujące C4 zastygło w przestrzeni jak fascynująca neo-rzeźba. Widok był tak surrealistyczny, że wręcz można się było spodziewać cykania kreskówkowego zegara. W całej okolicy tylko jedna osoba pozostawała w ruchu - Pelcar. Czerwony jak cegła rycerz, porzuciwszy całe obciążenie, z pulsującymi na całej twarzy żyłami przełamał chyba każde ze swoich ograniczeń, by dobiec do szamana. Nawet nie oddychał, skupiony na podtrzymaniu działania mocy. Gdy w końcu do niego dotarł, Fenris zauważył gromadzącą się w kącikach jego oczu krew. Ogarnął go niesamowity podziw dla rycerza. Arnino wbił się w niego, całym ciężarem pchając w górę, a sam kontakt z jego ciałem sprawił, że na szamana znów zaczęły oddziaływać wszystkie wstrzymane siły. Splątani z rycerzem w jeden kłąb, wypadli z wykopu jak z procy i potoczyli się po ziemi, bezładnie obijając się o luźno leżące kamienie. Wraz z pierwszym oddechem Pelcara powietrzem targnęła implozja, a bieg czasu wrócił do normy. Sorata pomagał rycerzowi wstać, ale Coltis był tuż obok. Nie zważając na zapadlisko za plecami właśnie wychodził z kamuflażu. Jego wargi składały niewyraźne słowa, a na czubkach palców prawej ręki migotała jasna biel, którą lekkim ruchem strzepnął na ziemię na ułamek sekundy nim do nich dobiegł. Obmył ich oszałamiająco zimny strumień światła, pozostawiając po sobie kajdany na zasobach energii, a ręka maga dotknęła splotu słonecznego Pelcara.
- … na sonzai, kuchihate..!
Soru i God Step - dla laika obie techniki wyglądają dokładnie tak samo, a jednak różnica jest fundamentalna. Mutanci przyspieszali, wykorzystując manipulację naturalnymi energiami Tenchi. Ten sam efekt u szamana osiąga się tylko i wyłącznie dzięki bezgranicznemu zaufaniu innej istocie. W założeniu zareaguje nieskończenie szybciej niż ułomne ludzkie ciało, a potem odda władzę z powrotem w ręce człowieka. W przypadku tego konkretnego Manitou nie było to jednak tak oczywiste, ale mimo to Fenris całkowicie mu się poddał. Oddając kontrolę czuł sondującą go zabójczą magię. Praktycznie niezniszczalna żywa zbroja rozpadła się w pył, wraz z wilczą esencją zmieciona pierwszym uderzeniem. Wierzchnie warstwy skóry Fenrisa złuszczyły się jak dobrze namoczona tapeta, a muśnięte zgnilizną aksony przesłały mózgowi chóralny ryk przedagonalnego bólu. Ale przynajmniej przeżył. Sporo wolniejszy rycerz nie miał takiego szczęścia. Poprzednie użycie mocy musiało go mocno wykończyć. Spod zbrązowiałej skóry momentalnie wyłoniły się rozdygotane mięśnie, szybko rozpadające się w bulgoczącą masę. W rozgrzane powietrze buchnął smród gnijącego mięsa, tłumiąc nawet zapach wylanej zawartości latryny. Mężczyzna cały czas przeraźliwie wył - głosem, jaki nigdy nie powinien wydobywać się z niczyjej krtani. Zdawał się umierać w nieskończoność. Gdy w końcu krzyk ucichł, nie było już Arnino Pelcara. Jego miejsce zajęła padlina. I to w końcu złamało opory szamana. Bezinteresowny akt poświęcenia ze strony złego dupka. Może zachował swój honor mimo pracy dla Ishiro, a może zrobił to tylko i wyłącznie wiedziony odruchem poszkoleniowym. To nie miało już najmniejszego znaczenia.
- Nie ulęknę się, bo jestem rycerzem – zadudniło pod czaszką Soraty wspomnienie niedawnej zdrady, ale słowa przysięgi nabrały nowego znaczenia, pozwalając mu poczuć słabą nić sympatii do zmarłego. Więzy nałożone na jego ki pękły, a z głębi trzewi wraz z rykiem popłynęła moc.
***
Blight ucieszył się z powodzenia ataku. Jednego grzesznika mniej na tym łez padole. Było coś cudownego w widoku pozwijanych, krwawych szczątków rycerza. Jednak jego sadystyczny uśmiech natychmiast zgasł, gdy zobaczył rosnące czerwone pasma w aurze szamana. Niestety bardziej niebezpieczny przeciwnik przeżył. Stali w odległości najwyżej trzech metrów od siebie, więc burza energetyczna uderzyła go ze zdwojoną siłą. Szare oczy spotkały się na moment z zielonymi i nim zealota zdążył choćby zebrać myśli, szaman przyoblekł Wilka i zniknął. Dopiero gdy impulsy nerwowe pokonały drogę do mózgu, Coltis spostrzegł, że obrał najgorszy możliwy kierunek.
- Stingbee, uciekaaj! Arca, do mnie! - Najsłabszy w zespole Infulentius dyszał ciężko, odreagowując jeszcze skutki uwolnionej chi szamana, ale dzielnie pokonywał ostatnie metry. Bez zbędnych słów złapał Blighta za ramię i otoczył ich obu nimbem oślepiająco białej energii. Pomknęli na skrzydłach magii do ostatniego miejsca, gdzie rzucił niewidoczną kotwicę.
Teraz
Gnany wściekłością Fenris rozmył się w czarną smugę. Biegł zakosami, by zminimalizować niebezpieczeństwo postrzału. W okolicy był tylko jeden budynek wystarczająco wysoki, by objąć wzrokiem większość okolicy, a pięćset metrów, które go od niego dzieliło, pokonał w niecałe cztery sekundy. Zamiana biegu na wspinaczkę ledwo go spowolniła. Zaatakował kobietę na dachu instynktownie, ledwo rejestrując, co robi. Ptaki krążyły dookoła nich, gotowe na każdy rozkaz. W szale nie zwrócił uwagi na odłamki metalu wbite w piersi. Jakby to wszystko dotyczyło kogoś innego. Już miał rozluźnić chwyt, posyłając ofiarę kilka pięter w dół, gdy usłyszał kroki za plecami. Przybyła kawaleria. Wilcza jaźń wyła, chcąc natychmiast zabić nadbiegającego zealotę, ale ludzka część jego mózgu połączyła twarz Asumana z jeszcze jedną – przyjazną. Niesymetryczne oczy patrzyły na niego z lekką przyganą.
- Jeszcze nie teraz – odezwała się projekcja Kito Genkaku.
Cudownie – racjonalna osobowość zdobyła nowe oblicze. W porządku. Niech będzie. Póki co...
Powstrzymał zealotę w mgnieniu oka, jednym muśnięciem mocy niszcząc liczne fragmenty jego mięśni i organów wewnętrznych.
- Niech cierpi – co do tego zgadzały się wszystkie trzy aktywne osobowości. Dopiero teraz spostrzegł, że nadal trzyma kobietę. Była znacznie młodsza niż się spodziewał. Nadzwyczaj delikatnie położył bezwładne ciało na dachu i spojrzał na stękającego, półprzytomnego zealotę.
- Przecież to jeszcze dziecko - wyrzut w spojrzeniu i głosie szamana sprawił, że Atsushi chciał się zawstydzić. Jednak pomimo najszczerszych chęci nie mógł. Arca padł wyczerpany nadużyciem magii. Stingbee była nieprzytomna lub martwa, on sam czuł ból w każdym zakamarku ciała.
- No i...? - to było interesujące. W jego przeciwniku nie zostało nic ze śmiertelnej dynamiki ruchu sprzed kilku chwil. Przygarbił się lekko, zamieniając się niemal w zbolałego nauczyciela i mówił teraz innym, bardziej wygładzonym tonem. W zmianach charakteru był tak dobry jak zealota, a może nawet (co Coltis ukrył starannie przed samym sobą) lepszy.
- Wszystkich nas w jakiś sposób użyto – nie rozumiał w czym Lolita miała być wyjątkowa. W sumie jej marudzenie bywało wyjątkowo zabawne. Ból spowodowany mówieniem nawrócił jego umysł na właściwe tory – co mi właściwie zrobiłeś?
Całkowicie ignorując jego podrygi, Fenris ułożył omdlałego Arcę w pozycji siedzącej i wsunął mu coś do ust.
- Powiększyłem małe tasiemce w twoim ciele, co zdetonowało tkanki dookoła. Nie ruszaj się. Starałem się ominąć mózg, ale nie wiem czy mi się udało – zaśmiał się cicho, sam do siebie. Był bardzo ciekaw, jak zareagowałby gdyby jaja pasożyta nie zdążyły jednak zająć tak wielu organów zealoty – Nie uważasz, że zmuszanie dzieci do walki jest niemoralne?
- Żartujesz? - roześmiał się Atsushi – Ile ty masz lat? Pięć? Sama się do tego pchała – pytania dziwnie go irytowały. Zachowanie rozmówcy również. Jakby był nieobecny - I skąd, do cholery, miałbym mieć pasożyty?! – zawarczał. Higiena osobista była przecież jego priorytetem. Nikt nie zatrudnia śpiewaka flejtucha.
- Zaraziłem cię – stwierdził, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie i przykucnął na pokruszonym murku, plecami do leżącego - rozumiem, że miałeś coś do Pelcara? - śmierć mutanta prawie na pewno zrywała jego kontrakt z Ishiro, więc nie czuł się zobowiązany do wypełnienia zlecenia, którym zmarły nie zdążył się podzielić.
- Miał usunąć Lolitę. Jest córką Koujiego Powersa. Ubiegliśmy zamach – Coltis nie wierzył w swego pecha - Chwila. Chcesz mi powiedzieć, że łaziłeś za nim i nie wiesz nawet po co? Altruistyczny potwór? Komiczne! – próbował uderzyć pięścią w udo, ale rozcapierzone place nie chciały słuchać jego poleceń - kiedy niby zdołałeś mnie zarazić, dupku?
- Pamiętasz kto zamawiał jedzenie do pokoju na początku lutego? - Sorata zignorował docinki. Nie zamierzał się spowiadać - Zjadłeś kilka winogron. Widocznie to wystarczyło. Ciesz się, że nie lubisz granatów. Włosień byłby zdecydowanie bardziej bolesny.
Głowa Atsushiego zaczęła uciekać w bok, szarpana coraz silniejszymi skurczami karku, ale pragnienie zdobycia informacji było silniejsze. To co pamiętał o pasożytnictwie pozwoliło mu powiązać dotychczasowe złe samopoczucie z obecnym stanem.
- Ale to znaczy, że Genkaku też zainfekowałeś? – wyszeptał, stopniowo uświadamiając sobie rozmiary prewencyjnych działań przeciwnika - myślałem, że to to twój przyjaciel.
Szaman obserwował jak pierwsi uzbrojeni ciekawscy wracają ostrożnie na budowę. Czas się zbierać. Poczuł ukłucie żalu. Naprawdę mu się tu spodobało.
- Jakiej odpowiedzi oczekujesz? Kontrola najwyższą formą zaufania? - w żadnej mierze nie brzmiał na zawstydzonego, ale jego ruchy stały się bardziej nerwowe – wymyśl sobie jakiś frazes. Jeszcze nie potrafię być mordercą na pół etatu.
Reakcja Coltisa była co najmniej kuriozalna.
- Ty wspaniały, brutalny bydlaku - zaniósł się urywanym, charkotliwym śmiechem, a krew przyozdobiła mu usta, zamieniając go w upiorną parodię klauna. Jakby nie zdawał sobie sprawy, że Khazarczyk zastanawia się, czy pozostawić go przy życiu.
- Lumen mi świadkiem. Jesteś absolutnie i kompletnie szalony! - wbrew powszechnie panującej zasadzie wykrzyczał to z niekrytym podziwem. Fenrisowi udzieliła się odrobina wesołości przeciwnika. Co prawda nie uważał siebie za takiego socjopatę jak Babilończyka, ale podobieństwa były niezaprzeczalne. Również jego życie było obłędem. Życie ich wszystkich – mutantów obu nacji, szamanów i magów. Dziś uratowało go to, że był niewiadomą. Przecież to on mógł wić się, na próżno starając się powstrzymać paroksyzmy bólu, a wykpił się wyglądem filmowego zombi. Co najdziwniejsze – było mu to obojętne. Z tak zaprogramowanym zestawem zachowań, bardziej przypominał rozregulowaną maszynę, niż świadomą istotę.
- Kito łeb mi urwie jeśli ten błazen umrze – ludzkie uczucia wracały do niego stopniowo, z towarzyszącymi im lekkimi ukłuciami niepokoju. Tymczasem Coltis wpadł w gwałtowne drgawki. Zdawało się, że rosnący ból tylko dodatkowo rozbawia Babilończyka. Jego krew dawno przesiąknęła ubrania i zbierała się w niewielkich dziurach w starej papie. Na wąskich, kształtnych wargach pojawiła się piana. Zbyt mnogie protoskoleksy w krwioobiegu musiały wywołać szok anafilaktyczny!
Fenris siłą przycisnął trzepoczące członki zealoty do podłoża i wsunął mu do ust Tricell z przegródki w pasie. Przytrzymał go mocno i masując gardło zmusił do przełknięcia. Nie miał przy sobie nic skuteczniejszego, ale niepozorna tabletka znacznie przyspieszała możliwości autonaprawy organizmu. Miał nadzieję, że rozerwane organy Asumana poradzą sobie z dodatkowym obciążeniem. Kosztowało go to chwilę strachu, bo mimo poruszającej się piersi powieki nieprzytomnego zatrzepotały dopiero po dłuższej chwili.
- Powers? Arca?! - imiona były ledwo rozpoznawalne.
- Nic im nie będzie - troska o innych tylko potwierdziła przypuszczenia szamana. Poczuł drugą nitkę sympatii do postrzelonego maga - Nie telep się durniu! Dałem twojemu "kierowcy" to samo co tobie. Powinno go obudzić. Ciekniesz z obu stron, ale jak się uspokoisz, to wyżyjesz, żeby zabić jeszcze wielu ludzi.
Coltis posłuchał rady i uśmiechnął się blado.
- Dzięki. Sinners Command: Decay - wyszeptał, a szaman dopiero teraz zorientował się, że nadal trzyma jego dłoń.
- Ożeż ty!
Magia zdążyła musnąć tylko koniuszki włosków, gdy w objęciach Wilka wyrwał dłoń z uścisku.
- Zdurniałeś?! - wydarł się w pierwszym odruchu szykując się do ataku - życie ci uratowałem! - w gniewie przeoczył fakt, że sam doprowadził Atsushiego do tego stanu.
- Oj, przestań. Musiałem - słabnący szept ledwo pokonał kilka dzielących ich metrów. Mimo pozostałości nonszalanckiego uśmiechu, ranny szybko tracił siły – też byś to zrobił na moim miejscu.
Sorata wzruszył ramionami. Jeśli się zastanowić, czarodziej mógł próbować wykorzystać silniejsze zaklęcie. Zdecydowanie byli zbyt podobni do siebie. Ostatnimi czasy polubił zdecydowanie za dużo osób. Absurdalne zachowanie w świecie, gdzie uczucia z obu krańców skali płynnie się przenikały. Wolałby polegać tylko na własnych siłach.
- Ciekawe. Chcesz o tym porozmawiać? - zachichotał Wilk.
Sorata spiekł buraka, ale po chwili się roześmiał. Koniec końców, to był całkiem dobry dzień. |
Kryteria oceny walk: Klimat 4/10 Mechanika 3/10 Warsztat 3/10. W razie wątpliwości - konsultuj. Pomoc: https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=17457#17457 |
|
|
|
»Naoko |
#3
|
Zealota
Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 594 Wiek: 33 Dołączyła: 08 Cze 2009 Skąd: z piekła rodem
|
Napisano 26-03-2015, 15:22
|
|
Cooltitsie!
Zacznę od Ciebie, ponieważ jako pierwszy wstawiłeś walkę. Mam nadzieję, że ocena będzie zrozumiała, rzeczowa i niezbyt długa. Pozwolę sobie również na wyróżnienie elementów, które są dla mnie najważniejsze w tego typie tekstów. Let's go!
Fabuła
Lekki, humorystyczny tekst, który spokojnie wprowadza czytelnika do sedna sprawy to coś, co takie tygryski, jak ja, lubią najbardziej. Podoba mi się wprowadzenie Genkaku z brodą. Jak można było przypuszczać, Asuman-Bajman skradł moje serce, przez co od początku byłam pozytywnie nastawiona do tekstu. Uśmiałam się (z resztą Ty też) podczas czytania na głos kwestii z bromancu Gena i Soraty (to się nadaje do mang yaoi!). No i jeszcze Night Club! Me gusta~ :3
Twój pomysł na dorwanie Soraty był jednym, jaki w ogóle wchodził w grę. Moim zdaniem niewymuszony, bardzo naturalny i efektywny. Ktoś może powiedzieć, że wszystko zależało od tancerki (mogła najpierw iść do Soraty) – pragnę zauważyć, że Asuman występował w drogim garniaku, więc wabił tancereczkę od samego początku. Let's use some chick
Osadzenie w świecie
Brakowało mi znanych już ogólnie nawiązań do technologii (beeper zamiast comlinku itp.). Poza tym widać sporo odniesień – celebrity Shion, Eirei, niefortunna wyprawa podwodna, Cannon. Poprawnie, ale bez większego zachwytu.
Oddanie charakteru przeciwnika
Podobało mi się, że nie zapomniałeś o starym Fenrisie. Mimo aktualnego wzoru cały czas tliło się w nim ziarno niespokojnej duszy, która czeka tylko na odpowiedni moment, by zapłonąć gniewem. Jednak z drugiej strony szkoda, że nie znalazłam w nim opanowania, które próbuje zachować, a przynajmniej zewnętrznie. Bardzo szybko wychodził ze skóry, jak na profesjonalistę.
Manitou genialne – dodatkowo edycja tekstu, by wyglądał tak samo, jak używa Sorata, na plus.
Poprawność
Tekst ogólnie poprawny. Znalazłam parę błędów (a gdzież ich teraz nie znajdziemy?), więc nie będę o nich mówiła. O ciemnych okularach już rozmawialiśmy. Masz dość mechaniczny styl, pokazujesz całość jako pojedyncze sceny, które równie dobrze można wpleść w inną pracę, co ma swoje wady i zalety. Tutaj jest to trochę na minus, brakuje mi takiej ciągłości bez przystanków.
Wrażenie ogólne
Pomimo lekkości i komizmu, jest jeszcze jedna rzecz, która wywarła na mnie niesamowite wrażenie. Pokazałeś w końcu, jak potężne i niebezpieczne mogą być czary babilończyków – po walce w Twoim wykonaniu jestem w końcu w stanie uwierzyć, że zealoci nie są najsłabsi.
Ocena: 8. Rzekłam.
Siwowłosy Władco Wielorybów!
Zawsze staram się o obiektywizm w ocenianiu czegokolwiek. Jednakże, jako że wstawiłeś wpis po Cooltitsie, będziesz miał gorzej, bo chcąc czy nie, Twoja praca będzie podświadomie oceniana względem pierwszej. Co jest nie fair, ale nie mogę na to poradzić wiele.
Fabuła
Schadzka Fenrisa z Coltisem była niewymuszona. Los świetnie zagrał Wam na nosie. W ogóle nie raziła mnie przypadkowość, z jaką się spotkaliście. Rozbawił mnie moment z paszoł won. Później robi się trochę zamieszania, niektóre fragmenty musiałam czytać po kilka razy, ale to akurat wynik mojej wydajności umysłowej. Bardzo podobało mi się, że można było odczuć przynajmniej obawę Fenrisa przed czarami przeciwnika. I czekałam, kiedy wybuchnie, co będzie zapalnikiem. Słowa przysięgi Nagijczyka – szok, ale miły. Później ta sprawa z pasożytami. No nie wiem. Średnio kupiłam ten pomysł. Troszeczkę naciągany. Ale ogólny pomysł fabularny akceptuję i aprobuję.
Osadzenie w świecie
Bardzo spodobało mi się, że dodałeś do swojej walki oddzielny tekst, który mocno osadził starcie w danym czasie i momencie życia Fenrisa. Przez to łatwiej było mi przejść przez cały tekst w jego głowie – bo wiele się w niej dzieje. Poza tym starcie odbywa się w zapomnianej lokacji, w Babilonie. This is beautiful. Bardzo podobała mi się ta pulsująca życiem Kartamisa. Lorgan powinien to wykorzystać to aktualizacji lokacji
Oddanie charakteru przeciwnika
Już na samym początku uderzył we mnie dysonans między Twoim, a Cortisowym przedstawieniem Lolity. Jakoś nie kupiłam jej zachwycania się pejzażami – zawsze wydawała mi się osobą przyziemną, rajcującą się ewentualnie zadaniem i tym, jakie obrażenia może zadać swoją bronią. W dalszych partiach Lolita dalej jest natchniona, ba, chyba czuje mięte do zealoty. No i nie mogę. Po prostu nie mogę. Piszę o tym, bo zajmuje to wstęp, który zwykle pamięta się najlepiej, tuż obok zakończenia.
Mimo że, w moim odczuciu, potraktowałeś przeciwników z przymrużeniem oka, muszę powiedzieć, że oddałeś dobrą walkę. Blight ma zatrważającą moc i tak jest przedstawiona w Twoim tekście. Ale brakuje mi komizmu w jego przedstawieniu. Jest taki... wyświechtany, bardzo sloganowy. Rekompensuje mi to trochę jego szaleństwo... Jednak to jeszcze nie to. Jeszcze kroczek.
Poprawność
Potrafisz opowiadać, masz do tego dryg. Robisz to z niesamowitą precyzją, czuję się jakbym oglądała wielkie zdjęcie panoramiczne, które zawiera w sobie wszystko i jest wszystkim. Gdzieniegdzie wpadnie Ci jakieś dziwne zdanie, które psuje wrażenie (a to szyk pomieszany, a to dziwna budowa), ale ogólnie SZACUN. Jestem pod wrażeniem płynności z jaką łączysz poszczególne wyrazy w zdania, a te w malownicze opisy. Przepięknie budujesz napięcie, ludzie powinni brać Twoje teksty za wzór, jeśli chodzi o dawkowanie emocji – o ile chcą jakieś pokazać, bo czasami nie mają na to ochoty i to też winno być zrozumiane.
Wrażenie ogólne
Arafel: Co oni robią w Aztecos! TO MOJE TERYTORIUM! I dlaczego nie ma o mnie ani słowa!
Potrafisz zwracać uwagę czytelnika na detale. Karmisz go smakowitymi uwagami. Malujesz przed nim obrazy – czytając Twoje opisy czułam się, jakbym oglądałam występ Tetiany Galitsyny. Cud miód. W Twoim tekście było bardzo dużo Fenrisa – i dobrze, bo to właśnie jego perspektywę mamy poznać – ale byłabym wdzięczna, gdybyś na przyszłość nie przeskakiwał tak szybko z tego, co dzieje się w jego głowie, do np. opisu otoczenia. A jeśli już to robisz, to miło byłoby zobaczyć dodatkowy akapit, który ładnie wszystko poukłada.
Z drugiej strony przekształcasz przeciwników na swój styl, co nie do końca mi odpowiada. Dodajesz im cech, które niekoniecznie są ważne i nie do końca charakteryzują daną postać. Przynajmniej tak to odczuwam. Wpis jest długi, więc są pewne zawirowania – czasami trudno przebić się przez te wszystkie opisy.
Ocena: 7,5. Rzekłam
To było naprawdę niesprawiedliwe z Waszej strony. Uważam, że oba zasługują na 8 (ale nie wyżej). I to, który z Was wygra będzie przypominało pojedynek na śmierć i życie. Jednakże tym razem bardziej przemówił do mnie humorystyczny tekst Cooltitsa, z którym nie miałam tyle problemów. Gratuluję Panowie – moim zdaniem ten pojedynek ma szansę zaistnieć podczas tegorocznej Gali, o ile się odbędzie.
Oddaję głos na Coltisa! |
Za lekceważenie prawdziwej urody, tej nieopisanej przez zwykłe zwierciadło
Zgromieni przez lepszą, aż łzy z gniewu trwonią
W sedno trafiło stare porzekadło
Mądrość, nie seksapil jest straszliwszą bronią. |
|
|
|
»oX |
#4
|
Rycerz
Poziom: Ikkitousen
Stopień: Samurai
Posty: 740 Wiek: 33 Dołączył: 21 Paź 2010 Skąd: Wejherowo
|
Napisano 27-03-2015, 16:47
|
|
Coltis,
Moja ocena nie będzie tak rozległa jak Naoko, ponieważ nie mam zbytnio się do czego przyczepić, a zwykle przez to moje wpisy robią się dłuższe. Do rzeczy. Jako, że walka teoretycznie ma należeć do jednej z lepszych, co wywnioskowałem po wpisach na shoutboxie i ocenie, to zagłębiałem się bardziej niż zwykle. Czytałem zdania po kilka razy i sprawdzałem na forum i w słownikach, czy wszystko się zgadza. Ku mojemu zdziwieniu (cóż, nie jestem zaznajomiony z Waszymi dziełami ) - wszystko było w porządku. Nie znalazłem żadnych błędów "mechanicznych" (tj. niezgodności ze światem Tenchi, nie wiem jak to inaczej nazwać), a co dopiero stylistycznych czy interpunkcyjnych.
Nie jestem również fanem przydługawych tekstów, o czym nie raz wspominałem, ale realia się zmieniły i muszę się dostosować. "Obiadowa" scena z początku mnie zdenerwowała, bo to już takie pierdoły w wpisach, ale im dalej, tym lepiej. Aż wyobraziłem sobie tą scenę, w szczególności wbicie widelca w stół. Fajnie opisane, rzadko coś takiego do mnie trafia.
Cytat: | Głośna muzyka uderzyła w uszy niczym rozpędzony pociąg, gdy tylko odsunęli ciężką kotarę odgradzającą przybytek rozpusty od świata zewnętrznego. |
Tutaj mam pewne wątpliwości (nie wpływające na końcową ocenę) - kotara jest w stanie wygłuszyć tak głośną muzykę? Nie widziałem, nie słyszałem, więc pytam z ciekawości
Cytat: | Czego ty w ogóle chcesz. Żebym cię uczył? |
Na oko (:DD) moje zamiast kropki winien znaleźć się znak zapytania.
Sam powód do walki prosty jak konstrukcja cepa. Ot, Coltis chciał sprawdzić swoje umiejętności. Tylko nie odbieraj(cie) tego komentarza negatywnie, mi naprawdę nie robi jaki jest powód do walki. Sam kiedyś walczyłem o butelkę rumu dla Arta xD (macha do kagowiczów) - co niestety nie spodobało się radnych, ale akurat sie nie dziwię A tak serio, jeśli powód jest błahy, ale całość ładnie i spójnie przedstawiona, to nie mam żadnych problemów. W skrócie? Podobało mi się.
Cytat: | Struga krwi zmieszanej ze śliną ściekałą na kamienną posadzkę świątyni, w której się teraz znajdowali. |
Ha, znalazłem kolejną mini literówkę xD (ocena może być ciut chaotyczna, bo po przeczytaniu tekstu drugi raz go śledzę i piszę na bieżąco).
Cytat: | Takiej potęgi po tobie oczekiwałem! - wykrzyknął podekscytowany zealota. |
A tutaj to nie wiem, ale chyba po wykrzykniku powinna być duża litera (napisz mi ktoś na sb jak jest )
Trochę się zdziwiłem, bo często czytam słowa krytyki o krótkich starciach, co wpływa negatywnie na ocenę. Tyczy się to również tych jednociosowych. W Twoim przypadku było podobnie - jedno zarażenie, parę 'pew pew pew' i pozamiatane. Po raz kolejny niech nikt nie odbiera tego negatywnie, dobrze wykorzystałeś swoją zdolność, inni pomogli, Sorata padł
Wiem, że chaotycznie, ale ogólny sens chyba przekazałem. Czytało się dobrze, wręcz bardzo dobrze, tak więc ocena również będzie adekwatna. (moje noty są ostatnio wysokie, ale głównie spowodowane jest to częstym brakiem walk. jeśli będzie więcej do oceny i będę miał większe porównanie, to zmienię skalę, ale na razie jest jak jest )
Ocena: 9
---------------------------
Sorata,
Tutaj będzie trochę krócej, jak to często bywa. Na samym początku spodobał mi się opis zajęcia pozycji snajperskiej, jednak... zanitowany karabin? co? Zdziwiło mnie też trochę "przeziębienie". Ktoś, kto dzięki eisai łata i jest doświadczonym wojakiem łapie coś takiego? No cóż, wszystko jest możliwe, ale trochę dziwne. Chociaż plus za humorystyczne przedstawienie owej sceny. Przyczepić się mogę do jakiegoś "ale" po kropce, nie po przecinku, czy też do napisania kaliber 50. - poprawnie jest .50, takie tam pierdoły
Podoba mi się to, że zamieszczasz odnośniki do innych wpisów, dzięki temu łatwiej mi ogarnąć sytuację, jaka panuje. Nie ma czegoś takiego, że nie wiem co i dlaczego tak się dzieje. Plusik za taki gadżet. Pewnie inaczej niż inni reaguje na takie teksty jak "trzeci na jedenastej" - to nie takie proste, jak może się wydawać Pytanie, na czyjej jedenastej i jakie były ustalenia - czy to od strzelca, czy od północy, czy innego wyznaczone punktu. Oczywiście są to również pierdółki, ale służę pomocą jeśli chodzi o broń palną i różne strategie/taktyki
Tutaj starcie było dłuższe i w moim odczuciu bardziej dynamiczne. Nie mam również do czego się przyczepić, chciałbym znać świat Tenchi w takim stopniu jak Wasza dwójka. Tekst czytało się naprawdę przyjemnie, chociaż parę razy rozkminiałem co jest co, ale to akurat mój ograniczony warsztat się odzywa Szczerze mówiąc to nie wiem, co mógłbym tu jeszcze napisać. Podobnie jak u Coltisa - jeśli nie znajduje wielu potknięć, błędów, itp, to nie wiem o czym pisać. Podoba mi się i tyle.
Ocena: 9
Wpisy się balansują w moim odczuciu. To Coltis coś napisał nie w moim klimacie, ale nadrobił czymś innym, to Sorata się gdzieś potknął, żeby za chwilę stworzyć superuber tekst. Według mnie obie walki są świetne i liczę, że będę miał możliwość poczytać takich więcej. W razie pytań, czy zastrzeżeń, zapraszam na pw |
|
|
|
*Lorgan |
#5
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 27-03-2015, 19:51
|
|
Coltis - Powoli zacząłeś się zbliżać do klasy starej postaci. Za wcześnie na gratulacje, bo jak wiadomo, "jedna jaskółka wiosny nie czyni", ale to niewątpliwie ważny przełom. Mam przy okazji nadzieję, że zauważyłeś jakiej wielkości literą rozpocząłem cytat w zdaniu
Lubię twoje teksty i niejednokrotnie dawałem już temu wyraz. Ten nie jest wyjątkiem, ale... No właśnie. Na pierwszy rzut oka zaprezentowałeś mocną historię, przyzwoity warsztat i rzetelną znajomość świata. Przekułeś część wad z poprzednich wystąpień w prawdziwe perełki. Dobrym przykładem jest motywacja bohatera, która podczas konfrontacji z Kurokarim wypadła dość ułomnie, a teraz doskonale wpasowała się w klimat i podkreśliła wypaczony sposób myślenia. Zacząłem przez to widzieć Atsushiego Coltisa, jako postać oryginalną i ciekawą. Dobra robota, 8/10. Coś jednak poszło nie tak, jak powinno. Zaczęło się od dialogów. Już we wstępie były do pewnego stopnia zdrewniałe i wymuszone, chociaż z drugiej strony dotyczyły bzdetów, więc nie przywiązałem do nich wagi na dłużej. Dopiero czytając prezentację Fenrisa zrozumiałem w czym tkwi problem. Zabrakło ci wrażliwości twórczej. Albo inaczej, moja wrażliwość była z twoją zupełnie rozjechana. Może przez to, że czytałem chyba wszystko, co napisał twój przeciwnik, może przez to, że coś źle zrozumiałem i popłynąłem z nadinterpretacją. Nie wiem, nie siedzę w głowie Soraty, nie chcę wyrokować. Liczy się to, że przedstawiłeś go w moim odczuciu zupełnie niewiarygodnie. Napad dzikiego śmiechu po rozmowie telefonicznej to czysty Doktor Zło. Zachowanie podczas drogi do klubu nocnego... Coltis, gdyby on tam rzeczywiście szedł, robale byłyby wszędzie, włączając w to bio-zbroję pod ubraniem. Nawet walący sierpem Coyote domyśliłby się zasadzki. Z drugiej jednak strony, byłbym skłonny ci to wybaczyć ze względu na spójność fabularną. Ciężko doprowadzić do sytuacji, w której możesz sobie powalczyć z kimś o tyle sprawniejszym. Jedno takie przegięcie dałbym radę zaakceptować bez negatywnych konsekwencji. Dwóch już niestety nie. W momencie, w którym psychika Fenrisa przestała mieć znaczenie, zaprezentowałeś kolejny przejaw ignorancji - zaklęcia. Pal licho, że przeniosłeś trzy osoby przy pomocy Celestial Gate, ryzykując życie Infulentiusa dla takiej pierdoły, jak dobra sceneria walki. Wykorzystałeś Tainted Heart, czyli podwalinę całej strategii, w sposób bezczelnie nieprawidłowy. Shatter the Blighted nie mogło być przekazane przez tancerkę. Jak mogłeś przeoczyć coś tak ważnego? Coltis napisał/a: | Sinner's Command: Tainted Heart
- Za pomocą dotknięcia, w przeciwniku lub obiekcie zostaje umieszczony pierwiastek skażenia. Przez trzy minuty od jego przebudzenia osoba lub przedmiot traktowane są tak jakby były przedłużeniem mocy Blighta - może on wedle swojej woli rzucić zaklęcie Decay w miejscu, z którym zaczarowana rzecz/osoba wchodzi w kontakt. W jednym czasie może być nałożone tylko jedno Tainted Heart. Pozostaje ono w uśpieniu przez jedną godzinę i jeśli nie zostanie aktywowane, przestaje działać. | Jedyne pocieszenie w tym, że bromance z Genkaku wyszedł naprawdę fajnie.
Ocena: 7,5/10
______________________________________________________________
Sorata - Nie mogłeś napisać czegoś równego? Wahania były tak wielkie, że miewałem wątpliwości co do tożsamości autora. Z jednej strony zaserwowałeś na przykład największą ilość błędów stylistycznych, jaką widziałem w tym roku (w razie potrzeby dostarczę dowolną ilość przykładów), z drugiej fantastycznie zobrazowałeś atak na Lolitę. Były akapity tak zagmatwane, że odechciewało mi się czytać (np. opis Psiego Cmentarzyska "15 minut wcześniej"). Były motywy tak fajne, że bez trudu przebijały inwencję Coltisa (np. samo doprowadzenie do konfrontacji). No i oczywiście, bywało też zupełnie odwrotnie. Jedna rzecz mnie natomiast zdenerwowała. Jesteś kolejnym przykładem gracza, który nie umie korzystać z mocy własnej postaci. Na tym poziomie to niesłychanie irytujące. Wskaż mi proszę, w którym miejscu Mitakuye Oyas'in albo Dahae Extremis umożliwia ci widzenie oczami zwierząt? To nie to samo, co "przekazywanie intencji". Boję się teraz, że wykorzystywałeś ten motyw wcześniej, a ja go przeoczyłem Pogrzeb go obok zwierzakowego działka, dla własnego dobra.
Zestawiając oba wpisy i porównując wnioski na ich temat, doszedłem do zaskakującej konkluzji: przegrałeś przez stylistykę i w dodatku podbiłeś przeciwnikowi notę. Coltis nie napisał bowiem walki na poziomie Pit vs Taiko, a tobie mimo wszystko nie mogłem wystawić mniej niż...
Ocena: 7/10
______________________________________________________________
Oddaję swój głos na Coltisa. |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
^Pit |
#6
|
Komandor
Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567 Wiek: 34 Dołączył: 12 Gru 2008
|
Napisano 29-03-2015, 01:48
|
|
Coltis
Interesująca walka, pełna humoru i to dość nietypowego. Przyznam szczerze, źe coraz bardziej lubię twoją postać. Odpowiednio ekscentryczna, dziarska no i pozostająca na luzie. I taki to śmieszek dosłownie gnębi (w jego mniemaniu) fenrisa. Wyszedł we wpisie jak jakiś stary zrzęda, a ja wciąź zapominam, źe to nadal młoda postać. Pozmieniało się. W sumie to patrząc po jego mocy inaczej jak podstępem zwabić go nie mogłeś. Zwodzisz go za nos, zapraszasz do klubu (Fenris my cousin is here), a potem załatwiasz za pomocą swego rozpadu. Proste, łatwe, koniec. Zaraz, nie! Chwila! Tancerka ma na rękach twoją moc ale przy aktywacji to ona teź by to poczuła. Zczerniały by jej ręce i kariera zawodowa legła by w gruzach. A potem mamy teleport. Do tego czasu nasz psowaty Shino Aburame zdołałby się nachapać informacji o tym, źe ktoś niebezpieczny jest w pobliźu. Trochę się pogubiłem w chaosie walki, wejście Lolity było super ( swoją drogą - zabawki z Sanbetsu... a potem rynek zalany tanimi podróbkami z odpustów, z Babilonu, ech xD), znów czuć było ten luz. Rownie ciekawie prezentowało się odrywanie psncerza Soraty, takie obdarcie z szat xD no i dość smutna konkluzja, źe Sorata to juź wrak psychiczny. Był ostatnią nadzieją (wcale, źe nie!) I trzeba szukać dalej. Fajne, fajne.
Otoczka była świetna, starcie trochę mniej, teraz taki standard chyba xD duźa doza humoru cechuje ten wpis no i duch sportowej rywalizacji (omal się nie pozabijaliście!) Trochę za mało przeciwnika. Mógł narobić więcej rabanu w lokalu, wolno mu, przecieź to yami xD dobry wpis, chcę widzieć takie. tylko unikaj naduźyć takich mega które mogà w jakiś sposób nieco zniszczyć ten dobry obraz. A Lorgan lubi się czepiać (hm w sumie juź to zrobił)
7.5/10 chyba trochę za nisko ale chcę zobaczyć jak bardzo ja nie umiem pisać w stosunku do was xD
Sorata
Zawsze nie do zdarcia, tu Fenris jakby bardziej zrzędliwy, bije się sam ze sobą myślami. Lekki spadek formy, ale nazwij to spadkiem! Cudowny wstęp z Lolitą, Sorsta na skraju załamania, dobrze, źe nie popadł w alkoholizm. Zamiast tego tylko odseparowuje się od innych i grozi, źe mogą zginąć na własne źyczenie. Coltis znów knuje i ma sporo werwy. Dobrze oddajesz jego postać, na pewno nie tak dobrze jak on sam ale to wiadome. Twoja postać zaś przypomniała mi jeszcze pewnego ogra, co ma warstwy. Atakują go, a on "won mi stąd". Fajne pozbywasz się nagijczyka, ale to co robisz Coltisowi... czy to odvinek dr House'a? Zrzęda się w sumie zgadza. Dobry motyw z otruciem, wyjaśnienie równie imponujące. Aź mnie ciarki przeszły. Tyle tylko, źe cięźko mi było siè przedrzeć przez parę fragmentów, musialem czytać po 2 3 razy. Nadal jest moc, ale istotnie trochę zardzewiałeś jak teoja postać xD ja bym powiedxiał, źe poziomem idealnie trxymasz się przeciwnika. Tak jak i tam jest trochę za dużo chaosu i bugów na 8 ale to nadal sie dobrze czyta. Stąd 7.5/10 |
|
|
|
*Lorgan |
#7
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,16 sekundy. Zapytań do SQL: 13
|